C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Na widok dumnie prężącego się Edgecumbe’a w koszulce z emblematem Srok z Montrose William wywrócił teatralnie oczami, mając przy tym jednak łobuzerski uśmiech na ustach; mimo wszystko oczywiście cieszył się sukcesem kumpla, samemu już odliczając dni do momentu, kiedy i on będzie mógł w końcu wznieść się na wyższy poziom swojej miotlarskiej przygody. Od tej wspaniałej chwili dzieliło go już jedynie – albo może aż – zdanie egzaminów, a potem witaj sportowa kariero! Tymczasem jednak nie pozwalał by te myśli go rozpraszały, skupiając całą swoją uwagę na trasie wyścigu, żeby czasem nie przywalić w jakieś drzewo czy nie wyrwać jednym z żądnych uczniowskiej krwi tłuczków. Pruł przed siebie, ile fabryka dała i bardzo szybko nie tylko zajął miejsce w czołówce, ale nawet wysunął się zdecydowanie na prowadzenie. Rzucił okiem za siebie, żeby skontrolować jak dużą ma przewagę nad pozostałymi, po czym z powrotem przylgnął do miotły i leciał dalej, nie zwalniając ani na chwilę. W pewnym momencie poczuł dodatkowo sprzyjający wiatr wiejący prosto w witki jego Błyskawicy, dzięki któremu udało mu się jeszcze bardziej przyspieszyć i w pięknym stylu przekroczyć linię mety; nawet nie próbował powstrzymać w tym momencie okrzyku radości, który sam wyrwał mu się z gardła. Rudzielec wytracił powoli prędkość dobry kawałek za linią końcową i zawrócił, żeby tam zaczekać na resztę zawodników; sam lot i towarzyszące mu uczucie wolności były czystą przyjemnością, ale jakby tak jeszcze okazało się, że był pierwszy, to byłby dodatkowy profit, bo szczerze powiedziawszy – pod sam koniec nie bardzo zwracał uwagę na przeciwników, skupiając się przede wszystkim na samym finiszu.
Na skraju Zakazanego Lasu, z dala od zamętu zamku, Atlas przygotowywał się do przeprowadzenia lekcji dla uczniów trzeciej klasy. Dzień był jasny, a lekki, choć chłodny wiatr delikatnie muskał liście drzew. Pogoda według samego Rosy była piękna, on sam zresztą uwielbiał przebywać na świeżym powietrzu. Atlas, mężczyzna o spokojnym usposobieniu i szerokiej wiedzy, zawsze starał się przekazać swoją pasję do magicznych stworzeń młodym umysłom Hogwartu. Uczniowie z trzeciej klasy, pełni entuzjazmu, zbierali się wokół nauczyciela. Uśmiechał się ciepło, witając każdego z nich, bo zdążył się już nauczyć ich imion i przywyknąć do entuzjastycznego podejścia tegorocznych świeżaczków w materii opieki nad magicznymi stworzeniami. Dzisiejsza lekcja miała być prosta, ale fascynująca – poświęcona niewielkim, lecz niezwykłym istotom znanym jako elfy. - Elfy są magicznymi stworzeniami, które zasługują na naszą uwagę i szacunek - zaczął Atlas, wskazując na małe istoty fruwające wokół. Elfy, z ich przezroczystymi lub tęczowymi skrzydełkami, wyglądały niczym żywcem wyjęte z bajek, unosząc się lekko w powietrzu. - Dziś nauczymy się, jak obserwować elfy, rozumieć ich potrzeby i dbać o ich dobrostan - kontynuował Atlas. - Chociaż są małe i wydają się kruche, to jednak posiadają umiejętności, które mogą nas zaskoczyć. Atlas wskazał na jednego z elfów, który z gracją unosił się w powietrzu. - Elfy komunikują się ze sobą przez brzęczenie. To ich sposób na dzielenie się informacjami i emocjami. Mimo że nie mówią ludzkim językiem, to potrafią wyrażać swoje uczucia. Uczniowie z ciekawością obserwowali elfy, próbując zrozumieć ich brzęczenie. Atlas podszedł do jednego z uczniów i podał mu mały słoik z nektarem. - Elfy uwielbiają słodkie nektary. To dobry sposób, aby nawiązać z nimi więź. - powiedział łagodnie, zachęcając ucznia do interakcji z elfem. Chłopiec nieśmiało podszedł do elfa i ostrożnie wyciągnął rękę ze słoikiem. Elf, początkowo nieufny, powoli zbliżył się do nektaru i zaczął pić, a na jego twarzy malowało się zadowolenie. Atlas obserwował scenę, a jego twarz rozjaśniła się uśmiechem. - Pamiętajcie, że każde magiczne stworzenie, nawet tak małe jak elf, ma swoje miejsce w naszym świecie. Opieka nad nimi wymaga cierpliwości i zrozumienia. Lekcja trwała, a uczniowie, pod kierunkiem Atlasa, uczyli się, jak delikatnie obchodzić się z elfami, jak rozpoznawać ich potrzeby i jak bezpiecznie integrować z tymi maleńkimi istotami. Była to dla nich nie tylko nauka o elfach, ale także lekcja szacunku i empatii wobec wszystkich istot magicznych. Gdy lekcja dobiegła końca, Atlas zebrał uczniów: - Dzisiaj poznaliście elfy, ale pamiętajcie, że magiczny świat jest pełen tajemnic i niespodzianek. Każda lekcja to krok ku głębszemu zrozumieniu magii, która nas otacza. Uczniowie, pełni nowych doświadczeń i wiedzy, opuszczali lekcję, a Atlas, spoglądając na Zakazany Las, uśmiechnął się sam do siebie. Jego misją było nauczać, inspirować i otwierać młode umysły na cudowny świat magicznych stworzeń. Małe elfy były jedynie jednym z wielu obliczy rozumienia i poznawania magicznych stworzeń, które mógł im pokazać.
zt
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Podobno zima w tym roku uderzyła ze zdwojoną siłą! Kate w sumie średnio odczuwała jakąś różnicę względem poprzednich lat, ale kto by spamiętał, czy w dany piątek było zimniej czy cieplej teraz lub rok temu? Ubierała się na cebulkę, korzystała chętnie z zaklęć ogrzewających (choć po wypadku w cieplarni była bardzo ostrożna z fovere, skoro już zobaczyła, co może przy nim pójść nie tak...), większą część wolnego czasu spędzała w zamku w ciepłych pomieszczeniach zamiast na mrozie i jakoś to leciało. Niestety nie wszystkim - cała masa magicznych stworzeń podobno wylęgła na obrzeża zakazanego lasu, szukając litości i pomocy w kadrze oraz chętnych do pomocy uczniach. Szkolny gajowy wystosował apel, by zdolni studenci pomogli w leczeniu i opatrywaniu poszkodowanych przez mróz zwierząt. Czy Kate była bardzo uzdolniona w magii leczniczej, szczególnie tej magizoologicznej? No nieszczególnie, lecz czy był to problem, gdy posiadało się zdolniejszą pod każdym względem koleżankę? - Mam tylko nadzieję, że z lasu nie wylęgnie całe stado akromantuli - powiedziała do @Mulan Huang, gdy przemierzały śniegowe zaspy w kierunku stojących w rzędzie wysokich drzew. Z daleka nie dostrzegała, by jakieś stworzenie wyglądało z kniei, ale w sumie nie spodziewała się przecież kolejki. - I mam nadzieję, że nic mnie tym razem nie ugryzie lub nie uszkodzi w inny sposób. Mówiłam Ci, że ciąży na mnie jakaś klątwa? - dodała jeszcze, śmiejąc się pod nosem. Ach tak, wszystkie stworzenia w tym roku postanowiły się na nią uwziąć... Im bliżej brzegu lasu, tym bardziej rozglądała się, jakiemu stworzonku by tu dziś pomóc...
