C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Na widok dumnie prężącego się Edgecumbe’a w koszulce z emblematem Srok z Montrose William wywrócił teatralnie oczami, mając przy tym jednak łobuzerski uśmiech na ustach; mimo wszystko oczywiście cieszył się sukcesem kumpla, samemu już odliczając dni do momentu, kiedy i on będzie mógł w końcu wznieść się na wyższy poziom swojej miotlarskiej przygody. Od tej wspaniałej chwili dzieliło go już jedynie – albo może aż – zdanie egzaminów, a potem witaj sportowa kariero! Tymczasem jednak nie pozwalał by te myśli go rozpraszały, skupiając całą swoją uwagę na trasie wyścigu, żeby czasem nie przywalić w jakieś drzewo czy nie wyrwać jednym z żądnych uczniowskiej krwi tłuczków. Pruł przed siebie, ile fabryka dała i bardzo szybko nie tylko zajął miejsce w czołówce, ale nawet wysunął się zdecydowanie na prowadzenie. Rzucił okiem za siebie, żeby skontrolować jak dużą ma przewagę nad pozostałymi, po czym z powrotem przylgnął do miotły i leciał dalej, nie zwalniając ani na chwilę. W pewnym momencie poczuł dodatkowo sprzyjający wiatr wiejący prosto w witki jego Błyskawicy, dzięki któremu udało mu się jeszcze bardziej przyspieszyć i w pięknym stylu przekroczyć linię mety; nawet nie próbował powstrzymać w tym momencie okrzyku radości, który sam wyrwał mu się z gardła. Rudzielec wytracił powoli prędkość dobry kawałek za linią końcową i zawrócił, żeby tam zaczekać na resztę zawodników; sam lot i towarzyszące mu uczucie wolności były czystą przyjemnością, ale jakby tak jeszcze okazało się, że był pierwszy, to byłby dodatkowy profit, bo szczerze powiedziawszy – pod sam koniec nie bardzo zwracał uwagę na przeciwników, skupiając się przede wszystkim na samym finiszu.
Autor
Wiadomość
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Dlaczego zdecydowałem się posłuchać listu? Kilka czynników na to wpłynęło. Po pierwsze - założyłem, że to jakiś paskudny dowcip, zakładałem że Darrena, bo to on najczęściej mówił do mnie pełnym imieniem chociaż tego nie lubiłem. Po drugie - nie mogłem zasnąć. Kitłasiłem się na łóżku to na jedną to na drugą stronę z jawną irytacją. Już podniosłem się, by pyrgnąć Jamesa i iść razem z nim na to bardzo podejrzane spotkanie. Okazało się jednak, że mój ziomek po raz pierwszy od wielu dni zadawał się zapaść w płytki, niespokojny - ale z całą pewnością sen. Westchnąłem, bo nie miałem serca go budzić, skoro ostatnimi czasy tak źle się czuł. Po trzecie - uznałem że jeśli zaraz nie zapalę Merlinowej Strzały, umrę z wyczerpania, które nie mogłem ukoić snem. Naskrobałem przyjacielowi notkę z informacją gdzie poszedłem, jeśli miałbym nie wrócić. Zakładam na siebie różowy dresik i naciągam bluzę przez głowę. Biorę paczkę papierosów i wymykam się z zamku jak nastoletnie złodziejaszek. Zanim nie przechodzę przez wyjście w lochach, zastanawiam się jeszcze czy nie obudzić Irvette albo napisać do kogoś jeszcze, ale uznaję że na moje szczęście - ona też właśnie śpi po raz pierwszy od stu lat. No nic. Wychodzę prędko za drzwi, zapalam strzałę i tak potajemnie jak może to zrobić osoba w różowym dresie, wymykam się na miejsce spotkania. Wyciągam różdżkę, by na wszelki wypadek wydłubać komuś oko, czy coś w tym stylu. Zapalam ją i docieram aż na skraj lasu. Gdzie przeklinając swoją głupotę postanawiam zawrócić i nigdy tu nie wracać. Ale wtedy widzę drobną postać, która chyba faktycznie czeka na mnie, czy coś w tym stylu. - Halo?... - mówię niepewnie i stawiam kilka kroków do drobnej nieznajomej.
Na dźwięk słów Hariela, drobna postać wzdrygnęła się, wręcz podskakując w miejscu. Towarzyszył jej przy tym dziwaczny, przytłumiony - jakby przez leśne runo - szczęk, choć Whitelight był pewien nawet w ciemności nocy, że dziewczyna nie ma na stopach glanów z metalową podeszwą. Uczennica podbiegła do Whitelighta i złapała go za rękę w uścisku tak mocnym jak imadło. Z bliższej odległości Hariel mógł już zauważyć, że dziewczyna miała czarne włosy i nieco haczykowaty nos, ale oprócz tego ciężko mu było rozpoznać jakiekolwiek szczegóły jej fizys. - Chodź - szepnęła tylko aksamitnym, acz dość niskim jak na płeć piękną głosem, i pociągnęła Hariela głębiej pomiędzy drzewa z zimnym uściskiem nieznoszącym sprzeciwu.
Tymczasem temperatura dookoła zaczęła wyraźnie spadać, a w głowie Ślizgona zaczęły się pojawiać wspomnienia, które spychał na tył głowy i dno świadomości - niemiłe, nieprzyjemne i wyraźnie wywoływane przez kilkoro zakapturzonych postaci, szybujących gdzieś na granicy wzroku.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu źródła dźwięku ale nic nie widzę co mogło spowodować taki przerażający szczęk. Już chcę pytać czy nie wpadła na coś przypadkiem i czy możemy sobie znaleźć jakieś przyjemniejsze miejsce, bo po cholerę mnie tu zapraszała. Ale dziewczyna dopada do mnie dość nachalnie, a ja marszczę brwi z niezadowoleniem na taki wybuch uczuć. Nie była ani moją znajomą ani nie była na tyle ładna (na tyle co widziałem, a widziałem niewiele), by pozwolić sobie na taką zażyłość. - Gdzie! - mówię najpierw oburzony jej zachowaniem i udaje się mnie pociągnąć mocniej tylko dlatego, że wykorzystała element zaskoczenia. Aż tracę równowagę i by się utrzymać w pionie lecę kilka kroków za dziewczyną. W końcu jednak ogarniam się i zaczynam się wyrywać, żeby przestała mnie ciągnąć. Nie wiem skąd u niej taka siła, ani co to ma za intencje, że wcale nie interesuje jej że krzyczę by puszczała i dała mi spokój. Szczerze mówiąc już stwierdzam, że zwyczajnie muszę ją znokautować i uciec. Szczególnie że okropne wizje zaczynają napływać do mnie i orientuję się, że dzieje się coś okropnego. Na horyzoncie widzę czarne sylwetki. Klnę brzydko jak nigdy i realizuję swój plan, czyli uderzam łokciem w twarz w haczykowaty nos dziewczyny. Wyjmuję różdżkę i kompletnie ignorując to co może się stać tej typiarze. Chcę ratować swoją skórę, a boję się że nie uda mi się wyczarować patronusa, bo nie jestem w tym jeszcze niesamowicie biegły.
Całe szczęście, że uderzenie łokciem w twarz nie skończyło się połamaną ręką - zamiast miękkiej chrząstki nosa Hariel napotkał tam bowiem twardy jak metal materiał, zrzucając przy okazji dziewczynie kaptur z głowy. Ta zatrzymała się w pół kroku, stalowym uściskiem i z zaskakującą siłą rzucając Whitelighta kilka metrów dalej - wprost pod szybujących dementorów.
Nad Harielem, którego różdżka podczas lotu gdzieś się zawieruszyła, zaczęły fruwać kolejne dementory, jeden za drugim raz po raz szukając twarzy Ślizgona. Wtedy też z miejsca, gdzie zatrzymała się dziewczyna, rozległ się wyraźnie męski głos - o wiele głębszy i grubszy niż poprzedni ton. - Nie jesteś takim dżentelmenem jak mi się wydawało - rozległ się głos, zbliżając się coraz bardziej do Hariela i grupy dementorów. Jednego z nich nagle złapała opancerzona w czarny metal łapa, a głośny świst i pisk dementora, którego kaptur nagle był miażdżony drugą dłonią nieznajomego odpowiedział w końcu światu na pytanie, czy stworzenia te są w stanie czuć ból.
Whitelightowi nie pozostało nic innego jak próbować wycofać się ciągnąc tyłkiem po ściółce - przynajmniej dopóki nie trafił na nagłą skarpę, na której dnie płynął dość szeroki potok, jakich wiele było w Zakazanym Lesie. Zsuwając się Ślizgon miał jeszcze towarzystwo w postaci lecącego obok niego samego materiału po pelerynie jednego z dementorów - chwilę później jednak czuł chłód kwietniowej wody.
Hariel obudził się w bibliotece - całkowicie suchy, z głową opartą na egzemplarzu Baśni Barda Beedle'a, obok którego spoczywała jego różdżka. Księga otwarta była na opowieści mówiącej o Camelocie opatrzonej dopiskami historyków, mówiących o upadku królestwa Artura z powodu działalności Mordreda Uzurpatora, znanego z popularyzacji sposobu egzekucji jaką był pocałunek dementora - często nawet za krzywe spojrzenie w kierunku lorda.
Jeżeli zdecydujesz się uczestniczyć w evencie "Godzina próby", czekają Cię tam dodatkowe efekty. Jeżeli nie zdecydujesz się wziąć w nim udziału, Czarny Rycerz zagwarantuje Ci pozyskanie po dwóch dawkach dwóch eliksirów - Amortencji oraz Afrodisii.
Ledwo, kurwa, żyję. Niechętnie opuszczam swoje mieszkanie – jedyne miejsce, w którym mogę leżeć i niczym się nie przejmować. Nie wiem czy kiedykolwiek użalałem się nad sobą aż tak, ale chroniczny brak snu i wszystkie anomalie związane z księżycem mnie wykańczają, a gdy dodam do tego nieprzychylne przekonania na swój temat wychodzi chaos, którego nie jestem w stanie ogarnąć. Sporo schudłem, bo jedzenie to ostatnia rzecz, o jakiej myślę w ciągu dnia, pod oczami mam wory tak sine jak wtedy, gdy uczyłem się hipnozy, a na głowie nieogarniętą szczecinę, bo nie kłopotałem się podcinaniem włosów. Gdyby ktoś mnie spytał co się dzieje to z ogromną pewnością siebie odparłbym dramatycznym tonem, że umieram. A przynajmniej tak czuję. Wlokę się na błonia, bo odznaka prefekta ciąży mi na piersi i choć doceniam, że Irvette przejęła część moich dyżurów, nie mogę dłużej zrzucać na jej barki takiej odpowiedzialności, bo sama ledwo się trzyma. Już z oddali widzę kłąb dymu i układam sobie w myślach pouczającą mowę. Gdy docieram na miejsce zbrodni, opieram ręce na biodrach i patrzę na osnutą mgłą sylwetkę. – Wiesz, że nie wolno… – zaczynam, a potem mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności i automatycznie rozpoznaję siostrę. – ...tu palić – kończę, siadając obok niej totalnie zrezygnowany; ściągam maskę względnego opanowania i demonstruję twarz człowieka, który zaraz się rozpadnie. W końcu czuję, że mam odpowiednią przestrzeń, aby być sobą i to trochę paradoksalnie, bo przez ostatnie tygodnie unikałem May chyba najbardziej ze wszystkich, pewnie głównie z obawy, że od razu zauważy co jest nie tak. – Minus sto tysięcy punktów dla Slytherinu – dodaję z ironią i sam odpalam papierosa. Kątem oka zerkam na MJ, próbując wybadać teren. Bezskutecznie. – Następnym razem idź w stronę zakazanego lasu, tam jest taka alejka, do której każdy boi się zajrzeć, a jest wystarczająco daleko od drzew i… I będziesz tam bezpieczna – informuję trochę rozdarty, bo nie mam pojęcia na co mogę po takim czasie sobie pozwolić. Niby jesteśmy rodzeństwem i w sumie łączą nas więzy krwi i obiecywałem jej, że zawsze będę gdzieś w pobliżu, ale to blednie przy moim długim milczeniu, pozbawionym jakiegokolwiek wyjaśnienia. – Przepraszam – wypuszczam z ust chmarę dymu prosto w twarz siostry. – Przepraszam – powtarzam, bo jestem zagubiony w tej całej sytuacji i wiem, że moje wycofanie niczego nie ułatwia. Liczę tylko na to, że May zrozumie moje położenie. Że wcale nie chciałem być takim bezrozumnym dupkiem – czy to odcinając się od wszystkich czy to ucząc się czarnej magii, aby zaimponować ojcu. Po prostu mam nadzieję, że intuicyjnie wyczuje w jak koszmarnym położeniu się znalazłem. – Nie spałem jakieś sto lat, olałem wszystko, co mogłem, więc jeśli chcesz mnie dobić, to zrób to teraz, póki mam w sobie resztki woli, aby to przetrawić – posyłam jej spojrzenie pt. „zlituj się”.
