Tylko osoby sprawne fizycznie mogą się dostać tu, praktycznie na sam szczyt Wielkiego Dębu. Owszem, gdzieś niżej znajduje się domek. Ale istnieją osoby, które wolą wspiąć się jeszcze wyżej, aby z góry podziwiać okolice Hogwartu oraz sam, jakże okazały zamek. Gałęzie drzewa są tak ułożone, że po kilku zgrabnych ruchach można wygodnie usiąść i oprzeć się o jedną z nich.
Autor
Wiadomość
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
W darciu mordy Sharker był najlepszy, to był fakt powszechnie znany. Gdyby było inaczej, to jak nic można by uważać, że jest coś nie tak, a ostatnio aż za często miewał momenty, w których to wychodziła z niego jedna i wielka ciepła klucha. Okazywanie emocji było dla niego skazą na idealnie lodowatej tafli, jaką odgrodził się od reszty ludzi. Tak było mu dobrze przez tyle lat, gdy kłamał, mamił i uciekał, więc czemu miałby to zmieniać? No właśnie, czemu? Czyżby poznanie Filipa mogłoby aż tak na niego wpłynąć? Ta myśl sprawiała, że coś ruchliwego i wyjątkowo oślizgłego prześlizgiwało mu się w żołądku, wywołując dziwne uczucie straty wnętrzności. Jego słowa wcale nie sprawiały, że zaczynał zastanawiać się nad poprawnością swojego postępowania, ba, stawało się wręcz odwrotnie. Utwierdzał się w przekonaniu, że im bardziej się od niego odgradzał tak było lepiej. Dla niego. Dla nich obojga. To nie miało racji bytu, on to wiedział. - Zamknij się - warknął na niego, zdejmując okulary, które zrzucił z drzewa, chcąc ulżyć sobie trochę w złości, która nagle go ogarnęła. - Myślisz, że jak raz Ci coś opowiedziałem to się znamy? Nic o mnie nie wiesz! Nie rozumiesz tak na dobrą sprawę, dlaczego nie chce tego ciągnąć, bo patrzysz przez pryzmat tej swojej pieprzonej miłości. Spojrzał na niego takim wzrokiem, jakby zakochanie się było grzechem śmiertelnym. - To, że nie jestem dla Ciebie dupkiem, to wcale nie oznacza, że w głębi duszy jestem puchaty i różowy. Pewnie, że jesteś głupi. Tak wielkiego idioty i masochisty jak Ty dawno nie widziałem. Czemu sobie to robisz? Nie zasługuję na Ciebie, a Ty nie pasujesz do mnie. Jak Ty to widzisz? Każde utrzymywanie relacji ze mną zawsze kończy się tak samo. Widzisz co teraz robię? Wydzieram się na Ciebie, zupełnie tak jak powiedziałeś, a jednocześnie sam stwierdziłeś, że jesteś tym zmęczony. Świetnie, wcale Cię przecież nie potrzebuje! Pod koniec jego głos lekko zadrżał, co mogło zasugerować to, że wcale nie był w tym momencie jedynie wściekły i zapatrzony w swoje emocje. Chciał go jednak zranić na tyle, aby odszedł i nie zważał teraz na nic innego. Tak będzie lepiej, w końcu robił to jedynie dla większego dobra… - Nienawidź mnie. To jedyne gorące uczucie, jakim można mnie obdarzyć. Tą wesołą myślą zakończył swoją wypowiedź, a potem związał Filipa zaklęciem, które miotnął w niego zanim tamten mógł zareagować. - Domyślam się, że nie dasz się dotknąć, a zamierzam Cię stąd zdjąć, więc wybacz. Potrzeba matką dziwnych wynalazków. W ten sposób zamontował go do swojej miotły, którą obaj zlecieli na ziemię, a potem go uwolnił, odlatując natychmiast w swoją stronę. Nie spoglądał za siebie, bo wiedział, że jeśli to zrobi to będzie chciał wrócić i cofnąć swe słowa, a nie mógł do tego dopuścić. Nie teraz, kiedy już zdobył się na to, żeby zranić go jeszcze ten jeden raz.
Frey'i dawno nie było widać w szkole, może dlatego że ostatnio przechodziła ciężki okres. Zupełnie odcięta od wszystkich, zmierzała swym kierunkiem w stronę wielkiego dębu. Przygnębiona tym życiem usiłowała wspiąć się na drzewo. Zapomniała że posiada magiczny artefakt który pozwala wzbić jej w powietrze na kilka minut, skupiła swój cel na gałęzi żeby się na niej znaleźć. Zdarza się coś niebywałego odkąd porzuciła ten przedmiot, uwolniła energię jaka tkwi w naszyjniku i wzbiła się w powietrze. Następnie był problem z wycelowaniem, wytężyła wzrok na gałąź by artefakt ją tam przeniósł. Co prawda, artefakt lubi robić sobie żarty i bez tego by się nie zakończyło. Zamiast wznieść ją do gałęzi, to Freya zawisła nad samym wielkim dębem. Gdy zwisała już z samej góry, artefakt przestał działać, a ona spadała. W dość szybkim tempie zareagowała, deportowała się gwałtownie na gałąź gdzie miała wylądować. Siedziała na nim rozmyślając swoje całe życie jakie ją teraz czeka, aż do zachodu słońca. Po zmroku udała się do zamku, by poszwendać się za swymi znajomymi i oznajmić że wróciła....
z/t
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Odpoczynek pod dębowym drzewem miał zesłać na Gunnara trochę snu. pogoda na dworze powoli zaczęła sprzyjać wędrówkom. Oprócz narzyconej na ciemny podkoszulek jeansowej kurtki, nie miał na sobie nic więcej. Jedynie liczne wisiory brzęczały mu na szyi. Była to jeszcze znośna temperatura, ale Gunnar niestety spodziewał się znaczącej poprawy. Wolał chłód. Zimowy, wstępujący pod skórę. Nawet obecnie było mu stosunkowo ciepło, choć pozbył się podpinki pod kataną. Stąd wybór miejsca. Pod koroną drzewa, od strony chłodniejszej, w cieniu jego gałęzi, szukał odpowiedniego dla niego klimatu Oprócz niego, odnalazł coś jeszcze. Coś co z początku wbiło mu się nieprzyjemnie w udo, a co okazało się kolejnym wielkanocnym jajkiem, choć ostatecznie Ragnarsson przestał już ich szukać.
