C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Na widok dumnie prężącego się Edgecumbe’a w koszulce z emblematem Srok z Montrose William wywrócił teatralnie oczami, mając przy tym jednak łobuzerski uśmiech na ustach; mimo wszystko oczywiście cieszył się sukcesem kumpla, samemu już odliczając dni do momentu, kiedy i on będzie mógł w końcu wznieść się na wyższy poziom swojej miotlarskiej przygody. Od tej wspaniałej chwili dzieliło go już jedynie – albo może aż – zdanie egzaminów, a potem witaj sportowa kariero! Tymczasem jednak nie pozwalał by te myśli go rozpraszały, skupiając całą swoją uwagę na trasie wyścigu, żeby czasem nie przywalić w jakieś drzewo czy nie wyrwać jednym z żądnych uczniowskiej krwi tłuczków. Pruł przed siebie, ile fabryka dała i bardzo szybko nie tylko zajął miejsce w czołówce, ale nawet wysunął się zdecydowanie na prowadzenie. Rzucił okiem za siebie, żeby skontrolować jak dużą ma przewagę nad pozostałymi, po czym z powrotem przylgnął do miotły i leciał dalej, nie zwalniając ani na chwilę. W pewnym momencie poczuł dodatkowo sprzyjający wiatr wiejący prosto w witki jego Błyskawicy, dzięki któremu udało mu się jeszcze bardziej przyspieszyć i w pięknym stylu przekroczyć linię mety; nawet nie próbował powstrzymać w tym momencie okrzyku radości, który sam wyrwał mu się z gardła. Rudzielec wytracił powoli prędkość dobry kawałek za linią końcową i zawrócił, żeby tam zaczekać na resztę zawodników; sam lot i towarzyszące mu uczucie wolności były czystą przyjemnością, ale jakby tak jeszcze okazało się, że był pierwszy, to byłby dodatkowy profit, bo szczerze powiedziawszy – pod sam koniec nie bardzo zwracał uwagę na przeciwników, skupiając się przede wszystkim na samym finiszu.
Autor
Wiadomość
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
— To miło z twojej strony — odpowiedziała na tą nagłą, niespodziewaną deklarację. Po tylu latach wiedziała już, że taka uprzejmość i chęć dzielenia się pomocą nie była, wbrew pozorom, domeną wszystkich Puchonów. — Zapamiętam i wzajemnie — zapewniła z uśmiechem, bo nie miała nic przeciwko temu, by w jakikolwiek sposób udzielić wsparcia komuś pokroju Yuuko. Keyira sięgnęła po różdżkę i obróciła ją w zamyśleniu, ważąc słowa, mające być odpowiedzią na kolejne pytanie. Skoro już zaczęła, powinna była być szczera do samego końca, prawda? — Wydaje mi się, że każdy animag zmaga się z podobnymi doświadczeniami — przyznała w końcu, zwalniając nieco kroku. — Ale tak. Zyskując zdolność przemiany w zwierzę, zyskujesz tak jakby drugą naturę, która jest z tobą już zawsze. To czyste, pierwotne instynkty, nad którymi możesz panować jako człowiek, ale po pewnym czasie, o ile dokonujesz przemian, znajdujesz idealne połączenie między nimi — wyjaśniła pokrótce, najlepiej jak potrafiła. — To nie tak, że się zatracasz czy coś — dodała pośpiesznie. — Po prostu ulegasz długoterminowej, trwałej, ale tylko częściowej transmutacji — podsumowała, a gdy dotarło do niej, jak może to brzmieć, posłała Kanoe uśmiech. — Zmiany nie ograniczają się tylko do psychiki — podkreśliła. Czy porównałaby przemianę do wypicia eliksiru wielosokowego? Ciężko było powiedzieć, bo używała go zbyt często. — Wiesz, jeśli chcesz, mogę spróbować zamienić cię w wilka, żebyś sama się przekonała, jak to jest — zaproponowała na wpół żartem, na wpół serio.
- Dzięki. Z pewnością poproszę cię o pomoc, gdy znowu pojawi się jakieś stado chochlików - odpowiedziała na jej zapewnienie. Cóż choć sama znajdowała się w Hogwarcie nieco od ponad roku to szybko się spostrzegła, że cechy przypisane do domów nie zawsze odpowiadają w rzeczywistości charakterom osób, które do nich przydzielono. Lub robią to jedynie częściowo. Niemniej sama starała się być zawsze przykładem cech, które powinny w jej mniemaniu przyświecać nie tylko Puchonom. Chociaż przychodziło jej to jakoś naturalnie... - Cóż to brzmi... Sama nie wiem jak - chciała jakoś skomentować jej słowa odnośnie tej drugiej zwierzęcej natury, ale nawet nie wiedziała w jaki sposób powinna to zrobić. Nie potrafiła odnaleźć dobrych określeń, które mogłyby tego dokonać. - Skoro kontrolujesz je w ludzkiej formie to czy są one silniejsze, gdy znajdujesz się w zwierzęcej? - każdy fragment wypowiedzi Shercliffe sprawiał, że starała się coraz bardziej zrozumieć całe zjawisko animagii. Choć była niemal pewna, że nigdy w pełni nie będzie w stanie tego pojąć bez doświadczenia go samodzielnie. - Och, okay... Chociaż zastanawia mnie... To w sumie bardziej teoria. Słyszałam, że jeśli wilkołak znajduje się zbyt długo w swojej wilkołaczej formie to w pewnym stopniu zatraca swoje człowieczeństwo. Zastanawia mnie czy podobnie mogłoby być z animagiem jeśli zbyt często i zbyt długo przebywał w zwierzęcej postaci... Dopiero po chwili zdała sobie sprawę jak ciężko mogła zabrzmieć jej wypowiedź. I w ogóle jaki mogła nieść ze sobą wydźwięk tuż po tym, co dopiero powiedziała jej Keyira. - Przepraszam. Muszę sprawiać, że czujesz się naprawdę niezręcznie - dodała jeszcze tuż po swojej wypowiedzi. Na komentarz o tym, że gdyby chciała Ślizgonka mogłaby spróbować ją przetransmutować w wilka. Niemal natychmiast przypomniała sobie o tym w jaki sposób zabawiały się z nią wile. Choć w tamtym momencie była zdecydowanie za bardzo oszołomiona, by pamiętać dokładnie wszystkie wrażenia i odczucia jakie mogłyby jej towarzyszyć w zwierzęcej formie. To wszystko działo się tak nagle. - Chyba... chyba na razie zrezygnuję - odpowiedziała, starając się brzmieć w miarę neutralnie i rezolutnie. Przywołała nawet na usta delikatny uśmiech, który posłała w kierunku Shercliffe, mając nadzieję, że ta nie zauważy, że jest on wymuszony. - Wystarczy mi, że po prostu opowiesz mi co sama czujesz.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Nie powiedziała tego z myślą o stadzie chochlików, ale zatrzymała tę informację dla siebie, bo przecież gdyby nadarzyła się i taka okazja, z chęcią udzieliłaby Yuuko pomocy. Zamiast tego uśmiechnęła się do siebie pod nosem, zastanawiając się czy Puchonka faktycznie rozważa jej przydatność jedynie w kategoriach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, czy też może było to po prostu pierwsze, co przyszło jej na myśl. Nie czułaby się jednak urażona żadną z tych możliwości. — Są silniejsze — przyznała od razu, bo była to prawda. — Wydaje mi się, że im bardziej drapieżne zwierzę, tym silniejszy jest jego wpływ na animaga, ale nie mam do tego stuprocentowej pewności — dodała. — Pewnie zależy to też od akceptacji natury i formy stworzenia, w jakie się człowiek przemienia — zasugerowała, mając w pamięci to, z jaką łatwością jej wuj odnajdował się w roli wielkiego, dzikiego kota. Słowa Kanoe nie były w stanie wyprowadzić jej z równowagi