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Zima miała się całkiem dobrze chociaż z nadejściem nowego roku coraz bardziej oczywiste stawało się również to, że niedługo zacznie przychodzić wiosna. Oznaczało to jedynie tyle, że cała przyroda na nowo zacznie budzić się do życia, co w pewien sposób przekładało się później na nawał pracy, czekający na nią w rezerwacie. No, ale nie przejmowała się tym szczególnie. Po przerwie świątecznej musiała wrócić do Hogwartu i na nowo skupić się na studiach, które niestety zaczynały już dobiegać końca. Oznaczało to jedynie tyle, że musiała jeszcze intensywniej pracować nad swoją pracą dyplomową oraz zacząć się zastanawiać nad tym, co planowała takiego robić w przyszłości. Na razie wiedziała jedynie, że na pewno będzie to związane ze zwierzętami i nie da przykuć się gdzieś do biurka w Ministerstwie. Umówiła się z Kate na obrzeżach lasu, gdy tylko usłyszała, że ta potrzebowała pomocy z zadaniem na LabMed, które obejmowało zajmowanie się magicznymi stworzeniami. Kim była, aby odmówić takiej propozycji? - Akromantule w razie czego zostaw mnie. Umiem się z nimi dogadać - skomentowała z cwanym uśmieszkiem, myśląc o zawieszonym na szyi pajęczym pierścieniu, który pozwalał jej na to, aby lepiej komunikować się z pajęczakami. - Nie wspominałaś, ale jestem pewna, że będzie okay. Będę czuwać, żeby nic cię nie dziabło - zapewniła jeszcze dziewczynę, wchodząc nieco dalej w las. Zdawała sobie sprawę, że powinny trzymać się umownej granicy za którą mógł na nie już czekać szlaban, ale trudno było znaleźć jakieś stworzenie, które wymagało pomocy tak na samym skraju. Zwłaszcza, że niektóre z nich, kiedy cierpiały chowały się jeszcze głębiej, aby tylko nie natknąć się na drapieżnika lub inne niebezpieczeństwo, które tym bardziej zagrażałoby im w takim stanie.
Nie miała pojęcia o jakimś pajęczym naszyjniku Mulan, ale nie mrugnęłaby nawet dowiadując się o jego faktycznej funkcji. W sumie nie zdziwiłaby się, gdyby Gryfonka powiedziała jej, że potrafi porozumiewać się z akromantulami na migi - kto, jeśli nie ona? Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu, Kate czuła się bezpiecznie. W razie jakiegoś problemu z magicznymi stworzeniami koleżanka z pewnością jej pomoże! Była zarówno lepsza w opiece nad nimi, jak i walce z nimi, także Milburn mogła odetchnąć. - Możesz myśleć, że przesadzam, ale naprawdę tak było - ciągnęła jeszcze temat atakujących ją zwierząt, bo wydawał jej się on zarówno ciekawy, jak i zabawny, choć może w chwilach, gdy sytuacje te miały miejsce niekoniecznie było jej do śmiechu. - Jak pomagałam w sowiarni, to jedna z sów chciała odgryźć mi palec. I nie byle płomykówka, tylko dorodny puchacz! Potem w jeziorze zamierzał się na mnie afanc i druzgotek. Był jeszcze pegaz co mnie uderzył skrzydłem, a też taki, co mnie zrzucił z grzbietu - wymieniała po kolei, gdy dziarskim krokiem zbliżały się do obrzeży lasu. Jej głos odbił się echem między pniami wysokich drzew, ginąc gdzieś w ciemnej głuszy. Nie mogły zapuścić się zbyt daleko, więc rozglądała się, czy w pobliżu nie znajdzie żadnego zwierzątka spragnionego pomocy. - Ludzie, ale tu nikogo nie ma - westchnęła, w pierwszej chwili zrezygnowana, że tyle poświęconego czasu i przebyty kawał drogi w głębokim śniegu były zupełnie na nic. Wtem jednak prawie nadepnęła na małego elfa. Tylko cudem usłyszała stłumiony pisk z poziomu śniegowej zaspy. W ostatniej chwili przesunęła w powietrzu nogę, odkładając nią nieco bardziej w bok niż pierwotnie zamierzała, przez co straciła równowagę i runęła w tę samą kupkę śniegu, w której leżał poszkodowany biedak. - Znalazłam elfa! - wykrzyknęła uradowana. Zaraz jednak przestało jej być do śmiechu. - O żesz, on jest prawie soplem lodu! Musiała czym prędzej zabrać się za ogrzewanie gagatka, bo inaczej zupełnie skostnieje z zimna!
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie ulegało wątpliwości, że Huang można było posądzać o wiele różnych rzeczy. Prawdopodobnie, gdyby tylko usłyszała o połowie z nich to uznałaby je za świetny pomysł i faktycznie próbowała swoich sił w różnego rodzaju dziwnych akcjach, które normalnie nie przeszłyby jej przez myśl. Chyba tak jednak było, gdy ktoś z asertywnością był na bakier i stanowił idealny przykład osobowości typu potrzymaj mi piwo. - Ja bym powiedziała, że masz po prostu pecha. Chyba, że chodzi o twoją aurę... Boisz się ich albo coś takiego? Jeśli nie masz odpowiedniego nastawienia to mogą to wyczuć i reagować tak, a nie inaczej - wytłumaczyła, zastanawiając się na głos nad wspomnianą kwestią. Zwierzęta potrafiły idealnie odczytywać czyjeś emocje, język ciała i intencje więc nic dziwnego, że niektóre mogłyby postarać się wykorzystać sytuację i ustanowić dominację poprzez żerowanie na strachu i niepewności innych. To pomagało im w ustanowieniu odpowiedniej hierarchii albo pokazaniu się jako groźniejszymi niż były w rzeczywistości. - Z reguły większość zwierząt kręci się raczej głębiej w lesie. Na obrzeżach kręci się za dużo ludzi - rzuciła jeszcze w ramach komentarza, bo jednak wycieczki na skraj lasu były całkiem popularne, gdy chociażby nauczyciele chcieli w terenie pokazać im jakieś rośliny występujące naturalnie w rejonach Hogwartu czy też po prostu zrobić cokolwiek innego na świeżym powietrzu pomiędzy drzewami. Sama wędrowała wzrokiem gdzieś wyżej po podszyciu leśnym, aby spojrzeć na ptactwo, które poruszyło gałęziami nad jej głową, a później przeniosła wzrok na okoliczne krzaki, gdzie mogłoby coś się czaić, gdy Kate odnalazła tego nieszczęsnego elfa. - Znasz zaklęcia rozgrzewające? - zapytała bardziej w celu upewnienia się czy na pewno Milburn wiedziała, co właściwie robiła, bo inaczej chętnie rzuciłaby się dziewczynie z pomocą. Elf jednak był na tyle mały, że na pewno po prostu wadziłaby drugiej Gryfonce, gdyby nagle zaczęła jej się plątać pod nogami.
- No mówię Ci, to chyba jakaś klątwa - potwierdziła, kiwając głową pełna pewności, że wypowiadane słowa stanowiły prawdę najprawdziwszą. Nie ulegało wątpliwości, że odkąd skończyły się wakacje, skończyło się również jej szczęście. A może stała się po prostu mniej ostrożna, z jakiegoś nikomu nieznanego powodu? Nieustannie się raniła, parzyła w dłonie, wpadała w tarapaty i doznawała uszczerbków na zdrowiu - wcześniej chyba tylko raz spadła z miotły i był to jej najbardziej widowiskowy wypadek przez całe osiemnaście lat życia. Zmarszczyła nieco brwi na słowa koleżanki. - Nie, coś Ty! Uwielbiam magiczne stworzenia. Wiadomo, do tych groźniejszych podchodzę z zachowaniem ostrożności, ale nie boję się kontaktu z nimi - powiedziała, choć zastanowiła się nieco, czy może wcześniejsze doświadczenia nie sprawiały, że do kolejnych zwierząt podchodziła już z lekką rezerwą? Będzie musiała się przyjrzeć własnym zachowaniom, wrzucić je pod lupę i przeanalizować, czy przypadkiem nie zaciska za mocno ust lub nie spina zbytnio mięśni. One potrafiły wyczuć nawet najmniejszą zmianę w ciele i nastawieniu, może w tym tkwił cały szkopuł? Leżąc w śniegu nie miała okazji zastanowić się, czy jej postawa mówiła elfowi, że nie była przestraszona i z pewnością wiedziała, co miała zrobić. Dźwignęła się nieco ociężale, czując wrzynające się w mięśnie i nerwy zimno bijące od zaspy. Bardzo ostrożnie ujęła biedaka w ręce i otrzepała go delikatnie ze śniegu osiadającego na jego przymarzniętych skrzydełkach. Nic dziwnego, że ciężko było mu wzlecieć i rozgrzać się, skoro zwisały z nich ciążące mu sople. Nie próbowała nawet mówić do niego, bo wiedziała, że próby komunikacji spełzną na niczym, szczególnie patrząc na zsiniałą skórę elfa. - Tak, jasne - odparła na pytanie Gryfonki, sięgając szybko do kieszeni po swoją różdżkę. Zawahała się nieco, bo po swoich ostatnich doświadczeniach z tym zaklęciem nie miała zbyt dobrych wspomnień, ale mocno skupiła się, gdy ostrożnie wycelowała w elfa różdżkę, by rzucić: - Fovere. Z końca różdżki w kierunku małego stworzonka zaczęło sączyć się ciepło, powoli otaczające skostniałe kostki i skrzydła. Jeśli będzie ostrożna, może go nawet nie poparzy...
