Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Leniwie odwróciła głowę. Conn. Uśmiechnęła się. No, nareszcie ktoś znajomy. - Hej, hej - przywitała. Jak dobrze, że dziewczyna nie ma za wielu wrogów w Slytherinie. Cóż, chyba tylko Valentin i Oliver, nikt więcej. Na razie oczywiście. Wszystko się może zmienić, chociaż dziewczyna nie planowała tworzyć sobie wrogów. - Jak wakacje? - zadała standardowe pytanie. Oczywiście była ciekawa, czy Conn jest zadowolona, czy nie.
-Malediwy całkiem znośne. Byłaś tam?- Spytała z większym usmiechem. Nie zauwazyla tam dziewczyny. No, moze dlatego, że większość czasu spędziła w domku. Westchnęła na samo wspomnienie. Rose była jedyną osobą z Hufflepuff, którą darzyła tolerancją. No, mogłaby się czuć zaszczycona, gdyby wiedziała. Connie puchonów miała akurat najczęściej głęboko i szeroko. -Gdzie się zgubiłaś na ślubie?- mruknęła przypominajać sobie, jak to po gonitwie z Melani, Roś zginęła jej z oczu.
- Tak, byłam. Z tego co zauważyłam, dużo osób było, a ja i tak mało ich spotkałam - westchnęła. Czy ona zawsze musi mieć takiego ogromnego pecha? - Wiesz, w Mungu wylądowałam, więc może dlatego się nie spotkałyśmy - wzruszyła ramionami, na wspomnienie pobytu tam. Już nie myślała o owym pocałunku, a bardziej o rozmowach z chłopakiem. Cóż, stali się sobie bliżsi. - Nawet mi się tam podobało. Przynajmniej coś nowego. - Wiesz, że miałam pytać cię o to samo? - na jej twarzy pojawił się banan. - Rozmawiamy, a ty mi nagle znikasz! Potem powiedzieli mi, że siedzisz na drzewie.
-W mungu? Coś ty sobie zrobiła?- powiedziała zdziwiona. Nie spodziewała się, że wakacje Rose spędzi w szpitalu. No, ta to naprawdę ma szczeście. -Tak, i to z Melani. Ciotki nas dorwały- mruknęła z udawanym przerażeniem w głosie i zaśmiała się cicho. Spojrzała na zagubionych pierwszo klasistów. Boże, nie wyobrażała sobie siebie takiej, ale mogłaby się tak zachowywać gdyby nie pomoc Namidy. Westchnęła z ulgą.
Jak dotąd Mia dość mocno się nudziła. Nie podoba jej się również towarzystwo w Dormitorium... własnym. To zabawne, że nawet ludzie, którzy teoretycznie są po tej samej stronie, potafią się kłócić. No cóż... Mia udała się więc gdzieś, gdzie nie musiałaby dzielić się powietrzem tylko z ludźmi, książkami i ławkami. Odpowiednim miejscem wydawał się być Dziedziniec, aczkolwiek to i tak za mało. Mia postanowiła jednak na jakiś czas tu rozstać, wszakże leniuchowi nie wszystko się chce.
Znudziło mu się więc przyszedł na dziedziniec. Usiadł na ławce, po czym wyciągnął czekoladową żabę i otworzył pudełko. Żaba starała się uciec lecz David nie chciał odpuścić. Gonił ją tak długo aż się potknął i poleciał na Rose. -Bardzo przepraszam.- przeprosił i pomógł wstać Rose. - Czy my się nie widzieliśmy? - zapytał po czym pobiegł dalej.
- Nie wiesz? Twój znajomy ze Slythelinu pomógł mi tam wylądować. Dodatkowo trafiłam na psychiczną babę, która przyjęła mnie na swój, równie psychiczny oddział – wyjaśniła. – Disy, Drasy, czy jakoś tak. O, Daisy! Już jej nie lubię. Opisałabym ci ją, ale lepiej nie. Jeszcze mi zemdlejesz – wyszczerzyła się. - Ciotki mówisz? – roześmiała się. Tak, przed nimi trzeba uciekać, ale aż na drzewo? Wystarczyło zniknąć z pola widzenia. Miło było patrzeć na uczniów, którym tylko zabawa w głowie. Nie muszą się przynajmniej niczym martwić. Niespodziewanie wylądowała na ziemi. Poczuła, jak coś uderza w nią z całej siły, a potem ląduje na niej. Zupełnie jak Wilkie w latarni! Burknęła na coś, co na niej leżało. - To boli – jęknęła. Chłopak – o płci dziewczyna dowiedziała się, kiedy spojrzała na osobę - chyba zrozumiał, bo wstał z niej. Dziękując, że jednak nie upadła specjalnie boleśnie, spróbowała wstać, ale pomógł jej w tym chłopak. - Dzięki – mruknęła. – Przyjęte, ale następnym razem uważaj i patrz przed siebie – poradziła. Cóż, nie chciała kolejnych siniaków. I tak ma ich pod dostatkiem. - Nie wydaje mi się – odparła, nim chłopak nagle uciekł. Spojrzała na niego dziwnie. - Dziwak… - westchnęła.