czy też nawet urazić w jakimkolwiek stopniu. Podkreśliła to już na początku, chętnie dzieliła się swoją wiedzą i nie miało dla niej znaczenia, że musi przy tym uchylić trochę szczegółów z życia prywatnego. Nie była to w końcu jego główna część. — Nie musisz przepraszać — oznajmiła, podchwytując skruszone spojrzenie Japonki. — Na ogół bardzo trudno postawić mnie w niezręcznej sytuacji. Jestem chyba dość... — zawiesiła głos, szukając odpowiedniego słowa — ...otwarta. Zaśmiała się, zakasując rękaw kurtki. Odkryła w ten sposób dłoń, w której dzierżyła różdżkę i wycelowała ją w najbliższą kupkę śniegu. Kilkoma prostymi zaklęciami transmutacyjnymi zebrała go w większą masę, a następnie w głębokim skupieniu wymodelowała w śnieżnego wilka tuż przy linii drzew. Wyglądał jak rzeźba - strażnik na granicy Zakazanego Lasu. — Miałam to szczęście, że odnalazłam swoją formę. Istnieje więcej niż jeden dowód, przez który sądzę, że trafiłam w dziesiątkę. Expecto Patronum — mruknęła, wykonując różdżką określoną sekwencję ruchów. Światło, które wydobyło się z końca patyczka przybrało formę wilka, po czym pognało w kierunku dziczy i zgasło. Keyira odprowadziła patronusa wzrokiem, ale pełna przestrachu odmowa towarzyszki nie umknęła jej uwadze. Moment później Ślizgonka przeniosła uważne spojrzenie na jej twarz. — W przeciwieństwie do transmutowanej przymusowo lub nawet dobrowolnie osoby, przemiana animaga trwa do momentu, w którym nie zadecyduje on inaczej lub do chwili, w której nie zmusi się go zaklęciem do powrotu. Wydaje mi się więc, że póki czarodziej pamięta, że jest człowiekiem, jest w stanie się odmienić. Nie potrzebujemy do tego żadnej inkantacji, wystarczy nam myśl — wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. — Możemy, choć to tylko moje podejrzenie, zatracić się w zwierzęcej naturze, ale nie jesteśmy w stanie zatracić umiejętności. Wilkołaki to zupełnie odrębny przypadek, ponieważ do przemiany zmuszają je inne czynniki — dodała po chwili namysłu, przesuwając końcem różdżki po zaciśniętych ustach. — Z czasem jednak, co uważam za szczególnie przydatne, przyjmujemy niektóre cechy zwierzęcia, w które się przemieniamy. Posiadamy wyostrzony słuch, węch... Lepiej widzimy w ciemnościach — wyznała, umyślnie obniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
Stado chochlików było pierwszym, co przyszło jej na myśl. Głównie ze względu na to, że już raz się znalazły w podobnej sytuacji. Yuuko ogólnie rzecz biorąc unikała czyjejś pomocy jeśli tylko mogła. Głównie dlatego, że nie chciała obarczać nikogo dodatkowymi obowiązkami, które oryginalnie należały do niej. - Sama forma podobno zależy również od charakteru animaga. Nie wiem w sumie na ile to prawda. Powiedziałabyś o sobie, że masz wilczy charakter? - niby tak samo było z Patronusami, ale jakoś nie bardzo potrafiła stwierdzić jaką osobowość mogłoby posiadać konkretne zwierzę. Nawet nie wiedziała czemu jej własny Patronus przybierał taką, a nie inną formę. - Cóż to dobrze... W sumie nieco ci tego zazdroszczę - może i nie określiłaby się mianem osoby o niezwykle wąskim światopoglądzie, ale jeśli chodziło już o wyrażanie swoich opinii na pewne tematy to nie potrafiła być równie otwarta jak Keyira i niestety zbyt często i zbyt łatwo można było ją wpędzić w zakłopotanie i zawstydzić. Przyglądała się jedynie temu jak Shercliffe wyjmuje różdżkę i rzuca zaklęcie Patronusa. Nie zaskoczyło ją to wcale to, że wyczarowane przez nią zwierzę przybrało kształt wilka choć przez charakter zaklęcia miało zupełnie inną barwę niż animagiczna postać Ślizgonki. - W zasadzie czy faktycznie się zdarza, by forma patronusa i animagiczna były od siebie różne? - dopytała dla pewności, bo skoro dziewczyna wspomniała, że był to sygnał, że faktycznie trafiła w dobre zwierzę. Brzmiało to dokładnie tak jakby naprawdę taki wypadek mógł się zdarzyć. - To wiele wyjaśnia - raczej nie miała nic więcej do dodania w tej kwestii. Wolała za to skupić się bardziej na dalszej wypowiedzi swojej towarzyszki. - To brzmi zdecydowanie ciekawie i... dosyć przydatnie. Mam tylko nadzieję, że nie wykorzystujesz tych wyostrzonych zmysłów, by błąkać się w nocy po zamku lub poza nim - stwierdziła, bo chociaż na chwilę musiała wrócić jeszcze do tej kwestii, którą chyba powinna w końcu poruszyć.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
— Nie, póki mi tego nie uświadomiono — odpowiedziała ze śmiechem, bo gdyby x lat temu sama miała wybrać dla siebie jakieś zwierzę, jej pierwszy wybór padłby raczej na jakiegoś gada. Być może węża albo jakąś jaszczurkę, ale szczerze mówiąc, nie sugerowałaby się przy tym charakterem czy ukrytą głęboko naturą. Dopiero jej nauczyciel uświadomił jej wagę tych czynników. W przeciwieństwie do Yuuko, Keyira nauczyła się wykorzystywać swoją szczerość i otwartość jako broń, co w jej przypadku wykluczyło jednocześnie postrzeganie tych cech jako słabość. Czasami wystarczyło powiedzieć prawdę w określony sposób, by ludzie sami odebrali ją jako kłamstwo. Ćwicząc tę sztukę przez lata odkryła, że to bardzo przydatna umiejętność. O wiele bardziej, niż na przykład, wymigiwanie się od odpowiedzi. Zastanowiła się przez moment nad kolejnym pytaniem. Próbowała sobie przypomnieć wszystko, co na ten temat wyczytała, bądź sama już wiedziała, ale nie miała pewności, która pozwoliłaby jej udzielić jednoznacznej odpowiedzi. — Wydaje mi się, że to możliwe. Nawet bardzo prawdopodobne... Gdyby te dwie sytuacje faktycznie były od siebie bezwzględnie zależne, animagiem nie mogłaby zostać osoba, która nie potrafi wyczarować patronusa. W moim przypadku umiejętność przemiany w zwierzę przyszła pierwsza — dodała, by poprzeć czymś swój wniosek. — Zaklęcie opanowałam dopiero jakiś czas później, a są przecież tacy, u których proces przebiegał odwrotnie. Oczywiście, sądzę, że to rzadkość, ale jeszcze nie tak drastyczna, by można było mówić o zasadzie... Shercliffe pozwoliła, by Puchonka przeanalizowała to sobie na spokojnie i schowała różdżkę. Były coraz bliżej zamku i temat łamania regulaminu ciążył nad nimi coraz wyraźniej. Kanoe była w końcu prefektem i miała swoje własne obowiązki. — Nie, mam na to inne sposoby — odpowiedziała, ale uśmiech na jej ustach zaraz ustąpił miejsca powadze. — Przydają mi się głównie przy pracy — dodała. — Od czasu do czasu po prostu potrzebuję... zmienić formę. Wilk biegający po błoniach wzbudziłby zainteresowanie, a im mniej osób wie o moich zdolnościach, tym lepiej. I, jeśli byłabyś tak miła, wolałabym żeby tak zostało — mruknęła, zerkając na dziewczynę z ewidentną prośbą. — Chciałabym obiecać, że to się więcej nie powtórzy, ale takie kłamstwo nikomu by się nie przysłużyło — oznajmiła i westchnęła z rezygnacją, wciskając dłonie do kieszeni.
