Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Miał więcej szczęścia niż myślał jego błyskawiczne schylenie się po patyk uchroniło go od przeszycia mieczem na wylot. Lecz z uśmiechem stwierdziłem iż ostrze wykonane niemal z chirurgiczną precyzją spływało lekko jego krwią. Natychmiast po zadaniu ciosu wyskoczyłem z trującej chmury czmychając pod jej osłoną za fontannę na dziedzińcu. Już przyklękałem niewidoczny za konstrukcją gdy werbalne zaklęcia powietrza rozproszyło moją trojącą chmurę wyziewów a drugi czar spowodował niegroźny wybuch w powietrzu. Więc jednak moje przeczucia były słuszne. Z uśmiechem stwierdziłem iż mamy tu gościa, jak miło . Z błyskiem w oczach zarzuciłem szeptem czar niewidzialności i zmieniłem błyskawicznie pozycję dobywając beretty... Swoją drogą to kwestia czasu Szymon miał pogruchotany nadgarstek w jednej i uszkodzoną poważnie drugą rękę a moja trucizna w chmurze wywoła u niego jeszcze przez jakiś czas , problemy z oddychaniem oraz łzawienie oczu.Wiedziałem więc iż z jego strony nie mam co już co liczyć na silne zaklęcia bojowe. Ale ten jego idiotyczny czar którym chciał podpalić opary był po prostu śmieszny. Choć dym był trujący nie miał w sobie nic palnego więc nie wywarł by on prawie żadnego skutku ... Z uśmiechem chowając się za jedną z kolumn okalających dziedziniec opróżniłem magazynek w kuzyna i miejsce gdzie jak mi się wydawało stoi postać nieznajomego...
Kiedy już rozpędził tą dziwną chmurę, przyjrzał się przez chwile sytuacji. Nie wiem kim są, ale na pewno trzeba ich unieszkodliwić. Może to przeczucie, może błyskawiczna reakcja, jednak natychmiast po ujrzeniu charakterystycznego błysku dla broni palnej Virgil odskoczył w lewo byle dalej od drugiej osoby do której ten szaleniec strzelał. Szybki gest różdżką i niewerbalne zaklęcie Silencio. Powinno ułatwić sprawę. Szybkie przetoczenie na brzuch i już leżąc wyciągnął przed siebie dłoń z rewolwerem. Spokojnie wymierzył w miejsce skąd dobiegały strzały i posłał tam trzy kule.
Coś rozwiało ten przeklęty gaz... i dobrze Szymon szybko się rozejrzał, musiał być ktoś kto wpycha się do walki na krzywy ryj. pierwsza kula rąbnęła pod nogi Szymona, wykonany szybki odskok do tyłu. Chyba sobie kpi ze mnie broń palna, i to ma być honorowa walka. Kolejne świstały obok głowy, tułowia. Fart... ale musi być jeszcze ktoś, następne kule poleciały gdzie indziej, miałem racje. Gdy Dostrzegł Vrgila pchnął kilka ognistych kul -Lacarnum Infalamare. Czekając chwile na odskok przybysza, stał z przygotowanym zaklęciem drętwoty. Fakt faktem że w jednej ręce miał pogruchotane palce a w drugiej tylko zadrapany kulą bark, i wiedział że wystawia się Natanielowi, ale czy kodeks nie mówi że jeżeli ktoś się wtrąca należy go wyeliminować, przynajmniej nie odejdzie sam
Trzask pęknięć wypełnił ciszę dookoła. Ledwie zakończyłem ostrzał natychmiast ukryłem się na powrót za kolumną unikając dzięki temu trzech kul z wrogiego rewolweru. Och jak pięknie więc nasz gość zapragną umrzeć? Niech i tak będzie. Silnym czarem Finite zmiąłem zaklęcia ciszy z nas wszystkich i posłałem w przeciwnika własny czar. -Fiendfyre , czyli jedno z najstraszniejszych czarów świata runęło prosto na przeciwnika mieszając się z ognistymi eksplozjami wywołanymi kulami ognia które tylko jeszcze bardziej podsyciły jego destrukcyjną moc, napędzając rozrost mojego zaklęcia. Dygując mrocznym czarem z za kolumny począłem otaczać nieznajomego wałem ogni i płomieni, z pośród których wyłoniły się kształty demonów , smoków i węży utkanych z ognia. Mroczny czar runą na niego spychając ko na ścianę i odcinając powoli drogę ucieczki, wypełniając jego stronę dziedzińca kłębami dymu i zasłaniając mnie znacznie oraz pogarszając celowanie z jego broni... Chłopak nie długo zginie a ja i Szymon powinniśmy niebawem zacząć uciekać gdyż nie utrzymam zaklęcia zbyt długo pod kontrolą. I już czułem jak tracę nad nim kontrolę. Mroczny czar wkrótce już będzie hulał po dziedzińcu do czasu, puki nie wygaśnie jego moc, popieląc wszystko czego się tknie włącznie ze mną i kuzynem jeśli nie umkniemy na czas...
