Skryte za lasem miejsce, do którego jest bardzo trudne dojście – tylko nielicznym udaje się odnaleźć to magiczne jezioro. Zbiornik przez cały rok jest pokryte spękanym lodem. Przy brzegu znajdują się większe kry, natomiast im dalej w stronę środka, tym mniej dryfujących bryłek lodu.
UWAGA: Aby wejść, obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Możecie oczywiście pisać dowolną ilość postów, a także prowadzić konwersację dotyczące kamienia i całej otoczki poszukiwań. Mistrz Gry będzie Wam wrzucał kolejne zdarzenie, które Wam się przytrafiają!
Jako jedyni musicie zmagać się z Waszymi lękami tak daleko od Nokturnu. Nie bójcie się jednak, przecież wszystko może się zdarzyć, a co za tym idzie… Wystarczy skupić się na pewnych sprawach, które są istotniejsze niż Wasze jęki i strach. Lepiej się ogarnąć i zdać na przewrotność losu. Skoro wybraliście na własną odpowiedzialność dany świstoklik, to albo przeczuwaliście wiszące niebezpieczeństwo w powietrzu, albo po prostu liczyliście na to, że uda Wam się skorzystać ze światła, które może dać lampa naftowa. Niestety, nie fartownie nie będziecie mieć takiej możliwości. Natomiast macie możliwość poznania nieco innego terenu niż kamienne uliczki Londynu. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, a zaraz potem zdacie sobie sprawę, że jezioro, przy którym się znaleźliście kryje w sobie nieco więcej niespodzianek niż tylko temperatura zmieniająca się po godzinie od wejścia do niego, czy stworzenia, których domem jest woda. Rozglądajcie się uważnie, bo przecież teraz rozpoczyna się prawdziwa walka, już tylko o kamień, ale też o Wasze zdrowie i… Samopoczucie. Nagle, gdy wędrujecie przy brzegu – pojawia się niewielka karteczka, na której jest jasna sugestia, że to czego szukacie znajduje się nie na lądzie lecz w wodzie, która może być Waszym sprzymierzeńcem jeśli wszystko rozplanujecie na tyle rozsądnie, by nikomu nie stała się krzywda. Wszystko już zależy od Waszych wyborów i przede wszystkim… Losu, który być może będzie Wam sprzyjał.
Kostki dla osoby, która wybierała towarzysza: Sesję rozpoczyna osoba, która wybierała partnera. Na końcu posta zaznaczacie, którą kostkę wylosowaliście! Wasz towarzysz musi poczekać na ingerencję mistrz gry! 1-3-5 postanawiasz rzucić na swojego partnera zaklęcie dzięki, któremu będzie mógł wejść do wody. Ty natomiast musisz dopilnować, by na czas wypłynął na zewnątrz, w końcu od Ciebie będzie zależeć jego zdrowie, a być może nawet życie. 2-4-6 masz prawdziwego pecha, bo gdy tylko nachylasz się nad brzegiem, by sprawdzić temperaturę wody, pojawia się syrena, która wciąga się do jeziora. Jej magiczne zdolności sprawiają, że tracisz przytomność i już tylko od Twojego kolegi zależy czy zdąży Cię uratować nim stracisz zdrowie.
Gdy ten obdarty facet postanowił sobie zniknąć, dając im pole do działania, Freddie pociągnęła ręką Romka, coby złapał ich świstoklik. Obejrzała się przez ramię. Ludzie dość sprawnie się zorganizowali, już pierwsze pary znikały, aby odszukać kamienie. Rzuciła spojrzenie towarzyszowi oby nam się udało, po czym poczuła znajome szarpnięcie w okolicy pępka i już za chwilę wylądowała kolanami na czymś twardym. Szybko się podniosła, wymacała różdżkę i wszystko, co powinna mieć ze sobą. Rozejrzała się po miejscu, gdzie wylądowali, spostrzegając, że nie ma pojęcia, gdzie są. Widok jednak robił wrażenie. Holmes, na chwilę zapomniawszy o towarzyszu, zagapiła się na to niezwykłe jezioro, zastanawiając się, czy czasem ktoś się nie pomylił. Na pewno mieli tu wylądować? - Pevensey, ruszże tyłek. - rzuciła marszcząc brwi. Jak to się stało, że wylądował dobre dwadzieścia metrów od niej? Jeśli chcą zrobić cokolwiek, powinni sie pospieszyć. Odczekawszy chwilę, ruszyła przed siebie, chcąc spróbować obejść jezioro dookoła. Gdzieś tutaj powinny być jakieś wskazówki, nie? Przecież nie wysłali ich w przypadkową dzicz. Droga nie była łatwa. żeby iść tuz przy brzegu, trzeba było leść po skałkach, które nieoczekiwanie się kończyły, pękały, albo wystawały jakieś ostre rzeczy. Pewnie, gdyby szła ostrożnie, nie potrąciłaby pewnego luźnego kamyczka, który spadł na zamarznięty kawałek tafli, zwracając uwagę Holmes na kartkę. Na szczęście Freddie zanotowała chwilę nieuwagi i tenże luźny kamyczek wskazał jej ową wskazówkę. Obejrzała się. Romulus był w pobliżu, machnęła więc ręką, aby się zbliżył. Nie czekając na niego, spróbowała przywołać kawałek papieru, który zauważyła jakieś dwa metry od brzegu. Niestety, kartka ani drgnęła. Freddie, analizując wszystkie za i przeciw, postanowiła dość sprawnie wejść i zabrać kartkę. Ostrożnie stąpając, weszła na kawek zamarzniętego jeziora. Schyliła się po wskazówkę, aby ją głośno odczytać. Stała dość stabilnie, więc uznała, że nie musi się szybko ewakuować na ląd. Po odczytaniu jej Romulusowi, zmarszczyła brwi w zadumie. Odesłała świstek różdżką Romkowi, a sama podeszła do granicy lodu z wodą i najzwyczajniej w świecie zanurzyła rękę. Stwierdziła z zaskoczeniem, że woda jest o wiele za ciepła, niż by się wydawało. Nie zdążyła więcej pomyśleć, gdyż poczuła bardzo niemiłe szarpnięcie za dłoń i chwilę potem znajdowała się pod wodą, ciągnięta przez najprawdopodobniej, syrenę. Więcej nie zdążyła zarejestrować, gdyż straciła przytomność.
Życie płata różne figle, a czy Wasze nie jest teraz jednym zabawnym żartem? Nikt tak naprawdę nie przypuszczał, że to wszystko się tak potoczy. Bezpieczna wyprawa? Nigdy w życiu. Nie z kimś, kto przecież pochodzi ze Śmiertelnego Nokturnu, prawda? Naiwność was zgubi jeśli nie zaczniecie myśleć, ale spokojnie... Wszystko jeszcze może się zdarzyć, może tym razem pójdzie lepiej? Gdy tylko Freddie została wciągnięta do wody przez trytona, Romulus nie wiedział co ma robić. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, a co za tym szło nic konkretnego nie przyszło mu do głowy. Chciał się rzucić w pogoń za koleżanką, ale nagle jego oczom ukazała się syrena, która w tym momencie mamiła go swoim wdziękiem i głosem. -Mój kochanku, słodki i uroczy... Zostań ze mną wieczność, nie umieraj w nocy. Nie wchodź do tej wody, bo możesz zamarznąć, a ja nie chcę szlochać po mężczyźnie tak drogim... -Śpiewała istota, która wyłoniła się z wody kilka minut wcześniej, oczarowany Pevensey spogląda na nią zaskoczony, ale głos wydaje się najlepszym afrodyzjakiem dla uszu.