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie znała się jakoś szczególnie na klątwach więc może faktycznie istniała jakaś, która sprawiałabym, że zwierzęta byłyby dużo bardziej wrogo nastawione w stosunku do Kate. Trudno było jej ocenić jaka mogła być tego przyczyna. Może to było coś w jej kosmetykach? Jakiś drażniący zapach, który wywoływał agresję? Nawet przysunęła się bliżej dziewczyny, by pociągnąć nosem kilka razy w jej pobliżu i sprawdzić czy nie roztacza się wokół niej jakaś specyficzna woń. Owszem, było to niezwykle dziwne, ale chyba nic, co robiła Mulan nie należało do szczególnie typowych i konwencjonalnych. - W takim razie nie mam pojęcia o co chodzi. Co najwyżej możemy kiedyś razem spróbować zajmowania się jakimiś stworzonkami. Na początek jakimiś takimi mniej groźnymi, gdyby serio ciążyła na tobie jakaś klątwa - zaproponowała. Może w czasie wspólnych aktywności byłaby w stanie coś stwierdzić. Kate mogła robić coś nieświadomie lub emanować aurą, która sprawiała, że zwierzęta uznawały, że można ją śmiało zaatakować. Z pewnością był to trudny przypadek, ale również taki, z którym chciałaby pomóc. Jakby nie patrzeć to miała jakieś doświadczenie ze zwierzakami oraz umiała nad nimi zapanować. Przyglądała się uważnie temu jak druga Gryfonka sięgnęła po niewielkiego elfa i ujęła go w swoje dłonie. Sama na razie trzymała się z boku, nie widząc potrzeby, aby interweniować. Tym bardziej, że brunetka zapewniła ją o tym, że zna zaklęcia rozgrzewające także ufała, że poradzi sobie z rozgrzaniem zmarzniętego stworzonka. Przez krótką chwilę spoglądała jeszcze na to jak dziewczyna rzuca odpowiednie zaklęcie na elfika. Sama niemal wzdrygnęła się, gdy usłyszała za sobą strzelającą gałązkę w krzakach i od razu odwróciła się w tamtym kierunku, aby natrafić wzrokiem na parę ogromnych okrągłych oczu, należących do lunaballi. - Skąd się tu wzięłaś malutka? - zapytała łagodnie schylając się i sięgając do kieszeni spodni. Przywykła już do tego, że często w czasie podobnych wędrówek nosiła przy sobie smaczki, którymi mogłaby przekupić lub zmylić jakieś zwierzęta w razie, gdyby się na nie natknęła. Tym razem chyba mogło jej się to przydać. Rzuciła jedną z chrupek w kierunku lunaballi, która niepewnym krokiem podreptała w kierunku Gryfonek. Już na pierwszy rzut oka widać było, że zwierzątko jest niedożywione i wychłodzone.
Kate nawet nie zwróciła większej uwagi na to, że Mulan postanowiła ją powąchać - była ubrana w tyle warstw ubrań, że nawet jakby śmierdziała, do nosa Gryfonki raczej nie powinno nic dotrzeć. Nie brała pod uwagę nigdy, że jej kosmetyki mogły mieć wpływ na to, jak postrzegały ją magiczne stworzenia, a miało to pewnie więcej sensu niż domniemanie klątwy (aczkolwiek Amaruq, podejrzany o zły czar, był naprawdę bardzo dobrze wykwalifikowanym czarodziejem w starożytnej magii). Przystała jednak entuzjastycznie na propozycję Mulan, bo co jak co, ale zajmowanie się magicznymi stworzeniami pod opieką kogoś tak doświadczonego wydawało jej się wspaniałą okazją do rozwoju. - Jasne! Tylko błagam, nie każ mi zaczynać od gumochłonów... - poprosiła błagalnym tonem. Chociaż kto wie, może gumochłon również nie polubiłby jej aury, czy czegokolwiek, czym potencjalnie emanowała? Elf znajdujący się na jej dłoni zdawał się być lżejszy od piórka. Z wielką ostrożnością zatknęła jego małe ciałko między palcami, koniec różdżki kierując raz na jego prawą, raz na lewą stronę, by przypadkiem w całym tym ogrzewaniu go nie oparzyć. Zadbała również o tym, by jej palce w razie potrzeby mogły się bardziej na elfie zacisnąć - żeby nie uciekł, gdy tylko na chwilę odzyska siły. Musiała upewnić się, że nie tylko ogrzeje go, lecz także odżywi i sprawdzi, czy nie posiadał innych urazów, w przeciwnym wypadku kolejne tego typu zamarznięcie było bardziej niż prawdopodobne. Na razie jednak stworzonko nie miało ochoty nigdzie zwiewać. Kate też podniosła głowę, gdy usłyszała trzask gałązek i kątem oka zobaczyła, że Mulan przemieszcza się głębiej w las. Gdy dostrzegła między pniakami wielkie oczy, sama zrobiła podobne. - Lunaballa? - rzuciła do niej teatralnym szeptem, nie za głośno, by nie spłoszyć zagubionego zwierzątka. Cholera, jeśli pojawiła się tu poza pełnią księżyca (a o ile dobrze kojarzyła, ta miała jeszcze przez kilka dni nie nadejść), musiało być naprawdę kiepsko w lesie...
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Może i to i lepiej, że Kate nie zauważyła tego całkiem oryginalnego gestu, bo mogłoby to zrodzić całkiem interesującą reakcję. Prawdopodobnie Huang zostałaby uznana za jakiegoś creepa o czym zdecydowanie nie marzyła. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że chciała dowiedzieć się tego, co mogło stać za tym, że magiczne zwierzęta reagowały w taki, a nie inny sposób na jej koleżankę. Nie wyczuła jednak żadnej potencjalnie drażniącej nuty, która mogłaby ją otaczać. Może była to zasługa grubej warstwy ubrań albo jednak jej nos nie był aż tak wyczulony na drobne niuanse zapachowe. - Przyrzekam, że obędzie się bez gumochłonów! - niemalże wykrzyknęła, wyszczerzając się do swojej towarzyszki. - Myślałam o jakimś psidwaku, bo one są skore do współpracy. Albo memortku. Psidwaki były bardzo dobrymi towarzyszami zabaw i łatwo można było je wytresować i nakłonić do wspólnych zabaw czy ćwiczeń różnego typu. Chociaż na pewno jeśli tylko tego chciały to mogły wyrządzić swoimi zębami większą krzywdę niż taki memortek, który mógł nieco podziobać Gryfonkę i ewentualnie obsrać jej szatę. Zawsze jednak były to jakieś doświadczenia. - Żałuję tylko, że zarekwirowali mi dumbadera. Z nim to dopiero byś się dogadała - zwróciła się do Milburn, starając się nie myśleć o takiej opcji, że magiczny wielbłąd mógłby opluć jej przyjaciółkę. Po raz kolejny mogła jedynie przeklinać Patona za to, że odebrał jej to wspaniała zwierzę. Chociaż powinna zapewne winić za to własną głupotę, która podpowiedziała jej ten genialny plan wjechania na wielbłądzie do szkoły. No, ale niech ktoś jej pokaże zapis regulaminu, w którym podobne rzeczy były zakazane! Na chwilę pozwoliła sobie na to, aby odwrócić uwagę od Kate oraz jej małego elfa. Zamiast tego postanowiła skupić się na lunaballi, którą dokarmiała skromną ilością smaczków, które miała przy sobie. Nie było to wiele, ale zawsze coś, co mogłoby odżywić zwierzaka i napełnić ten puściutki brzuszek. Przyglądała się uważnie zwierzęciu, które dotknęła ostrożnie, powoli sięgając po różdżkę, by móc skorzystać z kilku prostszych zaklęć diagnostycznych i przekonać się czy zwierzakowi nie dolegało coś poważniejszego. Przy okazji również zdecydowała się na użycie zaklęcia rozgrzewającego, bo nie było mowy o tym, aby zwierzę nie marzło z tak marnym futerkiem. Mruknęła twierdząco, gdy tylko Milburn chciała się upewnić, co do tego jakie też zwierzątko przypałętało się do nich. Zziębnięte, głodne i zdecydowanie zmarniałe. - Zastanawiam się czy nie wziąć jej do Atlasa. Jest wychudzona i z pewnością wymaga tego żeby ktoś się nią zajął przez dłuższy czas - powiedziała, zerkając jeszcze na koleżankę. To był jeden z tych przypadków, gdzie nie wystarczyłyby same eliksiry dodane do karmy czy zaklęcia mające zaleczyć drobne rany i ogrzać stworzenie. W teorii mogła zająć się tymi drobnymi problemami i wypuścić lunaballę z powrotem do lasu, aby radziła sobie w naturalnych warunkach, bo przyroda kierowała się takimi, a nie innymi prawami, które dyktowały, że część stworzeń musi po prostu zginąć jeśli nie jest w stanie o siebie zadbać. Jednak czuła, że nie byłoby to w porządku i chciała udzielić biednemu zwierzakowi wszelkiej potrzebnej pomocy.
