C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dziwna kraina na poziomie minusowym centrum handlowego, gdzie mugole hodują lodówki i te śmieszne urządzenia, które sprawiają, że ubrania są czyste. Oczywiście magia nie współgra ani trochę z tym miejscem, a i nie wypada czarować przy mugolach. W Hogwarcie się czegoś takiego nie spotka, bo różdżki nie przewodzą prądu, jednakże pozwala to poznać trochę bliżej niemagiczną ludność. Sklep zajmuje sporą część piętra, a w jego alejkach łatwo się zgubić. Można tu znaleźć wszystko: od sporych sprzętów po małe suszarki, komputery, czy nawet aparaty. Obowiązuje mugolska waluta.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Jakby mi ktoś dwa lata temu powiedział, że jeszcze wrócę do mugolskiego centrum handlowego z własnej, nieprzymuszonej woli, to bym go wyśmiał. Tłumy dziwnych ludzi, głośna muzyka i zakaz magii nie są tym, co lemury lubią najbardziej i o wiele lepiej czułbym się na Ulicy Pokątnej, ale nie mogę okazać lęku w towarzystwie dwóch osób, które decyduję się tu przyprowadzić, bo dla nich to miejsce jest jeszcze bardziej obce niż dla mnie. Ja miałem okazję być tu nieraz z mugolskim wujkiem, gdy zwiałem na tydzień ze szkoły i nie chciałem, żeby matka się dowiedziała o mojej dezercji. @Marceline Holmes i @Theodore Thìdley towarzyszą mi od bramy wychodzącej z terenów Hogwartu. Mieliśmy się spotkać w Sali Wejściowej, ale ostatecznie zmieniłem trochę plany, bo musiałem jeszcze nakarmić te małe różeczniki pod Zakazanym Lasem. Ostatnio trochę je zaniedbuję, więc muszę im to jakoś wynagrodzić dodatkowymi kiśćmi winogron. Teleportujemy się na Pokątną, bo jest to najbezpieczniejsze miejsce, jeśli chodzi o wypadową przenosin, a następnie wyprowadzam ich przez Dziurawy Kocioł prosto w paszczę lwa na mugolską ulicę, gdzie zaczyna się nasza przygoda. Przez chwilę przechodzi mi przez myśl, żeby przewieźć ich metrem, ale te mechaniczne dżdżownice trochę mnie przerażają, dlatego decyduję się na spacer, zwłaszcza że znajdujemy się w centrum i nie jest to zbyt długa droga. Mijamy auta, które nie latają, autobusy, które się nie kurczą, gdy natrafią na przeszkodę i mnóstwo ludzi, którzy uznaliby nas za trójkę dzieciaków ze zbyt wybujałą wyobraźnią, gdyby tylko słyszeli nasze rozmowy. Hałas uliczny jest jednak zbyt wielki, by docierały do nich słowa, które wypowiadamy. Może to i lepiej? W końcu docieramy do szklanego molocha, który żarzy się mnóstwem kolorowych neonów o nazwach, które mówią mi niewiele, a moim nowym przyjaciołom zapewne jeszcze mniej. Śmieszą mnie trochę ich miny, bo w naszym świecie czegoś takiego nie ma, ale tu również przyznaję, że staroświecki klimat ma swoje plusy, bo nie uderza w nas tyle informacji, co w mugoli. Ich mózgi pewnie są już na wyczerpaniu, a mnie trochę boli głowa od gapienia się w te lampy i wymieszania się wszystkich woni, gdy wchodzimy przez ruchome drzwi do środka. Muzyka sprawia, że mam ochotę tańczyć, więc trochę się kiwam na boki, ale zaraz zostaję popchnięty przez jakiegoś spieszącego się mugola. Co oni tak wszyscy nie mają czasu? - Pani pozwoli – mówię do Marceliny i wyciągam w jej stronę ramię, bo obawiam się, że dziewczyna może się gdzieś zgubić, a nie będzie łatwo odnaleźć potem kogoś tak drobnego w miejscu, w którym nie wie, jak się zachować. - Chodź – mówię jeszcze do Theo, bo jego nie będę brał pod ramię. Zwłaszcza że w trójkę nawet nie zmieścimy się na schodach, w których stronę zmierzamy. Na szczęście szybkie spojrzenie na plan galerii, którą i tak już znam, pozwala mi na