Tylko osoby sprawne fizycznie mogą się dostać tu, praktycznie na sam szczyt Wielkiego Dębu. Owszem, gdzieś niżej znajduje się domek. Ale istnieją osoby, które wolą wspiąć się jeszcze wyżej, aby z góry podziwiać okolice Hogwartu oraz sam, jakże okazały zamek. Gałęzie drzewa są tak ułożone, że po kilku zgrabnych ruchach można wygodnie usiąść i oprzeć się o jedną z nich.
Może powinna jednak zachować to szczęście na sam mecz? Byłoby to na pewno lepsze od tego, co działo się teraz. Chociaż oczywiście, szło jej nieźle, o ile nie naprawdę dobrze, widać było, że przykładała się do trenowania, że starała się, żeby to było coraz lepsze, żeby jej umiejętności rosły, starała się we wszystkim poprawiać, podbijać jakoś poprzeczkę. Nic zatem dziwnego, że będąc niesamowicie mocno skupioną, zdołała przyspieszyć, gdy tylko znicz wykonał gwałtowny skręt. Tym samym piłka straciła nieco na prędkości, ale odbiła tak, że niemalże wpychała się w dłonie Victorii, która co prawda nie była jeszcze w stanie złapać uciekiniera, ale niewątpliwie była tego dość bliska. To było coś, co w pełni jej odpowiadało, bo ostatecznie - o to będzie chodziło na meczu, prawda? Musiała starać się ze wszystkich sił, by faktycznie pokazać, że się do czegoś nadaje, nawet jeśli nie grała zawodowo, a swoją przyszłość łączyła raczej z tworzeniem mioteł, niż z grą.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Victorii szło znakomicie i miała nadzieję, że tak samo będzie na meczu. Strauss trzymała się z tyłu, starając się nadążyć za ruchami znicza i w razie potrzeby korygować tor swojego lotu tak, by dobrać się do niego jak najszybciej na co jednak się nie zapowiadało. Zacisnęła mocniej dłonie na trzonku miotły, do którego niemal przylgnęła, starając się chociaż w ten sposób jakoś zminimalizować opór powietrza i zyskać na prędkości, na której jej przecież w tym momencie zależało. Tyle dobrego, że jako ścigająca w czasie meczu nie musiała się aż tak przejmować szybkością, a skupiać się na innych aspektach gry. W ten sposób było dużo bardziej interesująco.
Trudno powiedzieć, co to właściwie było, ale Victoria miała naprawdę jakieś niesamowite szczęście. Mknęła za zniczem niezależnie od tego, jak ten zmieniał pozycję, jak się poruszał, co się z nim działo, po prostu była w stanie za nim pędzić, koncentrując się na nim w pełni. Po jego nagłym skręcie, ustawiła się należycie, jedynie nieznacznie skorygowała pozycję, by w razie czego było jej łatwiej go łapać, a później odchyliła się nieznacznie w lewo, by wziąć lepszy zakręt, by lepiej wpasować się w pęd powietrza. Gałęzie zdawały się jej nie imać, mknęła w ich okolicy bez najmniejszego nawet problemu, a spięte mocno włosy nie sprawiały jej żadnych problemów, trzymając się mocno w ciasnym upięciu. Śledziła uważnie ruch złotej piłki, kontrolując co jakiś czas, gdzie znajdowała się Viola, by przypadkiem nie wpaść na nią koncertowo i nie skończyć o wiele gorzej, niż przy ich poprzednim treningu. Nie chciała znowu spotykać się z jakimiś gałęziami, więc musiała się mocno starać.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Slowly, but surely... To chyba było jej hasło na dziś, bo zdecydowanie znajdowała się za Brandon i nawet jeśli się starała raczej niewiele była w stanie zrobić, by zmienić ten stan rzeczy. Victoria po prostu lepiej odnajdywała się na tej pozycji i reagowała idealnie na ruchy znicza, podążając jego śladem. Sama starała się obrać odpowiednią trasę, ale przewidywanie ruchów zręcznej piłki raczej nie szło jej aż tak dobrze. Wiedziała, że powinna zostać raczej przy przerzucaniu kafla. Do tego nadawała się o wiele lepiej choć i czasem udawało jej się coś ugrać i na innej pozycji.
Tym razem zwolniła. Wszystko przez to, że źle oceniła odległość, jaka dzieliła ją od jednego z większych konarów i zapędzając się za bardzo za zniczem, dość mocno uderzyła ramieniem w gałąź, doskonale czując, że za chwilę wyrośnie tam obszerny siniak. Nie zamierzała się tym jednak przejmować, chociaż musiała przyznać, że furia niemalże z miejsca ją rozgrzała, po czym odetchnęła głęboko, starając się nie zacząć głośno wrzeszczeć. Miała cel i musiała się na nim skupić, więc odchylając się nieco bardziej w prawo, poszybowała dalej za zniczem. Był blisko niej, widziała go właściwie cały czas i nie trafiła jego blasku z oczu, wiedząc doskonale, że żeby go chwycić, będzie musiała zapewne położyć się niemalże na miotle, bo znajdowali się w takim miejscu, że trudno byłoby inaczej dosięgnąć piłkę. Oczywiście, istniała szansa, że Viola ją wyprzedzi, ale duma i upór Brandon były tak wielkie, że nawet nie pozwalała sobie na dopuszczenie do głowy takiego scenariusza, to w ogóle nie mogło się zdarzyć, była o tym święcie przekonana.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Już było coraz lepiej, ale nagle coś zatrzęsło miotłą przy nieco gwałtowniejszym skręcie. Musiała przystopować, aby uspokoić ją i nie dopuścić do tego, by nie daj Merlinie z niej spadła albo ogólnie rzecz biorąc skończyła o wiele gorzej. Znicz wciąż majaczył gdzieś w oddali, a Victoria znajdowała się coraz bliżej niego. Z pewnością uda jej się go złapać, gdy tylko wyciągnie rękę, a Strauss choć znów przyspieszyła nieco to jednak wiedziała, że nie uda jej się dopaś piłki przed koleżanką z domu.
