Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:06, w całości zmieniany 2 razy
No raczej, że nie stąd. Przecież spójrz na siebie dziołcha - nieklasyczny krój ust, głęboko osadzone oczy, mały zadarty nos, okrągła twarz. Plus karnacja. zdecydowanie NIE dermatologicznie kompatybilny ze społeczeństwem w okolicy zamieszkującym zbiór cech. Dlatego wyrzut - a nim niechybnie było stwierdzenie wyrzucone przed kilkoma sekundami - był całkiem... podstawny. Pewnie i mógłby zrezygnować z oskarżycielskiego tonu i całej tej otoczki gangstersko-prowokacyjnej, aczkolwiek był, jak wspomniano wcześniej... kilkakrotnie, dość rozchwiany emocjonalnie. Przydałby się jakiś confundus czy inny oszałamniacz. Włąściwie w związku ze swoim grubiańskim zachowaniem raczej zakładął, że zostanie właśnie takowym urokiem potraktowanym. upiorogackiem w drodze wyjątku, coby weselej było. Ale nie chciał - naprawdę nie chciał -być niemiłą osobą. No bez przesadyzmu, czasem pragnął tego najmocniej w świecie, ale.... nonieno, teraz nie do końca. W związku z powyższym - nieco zaskoczyło go zachowanie miss noname, nie na tyle oczywiście by obruszył tarfuffe'owsko, prędzej wydobyło to w Jamie'm realną pseudoświętoszkowatą naturę. Przedstawiła się, w porządku. Nie widział powodu by on sam miał nie odwdzięczyć się tym samym, więc zerkając z ukosa z zagubionym wyrazem twarzy na dłoń Evity spoczywającą na dłoni jego samego, odrzekł: - Jestem Benj.... - zawahał się mając na uwadze wciąż powtarzający się incydent przeinaczania jego imienia, skrócania go do idiotycznego zdrobnienia, więc... - Jamie, po prostu Jamie. Przeanalizował pobieżnie zachowanie dziewczyny - zalotne, rzucane w założeniu spod wachlarza rzęs blablabla spojrzenie głęboko w oczy rozmówcy, zbliżenie zaburzające przestrzeń osobistą, zetknięcie dłoni (pomijam, że jak dotąd stał z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kurtki).... Miał kurna potrzebę rozrywki, zamiast bajdurzenia, sugestywnych i dwuznacznych rozmów etc. Westchnął w duchu, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, pozornie tylko analizując stan zachmurzenia kawałka nieba. W tej chwili błyskawicznie pojął czym było to coś rozpraszające go wcześniej, gdy Evita zbliżała się. Dostrzegł w pewnej odległości dostrzegł nie za wysoką blondynę, która omiatała dziedziniec spojrzeniem laserowych soczewek, nie przesadzę tu zbytnio porównując ją do rozwścieczonego byka, wypuszczonego z ciemni, któremu podsuwano pod nos czerwoną płachtę. Automatycznie rozweselił się, widząc że są równie podle nastrojeni ludzie w promieniu najbliższych trzydziestu metrów. Marszcząc brwi zwrócił wzrok ponownie na Evitę. - Dlaczego ludzie nie potrafią się czasem wyłączyć? - rzucił pytaniem bez ładowania w nie większych emocji. - Jest takie mugolskie określenie... - dodał półgłosem, raczej do siebie - WYLOGOWAĆ - na koniec wyartykułował nieznośnie dumny z siebie, uśmiechając się szeroko. - Tak by było najwspanialej....
Przez chwilę Hayley stała, patrząc tępo przed siebie, że wzrokiem wbitym w jeden punkt, prawie nie mrugając. Otrzeźwiło ją nieco to zimno i chociaż cała się lekko trzęsła, sprawiało jej przyjemność, było przyjemne. Wiatr uderzył ją w twarz, zamrugała kilka razy, gdy oczy zaczęły łzawić. Otrząsnęła się z chwilowego bezruchu, obrzucając wzrokiemziedziniec. Dostrzegła parkę uczniów - studentów? A, kto ich tam wie. nie powstrzymała parsknięcia, widząc narzucającą się w sposób jawny i wręcz bezczelny dziewczynę. Średnio dyskretne było to parsknięcie, ale co w tej chwili obchodziło gryfonkę? Przez chwilę myślała o wycofaniu się i pozostawieniu ich samym sobie, ale wyraz twarzy chłopaka przekonał ją, że nie jest to bynajmniej banalna schadzka kochanków, a sytuacja zdwała się być idealną okazją do obserwacji zachowań stadnych. Pogarda wpłynęła na twarz Hay (w tej chwili wyglądała kompletnie nie jak Splend sprzed jakiegoś czasu), gdy patrzyła na dziewczynę. Okazów jednak płoszyć nie wolno, jeżeli msie nadzieję na wysnucie jakichkolwiek wniosków z obserwacji, więc powtrzymała się od wtrącenia jakiejś uwagi.
Usłyszała kroki a zaraz po nich parsknięcie. Spojrzała przed siebie,w stronę zamku. Kilka kroków od nich stała jakaś blondyneczka. Evita zmrużyła oczy, zabierając rękę z dłoni Jamie'go. Lekko podirytował ją ten dziwaczny dźwięk, który przed chwilą wydała z siebie dziewczynka. Miała ochotę wstać i zmierzyć ją tym swoim chłodnym wzrokiem, wyłącznie przeznaczonym dla najgorszych wrogów, jednak pomyślała, że nie będzie się zniżała do jej poziomu, bo coś tam jeszcze maleństwu może do głowy przyjść. Zerknęła na chłopaka, który teraz także wpatrywał się w nieznajomą. No c'mooon! Wszyscy lecą na blondynki?! -Jakiś problem? - Powiedziała w miarę głośno do dziewczynki. Jej ton w głosie był oschły i złośliwy. Gdyby blondynka nie parsknęła tak dziwacznie, może Evita nawet podeszłaby do niej i się grzecznie przywitała, ale... No cóż można powiedzieć...
