Tylko osoby sprawne fizycznie mogą się dostać tu, praktycznie na sam szczyt Wielkiego Dębu. Owszem, gdzieś niżej znajduje się domek. Ale istnieją osoby, które wolą wspiąć się jeszcze wyżej, aby z góry podziwiać okolice Hogwartu oraz sam, jakże okazały zamek. Gałęzie drzewa są tak ułożone, że po kilku zgrabnych ruchach można wygodnie usiąść i oprzeć się o jedną z nich.
///sruu.... nie ma to jak zapomnieć, że jest bilokacja i nie siedzę tylko w lochach z papierosem w gębie po gwałcie, ale jeszcze tutaj xD//
No on też ją traktował jak siostrę, ale zaznaczam, że swoją prawdziwą siostrę traktuje jak dziewczynę, a nie siostrę, więc wszystko jest możliwe. Już za czasów faraonów kazirodztwo było stosowane, a że dzisiaj jest to temat tabu i ogólnie zakazane to nikt nie wie co łączy tak naprawdę Daniela z Elisabeth. -Dzięki, ale sam sobie świetnie radzę. Tak... Radzi sobie. W szczególności w lochach, ale cii... bo się wyda jego słodka tajemnica numer dwa. Czy lekiem na całe zło to bym się kłóciła. Daniel był tak nasiąknięty złem, że jego duszy nie zbawi nawet anioł stróż, a co dopiero nastolatka-czarownica. -Chyba Playwizard'a. Uśmiechnął się cwanie. Mugolski Playboy to czarodziejski Playwizard, chyba, że już mają wersję dla kobiet, ale Dan jakoś nie miał pociągu do mężczyzn, więc...
// ja siedzę i na drzewie i w Hogsmeade na dworcu xd W sumie...tutaj niekiedy się prowadzi więcej niż dwa, trzy wątki, co jest bardzo fajnie bo niekiedy w jednym wątku ci długo ktoś nie odpisuje i nie masz co robić^^
Faktycznie, w tych czasach wszystko jest możliwe. Ale Dan i Liz nie są pierwsi i zapewne nie ostatni, ludzie potrafią zaskakiwać. Osobiście nie ogarniam tego co się w tym współczesnym Hogwarcie dzieje. Jakieś GWAŁTY, porwania Azjatów, pojedynki, niewybaczalne zaklęcia, rozpierdol na lekcji...Dla szkoły magii nie jest to zbyt normalne, całe szczęście, że chociaż ćpać mugolskich dragów nie można na jej terenie. Ale i tak wszyscy robią to poza. No dobra...może i nie na całe zło, ale chociaż na trochę. Przecież w końcu Daniel się przed chwilą uśmiechnął co mu się nieczęsto zdarza. Także Des ma na niego dobry wpływ, o. Zła Ślizgonka i dobry wpływ...no no, ciekawe. - Spoko. Ale jakby co, to mów. - zaoferowała bardzo poważnie. Przecież nie mogła pozwolić żeby przyjaciel wybuchł z nadmiaru testosteronu czy coś tam. To by było wręcz tragiczne. Czy nasz wątek jest już po spotkaniu w lochach? Hm, Desiree jakby się o tym dowiedziała to by go chyba zabiła za takie coś. Była Ślizgonką, przesiąkniętą złem i w ogóle..ale gwałt? I to na tak młodej osóbce i bez powodu? Oj...nie mieściłoby się jej to w glowie. Odwzajemniła cwany uśmiech. - Nie skarbie. Mam i Plawizard'a i Playwitch'a. A ciebie chyba faceci nie kręcą z tego co wiem. - (Czarodzieje mają i to i to. Właśnie sprawdziłam za pomocą Wujka Google.)