Rzuć kostką, jeśli wypadnie 2 lub 5 musisz zatkać uszy, w przeciwnym razie dalszy śpiew syreny będzie Twoją zgubą. Jeśli natomiast wypadnie 1-3-4-6 rzucasz lampą naftową w kobietę, która obrywa w głowę, a Ty możesz odetchnąć z ulgą.
Romek z kolei jakoś niespecjalnie interesował się poczynaniami całej reszty łowców okazji, pozwalając sobie tylko na jeden wyjątek w postaci rzucenia okiem na to, z kim Zachariasz postanowił wybrać się w podróż. Niespecjalnie znał jego towarzysza, toteż chciał mniej więcej zapamiętać, jak bardzo zakazaną miał twarz, ale w tym właśnie momencie Freddie zmusiła go do złapania za świstoklik. Nagłe przeniesienie się w jakieś dziwnie odległe miejsce, diabelsko mocne szarpnięcie za brzuch i ostatecznie wylądowanie dosyć niezgrabnie na czworakach w jakimś żwirze, który na powitanie zaczął męczyć jego dłonie całym swoim jestestwem sprawiły, że mężczyźnie momentalnie pogorszyły się przewidywania co do ich małej przygody. Beznadziejne uczucie. W każdym razie, narzekając trochę zbyt głośno na swoją sytuację, Pevensey stanął znowu na swoich dwóch nogach i rozejrzał się dookoła. Zza pazuchy płaszcza wyjął różdżkę, po czym zaczął szukać swojego kapelusza, który najwidoczniej postanowił odlecieć trochę dalej niż jego właściciel. Po drodze prawie przewrócił się o lampę naftową, tę samą co przeniosła ich na to zadupie, a którą należało podnieść, aby mieć chociaż najmniejszą szansę powrotu. Potem, mniej więcej dwadzieścia kroków dalej, wreszcie odnalazł swoją niebywale cenną zgubę. Otrzepawszy ją ze wszystkiego, co mogła nałapać podczas swojej buntowniczej eskapady, usadowił bezpiecznie z powrotem na swojej głowie. Wtedy jego uszy wyłapały wyrzut ze strony Holmes, najwidoczniej niespecjalnie zadowolonej tym, że Baltazar postanowił się od niej oddalić. Ale przecież nie po to wydawał tyle pieniędzy, żeby teraz miał swoje nakrycie głowy ot tak zgubić. Spojrzawszy w jej stronę, po uprzednim wykonaniu kilku kroków w celu zbliżenia się, na chwilę utkwił tęczówki w jeziorze. Z pewnością mógłby je narysować, gdyby nie tak wrogie mu okoliczności. Złapał lecący w jego stronę kawałek papieru, odczytując niedługo potem dosyć idiotycznie zapisaną wskazówkę. Nikt chyba nie byłby tak głupi, żeby nurkować w zamarzniętym jeziorze... prawda? - I co, pewnie gorąca ta woda? - zawołał prowokacyjnie, zupełnie nie spodziewając się tego, co potem zaszło. Zakląwszy głośno oraz siarczyście, brodacz podbiegł żwawo przed siebie, mając już w głowie całkiem porządny zarys planu ratunkowego, chociaż nie przyszło mu do głowy, że jego towarzyszkę mogło porwać coś zupełnie innego, niż zakładał. Mruknął więc pod nosem, że nie było najmniejszego sensu szukać kapelusza, skoro tak czy inaczej musiał go z siebie od razu zrzucić, wypowiadając jeszcze parę obelg pod adresem swojego doboru ubrań, aż wreszcie pozbył się płaszcza, który razem z nakryciem głowy rzucił gdzieś nieopodal, na lodzie. Zły pomysł? Z pewnością. Tak czy inaczej, Romulus już zabierał się za ściąganie butów, kiedy z mniej więcej tego samego miejsca, gdzie zniknęła Freddie, wyłonił się żeński tryton - z planem bardzo ambitnym, ale raczej mało skutecznym. Rzeczywiście, Brytyjczyk stał przez chwilę w osłupieniu, ale nie po to tyle czasu ćwiczył z Rothendalem, aby teraz jakieś tępe stworzenie miało go zahipnotyzować lepiej niż sam Faust. - Pierdolenie od rzeczy! - zawołał, podrywając z powierzchni lodu lampę i ciskając ją z całej siły w syrenę. Całe szczęście, ofiara dostała w głowę, całkiem szybko tracąc przytomność, ale w obecnej sytuacji było to małym pocieszeniem, bowiem pozostawała jeszcze kwestia tonącej Holmes. Pevensey rzucił w cholerę pomysł pozbywania się pozostałych części garderoby, chociaż niespecjalnie widział się w roli doskonałego pływaka tak długo, jak jego strój pozostawał w nieskazitelnym stanie. Wyjął więc koszulę ze spodni, rozpiął jeszcze dwa górne guziki, dodając towarzystwo pierwszemu, który od początku nie był zapięty. Potem odetchnął głęboko, rzucając na siebie ostrożnie Ihtys. Zawsze miał słabe płuca, a czasami lubił nurkować, toteż kochany profesor Faust, zauważywszy to kiedyś, podpowiedział mu formułkę. I o ile normalny, przeciętny absolwent Hogwartu nauczyłby się jej w średnio pół roku, to Romek ćwiczył dwa lata. Najlepsze jest to, że jeszcze nie miał okazji sprawdzić, czy rzeczywiście wszystko doskonale zadziałało. "Kiedyś musi być ten pierwszy raz" - pomyślał, wskakując do wody. Poszukiwania czas zacząć.
Nie spodziewałeś się takiego obrotu spraw? To nieco przykra sytuacja, gdy widzisz, że osoba Ci bliska, a może zupełnie obca właśnie została wciągnięta do wody, a Ty musisz zachować się niczym bohater z bajki. Lepiej skup się na swoich działaniach, bo w przeciwnym razie oboje przypłacicie życiem za swoją lekkomyślność. Niewiele myśląc postanowiłeś jednak zdecydować się na coś. Sam do końca nie jesteś przekonany, czy to dobry wybór, ale z pewnością lepszy niż ucieczka, która też przez jakiś czas krążyła po Twojej uroczej główce. Raz się żyje, prawda?
Wariant dla osób, które muszą odnaleźć nie tylko kamień, ale i uratować swojego towarzysza! 2-3-5-6 gdy tylko zobaczyłeś, że Twój towarzysz został wciągnięty do wody, nie czekałeś zbyt długo. Od razu postanowiłeś wskoczyć, aczkolwiek nie byłeś pewny czy to dobry pomysł. Rzucasz jednak zaklęcie, dzięki któremu udaje Ci się oddychać pod wodą, a zaraz potem płyniesz w poszukiwaniu swojego kompana. Dostrzegasz go oddalonego o kilkanaście metrów, a wokół niego pływają trytony. Podpływasz więc nieco bliżej i możesz mieć pewność, że te istoty wcale nie są tam bez przyczyny. Obok Twojego towarzysza znajduje się biały kamień. Do Ciebie należy wybór co wybierasz, a zabrać z jeziora możesz już tylko jedno. W kodzie uwzględnij swoją decyzję.
