Tylko osoby sprawne fizycznie mogą się dostać tu, praktycznie na sam szczyt Wielkiego Dębu. Owszem, gdzieś niżej znajduje się domek. Ale istnieją osoby, które wolą wspiąć się jeszcze wyżej, aby z góry podziwiać okolice Hogwartu oraz sam, jakże okazały zamek. Gałęzie drzewa są tak ułożone, że po kilku zgrabnych ruchach można wygodnie usiąść i oprzeć się o jedną z nich.
- Nie miałem do czynienia? Skąd Ty takie rzeczy możesz wiedzieć? - Popatrzył na nią spod byka, unosząc prawą brew ku górze, sprawiając wrażenie cwaniaka, choć takie oblicze do niego nie pasowało. Po chwili zmienił wyraz twarzy na bardziej przygnębionego. - Tak, tak. Naśmiewaj się z biednego Charliego. Przez Ciebie stracę swoja reputację, a moje życie towarzyskie będzie niczym. - Wypuścił ze świstem powietrze z ust, tworząc z ust podkowę. - Puchon?! Jestem Ślizgonem z krwi i kości. - Nazywając go Puchonem ukłuła go w maciupeńki skrawek jego serca, co zapewne odbije się na jego ego.
- Przed chwilą się tego wypierałeś. Jesteś bardziej niezdecydowany ode mnie, co jest trudną rzeczą. - odparła patrząc na drogę jaką przebywała jej lewa noga. Poprawiła przy okazji kaptur, który powoli zsuwał się z czarnych włosów. Kiedyś go przymocuje do głowy jakimś zaklęciem i będzie spokój, o! - Nie noo. Przecież nikomu nie powiem. No, może kilka osób się dowie. Poza tym na pewno biegają za tobą jakieś zdesperowane dziewczyny. - odparła rzucając mu swoje firmowe spojrzenie numer jeden, które miało w pakiecie błysk w oku. - Ślizgon, Puchon, Krukon, Gryfon. - zaczęła wymieniać po kolei i powtórzyła to kilka razy, aż zatrzymała się znów na Ślizgonie. - Co? Nie wyglądasz.
- Nie, nie nie wypierałem. Chociaż... już nie pamiętam. - Pokręcił głową, podnosząc wzrok nad głowę, wpatrując się w niebo, a na oczy spadały mu kolejne płatki śniegu. Opuścił wzrok, by spojrzeć na towarzyszkę. - Ta, nauczycielki. - Prychnął, lekko się szczerząc. Nagle zaczął wiać porywisty wiatr, który omal nie strącił go znów z drzewa. Przyczepił się mocniej gałęzi, przymykając oczy. - A co według Ciebie musi mnie wyróżniać, abym mógł wyglądać na Ślizgona? - Popatrzył na nią jednym okiem.
- Nauczycielki? Które? - szepnęła rozglądając się, jakby właśnie teraz próbowała wszystkie znaleźć. Ładnie, ładnie. O nie, wietrze, stój, bo zrzucisz Valery z drzewa. Swoją drogą teraz chyba będzie jej trudniej stąd spaść, ponieważ czuła, że tyłek zaczyna jej przymarzać do dość niewygodnej gałęzi, ale dzielnie się trzymała. Zmarszczyła nos i wbiła wzrok w Charliego. Uwaga... Stepleton zaczyna intensywne myślenie. - Wiesz.. Tak się przyjęło, że większość Ślizgonów to aroganckie snoby, które uważają się za władców świata, a ty z tą zaczerwienioną twarzą wyglądałeś na biednego Puchona. - odparła po dłuższej chwili namysłu i drapaniu się po policzku, które jak widać pomogło w skonstruowaniu wypowiedzi. - Tylko nie mów, że nie mam racji.
- No wiesz... te, tamte. - Odparł, wymieniając je jakby od niechcenia, kręcąc nonszalancko gałkami ocznymi. Chętnie by zaraz stąd poszedł, bo nie potrafił się odkleić rąk od zimnej gałęzi. O dziwo jego tyłek jeszcze był ciepły, ale pewnie za niedługo do jego spodni dostałby się chłód. Po jej słowach zaczął się nieco zastanawiać nad ich znaczeniem. Może trochę przypominał biednego Puchona... nie! Jesteś Ślizgonem, Charlie i musisz się tego trzymać. Trzeba jej jakoś pokazać, że się koleżanka myli. - Władcą świata to ja już jestem, a arogancja mnie nudzi.
Patrzyła na Charliego mając taką minę. - Nie. Za słabo ci wyszło. Trzeba było się starać od samego początku. Teraz to już pobite gary. - mlasnęła machając powoli ręką i tłumacząc co zrobił źle. Na koniec swojej wypowiedzi odchyliła się, bo miała wrażenie, że ktoś idzie w ich stronę, ale jednak się myliła. Niestety. Tyłek jej nie przymarzł i zaczęła się zsuwać z gałęzi. Niestety była tak przerażona tym faktem, że jedynie patrzyła jak świat zaczyna się przechylać w lewą stronę. Na szczęście nie spadła daleko, bo na jedną z niższych gałęzi, z której na początku prawie też zleciała, ale teraz przynajmniej jakoś się złapała. - Nic mi nie jest! - wrzasnęła robiąc wielkie oczy i próbując wrócić na miejsce, gdzie spadła. A jednak... Jej niezdarność znów się ujawniła.
Darował sobie skwitowanie jej słów. Wolał się nie odzywać, bo jeszcze bardziej się pogrąży. Zamurowany patrzył, jak dziewczyna zsuwa się z gałęzi i nagle spada na niższą, znajdującą się pod nim. Gdyby byli w innym miejscu, pewnie skoczył by, aby ją uratować, ale bardziej bał się o własne życie, toteż nie śpieszyło mu się, by chociaż ją przytrzymać. Jego egoizm się chyba w tej chwili ujawnił. - Cieszę się! Może chodźmy już stąd, bo zaczynam się zamieniać w sopel! - Krzyknął, próbując ostrożnie zejść z gałęzi, by nie powtórzyć upadku dziewczyny.
O tak. Najlepiej patrzeć jak ktoś ginie, ale lepiej nie ratować, bo pobrudzi sobie spodenki. Ona to sobie zapamięta. Swoją drogą musiała mieć zabawną minę jak tak spadała z tej gałęzi, ale dobrze, że nikt więcej nie widział i nikt nie zrobił zdjęcia. Kompromitacja na całego, ale... czy to takie ważne? Ona nawet po wielkiej kompromitacji nigdzie się nie schowa, tylko dalej będzie chodzić z szerokim uśmiechem. - Dzięki za pomoc... Poradzę sobie sama. Dzięki, dzięki... - mruczała próbując powoli zejść z tego cholernego drzewa, ale jeszcze kilka minut jej to zajmie. Lepiej powoli, niż znó ma się gdzieś osunąć albo spaść.
A mógł jej zrobić zdjęcie, mógł... Wtedy to on miałby na nią haka, tak jak ona z jego wtopą z porównaniem jedzenia z kochaniem się. Dlaczemu nie wykorzystał takiej szansy od boga?! Słyszał jej pomrukiwania, starając się nie roześmiać. Mozolnie schodził z drzewa, przechodząc z gałęzi na gałąź, trzymając się pnia, który i tak był śliski, jak gałęzie. gdy znalazł się na najniższej z nich, zeskoczył na grunt, otrzepując spodnie. Valery jeszcze chodziła, więc patrzył na jej ruchy. Może jakoś spadłaby w jego ramiona.
Tak. Najlepiej śmiać się z biednej Valery. Jeszcze ją bezczelnie wyprzedził i już sobie zszedł, a ona dalej się męczyła. Jeszcze kaptur, który w chwili obecnej wcale jej nie pomagał, wręcz przeciwnie. Uniemożliwiał jej rozglądanie się, więc praktycznie schodziła na ślepo. - Nie... Serio. Ja tak lubię jak nie wiem gdzie idę. Spokojnie, nie musisz mi pomagać. Lubię takie rzeczy... - więcej gadała sobie pod nosem i się ruszała i kierowała ku dołowi, no ale co zrobić. Już przy samym końcu uśmiechnięta i zadowolona postanowiła zeskoczyć. Brawo. Pięć punktów dla Krukonów za ten skok, dzięki któremu właśnie teraz, w tym momencie leżała w śniegu. Jedna, mała, głupia gałązka, a tyle złych rzeczy może zrobić. Chyba dziewczyna będzie musiała popracować nad swoją niezdarnością. - To gdzie idziemy? - zapytała jakby nic się nie stało. Usiadła zdejmując przy okazji kaptur z głowy i grzecznie otrzepała płaszczyk ze śniegu.
