Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:06, w całości zmieniany 2 razy
- Z nauczycielem podobno kiedyś były, ale musiało być to bardzo dawno. - Przez chwilę, która dla niego wydawała się wiecznością, zastanawiał się co odpowiedzieć. Spojrzał na Bell, budziła w nim dziwną chęć do zwierzeń. Nigdy nie lubił opowiadać o sobie, a już na pewno nowo poznanym ludziom. Zawsze otwierał się powoli, nienawidził zwierzeń, nie rozpamiętywał przeszłości i nie planował przyszłości. - Nie... - Powiedział powoli. Widząc, że tym razem nie za bardzo wyszło mu te kłamstwo, dodał po chwili: - Chociaż tak... Ale nie było to nic poważnego. Po prostu potrzebowałem... nauczyć się paru zaklęć. - W siódmej. - Odpowiedział szybko na pytanie, by choć w małym stopniu, skupić dziewczynę na czymś innym. - Zdawało mi się, że jesteś w drużynie. - Powiedział jednocześnie poprawiając włosy, by te nie wlatywały mu do oczu. - Ale nie byłem tego pewien, bo nie było mnie na meczu. Bezwiednie odszedł trochę od murku, wiodąc wzrokiem okolicę. Wtedy właśnie zauważył Clau, trochę niezdarną lecz uroczą ślizgonkę, którą poznał na balu. Przywitał się z nią i posłał jej wesoły uśmiech. Co robiła tutaj zupełnie sama? Zdawała mu się towarzyską osobą, więc czemu przyszła tutaj, by siedzieć samotnie na murku? A może coś się stało?
Posłała delikatny uśmiech do Rogera. Co to się dzieje...Clau polubiła Puchona! To było dziwne. Jaka szkoda, że chłopak miał już towarzyszkę. Ślizgonka będzie musiała niestety posiedzieć tu sama obserwując tę dwójkę. Zawiało, dziewczyna lekko zadrżała się z zimna i owinęła szalik wokół swojej szyi. Jak ona nienawidzi późnej jesieni, panuje wtedy taka plucha. Chciała aby z nieba spał już biały puch do którego będzie mogła kogoś wepchnąć. Uwielbiała zabawy na śniegu szczególnie z przyjaciółmi, których było niewielu.
Wysłuchała tego spokojnie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Słychać było, że na początku chciał ją okłamać. Ale cóż tu było kręcić, jeśli to w pewnym sensie było oczywiste? Jeśli chodził do szkoły gdzie większość uczniów, a nawet nauczycieli się tym interesowało, to musiałby mieć naprawdę silną wolę, no i samą chęć, by nie robić tego co wszyscy. - Ach tak, paru zaklęć, Roger. Tylko paru, yhym. A do czego to były ci one tak baaardzo potrzebne? - Lubiła dociekać, jeśli tylko nie było to coś związanego ze śmiercią najbliższych... ogólnie, czymś bolesnym. Ale nauka czarno magicznych chyba się do tego nie zaliczała? - Pokarzesz mi je? - spytała. Sama się zdziwiła, przecież nie była za przemocą, a ten typ magii z pewnością nią był. Krukońska chęć poznania świata od każdej strony. Kusiło, oj kusiło. - Ano jestem. Niedawno był nawet mecz... Grał właśnie Ravenclaw ze Slytherinem, ale to się nie liczyło. Taka prób przed prawdziwym. - Oczywiście, nie chciała mówić, że niebiescy przegrali. Jak nie wiedział to sama się nie przyzna! To wszystko dlatego, że Angie miała szczęście... - A ty jesteś? Już od jakiegoś czasu dostrzegała, że kawałek dalej, na murku siedzi dziewczyna ale nawet nie pomyślała by do niej podejść. Dopiero gdy Roger poszedł w tamtą stronę i ona to zrobiła. W milczeniu patrzyła jak się witają. Biedne, zagubione dziewczę. I co teraz zajmą się sobą?