Och, no nie, została zauważona! Co za pech. Cóż, skoro swoją obecnością i tak zaburzyła naturalny obrót spraw, dalsza ingerencja nie miała większego znaczenia. Widać parsknięcie faktycznie nie było najdyskretniejsze, bo dziewczyna zwróciła się do niej z wyrzutem. UPS, polowanie nie wyszło przez Splend? Szkoda, naprawdę. Hayley nie sądziła, że ta sytuacja nada się do tego, by się wyrzyć, ale najwidoczniej szczęście się do niej uśmiechnęło. Uśmiechnęła się kpiąco i zaśmiała krótko bez humoru. - Ja? Problem? - spytała tonem sugerującym, że w tym towarzystwie ktoś inny może mieć problemy, natury egzystencjalnej w dodatku. - Och, skądże, ale dziękuję, że pytasz. Chociaż tym, czego teraz potrzebowała, był akt przemocy i wandalizmu, drobne złośliwości i nuta cynizmu i tak działały kojąco. Przeważnie nie była osobą wszczynającą kłótnie, ale teraz... cóż, miała ochotę zaczepiać i trącać ego studentki, póki nie dojdzie do czegoś spektakularnego.
Skrzywiła się, gdy dziewczyna coś powiedziała. Co ona sobie myśli? Że będzie zadzierać z Evitą Amarillo?! Fuknęła. Siedziała dość blisko Jamie'go, jednak nie odsunęła się od niego z byle powodu, że jakaś dziecinka ich nakryła na bezsensownym w zasadzie pocieszaniu. Poprawiła swoje brązowe włosy, spoglądając na twarz młodej. Na jej ustach cały czas gościł złośliwy uśmieszek, pokazujący jak nie interesuje ją osoba, która właśnie przed chwilą została zdemaskowana głupawym prychnięciem. -No to idź, dziecinko do zamku. Późno już, może ci się coś stać. - Zaśmiała się głośno, spoglądając na chłopaka. Tak na prawdę nie miała dzisiaj ochoty na kłótnie. Szykowała się niezła impreza, więc Evita była w świetnym humorze. Brakowało jej tylko Ognistej Whisky, którą tak uwielbiała pić. Gdyby miała choć troszeczkę przy sobie, na pewno wylałaby całą zawartość na dziewczynę. Ale zaraz... Nie będzie marnowała alkoholu na takie coś ! Wywróciła oczami i zawiesiła wzrok na pierwszym lepszym oknie zamku.
Jakże jej spodobało się to fuknięcie, które mogłaby przysiąc, dosłyszała. Muzyka dla uszu! Widać wystarczyło stać sobie na dziedzińcu, by denerwować dziewczę - no tak, w końcu widać było gołym okiem, że ma ochotę na małe sam na sam z chłopakiem, bez względu na to, co on sobie może myśleć na ten temat, a Hayls krzyżowała jej niecne plany! Cóż, sądząc, że przeganiana tymi słowami podkuli ogon i ucieknią, skomląc, studentka(?) myliła się. Ludzie, którzy sądzili, że są mądrzejsi, lepsi, wspanialsi, inteligentniejsi, czy też inne "ejsi", tylko dlatego, że mają kilka lat więcej, byli ulubionym typem Hay - no, bo czy nie byli komiczni? Byli! Do tego stopnia, że gryfonce naprawdę zrobiło się wesoło, a przynajmniej na to wyglądało. - No faktycznie, już ciemno - przytaknęła, nie odrywając wzroku od oburzonego dziewczęcia, a cyniczny uśmiech, w którym czaiła się pogarda, nie schodził z jej ust. - Ale zostanę tutaj, dziękuję za troskę. Lubię adrenalinę.
Zakładam, że Jamie nadzwyczaj głęboko zanurzył się w dywagacjach natury czysto abstrakcyjnych, tudzież płeć piękna w błyskawicznym tempie jest w stanie narobić tyle frajdy ile dostarczyły Chavesowi w tej sytuacji, bo - serio - nawet nie zauważył gdy z jednej kobiety w najbliższej odległości "zrobiły się" dwie, gdy owe dwie zdążyły skumulować między sobą bzdurne napięcie, czy gdy rzeczona "druga" okazała się tą postronną gromowładną obserwatorkę, którą sam zauważył pół minuty temu. Zmniejszenie dystansu pozwoliło Benjaminowi na bliższe, kolokwializując, oględziny dziewczyny. Na oko - nieco młodsza nieklasyczna blondi. Nieco - bo już nie raz nie dwa Ben fatalnie oszacował wiek towarzysza, sugerując się samym wzrostem, stylem czy nawet głosem. A w niej, ukonkretniając: wyrazie jej twarzy, było coś nieco dojrzalszego niż szesnastkowe prowokacyjno-buntownicze zakałapućkanie. A nieklasyczna - gdyż mimo rysów aniołka, porcelanowej skórze, lśniących włosów et cetera, z którymi idealnie komponowałaby się jakaś superdooper kiecunia - sugeruję się kp zakładając, że w nic podobnego nie jest ubrana, popraw mnie jeślim w błędzie. Reasumując: rozwijający się wątek, którego dla dobra sumienia Ben nie mógł nazwać miłą, niezobowiązującą pogawędką, mógł być - jeśli nie oszałamiającą rozrywką - przynajmniej ratunkiem dla jego skołatanego wnętrza. Chwilę pozostawał w bezruchu i bezgłosie, przekrzywiając głowę lekko w stronę lewego ramienia, po czym bezceremonialnie uśmiechnął się nad wyraz szeroko, co w gruncie rzeczy jawnie kontrastowało z miną Evity, przypominającą wyraz twarzy rozwścieczonej surykatki. Ignorując wszelkie instynkty samozachowawcze odbił się piętą od murku, wstał i wyciągnął ochoczo lodowatą dłoń w stronę blondynki, taksując wzrokiem jej twarz. Bingo, dobrze prawi. - Benjamin Chaves żąda adrenaliny, uwierz - świdrował wzrokiem jej twarz, dość perswazyjnie, niemal przekazując telepatycznie błaganie: "Zrób coś co sprowokuje jej napływ".