Trochę się wahała. Nie była do końca pewna, czy powinna to robić, w końcu zaplatanie wianka miało jednak jakieś znaczenie, tym bardziej jeśli miała go później, wieczorem, założyć. Zagryzała wargę, kiedy szła z wybranymi kwiatami przez błonia, by znaleźć dla siebie właściwe, wygodne miejsca, w którym mogłaby usiąść. Wiedziała, jak to będzie wyglądało, kiedy faktycznie będzie miała ten kwiecisty wieniec, wiedziała, jak to się może skończyć i chyba gryzła się nadal wewnętrznie, czy aby na pewno tego chce. Skoro jednak położyła rośliny przy korzeniach drzewa, a następnie sprawnie zaczęła wspinać się w górę, skoro znalazła sobie odpowiednie miejsce na jednej z szerszych, grubych gałęziach, to chyba wiedziała, że tego chce i to faktycznie zrobi. Usadowiła się wygodnie i właśnie wtedy dostrzegła kolorowy błysk w niewielkim zagłębieniu kory, z którego już po chwili wydobyła naprawdę niewielką pisankę. Rozchyliła nieznacznie wargi, wyraźnie zdziwiona tym odkryciem w takim oto miejscu, a potem zaśmiała się kręcąc głową. Oczywiście! Ostatnio robiło się tutaj coraz dziwniej, ale widać święta wszystkim nieco pomieszały w głowach. Usiadła zatem wygodnie, kiedy już zebrała pisankę, a następnie przywołała do siebie kwiaty zaklęciami, wsunęła różdżkę pomiędzy splecione włosy i zaczęła się zastanawiać, od czego właściwie powinna tutaj zacząć, jeśli chciała, żeby wianek, który plotła na Celtycką Noc, był dostatecznie ładny. Miał jednak również oddawać to, jak się czuła, jak była i co z tego wynikało, tak więc powinna raczej skupić się na tym, co chciała przekazać. Musiała przyznać, że kwiaty, które wybrała, nieco się ze sobą kłóciły, ale i jej charakter taki właśnie był - niestały, przeplatał się cały, coś w nim było nie do końca takiego, jak być powinno. Nie była pewna, jak do tego wszystkiego podchodzić, ale uznała, że ta zabawa może jej dać do myślenia na własny temat. Ostatecznie sięgnęła w pierwszej kolejności po gardenię i aminek większy, które zaczęła ze sobą przeplatać, by dołączyć do nich begonię, jaką dopełniła jaśminem lekarskim. Zabawnie wyglądała obok niej jabłoń ozdobna, bo uprzejmość zdecydowanie nie szła w parze z kłótliwością, ale jednak Victoria była pewna, iż była dokładnie taka, a nie inna i nie mogła nic na to poradzić. Dalie i cytryny prezentowały się razem dość ekscentrycznie, a buwardia wszystko tylko rozjaśniała i podkreślała. Nie mogła zapomnieć o imbirze i łubinie, bo uważała, że oba doskonale oddają to, co się w niej kryje, czego cały świat widzieć już nie musi, była przekonana, że to coś dobrego, że to coś, co faktycznie do niej pasuje, a co za tym idzie, coś, co jest jej miłe. Macierzanka była delikatna, przynajmniej w jej oczach, łączyła w sobie wszystko to w sposób dość gustowny, ale tak naprawdę to hoja, której również zdecydowała się dodać, podkreślała ostatecznie to, jaka była, gdzieś tam w głębi i nie wszyscy dookoła musieli o tym wiedzieć. Nie sądziła zresztą, by ktokolwiek brał ze sobą słownik przygotowany przez pana O'Connora, by przekonać się, co dokładnie znaczą kwiaty, jakie wplotła w swój wianek. Nie wiedziała nawet, po co tak się starała i czemu to wybierała, ale prędko doszła do wniosku, iż to wszystko było tylko i wyłącznie dla jej własnej satysfakcji. To było coś, co wywoływało u niej radość i pokazywało, że nawet w tak prostych sprawach potrafi się skupić i działać logicznie, porządnie i systematycznie. Och, może to też powinna jakoś tu wpleść? Na próbę wsunęła wianek na głowę i uśmiechnęła się lekko. Była jeszcze wstążka, w kolorze akwamaryny, który tak bardzo do niej przemawiał i w pełni jej odpowiadał. To wszystko tworzyło niezaprzeczalną całość, ale nie miała pojęcia, co to tak naprawdę oznacza. Zagryzła lekko wargę i postanowiła, że po prostu będzie się dobrze bawiła.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Od czasu, kiedy stoczył walkę z akromantulami, doskonale wiedział, że musi więcej ćwiczyć, że musi wziąć na swoje barki zdecydowanie większe ciężary, jeśli chce z nimi wygrać, kiedy tylko znowu staną twarzą w twarz. W to bowiem Christopher nie wątpił nawet przez chwilę, nie sądził, by pajęcza matka odpuściła mu zemstę, a i on nie zamierzał zostawić jej po prostu samej sobie. Była zagrożeniem dla Lasu i skoro tak panoszyła się w jego głębi, z tak licznym potomstwem, to jedynie kwestią czasu było, kiedy wszystkie te niebezpieczne stworzenia po prostu wypełzną ze swych kryjówek i zaczną zagrażać pokojowo nastawionym istotom, a nawet mniej ostrożnym uczniom i studentom. Nic zatem dziwnego, że gajowy dość prędko doszedł do wniosku, że to najwyższa pora wziąć się za siebie i swoją znajomość różnorakich zaklęć, bo samo posiadanie informacji o akromantulach, na niewiele mu się zda, kiedy przyjdzie chwila na prawdziwe starcie. Sięgnął zatem po książki z biblioteki, pochylił się nad nimi i wziął za studiowanie mniej znanych sobie zaklęć, wypisywał, jak powinien je wymawiać, aż w końcu znalazł chwilę czasu, by przetestować jedno z nich. Lupus palus brzmiało dość ciekawie i czysto teoretycznie dawało mu szersze możliwości działania, aczkolwiek nadal podejrzewał, że dla potężnych pająków nawet taki przeciwnik nie będzie niczym groźnym. Mógł jednak spróbować, to ostatecznie kosztowało go jedynie nieco wysiłku i nieco czasu, a te mógł poświęcić w każdej chwili na rzecz uczenia się czegoś nowego. To było przyjemne, nawet w pewien sposób relaksujące i w pełni mu odpowiadało. Skoro zatem miał możliwość spróbowania wyczarowania realistycznego hologramu wilka, który nie tylko miał wykonywać polecenia czarodzieja, ale miał również prawdziwą siłę fizyczną, to dlaczego miałby po prostu machnąć na to ręką? Wybrał sobie nieco spokojniejsze miejsce, w czasie kiedy uczniowie z całą pewnością siedzieli jeszcze na zajęciach, a później usiadł spokojnie na ziemi i przekręcił w palcach różdżkę, którą przed chwilą wyjął. Zagryzł na moment wargę, starając się wyobrazić sobie jak najlepiej wilka, jednocześnie zastanawiając się nad tym, co teoretycznie mógłby rozkazać mu zrobić, a później przymknął na moment powieki i wziął głęboki oddech. Spora część sztuki polegała na głębokim skupieniu, o czym musiał pamiętać. - Lupus palus - powiedział w końcu, bardzo wyraźnie i starannie, trzymając jednocześnie pewnie różdżkę. Skoncentrował się w pełni na zaklęciu, ale to nie było wcale takie łatwe i już na początku poczuł lekkie szarpnięcie. Musiał zdecydowanie więcej ćwiczyć, jeśli chciał, żeby coś mu z tego wyszło, ale od czegoś trzeba było zacząć. Skupił się ponownie na wyobrażeniu sobie wilka i choć długą chwilę borykał się ze sprowadzeniem hologramu, w końcu udało mu się go wyczarować. Nie był szczególnie wielki, przypominał chyba bardziej wyrośnięte szczenię, co Christopher potraktował jako kolejny znak, że musi zdecydowanie więcej poćwiczyć, jeśli faktycznie chce osiągnąć sukcesy na tym polu, ale i tak był zadowolony. - Biegnij, do pierwszego drzewa i wróć - powiedział więc, choć nie miał pojęcia, czy takie coś podziała, spróbował więc również