Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Nie no zemsty mi trzeba, zemsty ale rzeczywiście, podziwiałem za styl tego kto pokrzyżował mi, moje piękne plany w tak dobrym stylu . Założyłem maskę zabójcy na twarz i dopatrzyłem sobie, podobną wiązankę zaklęć ochronnych, powiększając ją o ochronę przed drętwotą. W Międzyczasie wezwałem gwizdem kruka. Atak na kogoś tak opancerzonego, skończył by się źle dla mojego kochanego zwierzaczka. Cóż nie tym razem może następnym... Wycelowałem patyk w fontannę i wypowiedziałem cicho -Bombarda Maxima! Mierzyłem tak by eksplozja rozerwała fontannę w drobny mak, a odłamki uderzyły jak szrapnele dookoła, raniąc wszystkich na dziecińcu i oblewając strumieniami wody każdego w promieniu rażenia. Niewidzialny czy nie Ridge teraz gdy był mokry, światło zakrzywiało się na jego przemoczonym obrysie. Więc mogłem go wypatrzeć. Następnie już nie werbalnie posłałem na oszołomionych eksplozją, dziesiątki lodowych ptaszków, wyczarowanych kilkoma szybkimi zaklęciami Glaciuc. Magiczne pociski o skrzydlatym kształcie, opadły na głowy moich ofiar oraz plac oblany wodą, ścinając wszystko grubą warstwą lodu i włącznie z ludźmi. Nie napawałem się jednak swoim czynem. Błyskawicznie rzuciłem się do ucieczki a jedyne co mogło powiedzieć o tym iż byłem tu było wciąż otwarte okno... Zamiotłem jeszcze na odchodne korytarz płomieniami Fiendfyre by mieć pewność iż nie pozostał tu jakiś mój włos czy inny ślad... Po chwili znikłem już w korytarzach szkoły…
Wszedł na dziedziniec krótko po eksplozji widząc , no cóż jednym słowem bajzel, a chciałem sobie książkę poczytać, a ktoś tu co niemiara Bombardy użył, eh, niby powinien zostawić to jak jest ale nie przepadał za zniszczeniem, do tego nawet całkiem ładnej Fontanny, rozejrzał się wokół oceniając jak dużo będzie trzeba do naprawy, eh dziury w trawniku to pryszcz ale fontanna to już zupełnie inna para kaloszy. Podszedł do resztek fontanny spojrzał wokół, po czym korzystając z Nigtycryt ściągnął na resztkę fontanny jej wszystkie fragmenty porozrzucane wokół, siłą wybuchu. Eh teraz skupienie, i koncentracja, Skupił się na kształcie Fontanny i Niewerbalnie wykorzystał Reparo, przywracając jej powoli całość. Fontanna wyglądała jak dawniej przysiadał wyczerpany, przeszło mu wszelka ochota na lektury, wstał i ruszył do swego leża wypocząć.
Wyszłam z bezpiecznych czeluści zamku słysząc harmider na dziedzińcu. Zamarłam zdziwiona obrazem jaki roztoczył się przed mymi oczyma. Pobojowisko... Tylko Aleksander stał przy resztkach pięknej jeszcze przed godziną fontanny. Coś wyszeptał i kamienny gruz powoli rozpoczął dziki taniec wracając na swoje dawne miejsce. Podeszłam lekko skołowana do studenta ,odnawiając przy okazji swoje zaklęcie tarczy i poprawiając dyskretnie rękojeść sztyletu za paskiem. - Co się tutaj stało? Usłyszałam huk i.... Zamarłam widząc wypalone ślady. - Cholera... Mam ci pomóc?
