C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Na widok dumnie prężącego się Edgecumbe’a w koszulce z emblematem Srok z Montrose William wywrócił teatralnie oczami, mając przy tym jednak łobuzerski uśmiech na ustach; mimo wszystko oczywiście cieszył się sukcesem kumpla, samemu już odliczając dni do momentu, kiedy i on będzie mógł w końcu wznieść się na wyższy poziom swojej miotlarskiej przygody. Od tej wspaniałej chwili dzieliło go już jedynie – albo może aż – zdanie egzaminów, a potem witaj sportowa kariero! Tymczasem jednak nie pozwalał by te myśli go rozpraszały, skupiając całą swoją uwagę na trasie wyścigu, żeby czasem nie przywalić w jakieś drzewo czy nie wyrwać jednym z żądnych uczniowskiej krwi tłuczków. Pruł przed siebie, ile fabryka dała i bardzo szybko nie tylko zajął miejsce w czołówce, ale nawet wysunął się zdecydowanie na prowadzenie. Rzucił okiem za siebie, żeby skontrolować jak dużą ma przewagę nad pozostałymi, po czym z powrotem przylgnął do miotły i leciał dalej, nie zwalniając ani na chwilę. W pewnym momencie poczuł dodatkowo sprzyjający wiatr wiejący prosto w witki jego Błyskawicy, dzięki któremu udało mu się jeszcze bardziej przyspieszyć i w pięknym stylu przekroczyć linię mety; nawet nie próbował powstrzymać w tym momencie okrzyku radości, który sam wyrwał mu się z gardła. Rudzielec wytracił powoli prędkość dobry kawałek za linią końcową i zawrócił, żeby tam zaczekać na resztę zawodników; sam lot i towarzyszące mu uczucie wolności były czystą przyjemnością, ale jakby tak jeszcze okazało się, że był pierwszy, to byłby dodatkowy profit, bo szczerze powiedziawszy – pod sam koniec nie bardzo zwracał uwagę na przeciwników, skupiając się przede wszystkim na samym finiszu.
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Literka: - k100:39 +20(kuferek z eliksirów) = 59 Para: - Dodatkowo: rękawice ochronne Zebrane poprzednio: jagody jemioły i asfodelus, rdest, czystek i rumianek
W końcu przyszedł czas na największe wyzwanie dla rudowłosej ślizgonki. Stanęła nad kociołkiem, rozkładając wokół zebrane przez siebie składniki i już ją cholera brała na samą myśl, że musi coś z tego uwarzyć. Oczywiście wybrała coś w miarę prostego i postawiła na eliksir po-zatruciowy. Miała czystek i rdest ptasi, więc nie widziała za bardzo też innej opcji. A przynajmniej nie takiej, której byłaby w stanie samodzielnie podołać. Na szczęście nie planowała kariery uzdrowicielki, ani eliksirowarki, więc nie wymagała ośmiuset procent sukcesu od siebie. Co nie oznaczało, że nie dążyła w jakiś tam sposób do perfekcji. Początkowo wydawać by się mogło, że nie idzie jej wcale tak tragicznie, ale z każdym kolejnym, opisanym w recepturze krokiem czuła, że będzie to piękna klapa. Nie mylił się, ostatecznie wywar, jaki chciała przygotowywać, ledwo dawał się poznać jak ta mikstura, która opisana była na stronach podręcznika. Irvette nie była jednak w stanie nic więcej zrobić, więc po prostu odłożyła narzędzia i czekała na zakończenie lekcji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Literka:F - kora kasztanowca k100: - Para: - Dodatkowo: Mam cechę, więc zbieram bez problemu
Przybyłem na zajęcia opatulony w ciepłą kurtkę, stawiając wyzwanie na przekór panującemu chłodowi. Zgłosiłem się do profesora, odbierając swój koszyk. Ruszyłem w głąb lasu, machając lekko trzymanym pojemnikiem, rozglądając się po okolicy. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, było zrobienie eliksiru łagodzącego, dlatego zabrałem się za poszukiwanie kasztanowca. Podchodząc do niego, dostrzegłem siedzącego na drzewie nieśmiałka. Postarałem się zebrać korę w taki sposób, by nie zdenerwować zwierzątka. Wolałem nie paść ofiarą jego ostrych pazurków ani mieć potrzeby walczyć ze strażnikiem drzew. Włożyłem zdobytą korę do koszyka i ruszyłem na dalsze poszukiwania, rozglądając się za rumiankiem.
Literka: - k100:41+10(uzdrawianie jest najwyższą lub drugą najwyższą statystyką)+5(nowa postać)=56 Para:@Josephine Harlow Dodatkowo: śledziona traszki, asfodelus, jagody jemioły, ropa z czyrakobulwy, śmierdzę czyrakobulwą, jestem zauroczona w Brooks
Ofiarą moich poszukiwań została ślizgonka, która zebrała syrop trzminorka. Razem z moimi znaleziskami, które okupiłam potem, krwią i zszarganą prezencją, mogłyśmy uwarzyć eliksir ciążowy. Oczywiście najpierw się grzecznie zapytałam, czy w ogóle chce, bo mój smród to pewno już wystraszył wszystkie zwierzęta z lasu. Niezależnie, czy się zgodziła, bo było jej mnie szkoda, czy skorzystała z okazji, by jak najszybciej uwinąć się z zadaniem, zabrałam się do tworzenia eliksiru które, pod wpływem ostatnich wydarzeń i mojej zbytnio nie wysokiej umiejętności z tej dziedziny, szło mi tak dość średnio. Miałam nadzieję, że moja towarzyszka wykaże się większymi zdolnościami i uratuje naszą pracę.
Literka:C,43 - zdobywam maliny k100: - Para: - Dodatkowo: Mam już korę kasztanowca
Moje poszukiwania rumianku spełzły na niczym. Musiałem mieć pecha, albo ktoś przede mną zdążył już wyzbierać wszystkie kwiaty, bo nie znalazłem nawet jednego listka. Westchnąłem, wiedząc, że muszę zmienić swoje preferencję. Dostrzegłem wtedy wielki krzak malin, który niemalże pękał pod naporem owoców, a za nim jeszcze jeden i kolejny. Oczy aż mi się zaświeciły, było ich tak dużo, że mogłem spokojnie zebrać na eliksir jak i po prostu kilka z nich zjeść. Zakończywszy swój mały szaber, ruszyłem dalej, myśląc intensywnie, co mogę zrobić z malinami i korą. Musiałem się nieco rozkojarzyć, bo potknąłem się o wystający korzeń i poleciałem jak długi. Koszyk wyleciał mi z rąk i zakoziołkował, katapultując prawie połowę swojej zawartości. Westchnąłem przeciągle, podnosząc się z ziemi i otrzepując brudne ubranie. Użyłem różdżki, by się jeszcze bardziej doczyścić, spoglądając przy okazji, czy nic sobie nie podarłem. Wziąłem koszyk i biedniejszy o sporą ilość malin, które zniknęły gdzieś w ściółce, ruszyłem dalej.