Szedł sobie, podśpiewując, przez dziedziniec, gdy nagle ujrzał Bellatrix, z którą nie widział się od dłuższego czasu -Hej, Bellatrix!-z jej reakcji na zdrobnienia wywnionskował, że pomimo nie buntowała się przeciwko wszelkim zdrobnieniom, jednak wolała swe imię w pełnej krasie. -Co robisz?-zapytał siadając przy niej po turecku...i zamarł, zanim jeszcze zdążył się dobrze usadowić. -Łał-nie była to może zbyt ambitna pochwała, jednak w tym momencie Daniela raczej nie było stać na cokolwiek innego. Siedział tam więc jak marmurowy posąg, z lekko otwartymi ustami. Kiedy w końcu ochłonął, usiadł wygodniej i, nie przestając wpatrywać się w rysunek wyszeptał -To...jest piękne, wiesz?-tak, kolejna niezwykle inteligentna wypowiedź w ciągu dziesięciu sekund. Daniel oprzytomniał dopiero na widok ciastek, które nioczekiwanie przykuły jego uwagę. Wskazał je głową i zapytał dziewczynę-mogę?
Bellatrix drgnęła gdy usłyszała swoje imię,a zaraz potem poczuła ciepło drugie człowieka. Jej nos mówił że to Daniel,tylko on pachniał w tak charakterystyczny sposób. Już miała się z nim przywitać gdy usłyszała krótkie "łał" co na pewno tyczyło się jej rysunku.; -Dziś mi wyjątkowo wyszło-odszepnęła zamiast się przywitać. Lubiła jak ktoś ja doceniał. Żałowała tylko że Daniel nie zauważył nowego koloru jej włosów....w końcu od jakiegoś czasu nosiła już niebieskie. No ale cóż. -Pewnie. Sama nie powinnam już jeść.-zaśmiała się melodyjnie
Z zadowoleniem sięgnął po małe, śliczne cudeńko, które prawie rozleciało się mu w dłoni, takie było kruche. Zaczął przeżuwać swój deser, wciąż patrząc się na rysunek. Postać, której sylwetka wyszła spod ręki Bellatrix wyglądała, jakby tak naprawdę ktoś zamknął ją w czterech rogach białej jak śnieg kartki, do tego stopnia rzeczywista, że miał wrażenie, że zaraz się poruszy, dla przykładu przekładając nogę. -Od jak dawna rysujesz?-zapytał, by przerwać, co prawda kilkusekundową, jednak dla Daniela i tak za długą ciszę.
Nieźle pomyślał, kretyn jest teraz bez szans. Ale będę pierwszy drogi kuzynie. -Waterbubble - zaklęcie skierowane na fontanne pozwoliło skierować strumień wody prosto w siebie, mokra odzież ochroni mnie na chwilę przed płomieniami, ociekający wodą Szymon skoczył do przodu posyłając potężnego -Pulsus, aby ten na chwile rozwiał płomienie pozwalając Szymonowi wskoczyć w krąg ognia, naprzeciw nieprzyjacielowi. Gotów do boju z swym nożem przeturlał się rozeznając się w sytuacji w kręgu ognia, skoczył od razu na przeciwnika.
Fiendfyre – rozpala palący wszystko ogień, pod jego naporem woda paruje natychmiast a proste zaklęcia w kontakcie z nim, przestają dosłownie istnieć . Nie sądziłem że tak się to skończy przerażony i zdruzgotany patrzyłem jak Szymon trafia między płomienie znikając mi z oczu. Wysiłek podtrzymywania mocy zaklęcia niemal pozbawiał mnie zmysłów, a czując iż nie utrzymam już dojrzej czaru puściłem go i pędem ruszyłem do najbliższego jeszcze nie odciętego wyjścia z dziedzińca nim piekielna pożoga i stwory z niej zrodzone ogarną całości dziedzińca ze mną włącznie. Czułem żar za plecami oraz słyszałem pękanie rozpalonych do białości kamieni brukowych które powoli topiły się pod wpływem mrocznej mocy uroku. Cóż miałem nadzieję na uczciwy pojedynek lecz skoro nie dało się inaczej. - Żegnaj idioto będzie mi ciebie brakowało...Z ulgą wskoczyłem w najbliższe drzwi i ruszyłem biegiem, bezszelestnie zagłębiając się w korytarze szkoły... Nie byłem pewny czy płomienie zabiją tego szalonego Krukoskiego lecz szanse miał niemal żadne, dla pewności pognałem na 1 piętro nad dziedzińcem by z góry przyjrzeć się orgii zniszczenia i płomieni jaka zapanowała na dziedzińcu...
