Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Wszedł tu z dwóch powodów, pierwszym był można rzec spacer aby zapoznać się z zmianami, drugim ocena stanu napraw po akcji krewniaka, szedł odziany w czarną płaszcz z szkarłatną podszewkę zapięty pod szyją w dłoni zaś dzierżył czarną mahoniową laskę z srebrną głową feniksa jako zwięczenie, pod płaszczem miał obowiązujący strój studenta z godłem szkoły. Uśmiechnął się widząc że dziedziniec jest już przywrócony do stanu sprzed walki. Zauważył też nową twarz dziewczyny siedzącej na fontannie tej samej którą niegdyś naprawiał magią. O ile go wzrok nie mylił pochłonięta była lekturą nie zamierzał jej przeszkadzać takoż usiadł od niej w pewnej odległości, na sąsiedniej krawędzi fontanny, czekając aż skończy lekturę, zastygł samemu wyciągając spod płaszcza małą książeczkę samemu zaczynając czytać.
Oderwała powoli oczy od liter, które zawsze przynosiły ukojenie. Jej własny świat. Nagle zaczęły do niej docierać kolejne fakty. Pierwszy - książka skończyła się ostatecznie i definitywnie. Drugi - zrobiło się już późno, a ona dopiero teraz to zauważyła. "Czas zacząć znów mocno stąpać po ziemi, Moja Panno!", powiedział głos w jej głowie, łudząco przypominający barwą ton, którym zwracał się do niej ojciec, gdy była dzieckiem. Trzeci, a zarazem najbardziej zastanawiający - niedaleko niej siedział mężczyzna, łudząco przypominający tego, o którym czytała książkę parę dni temu w przerwie między ćwiczeniami. Szare tęczówki błysnęły ciekawością, a na zwykle wyniosłej twarzy, pojawiło się coś ciepłego. Jej druga, nieco bardziej przyjemna natura. - Dobry wieczór - odparła spokojnie, a jej głos przeciął jak sztylet ciążącą między nimi ciszę.
Spokojnie zamknął książkę i schował ją do kieszeni nim ktoś mógłby poznać jej zawartość, odwrócił się w jej kierunku, patrząc w jej szare oczy. -Dobry wieczór- odpowiedział delikatnie skinąwszy głową, pozwalając sobie na delikatny uśmiech, w jej kierunku. -Mogę w czymś służyć, -Zwrócił się spokojnym głębokim głosem w jej kierunku, wstając przy tym spokojnie, spojrzał subtelnie wyjmując zegarek z kieszeni widząc godzinę którą wskazywał. Ale ten czas leci, pomyślał, szybko zauważa cudzą obecność w swoim otoczeniu, zauważyła moja bytność dopiero po paru godzinach.
Musiał jej wybaczyć ten powolną kolej rzeczy, ale ona po prostu była zmęczona, przez co również roztargniona. Przyszła tu zapomnieć i, jak widać, udało jej się znakomicie. Otaksowała go powolnym spojrzeniem, jednak całkiem przyjemnym. Teraz jednak "włączyła" naturalną spostrzegawczość - patrzył na zegarek. Spieszył się, czy tylko sprawdzał? - Służyć? Ależ w niczym, mam od tego skrzaty - odpowiedziała, pozwalając sobie na nieco ironiczną odpowiedź. W szarych tęczówkach dziewczyny zaiskrzyło rozbawienie, a kąciki jej ust powędrowały w górę. Rozejrzała się powoli dookoła, dziedziniec o tej porze tonął w pierwszych oznakach wchodzenia nocy. Mimo wszystko, był faktycznie urokliwy.
- Służyć? Ależ w niczym, mam od tego skrzaty Uśmiechnął się szerzej, po czym odrzekł spokojnym i lekko rozbawionym głosem- Dużo odpowiedzi na to pytanie słyszałem, ale twoja riposta, jest wielce odświeżająca i do tego dosadna- Skłonił głowa w uznaniu- Gratuluję zmysłu jeśli było to zamierzone jeśli zaś nie to pozazdrościć wrodzonego talentu. Ale by nie wyjść na boor, pozwoli Pani że się przedstawię Aleksander Brendan uczęszczam tu na II rok na WMK, z kim mam przyjemność?