Uśmiechnęła się jedynie na ten komentarz. Cóż zapewne normalnie nikt nie rozmyślał nad takimi kwestiami. Nie sądziła, by wielu czarodziejów zastanawiało się nad tym do jakiego zwierzęcia mogli być podobni z charakteru. A kiedy już odnaleźli swoją formę patronusa czy animagiczną to wtedy próbowali dokonywać porównywania cech. Co wymagało jednak odpowiedniej wiedzy, bo do dzisiaj nie wiedziała na przykład, co takiego ma wspólnego z jenotem azjatyckim poza tym, że zwierzątko było silnie obecne w japońskim folklorze. - Nie twierdzę, że te dwie umiejętności są od siebie tak silnie zależne. Bardziej widzę to tak, że wpływają na nie podobne czynniki przez co można opanować jedną bez znajomości drugiej - wyjaśniła szybko, by lepiej ubrać w słowa o co dokładnie jej chodziło. Cóż zapewne przy pracy ze zwierzętami animagia była niezwykle pomocna. Dzięki niej zapewne Keyira potrafiła lepiej zrozumieć zwierzęta, a i zapewne wyczuwała o wiele lepiej ich obecność w pobliżu. Słysząc jedynie słowa dziewczyny westchnęła ciężko wbijając w nią spojrzenie ciemnobrązowych oczu. Domyślała się, że nie będzie to wcale takie łatwe i może się spodziewać podobnych wybryków z jej strony. Zapewne nic co teraz powie nie wpłynie znacząco na nagłą zmianę zachowania Shercliffe, ale chyba mogła o tym pomarzyć? - Właściwie już powinnam ci odjąć punkty za spacer po lesie lub poinformować o tym opiekuna, ale... Nie zrobię tego. Uznajmy, że dzisiaj skończy się na słownym upomnieniu - nie była do końca pewna tego czy powinna tak postąpić, ale skoro już to powiedziała to raczej nie miała wyjścia. - I nie martw się. Nie powiem o tym nikomu. Wolałabym też, żebyś zatrzymała dla siebie fakt, że ci dzisiaj odpuściłam. Nie chcę, by inni próbowali mnie podchodzić, by uniknąć kary. Już i tak miała opinię miękkiej kluski także lepiej, aby się nie roznosiło, że aż taką służbistką nie była, a pewne czynniki mogły wpłynąć na jej decyzję odnośnie sztywnego trzymania się regulaminu prefektów. Dla Keyiry mogła zrobić wyjątek. Chociaż nie zamierzała tego robić zbyt często. Raz zdecydowanie wystarczy. - Wiem, że pewnie to nic nie da, ale czy nie mogłabyś biegać po lesie przy Hogsmeade zamiast po Zakazanym? - spytała niemalże błagalnie. Naprawdę nie chciała, aby Ślizgonka pakowała się w kłopoty. I miała szczerze mówiąc dosyć ciągłego upominania uczniów, którzy nic sobie nie robili z panujących w szkole zasad. - Jeśli to coś da to mogłabyś się nawet zatrzymać w naszej komunie, by nie pałętać się nocą po terenie Hogwartu - w puchońskim domu wszyscy zawsze chętnie podejmowali gości, którzy mogli do nich przychodzić kiedy tylko chcieli i zostawać jeśli tylko naszła ich na to ochota. Poza tym z tego, co kojarzyła las w pobliżu miasteczka raczej nie miał dramatycznych historii związanych z jakimiś wiwernami i innymi stworzeniami, które mogły doprowadzić uczniów do trwałego kalectwa albo i śmierci. Aż wzdrygnęła się, gdy jej wzrok natrafił na linię drzew. - Po prostu nie chcę, żebyś się w coś wpakowała. Nikomu tego nie życzyła. Naprawdę dziwiła się czemu les nie jest oddzielony od błoni w jakiś sposób, który skutecznie zapobiegałby nieautoryzowanym wycieczkom na jego tereny. Za dużo złego słyszała już o tym miejscu.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Keyira była szczerze wdzięczna. O ile nie miała nic przeciwko przyjęciu należnej kary, o tyle naprawdę wolałaby, by szczegóły okoliczności jej otrzymania pozostały tajemnicą, co nie było możliwe, gdyż Yuuko była zobowiązana oficjalnie poinformować o nich opiekuna. Tak jej się przynajmniej wydawało... Skoro jednak Puchonka zdecydowała się tym razem puścić w niepamięć ten incydent, Shercliffe wolała nie wnikać w całą procedurę. — Dziękuję. Możesz być pewna, że zatrzymam to dla siebie — zapewniła, kiwając głową na zgodę. Jeśli coś można było o niej powiedzieć, to na pewno to, że potrafiła dotrzymywać sekretów. Nic dziwnego, kiedy sama miała ich na liście całkiem sporo. Pytanie czy też raczej prośba Yuuko wprawiła ją najpierw w pewnego rodzaju konsternację. Key zmarszczyła czoło i zamyśliła się, rozważając plusy i minusy tej sugestii. Zakazany Las nie stanowił dla niej jakiegoś szczególnego celu, był po prostu bliżej, zatem nie odmówiła od razu. — Hmmm. To jedno chyba mogę ci obiecać — przyznała w końcu, posyłając Kanoe lekki uśmiech. Jej zwątpienie w uczniów było jak najbardziej uzasadnione i Ślizgonka nie mogła mieć jej za złe, że i ją poddała w wątpliwość. To była zupełnie naturalna kolej rzeczy. Z kolei propozycja przewaletowania w ich, jak to ujęła, komunie wyjątkowo ją rozczuliła. Przyjrzała się Yuuko uważniej, jakby ta miała się zaraz roześmiać i obrócić wszystko w żart. Nic jednak na to nie wskazywało, co sprawiło, że kąciki ust Keyiry uniosły się nieco wyżej. — Dziękuję za propozycję, i za troskę, to naprawdę bardzo miłe z twojej strony i być może kiedyś skorzystam. Teraz po prostu cały czas przeskakuję pomiędzy rezydencją i rezerwatem, a Hogwartem i gdybym miała dołożyć do tego kolejną miejscówkę, mogłabym się już chyba nazwać bezdomną — parsknęła, kręcąc głową. Zaraz potem odchrząknęła i wyprostowała się, wdychając głęboko mroźne, świeże powietrze. — Daj znać, gdybyś miała jeszcze jakieś pytania odnośnie animagii czy tansmutacji ogólnie. Albo ONMS... — urwała, kopiąc przy okazji jakąś małą zaspę, która stanęła jej na drodze. — Jeśli cię to ciekawi, być może byłabym w stanie nauczyć cię zaklęcia, które pozwala spoglądać na świat oczami zwierząt — dodała, choć bez szczególnego przekonania, mając na uwadze to, jak Japonka zareagowała na propozycję przemiany w zwierzę. Raźnym podskokiem Shercliffe obróciła się tyłem do kierunku marszu i podchwyciła spojrzenie dziewczyny. — Jeszcze raz dziękuję, pandziu. Tutaj się chyba rozstaniemy. Obiecuję że wrócę bezpiecznie do dormitorium. Miłego obchodu! — rzuciła, pomachała jej entuzjastycznie i skręciła. Przecięła błonie i - zgodnie ze wcześniejszym zapewnieniem - ruszyła ku zamczysku.
