Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Uśmiechnęła się lekko, gdy przystanął na jej propozycję. Zimne powietrze dawało jej już w kość, więc nie uśmiechało jej się dalsze stanie tutaj i marznięcie, brr. Po za tym nie chciała roztrząsać już więcej tych niezbyt przyjemnych tematów, bo jak widać oboje mieli na nie odmienne zdanie. Postanowiła już ich więcej nie poruszać, aż Chris sam tego nie zechce, dopóki sam tego nie przetrawi..ale mimo wszystko Evka miała jednak to swoje wielkie serduszko, więc nadal będzie go obserwować, był przecież jej rodziną, był dla niej ważny jako jej członek. Niech widzi, że ona też potrafi być uparta, hah. Podążyła za kuzynem, nadal z lizakiem w buźce, obserwując, jak ostatnie promienie słońca znikają za horyzontem. Wsadziła łapki głębiej w kieszenie płaszcza, prosząc jednocześnie w duchu, by ta wiosna nadeszła jak najszybciej. Nienawidziła zimna..co za dużo to nie zdrowo. Może i wraz z jej przyjściem jej życie w końcu nabierze wszystkich kolorów tęczy..bo wiadomo, że dobra pogoda i ciepełko zawsze dodawały jej nowego power - upa. Jeszcze tylko kilka tygodni ! i niech stanie się światłość.. Weszła pomiędzy krużganki, zastanawiając się, gdzie mogliby się czegoś napić. Kuchnia ? Wielka Sala ? Może lepiej wybrać to pierwsze, zawsze mogą coś od skrzatów wyciągnąć, piwo kremowe czy inny trunek...zaszaleć zawsze można..hahah.
Wręcz wbiegła na dziedziniec, a u boku miała nikogo innego jak Jude. A właściwie to Albercika w ciele Jude. Ona sama była za to w ciele Albercika, więc ogólnie można powiedzieć, że na dziedziniec wbiegł Albert z Jude w ciuchach Hery. Rozejrzała się po ludziach i spanikowała. Trzeba narobić wstydu Jude! Ale jak? A no właśnie... Zdezorientowała się i poszła po instynkcie, czyli zdjęła koszulkę (mrau) i przyciągnęła do siebie ciałko Jude, po czym złączyła ich usta w namiętnym pocałunku. Chwila... Skoro się całują, to tak naprawdę Hera całuje Albercika czy Albercik całuje Jude? Jak to powinno się liczyć? Dla opinii publicznej wychodzi, że to drugie, ale co ze świadomością Herki? Czyżby właśnie całowała przyjaciela? Hera, musimy poważnie porozmawiać. Wmawiasz ludziom, że masz dziecko z przyjacielem, ostatnio pocałowała Cię przyjaciółka a teraz to... Czy ty przypadkiem zbytnio nie lecisz na swoich przyjaciół? A może to twój kolejny fetysz, psycholko?
Fakt, może i Albertowi w pewnym sensie podobało się chaotyczne, psychiczne i chore zachowanie Hery, ale o gustach się nie dyskutuje przede wszystkim, a poza tym to on sam nie wiedział co o tym myśleć. W ciele biednej Jude czuł się nieswojo, cycki można było znieść, ale te nieogolone pachy, fuj. Liczył na gładkie jak pupcia niemowlaczka nóżki i w ogóle, a tu takie zawiedzenie no. No no, jego goła klata nie była aż taka mizerna, co? Ale mróz był, więc biedna puchoneczka- Jackson- wtuliła się w przystojnego ślizgona i... Podczas jakże namiętnego pocałunku z przyjaciółką, nie zważając na nic AlbertoJud zbliżył swoje łapska do (tak naprawdę swoich własnych) jajek. Odpięła ten rozporek Herze i... No nie wyciągnęła ich, ale samo w sobie dziwnie to wyglądało, hehs. Tykała w nie palcem. Czy to jest jakiś fetysz? Może przez przebywanie z Herą Albert robi się taki sam? Chyba taki był plan? Nic nie mówiła, ale delikatnie muskając swoimi ustami o swoje usta (e... ustami Jude o usta Alberta) czuła się obrzydliwie. - Serio mi tak jedzie z paszczy? - zapytał otwarcie... A nie to tylko Jude. Jej zapach roznosił się po wszystkich. No przynajmniej tak to sobie tłumaczyli. Zapięła ten rozporek spowrotem, żeby przypadkiem Herunia nie uznała tego za jakiś znak czy coś... No podoba mu się, ale ma dziecko z Howettem i z tego co widział na blogu Obserwatora to bardzo przypomina to "Modę na Miotłę".