przypomnienie sobie, w którym miejscu znajduje się kraina lodówek. Wchodzimy na ruchome schody i zjeżdżamy nimi na poziom minusowy, po czym prowadzę dwójkę Krukonów prosto do sklepu, którego nazwa wymienia pół alfabetu. - Szanowni państwo, oto główny punkt naszej wycieczki – mówię, gdy stajemy przed wejściem, które przedzielają takie dziwne stalagmity, które pikają, kiedy ktoś coś wynosi bez płacenia. - A na dzień dobry mamy telewidoki... albo telewizjery. Nie pamiętam, jak to się nazywa – stwierdzam i prowadzę ich do mnóstwa ekranów, które pokrywają całą ścianę. - A, telewizory – prostuję swoją pomyłkę, wskazując palcem na etykietę z ceną, na której jest napisane, co to takiego. Na wszystkich ekranach pokazują to samo: jakieś gobliny, rycerza i czarodzieja, który wygląda jak Dumbledore, tylko jest gorzej ubrany.
Nie rozumiała zachwytów nad mugolskim światem, który niestety, ale dla kogoś tak umagicznionego jak Marceline był zbyt przeciętny. Owszem, lubiła poznawać nowe rzeczy, ale przebywanie w krainie niepojętej jawiło się jak najdłuższa wędrówka paryskim wybrzeżem. Sądziła, że świat ludzi pozbawionych czarodziejskich zdolności może być intrygujący, bo przecież posiadali kilka niezwykłych przedmiotów, ale to nie było aż tak istotne, by rzucać się im do stóp i wielbić pomysłowość, która dla rudowłosej plasowała się jako zbyt wygórowana. Nawet jedzenie mieli dziwne, oprócz kilku przysmaków, które doprawdy przypadły dziewczęciu do gustu. Kolejna teleportacja, spacer i uczucie okropnego ucisku w żołądku, na co nie mogła już nic poradzić. Czuła się dziwnie, choć nie wydukała słowa sprzeciwu bądź zażalenia, gdyż mogłaby sprawić im w ten sposób przykrość, a przecież bardzo chciała pokonać niechęć i zaszczepić w sobie ziarno ciekawości, które pozwoliłoby (ułatwiło nawet) napisanie wypracowania. Dzielnie szła na tych swoich krótkich nóżkach, co oczywiście musiało wyglądać zabawnie, wszak tempo chłopaków było zdecydowanie szybo i dwa kroki Holmes przypominał ich jeden. Spoglądała z ciekawości na gryfona to na krukona i wierzyła, że zaraz jej pomogą w odpowiedzeniu na cholernie ważne pytanie. Po jakiego Merlina mugole używali tak rażących neonów?, od których - notabene - Marce zaczynała mieć zawroty głowy. Wypuściła powietrze ze świstem i podała dłoń Holdenowi, by wszczepić w jego ramię smukłe paluszki, co w ich rzeczywistości porównałaby do diabelskich sideł. - Och, fantastycznie! Ostatnio byłam w kinie, Theo, tylko tam ten tele-obrazek był dużo większy i jeden człowiek zabijał na raz pięciu, co było niesamowicie głupie - z ekscytacją opowiedziała o jednym z ostatnich weekendów, choć niewątpliwym było, że musiała zapamiętać prawidłową nazwę, by uświadomić Daniela w jego pomyłce. - Ooo, ja przepraszam bardzo, ale czarodzieje nie są tak głupi, by non stop bezsensownie machać różdżką! - oburzyła się, wszak jak niemagiczni mogli tak przekłamywać rzeczywistość? Obrażona odwróciła się na pięcie, bo jej duma została wręcz naruszona i ruszyła w stronę inną niż te przeklęte telewizory. Dostrzegła jak jakiś młodzieniec rozmawia przez cieniutkie urządzonko, co zaintrygowało rudzielca. Od razu zwróciła się do Thatchera, bo on na pewno wiedział, co to jest. - Dlaczego ten chłopak mówi do siebie? - no przecież Marceline nigdy nie widziała z bliska telefonu komórkowego, to skąd mogła wiedzieć, prawda?