Kiedy widzę nieszczególnie szczęśliwą i zadowoloną Julkę, od razu proponuję jej świetne remedium na wszystkie bolączki – swoje własne towarzystwo. Akurat lekcje uzdrawiania są jednymi z nielicznych, na które chodzę, a jak się dowiedziałem, że będą przy zakazanym lesie nie miałem żadnych wątpliwości co do swojej obecności tam. Bo miałem alternatywę, żeby w razie czego spierdolić w gąszcz, a naprawdę nikt mi nie wmówi, że zgubienie się przy szkolnym lesie należy do rzadkości… I z tym świetnym planem zmierzam z Brooks na miejsce zbiórki; podgryzam banana i z uwagą słucham perypetii dziewczyny, która ochoczo tłumaczy mi czemu jej twarz wygląda gorzej niż moja czy Fitza, kiedy naparzamy się pięściami. – Mam nadzieję, że go potem odpowiednio wyjaśniłaś. Jak nie to daj cynk i sam załatwię sprawę – proponuję z uśmiechem, bo umówmy się, że niektóre rzeczy należy rozwiązać tylko i wyłącznie drobną przemocą. Już mam komplementować Brooks, że z taką obitą mordą wygląda dosko i zadziornie, kiedy słyszę komentarz bliźniaka. Czy on nas śledzi? Mam wrażenie, że wszędzie gdzie pojawiam się z Krukonką to ten dzban przyłazi i próbuje zszargać moją wyśmienitą reputację. – Uważaj lepiej na tę swoją gryfońską cnotkę – radzę mu uprzejmie i pokazuję środkowego palca na odchodne. Kręcę głową i zerkam na przyjaciółkę. – Widzisz? Jako jedyny wyrosłem w tym domu na elokwentnego gościa – mówię, choć większość moich słów wcale tego nie potwierdza. Witam się z nauczycielem i słucham co dla nas przygotował. Średnio mi się to wszystko podoba, bo eliksiry lecznicze lubię z uzdrawiania najmniej. A już tym bardziej nie ekscytuje mnie szukanie składników. Na szczęście Julka ma świetny plan. – No ale to faktycznie musisz mnie zabawiać – macham zalotnie brwiami, ale za chwilę już patrzę na nią zdziwiony. – Ale heca, jakoś nie potrafię sobie ciebie wyobrazić w innym miejscu niż jesteś teraz – stwierdzam, po czym wyruszam na poszukiwania składników. – Ty za to jesteś z takim ogierem, że nie musisz się o ciążowy martwić, nie? – nie pozostaję jej dłużny i też chichoczę, bardzo ubawiony moim szkalowaniem jej typa. W końcu wbijam na jakąś polankę, którą dumnie prezentuję Brooks. – Voila, tak jak prosiłaś, tak elegancko znalazłem! – mówię z dumą i od razu zabieram się za szukanie czegoś, co się nada na eliksir.
Literka:H,66 - zdobywam syrop trzminorka i wspominam, jak kiedyś to było k100: - Para: - Dodatkowo: Mam już korę kasztanowca i maliny
Wędrując jeszcze dalej w głąb lasu, natknąłem się na gniazdo trzminorków. Przyglądnąłem im się nieco z ukosa, nie bardzo chcąc mieć z nimi do czynienia. Zbieranie wytwarzanego przez nie syropu wiązało się z dość nieprzyjemnymi wrażeniami. Przemyślałem jeszcze raz sytuację, zastanawiając się, czy będą mi one do czegoś potrzebne. Zerknąłem do koszyka na maliny, obdarzając je nieco kwaśną miną. Razem z syropem pasowały do eliksiru ciążowego. Gdybym się poświęcił, to zdobyłbym dwa najważniejsze składniki, a resztę bym jakoś sklecił. Westchnąłem, uspokajając głosik z tyłu głowy, mówiący, że to jest kiepski pomysł. Był nim bez dwóch zdań, jednak z drugiej strony, czy miałem jakieś większego pole do popisu? Postarałem się uporać z zadaniem jak najszybciej dałem radę. Już w trakcie zbierania dopadły mnie efekty uboczne, musiałem sprężyć swoje ruchy, zanim padnę tutaj i zacznę opętańczo szlochać. Skończyło się na kilkuminutowym cichym łkaniu, które przeczekałem kawałek dalej, skryty za drzewami i krzakami. Melancholiczne obrazy nie były czymś, co miałem zaplanowane na dzisiejszy dzień. Kiedy zdołałem się w większej mierze opanować, razem z koszykiem ruszyłem w drogę powrotną.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Nie oponowała, kiedy Ryszard znów wyskoczył z inicjatywą, żeby wyrwać ją na lekcję w terenie. Dzięki jego wysiłkom stopniowo przyzwyczajała się do nowej rzeczywistości, nie pozostawała z nauką w tyle i socjalizowała się z innymi, a jednocześnie i Ricky wyciągał coś z tych zajęć, wprawiając niejednego nauczyciela w zdumienie, że zaszczycił ich swoją obecnością. Jeszcze bardziej doceniła swojego brata, kiedy dołączył do nich Harry – chłopak, który rzekomo był jej przyjacielem od lat, a ona nie potrafiła wydobyć z głowy ani jednego wspólnego wspomnienia, nawet jeśli pokazywał jej fotki i wpisy na wizbooku potwierdzające jego (i Ryśka) wersję wydarzeń. Widocznie brak czucia w nogach było niewystarczające, musiała też paść ofiarą wybiórczej amnezji. Swobodna gadka Gryfona i multum anegdotek, którymi ich uraczył, pozwoliło im bez większej krępacji przetrwać drogę na skraj Zakazanego Lasu, w trakcie której zerkała ukradkowo na Ślizgona, nieudolnie próbując go sobie przypomnieć. Bezskutecznie. Kiwnęła niemrawo do Huxa, z którym już wcześniej ustaliła, że jej położenie jest beznadziejne (to znaczy takie wnioski wysnuła z tej rozmowy, pomimo że Williams zapewniał ją, że wkrótce wszystko wróci do normy) i przyciągnęła dla nich koszyczki. Nie była przekonana co do popierdalania po leśnym buszu na wózku, nawet jeśli został ulepszony przez Augusta, ale skoro już się pofatygowała to chociaż pojedzie za bratem i domniemanym przyjacielem, żeby kontrolować sytuację. Zaśmiała się na sprytny plan Ryszarda, gotowa przystać na niego w tej chwili – Huxley nie byłby zdziwiony, gdyby przytargali ze sobą zupełnie bezużyteczne rośliny, ale narwany Rychu już znalazł swój pierwszy okaz i zadał bardzo ważne pytanie. Podjechała wózkiem, aby zerknąć eksperckim okiem na grzyba. – To chyba szatan… – nie była pewna na ile jej ocena była trafna, ale dla bezpieczeństwa brata wolała ocenić jego znalezisko negatywnie, żeby przypadkiem go nie skosztował. Zaraz potem, kiedy wszyscy zajęli się pilnym poszukiwaniem składników, odjechała kawałek dalej, aby nie być aż tak bezużyteczna. Z entuzjazmem dojrzała kępkę mięty i szybcikiem podjechała swoim luksusowym wozem bliżej, aby ją zerwać, kiedy usłyszała okropne wyzwiska wylatujące z ust.. akromantuli. W pierwszej chwili cała zesztywniała, nie do końca pewna jak sobie poradzi z pająkiem będąc na wózku, ale kiedy usłyszała obelgę, że Ryszard jest rudy, bo miesza bigos głową, a Harold ma ryj jakby skopał go centaur (pewnie ten od Drejka), uznała, że tego już za wiele. Wyciągnęła różdżkę, aby rozprawić się z nieuprzejmym delikwentem za pomocą arania exumai. – SPIERDALAJ – krzyknęła ochoczo do akromantuli, która po takiej dawce bólu postanowiła po prostu wypierdalać ze swojego miętowego lokum i dać jej święty spokój. Po zażegnanym kryzysie zgrabnym diffindo odcięła kilka listków mięty, przywołała je do siebie i wsadziła do koszyka, wyklinając pod nosem na pająka, który zostawił jej na dłoni drobne zadrapania. Rozejrzała się w poszukiwaniu swoich towarzyszy, odnajdując ich dopiero za zakrętem, gdzie Harry wzruszał się nad poparzoną skórą Rikiego. – Co do chuja? – zapytała ich uprzejmie, kiedy w końcu udało jej się do nich podbić. – Zamiast parzystokopytnego kochanka jak Drejczi znalazłam tylko akromantulę, ale nie była chętna na romans.