- Pośpiesz się. - Poganiał ją Charlie, ciągnąc ją za nogawkę spodni. Robił to oczywiście ostrożnie i jak najdelikatniej, by nie pociągnąć ją zbyt mocno. Była już tak blisko celu, a nikt nie chciałby, żeby coś potwornego jej się stało. Po jej skoku, który automatycznie przyciągnął jej ciało do śniegu, kolejny raz zachciało mu się śmiać. Wydał z siebie tylko ciche prychnięcie, po czym pomógł wstać Val. - Hm...
Wstała nieco niezdarnie, co jak widać często się jej zdarzało. Odrzuciła kilka kosmyków włosów do tyłu i upewniła się, czy aby na pewno stoi już na pewnym gruncie. W końcu to Hogwart. Jakby trawa zaczęłaby ją pożerać, to chyba nie byłaby zbytnio zdziwiona tym faktem. Chociaż... Powinno się być bardziej przerażonym niżeli przestraszonym, ale kto to słyszał takie rzeczy, żeby biedną uczennice zjadły źdźbła trawy? Zapewne nikt. Charlie teraz pokazywał jakim to on jest złym i zimnym Ślizgonem, tak tak.. chyba takim bez uczuć, to pewnie by uciekł i się schował. - No co tak stoisz? Idziemy! - ponagliła go jakby to on przed chwilą leżał na ziemi. W drodze do wejścia do szkoły Val zdążyła całkowicie otrzepać się ze śniegu, chociaż jej ubranie i tak było nieco mokre. Who cares?
Zimne dni wcale nie muszą być spędzone w ciepłym zamku, pod kocykiem, na fotelu, przed kominkiem w Pokoju Wspólnym! Albo gdziekolwiek indziej w ciepłym, ukochanym Hogwarcie. Dla Tomcia jest to czas, żeby wybiec na dwór i nacieszyć się tym, że jeszcze widno! Przecież to totalny krejzol, który wręcz uwielbia przyrodę i każda sekunda przebywania na świeżym powietrzu to dla niego czas fantastyczny. Co się dziwić, jak ciocia naczytała mu wiele bajek o przyrodzie, roślinach... Dzisiejszy dzień nie należał do cieplejszych. A Tommo nie chciał po raz 1943657835147891787277287348375971 (większość ludzi jest zbyt leniwa żeby to przeczytać!) trafić do skrzydła szpitalnego. Więc kilka razy przejrzał wszystkie swoje ubrania, wybrał te, które uważał za ciepłe i wybiegł na błonia. Pierwsze co, to zaciągnął się świeżym, zimnym, wilgotnym powietrzem i niby-podszedł, niby-pobiegł do Wielkiego Dębu. Zwykle było to dla niego rozrywką wspinać się po drzewach i chować się wśród liści. Teraz go jednak wzięło na żarty. I co takiego zrobił?... Co dobiegnięciu pod dąb, zatrzymał się na chwilę, żeby złapać oddech i wspiął się po drzewie. Na oko ocenił gałąź, która najbardziej nadawała się do jego sztuczki i usiadł właśnie na niej. I pierwszą rzeczą którą zrobił, to zawisł głową w dół, po chwili znów siadając na tej samej gałązce. Plan idealny - wystraszyć przechodzącego pod drzewem. Oparł się o inne gałęzie, swobodnie opuścił nogi w dół i nasłuchiwał kroków, szelestów, chichotów... Czegokolwiek co zdradzałoby, że ktoś tu idzie. Przymknął przy tym swoje oczy, co mu zwykle pomagało. I tak siedział i słuchał, przebierał nogami w przód i w tył i wpadał na te swoje piętnaście tysięcy pomysłów na wszystko na sekundę. Przy tym zastanawiał się, czy przy takiej pogodzie ktoś będzie chciał opuścić zamek. Mało prawdopodobne, ale siedzenie na drzewie do zmroku brzmi fantastycznie! Jak dla Tommy'ego.
Pan Edward właśnie czesał swoje przecudowne włoski, gdy poczuł jakąś dziwną, niepohamowaną i niewytłumaczalną chęć wyjścia na świerze powietrze. W zimie. Właściwie to poraz pierwszy ogarnęła go taka nagła ochota na zrobienie czegoś... raczej nie normalnego. Chociaż znowu nie był jedyną osobą, której instynkt czasami podpowiada. Ach, faceci! Nie to co my, dziewuchy. Intuicja doskonale nas prowadzi, a mężczyźni zachowują się jak zwierzęta. No ładnie, znowu zaczynam bredzić w postach. A wracając do Edka, miał teraz na główce swoją ulubioną fryzurkę i niedawno umyte, lśniące i puszyste włosy. Wyszedł z zamku dziarsko, ubrany w taką koszulkę oraz jasne, materiałowe spodnie sięgające do butów i oczywiście pasujące do śniegu, żeby nie było! Bez tego ani rusz, wiecie, kamuflaż zawsze spoko. Tak czy inaczej wyszedł z Hogwartu i jakimś cudem jego cudne, stópki w czarnych butach poniosły go... nie gdzie indziej, niż pod dąb. Nie mogło obejść się bez wewnętrznych rozterek i rozmyśleń na temat... Wszystkich ludzi, których kochał. Ale o tym kiedy indziej, bo było takich osób niewiele, a poza tym jakimś cudem na jego twarzy pojawił się uśmiech. Szczery, choć nie znowu aż taki superwidoczny. A Maxa w pobliżu nie było widać, więc to... conajmniej dziwne. Naprawdę, mężczyźni są zwierzętami, a Edek to naprawdę nim jest. Taką słodziusią, małą i rudą wiewióreczką. Kto by się czemuś tak rozkosznemu oparł? A dużo ludzi. Tylko... Oni o tym nie wiedzą, więc niech tracą! Głupie małpy! Nie są animagami i mu zazdroszczą, tak! A ja mu nie zazdroszczę, chociaż nad czymś tutaj musi popracować. Tak czy inaczej, Edzio poczuł jakiś nagły pociąg do skakania po drzewach. A że w pobliżu znajdował się duży, dorodny, chociaż ośnieżony dąb, to jak najszybciej chciał zacząć przemianę. Skulił się w kłębek, oczywiście wcześniej ściągnął koszulkę, którą rzucił na śnieg, tak na wszelki wypadek, jakby zmienić miał się jeszcze tutaj. Zaczął mu się zmieniać pyszczek i uszka, i łapki, i nóżki, a na koniec z tyłeczka wyrosła mu piękna, puszysta jak jego włoski, kita. Był już Baśką, tylko... Niestety nie pomyślał, żeby zostawić sobie jakieś spodnie, ale w końcu wystarczy mu koszulka, nikogo tu nie m--... A jednak, ktoś tam był. I nadal tam jest. Tomciu, starszy , puchoński kolega Eddiego, który czasami wydawał się być przyjacielem. I tak było, prawda? Małe zwierzątko szybko wspięło się po pniaku drzewa, nie zważając na pozostawione na dole ubranie. Siedział na gałązeczce nieco powyżej dużego Puchonka. Wtem jakimś niefartownym ruchem, pośliznął się, choć tego również nie miał w zwyczaju. Jego wiewiórczasta osoba spadła wprost na lewe ramię Blanta.