Kod:
<zg>Wybieram:</zg> kamień/towarzysza
1-4 dziwnym trafem, obok Twojej stopy znajdowało się skrzeloziele. Nie masz pojęcia skąd się tu wzięło, ale od razu je rozpoznajesz i postanawiasz skonsumować. Udaje Ci się uzyskać skrzela, a także płetwy, które zastępują Ci dłonie i stopy. Wskakujesz do jeziora i płyniesz przed siebie. Gdzieś w połowie udaje Ci się dostrzec jasny kamień, ale nigdzie nie widzisz swego towarzysza. Podpływasz do przedmiotu, zabierasz go i nagle zostajesz przeteleportowany na wysepkę, która znajduje się na środku jeziora. Czyżby kolejny świstoklik? Masz szczęście, bo tutaj udaje Ci się znaleźć swojego kolegę, który jest nieprzytomny. Musisz mu jak najszybciej pomóc – najlepiej zabierając na właściwą stronę jeziora, a zaraz potem teleportując się do izby przyjęć, w której uzyska specjalistyczną pomoc. Sam możesz kontynuować swoje poszukiwania i przenieść się do Borgina i Burkesa.
Bardzo ważna informacja! W tej lokacji obowiązkowo musicie rozegrać kilka postów, Jeżeli gracz wybierający towarzysza wyrzucił kostkę, w której syrena wciągnęła go do wody, a gracz wybierający świstoklika rzucił kostką, która pozwoliła mu na zdobycie kamienia, a także został teleportowany na wyspę – gracz wciągnięty przez syrenę obowiązkowo musi napisać post w izbie przyjęć. Natomiast gracz, któremu udało się w tej sytuacji zdobyć kamień swojego posta piszę już na Nokturnie u Borgina i Burkesa.
Wybieram: towarzysza, ofkors Kostki: po nieścisłościach wychodzi opcja z 2-3-5-6, gadałyśmy ze sobą Flo, pamiętaj!
Romulus, skacząc do wody, spodziewał się czegoś zupełnie innego. Dawno napiął wszystkie mięśnie, zacisnął zęby i szykował się na szok termiczny, spowodowany nagłym kontaktem z lodowatą wodą. Co go spotkało? Ciepło. Zaskakujące, zupełnie nieprzewidziane ciepło, którym mężczyzna musiał się na chwilę podelektować, aby móc ostatecznie przyswoić taki obrót spraw. Wreszcie, widząc że wcale nie jest to efekt jakiegoś dziwacznego czaru, ani skutek uboczny zaklęcia, które na siebie wcześniej rzucił, postanowił konkretnie zabrać się za szukanie zaginionej Freddie. Jezioro było nadzwyczaj czyste, tak więc nie istniała trudność, której zwykle można się było spodziewać, a która sprawiłaby, że Pevensey pływałby pewnie przez dwie godziny w kółko. O ile Ihtys tyle by w ogóle wytrzymało. Tak czy inaczej, brodacz nie spodziewał się, że trytony zaciągną jego znajomą aż tak daleko, kiedy wreszcie dotarł do właściwego miejsca. W jego mniemaniu głupim zagraniem ze strony tych magicznych dziwactw było zabieranie intruza tak blisko tego, po co ów intruz w końcu przybył. Brązowym oczom mężczyzny ukazał się bowiem kamień, biały na tyle, że dałoby się go pewnie zobaczyć z kilometra wzwyż. Oczywiście to nieprawda, ale oczarowany nim Baltazar chwilę dryfował bez celu, wpatrzony w jego niby-blask przez dobrych kilka chwil. Nieprędko zaczął sobie zdawać sprawę, że jeśli ruszy po świecidełko, to z pewnością wystawi Freddie na łaskę trytonów, mając pewnie zerową szansę zobaczenia jej kiedykolwiek. Fakt faktem, wciąż miał napisać do niej list o znalezieniu Madison, wielkiego talentu do Zjednoczonych, ale jakoś ciągle z tym zwlekał. Teraz albo uratuje ją, tym samym starając się o bezpieczną przyszłość dla kogoś innego poza nim samym, albo rzuci się na kamyk, dbając tylko o własną dupę. Wiecie, co zadecydowało? Ładna buźka. Naprawdę. Romkowi aż się smutno zrobiło, kiedy pomyślał, że okolica straci atuty przypisane blondynce, a zresztą w głowie już ułożył pewien sprytny plan, który znając cwaniactwo Mistrza z pewnością nie wypali. Wpatrywał się każdemu pływającemu trytonowi prosto w oczy przez kilka minut, aż wreszcie ruszył w stronę kobiety, robiąc coś żeby ją stamtąd zabrać, bo w sumie nie wiem czy ona jest jakoś przywiązana, czy tylko sobie zaczarowana dryfuje, żeby gdzieś nie odpłynąć, czy te trytony w ogóle Romulusa zaatakują, ale nieważne - po jakimś czasie znaleźli się nieopodal porzuconych ubrań Brytyjczyka, gdzie ów próbował swoją znajomą ocucić. - No już Holmes, pobudka, musisz się natychmiast teleportować do Munga, rozumiesz? Wstawaj, kurwa, nie mamy czasu, rób co masz robić a ja wracam po kamień. Słyszysz mnie w ogóle? Teleportuj się do świętego Munga! - w pewnym momencie aż krzyczał, ciągle poklepując Szkotkę po obu policzkach obiema dłońmi. Nie upewniając się nawet, czy ta rzeczywiście się ocknęła, wstał i pobiegł wskakiwać do wody z powrotem. Kiedy już to zrobił, zaczął się zastanawiać, gdzie ten kamień w ogóle zostawił. Poszukiwania czas zacząć. Znowu.
Zagrożenie życia, a także uszczerbek na zdrowiu kompletnie nie jest Ci obcy, a co za tym idzie – nie obchodzi Cię Romulusie, że w tym momencie nagiąłeś wszelkie prawa, a także zasady, które obowiązują miejsca przy Lodowym Jeziorze. Nie jest tajemnicą, że skrywane w tak odległych zakątkach Hogsmeade jezioro, ma przede wszystkim odstraszać tak nierozważnych czarodziejów jak Ty. Pomysł pomimo, że dobry spotkał się z dezaprobatą wodnych istot. Gdy tylko ponownie spróbowałeś wejść po kamień do wody, uprzednio zostawiając na brzegu swoją partnerkę – trytony otoczyły Twoją osobę. Wydałeś im się intruzem, który złamał reguły panujące w ich podwodnym świecie, a co za tym idzie – jedna z istot wycelowała w Ciebie magicznym trójzębem. -Tylko jedno! Wybrałeśśśśś już swoje znalezisko, czyżby nie była to ta śśśślicznaa blondynka? Jeśśśśli chcesz zdobyć kamień, musisz nam ją oddać! Decyduj, albo się stąd wynoooośśś! – Wrzasnął tryton, a po chwili mogłeś poczuć jak trójząb wbija Ci się w krtań. Romulusie, czy chcesz zaryzykować własnym życiem?
/zt dla Freddie
Kostki: 1,3 podejmujesz się próby zahipnotyzowania trytona. Wychodzi Ci to, dzięki czemu możesz podpłynąć po swój upragniony artefakt, a zaraz potem możesz kontynuować swoje poszukiwania tutaj. 2-,5 kiedy próbujesz zahipnotyzować trytona, kończy się to dla Ciebie bardzo źle, ponieważ jedno ze stworzeń wbija Ci trójząb w bok. Musisz uciekać i jak najszybciej udać się do izby przyjęć. 4,6 tryton nie ulega Twojemu urokowi. Musisz pożegnać się ze stratą możliwości zdobycia artefaktu. Wraz z Freddie Holmes powinieneś teleportować się do izby przyjęć. Masz jednak możliwość kontynuowania poszukiwań pod warunkiem, że oddelegujesz dziewczynę do szpitala. Kontynuuj poszukiwania tutaj.