Literka: - k100:28+7(punkty z elków)+10(uzdrawianie druga najwyższa statystyka)=45 Para: - Dodatkowo: Kora kasztanowca, maliny, syrop trzminorka
Wróciłem z lasu, niosąc swoją zdobycz i ocierając rękawem pozostałe ślady po łzach. Bez zbędnego rozmyślania czy gadania z innymi, podszedłem do stanowiska i zacząłem warzenie eliksiru. Składniki pozwalały mi na zrobienie jedynie eliksiru ciążowego, także chcąc nie chcąc, przewróciłem strony podręcznika na instrukcję i zacząłem odmierzać, kroić, mieszać i robić inne wymagane rzeczy. Mamrałem coś pod nosem, niezbyt zadowolony z pracy, którą mi przyszło robić. Zdecydowanie bardziej wolałbym móc zrobić eliksir, z którego ktoś zrobiłby pożytek, a nie takiego, który zapewne wyląduje w koszu. No chyba, że pielęgniarka go gdzieś odłoży dla niezabezpieczających się uczniaków. To już jednak podchodziło pod patologię. Zakończywszy swoją pracę, przelałem eliksir do naczynia, zakorkowałem i zaniosłem profesorowi.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Literka:H - syrop trzminorka + 33 na melancholię k100: jeszcze Para:@Maximilian Brewer Dodatkowo: mam na sobie korale wiggenowe, więc zwierzęta mnie nie atakują
- Myślę, że tak, przecież to się nie może aż tak różnic - odpowiedziała i wzruszyła ramionami, jakby chciała tym samym dodać, że nie ma co się martwić na zapas. Najwyżej faktycznie narwą jakichś niepotrzebnych roślinek, byle tylko nie trujących. Co dwie głowy to nie jedna, więc miała nadzieję, że i pracując razem pójdzie im po prostu szybciej i łatwiej, ale oczywiście już przy pierwszym znalezisku musieli się natknąć na akromantulę, która bardzo nieuprzejmie kazała im się wynosić. Dała się pociągnąć Maxowi bez żadnego oporu, chcąc znaleźć się jak najdalej od tamtego miejsca. Oddech nadal miała nieco przyspieszony, gdy trafili na asfodelusa i jemiołę. - A chcesz zrobić właśnie ten eliksir? Ciekawy wybór - stwierdziła i spojrzała na niego ciekawsko. Sama nie wpadła na to, że mają prawie wszystkie składniki do tej mikstury, ale skoro faktycznie tak było, to mogli już wracać i zająć się drugą częścią zadania. Najwyraźniej jednak wędrówka po lesie nie była wcale taka zła. Kiwnęła jedynie głową na kolejne słowa Maxa i zaraz ruszyli na dalsze poszukiwania. - Chodzi ci po głowie coś konkretnego? No bo wiesz, wtedy możemy posiedzieć tu dłużej i poszukać właściwych składników, myślę, że jakoś byśmy dali radę - powiedziała, spoglądając to w prawo, to w lewo, jakby w każdej chwili spodziewała się zobaczyć gdzieś to coś. Może Brewer akurat potrzebował jakiegoś eliksiru? To byłaby idealna okazja, aby mógł się w niego zaopatrzyć, oczywiście o ile uwarzenie go by się im udało. - O na Merlina, jaki tu spokój - westchnęła niemalże błogo, wchodząc na jakąś malutką polankę. Nie musiała się nawet długo tam kręcić, żeby znaleźć miejsce, z którego mogła pobrać nieco syropu trzminorka. I choć poszło jej to całkiem sprawnie, to i tak jeszcze trochę sobie powzdychała. - Tobie też się tak zebrało na wspominki starych, dobrych czasów? Kiedyś to było!
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Literka:A i 96 Śledziona traszki, nieznaleziona k100: jeszcze nie Para:@Aleksandra Krawczyk Dodatkowo: -
- Chyba że całkowicie zmienia stan skupienia - stwierdził jeszcze, nim zabrali się za te poszukiwania, żeby oczywiście na dzień dobry wpakować się w nieuprzejme akromantule, a na dokładkę jemiołę, która rzecz jasna mieszała mu nieco w głowie. Nie jakoś bardzo, nie jakoś potwornie skandalicznie, ale po prostu na tyle, żeby widział wszystko przez różowe okulary i z przyjemnością kręcił się z Olą po tym lesie, łąkach i cholera wie czym jeszcze. Chwilowo lekcja nie była dla niego aż tak ważna i pewnie dało się to nawet wyczuć. - Pierwszy, który przyszedł mi do głowy - stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust, zupełnie, jakby pod tą wypowiedzią miało kryć się coś jeszcze, chociaż trudno było powiedzieć, co tak właściwie. Potem jednak wzruszył ramionami na znak, że nie myślał o niczym konkretnym, zapewne dlatego, że pasowało mu po prostu spacerowanie z Olą i zbieranie składników, bez jakiegoś większego sensu, skupienia, czy czegokolwiek podobnego. Mógł po prostu spędzać miło czas i chociaż nie odczuwał takiej melancholii, jak ona, nie czuł również potrzeby, żeby wracać i zajmować się jakimś tam eliksirem. - Teraz też jest niczego sobie - skomentował niezwykle elokwentnie, dostrzegając traszki i na chwilę zdołał się rozproszyć i wyrwać z tego jemiołowego transu, zaraz jednak okazało się, że ma tu tylko żywe stworzenia, więc machnął na nie ręką. Nie zamierzał bawić się w jakąś krwawą łaźnię, to by mu nic nie dało i było całkowicie, absolutnie, niepotrzebne. - To co, wracamy do eliksiru, czy masz jakiś inny pomysł na spędzenie czasu?