Hayley z uniesionymi odrobinę brawiami patrzyła wyczekująco na studentkę, spodziewając się riposty. Chociaż, po dłuższym zastanowieniu, nie musiała to być riposta. Mogła też ewentualnie wyciągnąć różdżkę, ewentualnie zainicjować walkę na pięści, no, cokolwiek. Była widocznie rozzłoszczona, a nie wyglądała na osobę, która daje spokój - przynajmniej takie miała co do niej oczekiwania Hay. W sumie prawie zapomniała, że w tej scenie uczestniczy jeszcze jedna osoba. Teoretycznie - bo cały czas pamiętała, że jest tam, siedzi, ale nie spodziewała się, w sumie nie wiedzieć czemu, jego udziału w tej wymianie zdań. Toteż gdy ni stąd ni zowąd wyciągnął do niej rękę, spojrzała na nią, lekko zdezorientowana, ale automatycznie uścisnęła ją swoją własną, równie lodowatą dłonią. Nie do końca zrozumiała jego wypowiedź - nie można jej winić, bo umysł miała skołatany i wycieńczony. Nie wpadła na to, że chłopak może mówić o sobie samym w trzeciej osobie, więc chwilę zajęło jej rozgryzanie, kim jest osoba wspomniana przez studenta. Po chwili jednak skupiła się na drugiej części jego wypowiedzi. Jeden kącik ust uniósł się lekko w górę, wzrok odwróciła na powrót w stronę dziewczęcia, po trochu zmęczona intensywnością spokrzenia faceta. Cóż, adrenalinę dało się wyegzekwować, ale przecie przy współpracy studentki, która jakoś ucichła, a Hayley średnio miała pomysł na efektowną prowokację. Zmierzyła ją całą wzrokiem. Faktycznie wyglądała jak rozwścieczona surykatka. - Chyba już wiem, co ci dolega - powiedziała powoli, nie zastanawiając się nad treścią swojej wypowiedzi.
Tak się czasem działo, że w chwilach kryzysu logika, kurtuazja, instynkt samozachowawczy odbiegały na margines, robiąc szerokie przejście w drzwiach dla absurdu, anormalności, i innych a-rzeczy. Źle się dzieje gdy w takich chwilach nie ma wśród rozmówców kogokolwiek na tyle wyrozumiałego i spostrzegawczego, by zauważył i zaingerował. A tak właściwie Benjamin aktualnie się czuł, nie inaczej. Jego dramatyzm był ignorowany, traktowany totalnie lekceważąco i w rzeczy samej zaiste przesadzony. Niebotycznie. Ben natomiast się bez skrupułów użalał nad sobą, racja. Jego wybujałe do granic możliwości ego było poharatane bestialsko niczym zakrzywionym ostrzem harpuna. Za mało uwagi poświęcanej jemu, zbyt wiele uwagi rozproszonej. Wypuścił ze świstem powietrze spomiędzy górnych jedynek, wznosząc oczy ku niebu, gdyż zrozumiał, że blondynka zwraca się PONOWNIE do Evity. Dramat. - Czemu tak robicie? - wzruszył ramionami, mamrocząc beznamiętnie. - Ludzie zanim się "znielubią" powinni znaleźć ku temu przyczynę - dodał błyskotliwie, bawiąc się suwakiem kurtki. Nadzieja na rozrywkę prysła.
Cóż, Halszka nie zauważała u ludzi potrzeb tego rzędu, ale to nawet dla nich lepiej, bo zazwyczaj pogłębiłaby specjalnie wrażenie ignorowania. A to przecież nic dziwnego, że skupiła uwagę na studentce, skoro miała potzrebę wyzłośliwienia się i poznęcania tudzież potyczki. Mogła ewentualnie coś rozwalić, ale do tego wróci później. A wróci na pewno, bo dziewczę nagle zamilkło, może zbyt wzburzone, może zbyt przytłoczone - kto je tam wie. Zdecydowanie nie było już przydatne do poprawy humoru, takie milczące i nastroszone. Halszka zmierzyła je jeszcze pogardliwym spojrzeniem, zanim zwróciła się do Benjamina. - Czasami do tego wystarczą pierwotne instynkty - powiedziała, przyglądając się mu uważniej. Tak trochę... prześwietlająco. Ale właściwie był to tylko sposób przyglądania się, bo nic, naijmy to, nadprogramowego nigdy nie dostrzegała z braku odpowiednich umiejętności.