Zadanie z kółka Laboratorium Medyczne Kostka:lunaballa
Ciekawość. Ciekawość sprawiła, że Phanuel zapisała się na dodatkowe zajęcia pozalekcyjne. Nie były to do końca lekcje, a zadania wyznaczane przez nauczycieli czy przewodniczących koła. Laboratorium Medyczne nazwa tego klubu brzmiała, jak coś związanego z uzdrawianiem, dlatego ostrożnie postanowiła wybadać teren. Zorientowała się, że chodziło nie tylko o zajmowanie się pomocą w skrzydle szpitalnym, ale też o eliksiry. Sceptycznie podchodziła do opieki nad zwierzętami, kiedy dowiedziała się, że to one potrzebują pomocy utalentowanych w dziedzinie magii leczniczej uczniów. Wyobrażała sobie, że będzie mogła bardziej się wykazać, a nie tylko pomachać różdżką w celach odmrożenia tyłków zmarzniętym elfom lub żabertom. Wiedziała jednak, że jeśli chciała się wykazać, a także zdobyć nowe znajomości to spędzanie tych kilku godzin na zewnątrz w towarzystwie Anny Brandon może być bardzo dobrym pomysłem. Zwłaszcza że Whitelightowie cenili sobie przyjaźń z rodem, zajmującym się środkami magicznego transportu. Nela dobrze wiedziała, z kim powinna bardziej trzymać, w końcu po to były wszystkie te uroczystości, bankiety i imprezy, na które chodzili rodzice. Sama widziała, jak wiedzieli do kogo podejść, a kogo zbyć z czystą kurtuazją, a ona im w tym pomagała, czarując anielskim urokiem lub odciągając diabelskim podstępem. Puchonka wyszła z inicjatywą, dlatego Phanuel postanowiła skorzystać i tak właśnie ubrana w dziecięcy kaszmirowy, ciepły płaszcz, a także czapkę z jedwabiu, szła swobodnym, lecz dumnym krokiem obok starszej koleżanki. Może nie znały się za długo, ale towarzystwo Brandon sprawiało, że Nela na nowo wierzyła w to, że nie dla wszystkich savoir-vivre to nazwa francuskiego ciasta i dziewczyna potrafiła się zachowywać. W końcu mała była na gruncie, który dobrze znała i wiedziała, jak może zagrać w tę grę. Obrzeża lasu już na nich czekały, a razem z nimi zwierzęta. – Ann, dziękuje ci, że przyszłaś tu ze mną, chyba bym się zgubiła. Nadal nie znam za dobrze okolic zamku. - Powiedziała do puchonki, kucając niedaleko zwierząt, nie chcąc spłoszyć pochodzącej do niej lunaballi. Tak naprawdę nie interesowały ją przechadzki po okolicach, była pewna, że będzie musiała w nauce nadgonić swoich rówieśników, ale kiedy zderzyła się z rzeczywistością szkoły magii w Anglii, zdała sobie sprawę, że to oni będą musieli ją gonić. Whitelightowa domowa edukacja była ewidentnie lepsza niż nauka w murach Hogwartu, zresztą nie każdy mógł poszczycić się czystą krwią, wiele mugolaków miało duże braki. Oczywiście, że Nelka czuła się lepsza, z drugiej strony brak rywalizacji zmierzało w stronę totalnej nudy.
Ostatecznie nie miała nic przeciwko żadnym stworzeniom. Może niekoniecznie lubiła babrać się w śluzie gumochłona (choć przecząc samej sobie ochoczo nakładała na twarz kremy nawilżające z owym śluzem w składzie), niespecjalnie lubiła spoufalać się z tylnowybuchowymi sklątkami, a także nie posiadała odpowiednich umiejętności jeździeckich, by dosiadać abraksanów czy hipogryfów. Natomiast posiadała do zwierząt coś, czego brakowało jej w innych dziedzinach magicznych - pasję i ambicję, do stawania się coraz lepszą. Wszelkie niepowodzenia na tym polu uderzały w nią ze zdwojoną siłą. Jeśli tylko Mulan faktycznie miała ochotę pokazać jej parę sztuczek i podzielić się doświadczeniem, uczynić ją nieco lepszą, niż była do tej pory, zamierzała z tego skorzystać, przynajmniej póki miała okazję. Ostatnio uderzała ją świadomość, jak wielu dobrych znajomych odejdzie ze szkoły wraz z końcem czerwca - wizja ta była nieco przerażająca, a także smutna, toteż nie poświęcała jej zbyt wiele myśli. Musiała się skupić, bo miała elfa do uratowania! Nabierał już nieco właściwego koloru, jeszcze chwila i pewnie będzie chciał odfrunąć, spłoszony widokiem jej wielkiej głowy nachylającej się nad nim. Liczyła, że nie będzie próbował potraktować ją swoją magią - wiedziała, że raczej nie zrobiłby jej krzywdy, ale w razie możliwości wolała uniknąć nieprzyjemności. Zobaczyła, że Mulan rzuca coś lunaballi. - Masz w kieszeni może coś, co mogłabym dać elfowi do jedzenia? - zapytała, bo sama niestety nie była aż tak przygotowana do interwencji. Spojrzała jeszcze na zwierzątko, które pokazało się koleżance. - Myślę, że to będzie dobry pomysł. Mojego elfa też możemy dla pewności pokazać, czy wszystko z nim okej. Na moje oko tak, poza tym, że się wychłodził i na pewno jest głodny - dodała. - Może mógłby ją ulokować na swoim ranczu?
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Z pewnością cieszył ją swego rodzaju zapał i chęć do pracy ze zwierzakami. Wiedziała, że mimo wszystko każdy miał swoje sympatie i antypatie. Niektórzy chętnie podchodzili do takich psidwaków, ale nie cierpieli akromantul, a inni jeszcze kochali matagoty i nienawidzili węży. Mulan akurat należała do tej grupy pojebów, która wielbiła wszelkie możliwe zwierzęta, co czyniło z niej odpowiednią osobę do pracy w rezerwacie. Wbrew pozorom może i lunaballa była większa od elfa i zdawała się wymagać o wiele większego zaangażowania do tego, aby o nią odpowiednio zadbać, ale istniało mniejsze ryzyko, że ją niechcący za mocno ściśnie w ręku albo zrobi cokolwiek innego. Huang miała wrażenie, że poza wyraźnym brakiem energii wynikającym z wychłodzenia oraz niedożywienia raczej nic specjalnie nie dolega jej małemu pacjentowi. Trzeba było tylko zadbać o jego futerko i sprawić, że otrzymałby odpowiednią porcję składników odżywczych. - Niestety, ale Luluś wszystko zjadł - odpowiedziała, zerkając jeszcze na znajdującą się w pobliżu Milburn. - Może mógłby albo po prostu dokonałby swojej profesjonalnej obserwacji i puścił go wolno. W końcu wpierw należało ocenić w jakim dokładnie stanie znajdować się elf i czy był w ogóle sens w tym, aby przetrzymywać go dłużej na jakimś ranczu czy czymś podobnym. Mulan skierowała jeszcze różdżkę w kierunku leżącej na ziemi gałęzi z pobliskiego drzewa, aby móc ją przetransmutować w uprząż dla lubaballi, którą chciała zaprowadzić do nauczyciela ONMS. - Dobra, gotowa do drogi? - zapytała jeszcze Kate, starając się przy okazji zająć zwierzę na tyle, aby nie zorientowało się w jej planach i nie stawiało oporu przed założeniem mu uprzęży.