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Podobno głodnemu chleb na myśli - rzuciła jeszcze w odpowiedzi i sama nieco się uśmiechnęła na tę ich durnowatą wymianę zdań. Zaraz jednak dodała, że w sumie to mogą zająć się tym eliksirem skoro już znaleźli odpowiednie składniki, a jeśli natrafią na coś ciekawszego, to najwyżej zmienią koncepcję. Tego nikt im nie bronił, a trzeba być w życiu elastycznym. - Nie no ale daj spokój, to nawet nie ma co porównywać - stwierdziła, ponownie wzdychając sobie nad starymi czasami i syropem trzminorka. Miał rację, teraz nie było źle, ale jednak zaczynała rozumieć te powiedzonka starych ludzi „za moich czasów to było”, a miała dopiero dwadzieścia lat. - Wiesz, inny pomysł to dość szerokie pojęcie. Możemy zrobić wszystko, dosłownie wszystko. Siedzimy sobie w lesie, niby szukamy składników, ale kto by się skapnął, gdybyśmy nie wrócili? - zaczęła gadać, odchodząc wreszcie z zebranym syropem i wracając do Maxa, który postanowił oszczędzić jakieś małe, biedne stworzonka. Tak w gruncie rzeczy zastanawiała się, czy faktycznie ludzie by się zjarzyli, że kogoś brakuje, ale nie chciała kusić losu. Westchnęła sobie więc po raz ostatni i tym razem to ona pociągnęła Brewera z powrotem w stronę miejsca, gdzie mieli zbiórkę. - Ja z eliksirami to tak wiesz, nie zawsze jestem w przyjacielskich relacjach, więc liczę na ciebie - powiedziała, kiedyś już znaleźli sobie dogodne miejsce do uwarzenia mikstury. - Czyń honory i zacznij robić ten kociołek Panoramixa.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Szczęśliwie okazało się, że nie musiała dalej wałęsać się po lesie, bo udało jej się znaleźć dziewczynę, z którą miała odpowiednie składniki do uwarzenia eliksiru ciążowego. Oczywiście nie mogła sobie podarować wywrócenia oczami na ten zbieg okoliczności, bo już słyszała w głowie ten ironiczny głos Fredericka, który gdyby tylko tu był, walnąłby jakimś bardzo mądrym tekstem. Co jak co, ale nie czuła, żeby w najbliższej przyszłości ten eliksir miał zostać wykorzystany. Nawet nie miała zbyt dużych problemów z tym, aby pracować w parze, choć zwykle preferowała działanie samodzielne. Nie odezwała się też ani słowem na temat smrodu czyrakobulwy, który wyraźnie było czuć od drugiej dziewczyny, a jedynie zacisnęła zęby i zabrała się do pracy. Skoro już się dobrały, to nie było czasu do stracenia. Okazało się nawet, że całkiem fajnie się uzupełniły - Shimazu miała większą wiedzę z zakresu magii leczniczej, a Josephine z eliksirów, dzięki czemu udało im się wytworzyć jakiś wywar. Na ile skuteczny? Tego nie była pewna.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Literka: - k100: 41 (z eliksirów) + 10 (za uzdrawianie) + 45 = 96 + 41 (od Oli) : 2 = 68,5 Para:@Aleksandra Krawczyk Dodatkowo:
- Zawsze jestem głodny – stwierdził na to, uśmiechając się kątem ust, co wyglądało idiotycznie, ale nadal znajdował się pod wpływem tej jemioły. Nic zatem dziwnego, że nadal zachowywał się, jakby był nieco pomylony i powoli zaczęło go to nawet irytować, ale nie miał czasu na to, żeby się na tym koncentrować. Ostatecznie mieli zadanie do wykonania, a skoro wybrali już eliksir, to pozostawało im wracać na miejsce i przestać gubić się w lesie. Aczkolwiek było to co najmniej miłe, takie całkowite zapomnienie, oderwanie się od wszystkiego, co ich otaczało. To zaś, niewątpliwie, było im potrzebne. - Możemy tutaj zostać na zawsze, bo pewnie zje nas ta akromantula, którą znaleźliśmy – stwierdził jeszcze, już zdecydowanie normalniej i trochę zgryźliwie, a później mrugnął do Oli i zebrali się w końcu w sobie, żeby ze składnikami zabrać się do przygotowywania eliksiru. Miał o tym całkiem spore pojęcie, wiedział również, że jego imiennik dostatecznie mocno dał mu po łapach, za niedbanie o każdy ze składników, więc kiedy Ola kazała mu czynić honory, zasalutował jej i faktycznie zabrał się do dzieła, co chwilę prosząc ją, by coś przygotowała albo mu podała. Być może ich praca nie była rewelacyjna, zresztą w warunkach polowych trudno było tak naprawdę działać, ale i tak wydawało mu się, że poszło im całkiem nieźle. Oczywiście, mogło być znacznie lepiej, czy coś tam, ale jak na takie bieganie po lesie, zachowywanie się jak głupek i mieszanie w kociołku w środku niczego, to nie było wcale źle.
______________________
Never love
a wild thing
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Literka: Rumianek, czystek, rdest ptasi – royce wykulał G, a ja 6 k100:18+31 = 49 (Julka); 79+15 = 94; ŁĄCZNIE – 143:2=71,5 Para: Royce Dodatkowo: J***Ć FALUBAZ
Jowialna osobowość Baxtera stanowiła niekiedy plaster na wszelkie bolączki świata. Słuchając trajkotania młodego Ślizgona łatwo było zapomnieć o złamanym nosie i żółtej jak papieska kremówka mordzie. Jeszcze łatwiej było zapomnieć o problemach, kiedy w grę wchodziło szlajanie się po Zakazanym Lesie. Dziwna akcja. Dopiero, co stawiano barierę ochronną po wypadku Callahana, a teraz mieli latać z koszyczkami wśród gąszczy jak jakiś czerwony kapturek, na którego już tylko czekał pustnik i polany pełne ziół. Z ziół preferowała te nieco fajniejsze, niż jakieś chwasty, ale było jak było.
- Sexy. – Stwierdziła wymownie, obserwując Rojsa wpierdalającego banana, mając na podorędziu z milion dowcipów na ten temat, ale przemilczała je, bo każda myśl ją bolała. I to dosłownie, bo ledwo co przestała rzygać po krzakach przy każdej okazji. A powód był prosty.
- Nie wyjaśniłam. Do końca meczu miałam maskę na mordzie jak jakiś śmierciożerca. I się okazało, że przez prawie godzinę grałam ze wstrząsem mózgu. Dobrze, że nie widziałeś toalety w szatni, bo jak wymiotowałam, nie trafiłam w muszlę. – Podzieliła się dosyć obrazową historią, ale kto jak kto, chłopiec z quidditchowego rodu powinien ją zrozumieć doskonale. Takie historyjki to sobie pewnie opowiadali przy wigilijnym stole.
A skoro już o rodzinie mowa… wkrótce obok pojawił się cień Rojsa, w postaci gryfońskiego brata. Jak się można było spodziewać, przeszli od razu do utarczek słownych, którym przysłuchiwała się z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy. Jeszcze nigdy nie poznała kogoś, kto był tak blisko ze swoim rodzeństwem. Andy, jej własny brat był całkowitym przeciwieństwem Krukonki, a do tego była starszy o całe dwanaście lat, tak więc nie mieli okazji kłócić się o zabawki, wspólnie szponcić czy zgrywać aniołki przy rodzicach. Widząc tych dwóch gamoni, trudno więc było się nie uśmiechać. – Zdecydowanie. Jesteś najlepszym, co spotkało Baxterów, od czasów wynalezienia miotły. – Skwitowała lekko, a już niedługo po tym, udali się po składniki.
- A jednak. – Potwierdziła swoje ambitne plany zostania eliksirowarką, bo jak na rozsądną Krukonkę przystało, wiedziała, że ze sportem może jej się nie udać, więc miała plan B. Tego planu na szczęście nie musiała realizować, ale co spędziła nad kociołkiem, to jej. Inna sprawa, że jak na niedoszłego eliksirowara, to miała całkowicie okrutny stosunek do zielarstwa. Grzebanie w ziemi albo zrywanie ziółek jak jakaś nimfa? Kompletnie nie jej bajka, dlatego każdy chwast w Zakazanym Lesie wyglądał dla niej niemal identycznie. Skoro więc pod tym względem pomóc nie mogła, to zabawiała go najlepiej, jak potrafiła, aż jej się oberwało słownym rykoszetem na temat Augusta. – Cicha woda brzegi rwie. - Stwierdziła z uśmiechem, sprzedając chłopakowi „mukę”, akurat w momencie, gdy Baxter zaprowadził ich na polanę pełną… czegoś. Westchnęła ciężko, starając się rozpoznać coś znajomego, i na Merlina, chyba się udało. Krukonka, wskazując chłopakowi kolejne kępki, pozwalała mu zebrać potrzebne składniki, a w głowie już kręciły się korbki. Analizowała, co mogą z tego przygotować, jak już wrócą z Lasu.