podkreślić to wszystko różdżką. Wilk patrzył na niego, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, ale chyba nie do końca był skłonny do wypełniania jego poleceń. Gajowy zacisnął nieco mocniej zęby, próbując skupić się jeszcze bardziej i ostatecznie hologram przebiegł się kawałek, ale później zniknął. Christopher odetchnął głęboko, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak mocno zaciskał palce na różdżce i zamknąwszy oczy, padł na plecy. Teoretycznie nie było to jakieś trudne zaklęcie, ale wymagało koncentracji i kontroli nad powołanym do istnienia stworzeniem. Nieco jak z patronusem albo zaklęciami transmutacyjnymi, które pozwalały na przywołanie niewielkich smoków. To zaś spowodowało, że Chris wrócił do myśli o kontroli nad czymś, co tworzy i przemienia, a zatem do myśli, co by się stało, gdyby pojawił się w lesie pod postacią zwierzęcia. Zdołałby ją utrzymać? Czy rozmyłaby się, jak ten wilk sprzed chwili? Uległby instynktom, czy może jednak byłby w stanie pozostać człowiekiem? To były pytania, które dość mocno go dręczyły, teraz zaś spowodowały, że przez dłuższy czas leżał na ziemi i po prostu zastanawiał się, jakby życie wyglądało, gdyby był animagiem. Odetchnął jednak głęboko, a kiedy uznał, że nabrał znowu siły, siadł ponownie i odchrząknął, po czym ujął różdżkę i przekręcił ją w palcach. Każda próba była ważna, a rzucenie zaklęcia raz, na pewno nie było wystarczające. Wiedział doskonale, że nieco go jeszcze męczyło, ale nie mógł zadowolić się takim efektem. Skupił się zatem ponownie na wyobrażeniu sobie wilka, koncentrując się dość mocno na jego kształcie i rozmiarze, wszakże należało przywołać istotę odpowiednio dużą i silną. - Lupus palus - powtórzył zatem, starannie wymawiając oba słowa, by przypadkiem nie wyszło mu z tego coś naprawdę dziwnego, później zaś obserwował błysk światła, kiedy wilk faktycznie skakał przed siebie. Ten był już większy, wyglądał groźniej i Christopher doszedł do wniosku, że w istocie - chyba wiele zależy również od tego, jak mocno jest w stanie sobie to wszystko wyobrazić. Hologram najpewniej odpowiadał temu, co sam miał w głowie, o czym powinien pamiętać. - Siądź - powiedział więc i chociaż przez chwilę miał wrażenie, że siłuje się ze zwierzęciem, to faktycznie wykonało polecenie i patrzyło na niego, chyba nie do końca rozumiejąc, o co tutaj chodzi. Gajowy rozejrzał się, dostrzegł dość grubą, ułamaną gałąź, która leżała na lewo od niego. - Atakuj - zadecydował w końcu, wskazując różdżką na kawałek drewna, który wybrał. Czuł, że serce mimo wszystko zabiło mu mocniej, bo chociaż koncentrował się na tym, a nie innym miejscu, obawiał się, że wilk może skoczyć na niego. Czy to możliwe, że wyczuł ze strony hologramu zawahanie? Skupił się więc jeszcze mocniej na gałęzi, a chwilę później dostrzegł, jak zwierzę faktycznie rusza do działania, a jego szczęki mocno zaciskają się na drewnie. Christopher mimowolnie pomyślał, że wolałby, żeby te nie wbiły się w jego ciało i prawie dotknął nogi, która wciąż czasem bolała. Czy wilk miał silniejsze szczęki od pająka? Od akromantuli? Nie sądził. - Biegnij - rzucił jeszcze do wilka, czując, że ponownie traci koncentracje, a może siłę i więź, jaką miał z wyczarowanym zwierzęciem, nie zdziwił się zatem zbyt mocno, gdy zwierzę zakręciło się i pognawszy przed siebie, rozpłynęło się w powietrzu. Gajowy potarł oczy, zastanawiając się, ile powinien jeszcze podjąć prób, by osiągnąć w tym temacie jakąś biegłość, ale na pewno nie zamierzał się poddawać. Był pewien, że im większa kontrola nad zaklęciem, tym większa kontrola nad samym sobą.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
W związku z lekcją zaklęć, Darren razem z Julkiem w ramach pierwszej zagadki pojawili się niedaleko wielkiego dębu rosnącego na błoniach okalających zamek. Po drodze przypominał sobie czasy - głównie w młodszych klasach - gdy wspinał się na różnorakie konary owego potężnego drzewa. Zwykle mu się to udawało - jednak raz czy dwa musiał kuśtykać do skrzydła szpitalnego i prosić o pomoc ze skręconą kostką. Stojąc u stóp drzewa, Shaw rozejrzał się na boki i rozpoczął poszukiwania jakichkolwiek wskazówek, które mógł zostawić na miejscu nauczyciel zaklęć. Odwrócił się do Julka i skinął głową na wielki dąb. - Co sądzisz? - spytał, zastanawiając się, czy może jednak popełnili błąd i to nie tu powinni się udać. @Julius Rauch
Ostatnio zmieniony przez Darren Shaw dnia 12.05.20 23:25, w całości zmieniany 1 raz
To co Julius sądził, to, że nie wyłożą się na pierwszym zadaniu, ale jak zawsze, mylił się. Dzięki temu, że był zwinny jak małpa, wystarczyłoby obejrzeć jego wyczyny podczas ostatniej lekcji miotełek, szybko uwinął się ze wspinaczką i... zorientował się, że nic tam nie ma, co przekazał Darrenowi, gdy tylko zszedł na dół. -Chyba musimy szukać gdzie indziej...- odpowiedział lekko zdyszany koledze, który mógłby nie być zadowolony z kolejnej pomyłki Niemca, dlatego ten postanowił polegać teraz na jego umiejętnościach dedukcji.
//ztx2
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- To powinno być tutaj - przynajmniej tak twierdziła Strauss, gdy tylko udało im się dotrzeć do ogromnego dębu, który znajdował się na błoniach Hogwartu. Drzewo było na tyle duże, że z pewnością trudno było dojrzeć z dołu czy do jednej z gałęzi jest przyczepiona wstążka. Dlatego też Krukonka stwierdziła, że najlepiej się o tym przekonać samodzielnie. I choć z początku szło jej to niezbyt sprawnie to po podciągnięciu na kilka ogromnych i rozłożystych gałęzi znajdujących się w stosunkowo niskich partiach drzewa udało jej się wdrapać niemalże na sam szczyt. Widok na zamek był i to całkiem dobry. Szkoda tylko, że nigdzie nie mogła wypatrzyć wstążki, której szukały. No, ale nic. Pierwsza skucha. Ostrożnie zaczęła schodzić po gałęziach drzewa, by z ostatniego konaru już zeskoczyć na ziemię, gdzie wylądowała na ugiętych nogach. - Nic tam nie było - powiedziała jeszcze do Puchonki, by jednoznacznie stwierdzić ich pierwszą pomyłkę. Chyba musiały po prostu lepiej się nad tym zastanowić.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Trzecia zagadka okazała się nieco trudniejsza niż pierwsze dwie. Dziewczyny zastanawiały się dłuższy czas nad prawidłowym rozwiązaniem i ostatecznie zdecydowały się spróbować szczęścia przy wielkim dębie. Viola zwinnie wdrapała się na drzewo, ale szybko okazało się, że absolutnie nic tam nie ma. Skończyła się dobra passa i trzeba było lepiej przeanalizować to zadanie. - Kurcze, nie wiem o co chodzi... Przecież ewidentnie stąd jest ładny widok na zamek... - Mruknęła pod nosem niepocieszona ze straty czasu jaką same na siebie ściągnęły. Drzew na hogwardzkich błoniach była cała masa i wcale nie łatwo było się domyśleć o które konkretnie mogło profesorowi chodzić. Ładnych widoków też było bez liku, co ani trochę nie ułatwiało zadania. - Dobra, spróbujmy iść tam, może na coś trafimy... - Stwierdziła w końcu i pociągnęła za sobą Strauss w jakimś losowym kierunku, by spróbować szczęścia gdzieś indziej.