- Choćby do obrony...A najlepszą obrona jest atak. Wiesz, raczej nie jest zbyt bezpiecznie, w szkole gdzie co najmniej połowa uczniów, opanowała zaklęcia zakazane. - Miał zamiar powiedzieć coś więcej ale momentalnie o tym zapomniał, gdy usłyszał pytanie Krukonki. - Bell... - Urwał, sam jeszcze nie wiedział co chce powiedzieć. Czy to, że stąd nie che wylecieć, a może raczej chciał zapytać się, niby na kim ma je pokazać. Miał właśnie pomachać szaleńczo głową na "nie", kiedy zorientował się, że kiwa powoli na znak, że się zgadza. Nie miał pojęcia co mu odbiło, czyżby dziewczyna w jakiś sposób nim manipulowała? Nie, to niemożliwe - Pomyślał i szybko odrzucił tą myśl. - Nie. - Odpowiedział krótko, na kolejne pytanie Krukonki. Nie za bardzo ciągnęło go do gry. Latać owszem, lubił. Sam nie wiedział dlaczego nie spróbować, coś go blokowało, a on wcale nie starał się, tego pokonać. - A kto wygrał? - Zapytał nagle zaciekawiony. Skoro ona tak go wypytywała, chyba miał prawo zapytać się, o wynik próbnego meczu.
Jasne, że o tym słyszała. Chociażby dlatego, że trudno jest odeprzeć atak tylko się bronią, w końcu nie będzie miało się siły... Ale żeby aż tak? Bez przesady? - Tak? - spytała słysząc jego "Bell", a przy tym uśmiechnęła się słodko i zamrugała. Jak krab w bajce Disneya. Pewnie by o tym pomyślała, gdyby tylko kiedykolwiek miała okazję oglądać mugolskie bajki. Z takim początkiem spodziewałaby się odmowy, a przy tym i jakiegoś długiego i nudnego wywodu o tym jaka to czarna magia jest niebezpieczna, i takie tam. Czułaby się wtedy jak dziecko pouczane czego nie wolno robić. Przez kogo? Drugie dziecko, które to robiło! Hah. A tu niespodzianka, Roger, choć nieznacznie, pokiwał głową. A to mogło oznaczać tylko jedno. Na twarzy Bell pojawił się zupełnie inny rodzaj uśmiechu, ten, oznaczający radość z osiągniętego celu. - Serio? - chciała się jeszcze upewnić, czy aby przypadkiem nie żartuje. - A... czy to ważne? Nie liczył się przecież. - Jeśli będzie chciał to i tak się dowie, nie musi przecież teraz. - Dlaczego nie grasz? Wiesz, słyszałam, że niebawem ma być mecz Hufflepuffu i Gryffindoru, na pewno każdy gracz się przyda - starała się nieco zmienić. A nuż zapomni?
Westchnął i ponownie spojrzał na Bell. - Jeśli będą ku temu sposobności. - Powiedział niechętnie. Żałował, że się zgodził, ale jak tu jej odmówić? Gdzie jego cała asertywność? Wynik meczu? Tak na prawdę, aż tak go nie obchodził ale skoro dziewczyna nie che się podzielić tą wiadomością, prawdopodobnie Ravenclaw przegrał. Zaczął udawać, że zapomniał o wynikach. - Na pewno się przydadzą ale... - Powiedział, jak miał jej wytłumaczyć to, że nielubi grać zespołowo? Zawsze był sam, on i jego problemy, których nikt za niego nie rozwiąże. W pewnym sensie przypominało to grę. - ...ale nie umiem grać. - Skłamał. Przynajmniej teraz, gdy ma już wymówkę, nie będzie musiał rozmyślać, jak tu się wykręcić od takich pytań. Każdy będzie zdziwiony, że nie umie grać i nie będzie go dłużej męczył zbędnymi pytaniami. Miał tylko nadzieję, że Bell nie wyczuję kłamstwa. Wygląda na domyślną dziewczynę, więc nic nie wiadomo.
Nie wątpiła, że skoro w Durmstrangu umiał znaleźć owe sposobności to i tutaj da radę. Chociaż zależy co było potrzebne. Istniał przecież Pokój Życzeń gdzie można było znaleźć niemal wszystko. - Super - ucieszyła się. Stanęła na palcach i w podzięce cmoknęła go w policzek. Taka mała nagroda, hmm. zdawała się nie zauważać, albo po prostu zwracała uwagi na niechęć w jego głosie. Zgodził się przecież. - Nie umiesz grać czy latać? - uniosła brwi, zaciekawiona. Znała ludzi, którzy najzwyczajniej mieli lęk wysokości ale on na takiego raczej nie wyglądał. A żeby nie rozumieć zasad Quidditcha? Hańba dla czarodzieja. Toż to był najpopularniejszy sport i chcąc, nie chcąc się o nim słyszało. - Mogę cię nauczyć - zaproponowała wspaniałomyślnie. Co tam, że cierpliwości ani trochę nie miała.