A więc miała do czynienia z kimś o większej inteligencji, niż połowa tej szkoły. Jego kultura i kurtuazja wpadła w oko dziewczynie i stała się niebywałym plusem. Martha wstała powoli, podając mu swoją zimną dłoń o chudych, pajęczych palcach. Szare tęczówki błysnęły lekko. - Martha Ink, I rok WMK, Złożone Zaklęcia - odparła bez wahania i ani chwili pauzy. Wyrzuciła to z siebie jednym tchem, zupełnie jakby powoli smakowała tego brzmienia. Nowy tytuł, nie ma co. Przyjemny dla ucha. - A odpowiedź była zamierzona - dodała ciszej, prawie szeptem, uśmiechając się kącikami ust. Zadziwiające, jak dziwną parą towarzyszy musiała być ta dwójka. On wyciągnięty rodem z książek, ona prawie jak każda femme fatale. Czy to nie ciekawe połączenie?
Ujął jej delikatną szczupłą dłoń, w swoją odzianą w czarną rękawice prawą dłoń, po czym skłonił się ku niej i delikatnie dotknął ją pochylając się ustami jakby składając pocałunek. Po nim wyzwolił ją z swej ręki. - Miło mi widzieć, że choć zwyczaj ten nie umarł jeszcze, jestem zaszczycony mogąc poznać Pannę Ink, w tych okolicznościach- Wyprostował się spoglądając na nią z góry, nieuniknione przy jego wzroście około 188 cm i budowie ciała- choć jeśli się nie mylę określić się jako studentka I roku dodając Złożone Zaklęcia nieco się pośpieszyłaś jako, że specjalizację obejmujesz na ostatnim roku, a teraz na I roku będziesz miała przyjemność zapoznawać się również z Historią Zaklęć i o ile pamięć mnie nie myli również z Złożonymi eliksirami, tak czy owak jako student II roku miło mi powitać cię w szeregach Magów, to taka nazwa alegoryczna do ślizgon, krukon czy gryfon, na pozostałych studentów mówi się podobnie WMN to zwykle druidzi a Astralna to Prorocy-wyjaśnił- co do Artystycznej to Bóg raczy wiedzieć bo nie wyszli jeszcze z pomysłem-wzruszył ramionami- Ale kto ich zrozumie.
Bez wątpienia był od niej znacznie wyższy i mocniej zbudowany, bo choć to normalna różnica między płciami, Martha była nawet jak na kobietę dość drobna i szczupła. Blond włosy zsunęły się z ramion, gdy lekko pokręciła głową. Zupełnie jakby chciała zaprzeczyć. - Lubię planować, choć rzadko jestem w stanie iść zgodnie z nimi. Z organizacją po prostu mi nie po drodze - odpowiedziała powoli, znowu obdarzając go kolejnym uśmiechem. Uśmiechem delikatnym, nikłym, jednak taka była już jej natura. Nie lubiła pokazywać uzębienia do każdego i w każdej nieco zabawnej sytuacji. Wydawało jej się to sztuczne, wymuszone. Ona była raczej opanowanej i wyniosłej natury, nie lubiła okazywać nadmiernego szczęścia. Mimo wszystko, nie szła przez życie z myślą "Na szczęście wszelakie, serce musi być jednakie". Martha cieszyła się i gniewała jak każdy człowiek, żaden był z niej stoik. Po prostu tego nie okazywała. - A co do tego, co powiedziałeś, Aleksandrze, jestem w tej szkole od początku mojej edukacji. Wiem przecież mniej więcej co i jak - powiedziała spokojnie, bez cienia buty, czy pretensji. Zwykłe stwierdzenie faktu.