Uwzględnij w swoim poście, którą kostkę wyrzuciłaś, a także zakończ go "zt".[/size]
Kilka krótkich chwil pod wodą i wszystko poszło w cholerę. Trytony zaczęły się burzyć, a Romulus zdawał się być w patowej sytuacji. Tylko czy na pewno? Zdawałoby się, że nie ma z niej żadnego wyjścia, trzeba albo oddać Freddie z powrotem, albo darować sobie kamień. Tyle że Pevensey nie byłby Pevenseyem, gdyby miał się ot tak poddać. W myślach oczywiście powiedział sobie po raz kolejny, że nie po to tyle lat uczył się hipnozy, aby teraz miał ot tak dać się przechytrzyć bandzie podwodnych cwaniaków. Rozejrzał się dookoła na tyle, na ile dawały mu przyciśnięte do ciała trójzęby. Pokręcił głową z zażenowaniem. Popatrzył mówiącej rybce w oczy z typową dla siebie pewnością siebie oraz przekonaniem o własnych racjach. Gdyby nie byli pod wodą, pewnie westchnąłby tak, aby dać znać o swoim politowaniu dla przygłupich stworów. - Nie rozumiecie swojej roli. Po uratowaniu blondynki mam dostać zarówno jej wolność, jak i kamień. Przynieś mi go. Natychmiast! - wypowiedział wszystkie słowa głosem dziwnie innym, brzmiącym lekko, przekonująco, oraz kojąco. Wszystkie stwory osłupiały na dłuższą chwilę, po której ten dotychczas przemawiający zaczął panicznie kiwać głową i szybko zniknął w głębinach. Ruchem dłoni brodacz pokazał pozostałym, aby opuściły swoje trójzęby, bo czuł się z nimi tak blisko swego ciała niebywale nieswojo. Na powrót niedoszłego przywódcy czekali dłużej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, zaś zaklęcie Ihtys zaczynało tracić na sile. Romulus oddychał coraz szybciej, czując zanik swoich nowych, wspaniałych możliwości. W oddali zabłyszczała jednak biel kamienia, Pevensey chwycił go momentalnie kiedy tylko wspomniany wcześniej tryton podpłynął bliżej, potem zaś szybko starając się wynurzyć na powierzchnię. W międzyczasie kazał swoim zahipnotyzowanym koleżkom znikać, aby przypadkiem nie zaczęli przeszkadzać. Wróciwszy na lodowy ląd, Brytyjczyk zauważył, iż Holmes zniknęła. Początkowo doszedł do wniosku, że pewnie rzeczywiście teleportowała się do szpitala, potem chwilowo zastanawiał się, czy ktoś dziwny jej nie porwał, a potem znów za prawdziwą uznał pierwszą wersję. Rzuciwszy na siebie zaklęcie osuszające, tak przydatne w milionie sytuacji, zaczął kierować się w stronę swoich samotnych ubrań. Kamień wrzucił do kieszeni spodni, płaszcz razem z kapeluszem zaraz narzucił na siebie, a potem - po kilkuminutowych poszukiwaniach - chwycił za świstoklik i wrócił na Śmiertelny Nokturn.
Cicho wszędzie. Głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie? Walka na śmierć i życie. Czy jesteś w stanie w nią zagrać? Teraz nie ma odwrotu. Poznałeś tajemnicę Klubu Theri. Nie możesz się już wycofać, skoro zrobiłeś ten pierwszy krok. Albo przyjdziesz i będziesz grać, albo będziesz zwykłym siusiumajtkiem i uciekniesz w popłochu, ściągając na siebie klątwę. To od Ciebie zależy, którą drogą pójdziesz. Miej się na baczności. Tutaj, przy tym jeziorze, wszystko ma oczy i uszy szeroko otwarte. Stąpasz po miękkiej, zimnej ziemi. Nie słyszysz absolutnie nic, jak gdyby nikt tu nigdy wcześniej nie dotarł, to przerażające. Ale chęć sprawdzenia się na polu walki jest silniejsza, prawda? Oby. Na brzegu jeziora stoją eliksiry, po jednym dla każdej osoby. Tak samo jak magiczne notatniki mówiące o tym, którego zaklęcia użyć (musisz posiłkować się spisem zaklęć). Widzicie duży, płaski kamień. A na samym jego środku ona. Gra. Przeklęta Plansza. Niestety, ale chyba musicie siedzieć na ziemi. Rzuć kostkami i przekonaj się, co się za moment stanie. Na pewno nic miłego, to mogę zagwarantować. Powodzenia!
Kto pierwszy PRZEKROCZY linię mety - wygrywa. Zasady są tu. Pięć dni niepisania posta skutkuje dyskwalifikacją i klątwą. Liczy się kolejność. W sensie, kto pierwszy, ten lepszy, ale potem musicie się już trzymać wytworzonej kolejki.
Gdy tylko Chapman dostał list dotyczący pojedynku w klubie Theira, od razu szeroko się uśmiechnął. Była to jedna z wiadomości, na którą w tym tygodniu czekał. Dureń okazał się jego życiową porażką, a Gemma, którą tam spotkał utkwiła mu w pamięci na tak długo, że nie mógł normalnie funkcjonować. Nawet przy Angven zachowywał się dziwnie, co zaczynało go powoli martwić. Dzisiaj miał się rozerwać, chociaż odrobinę. Gdy przybył na miejsce od razu zajął miejsce przy stole do gry i uśmiechnął się chłodno do jego przeciwników. Kiwnął im głową na przywitanie, od razu biorąc się do gry. Instrukcje znał doskonale. Rzucił dwoma kośćmi i gdy zobaczył pole numer dziesięć i cytat, jaki się pokazał, wciągnął powietrze ze świstem. „Świadomość nie cierpi, albowiem zanika. Wraz z gnijącym ciałem rozkłada się także umysł, wszelkie pożądania i trwoga. Śmierć, uwalniająca nas od jakichkolwiek możliwości cierpienia, powinna być oczekiwana przez człowieka i traktowana jak błogosławieństwo.” Ciekawe co on miał oznaczać? Od razu się przekonał. Korniczaki zaatakowały wszystkie deski dookoła i dodatkowo przyczepiły się do samego Chapmana. Pierwsze zaklęcie, które podpowiedział mu notesik zostało od razu wykorzystane przez Tanner'a, ale niestety, nie działało. Korniczakom udało się nadgryźć jego ciało, zanim w ogóle zdołał się z nimi uporać odpowiednim zaklęciem. Całe ciało zaczęło go piec. Ciekawe czy będzie tak do końca walki? - No to prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna - zaśmiał się cicho, zerkając na swoich kolegów i od czasu do czasu krzywiąc się z bólu. Skór nie miała go chyba przestać piec tak szybko.