Siedzenie na drzewie przez godzinę (lub więcej) nie sprawia większego problemu dla kogoś takiego jak Tommo. On to nawet przesiedzi kilka miesięcy, żeby tylko miał domek na drzewie. A w tym domku mini lodówkę (albo większą) z zapasami, miejsce do spania, solidny dach i okno. Miejsce idealne. Pytano o zdanie ciebie czy Tommo? A on jest miłośnikiem przyrody, także dla niego sekunda na powietrzu to skarb. Setna. Nawet ta ostatnia możliwa sekunda, jaka istnieje. bilionowa sekundy. Albo większa. Jednak głowa Tomka (moja też) nie pomieści tego, jeżeli to nie będzie potrzebne na sprawdzianie albo czymś w tym stylu. Muzyka przyrody jest cudowna. Wiatr, tam jakiś wróbel śpiewa. A ty się dziw, że on to lubi, jak nie wiesz, że on zżyty z przyrodą! A każdy zżyty z przyrodą matkę naturę docenia, to naturalne. Dlatego nie słyszał skrzypienia na śniegu - skupił się na melodii wiatru. Cudnej melodii wiatru. Wszystko umknęło jego uwadze i plan poszedł tańczyć do piosenki "Locked Out Of Heaven", o tak, na pewno. Plany przecież szybko mu uciekają na świeżym powietrzu, gdzie otacza go magia większa niż w zamku. I to nie jest podejrzane. Dobra, on ma dziewiętnaście lat, uwielbia przyrodę i najprawdopodobniej ma ADHD. Nie, wykreślam to ostatnie! On krejzolem jest od urodzenia, nie ma ADHD i bez dyskusji! Wiewiórki to fajne zwierzątka. Chcę rudą kitę, nie ważne czy z włosów, czy ma mi wyrosnąć z kości ogonowej - JA MAM MIEĆ RUDĄ KITĘ I KONIEC! A potem pseudonim "wiewiór" na każdym kroku, o tak, to fantastyczne. Lubię wiewiórki i tym się usprawiedliwiam! Animagię też. Kupcie mi wiewiórkę, albo... Albo złapcie w lesie i mi dajcie, dobrze? "A teraz, kto czuje do mnie pociąg?" - powiedział Król Julian Pierwszy (i ostatni). I to mogło pomyśleć drzewo, kiedy zauważyło, że ktoś zbliża w stronę gałęzi i chce się wspinać. Tak, lubię pisać o głupotach. Nie, nie jestem psycholem.Tak, wiem, że teraz odpowiadam na niezadane pytania. I co w tym złego? Każdy miał kiedyś taką chwilę, że miał "wizję" i odpowiadał na pytania... które okazały się być takie, jak się myślało... ups... Mogę się usprawiedliwić swoją głupotą, przecież każda ma coś ze swojego właściciela, a ja mam dwie postacie, które są do mnie bardzo podobne i... Znowu piszę o głupotach, prawda? Muszę się pilnować. Znowu. A Tommo miał wciąż zamknięte oczka, aż poczuł, że "coś" dotknęło jego ramienia. Wtedy dopiero uniósł powieki i delikatnie obrócił głowę. Wiewiórka. jaka urocza... - Cześć, mała, urocza wiewiórko. Co słychać? - z uśmiechem zapytał i podrapał Baśkę za uchem. Odwrócił na chwilę głowę i wyciągnął coś z kieszeni. - Chcesz? Trzymaj. Nie bój się, nie ukradłem, zatruty też nie jest - podał wiewiórce orzeszka. Sympatycznie się uśmiechnął. Wiedział, że najprawdopodobniej wiewiórka go nie rozumie, ale skoro na nim usiadła... A dokładniej na jego ramieniu, to zapewne uznała go za kogoś wartego zaufania. Odwrócił głowę od wiewiórki i spojrzał wprost i tak jakby posmutniał z niewyjaśnionych powodów...
Mała, słodka wiewióreczka sama z siebie nie usiadła na ramieniu puchońskiego Tomka, ona się pośliznęła i upadła na to miejsce. Ale co tam, co za różnica, no nie? Tak rozkosznie wyglądała na barku Blanta. Ona wyglądała wszędzie cudownie, w końcu to wiewiórka! Ale... wiewiórka Edek? Nie pasuje! Bo on to taki nudziarz, ciemnowłosy, który nic nie robi ciekawego, tylko marudzi i w ogóle. A wiewióra? Wiewióra to ciągle biega, jest interesującym zwierzątkiem, jest optymistą i nigdy jej się nie nudzi. To są dwie różne rzeczy, więc ja nie wiem jakim cudem ze Smitha się ruda zrobiła. Tylko on ma taką słodką kitkę! Do malutkich, rudziutkich łapek trafił duży, dorodny orzeszek, który wręczyła mu cudowna rąsia. Tak, tak, wiem, przynudzam, ale taka już moja rola, hehe. Schowała go w małym pyszczku i wypchała nim policzki. To jak u chomiczka wyglądało! Pięknie, cudownie! Ale nadal się nie odzywał, w końcu to zwierzątko! Tak, drugoklasista, puchon, siedzi na drzewie, macha nogami i gada z wiewiórką... Podejrzane? Nie, słodkie! I dziwne. Ale co tam, ludzie normalni są nienormalni! Bycie normalnym jest nienormalne, a bycie nienormalnym jest normalne! Filozofia twórczyni Edka jest pro. Tak jak geje. Ekhem, siedzę cicho. Tommo w ogóle jest słodki i lubi marchewki, i zebry! I jest kul! Malutkie serduszko Edzia biło tak samo cały czas, w końcu to tylko jego przyjaciel. Bo to był przyjaciel, prawda? Czy po prostu znajomy? To byłoby przykre! Teddie to znajomi?! Smutasek! Nie, nie, nie, tak być nie może! Bunt! A przyjaciół się nie kocha. Chociaż Ed to chyba o tym nie wie, bo... a Max? E tam, problemy robicie, ja tutaj się wymęczam, zużywam swoje siły i sprzątam na raz, a wy narzekacie. Czyste zło. Malutkie zwierzątko spojrzało w błękitno- zielone oczka Tomcia i... poczuło taki dreszczyk jakby. Taki dreszczyk, jakby nie znało tej osoby, jakby była kimś innym. Tak czy inaczej nastał czas psychozy u Edwarda, bo oczka zmieniły się z czarnych w zielone, pomarańczowe futerko zrobiło się brązowymi włosami, a cała reszta małego ciałka zrobiła się... Nagim, męskim ciałem? O fe, Edek! Ubrałbyś się! No więc, Edzio siedział tak nago na gałęzi, obok swojego przyjaciela, czy tam znajomego – bo ja już sama nie wiem, co ten Blancik do niego czuje! – i nie zwracał na nic uwagi. Nie obchodziło go, że to wygląda conajmniej dziwnie i strasznie, że zrobił z siebie idiotę. Czy to jego wina, że gdy jest wiewiórką działa coś takiego jak instynkt? Nie! - Hah, Smaczne orzeszki! – krzyknął, ni stąd, ni z owąd przytulając puchona. Jego wyraz twarzy mówił sam za siebie. To znaczy... Że będzie musiał się ubrać? Chlip! A szkoda! Chociaż, ma na dole koszulkę. Zejdzie po nią? Nie chce mu się, z resztą, tak samo jak mi. Leniwi ludzie som pro. Tak samo jak błędy ortograficzne, geje i odpały! Czy ja... Geje? Nieee! Biseksualiści!