- Szczerze to nie wiem co się stało- rzekł wyczerpany- chciałem poczytać sobie na zewnątrz, a tu bajzel jak po przejściu bojowego oddziału trolli przez wioskę. Usiadł na trawie- Ktoś się tu bombardą najprawdopodobniej bawił, ale po sobie nie posprzątał, a ja rannych nie widzę ani jęków nie słyszałem. Będziesz tak miła i pomożesz doturlać się steranemu człowiekowi do jego leża. -Zaczął się podnosić- Mam tam odpowiedni eliksir od razu pomoże mi odzyskać siły, eh napraw taki blok obrobionego kamienia i to jeszcze starego, w zamian proponuje herbatkę i spokojne miejsce gdzie nikt nie bawi się w destrukcje niekontrolowaną.- Uśmiechnął się słabo
- Jasne, a taki stary znowu nie jesteś. Nie przesadzaj smoku. Powiedziałam to z humorem, ale wyraźnie widziałam wyczerpanie jego organizmu. Chwyciłam go pod ramię i powoli odciągnęłam od wypalonego w podłożu śladu. Zbliżała się wiosna i trawa szybko pokryje zranioną ziemię. W kościach czułam, że takich zniszczeń mogła dokonać tylko jedna osoba i miałam się zamiar z nią rozmówić. osobiście wolałam działać bardziej dyskretnie, stąd moja ostatnia fascynacja eliksirami i starymi rodowymi recepturami. Spokojnie udaliśmy się do lochów i kwatery mojego alchemika.
Siedziałem już przy innym oknie obserwując całość zamieszania na dziedzińcu. Z szóstego piętra mogłem spokojnie patrzeć na Aleksieja uprzątającego teren. Och jak dobrze że nie znaleźli uwięzionych pod lodem których podmuch cisną w zacieniony kąt dziedzińca. (Dla niewtajemniczonych w magii bojowej. Tarcza nawet silna łatwo ochroni przed jednym silnym zaklęciem lecz setki odłamków i pocisków z powstałych z frag mętów fontanny, popchniętych falą uderzeniową wybuchu, musiała ją nie tyle przełamać co przeciążyć a Salvio Hexia nawet jeśli chroni ciało przed urazami jak zbroja, to woda która oblała chłopaków zmoczyła także ów pancerz i pod wpływem czaru zamorzenia pozostali uwięzieni jak w lodowym więzieniu mimo iż ochrona nadal działała...) Z zadowoleniem oddaliłem się mając nadzieję iż Ridge po prostu umrze pod tym lodem z braku tlenu...
Już miałem z Sigrid udać się na odpoczynek, ale coś mnie tknęło, spojrzałem na dziedziniec raz jeszcze, wsparłem się na ścianie i przyjrzałem się okolicy dziedzińca, coś tu nie gra. Cave Inimicum , wysłał i przesunął barierę po całej przestrzeni dziedzińca, stając się coraz słabszy, wykrył dwoje osób w rogu, nie widział ich Aperacjum rzucił w ich kierunku, zamarzniętych, powoli do nich podszedł, wyciągając eliksir wzmacniający pociągnął łyk, wzmacniając się na chwile, Combustus Oris stworzył wokół ich twarzy płomienie roztapiające lód na ich twarzach, by mogli oddychać, ostatkiem sił wezwał Berth, by powiadomiła kogo trzeba o stanie tych dwóch, sam zataczając się, ruszył podpierając się o ściany do swego leża, musi się zregenerować.
Więc przeżyli och nic straconego będzie więcej okazji do załatwienia sprawy definitywnie i ostatecznie. Zamaszyście zarzuciwszy płaszczem odwróciłem się od okna i ruszyłem w kierunku lochów. Po drodze schowałem maskę zabójcy i wyszedłem z niewidzialności. Może to wystarczy by nastraszyć upartego Gryfona? Zastanawiałem się czy przypomni sobie czemu go prześladuję, lecz po chwili przypomniałem sobie, iż chłopak w moim mniemaniu był idiotą .Więc, zapewne zapomniał o naszej rozmowie na urodzinach Karmelka. Jak mi go szkoda biedaczka. Oddaliłem się z wrednym uśmiechem na twarzy obmyślając chłodno kolejną możliwość ataku.