Spokojnie przyjął reprymendę. - Wybacz jeśli uraziłem, ale sam będąc absolwentem Durmstrangu nie ukończyłem Hogwartu, więc wiedzieć o Tobie nie mogłem, z drugiej zaś strony wkraczasz na terytorium studentów i ich zwyczajów, a jako student już nieco zapoznany wolałem wprowadzić i powitać Ciebie na naszym Wydziale- Spojrzał na nią.- Nauczysz się tu że wiedzę warto czerpać z każdego dostępnego źródła, przekonałem się tego na własnym przykładzie.- Zanużył prawą dłoń w fontannie, pozwalając by chłodna wodą przepływała między palcami, nic nie czuł przez rękawicę drugą dłonią ujął laskę a przez nią ukrytą wewnątrz różdżkę, rzucił niewerbalnie Waterbubble , powodując że, na jego dłoń którą teraz wyjął zaczęła się wpływać woda, przecząc prawom ciążenia, by po chwili na powierzchni jego dłoni zaczęły tworzyć się dwa tańczące konstrukty wyglądające jak wodne nimfy. Po chwili znów umieścił dłoń nad lustrem fontanny przelewając konstrukciki do głównego zbiornika, gdzie przybrały rozmiar dorosłych kobiet teraz już nie dwóch a czterech pięknych nimf trzymających się za ręce tańcząc po powierzchni lustra wody wokół rdzenia fontanny. Cały czas patrzył w oczy Marthy, nie odwracając go ani na moment w trakcie kreacji.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Sro 7 Wrz 2011 - 22:02, w całości zmieniany 1 raz
Lekkie zdziwienie i zafascynowanie pojawiło się w oczach Marthy, jednak ta nie dała się zbić z tropu. Zaklęcia i transmutacja były czymś, co fascynowało ją od dziecka. Tę miłość zaszczepiła w niej matka, która w ogrodzie pokazywała jej niesamowite czary, których do dzisiaj i Marta ledwie jest w stanie pojąć. Wyjęła swoją różdżkę i podeszła do mężczyzny. Usiadła obok niego na brzegu fontanny, czując przy tym jak przechodzi ją dreszcz z zimna. Końcówką różdżki wycelowała w wodę. Pomiędzy tańczącymi nimfami, pojawiły się żmije. Zaczęły powoli kołysać się i oplatać ich nogi, zupełnie jak gdyby próbowały tańczyć razem z nimi. W końcu każda z nich dotarła na czubek głowy "swojej" pani i utworzyła na nim iście upiorną koronę. Powoli, chwila po chwili, gady jęły zamieniać się w drobne kwiatki, niczym stokrotki. - To piękne czary - powiedziała Martha, nadal patrząc prosto w oczy towarzyszowi, ani na moment nie odrywając od niego spojrzenia. - Czysta i bogata.
Eh mam ja szczęście każda dama którą spotkam ma jakąś skłonność do niebezpieczeństw, zachował kamienną twarz, widząc jej poczynania. -Tak to prawda magia potrafi być piękna jak i bogata, posiada głębie której ledwo nam wolno śnić by do niej dotrzeć, a i odcieni ma więcej niż tęcza.- Dotknął końcem laski lustra wody - Glacius - lustro wody jak i konstrukty zamarzły w jednej chwili stając się posągami z lodu. - Jedną z dróg poznania są zaklęcia, kolejną są eliksiry, zjednoczenie się z naturą bądź badanie gwiazd i mgieł przyszłości.
/na przyszłość droga Martho Ink jeśli rzucasz jakiekolwiek zaklęcie musi ono znajdować się na liście zaklęć masz temat w ogłoszeniach z nimi, i musisz napisać co za zaklęcie użyłaś w poście, inaczej moderatorki lub adminki mogą zwrócić Ci na to uwagę/
/Byłam pewna, że nadmienionego wyżej zaklęcia - bo w końcu mają takie samo działanie - nie muszę powtarzać. Mój błąd!/
Przesunęła opuszkami palców po stworzonej w ten sposób lodowej rzeźbie i przesunęła po niej wzrokiem. Wróciła spojrzeniem na mężczyznę, a na jego słowa tęczówki błysnęły lekko.* - A my idziemy jedną z tych właśnie dróg - dokończyła za towarzysza, celując końcówką różdżki w konstrukty we fontannie. "Duro", wypowiedziała wyraźnie w myślach, a z jej końca różdżki wypłynęła krótka smuga światła. Lodowa rzeźba zamieniła się w kamienną. Wyglądało to zupełnie, jak gdyby te kobiety ktoś przed laty zatrzymał w wiecznym tańcu. Martha przywołała mały owoc z pobliskiego drzewa i ujęła dłoń mężczyzny. Położyła go na czarnej rękawiczce i w myślach pojawiła się formułka "Snufflifors". Mały, czerwony owoc zaczął przemieniać się stopniowo w mysz. Ta stanęła na dwóch łapach i zaczęła wąchać, rozglądać się. - Magia to nic innego jak krok w przód do poznania tajemnicy życia i śmierci - powiedziała cicho, prawie szeptem, ale jej głos był wyraźny. Spojrzała uważnie mężczyźnie w oczy, po czym wstała. - Czas na mnie.