C. szczególne : krótka fryzura, zachrypnięty głos z trudnym do zidentyfikowania akcentem, papieros w ustach, ekscentryczne stroje, dziwaczny manieryzm i wieczny poker face
Gdy wydycham kłąb dymu, wyobrażam sobie, że świat rozmywa się w nim w inny horyzont, że jestem daleko od całego tego syfu, do którego sprowadziły mnie tajemnice Umy. Coraz ciężej jest mi tu wytrzymywać, bez zmian w otoczeniu, bez nieustannej transformacji krajobrazu, która uświadomiłaby mi, że żyję. Czuję się tutaj jak w jakimś jebanym czyśćcu, pokutując za obce przewinienia. Na chwilę już podejmuję decyzję – to moje ostatnie miesiące w Anglii, przecież nie mam tu nic do roboty. Nie odkąd James zaszył się gdzieś, ucinając ze mną jakikolwiek kontakt. O relacje z Laurą przestałam już walczyć. O rodzicach nie ma nawet co mówić, bo o tę z nimi nigdy walczyć nie zaczęłam, ewentualnie pozwalając na ich inicjatywę, która zazwyczaj i tak napawała mnie niechęcią i dystansem. Czuję się tutaj jak ryba wyjęta z wody i coraz trudniej mi to ignorować. Marzę o zmianie, o kolejnej szansie na zaczęcie wszystkiego od nowa. Przysięgam, że James czyta mi w myślach. Zjawia się akurat wtedy, gdy jestem już przekonana o swojej przyszłej (niedoszłej) ucieczce, gdy już planuję, dokąd się wybiorę. Na jego widok zaciskam lekko wargi i odwracam głowę w stronę linii drzew. — Och, a to szkoda — mówię pozbawionym barwy tonem, zaciągając się papierosem. Nie jest to gest ostentacyjny, po prostu mam gdzieś szkolne zasady i konkurencję pucharu domów, a jednocześnie wiem, że James nie użyje na mnie swoich przywilejów prefekta. Nawet po całym tym czasie. Słucham go tylko jednym uchem, gdy wyjaśnia mi specyficzne zakamarki Hogwartu. Nie interesuje mnie to, na tym etapie wciąż jestem przekonana, że długo tu nie zabawię. Gdy słyszę przeprosiny, przymykam powieki – trochę w zawodzie, trochę uldze, sama nie wiem. Bo nagle pewność co do moich zamiarów chwieje się w posadach. — Za co konkretnie? — pytam beznamiętnie, chociaż dobrze wiem, jakie James ma ku temu powody. Chcę się upewnić, że on też na pewno zdaje sobie z nich sprawę, zamiast po prostu przepraszać z powinności, jedynie w poczuciu, że jakieś przeprosiny się należą. Zaciągam się papierosem, długo przetrzymując dym w płucach. Rzucam Jamesowi wymowne spojrzenie. Skoro oferuje, nie omieszkam tego zaproszenia nie wykorzystać. A on zna mnie wystarczająco długo, by znać ciężar wypowiadanych w moją stronę słów i widzieć, że nieme prośby o litość w tej chwili nie zadziałają. — Czego się spodziewałeś? — pytam powoli. Żar w papierosie powoli się wypala; pozwalam mu dogorywać w moich palcach, skupiona teraz na czymś innym. — Próbując się stać taki jak on? — dokańczam myśl, kierując spojrzenie na Jamesa. — Jesteś z siebie dumny, że doprosiłeś się ochłapów uwagi ojca? Że Richard cię akceptuje takim, jaki nie jesteś? — rzucam te myśli prawie beztrosko. — A może już się taki stałeś? Podobno ostatecznie wszyscy jesteśmy swoimi rodzicami, więc… nie wiem, przez ostatnie miesiące straciłam rachubę — mówię to wszystko ze spokojem.
James Farris
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : mała blizna na czole, heterochromia centralna, zarysowane kości policzkowe, dziwne stroje i jeszcze dziwniejsza biżuteria
Przez chwilę czuję ulgę na widok siostry, jednej z nielicznej teraz przychylnej mi osoby, ale prędko ulgę zastępuje ścisk w gardle i poczucie, że na nią nie zasługuję. Widzę jej zaciśnięte wargi i to jak ucieka wzrokiem w stronę drzew. A to tylko wzmacnia przeczucie, że nie czeka nas miła pogawędka przy papierosie, a jakaś niepotrzebna walka kto z nas miał więcej powodów – ja, żeby zniknąć czy ona, żeby się czuć zraniona moim zniknięciem. Długo zastanawiam się co odpowiedzieć, bo w zasadzie muszę przeprosić za wszystko, ale wiem, że taka odpowiedź nie usatysfakcjonuje MJ tylko wkurwi jeszcze bardziej, a nie mam sił na przepychanki albo co gorsza – ponure milczenie, którym obdaruje mnie zupełnie jak tata. Tak sobie teraz myślę, że choć usilnie broni się przed podobieństwami do poszczególnych członków rodziny to wbrew pozorom najbardziej przypomina mi właśnie ojca w jego najlepszych momentach. Oczywiście musiałbym być samobójcą, żeby jej to powiedzieć, dlatego milczę i mielę w głowie swoje własne grzechy, z których mam się zaraz wyspowiadać. – Że mnie nie było – odpowiadam prosto, bo z tą nieobecnością wiąże się wiele spraw, za które powinienem właśnie przepraszać. O to jest bardzo dobre pytanie czego się spodziewałem. Najprościej byłoby powiedzieć, że odrobiny miłości i zrozumienia, ale nie mam prawa wymagać od May, żeby wiedziała jak czułem się przez te wszystkie lata, w trakcie których ona była lepiej traktowana przez swoją porywaczkę niż ja przez własnych rodziców. Wyginam usta w krzywym uśmiechu, chyba po raz pierwszy udając przed nią, że jej kolejne słowa mnie nie ruszają i nie bolą. Bo podświadomie czuję, że gdy się przyznam, wbije swoje szpileczki jeszcze głębiej i to nie dlatego, że mnie nienawidzi i celowo zamierza wprawić mnie w gorszy nastrój, a dlatego, że nasze światopoglądy i doświadczenia się różnią. I dzisiaj odczuwam to bardzo boleśnie, jakbym do tej pory spoglądał na naszą relację przez różowe okulary. Bawię się zapalniczką niby od niechcenia, pozwalając aby ogień muskał moje dłonie pełne blizn po poparzeniach. – Może już się taki stałem – powtarzam za nią i wzruszam ramionami. Nawet nie wie ile razy taka myśl pojawiała mi się w głowie przez te wszystkie bezsenne noce. Jak często czułem, że zaciera się granica między tym, kim jestem a tym, kim chciałbym w oczach Richarda być. – A wniosek ten wysnuwasz na podstawie czego? Mojego braku odzewu, chwilowego zatrzymania się w miejscu, żeby móc złapać oddech czy… Czy co? – pytam szczerze zainteresowany, chociaż w moim głosie słychać nuty zirytowania i pretensji. Nie dodaję przeprosin za rozczarowanie, jakie jej sprawiłem swoją osobą, bo mam nieprzyjemne wrażenie, że MJ nagle zapomniała o tym, co jej opowiadałem, jak się chujowo czułem (i wciąż czuję) i jak wiele spadło na moje barki. Owszem, częściowo z mojej winy, ale czy jest sens wracać do przeszłości i karać się za niegdyś podjęte decyzje? – Nie cofnę czasu i nawet gdybym miał zmieniacz czasu to bym tego nie zrobił – wypuszczam dym z ust. – A ty? Gdybyś wiedziała, że skończysz właśnie tu i mogła temu zapobiec i nie wiem, uciec z nią gdziekolwiek, zrobiłabyś to? – unoszę brwi, dodając w myślach, że to wszystko kosztem naszej relacji, która choć teraz wisiała na włosku to przez ostatni rok była jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu.