zt x2
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Wszystko zaczęło się tak naprawdę w jego życiu układać na dobre. Z Tanem co prawda nic nie było szczególnego, ale ostatnie przeżyte chwile sprawiły, że mógł sobie wiele wyobrażać. Jedynie miał problem cały czas z Tori. Co ona sobie teraz myślała, czy w ogóle przejmowała się tym co się u nich wydarzyło, czy już o tym zapomniała. Obawiał się, że to tylko on się tak naprawdę tym przejmował, ale mniejsza. Siedział dzisiaj dość długo w dormitorium zajmując się swoimi pupilami. Olma. O dziwo jakoś specjalnie nie interesowała się jego puszkiem, ale kto wie co by się wydarzyło gdyby zostawił ich samych sobie. Dlatego gdzie tylko wychodził to brał ze sobą swojego puszka. Zresztą jak mógł go zostawić samego w klatce? Nie wyobrażał sobie tego, tym bardziej, że zwierzątko było mu bardzo oddane pewnie przez wdzięczność, że tak dobrze się nim zajmuję. Nakarmił i jednego i drugiego, po czym postanowił wyjść gdzieś. Ileż to można siedzieć w dormitorium. Miał o czym myśleć, więc pewnie doskonale dałby sobe radę siedząc samemu, ale postanowił jednak wyjść. Może akurat dzisiejszego dnia nie spotka się ani z Tori ani z Tanem. Chociaż tak naprawdę liczył na to. Zazwyczaj lubił spędzać czas w Hogwarcie, ale mając na uwadzę Antoniego postanowił wyjść na powietrze, żeby i on mógł z tego skorzystać. Tak bardzo się do niego przywiązał, że miał w zwyczaju normalnie skakać za nim a wcale nie miał w głowie go zostawić. Więc nie bał się dać mu wolne lejce. Dlatego też kucając wypuścił go, dając mu pole do popisu. I to on pierwszy prowadził, więc szedł za nim. I tak nie miał żadnych planów, więc kompletnie mu nie zależało w jakim kierunku wędrował puszek. Szedł za nim, aż doszli do korony dębu. Drzewo było dość atrakcyjne więc pewnie mogli sobie tutaj spędzić trochę czasu. Dlatego nie zważywszy na pogodę jaka dzisiaj im doskwierała zasiadł pod drzewem obserwując swojego pupila, ten jednak nie zamierzał się bawić, a usadził się na jego kolanie i patrzył na niego. Pokiwał lekko głową śmiejąc się do niego. Nie chciał zostawiać Adriana samego, był naprawdę prawdziwym przyjacielem
W życiu Russella powoli też zaczynało się wszystko układać. Chociaż nie w taki sam sposób jak u puchona. Rzecz w tym, że jego życie było całkiem rozwalone. Nie miał nikogo, komu mógłby się zwierzyć, jego matka nie żyła, a ojciec coraz bardziej naciskał na to, by porzucił Hogwart i skupił się na ich mugolskim dorobku, który kiedyś prowadziła jego matka. Dla niego to było co najmniej niepoważne. Chciał realizować swoje marzenia pomimo tego, że nie miał nikogo. Fakt, że zjebał randkę z atrakcyjną dziewczyną, którą zaczął podrywać jego najlepszy przyjaciel, całkowicie go dobiła. Wpadł w pewnego rodzaju depresję. Czuł się tak jak sprzed roku. Zamknął się w sypialni i wychodził z niej kiedy tylko musiał zejść na zajęcia, na kolację i inne poważniejsze sytuacje typu szlabany. Nie da się ukryć, że był typem buntownika, który lubił przywalić innym, a potem uleczyć. Co się wydarzyło, że ponownie odzyskał wiarę w jego życie? Myślicie, że poznał jakiegoś chłopaka czy tamta zmieniła zdanie o nim? Nic bardziej mylnego. To Morgan go zauważyła. Wyciągnęła do niego pewnego rodzaju pomocną dłoń i zaproponowała mu pozycję ścigającego w szkolnej drużynie. Nigdy nie był jakoś wybitny, ale zawsze się starał. Przychodził na teningi, mimo że nie był w drużynie, zawsze był na zajęciach z miotlarstwa. Ahh, no i nie zapominajmy o wyścigach, które były niezbyt legalne, ale jakże satysfakcjonujące! Po ostatnim treningu indywidualnym z Hem ledwie chodził. Wiedział, że jego mięśnie nie będą mogły zapomnieć spotkania z gryfonką, ale nie wiedział, że będzie aż tak brutalnie. A więc o to chodziło boydowi kiedy wspomniał o treningu z dziewczyną. Nie miał dość i – co więcej – miał nadzieję na jeszcze więcej takich akcji z nią. To sprawiało, że nie myślał o swoich smutkach, kumplach, dziewczynach, byłych czy przyszłych. Liczył się tylko on i kafel. Dziś miał dzień zupełnie wolny. Regeneracyjny. Dlatego postanowił przejść się po błonach. Ładna pogoda dawała się we znaki. Chciałby wziąć koc i położyć się na trawie, położyć się na czyimś brzuchu i wpatrzyć się w piękne widoki zupełnie jak kiedyś. Jeśli już mowa o ładnych widokach to nie wierzył własnym oczom, kogo spotkał. Nie wiedział, czy powinien się wycofać, czy zostać. Ile czasu się nie widzieli? To już chyba rok. Miał wrażenie, że chłopak go unikał, a bardzo chciał go zobaczyć. Jednak nigdy nie miał możliwości wtargnięcia do jego dormitorium. Zresztą bał się, co by tam ujrzał. Może Russ mu się najwyraźniej w świecie znudził? Postanowił nie tchórzyć i zostać. Minęło już tyle czasu… - Kopa lat- przywitał się z byłym facetem. Wiele razy wyobrażał sobie ich spotkanie, ale kiedy w końcu do tego doszło, nie wiedział co powiedzieć i jak się zachować.
Adrian już całkowicie zapomniał o tym co próbowali z nim zrobić przyjaciele, a mianowicie żeby wstąpił do szkolnej drużyny. Na całe szczęście jakby wszyscy o tym zapomnieli, ale na jego szczęście. Pewnie sytuacja w drużynie była na tyle ustabilizowana, że nie potrzebowali nikogo zmuszać na siłę. Chociaż czuł, że to nie był koniec, że w końcu Nancy się do niego odezwie i będzie chciała z niego znowu wykrzesać tę iskierkę nadziei na treningi. Wtedy mu się to naprawdę bardzo podobało. Trening z nią z pewnością dodał mu skrzydeł, może nie na tyle, żeby od razu przystąpić do drużyny, ale mogła go indywidualnie kształcić, a może uda jej się go zwerbować. Szczerze powiedziawszy, że bardzo mu tego brakowało, ale nie miał zamiaru pisać do Nancy o trening, najwyraźniej nie miała czasu więc nie będzie jej dodatkowo truł. Zajmował się swoim puffkiem, którego uwielbiał. Bawił się przerzucając go z dłoni do dłoni. Nawet nie spostrzegł kiedy ktoś pojawił się koło niego dopiero gdy usłyszał znajomy głos o mało się nie zaksztusił śliną, którą właśnie miał połknąć. Spojrzał na niego lekko zdezorientowany, ale trafił akurat na tego odważniejszego puchona, więc z pewnością przed nim nie ucieknie. Owszem unikał go, a teraz to praktycznie o nim zapomniał. - Russell... - wypowiedział tylko jego imię, bo tylko to w tym momencie potrafił wypowiedzieć. Czy wróciły wspomnienia? Tak naprawdę to nie było czego wspominać, praktycznie nic się między nimi nie wydarzyło jak tylko wieczorne spacery. Nie to co z Tanem z którym miał przemiłe wspomnienia. Wiedział, że prędzej czy później dojdzie do ich spotkania. Adrian go unikał, bo nie chciał go widzieć i tyle. Znudził się może nie, ale przytłaczało go to, że Russell wiecznie miał przy sobie kogoś i nie było nawet jak z nim porozmawiać. Pewnie przez to Adrian się odsunął od niego na tyle, że teraz nie są już parą. Przeniósł wzrok z powrotem na puffka udając, że wcale nie interesuje go postać która się tutaj pojawiła. Wiedział, że kiedyś przyjdzie czas żeby o tym porozmawiać, ale sam nie wiedział jak ma to rozegrać.