Miło rozmawiać z kimś inteligentnym, a nie z napuszonymi ignorantami. Wstał odwrócił się wypuszczając mysz na ziemię. Spojrzał na ich wspólne dzieło z wyrazem uznania. -Ciekawe czy to docenią, choć wątpię by zauważyli różnice. Ta szkoła zmieniła się od swego stereotypu, lękam się że na gorsze. - Dotknął dłonią fontanny, odwrócił się do Marthy.-Dziękuję za poświęcony mi czas na rozmowę, mam nadzieję na kolejną tak budującą rozmowę w niedalekiej przyszłości. -Skłonił się, po czy obrócił się i ruszył w kierunku lochów, do swego leża.
Spojrzała za nim i uśmiechnęła się. Szczerze i ciepło, jednak nie mógł tego zobaczyć. W zamyśleniu chwyciła książkę, przycisnęła ją do piersi i wolnym krokiem ruszyła ku drzwiom do wnętrza zamku. Światło padało na bruk, sprawiając, że cienie przechodzących blisko szyb uczniów tworzyły swoisty teatr. Patrzyła na to przez chwilę, przystając w miejscu, jednak otrząsnęła się, by ruszyć dalej. Ciepło zamku wywołało na jej ciele przyjemny dreszcz. Wtopiła się w tłum, ruszając w głąb korytarza.
„Dobrze że przynajmniej fajki mi zostały” przeleciało przez głowę Bellatrix. Te leki ją wykończą. Dobrze że nie musiała zrezygnować z nikotyny! Jeszcze parę miesięcy temu dobrowolnie chciała to rzucić ale jakoś nie wyszło. No ale co poradzisz. Po jednym z nudnych wykładów ruszyła z zimnego zamku, na dziedziniec. Miejsce gdzie był jeszcze trochę słońca. Usiadła pod jednym z murków i wyciągnęła ostatniego wiśniowego papierosa. Lubiła tylko te smakowe. Najlepsze były wiśniowe i bananowe. Korciło ją żeby spróbować marchewkowych, ale to kiedy indziej. Podpaliła, rozkoszując się zapachem i smakiem papierosa. Wiedziała że to ją wyniszcza, ale pocieszała się myślą że nie mniej niż leki. Spojrzała na swoje sięgające kolan glany, czarne spodnie i koszulkę spod której z każdej strony wychodził butelkowo zielony stanik. Pod oczami zapewne miała gigantyczne sińce, bo kto normalny wyspał się musząc wstawać co cztery godziny no! Na szczęście pozbyła się wenflonu, i jechała na pastylkach. Jednym słowem Lennox nie prezentowała się najlepiej, ale tak miedzy nami miała to głęboko. Teraz żyła tylko myślą „Jeszcze tylko trzy tygodnie…”
Fajka, fajka, fajka! Cholera noo, koniecznie musiała zapalić. Minęły już chyba... ze dwie godziny od ostatniego papierosa a to stanowczo za dużo! Musiała jednak wyjśc na zewnątrz. Dyrektor znosił wiele, ale urwał by jej głowę, gdyby zapaliła w szkole, i na dodatek może jeszcze przy uczniach! Od razu zapaliła papierosa jak tylko poczuła świeże powietrze. Fajka, fajka, fajka! Nareszcie! Rozkoszowała się przyjemnym gorącem w klatce piersiowej, kiedy poczuła jakiś... dziwnie slodki zapach. Rozejrzała się i zauważyła jakąś dziewczyne... o, co ukrywać, bardzo znajomej twarzy... Może i Shane nie miała pamięci do imion swoich jedno nocnych kochanek, ale tę twarz zapamiętała by wszędzie, bo była naprawdę ładna. Imię też pamiętała, bo było naprawdę niezwykłe... Nie miała zamiaru czekać przecież i się tylko patrzeć. - Hej... - rzuciła, właściwie nie wiedząc, co mówić dalej. Przysiadła się więc, zaciągając się swoim papierosem. - Inhalujesz się? Nie wszystkim to służy... - zwróciła uwagę, zauważając cienie pod jej oczami. Ale to z pewnością nie była wina papierosów. - Bellatrix, prawda? - upewniła się jeszcze. Noo, miała ich tyle, że mogła nie byc pewna!