- Będzie z tego pozatruciowy. – Stwierdziła w końcu. – Bardzo łatwy w przygotowaniu. W połączeniu z regenerującym, doskonały na kaca.
Gdy Julka moje zwykłe wpierdalanie banana zamienia w super lubieżną czynność za pomocą jednego krótkiego komentarza, z trudem powstrzymuję się przed zrobieniem czegoś niestosownego albo obrzydliwego. W końcu jestem prawdziwym dżentelmenem i mi nie wypada… Uśmiecham się więc do niej z pełną gębą, wyglądając równie uroczo co ghul i słucham co tam dalej opowiada. Unoszę brwi, kiedy obwieszcza, że dalej grała pomimo srogiej niedyspozycji. – A to po prostu masz taki ryj, nie tłumacz się wstrząsem – wyginam usta w pokrzepiającym uśmiechu i poklepuję ją pocieszająco po ramieniu. – Dobrze, że wymiotowałaś dopiero w szatni. Mój kuzyn podczas jakichś mistrzostw zarzygał pół murawy i trybun. Zawsze jak się spotykamy to go proszę o autograf na zdjęciu upamiętniającym ten wyczyn. Jest wniebowzięty – śmieję się, tym samym pokazując jej, że mogło być gorzej. – Ale już jest okej? – upewniam się troskliwie czy przypadkiem nie muszę czujnie jej obserwować przez całe zajęcia. Zaraz potem odsyłam Fitza do diabła i chichoczę. – PRAWDA? Ciągle to powtarzam rodzicom, ale nie są aż tak przekonani jak ty. Raczej ciągle proponują, żebym został testerem nowych mioteł to problem rozwiąże się sam… – dodaję z udawanym oburzeniem. Jak widać słowne utarczki mamy z bratem we krwi, skoro starzy również dysponują takim wybitnym poczuciem humoru. Mozolnie szukamy składników, aczkolwiek bardziej jestem skupiony na mojej towarzyszce. – Ja stawiam wszystko na quidditcha, więc jeśli mi nie pójdzie to pozostaje mi zawód syn. Zresztą bardzo opłacalny – nigdy nie ukrywałem, że pochodzę z bogatej rodziny i śmiało obwieszczam, że mam tylko jedną ścieżkę kariery. – Chociaż kiedyś z Fitzem planowaliśmy założyć zespół muzyczny. Don Lockharto mógłby nam czyścić buty, więc na szczęście dla niego prędko zrezygnowaliśmy z muzycznej drogi. Sąsiedzi byli zachwyceni, kiedy Fitzroy napierdalał na perkusji, a ja na gitarze. Zbieram potrzebne zioła i już po chwili mamy wszystko, aby zrobić eliksir pozatruciowy. Wracamy z lasu i pozwalam Julce wszystko przygotować, skoro była takim świetnym eliksirowarem. Posłusznie jej pomagam, czyt. po prostu nie przeszkadzam i od czasu do czasu mieszam w kociołku, kroję i pilnuję ognia. – I co, wyjdzie coś z tego? – dopytuję, bo nie jestem pewny czy faktycznie stworzyliśmy miksturę dobrą na zatrucia czy raczej coś, co to zatrucie spowoduje.
Atlas spędzał wiele godzin w magicznym, choć z nazwy zakazanym lesie, eksplorując jego zakamarki i ucząc się od jego niezwykłych mieszkańców. Był w końcu nie tylko nauczycielem ale i pasjonatem magii natury. Dla niego, spędzanie czasu na obserwacji i opiece nad magicznymi istotami było nie tylko pracą, ale także sposobem na rozwijanie swojej wiedzy i głębsze zrozumienie magii w świecie, w którym żył. Ciepłego, letniego dnia, kiedy słońce delikatnie przenikało przez gęstwiny drzew, Atlas wyruszył na swoją kolejną wyprawę do lasu. Był uzbrojony w swoją niezawodną notesową książkę i magiczną lornetkę, które pomagały mu przy obserwacjach. Nie wiedział jeszcze, że tego dnia spotka kogoś wyjątkowego. Kiedy przemierzał las, słyszał dziwne dźwięki, które nie pasowały do typowych odgłosów leśnych. Był to niemal jak delikatny koncert skrzydełek, brzęczenie w tle dźwięków natury na pierwszy rzut ucha niekojarzące się z niczym specjalnym. Postanowił zbadać źródło tych dźwięków. Wkrótce odkrył to, co sprawiło, że zamarł z wrażenia. Stał przed małym, magicznym stworzeniem, które wydawało się być elfem. Był to elfik, istota o niskiej inteligencji, ale o magicznym uroku. Mierzył zaledwie kilka cali wzrostu, miał przezroczyste skrzydełka, które wydawały się niemal pulsować we wszystkich odcieniach tęczy. Atlas przysiadł, by po cichu nakreślić szkic stworzenia, nie chcąc go spłoszyć. Elfik wyglądał na zagubionego i nieco zestresowanego, a jego małe oczka błyszczały niepewnością. Opiekun zbliżył się ostrożnie, nie chcąc przestraszyć stworzenia. Elfik wydawał się potrzebować pomocy, a nauczyciel Hogwartu nie mógł przejść obojętnie obok takiej potrzeby. Wprawdzie istotka nie potrafiła mówić, ale jego komunikacja była wystarczająco wyraźna. Brzęczała i gestykulowała, próbując przekazać Atlasowi swoje prośby. Był to moment, który sprawił, że Rosa poczuł się wyjątkowy i ważny, łapiąc niemal pierwotny kontakt z inną, piękną magiczną istotą. To stworzenie potrzebowało jego pomocy, a on nie zawahał się jej udzielić. Nauczyciel postanowił wziąć elfika pod swoje skrzydła, dosłownie i w przenośni. Zbudował mu małe schronienie w jednym z zakątków błoni, gdzie elfik mógł schronić się przed niebezpieczeństwem i cieszyć się spokojem. Dla elfika to było jak raj, miejsce, gdzie mógł poczuć się bezpiecznie i zaopiekowany. Relacja między Atlasem a elfikiem była niezwykła. Pomimo braku mowy wydawało się, że potrafili się porozumiewać za pomocą gestów, brzęczenia i delikatnych ruchów skrzydełek. Była to forma komunikacji, która działała lepiej niż wiele słów. Z wielką fascynacją za każdym razem Atlas uzupełniał swoje notatki, zastanawiając się, czy istniałaby możliwość stworzenia poradnika komunikacji z elfami. W duchu śmiał się, że stawał się swoim ojcem, który przecież całe swoje życie poświęcił na poszukiwaniu sposobów przedstawienia przyrody w taki sposób, by odbiorcy chcieli z nią obcować, rozumieć ją i się do niej zbliżać. Poświęcił całe popołudnie na analizowaniu zachowań elfa, pomagając mu w zdobyciu pożywienia i starał się zrozumieć jego potrzeby. To były chwile, kiedy nauczyciel czuł się naprawdę spełniony, gdy mógł pomóc istocie takiej jak elfik, która była często niedoceniana w magicznym świecie. Spędzili razem wiele czasu, eksplorując las i ucząc się od siebie nawzajem. To była piękna relacja, która sprawiała, że pasja Rosy do opieki nad magicznymi istotami, niezależnie od ich rozmiaru czy skromności, jedynie rozkwitała bardziej.