Wiedziała, że jej się uda. Viola była daleko, a ona niemalże leżała na miotle, gnając za zniczem, jakby miało od tego zależeć jej życie i w sumie coś w tym było. Miała wrażenie, że jeśli tylko bardzo się postara, osiągnie sukces, jakiego potrzebowała, w końcu od tego zależało, jak zaprezentuje się na meczu i co ostatecznie z tego zdobędzie, co uda się jej ugrać, jak sobie poradzi. Odetchnęła głęboko, po raz ostatni patrząc na gałęzie, jakie migały dookoła niej, by upewnić się, że tym razem już z żadną się nie zderzy, a później przyspieszyła, pochylając się i wyciągając rękę w stronę znicza, by po chwili poczuć trzepot jego skrzydeł pod palcami. Zacisnęła je mocno, by złota piłka nigdzie jej nie uciekła, odbiła w bok od gałęzi i zaczęła zwalniać, stopniowo zbliżając się do ziemi, żeby tym razem nie wywinąć jakiegoś niepotrzebnego koziołka. Wolała zrobić wszystko spokojnie i z klasą, chociaż ostatnio było przynajmniej nieco malowniczo. - Postaram się walczyć tak samo na meczu - obiecała jeszcze, kiedy z wracały już z Violą, a ona czuła, że serce mocno jej bije. Tak, postara się. Zrobi wszystko, żeby się udało.
z.t x2
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Blaine Jagvarsson
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182
C. szczególne : Tatuaż z runą "Jera" na lewym pośladku
Samodzielne | Zbieranie | Zaliczanie celu startowego
Tak jak kiedyś wspominał - profesor Swann bardzo chciał od niego pomocy z tym, aby zdobyć od gumochłonów ich cenny śluz dość mocno użyteczny przy eliksirach. Ale tak naprawdę - mało co obchodziło to Blaine’a, który po prostu zamierzał wykonać to, co zostało mu zaoferowane w postaci propozycji. I nawet przy tym nie skłamał profesora od OPCMu, kiedy wchodził spóźniony na zajęcia. Czy miał w tym jakiś naprawdę wielki cel by kłamać? No raczej nie. Nogi go wodziły do korony jednego z wielkich dębów, gdzie najczęściej potrafiły te małe nicponie ukrywać się tylko po to, aby najpewniej nikt ich nie naruszał. Gdzieś miał przy sobie podarowane mu przez Swanna fiolki, a skoro zamierzał jak najbardziej skupić się na zdobyciu najlepszych okazów, zamierzał czym prędzej poruszać się po gałęziach i szukać jakichś małych siedlisk. Pamiętał to jak dwa plus dwa równe cztery, że gumochłony miały tę mięsisto barwną strukturę ciała, które wskazywały na to czy faktycznie gumochłon był już stary czy może faktycznie dobrze rozwinięty, albo za młody na pobieranie od niego śluzu. Białe były najgorsze, bo były dopiero w stadium larwalnym i przypominały trochę kolor trupiej skóry. Dosłownie kogo innego mogłoby to odrzucić, ale nie samego Jagvarssona, który sam też wykorzystywał śluz gumochłonów do sklepiania swoich ran podczas wypadów na wakacyjne safari z Robertem. Te najlepiej rozwinięte były natomiast twardsze i potrafiły bardziej znieść ucisk. I miały najbardziej dorodne ciało śluzowate. Wiedzę tę posiadał każdy dzieciak, który zaczynał w końcu naukę na trzecim roku. I doskonale wiedział co powinien z takimi gumonochłami robić. Bo niektórzy nie mają głowy i myślą, że gumochłony gryzą. A to kompletna bzdura była. Debile. Kora była przynajmniej na tyle wilgotna, że mogły tam się zalęgnąć, bo najczęściej i tak zajmowały najniższe tereny. Co było absolutnie dziwnym wyczynem zważywszy, że te bardzo mało się poruszały. Ale no nic. Tę parę, które udało mu się zdobyć z tej góry, akurat miały dość dobrze rozwiniętą strukturę i mięsisty kolor, co bardzo dobrze zdradzało, że zbierany śluz będzie tym samym najlepszym z nich wszystkich. Patrzył też na te “przegnite” i sądził, że raczej na nich mu się nie zdadzą. Swann chciał najlepsze. Wyjął więc z trzy fiolki, gdyż sądził, że tyle zmieści do każdej z nich z tej dorodnej dwójki i zaraz posłużył się różdżką tylko po to, by każda z gęstych strużek zaczęła wędrować do wnętrza szkła. Jagvarsson postanowił odłożyć owe osobniki do tej kolonii, która dziwnym trafem znalazła się w drzewie i postanowił zejść na sam dół tylko po to, aby zająć się szukaniem kolejnej grupki. A robił to tylko dlatego, bo wiedział, że gdzie jedna kolonia - w pobliżu znajdowała się kolejna. Trzy fiolki zabezpieczył pod sobą tak, aby nie wyślizgnęły się przy schodzeniu z dębu i następne co zamierzał uczynić to oczywiście wędrować w jakiejś odległości od drzewa tylko po to, by móc znaleźć swoje zdobycze. Instynkt prawdziwego łowcy, rzekłby kto. Ale raczej żartobliwie, bo nie było w tym żadnego instynktu. Tylko gówniane krążenie w tę i we wtę. Ale on się tam nie zamierzał kłócić. W pewnym momencie natknął się faktycznie na kolejną kolonię, więc jego myśli i nauki były słuszne. W wilgotnym rowie znajdowała się całkiem super gromadka, którą zamierzał nasz Ślizgon wykorzystać do niecnych celów jakim było wydojenie ich ze śluzu. Ponownie użył różdżki, aby ostatecznie pozostawić je już w zupełnym spokoju po zebraniu odpowiedniej ilości. Spotkanie się ze Swannem w jego miejscu przebywania odbyło się w dosyć przyjemnym i profitowym motywie. Mógł go zauważyć jak opiekuje się testralem, który zerknął leniwie swoim okiem na sylwetkę Ślizgona. Testrale - istniały, ale pojawiały się tylko wtedy, kiedy ktoś doświadczył widoku śmierci. I tym “kimś” od dawien dawna był Blaine, który podszedł bliżej do zwierzęcia i za zgodą Swanna pogłaskał go po pysku. Testrale były bardzo przyjemnymi dla niego stworzeniami i myślał czy może kiedyś nie kupić sobie takiego i podarować go do stajni w Jagvarsthwaite, ale po chwili rozmyślił się. W końcu nie wiadomo czy rodzinka by pozwoliła na posiadanie owego zwierzęcia. Zaraz przeszli do konkretów. Podarowanie fiolek ze śluzem miało w czymś pomóc nauczycielowi, ale Blaine w to nie wnikał. Zrobił “swoje”. Kiedy jednak zamierzał odchodzić, zauważył kątem oka jak nauczyciel kiwnął jeszcze ręką na niego, aby odwrócił się. I podarował mu do rąk także trochę śluzu gumochłona. Za fatygę. Taa...