To trwało naprawdę chwilkę. Ridż i Kolin rozmawiali, pocieszali się i jedli fasolki, a w drugiej chwili już leżeli nieprzytomni pod ławką. Przynajmniej Ridż był nieprzytomny. Co do swojego towarzysza, nie wiedział, bo coś pocisnęło go przed siebie i uderzyło w głowę, a potem Gryfon już tylko poczuł na sobie wilgoć. Ktoś coś rozwalił. Nie wiedział kto to taki, ale zawsze się mógł domyślać. To też nie było takie łatwe, bo w końcu ile to osób go nienawidziło! Ale jak na razie nie miał ochoty o tym rozmyślać. Dłonią przeczesał ślepo w miejscu, gdzie powinien teraz znajdować się Kolin. Nic nie poczuł, więc podniósł lekko głowę, rozglądając się. Nie na długo, gdyż właśnie w nią oberwał i jej ciężar nie pozwolił mu dłużej jej tak trzymać. Postanowił paść bezwładnie na glebę i odczekać, aż już będzie po tym całym rozgardiaszu. Zamknął oczy i wsłuchał się w odgłosy panujące dookoła. Po chwili zrobiło się cicho. Nawet wręcz za cicho. Otworzył oczy i rozejrzał się po dziedzińcu. Wszystko było na swoim miejscu, jednak w pewnych miejscach można było zauważyć jakieś drobniuteńkie kawałki betonu. Chłopak niedaleko siebie dostrzegł Kolina. Doczołgał się do chłopaka i zaczął go tarmosić za ubrania, aby ten się obudził. - Nic ci nie jest? - Zapytał, widząc, że jego towarzysz przytomnieje.
Spoglądałam z niepokojem na jego poczynania. Że jego ciało było w nie najlepszej formie mogłam się domyśleć, ale nie wiedziałam, że aż tak... Podeszłam do Aleksandra, który prawie upadł podpierając się ściany. W tej chwili nie interesowały mnie osoby, którym pomógł. Był na tyle sprawnym mistrzem eliksirów i czarodziejem, że pewnie się wykaraskają . Sam jednak... właśnie sam za wiele siebie oddawał do otoczenia. - Rozumiem, czemu to zrobiłeś. Ale teraz bądź dobrym przyjacielem i oprzyj się na moim ramieniu. Mówiąc to chwyciłam jego rękę i umieściłam ją na swoich plecach. Ledwo mógł ustać na nogach, musiałam jednak oddać mu sprawiedliwość. Trzymał się naprawdę nieźle. - Jak rozumiem twoja kwatera w lochach?
Skinąłem głową, wspierając się na Sig, Skupiłem się i resztką siły woli, wyprostowałem się wizerunek, to sprawa ważna, Oddech , koncentracja, Ciało słuchaj wiem że jesteś skonane, ale do fotela wytrzymasz, dojdziesz tam na stojaka i bez żadnego zataczania się. Pęknie sam dla siebie jestem najgorszym Sierżantem drylowym, No Aleksik pokaż na co cie stać, to tylko kilkadziesiąt jardów, zapomniałeś że mimo że to nie Durmstrang, to należy dawać z siebie wszystko, Baczność naprzód marsz. Ogarnąłem się żeby chociaż nie wyglądać na chodzące zombi, pociągnąłem łyk eliksiru na wzmocnienie. Wyprostowałem się i tylko spokojnie wezwałem Berth ta jakby się tego spodziewając zjawiła się z kosturem, podając mi go w ręce. -Wybacz moje zachowanie Sig -Wyprostowałem się wspierając o kosturze - teraz nie mogę dać po sobie poznać skonania jak jakiś wariat takie rzeczy urządza, muszę jak najszybciej wrócić do leża, ale na Merlina nie zamierzam dać się zobaczyć po korytarzach jak mnie tam holują Asekuruj mnie ale postaram dojść tam sam.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Pon Mar 28 2011, 15:35, w całości zmieniany 1 raz
Prawdziwy mężczyzna , uparty niczym osioł. Zachciało mi się śmiać. Wyglądał naprawdę na mocno wyczerpanego, ale musiał iść sam... sprawa honoru. Westchnęłam zrezygnowana i pozwoliłam mu się oprzeć na kosturze. - Jak chcesz, ale pójdę obok by w razie potrzeby... Zamilkłam wpół zdania widząc jego minę. Czemu mężczyznom tak bardzo zależało na tym, by nie okazywać swoich słabości? - Dasz radę, zobaczysz. Zdążyłam jeszcze szepnąć nim powolnym krokiem udaliśmy się do lochów.