Szczerze? Antoinette dawno nie paliła, Nigdy nie była, nie jest i raczej nie będzie nałogową palaczką, ale ostatnio zakupiła od innego ślizgona paczkę robionych magicznie papierosów za naprawdę niską cenę, więc oprzeć się nie mogła, by znowu poczuć nikotynę w ustach, zaciągnąć się mocno i dostać lekkiego zawrotu głowy. Ah, uwielbiała ten stan. Był dla niej czymś wyjątkowym. Dla narkomana to będzie działka heroiny, dla potencjalnego samobójcy garść tabletek bądź ostra żyletka. Opcjonalnie mocny sznur. Dla niej czymś takim było odurzenie nikotynowe, chociaż z tą różnicą, iż rzadko sięgała po tę używkę. Tak czy owak, wspięła się tak wysoko właśnie po to, i tylko po to, by zapalić. W samotności. Podobnie jak to jest z załatwianiem się, Antosia lubiła też samemu, bez nikogo, rozkoszować się papierosem. Stała sobie przy tym wielkim dębie i obserwowała ładny widoczek, który się przed nią z tej perspektywy malował i pomyślała nagle, że chętnie wtargałaby tu swoje farby i inne potrzebne przedmioty do malowania i po prostu uwieczniłaby ów widoczek na blejtramie. A jak już nie będzie miała płócien, chętnie sięgnie po zagruntowaną tekturę. Albo papier z wysoką gramaturą, gdyby jednak zdecydowała się na akwarele, nie oleje, tempery bądź akryle. W sumie, uznała że te tereny najlepiej by odzwierciedlić właśnie tą niezwykłą wodną techniką, jaką jest akwarela. Powiadają, że to trudna technika. Antoinette jednak nie zgadzała się z tym. Na dodatek uważała, że najpiękniejsze obrazy wychodzą właśnie tym sposobem. Zwyczajne kładzenie farby na zagruntowaną nawierzchnię było dla niej czasami po prostu nudne. A akwarele? To zupełnie inna bajka! Tak czy owak, stała tak sobie, opierając się jedną ręką o pień potężnego drzewa, drugą trzymając papierosa między dwoma palcami i od czasu do czasu zaciągając się głęboko. I podziwiała widoczek. Rozmyślała nad kompozycją, nad kadrem, nad kolorami jakie by ze sobą wymieszała. No i nad tym, czy wybierze akwarele w kostkach, czy takie w tubkach. W sumie, na plener bardziej opłacałaby jej się ta pierwsza opcja... no bo nie będzie się męczyć. Z drugiej strony, najlepsze kolory wychodziły właśnie z łączenia barw prostu z tubek....
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Miała już serdecznie dość! Egzaminy i ta cała związana z nimi otoczka wysysała z niej wszystkie siły życiowe. I nawet nie chodziło o nadmiar nauki, bo z tych przedmiotów, na których jej zależało, uczyła się regularnie przez cały semestr, a resztą absolutnie się nie przejmowała. Denerwowało ją, że jej współlokatorki z dormitorium siedziały po nocach nad książkami, przez co siłą rzeczy musiała spędzać z nimi więcej czasu, denerwowała ją ta napięta atmosfera w krukońskim pokoju wspólnym i ogólnie świadomość końca kolejnego roku. Nawet myśl o wakacjach jakoś niespecjalnie poprawiała jej humor. Niespodzianki też ją denerwowały, a wciąż nie wiedziała gdzie w tym roku ich wywiozą. Co to w ogóle był za pomysł, żeby zapisywać się na wakacje, nie wiedząc gdzie będą organizowane! Co prawda każde miejsce wydawało się dla niej lepsze niż spędzenie czasu w domu, z jej wspaniałą rodziną, ale mimo wszystko... Kiedy po raz dziesiąty tego dnia w jej pokoju padło pytanie o to co Patton może dać na egzaminie, i czy zaczęła już się uczyć na eliksiry, Hana zamknęła z trzaskiem książkę, którą właśnie czytała i bez słowa wyszła z pokoju. Czy istniał jakikolwiek gorszy czas w roku? Chciała się przejść, zaczerpnąć powietrza i odpocząć. Nie miała żadnego konkretnego celu tej wycieczki, ale nogi przygnały ją na błonia, w okolice wielkiego dębu. Stojącej pod drzewem Antoinette pewnie nawet by nie zauważyła, pogrążona we własnych myślach, ale delikatny podmuch wiatru przygnał do niej pewien przyjemny zapach. Zatrzymała się i odwróciła głowę, a kiedy zauważyła znajomą sylwetkę, wahała się tylko przez chwilę. Dłonie schowane w kieszeniach za dużej bluzy zacisnęły się w pięsci kiedy przez chwilę walczyła z pokusą, ale nie wytrzymała za długo. Skwitowała swoją silną wolę cichym westchnieniem i podeszła do dziewczyny, by przystanąć obok, ze wzrokiem skierowanym gdzieś przed siebie. - Hej... - Zaczęła jakże niezdarnie, nie bardzo wiedząc jak kontynuować, żeby dostać to, co by chciała. - Chciałabyś mnie poczęstować? - Zapytała po krótkiej pauzie, nie bawiąc się w żadne podchody. Zawsze czuła się z tym niezręcznie, a jedna nie umiała się powstrzymać. Przeniosła spojrzenie niebieskich oczu na Ślizgonkę i kiwnęła głową, wskazując na trzymanego przez nią papierosa, by nie było wątpliwości, o co jej chodzi. To była chyba ostatnia szansa na uratowanie tego dnia, a własnych jak zwykle nie miała.