May Jupiter Farris
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krótka fryzura, zachrypnięty głos z trudnym do zidentyfikowania akcentem, papieros w ustach, ekscentryczne stroje, dziwaczny manieryzm i wieczny poker face
Bardzo powoli kiwam głową na jego słowa, chłonąc ich znaczenie, i przez chwilę milczę, analizując nagły ścisk mięśni karku i ramion i dziwne uczucie w żołądku. Ostatecznie potrzebę samotności bardzo dobrze rozumiem, chociaż sama nie zaszywam się nigdy na aż tak długo – ale rozumiem. To, co mnie w tej sytuacji uderzyło, to nagłość tego wszystkiego, fakt, że nie byłam na to ani trochę przygotowana, że nagle nawet ta rzeczywistość, którą sobie zbudowałam tutaj, zaczęła się rozpadać – albo nagle okazało się, że była tak samo skrzętnie plecioną iluzją, jak moje życie z Umą. Tam jednak sprawa była dość jasna – Uma zataiła przede mną bardzo wiele. Ale tu? Kto kogo okłamał? Przestaję kiwać i teraz powoli kręcę głową. — To nie jest problem — mówię w końcu. Spojrzenie, które mu posyłam, jest nasycone moimi myślami, całym dziennikiem wspomnień z ostatnich miesięcy, którego karty przerzucam w myślach, wydobywając archiwizowane przez ten czas emocje. — Jestem dość samodzielną istotą. I ze wszystkim jestem w stanie sobie poradzić, zwłaszcza jeśli mam sposobność się przygotować. A w tym przypadku nie byłam. Bo… — odwracam wzrok, bo słyszę, że mój głos staje się bardziej gardłowy, łamie się lekko. Nie spodziewałam się, że mimo rozliczania się z tych wszystkich odczuć na bierząco, wciąż będą tak intensywne w tym momencie. — Bo obiecywałeś mi, że zawsze będziesz, że zawsze mogę na ciebie liczyć, a ja głupio zaczęłam w to wierzyć, nawet jeśli broniłam się na początku. Okazuje się, że mądrzej byłoby obstawiać przy fakcie, że mam tylko siebie. — Prostuję plecy, zaciągając się głęboko papierosem. Nie spieszę się z tym, pozwalając żarowi tańczyć przy samych palcach, a potem z namysłem wydmuchuję dym. — Nie składa się obietnic, których nie można dotrzymać, James — kończę ten wątek lekko zdławionym głosem, przyciskając peta do wilgotnej ziemi z siłą znacznie większą, niż wymagało tego wygaszenie ostatków żaru. Po chwili zadaję sobie sprawę, że złość w tym geście nie ma nic wspólnego z nieszczęsnymi obiecankami mojego brata, że jest w tej całej sytuacji coś, co drażni mnie chyba jeszcze bardziej. — Poza tym, po co tak blisko trzymasz ludzi, których nie potrzebujesz? Jestem dla ciebie jakimś charytatywnym projektem do podbudowania ego? Czy przykrym obowiązkiem, na który czasami masz siłę, a czasami nie? — pytam pod wpływem emocji i natychmiast mruczę sama do siebie z niezadowoleniem, przeczesując dłonią krótkie włosy na czubku głowy. Przez chwilę zbieram myśli, żeby wyrazić to w bardziej cywilizowany sposób. — Myślałam, że też sądzisz, że to działa w dwie strony, że polegamy na sobie nawzajem, ale twoje ostatnie wybory kazały mi poważnie zastanowić się nad tym, czy ta relacja jest faktycznie tym, za co ją uważałam — mówię gorzko. Bo przecież zauważyłam, że James unikał mnie jak ognia. Czy też w jego przypadku – unikał mnie, jak nie unika nawet ognia. Ta gorycz nie jest skierowana tylko w jego stronę; znowu przechodzi mi przez głowę, że straciłam kontrolę nad tym, kim się staję, skoro nawet on w chwilach słabości postrzega mnie jako kolejną przeszkodę do pokonania albo cios do uniknięcia, w czasie kiedy chciałam być kimś, na kim mógłby w takich momentach polegać. Zaciskam ciasno usta i biorę głęboki oddech, przymykając powieki. Po chwili kładę się w trawie, układając dłonie na brzuchu. — Pierdolisz — szepczę, gdy słyszę jego słowa. W moim głosie czai się bezradność. Już nie wiem, jak go w tej myśli wspierać, żeby przy okazji nie zadawać mu ciosów. Nie wiem, czy jestem w stanie go wesprzeć, bo pewnie miał swoje powody, by nie przyjść do mnie przez cały ten czas po… nawet nie pomoc. Nawet zwykłą obecność. Mój oddech staje się lekko urywany, wciąż przymknięte powieki drżą lekko i nieświadomie kręcę lekko głową, starając się jakoś pomieścić wszystkie buzujące we mnie emocje. — To nie był wniosek, to było pytanie — mówię wymijająco. Nie chce mi się kontynuować tej myśli, że przecież ostrzegałam go przed decyzją o nauce hipnozy, że mówiłam mu, że konsekwencje go kiedyś nieraz dogonią. Nie czułabym żadnej satysfakcji z tego „a nie mówiłam”. Jestem poza tym zbyt zmęczona na tę rozprawę, zaczętą niby stoicko, ale – teraz widzę – tak naprawdę popchniętą skumulowanym żalem i bezradnością, które zdążyły przybrać płaszcz złości przez cały ten czas. Próbuję sobie wyobrazić, że wyciekają one teraz moimi porami i wsiąkają w ziemię, na której leżę – i może trochę mi to pomaga, ale nie tak, jak bym chciała. Gdy James zadaje to pytanie, otwieram oczy i na bardzo krótki moment zawieszam na nim wzrok, zanim nie wbijam go w niebo, na którym pojawia się coraz więcej gwiazd. Nie muszę zastanawiać się nad odpowiedzią, bo sama zbyt często zadawałam sobie podobne pytania – zwłaszcza ostatnio – żeby chociaż odrobinę się wahać. Milczę, bo zastanawiam się, czy nie zmienić tematu – ale ostatecznie James przecież w tym uniku wyczytałby z łatwością skrytą za nim prawdę. Bezpośredniość była znacznie lepszą opcją, bo w milczenie mógłby wpisać zbyt wiele, a podejrzewam, że gdyby miał sam sobie to opowiedzieć, wymierzyłby to w siebie. — Tak — mówię więc, wodząc wzrokiem po gwiazdozbiorze Perseusza. — Nie po to, żeby nie znaleźć się tutaj. Ale zrobiłabym to, żeby ona nie znalazła się tam.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Samonauka Zielarstwa Zbieranie składnika - kora kasztanowca
Żałował, że nie można z taką łatwością używać szkolnych składników do eliksirów, jak chociażby jedzenia w kuchni. Domyślał się, że po części jest to widzimisię skrzatów, które zwyczajnie chciały być uprzejme i dlatego udostępniały najdziwniejsze składniki... i w grę pewnie wchodziło też to, że niektóre elementy potrzebne do eliksirów są zwyczajnie rzadkie, cenne i trudne do zdobycia. A może po prostu Bee nieodpowiednio pytał, za mało naciskał, zbyt łatwo się wycofywał? Przyzwyczaił się już do tego, by przynajmniej część potrzebnych mu produktów zdobywać samemu, bo nie chciał za każdym razem przepłacać w sklepie i nie chciał notorycznie kręcić się po lochach, jakby naprawdę polował na ochłapy, które komuś wypadną z kociołka. Zresztą, naprawdę lubił świadomość, że wykonał całą pracę - od zebrania składników, przez ich obróbkę, aż do uwarzenia eliksiru. Żałował tylko, że niektórych nie ma możliwości samodzielnego wyhodowania i pielęgnowania - nie wątpił, że kiedyś będzie miał ogromny ogródek. Z kwiatami, krzakami, drzewami... Teraz jedyną opcją było korzystanie z zasobów terenów otaczających Hogwart. Po tylu latach spędzonych w tym miejscu wiedział już gdzie szukać konkretnych roślin, więc i teraz pewnie podążył w stronę Zakazanego Lasu, z każdym krokiem nabywając nieco niepokoju; chyba nikt nie czuł się komfortowo w obliczu tej leśnej ściany, która zawsze wydawała się podejrzanie ciemna. Pod stopami pluskało mu błoto po ostatniej ulewie, ale Bee kompletnie się tym nie przejmował, raz za razem nieco się ślizgając podczas tego drobnego spaceru, ale nie unosząc spojrzenia nad niesiony zielnik. Nie miał problemu z rozpoznaniem kasztanowca, którego teraz szukał, ale chciał mieć przy sobie podręcznik, dzięki któremu miał mniejszą szansę na przegapienie czegoś nowego i intrygującego. Świat magii potrafił zaskakiwać, co do tego Puchon nie miał żadnych wątpliwości. Dotarł na obrzeża lasu i rozejrzał się, powoli przymykając czytaną książkę, by odciąć się od niesamowitych roślin opisanych na pożółkłych już nieco stronach, by przyjrzeć się zamiast tego temu, co było przed nim. Próbował omijać ciemne przesmyki pomiędzy drzewami, ostrożnie przechadzając się na granicy, która dzieliła go nie tylko od potencjalnego niebezpieczeństwa, ale też bardziej prawdopodobnego szlabanu. Przykucnął na chwilę przy krzaku pokrzywy i nawet musnął jeden z listków różdżką, ale nie potrzebował teraz tego składnika - zamiast tego zanotował sobie tylko na marginesie ulubionego zielnika gdzie może go poszukiwać w przyszłości. Teraz potrzebował tylko kory kasztanowca, by stworzyć eliksir łagodzący do smarowidła, które planował wprowadzić do swojego kosmetycznego repertuaru. Znalazł drzewo nawet szybciej, niż planował, ale nie podszedł do niego, zawieszając się w zaskoczeniu na widok przemykającej po korze wiewiórki; na Merlina, nasłuchał się ostatnio o jakichś magicznych wiewiórach, które potrafiły zmieniać rozmiary i zjadać absolutnie wszystko, a on nie chciał stać się teraz przekąską. Nie miał pojęcia czy to tylko jakiś stary-nowy gatunek z Avalonu, bo prawdę mówiąc niewiele o tym słuchał, koncentrując się raczej na roślinach, które tam odkryto. Stał przed kasztanowcem jak głupek, czekając aż wiewiórka sobie pójdzie, a później - aż nie wróci, by dopiero wyciągnąć z kieszeni scyzoryk i delikatnie zeskrobać do przygotowanego pojemniczka nieco kory. Bawiło go jak zwyczajnie mogły wyglądać składniki do czegoś, co niosło w sobie prawdziwą magię; czasem też kompletnie nie rozumiał na którym etapie zaczynał się czarodziejski efekt. Na odchodne zebrał jeszcze kilka kasztanów, choć nie wydawało mu się, że te faktycznie będą bardzo przydatne - mogły jednak posłużyć chociażby za element dekoracyjny do którejś ze świeczek... a może i składnik? Przewertował podręcznik, odnalazł kasztanowca i dopisał sobie jego położenie, by niespiesznym krokiem wrócić do zamku i powtórzyć sobie wszystkie ze znanych właściwości tego drzewa, nawet jeśli miało chodzić jedynie o jego giętkość i uległość wytworzonych z niego różdżek.
Wiedziony wcześniejszymi sukcesami na polu zachęcania młodzieży do rozwijania swoich około zwierzęcych pasji, a także przekonywania ostatnich niedobitków wychowanych w domach bez miłości do stworzeń, decyduję się na zajęcia dla chętnych z młodszych klas, podejrzewając, że dla studentów takie lekcje byłyby zwyczajnie nudne. Dla studenciaków mam w zamyśle inne, przedświąteczne wyzwanie, muszę je jednak jeszcze dopracować odpowiednio, by stanowiło wyzwanie, ale było bezpieczne nawet dla tych, którzy celowo szukali adrenaliny. Zapoznając się z okolicami szkoły zauważyłem kilka norek jackelope i wozaków, co pozwala mi wierzyć w to, że kilka zarówno króliczych, jak i frecich rodzin zamieszkuje pobliskie polany. To dobry moment, by przygotować proste zajęcia z obeznania się ze zwierzęcymi tropami, a także planowania jak można wesprzeć okoliczną naturę przed zimą. Nie każde zajęcia dla najmłodszych uczniów, musiały opierać się na teorii bądź na praktyce z najnudniejszymi z dostępnych szkole stworzeń. Przygotowawszy wcześniej i zabezpieczywszy niewielki skrawek terenu u brzegu zakazanego lasu, zaprosiłem chętnych na dodatkowe zajęcia uczniów, by wraz ze mną poszukali tropów, a kiedy któremuś się to udało, z wielkim podziwem i radością oferowałem innym uczniom, by wspólnymi siłami, wspierając się o przygotowane przeze mnie wcześniej materiały, spróbowali odkryć, kto jest właścicielem łapek, pozostawiających takie ślady. Zajęło nam to dobrą część popołudnia, wraz z przerwą na gorące kakao, zanim przeszliśmy do drugiej części zadania. - Kto może powiedzieć, dlaczego przynieśliśmy dziś ze sobą siano i futro, wyczesane ze szkolnych kudłoni? - zagaiłem zachęcająco, kiedy młodzi adepci opieki nad magicznymi stworzeniami podążali po tropach, by odnaleźć norki zwierząt. Spomiędzy kilku, różnych odpowiedzi z radością zarejestrowałem, że uczniowie rzeczywiście domyślili się, że będziemy podkładać w okolicach nor nasze przygotowane pakunki, aby zarówno jackelopy, jak i wozaki, mogły nimi wyściełać swoje norki na zimę. Ani jeden, ani drugi gatunek nie należał do hibernujących, a choć swoje norki opuszczały zazwyczaj dopiero późnymi wieczorami i nocą, to wciąż warto było, jako przyjaciele stworzeń, zadbać o to, by ułatwić braciom mniejszym przetrwanie tej nieprzyjemnej pory roku. Ku uciesze najmłodszych z obecnych uczniów i nieco bardziej powściągliwej, ale wciąż drobnej radości tych starszych, udało się nam nawet, w zupełnej ciszy, dostrzec jak jeden z wozaków, wciąż noszący piękną, kasztanową, letnią okrywę, porwał jedną z wiązanek i pociągnął między krzewy do swojej norki. Dzieciaki zaczęły dopytywać się, czemu nie podziękował za prezent, skoro poinformowałem je, że wozaki są stworzeniami umiejącymi mówić ludzkim głosem, z ulgą jednak przyjąłem milczenie tego okazu, jako że zazwyczaj rzucają one okropnymi przekleństwami i to bez przerwy. Może ten był wyjątkowy? Podczas pożegnania, krótkiej przerwy na dopicie kakao, które zostało nam w termosach, podsumowaliśmy, co dziś udało nam się znaleźć i rozpracować wspólnymi siłami, a później odprowadziłem uczniów do wielkiej sali na podwieczorek.
