Tylko osoby sprawne fizycznie mogą się dostać tu, praktycznie na sam szczyt Wielkiego Dębu. Owszem, gdzieś niżej znajduje się domek. Ale istnieją osoby, które wolą wspiąć się jeszcze wyżej, aby z góry podziwiać okolice Hogwartu oraz sam, jakże okazały zamek. Gałęzie drzewa są tak ułożone, że po kilku zgrabnych ruchach można wygodnie usiąść i oprzeć się o jedną z nich.
Autor
Wiadomość
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Upewnił się, że jest wystarczająco daleko od wszystkich, żeby swobodnie machać pałką i jak zwykle w swoim przypadku, zaczął nią machać bez większego zastanowienia. Uznawał, że nie ma co logikować, po prostu skupić się na celu i jebnąć byle mocniej. Wprawdzie taktyka mogła wydawać się głupia (najpewniej była głupia) ale tak długo jak coś jest głupie, ale działa, to przecież nie jest głupie. Po chwili pierwsze brzdęknięcia celów uderzających o metalową tarczę zaczęły rozbrzmiewać między gałęziami wielkiego dębu, a sam Locke przyglądał się uważnie, czy komuś idzie lepiej niż jemu, bo jak wiadomo, rozstanie z dwudziestoma pięcioma galeonami to nie przelewki.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Chichoczę na słowa Gordona który podejrzewał, że fryzura Rojsa wpłynęła na to, że nie był kapitanem. - Ma rację, powinieneś nim być - mówię tylko szczerze, bo przecież może i średni z Baxterów był tylko odrobinę bardziej ułożony niż ja, ale na pewno nie można było zaprzeczyć, że miał niesamowitą pasję w qudditchu! No i był bardzo pomocny, bo uratował i mnie i Grodona przed upadkiem. Złoty chłopak z tego Baxtera. Już po chwili cała nasza trójka mogła wylądować i... wyjmować muchy z nosa. - Na srające hipogryfy. Czy Swansea się z zasady nie myją? Strasznie dużo much za tobą przyleciało - zauważam bardzo zabawnie w moim mniemaniu do Lockiego, szukając powodów na tę plagę owadów. W międzyczasie Rojs sabotował Irvetę, co w normalnych okolicznościach bardzo by mnie rozbawiło, ale od miesięcy unikam jej obojętnego spojrzenia. Dość niechcący odwracam się w jej kierunku kiedy krzyczy na mojego ziomka i już chcę prędko się ulotnić, ale Irv zaczyna patrzeć się na mnie jakby dopiero mnie zobaczyła. Pośpiesznie uciekam wzrokiem, przygotowany na możliwe niezręczności i kontynuuję na trening. Idzie mi tragicznie, mam wrażenie że jakoś ten trening nie idzie mi tak jak zawsze. Wzdycham i macham pałą byle jak, nie uderzając prawie w żaden talerz. Żenujące, szczególnie że byłem wcześniej pałkarzem w drużynie. Kiedy ląduję już chcę lamentować do moich kolegów, ale widzę że @Irvette de Guise nadal gapi się na mnie z innym wyrazem twarzy niż ostatnie miesiące. - No co! - pytam w końcu lekko poirytowany odzywając się do niej po raz pierwszy od miesięcy. Pochylam się nagle do dziewczyny, by zawiesić usta tuż przy jej uchu. - Zahipnotyzuj się sama, może wtedy sobie coś przypomnisz - szepczę zasłaniając buzię dłonią, by nikt inny oprócz niej nie usłyszał. Nie chciałem robić sobie nadziei, ale zdecydowanie zwracała na mnie uwagę bardziej niż minione długie tygodnie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Może i nie była najbardziej dyskretna w tym całym lampieniu się na Hariela, ale po prostu to wszystko, co działo się w jej głowie, nie dawało jej spokoju. Zrozumiała, jak musi się zachowywać i wyglądać dopiero, gdy ślizgon zwrócił na nią uwagę. Jego ostry ton spowodował, że zmrużyła niebezpiecznie oczy, gotowa na konfrontację. Nie zdążyła jednak wypowiedzieć słowa, gdy Harry zbliżył się do niej, szepcząc jej na ucho. O ile sama bliskość z kim, kogo do końca nie pamiętała, była dla niej niekomfortowa, to jednak było to nic w porównaniu ze słowami, które zaraz potem usłyszała. To wszystko jeszcze bardziej namieszało w jej umyśle szczególnie, po ostatnich tygodniach, kiedy to miała dość wiele nieprzyjemnych konfrontacji. Biorąc jednak pod uwagę urywki wspomnień i słowa, jakie do niej wystosował, zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem faktycznie nie znali się lepiej. Dużo lepiej, bo przecież byle kogo nie dopuszczała do swoich tajemnic. -Wiesz, że to tak nie działa..... mon cher.... - Postanowiła zaryzykować i z reakcji ślizgona wyczytać, jak bardzo w błędzie była, bądź też nie. W razie czego, była gotowa przyznać się do błędu i odejść, jednak liczyła na to, że trochę sytuacja w jej głowie się wyklaruje, a ona nie zrobiła właśnie z siebie wielkiej idiotki.
Ewidentnie odstawał od reszty ćwiczących, ale Charlotte najwyraźniej uznała, że niewystarczająco źle mu idzie - i strzeliła mu w mordę gałęzią, kradnąc tym samym ostatni żeton. - Zapamiętam to sobie! - zagroził, rozmasowując bolące czoło i postanowił, że za tę okropną zniewagę zemści się na niej kiedy nie będzie się tego spodziewała. Sam też nie spodziewał się, że Harold tak zgrabnie rozwikła zagadkę plagi much pod koroną dębu i aż parsknął śmiechem, który niezbyt zgrabnie próbował od razu zamaskować nagłym atakiem kaszlu. No i najwyraźniej los go pokarał (drugiego śmieszka zresztą też...) za wyśmiewanie się z potencjalnego kapitana na treningu, bo w drugiej części ćwiczeń poszło mu po prostu żałośnie. Jedyne co miał na swoje usprawiedliwienie to to, że nie należał do drużyny, ale niekoniecznie go satysfakcjonowało takie wyjaśnienie; w większość celów w ogóle nie trafił, machając jakby na oślep pałką, a kiedy już mu się całe dwa razy udało, to tylko raz uderzył żetonem w talerz. Chyba powinien się udać do magiokulisty, bo ewidentnie z jego wzrokiem było coś nie tak.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Spojrzał zdziwiony na Whitelighta z pytającą miną "Czy Ty mówisz do mnie?" i pewnie by sie rozejrzał dla pewności, ale był jedynym Swansea w zasięgu głosu. Uśmiechnął się do niego. - Powiedziałbym, że się posrałem z wrażenia, jak zajebiście Ci idzie, ale... - uniósł wymownie brwi na ten pokaz harielowych umiejętności. Odłożył swoją pałkę do skrzynki ze sprzętem sportowym i uniósł zachęcająco kciuk do góry - Za mną żadne muchy nie latają, może źródła braku higieny musisz poszukać gdzieś bliżej. - do bliskości z Whitelightem nawet nie aspirował. Kliki elitarystów w ogóle go nie interesowały, nie ciągnęło do grona "kumpli", a choć górnolotne żarty były w stu procentach jego klimatem, to w swojej krótkiej karierze w tej szkole częściej trafiał na buców niż ziomeczków do wygłupów. - Spróbuj łukiem, bardziej od dołu. - odwrócił się do @Charlotte Brandon, która z nich wszystkich wyglądała na najbardziej niepocieszoną z powodu swojej obecności tu. Uśmiechnął się zachęcająco, bo i tak podziwiał, że przyszła na trening mioteł, mimo że ją gówno obchodziły.
