Po środku szkoły znajduje się sporych rozmiarów dziedziniec z równo przystrzyżoną trawą. Z każdej strony otaczają go mury zamku. Na samym środku stoi natomiast duża fontanna, zawsze zbierająca wokół siebie chcących odpocząć po lekcjach, uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:06, w całości zmieniany 2 razy
Na jego twarzy pojawił się pokrętny uśmieszek. - Spoko. Powiedział mu i wycelował różdżkę w rudzielca, na którego wskazał prefekt. Mruknął. - Acusdolor. Wypowiedział zaklęcie tak że mógł je usłyszeć tylko stojący przy nim prefekt. zaklęcie trafiło rudzielca w plecy. Max szybko schował różdżkę i krzyknął na cały dziedziniec. - No no no prefekcie nie spodziewałem się tego po tobie. Ładne zaklęcie! Owszem wrobił ślizgona. Nie miał zamiaru iść mu na rękę. teraz dostanie za swoje. Oddalił się od niego na kilka metrów.
Nawet mu się udawało nie zwracać więcej na Aładina uwagi. Nie chciał tracić na niego swojego czasu, a i przecież Narcissowi o to właśnie chodziło, aby skupiać na sobie spojrzenia. Więc co za tym idzie, rudowłosy zupełnie przestał się nim interesować. Choć niezaprzeczalnie nadal mdliło go na jego widok. Tak czy owak spokojnie siedział porządkując kartki, wedle kolejności którą miały przed tym jak ten cholerny wiatr narobił bałaganu. Zaklęciami "reparo" naprawiał strony, aby w przypadku kolejnego podmuchu, znów nie rozleciały się po całym placu. Zdecydowanie ktoś powinien się tymi poniszczonymi tomami zając, przecież ciężko było je czytać, gdy stale jakieś kartki wylatywały. Tylko co jakiś czas kątem oka spoglądał, czy ten pajac poszedł już sobie. Oczywiście ku jego złości, nadal tam stał. Kiedy ponownie odwrócił wzrok, poczuł tylko jak ktoś rzucił w niego żądlące zaklęcie. Co zdecydowanie nie było niczym przyjemnym. Naturalnie, któż mógłby to zrobić jeśli nie ten cholerny Ślizgon?! Doskonale wiedział, że zaklęcie padło z jego strony. Tak więc Valentin szybko wyciągnął różdżkę i skierował w niego. - Furnunculus! - ze złością rzekł strzelając w niego zaklęciem. Szybko wstał z ławki i ruszył jeszcze w stronę Aładina. Był okropnie wściekły, a i bolało go od tego paskudnego zaklęcia. Miał nadzieję, że zaklęcie które on sam rzucił fantastycznie ozdobi Narcissa. - Mam nadzieję, że zaklęcie się na długo utrzyma - mruknął w jego stronę, będąc tak złym, że gdyby tylko znał taki odpowiednik owego zaklęcia, który zapewniałby, iż ten urok trzymałby na stałe, zapewne nie zawahałby się go użyć. Obrócił się i pewnie ruszył w stronę szkolnych murów.
Ostatnio zmieniony przez Valentin Favreau dnia Pon Wrz 20 2010, 21:35, w całości zmieniany 1 raz
- Co do... - zaczął, zaskoczony obserwując, jak gryfon odchodzi. Zmarszczył gniewnie brwi, obiecując sobie, że złapie gówniarza przy pierwszej lepszej okazji i porządnie utrze nosa. A póki co mógł jedynie odjąć punkty... - Minus piętnaście dla Gryffindoru za... Kompletnie nie zwrócił uwagi na Valentina, który ani trochę nie był szczęśliwy z powodu zaklęcia, które w niego trafiło. Nie spodziewał się też, że bezczelny rudzielec mógłby potraktowa go tak paskudnie, jak... Narciss krzyknał przerażony, wyobrażając sobie dokładnie, jak teraz musiała wyglądać jego piękna, ukochana twarz. Spojrzał wściekle na Valentina, jednocześnie pospiesznie rozpuszczajac związane włosy, by choć trochę ukryć wątpliwego uroku skutki zemsty Valentina. - Zadowolony jesteś teraz z siebie? - warknął wściekle do ślizgona, mając ochotę udusić go na miejscu. Wyciągnał szybko różdżkę, ale miał ją tak ładnie ukrytą w wewnętrznej kieszonce, że nim to zrobił, Valentin się oddalił.