Wchodząc nieco głębiej w temat, zaczynały się schody, już nieco trudniejsze do przejścia i przerobienia. Bo o ile psowate i kotowate zajmowały szczególne miejsce w jej sercu, wspomniane już sklątki tylnowybuchowe no już niekoniecznie. Choć wcześniej nie miała podobnych oporów, obecnie nieco obawiała się kontaktów z kopytnymi, a ze stworzeniami takimi jak smoki jeszcze nie miała bliższej styczności. Dużo było jeszcze przed nią, ale może właśnie w tym problem? Za dużo myślała o tym, czego jeszcze nie dokonała? Szczęśliwie nie zgniotła elfa, lecz wciąż trzymała go w dość solidnym uścisku palców. Nie zamierzała pozwolić mu uciec, mimo że stworzonko wydawało się całkiem pogodzone ze swoim losem i złapaniem. Im dłużej jednak rzucała na niego fovere, ogrzewając mu ciałko, tym więcej sił zbierał, więc musiała się asekurować. - Tak, tak, myślę, że puścimy go szybko na wolność - powiedziała w kontekście elfa. Sądziła, że poradziła sobie nieźle, ale wolała, aby profesor sprawdził, czy na pewno wszystko było z nim w porządku. No i chciała go nakarmić, nie powinna puszczać go z rąk, dopóki nie upewni się, że stworzenie zyska energię na powrót do swoich. - Niezła sztuczka - skomentowała, gdy Mulan transmutowała jakiś patyk w uprząż. Ona sama była na tyle beznadziejna w transmutacji, że prędzej siebie samą zmieniłaby w pień, niż gałąź w cokolwiek innego. Skinęła jeszcze głową, że była gotowa do drogi i mogły ruszać.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Wiadomym było też to, że pomimo tego, że jakieś zwierzęta należały do jednego gatunku to też mogły różnić się pod względem charakterów i swoich potrzeb. Także i tutaj mógł występować pewien konflikt pomiędzy człowiekiem, a innym stworzeniem. Nie posiadali wspólnego języka, a musieli się jakoś wzajemnie porozumiewać i nie naruszać pewnych stref, bo inaczej mogli być posądzeni o atak. Mulan miała wrażenie, że wiele konfliktów wynikało właśnie ze zwykłego niezrozumienia oraz złego odczytywania sygnałów od drugiej strony. Może więc zatem powinny nad tym popracować? - On pewnie też chętnie by wrócił do domu jak najszybciej - przytaknęła dziewczynie, bo w zasadzie kto chciałby długo siedzieć przymusowo w jakimkolwiek miejscu? Mulan jak najbardziej mogła się z tym utożsamiać, bo każda wizyta w szpitalu czy też skrzydle szpitalnym była dla niej niezwykle dołująca i frustrująca, bo w napięciu oczekiwała tego kiedy ją w końcu puszczą do domu. Zwierzęta tym bardziej musiały to przeżywać, nie rozumiejąc aż tak dobrze o co właściwie ludziom chodziło. - Chętna dodatkowo na lekcję transmutacji? Jest całkiem przydatna... Zwłaszcza jak chcesz urozmaicić sobie outfit - przyznała z niewątpliwym zadowoleniem. Mając już lunaballę na uprzęży zyskała pewność, że ta jej nigdzie nie ucieknie i grzecznie podąży za nią do gabinetu Atlasa, który będzie mógł ocenić stan znalezionych przez nie zwierząt. Chyba tym razem jej nie zbanują za przyprowadzenie kolejnego zwierzaka na smyczy do Hogwartu? Cóż, pewnie o tym Gryfonki przekonają się dopiero na miejscu.
Od trzech dni krukonka biega przed zakazanym lasem i rozrzuca złote monety, ale regulaminowo nie zbliża się do lasu. Nie wolno jej, a Marcella zasad przestrzega, chyba że są niejasne i ich nie rozumie. Teraz jednak ma plan. Rozmowa z profesorem Walshem pod pregolą zapadła jej w pamięć bardzo dobrze. Zwłaszcza te zaproponowane ciastka. Dlatego nie traci czasu i z cierpliwością, z której dumna byłaby sama Rowena Ravenclaw, Hudson wabi podstępnie niuchacza. Ma nadzieję, że pokaże się, chociaż jakiś jeden, nikczemny i chciwy na kieszonkowe siódmoklasistki, która z taką lekkością siała je po śniegu niczym rolnik swoje pierwsze plony. Poprosiła tatę o więcej pieniędzy w tym miesiącu, przekonując go, że potrzebne jest to na szkolne wydatki, bo tak właśnie było. W końcu rzucała tymi pieniędzy na błoniach Hogwartu. A i ten wysiłek się opłaca, kiedy przyczajona Marcella, leżąc brzuchem na śniegu, brudząc swoją niebieską kurtkę, w zasięgu wzroku widzi niuchacza, takiego czarnego całego z białą łatą na czubku głowy. - Mam cię! - Szepczę, na nowo używając lornetki, którą dostała od dziadka na święta, bo zawsze taką chciała. Lokalizacja przestępcy powoduje, że Marcella wstaje i wypatruje Ignacio, który przed chwilą zaniósł profesorowi pełen dramaturgi list. Sowa płomykówka zraz to się pojawia i przysiada na jej ramieniu. - Ignacio, widziałeś czy profesor Wlash wziął ciasteczka? - Zwierzak pohukuje w odpowiedzi, na co Marcelle przytakuje, jakby rozumiała język ptaków, a przecież ona tylko z wężami gada. Tym razem kuca, na nowo przykładając lornetki do oczu, ale niuchacz zniknął z jej galeonami. - No i mamy problem. - Mówi do sowy, która na nowo wydaje z siebie serie krótkich dźwięków, a Marcelli lekko burczy w brzuchu. - Mam nadzieje, że pan Christopher weźmie dużą torbę ciasteczek, chyba zgłodniałam. - Sięga pod dziób Ignacio, aby go pogłaskać po piórach.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
List od Marcelli wcale jakoś mocno go nie zaskoczył. Po ich ostatnim spotkaniu, po tej rozmowie, jaką przeprowadzili, nie było w nim niczego, czego by się nie spodziewał. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby była doskonałą aktorką, jakby świetnie się bawiła, kiedy próbowała przekonać go do swoich racji i może faktycznie czerpała z tego jakąś przyjemność, jakiej nie był nawet w stanie opisać. Nie uważał, żeby Krukonka była złą dziewczyną, żeby była zepsuta do szpiku kości, czy coś podobnego, właściwie uważał ją za jednostkę przebiegłą i sprytną, która była zdolna do rzeczy, o jakich on na pewno by nie pomyślał. Nie oznaczało to oczywiście, że pochwalał jej zachowanie, ani że uważał, że dzięki niemu zajdzie daleko, że osiągnie to, co chciała osiągnąć, co miała osiągnąć, czego potrzebowała. Być może korciło go podpuszczenie dziewczyny i przekonanie się, co zrobi, a może zwyczajnie ciekaw był, co wymyśliła tym razem, bo faktycznie zabrał ze sobą pudło ciastek, które niedawno upiekł Josh razem z Mędrką, i skierował się tempem raczej spacerowym w okolicę, jaką wskazała w liście Marcella. Nie biegł na złamanie karku, bo coś mu mówiło, że skoro miał przynieść ciastka, prośba panny Hudson nie była niesamowicie nagląca. Wypatrywał jej uważnie, starając się zorientować zawczasu, co właściwie dziewczyna knuła, co próbowała osiągnąć, co próbowała zrobić. I, po co właściwie były jej te ciastka. W końcu dostrzegł niebieską kurtkę, czy też inny materiał w tej barwie, i skierował się w jego stronę, domyślając się, że to jego zguba. Kręciła się tam również sowa, która dostarczyła mu dopiero co list, więc wszystko, co się tutaj działo, miało jak najbardziej realne podstawy do twierdzenia, że oto znalazł pannę Hudson, bez dwóch zdań knującą coś niedobrego. Coś, czego nie był w stanie jeszcze w tej chwili ogarnąć myślami, ale był przekonany, że odpowiedź na jego wątpliwości pojawi się już wkrótce i to na dokładkę w pełnej, całkowitej rozciągłości. - Przyniosłem ciastka, panno Hudson - powiedział spokojnie, kiedy już do niej podszedł, zapadając się nieco w śniegu, który zalegał tutaj grubą warstwą. - I wcale nie jestem pewien, czy to jest okup, czy może błaganie o pomoc. Nie jestem również pewien, czy takie tarzanie się po ziemi nie zmusi pani do odwiedzenia pani Finch, bo obawiam się, że może pani bardzo łatwo złapać wilka.