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
- Trzymam za słowo – odparła z przyjacielską złośliwością do @Gordon Flynn, dużo bardziej pocieszona, mogąc latać ze znajomymi. No i chociaż, jak w przypadku przyjaciółki, gra nie była jej ulubionym zajęciem dnia, miała poczucie obowiązku wobec drużyny. Ślizgoni trzymali się razem i zamierzała dać z siebie wszystko na treningu, by i być przygotowaną do meczu najlepiej jak potrafiła – samym lataniem gry nie mogli wygrać. Dlatego i uważnie wysłuchała podpowiedzi @Lockie I. Swansea. - Nadajesz się do tego – stwierdziła, krótkim, niemalże wojskowym komplementem bez owijania w bawełnę. Oddawała zasługi tam, gdzie się należały. – O tak? – zapytała z lisim uśmiechem, po czym podrzuciła jeden z celów i uderzyła nim w talerz. Jak już coś robiła, nawet jak z poczucia obowiązku, to porządnie. – A tak serio, to chętnie przyjmę podpowiedzi. Zardzewiałam z grą, a przyda się poćwiczyć przed obroną – przyznała, dużo mniej wyzywająco. Gierki gierkami, ale naprawdę potrzebowała porządnego treningu. Dobrze, że chłopak to zorganizował, bo chociaż sama by się na głos nie przyznała, to nie zmobilizowałaby się do czegoś więcej, od latania. Ćwiczyła trafianie w cele, plując sobie w brodę, że na tak długo odłożyła właściwy trening quidditcha. Testowanie zwrotności i balansu mioteł nie było tym samym, czym granie i odczuwała tego efekty. Nie tylko w tym, że wypadła z wprawy, ale i samą szybszą fatygą ramion. Nawet jeżeli było jej do tego nie po drodze, chyba naprawdę musiała jeszcze przed meczem poćwiczyć odbijanie, jeżeli chciała uciągnąć na obronie.
- Dokładnie tak jest, łysi w tej szkole są szkalowani i mi powiedzieli, że dopóki nie będę miał takiego mopa na głowie jak ty to nigdy kapitanem nie zostanę - odpowiadam uprzejmie Gordiemu, bo chociaż odpowiedź mogłaby się ograniczyć do prostego "nie chce mi się" to elegancko korzystam z okazji, aby poprzekomarzać się z ziomkiem. Uśmiecham się za to do Harry'ego, który twierdzi, że powinienem nim być. Kto wie, może mam coś z matki i nadaję się do trenowania innych? Potem już zajmuję się żetonami i sabotowaniem innych i olewam niezadowolenie Irwetki. Jak ja jej nie zahartuję na boisku to kto to zrobi? Taki ze mnie dobry kolega! Zaraz potem chichoczę, gdy Harold zarzuca żartem o muchach, które uwzięły się na naszą trójkę. Druga część treningu idzie mi żałośnie, no ale na boisku jestem od szukania znicza, a nie napierdalania pałką. Udaje mi się trafić w cztery talerze, więc nawet tego nie komentuję, bo jestem zażenowany tym jak się zaprezentowałem.
______________________
inspired by the fear of being average
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Poczuł odrobinę wzruszenia, widząc, że nawet mimo niechęci do pałowania, ani quidditcha samego w sobie w przypadku niektórych, każdemu udało się w tarczę trafić przynajmniej raz, czy dwa. Przez myśl mu przeszło, z tej radości, by nagrodę podzielić równo między wszystkich, ale jeszcze większe wzruszenie poczuł, uświadamiając sobie, że się nie musi rozstawać ze swoimi ostatnimi dwudziestoma pięcioma galeonami, więc uznał, że tego nie zrobi. - Pamiętajcie, gorąca kąpiel i masaż najlepsze na zakwasy. I sok z wiśni. - podpowiedział tym, dla których wysiłek fizyczny nie był chlebem powszednim, pakując resztę pałek i przyzywając talerze.
Trening zakończony. Dzięki za przyjście!