zt +
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kiedy przychodzicie pod Zakazany Las wszystko jest przygotowane. Stoi tu bardzo dużo stanowisk do tworzenia eliksirów, tak jak było wcześniej zapowiedziane. Stoję na wysokim kamieniu i przywołuję każdego kto przyszedł skinieniem ręki, zaznacza na liście i plotkuję z innymi uczniami. Trudno mnie nie zauważyć, szczególnie że mam na sobie czerwoną skórę z wielkim lwem na plecach. Całe szczęście, że pogoda jest całkiem znośna. Nie ma dużego błota, nie pada, wystarczy średnia kurtka i człowiek ani się nie zgrzeje ani nie zapoci! Kiedy większość już przyszła macham wesoło do wszystkich by podeszli wokół. - Dzień dobry, dzień dobry! Jak tylko jesteście chodźcie od razu po koszyki. Macie tam miejsce na zbieranie składników oraz kilka fiolek… w zależności od tego co będziecie wyszukiwać. Nie mamy dużo czasu, więc skoro już jesteście, bierzcie koszyki i ruszajcie. Ja będę tutaj, ale też poprosiłem bezgłowego Nicka, by w razie problemów patrolował w miarę okolicę - pokazuję na ducha, który lewituje z tyłu i kurtuazyjnie uchyla uciętą głowę na bok. - Ale i tak przypominam - jakby coś się działo wypuścicie z różdżki czerwone iskry. Jeśli ktoś je zobaczy - biegniecie do nich tylko jeśli jesteście prefektem lub jesteście naprawdę blisko. Chyba, że nie umiecie dobrze w zaklęcia, transmutacje, ONMS… jeśli najlepiej czujecie się w graniu na magicznym pianinie, wolałbym żebyście nie próbowali interweniować. Ale no! Nie skupiajmy się na negatywach! Na pewno nic się nie wydarzy! Kiedy stwierdzacie, że macie chociaż dwa składniki, resztę znaleźć możecie w skrzyni, która tu stoi, ale zanim je sobie weźmiecie, koniecznie mi pokażcie co macie, nie chce żadnego marnowania składników… Jak skończycie eliksir, pokazujecie mi i stawiam ocenę. Proszę, mierzcie siły na zamiary i bądźcie bezpieczni. Aż składam wytatuowane dłonie jakbym się modlił i wzdycham nas swoimi uczniami.
Zasady
Koniecznie sprawdźcie spis, bez niego nie bedziecie wiedzieć jaki eliksir możecie tworzyć.
1. Idziecie do lasu szukać składnika maksymalnie trzy razy, ale nie musicie aż tyle. Najważniejsze jest, by mieć dwa składniki eliksiru leczniczego. Na każde wyjście rzucacie jedną literką. Na każdy rzut musi być oddzielny post. 2.Możecie warzyć eliksiry sami lub w parach. Więc jeśli wasza dwójka pójdzie do lasu, znajdziecie akurat dwa składniki do tego samego eliksiru i na dodatek co najmniej jedno z was ma umiejętności by go zrobić - już po pierwszym podejściu możecie od razu wracać i robić eliksir. 3. Wybieracie dowolny eliksir leczniczy wczesnoszkolny lub prosty z racji tego, że jest tutaj Hux. Przy wyższych - musicie spełnić już odpowiednie wymagnia. Czyli np. by zrobić eliksir ciążowy i nie masz odpowiedniej ilości w eliksirach, musisz mieć 5 punktów z uzdrawiania. Ty lub Twoja osoba z pary. Wystarczy, że jedno z was spełnia wymogi. 4. Jeśli idziecie grupa i trafiacie na literkę gdzie uwzględnione są dwie osoby - nie możecie wszyscy nagle iść na polanę z literki G, zakładacie że ten kto rzucał kostką i osoba druga wybrana przez niego osoba jako pierwsi zebrali kwiatki itp. 5. Kiedy macie już dwa składniki, sami lub w parze i wracacie robić eliksir, rzucacie k100. Jeśli jesteście w parze - dodajecie k100 i dzielicie na 2. Para lub osoba z najwyższym wynikiem dostanie nagrodę ze spisu przedmiotów. Jeśli robicie w parze, siłę waszych modyfikatorów również dzielicie na dwa. RZUCACIE K100 DOPIERO JAK ZNAJDZIECIE SKŁADNIKI LUB PARĘ Z DOBRANYM SKŁADNIKIEM!!!!!!
Modyfikatory:
Do k100 na koniec: + wszystkie wasze punkty z eliksirów + 10 do k100 jeśli uzdrawianie jest waszą najwyższą lub drugą najwyższą statystyką + punkty przedmiotów punktowanych do eliksirów, które wzięliście na lekcje i napisaliście + 5 jeśli jesteście nową postacią (nie więcej niż 3 miesiące)
Dodatkowo: Jeśli macie specjalizację Uzdrawianie (zatrucia eliksiralne) lub Eliksiry (lecznicze) możecie rzucić kostką k100 dodatkowe dwa razy i wybrać najwyższy wynik. Za specjalizację Zielarstwo (pozyskiwanie ingrediencji) możecie przerzucić dwie dowolne kostki z literek (zarówno samą literkę bądź to co wylosowaliście później). Za cechę eventową Magik żywiołów (ziemia) macie dodatkowy przerzut jednej dowolnej kostki/literki podczas znajdowania składników.
Znaleziony składnik (wyrzucona literka):
A - Śledziona traszki Nie sądzisz, że zbieranie takiego składnika jest dość obrzydliwe? Z pewnością. Hux zabrania wam łapać zdrowych traszek, więc musicie na dodatek znaleźć jakieś traszkowe zwłoki. Nie jest to łatwe zadanie! Możecie też spróbować złamać zakaz Huxleya, jeśli czujecie się rebelami i nie macie problemów z zabiciem żywej traszki. 1 - 24 - Uf, udaje Ci się znaleźć śledzionę i na dodatek bez problemu ją wyciągasz odpowiednim zaklęciem. Jeszcze będzie z Ciebie chirurg! 25 - 49 - Co prawda znajdujesz zdechłą traszkę, ale robisz straszliwie krwawą jatkę wyciągając z niej śledzionę… serio jakby wilkołak ją dopadł. Jesteś cały w jej wnętrznościach. Jeśli masz cechę eventową Wiecznie Struty, nie możesz powstrzymać odruchu wymiotnego. 50 - 74 - Znalazłeś jedynie żywą traszkę. Możesz zaryzykować i zabić ją samodzielnie, by znaleźć składnik. Jeśli tego nie robisz - przejdź do kostki 75 i więcej. Jeśli próbujesz zdobyć tak składnik rzucasz kostką k6. Parzysta - Zdobywasz składnik i Williams nic nie widział (chyba że ktoś inny na Ciebie doniesie…). Nieparzysta - Nauczyciel uzdrawiania przyłapuje Cię, licz się z konsekwencjami (jeśli to wylosowałeś - koniecznie oznacz Huxa). 75- 100 - Niestety kompletnie nic nie znajdujesz. Wracasz do Huxleya z pustymi rękami, a ten obrzuca Cię zdegustowanym spojrzeniem. Musisz rzucić literkę jeszcze raz i spróbować zdobyć cokolwiek.
B - Hibiskus Ognisty Udaje Ci się znaleźć bardzo ognistą roślinę. Musisz teraz spróbować ją zebrać bez zbędnych poparzeń! Rzuć kostką 1,2 - Poszło Ci znakomicie i zdobywasz tyle hibiskusa, że masz nie tylko na teraz, dostaniesz też go na później do kuferka! Kto wie, może kiedyś zrobisz sam jakiś eliksir! 3,4 - Całkiem nieźle, kilka niewielkich poparzeń i tyle. Ale lepiej niech ktoś Cię opatrzy. 5,6 - F A T A L N I E. Chyba jeszcze nikomu zbieranie hibiskusa nie poszło tak źle jak Tobie… Serio, wyglądasz jakbyś bił się ze smokiem, a nie zbierał kwiatki. Koniecznie pójdź do pomoc do kogoś kto ma co najmniej 10 punktów uzdrawiania lub do Huxa, bo inaczej będziesz mieć blizny na całe życie.
C - Maliny (owoce oraz liście) Dosłownie chyba ktoś Cię wpuścił w maliny, bo idziesz i idziesz i naprawdę jest ich mnóstwo wokół Ciebie! Masz pełen ich koszyk i wydaje Ci się, że nic nie przerwie Twojej passy. Ale nic bardziej mylnego… Potykasz się o jakiś korzeń. Rzuć k100, by dowiedzieć się ile procent malin straciłeś. Jeśli wylosujesz 100, musisz ponownie wyrzucać literkę na poszukiwania składnika. Jeśli wylosujesz 60 lub więcej - oznacza że nie tyle się potknąłeś, co wpadłeś do jakiegoś dołu. Twoja różdżka jest gdzieś wysoko, więc musisz znaleźć kogoś kto Ci pomoże!