Niedawno ojciec, teraz Theria.. Cóż, mimo wszystko może i dobrze się stało? Przynajmniej jakoś się oderwie od problemów. Będzie miał w końcu zbyt dużo własnych, by rozważać o sensie egzystencji ludzkiej, swoich kontaktach z tatą, dotychczasowych i przyszłych z Jeną. Lodowe Jezioro.. Więc to tutaj odbędzie się pierwszy pojedynek Therii? Cóż, czemu nie. Swoją drogą, zastanawiało go, dlaczego właściwie klub zawiesił swoją działalność? Może coś się stało? A może po prostu okazał się być zbyt niebezpieczny, albo niewystarczająco tajny? W sumie, byłoby ciekawe, gdyby któryś z jego członków opowiedział nauczycielom to i owo, na temat tej gry.. Chapman. To z nim będzie miał grać? Ciekawe z kim jeszcze. Póki co byli tylko sam Bonnet i wspomniany Tanner. Kolejny były członek Lunarnych. Ciekawe, ciekawe. Kto jeszcze bierze w tym udział? I może naprawdę jest to swego rodzaju upodobanie do zakazanych rzeczy? Być może. A co jeśli to po prostu był jakiś patologiczny sposób zapewniania sobie rozrywki pewnej grupy ludzi? Może, może. Nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać. W końcu, poprzednia rozgrywka nauczyła go jednej rzeczy – tutaj nie ma miejsca na myślenie. Trzeba ciągle zachowywać czujność. Może dlatego również nie wypowiedział zbyt wielu słów, poza tymi witającymi kolegę z domu. Notabene i ta wypowiedź była mocno lakoniczna. No, ale to nie było ważne. Teraz najważniejsza była gra. Gra no i zwycięstwo. Zatem grę rozpoczął Chapman. Bonnet tylko z uwagą przyglądał się jadącemu po planszy pionkowi, zatrzymującym się na polu numer dziesięć. Następnie dziwny napis, z którego jak zwykle niewiele wynika, po czym rozpoczęli bardziej praktyczną część. Antoine przyglądał się temu z uwagą, jednocześnie uważnie obserwując jego starania. Następnie i na niego przyszła kolej. Powziął kostki, rzucił nimi. Siedem. Znowu ta sama procedura. Zabawne, bowiem chłopak doszukiwał się ewentualnego zagrożenia z prawej, lewej, z góry, ale nie z dołu. A tak też się stało. Inferiusy. To z nimi miał się uporać? Okej. Spróbował, ale niestety nagle jeden z nich pojawił się kilka centymetrów za plecami Antoine’a, po czym rzucił mu się na szyję. Zaczął go dusić, szczęśliwie jednak uratowało go przewrócenie na plecy, bowiem napastnik poluźnił trochę uścisk. To dało mu szansę na rzucenie odpowiedniego zaklęcia. Na niego oraz kolejne potwory. Gdy wreszcie poradził sobie ze wszystkim, popatrzył, po pozostałych. A w zasadzie pozostałym. Chyba mieli grać w trójkę, więc gdzie pozostaly przeciwnik?
Tanner wciągnął powietrze ze świstem, uśmiechając się krzywo i widząc efekt przesunięcia się pionka Ślizgona. Dobrze, że jego nie zaatakowały jakieś dziwne stworzenia, chcące go udusić i zabić. Był dzisiaj wyjątkowo rozkojarzony i jakoś nie wyobrażał sobie siebie walczącego z nimi. Spojrzał tylko na Bonnet'a, zastanawiając się czy nie powinien mu w jakikolwiek sposób pomóc. - Wszystko w porządku? Wiesz, w razie czego zawsze mogę pomóc, o ile będę potrafił - uśmiechnął się lekko, kiwając głową i patrząc w oczy chłopaka, żeby wyczytać z nich coś więcej niż tylko ślizgońską, paskudną dumę. Miał nadzieję, że nie będzie przed nim niczego udawał, wtedy naprawdę będzie mógł mu pomóc, o ile będzie tego wymagać sytuacja. - Swoją drogą, trzecia osoba chyba się nie pojawi. Patrz, po pionku został tylko pył. Chyba teraz moja kolej - powiedział, bawiąc się dwoma kostkami i wreszcie postanowił rzucić jej na planszę. Ciekawe, co stanie się tym razem. Pojawił się kolejny nic nie mówiący cytat. „Rzygasz łzami prosto z serca. [...] Aż trzęsiesz się z nieszczęścia.” Mimo wszystko, po chwili jego sens stał się całkowicie jasny dla Chapmana. W jego żołądku pojawił się ogromny ucisk, jakby ktoś wrzucił do niego kamień i czuł, że zaraz odda całą jego zawartość wprost na ziemię i swoje buty, może nawet na jego towarzysza gry? Na szczęście w porę przypomniał sobie o zaklęciu, które hamuje wymioty. Wymamrotał je, modląc się w duchu, żeby zadziałało i.. po chwili mógł się wyprostować, nie czując kompletnie żadnych mdłości. Był już na dziewiętnastym polu, do celu pozostało mu jeszcze tylko dziewięć oczek na kostce.
Z powodu nieobecności dłuższej niż pięć dni wygrywa Tanner. Na Antoine'a została rzucona klątwa. Pionki obracają się w pył, plansza zaczyna szybko wirować i nagle znika. Gracze udają się do swojego dormitorium, aby odpocząć.
Nagrody zostaną rozdane po rozstrzygnięciu pozostałych pojedynków. Wtedy też Tanner dostanie dalsze wskazówki.
Lodowe Jezioro zdawało się być dzisiaj – o ile to możliwe – pokryte grubszą warstwą lodu niż zwykle. Opatulona w gruby, zimowy płaszcz kobieta czekała na samym jego brzegu wraz z kilkoma osobami odpowiedzialnymi za organizację tego wielkiego wydarzenia. Być może jaskinia mogłaby zostać zwyczajnie pozostawiona sama sobie i tym, którzy ewentualnie chcieliby do niej zajrzeć, ale skoro można było narobić przy tym trochę administracyjnego szumu, czemu by nie skorzystać?
Giselle rozglądała się uważnie wokół, gotowa na przybycie pierwszym uczestników. Wszak tylko ośmiu mogło dostać się do środka. Jej zadaniem było upewnienie się, że wejdą tam całkowicie przygotowani, a do środka nie będzie próbował wedrzeć się nikt ponad limit. Nie było sensu narażać nikogo na zbędne niebezpieczeństwo. - Ej, ty! - zwróciła się do jednego ze swoich pomocników. Nigdy nie potrafiła zapamiętać tych wszystkich imion. Zresztą po co, skoro jej chłodna osobowość tak doskonale pasowała do tego miejsca. - Przynieś trochę gorącej herbaty i bądź gotowy, żeby ją rozdać, kiedy przyjdą. Mężczyzna tylko kiwnął głową i zaczął robić swoje. Giselle spodziewała się tłumu. W końcu otwarcie Lodowej Jaskinii było naprawdę wyjątkowym zjawiskiem. Nikt nie miał pojęcia czy kryjący się wewnątrz skarb naprawdę istniał i jak do tej pory nikomu nie udało się do niego dotrzeć. Może właśnie teraz miał następić przełom? Reszta ekipy zajęta była rozstawianiem niedużych namiotów wzdłuż brzegu. Ostatecznie będą tutaj czekać kilka dni, zanim lodowe wrota w ogóle się otworzą. Nie mogli pozwolić, by ewentualni śmiałkowie spali na ziemi, zwłaszcza, jeśli przybywali z daleka. Ci, którzy dotrą na miejsce, spokojnie mogą zająć się rozmową lub przygotowaniami, w czym Giselle nie zamierzała im przeszkadzać. Ze swojej strony oferowała zakwatertowanie i posiłki przez cały ten pełen napięcia czas. Cóż, nie było już właściwie nic do roboty poza spokojnym oczekiwaniem i kontrolowaniem sytuacji. Giselle przysiadła więc na niedużym, leżącym nieopodal pniu i wyciągnęła nogi przed siebie.