| wszyscy zt
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdy trening się skończył, nie myślała o niczym innym, jak o wskoczeniu do wanny w łazience prefektów. Musiała jednak odłożyć tę myśl na bok, bo chciała wyjaśnić coś, co zaczynało się dziać w jej głowie, a czego do końca nie rozumiała. Liczyła na to, że choć trochę sytuacja jej się rozjaśni. -Mogę Cię na chwilę prosić? Chciałabym porozmawiać. - Położyła lekko dłoń na ramieniu @Hariel Whitelight, by zwrócić jego uwagę. Słyszała, jak kumple zwracają się do niego po imieniu, choć to nie mówiło jej jeszcze za wiele, mimo powracających skrawków wspomnień, które kłębiły się w jej głowie. -Widzę, że jesteś bardziej zorientowany w sytuacji niż ja. Wiesz, co się dzieje? Dlaczego...Dlaczego nic nie pamiętam? - Zapytała bez ogródek, gdy zostali już sami. Z jego słów wywnioskowała, że to ten przypadek, co zresztą powracająca przeszłość potwierdzała. Nie potrafiła do końca ustalić, jaki typ relacji między nimi zachodził, ale wątpiła, by było to coś wrogiego. Nie, zdecydowanie nie takie odnosiła uczucie, patrząc na migające w jej umyśle obrazy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Odkąd przybyła do Hogwartu, wracało do niej wiele wspomnień minionych lat. Idąc korytarzami słyszała echa dawnych rozmów, które odbywała z przyjaciółmi o sprawach błahych, jak i tych poważnych. Spędzając czas w Skrzydle, gdzie prawdę powiedziawszy była przez dziewięćdziesiąt procent każdego z mijających dni, gościły w jej głowie wspominki wszystkich tych popołudni spędzonych u boku poprzedniej pielęgniarki, która z tak wielką chęcią pomagała jej stawiać pierwsze kroki w świecie uzdrawiania. Te jeszcze nie były złe, czasem nawet uśmiechała się do samej siebie na myśl o tych czasach, tak beztroskich, gdzie największym problemem było trafienie na Irytka albo poślizgnięcie na drabinie do klasy wróżbiarstwa. Ktoś sobie tak kiedyś wybił zęby - pamiętała, bo była wtedy w Skrzydle i obserwowała, jak pielęgniarka próbowała przymocować je z powrotem do dziąseł. Niestety pamięć bywała zwodnicza, nie pokazywała wyłącznie tych miłych chwil, a nawet jeśli wtedy były dla niej promykiem szczęścia, obecnie kładły się cieniem na jej jestestwie. Siedząc na jednej z niższych gałęzi rozłożystego dębu, patrzyła na wydrapane w korze koślawe serduszko. Mogła odtworzyć każdą sekundę tworzenia tego niewielkiego dowodu miłości, który tych parę lat temu ofiarowali sobie nawzajem z jej byłym mężem - rozwiane włosy, lniane koszule, słoneczne uśmiechy i ciepło na odsłoniętych barkach. Dotychczas nikt go nie zamazał, nikt w pobliżu nie wydrążył kolejnego. Tkwiło sobie, wbudowane w strukturę ogromnego drzewa, tak boleśnie nieaktualne. Pocierała policzki zgrabiałymi z zimna dłońmi, próbując nie dopuścić do zmrożenia wiszących z brody łez, tak uparcie drążących koryta w jej policzkach. Choć chciało jej się krzyczeć, nie mąciła otaczającej jej ciszy. W milczeniu wyciągnęła różdżkę i wycelowała ją w pień.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Pani Finch, nie chciałbym być niegrzeczny, ale to nieco niebezpieczne, wspinać się na drzewa o tej porze roku. Nie sądzi pani, że trudno byłoby leczyć wszystkie stłuczenia i złamania po śnieżnych bitwach, kiedy nasza pielęgniarka sama będzie walczyć ze skręconymi kostkami i katarem? Głos Christophera był łagodny, aczkolwiek kryła się w nim również swoista nuta stanowczości. W ciągu minionych lat niewątpliwie wyrobił ją w sobie w o wiele większym stopniu, niż wcześniej, nie zamierzając pozwalać na to, żeby życie uciekało mu między palcami. Poza tym od kiedy był profesorem, wszystko wyglądało inaczej, wiedział, że musiał pilnować uczniów i studentów, by nie robili głupot, by nie popełniali błędów, jakich później mogliby żałować. Nie mógł również, co było dość oczywiste, pozwolić im na to, by weszli mu na głowę. To zaś oznaczało, że zmienił się i zyskał u nich cień posłuchu, który, jak widać było wyraźnie, wykorzystywał również w innych sytuacjach, niż na zajęciach. Nie znał zbyt dobrze Noreen, bo też nie miał zbyt wielu okazji do tego, żeby wybierać się do skrzydła szpitalnego, toteż był w stanie jedynie powiedzieć, jak ta się nazywała, jak wyglądała i mniej więcej, o ile była od niego młodsza. Nie czuł potrzeby biegania za nią, by dokładnie się jej przedstawiać, poznawać ją jakoś bliżej, czy cokolwiek podobnego, ale skoro już trafił tutaj na nią w czasie swojego spaceru po błoniach, nie zamierzał zostawiać jej samej. Tym bardziej że nie pasowała zupełnie do tej scenerii i faktycznie istniało prawdopodobieństwo, że mimo wszystko coś sobie zrobi. Śnieg padał, było dość mroźno, a to oznaczało, że wspinanie się po drzewach było wyjątkowo niebezpieczne. Wiedział to oczywiście z doświadczenia, ale tego wcale nie musiał mówić na głos, ostatecznie bowiem nie miał powodów do tego, by to w tej chwili przyznawać. Poza tym nie zamierzał wspinać się do niej tak długo, jak długo nie upewni się, że naprawdę nie potrzebowała pomocy. Nie miał pojęcia, w jakim była stanie, ale gdy spoglądał na nią w górę, odnosił wrażenie, że była z jakiegoś powodu zasmucona, być może nawet płakała, ale tego nie mógł być pewien. Nie zamierzał jej również o to pytać, mając pełną świadomość tego, że byłoby to z jego strony zwyczajnie niegrzeczne i może zyskałby efekt odwrotny do zamierzonego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Była skupiona wyłącznie na wydrążonym w korze sercu i gonitwie myśli w głowie, toteż nie zauważyła ani nie usłyszała kroków wśród porywistego, świszczącego wiatru. Dopiero męski głos i dolatujące jej uszu słowa sprawiły, że zdała sobie sprawę z towarzystwa - z ust wyrwał jej się zduszony okrzyk, a różdżka wyleciała jej z ręki, odbijając się z cichym stukotem o gałąź, na której siedziała i opadając miękko w biały puch na ziemi. Spojrzała szeroko otwartymi oczami na @Christopher Walsh i zanim zdążyła sformułować jakąś odpowiedź lub w ogóle zastanowić się nad swoim położeniem, zawinęła manatki i płynnym ruchem zeskoczyła z gałęzi. Obyło się na szczęście bez uszczerbku na zdrowiu ich obojga. Schyliła się szybko, by podnieść różdżkę z ziemi, a następnie szybko i nerwowo wygładziła poły płaszcza, strzepując z materiału resztki kory i szronu. Gdyby nie lekko czerwone oczy, nikt nie pomyślałby, że rumiane policzki były wynikiem płaczu. Jakakolwiek łza kiedyś po nich spływała - już jej nie było. Dopiero stojąc naprzeciwko dotarło do niej, jak niekomfortowe było jej położenie w tej sytuacji. Pamiętała Christophera jeszcze z czasów swoich studiów, był gajowym i sprawował pieczę na kołem miłośników przyrody, do którego aktywnie uczęszczała. Niestety najwyraźniej minione lata, jej nabyte wykształcenie i obecna wspólna praca w zamku nie miały wpływu na dynamikę tej "relacji". I szczerze mówiąc nieco ją to zirytowało. Nie była już uczennicą, którą trzeba było straszyć konsekwencjami działań - potrafiła wziąć za siebie odpowiedzialność i podejmować decyzje. Jego protekcjonalny ton dopiero po fakcie uderzył w czułe miejsce, przez co poczuła się po prostu głupia. - Panie Walsh, również nie chcę być niegrzeczna, ale wydaje mi się, że potrafię o siebie zadbać - odparła, siląc się na spokojny ton i próbując opanować drgającą z zimna żuchwę.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie chciał być ani niegrzeczny, ani nie chciał jej straszyć, widać więc było, jak lekko drgnął, jakby chciał ją złapać, kiedy postanowiła dołączyć do swojej różdżki. W porę uznał jednak, że byłoby to co najmniej niestosowne i zwyczajnie postanowił pozostać w miejscu, przyglądając się jej jednak uważnie, nie chcąc, żeby kobieta zrobiła sobie krzywdę. Kojarzył ją, rzecz jasna, ale naprawdę nie był w stanie powiedzieć, by ją znał, by był w stanie ocenić poprawnie jej zachowanie, by był w stanie przyznać, jaka była, czy czego oczekiwała. Odnosił jednak wrażenie, że była dość mocno drażliwa, a może zwyczajnie przyłapał ją na czymś, co miało dla niej o wiele większe znaczenie, niż chciała przyznać to na głos. Przyglądał się jej w spokoju, bez cienia irytacji, czy czegoś podobnego, po prostu śledząc jej ruchy i zachowanie, zupełnie, jakby była dzikim stworzeniem. I, w pewnym sensie, dokładnie nim teraz była. Tym bardziej że najwyraźniej całkowicie przypadkowo ją uraził, na co uśmiechnął się łagodnie, kręcąc przy tej okazji głową. - Zdaję sobie z tego sprawę i nie chciałem sugerować niczego innego. Sprawiała jednak pani wrażenie, jakby za chwilę miała przymarznąć do gałęzi, a ponieważ wiem nieco na temat tego, jak bardzo potrafi być to nieprzyjemne, pozwoliłem sobie poczynić tę uwagę. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem w czymś ważnym, ale naprawdę, słyszałem, że mamy coraz więcej zachorowań - powiedział spokojnie, dokładnie tak samo, jak wcześniej, odwracając w końcu spojrzenie od @Noreen Finch, zupełnie, jakby spodziewał się, że taka stała obserwacja może ją zirytować. Dawał jej przestrzeń, jakiej najpewniej potrzebowała, dawał jej możliwość do tego, by zrobiła, co dokładnie chciała. Nie zamierzał jej tutaj również zatrzymywać, a już tym bardziej jeśli faktycznie poczuła się niespodziewanie urażona przez jego słowa. - Salonix ma się teraz bardzo dobrze. Wydaje mi się, że widziałem sporą grupę po drodze - dodał w formie wyjaśnienia, wzdychając cicho, jakby chciał podkreślić, jak wielkie miało to znaczenia, a później spojrzał ponownie na młodą kobietę, żeby zapewnić ją, że mimo wszystko nie chciał jej przeszkadzać, aczkolwiek zaczynało się zwyczajnie ochładzać, ściemniać, może zanosiło się na śnieżycę.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Nie wiedziała, co bardziej wytrącało ją z równowagi - jego łagodny, ciepły uśmiech, tak kontrastujący z mroźną atmosferą wkoło i jej własnym, marsowym spojrzeniem; wypowiedź tak elokwentna, że na moment jej samej zabrakło słów; ton głosu, prawdopodobnie mogący uspokoić najdziksze z dzikich zwierzę; czy może jego postawa, tak neutralna i nienarzucająca się, że jej własna pozycja, nieco bojowa, wydała jej się okrutnie śmieszna. Zamrugała gwałtownie, po czym wypuściła powietrze, które chyba bezwiednie wstrzymywała tych kilka sekund, jak jakaś rozdymka pragnąca wydawać się większą w konfrontacji z zagrożeniem. Tylko że @Christopher Walsh nie stanowił żadnego zagrożenia i zorientowała się dość szybko, że przesadziła z tą obronną postawą. Jasnym było, że nie zamierzał jej w żaden sposób urazić ani nie chciał traktować jej w sposób protekcjonalny, miał własny sposób bycia, który ona błędnie zinterpretowała. Ta refleksja uderzyła ją dość szybko, więc natychmiast spuściła z tonu, odwzajemniając ciepły uśmiech, choć ten jej nosił znamiona przeprosin. - Och, nie, nic ważnego. Ma pan rację, niezbyt to było roztropne - pokajała się, już mniej gwałtownym ruchem strząsając z siebie resztki szronu. Faktycznie jeszcze chwila na tym drzewie i pewnie by do niego przymarzła, a jeśli nie, to na pewno nabawiłaby się odmrożeń. Wetknęła różdżkę w połę płaszcza, a następnie swoje dłonie głęboko w kieszenie, chcąc czym prędzej zapewnić im choć namiastkę cieplnego komfortu. Słysząc o salionixie, podniosła wzrok na niego, nieco zaalarmowana. - O, naprawdę? - Ona sama nie zwróciła na to uwagi, ale też nie ma się czemu dziwić, bądź co bądź rzadko opuszczała skrzydło szpitalne. Chris, jako profesor zielarstwa, na pewno miał większą wiedzę na temat rosnących przy zamku roślin. Informacja jednak była dość niepokojąca, jeszcze chwila i glacialicistus będzie panoszył się po całej szkole! - Nie uważa pan, że powinno się z tym coś zrobić? W ostatnim czasie odnotowałam tendencję przeprowadzania zajęć na powietrzu przez większość grona pedagogicznego - podzieliła się obserwacją.