Ach, co za dramatyczna akcja, naprawdę! A było tak miło, doprawdy, nawet ich jakże inteligentna konwersacja zdawała się nabierać tempa i tak dalej, fasolki miały coraz fajniejsze smaki, no sielanka. Jak cudownie siedziało się, nie będąc świadomym faktu, że zbliżają się dwa śmiertelne niebezpieczeństwa w postaci rozgniewanego Dżoela i złego, żądnego zemsty i rozlewu krwi Nataniela Kruka. Właściwie to chyba powinniśmy nazywać jakoś inaczej, bo samo to imię budzi mą trwogę. Waszą zapewne też. No, w każdym razie, nie mam pojęcia jak to się stało, ale coś efektownie łupnęło, a potem zapadła ciemność niemalże tak mroczna i czarna jak charakter Kruka. Czy to nie straszne? Gdyby Kolin nie był nieprzytomny, zapewne by się przestraszył, ale niestety, spoczywał sobie duchowo w jakiejś odległej galaktyce i hasał po łące z wesołymi jednorożcami i tak dalej, i tak dalej. Był więc nieświadom niczego, co się dzieje, a do rzeczywistości przywrócił go dopiero cudowny Ridż. - Co? - spytał, siadając, co sprawiło, że paskudnie zakręciło mu się w głowie. Następnie przyjrzał się Gryfonowi z niedowierzaniem, a fakt, że leży z nieznajomym gościem na trawie nieco go przeraził. Co to w ogóle za facet? Co to za miejsce? Heloooł, został uprowadzony, O JEZUSIE ŚWIEBODZIŃSKI! - Aaaaaaaaaa!!! - wydarł się w związku z tym, chwiejnie wstając - Pomocy! Napastuje mnie jakiś zboczeniec! Niechże mu ktoś pomoże!
Nareszcie Colin się zbudził, a Ridż wpatrywał się w niego bardzo zatroskanym wzrokiem. Puchon miał tak bardzo rozczochrane włosy, że ledwie chłopak go widział. Dlatego też odgarnął mu włosy z twarzy i już miał zamiar dopomóc mu metodą usta - usta, aż tu nagle usłyszał przerażający krzyk towarzysza. Ridge już miał rzucić w niego obelgą w stylu "nie drzyj się", ale zdziwiła go postawa chłopaka. Czy on się uderzył w głowę? Oczywiście. To było niewykluczone. OmatkoOmatko! KOLIN DOSTAŁ WSTRZĄSU MÓZGU! Ten chory na umyśle cep, który zaczął tą bijatykę nieźle dostanie od nauczycieli, jak Ridż poskarży na niego w skrzydle szpitalnym i u dyrektora, nie ma co. Tylko kto to był, do cholery? No właśnie. Tego chłopak nie wiedział. Zaczął energicznie machać Kolinowi ręką przed twarzą, ale tamten ciągle miał przerażony wyraz twarzy. Postawił, że przywróci mu może z część wspomnień. - Hej. Jestem Ridż, pamiętasz? Siedzieliśmy tu sobie i jedliśmy fasolki, aż tu nagle... - No właśnie. Co nagle? Bum, trach, i leżeli na ziemi. Coś tu było nie tak.