D - Mięta pieprzowa Na pewno myślisz sobie - dosko. Bo przecież to jest składnik bardzo wielu eliksirów leczniczych. (Więc myślisz sobie dosko jeśli masz o tym pojęcie). W każdym razie idziesz zebrać naręcze mięty, nie wiedząc, że między liśćmi zaczaiła się malutka (taka na długość ręki) akromantula. Większość nie ma już w lesie i najwyraźniej ta jedna ostała się słodko w mięcie. Zaczyna też wyzywać Twoich przyjaciół i rzucać na was obrzydliwe epitety, w stylu twój kolega zawsze ma włosy w oleju? No bardzo nieuprzejmie. Chcąc nie chcąc - szykuj się do bitki, bo akromantula się zirytowała Twoją obecnością. Parzysta -wychodzisz niemal bez szwanku oprócz paru zadrapań. Nieparzysta - obrzydliwe pajęczysko drapie cię strasznie pazurami. Za każde 10 punktów z zaklęć oraz 10 punktów z transmutacji masz jeden przerzut kostki k6. Jeśli jesteś z towarzyszem on również może próbować wyrzucić k6 na ratunek i ma takie same przerzuty, za każde swoje 10 punktów z zaklęć oraz transmutatcji. Jeśli i tak wylosowałeś nieparzystą - rzuć k100 na swoje obrażenia. Jeśli masz 60 lub więcej Twoja bitka jest na tyle tragiczna, że musisz rzucić czerwone iskry z różdżki i dopiero osoba trzecia Ci pomaga. (Hux lub ktoś inny, jak wolisz - nie może to być Twój pomocnik który też próbował rzucać kostką)
E - Pokrzywa lekarska No to jest na pewno bardzo przydatny składnik! Gorzej, że wiadomo jak to z nim jest. Jeśli nie napisałeś we wcześniejszym poście, że masz rękawiczki ze smoczej skóry czy jakiekolwiek rękawiczki, z potyczki z pokrzywami wychodzisz średnio zwycięsko. Jeśli ich nie miałeś rzuć k100 - jeśli wyrzucisz 75 i więcej Twoje poparzenia są na tyle poważne, że przez dwa wątki musisz używać eliksiru łagodzącego.
F - Dowolna kora Może doskonałym myśliwym nie jesteś, ale wiesz jak zeskrobać korę z drzewa, które znajdziesz! No i dosko, to Ci wystarczy. Jeśli masz cechę eventową Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość), udaje Ci się w porę wypatrzyć nieśmiałka który chował się niedaleko na gałęzi. Nie dość, że zdobywasz sporo kory to też unikasz problemów. Jednak jeśli nie posiadasz tej cechy, nie udaje Ci się wypatrzeć sprytnie ukrytego stworzenia. Zaczyna ciachać cię dziko rączkami. Co robisz? Wybierz to co pasuje do Twojej postaci. Każdy wybór może mieć różne konsekwencje. Bronisz się dłońmi
Spoiler:
Pewnie się cofałeś zasłaniając rękami, ale przez to są całe pocięte przez pozornie uroczego nieśmiałka
Zacząłeś uciekać
Spoiler:
Taki popłoch się zrobił w lesie, że wywaliłeś się o jakąś roślinę i masz zdarte kolana.
Rzuciłeś w nieśmiałka zaklęciem/oddałeś mu
Spoiler:
Kompletnie znokautowałeś stworzenie. Możeszesz go zostawić lub zanieść do Huxa, by on pomógł zwierzakowi.
G - Rumianek, czystek, rdest ptasi Trafiłeś na prawdziwą polanę! Jeśli w poście pisałeś, że idziesz razem z kimś - docieracie tutaj razem i możecie wspólnie zbierać kwiaty! Niestety jest tu mnóstwo podobnych kwiatków i możecie odrobinę się mylić kiedy próbujecie znaleźć odpowiednie kwiatki. Ty oraz Twój towarzysz możecie rzucić kostką. 1,2 - zdobywasz jeden z trzech składników (rumianek, czystek, rdest), możecie wybrać który; 3,4 - zdobywasz dwa z trzech składników; 5,6 - zdobywasz trzy składniki. Za każde 10 punktów z zielarstwa możecie dodać sobie do kostki +1.
H - Syrop trzmiorka Nieźle znajdujesz zaciszne miejsce, gdzie możesz podebrać odrobinę syropu trzmiorków! Czy idzie Ci to odpowiednio sprawnie? Rzuć kostką k100 im większa cyfra tym bardziej odczuwasz melancholię. Kostka 20 to jedynie częstsze wzdychanie, ale wiedz że przy 90 powinieneś już niemalże szlochać wspominając dobre czasy.
I - Jagody jemioły, asfodelus Myślałeś, że masz asfodelusa, którego często używa się do trudniejszych eliskirów. I masz rację, zebrałeś jego dowolną część, a przy okazji odrobinę niechcący uszkodziłeś jagody jemioły. Możesz je zostawić i uciekać, ze swoim asfodelusem. Możesz też spróbować wziąć trochę i zdobyć drugi składnik. Jednak trzeba pamiętać, że te jagody są jednym ze składnikiem amortencji i możesz być pod ich sporym działaniem. Do końca tego wątku jesteś kimś zauroczony, sam możesz wybrać w kim. Rzuć k100 by zobaczyć jak mocno, im wyżej tym kochasz bardziej, łobuzie.
J - Hibiskus Ognisty Czas zebrać ropę czyrakobulwy! Może nie jest to najprzyjemniejsza rzecz na świecie, ale z pewnością ropa do czegoś się przyda… Jeśli masz 10 lub więcej punktów z zielarstwa - perfekcyjnie zbierasz ją do fiolki i jak wracasz dostajesz 5 punktów dla domu od Huxa, bo poszło Ci naprawdę świetnie. Jeśli nie masz tyle punktów - rzucasz kostką k100, by dowiedzieć się jak mocno oblepiony jesteś ropą. Jeśli masz 50 lub więcej nie możesz się odpowiednio wyczyścić zaklęciem i do końca dnia śmierdzisz. Chyba, że masz specjalizację kuferkową: zaklęcia (gospodarcze/użytkowe) wtedy udaje Ci się doczyścić!
Kod:
<zgss>Literka:</zgss> podlinkuj literkę, napisz składnik który masz i konekwencje innych losowań <zgss>k100:</zgss> rzuć kostkę k100[b] dopiero jak będziesz mieć odpowiednie składniki[/b] lub parę z maczing składnikami /dodajcie i opiszcie tu wasze modifikatory/ podzielcie na dwa jeśli jesteście w parze <zgss>Para:</zgss> opcjonalnie wpisz swoją parę lub napisz, że szukać kogoś ze swoim składnikiem <zgss>Dodatkowo:</zgss> napisz jeśli Twoim zdaniem przyniosłeś lekce coś co może się przydać
Jest to lekcja cała już podzielona na dwa etapy, Hux będzie krążył między wami. Czas lekcji macie do 23.04.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Literka:H (syrop trzminorka) + melancholia na 40 k100: potem Para:@Drake Lilac Dodatkowo: —
Dni jej uciekały, a przynajmniej miała takie wrażenie, kiedy biegła na zajęcia prosto ze szpitala, bo tylko przed zajęciami miała chwilę, żeby odwiedzić tatę. Potem z kolei pędziła do pracy i tak właśnie mijały jej dni, w które wciskała tyle rzeczy ile tylko mogła, a czasem jeszcze więcej, byle tylko nie musiała myśleć. Myśli teraz były bowiem jej największym wrogiem, wciąż widziała najgorszy scenariusz, dlatego też doprowadzała się do takiego wykończenia, że wieczorem zwyczajnie padała na twarz – bez zbędnego rozpamiętywania dnia i wracania do tego co już było. Opuszczała tez zajęcia, nie mając w ogóle do nich głowy i stwierdzając, że nie miały wielkiego znaczenia, kiedy akurat trzymała ojca za rękę i załamywała się nad szpitalnym łóżkiem, w którym leżał. Teraz jednak biegła na eliksiro-uzdrawianie, bo obiecała @Drake Lilac, że z nim pójdzie. To nawet lepiej, będzie miała jeszcze mniej czasu, ważne tylko, że ogarnąć zwierzaki. Nie miała sił się malować, więc nie wyglądała najlepiej, cienie pod oczami odznaczały się na poszarzałej z niewyspania skórze, ale niespecjalnie ją to w ogóle obchodziło. Miała przecież ważniejsze rzeczy na głowie niż swój wygląd. — Jestem, jestem, przepraszam zasiedziałam się u taty — mówiła do Drake’a, kiedy w końcu dotarła na obrzeża zakazanego lasu. Starała się ukryć potężne ziewnięcie, ale nie wyszło jej to najlepiej. Uśmiechnęła się tylko przepraszająco do profesora, bo naprawdę nic nie mogła na to poradzić. Weszła do lasu, w poszukiwaniu składnika. Była kiepska z eliksirów, dlatego dobrze, że miała przy sobie Lilaca, przynajmniej potwierdzi jej, że nie zbiera jakiegoś gówna. Zamiast gówna znalazła jednak gniazdo trzminorków i była prawie pewna, że ich syrop może się przydać. Ostrożnie więc pobrała go trochę, przy okazji też się nieco nim umazała, co wywołało w niej szereg emocji. Może nie zadziałałoby to na nią aż tak, gdyby była w lepszej ogólnej kondycji. Teraz jednak nie mogła powstrzymać łez, spływających po jej policzkach, które wycierała szybciej niż tworzyły mokre ścieżki na jej policzkach. Merlinie, jaka ona była wykończona, dziecinnie chciała tez do taty, rzecz w tym, że jej tata teraz leżał nieprzytomny w św. Mungu, a ona nic nie mogła zrobić. Szlag by to wszystko trafił. — Znalazłam syrop trzminorka, ale nie pamiętam do którego eliksiru jest ok — powiedziała do Drake’a, pociągając jeszcze trochę nosem.
Zjawiłam się na miejscu z dość niepewną miną. Sam temat brzmiał dobrze, i to nawet bardzo, jednak...jakoś czułam obiekcje wobec wchodzenia do lasu. Wiecie, te ostatnie pożary i problemy ze zwierzętami. Stchórzyć i nie przyjść też nie mogłam, bo ucierpiało by przez to moje nazwisko. Strach to zabójca ducha - powtarzałam sobie te słowa, podchodząc do profesora w odpowiedzi na jego przywołanie. Będąc odznaczona, zwarta i gotowa, czekałam na rozpoczęcie naszych dzikich zmagań z przyrodą. Zabrałam koszyk i ruszyłam ku przygodzie, zagłębiając się pomiędzy drzewa. Szczerze mówiąc nie miałam bladego pojęcia czego szukać, ani czego mogę się spodziewać po tej okolicy. Dlatego też widząc martwą traszkę, zabrałam się za jej patroszenie. Śledziona zwierzęcia z tego co kojarzyłam, była wykorzystywana do jednego z eliksirów. Próbując sobie przypomnieć o jaki chodziło, nie zwracałam zbytnio uwagi na to, w jaki sposób prowadzę swoje chirurgiczne zmagania, także zamiast czystej operacji wyszła mi mała rzeź. Rozbryzgałam krew dookoła, na ściółkę, krzaki, korę drzew, a nawet na siebie. Wzdychając użyłam chłoszczyc, by się oczyścić. Dowód zbrodni, w postaci zmasakrowanych zwłok, zakopałam w ziemi, wcześniej wykopując mały dołek. Włożyłam organ do koszyka i wróciłam do profesora, pokazując mu swoje znalezisko. Sądząc po jego minie, nie był zbytnio zadowolony. A może to jedynie moje wyobrażenie, powiązane ze zbezczeszczeniem biednej traszki?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Literka: podlinkuj literkę, napisz składnik który masz i konekwencje innych losowań k100: później Para: opcjonalnie wpisz swoją parę lub napisz, że szukać kogoś ze swoim składnikiem Dodatkowo:A + 89 (poniżej w wątku z kostkami) = nic nie znajduję
Nienawidziła poniedziałków z całego serca. Tego dnia zawsze odchorowywała niedzielny mecz w lidze i tak było również tym razem. Na jej nieszczęście, mecz ze Zjednoczonymi z Puddlemere zakończył się dla niej złamanym nosem, po tym, jak oberwała tłuczkiem z wyjątkowo bliskiej odległości. Zaklęcia lecznicze oraz wiggenowy przyspieszyły znacznie proces gojenia, ale wciąż miała lekko opuchniętą twarz i żółtą od sińców mordę, jak pewien miłośnik kremówek. Postanowiła odpuścić dzisiejsze treningi, żeby nieco się zregenerować i nie kusić losu, a to sprawiało, że miała nieco wolnego czasu na zbyciu. Szczerze mówiąc, skłaniała się ku temu, by zaszyć się w swoim londyńskim mieszkaniu i nieco wychillować przy skręcie i serialu, ale w drodze na obiad do szkolnej kuchni, przydybał ją młodszy z Baxterów i zagadał w sprawie lekcji elków i uzdro u opiekuna Gryffindoru. Nieco się wahała, wciąż marząc o kolejnym sezonie „Sukcesji” (od dobrego miesiąca starała się skończyć pierwszy sezon, ale nie miała na to czasu), jednak miłość do serialowych intryg przegrała z poczuciem obowiązku. Tak więc Brooks w eleganckim i odprasowanym mundurku, tak niepasującym do skalanej przemocą mordy, skoczyła do Gwizdka na szybkie krokiety z barszczem, skubnęła z kuchni kiść bananów i wcinając jednego oraz dzieląc się kolejnym z Roycem, szła w kierunku Zakazanego Lasu.