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher zdawał sobie sprawę z tego, że nie pasował do końca do otaczającego go świata, ale znowu, to nie było coś, czym jakoś szczególnie by się przejmował. Przynajmniej teraz, bo jeszcze kilka lat wcześniej czułby się w tym zwyczajnie zagubiony, nie wiedziałby, jak podejść do sprawy i zapewne zwyczajnie uciekłby przed młodszą kobietą, nie chcąc wchodzić w jakąś niepotrzebną konfrontację. Obecnie jednak był zupełnie innym człowiekiem, który radził sobie z cudzym gniewem, stosując wciąż te same, łagodne metody, podchodząc do innych, jakby faktycznie byli stworzeniami, jakie należało obłaskawić. Jego zdaniem nie było w tym nic złego i jak było widać po Noreen, metoda ta zdawała się sprawdzać. W końcu nie należało zirytowanego człowieka złościć jeszcze bardziej, to zawsze prowadziło do większych komplikacji, większych problemów i Merlin raczy wiedzieć, czego jeszcze. Dlatego też Christopher jedynie skinął lekko głową, postanawiając zostawić pierwotny temat w spokoju, nie widząc potrzeby jego dalszego ciągnięcia. - Niestety. Wygląda na to, że postanowiły zajrzeć nawet do Hogwartu, a jeśli postanowimy zostawić je wolne, to nie wiadomo, ile osób wyląduje w skrzydle szpitalnym - zauważył, a później przekrzywił lekko głowę, gdy zadała mu pytanie, jednocześnie zwracając uwagę na coś, co również było dość istotne w całym tym zagadnieniu i czego nie dało się zwyczajnie pominąć. - Zamierzam odpowiednio przygotować się do walki z tymi roślinami i wrócić tutaj, gdy będzie jaśniej. Rzucenie się na ich wyrywanie teraz kiedy robi się późno, na pewno nie jest dobre. Och, i wolałabym sam nie zachorować, może jestem zahartowany, ale jednak choroby imają się każdego, prawda? - powiedział, zaraz dodając, że faktycznie całkiem sporo zajęć odbywało się obecnie na zewnątrz i chociaż nie widział w tym niczego złego, bo uczniowie również powinni nabrać nieco odporności, to rozumiał, że niektórzy w ogóle jej nie mieli, a to nie kończyło się, jak było widać, zbyt dobrze. Czego, oczywiście, można było się spodziewać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
W tej sytuacji to ona czuła się, jakby nie przynależała. W obecnym rozedrganiu i niestabilności bliżej było jej to krzywo kiwającego się sopla na jednej z wyższych gałęzi, niż do ugruntowanego, ciepłego, człowieczego Christophera. Ostatecznie była wdzięczna, że zatroskanym słowem zdjął ją z drzewa i jej samej pomógł uziemić nieco targające nią emocje. Nie była burzą, nie była rwącym wiatrem, nie musiała być ciągle zmienna jak pogoda i gnać do przodu z potokiem własnych myśli. Mogła być i żyć tu i teraz, w społeczności szkolnej, do której tak bardzo przecież chciała należeć. Nie bez powodu w Hogwarcie szukała ukojenia w pierwszej kolejności - była absolwentką, uczęszczała tu już kiedyś i znała zarówno twarze prowadzących, jak i korytarze obwieszone portretami. Mijała już każdą zbroję i siedziała w przynajmniej połowie sal. Nawet kiedyś wydrążyła serce w tym drzewie... Porzuciła jednak temat równie szybko co profesor, który postanowił przejść do sprawy bądź co bądź bardziej niepokojącej i naglącej. - Oczywiście nie chcemy rosnącej liczby zachorowań - przytaknęła mu, choć przemilczała, że właściwie do tej pory rok szkolny nie należał do bardzo obfitujących w chorowitych uczniów. Albo krążyło wśród nich mniej zarazków, albo znaczna część z nich przyjeżdżała z pełną apteczką, by nie chodzić do Skrzydła Szpitalnego. Istniała również szansa, że niektórzy bardziej uzdolnieni w eliksirach zaopatrywali brać studencką w odpowiednie wywary - była to jednak teoria niesprawdzona i niepotwierdzona, więc Noreen nie chciała rzucać pustych oskarżeń. - Oczywiście, brzmi to rozsądnie - powiedziała, ponownie kiwając głową. Zaczynało jej wracać czucie w palcach. Rozszerzające się pod wpływem ciepła naczynia krwionośne znów zaczęły przewodzić krew do opuszków, przez co czuła to charakterystyczne, nieznośne mrowienie. Zaciskała raz co raz pięści schowanymi w kieszeniach dłońmi. - Może mogłabym pomóc? - zaoferowała się. Reflektowała zarówno na udział w wyrywaniu chwastów, jak i na leczenie w sytuacji ewentualnego zarażenia się.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Każdy potrzebował czasu na to, by dojść do porozumienia z samym sobą, by dostrzec to, gdzie się zgubił, by zrozumieć własne błędy, by wyleczyć złamane serce. Życie takie już było i Christopher doskonale zdawał sobie z tego sprawę, w końcu sam również porzucił wszystko, by wędrować po Europie, gdy okazało się, że wszystko to, co planował, było jedynie mrzonką, niczym więcej. Wracał czasami myślami do przeszłości, jednak to, co go spotkało, było dawno temu zamkniętym rozdziałem, było historią, jaka nie miała dla niego aż tak wielkiego znaczenia, poza tym, że niewątpliwie ukształtowała go jako człowieka, czyniąc go tym samym tym, kim był obecnie. Skoro zaś Noreen reagowała tak, a nie inaczej, skoro się zdenerwowała, skoro siedziała zamyślona na drzewie, najwyraźniej przechodziła przez trudne chwile, przez czas, z jakim nie umiała albo nie chciała sobie tak naprawdę na razie poradzić, toteż nie było sensu się w to zagłębiać. Nie znali się na tyle dobrze, by się mu zwierzała i tego od niej nie oczekiwał. - Kto wie, co będzie dalej, skoro mamy już tutaj rośliny pasożytnicze. Zima nas w tym roku nie rozpieszcza i wygląda na to, że nie będzie rozpieszczała. Trzeba by przejść się po okolicy i upewnić się, że za chwilę naprawdę nie będziemy mieć prawdziwej epidemii. Ale na pewno ma pani tego świadomość - powiedział, uśmiechając się do niej ponownie, bardzo łagodnie, a później ledwie widocznie uniósł brwi, by skwitować jej propozycję skinięciem głową. - Z przyjemnością. Jeśli będziemy pracować wspólnie, na pewno wszystko pójdzie nam o wiele szybciej. Zresztą, trzeba się tym zająć, bo zwierzęta zaczęły szukać u nas pomocy i część uczniów ochoczo ruszyła na obrzeża lasu, żeby je ratować. Zaraz będziemy mieć gotowy ambaras - przyznał, proponując, żeby powoli skierowali się w stronę zamku, bo spacer na pewno dobrze im zrobi. Takie stanie w miejscu nie było najmądrzejsze w środku zimy, tym bardziej gdy miało się świadomość, że tuż obok rozwijały się pasożytnicze rośliny odpowiedzialne za jedną z chorób.