Biegała. A kiedy biegała - wiadomo było, że coś jest naprawdę nie tak. Miała takie zrywy raz na kilka miesięcy, albo raczej raz na rok, kiedy uznawała, że powinna zadbać o swoją kondycję fizyczną, a raczej żeby wyrzucić emocje, których było zdecydowanie za dużo. Na ogól umierała już po kilku minutach i teraz nie było inaczej. Zatrzymała się w okolicy wielkiego dębu zdyszana, desperacko szukając wystarczającej ilości tlenu żeby nie zemdleć na środku polany. Usiadła na trawie i brała głębokie oddechy, rozglądając się po okolicy. Zastała niecodzienny widok - chyba nigdy nie widziała, jak ktoś rzeźby w drewnie. Zwłaszcza tak, zwyczajnego dnia na błoniach. Trudno było powiedzieć, jaki ma być efekt końcowy, ale był zaciekawiona i uznała, że nie zaszkodzi dopytać leśnego artysty. Doszła do siebie i udało jej się pokonać kilka dodatkowych kroków, żeby znaleźć się obok niego. - Hej, Emily - przedstawiła się z uśmiechem, zerkając na niego przelotnie, ale skupiająć wzrok na jego pracy. - To wygląda naprawdę świetnie. I skomplikowanie. Gdzie nauczyłeś się tak rzeźbić? - nie przypominała sobie takich zajęć artystycznych, a zadanie nie wyglądało na łatwe. Sama ostatnio zaniedbywałą swoje szkice. Brak weny u niej brał się z dwóch źródeł - brak bodźców, albo przebodźcowania. Tym razem chodziło o to drugie, kiedy siadała nad pergaminem w głowie miała jeden wielki bałagan.
Teoretycznie, Larkin był skłonny powiedzieć, że przestał już czuć się dziwnie pośród murów Hogwartu, że doszedł do siebie po dziwnych odkryciach z początku roku szkolnego, równie irracjonalnych, co oczywistych. Jednak wciąż wypatrywał bardzo konkretnej osoby na korytarzach, a to sprawiało, że choć uwielbiał wcześniej przebywać pośród tłumów, uwielbiał szkicować konkretne części ich ciał, które przykuwały jego uwagę, teraz wolał być sam. Odcinał się stopniowo na to, co działo się wokół niego, nie próbując jednocześnie zaprzeczać, że świat wyraźnie stawał na głowie. Zarówno jego, jak i ten poza murami Hogwartu. On sam, poza ogólnym zmęczeniem faktem, że nie mógł zapuszczać się nigdzie dalej, przez brak możliwości obrony przed dementorami, czuł się dobrze. Nawet ostatnio natchnienie zaczęło do niego wracać, czego efektem było siedzenie właśnie pod dębem z kawałkiem drzewa lipowego w dłoni i zestawem noży obok siebie. Powoli, ruch za ruchem, starał się stworzyć z niego niewielką figurkę konia. Myślał początkowo o testralu, ale zrezygnował, decydując się na zwykłego, prostego konia, którego będzie można ożywić, aby kłusował po biurku. Powoli spod jego dłoni wyłaniał się grzbiet, choć miejsce, gdzie miała być głowa wciąż jeszcze było bezkształtne. Drgnął lekko, kiedy usłyszał czyjś głos obok siebie, nie spodziewając się, że ktokolwiek zdecyduje się podejść do niego. Ku swojemu własnemu rozbawieniu odkrył, że znów miał do czynienia z osobą o blond włosach i jasnych oczach. - LJ - również się przedstawił, unosząc po chwili kawałek drewna wyżej, przyglądając mu się tak, jakby pierwszy raz go widział, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Odkąd pamiętam interesowało mnie rzeżbienie i jako dziecko już zaczynałem... Jestem Swansea i jakkolwiek arogancko to zabrzmi, po prostu z tym się urodziłem - odpowiedział, uśmiechając się kącikiem ust do dziewczyny, zaraz też sięgając po drugi kawałek drewna, jaki przyniósł ze sobą. - Nie jest aż takie trudne. Chciałabyś spróbować?
Oczywiście nazwisko mówiło wiele - trzeba by się było urodzić pod kamieniem, żeby nie znać najbardziej artystycznego rodu w całej Anglii. Emily z tej znanej rodziny znała tylko Elaine i kojarzyła Elijah, ale poza tym z nikim więcej nigdy specjalnie się nie stykała. Zazdrościła im i współczuła. Rodzili się z talentem i presją, a przecież zawsze było ryzyko, że to pierwsze nie przerośnie drugiego. Sama ledwo wytrzymywała presję którą sama sobie narzucała, co dopiero, kiedy inni mieli konkretne oczekiwania. Niewątpliwie zazdrościła im też tego, że z tego co słyszałam od Elaine, mieli dużo swobody i wolności. Może dlatego nie wyglądali na specjalnie przytłoczonych ta presją? - Swansea. Znam twoją... Kuzynkę? Nie wiem, Elaine. Miło poznać drugiego Swansea. Czyli naprawdę wszyscy jesteście tacy zdolni, to nie tylko legenda, żeby podtrzymać elityzm dużych rodów? Trochę szkoda - przyznała, prawdę mówiąc nie bardzo lubiąc te rodowe specjalizacje, które kończyły się załatwianiem stanowisk po znajomości. Fakt faktem, w sztuce trudno było oszukiwać. Ona pewnie mogłaby dostać się do ministerstwa jakby pozwoliła ojcu to zorganizować. - Chciałabym - odparła po chwili wahania. To było tak dalekie od tego, o czym ona miała, i tak już pewnie dyskusyjne pojęcie. Przypomniała samej sobie, że nie musi odrazu być dobra, żeby dać temu szanse. Sama ciekawość była wystarczającym argumentem, chociaż musiała przyznać, że nie chciała odnieść całkowitej porażki przy Swansea. Może jednak ete elitarne rody trochę oddziaływały też na nią, nawet jeśli z tym walczyła. Nie chciała poczuć się gorsza.
Larkin uśmiechnął się delikatnie, skinąwszy głową na znak, że Elaine rzeczywiście jest jego kuzynką. On co prawda bardziej trzymał się z jej bliźniakiem, ale i tak miał dobre relacje z dziewczyną. Ciekawie było spotkać kogoś z ich znajomych. Zaraz jednak uśmiech zniknął z kącików jego ust, kiedy usłyszał komentarz Emily o zdolnościach jego rodziny. Nie było dobrze rodzić się pod taką presją i to było jego zdanie, ale domyślał się, że nie każdy może tak na nich patrzeć. Interesowało go bardziej, czy blondynka postanowi spróbować własnych sił w rzeźbieniu. Robiąc coś dłońmi zdecydowanie lepiej przychodziła mu rozmowa o elitarności jego rodziny. - W takim razie zapraszam. To drzewo lipowe, jest miękkie i łatwe do obróbki, więc nie powinnaś mieć z nim większych trudności, ale i tak uważaj na palce – powiedział prosto, przekładając swój zestaw noży do rzeźbienia oraz rylców tak, aby i Emily mogła do nich sięgnąć, gdy tylko usiądzie obok. - Elityzm wielkich rodów… Ciekawe określenie. Ezra nie jest że Swansea a jest jednym z lepszych aktorów jakich znam… Są także muzycy pośród naszych studentów, którzy są znani… Nie wiem w jakim sensie nasze wrodzone talenty miałyby być elitarne - stwierdził powoli, a w jego głosie dało się słyszeć cień goryczy, zanim Larkin pokręcił lekko głową. - Każdy jest utalentowany, ale w różnych dziedzinach. Ode mnie oczekiwano, że będę wybitnym malarzem, ale zdecydowanie wolę rzeźbić, choć z pewnością jeszcze niewielu o mnie słyszało, o ile ktokolwiek - dodał niemal od razu, wzruszając lekko ramionami, obracając w dłoni zaczętą rzeźbę konia. Przyglądał się chwilę dziewczynie, nim ostatecznie zapytał, czy kiedykolwiek próbowała rzeźbienia, czy powinien jej jednak powiedzieć od czego zacząć. Choć nie uśmiechał się szeroko, jego jasne spojrzenie nie wyrażało niechęci, a zwykle zainteresowanie. Krył się tam również cień radości z możliwości poznania kogoś nowego.