Nawet gdyby zdecydowała się zgłosić całe zajście do profesor Dear to nie oznaczało to, że automatycznie wspomniałaby o tym, że Shercliffe znajdowała się w swojej animagicznej postaci w czasie łamania szkolnego regulaminu. Po prostu wspomniałaby o tym, że widziała ją wychodzącą z lasu i w zasadzie na tym by skończyła. Reszta zależałaby w zasadzie wyłącznie od Keyiry. - Nie ma za co - cóż to teraz chyba miały jakiś wspólny sekret, o którym nikomu nie wspomną. W końcu kto powinien wiedzieć o ich małym spacerze spod Zakazanego Lasu? Nie spodziewała się tego, że Ślizgonka przystanie na jej propozycję zmiany upatrzonego do biegania terenu na rzecz obrzeży Hogsmeade. Odwzajemniła jedynie uśmiech dziewczyny, czując, że chyba jednak udało jej się coś dzisiaj osiągnąć poza dowiedzeniem się czegoś więcej o animagii. - Nie ma sprawy. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że masz taką opcję, gdyby tylko zaszła taka potrzeba - żeby to raz nocowali kogoś tylko dlatego, że chociażby nie zdążyłby wrócić do zamku przed ciszą nocną (co oczywiście tyczyło jedynie studentów) lub z jakiegoś innego powodu zdecydowali się przespać w komunie. - Z pewnością się do ciebie zwrócę. Możesz na to liczyć - odpowiedziała jej jeszcze w kwestii wspólnych sesji naukowych. Zawsze miło mieć dodatkową osobę, która mogłaby jej nauczyć czegoś nowego i być może przydatnego. Raz jeszcze uśmiechnęła się jedynie, słysząc jak dziewczyna zwraca się do niej wcześniej zdobytym przezwiskiem. Cóż, na pewno się już od niego nie uwolni. Przynajmniej tak czuła. - Nie ma za co, wilczku. Uważaj na siebie - odparła, odwdzięczając jej się wypowiedzią w podobnym tonie i odprowadziwszy wzrokiem jej postać do zamku, wznowiła wcześniej przerwany obchód.
Kto by pomyślał, że oddelegują go sprawdzania bariery przy zakazanym lesie. W zasadzie… to on. Nie mógł powiedzieć, że nie będzie się spodziewał prośby Hampsona co do tego, aby naprawiać ją mniej czy bardziej, kiedy uczniowie próbują raz za razem przebijać się przez nią w celu zwiedzenia Zakazanego Lasu. Gdyby był niemiły, to powiedziałby, że to błąd i łatwo przez to zrobiliby selekcję naturalną uczniów, ale że miał raczej dobry humor to powiedziałby, że to błąd i przez to zrobiliby selekcję naturalną uczniów. Tyle i aż tyle. Dopóki nie byli to Krukoni to magiczne stworzenia mogły zjadać ich raz za razem. Oczywiście żartował. Albo i nie. Czasami miał dość czarny humor. Powoli więc i to naprawdę niespiesznie pojawił się przy obrzeżach, marszcząc brwi na widok – czy raczej brak – bariery wyczarowanej jeszcze niedawno z pomocą wielu uzdolnionych dusz. Hołd dla wszystkich tych, którzy się do tego przyczynili poprzez swoje nielegalne wycieczki. W zasadzie miał sam to zaproponować, ale dyrektor o dziwo się ogarnął i sam na to wpadł. Voralberg zapalił papierosa i z fajką w gębie wyjął różdżkę, aby posprawdzać to zabezpieczenie tu i ówdzie i poszukać miejsc, w których faktycznie bariera została osłabiona. Będąc całkowicie szczerym to niewiele było takich luk, bo najwyraźniej spełniała swoje zadanie i szybko odstraszała potencjalnych entuzjastów wycieczek krajoznawczych. Krok za krokiem zmierzał wzdłuż obrzeży i raz za razem wzmacniał newralgiczne miejsca zaawansowanymi zaklęciami ochronnymi. Wpierw oczywiście spotkał się z samym dyrektorem, aby omówić co dokładnie zostało użyte, bo naprawdę nie miał czasu na analizy czegoś, w czym nie brał udziału. Z zaklęciami było jak z przepisem. Zanim brało się do roboty dobrze było znać składniki. A skąd miał wiedzieć jakich użył ktoś inny? Oczywiście mógł rzucić własne zaklęcia wskazujące na to co zostało użyte, ale nie był entuzjastą straty czasu. Szczególnie ostatnio. Wtem pojawił się punkt, który okazał się być dość mocno zniszczony. Zmrużył oczy przyglądając się temu miejscu czujniej i nawet przeszedł przez barierę aby sprawdzić kilkanaście kolejnych metrów lasu w celu zbadania obecności ewentualnego homo sapiens. Rzucił zaklęcie wyszukujące na danym terenie ludzi, a później jeszcze zaklęcia zdejmujące kameleona i inne ochronne. Nikogo nie było. Dlaczego więc w tym miejscu bariera była tak krucha? Wrócił na miejsce i spojrzał na nią jeszcze raz. Dopalił fajkę i spalił ją na dłoni, aby praktycznie od razu wziąć się do pracy i zacząć rzucać zaklęcia. Jedno po drugim, cierpliwie i przede wszystkim werbalnie. Rzadko rzucał zaklęcia werbalnie. Były jednak takie sytuacje, które tego wymagały, choć i takie, w których nie miał nic do stracenia na rzecz silniejszej, mówionej inkantacji. Skupiał się niesamowicie. Jego umysł ostatnimi czasy był dość czysty a i przyłapał się na tym, że na powrót się wytonował. Zaklęcie ochronne, wzmacniające, nowe ochronne, wzmacniające i tak przez kolejnych piętnaście minut, zanim uznał, że bariera na powrót była w tym miejscu sprawna. Długi czas nie był zadowolony z rezultatu, aby w ostateczności uznać, że prawdopodobnie nie ma dla siebie limitu jeśli chodziło o takie sytuacje. Jeśli mógłby to wzmacniałby ją do tego momentu, w którym naprawdę nikt nie był w stanie się przez nią przebić. W końcu jednak się zaaprobował i ruszył dalej. Kolejne miejsca nie były już aż tak newralgiczne – wystarczyło użyć tam jedynie kilku zaklęć, choć i tak był pewien podziwu, że uczniom się chciało. Jemu by się nie chciało, ale być może dlatego, że nie ciągnęlo go nigdy do zakazanego lasu za wyjątkiem ratowania dup pewnym Violettom. Pokręcił głową na myśl o wiwernie, łapiąc się na tym że zastanawiał się gdzie teraz mógł być. Nie miał pojęcia. Z tą jednak myślą ruszył dalej. [eot]
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Było wczesne sobotnie popołudnie, co przekładało się na to że uczniowie mieli czas wolny i mogli robić to na co mieli ochotę. Oczywiście o ile nie łamali regulaminu szkoły. Drake postanowił więc zebrać pokrzywy lekarskie, które za jakiś czas użyje do uwarzenia eliksiru wzrostu. Zebrał ze sobą woreczek w którym miał zamiar przechować zebraną roślinę oraz rękawice, żeby móc je spokojnie zebrać bez ryzyka oparzenia się w dłonie. Najważniejsze że nie był tu sam, bo ktoś postanowił wybrać się na zbieranie ziółek razem z nim.-Jak jakąś zobaczysz to daj znać.- Rzucił do puchona rozglądając się po polance graniczącej z lasem. Oczywiście do samego lasu się nie zbliżał, a nawet nie zamierzał wchodzić. Nie chciałby stracić punktów i zarobić szlaban przez zwykłe zbieranie pokrzyw. Miał zamiar zwrócić uwagę na każde zielsko jakie tu rosło, żeby przypadkiem nie pominąć pokrzywy.
Ostatnio zmieniony przez Drake Lilac dnia Czw Maj 27 2021, 19:43, w całości zmieniany 1 raz
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Puchon korzystał w pięknej wiosennej pogody i na prawdę niewielkiej ilości zajęć w V klasie! O zgrozo SUMY. Oczywiście wolny czas miał być poświęcany nauce ale przecież Wiktor zbytnio się tym nie przejmował kto by się uczył dzień i noc tak non stop? No na pewno znalazł by się jakiś krukon ale nie nasz kochan rudzielec co to to nie na pewno nie on. Tak też chłopak wybiegł z dormitorium biegnąc po korytarzach Hogwartu. Oczywiście po drodze urozmaicił popołudnie kilkunastu osobom które znajdowały się na korytarzach i schodach i ogólnie w zamku. W końcu znalazł się w okolicach obrzeży lasu. O tej porze roku pokrzywa będzie jeszcze młoda więc nie powinna parzyć. -Cześć -jak coś znajdę to dam ci zanć, poszedł nieco dalej szukać pokrzywy.