Narciss poprzysiągł sobie jednak, że zemsta ociekać będzie różowym lukrem, a zamiast wisienki zawiśnie głowa Valentina. Wpierw najpierw musi udać się do skrzysła szpitalnego. Tak też zrobił, mając nadzieję, że nikt nie zauważy, jak paskudnie teraz wygląda.
Wycelował różdżkę w Narcissa, kiedy nie patrzył i mruknął. - Bubbleforce! Zaklęcie wystrzeliło z jego różdżki w stronę Narcissa, i zaśmiewając się w głos wrócił do zamku. Ale ten narciss naiwny nie ma co. Może jako Gryfon nie powinien rzucać zaklęć ludziom w plecy, jednak to był tylko dowcip.
Niemal zapowietrzył się, dostajac zaklęciem od gryfona. Obrócił się gwałtownie w jego stronę, unosząc różdżkę... by po chwili z cichym, rosyjskim przekleństwem opuścić potencjalne narzędzie zbrodni. Teraz przecież i tak nie mógł czarować.
Prychnął wyniośle i skierował się do zamku, obiecując w duchu zemstę i jednemu, i drugiemu.
Chłopak szedł sobie powoli na spotkanie z Lilyanne. W rękach trzymał ostatni list od niej. Po przeczytaniu, złożył go na pól i schował do kieszeni. Odgarnął ręką włosy z twarzy i oparł się o brzeg fontanny. Był ciekawy, czy ślizgonka się nie spóźni. Odkąd pamięta to ona nigdy nie była za bardzo punktualna. Rozejrzał się po dziedzińcu. Już południe , a on czuł się nadal zaspany. Pogoda była dość dobra to już nie to samo co w wakacje.
Prawie biegła, by się nie spóźnić. Oh, on ją chyba zabije jak zrobi to po raz kolejny. Zaśmiała się ponuro pod nosem i podeszła do Gabriela. Uśmiechnęła się i poprawiła granatowo-biały sweterek. -Gabrielu!- pomachała mu ręką przed zaspaną twarzą. Oparła rękę na biodrze i lekko przekrzywiła głowę. -I co nie spóźniłam się?- zapytała czarnowłosego gryfona.
Gabriel dostrzegł dziewczynę biegnącą w jego stronę ,była to oczywiście Lilyanne."Pierwszy raz przyszła na czas "zauważył w myślach Ślizgonka była jedną z nielicznych osób z którą mógłby rozmawiać bez końca i poprawiała mu humor samym widokiem. -Pierwszy raz na czas-oznajmił .
Wyszczerzyła się do Gabriela. -No widzisz, niedługo będę się zjawiać przed czasem- zaśmiała się i oparła się o fontannie obok gryfona. Odgarnęła długie włosy do tyłu i z ukosa zerknęła na chłopaka. -A tak w ogóle, to co słychać?- zapytała z nadzieją, że dowie się czegoś ciekawego. Choć rozmowa z nim zawsze była ciekawa. Zaczęła 'wyłamywać' kostki... ten zły nawyk.