Może i dziewczę zamilkło ale już na wdechu szykującemu odpowiedź Benjaminowi przerwał tłum rozregulowanych emocjonalnie uczniaków. Właściwie - oczywiście - Ben nie miał jakichkolwiek logicznych podstaw oskarżać mijającą ich grupę różnobarwną o owe rozregulowanie, noale. Przypisał sobie to prawo. Więc je ma, proste. Doszedł do takiego wniosku sumując spostrzeżenia dotyczące ich rozhisteryzowania, rozzemocjonowania, rozwichrowania i totalnego nieogaru. Takoż z uniesioną w połowie drogi do rozczochranych włosów (tak wiesz, mrrgrr celowo nieogarniętych sołseksi) ręką i wpół otwartymi ustami przeczekał chwilę. Prędko jednak zrezygnował z podtrzymywania tematu jeśli takowy w ogóle zaistniał zwracając uwagę na spojrzenie dziewczyny. - Jacię, ty taka jesteś - wytknął niemal z wyrzutem, oczywiście nie zamierzając podobnego tonu przybierać. - Lubię ludzi którzy patrzą. Bo w gruncie rzeczy niewielu tak do końca "patrzy" - wytłumaczył naprędce, jakby to rozjaśniało kwestię. - Rozumiesz, często lubią rzucać okiem, miotacze jebane - skrzywił się, uświadamiając sobie kiepski dowcip, który właśnie zaserwował. - Wyzbyli się tego, co powinno być naturalne, swojego rodzaju... - przemyślał odpowiednie określenie, chcąc utrafić sedno - ...pierwotnych instynktów - podsumował z szerokim uśmiechem, niezmiernie dumny z siebie iż jeszcze w jakiś cudny sposób nawiązał do poprzedniej wypowiedzi rozmówczyni. To spojrzenie, na temat którego właśnie wygłosił najbardziej pokręconą teorię ever było w gruncie rzeczy świdrujące i analizujące. Jak tak patrzyła to się miało wrażenie, że rozkłada na części wtórne. Lubił gdy kontakt wzrokowy nie opiera się jedynie na pobieżnym "przeglądzie".
Grupy uczniaków zazwyczaj były rozregulowane emocjonalnie. Niegrupy w sumie również. Większość mieszkańców zamku była, więc Jamie miał pełne prawo tak sobie tłumaczyć ich rozemocjonowanie. Wiek buntu i takie tam. Tak właściwie, to miał szczęście, że mu się trafiła Halszka w patrzącym nastroju, skoro lubił takich ludzi, bo ona bardzo rzadko i mało komu patrzyła w oczy podczas rozmowy. Najczęściej odwracała wzrok, patrzyła gdzieś, nie wiadomo gdzie, obserwowała chmurki, plamy na dywanie i inne takie. Jakoś tak ją tremowało patrzenie ludziom w oczy, nie widzieć lub wiedzieć czemu. Ale teraz tak jakoś wyszło, być może miało to związek z jej mało pojednawczym nastrojem. Przez chwilę Halszka miała wrażenie, że mówi on nadal o tym całym nielubieniu i już chciała się oburzyć, nawet zdążyła się trochę najeżyć, szykowała pretensjonalne "jaka?". Trochę ją zaskoczył tym stwierdzeniem o patrzeniu, co też natychmiast odmalowało się na jej białej twarzyczce. - A ja mam wrażenie, że właśnie cały czas się gapią, jakby nie mieli gdzie oczu podziać. - Bo jak ktoś na nią zbyt intensywnie patrzy, też nie lubiła. Z tych samych powodów, z których ludziom nie lubiła patrzeć w oczy. - Może po prostu w moim przypadku mają na co patrzeć - rzuciła z rozbawiono-złośliwym uśmieszkiem. Oczywiście miało to być tylko drobną złośliwością, bo wcale nie uważała, że nie było na co patrzeć. No wiadomo, to ten sołseksi nieład.
Nie no jak to. W głęboko zakorzenionym przekonaniu Bena byli przecież ludzie-widma. Ci błądzący gdzieś za marginesem, wtuleni, niemal wkomponowani w mury, zazwyczaj nie chcący być w tłumie bo to takie so mainstream. Podobnie jak spożywanie posiłków w WS, brr. Strach się bać a nawet podobną koncepcję dopuszczać do siebie. Nie wiem jak brzmi hogwarcka odmiana hipsterskiego motłochu ale mnożyło się to jak króliki. No właśnie. Jakby tylko Jamie słyszał te myśli Hay... to znaczy, to co tyczyło się patrzącego humoru i jego przeciwieństwa. Bo takie właśnie pobudki różnych zachowań niemiłosiernie intrygowały go od dawien dawna. DLACZEGO ludzie reagują tak a nie inaczej. PO CO często chcą się wtopić w tłum i zachowywać jak reszta. JAKIM PRAWEM owa reszta kreuje konkretną jednostkę. No tak,ale to zbyt wiele dywagacji jak na zerowy poziom upojenia alkoholowego łamane przez eliksirowego łamane przez narkotykowego łamane przez jakiegokolwiek innego. Kiedyś pewnie potoczy się podobna konwersacja ale to nie jest dobry dzień na roztrząsanie kwestii, które nie są równie błahe jak to czy w przypadku Benjamina jest na co patrzeć, czy nie. Bo akurat tu w tej konkretnej chwili ugodziła w czuły punkt. Kto śmie zakładać, nawet jedynie w ramach drobnej złośliwości, że fantastyczne "ja" Jamie'go nie jest perfekcyjne? Uniósł kąt ust i z pozorowanym politowaniem, przełamanym jednak sympatią, spojrzał z ukosa na nią. - Skarbie... - zaczął po głośnym sapnięciu, próbując zachować powagę - i ty, i ja, i każdy postronny obserwator - dokonał zamaszystego ruchu prawym ramieniem - wie, że nie istnieje niewiasta orientacji NORMALNEJ, która na mój widok nie ma kisielu w majtach - decydując się na przesadę na pełnej, zaszalał nonszalancko brwiami i wyuczonym ruchem odrzucił "nieład" wpadający do oczu. Tak coby się napatrzeć dziołcha mogła, no!