- Nawet nie miałam jak zareagować. Skurwiel trafił mnie z pięciu metrów i to z taką siłą, że tylko cud sprawił, że nie spadłam z miotły. Najgorszy jest jednak nie nos, a kark. Ledwo mogę głową ruszać. – Tłumaczyła chłopakowi przebieg ostatniego wypadku, kiedy to zbliżali się do miejsca, gdzie już czekał na nich Williams. Skinięciem głowy przywitała się z profesorem, a potem zamilkła, słuchając i mlaskając bananem na zmianę. No więc mieli chodzić po lesie, zbierać składniki i warzyć eliksiry. Brzmiało całkiem spoko. No, przynajmniej warzenie eliksirów, które bardzo lubiła. Szukanie chwastów z kolei? Już nieszczególnie.
- Dobra, mam plan. Ty, jako SZUKAJĄCY, będziesz szukał, a ja będę ci umilała poszukiwania. No i potem wszystko uwarzę. Wiesz, że jak byłam młodsza, to chciałam być eliksirowarem? – Zaproponowała podział ról podczas tej wyprawy i jednocześnie podzieliła się ciekawostką z czasów, kiedy jeszcze nie sądziła, że może zarabiać na życie, latając. – Może znajdziemy jakąś traszkę, to ci zrobię ciążowy. Będziesz nim poił te wszystkie głupie siksy, które dały się nabrać na to maślane spojrzenie… albo wzięły cię za Twojego brata. – Rzuciła z uśmiechem, kierując się w głąb lasu. Wypatrzenie traszki w ściółce lub na tle kory zdawało się jednak niemożliwe, dlatego szybko porzuciła ten plan i zamiast tego wspierała Ślizgona swoją boską obecnością.
Hej ho, z koszyczkiem by się szło. Moja druga wyprawa po składniki wyprowadziła mnie nieco dalej. Tym razem starałam się odnaleźć jakąś roślinę, by nie przynosić znowu śledziony, pobranej z biednej traszki. W zasadzie gdybym zrobiła to drugi raz, to mogłabym uznać jako trening zdolności pobierania narządów...ale czy było mi to akurat potrzebne? W ten sposób wpadłam na asfodelus, który ciężko było pomylić z czymś innym. Roślina miała prawie metr wzrostu, także dość mocno wyróżniała się na tle innych rzeczy. Zacierając rączki, podeszła do niej w celu urwania części łodygi. Po raz kolejny ukazałam przy tym swoje niszczycielskie działanie na środowisko, w całym tym precedensie uszkadzając pobliskie skupisko jemioły. Uniosłam brew, patrząc na swoją różdżkę. Musiałam przyznać, miałam zamach. Skoro już doprowadziłam do zniszczenia kolejnego elementu lasu, marnotrawstwem byłoby zostawienie jagód, które pospadały na ziemie razem z gałązką. Przy okazji nawdychałam się soku, który puściły zgniecione owoce, także po powrocie na miejsce lekcji i zobaczenie kapitan mojej drużyny, zapałałam do niej jeszcze większym uczuciem niż do tej pory. Widząc, że jest z kimś, pozwoliłam sobie jedynie na krótką, cichą obserwację, mając nadzieję, że będę miała jeszcze okazję, by ją chociaż skomplementować za bycie takim wspaniałym człowiekiem, jakim była.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Literka:J - Ropa z czyrakobulwy. 66, więc ropa mnie oblepia i śmierdzę c: k100: Potem Para: Szukam! Dodatkowo: Mam chustę. Niech robale zostawią mnie w spokoju.
Nie miał zbyt wielu postanowień noworocznych, ale pojawienie się punktualnie (a może nawet nieco przed czasem) na lekcji Uzdrawiania, dotyczyło aż dwóch punktów: poprawy ocen i poprawy tego dziwnego zlepku, który nazywał relacją z wujkiem. Trochę mu to zajęło, ale w końcu w głowie wykiełkowała mu myśl, że być może @Huxley Williams nie jest totalnym złamasem i nie ma co wyżywać się na nim za wszelkie błędy czy nieobecności ojca, więc może nieco niezręcznie, może nieco z żałośnie bijącym sercem zakręcił się gdzieś przy nim, by rzucić jakiś komplement o zajebistej czerwonej kurtce, zwieńczając go tekstem "koniecznie zapisz mi ją w spadku". Sam zresztą ubrał się jak do lasu przystało, pamiętając, by zakryć swoje cenne loczki, więc i bez żadnego lęku wyruszył na zielarskie łowy w outfitcie rasowej grzybiary, nie musząc martwić się o wszelkie robactwo. Zamiast kolorowych grzybków pierwsza w oczy rzuciła mu się jednak czyrakobulwa i zapewne, gdyby tylko miał trochę więcej samonauk z zielarstwa, podszedłby do niej z nieco większą delikatnością, niż chamskie rozcięcie jednej z dorodniejszych bulw, która w oburzeniu trysnęła w niego lepką mazią. - O chuj, o Merlinie, o Dios mio, jak jebie - wyrzucił z siebie panicznie, trzepocząc dłońmi, by strzepnąć z siebie całe to śmierdzące obrzydlistwo, przez które zaraz złapały go mdłości z mało eleganckim odruchem wymiotnym. Rzucił kilkoma zaklęciami czyszczącym, ale w końcu i tak ściągnął z głowy wyperfumowaną chustę, by zakryć nią usta i nos, ciskając w nią włosko-hiszpańskie przekleństwa. - No i chuj, próbowałem, po co mi to było, jakby sklepów ze składnikami nie było. Ja jebię... Merlinie, dosłownie i to najgorsze. POTRZEBUJE KTOŚ CZYRAKOBULWY? - nakręcił się, wychodząc na polankę z fiolką zebranej w końcu ropy, by ze zrezygnowaniem usiąść na jakimś pieńku, od razu ściągając z siebie (niestety po prostu czarną) skórzaną kurtkę, w kółko i w kółko rzucając na nią zaklęcia czyszczące.
Literka: Mam śledzionę traszki, asfodelusa, jagody jemioły i znajduję ropę z czyrakobulwy przy okazji strasznie się przy tym brudząc. No i jestem dalej zauroczona w Brooks. k100: - Para: Szukam pary, bo wciąż nie mam dwóch składników na eliksir Dodatkowo: -
Dzyń, dzyń, ogłaszam rundę trzecią. Z bólem serca odwracam swój wzrok od pani kapitan i ruszam do lasu. Będąc myślami przy tym, jak piękną kobietą jest Brooks i jak dobrze wygląda latając na miotle, zbytnio nie uważam na to, gdzie idę. W ten oto sposób wchodzę w czyrakobulwę, która pryska swoją ropą na wszystkie strony. Całe szczęście nie obrywam po twarzy, ale za to ponad połowa mojego ubrania jest pobrudzona i strasznie śmierdząca. Najpierw spróbowałam się wyczyścić, ale niezależnie ile razy rzuciłam chłoszczyc, to i tak zostało na mnie kilka śladów. No i ten smród, którym pewnie odstraszam obecnie zwierzynę na odległość dziesięciu kilometrów. Zebrałam nieco ropy do fiolki i wróciłam na miejsce lekcji. Musiałem się co prędzej brać do roboty, bo już dość sporo czasu poświęciłam na poszukiwania. Problem był w tym, że wciąż nie posiadałam na tyle dużo składników, by sklecić z nich jeden konkretny eliksir. Poczęłam wyszukiwać w tłumie kogoś, kto był sam i chciałby uwarzyć ze mną eliksir, nie zważając na odór, który z siebie wydzielałam. Eh, w moim obecnym stanie nie mogłam liczyć na buziaka od Brooks. Jedyne co mnie pocieszało to fakt, że nie byłam jedyną osobą, która wyglądała, jakby czyrakobulwa na niego zwymiotowała.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Literka:B - hibiskus ognisty ; 6 k100: rzuć kostkę k100 dopiero jak będziesz mieć odpowiednie składniki lub parę z maczing składnikami /dodajcie i opiszcie tu wasze modifikatory/ podzielcie na dwa jeśli jesteście w parze Para: harold Dodatkowo: nie...