Pulsus o potężnej sile przebił płomienie na ułamki sekund, -Zdążyłem.Pomyślał od razu rzucając -Aperacjum, o dużej sile, ukazał zarys postaci, wystarczy Szymon przerwał czar. Rzucając się na postać ciągle leżącą na ziemi wbił jak mu się wydawało w jej korpus nóż i przekręcił.- No kurwa a teraz trzeba stąd spierdalać. Rozejrzał się orientacyjnie patrząc jak płomienie zaczynają zacieśniać krąg. -By to jasna cholera, ale się wjebałem, przynajmniej nie zginę sam. Szymon zerwał z szyi małą sakiewkę (w której znajdowała się mała fiolka z białym gęstym płynem oraz liścik) pchnął nią ile miał sił rozświetlając ją lumosem tak aby Nataniel zauważył. wzniósł wysoko różdżkę wyczarowując patronusa, mały śnieżnobiały kruk wzniósł się w powietrze gnając do Nataniela. -Znajdź sakiewkę,a te płomienie to żebyś nie miał wyrzutów sumienia przyjacielu. przekazując wiadomość poszybował dalej... Szymon powoli wyjął sztylet który wcześniej nasmarował trucizną. Małe zadrapanie wystarczy, lepiej szybko niż męka w płomieniach. delikatnie przejechał sobie ostrym jak skalpel sztyletem po nadgarstku i poczuł jak trucizna zaczyna trapić jego ciało. Już niedługo kilka sekund. Wizja która omamiła jego umysł była tak niezwykle przyjemna, Wspomnienia pięknej twarzy z wymalowanym uśmiechem oraz twarzą umorusaną czekoladą, heh ponętne i czułe słówka grały teraz w jego głowie już prawie nic nie słyszał skrzenie i trzaski płomieni odeszły na drugi plan. Teraz liczyła się tylko śmierć i to że ona będzie bezpieczna. Zamykając oczy miał tylko nadzieję że kruk doleciał do niej i zdążył się pożegnać.
Spoglądanie na swe ciało które było trawione przez płomienie było co najmniej dziwne, płomienie coraz szybciej pochłaniały ciało Szymona zajęła się cała jego szata maska stopiła się od palącego żaru płomieni, ukazując pełną uśmiechu twarz. odchodzę, stępuję, ale ale... coś nie zostało. jeszcze jedna ważna sprawa nie zdążył przekazać całej wiadomości, później będę mógł spocząć. zawisł w przestrzeni nie widoczny patrząc jak moc czaru zaczyna popielić jego ciało.
Nie ma nic lepszego, niż wyjście na dziedziniec w jakże piękną pogodę. Słonecznie i w ogóle. Oczywiście humor Haru był, jak zwykle w porządku. Nie była tam jakąś niby wielką personą z muchami w nosie, tylko po prostu - Haru. Dziewuszka wtargnęła na dziedziniec niczym błyskawica , a może nawet jak ten polski rajdowiec Robert Kubica? Czy to w ogóle istotne? Ważne że jest i kropka. Cóż, dziewczyna w wolnym czasie może założyć to co jej się podoba. Czyli już wiemy jak się Haru ubrała. Kosmicznie! Miała na sobie swoją ulubioną tunikę w czerwoną kratę. Była baaardzo duża. Jakby była przeznaczona dla bardziej puszystej osoby. Zaś na jej nogach gościły leginsy w paski w odcieniu bardzo jasnego błękitu. Poza tym wszystkim swoją szyję owinęła w zieloną arafatkę, którą kupiła w japońskim sklepie z pierdółkami. Ach! I bym zapomniała. Na nogach miała buty,które przypominały nieco kapcie. Kolor oczywiście musi być, bo zielony. Jejku! Harukichi wyglądała niczym świąteczna choinka lub sygnalizacja świetlna. W takim oto stroju wkroczyła na dziedziniec ze swoją torbą, tyle że całą w czarne kropki, oraz potężny segregator. Torba była dość potężna, gdyż miała tam kilka cennych tkanin, zestaw do szycia, kordonki itp. Ogólnie mówiąc coś z czego można zrobić ubranie. Zaś w potężnym segregatorze rysunki mangi oraz jej projekty. Energicznie się rozejrzała, a następnie usiadła na murku przy oknie. Torbę rzuciła na podłogę, a swój bardzo ważny skarb wzięła w swoje ręce. Usiadła w siadzie skrzyżnym, wyjęła ze swojej głowy ołówek. Dokładniej nie wyjęła z głowy, ale był przy uchu. Dziewczyna często go tam nosi. Jest wygodnie i nie musi szukać w piórniku. I zaczęła coś szkicować. Tylko jest jedno pytanie. Czy szkicuje mangę czy projekt. Może niebawem dowiemy się.