Między poślizgnięciem się a upadkiem jest różnica, niewielka. Na przykład jedziesz na lodzie i się poślizgniesz – upadłeś, czy usiadłeś? Najczęściej w zaspę, brr, jeden z powodów, dla którego rzadko kiedy się ślizgam po lodzie. A wiewiórki... Cóż, z nimi nie widzę problemu, bo przesypiają całą zimę i... zaraz, skoro wiewiórki przesypiają CAŁĄ zimę i budzą się na wiosnę, co ta wiewiórka tutaj robi?... Ale to chwilowo najmniejszy problem, wiewiórka wyglądała słodko na ramieniu bruneta. Nawet pasowała Tomkowi do włosków, jego wyglądu... Przy kim wiewiórki nie wyglądają słodko? Ale wiewiórki i ich zachowanie samo w sobie jest słodkie! Szczególnie, jak sobie policzki orzechami wypychają, wtedy mają taką śliczną mordkę, że tylko wziąć, zrobić zdjęcie i zachować, albo zabrać do domu i zostawić. Czy kto sugeruje, że Tommy jest dziwny?... Zostawcie to bez komentarza. On dziwota ma w genach, to nie jego wina, zostawże go w spokoju! A Tommo lubi robić dziwne rzeczy, których nikt nie rozumie poza nim samym. Ironia losu. Chociaż to ma swoje zalety, bo jak się powie coś niezrozumiałego, to ludzie cię zostawiają w spokoju, odchodzą i... Nie, nie, nie, nie, ten Puchon nie znosi samotności. Chociaż, dla niego towarzystwem jest nawet kwiatek. Byle nie sztuczny. Czy ten Puchonem czuł sobie coś do młodszego Krukona? Co prawda, czuł za każdym razem jakieś ściśnięcie w żołądku gdy go widział, miał mętlik w głowie, trudno mu było coś mówić, nogi mu się trzęsły... Ale starannie to chował. Nie chciał niszczyć ich przecudownej przyjaźni miłością. Bo ta przyjaźń powinna być wieczna, a większe uczucie może ją zniszczyć na zawsze... Po jakimś czasie, Tomek przestał czuć wiewiórkę na ramieniu. Zapewne gdzieś sobie poszła, zależało jej na orzechach, albo usłyszała swoje maluchy... Coś musiało sprawić, że poszła. Ale Puchonek usłyszał głos... Edwarda?... Odwrócił głowę w jego stronę i zaśmiał się. To był jego przyjaciel. Co z tego, że kompletnie nagi? On tutaj był! - Edek, ty wariacie, co ty tu robisz? – zapytał. – I gdzie twoje ubrania? – dodał, przytulając go mocniej. Przecież nie chce, żeby jego przyjaciel się przeziębił, o nie! Dlatego po chwili odsunął się od przyjaciela, zdjął kurtkę i mu ją podał. – Zakryj chociaż swoje klejnoty – mrugnął, po czym spojrzał w dół. – Twoja koszulka? – zapytał. Nie czekając na odpowiedź, zeskoczył z drzewa, wziął koszulkę i znów powrócił na gałąź. Z uśmiechem wręczył przyjacielowi lekko przemoczoną bluzkę. - Jak to możliwe, że przed chwilą była tu wiewiórka, a teraz jesteś ty?... – zapytał ze szczerej ciekawości. Kiedyś o takim czymś słyszał, ale nie zapamiętał. Jak to Tomcio. Ale bardzo go ciekawiło, co tutaj robił Eddie. I jak się tu znalazł. Przecież Tomek usłyszałby go, albo chociaż zobaczył!
E tam, czepianie się, żadnej różnicy nie ma. W ogóle po co ta cała rozmowa na temat tych dwóch słów? Może lepiej przejdźmy na Wielki Dąb, a nie rozpisujemy się o byle czym i coraz bardziej wydłużamy nasze posty? To mnie już trochę dobija, bo jak tak piszę i piszę, to samo się dłuży. Bla bla, ja tu sobie bazgram, a ty czekasz aż przejdę do konkretów, ha. A tak na marginesie to wiewiórki zawsze są słodkie. Tak, tak, nikt nic nie sugeruje, a ja nadal nie wiem co pisać. Ale przynajmniej Edzio go nie zostawił, cu nie? Eddie nikogo nie zostawia, bo wie jak to jest. Już sam tego doświadczył, z resztą nie raz, nie dwa, nie osiem, bo dwanaście. Mama, byłych dziewczyn chyba z cztery, jeden chłopak, kiedyś, dawno i cała reszta przyjaciół. Został tylko Maxio i Tomciu. Oni to zawsze mu pomagali, dogadywali się z tym marudą i nawet się tak często nie kłócili. Chyba. W każdym razie, ja nic nie wiem! Ściśnięcie w żołądku? Pewnie głodny był! A to tylko zbieg okoliczności, że akurat przy Edku. Chociaż... Może on lubił jeść pierwszoroczniaków? Może on był takim kanibalem? Takim słodkim kanibalem? Ale nie ze smaku! Takim przystojnym kanibalem... Dobra, nie, ćsii, zamykam się. Eddie chyba nie czuł nic więcej. W końcu kiedyśtam, dawno, podobał mu się Tomek, ale to było naprawdę dawno, przed tym, jak spotkał Maxa. A wtedy był w pierwszej klasie, tak. To było siedem lat temu. A czy to była miłość? Czy ja wiem? Ale jak miłością zniszczyć przyjaźń? To był głód, ale chyba nie głód wnętrzności Edka! Chociaż przyznam, że czasami Kruczkowi burczało w brzuchu, jak spotykał Blanta. Może on też był kanibalem? Tak, niestety muszę przyznać, że to było dziwne. Bardzo dziwne. Okropnie dziwne, do tego obrzydliwe i ohydne. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby kolejny jego przyjaciel, czy tam kolega, sama nie wiem, czy supermen, czy co, uciekł stamtąd, zostawiając biednego Eda na zimnie. Ale w końcu co mogło się stać? Prawdziwy kumpel zostałby i jeszcze się z tego śmiał wspólnie z Smerfem! No i tak było, prawda? Czy on się śmiał z NIM, czy z NIEGO? Bo ja już nie wiem sama, chyba z niego, bo to taka ciotka mała, która nago lubi biegać. Ale jak już komuś przeszkadza, to może się ubrać. Hehe. Ale to zależy komu przeszkadza, o. A w ogóle, mógłby się nauczyć kontrolować swoją animagię, no! - No, przewietrzyć się chciałem! – odparł, zakładając na siebie swoją kochaną bluzeczkę, chociaż troszkę mokrą. Co tam, wytrzyma. Prawda? – No, ubrania... Zniknęły, o – odpowiedział, chociaż było mu jeszcze zimniej niż przed chwilą, w końcu mokre ciuszki nie są przyjemne, buu. Ubranko dostał jeszcz od Tomcia, ale stwirdził, że nie będzie mu niszczył ciuszków, dotykając nimi swoich klejnotów. No już bez przesady! – Dzięki, ale nie potrzebuję – zakończył, wyciągając ręce z koszulą w stronę Tommo. Żeby mu nie było zimno, o. - Słyszałeś... – rozpoczął swoją wypowiedź, rumieniąc się. Policzki miał czerwoniutkie, czy to z zimna, czy ze wstydu, nie wiem. Właściwie powoli zaczął drętwieć i zgrzytać swoimi białymi ząbkami. Zgrzyt, zgrzyt! –Słysz-szałeś o czymś takim, jak a- anim-magia? – zaczął się trząść z zimna. E tam, on nie chce się przyznać, że mu zimno, żeby przynajmniej kolega miał ciepło. Jego zdolność do poświęceń jest duża, no. Ale mimo tego uśmiechnął się, ukazując swoje dołeczki i ocierając dłońmi ramiona i łokcie. CZEMU NIE MOGŁO BYĆ CIEPLEJ?
