Wschodni brzeg wielkiego jeziora w dużej mierze zagarnęła linia gęstych drzew, dzięki czemu jest jednym z mniej okazałych. Jest także nieco podmokły, przez co niekiedy można w tym miejscu wpaść w ogromną kałużę, za to właśnie tutaj można obserwować najlepsze zachody słońca w całym Hogwarcie.
Spotkanie było przyjemne, bo mało zobowiązujące i angażujące, jako że nie znał Katherine prawie wcale, mógł sobie pozwolić na większą swobodne, niż podczas rozmów z dajmy na to Nessą. Mógł być mniej arogancki, a bardziej spokojny, często brakowało mu takiej sposobności i przy każdej takiej sytuacji był bardzo szczęśliwy. -Oh, rozumiem to aż za dobrze.... Mój ojciec także bywał dość..... surowy.- Jeżeli to, co robił ojciec, można było jeszcze zakwalifikować do surowości, a nie przemocy, to tak, zdecydowanie był bardzo surowy. Jego dobry humor momentalnie prysł, na szczęście nie zbliżył się jeszcze do dziewczyny na tyle, by mogła dostrzec momentalną zmianę na jego twarzy. Podrapał się po barku, na którym wiły się tatuaże. Znowu ten ton, sugerujący, że to on miał, by na coś zasłużyć lub o coś prosić, nie za bardzo miał ochotę uświadamiać dziewczynę, że jest inaczej. Niech żyje w słodkim przeświadczeniu, że jest panią wszystkich i wszystkiego i że wytresowała sobie ślizgona, oby tylko nie przekonała się o tym, że jest inaczej w najmniej odpowiednim momencie. -Oh, doprawdy? Mogę? Mam ci za to podziękować czy wystarczy, że będę sumiennie wykonywał swoje obowiązki? Nie zapędzaj się panno Russeau.-Powiedział pół-żartem, pół-serio.-Jeszczem gotów pomyśleć, że to jedyne, do czego jestem ci potrzebny.-Tym razem nie odwzajemnił uśmiechu, jedynym wyrazem radości, jaki można było dostrzec, był radosny błysk w jego oczach. -Stracić kontrole? Wszystko zależy od tego, w jaki sposób i w jakim celu tracimy ową kontrolę.-Powiedział ciszej niż do tej pory i zapatrzył się w horyzont. -Wyzwanie? Przecież to żadne wyzwanie, woda jest przyjemna, a nic nie działa po treningu tak świetnie, jak zimny prysznic, w tym przypadku kąpiel.-Czemu miał, by się bać wejścia do wody, nie bał się zimna, nie wstydził się Katherine, poza tym nie miał się czego wstydzić. Podpłynął na tyle blisko, by dziewczyna znalazła się na wyciągnięcie ręki.-A ty? Jak odprężasz się po treningu?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
"Surowy ojciec" to było pojęcie jakże szerokie w swojej całej sferze. Ojciec, którego praktycznie nigdy nie było w domu a jak już był to siedział w gabinecie, na którego drzwiach pisało " Nie wchodzić pod żadnym pozorem" . Kochająca się rodzinka, cudownie. Uśmiechnęła się lekko gdy wspomniał jej nazwisko bo sama się nim nie przedstawiała. Ona za to nie pamiętała w obecnej chwili jego nazwiska, bo coś w głowie blokowało dostęp do tej informacji. Nic tylko strzelić sobie z zaklęcia w kolano, jak na złość w tej chwili. Nie powiedziała jednak ani słowa, chociaż zrobiło jej się z tego powodu miło. Nie było to jej winą, że zachowuje się w taki sposób jak właśnie ją wychowano. Sam ojciec wiecznie jej wpajał swoje zasady, jako sędzia Wizengamotu musiał sprawić że inni czuli do niego respekt. To dlatego w ich domu zawsze mówiło się przeważnie tylko w tonie rozkazującym. -Mógłbyś mi jeszcze w inny sposób umilić czas - powiedziała - przynajmniej nie musiałabym go spędzać samotnie. Lubię ćwiczyć w parze, ale siostra nie zawsze ma czas, ostatnio trochę się mijamy. - miała nadzieję, że nie wychwyci tego niewielkiego smutku w tym ostatnich słowach, które wyszły z jej ust. -Myślę, że masaż byłby dla ciebie czystą przyjemnością i nie musiałabym cię nawet do niczego zmuszać. Sam z chęcią byś to zrobił. Chodzi tylko o to, że mam swoje zasady i nie rozmawiam z byle kim.- powiedziała zgodnie z prawdą. -Po treningu piję koktajl z lodem i leżę na trawie rozmyślając, ale kąpiel też jest bardzo przyjemną sprawą- powiedziała i zanurzyła się na moment, by zaraz potem ochlapać go wodą. Miało być po prostu zabawnie. -Enzo, masz jakieś hobby? - zapytała.
Miał nadzieje, że poza wspomnieniem o surowym ojcu, nie będą musieli konwersować o rodzinie. Oczywiście dziewczyna nie mogła wiedzieć, że ów temat był dla niego drażliwy i że samo rozmawianie o nim jest dla niego irytujące. Nie mogła wiedzieć, że jego ojciec zamienił jego dzieciństwo w piekło, a życie uprzykrzał i teraz. Nazwał ją po nazwisko, bo ostatecznie przypomniał sobie, że kiedyś słyszał je na jednej z lekcji. Miał nadzieje, że nie wyglądało to dziwnie i niezbyt się tym przejęła. Kolejne słowa wywołały cichy śmiech i pytające uniesienie brwi. Nie mógł powiedzieć, że nie rozbawiły go jej słowa. -Umilić ci czas w inny sposób? Wspólny trening? Fakt, sam nie mam z kim ćwiczyć... ale jesteś pewna, że dotrzymałabyś mi kroku? Jeżeli tak to, czemu nie, możemy spróbować kiedyś tam....- W zasadzie, nie wiedział, czy spotka się z dziewczyną po raz drugi, to że spotkanie było w miarę przyjemne, nie oznaczało, że z automatu ją zaakceptuje i wpuści do grona nielicznych osób, które lubi. -Co dokładnie lubisz ćwiczyć? Poza bieganiem i ćwiczeniami na rozciąganie.- W tym drugim nie miał zamiaru jej pomagać, mógł co najwyżej poobserwować tak jak wcześniej, to nie wymagała jego wysiłku, a nie było jakieś nieprzyjemne. Nie zamierzał jednak jej o tym powiadamiać. Miał ochotę zapytać o to, czy jej siostra również jest w Hogwarcie, ale uznał, że pozostawi sobie to pytanie na później. -Tak myślisz? A cóż sprawiło, że tak łatwo mnie rozgryzłaś i dowiedziałaś się, co myślę? Ależ oczywiście, dla ciebie ów masaż nie byłby już czystą przyjemnością i nie chciała, byś się przekonać czy jestem dobrym masażystą?- Mówiła o tym tak, jak by tylko on miał czerpać z tego przyjemność, a dla niej ów masaż miał być tylko nieprzyjemną koniecznością, Włoch dobrze wiedział, że tak nie jest. Kiedy go ochlapała, zrobił zdziwioną minę, a nim zdążył odwdzięczyć jej się tym samym, dziewczyna zadała mu pytanie. -Wiele rzeczy, szermierka, kickboksing....czytanie. A ty? Oczywiście poza namawianiem biednych ślizgonów do fundowania ci darmowego masażu.- Położył się na wodzie i podpłynął jeszcze bliżej, zatrzymał się zaledwie metr od dziewczyny i zastygł w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Na szczęście Katty wiedziała jak drażliwe potrafią być tematy na temat rodziny. Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Miała ogromne oparcie zawsze w swoim rodzeństwie i starszym bracie, który stał zawsze za nią murem. Starała się nie myśleć za często o Benjaminie, bo wtedy popadała w depresję, ale za to raz na pół roku była na jego grobie. Nigdy nie lubiła mówić o swoim ojcu, bo każdy o nim słyszał, a ten czarodziej był na tyle nieobliczalny, że za pieniądze potrafił osiągnąć wszystko. Woda była przyjemnie chłodna i delikatnie "otulała" jej ciało. -Tak, wspólny trening byłby fajnym pomysłem. Ćwiczę od dawna, jestem też pałkarzem w naszej szkolnej drużynie, dotrzymałabym ci kroku- powiedziała z mocnym przekonaniem w głosie. Nie uważała siebie za ani trochę gorszą od chłopaka. Na pewno spokojnie dotrzymała by mu kroku w biegu i jeszcze go prześcignęła. Oczywiście przy odrobinie szczęścia. -Główny sport to latanie na miotle, wyścigi, bludger. Skłamałabym jakbym powiedziała, że nie lubię latania, ten powiew we włosach, gdy jest się sporo metrów nad ziemią. Coś niesamowitego. Lubię też w wolnej chwili polatać w lesie na testralach. To wspaniałe stworzenie, a rodzice kiedyś uczyli mnie jeździć na Abraksanach. Jeździłeś kiedyś? - zapytała z lekkim zainteresowaniem w głosie. -Zapomnijmy o masażu, lubię zaklęcia, testrale i rzucanie sztyletem do celu. Mam słabość do tego typu broni białej. - powiedziała wymijająco, po czym nagle poczuła jak coś musnęło jej kostkę. Nie pisnęła niczym mała dziewczynka, ale wyrwała gwałtownie do przodu, a że obok był tylko na jej drodze Lorenzo, to po prostu wpadła w jego ramiona, by za moment po prostu oderwać się od nich niczym poparzona. Zaśmiała sie lekko zestresowana. -Wybacz, coś tam dotknęło mi kostki, nie jestem aż tak wielkim fanem wody- wyjawiła mu swój drobny sekret. Tutaj mogła sobie stać spokojnie w wodzie, ale gdyby ją wyrzucić z łódki na środku jeziora na pewno by utonęła.