Bellatrix ją zobaczyła...i z jej ust wyrwało się krótkie "Wow" pierwszy raz w życiu widział kogoś tka kolorowego,i fikuśnego. Ona oczywiście zmieniał by parę elementów w jej stroju,lecz nawet tak prezentował się nieziemsko. Dziewczyna zapominając kompletnie o bożym świecie,o tym ze Daniel właśnie wychwala jej ciasteczka,podniosła swoje cztery litery wraz z całym swoim dobytkiem i ruszył w stronę dziewczyny która przysiadła przy murku. Kompletnie nie myśląc ze to że tak sobie siada obok kompletnie nie znanej dziewczyny może być...bynajmniej dziwne. Usiadła i spojrzał na jej szkic. Ku jej rozpaczy nie mogła rozpoznać co to jest. I nagle szanowny zdrowy rozsądek się obudził i w mało delikatny sposób powiedział jej ze jak już tak się przysiadłą to może by się przywitać?!: -Cześć jestem Bellatrix.-studentka nadal trzymała swój obrazek w ręku wlepiając gałki w dziewczę.
Rysowała niczym mugolska maszyna, która nazywana jest kserokopiarką. Była tka tym skupiona, że odłączyła się od rzeczywistości. W ogóle dla Haru świat rzeczywisty to jeden koszmar. Ale jest takie miejsce, gdzie nikt jej nie przeszkodzi. Projektowanie. O! I w tym momencie dziewczyna rysuje pewien szkic. No bo ostatnio jakoś zaniedbała swoją oryginalną markę ubrań ,,jajo. Od razu przypomniała się jej pierwsza kolekcja pod nazwą ,,żółtko w kanapce" oraz ,,woda z klozetu". Ale wracajmy do tej okropnej rzeczywistości. Haru tak sobie szkicują, poczuła jakby ktoś siadał obok niej. Przerwała na chwilę swoją czynność i spojrzała na nie znajomego. Ups! Poprawka nie znajomą. Była to jakaś dziewczyna, choć Haru nie wiedziała, czy to może jest uczeń lub student. A może to jest nauczyciel? Nie no, nie może być. Za młodo wygląda. Uśmiechnęła się swoim charakterystycznym japońskim uśmiechem. -O! Konicziła Bellatrix san. Jestem Haru, ale moje pełne imię to Harukichi - przywitała dziewczynę składając ręce jak do powitania japońskiego oraz podała jej rękę na przywitanie się. Uch! Ta jej ręką to miała z kilkadziesiąt bransoletek. Posiadała całą gamę barw na nadgarstkach. Zauważyła, jak Bellatrix wpatruje się w bochomazki Haru. Raz popatrzyła na nią a raz na rysunek i niczym struś pędziwiatr sięgnęła po ołówek i zaczęła coś poprawiać wystawiając przy tym charakterystycznie język. -O już! I jak? Podoba Ci się? - Zapytała studentkę pokazując jej szkic. -Tak sobie pomyślałam, że dołączę ją do mojej kolekcji pod nazwą ,,karb w ślimaku", ale jeszcze będę musiała poprawić to i owo, no i jeszcze pomyśleć nad nazwą, bo ,,krab w ślimaku trochę dziwnie brzmi, co? - wyczerpującą wypowiedz oznajmiła Harukichi. -A ty co tam masz? - zapytała wychylając głową.
Bellatrix zrozumiała dziewczynę co do słowa i nie da sie ukryć ze już ją lubiła. W końcu była japonka,a studentka takowych ludzi uwielbiała a w szczególności język w którymi lubiła przeklinać,a pryz okazji umiała powiedzieć parę rzeczy. I znów zaczyna się opowieść bez sensu. Spojrzała na jej szkic analizując każdy fragment. Rysunek był naprawdę dobry,a Haru urocza: -Naprawdę fajnie,a co do nazwy to jest...oryginalna-posłał dziewczynie uśmiech. odniosła swój obrazek mężczyzny którym przed chwila tak zachwycał się Daniel.: -Takie bohomazy...-wzruszyła ramionami.