Bellatrix oddawała się z zamkniętymi oczkami smakowi wiśniowego papierosa. Może by sobie tak zasnęła? Choć nie wiele by jej to dało do następnej „serii” zostało pół godziny. Jednak to zawsze pół godziny… Morfeusz już trzymał ją w ramionach gdy usłyszała, jakoś tak boleśnie znajomy głos. Otworzyła swoje zmęczone błękitne ślepia i spojrzała na dziewczynę/kobietę, nie za bardzo wiedziała jak ją określić. Zaciągnęła się głęboko, i odpowiedziała, totalnie zrezygnowana: -Nigdy nie próbowałam, a oczy- mimowolnie potarła jedno- To przez nie wyspanie. Wiem, wiem wyglądam jak zombie-zaśmiała się, nieco sztucznie. Przyjrzała się dokładnie dziewczynie. Dałaby sobie rękę uciąć ze skądś ją zna… nagle w jej zmęczonym mózgu pojawiło się światełko. Na ustach wystąpił uśmiech a głos się ożywił: -Już wiem! Poznałam Cię w Amsterdamie i razem spiłyśmy się do nieprzytomności!!!! Momencik masz na imię…. Shane!- wyszczerzyła zęby- Co tu robisz?- po tym pytaniu znów zaciągnęła się papierosem. Totalnie odechciało się jej spać…bardzo dobrze wspominała czas spędzony tu obecną…
Śmiała się w duchu do rozpuku... O, i nawet się prawie zrymowało! - Bingo, bingo, to właśnie ja. - zaśmiała się, przytakująco kiwając głową. Właśnie skończyła swojego papierosa, ale już sięgała po następnego, od razu go podpalając. Musiała się, cholera, na zaś napalić! Ciekawe, że Bellatrix pamiętała ich mega pipijawe, a to, co było po niej, już nie... No, ale w sumie Shane się nie dziwiła. Ona sama wypiła tamtego dnia tyle, że myślała nawet, że przegięła. No, cóż, zdarza się! Szczególnie na wakacjach w takim kraju, jak Holandia! - Co ja tu robię... aaaa... A ja dostałam tu pracę, jako nauczycielka. Będę uczyła Tajemnic Kosmosu studentów z wydziału Magii Astralnej... Noo, a Ty co porabiasz? - spytała, zaciągając się mocno. Mimo wszystko, podczas palenia lubiła mieć towarzystwo.
Bellatrix nawalił się wtedy jak nigdy. To chyba było jak odstawiła leki których nie można było popijać gorzałą. Sama sięgnęła do swojej zaczarowanej kieszeni (ale ciiiii, nikt nie musi o tym wiedzieć) i wyciągnęła paczkę bananowych papierosów, z marszu podpalaj ac jednego. Na starość będzie brzydka i pomarszczona, ale co tam. Słysząc że Shane jest nauczycielem i to a dodatek nauczycielem TAJEMNIC KOSMOSU mało się nie wywróciła. Świat jest mały, bardzo mały. Bellatrix czekała na te wykłady z niecierpliwością, bo słyszała że będą mieć nowego nauczyciela. Co za miła niespodzianka: -A ja jestem studentką Magii Astralnej, drugi rok.-uśmiechnęła się szeroko.- No a po za tym odpoczywam między nauką a nauką. W tamtym semestrze o mało nie zawaliłam roku- wruszyła ramionami, i po prostu się zaciągnęła ,wypuszczając z ust bananowy dym.