Jeśli chcesz, możesz rzucić kostką, żeby zobaczyć, jakie zakwaterowanie przypadło ci w udziale:
1 - z pewnością dobrze trafiłeś. Twój namiot to niemal rezydencja z prywatnym skrzatem, który będzie dostarczał ci posiłki. Wewnątrz jest ciepło i przytulnie. Masz tam własne, wielkie łóżko, kanapę, szafę i gramofon z kolekcją płyt, gdybyś potrzebował odrobiny rozrywki.
2,3 - nie jest źle. Twój namiot jest całkiem spory, co jakiś czas ktoś zagląda do ciebie, by sprawdzić czy masz wszystko, czego potrzebujesz. Łóżko jest wygodne, a gdybyś potrzebował się rozerwać, ktoś miły zostawił dla ciebie kilka książek i jedno z nowszych wydań Proroka.
4,5 - jeśli liczyłeś na prywatność, trochę się... przeliczyłeś. Będziesz mieszkać z kilkoma osobami z ekipy, ale przynajmniej dostałeś własne łóżko i drzwi, którymi możesz się od nich odgrodzić. Skrzaty wpadają tu trzy razy dziennie, żeby przynieść ci posiłek.
6 - twój namiot stoi na szarym końcu, mieści piętnaście osób, które wzięły się niewiadomo skąd, a na dodatek musisz dzielić łóżko z jakimś dziwnym facetem, który niewiele mówi. Skrzaty czasem zapominają, żeby dostarczyć ci posiłek, więc ostatecznie sam musisz fatygować się do punktu gastronomicznego.
Zachariasz nie mylił się co do kolejnej misji, której nie mógł ominąć! Może nie był jeszcze najlepszego zdrowia, ale już sobie całkiem nieźle radził z codziennymi czynnościami, więc pomyślał, że tu też da radę. Opatulony jakby co najmniej wybierał się na Syberię, skierował się na Lodowe Jezioro. Zobaczył tam kobietę, więc zdjął rękawiczkę, aby się z nią przywitać. - Zach - przedstawił się krótko, bo i temperatura nie pozwoliła na długie trzymanie dłoni. Nastawiony na przygodę, a nie jakieś korzyści materialne, sam nie wiedział, co ze sobą zrobić. Otrzymał namiot, który nie był tak mały jak pozostałe. Może starszych traktowali inaczej czy coś. Było cieplutko, a łóżko oczarowało go swoją wygodą. Od razu rozłożył swoje najpotrzebniejsze rzeczy i czekał na innych. Kilka razy Giselle zaglądała do niego, ale jedyne czego potrzebował to kawy i papierosów, a tego owa niewiasta nie mogła mu podać.
Nie mogła się doczekać. Co prawda nie wiedziała jeszcze (albo i wiedziała, ale przejęta, wcale nie przyjęła tego do wiadomości), że nie wszyscy, którzy pojawią się na miejscu, zostaną w ogóle wpuszczeni do jaskini, ale już sobie wyobrażała jakie tam cudowne rzeczy mogą być! Ubrała się cieplutko, wzięła ze sobą zakupiony eliksir oraz aparat, coby wszystkiemu robić zdjęcia. Kiedy dotarła na miejsce okazało się, że szykowało się wydarzenie na dużą skalę, chociaż jak na razie za dużo ludzi jeszcze nie było. Albo wcale. Pole namiotowe? To miała tutaj nocować? Hehs, Hogwart miała zaraz za rogiem, ale co tam, liczyła się przygoda! Dostała wiec herbatę i z gorącym kubeczkiem poszła do jednego z namiotu, który został jej wyznaczony. - Oooo, dzień dobry, pan dopiero co mecz sędziował! - przywitała mężczyznę, którego zastała w środku. Dobra, tak naprawdę nie wiedziała czy to jest jej namiot, czy może ten kawałek dalej... W sumie to ja też nie wiem, bo przy tym co wylosowałam nie ma nic o liczbie osób.
Blondyn pojawił się nad Lodowym Jeziorem, opatulony swoim grubym zimowym czarnym i w dodatku skórzanym płaszczem w czapce z futra, która wyglądała niczym rosyjska. Było zimno, więc trzeba było być przygotowanym na każdą okoliczność, a tutaj praktycznie nie było miejsca na ciepło. Nie wiedział ile czasu tu spędzi, więc po prostu powiedział Lanie, że wyjeżdża i nie wie kiedy wróci, albo za dwa dni, albo może za tydzień, albo wcale bo wyląduje w szpitalu na intensywnej terapii. Słyszał, że każda taka misja zawsze wiązała się z jakimś ryzykiem, no a on uwielbiał podejmować ryzyko. Szybko przywitał się z Giselle, a gdy dostał kubek gorącej parującej na zimnie herbaty, podziękował jej szerokim uśmiechem na twarzy. Był tak przystojny, że chyba musiał jej przypaść do gustu, dostał bowiem duży namiot, który przypominał mu w pewnym sensie ich podróżny rodzinny apartament. To jeszcze nie wszystko, dostał skrzata domowego na wyłączność, który miał dbać o ciepłe posiłki dla niego, a także znalazł wielkie sypialniane łóżko, szafę i gramofon z płytami. Miał jednak przy sobie swoją gitarę, więc na niej też planował czasem trochę pograć. Obecnie postawił swoją torbę w której miał między innymi bieliznę na zmianę i przybory kosmetyczne takie jak szczoteczka do zębów i szampon do włosów, oraz ręcznik. Na razie jednak podziękował Giselle za wszystko buziakiem w policzek. Włożył jedną z płyt do gramofonu. Popłynęła przyjemna popowa melodia, bardzo dobrze kojąca jego zmysły. Zdjął ubranie wierzchnie i pijąc swoją herbatę położył się na łóżku rozmyślając. Teraz tylko była kwestia oczekiwania.