Musiał przyznać, że od pamiętnego dnia, gdy został pobity przez starsze mugolskie dzieciaki, a mu się ukazała moc nie przepadał za niemagicznymi ludźmi. Może miał uprzedzenia, ale od zawsze sądził, że są bardziej agresywni i nieczuli, więc, gdy dostał sowę od Holdena z propozycją zobaczenia tej tajemniczej lodówki i jej światła na żywo zawahał się. Co prawda mieli się tam wybrać wraz Marce co także dodawało mu odrobinę otuchy, ale nadal w żołądku czuł ucisk niepewności i zaniepokojenia. Jego marzeniem wcale nie było oberwanie drugi raz w ciągu zaledwie trzech dni. Jednakże w końcu zdecydował się skorzystać z pomocy Gryfona wiedząc, że pracy domowej za Chiny sam nie wykona, a w podręczniki jakie posiadał opisały cały mechanizm tak, że nic nie rozumiał. Zanim wyszedł musiał zmienić opatrunek na swoich licznych, co prawda nie głębokich, ale nieprzyjemnie krwawiących ranach na całym ciele. Zdjął delikatnie już zszarzałe bandaże z rąk i kilka plasterków z twarzy. Wolał nie ryzykować z skaleczeniami na swoim brzuchu i piersi, więc tam nic nie ruszał. Skrzywił się z powodu szczypania w uszkodzonych miejscach i wziął do ręki swoją różdżkę mając nadzieję, że nie będzie musiał ją wymachiwać pierdyliąt razy, bo inaczej się spóźni. Theo naprawdę nienawidził się spóźniać. -Vulnerra Ferre- powiedział wyraźnie, ale zamiast ciągnącego się zwoju bandaża z końca drewnianego, magicznego patyka zaczęły się wydostawać kolorowe, dziecinne plasterki z obrazkami. Theo podniósł zirytowany jedną brew schylając się i biorąc jeden do ręki, który był błękitny i przedstawiał jakąś dziwną istotę z opadłymi uszami. Krukon przekręcił trochę głowę w bok próbując zdefiniować stworzenie. Szybko się jednak poddał widząc na swoim zegarku, że powinien już wychodzić jeśli chce zdążyć na czas. Sięgnął po dziwaczne plasterki i właśnie nimi opatrzył rany. Miał tylko nadzieję, że przyjaciele go za to nie wyśmieją, bo w jego guście wyglądał komicznie i niepoważnie, ale znając jego umiejętności i zakłócenia prawidłowy bandaż wyczarowywałby jeszcze z godzinę. Na wychodnym sięgnął jeszcze tylko po swoją torbę, do której wcześniej spakował jedną książkę i notatnik. Przyszedł co prawda ostatni, ale nie spóźniony z czego bardzo się cieszył. Uśmiechnął się lekko w ich stronę mocno zawstydzony obrazkami zdobiącymi jego buzię i dłonie. Może powinien załatwić sobie jakiś normalny bandaż na te kilka dni, by uniknąć podobnej akcji wybierając się na lekcje lub do pracy. Ojciec chyba by go zwolnił widząc jak się tak zjawia w sklepie. Udali się na Pokątną, a potem przeszli do innego świata, w którym Theo był może z dwa razy w całym swoim życiu. Znowu ukuło go uczucie niepokoju, lekkiego strachu i teraz dodatkowo wstydu pewny, że skoro wtedy mugolom przeszkadzała jego czapka to teraz mogą mieć chęć do pobicia go z powodu plasterków. Przybliżył się odrobinę w stronę Marce co było trochę śmieszne patrząc na to, że dziewczyna była od niego drobniejsza i bardziej delikatna. Wokoło było zbyt dużo chaosu. Ludzie śpieszący się w tą i z powrotem, niektórzy nawet bezceremonialnie ich popchnęli. Szedł sztywno nie odzywając się w ogóle licząc na to, że Holden zaprowadzi ich w jakieś spokojniejsze miejsce. W końcu docierają do dużego, jaskrawego budynku, który wydawał się niemal krzyczeć na nich. Zmrużył oczy niezadowolony z widoku i lekko oszołomiony natłokiem wszystkiego. Weszli do środka przez dziwne, szklane drzwi bez klamki, ale otwierające się same, gdy tylko ktoś podchodził. Gdyby nie był to świat mugoli Theo mógłby przysiąść, że mają tu do czynienia z rzeczą magiczną. Szedł za Gryfonem i Krukonką w prawie całkowitym milczeniu bardzo uważając by nie dotknąć żadnego mugola, ani żadnej rzeczy. Skulił się w sobie widząc jakieś wrogie, pogardliwe spojrzenie posłane w jego stronę. Dotarli do ruszających się schodów, na które wchodząc Thìdley prawie się potknął nieprzyzwyczajony. Zjechali na dół, gdzie Holden już wprowadził ich do miejsca docelowego. -Telewizor?