Hue, hue, hue, hue... A Herze wcale niedobrze się nie robiło, bo Jude była ładniutką Puchoneczką. Albercik jako facet hetero trafił trochę gorzej... Z drugiej strony lepiej, że Hera zamieniła się w niego, a nie na przykład takiego Alana, bo tak to przynajmniej całował sam siebie, narcyz walony, a inaczej... no wiecie. To nie tak, że Albercik był jakiś zły, wybrakowany czy coś, po prostu troszkę szkoda jej się go zrobiło jak pomyślała, że całuje faceta, będąc hetero, tylko dlatego, że Herka akurat tak to rozegrała. Przerwała pocałunek i spojrzała poważnie na Jude'ową twarzyczkę. - To było najdziwniejsze uczucie, jakie w życiu przeżyłam. - powiedziała, a była to relacja oczywiście na macanie jej, a raczej Albercika, miejsc intymnych. - Pewnie mi nie pozwolisz pójść w ustronne miejsce i sprawdzić jakie to uczucie przeżywa każdy chłopak ze swoją przyjaciółką "Rąsią"? Oczywiście wiedziała, że to trochę wykracza poza granicę znajomości przyjacielstwa, ale to jedyna taka okazja, by dowiedzieć się jak to jest! Olała pytanie o zapaszki z buźki, bo uznała, że jest to sprawka eliksiru i wolała nie wnikać czy ona też tak jedzie.
Matko boska sadystki okropne się rzucają na biednego Alberta, chcą się fapać jego kosztem! Przed tyloma ludźmi, halo! To okropne. Musiał całować Herę, czy tam samego siebie, nie wiadomo już co gorsze, a teraz jeszcze ta chce się pobawić z "Rąsią". W ogóle co to za pomysł, "Rąsia" nazywa się Łapka Fapka i miewa się dobrze, kurde. - No... Oczywiście... Że nie... - cały zaczerwienił się ślizgon w ciele puffci, protestując i krzywiąz minkę. Odszedł od siebie samego z gołym torsem, zastanawiając się komu tak naprawdę tutaj mieli narobić wstydu. Chyba Jude, prawda? No, więc... Hera, ogar błagam. - Jesteś nienormalna... Odbiegła od Alberta, wykonując dens muw, ale bez koszulki. Zaczęła jeszcze śpiewać coś o miłości tak pięknie, że wszsystkim obecnym bębenki mogły pęknąć. Po pięknej balladzie rozpoczęła swój kolejny taniec, tym razem prosząc o pieniądze i stopniowo ściągając ubrania.
Nienormalna? Ona? Że niby Hera? Przecież ona wcale nie była nienormalna. Znaczy normalna też nie była, ale określenia typu nieprzewidywalna, niepoczytalna... lekko pieprznięta. Zaczęła się śmiać z pięknego tańca Jude, jednak gdy nadszedł czas na kolejny, poczuła, że już dłużej nie wytrzyma... Ze śmiechu oczywiście. No a przecież nie chcemy, by padła na podłogę, zaczęła się śmiać i tarzać jak dzika, czyli jak po prostu Hera. Wtedy narobiłaby wstydu Albertowi, a nie Jude, a to przecież ona była punktem docelowym. - PRZESPAŁEM SIĘ Z NIĄ, A POTEM NAĆPAŁEM! - krzyknęła za pomocą Albertowego gardła, jednocześnie łapiąc gibkie i w ogóle sexy ciałko Jude, po czym wybiegła razem z chłopakiem(?) z dziedzińca. Teraz muszą tylko znaleźć jakieś miejsce, w którym poczekają na dojście do siebie i będą się śmiać i śmiać i śmiać...