Oryginalna?! Haru oryginalna?! To mało powiedziane. Dziewczyna do kwadratu jest walnięta na łeb. No może nie powinnam tak określać, bo osoba czytająca uzna Haru za totalną narcystyczną osobę. Czyżby Harukichi przewidziała się? Czy Bellatrix ma niebieskie włosy? Matko, Maciusiu i inne osoby, które nie zna. Jej włosy są czadowe. Nie! Poprawka! Są zajebiste. Haru popatrzyła na włosy studentki. Są bardzo zjawiskowe. Uh! A Haru już, myślała, że to ona jest taka stuknięta. -Oj, wiem Bellatrix, wiem. Moje nazwy zawsze są oryginalne. Ale tak patrząc na Ciebie wymyśliłam inną nazwę. A mianowicie ,,puszka pandory". Fajna nie? - powiedziała patrząc na nią oraz na koniec wypowiedzi mrugnęła brwiami. Po chwili Haru lookneła obrazek studentki. -Łoooo! Ależ to zjawiskowe. Na serio nie żartuję. - wzięła do ręki obrazek Belli i zaczęła go okręcać dookoła niczym kierownicę od samochodu. Potem oddała dziewczynie obrazek. I bez żadengo pozwolenia Bellatrix złapała włosy dziewczyny i oglądała je, po czym zaczęła robić z niego drobnego warkoczyka. -Wisz co Bella...znów przyszła mi jedna myśl o Tobie. Mianowicie, o jakimś projekcie. Otóż masz bardzo zjawiskowe włosy. I do mojej kolekcji pod nazwą ,,puszka pandory" zaprojektuję sukienkę, która będzie przypominać twoje włosy, zgoda? - jakżeż wyczerpującą odpowiedź rzekła studentce. No i oczywiście na koniec zapytała, żeby nie być ot tak wielką panią co może robić wszystko. Choć z drugiej strony Haru uważała się za takową panią. Czy to nie aby dziwne? Dziewczyna skończyła robić warkoczyk Belli. Spięła je swoją ulubioną zieloną gumką do włosów. -I jak? Ładnie? - zapytała i uśmiechnęła się do Bellatrix swoim dżapanowskim uśmiechem. Swoją srogą, czy Belli się spodoba. No bo przecież jak jej się nie podoba to może go spokojnie rozpuścić. Warkoczyk był lekko niesymetryczny, ale Haruki uwielbiała takie fryzury. Z resztą dziś dziewczyna miała dwa warkocze, które przykrywał beret z wełny koloru turkusowego. Po chwili Haruki zaczęła energicznie grzebać w torbie. Czyżby czegoś ważnego szukała? No można powiedzieć tak! I znalazła. Suszone mięso. Mmm...ulubiony przysmak Haru. -Hmmm...chcesz Bella? - zapytała wyciągając do niej paczuszkę suszonych frykasów. Jak już wspominałam, suszone mięso jest...ach! Pychotka!
Bellatrix nie ogarniała. Oczywiście też była zakręcona i lekko walnięta. No ale BEZ PRZESADY! Przy Haru była całkiem normalna dziewczyną która czasem chciała mieć niebieskie włosy. Ona to była kopnięta pod sam sufit,oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Cały czas uśmiechając się słuchała dość chaotycznych wypowiedzi japonki.: -Ciesze się ze Ci się podobają. Niedługo wracam jednak do brązowych,przez jakiś czas planuje się nie rzucać w oczy-zerknęła na swój obrazek-Wiesz co masz racje naprawdę mi wyszedł-zaśmiał się melodyjnie. Zerknęła na paczkę podsuniętą jej przez dziewczynę i szybko analizując w głowie, wzięła jedno i włożyła do ust. Chwile potem wyrwało jej się: -O matko! To jest zajebiaszczo zajebiste!!
Kurcze, Bella była tak pozytywnie zakręconą dziewczyną, że czasem Haruki zdaje się, że są zaginionymi, mimo, że się znają od dobrych 20 minut. No cóż, Haru zawsze była towarzyska, że nawet zwykłą gąsienice wzięłaby za swoją ciotkę lub krokodyla za swojego wujka. Ale powróćmy do rzeczywistości. Że co ona wraca do brązowych! No kurde cóż ta dziewczyna wyprawia. Przecież ona tak zajebiście wygląda w tej fryzurze, że aż Haru ma chęć przefarbować się na platynę. -Co ty gadasz?! Te włosy są takie zajebiste, że zaraz bym puściła tu kota i rzuciła projektowanie i w dodatku zaczęłabym od nowa reaktywować moje marzenie rockowe - rzekła dziewczyna bardzo dżapanowskim, piskliwym głosem. I dlatego Haruki nie powinna zajmować się karierą rockową. Nie dość, że nie umie grać na gitarze to śpiewać za nic. No ale jeżeli chce powrócić do dawnego koloru, proszę bardzo. Haru jakoś wytrzyma. -No a ja, ja zawszę mam racje - rzekła do dziewczyny patrząc się na jej rysunek. A tak na marginesie naprawdę jest ładny. -Ach! Suszone mięso to jak nowiutka moja własna pracownia do szycia - rozmarzonym głosem wzięła kawałek do ust i zaczęła go miętolić w zgryzie, tak aby przedostał się do gardła.