Ogólnie to jest południe na Dębie, więc dopiero lochy miały nastąpić po gadaninie z Deską. Nie bez powodu. Miał sławę tego wiecznie wściekłego, a przez Corn ośmieszył się. Uraziła jego dumę, zniszczyła jego opinię to on zniszczył ją. Taki już był i jak mu ktoś podpadnie to nie ma zmiłuj, a że jeszcze się napatoczyła, gdy miał nadmiar testosteronu, a robótka ręczna nie wchodziła w grę to się potoczyło jak się potoczyło. -W życiu! Rzygam pedałami... Mruknął. Kobiety lesbijki to co innego według Pytona, ale geje? Fu i w ogóle! Narratorka za to wolała gejów już niż lesbijki, ale ogólnie nie miała żadnego "ale" do ich orientacji. Tacy się urodzili i tyle. Nietolerowanie innej orientacji dla niej było tym samym co wyśmiewanie się z greckiej stopy, czy też poparzeń, albo jakimś okropnym znamieniem. Z tym się człowiek rodzi i nie mamy prawa ingerować. Kontynuując fabułę... Do Hogwartu wkroczyło zło, które było sukcesywnie zwalczane w poprzednim wieku, ale teraz siła przebicia była większa i wszystko się ujawnia. Niewinne całowanie to już nie jest najodważniejsze posunięcie ze strony uczniów. Daniel sam udowodni, choć na szczęście nikt prócz jego ofiary nie będzie naocznym świadkiem tego do czego może się posunąć.
Aha. No chyba że tak. Ale jestem pewna, że Desiree by tego tak czy siak nie pochwaliła. Mimo, że sama jest złą dziewczynką. W końcu tym gwałtem mógł na stałe zniszczyć psychikę Corin. Jeśli jeszcze bardziej się da oczywiście. A to zaklęcie...nie widziało tego wiele osób i więcej na pewno się nie dowie. - Nooo...homofob? - spytała domyślnie. Ona sama nie miała nic ani do lesbijek, ani do gejów. Sama była biseksualna. Dla niej to żadna różnica, kto z kim. I to miłość i to miłość. Tak samo jak dla autorki. No nic. Ślizgonkę trochę zaczęła boleć głowa, więc przestała wisieć i usiadła sobie normalnie poprawiając spódnicę. Potem pogrzebała chwilę w torebce i wyjęła papierosa zapalając go różdżką. Usiadła bokiem, opierając się o pień drzewa i wyprostowując kolana. Zaciągnęła się parę razy i dopiero potem spojrzała na Dana wskazując na fajkę. -Chcesz? - ach to zatruwanie się. Już dużo razy próbowała się odzwyczaić, ale to silniejsze od niej, więc prawdopodobnie będzie paliła do końca życia.
-Powiedzmy, że geje napawają mnie wstrętem. Z lesbijkami nie ma problemu. Powiedział ze spokojem. Zaczął obserwować Aileen. Chyba ją głowa bolała, bo usiadła na gałęzi. Usiadł obok niej i znowu ją obserwował. Wziął od niej fajkę i zaciągnął się. Po chwili z jego ust ulatywały okręgi dymowe. -Pamiętam jak przyszedłem do tego miejsca Powiedział po chwili, gdy już nie mógł robić okręgów. Oddał dziewczynie fajkę i spojrzał w dal.
Desiree prychnęła z udawanym oburzeniem. - Ech, faceci...Ja tam do gejów nic nie mam. - wzruszyła ramionami i usiadła na gałęzi oparłszy się o pień drzewa. Zaczynało się robić coraz cieplej i wiał lekki wiatr poruszający liśćmi i powodujący, że lekko rozwiały jej włosy. Poprawiła je i podała przyjacielowi papierosa. Zauważyła, że się jej przypatruje więc bez żadnego powodu mrugnęła do niego i podziwiała jego dymne wytwory. Ona sama także umiała je robić. Gdy przejęła fajkę zaciągnęła się nią i wydmuchała dym do góry dosyć dużym kłębem. Podciągnęła jedną nogę do klatki piersiowej i objęła ją zgiętą ramieniem, potem zerknęła na Daniela, który wpadł najwyraźniej w melancholijny nastój. - Chcesz to możesz mi o tym opowiedzieć. Albo o czymkolwiek. - zaproponowała Ślizgonka. Coś się im refleksyjnie zrobiło muszę przyznać.
No trochę wpadł, bo czekał na niego wieczór akcji i szczegół, że już ma wątek "tydzień później". W każdym bądź razie wziął ponownie fajkę i wciągnął, a raczej się zaciągnął. Wypuścił po pewnym czasie dym daleko przed siebie. Nie chciało mu się bawić w tworzenie kształtów. -O czym? O wstręcie do gejów? Zapytał lekko rozbawiony propozycją Deski. Położył dłoń na jej głowie i poczochrał włosy. Lubił wkurzać ludzi. Oj lubił. Teraz powkurza jeszcze większe grono, których zwykł nazywać frajerami. Finna na przykład wkurzy, Lill, Kaoru i całą resztę maniaków wokół Corin. -Propo opowiadania. Co ty robiłaś w tej grupce zabawiającej się w butelkę? Nie upadamy za nisko? Zapytał i zrobił dość szyderczą minę.