Kto chciałby zostawić Eddiego samego, bez nikogo, w zinie, bez galotów, w samej koszulce, żeby jeszcze zamarł? Cóż, to na pewno nie będzie Tommo. Przecież ten Puchon ma Eddiego za najlepszego przyjaciela, którego musi bronić przed złem, upadkiem i zimnem. A ponadto, że najprawdopodobniej jest w nim zakochany - co nie wiadomo jak się stało, to magia - ten młodszy Krukon jest dla niego ważną osóbką, którą po prostu musi chronić. I co z tego, że jest roztrzepany? Że czasami sam siebie nie potrafi upilnować? Że zachowuje się jak skończony wariat? To nie znaczy, że nie potrafi przytulić, uśmiechnąć się, powiedzieć coś na pocieszenie, opiekować się kimś... To już nie jego wina, że jest troskliwym i opiekuńczym szaleńcem. Jest po prostu taką osobą i taką osobą będzie po wieki. A szczególnie dla osób dlań ważnych - mała Dominique i przede wszystkim Edward. Wyznaczył sobie cel, że za cenę własnego życie będzie bronił tej dwójki. Przecież ta mała dziewczynka to jego siostrzyczka, a Edward... Cóż, to trudno opisać. Serce Toma biło szybciej na widok tego ślicznego i przeuroczego chłopczyka. Nawet nie przeszkadzało mu to, że był od niego rok starszy, że Edward nie podziela jego uczucia. Miał jednak małą iskierkę nadziei, że Edward też go kocha. Taki malutki płomyk nadziei, który dogasał, lecz niekiedy rósł... O nie, ktoś podejrzewa, że ten Tommo jest kanibalem, który przybliża się do ludzi, mówi, że są dla niego ważni, że ich kocha, żeby tylko później bezczelnie ich wykorzystać i zjeść biednych ludków? Proszę, opowiedz mi inną bajkę, w tą to nawet malutkie dziecko nie uwierzy, spójrz na Tommo! Czy on wygląda na kogoś, kto krzywdzi ludzi? Na kogoś, kto wykorzystuje innych do własnych celów? Przyjaźni się tylko dlatego, żeby później innych wykorzystać? Bardzo przepraszam, ale aż taki zły Tommo nie jest. I tak, oczywiście, kocha tego lokowatego, który teraz z nim siedział. Szczerze i z całego serca - aż czasem tego się bał, ale to tylko mały szczegół. Bardzo mały, mikroskopijny i nie ważny. I nie sugeruję, że wszystko co małe, jest mało ważne! Weźmy tu na przykład mrówkę. Bo gdyby wziąć wszystkie mrówki, byłby cięższe od całej ludzkości! A przecież mrówki to takie pocieszne zwierzątka. Takie silne, a malutkie. Bo... Wszystko co małe, kryje w sobie wielką siłę. Weźmy biedronkę - malutkie, słodkie stworzenie, z czerwonymi skrzydełkami w czarne kropki. Lata szybciuteńko, a jak pociesznie wtedy wygląda! A teraz zacznę robić wykład o wszystkich zwierzętach, czego po prostu nie chcę, więc skończę ten temat. Ale jeszcze doń wrócę! - Oczywiście, przewietrzyć się! Przecież ty wolisz mieć ciepły zadek! - uśmiechnął się i tak popatrzył na Edka. Lubił na niego patrzeć. Przecież często go widzi i obserwuje na korytarzach. - Zniknęły, o - powtórzył za nim. Nawet udało mu się mówić jego głosem! - Eddie, wiem, że jesteśmy w Hogwarcie, ale nawet tutaj nic nie znika ot tak, a mówię to JA, jeden z największych wariatów tej szkoły, który mądre rzeczy mówi rzadko - zamrugał kilka razy. - I nie lubię dawać wykładów, a to jest właśnie mały wykład, roawr - tak, na końcu zaryczał jak małe lwiątko, cichuteńko. Spuścił wzrok, chwilowo wpatrując się w swoje buty, później znów spojrzał na Eddiego. Popatrzył się na niego tak dziwnie, jakby właśnie powiedział mu, że wybuchnie za trzy sekundy. - Zamarzniesz, biedaku. Ale ja mam na to sposób i nie obchodzi mnie to, że nie chcesz - podniósł Krukona i posadził go sobie na kolanach, zakrywając jego narządy płciowe i najzwyczajniej w świecie przytulając go. - Ani mi się waż powiedzieć, że mam przestać. Ty tego potrzebujesz, jak zamarzniesz, nie będę cię miał - oj, tych ostatnich pięciu słów nie miał wypowiadać, za co ugryzł się w język. Ledwo co powstrzymał się od jęknięcia. - Animagia, no jasne. Rozumiem to na swój sposób i wątpię, abym tym sposobem cokolwiek ci wytłumaczył bo... on jest dziwny... - słysząc ciche zgrzytanie, przytulił przyjaciela szczelniej. Żeby tylko ciepło mu było, no! - Powiedz, jak bardziej zmarzniesz. Poświęcę się i dam ci sweter. Ani mi się waż sprzeciwiać póki robię to po dobroci - uśmiechnął się, patrząc tak na Eddiego. Miał tak niewiele okazji żeby go tulić, więc teraz nadeszła pora i może to robić! Szczególnie, że Tommo nie wierzył w to, że Edward go kocha. To graniczyło z cudem!...
Wiele osób marzyło o zostawieniu biednego Edwarda samego, tak na pastwę losu, bez żywej duszy w pobliżu, bez jedzenia, miłości, grzebienia, przedmiotów bardzo potrzebnych do życia i tym podobnych. A on mimo wszystko nie lubił samotności. Ona jest taka przygnębiająca, nudna, cicha. No racja, Eddie jest marudą, ale nie zawsze; to zależy od nastroju, prawda? Nie jest nudziarzem, chociaż czasami nie robi bardzo interesujących rzeczy. Hmm… Na przykład gdy rozmawia z jakąś wredną osobą albo kimś, kto po prostu go nie lubi. Nie znosi takich sytuacji, bo nie przepada za kłóceniem się. To poniżające, wstrętne, nieludzkie i bezsensowne zajęcie. Także można powiedzieć, że jest nawet pokojowym człowiekiem. Nawet jak kogoś nie znosi, to przecież nie będzie mu się wszędzie wpieprzał, niszczył mu życia, jak to niektórzy potrafią robić. Więc co za problem dla Tomka iść, zostawić Eddiego na zimnie? On sobie już poradzi, w końcu wiewiórki mają takie słodkie, puszyste futerko! Dobrze, dobrze, niech go broni, ale przed czym? Ten Krukon nie przywykł jeszcze do bycia ważnym dla kogoś. To on był tym opiekuńczym, starszym, silniejszym do tej pory. Cieszył się każdym spojrzeniem na jego osobę, każdym oddechem drugiego człowieka, tak mu bliskiego. Nawet nie miał nadziei, nie myślał o byciu ważnym, o byciu tym, o którego się troszczy. A co on czuje, tego nie wie nikt. On sam nie ma pojęcia, tym bardziej ja. Jestem po prostu osobą, która go zna, nawet dość dobrze, chociaż nie zawsze, jak np. teraz nie wie o co chodzi. Jednak mogę się domyślać, prawda? No więc, tak naprawdę, to cośtam wiem, ale już kończę gadać o byle czym, ty tutaj czekasz na akcję, a ja zapełniam kartki Worda jakimś gównem. Eddie kocha wszystkich. Prawie. A dlaczego? Sam kiedyś nie był kochany, dlatego stara się mieć różowe okulary, patrzeć na każdego jak na przyjaciela, takiego dobrego przyjaciela. Co nie zawsze się udaje, bo niewielu traktuje tak jego. Tommo był dla niego przyjacielem, ale nie takim zwykłym, jak wszyscy. Był kimś więcej. Starszym bratem, cudownym i przystojnym starszym bratem, którego czasami zdawał się kochać nie tylko miłością braterską. Nikt nie podejrzewa, że ten cudowny puchonek to kanibal. Ja tylko swoje hipotezy eliminuję, czy aby na pewno jest normalnym człowiekiem. Jakiś od niego blask bije, czy coś. Dobra, zamykam się już drugi raz, to przez ten chatbox i rozmowę z Elenką. Nienienieneinie, Tomek nikogo nie krzywdzi, nie skrzywdził i nie skrzywdzi, bo to taka miła, kraśna istotka, która o wszystkich dba, a dla siebie nic nie bierze. Bo on to dobroduszny jest! I za to Edzio i wszyscy inni go kochają. - Czy ty musisz mnie znać aż tak dobrze? – roześmiał się na udawanie Tomka jego głosu. W końcu on był taki słodki! I tak dobrze go znał, tak dobrze naśladował jego głos. To było naprawdę cudowne uczucie, sprawiało, że Eddiemu nawet przez chwilę wydawało się, że jest kochany. Tak bardzo mocno. Ale przez chwilę, żeby nie robić sobie zbytnich nadziei. - Nie gadaj! Jesteś jedną z mądrzejszych osób, jakie znam! I jesteś też strasznie słodki! – szczerze odpowiedział, uśmiechając się szeroko, bardzo szeroko, wyglądał może trochę jak dżoker, chociaż ja już sama nie wiem. Eddie na znak, że na pewno Tomciu jest słodki, polizał go w ramię, wtulając się w nie na chwilę. T było takie miłe uczucie – A twoich wykładów mógłbym słuchać dniami i nocami, meow – może Tommo nie obrazi się za degustację ze strony Edka? O nie! Teraz to on jest kanibalem! Co się dzieje?! - Al-le, mi nie jest zimno! – buntował się czerwony na buzi Edek. Możliwe, że ze wstydu, możliwe że z zimna. Naprawdę to trudno stwierdzić. Siedział na kolankach Tomcia, z przykrytymi klejnotami. To wyglądało dość komicznie, zwłaszcza, że do tego siedzieli na drzewie. W szkole. No cóż, przynajmniej nikomu nie było zimno. Prawda? Wygodnie my było w objęciach puchona. Bardzo miło, ciepło. Więc nie czekając na nic odwrócił się do niego bokiem, obejmując jego bark, siedząc jak księżniczka i tuląc się do szyi Blanta. To dopiero dziwnie wyglądało. - To JA nie będę CIĘ miał, kochanie – zakończył, kiedy wymsknęło mu się to ostatnie słowo. Naprawdę nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zaczął się cichutko śmiać, siedząc wciąż w tej samej pozycji. Silne ramiona Tomka ogrzewały jego nagie części ciała. Właśnie, musi poćwiczyć przemiany. Jeszcze jeden taki wybryk i może zamarznąć! Żyje tylko dzięki Tomciowi. - Powtarzam po raz ostatni, że nie jest mi zimno! – odpowiedział, wciąż śmiejąc się – A lubisz wiewiórki? – zachichotał, aż w końcu spoważniał. Przecież są tylko przyjaciółmi, nic z tego nie będzie. Może już sobie iść, nie jest nikomu tak potrzebny, jak mu się wydawało najwyraźniej. Ale przecież to nie wina Tommiego. To wina Edka, że wszystkich w około kocha, że nie umie się powstrzymać, że ma takie wielgachne serce, że mieszczą się w nim aż trzy osoby. Tak cholernie dla niego ważne, o które chciałby się zatroszczyć. A nie może. Z dwójką jest jedynie przyjacielem, a trzecia? Jest jakieś pięćset kilometrów stamtąd. Mimo wszystko chciał jeszcze moment spędzić w objęciach swojego najlepszego przyjaciela.