Uśmiechnął się, wiedziała jaka nagroda go ucieszy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go to rozkojarzyło. - Mhym... - Mrukną, gdy Bell sprowadziła go na ziemię swoim pytaniem. - Jako tako znam zasady, jednak nie radzę sobie na boisku. - Tym razem nie skłamał, a przynajmniej nie do końca. Przemilczał też sprawę, że całkiem dobrze lata. Może gdy dziewczyna pomyśli, że nie radzi sobie z lataniem, zrezygnuję z namawiania go do gry. - Nauczyć? Wątpię, żeby ktokolwiek dał radę. - Uśmiechnął się. Chętnie spędziłby więcej czasu z Bell, jednak nie za bardzo chciał dalej ciągnąć ten temat. Jeszcze dziewczyna odkryłaby, że skłamał. - A tak z ciekawości zapytam, chciałaś trafić do Ravenclawu czy do jakiegoś innego domu? - Miał nadzieję, że te pytanie odwróci uwagę Krukonki, od poprzedniego tematu. Wiele osób trafiło zupełnie gdzie indziej, niż by chciało. Na przykład on sam. Miał nadzieję, że Bell też do takich należy i rozpowie się na ten temat, na tyle by zapomnieć o Quidditchu.
Ostatnio zmieniony przez Roger Darken dnia Nie 7 Lis 2010 - 0:48, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnęła się promiennie. Wesoło, jeśli uśmiech zawsze taki nie jest... wiadomo, poza tym udawanym oznacza radość, a w tym przypadku była ona jak najbardziej prawdziwa. Oparła się o murek, nogę unosząc tak, że podeszwę buta trzymała na jego ścianie. Pobrudzi się? A kogo to obchodzi. Zresztą mury zamku były już tak stary i zniszczone, że nieco piachu, czy co to tam było, nie zaszkodzi. I przede wszystkim, nie zostanie zauważone. - Oj, Roger. Oczywiście, że dam radę. A jak nie... - w końcu i taką opcję trzeba było dopuścić - to przynajmniej spędzimy razem nieco czasu - powiedziała, zadowolona. Nie należała przecież do osób które łatwo się poddają. Lubiła wyzwania, szczególnie te więcej od niej wymagające. Nie prawda, że tylko te gdzie trzeba było myśleć. Ciągnęła temat. Na złość? Gdzie tam, przecież w myślach nie czytała, jednak bardzo ją ciekawiło dlaczego chłopak tak bardzo nie chce latać. - Oczywiście, że tak. Jestem przecież prawdziwą Krukonką, nie widać? - okręciła się dookoła, by Roger mógł przyznać jej rację. Bo chyba nie inaczej!
Uznała, że trochę świeżego powietrza dobrze jej zrobi, więc wyszła na dziedziniec. Na dworze było chłodno i szybko pożałowała, że nie ubrała się jakoś cieplej i adekwatnie do pogody, jednak nie chciało jej się wracać do zamku. Skierowała się w stronę schodów, które prowadziły na jakiś podest i usiadła na czwartym stopniu. Naciągnęła rękawy swojego szarego sweterka, który wpadał lekko w fiolet na dłonie. Uniosła wzrok w stronę nieba i zaczęła szperać w kieszeni, szukając czegokolwiek, aby mogła to potrzymać w ręku. Zawsze musiała mieć zajęte ręce. Jednak kieszenie świeciły pustką.
- Niech będzie. Ale przygotuj się na klęskę. - Powiedział, uśmiechając się do Bell. Na pewno, w końcu domyśli się, że nic z niego nie będzie i sobie odpuści. Może jest szybki, ale nie nadaje się do gry w drużynie. Gdy dziewczyna już się okręciła, a jej rude włosy opadły na twarz, wciąż lekko rozwiewane wiatrem, nie mógł się powstrzymać od kolejnego uśmiechu. Zazwyczaj tak często się nie uśmiecha. Trzeba to jakoś opanować. - Widać, widać. - Przytaknął dziewczynie. Włożył ręce do kieszeni i napotkał się tam na paczkę papierosów. Chętnie by zapalił, ale nie przy Bell. Nie wyglądała na taką co pali, więc pewnie by się to jej nie spodobało. No i nie chciał, by pomyślała, że należy do tych osób co myślą, że jeśli palą to są cool. W poszukiwaniu tematu, przypomniał sobie o ostatnim balu Halloween'owym. - Hmm... Byłaś na balu? Tym co był ostatnio.