Abigail lubiła samotność, ale bez przesady. Powłóczyła się już dzisiaj po zamku, rozmyślając nad wszystkim i niczym, odrobiła prace domowe, zajrzała do biblioteki, wypożyczyła książkę o eliksirach ("Mało znane mikstury") i, dzierżąc ją pod pachą, postanowiła wyjrzeć na dziedziniec, korzystając z tego, że akurat (o dziwo!) nie padało. Lubiła od czasu do czasu złapać trochę świeżego powietrza. To było wręcz wskazane dla mózgu, a ostatnio pogoda jej nie rozpieszczała. Abby nie cierpiała moknąć. Kiedy wyszła, mignęły jej jakieś dwie dziewczyny, z czego jedna ruda, i jeden chłopak. Westchnęła i przez chwilę się zastanawiała, a potem podeszła do najwygodniejszego, jej zdaniem, miejsca na fontannie i usiadła. Umościła się wygodnie, podciągając kolana i otworzyła książkę. Przez chwilę obawiała się, że, jakkolwiek niezbyt głośny, gwar dziedzińca przeszkodzi jej się skupić, ale zatopiła się w lekturze bez najmniejszego problemu, omijając "Kilka słów od autora" (nie cierpiała tego typu wstępów; doskonale wiedziała, że autor zamieścił tam swoją niezwykle burzliwą historię edukacji pod kątem eliksirów, a następnie, niezwykle błyskotliwe własne poszukiwania, które zakończyły się tym oto skromnym owocem, czytelniku... i tak dalej) i zamiast tego przebiegając wzrokiem po pierwszej linijce sposobu przygotowania eliksiru. Abigail zupełnie pochłonęła lektura. Przerywała tylko od czasu do czasu, aby poprawić bardziej niesforny kosmyk włosów, albo rozejrzeć się dookoła- tak, ot, kontrolnie, żeby wiedzieć, co się dzieje.
Aglaia była nad jeziorem, ale w sumie po dość krutkim czasie uznała, że nie ma tam nic ciekawego po za puszczaniem kaczek. Z drugiej jednak strony mieszkańcy jeziora mogli sobie nie życzyć zakłócania spokoju tafli jeziora. Więc Gryfonka postanowiła wrócić. Po za tym za długo nie mogła wysiedzieć bez obecności innych. Tak już miała. Samotność na dłuższą metę dla Aglaii oznaczało coś, czego się obawiała. Samotności i zapomnienia. Dlatego też na siłę czasami wręcz szukała towarzystwa innych. W sumie już obojętnie czy przyjaciel, znajomy czy też całkiem obca osoba. Jednakże to ostatnie tylko w akcie desperacji. Idąc przez dziedziniec zastanawiała się, jak znaleźć kogoś, żeby nawet o głupotach porozmawiać? Ciekawe czy w salonie Gryfonów ktoś teraz jest? Przydałaby się jakaś dusza. Aglaia cierpiała z powodu panującej pogody. I konieczności noszenia szkolnego mundurka. Owszem zgadzała się, że dzięki temu wszyscy wyglądali równo, ale litości. To zabijało wszelkie oznaki indywidualizmu! Kręcąc głową Gryfonka rozejrzała się po dziedzińcu. Jej wzrok wypatrzył jedną personą. - Cześć, Abigial - przywitała się Aga. Nie łączyły je żadne bliskie relacje. Zwykłe znajome.