Weszła na dziedziniec ciesząc się jeszcze letnią pogodą. Spacerowała jak najdalej od wszystkich innych, lubiła myśląc iść i cieszyć się świżym powietrzem. Podczas wakacji nie miała go dużo, w końcu samochody wydzielały spaliny. Nagle rozbolała ją głową, po głowie zaczęły jej chodzić dziwne myśli związane z rodzicami matki, co zamierzają zrobić jak ją znajdą. Usiadła na ławce.
Nie miała ochoty dłużej tu przebywać, ziewnęła i opuściła teren dziecinca, idąc szybko i nerwowa stawiając kroki. Zaczął się nowy rok szkolny i postanowiła w końcu zrobić coś na rozpoczęcie nowej przygody.
Na wieczorną przechadzkę wybrała dzś dziedziniec. Nie chciało jej się siedzieć w szkole, a karmelowego papierosa zawsze lepiej zapalić na świeżym powietrzu. Podeszła do fontanny i przypatrywała się kroplom wody spływającym po betonie. Wyciągnęła z kieszeni obcisłych dżisnów ledwie mieszczącą się tam paczkę papierosów i wyjęła jedną fajkę. Przez ten moment na szczęście chmury lekko się rozstąpiły i nie trzeba było stać pod parasolem. Włożyła papierosa do ust i odpaliła go. Poczuła napływ radości nie wiadomo skąd. Czasem czuła się samotna tutaj, w szkole, jednak chyba aż tak bardzo jej to nie przeszkadzało. A może przyzwyczaiła się. Chyba to drugie pomyślała i mocno zaciągnęła się karmelowym dymem. Czasami zapach dymu przesiąkał jej ubranie. Można stwierdzić, że zamiast perfum używała karmelowego dymu, bo zawsze było ją czuć karmelem. Patrzyła na te krople i w głębi duszy wierzyła, że dziś może ktoś się zjawi i porwie ją stąd do jakiejś krainy wiecznej radości. Złapała jakiegoś pieprzonego doła.
Vera spacerując po zamku, doszła na dziedziniec. Miała na sobie długą, białą koszulę, czarne legginsy i szare szpilki z platformą. Nałożyła jeszcze zielone korale, które idealnie pasowały do reszty jej stroju i włosów. Przewidziała, że na dworze będzie dosyć chłodno, dlatego wzięła ze sobą czarną, skórzaną kurtkę. Dziś nie była w najlepszym humorze. Wszystko traktowała z obojętnością i nic nie przykuwało jej uwagi. Podeszła do działającej jeszcze fontanny, oparła się o nią i zanurzyła dłoń w zimnej wodzie. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, dlatego nie zdecydowała się na ambitniejsze zajęcie.
Postanowił znów wyjść na świeże powietrze, więc przeszedł się na dziedziniec. Zobaczył kilka dziewczyn. Nowa znajomość nie zaszkodzi. Pomyślał sobie i podszedł do pierwszej ładnej dziewczyny. - Hej. Przywitał się. Czekał co i jak odpowie dziewczyna by mieć dalszą podporę do działania.
Zaczęła nucić sobie jedną z ulubionych piosenek, nie przerywając przy tym ruszania dłonią w wodzie. Nie widziała w tym najmniejszego sensu. Przynajmniej w najmniejszym stopniu zabijało to nudę. Gdy ktoś się do niej odezwał, odwróciła głowę w jego stronę. Kolejny. Który to już w tym tygodniu? Vera nigdy nie narzekała na bycie obiektem westchnień chłopaków, lecz czasem stawało się to męczące. - Witam - mruknęła, dalej bawiąc się ręką.