Przyszła na łąkę przy lesie z kilkoma pergaminami pod pachą, dziarskim rokiem, w wielkiej kieszeni jeszcze większego swetra niosąc termos z herbatką. Przygotowana na kółko jak każdy leśny ludek miała na nogach kalosze a na głowie czapkę typu bucket-hat, coby jej liście nie zaplątały się we włosy, jak będzie buszować po krzakach w poszukiwaniu jagódek. Jesienny okres to idealny czas na wzbogacenie swojej spiżarni o leśne dary, których było w okolicach Hogwartu całkiem sporo! Wypatrzenie magicznych roślin było proste, kiedy rosły w schludnych grządkach w Cieplarniach, doglądane przez profesora Walsha, ale czy uczniowie będą w stanie rozpoznać i zebrać skarby natury po prostu w lesie? Na wszelki wypadek przygotowała wszystkim szkice owoców, które warto zebrać, choć chcąc, by wykazali się własną wiedzą z dziedziny tego, co można zjeść a czego jeść raczej nie można, nie podpisała rycin, by uczniowie mogli się pochwalić tym, co znaleźli. Podpierając się dziarsko pod boki uśmiechała się do wszystkich, którzy zdecydowali się dołączyć do tej przygody, wręczając im pergamin z rycinami niczym ulotki na festiwalu. - Jasne, można robić przetwory z owoców czy warzyw, które sie kupi w sklepie, ale ileż satysfakcji i smakowitości można zdziałać, kiedy się zbierze różne leśne skarby samemu! - powiedziała z błyskiem w oku - Każdy z was dostanie swój koszyk i ten, kto zapełni go pierwszy, ten jest Król, albo Królowa lasu i ma u mnie chody. - klasnęła w dłonie, zachęcając grupę, by ruszyli za nią pomiędzy drzewa, kiedy kontynuowała swoją gadkę- Nie zapuszczajcie się za daleko, jest dzień i jesteśmy blisko szkoły, ale nie chce was zdrapywać z drzew jak was coś napadnie. Skupiamy się na owocach, ale jak ktoś znajdzie dobre grzyby, to też można zbierać, wszystko się przyda. - nawijała - Niektórzy z was mogą poznać rosnące tu dziko zioła i jeśli wiecie, że mają zastosowanie w kuchni, to również możecie je zebrać, tylko tak z rozsądkiem. - ukucnęła przy krzewie i podstawiając swój koszyczek zaczęła zbierać jego owoce.
Ważne: Kółko pozalekcyjne jest bardziej dla was, jako dodatkowa rozrywka, najczęściej organizowana przez samych uczniów, z opiekunem jako osobą pilnującą z boku, więc na prawdę nie ma tu lekcyjnej presji i jest dość luźna atmosfera. Chcę umożliwić uzbieranie 10 pkt z Magicznego Gotowania jak największej ilości osób, żebyście mogli na przyszłość organizować sobie kółka sami! Gwen bawi się w grzybiarza bardziej jako wasze towarzystwo i osoba pilnująca, żebyście nie biegali po Zakazanym Lesie, niż jako nauczycielka, wprowadzająca lekcyjny rygor.
Mechaniki, które się pojawiają na kółku nie są obowiązkowe, wstawiam je, by umożliwić wam interesujące pisanie swoich postów - punkty za kółko rozliczam według zasad rozpisanych w temacie z kółkami pozalekcyjnymi. Etapów jako-takich nie będzie, mam zaplanowane dwie mechaniki, jak będzie się dużo działo, to może trzecią. Jak nie macie z kim pisać to zapraszam do interakcji z Gwen, postaram się odpisywać jak najsprawniej na tym kółku! (prosze mnie tagować, żebym na pewno nie przegapiła) Jednocześnie zachęcam do korzystania z mechanik bo być może to, co sie uda uzbierać na kółku przyda się wam na lekcjach
Mechanika: Na rycinie znajduje się 6 obrazków, które bardzo starałam sie narysować tak, by oddać jak najwierniej poszczególne owoce, możliwe do znalezienia w lesie jesienią. Możecie rzucać kością w swoich postach i zgadywać, co to za wylosowany owoc - ale możecie go zebrać nie wiedząc co to jest, przy czym zawsze istnieje ryzyko, że zbieracie jakieś niejadalne badziewie! ...co może będzie, a może nie będzie istotne dalej :>
Jeśli korzystacie z kostek, dołóżcie do swojego kodu startowego to:
Kod:
<zgss>Owoc:</zgss> [url=link]wynik k6[/url] - co to jest?
Następna część pojawi się we wtorek 16.10. Każdy może dołączać przez cały czas trwania kółka, ale po pojawieniu się drugiej mechaniki, korzystać z niej będą mogły tylko osoby, które napisały przynajmniej jednego posta przed pojawieniem się jej - ponieważ będę rozpisywać progi uwzględniając statystyki podane przez piszących!