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Chodziła po zamku bez celu. ot tak.Była znudzona, że nawet odrabila by prace domowe- gdyby tak miała. Znudziło ją oglądanie kamiennych ścian, ustawionych wszędzie zbroi i wiszących portretów, poszła do pokoju wspólnego, zabrała z dormitorium płaszcz. Ubrała jak zwykle swoje ulubione, kolorowe trampki, które jak si okazało zaczęły trochę przemakać, ze względu na kałuże. i wyszła na dziedziniec. - Hej, dziewczyny - powiedziała w ich stronę,podeszła bliżej.Pogoda była piękna, wiosna dawała o sobie znać, a kolor trawy robił się coraz intensywniejszy.Usiadła na ławce, nucąc pod nosem jakąś dźwięczną melodię
Abby bez żalu oderwała wzrok od książki i uśmiechnęła się do nowoprzybyłej. Kojarzyła ją, głównie ze względu na cudowny kolor włosów. Rozmawiały też całkiem sporo i Abigail miała na jej temat wyrobione zdanie: lubiła ją. Czyli sprzymierzeniec, nie wróg. - Cześć. A już myślałam, że od tego ciągłego deszczu wszyscy zabunkrowali się w środku - powiedziała, zakładając książkę i odkładając ją na brzeg fontanny. Jednocześnie podciągnęła kolana wyżej, splatając je po turecku. Po chwili pojawiła się jeszcze jedna dziewczyna. Też była Gryfonką, Abigail kojarzyła ją z widzenia. Były na jednym roku, co sprawiło, że od razu poczuła się pewniej. - Hej - odpowiedziała na jej przywitanie.- Nudzicie się tak samo, jak ja? Udało mi się znaleźć książkę w bibliotece, ale zanim osiągnęłam ten sukces, zdążyłam wynudzić się za kolejny rok. Serio. Znacie może? - Podniosła książkę i palcem wskazującym popukała w okładkę, tuż pod tytułem. Ona, Abigail Fay, była autentycznie miła. No cóż, zdarzało jej się, gdy potrzebowała towarzystwa, zresztą, robienie sobie wrogów nie było korzystne. Poza tym, Abby, wbrew niektórym Ślizgonom, lubiła Gryfonów. Byli ciekawi, dzięki nim się coś działo. No i dobrze się z nimi kumplowało, to trzeba było Lwiątkom przyznać.
- Nie żebym była jakąś wielką fanką przebywania na dworze - zaczęła Aglaia siadając koło Abigail. - Ale szczerze mówiąc zaczynam się nudzić, jak siedzę tak bez kontentego celu w zamku. Gryfonka poprawiła kołnierz kurtki. A było już tak ładnie. Nawet temperatura nieco wzrosła, ale znów spadła. Tegoroczna wiosna jakoś nie mogła na dobre zawitać do Anglii. Co chwilę zmieniała zdanie. Zupełnie jak kobieta. Tym razem Aga nie zapomniała na szczęście zabrać rękawiczek. Założyła je zaraz po wyjściu z zamku i nie ściągnęła. Nauczyła się czegoś. Na swoje szczęście. - Nie znam - powiedziała Aglaia oglądając książę z każdej strony. - Nie moja dziedzina zainteresowań - stwierdziła. Gdyby było to coś o wróżbiarstwie, to Aglaia bez mrugnięcia okiem i zająknięcia się mogła z pamięci wyrecytować listę książek. No, ale nie w tym przypadku.