Stąd też takie słowa jak „zazwyczaj” i „większość”, bo i owszem, byli tacy. Chowali się głęboko pod tą rozwrzeszczaną pseudo magnaterią, rzadko się ich widywało, a ruchliwość tych emocjonalnie nieposkładanych prowadziła do tego, że czasami się kogoś policzyło jako dwie osoby. Stąd przy szacowaniu wychodziło, że jest tych cichych znacznie mniej. W rzeczywistości w sumie kto ich tam wie, może i było ich nawet całkiem sporo. Nawet gdyby słyszał i nawet, gdyby zapytał, niewiele by się dowiedział, bo w końcu skąd niby Halszka miałaby to wiedzieć? Pewnie zaskoczyłoby ją takie pytanie, pewnie uświadomiło co do pewnych faktów jej zachowania. Ale to leżało raczej w jej podświadomości, w tych pierwotnych instynktach i automatycznych zachowaniach. Sama nigdy nie zastanawiała się nad tym an tyle długo, żeby wysnuć konkretny wniosek, musiałaby się tym bardziej przejąć, żeby w ogóle częściej to zauważać. - Tak, tak. – Pokiwała głową. – Konsekwencje tego już się dało zauważyć. Można wysnuć wniosek, że taka pozycja niesie ze sobą wiele zagrożeń. – Owy złośliwo-rozbawiony uśmieszek nie schodził jej z ust. – A poza tym pozwolę sobie zauważyć, ze jesteś niepoprawny politycznie.
No racja. Ciężko pytać o podświadomość i owoce jej pracy, bo to tak jakby najmniej uchwytna w człowieku rzecz. Dlatego Benjamina rajcują sny i takie tam, nasłuchał się, że podczas snu do głosu dochodzi to wszystko co najgłębiej. Może przerażać taka sprawa ale w gruncie rzeczy jest totalnie intrygująca. Właściwie to chyba jedyny nieograniczony czynnik. Zero kontroli czyli szerokie pole do manewru, dobrze byłoby tak chociaż raz dać się jej ponieść. Tymczasem może warto dać się ponieść nieco bardziej efektywnej konwersacji, czy coś. Bo bajdurzyć w głowie o pierdołach można zdecydowanie bezcelowo. Tak więc jakkolwiek słowa Hay mogły mile połechtać jego ego, doszukiwał się w nich sarkastycznej drwiny bo - niestety - ludziom do końca nie ufał, więc z podejrzliwym wyrazem twarzy rozejrzał się dyskretnie, łowiąc wzrokiem wszelki "efekt" jak to dziewczyna ujęła. O wcześniejszej rozmówczyni w ogóle zapomniał, więc jej to się pod uwagę nie bierze. - Zagrożeń, mówisz? - uniósł brwi, mierząc ją wzrokiem. - Znaczy jakieś inne masz na myśli poza ograniczeniem prywatności, podniesieniem poczucia wartości i narażeniem na zbiorowe omdlenia w zasięgu pięćdziesięciu metrów? A niepoprawność polityczna to w sumie najsłabsza obelga jaką dane mi było słyszeć, chyba że w jakiś oryginalny sposób ją interpretujesz, hmm? - uśmiechnął się szeroko, przydeptując w miejscu. Właściwie oświeciło go w tej chwili, że wkrótce może rozpocząć się planowane studenckie coś w zamku i planował zagadnąć za chwilę czy nie skierują swoich kroków w jego stronę - ocenił powierzchownie iż dziewczyna kwalifikuje się na uczestnika - ale to za chwilę, jeszcze jest czas.
Z takimi schizowymi snami, jakie niekiedy miewała Splend, wizja rozważania i psychoanalizy mogła trochę przerażać. Sama Hay niezbyt często zagłębiała się w niezbadane przestrzenie swojej jaźni, bo obawiała się, że tego na różne sposoby nie przeżyje. Zresztą, nie miała zbyt dużo materiałów pomocniczych, bo jej świadomość dla własnego bezpieczeństwa wypierała wszystkie sny w kilka minut lub godzin. - To nie miała być obelga - powiedziała, ignorując pierwsze pytanie. - Stwierdzenie faktu. Przykra prawda. Szara rzeczywistość. Uśmieszek wreszcie został zastąpiony przez trudny do zidentyfikowania wyraz twarzy, bo zegar biologiczny Hay również zaalarmował o imprezie. No tak, bo to już prawie że TA godzina. - To nie dzisiaj ma być ta wielka libacja? - rzuciła, chociaż właściwie nie zdecydowała jeszcze, czy iść, czy nie. Tak po prawdzie, nie bardzo miała ochoptę wybierać się na tę imprezę. Nie miała wprawdzie nic przeciwko alkoholowi, ale też nie lubiła zbyt tłumnych libacji, nie lubiła zapachu spoconych ciał stłoczonych w jednym miejscu, dymu i ekscytacji. Wolała kameralne spotkania. Wyobraziła sobie jednak, jak tego wieczora siedzi samotnie w dormitorium, gapiąc się w baldahim swojego łóżka, że skórzaną kurtką na kolanach i poczuła, że chwilowo ma dość takiego bezsensownego egzystowania. Cholera, miała siedemnaście lat! Jeszcze nie czas na zgorzknienie i samotność, prawdaż? Po kilkusekundowym natarciu batalionów Drugiej Hayley na Pierwszą Hayley, była już gotowa psychiczne na schlanie się w trzy dupy. - To chyba nawet się już zaczęło.