- chłopak zmarszczył brwii zbliżył się niepewnie do sprzętu bojąc się, że postacie na nim zaczną na niego krzyczeć- Halo proszę pana? Powiedział delikatnie machając do ekranu jednak ten dziwoląg, który podaje się za czarodzieja nie zwrócił na niego uwagi. -Halo!- zwrócił się trochę głośniej- Proszę mnie nie ignorować. Mam pytanie. Mężczyzna nawet nie zaprzestał tej swojej pogaduszki z jakimś krasnalem. Portrety w Hogwarcie były milsze. -Pięciu na raz?- spytał z przerażeniem Marce odsuwając się od telewizora, czy tele-obrazka. Nie miał pojęcia- Tak na waszych oczach? Nie przejął się tym, że tam jesteście? Gdy tylko przyjaciółka postanowiła oddalić się od brutalnych i niegrzecznych telewizorów ruszył bez zawahania za nią. Wskazała chłopaka, który gadał to siebie i na jej pytanie także zaciekawiony zwrócił swoje błękitne oczy na Thatchera.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Mugole. Dziwne stworzenia, które żyją w krainie neonów i pikających wejść, gdzie wszyscy się spieszą, ale stoją na schodach, czekając na to, aż same zniosą ich na dół. I czemu słyszę w głowie, jakby te słowa wypowiadał Edgar Fairwyn? Nie wróży to dla mnie dobrze, zwłaszcza że nie nadaje się on na lektora przedstawienia przyrodniczego i gdyby znał się na legilimencji lub oklumencji (nigdy nie odróżniam, co jest czym), pewnie miałbym przesrane do końca życia. Chociaż i tak już pewnie mam, bo Bergmann na pewno wywiesił w pokoju nauczycielskim moje zdjęcie z podpisem: tego pana nie uczymy tuż obok Wykeham i innych rozbójników. Mam ochotę się roześmiać, gdy widzę ich reakcje na telewi... zory, ale wtedy uświadamiam sobie, że mugole nie przywykli do tego, by ktoś machał do postaci za ekranem i przez to wydają mi się jeszcze bardziej sztywni niż zwykle. Muszę jednak opanować sytuację, żeby przypadkiem nie zadzwonili po jakieś służby, albo – co gorsze – nie wywalili nas stąd, bo nie mam zielonego pojęcia, gdzie jeszcze te ważniaki hodują lodówki, choć pewnie mają takich miejsc na pęczki. - Ej, spokojnie – mówię do Theo i łapię go za nadgarstek, żeby opuścić mu rękę, bo za bardzo nią macha przed ekranami, a nie mam zielonego pojęcia, jaki jest przelicznik z galeonów na funty, choć patrząc na ilość zer w cenie i tak wolałbym nie zrzucić tych telecośtam na ziemię. Moją uwagę jednak przykuwają w końcu plastry w postaci z bajki. - Skąd ty to wziąłeś? Dostosowujesz się do świata mugoli? Babcia czytała mi kiedyś Kubusia Puchatka i pokazywała jakieś obrazki z tych rzeczy, które mugole pokazują na obrazkach, dlatego kojarzę tego osła, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, jak miał na imię. Opadłosłuchy czy jakoś tak, no ale nie będę robił z siebie debila przed Krukonami. Przyglądam się przez chwilę niebieskim plastrom i puszczam rękę chłopaka, bo zaczyna to wyglądać już trochę dziwnie. A i tak pewnie sobie u niego nagrabiłem, biorąc pod ramię jego dziewczynę. Theo jest cały spięty i mu się nie dziwię, bo podejrzewam, że tak jak Terrey, prawie nigdy nie wychodził poza posiadłości czarodziejskie. Marcelina wydaje mi się o wiele bardziej zafascynowana tym wszystkim, ale sama wspominała, że była niedawno w klimie...A, nie, przepraszam, w kinie i oglądała film. - Theo, to nie działa jak nasze portrety, tylko bardziej jak zdjęcia. Nie widzą cię, nie mówią