Nie rozmawiał z Wiktorem zbyt często, ale każda pomoc w szukaniu mogła się przydać. Należało rozejrzeć się po wszystkich krzakach i trawie w pobliżu. I w sumie jak się tak zastanowił, to przypomniało mu się że las chyba i tak jest otoczony zaklęciem które nie pozwoli uczniom do niego wejść. Dlatego odetchnął z małą ulgą. Nie powinni chyba dostać ochrzanu za łażenie tu, skoro do lasu i tak nie wejdą. Po długich kilku minutach znalazł kępkę poszukiwanych pokrzyw. Niewiele, ale wystarczająco dla ich dwójki. Teraz pozostało tylko je zebrać.-Znalazłem jakieś- Zawołał do puchona w międzyczasie szykując się do zbierania. Wyjął woreczek, a rękawice już wkładał na dłonie. Co do zbierania... Zamiast ich zrywać powinien użyć chyba diffindo. Byłoby to nieco bardziej profesjonalne.
2/6
Ostatnio zmieniony przez Drake Lilac dnia Czw Maj 27 2021, 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor nie marnując czasu zabrał się za zrywanie pokrzywy którą znalazł starając się wybierać odopwiednie do eliksirów. Puchon zwracał też uwagę, by zrywać w rękawiczkach czasem nawet musząc schylać między inne krzaki i wyciągać się by ich dosięgnąć. Te mniej więcej w zasięgu młodego Krawczyka zostawiał nietknięte z niejaką nadzieją, iż ta pomoże mu jednak w całym tym zbieraniu. Chłopak niby starał się nie przyjmować tych całych stereotypów od innych z domów no ale... Co powiesz na kolejne zbieranie składników w pełnie? zapytał z uśmiechem ze starszy kolega na to pojdzie i się zgodzi. Wiktor Krawczyk przedstawił się gryfonowi. Ale o tym, że o maniery wcale nie było tak łatwo w tej szkole już się zdążył parę razy przekonać. Dziwiło go to nieco, zważywszy jaką opinię lubili mieć o sobie Brytyjczycy, jednak najwyraźniej zimne, Rosyjskie wychowanie nie było wcale takie złe... Gdy uznał, że nazbierał już wystarczającą ilość cofnął się parę kroków szukając dalej pokrzywy .
Drake kucał przy roślinkach i ostrożnie ścinał je i wkładał do woreczka. Spokojnie i bez żadnych niepotrzebnych nerwów. Tak przynajmniej było do momentu w którym Wiktor wyjechał ze zbieraniem składników w pełnię księżyca, przez co Drake nie trafił zaklęciem w pokrzywy tylko w jakąś trawę obok. Na szczęście ani w siebie ani w Krawczyka. Tak... Bycie wilkołakiem było o tyle niewygodne że nie mógł zbierać na przykład zbierać księżycowej rosy. No chyba że powstaną specjalne przeznaczone dla wilkołaków narzędzia do tego celu. -Wybacz, ale w pełnię nie będę mógł. Będę miał astronomię, a potem z rana lekcje.- Kłamstwo strasznie proste, ale dosyć sensowne. W końcu podczas pełni widać księżyc najlepiej. Po daniu mu odpowiedzi kontynuował zbieranie i poszukiwanie pokryw.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Puchon był pogodny i miły ale też samodzielny, raczej twardy i silny. Prawie zawsze. No właśnie, prawie. Kiedy chodziło o cokolwiek związanego z zakazanym lasem i halloween, nie łatwo chłopaka było przestraszyć. Szkoda że nie skorzystasz z propozycji. Na co dzień był nie tylko uprzejmy dla pozostałych domów ale też twardy, ale teraz zrobił się mały i niewinny. Przegryzł wargę. - to chociaż ja z korzystam z pełni i poszukam jakieś składniki. W sumie dochodzę do wniosku, że lubił ten stan rzeczy... - mruknął pod nosem. -Ej czy te wszystkie odgłosy dobiegające z zakazanego lasu wydawają się niebezpieczne i podejrzane. Mogą być tam wilkołaki i reszta groźnych stworzeń. Mam juz trochę zebranej pokrzywy a ty?
Pokrzyw nie potrzebowali za wiele żeby uwarzyć eliksir wzrostu, ale mimo to były one dosyć ważnym składnikiem który definiował działanie eliksiru. Przynajmniej tak pamiętał z lekcji. Kiedy Wiktor wspomniał o pełni i składnikach coś mu zaświtało. -Możesz księżycowej rosy poszukać. Rośnie tylko w pełnię. - Sam nigdy nie miał okazji zbierać tego składnika. Z przyczyn raczej oczywistych, prawda? No... Dla niego oczywistych. Kiedy zaś temat zlazł ponownie na las, lekko się uśmiechnął. -W lesie żyje wiele stworzeń, ale wilkołaków tylko podczas pełni bym się spodziewał. A i tak żaden uczeń tam nie wejdzie, bo wiesz... Założyli barierę. A jeśli chodzi o pokrzywę to też nieco już jej zebrałem.- Teraz tylko trzeba będzie zebrać albo kupić resztę składników potrzebnych do mikstury. Mogli więc już na spokojnie wracać do zamku
/zt x2
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jeżeli można było powiedzieć coś o Brooks ze stuprocentową pewnością, oprócz tego, że ładnie pachnie i pochodzi z Soton, to był to fakt, że wprost uwielbiała ćwiczyć i wymyślać ćwiczenia. A że miała do tego mugolskie pochodzenie, to nie ograniczała się do samego latania na miotle. Nie, ona zgłębiała się w większości mugolskich dyscyplin, które w mniejszym lub większym stopniu mogły rozwinąć ją jako miotlarę. Latanie lataniem, ale refleks, koncentrację czy wydolność można było wyćwiczyć na wiele sposobów. Kiedy więc Julek odezwał się do niej na wizzengerze z propozycją wspólnego treningu, zgodziła się bez wahania. Wybrała miejsce, ustaliła godzinę i ustawiła się z młodym pałkarzem na obrzeżach zakazanego lasu. Kiedy Niemiec przybył na miejsce, mógł zauważyć rozstawioną siatkę oraz jakieś dziwne paletki.
- Hej, Julek. Co słychać? – zaczęła, wstając lekko z głazu, na którym to sobie przysiadła. – Dziś pogramy sobie w badmintona. Zasady są proste. Musisz tę oto lotkę przebić tą oto rakietą na pole przeciwnika. Nic skomplikowanego. A, właśnie. Jeżeli nagle zasłabnę i stracę przytomność, to nie świruj. Mam tak od wakacji i już się tym zajmuję, tak więc zero paniki – dodała jeszcze, puszczając chłopakowi oczko. – No to co? Rozgrzewka i gramy!
Zjawił się na umówionym wcześniej miejscu z miotłą, jak zwykle i w codziennym, luźnym stroju, który wciąż pozostawiał mu dużo mobilności. Z jednej strony cieszył się, że spotka się z Brooks i będzie miał możliwość miło spędzić czas na świeżym powietrzu, z drugiej strony jednak właśnie miał wątpliwości, czy nowa, przedstawiona mu tego dnia rozrywka będzie na tyle przyjemna, żeby uznać to za ciekawe doświadczenie. -Wszystko dobrze, a u ciebie jak?- odpowiedział krótko z niemieckim akcentem. Przyglądał się jednocześnie rozstawionej siatce i paletkom, przyniesionym przez dziewczynę. -Wszystko jasne. Te zasłabnięcia to z powodu jakiejś choroby?- wszystko wydawało mu się już jasne, przynajmniej w kwestii tego, dlaczego nie mają kolejnych już ćwiczeń z rzędu z miotłami. Liczył, że przypadłość dziewczyny nie jest niczym poważnym i długotrwałym oraz, że nie jest zaraźliwe, chociaż w tym drugim przypadku, raczej nie hasałaby sobie szczęśliwa po szkole.
kostka k6:6 - 1 (z k100) = 5 kostka k100:24 przerzuty: 7/8 wynik: Niemcy : Anglia
Gdyby na pytanie, co u niej słychać, odpowiedziała, że jest chujowo, ale stabilnie, to skłamałaby. Daleko jej było do stabilności, ale powoli zaczynało świecić światełko na końcu tego tunelu.