Rudowłosy opuścił w południe tego dnia lochy, aby skierować się do biblioteki. To było bowiem pierwszym celem jego wyprawy. Dostawszy tam książkę, którą już od pewnego czasu chciał przeczytać, skierował się ponownie ku dolnym piętrom zamku. Jedna z kolejnych rzeczy jaka niebywale irytowała go w tej szkole, był właśnie fakt, iż wszędzie było daleko. Ciągle krążenie miedzy licznymi piętrami było doprawdy irytujące na dłuższy czas. Kiedy wyszedł na dziedziniec, dokładniej poprawił swoją czarną marynarkę, pod którą miał bluzkę w czerwono białe pasy. Bowiem jak się okazało, na zewnątrz było dość chłodno. Naturalnie, absolutnie mu to nie przeszkadzało. Od zawsze powtarzał, że lepsze jakiekolwiek mrozy, czy pochmurna pogoda, niż upalne gorące lato. Przechodząc przez dziedzińcowy plac, dostrzegł siedzącą na fontannie pewną rudowłosą dziewczynę. - Bonjour Veronique - rzekł w jej kierunku, gdy własnie obok niej przechodził. Ową Francuzkę znał od długiego już czasu. W tej samej chwili, po drugiej stronie, przy brzegu placu, wypatrzył wolną ławkę. Tam też zaraz skierował swe kroki. Był istotny plus tego miejsca, znajdowało się ono pod daszkiem, a w ostatnim czasie opady deszczu dawno nie występowały z taką nagminnością. Z zamyśleniem spojrzał na trzymaną przez siebie książkę. Nie śpiesząc się, otworzył na pierwszych stronach, po czym zaczął analizować zawarty na nich tekst.
- Jestem Max. Przedstawił się. - a ty jak masz na imię? Musiał od czegoś zacząć rozmowę. Może dalej się jakoś potoczy. Przysiadł na skraju fontanny obok dziewczyny. Trudno opisać walkę, która odbywała się teraz w jego głowie.
- Bonjour, bonjour - odpowiedziała przechodzącemu obok Francuzowi. Znała go już... dość długo, ale nawet jego przybycia nie ożywiło Very. Nadal nie odrywała się od swojego jakże interesującego zajęcia. W końcu machanie ręką w wodzie jest fajne, czyż nie? Kiedy chłopak obok się przedstawił, czerwonowłosa niechętnie spojrzała na niego. Wydawał się być młodszy. Nie, on był z pewnością młodszy, w końcu panna Lardeux znała wszystkich siódmoklasistów! A może to nowy? Taka możliwość istniała, aczkolwiek dziewczyna nie pamiętała wszystkich twarzy z Hogwartu. - Veronique - mruknęła w odpowiedzi. Zapowiada się ciekawa gadka, nie ma co!
- Miło poznać. Słuchaj ja muszę lecieć, ale jakbyś chciała to przyjdź o 18.00 na punkt widokowy. Powiedział jej. Nie mógł powstrzymać uśmiechu kiedy na nią spojrzał. - No to na razie pamiętaj o 18.00 na punkcie widokowym będę czekał. Rzucił jej jeszcze jedno spojrzenie i wyszedł.
Szybko przewrócił kolejne kartki owej książki, aby znaleźć jakiś ciekawszy rozdział. Między nimi natrafił na jakąś kartę, ewidentnie własność osoby, która uprzednio ją wypożyczyła. Nie zwracając większej uwagi na owy skrawek pełen czyiś zapisków, trafił na rozdział, który wydał mu się odpowiednio interesujący. Nie zwracając już większej uwagi na osoby które gdzieś tam po tym placu się przechadzały, zabrał się za czytanie. Książka, którą to trzymał, była w taki kiepskim stanie, że zastanawiał się czy przy większym wietrze, czasem nie rozwieje mu po placu połowy kartek. To były uroki literatury wypożyczanej w szkole. Niektóre z tych tomów do niczego się już nie nadawały. Tym samym uznał, że powinni jakoś te książki lepiej przeglądać i w miarę regularnie je naprawiać. Oczywiście jemu samemu tym bardziej się nie śpieszyło do rzucenia zaklęcia na owy tom, aby jakoś go nieco naprawić.
Znów tu przyszedł. Rozejrzał się, wziął głęboki wdech i usiadł w cieniu najbliższego drzewa. Wyjął różdżkę i z nudów unosił w powietrze różne małe przedmioty. Robił to po to byle się czymś zająć i nie siedzieć bezczynnie.
Upomnienie 1/5 - punkt piąty regulaminu klimatycznego
Leniwy dzień zmusił go do wyjścia z dormitorium. Nigdy nie pojmował ideii lochów, choć większość ślizgonów nie narzekała. Narciss za to wolałby przestronne komnaty żywcem porwane z rosyjskiego pałacu Carycy Katarzyny. Westchnął cierpiętniczo. Cóż, zamek też może być, ale jest tu tak tłoczno, jak w podrzędnym hotelu. W dodatku dawno nie miał na oku nikogo ciekawego. Może oprócz Salvatore...