He, no nie powiem, że metoda reanimacji usta-usta brzmiała co najmniej zachęcająco, tym bardziej, gdyby została zastosowana w czysto medycznych celach, bez jakichkolwiek podtekstów! No, niestety ale na szczęście nie było im to dane przez los, bo nawet gdyby teraz Ridż próbował go zreanimować w jakikolwiek sposób, dostałby wpierdol godny zawodowego karateki albo nindży! Hm, okej, bardziej prawdopodobną opcją jest to, że Kolinosław zacząłby uciekać, ale pozostańmy przy spuszczeniu Ridżowi łomotu. Jakoś przeżył to nieznośne machanie ręką przed twarzą, chociaż nieco go to rozproszyło, i sprawiło, że znowu usiadł, tym razem już nie na ziemi, a całkiem solidnie wyglądającej ławce. Cóż on na Merlina wygaduje? Tym razem spojrzał na niego jak na przybysza z jakiejś Narnii. - Nie znam żadnego Ridża - odparł tonem "heloooł, weź nie pierdol", po czym rozejrzał się dookoła - W ogóle mnie tu nie było. Nie wiem, co to za miejsce - stwierdził wreszcie z przerażeniem nie mniejszym niż na początku, choć warto zaznaczyć, że przeszła mu ochota na uciekanie. Uznał, że to absolutnie niemożliwe, ale chociaż usilnie usiłował (aha) sobie przypomnieć cokolwiek, jakoś nie był w stanie. Zupełnie jakby ktoś wziął młotek i rozbił jego mózg na miliony małych kawałeczków. Wszystkie wspomnienia, dane i informacje wciąż tam tkwiły, ale co z tego, skoro nie potrafił ich połączyć w jedną całość. - Zrób coś, Riczard - poprosił go jakże inteligentnie, jako że doszedł do wniosku, że woli mieć sprzymierzeńca w nikczemnym zboczeńcu, który udaje miłego, ale chce go niecnie wykorzystać niż zostać całkiem samemu.
Matko! Co ten Kolin wygaduje?! Wpierdol? Jak on tak może! - Co mam zrobić? - rzucił już i tak rozzłoszczony Ridż. Wiedział, co sobie teraz może pomyśleć Colin. Tym bardziej po utracie pamięci. Cholera! On go ma za pedofila! - O nie, nie, nie, nie dobrze - mruczał pod nosem, łapiąc się za głowę. Nie ma co, ale musiał sprowadzić pomoc. Ale najpierw jeszcze chwilkę pobawi się w doktora, o. - Jak masz na imię? I skoro cię tu nie było, to jak się tutaj znalazłeś, hę, hę, hę? Gryfon miał nadzieję, że zamydli na chwilę towarzyszowi oczy i tamten zapomni sobie o przywoływaniu pomocy. Co jak co, ale to nie było konieczne.
No dobra, dobra! Tak tylko mówię, żeby nie wyjść na mięczaka, no. - Nie wiem - szepnął, by go bardziej nie złościć (wszak pamiętajmy, to jest świr, pedofil i pedobear, nie wiadomo co takiemu typkowi może strzelić do łba!), po czym zamilkł i wbił wzrok w przestrzeń przed sobą. Doprawdy nie wiedział, co powinien dalej zrobić. Nie wie, kim jest, nie wie, skąd przybył i gdzie się znajduje, jest sam z jakimś podejrzanym gościem, którego dla odmiany też nie zna, i generalnie wszystko wyglądało tak zajebiście, że miał ochotę się rozpłakać. Ale nie zrobi tego. Nie przy Pedoridżu! Tymczasem jego pytania bynajmniej nie pomogły Kolinosławowi, a tylko utwierdziły w przekonaniu, że jest zupełnie bezradny i bezsilny, bo nie da rady przełamać tej bariery w jego mózgu. Czuł się mega dziwnie, bo w głowie ciągle mu szumiało, zupełnie jakby ktoś szeptał mu do ucha nieznane imiona i nazwy, jednak wszystkie brzmiały tak obco, jakby były w innym języku. - Miałem nadzieję, że ty mi powiesz - odparł zatem, patrząc na Ridża spojrzeniem skopanego jelonka, które w jego wykonaniu wyglądało poczwórnie dramatycznie.
spoko :albino: jak już mówiłam, możesz cisnąć z nim do skrzydła szpitalnego!