Prawie zaklaskała z radości, że w końcu udało jej się go przekonać. Bo czy to nie cudownie, że za jednym razem osiągnęła jakby dwa cele? Pop pierwsze, być może rzeczywiście mu pomoże, a p drugie dowie się o co tak naprawdę chodzi z tym lataniem. Ha. - Nie ma mowy. Ja się nie poddaję - powiedziała, jak najbardziej zgodnie z prawdą. Nigdy, przenigdy. Od zawsze starała się tak długo i bardzo aż się udało... dopiero w ostateczności... kiedy była pewna, że już nic nie da się zrobić. - Spróbowałbyś powiedzieć co innego. - Ze śmiechem pogroziła mu palcem. - Skoro zadałeś takie pytanie, rozumiem, że ty nie chciałeś byś tu gdzie jesteś, hmm? Wyglądasz mi na... Gryfona - powiedziała, po chwili zastanowienia. Właściwie, nie wiedziała dlaczego akurat tak... po prostu, wydawało jej się, że pasuje do czerwonych i tyle. Jeśli po tak krótkim czasie rozmowy mogła to w ogóle określić. - Ano, byłam. Nie mogłabym opuścić takiego wydarzenia. Chociaż... prawdę mówiąc... jak dla mnie to był lekki niewypał. Fajnie śpiewali, ładnie to wszystko było urządzone ale okropnie mi się nudziło. Mój partner gdzie zaginął. Do dzisiaj nie wiem kto nim był...
- Skoro tak uważasz. - Powiedział i wzruszył ramionami. Jeszcze parę tygodni temu, mógł wykłócać się o to, że powinien być w Slytherinie. Ale teraz, sam nie wiedział gdzie pasuje najlepiej. Jednak nie chciałby, być Gryfonem, nie rozumie ich manii pokazania wszystkim swojej odwagi. Roger, owszem, odważny był, jednak bez przesady. Nie lubi zbytnio się wychylać. Bo i niby po co? Po zastanowieniu, pasuje mu jednak, bycie Puchonem. Może po prostu się pociesza, a może nieomylna Tiara Przydziału, wiedziała, że tak będzie. - Muzyka rzeczywiście była całkiem niezła. - Powiedział powoli, próbując sobie przypomnieć melodie. - No i było dużo ciekawych kostiumów. - Dodał po chwili. Jakoś nie mógł sobie przypomnieć czy widział tam Bell, a tym bardziej jaki miała kostium. - A ty, za kogo byłaś przebrana? - Zapytał, bo jak już zaczął się nad tym zastanawiać, to nie mógł nie zapytać. Mógł się założyć, że wymyśliła coś ciekawego i oryginalnego. Chociaż nie znał jej za długo, zdawało mu się to takie oczywiste. Po prostu nie uwierzyłby, gdyby powiedziała, że przebrała się za wampirzyce czy ducha. Była zbyt barwna postacią, na tak mało interesujący pomysł.
Nie powiedziała już nic na to, tylko uśmiechnęła się. Ot, tak, po swojemu. Zadowolona, o tak. - To powiesz mi do którego domu najbardziej chciałeś trafić? Po twojej minie widzę, że moja propozycja nie za bardzo przypadła ci do gustu. Przyjeżdżając z Durmstrangu miałeś pewnie nieco inne oczekiwania. Tam w ogóle był jakiś podział? - Nie odpuściłaby przecież żadnej szansy by dowiedzieć się czegoś więcej o szkole w której nie była i zapewne nigdy nie będzie miała szansy być. A w książkach za wiele nie można było przeczytać... niestety. - W końcu grał nasz szkolny zespół. Chociaż nawet nie wiem jak się nazwali. Widziałeś co wymyślili na samym końcu czy wcześniej wyszedłeś? - spytała. Oczywiście, takie widoku, bicia ziemniakiem się po prostu nie zapomina! - Baletnicę. Taką mroczną, jakby. Niezbyt ciekawe przebranie ale jakoś nie pasowała mi czarownica albo zombie. W końcu z tym można się u nas spotkać na co dzień. Nie jesteśmy mugolami... - westchnęła. Skądże, nie miała nic przeciwko tym niemagicznym istotom, wręcz przeciwnie, nawet ją ciekawiły. Nawet, gdzie tam. Bardzo. Czasem tylko byli w swych zwyczajach nieco... irytujący? Właściwie, to szkoda tylko, że ostatnio w ogóle nie odbywały się lekcje mugoloznastwa...