Desiree obecnie też jest w melancholijnym nastroju, parę dni później. W każdym bądź razie teraz zauważyła ten stan u przyjaciela. - Nieeeee. O czymkolwiek. Mówiłeś coś o przybyciu do tego miejsca, hm? - wzruszyła ramionami. Otrząsnęła się gdy zmierzwił jej włosy. Jakby był jej jakimś ojcem czy starszym bratem. W sumie to nawet dobrze, ale ona tego nie lubiła. - No przestaaaaaań. Fryzurę mi rozwaliłeś teraz no. - odezwała się lekko rozbawiona i oburzona zarazem. Potrząsnęła głową jeszcze bardziej tak że włosy ułożyły się w miarę dobrze. Potem na niego spojrzała. (od autorki: wara mi od Kaoru bo zabiję xD I od Lilki też xD Poza tym...Kao nie jest "maniakiem wokół Corin. Ona go nawet nie lubi) - Pf. Nic. Łaziłam sobie i ich spotkałam, Somerhalder do mnie zagadała, a potem pojawił się mój kumpel Jiro. Chciałam sobie z nim pogadać. Ale poszłam dosłownie minutę po tym jak ty odszedłeś. - wzruszyła ramionami. Nie uważała to za coś niezwykłego.
Daniel oczywiście co zrobił? Ano znowu potarmosił włosy Deski, by ją wkurzyć. -Ja rozwaliłem? Teraz lepiej wyglądasz. Powiedział z ironią. -Nie kojarzę... Powiedział odpowiadając na jej pierwsze zdanie. On coś mówił o przybyciu tutaj? Ja nie pamiętam, więc niech ktoś mi odświeży pamięć, bo internet się buntuje i nie chce mi pokazać drugiej strony tego tematu. Wzdrygnął się na nazwisko Corin. Nienawidził jej z całego serca, a teraz miał ochotę zemścić się. Niestety, a może stety uda mu się zemścić i to tak, że bidna Corin będzie miała odcisk na umyśle. Jeszcze mu Finn podziękuje za to, że sprawił iż Corin już nie patrzy na innych chłopców. Obrzydził jej płeć męską do tego stopnia, że chyba tylko z Finnem coś jeszcze będzie. Chyba, że się mylę.
Spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka i ostentacyjnie się odwróciła zaciągając się papierosem. Ma focha. Udawanego oczywiście. - Pfff. Ja zawsze wyglądam bosko. - tak, ta wysoka samoocena była wprost dobijająca. Ale to dzięki niej Desiree miała swój urok. Jakby nie była taka, to nie byłaby sobą. - Skleroza w tym wieku? Dobijasz mnie Dan. - zerknęła na niego i wytknęła język. Wróciła do dawnej pozycji. - No, mówiłeś, że pamiętasz jak przyszedłeś w to miejsce. Rozwiń myśl. - dodała jeszcze. Desiree nie pochwalałaby tego zniszczenia psychiki Corin w ten sposób. Nie darzy jej zbytnią sympatią, ale zadziałałaby na zasadzie kobiecej solidarności.
Daniel ręką pukał w jej ramię. Chciał ją zresetować? Albo wkurzyć. Jedno z dwojga. -A to... Chodziło mi o to, że pamiętam pierwszy dzień tutaj. Powiedział. -Jeszcze rok temu byliśmy w tej samej klasie, a teraz ja gniję w tym samym miejscu, a ty jesteś na pierwszym roku. Dodał po chwili. Zachciało się wspominać dawne czasy. Żal i normalnie śmiech na sali. Daniel nie wspominał. Żył sobie nie patrząc do tyłu, a dzisiaj go wzięło na wspominki.
- Czemu mnie pukasz, hm? - spojrzała na niego z rozbawieniem czując dwuznaczność swojej wypowiedzi. Potem zaczęła się wiercić, bo niewygodnie pod tyłkiem jej się zrobiło. - A, no. Też pamiętam. A no gnijesz...ale to przecież nie twoja wina. - Wiedziała o jego historii. Z ojcem i w ogóle. To było straszne, że go tak posądzili. Cholernie nie fair. Cóż. Desiree też ostatnio dużo wspomina. Szczególnie wiadomo kogo. Powinna zapomnieć, a nie może. Wciąż myśli i rozpamiętuje. Powinna żyć dalej. Kurczę, nie mam weny. Ten post jest beznadziejny, a ja nic nie mogę na to poradzić. To jest straszne.