Tak bardzo przepraszam cię za jakość, nie umiałam się na niczym skupić. Poza tym, obraziłaś się, że mnie unikasz? :'(
Wiele osób, oczywiście. Może i Tom jest jednym z wielu, ale czy ma na imię "wszyscy", czy jego charakter jest jak innych osób? Czy Tommo to "każdy"? Czy wygląda na kogoś, kto zostawia ludzi bez niczego co potrzebne?... Och, czyli wygląda na aż tak złego? Biedny Tom. Ale on jest niewinny - ma niewinną twarz, jest niewinny, nikomu jeszcze nic nie zrobił, jest Puchonem, a Puchoni z reguły są niewinni, mili i koleżeńscy. I służą pomocą. Więc jak Blant mógł zostawić Edwarda bez niczego? Czy jego przyjaciel ma zamarznąć? Przyjaciel. Za ile on zamieniłby to słowo na inne. Ale jego zdanie i tak zapewne rozpatrzy się na szarym końcu, jak zwykle. No ale ale, teraz Tom miał zajęcie i raczej nie musiał się przejmować się swoim zdanie i jego ważnością, prawda? Musiał pilnować Eddiego. Zapewnić mu bezpieczeństwo, ciepło... I bez podejrzeń wrócić z nim do zamku. To będzie trudne.... Albo i nie. Dwa machnięcia różdżką, dwa zaklęcia kameleona i już nikt nas nie zauważy. O, proszę, mądrość się objawiła. Tommo uśmiechnął się sam do siebie w myślach. Rzadko kiedy zdarzało mu się wymyślić coś mądrego i pomysłowego, a jeżeli już mu się to udawało, było to naprawdę mądre. Kameleon. Zgraj się z tłem, idź ostrożnie pod ścianą i wszyscy cię ominą! Na temat czterech wersów, które powinny tutaj być, zrobię jeden. Góra dwa. Przestańmy to robić i piszmy o konkretach, dziękuję. Eddie jest naprawdę urokliwym chłopaczkiem, który nawet podoba się Tomkowi, a on nie patrzy tylko na wygląd, chociaż czasami mu się zdarzy. A przez to ma złamane serduszko przez jakiś czas. Ale skoro zakochał się akurat w Eddim, to musiało coś oznaczać. Znał go przecież od kiedy mały Smith przybył do Hogwartu jako słodki jedenastolatek, taki niewinny, uroczy i słodki, po prostu cud, miód i orzeszki normalnie! I co z tego, że wtedy Tomek był zaledwie w drugiej klasie? Tommo już spełniał rolę starszego brata, przecież miał "siostrę". A Edward był dla niego niczym młodszy braciszek, którego naprawdę kochał miłością braterską... Ale też tą prawdziwym, gorącym, największym uczuciem na świecie. Bo czy to nie od miłości zginął Voldemort? Nikt nie podejrzewa? Nikt. Może. Ktoś. Z równoległego świata, gdzie "kanibal" oznacza bardzo miłe słowo, albo oznacza osobę, która jest bardzo miła, sympatyczna, przyjazna... Mi tak to jednak zawsze będzie się kojarzyło z kimś, kto zjada osobników swojej rasy. Przykładowo Chińczycy i Japończycy. Przecież nie nazwę ich ludźmi, TO SĄ CHIŃCZYCY I JAPOŃCZYCY, bez gadania! - Muszę cię znać tak dobrze, bo cię naprawdę lubię i chcę cię znać tak dobrze! - pierwsze pięć słów znów powiedział akcentem Eddiego. Resztę zdania wypowiedział swoim prawdziwym, naturalnym, Tomkowym głosem. I śmiał się z Edkiem, chociaż nie wiedział do końca z czego i nie wiedział czy to z jego własnej osoby się śmieją czy śmieją się razem... - Jedna z mądrzejszych, ależ oczywiście, powiedz to nauczycielom, będą mieli z czego się pośmiać. Ale żebym był słodki?... Nie uważam się ani za słodkiego, ani za mądrego. A okulary noszę bo wada wzroku - uśmiechnął się. A na jego wiecznie rozpromienioną twarzyczkę wpłynął jeszcze szerszy uśmiech, ba, nawet cichutko zachichotał (co robił bardzo rzadko, a ponoć w jego wykonaniu jest to urocze) po tym, co zrobił mu Eddie. Mocniej objął go ramieniem, ale uważał, żeby nie zgnieść młodszego. - A moje wykłady są zapewne równie okropne jak ja i mówisz to tylko po to, żeby podnieść moją samoocenę - zrobił sobie krótką przerwę, bo doszedł do wniosku, że znowu gada jak nauczyciel na wykładnie - albo... Albo lubisz mój głos i to, jak mówię... - westchnął. Spuścił wzrok i delikatnie się uśmiechnął. - A w tym nie ma nic złego, bo... też lubię twój głos. Włosy. Oczy. Nosek. Usta. Cały jesteś ideałem dla niejednej dziewczyny, więc jak mogę cię nie lubić? - znów dał wygład. Usta. CZY CIĘ O CHOLERY POJEBAŁO MÓZGU?! Przez to myślenia miał teraz ogromną ochotę pocałować Krukona... Jego kąciki ust delikatnie unosiły się w górę, czuł obecność młodego Smitha przy sobie. - Jasne, że nie. A te rumieńce to z zawstydzenia, hmm? - ukazał ząbki w uśmiechu. Pomyśleć, że gdyby go tutaj zostawił, ten biedak zamarzłby a gdyby wylądował z skrzydle szpitalnym, naraziłby się na pośmiewisko wśród uczniów i studentów. - Masz przeuroczy chichot, wiesz? Powinieneś nad nim popracować - jeszcze szerzej się uśmiechnął. Edek miał szczęście, że Tomkowi nie wyszło cztery gdy dodał dwa do dwóch. Albo (co gorsza) pięć. Wyszło mu trzy, bo nie skojarzył faktów i "kochanie" uznał za zwykłe przejęzyczenia, chociaż mózg już mu pracuje i już to analizuje. - Powtarzam po raz ostatni, że nie jest mi zimno! - znów go przedrzeźniał, jak papuga. A to nie dobry człek! Albo może i doby z poczuciem humoru? Bo zaraz jak to zrobił, znów się roześmiał. - Jesteś czerwony na twarzy. Gdybym cię nie przytulił, drżałbyś - dał chwilę spokoju swoim struną głosowym. Niech tak wiele nie mówią. - Wiewiórki? Urocze zwierzęta. Uważam je za jeszcze bardziej urocze, bo T Y jesteś wiewiórką - puścił do chłopaczka oczko. Kolejny. Raz. Podczas. Tej. Rozmowy. Nagle, jego mózg wpadł na dziwny pomysł, a jak wiadomo, on najpierw robi (albo mówi) a potem dopiero myśli, co to było i czy to ma w ogóle jakiś sens. Dlatego