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Jak na krukonke jest bardzo niecierpliwa, a może to lekki głód, który oznajmia jej brzusio burczeniem, wprawia ją w gorączkową gonitwę myśli i zagadywaniem sowy, jedynego jej zwierzęcego towarzysza, który o dziwo na każde westchnięcie Marcelli odpowiadał pohukiwaniem lub impulsywnym poruszaniem się, jakby wyczuwał emocjonalny akcent dziewczyny. List napisała na skraju lasu, a i tak zrobiła to ze starannością, w końcu do pergaminu podchodziła z należytym uświęceniem. Niestety nie miała zapachowego olejku przy sobie, bo niczym wielka maniaczka aromaterapia, kropiła praktycznie wszystkie listy, no chyba, że zapomniała. Też unikała ich w pracach domowych wysyłanych do nauczycieli w obawie, że któryś z profesorów oskarży ją o próbę otrucia, w końcu zdarzało się, że mieli alergie... Cały czas sądzi, że lekka dramaturgia nakreślona literami, sprawi, że Christopher zjawi się bardzo szybko, a tu wcale tak nie jest. Może to przez te ciastka? Muszą się upiec. To pewnie to! Dlatego cierpliwie czeka, ani trochę nie zakładając, że Walsh nie dotrze na miejsce. W końcu Ignacio dopilnował, aby list został dostarczony w odpowiednie ręce. W swoim ubiorze zawsze ma coś niebieskiego, a kurtka to na pewno! Gdyby miała zdradzić jakiemuś miłemu chłopcu o blond włosach, jaki lubi kolor, z pewnością to byłby niebieski. Jego spokojny głos jej nie straszy, bo czemu miałby, w końcu czekała na niego. Od razu swoją obecnością nauczyciel wprawia ją w dobry humor, dlatego się uśmiecha zadowolona, z drugiej strony wykazuje się pełnym profesjonalizmem. W końcu muszą złapać złodzieja! Każda sekunda jest ważna! Inna sprawa, że to Hudson perfidnym, złowieszczym planem przyczyniła się do takiej o to sytuacji. - Bardzo dobrze profesorze. - Kiwa głową, wniebowzięta, że ma ciastka. - Hmm... - Wyrywa jej się na głos, trochę w stylu detektywa Holmesa, zastanawia się nad jego wypowiedzią, która daje jej do myślenia. - Zdecydowanie okup, a raczej przekupstwo. - Tak naprawdę to nie ma pojęcia czy niuchacze jedzą ciastka, całe życie myślała, że galeony, w końcu je kradły i jakieś błyskotki. Trochę przypominały jej krety, ale one przecież jedzą dżdżownice? - No właśnie przydałoby się odwiedzić panią Finch. - Nie, żeby Marcella wykazywała pierwsze objawy przeziębienia, wręcz przeciwnie, ale odwiedzanie innych ludzi, kiedy nie było się przymuszanym, chociażby przez warunki zewnętrzne jest fajniejsze. - Złapać wilka to nie chce, ale niuchacza! Zobaczy pan tam. - Wskazuje ręką przed siebie, gdzie przed chwilą stał niuchacz, teraz tam nie ma nic, a jednak coś tam się świeci! - To znaczy...- Przytyka lornetki to oczu, błądząc po okolicy, ale kryminalisty nadal brak. Robi kilka kroków w stronę miejsca zbrodni i znajduje obślinionego galeona, a na nim kawałek sierści czarno-białej. Sięga po niego chusteczką, pamiętając o tym, żeby nie zatrzeć śladów, naczytała się tych kryminałów, ma doświadczenie. - Proszę zobaczyć, tu są dowody. - Wyciąga rękę z chusteczką, na której leży ślad prawdziwej zbrodni. Marcellinowe oczy zaraz to koncentrują się na pudełku ciastek, które ma przy sobie Christopher. - Profesorze, da pan spróbować? Ignacio chciał. - Zgania zaraz to na sowę, która siedzi cały czas na jej ramieniu, bujając się przy każdym jej kroku.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Spiesz się powoli. Było, zdaje się, takie przysłowie i wszystko wskazywało na to, że Christopher wziął je sobie do serca, nie zamierzając robić niczego pochopnie. To nigdy nie zaprowadziło go we właściwe miejsce, stawiało go w sytuacjach trudnych, z jakich naprawdę ciężko było mu wybrnąć i wolałby, naprawdę wolałby, tego nie powtarzać. Obiecał Joshowi, że nie będzie pakował się w kłopoty, ale jednocześnie odnosił dziwne wrażenie, że bez tych problemów różnego rodzaju, nie jest zwyczajnie w stanie żyć. To było coś więcej, coś, co go ciągnęło w sposób, jakiego nie dało się opisać. Teraz jednak nie zakładał, żeby miał się znaleźć w takiej sytuacji, odnosząc wrażenie, że Marcella raz jeszcze próbowała wpuścić go w maliny. Nie wiedział, dlaczego dziewczyna to robiła i po co właściwie, ale też nie mógł jej zwyczajnie zostawić samej pod tym lasem, bo nie wiadomo było, co mogło strzelić jej do głowy. - Zdaje się, że powinienem podziękować za pochwałę - stwierdził rozbawiony, przyglądając się temu, co robiła Marcella, zastanawiając się, co dokładnie chciała złapać i co właściwie tutaj śledziła. Miał cichą nadzieję, że nie był to inny nauczyciel albo niczego nieświadomy student, dla którego cała ta zabawa nie byłaby ani trochę przyjemna. Z drugiej jednak strony, to było, jak podejrzewał, coś zbyt mało ekscytującego dla stojącej przed nim Krukonki. - Mogłabyś wybrać się do pani Finch z ciastkami, mogłaby docenić ten gest - stwierdził, nim Marcella zaczęła się ostatecznie bawić w detektywa. Zbierając galeony, co spowodowało, że Christopher uśmiechnął się samym kącikiem ust, zastanawiając się, czy znowu bawili się w opowieść, jaką dla niego przygotowała. Tym razem jednak dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby wszystko ułożyła w odpowiedni sposób, a może faktycznie coś wyśledziła, bo na śniegu było widać ślady łap. Wielkością zdawały się odpowiadać niuchaczowi, o którego najwyraźniej tutaj chodziło, ale nie należało nigdy dzielić skóry na niedźwiedziu, więc zielarz jedynie uważnie się im przyjrzał, starając się je ocenić. - Cóż, Ignacio na pewno na nie zasłużył, ale nie jestem pewien, czy nie są za słodkie dla sowy - stwierdził z namysłem, patrząc na przyniesioną puszkę.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Planowanie ma we krwi, jak tworzenie scenariuszy, mających na celu zwabić jej obiekt zainteresowania, który sobie upatruje; ale czy to źle, że na cel wzięła sobie Christophera? W końcu jako nauczyciel ma nad nią przewagę, nawet jeśli przygoda go woła, a ta nie rzadko może okazać się po prostu kłopotami. Tylko czy Marcella Hudson, dziewczynka o niebywałym uroku jest pułapką czy ciekawym niegroźnym spacerem po obrzeżach lasu? Mogła trochę przesadzić, rozrzucając swoje miesięczne kieszonkowe po łące, ale w śniegu raczej łatwo będzie wypatrzyć złote monety i tu bardziej chodziło o wybawienie z kryjówki jednego niuchacza, na pewno krukonka nie zamierzała przyczynić się do zwabienia pół łąki zwierząt łasych na błyskotki! - Ach nie ma za co. - Macha ręką, bo przecież nie musi wcale dziękować, po prostu dotrzymał słowa, a to bardzo ładnie ze strony profesora Walsha. Wszystko można powiedzieć o Marcelli, ale że jest stalkerką? No... Tropienie niuchaczy z pewnością jest lepszym zajęciem niż śledzenie, chociażby groźnego Pattona Craine'a, cierpiącego na braki w miłości, albo po prostu czerpiącego dużą satysfakcję z gnębienia innych. Przekraczanie granic Hudson ma we krwi, ale uczyła się na tym, czego można, a czego nie chociaż bywało, że zapominała, dopóki ktoś dobitnie jej tego nie zasygnalizował. Wtedy robił jej się po prostu przykro. - Ale wtedy musiałby mi profesor oddać te ciastka albo najlepiej iść razem ze mną w odwiedziny. - Uśmiecha się, zielarz ma genialne pomysły, gdyby Marcella umiała jeszcze piec ciasteczka, albo do tego potrzebne byłyby odpowiednie znajomości, jak Scarlett Norwood lub wstąpienie na złodziejską ścieżkę; nie ukradzione łakocie to złe łakocie. - Ignacio nie ma problemów z cukrem. Prawda Ignacio? - Głaszcze sowę pod dziobem, chowając galeona w chusteczce do kieszeni. Sowa mruży ślepia zadowolona z pieszczot, ignorując pytanie Hudson. - Zrobimy tak, Ignacio się ze mną podzieli, a ja zjem większą część dla jego zdrowia tak na wszelki wypadek. - Rozwiązuje ten iście zdrowotny problem, czekając, aż profesor otworzy to pudełko z ciasteczkami! - I pójdziemy po tych śladach. - Wskazuje na małe stópki, odbite w śniegu, które też zauważa.