Emil radośnie szybował sobie po dziedzińcu, trochę znudzony. Amelie prowadziła lekcje, na jego lekcje nikt nie przychodził, a Charlesdodręczenia gdzieś przepadł. No nic. Przynajmniej można sobie polatać, co też duch czynił, rozglądając się z ciekawością i wypatrując w tłumie uczniów znajomych, albo nieznajomych twarzy. Zabawne, straszył w Hogwarcie już tyyyle lat, a jeszcze nie miał dość.
A Gab sobie wyszła na dziedziniec. Siedziała tylko w tym zamku i jakoś tak nie zbierało jej się na wyjście z niego. No bo ciągle tylko ten deszcz i deszcz... No ile może padać, na słodki oddech Afrodyty? Niechże zaświeci słońce! Jednak nikt nie chciał spełnić życzenia dziewczyny. No ale przynajmniej na chwilę przestało padać. Więc sobie wyszła, a co, nie mogła? Mogła. Ubrana w płaszczyk w kratkę [pod nim miała ubrania, żeby było jasne!], z modrą czapeczką na głowie, wkroczyła na dziedziniec. Rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś znajomego. I szybko się jej to udało. - Panie Emilu! - zawołała donośnie, nie bacząc na to, że może wystawić się na ośmieszenie, a co tam! - Panie Emilu! - ponowiła wołanie. Lubiła rozmawiać z tym duchem, miał takie mądre rady [zazwyczaj, no]. No i te opowieści o dawnych czasach. To było coś, za czym Gabrielle przepadała, jako jedna z nielicznych, niestety.
Przystanął. Zmarszczył brwi zdziwiony. Obejrzał się. O, ta sympatyczna cna dziewoja! Rozrywka! Ze złowieszczym uśmiechem zleciał do niej na dół, przeniknął (przeleciał?!) ją od tyłu i zakończył mrocznym. -Buuu! Potem zaś wylądował przed Gabrielle i skłonił się lekko. -Witam serdecznie panno Papillon! -odparł szarmancko i wyprostował się. Wyglądała kwitnąco! -Jak tam się ŻYJE?
No nie no, tak ją straszyć? Wystawiać jej biedną psychikę na taki uraz, spowodowany straszenie? A jej słabe serce na uszkodzenie? Jeszcze dostanie zawału, och! No, nie przesadzajmy, trochę adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziło, bynajmniej. - Aaaaa - odparła, tak, jak powinna każda cna dziewoja, która bała się tego mrocznego głosu [a jej uszy były na dźwięki szczególnie wrażliwe!]. No i jeszcze te zimno, ach! Ale już minęło, już, już, już, już dobrze. Spokojnie, Gabrielle, spokojnie. Uff, już po wszystkim. - I ja pana witam, panie Emilu - odparła, odkłaniając się. - A bardzo dobrze. A pan, panie Emilu, jak się pan miewa? - zapytała, nie kłopocząc się, czy to wypada, żeby tak pytała, czy nie. Była momentami bardzo bezpośrednia, co było zarówno zaletą jak i wadą.
-Jestem zako... -odparł z promiennym uśmiechem i nagle się zreflektował. Uczniowie, uczennice zwłascza, uwielbiają plotkować. -...zakopany w pracach domowych moich uczniów. -poprawił się beztrosko, łopocząc przeźroczystą peleryną. -Miło, że się przestraszyłaś. -dodał grzecznie. Mało kto już na niego reagował w tak uprzejmy sposób! Dlatego bardzo przepadał za panną Papillon!
- Tak, tak, pewnie masz już dość tych dyrdymałów, które wypisują uczniowie, prawda? - zapytała, uśmiechając się do ducha. Udała, że nie słyszała tego zawahania się, bo i po co roztrząsać ten temat. No ale że ją uważał za plotkarkę? No, no, tyle lat ją już znał i nadal sądził, że jest taka, jak te głupiutkie dziewczyneczki, co to interesuje tylko kto, z kim i dlaczego? Po części to miał rację, bo ona miała ciągoty do obmawiania innych, choć starała się to hamować. - Proszę uprzejmie, jestem do usług - odpowiedziała, dygając lekko, przytrzymując przy tym spódnicę [tak, tak, proszę państwa, Gabrielle miała dziś spódnicę, a nie, jak zwykle, spodnie].
-Czasami, czasami... -odparł dyplomatycznie, albowiem jeszcze nigdy nie zadał pracy domowej. Uśmiechnął się z uznaniem na jej słowa, przeczesał włosy palcami. -A co u panienki? Dajemy sobie radę na lekcjach, przynosimy chwałę Krukonom? -upewnił się. No pewnie, że tak, prawda?! Poprawił kołnierz, spoglądając z sympatią na Gabrielle. Lubił tą dziewczynę. Móglby się jej nawet przyznać, że sięlallalalaalala, zakochał!