Nadeszła noc, Szymon przygotował swój ekwipunek, zarzucił czarną szatę, założył czarną maskę wypełnioną bólem, narzucił głęboki kaptur, wyskoczył z dormitorium i popędził na dziedziniec. Sprawa niby prosta on albo ona, wiedział że musi zginąć gdyż nie mógł zabić swego przyjaciela, był zimny jak lód ale miał pewne zasady, ludzie których darzył sympatiom byli nietykalni przez niego, niestety osoba mianowana do zabicia go była kimś bliskim dla niego, kuzyn którego polubił. Stawka była wysoka życie jego ukochanej, wiedział że jeżeli miałby objąć władze ona i tak musiała by zginąć prędzej czy później, ważniejsze było uczucie jakim ją obdarował, szczera i prawdziwa miłość. Pędził na dziedziniec jedna myśl huczała mu w głowie żeby się nie spóźnić. Wiedział czym to grozi gdy już dobiegł poprawił zamocowane nad nadgarstkami sztylety, oraz długi nóż przy pasie. Oczekiwał, oczekiwał zwiastuna śmierci Nataniela
Odziany w czarną szatę patrzałem z za maski, na kroczącego przez plac kuzyna. Z czystą przyjemnością obserwowałem stojąc za jednym z filarów jak idzie z pełną gracją przez plac. Jego dumnie uniesione czoło, I pewny krok od razu wskazywały na jego wysokie urodzenie w hierarchii naszego rodu. Westchnąłem czując jak, niepewność wkracza w moje ciało. Był tym czym ja nigdy, nie będę, artystą tancerzem nocy. Skrytobójcą I siepaczem wyszkolonym w zabijaniu, tak cichym I płynnym że w porównaniu z nim, mogłem co najwyżej uznać się za speca od brudnej roboty… Wolą przegnałem jednak zwątpienie, cena przegranej byłą by zbyt wysoka nie tylko dla mnie ale także dla moich bliskich. Z wolna wyszedłem z ukrycia a idąc nasunąłem kaptur wojennej szaty mojego rodu na głowę. Teraz gdy niemal całe moje ciało, było chronione zaklęciami miałem pewność iż przynajmniej jego zaklęcia nie wywrą na mnie większego wpływu. Ukryta w futerałach I pochwach broń I sprzęt nie wydawała nawet najmniejszego szelestu lecz jej ciężar dodawał mi pewności siebie. Podchodząc sięgnąłem za plecy wyciągają z futerału kamę na długim łańcuchu zakończonym stalową kulą. Skinąłem głową w znaku otwarcia… -Miejmy to za sobą przyjacielu… Runąłem na niego w błyskawicznym ataku szybkich obrotów I wymachów łańcucha I ostrza kamy oraz stalowej kuli. Jeśli nie cięciem, to zamierzałem go oplątać stalowymi ogniwami mej broni, a uniknąwszy I tego była jeszcze szansa na trafienie żelazną kulą, która przy tym pędzie pogruchotała by jego kości…
Najszybciej było by się dać zabić pierwszym ciosem, lecz po chwili namysłu Szymon stwierdził że nie może zrobić tego przyjacielowi bo cóż to za wyzwanie zabić kogoś kto się nawet nie broni, delikatny uśmiech pojawił się pod maską. -Dobrze więc. Gdy Nataniel ruszył nacierając Szymon wyciągnął różdżkę wypowiadając zaklęcie ciszy strzelił nim prosto w kuzyna po czym wycelował i w siebie. Cios nataniela niemal rozciął Szymona lecz błyskawiczna zręczność pozwoliła mu uchylić się przed cięciem jednak cios kulą wybił różdżkę którą wyciszył obie postacie, zawył z bólu gdy poczuł trzask kości palców swej prawej ręki, wykonał szybki przeskok do tyłu wydobywając lewą ręką długi nóż, kilka zwinnych uników pozwoliło mu zbliżyć się do swej różdżki. cholera nie zdążę jej podnieść - pomyślał ruszając na niego spróbował pochylając się nad ostrzem jego broni wybić mu ją swoim ciałem.