Chyba nie do końca dobrze ją zrozumiał, a przynajmniej takie odniosła wrażenie po jego sceptycznej reakcji. A może faktycznie w jakiś sposób można by to odebrać jako niezręczne, nawet jeśli kompletnie nie było wycelowane w chłopaka. - Nie do końca o to mi chodzi... Po prostu nie jestem fanem tego, że poszczególnym magicznym rodzinom przypisuje się konkretne dziedziny, w których według powszechnej opinii są najlepsi. To nie tak, że inni nie mogą się przebić, jasne że mogą. Po prostu to podnosi prestiż i daje pewna przewagę. Nie mówię, że niezasłużoną, widzę, że jesteś świetny. Dlatego tylko mówię, że trochę szkoda. Po prostu myślę że magiczne rody potrafią być też czymś toksycznym a podtrzymywanie ich prestiżu nie pomaga - wyjaśniła, nie wiedząc, czy teraz w końcu nie brzmi to jak coś personalnego, bo właśnie taki próbowała osiągnąć efekt. W końcu sama była z czystokrwistego rodu. Chociaż może tak szybkie podkreślenie nazwiska w rozmowie faktycznie trochę ją zapaliło? Nie miała pojęcia, jak się za to zabrać. - Rzeźba zamiast malarstwa? Buntownik - zażartowała z lekką kpina i zaraz zreflektowała się, że to też może zostać odebrane jako niemiłe, a może nawet faktycznie takie było. - Sorka, naprawdę nie próbuje być złośliwa. To po prostu nie są moje dni - pokręciła głową, mocno analizując od czego właściwie zacząć te rzeźbę. - Okej, ale koniec końców nie jestem Swansea i chyba potrzebuje paru instrukcji - stwierdziła, robią kilka podejść do pierwszego cięcia, nie mając odwagi żeby faktycznie wbić nóż w drewno. Szkicując zdecydowanie łatwiej było wprowadzać poprawki z tutaj jak już podjąłeś jakąś decyzję to raczej musiałeś się jej trzymać do końca a każdy błąd można było jedynie ograć cięciami wokół, traktując początkowy koncept dość elastycznie.
Larkin wpatrywał się w nią chwilę z nieznacznie przymrużonymi oczyma, a nieznaczny uśmiech wciąż czaił się w kąciku jego ust. Ledwie widoczny, ale dostrzegalny, o ile nie odnosiło się wrażenia, że został w jakiś sposób urażony. Do tego było zdecydowanie za daleko. Mimowolnie zastanawiał się chwilę nad tym, co dziewczyna powiedziała, aż w końcu skinął lekko głową. - A czy nie ze wszystkim tak jest? Widzę, że jesteś ze Slytherinu. Większość ma was za aroganckich, egoistycznych i niechętnych wszystkiemu, co mugolskie. Z pewnością byłoby jeszcze parę epitetów, które niekoniecznie pasują do każdego… Jednak zgadzam się, magiczne rody potrafią być toksyczne, a nacisk na zdolności w konkretnym kierunku krzywdzące – odpowiedział, uśmiechając się w końcu odrobinę szerzej. Czuł się dumny z tego, kim był i nie miał problemu z podkreślaniem swojego nazwiska. Jednak wiedział, jak mogło to być odbierane przez innych i być może poczułby lekki wyrzut sumienia, gdyby bardziej tym się przejmował. Nie mógł się też nie zgodzić z jej słowami, że wielkie rody potrafiły być toksycznym środowiskiem, wciąż czując żal do ojca za to, jak naciskał na niego, że ma zostać malarzem, jak i on. Z jego powodu miał teraz problemy ze spoglądaniem w lustra, trudności w opanowaniu metamorfomagii i kto wie, może gdyby nie nacisk na artystyczne zdolności, uczyłby się teraz pielęgnacji abraksanów, albo planował hodowlę testrali. Zamiast tego jedynie rzeźbił konie. - Bez przesady, też musiałem się tego uczyć. To tylko legenda, plotka, że talenty wypijamy z mlekiem matki – mruknął, kręcąc lekko, głową, przysuwając się bliżej Emily, wybierając spośród noży ten, którym powinno jej się najwygodniej pracować. Chwilę zastanawiał się, jak najłatwiej byłoby wytłumaczyć, od czego powinna zacząć, przypominając sobie, że nie każdy potrafi widzieć przestrzennie w swojej głowie. Nie wiedział, jak było w przypadku Ślizgonki, ale wolał zakładać najgorsze, aby zaskoczyć się pozytywnie. - Wszystko zależy od tego, co chcesz zrobić… Na początek, spróbuj wyobrazić sobie kształt, jaki chcesz uzyskać, albo spróbuj naszkicować go na drewnie. Później ostrożnie przesuwaj ostrzem po drewnie, odcinając z niego kolejne płaty. Nie możesz wbić ostrza zbyt głęboko. Do pozbywania się dużych elementów lepsze byłoby dłuto. Ostrzem po prostu delikatnie zdejmujesz kolejne warstwy, od razu nadając pierwszy kształt – tłumaczył, pokazując na swoim kawałku drewna, ostrożnie zaokrąglając lipę w miejscu, gdzie miał być zad konia. - Najpierw spróbuj nadać jak najbardziej ogólny kształt tego, co chciałabyś zrobić… Ja zaczynałem od dłubania w meblach wzorków, a rzeźbę od kuli i łyżek… Trudno jest zrobić naprawdę okrągłą kulę – dodał jeszcze, unosząc spojrzenie na twarz Emily, ciekaw, co ona zdecyduje się wydobyć z kawałka lipy.