do ciebie, ale możesz ich obserwować – tłumaczę chłopakowi, ledwo powstrzymując się od śmiechu, więc głos mi się trochę łamie. Całe szczęście, że w tej krainie dziwnych sprzętów nie włączyli ekranom głosu, tak jak na telewidoku dziadka, bo wtedy miałbym większy problem z wyjaśnieniem Thidleyowi, o co tu chodzi. Gromię trochę Marcelinę wzrokiem, bo widzę, że straszy Theo swoimi opowieściami, a wolałbym, żeby teraz stąd nie uciekł, bo znaleźć przerażonego czarodzieja w świecie, gdzie nie może użyć magii, to katastrofa na miarę Bitwy o Hogwart. - Nie zabili nikogo naprawdę. To są zdjęcia przedstawień, tylko takich bez sceny, a granych na przykład w lesie czy na ulicy i pokazywane tak szybko po kolei – próbuję jakoś załagodzić sytuację. Całe szczęście, że wiem coś o tych pudłach z ludzikami w środku, bo inaczej pewnie wszyscy byśmy zwiali od razu po tym, jak Marcelina wspomniała o śmierci pięciu mugoli naraz. Szkoda tylko, że nie wiem, jak działa to ustrojstwo, z którego wnioskują, że mężczyzna rozmawia sam ze sobą, ale może uda mi się wymyślić coś na poczekaniu. - To coś nazywa się tefelon – szepczę, stając pomiędzy nimi, by mnie wyraźnie słyszeli, ale mugol niekoniecznie. - Ten ziomek trzyma takie małe pudełko, w którym są miniaturowe pióra samonotujące i one zapisują wszystko to, co on mówi, a potem z tego pudełka wiadomości są wysyłane do innego ziomka i on sobie je odbiera. Mam nadzieję, że takie wyjaśnienie im wystarczy, bo sam nie jestem pewien, jak to naprawdę działa. Popycham ich jednak w stronę jednej z alejek, z której można wyjść prosto do lodówek, bo mugol przygląda nam się podejrzliwie z racji tego, że moi towarzysze na niego patrzą. Zauważam też jakieś dziwne urządzenia, więc biorę jedno z nich, to najbardziej jaskrawoczerwone do rąk i kręcę się na boki jak strażnik, celując ustrojstwem w innych ludzi. Obok ręki ciągnie mi się jednak sznurek z końcówką z kolcami, ale nie wydaje się chcieć mnie pogryźć, więc owijam go sobie wokół nadgarstka, by mi nie przeszkadzał. - Wygląda jak to coś, czym w przedstawieniu mugol zabił pięciu innych? – pytam rudowłosą, wciąż jednak prowadząc ich w stronę lodówek i okrążając jak prawdziwy ochroniarz.
Spotkanie z nimi dwoma mogło być niebywałą przygodą. Marceline nie miała nic wspólnego ze światem mugoli, oprócz - rzecz jasna - wyjścia z profesorem Bergmannem do kina, gdzie to była skazana na zapoznanie się z mało-czarodziejskim ustrojstwem. Maszyna do popcornu, podobnie jak druga, z której to lały się wszelkiej maści napoje, ale przecież wystarczyło skupić się na odpowiednim zachowaniu, by nie zrobić z siebie kompletnej ofermy, prawda? Tym razem towarzyszyło jej jednak dwóch, młodych mężczyzn, którzy z pewnością wybawią ją z wszelkiej opresji, a to przy Holmes mogło zdarzyć się wcześniej, aniżeli później. Rudowłosa uchodziła za niezwykle ciekawskie stworzenie, bo na terenie, do którego nie była kompletnie przyzwyczajona, znajdowało się wiele elementów intrygujących, a jeszcze więcej niebezpiecznych. Ludzie pozbawieni pierwiastka magicznego byli jak muchy, które drażniły prawie przez cały rok, podobnie jak ich irracjonalne zachowania, kiedy to ignorowali wszystko dookoła. Krukonka nienawidziła bezczelności i arogancji, która działała na nią jak płachta na hipogryfa, tym samym wolała eskalować nowe miejsca w ich rzeczywistości, gdzie to odnajdywała kolejne lokacje przesiąknięte czarami, które wystarczyło tylko odkryć, zachęcić do ujawnienia się w pełnej okazałości. Dlaczego więc tak chętnie przekraczała granicę dwóch