Enzo nie miał brata, nie miał siostry, ojciec go nienawidził, tak samo jaka cała rodzina z jego strony, a jedyną osobą, która naprawdę go kochała i żyła w jego najbliższym otoczeniu, była mama. Włoch zdążył jednak stracić do niej szacunek, przez wszystko, na co pozwalała jego ojcu, bez najmniejszego nawet protestu. Tak właśnie jedynymi akceptowanymi przez niego członkami rodziny, była babcia i dziadek. Osoby, które zawsze go broniły i stały za nim murem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo cieszy go, że już niedługo się z nimi spotka.... Chłopak czuł się w wodzie świetnie, zimna ciecz oblewająca jego skórę była bardzo przyjemną odmianą po cieple panującym „na lądzie". -Skoro tak uważasz, to nie mam nic przeciwko. Pałkarzem? Wybacz, ale niezbyt interesuje mnie Qudditch, Latanie lub inne rzeczy związane z siedzeniem okrakiem na kawałku drewna. Mimo tego wierze, że bycie pałkarzem pozwoli ci dotrzymać mi kroku.-Po co miał jej kłamać i tak był delikatny i nie powiedział jej, że uważa jej pasje za sport dla plebsu, oraz latanie, które tak kocha, nie ma dla niego w sobie nic oryginalnego ani wspaniałego. Po co jednak zrażać do siebie ludzi? -Cóż, ja skłamałbym, mówiąc, że je Lubie, ale nie mam problemu, z tym że ktoś je lubi.-To zaś było kłamstwo, ale kłamstwo, które miało mieć pozytywne skutki.-Nie Lubie latać, a jeździć niestety nie miałem okazji, może kiedyś spróbuje, a może ty mnie nauczysz?- Posłał jej szeroki i zachęcający uśmiech. Spojrzenie jego Mętno zielonych oczu było trochę mniej entuzjastyczne, to zaś było spowodowane tylko tym, że wciąż rozmyślał o swojej rodzinie. -Jak wolisz, zapomnijmy o masażu. Sztylety? Lubie broń białą, ale nie same sztylety, ćwiczę walkę szablą i szpadą, jeżeli lubisz broń białą, mogę cię nauczyć jak się posługiwać szablą.- Nim zdążył poznać jej odpowiedź na jego propozycje, dziewczyna przeraźliwie pisnęła, wprawiając go w lekkie zaskoczenie, po czym dosłownie się na niego rzuciła. Na szczęście nie przewróciła go, lecz zdecydowany atak na jego pierś był dla niego nie małym, lecz w miarę przyjemnym zaskoczeniem. -Przyznaj się, zrobiłaś to tylko dlatego by mieć okazje wpaść mi w ramiona? Prawda?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Rozmawiali sobie spokojnie na temat sportu. Oczywiście Kat nie musiała od każdego wymagać by wielbił miotły. W rodzinie to ona była tylko taką fanatyczką, że jak wyszedł najnowszy model Nimbulusa ona miała go od razu zakupionego, byle jak najszybciej przed innymi w szkole. -Dlatego, że jesteśmy tak różni, przynajmniej się nie będziemy nudzić. Moja siostra też nie lubi mioteł i woli trzymać się ziemi. Niby identyczne jak dwie krople wody, a tak bardzo różne - oznajmiła. Gdy jednak wspomniał o jeżdżeniu to oczy jej się zaświeciły. -Powiedz mi Enzo, czy widzisz testrale? Moglibyśmy udać się na pełną przygód wyprawę do Zakazanego Lasu i polecieć na testralach np do Londynu. Chyba, że jesteś grzecznym chłopcem i takie zabawy są nie na twoją godność- powiedziała robiąc przy tym skruszoną minkę, bo wiedziała, że chłopak zgodzi się na taką wycieczkę. Gdy odskoczyła od niego jak oparzona, zaraz znowu musiała wpaść w jego ramiona, bo znów coś ją lekko musnęło w kostkę i to ją przy okazji poparzyło. Czyżby druzgotek? To dziwne, tutaj blisko brzegu. -Chciałbyś, ale nie. Nie dam ci tej satysfakcji Enzo, mam dosyć wody- powiedziała siląc się na lekki uśmiech po czym ruszyła na brzeg. Mokry materiał idealnie odkształcił się na jej ciele. Zadrżała lekko, gdy poczuła na ciele delikatny wietrzyk. Stała teraz na brzegu, czekając aż materiał zacznie schnąć. Nie patrzyła, czy Ślizgon wyszedł z wody. Starała się nie gapić na niego, bo pomyśli że traktuje go jak jakiś wyjątkowy okaz. Ojciec mówił jej zawsze, że nie wolno bezczelnie patrzeć się na ludzi, więc ona starała się tego nie robić i nie lustrować jego mięśni.
Nie Lubił konwersować o sporcie, najczęściej ludzie nie chcieli lub nie mieli wiedzy, by konwersować o tym, co lubił, a on nie miał ochoty rozmawiać o innych bardziej pospolitych, lubianych przez większość. Właśnie dlatego tak lubił konwersować z Nessą, dobrze wiedział, że nie lubi latania na miotle przynajmniej w połowie tak jak on, a tyle mu wystarczało. Nie poruszała też tematów sportowych, a Kat jak miła by nie była, lubiła latać i nawet bezwiednie wspomniała o tym dość często. Jej słowa brzmiały.... nad wyraz zobowiązująco, dość szybko zaczeła ich traktować jak jedność, nie mówiła już o sobie tylko o nich, dla Enza było to co najmniej nieprzyjemne. Nie będziemy? Enzo nie wiedział, czy będzie w stanie jutro powiedzieć, jak ma na imię dziewczyna, z którą spotkał się nad jeziorem, a ona wyjeżdżała z takimi tekstami. Moze po prostu Włoch był przewrażliwiony. Nie zareagował na to jednak niczym gwałtowniejszym niż przewrócenie oczami. Znowu mówiła o swojej siostrze, a chłopak znowu wstrzymał się od zadania dokładniejszych pytań o ową rodzinę. Kolejne pytanie było zaskakujące. -Nie, nie widze Testral, bogu dzięki. Poza tym nie znam cię na tyle, by udać się z tobą na taką wyprawę.No... może kiedyś.- Kolejne intrygujące pytanie, z którego zadanie się wstrzymał. Dlaczego ona widziała Testrale? Wolał nie pytać, dla wielu osób bywał to drażliwy i osobisty temat. Enzo zaś, w odróżnieniu od Kat, która według niego trochę zapędzała się w trakcie tej rozmowy, potrafił dostosować pytania do czasu, jaki znał daną osobę. Jego tezę, która zakładała, że dziewczynie chodziło tylko o kontakt fizyczny, był fakt, że już po chwili znowu się na niego rzuciła. Kiedy oznajmiła, że czas opuścić głowę niezauważalnie odetchnął z ulgą i podążył za dziewczyną. Kiedy znalazł się już na brzegu, zarzucił koszulkę na ramię. Uznał, że najwyższy czas wracać do siebie, ma jeszcze trochę nauki, a jest dość późno. Nie wiedział jak pożegnać się z dziewczyną. Uznał więc, że nie zrobi tego w żaden bliższy sposób. -Musisz mi wybaczyć Panno Russeau, ale nauka mnie wzywa, bardzo przyjemna kompiel, co do tego kiedy umówimy się na trening...wystarczy napisać... a teraz wybacz...