Niezbadana jaźń musi przecież kiedyś zostać odkryta, przewertowana i poddana analizie. Tak trzeba bo takie jest przeznaczenie wszystkiego co istnieje - ma być poznane, definitywnie. I tyczy się to zarówno wszelkich poziomów tej mniej i bardziej świado -mości, rzeczy które się napataczają regularnie pod nasze nogi no i - właściwie przede wszystkim - ludzi. Przeca oni tak bardzo zbliżenia potrzebują. Więc warto oczywiście z racji czysto moralnych i empatycznych umożliwić owe zbliżenia, pierwszego stopnia najlepiej. Bo trzeba się poznawać. Na przykład owa rozmówczyni, której - ej - nie odkrył w gruncie rzeczy jeszcze imienia, wtf what is air... zdaje się być całkiem godną poznania. Się rozmawia miło przyjemnie i niezobowiązująco, nie śmierdzi i nie przegapiła lekcji szyderstwa, spoko. Więc właściwie czemu nie...? - Zdaje się, że masz rację, dzisiejszy dzień właściwie miał być ową wyczekiwaną i nieuchronnie zbliżającą się datą plamy na honorze społeczeństwa studenckiego Hogwartu - wzruszył ramionami, pozornie nieprzejęty, w głębi już zakałapućkany na samą myśl o oczekiwanych hektolitrach środków upojenia i kilogramach odlotu, uau. - Ja pierdolę, chodźmy tam w końcu... - nie wytrzymując dłużej wywrócił oczyma, chwycił za nadgarstek dziewczynę i nabierając tempa ruszył w stronę zapomnienia.
Panienka Levittoux pojawiła się na pustym dziedzińcu. Wszystko było pokryte białym, lekkim puchem, który w dotyku był zimny jak serca niektórych ludzi w szkole. Zauważyła ostatnio, że obojętność na uczucia stała się bardzo modna wśród tutejszej młodzieży. Ona sama nie była kiedyś święta ale wydoroślała i stara się myśleć przyszłościowo. Jednak czasami ujawnia się w niej ta dawna chęć szaleństwa jakiego doświadczyła w poprzednich klasach z przypadkowymi osobami. Drobną dłonią wygładziła kremowy szalik po czym odgarnęła długie pofalowane włosy na plecy. Miała na sobie karmelowy płaszczyk i ciemne koturny, które dodawały jej wzrostu. Uwielbiała nosić takie buty, bo uważała, że sylwetka staje się smuklejsza. Stanęła przy zamarzniętej fontannie i spojrzała na niebo, z którego zaczęły wylatywać płatki śniegu. Niesamowite było to, że każdy płatek był inny. Podobnie było z ludźmi, na szczęście nikt nie był taki sam. Po kilkunastu sekundach spuściła głowę patrząc na swoje ośnieżone buty. Była trochę zawiedziona, bo sądziła, że spotka tutaj kogoś komu mogłaby dotrzymać towarzystwa. Elizabeth nienawidziła samotności, była bardzo towarzyską osobą dzięki czemu miała pełno znajomych, na których mogła liczyć. Brakowało jej jednak kogoś, kogo mogłaby przytulić, z kim chodziłaby na romantyczne spacery..oo taak. Chciała doświadczyć miłości ale nie szukała jej na siłę, uważała, że sama z czasem przyjdzie i ją zaskoczy. Westchnęła z nadzieją czekając aż ktoś pojawi się na dziedzińcu i wyrwie ją z rozmyślań.
Cóż, Char z całą pewnością nie przyszedł tu szukać szczęścia, miłości, ani romantycznie porozmyślać o nieszczególnie interesujących współczesną publikę tematach. Właściwie to przylazł tu tylko dlatego, że zauważył, że ktoś kręci się po dziedzińcu i miał nadzieję na jakieś wielkie, dziwne ognisko w zamarzniętej fontannie i imprezę, po której trzy czwarte populacji tej szkoły zostałoby wywalone, ale za to z jakimi wspomnieniami! Wyszedł na śnieg, ubrany w bluzę tak białą, jak jego włosy, co dla romantyków mogłoby być sytuacją dość ciekawą, gdyż spadające płatki niknęły mu na głowie nie pozostawiając po sobie żadnego – ani jaśniejszego, ani ciemniejszego – śladu. Właściwie gdyby nie jego chamska twarz naprawdę wyglądałby jak ósmy cud świata, podczas gdy w tym momencie musiał zadowolić się jedynie mianem zjawiskowego. Szybko się jednak zorientował, że obecna tu Elizabeth, którą kojarzył z zajęć czy innego miejsca, sam nie bardzo wiedział, nie miała zamiaru zrobienia niczego, co można by wpisać do standardowej listy rzeczy niecodziennych. Stał tak przez chwilę nieco zawiedziony, ignorując wszechobecny chłód i ogólną śnieżną zadymkę, która postawiła sobie za punkt honoru oderwać mu skórę od twarzy i rąk.
Po kilku minutach bezsensownego wpatrywania się w buty podniosła głowę i ujrzała chłopaka, którego widywała na zajęciach ale nie miała z nim większego kontaktu. Na historii magii zawsze siedział niedaleko, więc Elizabeth miała okazję mu się dokładniej przyjrzeć. Miał białe włosy tak jak jej dawny znajomy - Igor. Wiedziała, że Puchon był albinosem, kiedyś jakieś dziewczyny w dormitorium o nim wspominały i zapadło jej to w pamięć. Krukonka nie chciała nigdy mieć z nim jakiegoś większego kontaktu, bo po prostu wydawał jej się wredny. Zazwyczaj przybierał taki wyraz twarzy jakby miał kogoś zaraz zamordować i zakopać w zakazanym lesie. Ona zaś była przeciwieństwem, zawsze chodziła z szerokim uśmiechem i chętnie dotrzymywała innym towarzystwa. No ale nie oceniajmy nikogo po wyglądzie, może Puchon jest miłym człowiekiem! Przejechała delikatnie opuszkami palców po lekko zaróżowionym policzku od mrozu. Po chwili przyglądania się chłopakowi oderwała się od zamarzniętej fontanny i powolnym krokiem ruszyła w jego stronę. Nie miała zamiaru stać jak kołek i marznąć sama. Zastanawiała się czy zadać mu jakieś pytanie czy może rzucić zwykłe "cześć". Pokręciła głową aby odpędzić te wszystkie myśli i postawiła na spontaniczność. Stanęła przed nim i zacisnęła zamarznięte palce w piąstki, żałowała teraz, że nie wzięła rękawiczek z dormitorium. - Co Ty tutaj robisz? - Wypaliła zanim ugryzła się w język, mogła przecież go olać albo tylko się przywitać. Trudno, czasu nie cofnie!