Dziedziniec... pomyślał gdy już się na nim znajdował. Będzie to idealne miejsce na przećwiczenie paru prostych zaklęć. Chwile później już trzymał różdżkę w ręce, jeszcze zerknął przez ramie upewniając się czy nikt nie patrzy. Przykucnął i delikatnym głosem odpowiedział. -Aguamenti z różdżki błysnęło niebieskie światło rozlewając strumień wody do o koła. Doskonale krzyknął, jeszcze raz spokojnie i powoli. Jeszcze parę razy rzucił to samo zaklęcie, po czym sięgnął po podręcznik do Wróżbiarstwa z którego przypadkowo uciekła mała karteczka. Podniósł kartkę i spojrzał, po chwili krzyczy "Zapomniałem". Bez chwili namysłu, bierze rzeczy i wybiega z dziedzińca.
Mimo narastającego chłodu Quai usiadła na murku i przyglądała się innym uczniom Hogwartu. Wszyscy śmiali się, wygłupiali. Dla niej wyglądało to kompletnie idiotycznie. Uśmiech na twarzy był dla panny Valette całkowicie obcy. "Jeszcze kilka godzin do zajęć, zdążę przypomnieć sobie materiał" - pomyślała i z zapałem wyciągnęła podręcznik Zaklęć. Wiatr nie dawał jej w spokoju czytać ciekawej lektury, bo co jakiś czas wrednie przewijał strony starej książki. Powoli zaczęło padać. Krople deszczu spadały na czarną czcionkę tekstu robiąc co raz to większą mokrą plamę. Zdenerwowana Quai wbiegła do zamku, ruszając w stronę pokoju Ravenclawu, w nadziei, że tam nikt nie zakłóci jej wyjątkowo dobrego stanu umysłu, idealnego do nauczenia się regułek.
Czuł że się zbliża. Nadciągający nieuchronnie z każdą kolejną myślą. I właśnie w tej konkretnie wskazanej chwili nieocenioną okazałaby się zdolność niemyślenia. Obiło się Benjaminowi o uszy gdzieś na oko epoki temu, że tak się z reguły potrafi. Że każdy najnormalniejszy facet potrafi nie myśleć o niczym, że to kobiety właściwie mają wiecznie zakałapućkany umysł i nawet patrząc na pieprzone linoleum muszą coś analizować. Już nie raz, nie dwa, poważnie zastanawiał się nad tą kwestią, czy aby na pewno wszystko w porządku z nim jest, czego zdecydowanie niełatwo dowieść, nobosory, nie wyobrażamy sobie tego, jak Chaves podbija do znajomego lub mniej osobnika płci męskiej i wypala "hej, czy przypadkiem nie zdarza ci się tak, że nie potrafisz nie myśleć o niczym?". Bitch, please. Takie rzeczy się nie dzieją. No i masz babo placek. Te bezcelowe wewnętrzne monologi zwane improwizacją romantycznego indywidualisty doprowadziły do tego, że w końcu DOPADŁ GO. Ten nastrój. Bez animuszu wypełniło go to najstraszliwsze, trwożące uczucie, zwane przez niektórych niedopieszczotem twórczym, wyczerpaniem umysłowym czy też efektem długotrwałej monotonii. Biorąc pod uwagę takowy obrót wydarzeń, miał ochotę na milion rzeczy na raz, jednocześnie nie czując się na tyle silnym by wykonać choć ćwierć jednej z nich, mógłby z powodzeniem w chwili aktualnie trwającej liczyć ziarna piasku na plaży w Toskanii, satelitować wokół pnia przypadkowego drzewa na tyle szybko aż w końcu kopnie w swoją własną piętę. Ale rozdzierała go ta świadomość totalnego nonsensu wykonywania podobnych czynności. Straszne rzeczy. Jamie Chaves czuł się nieodwracalnie obłąkany. Nieodwracalnie bo za nic nie mógł sobie przypomnieć czy istnieje coś co by go do jako-takiego pionu postawiło. Bo nie prezentował się wyjątkowo NORMALNIE stercząc na środku dziedzińca z cierpiętniczym wyrazem twarzy, skrzyżowanymi ciasno ramionami i przytupując obutą w nigga-nigga-uptowny stopą bez konkretnego rytmu.