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
#4czaszka - A + 50% za 80pkt z ONMS i 20pkt z transmutacji
Poranna lekcja onms miała poprawić mi humor, święcie w to wierzyłem. Im szybciej robiło się ciemno, tym większe lenistwo mnie ogarniało. Ktoś powiedziałby, że to normalne, a ja pewnie natychmiast zgodziłbym się z tym twierdzeniem, gdyby nie wyduszało ono ze mnie brutalnie wszystkich chęci do życia. Wmawiałem sobie, że to przez coraz gorszą pogodę nie mam ochoty na spacery po zimnym, nieprzyjaznym lesie. Od czasu zranienia przez bystroducha nie poszedłem tam jeszcze ani razu w celach zarobkowych, a ilekroć tylko odzywała się we mnie wrodzona ambicja, aby może popracować nad tą niechęcią, inna część mnie - ta bardziej rozważna - starała się gasić ten entuzjazm. I tak tkwiłem dziwnie zawieszony pomiędzy potrzebą zanurzenia dłoni w ciepłej, znajomej mi zwierzęcej krwi, a awersją do konsekwencji jakie to ze sobą niosło. Ostatnio były one aż zanadto dotkliwe, zwłaszcza, że wciąż pamiętałem o obietnicy złożonej Finnowi. Aby o tym nie myśleć poświęcałem całkiem sporo energii na szukanie czaszek. O ile kilka pierwszych dało się bez problemu schwytać, tak czwarta z nich nieustannie robiła mi na złość. Nie mogłem już zliczyć jak wiele razy uciekała mi z rąk. W efekcie w tym momencie łapałem ją chyba szósty raz i właśnie przytwierdzałem ją zaklęciem do własnego płaszcza, od wewnątrz oczywiście. Jeszcze szybkie zaklęcie unieruchamiające i zdawało mi się, że zabezpieczyłem ją chociaż na krótką chwilę. Niestety przy okazji wleciałem w jedną z kałuż, które zebrały się w pobliżu miejsca zbiórki, więc musiałem wysuszyć się zaklęciem. Pracowałem w milczeniu nad butami nie zwracając uwagi na otoczenie.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Kolejna lekcja na którą ledwie się doczłapał. Szczególnie, że wędrówka na błonia w jego stanie nie należała do najprzyjemniejszych. Dlatego, od razu, kiedy zaszedł na brzeg jeziora, osunął się na ziemię i siadając w trawie, podciągnął nogi do góry, zginając je w kolanach. Oparł na nich przedramiona z na wpół przymkniętymi powiekami obserwując nadejście kolejnych uczniów i oczekując początku lekcji. Ta nie chciała nadejść szybko. Odetchnął w duchu, otwarcie ledwie dostrzegalnie, z wolna, wypuszczając powietrze z płuc. Rozejrzał się bardziej skoncentrowany, wzrokiem natrafiając na prefekta naczelnego. Przymruzajac powieki, odezwał się gardłowo w jego kierunku: - Te, elegancik. Masz pojęcie czy znów będziemy oglądać traszki, czy inne dżdżownice? Jeśli tak... Jeszcze był czas zdezerterować. Zrobić sobie wagary.
Na dworze było chłodno i wilgotno, kolorowa jesień odeszła w niepamięć, zostawiając mieszkańcom Hogwartu ten smętny okres pomiędzy ostatnim liściem a pierwszym płatkiem śniegu. Zazwyczaj pełen błota i deszczu, co dla Wielkiej Brytanii było chyba charakterystycznym zjawiskiem. Nic dziwnego, że spakowała w torbę rękawiczki i chusteczki, poza podstawowymi przyborami lekcyjnymi. W czarne jeansy z wysokim stanem wpuszczony był zielony golf, na który ubrała krótką kurtkę, również czarną. Na stopach miała kalosze sięgające przed kolano, a burza rudych włosów zebrana była w wysoką kitkę. Poprawiła kołysząca się na ramieniu torbę, żwawo stawiając kolejne kroki. Miała dobry humor, o czym mógł świadczyć delikatny uśmiech, a także trzymany w dłoni, termiczny kubek z kawą, którą jak zwykle przed porannymi zajęciami zabrała z kuchni. Zerknęła w stronę pochmurnego, szarego nieba i westchnęła bezgłośnie, czując na policzkach chłodny powiew wiatru. Dostrzegając prefekta naczelnego @Riley Fairwyn i stojącego obok, jej nowego podopiecznego @Gunnar Ragnarsson, podeszła w ich stronę z tym swoim zaczepnym uśmieszkiem, przesuwając spojeniem po ich twarzach. - Riley, dobrze Cię widzieć. -rzuciła pogodnie na przywitanie. Fairwyn był chyba najbardziej obowiązkowym z krukonów i doskonale odnajdował się w roli prefekta naczelnego, starał się też chodzić na wszystkie zajęcia. Miała nadzieję, że sprawa z Elaine, za którą ostatnio wybiegł z zajęć rozwiązała się pozytywnie, chociaż nie miała odwagi pytać. A właściwie to nie chciała być wścibska. Zaczęła od krukona, chociaż nie zrobiła tego celowo ani też nie chciała urazić ślizgońskiego Wikinga, w którego stronę zaraz się obróciła, lustrując go wzrokiem. Na szczęście nosił odznakę na lekcjach, o co go prosiła. - Cieszy mnie to, że jako prefekt Slytherinu zdecydowałeś się świecić przykładem i chodzisz na lekcję. Jak sobie radzisz z patrolami dziennymi? Zapytała z ciekawością, bo tak naprawdę nie mieli jeszcze okazji porozmawiać dłużej po tym, jak dostał odznakę od dyrektora. Miało mu to pomóc odnaleźć się w szkole i zaangażować w jej życie, a do tego Nessa łudziła się, że będzie miał pozytywny wpływ na Cassiusa czy Dinę, chociaż wątpiła, aby ta dwójka była reformowalna. Upiła łyka kawy, rozglądając się dookoła — frekwencja nie była zachwycająca. Pewnie przez pogodę, która wcale nie zachęcała do wyjścia. Miała nadzieję, że ujrzy więcej zielnego koloru, który pozwoliłby im na umocnienie swojej przewagi punktowej w bitwie o puchar domów, na który była tak niemiłosiernie nakręcona.
Już wcale nie tak wcześnie, zdążyła przecież przebiec się zanim słońce wstało po szkolnych błoniach, żeby odgonić te niebezpiecznie ekscytujące sny o ogniu i psich zaprzęgach. To jedne z tych przyjemnych lekcji kiedy można się ubrać wygodnie, więc w dres oczywiście, nie bylejaki bo ciepły i gumofilce zgodnie z przykazem Cromwella, zbiegła po schodach do podziemi, żeby poprosić któregoś ślizgona o ile któryś idiota o tej godzinie wstaje bez powodu comy Anfima obudził, bo była pewna, że ten zaśpi. Że całą noc pewnie myślał o zdobywaniu świata, Anfim, nie rób tego, spać musisz więcej. Dziesięć, piętnaście minut potem za rękę ciągnie go, Anfim no chodź, przez korytarz, o schodach, widzi przecież jaką ma Anfi twarz skrzywioną niezadowolony jakiś, ale uśmieszek się na ustach Balbiny krząta i wcale nie powie, ani trochę, chociaż brat pyta "Balbinka, czemu się tak uśmiechasz?" to Balbinka nic nie mówi, przecząco kręci głową i chichocze znowu aż wyjdą na dwór. -My pajdziemy nad jezjoro. - mówi w końcu, a oczy się jej błyszczą bo Balbinka wie dobrze, że lubisz takie podmokłe tereny, jaszczurki proszę ciebie i inne padalce. Jej osobiście to te małe zwierzątka różnicy nie robią, zaczyna się interesować dopiero tymi, które trudno byłoby rozdeptać, ale kochasz ślimaki, a ona kocha Ciebie, więc ustalmy, że skala jest taka: ślimak - długo długo nic - zwierzęta większe od pudełka na buty. Tak to wygląda w jej głowie. Wiesza się bratu na ramieniu i opiera głowę o jego bark. Mięśnie jeszcze palą po porannej przebieżce, a endorfiny hulają ochoczo we krwi. Wiesz Anfi, że organizm wydziela endorfiny przy wysiłku fizycznym, bo myśli, że umiera? Spogląda w górę, z barku brata na jego twarz i uśmiecha się. - Jeżeli będziem łapać zwijerzęta, to ja złapiu więcej. - zapowiada z błyskiem w oku po czym uśmiecha się przekornie, bo przecież nawet jak złapie więcej to odda mu wszystkie tak jak się należy bożku Anfimu wszystko oddawać w szczodrych darach. Jej w zasadzie to i tak wszystko jedno czy ona tych padalców nałapie, popatrz Anfim, czym innym tu się przecież można zachwycać, a nie ilością glist w butach. Patrz jak słońce wschodzi, barwi wodę na czerwono i złoto, jak płynny ogień, włazi Balbinka burząc taflę wody i patrzy jak okręgi rozchodzą się promieniście. - Patrz na tę prykrasną geometryię natury. - mówi oglądając się przez ramię, ale spojrzenie zielonych oczu nieodrazu natrafia na brata. Krzyżuje się z lodowymi tęczówkami ukrytego w krzakach ślizgona, przyczajonego jak dzikie zwierze, na widok czego ona sama, jak równie dzikie zwierze lekko nogi ugina i oczy mruży dając znak, że jest równie uważna. Zapach kawy miesza się z zapachem zimna i wilgoci, krukon pucujący buty, wylazła z wody i stanęła koło Anfima. - Tobie nie jest zimno?