- Jeszcze tylko kilka dni, byle do środy – powtarzała, a oczekiwanie stawało się tym bardziej nieznośne, im bliżej było daty spotkania z Georgem i Theo. Jeszcze tylko kilka dni i będzie wolną skrzatką osobą i ten dwumiesięczny koszmar odejdzie w niepamięć. – Bywało lepiej, ale mniejsza o to. Żadna choroba, nic, czym mogłabym cię zarazić, tak więc spokojnie, Julek. - pocieszyła chłopaka, szykując się do rozgrzewki.
Kiedy już się rozruszali, a Krukonka wyjaśniła koledze, na czym polega ta prosta jak cep gra, mogli przystąpić do rozgrywki. Julka wyciągnęła przed siebie rozłożoną dłoń, sprawdzając, z której strony wieje wiatr i w momencie, gdy ten nieco zelżał, zamachnęła się i przebiła lotkę na drugą stronę siatki.
mechanika:
Rzucasz 1xk6 i 1xk100 K6 to skuteczność Twojego ataku/obrony. Aby się obronić, musisz wykulać wyższy wynik niż przeciwnik. Dodatkowym modyfikatorem jest K100 na szybkość lotki: 1-33 – co to za miękki fiflok? Odejmujesz 1 od wyniku K6 34-66 – lotka jak to lotka do badmintona. Leci ani za szybko, ani za wolno. 67-100 – albo tyrałeś bica na siłce, albo zawiał jakiś mocniejszy wiatr, bo lotka zasuwa jak szalona. Dodajesz +1 do wyniku z K6
W praktyce wygląda to np. tak: ja kulam 4 na K6 i 88 na k100. To oznacza, że mój wynik to 5. Aby się obronić, musisz wykulać 6. Jeżeli ci się to powiedzie, dorzucasz k100. Wtedy ta szóstka stanowi kość ataku (przyjmujemy, że po prostu odbijasz lotkę i teraz moja pora na obronę). W takim wypadku ja muszę wyrzucić 6 na k6 i +64 na k100, aby mój wynik wynosił 7. W innym wypadku zdobywasz punkt.
Kod:
<zg>kostka k6:</zg> <zg>kostka k100:</zg> <zg>przerzuty:</zg> X/Y każde 20 pkt z GM to jeden przerzut. Nie liczymy sprzętu
-No dobrze- ucieszył się, że to nic poważnego, w końcu nigdy nie lubił gdy osobom z kręgu jego znajomych, tych bliższych, jak i tych dalszych, działo się coś złego. Po tej krótkiej odpowiedzi, przyszedł czas na grę, którą już poznał w teorii. Zagranie Julii nie było z pozoru trudne, sygnalizowany serw, lotka lecąca w miarę prosto, więc jedynym problemem w odbiciu poprawnym tej małej piłeczki ze skrzydełkami był więc on sam. O ile trafił dobrze w cel, o tyle jednak lotka, zamiast przelecieć nad siatką, wpadła idealnie w jej środek. Niemiec podszedł szybko do połowy boiska, odplątał ją i podał ponownie Brooks, by ta mogła zacząć jeszcze raz.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Las, który niesie ze sobą za dużo negatywnych wspomnień, czysto teoretycznie został sprawdzony w taki sposób, by uczniom pozwolić - i tym samym nauczycielom - na bardziej radosną i pełną życia eksplorację terenów. Mimo to echem po czaszce odbijały się nadal sytuacje sprowadzające na myśl odgryzienie ręki jednego ze studentów, który nie miał tyle szczęścia - nie był świadkiem, ale nadal pozostawał świadkiem tego, jak wygląda osoba po przeżyciu tego traumatycznego wydarzenia. Nie kusiło go zatem do tego, by wstąpić do miejsca dość niebezpiecznego, nawet jeżeli miałoby to przyczynić się do zebrania paru składników. Było zimno, chłodno, ciało traciło naturalną ciepłotę, a sam musiał nieco bardziej się rozgrzewać - czy to zaklęciami, czy to poprzez bardziej widoczne okrycie się płaszczem. Miejscówkę tuż przy Zakazanym Lesie mógł cenić za jedno - nie było tutaj za dużo uczniów o równie idealnych, perfekcyjnych wręcz zainteresowaniach. Samemu dzierżył fajkę między palcami, odpaloną poprzez zapalniczkę, pozwalając na to, by zastrzyk działającej na ciało nikotyny pozwolił mu się nieco rozluźnić i odzyskać wewnętrzny spokój. Od czasu do czasu bawił się również płomieniem - zapalał, gasił, zapalał, ruszał dłonią, by dowiedzieć się, na ile może sobie pozwolić, by nie doszło do zgaszenia ognia. Lewą ręką, w prawej dzierżył kulturalnie papierosa, jako że pozostawał nadal oburęczny. I nikt mu w tym nie przeszkadzał, gdy miał okazję skorzystania z wolnej godziny, jako że zajęcia z Uzdrawiania nie pozostawały tak popularne i tak dominujące jak te powiązane z Zaklęciami, OPCM czy chociażby Eliksirami. Spoglądając tym samym na niebo, które niespecjalnie było przychylne dla innych, wiedział, że rozpoczęła się również przerwa dla wychowanków poszczególnych domów, aczkolwiek nie posiadał też żadnego dyżuru. Nie zamierzał się przemęczać jak wcześniej, gdy był na zwolnieniu lekarskim przez dość pokaźny okres czasu, w związku z czym dokańczał palenie, sugerując się tylko własnym, biologicznym zegarem. Kędzierzawe włosy od czasu do czasu uderzał wyziębiający wiatr, a policzki stawały się nieco zaczerwienione. Lato odeszło z hukiem i nie mógł tego jakkolwiek cofnąć, czego szczerze żałował. Jednocześnie nie wiedział, jak bardzo jego odpoczynek w tym miejscu zamieni się w dość niespodziewane wydarzenie. Stał, opierał się o jedno z drzew, odchylając raz jeszcze głowę do tyłu, by odpalić kolejną gilzę nabitą tytoniem, by strawa płomienia ponownie wypełniła płuca, a sam przymknął na krótki moment oczy, myśląc: niech ta chwila nie mija. Niech trwa jak najdłużej, niech nikt jej nie przerywa.