- Cóż, Slytherin to dom, który nie powinien istnieć, jeśli mnie zapytasz. W każdym razie, to zły przykład i trochę odbiega od tematu. Z magicznymi rodzinami nie tyle chodzi o krzywdzące stereotypy, a o przewagę nad ludźmi z mugolskich i mieszanych rodzin. Po prostu nie zawsze jest to sprawiedliwe - wyjaśniła, czując, że jej punkt trochę umknął w tej rozmowie i poszła w innym kierunku niż myślałam. Nie mniej, co do Slytherinu naprawdę tak uważała. Zresztą, w ogóle nie była fanką Hogwarckich domów, czując, że te podziały przynoszą więcej szkody niż pożytku. Nie narzekała strasznie na bycie ślizgonką, było jej wszystko jedno, ale dom, który wymagał, żebyś miał pewien poziom czystości krwi w dwudziestympierwszym wieku? To było jakieś nieporozumienie. Przyglądała się drewnu trochę nieufnie, zastanawiając się, jaki kształt jest w ogóle dla niej realistyczny do zrobienia. Nie chciałam dać się ponieść wyobraźni a potem stworzyć jakieś bezkształtne nic. W końcu postawiła na kształt tiary, wydawało się to w miarę przystępne, przynajmniej na początku. - Dobra, chyba mam wyobrażenie - kiwnęła głową i zaczęła delikatnie obcinać drewno po skosie. - Dlaczego akurat rzeźba? Ciekawy wybór, wymagający... malowanie nie było wystarczającym wyzwaniem? - podpytała, nie odrywając jednak wzroku od swojego przyszłego dzieła. Szanowała ludzi z tak odbiegającymi od normy pasjami, trzeba było szukać zdecydowanie głebiej, żeby zabrać się za coś takiego. Trzeba było przyznać, że teraz, kiedy już to robiła, wydawało jej się to całkiem niezłą zabawą.
- Nie wiem, czy rzeczywiście tak jest… Może nie w dziedzinie, w której sam bardziej siedzę… Fakt, sławne nazwisko już przyciąga spojrzenia, co ułatwia start, ale jeśli nie masz czym się pochwalić, raczej szybko ludzie stracą tobą zainteresowanie - odpowiedział jeszcze z namysłem, po chwili wzruszając lekko ramionami. Sam miał dalekie plany, ale nie był przekonany, czy bycie jednym ze Swansea mogło mu w tym jakkolwiek pomóc. Już prędzej on pomógłby innym się wybić, gdyby na wystawie w galerii były nie tylko jego rzeźby, ale również obrazy ojca. Był przekonany, że staruszek szybciej zyskałby chętnych na kupno obrazów, niż on na swoje dzieła. Nie było to jednak coś, o czym chciał rozmawiać z kimkolwiek obcym, nawet z siostrą, która była bardziej zapatrzona w ojca. Obserwował chwilę Emily, poprawiając łagodnie, gdy widział, że za moment może sobie zrobić krzywdę ostrzem, aż w końcu wrócił do dłubania we własnym kawałku drewna. Zastanawiał się nad odpowiedzią, nad tym, jakich słów użyć, jak wiele powiedzieć, nie zdradzając zbyt wiele. Wbrew pozorom dla niego nie był to prosty temat, był dość osobisty, ale Ślizgonka nie mogła o tym wiedzieć. - Malarstwo okazało się zbyt wymagające. Rzeźbienie przychodziło łatwiej, było ciekawsze… Nie wymagało ćwiczeń w postaci tworzenia autoportretu i nie wiązało się z surową oceną ojca-malarza - odpowiedział w końcu szczerze, pomijając część przykrych doświadczeń. Spojrzał na dziewczynę, uśmiechając się lekko, opowiadając o tym, jak zaczynał rzeźbić z nudów, nagle odkrywając, że bardziej pochłania go to od malarstwa. - Teraz trochę się tym bawię… Najłatwiej można poprawić błędy, rzeźbiąc w glinie. W drewnie najwygodniej, bo można zabrać ze sobą w plener, jak teraz. W kamieniu najtrudniej, ale są najbardziej okazałe moim zdaniem… Jeszcze nie próbowałem robić z brązu, ale mam to w planach - dodał jeszcze, nieznacznie speszony tym, jak wiele mówił, ale nie dał tego po sobie poznać. - A ty? Chwilowa zachcianka, żeby spróbować, bo mnie zobaczyłaś, że ktoś inny to robi, czy już kiedyś próbowałaś? Zadając pytanie, odłożył na moment nóż od swojego kawałka drewna, wpatrując się z lekkim uśmiechem w blondynkę. Dla niego czymś naturalnym było, że sięgał po coś z zakresu "sztuki". Każdy w rodzinie specjalizował się w jakiejś dziedzinie i niemal wymagało się od nich tego. Dlatego ciekawiły go pobudki innych osób, które decydowały się sięgnąć po chociażby malarstwo, a już szczególnie jeśli sięgały po rzeźbę. Był więc zaintrygowany nowo poznaną dziewczyną, zastanawiając się mimowolnie, czy jej pierwsze słowa dotyczące wielkich rodów miały z tym jakiś związek.
Przyszedł z miotłą pod dąb odrobinę wcześniej, niż zaprosił pozostałych uczniów Slytherinu na trening, by rozwiesić cele na gałęziach i upewnić się, że zadanie jest wykonalne. Nie był królem latania na miotle, ale był wielkim fanem mioteł jako przedmiotów, a takie treningi pozwalały zaobserwować zachowanie i kondycję tych wspaniałych środków transportu z bliska. Dobrą wymówką był fakt, że zbliżał się meczyk, a przed meczykiem zawsze warto poćwiczyć. Poczekał, aż wszyscy chętni się zbiorą, po czym objaśnił krótko zasady, bo ryja szczempić nie ma po co, jak to proste jak sznurek. Wzbić się w powietrze i zbierać żetony rozwieszone na gałęziach, tak, jakby się zbierało jabłka. - Połamania witek. - zagrzał pozostałych do boju, po czym sam wskoczył na miotłę.
Na gałęziach i konarach wielkiego dębu wiszą cele, które trzeba zebrać. Jeden post to jeden rzut 3k6, można napisać więcej niż jeden post. Dodaj wynik wszystkich kostek i zmiennych w nawiasach, oraz zastosuj się do modyfikatorów, by poznać końcową ilość złapanych celów. Ich liczba może mieć wpływ na drugi etap.