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Nie czuła się tak źle, jak zapewne powinna po nocnej eskapadzie do lasu, choć z drugiej strony daleko jej było do w pełni wypoczętej... I chociaż kilka okrążeń wokół boiska, a potem zimny prysznic rozwiały wszelką senność, lekkie zmęczenie miało jej towarzyszyć prawdopodobnie już do końca dnia. Nie było to nic, z czym nie potrafiłaby sobie poradzić i czego nie mógłby naprawić kubek z dobrą, porządną kawą. Taki jak ten, który Keyira ściskała w dłoni w drodze na kolejne zajęcia. Kuszący zapach kofeiny wciąż był dość intensywny, chociaż opróżniła termiczne naczynie już niemal do połowy. Jako pierwszy jej uwagę przykuł @Riley Fairwyn, choć nie było to niczym zaskakującym. Młoda Shercliffe często przyłapywała się na tym, że przygląda się mu przy niemal każdej, nadarzającej się okazji. Studiowała jego twarz, sposób bycia i próbowała odkryć co takiego szczególnego widział w nim jej ojciec. Kiedyś jej spojrzeniu towarzyszyła wyraźna uraza i żal, wywołane poczuciem krzywdy i zazdrością, ale teraz zdawała się nie żywić do niego szczególnie negatywnych uczuć. Riley nie był przecież tak naprawdę niczemu winien. Odkrywszy, co takiego jej kuzyn próbuje zrobić, Keyira ruszyła w jego kierunku. — Cześć, jeszcze tylna część lewej nogawki — mruknęła, unosząc nieznacznie kącik ust. Nie zatrzymała się jednak obok, a jedynie minęła krukona, nie zmieniwszy nawet leniwego tempa marszu. Limit dobrych uczynków na dziś wyczerpany - pomyślała z rozbawieniem i uraczyła się kolejnym łykiem zbawiennej kofeiny. Krótkim podskokiem pokonała jedną z kałuż, choć w wodoodpornych, skórzanych butach z wysoką cholewką mogła w nią śmiało wdepnąć i rozejrzała się po okolicy, z zadowoleniem wdychając wilgotne powietrze. Przystanęła obok Gunnara, rozwalonego na ziemi niczym rasowa żaba na liściu i zlustrowała go, mrużąc nieznacznie oczy. — Wyglądasz tak, jak ja się czuję — rzuciła bez szczególnego namysłu, choć zgodnie z prawdą i przykucnęła na przeciwko niego, wyciągając w jego kierunku kubek. Gdzieś tam, w odległym końcu wszechświata, ziemia się właśnie zatrzęsła w posadach. Mam dziś dobry dzień - westchnęła w duchu, bo to oznaczało, że coś się niedługo zapewne epicko spierdoli. — Dusza szatana powinna ci pomóc — zapewniła, bo jeśli ją była w stanie postawić na nogi, z biednym Gunnarem też powinna sobie poradzić.
Anfim Abrasimov
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 174
C. szczególne : silny rosyjski akcent, wyrazista ekspresyjność, mnogość nerwowych tików i odruchów bezwarunkowych
oczywiście, że pamiętał. zawsze pamiętał, to było przecież oczywiste - najlepsza lekcja na świecie, poza tym zamkiem, blisko natury, dająca możliwość krótkiego odpoczynku od przytłaczających murów hogwartu. pamiętał doskonale zarówno wczoraj na wieczornych poszukiwaniach grushki, jak i koło północy, i koło trzeciej, i koło szóstej, i kiedy akurat po całonocnym szkicowaniu złapanego dzień wcześniej na szkolnych błoniach winniczka (strasznie się wiercił, naprawdę, był szybki, bardzo szybki!), do godziny planowanej pobudki pozostało mu raptem trzydzieści minut, uznał, że tak, po raz kolejny dowiódł swojej wspaniałości, był najlepszy, udało się, i tylko raz jeden z współlokatorów przebudził się i próbował czymś w niego rzucić, bo podobno gadał do siebie, ale wiecie co? nie trafił, nie trafił, bo anfim był w szczytowej formie i nastroju na tyle wyśmienitym, że na ten akt o charakterze wątpliwie przyjacielskim jedynie zarechotał krótko, szczerząc do wybudzonego ślizgona zęby w szerokim uśmiechu, powiedział mu, że go kocha i spytał czy utulić go do snu, co w zupełności wystarczyło, żeby chłopak obraził się, owinął kołdrą i wrócił w kimę. ach, ci dzisiejsi czarodzieje, tacy przewrażliwieni, tacy przewidywalni! tak czy siak, napawawszy się swoją własną i niepowtarzalną wspaniałością, podjął wpółświadomą decyzję o wskoczeniu na łóżko, tylko na chwilę przecież, bo inny współlokator zaczął chrapać i to w taki śmieszny sposób, i trochę dziwny, i fascynujący, że w głowie anfima właśnie taka myśl zaświtała, aby położyć się na moment i wsłuchać w te drgania powietrza, takie osobliwe i radujące. nie zasnął wcale, ani trochę! no dobra, może trochę tak, ale to nic takiego przecież, nic takiego, bo aaojsbxaja zawsze czuwa i teraz go nie zawiodła, urocza gąska. i choć nie wiedział na początku jakie jezioro, co się dzieje, czemu się tak uśmiecha, taka szczęśliwa, taka pełna energii, to szybko, bardzo szybko, udzielił mu się jej nastrój w ten dziwny sposób, jakby mieli jedną duszę, jakby byli dwoma połówkami tego samego jabłka, zielono-czerwonego zresztą. i ospałość znikła szybko, ot tak, jakby jej nie było, i jedynie oczy tak dziwnie zapadnięte zdradzały go, i to w dodatku w ten okrutny sposób, demaskując jego ludzką naturę! ale nie myślał o tym teraz, nie, myślał o wszystkich innych rzeczach, tak spiesząc euforycznie za alcodxhsją i nie odzywając się wiele (jak na niego), dopóki nie dotarli nad jezioro. oczy od razu mu się zaświeciły na myśl o tym, co tam w sobie mogą skrywać te podmokłe gęstwiny przy brzegu. ciężar głowy akdjdjyi na ramieniu zdawał się nieodczuwalny, więc objął siostrę mocno, mocno, mocno, żeby wiedziała, że jest najwspanialsza na świecie. obecność innych osób była jakaś nijaka, nieznacząca, ale to nic nowego przecież - najważniejsza jest akdkxbaha obok i tyle ślimaków! i innych zwierząt zresztą, przecież kochał je wszystkie, uwielbiał, uśmiechał się na samą myśl o tym, jak przedziały się przez podmokłe chaszcze. - nie sądzę, jestem w wyśmienitej formie, wszystkie przyjdą do mnie od razu, mówię ci, aodiajaha, to będzie coś, poważnie - odparł z niepohamowaną dozą ekscytacji w głosie, bo jak można było się nie ekscytować? dresy, gumowce - miał idealny zestaw na sobie, podobnie jak aodjxjaia zresztą, bo chyba wiedzieli oboje, że to, co teraz się stanie, będzie absolutnie ważne, niezależnie od tego, czy celem lekcji będzie łapanie zwierząt, czy tylko obserwacja. tak czy siak wrócą do zamku z nowymi ślimakami, całą masą! o, musi przecież wypuścić tamtego poprzedniego, biedaczka, samotny taki w tym słoiku... ale zaraz, czy zamknął pokrywkę przed wyjściem z dormitorium? no cóż, problem może rozwiąże się sam, jak zazwyczaj zresztą, potężna moc jego umysłu odsuwa w końcu zmartwienia na bok, żeby on mógł się skupić na ważniejszych rzeczach, o tak, dużo ważniejszych. kilka sekund i alsdja zupełnie zmieniła swoją pozycję, wybywając nagle do przodu, zostawiając go w tyle, do czego nie dopuściły przecież nigdy przenigdy, gdyby coś ważnego nie przykuło jego uwagi i oto był - winniczek zgrabnie wspinający się na pobliski kamień, absorbując całą uwagę anfima i taki dostojny, i okazały, że aż zrobiło mu się cieplej na sercu, jeszcze cieplej niż wcześniej, naprawdę! dziwne, bo na dworze było dość chłodno, to jego moc tak rozgrzewała każdą część ciała, na pewno! znalazł się przy ślimaku w ułamku sekundy, wpatrzony w niego jak w obrazek. nachylił się do niego, ale nie za blisko, to ważne, żeby móc z pewnego dystansu podziwiać jego pieszą wędrówkę i oczarowany dostojnością mięczaka, na słowa siostry o krasności przyrody jedynie wymamrotał pod nosem krótkie i pewnie niezrozumiałe zupełnie potwierdzenie, bo przecież był teraz zajęty! - co ty, asdocija, jest ciepło, poważnie, chodź zobacz, jaki piękny! - ach, tę jego gąskę dość często było trzeba tak na ziemię sprowadzać i przywracać do porządku, gdyby nie on to przecież byłaby stale w innym świecie, niereformowalna dzieweczka. oderwał na chwilę spojrzenie od winniczka, tylko po to, aby rozejrzeć się beznamiętnie po ludziach wokół, ale nic ciekawego się nie działo, nuda, ślimak zwyciężył, tak jak zazwyczaj zresztą, dzielny, mały bohater, zostanie kawalerem orderu merlina pierwszej klasy, niech tylko anfim będzie wreszcie mianowany panem świata i już wszystko będzie się zgadzało.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