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Była niestety w momencie, w którym nie do końca rozumiała samą siebie, a swoje położenia oceniała na, krótko mówiąc, kiepskie. Jak na razie w tym roku nic nie szło po jej myśli i za każdym rogiem czyhał na nią kolejny zawód. Na szczęście w perspektywie czasu, niedługo Nowy Rok i mimo że nie znaczyło to niczego konkretnego, ot kolejny styczeń - Noreen lubiła zaczynać rzeczy od nowa. I tę znajomość z Christopherem, całe to dzisiejsze spotkanie też by chętnie powtórzyła. Gdyby mogła cofnąć czas, prawdopodobnie nie weszłaby na to drzewo, by się nad sobą użalać, a jego samego powitałaby miło i wdaliby się w pogawędkę o codzienności i tym, co im przynosiła. Zamiast tego stała zmarznięta, popłakana, z palącym od środka wstydem, że zachowała się jak niedojrzałe dziecko. Szczęście w nieszczęściu, że Chris zdawał się znać swoje miejsce i nie naciskał na nią, nie szukał czułych punktów ani nie wyśmiał jej. Była bardzo wdzięczna. - No tak, to brzmi jak przepis na katastrofę - skwitowała, wysłuchawszy jego słów. Uczniowie zapuszczający się na tereny leśne, gdzie potencjał bytności salionixu był naprawdę wysoki, brzmiał jak wstęp do prawdziwej zarazy. Może teraz było to kilka pnączy, ale za tydzień lub dwa z dwóch gałązek mogło się już zrobić dwieście, a może nawet dwa tysiące. - Profesorze, to ja będę czekać na informację, kiedy startujemy z całą akcją. Jestem gotowa zacząć nawet jutro - zaoferowała się, gotowa na eradykację całej populacji szerzącej zakażenia rośliny.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zielarz był tym typem człowieka, którego można było spokojnie uznać za niezwykle wręcz cierpliwego. Nie zwykł się spieszyć, nie zwykł wydawać sądów natychmiast, kiedy coś usłyszał, aczkolwiek to również mu się zdarzało i z całą pewnością nie był z tego powodu dumny. Czasami nie umiał powstrzymać emocji, nie umiał się zatrzymać, dając się porwać nie tam, gdzie powinien, pozwalając na to, by gorące uczucia wskazywały mu drogę postępowania. Tym razem było jednak inaczej, a jego cierpliwość wypracowana przy uczniach i studentach, dała o sobie znać. Był również człowiekiem taktownym, który nie lubił wchodzić z butami w cudze życie, jeśli ci go o to nie poprosili, jeśli nie doszli do wniosku, że chcą się z nim czymś podzielić, że potrzebują jego pomocy, czy coś podobnego. Skoro zaś Noreen nie zamierzała mówić, co właściwie robiła na drzewie i z jakiego powodu wyglądała, jakby coś ją złamało, jakby coś ją zniszczyło, to on również nie zamierzał o to dopytywać. Gdyby chciała, sama zdradziłaby mu swoje myśli. - Prawda? Pomaganie jest wspaniałe i na pewno wiele ich uczy, pozwalając im na to, żeby sięgnęli po coś, co jest dla nich ważne, ale czasami jednak powinniśmy ich nieco, cóż, ograniczyć - powiedział, kręcąc głową, dodając, że przecież właśnie młodzież miała tendencję do szaleństw i przekraczania różnych granic, o jakich czasami lepiej było nie wspominać. Wskazał w tym czasie na ścieżkę prowadzącą do zamku, zerkając jeszcze w stronę lasu, jakby chciał się upewnić, że nie było tam żadnych uczniów, jakimi powinni się w tej chwili zająć, nie pozwalając im błądzić gdzieś, gdzie wszystko było co najmniej niebezpieczne. Choć, oczywiście, sam również ruszyłby pomóc zwierzętom, bo na to zasługiwały. - Oczywiście, przygotuję wszystko, co konieczne i rozejrzę się uważnie po okolicy, żeby mieć pewność, gdzie znajdziemy najwięcej salionixu - zapewnił ją, dodając, że obiecuje jej, że wszystkie zajęcia będzie w najbliższym czasie przeprowadzał w cieplarniach, żeby przypadkiem nie kusić przekornego losu.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Może gdyby nie kumulujące się w niej obawy przed ponownym otworzeniem się na drugiego człowieka, z większą chęcią podzieliła się z Christopherem swoimi bolączkami. Wydawał się w teorii wspaniałym kandydatem na powiernika wszystkich zmartwień nią targających, taki spokojny, opanowany i cierpliwy, pozbawiony pochopnego osądu i empatyczny. Może gdyby nie dzieliło ich niemal dziesięć lat, byłaby w stanie poczuć się w jego towarzystwie na tyle swobodnie, by nie przepuszczać swoich wypowiedzi przez filtr rozsądku. I prawdopodobnie gdyby kiedyś nie był jej nauczycielem, szybciej przeskoczyłaby nad tą zmienną dynamiką relacji. Ale może ich dzisiejsze zetknięcie w istocie było tym pierwszym faktycznym, od którego mogliby zbudować coś zupełnie innego, pozostawiając w tyle tamtą uczennicę i tamtego gajowego? Tylko czas pokaże. A skoro mowa o czasie, zaczęło się faktycznie ściemniać. Im dłużej stali przy wielkim drzewie, tym bardziej świat okrywał się coraz ciemniejszym płaszczem. Christopher miał rację, że mrok bardzo szybko by ją zaskoczył, gdyby dalej siedziała na tej gałęzi. - Dokładnie, ograniczenia są potrzebne, a zasady są po to, by ich przestrzegać - zawtórowała. Również doceniała uczniowskie inicjatywy i chęci pomocy, ale czasem każdemu należał się reality check, że wszystko miało swoje dobre i złe konsekwencje. Lepiej żeby szybko zadziałali i powstrzymali uczniów przed zapuszczaniem się w okolice lasu, bo inaczej cała ich masa się zarazi, a Noreen będzie miała pękające w szwach skrzydło szpitalne pod opieką. - Zgodnie z prognozami, zrobiło się już ciemno - zaczęła, lekkim żartem starając się okrasić początki ich dzisiejszej interakcji. - Może opowie mi Pan resztę w drodze do zamku? - zaproponowała, coraz bardziej czując drętwienie w palcach u stóp.