Claude Lavoie, po opuszczeniu Wielkiej Sali, kilka chwil kluczył po Sali Wejściowej, by ostatecznie odnaleźć drzwi prowadzące na dziedziniec. Sprężystym, acz wolnym krokiem pokonał kilka schodów i wyszedł na brukowaną przestrzeń ogromnych rozmiarów. Rozejrzał się, wszędzie dookoła mury zamku. Spiął się jednorazowym, krótkim dreszczem. Nie podobało mu się to. Nie lubił zamknięcia. Nie lubił ograniczania swoich przestrzeni murem. Był wolny, kurwa. Był Cyganem i chciał mieć możliwość opuszczenia każdego miejsca w każdej chwili, bez konieczności pokonywania murów. Idiotyczne. Rozdrażnienie lekko podskoczyło w skali napięcia. Ale radośni, bełkoczący członkowie Iteriusa, od których właśnie uciekł i mury otaczające dziedziniec i tak nie zdołały w jakikolwiek sposób wyprowadzić go z równowagi. Po prostu musiał pobyć sam, nie patrzeć przez chwilę na te wszystkie mordy, za którymi w zdecydowanej większości nie tęsknił. Wiedział, że nic go tu tak naprawdę nie trzymało - a jednak chciał znów przyjechać. Może chodziło o Adele, może o Nigana i Ervina, z którymi się zaprzyjaźnił? Nie wiedział. Ale teraz było lepiej dla niego i dla całego otoczenia, żeby opuścił chwilowo iteriusowy tłumek. Bo, dodatkowo, zobaczenie Quentina przypomniało mu o tym, jak bardzo nie lubi zostawiać niedokończonych spraw. Wyjął papierosa, który wciąż utkwiony był za jego uchem. Wyszperał z kieszeni spodni zapałki i odpalił fajka. Obserwował chwilę rozżarzający się koniec własnoręcznie skręconego, nikotynowego przyjaciela. Zapałkę wrzucił do fontanny, o której kamienną misę się oparł. Znów założył jedną rękę na piersi, natomiast druga kołysała się lekko przy jego ustach, by zatrzymać się czasem i pozwolić Claude'owi zaciągnąć się porządnie.
Nigan z wyraźnym uczuciem ulgi wydobył się z Wielkiej Sali. Mimo wszystko to naprawdę nie była wymówka. Naprawdę musiał się dzisiaj wybrać po niezbędne mu składniki do ważenia mikstury. Od której poniekąd zależy jego życie. A będąc z dala od domu, nikt by nie umiał mu pomóc. Był zdany tylko i wyłącznie na siebie. Jak zawsze. Jak zawsze, kiedy opuszczał Twizel. Ciągle był sam, sam dla siebie. Wśród innych, ale samotnie. Samotnie musiał się przez to wszystko przedzierać. Gąszcz do dwóch różnych wymiarów. Jesteś człowiekiem. Powtarzał to sobie dziś do znudzenia. Znów zaczął czuć się gorzej, kiedy nie miał z kim rozmawiać. Ale trudno, trudno, przeżyje. Jak wszystko w życiu. Zajrzał do swojego chlebaka, by wyjąć z niego plan Hogwartu. Musiał się dostać jakoś do pobliskiego lasu. Podobno niespecjalnie można się tam wybierać, szczególnie o tej porze. Ale trudno, nie interesowało go to teraz. Odzywały się w nim pierwotne instynkty, natura centaura, którym przecież nie był. Nie, był. Tam, w dżungli, w słonecznej Aotearoa był kimś innym. I wciąż nie mógł się przestawić. Ale był tu tak krótko, czemu się więc dziwić. Wypadł z mapą na oświetlony dziedziniec, co ułatwiało sprawę. Nie musiał używać różdżki, aby oświetlić sobie ten skrawek papieru. Jednak coś obok się poruszyło. A raczej ktoś. Uniósł głowę spoglądając w tamtym kierunku i dostrzegając Claude'a. Chyba chciał być sam, a on mu przeszkodził. - Nie martw się, zaraz stąd idę - powiedział do niego spokojnie i cicho, powracając do studiowania planu. Przejechał palcem po jego nierównej fakturze, analizując gdzie jest i gdzie powinien iść. Bo chyba się zagubił po drodze. Przyjaciel chyba nie powinien się obrazić, nie? Raczej obydwaj wiedzieli, że lepiej nie naruszać swojej prywatności i po prostu odejść, kiedy wymaga tego sytuacja. A wymagała, prawda?