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Madeleine spojrzała na dziewczyny. Uśmiechnęła się lekko, jakie to typowe dla niej że jest miła dla szystkich o tak, Co prawda po prostu usłyszała imię dziewczyny która właśnie przyszła ale czy to ważne? Kiwnęła głową do gryfonki. Ponieważ był az jej rocznika. Wydawała jej się zawsze w porządku,i sympatyczna -Madeleine Ford- przedstawiła się dziewczyną Stała wbijając spojrzenie w swoje buty, a jej myśli błądziły wcale nie daleko, bo po zamku. Wbiła ręce w kieszenie, zagłębiając się w myślach coraz bardziej. natomiast po jej głowie błądziły przeróżne myśli, dotyczące tych błahych jak i całkiem poważnych tematów.Spojrzała na nich i uśmiechnęła się lekko
- Też tak mam - potwierdziła Abigail - mnie też nie bawi siedzenie na dworze, chociaż przyzwyczaiłam się nawet do paskudnej londyńskiej mgły. Ale jestem przekorna i za długo już siedziałam w zamku. Uśmiechnęła się lekko, gdy Aglaia oglądała książkę. - A jaka jest twoja? Masz jakąś? - Zapytała natychmiast. Wysoko ceniła sobie ludzi z pasją, ciekawych, takich, których życie nie ograniczało się do "nicnierobienia". Druga dziewczyna, ta z ciemnymi włosami, którą Abby ledwo kojarzyła, przedstawiła się. Madeleine Ford, proszę, proszę. - Och, wybacz - zorientowała się - jestem Abigail Fay. Możecie mówić mi Abby. Rodzice wybrali mi przyciężkawe imię, ale to dlatego, że wymarzyli sobie dla mnie jakąś, wiecie, wielką i poważaną karierę. W tym wypadku trzeba mieć ciężkie imię, zwłaszcza, że moje nazwisko brzmi jak kpina - wyjaśniła, szczęśliwa, że ma do kogo otworzyć usta. Przeciągnęła się jak kotka i rozejrzała dookoła, skubiąc rękaw płaszcza. - No, to co tam u was, w Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota? Jak się macie? - Spytała bez śladu kpiny. Akurat to uważała za niezłe hasełko reklamowe, no i ubarwiało odrobinę pytanie "co tam u was?". Abby nienawidziła się powtarzać.
Gavrilidis spojrzała na fontannę. Lubiła szmer wody. Zwłaszcza morza o poranku lub przy zachodzie słońca. Zawsze ją to uspokajało. No, ale teraz było to dla niej nie osiągalne. - Posiadam całkiem sporą kolekcję książek o wróżbiarstwie, znaczeniu różnych zjawisk - zaczęła wyliczyć Aglaia. - Znaczenie snów, cieni, wróżenie z kart i tak dalej - powiedziała. Wymienianie wszystkiego zajęłoby jej zbyt dużo czasu. No i nie chciała zanudzać koleżanek swoimi zainteresowaniami. Zwłaszcza, że dla większości ludzi wróżbiarstwo uważało raczej za nic nie warte. - U mężnych Gryfonów wieje nudą - uznała Aglaia Chara. - W sumie to nie dzieje się nic ciekawego. I jeszcze ta pogoda - dziewczyna machnęła ręką. - Szkoda gadać. Ja chcę już lato. Aglaia przeniosła wzrok z fontanny na zachmurzone niebo. A mama tyle razy mówiła, żeby patrzeć na rozmówcę, kiedy prowadzi się z kimś konwersację. Jednakże Aglaia po części była nieco marzycielką. Kierowała się sercem aniżeli rozumem. Na pewno nie było to całkiem dobre, ale też nie całkiem złe.