O porannych zajęciach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami już pamiętał. Nie wybaczyłby sobie, jakby opuścił lekcje ze swojego ukochanego przedmiotu. Musiałby chyba utopić smutki w butelce... wina. Choć niezmiernie ciężko było mu wstać tak wcześnie, to jednak zebrał się w sobie i obudził się odpowiednio wcześnie. A raczej zmartwychwstał. Za samo to poświęcenie powinien dostać Powyżej Oczekiwań, bo zdecydowanie przekraczało to jego oczekiwania. Tym razem ubrał się ciepło, nałożył na siebie chyba tuzin warstw i najcieplejszy sweter, jaki posiadał w swojej kolekcji. Zapatrzył się także w długie gumofilce. Wyglądał jeszcze mniej atrakcyjnie niż na co dzień, ale kto by się tym przejmował podczas terenowych zajęć z ONMS? Na pewno nie Bruno. Dotarł na miejsce o czasie. Ziewając, zbliżył się do grupki pozostałych uczniów. Całkiem zacna frekwencja. Cóż się dziwić, lekcje profesora Cromwell'a zawsze były ciekawe. Dostrzegł, że na miejscu była już @Albina Abrasimova. Chciał nawet podejść do dziewczyny i uciąć z nią sobie poranną pogawędkę, ale w porę zobaczył, że oczywiście jest obok niej jej brat bliźniak. As always! Szybko więc pożegnał się z tym zamiarem, przyglądał się dziewczynie z bezpiecznej odległości. O świcie nie ma nastroju na potyczki słowne z szemranymi Ślizgonami. Zamiast tego - postoi sobie na uboczu i popatrzy na otaczającą ich przyrodę.
Przeczesała palcami poczochrane wiatrem włosy i pokręciła głową by rozluźnić to napięcie w mięśniach karku. Patrzyła chwilę na Anfima oglądającego ślimaka, ale nie wiedziała co to za ślimak, winniczek to czy inny skarabeusz - nie chciała obrazić jego miłości więc stała jedynie bez słowa, rzeczywiście mogłaby dosłownie zejść na ziemię, tam, koło Anfiego, popatrzeć jak te czułka tańczą powolnie przyglądając się światu. Mogłaby nawet chcieć zapamiętać, że te z żółtą skorupką z czarną pręgą nazywają się inaczej, a te z brązową skorupką inaczej, kiedy jedyne co umiała najlepszego o ślimakach zapamiętać to dźwięk z jakim pękają im skorupki kiedy się na nie nastąpi. Był to przeraźliwy jęk, który natychmiast wydobywał sie z gardła Anfima, któremu pękało wtedy serce. Na ślimaki nie wolno było wcale niadeptywać, tylko Balbina taka niezdarna czasem szukając ich w trawie popękała kilka, okazuje się jednak, że są na to dobre zaklęcia. Na wszystko są dobre zaklęcia Albino, na wszystko znajdzie się sposób, żyjecie z Anfim przecież w takim świecie w którym już niczego się nie kwestionuje, niezależnie czy na dachu autobusowego przystanku kucasz i pestki łuszczysz w świetle znikomego angielskiego słońca, czy w wysokich złotych łanach w niebo patrzysz tęsknie, równie białe i odległe jak wspomnienia bezkresnych połaci śniegu półwyspu kolskiego. - Pamiętaju jak ja perepyła rzeku wpław, te za polami pastewnymi? - miała na myśli pastwiska, ale wzrok taki rozmarzony, no jakbyś mógł nie pamiętać Anfi, taka była z siebie dumna. Miała potem anginę, bo pływanie przez wielkie rzeki wpław w środku zimy to taki pomysł marny, że szkoda gadać, ale coś się w tej dziewczęcej głowie wtedy uroiło, a ona przecież tak jak i Ty jak już się na czymś zafiksuje to nie ma przebacz, ręce i nogi połamie, wszystkie kości jak będzie trzeba byle się przecisnąć przez tę dziurkę od klucza. Patrzy na malowane wschodem słońca jezioro i przecież widzi świat po swojemu, cały na żółto, złote łuny prężących się giętkich wodnych traw. Wygładziła bluzę i obejrzała się znów za siebie, jak zwierze niespokojne zawsze oglądała się za siebie, już od kilku lat taki lęk czający się za plecami, że coś się zbliża, że ktoś, ze znowu przegapi tak jak przegapiła co się stało z rodzicami, że ciemność przyjdzie (albo jasność płomienna) i Anfima wchłonie, a ona w ogóle nie zdąży go złapać nawet za mały palec nie mówiąc już, że za rękę go uratować choć trochę, choć mały palec Anfima uratować. I widzi Bruna w oddali, zaraz jej gaśnie w głowie ten lampion ratowania brata za to uśmiech rozciąga usta i wpełza na policzki, dwa susy no, może dwa i pół i już ściska go potężnie ramionami, a ścisk ma wcale nie byle jaki. Cielęta na barkach z pastwiska znosiła w zeszłe wakacje, zresztą praca na wsi nie należy do najlżejszych. Nie jest taką wątłą lamą jak Anfim, ale Anfim nie musi w mięśniach siły zbierać, jego skarby to ślimaki, a te przecież nawet największe nie wymagają wysiłku. Wysiłek zresztą panu bogu Anfimu nie przystoi. Opiera Balbina usta o ucho Bruno i mówi szybko: - Cześćbruno. - i puszcza go tak nagle jak go tylko złapała, jakby to było klepnięcie do gry w berka a nie taki czuły uścisk. Wadziwszy ręce w kieszeni kiwa głową w stronę brata przyglądającego się ślimakowi- Ty jak myśli, będziem łapać zwijerzęta? - tak się zawsze stara przy nim ładnie mówić, żeby ją Bruno dobrze zrozumiał. W sumie mało kto ją dobrze rozumiał poza bratem, ale żyła w przedziwnym przekonaniu, że mogłaby do Anfima mówić choćby i językiem pigmejów, chrząknięciami, kaszlnięciami i chrumknięciami, a on by bezbłędnie wiedział co miała na myśli. Na dziewięćdziesiąt procent byłą przekonana, że urodził się z umiejętnością legilimencji, ale czego mniej można by się po nim spodziewać? @Bruno O. Tarly
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Z ulgą opuściła szkolne mury, na rzecz zajęć na świeżym powietrzu. Bardzo świeżym i mroźnym, trzeba przyznać. Ubrała się ciepło, założyła odzież odpowiednią do tej lekcji (trochę się prz tym krzywiąc, bo raczej nikt nie wygląda dobrze, mając na stopach buty, chroniące przed błotem i wodą) i wyszła z zamkku, zabierając po drodze @Aconite 'Haze' Larch. Poczuła na twarzy powiew świeżego powietrza i odetchnęła głęboko. - Dość już miałam siedzenia w zamku - zwróciła się w stronę Haze. - Nie opuściłam dziś żadnej lekcji i czuję się z tym cokolwiek dziwne. Niesamowite, że niektórzy potrafią chodzić na wszystkie zajęcia przez cały rok - powiedziała autentycznie zdziwiona. Ona miała wrażenie, że po całym dniu głowa jej pęka, przerwy w końcu nie są aż tak długie. Dotarły do miejsca zbiórki. Teren był lekko podmokły i błotnisty. Niezbyt urodziwe buty chroniły jednak przed takimi warunkami przyrody. Chloe rzuciła okiem na obecnych i przywitała się z tymi, których znała.