Zaciekawiony pogłoskami, wypełnił część swojego zadania. Zakupił potrzebny eliksir, choć z całą pewnością mógł wykorzystać jeden ze swoich zapasów. Nie chciał jednak docierać do celu, idąc na łatwiznę. W końcu to tylko dziewięć galeonów. Nie zbiednieje od drobnych wydatków, mimo że przyjazd do Europy kosztował go małą fortunę i zabrał jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Na wycieczkę do Hogsmeade również wziął jedynie kilka potrzebnych przedmiotów. Koty zostawił zaopatrzone w jedzenie w swoim gabinecie, przekazał wszelkie stosowne instrukcje, po czym opuścił zamek, by wyruszyć na słynną przygodę. Nawet jemu należało się coś od życia, z którego tak skromnie korzystał. Całkowicie skupiony na wypełnianiu wcześniej obranych zadań, nie zamierzał nagle zmieniać priorytetów. Zdecydowanie potrzebował postoju w jednym miejscu i - prawdę mówiąc - liczył, że w Wielkiej Brytanii uda mu się to osiągnąć. A czasami mógł wziąć udział w jakimś szalonym wydarzeniu, choć nigdy nie zamierzał zapomnieć o swojej zmarłej żonie. Dotarłszy na miejsce, wypytał o wszystkie możliwe informacje, po czym zajął wskazany namiot. Nie liczył na aż takie luksusy, ale przynajmniej mógł odgrodzić się od reszty drzwiami, bowiem po drodze dostrzegł kilka osób, które wyglądały na bardzo młode. Widać coś było w tej plotce i wkrótce on sam przekona się, czy rzeczywiście niosła ze sobą prawdę. Kostka: 5
Asher przybył nad lodowe jezioro wprost ze sklepu z eliksirami. Nie miał zwierząt, których opiekę mógłby zlecić, ani dzieci, którymi musiałby się martwić, obowiązki zostawił dopełnione, właściciel Gospody na pewno zajmie się resztą, prawda? Cóż, jeśli nie to być może niedługo okaże się, że widmo bezdomności znowu go nawiedzi, gdy okaże się, że znowu nie będzie go stać na opłacanie lokum. Zresztą w tym miejscu wcale nie czuł się inaczej niż u siebie. Setki namiotów, godziny oczekiwań. To było coś co tak dobrze znał, a warunki przypadłe mu w tym wszystkim były co najmniej barbarzyńskie. Skrzaty zapominały o posiłkach, a jego łóżkowy partner był raczej małomówny i zalatywał naftaliną. Był w stanie to przeżyć, sypiał w gorszych warunkach. Nic nie przebije trzeźwienia na drzewie w jednym z parków w środku zimy. Hawkeye myślał wtedy, że tyłek przymarzł mu do kory i będzie musiał odciąć sobie kawałek pośladków, żeby się uwolnić, jednak potem okazało się, że ktoś zajumał mu różdżkę i w ogóle było zabawnie, no ale nie wracajmy do tego. Oczekiwanie było dobre, bo mógł przemyśleć sobie dokładnie to, czy na pewno tego pragnie. Odpowiedź była oczywista, a że warunki nie były złe, był w stanie wszystko przetrwać.
Wylosowana kostka: 1 Niespiesznie Cezar zmierzał do lodowego jeziora, kończąc papierosa. Nie wiedział, co go czeka, ale czyż nie był idealną osobą, aby sprostać wyzwaniu? Chyba przyszedł jako ostatni, czym niespecjalnie się przejął. Przywitał się z główną organizatorką, która pokierowała go do namiotu. Tak właśnie powinni go traktować. Po krótkiej pogawędce i zapewnieniu, że nic mu więcej chyba nie potrzeba, wszedł do środka. Tuż przed nim zmaterializował się skrzat, aby zadać mu to samo pytanie co organizatorka. Od razu poczuł ciepło, więc ściągnął z siebie kurtkę. Zauważając gramofon, podszedł do niego i przeglądał wszystkie płyty. Wolałby coś zupełnie innego, ale wybrał w końcu jedną z nich i włączył. Podszedł do łóżka, na którym się rozłożył, czekając na coś, co miało się za chwilę wydarzyć. Przecież sama muzyka nie miała być ich jedyną rozrywką. Nawet nie pomyślał, jakie namioty mają inni i kto w ogóle bierze udział w wydarzeniu.
Od razu po zakupieniu eliksiru popędziła nad lodowe jezioro. Nie miała niebieskiego, różowego ani tym bardziej zielonego pojęcia, co też może ją tu czekać. Ale ta zagwozdka nie zniechęcała Melody. W końcu, takie przygody nie zdążają się codziennie, a jej w ostatnim czasie bardzo brakowało oderwania od rutyny. Czuła, że znajduje się na właściwym miejscu. Nie przepadała za zimową pogodą. Na szczęście tego dnia opatuliła się cieplutkim płaszczem, a dłonie schowała w rękawiczki, dzięki czemu nie musiała martwić się, ze odmarzną jej palce. To mogłoby zaszkodzić jej marzeniom o wygranej wyzwania... Przywitała się wesoło z Giselle, a zaraz potem otrzymała kubek z gorącą herbatą, za co była niesłychanie wdzięczna. W końcu, jak przystało na rodowitą Angielkę, była prawdziwą fanką tego napoju. Niedługo potem Blackthorne została pokierowana do odpowiedniego namiotu, który... cóż, nie był spełnieniem jej marzeń. Tak to jest, kiedy przychodzi się zbyt późno, najlepsze miejsca są zajęte. Uśmiechnęła się wesoło do kilku osób z ekipy, ale nie miała ochoty na pogawędki. Usiadła na przeznaczonym jej łóżku i zatopiła w myślach. Ciekawe, co ją czeka?
Jak zwykle wkroczyła pewnym krokiem, nie zwracając specjalnej uwagi na tłum, który powoli się zbierał, by, najwyraźniej, oglądać ich zmagania. Od razu skierowała się do swojego namiotu. Nie był zły, chociaż ona urządziłaby go lepiej. No cóż, czego można wymagać od organizatorów... Finezji? Phi. To była kolejna tego typu impreza, w której chciała wziąć udział. Irytowało ją, że poprzednią odwołano z jakiegoś absurdalnego powodu. To znaczy, podobno był poważny, ale nie dla niej. Wygrałaby to, to przecież oczywiste, więc co niby mogłoby usprawiedliwiać przeszkodzenie jej w drodze to pokonania wszystkich? Naprawdę była zniesmaczona. Ale teraz nadarzyła się kolejna okazja. Zawsze to sposób na urozmaicenie czasu (nie żeby narzekała na nudę, bo absolutnie tak nie było), a że przy okazji można było być od kogoś lepszym... Same plusy. Wyciągnęła się na łóżku i sięgnęła po Proroka Codziennego. Miała nadzieję, że nie każą im tak długo czekać, bo gdyby chciała poczytać gazetę, to zostałaby w domu. Liczyła na jakąś akcję i to im szybciej, tym lepiej.