Sprawa z Chardielem przedstawiała się mniej więcej tak, że wybitnie nie tolerował on spontaniczności. To znaczy w kontaktach międzyludzkich przeważnie, nie lubił sytuacji, kiedy ktoś traktował go jak super kumpla forever and ever i w ogóle do grobowej deski NIE BĘDĄC NIM. Zwykłe „cześć” potrafiło obudzić w nim naprawdę najgorsze instynkty, z którymi raczej nikt nie chciał mieć do czynienia. Ale to tylko jak był trzeźwy. Co nie zmienia faktu, że fantastycznie uroczy z niego chłopak, nie ma co ukrywać. Toteż trochę zaskoczyło go, że takie dziecię, taka niewinna Krukoneczka z miejsca na niego naskoczyła. Czyżby stracił tę odrobinę tajemniczości, że już wszyscy dookoła wiedzą, jaki jest, do czego jest zdolny i jak trzeba się z nim obchodzić? Aż uśmiechnął się w swój charakterystycznie zaraźliwy, ujmujący sposób (nieświadomie, gdyż ostatnie, czego sobie życzył, to zrobić na kimś pozytywne, wręcz sympatyczne wrażenie). - Śledzę cię – odparł, czy nawet odparował beznamiętnym tonem, co mocno kontrastowało z owym słonecznym uśmiechem, którym wciąż ją raczył. – Właśnie miałem cię zaciągnąć za kolumny i wykorzystać, ale no, odkryłaś mnie – wzruszył lekko ramionami, przyglądając jej się w bezwstydnie bezczelny sposób, wręcz taksując dziewczynę od góry do dołu. Oczywiście wszystko zmyślił, ale ciekawy był, jaki będzie jej odzew. Nie spodziewał się niczego wielkiego, ale w końcu kto mu kiedykolwiek zabronił pomarnować od czasu do czasu kilka minut na pizgającym mrozie z dziewczyną bez ikry? No kto?
Położyła dłonie na biodrach przyglądając się chłopakowi z iskierką zaciekawienia w oku. Oczywiście próbowała przybrać obojętną minę i znudzony ton głosu ale nie była dobrą aktorką. Hamowanie swych uczuć i emocji było dla niej bardzo trudną rzeczą. - Och, co za nieszczęście, na to czekałam od lat - Powiedziała z nutką ironii w głosie po czym szeroko (jak na złość) się uśmiechnęła pokazując rządek równych zębów. Nie podobało jej się to w jaki sposób chłopak na nią patrzył ale na to już nic nie poradzi. Starała się być pozytywnie nastawiona do rozmówcy. Dyskretnie oblizała bladoróżowe usta i przestąpiła z nogi na nogę przenosząc wzrok na niebo, śnieg wreszcie przestał sypać. Niestety pewnie biały puch nieraz jeszcze zaskoczy uczniów Hogwartu w tym roku. Elizabeth kilka lat temu uwielbiała zimę, lepienie bałwana i bitwę na śnieżki ale z upływem czasu tak ekscytacja minęła. Czasami miała ochotę wrócić do tych beztroskich czasów kiedy to jedynym zmartwieniem było to jaki smak soku sobie nalać. Powstrzymała westchnięcie i powróciła wzrokiem do Puchona. Musiała przyznać w myślach, że jego uroda jest niesamowita. Z chęcią by go sfotografowała, przecież uwielbiała robić ludziom sesje zdjęciowe! Przypuszczała jednak, że chłopak za nic się nie zgodzi aby zostać chociaż na chwilę modelem. Ale przecież nie zaszkodzi zapytać! Taka myśl przemknęła jej przez głowę ale i szybko zniknęła. Może kiedyś ta znajomość pozytywnie się rozwinie i zdjęcia będą zrobione, no właśnie...MOŻE.
Tak tak, osiemnastka to trudny czas w życiu wielu osób. Ta rodzina na utrzymaniu, stadko niewychowanych, barbarzyńskich dzieci, własna kariera i współmałżonek darmozjad, który nie pomaga w niczym. Chardiel mógłby teraz terapeutycznie pokiwać głową i przyznać Elizabeth rację co do trudności jej egzystencji, gdyby tylko umiał czytać jej w myślach. Albo chociaż gdyby tylko się z tym zgadzał. Dla niego życiowym problemem numer jeden nadal był smak soku, którym miał zamiar popić śniadanie, bo bądź co bądź to sprawa cokolwiek istotna. W końcu nie wszystko smakuje dobrze ze wszystkim, no nie? A że prawdopodobnie ta szkoła nie była jeszcze gotowa na to, by zamienić poranny sok dyniowy na jakąś ciekawszą procentową flaszkę, to jeszcze tylko pogarszało cała sytuację. - To co za problem – rzucił tylko niedbale na jej słowa, po czym zerknął na kolumny, co było bardzo oczywistym znakiem dla dziewczyny, żeby się nie krępowała. Ale i tak była całkiem niezła, w końcu nie spłonęła rumieńcem i nie zaczęła się jąkać, nie uderzyła go w twarz i nie odeszła obrażona, czego absolutnie się po niej nie spodziewał. Ach ta współczesna młodzież, popsuta i przeżarta przez rozwiązłość do szpiku kości. Natomiast co do tego modelowania… W sumie szkoda słów, ale właściwie dobrze, że dziewczyna nie powiedziała tego na głos. Delikatnie mówiąc Char, chociaż nie był jakimś specjalnym przeciwnikiem aparatu używanego w zacnych celach (upamiętnienie wiekopomnych chwili, cudzego zgonu tudzież jego własnego, ogólnie dobrej zabawy) do samego pomysłu odniósłby się zapewne delikatnie mówiąc… Sceptycznie.