Opieka nad magicznymi stworzeniami nie była mocną stroną Doubravki, wiedziała o tym doskonale. Postanowiła więc poszerzyć swoją wiedzę z tego tematu i przyjść na zajęcia. Może dotychczasowy brak pasji do tej dziedziny był spowodowany brakiem odpowiedniego nauczyciela…? Kto wie! Z drugiej strony wszystko jest lepsze od historii magii, która dla Doubry jest niczym największa udręka życia. Na samą myśl, że prędzej czy później będzie musiała brać udział w zajęciach z tego przedmiotu przechodzą jej dreszcze po ciele. Ubrała się bardzo… roboczo, można powiedzieć. Dosyć ciepła bluza z pewnej znanej mugolom firmy z dzikim kotem w logo. Do tego dżinsowe ogrodniczki i zwykłe w świecie gumowce. Ježekova postanowiła też skorzystać z soczewek, a nie okularów, nie wiedząc, czego może się na zajęciach spodziewać. Włosy spięła w wysoki kucyk i gotowa do pracy, przyswajania wiedzy i ogólnego samorozwoju stawiła się na miejscu. Większość osób była jej… średnio znana. Skojarzyła jednak twarz @Gunnar Ragnarsson. Grali przeciwko sobie podczas meczu Qudditacha. Uśmiechnęła się do niego i pomachała na przywitanie. Jednakże nie podeszła bliżej. Jakoś… czuła się trochę speszona. Brak znajomej, Puchońskiej twarzy ją trochę zbijał z tropu. W tej chwili to z chęcią by nawet i Jacka tu zobaczyła. Mimo że chyba za nią nie przepadał.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Ostatnimi czasy nie miał ochoty zupełnie na nic, ale lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami akurat nie mógł ominąć. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że ciąży na nim obowiązek uczęszczania chociażby na część zajęć, a jeśli już miał jakieś wybierać, to zdecydowanie wolał udać się właśnie na lekcję Cromwella. Po pierwsze dlatego, że uwielbiał ten przedmiot, a po drugie – profesor był na tyle pobłażliwy, że w istocie trzeba było nieźle nabroić, żeby stracić jakiekolwiek punkty. Nauczyciel uprzedził ich wcześniej, że będą mieli do czynienia z brudną robotą, więc założył na siebie jakieś gorsze, choć nadal ciepłe ubrania i stare, zdezelowane adidasy. Gumiaków niestety nie miał, ale chociaż cieszył się, że nie wyrzucił tych podniszczonych buciorów. I tak były już spisane na straty, więc nie obawiał się o to, że skończą w jeszcze gorszym stanie. Po drodze w oko wpadła mu ozdobna czaszka, ale kiedy tylko sięgnął po nią dłonią, ta jakby rozpłynęła się w powietrzu. Zdecydowanie nie miał do nich szczęścia. Westchnął ciężko i machnął na to wszystko ręką, udając się wprost nad wschodni brzeg jeziora. Tam zajął miejsce gdzieś na uboczu, w oczekiwaniu na profesora Cromwella. Nie za bardzo widziało mu się bowiem wdawanie w rozmowy, szczególnie takie, które trwały już od dłuższego czasu między uczniami, którzy przybyli na miejsce najwyraźniej znacznie wcześniej niż on. Przyszedł tutaj tylko po to, żeby dowiedzieć się czegoś na temat magicznych stworzeń. Towarzyszko zamierzał się wyżyć po południu. Najlepiej z jakimś kumplem, przy piwie albo butelce whiskey.
Ostatnio zmieniony przez Matthew C. Gallagher dnia Czw 14 Lis 2019 - 13:38, w całości zmieniany 1 raz
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Jej wiedza z ONMS była mierna, ale bardzo zależało jej na tym, żeby nadrobić zaległości, odkąd dołączyła do kółka fanów fauny, czy jak to się tak nazywało. Auror musiał mieć wszechstronną wiedzę, więc czeka ją jeszcze druga, kręta droga, aż dotrze do celu. Może same lekcje nigdy nie były dla niej wystarczająco porywające, gdy porównywała je do ćwiczeń z zaklęć, jednak osobowość opiekuna Gryffindoru zawsze motywowała ją, aby jednak ruszyć swoje cztery litery na jego zajęcia. Lubiła go, bo był typem miłego, przymykającego oko na drobne występki nauczyciela, nigdy nie pozwalającego sobie na nieprzyzwoite uwagi, jakie zdarzało jej się słyszeć od mężczyzn w jego wieku. - Ja planuję chodzić na wszystkie moje zajęcia przez cały rok - odpowiedziała dziewczynie, jednocześnie wzdychając z niedowierzania, że faktycznie może jej się to udać. - Muszę dobrze zdać Owutemy - dodała ciszej, mrużąc oczy, aby przyjrzeć się obecnym na miejscu uczniom. - Widziałaś dziś Pro? Ten rudy gnojek obiecał mi ostatnio, że przyjdzie na ONMS, ale jakoś cały dzień go nie widzę. - skomentowała, opierając dłoń na biodrze i zamyślając się na chwilę czego zażyczy sobie w zamian, jeżeli chłopak faktycznie się tutaj zaraz nie pojawi. Jej relacje z mężczyznami, nawet jeżeli faktycznie darzyła ich sympatią i szczerą przyjaźnią, tak jak było to w wypadku @Procrastination McGregor, mogły z boku wyglądać dość dziwacznie. Z jednej strony nie szczędziła im różnych nieprzychylnych epitetów czy dowcipów, a z drugiej jednak potrafiła się do nich przytulić i zaoferować swoje wsparcie. Najwidoczniej przyznanie wprost, że lubi się jakiegoś chłopaka, który nie należy do jej rodziny, było poza jej możliwościami. Zupełnie odwrotnie miała z dziewczynami, bo te, jeżeli lubiła, sprawiały, że gwałtownie łagodniała. - Ej, Chloe, a może byś dołączyła do Kółka Fanów Fauny? - zapytała, przenosząc czujny wzrok zielonych oczu na przyjaciółkę. - Mogłybyśmy robić razem te ciekawsze zadania - dodała, a mimo, że jej twarz pozostała bez wyrazu, to oczy zapłonęły z głodu adrenaliny, że może udałoby im się "przypadkiem" trafić na jakąś niebezpieczną przygodę. Co prawda jeszcze niedawno naciskała na @Chloé Swansea, żeby dołączyła wraz z nią do Kółka Twórczych Teatrofili i wciąż nie uzyskała odpowiedzi, ale może uda jej się namówić ją na zapisanie się do obu kół jednocześnie?