Rzuć 3k6
Balans:
1 - Stabilnie, choć nie idealnie, ale przynajmniej nie spadasz... do czasu. Czujesz zachwianie przy powiewie wiatru, możesz albo złapać się najbliższej osoby albo spaść na glebę! łapiesz się kogoś: zabierasz mu 2pkt bo teraz on/a traci równowagę (napisz kogo się łapiesz) spadasz na glebę: tracisz 1pkt 2 - To nie Twój dzień, nie możesz się dobrze utrzymać, co chwila czujesz, że zaraz spadniesz przez co nie masz się jak rozpędzić... (-1) 3 - Na start ledwie oderwiesz się od ziemi i spadasz z miotły (-2) 4 - SABOTAŻ: widzisz jak ktoś przed Tobą sięga już po cel, możesz go odepchnąć za +1 lub nie sabotować za 0. (jeśli sabotujesz to napisz kogo) 5 - Przykład prawidłowego latania, nie ma się czego przyczepić (+1) 6 - Czy Ty posmarowałeś siodełko super-glue..? (+2)
Celność:
1 - Legend o tym występie pisać nikt nie będzie, ale idzie Ci całkiem ok. (0) 2 - SABOTAŻ: widzisz, jak ktoś sięga po cel, możesz strzelić go z gałęzi za +1 lub nie sabotować za 0. (jeśli sabotujesz to napisz kogo) 3 - Gdyby kózka nie skakała, to by nic w życiu nie osiągnęła. Rzucasz się szczupakiem na cele niby głodny karaś na robaki (+2) 4 - Czy to ptak, czy samolot... nie, to chochlik! Leci Ci prosto na łeb, przez co musisz zrobić unik w ostatniej chwili. Dorzuć k6 parzysta: udaje Ci sie złapać cel (1) nieparzysta: cel, który chciałeś złapać, mijasz o kilka cali. (0) 5 - Prawie łapiesz cel, ale wyślizguje Ci sie z rąk i ginie w trawie (-1) 6 - Tak się rozhulałeś, że wyrąbałeś czołem w konar, może trzeba było się tak nie oglądać jak idzie innym? (-2)
Szybkość:
1 - Ślizgon tańczy na miotle! Piękny pokaz wirtuozerii, tak pędzisz, jak nigdy nikt. (+1) 2 - ktoś podbiera Ci cel w ostatniej chwili. (-1) 3 - Jakoś tak chcesz, ale nie możesz. Wleczesz się jak mucha w smole, wszyscy podbierają Ci cele, które sobie upatrujesz, bo jesteś zbyt wolny... (-2) 4 - Od tego pędu mucha wleciała Ci do nosa. Dorzuć k6 parzysta: udaje Ci się ją wysmarknąć, nie tracisz pędu (+1) nieparzysta: musisz zatrzymać swoje popisy, by wspomóc się chusteczką... (0) 5 - Twój pseudonim powinien od dziś brzmieć STRZAŁA ROBIN HOODA, chwytasz cele jak lep na muchy... muchy. (+2) 6 - SABOTAŻ: widzisz jak toś sięga po cel, możesz złapać go za witki miotły i odciągnąć w tył za +1 lub nie sabotować za 0. (jeśli sabotujesz to napisz kogo)
Modyfikatory Za każde 5 z GM można przerzucić kostkę. Za cechę gibki jak lunaballa jest +4 pkt Za cechę silny jak buchorożec: kondycja fizyczna jest +4 pkt Za wadę połamany gumochłon -4pkt Za wadę rączki jak patyki: wytrzymałość -4pkt
drugi etap wrzuce 8.06 w czwartek bo do 11.06 musimy skonczyc
Szczerze miała nadzieję, że quidditcha ma już z głowy, ale nie, bo musieli zremisować z gryfonami, a tabela nie mogła tak całkiem zostać bez rozstrzygnięcia. Niechętnie bo niechętnie, ale jednak ruszyła się na ten trening, ramię w ramię z @Charlotte Brandon. -Naprawdę, fakt kończenia tej szkoły to jedna radość, ale to, że nigdy więcej nie będę musiała dosiadać tej okropnej miotły to zupełnie inny poziom szczęścia. Rozumiesz to, że przez dwa lata musiałam zasilać drużynę, bo ślizgoni nie mieliby składu? JA! W DRUŻYNIE! Na Morgę, tyle stresu to mi całe dzieciństwo nie przysporzyło, co te przeklęte mecze... - Marudziła przyjaciółce w swoim ojczystym języku, gdy szły przez błonia pod koronę wielkiego dębu. Nigdy nie ukrywała się z niechęcią do tego magicznego sportu i dziś nie miała zamiaru robić wyjątku. -Startujesz na pozycję kapitana? - Zagadała @Lockie I. Swansea po tym, jak się z nim przywitała. Następnie wysłuchała dzisiejszego planu treningu i wsiadła na miotłę, by mieć ten koszmar z głowy. Balans szedł jej w miarę dobrze, tak samo jak udało jej się nabrać odpowiedniej prędkości. Miała okazję raz, czy dwa sabotować innych uczestników treningu, ale się na to nie zdecydowała. Nie dlatego, że miała szlachetne serce, ale uważała, że takie zagrania są poniżej jej godności. Z celnością poszło jej natomiast nieco gorzej, bo cel wyślizgnął jej się z rąk w ostatniej chwili. Westchnęła tylko, poprawiając warkocz i licząc na to, że następna część treningu pójdzie jej znacznie lepiej.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uśmiechnął się na widok nadchodzącej Rudej, która niewątpliwie piastowała stanowisko jego ulubionej ślizgonki. Nie spodziewał się na treningu tłumów, bo pogoda była pewnie za ładna na to, by kisnąć w szkole, a co dopiero wałkować manewry, co do obecności pani Prefekt Naczelnej jednak nie miał wątpliwości. Nie mógł z pewnością przegapić jej marudzenia na quidditch, które usłyszał zanim jeszcze dostrzegł jej płomienistą głowę. - Żartujesz? - uniósł brwi na jej pytanie- Tego tylko Slytherinowi brakowało, żeby mnie mieć za kapitana. - parsknął. Osobiście uważał, że Baxter powinien objąć to stanowisko w ramach bonusu za akt urodzenia, ale takie opinie trzymał dla siebie. Nie chciał, by gang Baxterów naklepał mu po treningu pod prysznicem. I bez tego miał wystarczające problemy zdrowotne. Swoim wykonem się nie popisał, bo nim oderwał się od ziemi, to już na niej wylądował zadem, nie tracąc jednak animuszu, fikołkiem ruszył dalej, chwytając kilka z rozwieszonych celów. Miał cichą nadzieję, że Ruda nie widziała jego wyjebki, no ale co poradzić, wyjebał się, to się wyjebał... Czując ból w zadku (i swej godności) nie mógł się zmusić do jakich zrywów prędkości, więc i nie zdołał wiele celów złapać.