Ponieważ postawił sobie za punkt honoru zadbanie o to, by Marlena nie zgniła w mieszkaniu, uporczywie wyciągał ją na wszystkie zajęcia w szkole, na jakie nie zdążyli jej zabrać inni przyjaciele, i zupełnym przypadkiem przeobraził się przy okazji w pilnego ucznia. Mocno nieogarniętego co prawda, bo większość nocy spędzał w robocie, co zdecydowanie nie wpływało korzystnie na domyślnie niski poziom skupienia, ale jednak pilnego. W niedzielę w Geometrii odbyło się szalone piana party i chociaż uczestniczył w nim jako obserwator zza baru, to nadal nie mógł się pozbyć wszystkich oblepiających go zaczarowanych bąbelków, o mdlącym mydlanym zapachu nie wspominając; najchętniej by został w domu, ale wmawiał sobie i Marli, że uzdrawianie połączone z eliksirami to super sprawa, a okazja do bezkarnego pobuszowania po Zakazanym Lesie nie zdarzała się często. Kiedy w polu widzenia znalazł się i Harry, z taką radością na jaką pozwalał mu kiepski nastrój zgarnął za ramię i jego, w ogóle nie pytając czy ten wybierał się na lekcje, tylko z miejsca zaczął zachwalać, jak będzie fajnie i że to niepowtarzalna okazja by zobaczyć na żywo tego słynnego kopytnego bolca Drejka. Po drodze, by zamaskować dziwne, nowe stosunki między Marleną a Haroldem, opowiadał im niesamowite anegdoty ze swojej młodości, wyjawił top 5 najlepszych autorskich dowcipów skrzata Jacka oraz streścił ostatnią burzliwą rozmowę z Eugeniuszem, który miał zaskakująco wiele do powiedzenia na temat tego że Riki podpierdolił mu adidasy i wszedł w nich w chłoszczyściooporną psidwaczą kupę; były to tematy szalenie ciekawe, chociaż nie tak ciekawe jak czekające ich zadanie oczywiście, dlatego kiedy w końcu dotarli do Huxa, Ricky z niemałą ulgą zamknął mordę i złapał oddech, bo od ciągłego gadania oraz pchania wózka Marleny (który sterował się sam, ale i tak się uparł, że musi to robić) się biedak nieco zasapał. - Dobra, weźmy pierwsze lepsze liście i przyświrujemy przed Huxem że to prawdziwe składniki, eliksir tak czy siak nam nie wyjdzie przecież pewnie... - optymistycznie oszacował ich umiejętności, od razu wchodząc w las i odgarniając jakieś większe zwisające gałęzie dla Marli, w razie gdyby jej super podrasowany przez Augusta wózek miał sobie z nimi nie poradzić; a zanim wybrał jakiś odpowiedni "składnik", jego uwagę przykuło coś innego. - O, patrzcie, grzyby! Marlena, czy to borowik? - spytał przejęty, przykucnąwszy nad rzekomym okazem i całe szczęście że nie widział, jak bardzo wyglądał teraz jak swój własny stary, bo gdyby widział, to by się przeraził; ponieważ jednak nawet on wiedział, że z grzyba będzie niewiele pożytku nawet w skazanym na porażkę eliksirze, to odwrócił się i złapał za pędy najbliższego krzewu, okraszonego dorodnymi krwistoczerwonymi kwiatkami. - Zrobię ci piękny buk...a, kurwa - zaczął mówić zalotnie do Harolda, niestety, miłe zdanie przerodziło się w szpetne przekleństwo, bo gdy zrywał kwiaty, zachwiał się i wpadł cały prosto w krzak jak plumpka w kompot. Ogniste liście dotkliwie poparzyły go na całym ciele, o czym on sam zorientował się dopiero jak zaczął się z niego wygrzebywać i zerknął na zaognioną skórę na rękach. - No nie, no przecież to jest jakiś żart, znowu mi cała skóra zejdzie jak wtedy jak sam na siebie zazionąłem ogniem - jęknął podirytowany, bezradnie opadając z powrotem w hibiskusa, bo naprawdę jego cierpliwość do przygód z ogniem - pewnie tak jak wszystkich innych mieszkańców Wielkiej Brytanii - już się kończyła. - Plus jest taki, że prawdopodobnie mamy ten teges żeby zrobić eliksir pieprzowy. - błysnął na koniec wiedzą, łącząc naprędce fakt parzenia z rozgrzewaniem.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Sam nie wiem co tego dnia było dla mnie większym szokiem. Czy kiedy dowidziałem się, że Marlena nie może chodzić od Rikiego czy kiedy przybiegłem do niej jak poparzony, a ona mnie... kompletnie nie pamiętała. Dopytywałem Ryszarda czy wie kim jest, a nawet Jinxa jak wrócił do ich mieszkania. Myślałem, że to przez to że straciła możliwość chodzenia, może też nie miała części wspomnień? Ale musiałem sprawdzić to na własną rękę, więc zacząłem wycieczkę po znajomych. Napisałem do kilku, pobiegłem złapać Andrzeja w Hogwarcie, zaprosiłem Irvette do mieszkania, wysłałem kilka dramatycznych listów do @Ruby Maguire z pytaniami czy wie kim jestem. Może i wyszedłem na szaleńca dla tych co to doskonale wiedzieli. Ale wtedy się zorientowałem, że tylko Ci przyjaciele których ostatnio miałem za najbliższych kompletnie przestali mnie pamiętać. Szczerze mówiąc kiedy miałem do wyboru - nie móc ruszać nogami, a puste spojrzenie Andrzeja czy Marli kiedy na mnie patrzyli, po tysiąckroć wolałbym teraz być pchany przez Rikiego w wózku. Ludzie którzy mnie otaczali byli dla mnie często wszystkim. Odebrać mi coś takiego było naprawdę paskudnym posunięciem ze strony Lodowego. Idę posłusznie za Ryszardem, bo co miałbym innego robić, nie odzywam się też, przyjmując długie gadanie Rikiego, który przynajmniej zagadywał moje dziwne kontakty z Marleną. Nie jestem fanem ani uzdrawiania, ani eliksirów, ale z braku laku będę dziś specem. Wjeżdżamy do lasu i już chcę powiedzieć, że ja to się odłączę, bo jest mi niesamowicie niezręcznie, ale widzę że latające trzmiorki, więc biorę ten koszyk i nakładam sobie trochę syropu. Kiedy to robię czuję coraz większe wzruszenie całą sytuacją oraz smutek spowodowany Marleną. - Och, Ryszardzie, jakie to... - romantyczne, to chciałem powiedzieć łamiącym się głosem kiedy wydobywam miód, a ten znajduje mi jakieś piękne kwiaty. Ale wtedy zaczyna kląć szpetnie, a na jego ręce pojawiają się pęcherze. - Riki! - krzyczę i wsadzam swój składnik do mojego koszyczka i biegnę na ratunek chłopakowi. Oczywiście jedyne co moge zaoferować jako pomoc to moje słone łzy polane na rany. - Och, piękny, nic się nie stało musimy jak naszybciej iść z tym do kogoś będziesz mieć rany! Jeśli będziesz mieć blizny wcale nie przestaniesz mi się podobać, chociaż wiem że wygląda jakby było inaczej kiedy tak nad tym płaczę... - zaczynam mamrotać, bo przy tym porusza mnie niesamowita melancholia. Aż muszę podnieść okulary przeciwsłoneczne, by przetrzeć oczy mokre od łez.
Fitzroy Baxter
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : kolczyki w uszach, skóry i dresiki, platynowe, czasem różowe włosy
Literka:G i 5, więc mam rdest, rumianek i czystek, a @Ruby Maguire może skorzystać z mojej kości k100:- Para:@River A. Coon??? Dodatkowo: -
Widzę już w oddali brata, więc biegnę w jego kierunku @Royce Baxter, by razem z nim pójść na lekcję. Ale wtedy orientuje się, że obok niego jest @Julia Brooks, więc mijam ich po prostu i chcę przebiec olewając ich, ale widzę mordę Julki i aż trudno mi na nią nie zareagować. - Kurwa, serio, róbcie co lubicie, ale pamiętajcie, że ona musi chodzić na lekcje - mówię lekko przerażony i kręcę głową na tę dwójkę. Słucham co tam ma do powiedzenia opiekun, chociaż bardziej rozglądam się po ludziach. Macham wesoło do każdego, aż decyduję się na początku iść gdzieś gdzie poszli Ruby i @Drake Lilac, chcąc ich dogonić. Ale po drodze napotykam piękną polanę! Gdzie są chyba wszystkie możliwe durne kwiatki, które daje się do eliksirów. Zrywam więc i tworzę piękny, wielki bukiet. Zakładam, że te rumianki i inne mi wystarczą, więc chce zagadać do Rubsona i Drejka, żeby tam poszli, ale widzę przesmutną scenę, bo Ruby ewidentnie wcześniej płakała. - Rubeusz! - krzyczę i już biegnę by przytulić dziewczynę. Słyszałem o jej ojcu i zakładałam, że przeżywa równie trudne chwile. Jeszcze przyjaciółka na wózku i w ogóle. Ale nie będę mówił jej o tych smutnych rzeczach. - Drake! Nie mów, że jej też złamałeś serce romansem z centaurem! Wstydź się zbereźniku, tyle osób w sobie rozkochać. Ruby, odpuść sobie go, jak się postarasz to ja jestem nadal wolny! Może przyjmę Twoje zaloty - żartuję luźno, mając nadzieję, że tym pocieszę dziewczynę i nie mając pojęcia że wszystko przez jakiś syrop. - Tam są kwiatki różne, idź pozbieraj zanim któryś chłopak Drejka Ci podpierdoli - polecam jej jeszcze i wskazuję na wąską ścieżkę. Poklepuję Drejka po ramieniu i już biegnę dziarsko z powrotem na polanę, w nadziei że znajdę kogoś kto będzie miał coś pasującego do mnie, bo nie miałem ochoty robić eliksir sam. - RIVER! - krzyczę do Gryfona i już biegnę w jego kierunku, chociaż zatrzymuję się raptownie jak czuję jego zapach. - O stary, cuchniesz jak szop brudas, nie jakiś pracz - mówię i krzywię się odrobinę, ale prędko mija mi chwilowe obrzydzenie, kompletnie zapominając o problemie Rivera. - Ej, patrz jakie mam kwiatki! Na pewno coś można zrobić z twoich wymiotów i mojej pachnącej łąki - zauważam entuzjastycznie i klękam obok niego kiedy ten próbuje wyczyścić zarzyganą kurtkę. - Będziesz ze mną w parze? - pytam i wyciągam bukiet przed siebie, imitując jakieś oświadczyny.