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Nigdy jakoś szczególnie nie interesowało ją magiczne gotowanie. Nie była w tym żadną mistrzynią, ani też nie miała szczególnych ambicji, aby rozwijać się w tym kierunku. Zdecydowanie jednak mogłaby obarczyć Carly winą za zainteresowanie jej tym tematem. Im więcej czasu spędzała w towarzystwie wesoło piekącej różne rzeczy Puchonki, tym bardziej sama potrafiła przesiąknąć całą tą kuchenną atmosferą. Dlatego chyba właśnie zjawiła się na zajęciach koła. Kolejną rzeczą, która ją zainteresowała był fakt, że zajęcia miały dotyczyć robienia przetworów ze znalezionych w pobliskim lesie rzeczy. Dlatego właśnie stwierdziła, że może jednak będzie to coś dla niej. Lekko zmarszczyła brwi, gdy tylko otrzymali pergamin ze szkicami owoców, ale po chwili namysłu rozpoznała je i stwierdziła, że najlepszym, co może zrobić będzie zerwanie nieco ciemnych jagód z drzewa czarnego bzu. Może i owoce były trujące, ale jedynie jeśli nie zostały wcześniej przetworzone. A przecież nie mieli ich tutaj jeść na surowo więc na pewno coś jadalnego z tego uda jej się stworzyć.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Punkty kuferkowe z MG: 0 Punkty kuferkowe z Zielarstwa: 22 Punkty kuferkowe z Zaklęć: 14 (jakoś dużo) W co jesteś ubrany: tak, plus leśne buty, plus psia obroża na kleszcze
Zbieranie owoców lasu brzmiało jak przygoda. Albo raczej jak rzecz, którą Wacław robi co roku z rodzicami, bo jesień jest niemal ostatnią szansą na spędzanie długich godzin z naturą we względnym cieple, ładnymi liśćmi i pachnącą ściółką. Polak miał swojego leśnego ulubieńca, z którym jest za pan brat. Jarzębina. Dzięki swojemu umiłowaniu do eliksirów i różnych jej pochodnych, nauczył się robić z niej pyszne konfitury czy - głównego zainteresowanego - nalewkę z jarzębiny. Owszem, student wiedział jeszcze o istnieniu wina z tych owoców, ale to akurat poziom parakulinariów, którego nigdy nie osiągnął o niezbyt zamierzał. Nalewka zdawała się wystarczająca. Widząc profesor Honeycott uśmiechnął się blado i zamarł na moment. Trochę nie wiedział jak się do niej tutaj ustosunkować. Chłopak nie lubił obecności nauczycieli, bo ta zawsze go peszyła. Postanowił więc pójść na zupełnie drugą stronę łąki, aby poszukać rzeczy, o których wiedział, że go nie otrują. Niby znał smak jarzębiny i lubił doświadczać smaków empirycznie (w ogóle doświadczać namacalnie), ale od kiedy jego rutyna szarych dni przeplatała się ze smakiem młodej madragory, którą ostatnio ciągle mielił w pysku - smak wielu rzeczy przestał go cieszyć.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Punkty kuferkowe z MG: 13pkt. Punkty kuferkowe z Zielarstwa: 41pkt. Punkty kuferkowe z Zaklęć: 67pkt. W co jesteś ubrany: bluza z kapturem, skóra i kalosze
Magiczne gotowanie nie było ani trochę jego konikiem, choć lekcja o parzeniu kawy mu się podobała. Na kółko postanowił jednak pójść ze względu na to, że mieli iść do lasu i zbierać rzeczy, a to już zdecydowanie leżało w obszarze zainteresowań Solberga. Ubrał więc gumiaki i rzucił na swoje ubranie czar odpychający deszcz, żeby za bardzo nie zmoknąć, po czym polazł na obrzeża lasu. Za wiele się nie zaskoczył tym, co zastał. Zbierać, ale się nie oddalać i pod żadnym pozorem nie włazić samemu do lasu...Bla,bla,bla... Znał tę śpiewkę na pamięć, więc skinął tylko lekko głową i zajął się tym, czym miał. Raz po raz spoglądał w otchłań zakazanej przestrzeni, czując nieprzyjemny dreszcz na karku, gdy traumatyczne wspomnienia zaczęły dawać o sobie znać. Starał się skupić na owocach, ale nie było to proste. W końcu coś dorwał, ale co? Nie był do końca pewien. Przyjrzał się lepiej owocom i miał wrażenie, że kiedyś, podczas rodzinnego biwaku, Nick nauczył go identyfikować czerwoną borówkę. Stawiałby, że właśnie z tym ma tutaj do czynienia, ale stu procent pewności nie dawał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Punkty kuferkowe z MG: 1 Punkty kuferkowe z Zielarstwa: 8 Punkty kuferkowe z Zaklęć: 2 W co jesteś ubrany: mniej więcej tak, ale wyobraźcie sobie siedemnastoletnią Aneczkę, a nie dziecko Dodatkowo założyła brązowy szalik i brązowe rękawiczki. Do płaszcza ma przypiętą odznakę prefekta, a w ręce niesie wiklinowy koszyk. Owoc:6 - czarny bez
Aneczka wychodziła z całkiem uzasadnionego założenia, że niezależnie od okoliczności zawsze powinna prezentować się dobrze. W dodatku przechodziła właśnie wzmożony poziom lokalnego patriotyzmu i czuła potrzebę podkreślania przynależności do Puchonów również kolorystyką stroju, dlatego na spacer po lesie założyła berecik w żółtym kolorze i takąż sukienkę. Strój, choć stosunkowo elegancki zważywszy okoliczności, był wbrew pozorom całkiem praktyczny. Przede wszystkim był ciepły, a wysoko wiązane, skórzane buty miały solidną podeszwę i były bardzo wygodne. Panience Brandon nie wypadało się schylać. Po co, skoro było tyle innych, bardziej odpowiednich do babrania się w runie leśnym osób? Ona mogła zbierać owoce na swoim poziomie. Rozglądała się za czymś rosnącym na wysokości jej oczu et voilà! Dostrzegła czarny bez, którego niedobitki ostały się jeszcze mimo późnej, październikowej pory. Zaczęła go zbierać i właśnie wtedy dostrzegła swojego puchońskiego ulubieńca, który zachwycił ją na spotkaniu labmedu swą rycerską postawą. - Wacek! Szalenie miło cię znów zobaczyć! - zagadnęła @Wacław Wodzirej, widząc, że nie miał akurat towarzystwa. - To zachwycające, że mamy okazję do spaceru po lesie, prawda? Gdyby nie było tu nauczycielki, pobyt w Zakazanym Lesie byłby niedopuszczalny, niestety. A Aneczka kochała las, spacery po nim, kontakt z naturą i jesienną aurę. Ale miała silne poczucie obowiązku i jako prefekt musiała dawać dobry przykład, czyli między innymi nie łamać regulaminu dla ulotnej przyjemności spaceru po lesie.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Punkty kuferkowe z MG: 28 Punkty kuferkowe z Zielarstwa: 14 Punkty kuferkowe z Zaklęć: 24 W co jesteś ubrany: bardzo wygodne, wysokie kalosze, przyległe spodnie i ciepły, gładki sweter, a także rękawiczki!
Ubrała niesamowicie wręcz zadowolona kalosze, ciesząc się z tego, że mogła wybrać się na zbieranie jagódek i całej tej reszty bzdur, za jakimi można było chodzić po lesie, ciesząc się niezwykle z tego powodu. Prawdę mówiąc, była teraz niesamowicie szczęśliwa i było to doskonale widać, kiedy machała zawzięcie do @Mina Hawthorne i @Maximilian Felix Solberg, ciekawa tego, czy i oni będą się dobrze bawić, czy jednak zupełnie nie. Uznała, że mogłaby mieć więcej takich zajęć, bardzo, ale to bardzo praktycznych, które chociaż powodowały, że trzeba było się poważnie ubrudzić, można było się jednocześnie doskonale bawić. Dosłownie doskonale, bo było to wręcz fascynujące, jak takie coś mogło ją wciągnąć. I wyraźnie wciągnęło, kiedy dała radosnego nura między roślinność, nie jakoś daleko, bo faktycznie nie chciała zostać uprowadzona, żeby zostać żoną jakiegoś centaura i zabrała się do pracy, szukając owoców, z których mogłaby zrobić smakowite przetwory. Dokładnie takie, jakie można było wykorzystać do śniadań, obiadów i deserów, i Merlin raczy wiedzieć, czego jeszcze, ale była pewna, że coś prędko wymyśli.