A Antoinette stała tak, zaciągając się od czasu od czasu papierosem i oglądając te wspaniałe widoczki i obiecując sobie, że przy następnej okazji wtaszczy tutaj swoje akwarele. Te w kostkach. No i wiadomo, blok z wysoką gramaturą, taśmę malarską (a skoro tak, to i nożyczki), ołówek, ściereczkę, pędzle i słoiczek na wodę (gdy będzie ponownie na górze, zapełni go wodą za pomocą magii). Raz zrobiła kilka kroków w przód, kilka w tył, kilka na boki, by wybrać najlepszy kadr, mając przy tym nadzieję, że zapamięta, co postanowiła względem kompozycji. A może będzie wręcz przeciwnie - może się rozmyśli? Tak czy owak, rudzielec tak dumał nad tym widokiem, że nie zauważył, iż papieros wypalił się już w objęciach jej palców. I dopiero teraz poczuła, że przypaliła nieco ich opuszki, więc czym prędzej upuściła peta i zagrzebując go w ziemi czubkiem jednego ze swoich ulubionych trampek, sięgnęła do kieszeni i... zapaliła kolejnego. Jakoś nie nasyciła płuc jedną sztuką. Kiedy już papieros był podpalony, zaciągnęła się ponownie, a wtedy... wyczuła czyjąś obecność. A jednak, przeczucie - jak to zwykle u niej było - jej nie myliło! Głos. Proszący o poczęstunek. Papierosem zapewne. Początkowo co prawda wydawał jej się znajomy, ale nie potrafiła go skojarzyć z żadną sylwetką, z żadną osobą. Dopiero, gdy odwróciła się i spojrzała na tę osobę, w głowie już wszystko jej się poukładało. Uśmiechnęła się kącikiem ust, wyjęła paczkę z kieszeni ponownie i poczęstowała koleżankę, którą okazała się Hanael. Hanael Whitelight, konkretyzując. - Nie wiedziałam, że palisz. Albo popalasz. - uśmiechnęła się ponownie, ale tym razem wdzięczniej i jakby bardziej szczerzej. - I spoko, nie musisz pokazywać, czego chcesz. Zorientowałam się od razu, taka tępa to ja nie jestem. - zaciągnęła się ponownie i ponownie zapatrzyła się w dal. I nagle wpadła na pomysł, co mogłaby jeszcze od siebie dodać. Wybrała opcję pytania. - A w ogóle, to często tu przychodzisz? - wypuściła dym z ust prosto w jej twarz, co grzecznym, miłym zachowaniem raczej nie było, ale takich zachowań właśnie należy szukać u Antosi. Już taka była jej natura. Ale na razie, trzyma się nieźle - w sensie, bycia uprzejmą. Trzymajmy zatem za nią kciuki.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Hanael nie miała za grosz talentu artystycznego, nawet jej przez myśl nie przeszło, by uwiecznić rozpościerający przed nimi widok na płótnie czy kawałku pergaminu. Być może dlatego widok, choć ładny, nie robił na niej specjalnego wrażenia i nie budził w niej artystycznej wrażliwości. Zresztą mało co budziło w niej wrażliwość. Była zbudowana z muru, którym mało co było w stanie poruszyć. A już na pewno nie były to ładne widoczki. Tym bardziej że towarzyszył jej dość kiepski humor, który miał utrzymać się przynajmniej do momentu odpalenia papierosa. Sięgnęła drobną dłonią do paczki, która została jej podsunięta przez Antoinette, wyciągnęła jedną sztukę magicznych ziół zawiniętych w kawałek bibuły i od razu włożyła końcówkę w usta, drugą ręką sięgając po różdżkę, by za pomocą prostego zaklęcia odpalić papierosa. Zaciągnęła się dymem, przyjemnie łaskoczącym gardło, wstrzymała na moment oddech i po chwili, powoli wypuściła szary obłoczek z ust, odchylając głowę do tyłu. Dopiero teraz na jej twarz wypłynął blady uśmiech i poczucie ulgi. Nawet nie wiedziała jak bardzo tego dzisiaj potrzebowała. - Zdarza mi się. Szczególnie w takie parszywe dni. Chyba nie ma lepszego uspokajacza. - przyznała, przyglądając się trzymanemu między palcami papierosowi. Czy było to zdrowe? Absolutnie nie. Czy jej to przeszkadzało? Również nie. Rodzice pewnie by ją za to udusili, ale czego oczy nie widzą... Przeniosła spojrzenie błękitnych oczu na swoją towarzyszkę i uśmiechnęła się kącikiem ust. Odrobina nikotyny i od razu humor jej się poprawił, tak że nawet nie zwróciła większej uwagi na wypuszczony w jej stronę dym. Musiała tylko zamrugać kilka razy, bo oczy ją przy tym nieprzyjemnie zapiekły. Taki urok spotkań w gronie palaczy. - Raczej nie. Musiałam wyjść z zamku, bo nie mogę już słuchać o egzaminach. Nie chcesz sobie wyobrażać, jak to wygląda w pokoju wspólnym w Krukolandii. - prychnęła, wywracając jednocześnie oczami. - Chociaż jak się zastanowić to u was pewnie podobny klimat... - dodała jeszcze po chwili, zerkając na dziewczynę z rozbawieniem. Końcówka roku szkolnego przyniosła bardzo zaciętą rywalizację o puchar domów, między Ravenclawem a Slytherinem i choć ona osobiście miała to wszystko w głębokim poważaniu, to w pewnym sensie bawiła ją ta pogoń za punktami. Zadziwiające, że ludziom tak zależy na kawałku metalu w gablotce.
Antoinette przypatrywała się koleżance, jak ta wyciąga papierosa, podpala aż w końcu zaciąga się. I już miała zadać jej pytanie. Spytać się, dlaczego właściwie uważa ten dzień za parszywy. Ale finalnie uznała, że poczeka z tym pytaniem. W sumie, na dobre wyszło, gdyż po jakimś czasie samoistnie taką pożądaną odpowiedź otrzymała. Jeszcze raz spojrzała z zadumą na widoczki, aż w końcu odwróciwszy wzrok, przeniosła go na Hanael. Zamrugała powiekami, być może po to, by poprawić jakość patrzenia? I ona spojrzawszy na swojego papierosa, zaciągnęła się, jeszcze raz zerknęła z pewnym, dziwnym dodatkiem tęsknoty (pewnie za malowaniem, dawno tego nie robiła, więc musi powrócić do swojego głównego hobby, ot żeby czasem z wprawy nie wyjść, a to byłaby dla niej katastrofa - uczyć się wszystkiego od początku! To koszmar chyba każdego artysty. Nieważne, czy początkującego, amatora, średnio zaawansowanego, zaawansowanego czy też mistrza. Antoinette, jak na narcystyczną duszę wypada, uważa iż pasuje do którychś z tych ostatnich tytułów) na widoczki. Westchnęła i teraz zatrzymała wzrok na koleżance na dłużej, już nie powracając do widoku tego, co tak bardzo pragnie uwiecznić na którymś z plastycznych materiałów. Prawdopodobnie na kartce z wysoką gramaturą, w końcu ostatecznie uznała że ucieknie się do akwareli, czyż nie? W końcu otrzymała odpowiedź. A ruda pannica odpowiedziała niemalże automatycznie. - Wiesz, mi to tam tak bardzo nie przeszkadza. Bardziej... - zaciągnęła się i powoli wypuściła toksyczny dym ze swoich ładnie krojonych (ręką Boga) warg. - ...Bardziej denerwuje mnie ten entuzjazm związany z wyjazdem na wakacje. Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy nie udać się na nie z innymi uczniami, ale uznałam, że nie w tym roku. Jeszcze nie. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pragnę zobaczyć się z rodziną i spędzić z nimi cały letni urlop. - zaciągnęła się i przyłapawszy się na tym, że znowu obserwuje widoczki, że znowu analizuje kadr, pokręciła głową i ponownie utkwiła wzrok w koleżankę.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Za każdym razem dziwiło ją to przyjemne łaskotanie w płucach, które w pewnym sensie wydzierało wszelkie zmartwienia. Jak to się działo, że odrobina dymu, tak paskudnie wpływającego na zdrowie, potrafiła przynieść choć jedną chwilę beztroski? Chwilę, w której można było skupić się tylko na tym jednym doznaniu. Nie powinna tego robić, była tylko małolatą, która wyglądała jeszcze młodziej niż była w rzeczywistości. Nikt by jej fajek nie sprzedał bez eliksiru postarzającego, dlatego zdana była na innych nałogowców, którym nudziło się palenie w samotności. Nic nie mogło poradzić na to, że od zawsze ciągnęło ją do tego co zakazane, albo przynajmniej niewskazane i niepochwalane. Wypuściła w górę kolejny obłoczek dymu, obserwując jak rozwiewa się, popchnięty delikatnym, letnim wiatrem. Wysłuchała problemów koleżanki, które były tak odmienne od jej własnych, że musiała chwilę dłużej zastanowić się nad odpowiedzią. Ponownie włożyła papierosa do ust, by dać sobie więcej czasu na ułożenie odpowiednich słów, zaciągnęła się i spojrzała na dziewczynę, uśmiechając się kącikiem ust, choć był to odrobinę smutny uśmiech. - Ja oddałabym wszystko, żeby się z moją nie widzieć. Choć wakacje ze szkołą również brzmią jak koszmar. Jakbym nie napatrzyła się wystarczająco na te wszystkie twarze w ciągu roku... - prychnęła cicho. Wciąż jeszcze nie podjęła decyzji co zrobić z sobą w wakacje. Wrócić do domu, gdzie musiałaby codziennie oglądać swojego nadętego ojca i wysłuchiwać jego opinii na swój temat, czy wyjechać na wakacje z uczniami, z którymi w większości nie ma najmniejszej ochoty dłużej oglądać. Jakby tylko mogła wyjechać i zaszyć się gdzieś w samotności... - A ty? Co tutaj robisz? Czemu wielki dąb, a nie pusta klasa w lochach? - zrewanżowała się pytaniem o jej cel pobytu w tym urokliwym miejscu. Zwykle nie była zbyt rozmowna, ale skoro Antoinette była tak miła, by poczęstować ją papierosem, to wypadało podtrzymać rozmowę, a nie milczeć jak rasowy gbur, który czasem w nią wstępował.