______________________
flying isn’t dangerous; crashing is
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Eliksiry nie były jej mocną stroną, ale znała się na ich składnikach roślinnych, więc z naprawdę mieszanymi uczuciami zmierzała w stronę zakazanego lasu na lekcję z Profesorem Williamsem. Nie była pewna do końca, co czeka ją w tych okolicach, ale musiała przyznać, że chętnie zbada tutejszą florę pod czujnym okiem nauczyciela. Słysząc dokładne polecenie Huxleya przemyślała najpierw, jakie eliksiry jest w stanie uwarzyć, by wiedzieć mniej więcej czego powinna szukać. Liczyła, że znajdzie odpowiednie składniki i nie będzie miała problemu z drugim, trudniejszym dla niej etapem. Gdy więc lekcja rozpoczęła się na dobre, ruszyła powoli w zarośla, szukając interesujących ją ingrediencji. Chwilę zajęło nim znalazła coś, z czym była w stanie później pracować. Asfodelus był składnikiem wielu leczniczych eliksirów, również tych, które były w zakresie jej możliwości, więc założyła rękawice i zabrała się za zbieranie rośliny. Niestety, usłyszała jakiś hałas i rozproszyła się, przez co przypadkiem uszkodziła roślinę rosnącą tuż obok. Jak się okazało były to jagody jemioły. Ruda myślała przez chwilę, a następnie uznała, że nie zaszkodzi również i je zebrać. Zdecydowanie bardziej już skupiona przystąpiła więc do tej czynności i po chwili miała już obydwie rośliny w swoim ekwipunku. Nie poczuła, żeby coś wielce się zmieniło, ale spoglądając na @Ruby Maguire nie czuła już do niej takiej odrazy. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że pała do niej jakąś sympatią. Odrzuciła jednak na bok te myśli, postanawiając skupić się na lekcji i ruszyła dalej w krzaki, szukać kolejnych składników.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Literka:H - syrop trzminorka + 61 k100: potem Para: jeśli ktoś chce, to można dołączyć Dodatkowo: -
Przyszła na te zajęcia między innymi z czystej ciekawości. Z eliksirami miała bowiem związek w zasadzie przez całe swoje życie, natomiast magia lecznicza nie była jej przyjaciółką i zastanawiało ją to, jak poradzi sobie, jeśli dwie te dziedziny zostaną ze sobą połączone. Na biedę można było uznać, że do tego wliczało się jeszcze zielarstwo, bo przecież składniki nie szukały i nie odróżniały się same, trzeba było mieć o nich jako takie pojęcie, ale o to się nie martwiła. Ona miała sobie nie poradzić? Duma nie pozwalała jej na takie myśli. Ubrała się stosownie do okoliczności, nie pozwalając jednak, aby jej strój prezentował się źle. Nawet w takich sytuacjach musiała wyglądać dobrze, a skoro można było to połączyć z wygodą, to nie widziała w tym nic złego. Nie kłopotała się ze znalezieniem sobie pary już teraz, na samym początku. Zostawiała tę opcję na potem, w razie gdyby nie pozyskała odpowiednich składników do uwarzenia eliksiru. Miała jednak nadzieję, że uda jej się zebrać takie, które będą potrzebne do jednej, a nie kilku mikstur. To zdecydowanie ułatwiłoby całe zadanie. Znalazła się po jakimś czasie w zacisznym miejscu, w którym na moment przystanęła, wypatrując czegoś, co mogłaby zebrać. I udało się - syrop trzminorka był cennym składnikiem, choć jeszcze nie wiedziała, jak go wykorzysta. Skoro jednak już na niego trafiła, uznała, że warto go trochę zebrać, nawet po to, żeby później móc go wymienić na coś innego. Wzdychała sobie przy tym co jakiś czas, a myślami trochę odleciała do przeszłości, choć nie na tyle, żeby kompletnie oderwać się od otaczającej rzeczywistości.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Lekcja w terenie w towarzystwie Brewera brzmiała jak rewelacyjny plan na część dnia, dlatego kiedy tylko profesor Williams wrzucił ogłoszenie, natychmiast zgadała się z przyjacielem. Była już przy samym wyjściu z mieszkania, kiedy przypomniała sobie, że przecież posiadała tak wspaniały przedmiot jak wiggenowe korale, więc odwróciła się na pięcie i zgarnęła je z szafki, bo ostatnio zwierzęta oszalały i ataki zdarzały się dość często, a teraz dodatkowo mieli łazić po lesie. Była niemal pewna, że ktoś skończy w skrzydle szpitalnym. - Gotowy na moc wrażeń? Jak coś to wiesz, zaczynamy śpiewać Dżagę i wszystko zacznie od nas uciekać - powiedziała do Maxa, uśmiechając się jednocześnie porozumiewawczo. Magiczną biżuterię postanowiła ostatecznie obwiązać sobie wokół nadgarstka, co było dla niej zdecydowanie wygodniejsze i bezpieczniejsze niż noszenie jej na szyi, gdzie mogła się zaczepić o jakąś gałązkę lub coś (lub ktoś) mogło specjalnie ją za nie pociągnąć i tym samym poddusić. Za takie atrakcje dziękowała z góry. - To co, do roboty - rzuciła jeszcze i zabrawszy jeden koszyk, wraz z Maxem skierowała się w stronę lasu. Czy to było tak do końca bezpieczne? Nie była tego pewna, ale jak to uznał profesor "Na pewno nic się nie wydarzy!", więc tego postanowiła się trzymać. - Jak dobry jesteś w odróżnianiu zielska? Bo ja to szczerze ci się przyznam, że coś niecoś potrafię, ale też bez przesady, a jak zamiast rumianku znajdę coś trującego, to trochę przypał dać to do eliksiru - paplała radośnie, nie przejmując się zupełnie tym, że temat był całkiem poważny. Wiedziała, że jakoś dadzą sobie radę, w końcu co dwie głowy to nie jedna. Nie musieli też iść znowu nie wiadomo jak głęboko w ten las, kiedy dostrzegła tak łatwy do rozpoznania składnik wielu eliksirów, że nawet dziecko dałoby sobie z tym radę. Piękna mięta pieprzowa wręcz prosiła, żeby ją zerwać. - Rewelka, teraz to mamy drogę otwartą do uwarzenia czego tylko chcemy - stwierdziła, schylając się w celu uzbierania tej rośliny. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że gdzieś między jej liśćmi zaczaiła się akromantula, na której niespodziewany widok Krawczykówna odskoczyła w tył z piskiem. Serce waliło jej jak szalone, nieprzyjemny dreszcz przeszedł po plecach i aż zrobiło jej się z tego wszystkiego gorąco. Nienawidziła pająków. Odsunęła się do Maxa, jakby szukając w nim wsparcia w tej trudnej sytuacji i starając się pozbierać, a tymczasem akromantula zaczęła ich... wyzywać. - Ja pieprzę, to już jest zbyt dużo wrażeń - skomentowała słabym głosem, wpatrując się w stworzenie. Dziękowała sobie za to, że postanowiła założyć wiggenowe korale, bo chyba tylko dzięki temu to włochate paskudztwo jej nie zaatakowało, bo było nastawione naprawdę bojowo. Ale mimo że nie odniosła obrażeń fizycznych, to jednak psycha została szarpnięta.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Kręciła się dalej po tych zaroślach, całkiem zadowolona z tego, jak jej szło. Pierwsze dwa składniki udało jej się zebrać bez problemu, ale nie chciała nastawiać się na to, że dalej pójdzie jej równie gładko. Jednak los postanowił się dziś uśmiechnąć do rudowłosej ślizgonki, która niedługo po tym, jak zabezpieczyła jemiołę i asfodelusa, trafiła na polanę, pełną roślin, których użyteczność była naprawdę wysoka. Irvette była praktycznie w raju. Od razu padła na kolana, by przyjrzeć się lepiej roślinom, które nie odstawały za dużo od podłoża. Z tego, co widziała, miała tutaj skupisko rdestu, czystka i rumianku. Postanowiła zebrać trochę z każdego rodzaju rośliny, bo choć wiedziała już, jaki eliksir może zrobić ze składników, jakie posiada, to jednak uważała, że może warto mieć zapas, gdyby akurat coś poszło nie tak. Poza tym, szkolne składziki nigdy nie gardziły dodatkowymi składnikami. Delikatnie zabezpieczała więc każdą roślinkę po kolei, po czym była już pewna, że jest gotowa wrócić i zacząć przygotowywać magiczną miksturę.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Literka:J - Ropa z czyrakobulwy. 66, więc ropa mnie oblepia i śmierdzę, a jako, że River jest na nią uczulony, o czym wcale nie zapomniałam, to zaraz też i się duszę. k100:70 Para:@Fitzroy Baxter.
Gdzieś tam przez głowę przemknęła mu myśl, że o czymś zapomniał, ale nic teraz nie wydawało mu się ważniejsze od doczyszczenia ulubionej wiosennej kurtki z paskudnie śmierdzącej ropy, więc ciskał w nią zaklęciami, gdzieniegdzie już ją podniszczając, więc i w końcu musząc między przekleństwa i chłoszczyść wcisnąć jeszcze reparo. I zapewne siedziałby tak dalej, gdyby z tego ciągu nie wyrwałoby go własne imię, a on nie podniósłby głowy, pozwalając brwiom rozluźnić się pod widokiem radośnie pomykającego w jego stronę Fitza, tylko po to, by pod jego komentarzem znów ściągnąć je boleśnie. - No przecież siedzę i piorę - jęknął cierpiętniczo, agresywnie rzucając ostatnie Chłoszczyść, uderzeniem różdżki o kurtkę sprawiając, że ta odbarwiła się nieco w miejscu styku drewna ze skórą, ściśnięcie w gardle uznając za wynik trzymających go emocji. Cała złość wyparowała z niego jednak bezpowrotnie, gdy wpierw gaspnął, a zaraz i zachichotał szczerze poruszony tym, że Fitz nie tylko podszedł do tego źródła jebania, ale i nie wystawił kolegi Gryfona na smutną, śmierdząca samotność. - Oczywiście! Aż koniec lekcji nas nie rozłączy - zgodził się więc teatralnie, przyjmując wręczany mu bukiet, by choć na sekundę przytulić go do piersi w jakiejś nadziei, że ten odda mu trochę swoich łąkowych zapachów. - Skoro masz rumianek, to możemy zrobić Eliksir Czyszczący rany, tylko, no mogę Ci mówić co trzeba zrobić, ale nie mogę stać za blisko kociołka, bo jestem w chuj na niego uczulony i... - przerwał by odchrząknąć, oczywiście pamiętając, że musi na dany eliksir uważać, ale niezbyt łącząc fakt, że niebezpieczny dla niego składnik jeszcze przed chwilą oblepiał go całego i to w związku z nim zaczyna coraz wyraźniej czuć przepych w gardle. - ...i sam też nigdy go nie robiłem, więc wiesz, liczę na Twój wrodzony talent - dokończył, odchrząkując raz jeszczem, po czym porzucił na pieńku swoją kurtkę i poszedł zgarnąć resztę potrzebnych do eliksiru rzeczy, korzystając ze wskazanego przez nauczyciela miejsca. I może nie czuł się zbyt dobrze, ale ignorował to tak jak ojciec przykazał, starając się pomóc partnerowi w wykonaniu zadania, z którego oblaniem wcześniej był już pogodzony. - Whuh i poehaj - poinstruwał Fitza, podając mu utarty rumianek, dopiero wtedy orientując się, że coś naprawdę nie jest w porządku. - Pyp! To peh czyuakobube! - krzyknął olśniony, ciągnąc Gryfona za ramię i wywalając spuchnięty język, by pokazać mu go na dowód, że się nie wygłupia, gdyby nie dramatycznie szumiąco łapany wdech miał do tego nie wystarczyć.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Literka:I, asfodelus i jagody jemioły (zakochany na 22 w Oli) k100:jeszcze Para:@Aleksandra Krawczyk Dodatkowo: Ola
Właściwie to po rozmowie z Mulan naprawdę potrzebował ruchu. Potrzebował czegoś, żeby nie siedzieć w miejscu, żeby nie zachowywać się, jak skończony idiota, żeby przestać myśleć. Wiedział, że nie mógł zdradzić problemów Mushu, bo to ona sama musiała się tym zająć, a jednocześnie czuł się, jakby siedział na naprawdę pierdolnistej bombie. Nic zatem dziwnego, że tak chętnie wybrał się na te zajęcia, tym bardziej że towarzyszyła mu Ola. Domyślał się, że jeśli tylko uważniej mu się przyjrzy, to dostrzeże, że jego uśmiech i radość zdecydowanie nie obejmują jego oczu. Być może z tego powodu dobrze się później stało, jak się stało, kiedy trafił na te jagody jemioły, ale nie wyprzedzajmy faktów. - No, jestem pewien, że dosłownie wszystko spierdoli, kiedy tylko nas usłyszy, nie ma się czego bać - stwierdził, ruszając wraz z nią w stronę lasu, by zaraz wzruszyć lekko ramionami. - Lepiej mi idzie, jak mam gotowe składniki, ale jak wiem, jak wyglądają składniki, to pewnie rozpoznam też roślinę, co nie? - wyjaśnił, starając się naprawdę brzmieć lekko, ale wiedział, że coś w tym wszystkim mu kulało. Miał jednak nadzieję, że przygody, jakie ich tutaj czekały, ostatecznie pozwolą im przeżyć, przetrwać i co tam jeszcze. Miał nawet skomentować to znalezienie mięty, gdy okazało się, że siedzi tam jakaś akromantula i ich wyzywa, więc Max, jak to Max, obiecał jej, że już stąd spierdalają w podskokach i pociągnął Olę dalej, by zaraz wleźć w asfodelusa. - To chyba szczęście idiotów, czy coś - mruknął, pocierając brodę i spróbował zebrać roślinę, tylko po to, żeby zaraz wpaść w jemiołę i zebrać przy okazji jej jagody. Bo w końcu należało korzystać z takiej okazji, czy coś tam, żeby nie wyjść na skończonego kretyna. Szkoda tylko, że nie wziął pod uwagę, jak to może na niego podziałać i już po chwili patrzył na Olę jakby trochę mu odjebało. - Mamy prawie wszystko, żeby zrobić nopuerun - mruknął, po czym potrząsnął głową, bo sam dla siebie brzmiał, jakby mu odjebało. - Ale może lepiej poszukajmy czegoś więcej.