światów, skoro ryzykowała samą sobą? Jej nieprzewidywalność mogłaby doprowadzić całą trójkę przed trybunał Ministerstwa Magii, w którym to zostaną osądzeni i skazani za niestosowne użycie magii. Merlin musiał jej to wybaczyć, ale postanowiła się na tych kilka godzin wyrzec zdolności, od których na co dzień była uzależniona. Uniosła wymownie brwi, gdy dostrzegła Theodora, zaś nikły uśmiech przyozdobił jej blade lico usiane piegami. Nie była zdolna do parsknięcia, ale istota przedstawiona na plasterkach z pewnością należała do tej kategorii zwierząt, które mogłyby wzbudzić niebywałe zainteresowanie Francuzki. Nie zdążyła się odezwać, bo to Holden trafnie wstrzelił się ze swoim pytaniem, które niemal podświadomie wytargał spomiędzy spierzchniętych warg towarzyszącego im dziewczęcia, ale - czegóż chcieć więcej? Musiała mu oddać stery, bo znając Holmes - wygłupiłaby się na całej linii. - Właśnie, patrzysz na nich, a oni mogą tam robić wszystko i to dosłownie w s z y s t k o - ostatnie słowo przeliterowała, sugerując jasno, co ma na myśli. Mugole wydawali się doprawdy głupi, skoro pozwalali nagrywać się w intymnych scenach, bo przecież kto normalny się na to zgadzał? Marce była zbyt nieśmiała, by przystać na coś takiego i by taka osoba mogła ją oglądać nago, a co dopiero w trakcie erotycznych uniesień!; oburzające! - I tak, Holden ma rację, to takie wiesz - przedstawienie, choć tak naprawdę nie odbywa się na żywo, a ci wszyscy ludzie przeżyli, to znaczy tak myślę - szepnęła z zastanowieniem, bo w gruncie rzeczy - co jeśli patrzyli z Danielem na twarze morderców? Nie zaprzątała sobie jednak tym głowy, gdyż Thatcher sprytnie przeszedł do kolejnego punktu ich wyprawy. Gdy tylko wspomniał o rzeczonych tefelonach, rudzielec zawołała chłopców, by stanęli tuż przy niej i wzięła jedną z komórek(?) w dłoń i zupełnie przypadkowo nacisnęła jakiś klawisz, po czym mogli ujrzeć swoje twarze w maleńkim pudełeczku. - Na Merlina! - zakrzyknęła zszokowana, ale nie odłożyła sprzętu na miejsce. Wielkie kółko na środku ekranu świeciło się na czerwono, co skusiło Marceline do kliknięcia, a zaraz potem skupione tęczówki krukonki analizowały nieruchome zdjęcie całej ich trójki. - Mamy lepsze fotografie - skwitowała i wzruszyła ramionami, ale ten mechanizm nie dawał jej spokoju i zapewne jeszcze po niego wróci, tylko trochę później. Nie miała przy sobie funtów,bo przecież galeonami nie mogli zapłacić za cokolwiek. Nie wierzyła też, że Theo lub Holi posiadają odpowiednią walutę, dlatego wolała im nie sugerować czegokolwiek, jakby woląc przebrnąć przez eskapadę po zmechanizowanej rzeczywistości bez większych kłopotów. Na ziemię ściągnął ją głos gryffona, który prezentował dziwnego rodzaju pistolet i to podłączony na kabel do jakiejś ścianki. Ruda uniosła brwi w wyrazie pełnym niezrozumienia, zaś jej wargi wygięły się w zamyślony dzióbek. - Było to podobne, ale nie jestem pewna - szepneła ledwie słyszalnie i sięgnęła po drugą z suszarek w dłoń. - Przekonajmy się! - zaproponowała i wymierzyła nieprawdziwą bronią w Thatchera, zaś palec wskazujący przypadkiem wcisnął sporawych rozmiarów guzik. Ciepła struga powietrza uderzyła zapewne w chłopaka, a biedna Marceline nawet nie wiedziała jak to należy wyłączyć. Co za cholerny pech! - Ratunku! Co się z tym robi?! - powiedziała głośniej niż wypadało, tym samym kierując niezidentyfikowany obiekt na Thidleya. - Pomóżcie mi to wyłączyć, bo nas zaraz w Azkabanie zamkną! - tak, była przerażona i na pewno nie gotowa do spotkania z dementorami. Uważała, że jest niewinna.