W zamku było strasznie nudno, więc Evita postanowiła chociaż przez chwilę pooddychać świeżym powietrzem, które jak najbardziej jej służyło. Ubrała byle jaką kurtkę i wyleciała z Hogwartu, prosto na dziedziniec. Nie była pocieszona, bo miała nadzieję, że dzisiejsza noc będzie nieprzespana, z powodu Anthony'ego. Skrzywiła się na samą myśl pobytu z nim we Wrzeszczącej Chacie. Oparła się o zimną ścianę i wodziła wzrokiem po starych murach szkoły. Jak zwykle czegoś szukała, może jakiegoś ciekawego chłopaka, który by ją zaintrygował, czy dziewczyny, nadającej się na znajomą, z którą mogłaby w spokoju się napić swojej ulubionej Ognistej Whisky? W oddali zauważyła sylwetkę jakiejś osóbki. Ruszyła w jej stronę, zastanawiając się kto to taki może być. Szczerze, to całe jej ciało było przepełnione nadzieją, że spotka właśnie Dex'a... Po tych wszystkich listach, które do niej pisał, mogliby wreszcie spotkać się w jakimś pustym dormitorium czy opuszczonej klasie... Stanęła kilka metrów od... Jak się okazało nieznanego jej jeszcze chłopaka. -Cześć. - Rzuciła, uśmiechając się. Mężczyzna wydawał się znudzony życiem, a jak nie życiem, to przynajmniej nieinteresującą chwilą, spędzaną w samotności.
Zdecydowanie była nie do życia. Męczyła się, ślęcząc nad książkami, dostawała paranoi że względu na fakt, że już od t a k dawna nie rozłożyła skrzydeł. Dręczyły ją pojawiające się z nienacka, głupie myśli, problemy obecne, ale też te przedawnione, czasami nawet przyszłe. Od wieków z nikim nie rozmawiała o czymś innym, niż lekcje, zbyt zmęczona? Znudzona? Zniechęcona ludźmi? Styl życia, jaki sobą prezentowała ostatnimi dniami sprawiał, że czuła się, jakby ktoś wybebeszył jej umysł. Od miesiąca na jej szafce nicnej leżała sterta nadal pachnących nowością encyklopedii smoków, a ona nie miała siły choćby po nie sięgnąć, pierwszy raz w życiu nie miała najmniejszej ochoty na takie rzeczy, chociaż rok temu dałaby się pokroić, byleby zajrzeć do tych woluminów. Od dawien dwna nie siedziała na miotle. Nie pojawiała się na posiłkach, raz dziennie wstępując do kuchni, a i to nie zawsze. Schudła niemożliwie, tak, że jej kontury twarzy zaostrzyły się, kości policzkowe uwydatniły, co upodobniło ją do... orlicy; przy każdym jej geście można było teraz obserwować ruch obojczyka, a gdy się pochylała, kręgosłup widać było czasami nawet przez materiał koszulki. Jej tęczówki od dawna nie zmieniły barwy, wiecznie stalowoszare i chłodne. Tego wieczora jej frustracja sięgnęła zenitu. Gromiła wszystkich mijanych wzrokiem, wydawło się, że choćby wypowiedziana półgłosem sylaba stanie się przyczyną mordu z jej strony. Nakrzyczawszy na grupkę pierwszoroczniaków, wyszła z pokoju wspólnego, zbyt zdenerwowana, żeby wytrymać w takim chałasie. Jej największym marzeniem było rozwalenie komuś wazonu na głowie, wybicie szyb we wszystkich gablotach Izby Pamięci, pchnięcie zbroi prosto na jakiegokolwiek ucznia, wykarczowanie Zakazanego Lasu gołymi rękami... och, można by wymieniać w nieskończoność. W takim stanie dotarła na dziedziniec. Zatrzęsła się z zimna, uświadamiając sobie, że ma tylko cieniutki sweter. Nie wróciła jednak do Zamku, jak zrobiłby każdy normalny człowiek. Objęła się rękami, omiatając dziedziniec wrokiem polującej orlicy, jakby szukała ofiary, którą mogłaby obwinić o całe zło świata.