Wzruszył ramionami. Przestał pukać Deskę i spojrzał w górę. Patrzył na gałęzie drzewa. -Czy na pewno nie moja wina... Pośrednio moja. Powiedział ze spokojem. Gdyby się nie wkurzył to, by ojciec żył. Nie zapanował nad swoją mocą i tym sposobem skończyło się to jak się skończyło. Moja wena też siada co pewnie oznacza, że spotkanie dobiega końca. Klepsydra Slughorna już by nie miała piasku pewnie. -Nieważne... Podniósł się i stał teraz na gałęzi trzymając się jakieś tam wyższej gałęzi. -Zimno się robi, albo ja mam zwidy. Dodał po chwili.
Przyjrzała mu się bliżej. Co prawda, nie mów jej nigdy do końca jak to wtedy było, ale nie wydawało jej się, że mógłby chcieć zabić swojego ojca. Bo co innego wkurzać się na rodziców i myśleć o czymś w złości, a co innego naprawdę to zrobić. Desiree nienawidziła swoich rodziców, którzy nigdy rodzicami nie byli. Widziała ich może raz w miesiącu, rozmawiała z nimi, o ile można to nazwać rozmową, zazwyczaj rzuconymi w pośpiechu kilkoma słowami, jeszcze rzadziej. Nawet nie wiedziała, czy nie ma czasem jakiegoś rodzeństwa, czy to biologicznego, o którym nie została powiadomiona czy o przyrodnim, bo kto to wie, co wyprawiali jej rodzice. Byli pochłonięci pracą, podróżami i imprezami, więc wszystko możliwe. Ale nigdy by ich nie zabiła. Nigdy. Sami zginęli, a ona nawet nie wiedziała jak i nie obchodziło jej to. Ale dość o tym. Zauważywszy, że jej przyjaciel się podniósł przyjrzała mu się bliżej. - Zimno? Mi tam się wydaje, że właśnie odwrotnie, ale jak uważasz. Chcesz wracać? Posiedzimy we Wspólnym czy coś tam. - wzruszyła ramionami. Chyba nie miała zamiaru siedzieć. Jak już to poszłaby na spacer. Nie wiedząc, że trafi na drugie piętro, a tam... Spojrzała na Dana z niemym pytaniem w oczach.
-Wiesz... Muszę posiedzieć sam w lochach... Powiedział ze spokojem. Tak sam na sam ze swoimi myślami. Takie miał plany, ale wszyscy wiedzą jak się one skończyły. -Spotkamy się później, gdzieś.... Dodał po chwili i zaczął złazić z drzewa. Miał ochotę posiedzieć sam. Gdy już zszedł z drzewa spojrzał w górę i skupił wzrok na sylwetce Deski. Pomachał jej ręką i poszedł w kierunku zamku. [zt]
Pokiwała głową. Tak, ona też chyba chciała pobyć gdzieś sama. Pójdzie sobie na spacer, podotlenia raczka, może spotka jeszcze kogoś znajomego i jakoś to pójdzie. - Okej. Też sobie gdzieś pójdę. Pewnie spotkamy się wieczorem we Wspólnym. Czy coś tam. - odmachała mu i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Zgasiła papierosa, założyła kurtkę, którą zdążyła zdjąć, wzięła w ręce torbę i zaczeła schodzić. Można by powiedzieć, że zeskakiwała z gałezi na gałąź. Gdy już zeszła, poprawiła spódniczkę i poszła przed siebie co i rusz rozglądajac się dookoła.