- Wróżbiarstwo! - Abigail uniosła brew z podziwem. - Zawsze podziwiałam ludzi, którzy się temu oddają, wiesz? Pewnie dlatego, że to zupełnie nie dla mnie - wzruszyła ramionami, trochę z zażenowaniem. Co innego hipnoza, pomyślała zaraz. Tego wyuczyła się już dawno temu, i była z tego bardzo dumna. - A co najbardziej lubisz z całego wróżbiarstwa? Wiesz, muszę wiedzieć, czy ewentualnie chować przed tobą filiżankę po herbacie, czy nosić rękawiczki na rękach bez przerwy... U mężnych Gryfonów wieje nudą? To smutne, uznała Abby. Widocznie nikt nie podejmował się bohaterskich (czy też heroicznych, jak kto woli) czynów w taką dziwną pogodę. No cóż. Pozostawało już tylko liczyć na Puchonów, a na nich nie opłacało się zwykle liczyć. - Szkoda - westchnęła. - Nuda mnie zabija. Zaczynam wtedy stwarzać sobie rozrywkę na własną rękę, a to nie kończy się dobrze - zabrzmiało to odrobinę dziwnie, jakby groźnie, więc Abigail znowu wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie. Uśmiech zniknął dopiero, gdy Aglaia wspomniała o lecie. - Nie, nie, nie - jęknęła, przeczesując palcami włosy (które i tak po kilku sekundach wróciły na swoje poprzednie miejsce). - Lato nie jest dobre. W lato muszę wrócić do mojej rodziny. Nie zrozum mnie źle, ale są dość męczący. Myślę, że ciepła wiosna w zupełności by mnie zadowoliła. Wolę zostać tutaj - postukała obcasem buta w kamienną płytę, z której zbudowany był dziedziniec. - Naprawdę lubię to miejsce - dodała nieoczekiwanie nawet dla samej siebie.
Słysząc Abigail, Aglaia sie uśmiechnęła. Rzadko spotykała się z taką reakcją, kiedy mówiła o swoich zainteresowaniach. I kto by się spodziewał, że takie coś usłyszy od Ślizgonki? Różnie bywa na tym świecie. Gavrilidis starała się nie być uprzedzona do innych. Dlatego też od razu na początku znajomości z Abigail starała się jej nie zaszufladkować. I dobrze, że tak nie zrobiła. - Najbardziej lubię doszukiwać się jakiegoś ukrytego znaczenia w codziennym życiu - powiedziała Aga nieco się rozluźniając. Nie często rozmawiała o swojej pasji. - Wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się przez przypadek. Wszędzie, moim zdaniem, coś dziej się dla konkretnego powodu. - Aglaia przeniosła wzrok z chmur na Ślizgonkę. Jeśli chodziło o imiona, to w sumie Aglaia nie zastanawiała się czemu rodzice nazwali ją tak, a nie inaczej. Lubiła swoje dwa imiona, chociaż "Chara" było używane dość rzadko. Wszak zawsze zaczynała się przedstawiać do Aglaii. - Każdy na swoją ulubioną porę roku - Aglaia schowała ręce do kieszeni. Gryfonka zdecydowanie była fanką lata, plaży, morza. Nie deszczu, zimna i szarości.
Cóż, Abigail była zahartowana w dziwnych reakcjach na hobby, bo zbyt często widziała głupie miny po oznajmieniu, że w wolnym czasie czyta - nie, przepraszam, nie czyta, p o c h ł a n i a - książki o eliksirach. - Ukrytego znaczenia w codziennym życiu - powtórzyła z namysłem Abby. - Brzmi jak całkiem niezła zabawa... Taka łamigłówka. Jakie będą skutki naszych zachowań, co się zmieni, jeśli coś tam... Dobrze kombinuję, o to chodzi? Pory roku? To było proste. - Też najbardziej lubię lato. Ciepełko i te sprawy, ale nie chcę wracać do rodziny. Nie znam twojej sytuacji, ale moja jest... Ciężkostrawna. Niby nie ma na co narzekać, ale jakiś niesmak pozostaje. Hogwart jest spoko.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
- Wiecie co dziewczyny ? Muszę jeszcze załatwic kilka spraw, do zobaczenia! - powiedziała z usmiechem,zmierzajac w stronę zamku. Nie była to do końca prawda, wszystko, co miała zrobić, zrobiła ale jeszce pewnie cos jej zostało. Po prostu nie lubila tłoku, a dziedziniec chyba raaczej nalezał do takiego miejsca gdzie zbierało się dużo osób. Potrzebowała przestrzeni. Weszła do zamku i znów zaczęła chodzić po nim bez celu szukaajc swojego pokoju wspolnego.