Kostki: balans: 4 (sabotuję @irvette de guise +1) celność: 2 (sabotuję @lockie i. swansea +1) szybkość: 2 przerzut na 4, dorzut parzysta (+1) Punkty: 10 + 3 + 4 (gibki jak lunaballa) + 4 (silny jak buchorożec) = 21
Nie ma nic lepszego niż czerwcowe popołudnia, które spędzam z ziomkami na beztroskim chillowaniu. Nie w głowie mi nauka do egzaminów ani wysyłanie zaległych prac domowych, żeby jakkolwiek podwyższyć sobie oceny. Stoję więc sobie wyluzowany z @Hariel Whitelight i oddajemy się prostej przyjemności jaką jest ukradkowe popalanie papieroska i plotkowanie, kiedy dostrzegam jak Szarlota z Irwetą cisną z miotłami w stronę dębu. Marszczę brwi i wtedy przypominam sobie, że całkiem niedawno na tablicy ogłoszeń pojawiła się informacja o treningu. - Eee - zaczynam elokwentnie - chyba ten trening Lachona jest zaraz - wytrącam szluga z ręki Harolda i ciągnę go do drzewa, bo oczywiście muszę sprawdzić czy moja wybiórcza pamięć mnie nie myli. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że faktycznie Lockie próbuje właśnie poskładać naszą drużynę i cokolwiek zdziałać przed ostatnim meczem w tym sezonie. - Uszanowanko - przesyłam uśmiech do dziewczyn i uprzejmie kiwam do Swansea, po czym słucham co dla nas przygotował i w jaki sposób zamierza ratować resztki honoru Ślizgonów. Nie zamierzam jednak ani krytykować ani narzekać, bo każda okazja do polatania na miotle jest dobra. Biorę jedną drużynową dla siebie, a drugą podaję Haroldowi. - Po takim nieboskim wysiłku to już totalnie nie będziemy mogli sobie odmówić piwka - nawiązuję do naszej wcześniejszej rozmowy, kiedy to planowaliśmy urwać się z ostatnich lekcji zgodnie twierdząc, że zasłużyliśmy na relaks. Wzbijam się w powietrze, szybko oceniając rozmieszczenie żetonów na gałęziach. Bez problemu utrzymuję odpowiedni balans i w osiągnięciu sukcesu nie przeszkadza mi nawet durna mucha szukająca schronienia w moim szlachetnym nosie. Nie przejmuję się też tym, że uniemożliwiam zdobycie żetonu Rudej i Łabędziarzowi - jestem prostym człowiekiem i bez słowa dostosowuję się do zasad obowiązujących w danej konkurencji. A że nie usłyszałem nic, że nie można nikogo sabotować to czuję się rozgrzeszony i wpycham kolejne zdobycze do swojej kieszeni.
______________________
inspired by the fear of being average
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Kostki:1,1,4 ROJS ZABIERAM CI 2 PKT Punkty: 7^ + 4 za gibkość = 11
Czerwiec był miesiącem w którym bardzo pilnie uczestniczyłem w szkolnych rzeczach. Było tuż przed egzaminami, więc był to jedyny moment w moim roku kiedy próbowałem od czasu do czasu coś się pouczyć. A raczej częściej siedziałem z osobami, które starają się to robić i liczyłem na to, że kilka pośpiesznych tłumaczeń z ich strony sprawi, że i ja nałapię wystarczająco wiedzy. Dziś umęczyłem się wystarczająco kiedy starałem się nadążyć za tym co Gordon pitolił o eliksirach, które planowałem raczej zdawać. W końcu poddałem się i poszedłem na błonia, palić potajemnie papieroski z Rojsem. - O racja! - przypominam sobie, bo przecież nawet niedawno gadałem z drugim ziomkiem ze Slythu że obydwaj idziemy raczej na trening. - Ej! - jęczę kiedy Rojs wyrywa mi papieroska, ale tylko robię niezadowoloną minę i wychodzę z krzaków w których się kampiliśmy. - Chodźmy! - krzyczę wesoło odganiając od siebie dym z papierosów. - Gordon! - krzyczę do kolegi z domu, który również dzielnie zapierniczał na trening. Obejmuję jednym ramieniem łysego Ślizgona, drugim bardzo lokowanego Ślizgona i wesoło kieruję na trening. Nie witam się z całą resztą kiedy jestem na miejscu, oduczyłem się tego od kiedy zacząłem widzieć nic nie ogarniające spojrzenia osób, które mnie pamiętały. Więc jedynie przyjmuję miotłę od młodszego Baxtera, pokazuję mu kciuka do góry, że oczywiście musimy się napić i odrywam się od ziemi kiedy jest moja kolej. A idzie mi na tyle beznadziejnie, że najpierw o mało nie spadam z miotły i tylko uwieszenie się na Rojsie sprawia, że jakoś przeżyłem ten upadek! Dziękuje Baxterowi, którego przystopowałem i lecę sobie dalej, aż mi mucha to nosa wleciała. Fuj. Ląduję od razu szukając chusteczki do nosa.
Kostki:1,1,4 z okazji kostki 1 zabieram 2 pkt Rojsowi również... Punkty: 6
Nie da się nie interesować quidditchem, będąc jednocześnie przyjacielem jednego z największych sportowych świrów w zamku, a chociaż sam nie należał do drużyny bo satysfakcjonowała go rola wiernej rojsowej czirliderki, to raz na jakiś czas udawał się na trening, w końcu w zdrowym ciele zdrowy duch czy coś takiego... A że dzień wcześniej dostał takiej zadyszki przy próbie wspięcia się na wieżę astronomiczną, że przelatujący obok duch wyglądał na żywszego niż on i chciał wzywać pielęgniarkę do zawału, to stwierdził że nie zaszkodzi trochę popracować nad kondycją. I przewietrzyć trochę głowę powoli parującą od prób wciśnięcia w nią pokładów wiedzy z całego roku. Po drodze wyskoczyli na niego z krzaków Harold i Rojs, którzy nie wiedzieć czemu woleli raczyć się papieroskiem niż odrabiać z nim lekcje, i w trójkę dotarli pod dąb, gdzie Lachon dyrygował wszystkimi i kazał im zbierać jakieś żetony. Przywitał się skinięciem głowy z nim i dziewczynami i zamyślił na chwilę srogo. - W sumie... czemu ty nie jesteś kapitanem? - zadał bardzo mądre pytanie Royce'owi, który ewidentnie był w tej zgrai jedynym kompetentnym kandydatem na stanowisko. - Bo jesteś łysy i niereprezentatywny? - od razu rzucił miło swoją hipotezę i wzbił się w powietrze, by próbować złapać jak najwięcej żetonów. Wyszło jak wyszło, czyli wcale, bo taki był z niego as przestworzy; najpierw prawie spadł z miotły i uratowało go tylko to, że śladem Harry'ego przytrzymał się szkalowanego przed chwilą ziomka i tym samym uchronił przed przypałem i siniakiem. Co on by bez niego zrobił! Potem za to zaatakowała go mucha, wlatująca prosto do nosa, super. Wylądował więc na trawce obok Whitelighta i podzielił się z nim chusteczką, żeby mogli sobie solidarnie wysmarkać muchy z nosa. To dopiero zacieśnianie koleżeńskich więzów.