Antoinette zaciągnęła się głęboko i pozwoliła dymowi powoli ulotnić się spomiędzy jej warg. I złapała się że znowu obserwuje widoczki, analizuje kadr... eh. Kobieto, na to przyjdzie jeszcze czas!, mówiła do samej siebie i uderzyła się otwartą stroną dłoni w czoło. Miała nadzieję, iż koleżanka tego nie zauważyła... Kolejny buch, błogie uczucie, wydzielanie endorfin, które ogarniają jej mózg niczym stado przyjemnych szarańczy. Wtedy do jej uszu dotarły słowa Hanael. Powoli przekręciła głowę wraz z tułowiem w taki sposób, że teraz miała jej sylwetkę naprzeciwko siebie (i, całe szczęście, z tej pozycji nie było mowy o żądnej analizie kardów i tak dalej) i odpowiedziała. - Wiesz, ja zawsze bardzo tęsknię za moją rodziną... a co do wakacji z innymi uczniami, w pełni się z tobą zgadzam. - kolejne zaciągnięcie się, po którym Antoinette wznowiła swoją mowę - I mi wystarcza ich widok na terenach szkoły. No i okazjonalnie w Hogsmeade. -uśmiechnęła się kącikiem ust, posłała jej oczko i ponownie odwróciła się prosto względem widoczku. Już miała się poprawić, gdy nagle pomyślała sobie: e tam, mam na to wyjebane. Skończyła papierosa i po rozprawieniu się z resztką, sięgnęła po kolejnego. I nie robiła sobie z tego powodu żadnych, po prostu żadnych wyrzutów. Dobrze, czy źle? Źle na pewno ze względu na zdrowie, dobrze - gdyż nie będzie się nudzić w towarzystwie Hanael. I dopiero po dłuższej chwili dotarły do niej słowa znajomej. - Szczerze? Chciałam pooglądać widoczki. No i szukam czegoś, co mogłabym namalować. - wyjaśniła.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Hanael była uważnym obserwatorem, dlatego nadzieja, że nie zauważy tego spontanicznego gestu w wykonaniu Antoinette była dość złudna. Jej brew powędrowała w górę, kiedy dłoń ślizgonki zetknęła się z jej czołem, bez żadnego wyraźnego powodu. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, to nie była jej sprawa i nie zamierzała zagłębiać się w to, co dziewczynie chodzi po głowie. Odwróciła spojrzenie, by zerknąć beznamiętnie na rozpościerający się przed nimi widok i wsunęła fajkę między wargi, by kolejny raz zaciągnąć się dymem. Tak niewiele było potrzeba do uspokojenia skołatanych nerwów. Miała szczęście, że trafiła tutaj na Apsley. Kontynuując rozmowę również odwróciła się przodem do towarzyszki, wydmuchując dym w tą niewielka przestrzeń między nimi. Analizowała przez chwilę wypowiedziane słowa, zastanawiając się dlaczego pokarało ją nazwiskiem Whitelight. Rodzina doprowadzała ją do szału przy każdym możliwym spotkaniu. Banda konserwatywnych buców. Tylko Camael nieco od nich odstawał, powodując tym samym, że dało się z nim wytrzymać, a w sumie to nawet lubić. - Zazdroszczę. - mruknęła w końcu, choć tak naprawdę nie do końca tak to odczuwała. Choć nie lubiła swojej rodziny, to doceniała jej dziedzictwo, bogate księgozbiory i możliwości jakie dawała. W kochającej, wzorowej rodzinie być może w ogóle by się nie odnalazła. Miały podobny uśmiech. Ledwo widocznie uniesienie kącika ust w lekko cynicznym uśmiechu. Zrobiła dokładnie to samo, unosząc lekko brew z rozbawieniem. - Ah... Artystyczna dusza. - stwierdziła uśmiechając się delikatnie. Jej daleko było do podobnych zainteresowań, chociaż niektórych to mocno dziwiło. Jej nietypowy wygląd przywodził często podobne skojarzenia, ale nic co wyszło spod jej rąk nie nadawało się do pokazywania komukolwiek. Nawet zresztą nie próbowała. Nie oznaczało to jednak, że nie doceniała artystów. Obrazy cieszące oczy i skłaniające do refleksji były miłym dodatkiem w surowych wystrojach jej domu.
Antoinette zignorowała komplement, nie wiedząc, jak go odebrać - szczerze, a może kpiąco lub coś w podobie? Dlatego nie odpowiedziała. Chwilę milczała, aż w końcu odezwała się, chociaż tamten temat pozostawiła już daleko za sobą, zwiększając dystans. Dystans między jej teraźniejszymi myślami a tym (podobno) ironicznym stwierdzeniu. Stwierdzeniu adresowanym właśnie ku niej. Ale postanowiła. Już nie będzie się skupiać na swojej a jakże artystycznej (tym razem bez obrażania, w tym przypadku obrażania samej siebie) wizji przelania na papier, płótno, zagruntowaną deskę albo coś w podobie, tego, co widzi tu i teraz. Pewnie będzie jeszcze okazja, by się nad tym zastanowić. Poza tym, lepiej opracowywać szczegóły pracy, gdy ma się przy sobie wszystko, co niezbędne: pędzle, wodę, białą powierzchnię... Tak więc, sami rozumiecie. - Chcesz jeszcze? - Antoinette zaproponowała jej kolejnego papierosa. Eh, niech zbankrutuje. Dzisiaj była ostoją miłosierdzia. Jest dzisiaj bardzo miła i pomocna. Zastanawiała się nawet, nieco bardziej w podświadomości, niż żeby była tego w pełni świadoma, czy istnieje jakiś zakon o nazwie w stylu "Biednych Rudzielców". Po chwili te absurdalne wizje dotarły do dziewczyny w pełni, i Apsley aż wybuchnęła śmiechem, nie trwał on zbyt długo, no ale był. Wystąpił. Jednakże ślizgonka nawet nie pomyślała, że jej aktualna towarzyszka może pomyśleć, iż ruda ma nie po kolei w głowie. No bo kto normalny tak od razu, bez powodu, wybucha śmiechem? Zwłaszcza aż tak dosadnym? No kto? Antoinette Apsley.