Niekoniecznie. Ciężko stwierdzić, o czym myślał Claude, opierając się o kamienną fontannę i paląc papierosa. Jednak rozmyślania pochłonęły go na tyle, że w końcu sam zaczął przypominać posąg. Papieros w dłoni wypalał się powoli, oplatał dymem nieruchome palce, aż w końcu żar dotarł niemal do jego skóry. Syknął cicho i rzucił niedopałek na ziemię. Podniósł wzrok i dostrzegł w tej chwili Nigana szamoczącego się z jakimś wielkim skrawkiem papieru. Zawędrował tuż obok, by wymamrotać coś, co brzmiało jak usprawiedliwienie. Cygan w pierwszej chwili nie zareagował. Nie odpowiedział, nie wzruszył ramionami. Nic. Wydawało się, że wcale nie słuchał przyjaciela. Może nawet go nie dostrzegł, chociaż hebanowe spojrzenie lustrowało teraz uważnie chłopaka. W mimice niewyrażone było żadne uczucie. Po prostu na niego patrzył. Tak jak drapieżnik patrzy na swoją ofiarę. Obserwuje, nie dając niczego po sobie poznać. A potem napręża się do skoku i wbija kły w kark, pazurami rozszarpuje tkanki. Claude podszedł do Nigana, pokonując niewielki dystans kilku kroków. Stanął tuż obok, jedną dłonią sięgając drugi koniec mapy, tym samym prostując ją. Przestudiował ją krótkim spojrzeniem. - Quo vadis?
Nigan z kolei w swojej głowie układał dokładny plan. Gdzie pójdzie, jak pójdzie, kiedy pójdzie, z czym pójdzie. I przede wszystkim po co pójdzie. Ułożył w myślach listę potrzebnych mu roślin, ich dokładną ilość. Weryfikował jakie pułapki mogą na niego czekać po drodze i jak je obejść. Wszystko musiał mieć obmyślone dokładnie i strategicznie. Planowo. Schematycznie. Rozważyć wszystkie możliwe ewentualności. Rozważyć każdą jedną rzecz. Jak można zaplanować reakcję na niespodziankę? Nieważne. Nie może być niespodzianek. Nie może być niczego, co mogłoby go zaskoczyć. Co mogłoby sprawić, że nagle stał się bezbronny. Bo nigdy taki nie był. Nigdy. I nie może być. Nawet w jakiejś głupiej Wielkiej Brytanii, w Hogwarcie, który był tak ponury i zniechęcający Nigana, że to aż przechodziło ludzkie pojęcie. Ale ok, jest tu chwilę, dajmy mu szansę. W dodatku stan psychiki Nowozelandczyka nie przedstawiał się najlepiej. Więc można mu to wybaczyć. Drgnął. W duszy. I się speszył. Powiedzieć mu, nie powiedzieć? Oto jest pytanie. Godne Hamleta, doprawdy. Nie miał pojęcia, czy powinien go w cokolwiek mieszać. Kogokolwiek mieszać. Ale uznał, że przecież nie będzie chciał iść z nim, więc na nic go nie naraża. Dlatego rozluźnił się. W duszy. - Do lasu - odparł po angielsku. Nie znał łaciny, więc nie bawił się teraz w jakieś zagadki językowe. No dobra, ale po co, Nigan? Po cholerę tam idziesz? No? - Zobaczę co tam mają - dodał po chwili. Cóż, było to zgodne z prawdą! Po prostu skrócił ją do minimum. Ani za dużo, ani za mało. Podał ją Claude'owi w stanie surowym. Chyba wystarczy?
Wystarczy. Właściwie pierwsza wypowiedź też byłaby zadowalająca. Claude rzadko kiedy brnął. Nie wypytywał. Nie lubił. Nie umiał. Nie potrafił. Nie chciał. Czasami wystarczyło to świdrujące spojrzenie, żeby po prostu powiedzieli więcej. Wyrzygali się przed nim mentalnie. Nie trzymał im wtedy włosów. Pokiwał zatem głową. Pomilczał przez okres wystarczający, by dać Niganowi możliwość swobodnego odejścia, ale ten najwyraźniej wciąż próbował rozeznać się w terenie. Klaudiusz oparł się więc znów o kamienną misę fontanny i zapalił drugiego papierosa. Jednak w kilka chwil po tym, jak tytoń rozognił się żarem, Cygan rzucił go na ziemię i przydeptał. Odechciało mu się. Rozejrzał się znów wokół. Też byli w wielkiej, kamiennej misie, wyłożonej brukiem. Otaczały ich mury. Zamknęli ich i patrzyli, jak rozpaczliwie wdrapują się na gładkie pochyłości i osuwają się w dół. Hm. Nie, nie było tak. Claude bardzo chciał zobaczyć testrale. Claude bardzo chciał mieć jednego. To drugie było niemożliwe. Ale pierwsze wciąż możliwe do spełnienia. Podobnież w Anglii znajdowało się stado tych zwierząt, jedyne jakkolwiek przyzwyczajone do kontaktu z człowiekiem. - Jesteś tu - powiedział nagle, wskazując palcem położenie na mapie. Był dzisiaj w wyjątkowo rozmownym nastroju.