też, teraz mógł nie być przygotowany, że Edward go wyśmieje, ochrzani lub coś w tym stylu... - Wiesz co, Eddie?... Kiedyś... Ba, to jest nawet teraz... Ech... - poplątał mu się język, ale nadal wytrwale dążył do tego, co miał powiedzieć. - Kocham cię, Eddie. I to od kiedy tylko pamiętam... - te dwa zdania powiedział ciszej niż inne, które wypowiedział podczas tej rozmowy. Na jego twarzy spłynęły rumieńce. - Tylko mnie nie wyśmiej, dobrze?... - bał się spojrzeć rozmówcy w oczy. Bał się, że Edek już się śmieje. Bał się, że zaraz wyskoczy z tekstem "zaraz wylądujesz w notce Obserwatorki" czy coś w tym stylu. Cholernie się bał. Dopiero teraz do niego doszło, co właśnie powiedział. Zapadnę się pod ziemię... Kiedy na do niego niego doszło to, co powiedział, zdał sobie sprawę z tego, że zaczęło się robić zimniej. Nie zapewni Edkowi już ciepła samym przytulaniem, bo on sam zaczął drżeć z zimna, ba, nawet nos mu się zaczerwienił. - T-tam - wskazał na domek na drzewie; głos mu drżał z zimna - t-tam j-jest ci-ci-cieplej... - nie czekając na odpowiedź młodszego, ba, nawet nie czekając na jakiekolwiek jego słowo, wziął go na barana (wcześniej zakrywając jego klejnoty swoją kurtką) zrobił coś, żeby się wystarczająco mocno trzymał i w kilka sprawnych ruchów znalazł się przy domku na drzewie, z Edkiem na barana. Delikatnie wepchnął go do środka, po czym wszedł tam za nim...
Filip wdrapał się na drzewo. Zajebisty początek posta, nie ma co. Powoli, niespiesznie, starając się nie spaść, bo każdy niewłaściwy ruch mógł sprowadzić go boleśnie na ziemie. A tego przecież nie chcemy, prawda? Co z tego, że jeszcze niedawno z trudem wchodził po schodach na szczyt wieży, bo zaniedbał treningi? Who cares! To Filip i tyle powinno wystarczyć za wyjaśnienie. Gdy już usadowił swoją dupę na jednej z grubych, solidnych gałęzi dębu, oparł się o pień, poprawiając się, by usiąść jeszcze wygodniej. W końcu twarzą zwrócony był w stronę pięknego zachodu słońca, który prześwitywał przez konary. Hłe hłe, tak romantycznie! Dobrze, że robiło się cieplej, bo tu to już by na pewno zamarł, gdyby była zima i minus milion stopni na termometrze. Wiecie, im wyżej tym zimnej! Czy jakoś tak. Chyba się nie mylę, prawda? Tak czy siak, był szczęśliwy. Choć starał się to ukrywać, to jednak był szczęśliwy, tak bardzo bardzo. Przywykł już do tej karuzeli uczuć, którą co chwila Rasheed mu serwował i teraz po prostu czuł, że się pogodzą. Na pewno nie na dobre i nie na zawsze, bo to by było nienormalne, gdyby się nie kłócili, ale nawet chwilowa poprawa była wskazana. Nie cierpiał bowiem się z nim kłócić, nie cierpiał, gdy Sharker się do niego nie odzywał albo odzywał w sposób, jakby był dla niego nikim. A przecież nie był nikim! Taką przynajmniej Filip miał nadzieję. Nie wymyślił sobie tego, co stało się przy fontannie. To było, jak najbardziej realne. Wciąż czuł jego usta na swoich, a w uszach dalej rozbrzmiewała historia jego jakże smutnego dzieciństwa. Tak bardzo patetycznie. To nie był sen, tego był pewien. I czy Rasshed chciał, czy nie to poniekąd, w pewien sposób wyznał mu swoje uczucia. Nieważne, jak bardzo temu zaprzeczał, Stone wiedział swoje. Niecierpliwie czekał na Ślizgona, mając nadzieję, że ten nie zgubi się w tym gąszczu i jakoś do niego trafi. Musiał! W końcu byli pokrewnymi duszami, hłe hłe. Filip telepatycznie go tu przywoływał. W ogóle, seksu NA drzewie jeszcze nie było, nie? Także wiecie, Filip jest prekursorem we wszystkich drzewowych dyscyplinach.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed nie zamierzał poddawać się tak barbarzyńskim formom dotarcia na drzewo. O ile mógł zrozumieć to, że jakiś pospolity mugol postawił sobie za punkt honoru umiejscowić te iks czy igrek metrów nad ziemią swój obrzydliwy tyłek, tak opcja tego, że jakikolwiek czarodziej się na to zdecyduje była dla niego nie do pomyślenia. W związku z tym złapał za swoją miotłę i elegancko sobie na nią wsiadł, przylatując sobie radośnie do drzewa, a nawet zbliżając się do samego jego szczytu. Nie no dobra, to WCALE nie było radosne, bo on był po prostu zły. Zarówno na Stone’a jak i na siebie. Po co mu wtedy to wszystko mówił? Miał wrażenie jakby cały świat piętnował go za to, że okazał się mieć uczucia, co sprowadzało się to tego, że był wyjątkowo wściekły właśnie na Puchona. Był gotów zerwać ten związek chociażby tylko po to aby odzyskać dawną swobodę, której teraz jakby mu brakowało. Nic między nimi nie padło, ale on wiedział, że jednocześnie zostali parą, jak i się rozstali, czego zresztą Filip nie omieszkał wypomnieć. SPOKO, jak sobie chce. To może być ich ostatnie spotkanie. Wleciał sobie na sam szczyt, ale nie schodził z miotły. Było tutaj niezbyt dużo miejsca, ale spoko, jak się Stone’a wywiesi za kostkę to się zmieści. Spojrzał na niego w taki sposób, jakby zjadł mu dopiero co kupioną czekoladę, poprawiając raczej nieświadomie okulary tkwiące mu na nosie. - Cześć, Stone - przywitał się z nim tak samo jak ostatnim razem, tym razem włączając jednak do gry jego nazwisko, co by mu się źle nie skojarzyło. Co z tego, że zapewne i tak do tego dojdzie? Nieważne! - Możesz się przesunąć? Przez to, że nie grałeś na meczu i pewnie nie trenowałeś to zajmujesz za dużo mojej połowy drzewa. Machnął rozkazująco dłonią, nakazując mu usunięcie się z drogi, a pod nosem uśmiechał się złośliwie.