Uśmiechnęła się na widok @Mina Hawthorne, bo zdawało się jej zawsze, że ślizgonka nie była największą fanatyczką kulinariów, ale może właśnie taka wycieczka do lasu była dobrym sposobem na to, by pokazać studentom wszystkie inne twarze gotowania, poza magicznymi słodkimi wypiekami. - Super wybór. - powiedziała podchodząc bliżej blondynki i samej zbierając kilka kiści do koszyka. Ściszyła nieco głos i dodała półgębkiem- Znam super przepis na nalewkę rozgrzewającą, sprawdza się przed meczami, potem Ci podeśle. - szepnęła do dziewczyny, puszczając jej oko i idąc dalej, bo zdawało się jej, że między kępami trawy dostrzegła jakieś grzyby? - Oj ostrożnie no panie Solberg! - krzyknęła, nim @Maximilian Felix Solberg rozdeptał jej malutkie kurki- ja tu zbieram, no sio. Chyba, że też lubisz jajecznice z kurkami. - uśmiechnęła się do niego z dołu, kucając, by delikatnie zerwać kilka grzybów- Trzeba bardzo ostrożnie, by nie naruszyć grzybki... - dodała, niezależnie od tego, czy był zainteresowany grzybami, a jeśli tak, to czy akurat takimi- O, brusznica. Bardzo podobna do żurawiny, prawda? Jak ją rozgryziesz, to ma taką piaszczystą bardziej fakturę na języku... - powiedziała pocierając palcami o palce, nie potrafiąc dobrze określić tego, co miała na myśli. Rzuciła pobieżnie okiem w kierunku @Wacław Wodzirej, który umykał przed nią jak sarna, no i śmiało wolno, byle nie za głęboko do lasu. Zbieranie jagódek było w końcu przyjemnością, którą dobrze, żeby sobie każdy spędzał tak, jak lubił. - Och! - aż podskoczyła, na widok tego, co wypatrzyła panna @Scarlett Norwood - Nie spodziewałabym się, że będą tu śliwki tarniny! - podeszła szybko, by i ich trochę sobie podebrać. Uśmiechnęła się do Puchonki, wiedząc, że podziela ona wielką miłość do kulinariów- mam super przepis na sok z tarniny którym można sobie zastąpić rano kawę, jak się nie ma czasu na parzenie. - -przypomniało się jej nagle- Rany, tyle rzeczy już chce wam pokazać na kółku, a tak mało czasu..!
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Punkty kuferkowe z MG: 3 Punkty kuferkowe z Zielarstwa: 4 Punkty kuferkowe z Zaklęć: 4 W co jesteś ubrany: mundurek, na który mam założony gruby sweter, na nogach trapery Owoc:3 - czernica?
Słysząc o spotkaniu kółka, na którym będziemy zbierali owoce leśne, nie mogłam ukryć swojej ekscytacji. Wreszcie mieliśmy robić coś, co wręcz ubóstwiałam - spędzić czas na łonie natury i poskubać sobie jagody leśne, w przerwach od gonienia za motylami. Może i brzmiało to nieco dziecinnie, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie wolałam to od tych wszystkich czynności, jakie wykonywali uczniowie w schowku na miotły. Z pewnością było to też bardziej opłacalne, bo raz, można się było najeść, a dwa, uzbierać na przetwory, z których skorzystamy w zimie. Przybyłam ubrana nieco cieplej, bo i pogoda przestawała dopisywać. Na nogach miałam trapery, które musiały wystarczyć, z powodu braku kaloszy. Jeśli profesorka nie zamierzała nas brać na bagno, to moje stopy nie powinny zmoknąć. Po znalezieniu się na miejscu, przywitałam się z obecnymi, każdego obdarzając jednym z moich uroczych uśmiechów. Oprócz jednej ślizgonki, całe towarzystwo było mi lepiej czy gorzej znane, co wprawiło mnie w jeszcze lepszy nastrój. Zabrałam się za swoje zadanie, uważnie przyglądając się obszarowi na wysokości moich stóp. Dostrzegłam kilka grzybów, wolałam ich jednak nie tykać. Na mugolskich się nieco znałam, ale jakoś nie miałam zaufania do swoich zdolności w przypadku magicznego lasu. Jeszcze grzyb nagle urośnie i mnie zje, czy coś. Zamiast tego, dorwałam się do krzaka, z owocami bardzo przypominającymi jagody leśne. Nie byłam do końca pewna, czy mam rację, także po kilku chwilach przerwałam swój szaber i postanowiłam zanieść swoje znalezisko do @Gwen Honeycott, chcąc upewnić się, że zbieram czernice, a nie coś trującego.
Monty Honeycott
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 181cm
C. szczególne : Dziesiątki mało znaczących tatuaży - prawdopodobnie wśród nich jest serduszko z imieniem twojej matki
Punkty kuferkowe z MG: 15 Punkty kuferkowe z Zielarstwa: 0 Punkty kuferkowe z Zaklęć: 5 W co jesteś ubrany: Tak, ale bez peta
Dla Gwen to mógłby nawet pieczarek na łące szukać, a nie trzeba być specjalistą grzybiarzem, by wiedzieć, że to najbardziej pogardzana odmiana. Zamaszystym krokiem zmierzał w kierunku obrzeży zakazanego lasu, przy akompaniamencie ocierającego się o siebie ortalionu. Tak można było żyć, wiklinowy koszyk w łapie, posmak peta w ustach, ziąb na dworze, co by strzykać po dupie, zachęcając do szybszych zbiorów - o taką jesień nic nie robił. — ...albo naleweczkę. Kilka goździków do tarniny i elegancki napitek się robi, co by akurat zrzucić sweter — wyrósł przy siostrze, akurat jak ta dzieliła się ze złotowłosą @Scarlett Norwood swoimi recepturami na dary lasu. Poruszył sugestywnie brwiami, ale resztę słów skierował już typowo do Gwen — Patrz, co mam. Chwycił koszyk oburącz, unosząc go niczym trofeum, na którego dnie spoczywało kilkanaście czerwiejących się główek z charakterystycznymi ni to odnóżkami. O ile płatki dzikiej róży zbierało się na wiosnę, to na pąki polowało się wczesną jesienią. — Tyle, że przymrozków jeszcze nie było, a pamiętasz co dziadek mówił, że czekać trzeba, bo inaczej to kiła i mogiła, a nie konfitura. A, i jeszcze to. Sięgnął do kieszeni, wyjmując szare, znoszone rękawiczki, co niejedną zimę widziały, ale spełniały nadal cel, do którego zostały powołane - grzały. — Załóż, żeby Ci się łapy nie telepały później.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Punkty kuferkowe z MG: 28 Punkty kuferkowe z Zielarstwa: 14 Punkty kuferkowe z Zaklęć: 24 W co jesteś ubrany: bardzo wygodne, wysokie kalosze, przyległe spodnie i ciepły, gładki sweter, a także rękawiczki!
- Sok, nalewka, dżem, ciasto albo coś innego, przyjmę dosłownie wszystko! Ostatecznie warto wykorzystywać to, co ma się pod ręką, żeby stworzyć coś niezapomnianego, prawda? - odpowiedziała, a jej oczy niemalże się śmiały, kiedy tak radośnie zbierała sobie owoce, wyraźnie zachwycona z tej możliwości. To było coś, co kochała i z wielką przyjemnością łaziła, szukając czegoś, co mogłaby wykorzystać. Była pewna, że będzie w stanie nauczyć się czegoś nowego, czegoś wręcz nieopisanego, czegoś, co było co najmniej porywające. Dlatego też sprawiała wrażenie, jakby po tym, jak poprosiła o przepis, miała rozpłynąć się w nicość z prawdziwego szczęścia, jednocześnie śmiejąc się ciepło z tego, co się tutaj działo. - Właściwie dżem byłby dobry, bo ostatnio robiłam taki ostry, paprykowy, to teraz przydałyby się piękne powidła! - stwierdziła jeszcze, zachwycona tą myślą, nim dostrzegła kolejne owoce, ku którym pospieszyła, oglądając je przy okazji z każdej strony, nie zwracając chwilowo uwagi na śliwki, które już zgromadziła, poświęcając się jakiejś nowości, mając nadzieję, że będzie co najmniej warta wykorzystania. Wspomniała również po drodze, że znalazła wspaniałe miejsce z grzybami i jeśli ktoś miał ochotę, to mogła się z nim tam wybrać na cudowną wycieczkę w kaloszach o samym świcie.