Zawirowałem gdy jego błyskawiczny ruch wyszarpną mi kamę z dłoni. Wykorzystując obrót rozwinąłem łańcuch wymierzając pełne uderzenie kulą na jego drugim końcu. Stal pomknęła opadając w stronę lewego ramienia skrytobójcy. Jednocześnie drugą dłonią zebrałem łańcuch zwijając go dookoła lewego ramienia. chwytając na powrót kamę w dłoń lecz na krótszym łańcuchu... - Walcz! ... Błagam ... Dodałem już szeptem. Nie mogłem patrzeć na to na to jak poddawał się bez jakiejkolwiek walki. Gniew zaczynał kotłować się sercu a oczy ukryte pod maską i kapturem rozbłysły żółtym blaskiem...
Balans ciałem wiele nie dał, cios kuli otarł się o jego bark piekący ból zadrapania ciężką kulą, oczy Szymona na chwile zapłonęły furią, lecz ta szybko zgasła przesłonięta zrozumieniem oraz szacunkiem. Wiedział że gdy da się ponieść instynktowi podoła wyzwaniu a wtedy życie Cassandry będzie jak najbardziej zagrożone. Szybki obrót oraz wykop kierujący się w stronę tułowia Nataniela sugerował że obie ręce ma obolałe. (walka nogami, banał... Rodzina Krukowskich zarówno i Kruków walczyła nie tylko stylem mugolsko/czarodziejskim ale również znali Capueire, taekwondo jak i walke "parterową"). Pozory, gdyż chciał dobyć różdżkę aby puścić pożegnalnego patronusa przed śmiercią. podczas wymiany ciosów padło kilka słów z ust Szymona -Rozumiem cię. oraz wybacz. -walczmy na poważnie żebyś nie czuł niedosytu kuzynku. kocia zręczność pozwoliła uniknąć kilku kolejnych ciosów lecz łańcuch zaplątał się o jego nadgarstek, mocne pociągnięcie, Szymon rozluźnił lekko napięcie łańcucha wyplątując obolałą, pogruchotaną dłoń odskoczył robiąc szybkiego fiflaka próbował kopnąć przy tym Nataniela
Poczułem niepokój, gdy przyśpieszył. Mimo iż niemal niezdolny do walki rękami wydawał się tańczyć dookoła mnie unikając moich ataków jak namolnych owadów. Aż syknąłem z zaskoczenia, gdy jakimś cudem zdołałem pochwycić w rozpędzone ogniwa jego nadgarstek i zdruzgotać go jednym szybkim szarpnięciem. Mimo to nawet nie zwolnił a kontr kopnięcie, które wyprowadził spokojnie mogło dorównywać siłą mojej stalowej kuli. Odrzuciło mnie dobre cztery metry do tyłu, a coś boleśnie zakuło mnie w klatce piersiowej. Fala bólu, która rozeszła się po moim ciele krótko po tym oznajmiła mi iż Szymon jednym kopnięciem połamał mi lup przynajmniej powarzenie uszkodził co najmniej jedno z żeber. Wywinąłem się w powietrzu tak iż miast spaść boleśnie na plecy przetoczyłem się tylko po ziemi błyskawicznie zrywając się na nogi. Szybko odrzuciłem łańcuch teraz ,gdy przyśpieszył nie było by z niego żadnego pożytku szczególnie że czas potrzebny na jego ponowne rozkręcenie pozwolił by mu zabić mnie w mgnieniu oka. Już wstając, wyciągając z za pleców kolejną z wielu broni którą przygotowałem na to starcie. Długi jednoręczny miecz zalśnił w mojej dłoni, gdy skoczyłem ponownie w jego kierunku. Szarżując upuściłem ukradkiem kilka niewielkich kulek, które natychmiast pękły zasłaniając wszystko w okuł gęstym duszącym dymem. Ukryty w oparach, przed którymi broniły mnie filtry maski i absolutnie cichy dzięki magii czaru ciszy ruszyłem po łuku podkradając się z jego prawego boku... Czy on coś mówił ? Zaklęcia zagłuszały nas całkowicie a maski uniemożliwiały jakiekolwiek odczytanie jego mimiki ale... Z jakiegoś powodu wierzyłem, że chciał coś powiedzieć tylko nie miałem pojęcia co... Dość Odrzuciłem wszystkie myśli skupiając się i zlewając wolą w pchnięcie w jego jak mi się wydawało odsłonięty bok...