Sytuacja była tak banalna, iż poniekąd oburzająca czy wręcz deprymująca. Kilka młodych dusz, a w dokładniejszym przybliżeniu - trzy takowe, postanowiły się wybrać do Zakazanego Lasu. Zapewne taki proceder zdarza się nagminnie, na co te mniej i bardziej surowe kary nie mają wpływu - a szkoda. Sam Fairwyn nie ma zamiaru udawać świętego w tym temacie, bo niejednokrotnie wojaże na zalesionym terenie, które dostawały miana "nielegalnych", smakowały najlepiej z dodatkiem późnych godzin nocny oraz kilkoma dodatkowymi zakazami, łamanymi na gorąco. Zaś taka rzeczywistość miała miejsce przeszło 30. lat temu, co zdaje się okresem dłuższym niż niektóre marne żyjątka uczniowskie życiorysy razem wzięte. Zatem banał pojawił się w momencie, kiedy na jednym ze szkolnych dyżurów brunet spojrzał przez okno. Tam urzekający widok jesieni, która walczy o rysowanie pejzażu z pierwszymi przejawmy tej jeszcze brzydszej części zimy, został oszpecony przez kilka postaci zmierzających w niezbadane wcześniej przez siebie rejony Zakazanego Lasu. Ravingera zirytowała to głównie przez fakt, iż wizja zjedzenia kilku uczniaków na jego dyżurze byłaby trudna do wyjaśnienia. Cóż, jakby warte obejmował kto inny, zapewne zostawiłby dzieciaki samopas, ciesząc się, iż to kilka nazwisk mniej do udawania, że się je pamięta tudzież, że ona cokolwiek we współczesnym świecie magii znaczą. Znaczyły jedynie nieliczne, zaprawdę. W krok wraz za przyszłymi nabywcami szlabanu, być może upomnienia o ile śmiałkowie nie zawędrują nazbyt daleko, mężczyzna ruszył pośpiesznie. Nawet swoją nieodstąpiona laskę, włożył pod ramię, aby krok stał się bardziej miarowy i rytmiczny. Podróż długo nie trwała, bo prędko oddał się szlakowi z dławiącego dymu, który zaprowadził Ravingera na obrzeża leśna, gdzie sylwetka młodego czarodzieja kroiła mu się w pamięci sposobem złośliwym i nieprzeciętnie niechętnym do przebywania. Chociaż jak na standardy tego Anglika - niechęć była dość standardowa. Podszedł do persony nauczycielskiego asystenta i na powianie, obdarzył go obolały westchnięciem, pogardliwym spojrzeniem w stronę papierosa oraz trudem w opamiętaniu się, iż nie jest to już krnąbrny student. Chociaż patrząc na jego postawę, chłop nie zdawał się wielce zmienić. - Panie Lowell - odkrzyknął w pewnym zawahaniu czy przypadkiem nie pojebał jego nazwiska. Nawet jeśli, trudno, najwyżej straci na wiarygodność. Zatem dla upewnienia się, iż pewien autorytet przez Fairwyna jest posiadany, ten powziął papierosa, depcząc niedopałek obcasem pantofla. - Nie w mojej gestii jest oceniać czy palenie łączy się z magiolecznictwem - powiedział prędko, aby nie dane było mu przerwać. Rav chciał przejść od razu do konkretów. - Chociaż niewątpliwie nasze spotkanie była nam dziś przeznaczone. Pomoże mi Pan znaleźć uczniów, którzy chwilę temu ośmielili się wejść do lasu - wbił laskę twardo w ziemię, opierając na niej swój ciężar. Cóż, nie zadał żądnego pytania i nie spodziewał się odmowy, lecz chciał przynajmniej dać chłopakowi szansę na samodzielną decyzję. A jeśli podejmie złą to przecież po to jest Ravinger, aby ją skorygować.
Sam nie miał na razie dyżuru - jako asystent jego obowiązki pozostawały znacznie mniejsze, a też, nie wpychał się do dodatkowych procederów poprzez fakt, iż zapracowanie zagwarantowało mu wizytę nie na Skrzydle Szpitalnym, a właśnie na oddziale św. Munga. Jakoś niespecjalnie widziało mu się ponownie trafić do murów, gdzie ściany są nieskazitelnie białe, sterylny zapach dostaje się do nozdrzy, chcąc powodować dławienie, a krążący wokół uzdrowiciele zamierzają mu jakoś pomóc. Pomocy nie potrzebował - przynajmniej nie teraz, gdy nikotynowy zastrzyk pozwalał mu rzeczywiście na ukojenie pewnych myśli. Te pędziły i galopowały niczym pegazy, chcąc przyczynić się do strat, wzburzenia i tak już nieco bardziej rozszalałej rzeki. I jak nic nie zamierzało przerwać jego pięciu minut dla samego siebie, tak zalecanych w ramach odstresowania się trwającą pracą, tak po prostu delektował się chwilą. Sekundy mogły z dziecięcą niewinnością upływać i nie pozwalać na to, by cokolwiek uległo zepsuciu, choć zgniłe korzenie zawsze będą sięgały mułu, nie otrzymując żadnej możliwości na magiczne, cudowne wręcz uzdrowienie. Nie znajdował się aż tak blisko drogi, ale najwidoczniej to wystarczyło, by na oczach pojawiła się sylwetka, o zgrozo, nauczyciela, za którym to niespecjalnie przepadał. Nie jęknął z zachwytu, nie podniósł rąk w obronie, no ba - pod kopułą czaszki lekko poczuł to, że jednak ten nie ma prawa wyciągać konsekwencji z papierosa, który obecnie znajdował się między palcami, a którego następnie wepchnął ponownie między własne wargi. - Fairwyn. - nonszalancko odbił piłeczkę z przywitaniem, choć nie przejmował się tym, że otrzymał na starcie pogardliwe spojrzenie. Zauważał takie rzeczy, kiedyś na ignorancję i brak szacunku reagował dość specyficznie, acz życie udowodniło mu, że gdyby się denerwować na każdą, najmniejszą drobnostkę, już dawno by go tutaj nie było. Spoglądał zatem na niższego o dziesięć centymetrów mężczyznę, niespecjalnie wycofując się do tyłu, gdy ten zajął się jego papierosem, depcząc niedopałek w dość niekulturalny sposób. Nie miał czasu od razu się do tego odwołać - do słów - dlatego pozwolił sobie posłuchać o pomocy w znalezieniu uczniów. Serio? - W mojej gestii jest natomiast oceniać, że istnieją inne, bardziej prawidłowe sposoby na utylizację papierosów. - powiedział jakoby od niechcenia, podbródkiem kiwając w kierunku obcasa. Szkoda butów na taki proceder. - Kontaktowałem się ostatnio z jasnowidzem. Czy na pewno było przeznaczone? - wygadane to jednak miał, ale robił to pasywnie. Odebranie używki nie stanowiło dobrego początku ich wspólnej przygody w celu znalezienia jednostek szwendających się po Zakazanym Lesie, ale nic dziwnego. Oboje się jakoś niespecjalnie lubili. - Jedyne osoby, które są w stanie wydawać mi polecenia, to profesor Williams i dyrektor Wang. - wyjął zapalniczkę, odpalił ją, przerzucił do następnej dłoni i schował do lewej kieszeni. - Więc pójdę, ale to, co będę robić, zależy tylko ode mnie. - z czystego obowiązku, oczywiście. Słowa Fairwyna miały najmniejsze znaczenie, skoro i tak pozostawał nauczycielem zaklęć, a nie uzdrawiania. Wyprostował się, przekręcił różdżką w prawej dłoni, biorąc nieco głębszy wdech. - Gdzie poszli, kiedy poszli, w którym kierunku, ilu ich było? - zaczął wymieniać najbardziej istotne informacje, które Ravinger winien mu przekazać, jeżeli liczył na jakąkolwiek owocną współpracę.