No, to coś ich łączyło. Ale to akurat nie stanowiło zalety. Bo skoro nikt nie pyta, to jak ktoś miałby odpowiedzieć? Nigan zawsze wychodził z założenia, że człowiek powinien być dostatecznie wolny, by nie musieć się nikomu spowiadać, kiedy nie chce. Sam tego nie robił. I nie wymagał od innych. Dlatego również nigdy nie pytał. Nie właził z buciorami w cudze życie. Wycofywał się cicho i niezauważalnie. Albo po prostu obserwował. Badał drugiego człowieka, przeszywająco i dobitnie. I wiedział. Wiedział, co jest grane. Przynajmniej w połowie. Ale to i tak dużo, w obliczu nicości. Nie lubił papierosów. Nie palił, by mieć idealną kondycję. Tak ważną w przetrwaniu. Dlatego skrzywił się lekko, kiedy poczuł ten wstrętny odór. Odzwyczaił się od niego. W dżungli nie było Claude'a, który smrodził mu w jaskini. Jak to brzmi. Jak powrót do czasów pierwotnych. Nieistotne. Jednak Nigan jako osoba wysoce tolerancyjna, zrezygnował z wszelakich przemów moralizatorskich czy oschłych komentarzy i ostatecznie przyjął ten fakt do wiadomości, nie ingerując w zaistniałą sytuację nawet drobnym dźwiękiem czy gestem. Spojrzał, gdzie powędrował palec przyjaciela i pokiwał głową. A potem przerzucił wzrok na niego, badając uważnie jego mimikę, której praktycznie nie było. Złożył mapę, by umiejscowić ją pod pachą i wrócił do obserwacji jakże ciekawego zjawiska w postaci francuskiego cygana. Przechylił lekko głowę na bok i patrzył się w milczeniu. Jakże sprawa byłaby prostsza, gdyby byli normalnymi ludźmi i po prostu powiedzieli, o co chodzi. Ale nie byli. A Nigan domyślił się, że towarzysz potrzebuje ciszy, spokoju i samotności. Chociaż poniekąd on zawsze taki był. Ale dzisiaj miał wrażenie, że coś mu zgrzyta. Nie zapytał jednak co. Domyślał się, ale nie był przekonany stuprocentowo. - Claude Lavoie, widzimy się jutro, czy chcesz ze mną postradać rozum i narazić swoje życie kierując się do lasu? - spytał oficjalnie. Niczego nie narzucał, dał mu wybór. Wtedy ostatecznie odejdzie. W duchu modląc się jednak, aby wybrał opcję pierwszą. Bo jakby mu się coś tam stało w tym lesie, to z pewnością nigdy by sobie tego nie wybaczył. Ale o to był akurat spokojny. Wybierze pierwsze. Chyba.
Nie. - Chodźmy - rzekł bowiem Klaudiusz, wsuwając dłonie w kieszenie spodni. Był idealnie ubrany na wyjście do lasu. Względnie elegancka koszula, spodnie i buty, zegarek na dłoni. Dziwna, kolorowa bransoleta z plecionego materiału wokół nadgarstka. Jofranka ją uplotła. Kolorowe koraliki na szyi. A przy okazji, cholera, żaden z tych atrybutów nie czynił go w wyglądzie mniej męskim, co choćby tego idiotę, Jiriego. Nie musiał niczego tłumaczyć NIganowi. Chociaż ta odpowiedź na pewno nieco go z dziwi, w pierwszej chwili spowoduje niezrozumienie, to potem Nowozelandczyk zastanowi się i w trakcie ich powolnego, milczącego spaceru będzie rozszyfrowywał motywy klaudiuszowego działania. A może i nie. Nie wiadomo. Tak, ich nietypowe podejście do dziedziny konwersacji jak i ogólnie przyjętych norm wyjątkowo utrudniało sprawy pozornie banalne. Ale przecież w tym był cały czar, prawda? W chwilę potem przyszli studenci Hogwartu (o ile coś w tym lesie nie pożre ich i nie zabije) zniknęli z pola widzenia. Wyszli poza otaczające dziedziniec mury. Zdecydowanie lepiej.
Cicho stąpając po równo przystrzyżonej trawie, ruszyła w kierunku fontanny. Czarna, zwiewna sukienka powiewała przy każdym jej kroku, a blond włosy związane w luźny kok łaskotały jej kark. Martha usiadła na brzegu tej klasycznej, nudnej w swej prostocie fontanny, czując bijący od niej chłód. Zamoczyła palce we względnie zimnej wodzie, a drugą ręką odłożyła książkę. Boski stan lenistwa i opanowania. Spijała magię i spokój tego miejsca łapczywie, zupełnie spragniona. Po ćwiczeniach zaklęć i żmudnym użeraniu się z rodziną, Hogwart był jak balsam na jej zmęczony umysł. Zerknęła ukradkiem na stare, poniszczone tomiszcze i stwierdziła z ulgą, że ono nie wymaga od niej niczego.