Bellatrix pół leżała, pół siedział na dziedzińcu trzymając w rękach szkicownik i ołówek a głową szybując gdzieś w krainie marzeń. Na kartce papieru widniał portret mężczyzny o wielkich oczach, pół długich włosach i przepięknych ustach. Cały rysunek wyglądał jak żywy.. jak gdyby mężczyzna zaraz miał przestać opierać się o ścianę, i ruszyć przed siebie opuszczając ramy karki papieru. Dziewczyna potrząsnął głową aby obudzić się do reszty z transu i sięgnęła do torby po pastele i pudełko ciastek własnej roboty. Włożyła jedno do ust, otworzyła pudełko z kredkami i sięgnęła po jasny beż. Postawiła parę kresek na spodniach postaci po czym delikatnie rozmazała je wskazującym palcem. Tak samo postąpiła z brązem i koszulą mężczyzny. Włosom nadała kolor węgla, a oczom błękit nieba. Dopracowując rysunek,co jakiś czas wsadzała ciastko do ust, które nie da się ukryć wyszły jej znakomite.
Tej nocy Virgil nie potrafił zasnąć. Mimo ciemnej nocy wyszedł na dziedziniec pod zaklęciem niewidzialności. Nareszcie jest chłodniej. Może to nie to co w Oulu, ale tylko głupcy narzekają. Wyciągnął słuchawki z uszu Jak tu cicho... trochę za cicho. Popatrzył na kłęby dymu opodal. Co to jest? Wyciągnął dla pewności różdżkę, lewą ręką sięgnął zaś lekko za siebie do pasa. Relaksująca rękojeść rewolweru była zimna jak zawsze. Świat czarodziei był zbyt podstępny by choć na chwilę opuścić gardę, choćby nie wiadomo jak się starało być uczciwym. Podszedł parę kroków bliżej, nadal trzymając jednak zdrową odległość. Nic nie słychać... I nic nie widzę... Szlag by to, nie boję się tego, co zobaczę. "Lękamy się tego, czego nie znamy. Poznaj wroga." Zacytował w myślach słowa mistrza. Przygotował się do szybkiej reakcji, oczyścił myśli ze zbędnych zakłóceń, po czym podniósł różdżkę. - Pulsus
Czy ten kretyn ominął większość lekcji czy jest po prostu nieudolny?, cóż za brak profesjonalizmu, do tego pewnie ma badziewną maskę z filtrami... Szymon gdy tylko przysłonił go dym opadł na ziemie, rozejrzał się za swą różdżką, dostrzegłszy ją zaczął czołgać się w jej stronę żwawym tempem. Gdy pochwycił różdżkę uskoczył posyłając mocne niewerbalne Confringo w stronę trującej mgiełki. oczekując na wybuch dojął rękojeści noża bojowego wyciągając go z pochwy przy pasie stanął gotowy do dalszej walki