Myśli profesora przebiegła skromna refleksja na temat kierunku, w którym zmierzała jego rozmowa z młodzieńcem. Czy sposób wyrażania się Pana Lowella w takiej formie trwał przy nim od dawna? Czy może ta konwersacja zaczyna sprowadzać się to bestialskich mechanizmów, tak chętnie wykorzystywanych przez wszelkich idiotów, gdzie każda pojedyncza wypowiedź ma sączyć się jadem i agresywnie odnosić się do wszelkiej nietaktowność drugiego rozmówcy? Co byłoby dziką walką o dominację w jakiś miałkich słowach, a w ogólnym rozrachunku dobór słów stanie się ważniejszy niż sam cel, dla którego rozmowa w ogóle miała się począć. W żadnym wypadku Fairwyn nie zamierzał zelżeć, ale tym bardziej nie widział się jako gracz w płytkiej gierce. - Zatem winien mi Pan wybaczyć brak niekompetencji. Wszak czarodziej uczy się całe życie, czyż nie? - Nie miał również zamiaru spuszczać się nad jakimś niedopałkiem dłużej niżeli te kilka marnych sekund. Ważne, że las nie spłonie - reszta to tylko szczegóły, które trwożą umysły palaczy. Ewentualnie ich systemy wartości. Chociaż gdy osoba wkłada przysłowiowego szluga do usta - czy można tu mówić o jakiś wartościach? Raczej o rozdeptaniu własnej godności. Jednak odchodząc odchodząc od starczych zgryźliwości w tematach, gdzie horyzonty są wąskie i ściśle ukierunkowane na jeden punkt, warto powrócić do palącego problemu. Imbecyli, którzy wyruszyli w zakazany las. To zaś za moment. - To tylko utarty frazes, Panie Lowell - uśmiechnął się półgębkiem- zapewniam, że do Pańskiej przyszłości oraz zawodowych kompetencji się nie imam. Jedynie rozsądniej będzie powędrować szlakiem uczniów w Las z - brunet zrobił przerwę, błąkając wzrokiem po niebie i kolejny, ciężki wydech wobec słów, których wcale mówić nie chciał. Te zaś zdawały się być na miejscu, przynajmniej po odjęciu kontekstu osoby młodszego czarodzieja. - Z kimś, kto potencjalnie szczyci się rozsądkiem. Zatem jeśli w Pańskiej fanaberii nie znajduje się moja śmieć, będzie mi miło? - Zakrztusił się aż śliną, stukając się w pierś zamkniętą pięścią. Albo zwyczajnie okoliczności przyrody głośno krzyczą, iż jest to już czas profesorskich przeziębień. W końcu rok śmiało pędzi w stronę grudnia i jest to niechlubny okres pomniejszych, zdrowotnych powikłań. Zatem albo zbliżające się widmo choroby, albo sama wizja "miłego" czasu w towarzystwie wychowanka prof. Williams drapała nieprzyjemnie w gardło. - Było ich troje, ewentualnie czworo w co powątpiewam. Zmierzali w południowo-wschodnią część lasu i najprawdopodobniej mijali te obrzeża, przy których zabłądziłem znajdując Pana. Mieli nade mną może kwadrans przewagi w porowych do dwudziestu minut. Chyba, że w pewnym momencie zaczęli biec, wtedy niech sam Merlin ma w opiece moje biedne stawy. - Odkaszlnął z płuc zimne powietrze, zasłaniając usta szatą. - Zaproponowałbym rozdzielnie się, aby ich odnaleźć, ale zdaje mi się, że we dwójce będziemy skuteczniejsi. - Uniósł swoją laskę nieco nad ziemią, wskazując pewnie kierunek, w którym powinni pójść. - Możemy? - Dopytał, stawiając już pierwsze, niepośpieszne korki w stronę leśnych czeluści. Chociaż optymistycznie wolałby najpierw obejść Zakazany Las z miłą nadzieją, iż wśród śmiałków jest tchórz, który przeżywa wstąpienie w mrok dziczy.
Każdy, kto zna nieco Felinusa bardziej, wie o tym, że dość trudno jest sobie zaskrobać u niego chłodne, kalkulacyjne zachowanie. Jeżeli do tego dochodziło, to mógł pogratulować wówczas danej jednostce - do każdego przecież podchodzi z uśmiechem, nie stroniąc od kontaktów międzyludzkich. Przy profesorze Fairwynie jednak odpalało się coś w rodzaju znieczulicy, swoistego mechanizmu obronnego, dzięki którym te krytyczne struktury miał zachować w idealnym porządku. Poza zasięgiem obcych ludzi, poza zasięgiem tych, którzy chcieliby je naruszyć. Oklumencja pozwalała mu na łatwiejsze poruszanie się pod tym względem - i chociaż wiąże się ona ze stłumieniem wewnętrznego ja, tak naprawdę w niektórych momentach cieszył się, że piętno przeszłości pozostało z nim aż do dzisiaj. Na kolejne słowa nie odpowiedział, a zamiast tego kiwnął głową, spoglądając błyskiem czekoladowych tęczówek bardziej szczegółowo w jego kierunku. Tego się nie spodziewał, co nie znaczyło, że od razu zamierzał wycofać się z własnej postawy, prędzej nakierowując ją na bardziej łagodne struktury - z możliwością powrotu do wcześniejszego schematu. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie znajdował się pod wpływem jakichkolwiek substancji otaczających świat. Cukier też uzależnia, ale to papierosy są uznawane za powszechnie złe. Tutaj cukrzyca i otyłość, tutaj problemy z układem krążeniowo-oddechowym. Z tym, że pierwsze jest podawane dzieciom od maleńkiego, to drugie - gdzieś w wieku nastoletnim. - W mojej fanaberii nie ma miejsca na śmierć. - westchnął nieco ciężej, zastanawiając się, czy Ravinger od samego początku nie szuka możliwości do udupienia go, a słowa miały nieco zmniejszyć czujność. Doskonale pamiętał, jak przez niego zginęła jedna osoba, a samemu ciągle czuł się tak, jakby ta myśl nawiedzała go co jakiś czas, nie dając spokoju. Nie codziennie, a prędzej co parę dni, szeptała, pokrywając pierzyną do snu. Szkoda tylko, że ta pozostawała nadal wyjątkowo ciężka, uniemożliwiając oddychanie; ciążąc na płucach bardziej niż to ostrzejsze, mniej przyjazne dla pozostałych powietrze. W sumie, nie wiedział, co lepsze. Dalsze palenie szluga, którego by sobie wyjął z kieszeni, czy jednak bieganie po okolicy i nieco rozgrzanie się w ramach poszukiwania uczniów, który przedostali się do lasu. Idealnie, tego było im jeszcze trzeba. - Czysto teoretycznie las był sprawdzony, więc nie powinno ich nic spotkać. - ruszył nieco przed siebie, spoglądając tym samym na nauczyciela Zaklęć, z którym to miał dzisiaj przyjemność współpracować. Może nie będzie tak źle? Lowell, to tylko sprawdzenie, gdzie są gówniaki, prosta misja - wejść, wyjść, zabrać za szmaty i dać cynk do wychowawców. - Oby biegli również, gdy postanowią jednak zawrócić do zamku. - w sumie to by wiele ułatwiło. Nie musieliby się zapuszczać dalej w Zakazany Las, a też - mogliby spędzić ten czas na przyjemnej wycieczce. - Rozdzielenie rzeczywiście nie jest złe, ale czy potrafi pan rzucić zaklęcie patronusa? - w sumie o tym nie wiedział, a taki strażnik mógłby się przydać, gdyby po drugiej stronie działo się coś nieprzyjemnego. - Ale tak, we dwójce będziemy skuteczniejsi. - przytaknąwszy, odbił się zgrabnie od drzewa, do którego się przytulał plecami, by następnie ruszyć do przodu. - Możemy. - standardowo rzucił na swoje ubrania Absorptio, by następnie potraktować je zaklęciem Protego, dzięki któremu, w razie chęci zrobienia niespodzianki przez uczniów (albo studentów) mógłby nieco zyskać na czasie i możliwości chwycenia w bardziej pewny sposób za różdżkę.
Jeżeli Hariel Whitelight zdecydował się na późne wyjście ze ślizgońskiego pokoju wspólnego, przemknięcie przez lochy i wizytę na błoniach skąpanych w czerwonych promieniach słońca, osamotnionego w swej dominacji nad niebem i pozbawionego rywala pod postacią księżyca, którego twarz w normalnych okolicznościach byłoby już widać nad nieboskłonem, to kroki młodego mężczyzny zaprowadziły go na obrzeża Zakazanego Lasu, pozbawionego alarmującej kadrę nauczycielską bariery, ale też spokojniejszego po przeprowadzeniu akcji przesiedlenia części niebezpiecznych stworzeń. Kto wie, co jednak wypełzło w ostatnim, ciemnym okresie?
Na polanie, pod wielkim, rozłożystym wiązem, rzeczywiście stała zakapturzona postać. Drobna postura - może o głowę niższa od Whitelighta, skrawek mundurka szkolnego wystający spod puchowej kurtki - wiła się w zniecierpliwieniu, kiedy końcówka trzewika ryła coś w leśnej ściółce.