Wiadomo, że Elizabeth nie miała jakiegoś ciężkiego życia w porównaniu do innych ale nie było przecież już tak łatwo jak kiedyś. Miała pełno nauki na głowie, decyzji, które będzie musiała rozsądnie podjąć, bo wpłyną one na jej dalsze życie. Była też przecież wielką romantyczką i samym nieszczęściem było to, że jeszcze nie poznała miłości swojego życia. Zawsze wyobrażała sobie, że gdzieś w pięknej scenerii ujrzy mężczyznę i zakocha się w nim od pierwszego wejrzenia, później będą się gdzieś kochać przez cały wieczór a później przytulać i rozmawiać. Na szczęście jej kuzynka wbiła jej do głowy to, że takie rzeczy się nie zdarzają, a romantyczna miłość istnieje tylko w powieściach mugolskich pisarzy. Jednak panienka Levittoux gdzieś tam w głębi nadal wierzy w potęgę tego uczucia, mogła się urodzić w innej epoce! Nie znała Chardiela ale wydawało jej się, że do wszystkiego podchodzi obojętnie, nie przeżywa wszystkiego tak jak ona. Dziewczyna uznała, że przydałaby się jej czasami taka cecha, ale przecież zmieniać na siłę się nie będzie. Od dziecka uczono jej żeby pozostać sobą, bo udawanie kogoś kim się nie jest do niczego nie prowadzi. Mdliło ją na widok tych wszystkich panienek, które robiły różne głupstwa pod publikę. Podążyła za wzrokiem Puchona i wzruszyła ramionami. - Tylko na tyle Cię stać? Kolumny? Ja na twoim miejscu pomyślałabym o jakimś bardziej interesującym i ekstremalnym miejscu - Odparła dosyć spokojnym tonem zatrzymując wzrok na wardze chłopaka, która była przebita. Zdążyła zauważyć, że jego uszy również były ozdobione kolczykami. Ciekawe czy ma jakieś tatuaże! Ona sama zawsze chciała się wydziarać ale znajomi tego nie popierali. Obiecała sobie jednak, że kiedyś i tak to zrobi, na przekór wszystkim. Wbrew pozorom czasami ujawniały się w niej cechy typowej buntowniczki.
Cóż, nie mógł ani nie chciał ukryć tego, że był coraz bardziej rozbawiony, co nieco odjęło mu całej tej grozy, którą wręcz zionąąąłłł. Bo był taki zły. - Zaskoczyłaś mnie, to improwizuję – powiedział beztrosko, po raz kolejny delikatnie wyginając kąciki ust, w czym co prawda była pewna sceptyczna, protekcjonalna nutka, ale wciąż całkiem miło się patrzyło. – Co jest nieekstremalnego w kolumnach? Zimny kamień za plecami, dookoła śnieg, ogólnie dość chłodno i niewygodnie. Ktoś może zobaczyć albo usłyszeć– w miarę jak wypowiadał te słowa oczy błyszczały mu coraz bardziej (no nie od łez, niestety), aż na sam koniec wręcz płonęły dzikim rozbawieniem. Chociaż nie mógł się powstrzymać od wyobrażania sobie, jakby to faktycznie było. Nie, żeby na coś liczył, w końcu to był Hogwart i cna Krukonka, którą dopiero co „poznał”. Bez przesady. Acz jeszcze kilka takich rozmów i kto wie, kto wie, może coś z tej tu wyrośnie i się wyrobi. Tudzież okaże się, że ocenianie po pozorach to jednak zła strategia, nad czym widocznie nieuchronnie teraz pracowała. W każdym razie Char przestąpił z nogi na nogę w zimnie północnej Szkocji, za punkt honoru stawiając sobie teraz wystanie w tym miejscu. Mimo zimna, mimo braku kurtki, mimo wszystko odwrót byłby teraz potraktowany jako kapitulacja, a było przecież tak miło. - To jak będzie? – zainteresował się uprzejmie po tych kilkunastu sekundach, które dał dziewczynie do zastanowienia się. No jak prawdziwy gentelman.
Udało jej się dostrzec te odrobinkę rozbawienia w oku chłopaka, co prawda nie było to pewnie nic pozytywnego ale chociaż posiadał jakieś tam poczucie humoru. Jeszcze raz na ułamek sekundy zerknęła w stronę kolumn, mogłoby tam być dosyć ciekawie. Przynajmniej doświadczyłaby czegoś nowego co zapamiętałby na długi czas. Ale Eliz, o czym Ty myślisz, przecież masz swoje zasady! Odpędziła te wszystkie swoje wyobrażenia i fantazje powracając myślami do panującego wokół niej otoczenia. Pukiel złocistych włosów zsunął jej się na twarz i zasłonił widok. Po sekundzie zaczesała go za ucho, co da ulgę jedynie, że przyjdzie większy wiatr i rozwieje jej długie włosy we wszystkie strony. Czasami taki podmuch powietrza był przydatny podczas sesji zdjęciowej, dziewczyna na samą myśl się uśmiechnęła mając już kolejny plan w głowie. - Wydaje mi się, że są bardziej ekstremalne miejsca - Powiedziała krótko krzyżując ręce pod biustem. Rozejrzała się dookoła jakby chciała się upewnić, że nikt na nich nie patrzy, nikt nie podsłuchuje. - Nic nie będzie, słaba propozycja - Odpowiedziała mu na pytanie, w jej oku pojawił się ledwo zauważalny, tajemniczy błysk. Szczerze mówiąc to nie spodziewała się tego, że chłopak w jakikolwiek zareaguje na jej pierwsze, nieco idiotyczne pytanie. Zobaczymy jak ta bardzooo ambitna rozmowa potoczy się dalej - Pomyślała.