W ciągu kilku dni w obozowisku obok Lodowego Jeziora pojawił się spory tłumek. Giselle mogła wreszcie odetchnąć. Przynajmniej mieli dość uczestników, by wystartować z całym tym wielkim wydarzeniem. Obserwowała ich dostatecznie długo, by wiedzieć, kogo z wolna może obstawiać jako zwycięzcę całego tego wyzwania. Teraz jednak nie zamierzała dzielić się z nikim swoimi przewidywaniami. Było zbyt wcześnie. Niemniej, wyrobiła sobie zdanie na temat każdego z przybyłych, czy to pierwszego dnia, czy w ciągu następnej doby. Smirnov. Wciąż jeszcze całkiem młody facet, oszczędny w słowach, nastawiony na cel. Giselle zastanawiała się czy jego opanowanie wynika z charakteru, czy może kryje się za tym coś więcej. Czy kondycja faktycznie pozwoli mu wytrwać do końca? Tak czy inaczej, trudno było przewidzieć posunięcia jaskini. Być może mężczyznę czeka przyjemny fizycznie spacerek po kolejnych lodowych komnatach, ale jego zdrowie psychiczne ucierpi zbyt mocno, by był w stanie funkcjonować normalnie po tym wydarzeniu. A Rodwick? Młoda dziewucha. Pełna entuzjazmu, trochę roztrzepana. Giselle nie była pewna czy, gdy przyjdzie moment ostatecznego wyzwania, panna poradzi sobie i zdoła opanować się na tyle, by przetrwać. Jaskinia nie oszczędzi nikogo. Obojętnie, czy będzie to dorosły w pełni sił, czy niewinna uczennica pobliskiej szkoły. Scorpion. Och, wydawał się dość arogancki. Giselle była niemal przekonana, że prędzej czy później to właśnie go zgubi. Jaskinia uwielbiała wykorzystywać słabości charakteru swoich ofiar. Co jednak, jeśli tę słabość Scorpion zdoła przekuć w siłę? Był całkiem świadomy ryzyka tej wyprawy i dało się to wyczuć w ciągu tych kilku przepełnionych bezczynnością dni. Giselle nie była zainteresowana jego zalotami, ale nie życzyła mu źle. Ettréval-Revie… Ciekawe nazwisko. Młody chłopak, a już nauczyciel. Wyglądał na kogoś, komu życie dało już nieco popalić. Giselle miała jednak niejasne przeczucie, że jeśli przeszłość nie zahartowała go wystarczająco mocno, przyszłość może okazać się o wiele trudniejsza. Zwłaszcza, kiedy przekroczy oblodzoną bramę jaskini i podda się jej niebezpiecznemu czarowi. Hawkeye radził sobie całkiem nieźle podczas ostatnich, wymagających dni. Chociaż nie było w tym żadnej zasługi Giselle, kobieta cieszyła się nieco z warunków, jakie przypadły mu w udziale. Kiedy dotarł na miejsce pierwszego dnia, zdawał się dość beztroski, jakby nie pozostawił za sobą nic, do czego warto byłoby wracać. Chociaż nie miała zbyt wiele doświadczenia z jaskinią, wiedziała, że w takich miejscach zawsze warto mieć z tyłu głowy jakąś wyjątkową myśl, która pozwoli nam przetrwać, kiedy zrobi się naprawdę gorąco. Albo zimno… w tym przypadku. Hawkeye przetrwał jednak te dość przykre warunki obozowe, co wróżyło dość dobrze na przyszłość. Weatherly sprawiał wrażenie nawet gorszego od Scorpiona. Podczas gdy inni czuli zbliżające się niebezpieczeństwo, on wydawał się zbyt pewny siebie. Ideał, za który się uważał, mógł rozpaść się w mgnieniu oka wśród lodowych odłamków jaskini, gdy tylko chłopak znajdzie się w środku. Giselle nie winiła go jednak – był jeszcze młody i butny. Jeśli po tym wydarzeniu wciąż taki będzie… Niedługo po chłopaku na miejscu pojawiła się Blackthorne. Zdawała się być podobna do Rodwick – jeszcze nie do końca świadoma tego, jak źle może być wewnątrz jaskini. Giselle obawiała się o każdego pojedynczego ucznia Hogwartu, który zdecydował się tu przybyć. Czy naprawdę byli dostatecznie przygotowani do czegoś takiego? Nie chodziło tu już nawet o ich zdolności. Wola przetrwania i siła, która pomogłaby im zaakceptować prawdę, jaką ukaże im jaskinia, zdawały się o wiele ważniejsze. Perłą zestawu uczestników okazała się ostatecznie Lynch. Giselle uśmiechnęła się pod nosem, gdy tylko ją zobaczyła. Ci wszyscy ludzie… Byli tak bardzo różni. Ale to właśnie Eris zdawała się w tej chwili najsłabszym ogniwem. Pewność siebie i nieposkromiona chęć zwycięstwa były tylko jedną stroną medalu. Po drugiej Giselle widziała gniew, który mógł ściągnąć tę kobietę na dno równie łatwo, jak teraz z łatwością pozwalał jej kroczyć z wysoko uniesioną głową. Giselle musiała to przyznać – byli fascynujący. Wszyscy razem i każdy z osobna. Skoro ona bawiła się tak wybornie, poznając ich, magia jaskini będzie wprost zachwycona.
Jeśli ktoś chciałby jeszcze dotrzeć, nie ma problemu. Być może przyda się to w momencie (choć mam nadzieję, że nie), gdy ktoś z obecnych postanowi jednak zrezygnować z eventu.
Ten poranek można było zaliczyć do jednego z najbardziej irytujących w tym miesiącu. Damon otworzył powieki, przewracając się w swoim łóżku na drugi bok i zaciskając dłoń lekko na miękkim kocu, żeby w następnej kolejności przytknąć go do swojego policzka. Nie brzmi to wcale tak źle, prawda? W końcu wygodne łóżko, długi sen... Ale właśnie, słońce chyba świeciło zbyt wysoko jak na porę, o której miał wstawać do pracy. - JASNA CHOLERA, ZNOWU?! - zerwał się z materaca w ciągu sekundy, a twarz White'a automatycznie zmieniła swój kolor w lekki odcień purpury, co jeszcze nigdy mu się nie zdażyło, gdy był zdenerwowany na samego siebie. Biegnąc do łazienki przez przypadek prawie kopnął swojego rudego kota, ale na szczęście Nora w porę odskoczyła na bok, usuwając się z drogi, bo prawdę mówiąc Demon nawet gdyby rzucił nim na drugi koniec mieszkania, dalej miałby w swojej głowie "szef Cię zabije". W przeciągu pięciu minut mężczyzna był już gotowy do wyjścia, dlatego złapał za klucze od domu i wybiegł z niego 'na jednej nodze', kurwując pod nosem w momencie zauważenia masy ludzi, przez których musiał jakoś się przecisnąć. Biegł, biegł i biegł, aż w końcu dotarł pod szybę od sklepu, zauważając za ladą drugą sprzedawczynie. W momencie zorientował się, że dziś jest ten dzień, kiedy mógł się porządnie wyspać, gdyż najzwyczajniej w świecie miał wolne. Niebieskooki złapał się kurczowo za włosy i przymknął oczy, jednocześnie licząc do pięciu, aby nie rozwalić swojego szklanego odbicia. Nie musimy chyba wspominać, że zdenerwowanie mężczyzny osiągnęło poziom krytyczny i ciężko było mu się powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Całe szczęście, że jakieś pół minuty później odwrócił się na pięcie, włożył ręce do kieszeni spodni i podszedł przed siebie, zupełnie bez celu. Skoro już wstał z takim impetem, postanowił wykorzystać fakt, że jakaś niewidzialna siła wyciągnęła go z domu, a nogi same już poprowadziły w kierunku lasu, poza centrum Hogsmeade. Po dwóch godzinach spokojnej wędrówki i przedzierania się przez jakieś chaszcze, przyczłapał nad niesamowite jezioro, widząc je w zasadzie pierwszy raz w życiu. Nie zastanawiał się nawet jak stamtąd wróci, postanowił cieszyć się widokiem dziwnych bryłek lodu okalających spokojną taflę wody. Było wyjątkowo ciepło, słońce grzało niemiłosiernie, jednakże wielki, czarny i cienki kaptur zasłaniał całą twarz White'a, dzięki czemu nie musiał bać się o dodatkowe piegi w okolicy swojego nosa. Poza tym, w gwoli ścisłości trzeba dodać, że od zbiornika wodnego bił przyjemny chłodek, obniżający nieco temperaturę ciała obserwatora. Wyciągnął zatem paczkę papierosów po czym odpalił jednego i zaczął rozkoszować się widokiem, czując, że cała irytacja z ranka powoli zaczyna spływać po nim jak po kaczce. Wreszcie mógł wyrwać się gdzieś, gdzie nie musiał obserwować twarzy innych ludzi - pozwolił sobie na szerokopojęty relaks, położył się plecami na nagrzanej ziemi i wpatrywał w błękitne niebo, nie myśląc nawet o żadnej konkretnej rzeczy.