Wyszedł z dormitorium, ubierając się wcześniej w coś cieplejszego, niż spodnie i koszulkę. W końcu nie chciał się znowu przeziębić, jak mu się to zawsze przytrafia, gdy zmieniając się pory roku. Na ramiona, oprócz koszulki ubrał też gruby, czarny płaszcz, w którym na pewno będzie mu przyjemnie. Krocząc przez błonia, na które wszedł z wahaniem. Szedł wolnym krokiem, patrząc pod nogi, w trawę. Może zalazłby tam coś ciekawszego, niż... coś mniej ciekawszego, czego nie znajdzie w ziemi. Nogi zaniosły go pod wielki dąb. Napawając się jego widokiem, postanowił się na niego wspiąć. Wyszło mu to bez problemu, skromnie mówiąc. Znajdując się na samym szczycie drzewa, usiadł na jednej z grubszych gałęzi, zaczynając obserwować całe błonia, których zieleń go uspokajała. W pewnym momencie ujrzał kogoś, kto szedł w kierunku drzewa, na którym siedział.
Stapleton chyba nie była dziś w dobrej formie, żeby siedzieć i patrzeć jak inni tańczą, śmieją się i bawią. Al przecież to właśnie jej żywioł. Cóż... Wyszło jak, wyszło. Może na zewnątrz spotka ją coś lepszego niż twarde krzesło. Jakby tak... ulepić bałwana! Oczywiście Valery nie wzięła rękawiczek, ale to nic. Wyszła z zamku rozglądając się to tu, to tam. Drzewa. To jest dobre miejsce. Na dodatek jeśli widzi się na nim człowieka. Dziewczyna szła zamykając co chwilę oczy. Głupi śnieg! Gdzie jest słońce i całe ciepło? - Myślałam, że ludzie już dawno temu zeszli z drzew. - krzyknęła do postaci siedzącej na gałęzi. Nie było go zbyt dobrze widać, toteż musiała się nieźle gimnastykować, żeby cokolwiek zobaczyć, a przecież była tak ciekawska, że musiała wiedzieć z kim rozmawia i kogo zaczepia.
- Ale nie ja! - Odkrzyknął do dziewczyny, którą wyraźniej ujrzał, gdy stała pod nim. Wydawała się taka urocza, a przecież on lubił urocze dziewczyny, mimo, że z tą widzi któryś raz, a nie miał okazji zamienić z nią wcześniej żadnego słowa, a szkoda. Kiedy zaczęła wchodzić na drzewo, śledził każdy jej ruch, toteż gdy znalazła się blisko niego, uśmiechnął się do niej szeroko, jak to miał w zwyczaju, gdy kogoś poznawał. Taka jego wizytówka. - Masz może przy sobie jakieś słodycze? Zgłodniałem. - Zapytał ot tak, marszcząc czoło z głodu. Od rana nic nie jadł, a powinien co godzinę mieć coś w żołądku!
- Ja też nie. - mruknęła sama do siebie i powoli zaczęła się wspinać, bardzo powoli. Śliskie drzewko, ojej, ojej. I weź tu się ni wywal i nie spadnij teraz. Kiedy była w połowie drogi już miała zrezygnować, bo czuła, że to nie skończy się dla niej najlepiej, a chyba świętowanie Nowego Roku w Skrzydle Szpitalnym nie jest jej największym marzeniem. Chociaż wieczór z Panią Pomfrey zapewne jest ekscytujący i pełen wrażeń, ale chyba lepiej zostać wśród swoich rówieśników. Przecież jak to tak? Ma pokazać, że jest słaba i zejść? Nieee. To jest Valery, ona tu wejdzie, ona usiądzie, będzie siedzieć, potem zejdzie, o ile się to uda. Brawo! Dotarła. Westchnęła ciężko z lekkim uśmiechem na ustach, który pokazywał jak bardzo jest w tym momencie z siebie dumna. - Mam całe trzy fasolki niewiadomego pochodzenia. Wyglądasz na zagłodzonego. Masz. - Zaczęła próbując się jakoś usadowić na gałęzi, po czym dała chłopakowi paczkę z owymi trzeba fasolkami. - Znam cię, ale nie wiem kim jesteś. - mruknęła przyglądając się chłopakowi.
Wspinaczka zajęła dziewczynie dość dużo czasu, ale ciekawie było oglądać jej wysiłek. Byłby zdruzgotany, gdyby nagle w połowie drogi na szczyt spadła na twarde podłoże. Musiałby ją zanieść do Skrzydła Szpitalnego, gdzie poszkodowana spędziłaby pewnie kilka dni, ale patrzeć na to z perspektywy bohatera - zapewne zdobyłby Charlie wiele laurów i podziękowań. Ale wracając do rzeczywistości... Przyjrzał się fasolkom, a następnie przeniósł wzrok na dziewczynę. - Nie masz czegoś pewniejszego? - Uniósł brwi, biorąc powoli do ust jedną z fasolek. Przegryzł ją na pół, a we wnętrzu jego buzi rozszedł się jakby pomarańczowy smak, choć pewności nie miał. - Dzięki. - Jak każdy, bo nie lubię się wychylać. Jestem Charlie Fraith. A ty?