Generalnie okazuje się, że "nie-do-życiowy" nastrój udziela się. Zapuszcza macki głęboko, daleko zarażając przypadkowych osobników, oczywiście niczemu winnych i nieświadomych co za gnębiwtrysk ich dopadł. Sam Ben właściwie nie wiedział czy ma ochotę na towarzystwo. Nie potrafił się w gruncie rzeczy zdecydować. Z pewnością ryzykować nie chciał przypadkowego bądź mniej morderstwa czy serii niecenzuralnych słów lub nieodwracalnych zaklęć. Ale któż to wie, być może stałoby się zupełnie odwrotnie, może jego zdziczenie jest spowodowane permanentnym osamotnieniem, zwanym tak poetycznie samotnością w tłumie and stuff... I właśnie w chwili gdy ta myśl rozbłysła w jego jakże jasnym i nieskalanym stereotypami i schematami umyśle - na horyzoncie pojawiła się Postać. Nie mógł dostrzec z odległości kim aka czym jest, tylko i wyłącznie z racji niekorygowanej wady wzroku, ale mógł stwierdzić po kilku sekundach beznadziejnej deliberacji iż owa Postać się zbliża. Coś podpowiadało mu, że powinien przejąc się nie tylko tą Postacią, ale w tej chwili był zbyt wewnętrznie coby się skupiać na dwóch (olaboga) kwestiach jednocześnie. Tymczasem Postać zbliżyła się na tyle, by Ben zdołał przyjąć do wiadomości iż jest to przedstawicielka płci pięknej i to charakteryzująca się na tyle odważnym usposobieniem by podejść do niego właśnie w takiej chwili - emocjonalnej agonii. Tak jest, Jamie - mistrzem hiperbolizowania jest. - Bry - uniósł rękę gdzieś na wysokość barku i wykrzywił kilkakrotnie w nadgarstku co pewnie miało być próbą manualnego przywitania. Przyjrzał się osobniczce, upewniając się, że do tej pory nie dane im było się spotkać, odchrząknął, próbując się nieco rozluźnić. - Tyś nie stąd - gdyby był nieco bardziej butny pewnie dźgnął by ją przy tym w mostek, po czym niechybnie otrzymałby w odwecie uderzenia a otwartej dłoni w policzek, dlatego opanowując świerzbiącą rękę wcisnął ją w kieszeń wierzchniego odzienia, za cholerę nie wiem jakiego.
Spojrzała prosto w niebieskie oczy chłopaka, unosząc brwi. Ona nie stąd? To było wręcz śmieszne... Może i była z wymiany i tego całego projektu, ale Hogwart traktowała jak swój drugi dom, nie wspominając już o przygodach, które ją tu spotykały... Mężczyzna zdawał się być dość ciekawą osobą, mimo tego nie za miłego powitania. Evita usiadła na pobliskim murku, uśmiechając się zalotnie do chłopaka. Anthony'ego nie poderwała, to może chociaż jego twardą skorupę uda się zmiażdżyć? Przygryzła dolną wargę i przysunęła się bliżej chłopaka na tyle, by stykali się ramionami. Jej ręka powędrowała w stronę dłoni towarzysza. Poczuła zimno, bijące od jego łapy, jednak nie zraziła się tym. Miała nadzieję, że choć trochę go 'ogrzeje' swoją osobą. -Może nie jestem stąd, ale czy to ważne?... Czuję się tutaj jak u siebie w domu... - Mruknęła, cały czas trzymając jego rękę. - A tak w ogóle to jestem Evita. Miło cię poznać, nieznajomy... - Mrugnęła do niego.