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Jeśli zwiastowała problemy, to zwiastowała je dla całej kadry. Christopher nie wiedział, czy Marcella miała w zwyczaju zaczepiać w podobny sposób również innych nauczycieli, ale nie zamierzał jej całkiem ignorować. Domyślał się, że z jakiegoś powodu dziewczyna potrzebowała tego zainteresowania, potrzebowała jakiegoś działania i zwyczajnie chciał jej je dać. Dzieciaki były różne, przychodziły z różnymi problemami i żaden z nich nie był nigdy identyczny. Właśnie z tego powodu nie miał problemu w tym, by poświęcić swój wolny czas dla Krukonki, jednocześnie mając nadzieję, aczkolwiek płonną, że uratuje ją przed problemami, w jakie sama mogła się wpakować z prawdziwym fasonem i bez większego pomyślunku. Nie była głupia, ale widział w niej coś, co zakrawało o ryzyko, a to już dobre nie było i prowadziło ich w miejsca, z jakich trudno było tak naprawdę umknąć. Była w pewnym sensie lekkomyślna. W innym zaś kryła się w niej jakaś pewność siebie, jakiej Christopher nie potrafił do końca przejrzeć. Jej kłamstwa były czymś, co był w stanie wyłapać, co był w stanie pochwycić, tak więc domyślał się, że nie znaleźli się tutaj całkiem przypadkiem, że zapewne Hudson coś zaplanowała. Świetnie szło jej odgrywanie pewnych rzeczy, doskonale radziła sobie z niektórymi kwestiami i problemami, lawirując między nimi, w sposób godny prawdziwego Krukona, ale oczywiście, nie mogła się od wszystkiego wymigać. - Nie widzę żadnych przeciwwskazań. Jednak wydaje mi się, że wtedy musielibyśmy zabrać ze sobą drugiego profesora Walsha, bo to on upiekł te ciastka – powiedział na to, odbijając piłkę w jej stronę, przyglądając się, jak zachowuje się przy sowie, jak chowa do kieszeni galeona, którego znalazła. Choć właściwie, może sama go tutaj położyła? Chris zmarszczył lekko brwi na tę myśl, nie mogąc jej wykluczyć, odnosząc wrażenie, że Marcella była do tego jak najbardziej zdolna. Z drugiej strony, nie pojawiłyby się wtedy ślady łap, które były odbite w ubitym, zamrożonym śniegu. To zaś oznaczało, że jakieś stworzenie naprawdę kręciło się w okolicy, chociaż trudno było ocenić, czy był to naprawdę niuchacz. Może tak? - Może jednak lepiej byłoby zjeść jakąś ciepłą, pożywną kanapkę? – zapytał nieco podstępnie, by zaraz zaśmiać się cicho, kiedy tak autorytarnie stwierdziła, co zrobią. – Doprawdy, panno Hudson? A co takiego możemy spotkać na drugim końcu tych śladów? – dodał zaraz, przykładając palce do brody, patrząc na nią z wysoka, nie oddając w jej ręce puszki ciastek.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Przysługi i pomoc w kółkach działały w dwie strony. Czasem Lockie ciągnął @Mina Hawthorne na łyżwy, a czasami czekał na nią pod linią lasu, wiedząc, że potrzebuje kompana do wykonania zadania zleconego przez Sanford. Hawthorne miała zapał do uzdrawiania, tak jak zielarstwa czy eliksirów, gdzieś w okolicach tematów lekarskich czując się ewidentni najlepiej i Swansea wcale to nie przeszkadzało. Wprost przeciwnie, znając swoje niewydolności czuł się nawet nieco bezpieczniej z myślą, że przynajmniej jak w jej towarzystwie wybuchnie mu któraś gałka oczna, to dziewczyna nie spanikuje, a kto wie, może kiedyś będzie umiała pomóc. Poprawił wełnianą czapkę na głowie i podniósł rękę, machając do ślizgonki, żeby jej zasygnalizować, że wycelował w wejście do lasu. - Tu są jakieś tropy. - wskazał ziemię. Sanford mówiła coś o biednych chorych zwierzątkach, więc obstawiał, że muszą jakieś znaleźć. Wytropić. Czy chuj wie - nie znał się na zwierzątkach innych niż kurki.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Mieli za sobą już dzikie latanie na łyżwach i chyba nic naprawdę nie mogło być gorsze od tego. Przynajmniej tak zakładała Hawthorne, która raczej nie planowała ponownie włazić na lód niezależnie od okoliczności. Jakoś nie bardzo przypadło jej do gustu podobne spędzanie wolnego czasu. Było zimno, boleśnie i zdecydowanie nie czuła tej dziecięcej radości, gdy ostrza skrobały lodową taflę. Co innego, gdy przychodziło do rzeczy związanych w jakiś sposób z uzdrawianiem czy czymś podobnym. Dlatego właśnie zgodziła się na to, aby w ramach labmedu szlajać się po lesie i szukać jakiś zaginionych stworzonek, które mogły cierpieć z powodu panujących na zewnątrz warunków oraz niedoboru pożywienia. - Za duże to one nie są - stwierdziła z pewnym niezadowoleniem, przyglądając się tropom, które wskazał jej chłopak. Nie były jej zdaniem jakoś szczególnie wyraźne i zapewne gdyby nie Lockie to by je kompletnie przeoczyła. Chyba nie nadawała się tak dobrze do szukania zwierząt i na pewno o wiele lepiej przychodziło jej obserwowanie lokalnej roślinności. - Dobra... Chyba powinniśmy nimi podążyć, nie? - zapytała jeszcze, kierując się nieco głębiej w las, gdzie pewnie czekało na nich jakieś interesujące znalezisko.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uniósł ręce w geście pełnej niewinności: - Na mnie nie patrz, ja się na tym nie znam. - powiedział szybko, kiedy zauważył niezadowolenie na jej twarzy - Jedyne tropy, jakie w życiu rozpoznałem to popiełek i to tylko dlatego, że były ...z popiołu. - powiedział zupełnie szczerze, wspominając swoje śledzenie popiełka po śniegu z Wackiem. Był wtedy też całkowicie pijany, więc jego percepcja bardzo różniła się od obecnej. Weszli między krzaki w poszukiwaniu zwierzaka, którym mieli się dziś zająć: - To chyba lepiej, że małe. Nie wiem, czy bym chciał opatrywać zmarzniętą dupę jakiegoś kurwa garboroga. - wymamrotał pod nosem, poprawiając czapkę, która mu się osunęła lekko, kiedy zahaczył pustym łbem o gałązkę- Ty, no albo mnie pojebało, albo to wygląda jak małe stópki. - powiedział, wskazując na jakieś tycie dziurki w śniegu. Czy oni śledzili jakiegoś krasnoludka? - Minka, jak to prank to Ci umyje twarz śniegiem. - ostrzegł lojalnie, bo po Hawthorne, z jakiegoś niewiadomego powodu, spodziewał się teraz już wszystkiego. Przeczuwał, że zechce się mścić za kurę domową na spotkaniu koła, ale że będzie go po lesie ganiać za śladami krasnoludka?