/Przepraszam za poślizg. :c Obiecuję poprawę!
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Po raz kolejny postanowiła urządzić trening z Victorią, która postanowiła jeszcze raz przećwiczyć z nią miotlarstwo. Strauss była bardziej niż chętna do pomocy koleżance. Tym bardziej, że w końcu zbliżał się mecz Ravenclawu przeciwko Pucholandii i z pewnością musiała być w formie, by złapać znicz przed Silvią, która w końcu była zawodowcem i wiedziała jak się lata na miotle. Spotkała się z dziewczyną na błoniach i uśmiechnęła się do niej delikatnie nim w końcu uniosła dłoń z pudełkiem, w którym trzymała zamkniętego złotego znicza, z którym miały dzisiaj trenować. Wypuściła go na wolność po czym wskoczyła na miotłę i razem z Brandon wzbiła się w powietrze. Z początku nie rozwinęła zbyt dużej prędkości. Tym bardziej, że dosyć szybko musiała wykonać ostry skręt w lewo, który jeszcze sprawił, że musiała zwolnić. Oby dalej szło jej lepiej.
_______________ Rzuć k100, by ustalić swoją prędkość (tylko w pierwszym poście). Kolejne rzuty k6 decydują o tym jakie wartości dodać lub odjąć od tego wyniku.
kości:
1 – czy to samolot? Czy to ptak? Tak. To ptak. W czasie lotu zaliczasz stłuczkę z gołębiem, który w ciebie wleciał. Jesteś tym tak zaskoczona i zszokowana, że chwilowo tracisz panowanie nad miotłą (-15 do k100) 2 – niby wszystko idzie dobrze, ale jednak nie do końca. Przelatując koło wielkiego dębu uderzasz w jeden z jego konarów. To było bolesne i na pewno zostawi siniaka (-10 do k100) 3 – musisz wykonać dosyć nagły manewr miotłą. W tym celu musisz nieco zwolnić, aby nie spaść z miotły w jego trakcie. (-5 do k100) 4 – nagła zmiana kierunku lotu? Nic trudnego. Idzie ci to całkiem gładko i zyskujesz nieco szybkości (+5 do k100) 5 – obserwujesz uważnie ruchy znicza i obierasz idealną trasę, by się do niego zbliżyć (+10 do k100) 6 – znicz chyba sam się do ciebie pcha. Kiedy wykonuje skręt w powietrzu, ty przyspieszasz jeszcze i podlatujesz do niego na tyle blisko na ile możesz. (+15 do k100)
Nie mogła sobie pozwolić na to, by zostawać w tyle, nie mogła sobie pozwolić na wahanie się, na cokolwiek, co wybije ją z rytmu w czasie meczu, chociaż oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, przeciw komu będzie grać i jak trudne może być pokonanie Silvii. Z drugiej strony, na koniec zeszłego roku udało jej się coś, co można było uznać za niemalże niemożliwe, więc zakładała, że sobie ze wszystkim poradzi, jakimś cudem, choć nie wiedziała, jakby miała do tego tak naprawdę doprowadzić - musiała jednak zaprezentować się jak najlepiej, a nie jak połamany paralityk, tak więc z chęcią brała udział w kolejnych treningach, starając się stać coraz to lepszą i lepszą. Pokręciła nieznacznie głową na widok znicza, jakby chciała powiedzieć Violi, że kiedy pewnie jej za to łapy zbije, ale nie skomentowała tego na głos i jedynie skinęła głową na znak, że mogą startować, co zaraz zresztą się wydarzyło. Złota piłeczka zdawała się nie mieć chwilowo przed nią żadnych tajemnic, widziała ją całkiem dobrze i bez większego problemu ustawiła się tak, by ją doścignąć, gnając jej śladem bez większego zastanowienia, aczkolwiek starała się uważać na drzewa, po ostatnim spotkaniu ze Strauss miała nauczkę, by uważnie się rozglądać.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Miała nadzieję, że będzie coraz lepiej, ale niestety myliła się. Kolejny manewr wymagający precyzji zmusił ją do dalszej redukcji prędkości, a zaciśniętą na trzonku miotły lewą dłoń zaczął z niewiadomej przyczyny nagle przeszywać ogromny ból. Normalnie zaklęłaby pod nosem, ale jako że nie była w stanie tego zrobić mogła jedynie zacisnąć zęby i postarać się lecieć dalej, ignorując to, że prawdopodobnie z niegojącej się rany po raz kolejny zaczęła jątrzyć się krew. Przywykła do tego na przestrzeni ostatnich miesięcy. Musiała po prostu zignorować to uczucie i lecieć dalej, bo cel oddalał się od niej coraz bardziej. Cholerny złoty znicz. Z pewnością jeszcze go złapie.
Wszystko wskazywało na to, że jej oczy po prostu były przyzwyczajone do tego, by wypatrywać znicza. Była w stanie śledzić bez większych problemów jego ruch, była w stanie się na nim skupić, podążać za nim i w miarę przewidywać miejsce, w którym znajdzie się za moment. Musiała to jeszcze wyćwiczyć, musiała umieć lepiej na niego patrzeć, by nie gubić go z oczu, ale i tak musiała przyznać, że na pewno szło jej lepiej, niż w ostatnim czasie, a teraz nabierała na dokładkę prędkości, kiedy po prostu mknęła śladem złotej piłki, znajdując właściwie bez problemu trasę, jaką powinna przelecieć i nie były dla niej ważne gałęzie, bo była w stanie je omijać. Teraz już mogła koncentrować się na wszystkim, co ją otaczało i miała nadzieję, że uda jej się uniknąć jakiś nieprzyjemnych spotkań z fauną albo florą, które skończyłyby się dla niej co najmniej tragicznie. Miała nadzieję, że po prostu zdoła to wszystko przetrwać bez szwanku, a jednocześnie szykowała się podświadomie, że w czasie meczu na pewno nie będzie tak kolorowo. Na razie jednak cięła pewnie powietrze.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Może i z początku napotkała na pewne trudności, ale wkrótce udało jej się zapanować nad miotłą i odzyskać nieco utraconej szybkości. W dodatku uważna obserwacja znicza pozwoliła jej też w pewnym stopniu na przewidzenie jego trasy i obranie kursu, który pozwoliłaby jej na odzyskaniu odrobiny straconej pozycji oraz zbliżeniu się do niego. Wciąż jednak zostawała za Brandon, ale liczyła na to, że to się zmieni i uda jej się znaleźć sposób na dotarcie do piłki przed nią. Musiała jedynie znaleźć jakiś sposób na to jak tego dokonać. Chyba już powoli rozumiała czemu dokładnie nie lubiła tak grania na pozycji szukającego. No, ale należało doprowadzić ten trening do końca.