+
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zawsze, ale to zawsze, trzeba było od czegoś zacząć. Nie wszystkie początki były proste, nie zawsze wszystko było tak łatwe, jak wtedy, gdy rzucało się banalne zaklęcie i wszystko wskakiwało na swoje miejsce. Życie, niestety, było o wiele bardziej skomplikowane, składało się z różnego rodzaju wzlotów i upadków, z kłopotów, o jakich nie mówiło się na głos, z wątpliwości i innego rodzaju spraw, o których ani się nie mówiło, ani się nie myślało. Nie zamierzał nakłaniać jej do żadnych zwierzeń, nie zamierzał również przekonywać jej, że naprawdę nie miała się czego obawiać, że mogła mu w pełni zaufać, czy coś podobnego. Wzajemne zrozumienie i dostrzeżenie własnych zalet oraz wad, przychodziło bowiem z czasem, rodziło się naprawdę powoli. Nie dało się tak naprawdę rzucić na kogoś i uznać, że jest twoim przyjacielem, nie dało się na niego spojrzeć i przyznać, że zrobi się dla niego wszystko, nawet jeśli nie miało się o nim najmniejszego nawet pojęcia. Życie zwyczajnie tak nie wyglądało, a każdy krok ku zmianom, każdy krok ku czemuś nowemu, był znamienny, nawet jeśli początkowo się tego nie dostrzegało. Dokładnie w to wierzył Christopher, który był człowiekiem cierpliwym, słuchającym i uważającym na to, co mówili inni, choć, gdyby zaszła konieczność, bez dwóch zdań pokazałby, dlaczego był Gryfonem. - Chociaż oboje doskonale wiemy, że wszyscy czasami je łamią - stwierdził prosto, uśmiechając się przy tej okazji, a później skinął lekko głową, gdy Noreen nie tylko zgodziła się z tym, że robiło się ciemno, ale również z tym, że powinni wracać do zamku. Przystał również na jej prośbę, spokojnie kontynuując rozmowę, wiedząc, że czasami wspólna praca była dobrym krokiem do tego, by przełamać istniejące mury. Skoro zaś kobieta była chętna do pomocy, skoro chciała faktycznie coś zrobić, a nie zaszywać się w szpitalu, żeby stamtąd obserwować kolejne wydarzenia, to Christopher nie miał nic przeciwko, a nawet to popierał. Tak zwyczajnie, wierząc w to, że dzięki podobnych zajęciom Noreen poczuje się tutaj ostatecznie jak u siebie. Jak w domu.
z.t x2 +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Zwierzę:Szpiczak Łapanie:4 Modyfikatory: nie Sukces
Pod koronę wielkiego dębu doprowadziły ich donośne nawoływania wozaków, ale zanim do nich dotarli – a Ced po ich zawodzeniu był pewien, że ich nie zgubią – zatrzymał Holly dłonią, wyciągając ją przed nią. Chociaż to tak naprawdę nie on, a ona sama nadziała się na nią w swoim rozemocjonowanym zajęciami kroku, spojrzał na nią ze skruchą. — Przepraszam — to nie było jedno z tych bezsensownych przeprosin, których obiecali sobie nie dawać, tylko faktyczna prośba o wybaczenie, chociaż gdyby mu nie wybaczyła, to pogładził ją łagodnym ruchem po brzuchu, jakby chciał tym gestem odegnać ewentualny ból. Znów był tym Cedem, którego martwi źdźbło trawy rzucone w policzek. Tylko teraz zgubił gdzieś ich wcześniejszą strefę bezpieczeństwa, bo ta wydawała się obecnie mocno skrócona. Zawiesił na niej wzrok na długo i trzymałby go dłużej na jej oczach, ale szepnął. — Patrz, szpiczak. Nie miał przy sobie nic, czym mógłby go do siebie skusić, ale przypomniał sobie o mleku, jakie zgarnął dla Krystyny z Wielkiej Sali ze śniadania, zanim zorientował się, że Krystyna była z pluszu – nieważne, że wyglądała i zachowywała się jak żywa i jak żywa bywała równie niepokojąca. Teraz jednak był sobie wdzięczny za tą pomyłkę, bo zdjął z piersi odznakę prefekta wygiętą w bardzo zgrabny łuk i zakończoną ładnymi, zdobionymi krawędziami i nalał na spód plakietki trochę mleka, po czym odstawił je pod drzewo, a sam zachęcił Holly lekkim naciskiem ręki na jej (znów) brzuch, żeby wycofali się w tył. Kucnął nawet z ciekawością, czekając dobre kilka minut, zanim szpiczak skusił się na przynętę i napoił się mlekiem. Nie odzywał się w tym czasie. Milczał, nieświadomie przyciągając Holly do swojego boku. Spodziewał się, że szpiczak zje i spierdzieli mu z oczu, jak ostatni, ale jego mięśnie wyraźnie drgnęły, co Holly mogła poczuć w spięciu jego ramienia i łagodnym wstrząsie jego ciała, kiedy szpiczak zbliżył się do nich i sam wlazł Cedowi do kontenerka, jakby spodziewał się tam więcej jedzenia. Wtedy Ced odetchnął. — Urodzony łowca zwierząt… – skomentował, końcówką różdżki zatrzaskując klapkę kontenerka.