Siedziała, było dobrze. Aczkolwiek zsunięcie się z gałęzi,na której usadowiła swoje cztery litery było kwestią czasu. Także lepiej nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów! Taak. Zapewne jakby on uratował Valery, ona nazwałaby go swoim księciem z bajki... Nie. Mógłby liczyć na to, że zwali całą winę na niego. - Jeszcze narzekasz?! Umierasz z głodu, ja cię ratuję i tak mi dziękujesz? - spojrzała na niego z udawanym oburzeniem i uśmiechnęła się szeroko. - Drzewo to złe miejsc na poszukiwanie jedzenia Charlie. - Valery Stapleton - dodała po chwili. Przecież oczywiście zapomniała, że również trzeba się przedstawić. Oparła się lewą ręką o drugą gałąź i spróbowała wyciągnąć prawą dłoń w stronę chłopaka. No przecież uścisk rączek na powitanie powinien nastąpić, bo jakby inaczej!
A on na pewno się przyzna... dobre żarty. - Nie wezmę do ust byle czego! To tak jakbym... jakbym... się kochał z byle kim. - Bardziej idiotycznych słów nie mógł palnąć! Pewnie w jej oczach jest teraz kimś dziwnym. Takie paranoje zawsze mu się kształtują w głowie. Trzymał się cały czas gałęzi, na której siedział, a gdy również wyciągnął do niej swą dłoń, zachwiał się, omal nie spadając. Tym razem to Valery robiłaby za jego księcia z bajki, ratując go.
Och... Nie ma problemu. Valery tylko zawoła swojego białego konia i go uratuje. On lubi takie rzeczy. Uścisnęła jego dłoń, po czym lekko się odepchnęła, żeby wrócić to pozycji, którą kilka minut wcześniej uznała za dość bezpieczną, ale co do tego miała jeszcze pewne wątpliwości. Cholerny śnieg nie ustępował, dlatego kurczowo trzymając się nogami i jedną ręką gałęzi, próbowała naciągnąć kaptur na głowę. Uff... Na szczęście wyszło, aczkolwiek na jej długich włosach i tak gromadził się śnieg. - Porównanie jedzenia do kochania się? Okej. Tak też można. - odparła unosząc brwi. Not bad. - Kochasz się z byle kim? - mruknęła marszcząc nos, kiedy do końca doszło do niej to co powiedział Charlie. - No wiesz co! - i to jest właśnie ten moment, kiedy Valery często przekracza pewną granice, ale nie potrafi nad tym panować. Przepraszam za nią.
Charlie lubi konie, więc pewnie by jej rumaka ukradł, zły on. Spadające płatki śniegu opadały na jego zmarzniętej i skamieniałem twarzy, zaczynając go coraz bardziej denerwować. Otulił się szczelniej płaszczem, a z włosów strzepał puch. - Skądże! - Wręcz krzyknął, starając się jakoś wybrnąć z sytuacji. Poprzednia kwestia o kochaniu się nie była zbyt taktowna z jego strony, toteż zrobił się na twarzy cały czerwony, a mięśnie jego twarzy zaczynały się chyba rozluźniać od mrozu. - To był tylko taki przykład... - mruknął ledwo słyszalnie pod nosem, starając się zmienić jakoś temat - Z jakiego jesteś domu?
- Porównujesz do czegoś z czym nie miałeś do czynienia? O proszę... Sam się wkopałeś. - uśmiechnęła się widząc jego zakłopotanie i tą czerwień na jego twarzy. Chociaż można sobie pomyśleć, że to z zimna, ale nie przesadzajmy. Trzaskających mrozów jak na razie nie było. - Ej... Nie wstydź się. Kiedyś zapomnę o tym co powiedziałeś. Chociaż... Nie. Tego nie zapomnę. - Val poczuła się tak pewnie, że zaczęła powoli machać nogami, które jeszcze przed chwilą nie puszczały gałęzi. - Ravenclaw. A ty mi wyglądasz na... Puchon? - strzeliła podnosząc przy tym wskazujący palec do góry.