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
W tym roku Pro czuł się jakoś dziwnie. Fakt, że jego starsza siostra nie uczyła się już w Hogwarcie wciąż wprawiał go w pewien dyskomfort psychiczny. Od dziecka byli niemal nierozłączni, a tera czuł się jak wtedy, gdy dziewczyna ruszyła do szkoły na pierwszy rok nauki. Wiedział jednak, że jest to naturalna kolej rzeczy, czym próbował się podnieść na duchu, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż trzymała się go ta nieprzyjemna myśl. Chyba właśnie dlatego tak ucieszyła go wizja pójścia na zajęcia profesora Cromwella. O tak, dobra lekcja ONMS to to, czego było mu trzeba. Skupić się na faunie i florze i chociaż na chwilę przestać przejmować się głupotami, które dla każdego poza nim są z pewnością całkowicie normalne. Nieco przybity ruszył z dormitorium na wyznaczone miejsce, ale gdy finalnie dotarł na miejsce swój humor mógł opisać jako lepszy, chociaż trochę. Rześkie powietrze oraz wiatr smagały jego twarz oraz włosy, których nawet nie próbował utrzymać w ładzie. Otrzeźwiło to nieco jego umysł, a całości roboty dopełnił wspaniały widok błoni Hogwartu, na których od lat spędzał tak dużo czasu. Cóż, zdecydowanie mogło być gorzej! Zerknął jeszcze za siebie na zamek, a raczej fragment, który mógł dostrzec stojąc tuż przed nim, a następnie poprawił nieco kołnierz płaszcza i ruszył w stronę brzegu jeziora. Gdy w końcu dotarł na miejsce rozejrzał się nieco i pomachał kilku znajomym osobom. W tym właśnie momencie stwierdził, że ostatnimi czasy był zdecydowanie za bardzo zamknięty w sobie. Nic dziwnego, że czuł się jak pobity psiak, gdy całymi dniami patrzył jedynie w sufit swojego pokoju. Lekcja mogła stanowić miłą odmianę od tego stanu rzeczy. Tutaj jednak urwał swój ciąg myślowy o lepszym jutrze, gdyż nagle w zbiorowisku dostrzegł twarz zdecydowanie znaną jego osobie, a była to oczywiście @Aconite 'Haze' Larch. Całkowicie zapomniał, że się z nią na dzisiaj umówił. Całe szczęście, że finalnie postanowił się tutaj zjawić. Odgarnąwszy włosy tak, aby nie nachodziły mu na oczy podszedł do niej i lekko szturchnął ją w ramię, posyłając jej przy okazji przyjazny uśmiech. - Wybacz spóźnienie. Coś mnie zatrzymał, ale już jestem! Mam nadzieję, że tym razem przyszłaś przygotowana? - rzucił jeszcze, a następnie lekko się roześmiał, posyłając ciepły uśmiech również jej towarzyszce, @Chloé Swansea, którą co prawda kojarzył, ale jedynie z widzenia. - Miło mi poznać! Procrastination McGregor, ale możesz mi mówić po prostu Pro. - dodał jeszcze w jej stronę, a następnie rozejrzał się z ciekawością, czy nie pojawił się już może sam nauczyciel.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
ONMS nie było zajęciami, na których opuszczenie mógłby sobie pozwolić. Za bardzo zależało mu na ocenach z tego przedmiotu, a przy tym po prostu za bardzo go lubił. Był przygotowany – tym razem na sweter założył niezbyt grubą, ciemnoszarą kurtkę, postanawiając, że ulubioną ramoneskę lepiej zostawić głęboko w kufrze i nie narażać jej na leśno-wodne przygody. Na stopy według zaleceń profesora Cromwella założył dość krótkie kalosze (poprosił aby znajomy przetransmutował w nie jego stare buty), choć bardzo nie lubił tego niewygodnego obuwia. Część przydługich kosmyków zebrał w maleńki koczek z tyłu głowy, reszta przykrywała jego kark. Tak przygotowany, przybył we wskazane miejsce, trafiając bezbłędnie chyba tylko dlatego, że na lekcję szło także kilka innych osób. Po drodze zatrzymał się tylko na moment, aby spróbować złapać czaszkę, która uciekała w stronę wody, zanim jednak zdążył ją pochwycić, ta wskoczyła do jeziora, a on, choć w normalnej sytuacji byłby gotów za nią płynąć, nie miał na to teraz czasu. Na miejscu wypatrzył @Doubravka Ježekova i podszedł do niej od tylu, starając się pozostać bezszelestnym, co ułatwiał mu cichy gwar rozmów prowadzonych przez osoby, które przyszły tutaj przed nim. Zakradł się do niej i objął ją od tyłu, nachylając się nad nią, by sięgnąć policzka, który ucałował. Był dziś w wybitnie dobrym humorze. — Co to za mina, maluchu? — odezwał się do niej po czesku, ani myśląc wypuścić ją z objęć. Wystarczyło mu, że wypuścił ją na koncercie, a potem znikła mu z oczu na długie dni, kiedy to leżał w szpitalu, bez wiedzy o tym co się z nią stało. — Pouczymy się o zwierzątkach, może złapiemy jakieś kleszcze albo pijawki, jeśli Kromwel każe nam wejść do wody — uśmiechnął się do niej, nieświadomy, że źle wymawia nazwisko nauczyciela.
Nauczyciele już zapomnieli, że można robić całkiem normalne zajęcia, takie w szkole. Szczególnie dla kogoś takiego jak ja, który w taką porę roku bardzo nie wie co ze sobą zrobić i jedynie szklarnie wydają się być rozsądnym rozwiązaniem. W takie dni jak teraz. Pocieszam się, że przynajmniej to jest lekcja w której spędzanie czasu na dworze ma faktycznie sens. No i idziemy nad jezioro, to jest najlepsze z tego wszystkiego. Mój turban dziś jest brązowy, wąskie buty sięgają pod kolana, ale nie widać tego, przez mój niezbyt praktycznie długi niebieski płaszcz. może nie wyglądał na zbyt dobry na takie zajęcia, ale zaręczam, że nie mogłam znaleźć nic lepszego. Cała reszta moich kurtek jest w nieprzyzwoitych kolorach tęczy, które mogą się przesadnie ubrudzić. Przynajmniej nie założyłam długich kolczyków, a spod grubej warstwy wierzchniej, wystaje mi nawet szary golf. Kiedy jednak kieruję się szybkim krokiem nad jezioro i tak czuję, że nie ubrałam się wystarczająco porządnie. Dlatego trochę truchtam na lekcję i to dzięki temu zauważam czaszkę, ukrytą obok drzewa i szybciutko ją zgarniam do siebie, tuż przed dotarciem na zbiórkę. - Hejka - witam się z @Riley Fairwyn i @Nessa M. Lanceley, której daję jeszcze buziaka w policzek na przywitanie. Riley'a zaś ściskam lekko za ramię. Widzę, że akurat @Gunnar Ragnarsson też musiał się podłączyć do moich ziomków, więc kiwam mu głową na przywitanie i słysząc zagadywanie Nessy akurat do Ślizgona odwracam się na chwilę od przyjaciół i patrzę w stronę jeziora, które zdecydowanie mnie wzywa. Chciałam zapytać o jakieś plotki jaki ma być temat, ale widzę, że najpierw musiałabym słuchać coś o nowym prefekcie, więc pasuję. Mruczę coś, że zaraz przyjdę i oddalam się na jakiś czas od ziomków, staję tuż przy granicy z wodą. Na chwilę przymykam oczy, ciesząc się charakterystycznym powietrzem bijącym od mojego żywiołu. Tylko na chwilę, bo nie chcę, żeby ktoś podchodził i wypytywał co w zasadzie wyprawiam. Dlatego zmieniam pozycję, po chwili kucam i wyciągam dłoń, by dotknąć chłodnej tafli. - Jesteście? - pytam bardzo cicho w trytońskim języku. Nie chcę się tu popisywać, szczególnie że na dodatek trytoński jest bardzo nieatrakcyjny w brzmieniu i pewnie ktoś niemądry mógłby pomyśleć, że to jakieś gulganie szaleńca.