- Mniej więcej coś w tym stylu - zgodziła się Aglaia. - Na razie Madeleine - powiedziała na słowa swojej koleżanki z domu. Lato zdecydowanie stanowiło ukochaną porę roku Aglaii. Chociaż uczyła się w Hogwarcie jej ojczyzną była słoneczna i ciepła Grecja. Tu też czuła się dobrze, ale brakowało właśnie słońca. Gavrilidis zdecydowanie była ciepłolubna. Nie nadawała się na dłuższą metę na jakieś zapomniane przez słońce miejsca. Skandynawii na bank raczej nie odwiedzi. Chyba, że jakąś słoneczną porą roku. Na pewno nie zimą! - U mnie jest spokojnie - stwierdziła Aglaia sadowiąc się wygodnie. - W sumie każdy zajmuje się sobą. Moi bracia są pełnoletni więc robią co chcą. Głowie sama sobie czas latem organizuję. Aga czasami chciałaby mieć siostrę. Ale zamiast tego miała Ioannisa i Petrosa. Nie na darmo mówi się, że rodziny się nie wybiera. - Przyznaję, że moje zainteresowania są nieprzeciętne - Aglaia Chara rozejrzała się po dziedzińcu. Lepiej będzie nie spędzać dużo czasu na dworze przy takiej pogodzie nie wyjdzie im na zdrowie.
- Powodzenia - Abby pomachała Madeleine. Trochę dziwne, że już zmykała, w końcu dopiero co przyszła, i w ogóle, ale ok. Abigail odetchnęła głęboko, sadowiąc się wygodniej na fontannie. Gdyby znała przemyślenia Aglai dotyczące pogody, musiałaby z ubolewaniem stwierdzić, że sama nazbyt przyzwyczaiła się do panującej pogody. Wychowana od dziecka w dość mglistym, chłodnawym i deszczowym Londynie, kapryśną pogodę rozumiała doskonale. Co nie zmieniało tego, że za każdym razem deszcz, burza, grad i inne fantastyczne zjawiska pogodowe tego świata cały czas ją przepięknie zaskakiwały. Nigdy nie umiała ich określić, nim nastąpiły. - Pełnoletni bracia? Zazdroszczę - westchnęła z ubolewaniem. - Moim głównym problemem po powrocie jest mój młodszy brat. Ma osiem lat, ale już wiadomo, że magiczny. Sama rozumiesz, głupawe rodzinne tradycje, młodziak musiał się okazać magiczny, boby go chyba sprzedali gdzieś do Afryki - nie miała pojęcia, czy sprzedaje się dzieci do Afryki, ale to nie był taki zły pomysł. - No i w każdym razie on zadaje miliony pytań, nie, przepraszam, tryliony trylionów pytań, bo wiesz, nie może się doczekać. A jeszcze trzy lata takiej męki! Kręci się, usiłuje bawić moim kociołkiem, przegląda książki, coś okropnego. Zazdroszczę ci dorosłych braci - zakończyła, wzdychając po raz drugi. Nie zająknęła się ani słowem o swoich rodzicach. Ciężko było określić ich relacje, a Abby nie chciała zanudzić Aglai. - Nietypowe jak nietypowe, ale każdego co innego jest nietypowe - odparła po chwili namysłu. - Wiesz, dla mnie może i tak, ale dla kogoś innego eliksiry to totalny kosmos, a dla mnie chleb powszedni i najlepsza zabawa. Co nie zmienia faktu, że fajne hobby. Takie... Magiczne - zaśmiała się z doboru własnych słów.