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Każdy nauczyciel jest inny, niektórych się lubi bardziej, niektórych mniej. Marcella uważa, że jednak każdy zasługuje na drugą szansę, a może i nawet setną. Obserwowała ich wszystkich uważnie, grono pedagogiczne z pewnością nie wiedziało, że są czujnie analizowani przez ciekawskie oczy dziewczyny z siódmej klasy. To nie tak, że trawi ją jakaś obsesja. To mogło być całkiem proste wyjaśnienie, jak na przykład brak bliskości taty, bo Hogwart był drugim domem bez rodziny, chyba że miało się rodzeństwo, a Marcella tego nie miała, no, chyba że czegoś nie wiedziała... Niektórzy mogli uważać, że to niegroźna dziewczyna, urocza, może z jakimiś zaburzeniami. Jeszcze inni posądzaliby ją o bycie psychopatką albo wariatką. Kto by jednak długo się gniewał na Hudson, która zachowaniem przypominała jedenastolatkę niż siedemnastoletnią uczennicę? Christopher z pewnością jest bardzo miły, widać po nim, że zna się na swojej pedagogicznej robocie. Chociaż krukonka każdemu prawi komplementy, słówkami lukruje ich kruche lub dumne ego, czy całuje obcych chłopców na lekcjach, mając sympatię do każdego, to musi przyznać, że zielarz jest na liście jej ulubionych nauczycieli. Tymi ciastkami totalnie zapunktował! - O to jeszcze lepszy pomysł. - Zgadza się z profesorem, a jego słowa sprawiają, że bardziej by chciała spróbować tych ciastek, które nadal są dla niej niedostępne. Joshua powinien pochwalić się swoimi wypiekami. Nie zna tak dobrze drugiego Walsha, ale na lekcje organizowane przez niego zawsze chętnie chodzi. Christopher z pewnością ma wielkie szczęście, mając kogoś takiego blisko siebie, kto potrafi robić smakołyki, na pewną są dobre! Marcella nie ma co do tego wątpliwości, chociaż nadal drapieżnie, a także z utęsknieniem wlepia się w pudełko łakoci. - Ciastka są pewnie lepsze i nie mam kanapki. - Mówiąc to, przenosi wzrok na sowę, zastanawiając się, czy nie ukryła pod skrzydłami pożywnych kanapek, lekko sięga pod jej skrzydło i nie, nic tam nie ma oprócz piór. Ignacio na ten ruch machnął skrzydłami, a także zlatuje z ramion krukonki na ziemie. - Mam nadzieje, że niuchacza z moim kieszonkowym. - Pewna swoich słów, przygląda się śladom. Tego złodzieja sobie nie wymyśliła to, że jednak sama przyczyniła się do tego, aby ten przestępca połasił się na złote monety; to już kompletnie inna sprawa. Plan, który wymyśliła, no cóż, nie jest tak całkowicie mistyfikacją; niuchacz z pewnością jest prawdziwy tak jak te ślady. - Ignacio będzie szukać z góry. Ignacio leć! - Sowa tylko przekręca głowę jak szczeniak, słuchający pierwszych komend swojego pana, po czym wzbija się w powietrze i leci. - Chciałabym mieć takie skrzydła jak on. - Przygląda się jak puszka sobie macha w powietrzu. - Profesorze, skoro Ignacio sobie zasłużył na ciastko, to co ja mam zrobić, żeby sobie zasłużyć? - Zastanawia ją to bo pudełko ciastek w rękach Christophera, tak bardzo niedostępne dla niej, krąży po jej głowie, jakby miała jakąś obsesje.
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Nie mogła się powstrzymać od tego, aby jednak nie parsknąć krótkim śmiechem, który starała się za wszelką cenę zdusić. Faktycznie nie musiał być geniuszem do tego, aby ocenić, że zwierzęciem, które zostawiło za sobą szlak z popiołu musiał być popiełek. To zapewne byłoby w stanie stwierdzić nawet dziecko. No, ale biorąc pod uwagę jej własne umiejętności to nie powinna mieć prawa do tego, aby go zbyt surowo oceniać. - Dobrze, że mamy tutaj większego eksperta - stwierdziła jedynie, odpinając nieznacznie zamek kurtki spod której wyjrzał łepek bladego pytona. - Wssssywałaś? - zasyczała przyjaźnie Faust, a Ślizgonka przekazała jej polecenie tajemniczym syknięciem, które wybrzmiało cicho w wężomowie nim finalnie gad wychynął spod jej kurtki i zaczął pełznąć po leśnym podszyciu, badając językiem powietrze w poszukiwaniu zapachów pozostawionych przez obce zwierzę. - Niby racja, ale jeśli trafimy na coś mikroskopijnego to chyba szybciej to dobiję przypadkowo niż wyleczę - stwierdziła, bo jednak z drobnymi stworzeniami należało być o wiele bardziej ostrożnym, a jej to nie przychodziło z aż taką łatwością. Pochyliła się nawet nad tropami, aby faktycznie upewnić się czy na pewno Loki nie mylił się, co do kształtu jaki przybierały tropy. Faktycznie. Jeśli bardziej przyjrzeć się śladom to naprawdę wyglądały jak miniaturowe odciski stóp. - Prędzej ciebie bym posądzała o jakiś prank - odpowiedziała po czym się wyprostowała. - A teraz nie marudź tylko chodź - dodała, chwytając go za ramię i ciągnąć w kierunku, który zaczęła im wskazywać sunąca po śniegu Faust. Przynajmniej ona wiedziała gdzie się kierować.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Normalnie może by się przejął, że ktoś z niego się tak otwarcie nabija, ale to przecież była jego kurka Minka, a jej wybaczał stanowczo więcej niż innym. Być może dlatego, że sam w jej towarzystwie czuł się aż nazbyt swobodnie. Uniósł brwi w niezrozumieniu, bo z ich dwójki on to jednak miał mniejsze umiejętności w rozpoznawaniu śladów węży! Uśmiechnął się jednak na widok Faust, która wypłynęła spod kurtki i opadła miękko na podłoże. - Nie będzie jej zimno? - zapytał z dziwną troską, zastanawiając się, czy istnieje kubraczek dla węża. Może skarpetka z dziurką? No ale by z niej wypełzł. Była to myśl tak głęboka, że naprawdę na chwilę się zawiesił, patrząc, jak pytonica próbuje powietrze swoim ruchliwym językiem. - No nie taki jest cel. - odchrząknął - Musisz znaleźć w sobie gracje i nie rozdeptać tego, czegokolwiek nie szukamy. - uniósł brwi w sceptycznej minie, zastanawiając się, czy ślizgonka w ogóle znała definicje słowa "gracja", czego po chwili dała świetny popis, łapiąc go za kurtkę, jak wołu za uwiąz i ciągnąć pomiędzy krzaki. - W innych okolicznościach - zaczął, mając na myśli z inną babą - ciągnięcie w krzaki zinterpretowałbym jako zaproszenie. - podkreślił słowa dobitnie okropnym uśmiechem, ale zaraz się prawie wypierdolił, bo potknął się o korzeń, więc cały macho efekt prysł, pozostawiając po sobie tylko drobny niesmak. Odchrząknął, prostując te prawie dwa metry kości i mięsa, podpierając się pod boki. - Oceniam, że nie ma co ratować szczura. Jest ich dużo. Niech Faust się naje. - no ileż można wypatrywać w leśnym poszyciu krasnoludków. I to na trzeźwo! Inna by to była rozmowa, gdyby tu mieli jakieś używki, o wtedy to mógłby oglądać krasnoludki cały dzień.