Miała ochotę trajkotać mu o wszystkim, co tylko ślina na język przyniesie, ale powstrzymywała się, bo na lekcji ONMS, zwłaszcza takiej, gdzie trzeba znaleźć i złapać magiczne zwierzęta, trajkotanie było co najmniej niewskazane. Ta świadomość była silniejsza niż potrzeba rozładowania nagromadzonej w niej energii, dlatego była cicho, ale zamiast tego szła dość szybko, tak szybko, jak tylko mogła przy jednoczesnym obserwowaniu otoczenia. Przeprosiny tym razem były wskazane, bo wpadła na jego rękę z impetem, a ta w dodatku znalazła się na wysokości splotu słonecznego i choć nie był to celny cios, to jednak zatkało ją na dwie sekundy. Popatrzyła na niego niemile zaskoczona, ale kiedy tylko się odezwał, rozpogodziła się, jakby rzucił jakieś magiczne zaklęcie. Być może nie było nim wcale słowo, a gest, którym ją obdarzył. — Przepraszaj, ile chcesz, jak sobie nazbierasz, to i tak będziesz musiał mnie przeprosić dosadniej. Szczerze mówiąc, dałabym się za to nawet skopać. Popatrzyła na niego zadziornie, starając się trzymać uśmiech na wodzy jak zwykle ze średnią skutecznością. Patrzył na nią, a ona patrzyła na niego, nie robiąc nic ponad to. Trwała w tym spojrzeniu, ciekawa, czy Ced złamie wewnętrzny kodeks, czy jednak lekcja i panujące na niej zasady okażą się ważniejsze. Ważniejszy koniec końców okazał się szpiczak i naprawdę nie mogła go za to winić. Ced miał szczęście do szpiczaków. Ten nie był taki okrąglutki i spasiony, jak tamten z wizzengera, więc może i nic dziwnego, że tak chętnie przyszedł napić się mleka? Skąd Ced miał ze sobą mleko nie pytała, taki był już puchoński urok, że zawsze mieli ze sobą jakieś żarcie. Zdążyła przywyknąć do tego przez ostatnie siedem lat. W każdym razie wycofała się posłusznie i stała obok cicho i spokojnie jak trusia, nie protestując przed przytulaniem się do cedowego boku, a wręcz przeciwnie, ciesząc się skradzioną chwilą czułości. Nie była pewna, jaki Ced ma plan, ale tego co zobaczyła, zobaczyć się nie spodziewała. Była w szoku i nawet nie próbowała tego kryć. Popatrzyła na niego oczami jak pięć galeonów. — Jak... Jak ty to. On tam wlazł. Po prostu wlazł. Sam z siebie wlazł. Była w tym pewna niesprawiedliwość, bo Ced nie był fanem zwierząt, ale one jego już wyraźnie tak. Z drugiej strony nie miała pretensji, ją też lubiły, chociaż pomagały jej w tym geny. Gdyby nie to, pewnie i tu miałaby pod górkę. Pokręciła głową z niedowierzaniem, ale zaraz odwróciła ją w stronę, z której dobiegło kolejne przekleństwo, a zaraz potem... cała wiązanka? Zostawiła Ceda, by ten na spokojnie zamknął klatkę ze szpiczakiem, a sama wzięła do rąk siatkę, większy transporter i zakradła się do dwóch wozaków, które wyraźnie się ze sobą nie dogadywały. Wyglądało to komicznie, a jeszcze głupszy był jej pomysł. — Halo, co tutaj się odpierdala? Zapierdalać do klateczki, migusiem — postanowiła przemówić do ich wozakowych rozumków w ich języku i choć może nie było to spektakularne przekleństwo, to jednak zadziałało na tyle, że wozaki na moment się zamknęły, a ona złapała je w siatką i wsadziła do klatki, z której objechały ją od góry do dołu. — Gotowy? — zawołała do Ceda, oglądając się przez ramię — chodźmy dalej.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Rudzielec wręcz dosyć dobrze ogarniał całą tę sytuację ze zwierzęciem. Gdyby nie to że, wozak już z daleka wyklina Puchona od najgorszych i ucieka, no cóż Wiktor tylko doświadczył otrzymania środkowego palca od dzikiego zwierzęcia… ale czy to można to uznać za jakiś sukces..? Na to nie ma szans ale jeszcze nie koniec poszukiwań przecież lekcja się nie skończyła. Prawda rozejrzał się jak inni sobie radzą. Kilka raz w życiu widział nie które zwierzaki w całej swojej okazałości na każdej innej lekcji w szkole. Cóż, skoro już jego uwaga była skoncentrowana na lekcji, to nie odpuścił sobie dalszych wędrówek za zwierzakami. Może gdzieś indziej znajdę i trafie na zobaczenie czegoś równie fascynującego zwierzaka. Jak pech to pech. Do trzech razy sztuka jak Wiktor mówi co będzie to będzie ot i już cała filozofia złapania w odpowiedni sposób zwierzaków.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Skoro już się zadeklarowała, że będzie grać w drużynie quidditcha, postanowiła przyjść na kolejny trening. Dobrze, że Swansea znał się co nieco na składaniu twarzy. Wiedziała, że co by nie wymyślił, na pewno nic złego nie mogło się stać. Właściwie to ją ciekawiło, dlaczego akurat Lockie chciał głuchą w drużynie. Była pewna, że to jakiś żart, ale nie, chociaż chłop na takiego wyglądał, co by jego całe życie było jednym wielkim żartem, to jednak mówił na poważnie. Fern nie rzucała słów na wiatr, dlatego stawiła się na trening punktualnie. Może nawet przyszła za wcześnie, bo nikogo jeszcze nie było. Ubrała się ciepło w wygodne dresy, bo przecież jesień nie była porą, na podkoszulki na ramiączka i krótkie spodenki. Związała puszyste włosy w kucyka tak jak na poprzednich zajęciach. Nie za bardzo jej się widziało stanie w miejscu, więc zaczęła wspinać się na drzewo, ale nie zamierzała wchodzić za wysoko. Wiedziała, że będzie musiała się przyzwyczaić do chłodu i trudnych warunków, jeśli chciała naprawdę grać w drużynie. Tu nie było miejsca dla słabych, czy niezdecydowanych. Dlatego Young zdecydowała.
Zamierzał przyjść na trening i zamierzał być nawet punktualnie, a takze najwyraźniej po drodze postanowił wziąć ze sobą jeńców. Daniil Egorov pojawił się znikąd na jego drodze, skupiając na sobie uwagę nieodpowiedniej osoby o nieodpowiednim czasie. W głowie Ike jeszcze odbiło się echo ostatnich słów zaczytanych o Daniilu na wizbooku, dlatego zaczepił go bez zastanowienia, z wyraźnym kpiącym uśmieszkiem na ustach, kiedy przerzucił mu rękę przez bark i przyciągnął do siebie przytłaczając go na trzy różne sposoby. Siłą mięśni i dwoma poruszonymi wątkami jednocześnie. — Moja siostra się w tobie buja, weź jej coś powiedz o sobie, jednej z dwóch, to druga na pewno się dowie. Idziesz na trening? Ja też. Cokolwiek Daniil nie robił, to na pewno nie miał w zamiarze iść na trening, bo jego kroki były skierowane w stronę przeciwną niż błonia Hogwartu, ale to nie przeszkodziło Ike w niczym. Obrócił go w odpowiednim kierunku, tak, że teraz ich cel był ze sobą spójny i razem z nim podążył pod koronę wielkiego dębu. Mógłby jeszcze bardziej wznieść tę interakcję na leandry niezręczności, ale zachował uwagę o tym, że chłopak ładnie pachniał dla siebie. Skwitował tą myśl tylko sardonicznym uśmieszkiem i mentalnym przygotowaniem do wykradnięcia perfum, jeśli będzie to konieczne.