- Chciałem być w Slythrinie. - Powiedział po chwili, zmuszając się do uśmiechu, który nawet całkiem realistycznie wyszedł. - Ale chyba, jestem na to za mało inteligentny, sprytny i takie tam. - Teraz jego uśmiech był raczej kpiący, kpił w prawdzie z samego siebie, a nie z Tiary, bo w końcu dobrze go przydzieliła. - W Durmstrangu obowiązuję podział na klasy, jest tam o wiele mniej uczniów niż tu, więc nie ma takiego problemu. - Odpowiedział, jednak dodał jeszcze jedną informację o dawnej szkole. Ot, tak sobie. Miał nadzieję, że Bell choć trochę to zainteresuje. - Jak już mówiłem, w Durmstrangu nie było za miło. Temperatura jest o wiele niższa, niż tutaj. Mogę nawet powiedzieć, że teraz jest mi ciepło. - Powiedział, patrząc jednocześnie na swoje ubrania. Prawdopodobnie, zwykły uczeń Hogwartu ubrany, tak cienko jak on teraz, stojąc na wietrze, dygotałby z zimna. - Nie, nie widziałem, wpadłem tylko na chwilę, a co się właściwie stało? - W jego głosie, bardzo łatwo, można było wyczuć zainteresowanie. Obiło mu się o uszy, coś o zakończeniu koncertu, ale nie wiedział o co chodziło. A lubił afery, oj lubił. Mroczna baletnica. Tak! Czuł, że wymyśli coś oryginalnego. Mimowolnie wyobraził sobie, jak Bell wygląda w takim kostiumie. Właśnie wtedy przypomniał sobie, że jednak ją widział.
- Jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, mogę pomóc - stwierdziła bez większego zastanowienia. Miała od pewnego czasu dobry humor, spowodowany wiadomo czym, więc o tym nie będę ja, jako autorka powtarzać. Gabrielle w tej chwili zgodziłaby się na wiele rzeczy, aby tylko pomóc [no, bez przesady] i spełnić się społecznie. - No... tak - zawahała się przez moment. No bo co będzie mówić, że ostatnio albo lekcje się nie odbywają, albo o nich Gab zapomina, bo zazwyczaj są to lekcje przez nią nielubiane. Musi się wybrać na w końcu na Historię Magii. Tylko kiedy ona była? No nic, sprawdzi to. A jeśli Emil chciał wyjawić jej jakiś sekret, mógł to zrobić bez obaw [no, nie tu, przy innych ludziach]. Bo gdy powierzono pannie Papillon tajemnicę, ona zawsze jej dotrzymywała. No, w szczególnych wypadkach ją łamała, ale gdy było to naprawdę konieczne.
-Dziękuję, jeśli zajdzie potrzeba skorzystam bez zwłoki. -uśmiechnął się i skłonił lekko. -Mam nadzieję, że niedługo zobaczę panienkę na moich lekcjach. -przypomniał łagodnie. Fajnie by było jakby ktokolwiek na te lekcje przyszedł, prawda? -A jak sobie radzi panienka na innych? To już przedostatnia klasa, hm? Niedługo owetumy! -postraszył egzaminami, jak to na belfra przystało.
- Proszę bardzo - odparła i znowu dygnęła skromnie. Ach, te maniery! Pięknie to wszystko wyglądało, naprawdę. Miło się patrzyło. Ale ile to też ograniczeń wprowadzało, nieprawdaż? - Oczywiście, że tak - przytaknęła. No przecież musi przyjść i zobaczyć, jak Emil prowadzi lekcje. A że nie wiedziała, że nikt do tej pory na nie nie przychodził... Lekcje indywidualne też potrafił być ciekawe. - Tak, tak, przedostatnia. Idzie mi nawet dobrze, wie pan, panie Emilu? - dodała, trochę koloryzując sytuację. Przecież faktem było, że od poprzedniego roku mało się przykładała do nauki. ale nie wszyscy musieli o tym wiedzieć.
-Wiem, wiem, toż to oczywista oczywistość, panno Papillon. -roześmiał się. A potem nie wytrzymał i wystrzelił. -Uczęszcza panienka na eliksiry? Amelieamelieamelie! Ciekawe, jak Ją widzą uczniowie!