Mimo że Doubravka nie była jakoś specjalnie… nazwijmy to, nieśmiała, to jednak bycie w obcej szkole ją trochę wciąż zbijało z tropu. Chociażby ze względu na barierę językową. Co z tego, że wiele osób jej mówiło, że jej angielski jest naprawdę na bardzo dobrym poziomie i że ma świetny akcent (chwała matce anglistce!)? Czasami miała wrażenie, że nie potrafi wypowiedzieć się w sposób, który by chciała, że nie do końca słowa, które mówi są odpowiednie i w stu procentach pasują. No i mimo wszystko – wciąż było słychać w jej angielszczyźnie czeskie naleciałości… Przejmowała się tymi rzeczami chociażby dlatego, że bała się, co inni o niej pomyślą, gdy wypowie jakieś słowo źle? Będą się z niej śmiać! Czujność Doubravki została trochę uśpiona. Trzeba przyznać, że Ježekova nie spodziewała się „ataku” @Lazar Grigoryev. O mało co jej serce do samego gardła nie podskoczyło, gdy tak nagle ją objął. – Nie strasz mnie tak! – odpowiedziała na samym początku, Również po czesku. – Wydaje Ci się. Po prostu się zamyśliłam. – Czy to była prawda? Po części. Trochę odpłynęła z myślami, jednakże mimo wszystko czuła się trochę niepewnie. Aczkolwiek teraz, gdy Lazar był blisko było lepiej. Znajoma twarz zawsze dodawała otuchy. Sytuacja na koncercie nie była miła. Przez ten cały chaos zostali od siebie oddzieleni i nie wiedziała, co się z nim stało – jak potem się dowiedziała, został pobity i wylądował w szpitalu, ale nikt nie chciał jej tam wpuścić, niestety. Dlatego spotkali się dopiero jak został z niego wypisany. - Fuj. I Kromłel. Nie Kromwel. – Poprawiła przyjaciela z dobrej woli. Uśmiechnęła się do niego jednocześnie, żeby nie było, że mu wypomina czy coś. – Mam nadzieję, że jednak nie złapiemy żadnego paskudztwa. – Dodała na sam koniec.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Prawie zasypiał na stojąco. I nie było w tym nic dziwnego. Z całym szacunkiem dla psorka, ale zrywać ich takim brzaskiem? Jeszcze jakby to był maj, pachniała saska kępa, błyszczała rosa, a słoneczko przyjemnie ogrzewałoby ich zaspane twarze. A teraz? W listopadzie? Umieranie zdaje się być przyjemniejszą i cieplejszą opcją. Gdyby to były zajęcia z jakiegoś innego przedmiotu, to nie uświadczylibyście tutaj Bruna, oj nie. Ale, jak już wspomniane było wyżej, Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami nie mógł przegapić. Dla tych lekcji wstanie i w nocy o północy. Z wielkim trudem, ale jednak. Stał tak sobie, nie robił nic szczególnego. Na zmianę ziewał i przeciągał się, czasem zerknął na lewo, bo gdzieś słyszał śpiew ptaków, czasem zerknął na prawo, bo do jego uszu doleciał plusk ryby w jeziorze. I tak mu się dłużyło niemiłosiernie, chociaż po prawdzie stał raptem dziesięć minut. Albo i mniej. Nie wziął zegarka. Zerknął raz jeszcze, ukradkiem, na Albinę. Zawsze go fascynowała ta dziewczyna. Była... nietuzinkowa. Oryginalna, a takich ludzi Bruno lubił i szanował. Nie bała się być sobą, nie zważała na opinie innych. W dzisiejszym świecie to wręcz rzadkość. W pewnym sensie imponowała mu, zazdrościł jej też w wielu aspektach, ale... była to taka zdrowa zazdrość. Oderwał od niej wzrok i spojrzał w dól, na swoje gumofilce. Właściwie to nic ciekawego w nich nie upatrzył, tak zerknął, tępym wzrokiem. I wtedy go dopadła! Jak swoją zdobycz. Musiał się mocno powstrzymywać, by nie krzyknąć. Był ogromnie zaskoczony, że tak szybko się przy nim znalazła. Chyba czuła, że ją obserwuje. Jej przywitanie było niezmiernie szalone a przy tym... miłe. Jakoś tak cieplej się zrobiło Brunowi. Na sercu i nie tylko. Nie przyjaźnili się, nie byli jakoś blisko, a mimo to tak entuzjastycznie na niego zareagowała. Cała Albina. - Cześćalbina - odpowiedział, usiłując dobrze odwzorować jej przywitanie, ale nie wyszło mu to tak dobrze, był zdecydowanie zbyt powolny. Jak ślimak. Posłał dziewczynie promienny uśmiech. Bez problemu zrozumiał sens jej słów i kontekst. Fakt, czasami miewał z tym problemy, ale teraz nie miał najmniejszego (mimo porannego laga mózgu) - Niewykluczone. Jak coś, to zaklepuję sobie tego największego ślimaka - wskazał podbródkiem na bliźniaka dziewczyny, który stał nieopodal, ale na całe szczęście nie mógł dosłyszeć tej zgryźliwości. W głowie Tarly'ego był to niewinny żart, ale mógł przecież zranić. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał z uśmiechem na dziewczynę. Skąd ona miała tyle energii z rana? Niesamowite.
Ostatnio był z niej jakiś mocno zamotany kłębek, bo prawie zapomniała o lekcji Hala, co samo w sobie było dużym nieporozumieniem, a brak jej obecności na lekcji opiekuna Gryfonów to już całkiem wołałby o pomstę. Choć miała na sobie szare kalosze w czarne kotki, teoretycznie służące wyłącznie do powolnych spacerów po mocno podmokłych terenach, teraz biegła w nich ile fabryka dała, nie przejmując się przeznaczeniem butów, łapaniem tchu ani innymi bzdurami. Chciała przede wszystkim zdążyć na zajęcia. Jedyną odskocznią, na jaką sobie pozwoliła było doskoczenie do gałęzi, na której ujrzała ozdobną czaszkę. Ta jednak, na podobieństwo swojej prześladowczyni, również podskoczyła, unikając jej dłoni, po czym zniknęła. A na dalsze jej szukanie, Davies nie miała już czasu. - Borze bukowy, ilu Gryfonów. - kiedy już odgruzowała się spod pozawijanego w każdą stronę szalika rozejrzała się po zebranych osobach i uśmiechnęła się szeroko, widząc z daleka stadko lwów, na co jej serduszko cieszyło się zdecydowanie zbyt entuzjastycznie, biorąc pod uwagę to, jak na lekcjach czerwoni pojawiali się nieprzygotowani, albo jakie dymy niekiedy urządzali. Ale może tym razem, zwłaszcza u Hala, nie powinno być tak źle? Przed lekcją postanowiła nie wikłać się już w żadne dyskusje - zasłoniła szalikiem twarz i oddychała ciężko po długiej przebieżce, oczekując na rozpoczęcie lekcji. Przybiegła przecież na ostatnią chwilę. Trudno, żeby jeszcze miała zamiar przeszkadzać w lekcji swoim plotkowaniem z Pro, czy Nitką. Kiedy tak sobie radośnie dyszała, na jej oczach pojawiła się ta sama czaszka, która wcześniej przed nią zbiegła - siedziała sobie bezwiednie pod pniem, przy którym Davies usiłowała złapać oddech. Chwilę potem trafiła do plecaka, a Moe udała się w stronę pozostałych zebranych osób, wyczekując przede wszystkim nadejścia nauczyciela.
Litera:D + 20% za transmę i latanie, sukces. Mam już 3 czaszki.
Nie było za wiele zajęć, na które Joe chodził ze szczególną chęcią w ten okres w roku. Nie uśmiechało mu się wychodzenie z łóżka, kiedy za oknem temperatura tak drastycznie spadała, nie mówiąc już o wychodzeniu z zamku. Natomiast tym bardziej nie uśmiechało mu się opuścić zajęć z OnMS. Chłopak ubrał się nieco grubiej, nie przykładając zbytnio wagi, do tego co dokładnie założy. Na nogach miał oczywiście kalosze, jak powiedział profesor. Dojście na miejsce zbiórki nie trwało długo, bo Joe i tak wyszedł później, niż planował jak zawsze, no i oczywiście było mu też za zimno na powolny spacerek. Na miejscu było więcej osób, niż się spodziewał, natomiast nie za bardzo był w humorze na zagadanie do kogoś i po prostu stanął z boku, czekając na zajęcia. Miał nadzieję, że profesor za chwilę się pojawi, bo chłód coraz bardziej zaczynał być męczący i wiedział, że to kwestia czasu, kiedy w ręce będzie mu tak zimno, że nie będzie mógł nimi ruszyć, a oczywiście zapomniał wziąć rękawiczek. Schował dłonie do kieszeni i rozejrzał się po okolicy. Przyjemnie.