Kostki:6, 2, 1 sabotuje @Royce Baxter Punkty: pierwszy post 7 - 1 sabotaż = 6 drugi post 9 + 3 + 1 za sabotaż = 13 razem 19
Jak już się ogarnął z siedzeniem na miotle, którego chyba zdążył zapomnieć, to szło dobrze. Dupa w siodełku i do przodu. Preferował hokej w każdej innej formie, ale sport to sport, więc nie zamierzał stękać. Chyba, że z bólu, jak dostał w pape gałęzią od Baxtera aż go na chwilę zamroczyło. Łapał dalej cele, a kiedy miał okazję odpłacić się pięknym za nadobne, wcale sie nie ograniczał i puścił Royce'owi oczko, nim z przyczajki sam mu dębową witką nie strzelił znienacka. Wywijał między gałęziami piruety, wypatrując jakichś pozostałych żetonów, które choć gęsto już przebrane, to jednak gdzieś migotały między liśćmi. Chciał uzbierać jak najwięcej, żeby w drugim etapie mieć więcej możliwości zagrywek, skoro postawił własny hajs na to, komu pójdzie najlepiej. Obawiał się jednak, że i tak ma ich za mało, w porównaniu z innymi.
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Kostki:5, 2 (przerzut), 1 Punkty: 5 + 2 + 1 + 1 + 1 + 1 = 11 (sabotuję @Gordon Flynn strzelając w niego z gałęzi)
Słuchała marudzenia przyjaciółki nie tylko z zaangażowaniem, ale i własnym w niego wkładem. Najchętniej usiadłaby z @Irvette de Guise do wina, a nie tłukła się z miotłami na trening. - Komu to mówisz… Irv ja ROBIĘ miotły, żeby INNI na nich latali! Nie ja! – gdyby nie wyuczona kultura, pewnie już machałaby z niezadowoleniem rękami. Zamiast tego całą swoją frustrację przelewała w ostrzejszy francuski i co jakiś czas wywrócenie oczami. – Lubię latać. Nacisk na latać. Przysięgam, jeżeli dostanę tłuczkiem to ktoś straci oko obcasem – prychnęła, kontynuując tyradę o ślizgońskim poczuciu obowiązku co do gry i brakach w drużynie. Groźby też nie były bez pokrycia, Charlotte nie ruszała się nigdzie bez przynajmniej sześciocentymetrowego obcasa, którym właśnie stukała w kamienną ścieżkę z taką wprawą, jakby pod nogami miała prostą drogę. Skórzane bryczesy włożyła dla lepszej przyczepności, tak samo jak brązowe, skórkowe rękawiczki. Może i była na terenie szkoły, ale nie zamierzała ryzykować obdarciami przez mundurek. Ani tym bardziej własną niewygodą. Chociaż dużo psioczyła, naprawdę kochała być w powietrzu, testowanie nowych mioteł było jedną z jej ulubionych rzeczy i z największą przyjemnością wyprowadzała różne modele na ich pierwsze loty. Gry miotlarskie też w sumie jej się podobały bardziej samorozwojowo, jako sport uprawiany dla przyjemności – nie, kiedy można było oberwać z każdej strony i było to pozbawione elegancji. Ale cóż, ambicje miała godne Ślizgona i poczucie obowiązku co do swoich także, więc zaciskała zęby i grała. Dlatego też po przedstawieniu konceptu na trening – wskoczyła na miotłę i, cóż, uśmiechnęła się prawym kącikiem z zadowoleniem – różnica między testowaniem mioteł wciąż w obróbce a w pełni gotowej i sprawdzonej była ogromna. Nie musiała się z nią szarpać, a balans przychodził jej sam. Zapomniała jaką przyjemnością było szybowanie na oficjalnych modelach. Aż zebrała się do czym szybszego lotu, zgarniając żetony wręcz w dzikim pędzie, wirując między gałęziami i innymi Ślizgonami, po prostu ciesząc się taką sterownością i korzystając z niej w pełni. No, do momentu, kiedy Gordon prawie zgarnął żeton, po który leciała. Może i sięgnęła po mało godne zagranie, gdy bez ostrzeżenia napięła i strzeliła w niego najbliższą gałęzią, ale jeszcze mniej godne było zabieranie jej upatrzonego przez nią żetonu – było więc to działanie w pełni usprawiedliwione.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Po przelocie i zebraniu większości, jak i nie wszystkich celów, które rozwiesił wcześniej na gałęziach, przyszedł czas na drugą część treningu. Skoro wszyscy się już rozgrzali, rozlatali i poczuli pęd we włosach, czas było, na odrobinę wymachów i treningu siłowego. Być może był trochę stronniczy, jako że był pałkarzem, ale uważał, że to oczywiście najcięższa pozycja do objęcia w drużynie, najważniejsza i w ogóle najbardziej wymagająca. Posłał zaklęciem kilka metalowych krążków na gałęzie, tak, by każdy miał swój, z którym będzie mógł pracować i rozdał pałkarskie pałki z uśmiechem, sugerującym chyba powątpiewanie, że to był dobry pomysł. Kto wie, z takim nastawieniem, jakie mieli co poniektórzy, to się będą pod koniec zajęć tymi pałkami napierdalać. No ale nie był kapitanem, ani prefektem, żeby się tym martwić. - No dobra, teraz siła i celność. - zaczął wyjaśnianie drugiego etapu, prezentując, co jest do zrobienia.
Etap 2
Trzeba jak w baseballu podrzucić jeden z zebranych celi i uderzyć go pałką tak, by uderzył w metalowy talerz.
Kostki: Rzucacie tyle k6 ile zebraliście celów. Każda parzysta, to trafienie w cel pałką. Następnie rzucacie tyle k6 ile trafień pałką wam wyszło i 1,2 to skucha, 3,4,5,6 to trafienie w talerz.
Ten, kto trafi najwięcej razy dostanie ode mnie 25g (bo tylko tyle mam... :-.
Chciałabym w sobotę zakończyć, żeby na niedziele już wszystko było na czysto.
Całe szczęście mogła ponarzekać z Charlotte na całe to przedsięwzięcie, jakim był Quidditch. Brandon, choć siedziała poniekąd w biznesie, to jednak miała do samego latania podobny stosunek. Ją przynajmniej ominęły dwa lata poświęceń dla drużyny i obowiązku, czego po cichu przyjaciółce zazdrościła. -Baxter, Ty...! - Warknęła na @Royce Baxter, gdy ten ją sabotował. Kumpel zdecydowanie zbyt poważnie do tego wszystkiego podchodził, jak dla Irvette. Przerwała jednak, gdy jej wzrok padł na osobę, z którą Royce przyszedł. -Hariel.... - Pomyślała, a w jej głowie zaczęły pojawiać się urywki wspomnień. Nie wiedziała jeszcze, jak to wszystko złożyć, ale była pewna, że chłopaka znała i raczej nie byli wrogami. Skąd więc ta nagła mgła? Te przemyślenia rozproszyły ją na tyle, że nie dość, że tylko sześć razy zamachnęła się pałką, to do tego tylko dwie z prób były udane. Nie przejmowała się jednak tym, bezczelnie gapiąc się na @Hariel Whitelight i próbując usilnie wydobyć z urywków w jej głowie, sensowną całość.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.