W sumie to ja dalej nie wiem, Filip zresztą też, jak to między nimi było. Ale skoro Rekin uważa, że byli para to supcio! Się cieszę. I wcale się nie rozstali, no. Jeszcze. Zresztą, Filip nie miał w planach na najbliższą przyszłość (dalszą też nie) pozwolić się temu Ślizgonowi wyślizgnąć ze swoich ramion. Och, ale ze mnie poeta. Ślizgon się wyślizguje, jakby ktoś nie załapał. Szkoda, że Filip nie pomyślał o miotle, bo teraz miał niezłą zadyszkę, ale przynajmniej poprawił formę, a nie jak Rekin, który jest taki wygodnicki i się tu obija! To dlatego nie wygrali meczu, bo się obijali, hłe hłe. Nie żeby Filip był teraz złośliwy, bo przecież sam w tym meczu nie grał, no ale. -Witaj, Sharker- powiedział, a zrobił to takim tonem, jak z jakiegoś kiepskiego horroru, gdy złoczyńca staje za główną bohaterką, która przerażona jest gdzieś w lesie, czy coś. W LESIE. PEŁNYM DRZEW. Dobra, koniec tych podtekstów. Co za dużo to niezdrowo. -TWOJEJ połowy drzewa? Serio?- uniósł do góry brew i posłał mu arcy pobłażliwe spojrzenie, ale przesunął się grzecznie, spuszczając nogi z gałęzi i opierając się o pień bokiem. I tak o sobie chwycił jego dłoń, gdy już Rekin usiadł obok niego. Pewnie dalej niż obok i Filip musiał się nagimnastykować, by chwycić tą jego łapę, ale czego się nie robi z miłości! Omal nie spadł z tego drzewa, więc niech Sharker doceni. -Jeśli myślisz, że dam ci spokój to grubo się mylisz. Mówiłem ci, już wtedy, przy fontannie, że masz przesrane. Trzeba było nie mówić mi tych wszystkich rzeczy i w ogóle nie całować. Ale ja się ciesze. Że powiedziałeś i pocałowałeś. Serio. Bo... Nie zostawię tego tak. Nie po to zostałem w tym głupim Hogwarcie, bo mi się tu podoba czy coś. Zostałem tu dla ciebie i już możesz płakać ze wzruszenia.
/rety, taki głupi post, bo idę biegać zaraz i już mnie goni koleżanka
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Skoro nie byli to tym lepiej, Rekin wiecznie nietknięty przez związki to coś co mogę przeżyć. Zresztą, czy ktoś z was potrafiłby wyobrazić go sobie jako parę dla kogoś? Przecież on się do tego nadawał tak, że aż szkoda było opisywać jak bardzo nie pasuje do tej roli. Nie no, a tak poważnie to już się rozwodziłam nad tym tyle razy, że nie chce się powtarzać. Nie i już! To nie było takie proste, ot tak przywiązać się do kogoś, a Sharker miał tę bolesną świadomość, że niestety tym razem uległ i być może się nawet z nim zakochał? Może przeżywałby to lepiej, gdyby Filip był dziewczyną? To byłoby wtedy mniej wstydliwe i szczerze mówiąc pewnie wtedy umiałby zaakceptować swoje uczucia. No co za hipokryta, cham i prostak! Niestety, wszystko wskazywało na to, że faktycznie opinia reszty zamku była dla niego w jakimś tam stopniu ważna, a on nie potrafiłby się zdobyć na to, żeby od tak sobie nagle napisać do chociażby do Caspra list, w którym to rzygałby tęczą na myśl o wspólnym mieszkaniu z Kanadyjczykiem. To po prostu nie wchodziło w grę i zaprzeczało realiom świata, jednocześnie raniąc moje biedne serduszko yaoistki, ale czy ktoś kiedyś nam obiecywał, że życie będzie fair? No właśnie. Nie zareagował na jego zaczepkę, jedynie marszcząc nieco brwi w taki sposób, jakby był na niego zagniewany. Cóż, może i tak w rzeczywistości było? Ciężko było określić co mu chodzi po głowie, jak zwykle zresztą, ale najwyraźniej postanowił się tym podzielić z Filipem. Jak już mu się zebrało na to żeby być szczerym to lecimy! - Stone, powiedz mi czego Ty oczekujesz? - powiedział po prostu, zdawając się jakby nie zauważać jego wypowiedzi, ale nie odrzucił ręki, które splotła się z jego dłonią. Przez chwilę ważył ją w swojej, a potem odłożył obok siebie, uśmiechając się od nosem w jakiś dziwnie melancholijny sposób i spoglądając w dal, najwyraźniej zbierając myśli. - Widzisz, czasami naprawdę żałuję, że Ci to powiedziałem - wyznał, a to wcale nie było dla niego łatwe, bo oto właśnie przyznał się do tego, że naprawdę komuś się zwierzył. Wziął głęboki wdech i kontynuował. - Jakbym wtedy milczał, to nic między nami by się nie zepsuło - uniósł rękę, jakby chcąc powstrzymać Filipa od mówienia czegoś przez chwilę. - Chyba już przywykłeś do tego, że uciekam od odpowiedzialności i zobowiązań, aż tu nagle tyle zwaliło mi się na głowę. Ja… nie powiem, że spanikowałem, bo co jeśli to była moja normalna reakcja, która nie była uzależniona od chwili? Nadal uważam, że jedyne co może nas w tej chwili połączyć to wspólna pasja, głupie żarty czy upijanie się. Nie powiem, że to co stało się wtedy na podłodze to był błąd, ale sądzę, że nigdy nie powinniśmy zbaczać na te ścieżki. Czy to już paradoks? Nieważne. Poza tym nie chce żebyś zostawał tutaj dla mnie, bo nienawidzę poświęceń, a na takie coś mi to wygląda. Po prostu… rób co chcesz i mnie też na to pozwól…
Ej no, ale wcale nie muszą być rzygającą tęcza i miłością parą. Mogą być taką z problemami, o. To nawet lepsze. Zresztą, oni mieli problemy nawet, gdy nie byli parą, także... Wszystko zaczęło się i posypało, jak lawina po tej pierwszej kłótni w barze. Od tamtej chwili darcie mordy na siebie nawzajem przychodziło im już jakoś łatwiej, choć wcześniej byli zgodni. Ale to chyba prawda, co mówią inni; najzacieklej kłócimy się z tymi, na których zależy nam najbardziej. W przypadku Filipa to by się sprawdzało, bo choć nie chciał to przecież prawie ciągle miał złamane serce i postrzępione nerwy przez tego faceta. Tego, który właśnie bezczelnie odłożył jego dłoń! No pfff, Filip skurczył się w sobie i schował tą biedną rękę do kieszeni spodni, jakby chcąc mu pokazać, że wcale go to nie obeszło, że spoko, jak on nie chce jej przygarnąć to zrobi to filipowa kieszeń. W niej przynajmniej jest ciepło i przytulnie, hłe hłe. -Żebyś ty w końcu powiedział, czego oczekujesz- odburknął, rzucając mu mało przyjazne spojrzenie. -Żebyś przestał pierdolić farmazony, o tym, jaki to ty jesteś okrutny, jaki wredny i chamski i jak to nikt nie może cię pokochać, bo na to nie zasługujesz. Żebyś przestał mi mówić, co powinienem robić; że powinienem cię zostawić, że nigdy nie powinienem się w tobie zakochiwać. I byś przestał mówić, że żałujesz tego wszystkiego. Jakbym był jakąś dziwką, czy coś, a ty byłbyś żonaty i dzieciaty. Wtedy mógłbyś żałować. Filip, zostań poetą! Ja ci to mówię, ten zawód jest stworzony dla ciebie. Te twoje porównania! Słuchał go grzecznie, spokojnie, jak na prawdziwego Puchona przystało (w ogóle, to tak dziwnie, że Filip już nie jest różowy. Ten żółty jakoś mu nie pasuje). -Ja nigdy niczego od ciebie nie wymagałem. A teraz, gdy próbuję skłonić cię, byś się w jakikolwiek sposób określił to ty... ty wcale mi tego nie ułatwiasz. Mówisz, że okej, spoko, możemy ze sobą sypiać, ale prócz tego nic ma nas nie łączyć. Nie mam prawa się w tobie zakochiwać, tak? Kocham cię, do kurwy nędzy i nic na to już nie poradzisz. Za późno, Sharker. Kocham cię i dlatego, a może mimo to wciąż przy tobie trwam, jak głupi. Gdybym miał trochę więcej oleju w głowie to bym już dawno odszedł, nie?- zaśmiał się gorzko, spoglądając wprost na niego. -Wszystko w tobie zaakceptowałem, a ty nie potrafisz zaakceptować jednego- że nie jesteś taki zły i komuś naprawdę może na tobie zależeć. Męczy mnie to, Rasheed. Naprawdę mam już dość. I nie wiem, co robić. Nie pomagasz mi- odsunął się od niego, wręcz przytulając się do pnia drzewa.