Zamrugał, dostrzegając chłopaka, który wybitnie się nudził. Powoli i ostrożnie podszedł, obserwujac go w ciszy. Szeroki uśmiech wykwitł na jego licu, gdy dostrzegł, że ów chłopiec jest z Gryffindoru. A przecież Narciss bardzo uwielbiał porywać gryfiaków. - Hej - rzucił, stając tuż za nim i rzucając na niego wąski cień.
Odwrócił się kiedy usłyszał za sobą głos. Zobaczył ślizgona. Na oko starszego od niego. Nie okazał szczególnego zainteresowania, ale cały czas obserwował go kątem oka. Różdżkę odruchowo ścisnął mocniej w dłoni. Nie ufał ślizgonom. - Hej. Odburknął mu.
Przewrócił oczyma, slysząc ton glosu, jakim powitał go młodszy chłopak. Jakże nieelegancko z jego strony! Pomyślałby kto, że można tak burczeć do księcia? Oparł się ramieniem o drzewo, rezygnując z siadania na trawie. Miał na sobie przecież białe spodnie, a zielone plamy byłyby wątpliwą ozdobą. - Nie powitasz mnie bardziej przyjacielsko?
Kiedy rudowłosy czytał z zainteresowaniem kolejne kartki swego wypożyczonego tomu, ciągle wiał owy silny wiatr, zapewne zwiastujący burzę, czy po prostu jedne z silniejszych opadów. Podczas jednego z takich mocniejszych powiewów, kartki które to ledwo trzymały się w książce, wyfrunęły, lądując na ziemi wokół niego. Przeklął pod nosem w swym ojczystym języku, oczywiście nie szczędząc sobie wyrażenie opinii na temat tego, w jak opłakanym stanie jest asortyment tej szkoły. Zbierając za pomocą zaklęcia "accio" rozrzucone strony, w myślach stwierdzał jakże cała ta szkoła przyprawiała go wprost do szaleństwa, szczególnie kiedy dopiero co opuścił Francję. I żeby chociaż tego tyle było. Ale przecież czymże jest beznadziejny asortyment w porównaniu do co poniektórych, jeszcze bardziej irytujących uczniów, mieszkających w tym zamku. Właśnie jednym z takich uczniów był Aładin. A czyj głos właśnie usłyszał? Oczywiście Aładina. Podniósł powoli wzrok, przelotnie przenosząc go na owego pajacowatego Ślizgona. I choć prawdę powiedziawszy jego pierwsze myśli dotyczyły tego, jak bardzo ma ochotę podejść i zacząć się z nim kłócić, mimo to postanowił, że go zignoruje. Ani chwili dłużej także nie zamierzał zwracać na niego jakiekolwiek uwagi. Powrócił więc do swojej rozwalonej książki, chcąc ułożyć strony, aczkolwiek miał wielką nadzieję, że blondyn nie będzie długo tu tak sterczeć i zaraz sobie stąd pójdzie. Nie miał zamiaru do tego słuchać jeszcze jego irytującego głosu.
Wstał i odwrócił się do Narcissa cały czas z różdżką w ręku. - A czemu ty nie dajesz dobrego przykładu młodszym tylko panoszysz się jak zniewieściały burak? Nie lubił być pouczany, wprost tego nie znosił. Nie pozwoli sobie żeby ktokolwiek a zwłaszcza ślizgon mówił mu co ma robić.
Zaśmiał się cicho, obserwując buntowniczy wyraz twarzy chłopaka. Po chwili jednak zamilkł, dostrzegając w oddali ognistą czuprynę... o, tak! Oto nikt inny, jak cudowny Valentin, pogromca wszelkiej uprzejmości i z niewiadomych powodów - jeden z nielicznych, którzy myślą o Narcissie tak źle. Wydął lekko wargi niczym obrażona dziewczynka. - Wiesz co... - zaczał, po chwili przenosząc wzrok na gryfona. - Chciałbyś zarobić punkty dla swojego domu?
Zawahał się słysząc pytanie ślizgona. Oczywiście, że chciał zdobyć punkty dla swego domu, lecz nie wierzył by ślizgon był tak wspaniałomyślny. - Chciałbym, ale nie z twoją pomocą. Odburknął patrząc mu się prosto w oczy. Różdżkę cały czas trzymał w pogotowiu.
Uśmiechnął się milutko i szybkim, acz dyskretnym ruchem dłoni wskazał na znajdującego się w oddali Valentina. - Widzisz go? To ślizgon, jest okropnie nadętym bubkiem... chciałbyś zrobić mu na złość? Jestem prefektem, więc mogę dać ci punkty za hmm... uprzejmość, bo właśnie pomogłeś mi znaleźć w bibliotece książkę. O ile zajmiesz się tym... rudzielcem.