Aglaia uważnie słuchała słów Abigail. Cóż nie mogła się wypowiedzieć na temat młodszego rodzeństwa, bowiem go nie posiadała. Lubiła spędzać czas z Iaonnisem i Petrosem, ale chłopcy jakoś się za bardzo nie dogadywali. - Na pewno są tego jakieś zalety - zgodziła się Aglaia. - Ale mało czasu spędzamy razem. Każdy ma swoje zajęcia. - Gryfonka spojrzała na Abigail. - Lubię ich, ale czasami potrafią być cóż... Angielska pogoda też nie była zła. W końcu Aglaia z rodziną mieszkali tu już dość długo. Zdążyła się przyzwyczaić. Nie dało się zaprzeczyć, że Anglia i Grecja różniły się bardzo, ale każdy kraj miał w sobie coś, czym urzekał. Gavrilidis i tu, i tu czuła się dobrze. Chociaż jakby nie patrzeć jej przyjaciele i znajomi w dużej mierze byli właśnie tutaj. - Zgodzę się z tym - przyznała Aglaia. Nie chciała się kłócić, ale eliksiry i tak cieszyły się bardziej powodzeniem niż wróżbiarstwo - wyraziła swoje zdanie. Jeszcze parę dni temu świeciło słońce i było stosunkowo ciepło. A teraz znów pogodę diabli wzięli. - Będę się zbierać. Robi mi się zimno. Pa pa
z/t
Ostatnio zmieniony przez Aglaia Chara Gavrilidis dnia Czw 18 Kwi 2013 - 9:04, w całości zmieniany 1 raz
W miarę ciepły dzień. Amy musi na uczyć się na Zielarstwo, którego totalnie nie ogarnia. I ma nadzieję, że nikt jej nie przeszkodzi, a już na pewno nie Luke. Już jej trochę przeszło, ponieważ wie, że on do niej nic nie czuje. Przynajmniej tak odebrała ich kłótnię. Usiadła na jednej z ławek i zaczęła czytać podręcznik.
Jade szła przez dziedziniec, zastanawiając się nad wysłaniem do rodziców sowy. Może nie miała z nimi najlepszych kontaktów, ale wiedziała, że Layla i Kendall chcieliby wiedzieć, co u niej. Nigdy otwarcie nie wyciągnęli ręki na zgodę, ale czuła, że przeszkadza im ta atmosfera. Już miała iść do sowiarni, kiedy na jednej z ławek zauważyła pogrążoną w lekturze Amy. Najwyraźniej się uczyła. -Hej! - podeszła do rudowłosej. - Co tam u ciebie? Wyglądasz na trochę przybitą. Coś się stało? - spytała, uśmiechając się do dziewczyny.
Luke szedł znudzony. Nie miał teraz nastroju na naukę, a Zaklęcia wcale nie okazały się takie trudne. Cóż, pozostaje pochodzić, ponudzić się i zaczepić przypadkową osobę. To bardzo w stylu Williarda. W pewnym momencie chłopak ujrzał siedzące na ławki, dwie dziewczyny. Zmrużył oczy, jak to ma się w zwyczaju, gdy chce się dostrzec coś położonego w większej odległości, po czym rozpromienił się. Jade! I Amy. Amy muszę przeprosić.- pomyślał chłopak i niemalże podbiegł do dziewcząt. - Hej! Co tam u was? A, Amy, przepraszam. Trochę mnie wtedy poniosło.- rzucił niby od niechcenia niebieskooki, posyłając rudowłosej jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
- Ym... Nie, nic się nie stało. Dziewczyna starała się ukryć, że coś czuje do chłopaka. - Jude! Kurczę, dawno się nie widziałyśmy, a przynajmniej gadałyśmy. Jakoś leci. Jak widać jestem w jednym kawałku. Amy zamknęła książkę i odłożyła ją na bok. - A co tam u ciebie Luke? Może zapomnijmy o całej sprawie?
Jade spojrzała po twarzach przyjaciół. Nic nie wiedziała o tej sprawie, w którą oni najwyraźniej byli zamieszani. Dziewczyna nie znosiła być nie zorientowana w temacie, więc odrazu zaczęła zadawać pytania: -Ale jaka kłótnie? Co? Gdzie? Po co? Dlaczego? Gadajcie mi tu wszystko! - rozkazała, po czym dodała:- Dopiero potem puścimy to w niepamięć. Co za matołki, mogli powiedzieć...- pomyślała Jade z nutką irytacji.