Na dziecińcu, jak zawsze podczas przerw między lekcjami było pełno ludzi. Zadowolonych z końca dnia uczniów, zdenerwowanych nauczycieli jak i pracowników szkoły. Do tego towarzystwa, dołączył się również pewien nastolatek. Mike Crudney, z uśmiechem szedł między znajomymi. Wesoły z okazji zakończenia dnia, podszedł do jednej z kolumn podtrzymujących dziedziniec. Opierając się o nią, obserwował innych. Jego uwagę, przykuły 2 osoby rozmawiające przy fontannie. Czyżby Gabriel? Rozbawiła go mina chłopaka, jakby na kogoś czekał. Po chwili dobiegła do niego jakaś dziewczyna. Z uwagą zaczął się jej przyglądać. Nie kojarzył jej. Po chwili, odwrócił wzrok od nich, szukając kogoś bardziej mu znajomego.
Bell przedzierała się przez tłum uczniów, szczęśliwych, że już był piątek, a lekcje się skończyły. Ona sama była z tego powodu bardzo zadowolona i z torbą wypełnioną po brzegi jakimiś papierami, które zaraz pewnie utopi w jeziorze, próbowała wydostać się na dwór, dokładniej mówiąc na dziedziniec. Kiedy tylko dostrzegła pod drugiej stronie Mike, poszła do niego, skradając się przy tym, nie chcąc, by ją zauważył. Stał przy kolumnie, więc tym bardziej było to łatwe. Stanęła za nim, po czym niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję. - Mikeeee! - krzyknęła, chociaż w tym miejscu, kiedy tyle osób rozmawiało wcale nie brzmiało to głośno. - Czyżby twoim nowy hobby było obserwowanie ludzi? - spytała.
Młody Gryfon jęknął, zatykając uszy. Niekoniecznie z powodu, że Bell przesadziła z natężeniem głosu. Poznał ją od razu, gdyż tylko ona umiała tak zrecznie zirytować człowieka na powitaniu. Spojrzał na nią z wyrzutem w oczach, lecz przywitał ja takim samym powitaniem. - Beeel! - pisnął rozpaczliwie, udając przerażonego ty spotkaniem. Po chwili, na jego twarzy znów zagościł łajdacki uśmiech. - Trafiłaś w dziesiątkę - powiedział radośnie, patrząc na nią wesoło. - Chociaż, niestety obawiam się, że nie za dobrze mi to wychodzi. Nie znam stąd nawet połowy osób, więc chyba nie dostanę tytułu największego plotkarza. - rzucił z ni to smutkiem, ni z żalem w głosie.
Przekrzywiła głowę, uważnie obserwując reakcję chłopaka. Rzuciła torbę pod kolumnę, bo tylko niepotrzebnie jej ciążyła. - Och, Mike, czyżbyś nie cieszył się, że mnie widzisz? - Na koniec wygięła usta w podkówkę, ale jej ton głosu pozostał równie wesoły jak wcześniej. Nie gniewała się wcale, ale lubiła się poprzekomarzać. - Plotkarza mówisz? Czyżbyś to ty ukrywał się pod jednym z redaktorów naszej szkolnej gazetki? Doskonale usłyszała, co powiedział o zostaniu plotkarzem, ale może tylko tak mówił? Ach, taka skromność, chociażby...
Gryfon spojrzał na nią z rosnącym zdziwieniem. - Że ja miałbym się gniewać? - spytał zdumiony, po czym uświadomił sobie, że dziewczyna go nabiera. Wyszczerzył się, dając jej mocnego kuksańca w odpowiedzi. Postanowił, że mimo wszystko nie będzie się dalej pogrążał. - W gazetce mnie jeszcze nie znajdziesz - powiedział rozbawiony. Szczególnie, zaakcentował przy tym określenie czasu. - A tak na serio, należy zwracać uwagę na dużo rzeczy. To, że twój wybraniec może mieć inną może ci się przecież przydać w przyszłości, prawda? Albo jak nauczycielka spotyka się z nieznajomymi w lesie - zaczął swój wykład tonem znawcy, chcąc się z nią podrażnić.
- Nie gniewać tylko nie cieszyć się, że mnie widzisz! To zupełnie co innego - oznajmiła Bell z wielkim przekonaniem w głosie, kiedy ten ją walnął. Tak jakby. - Au, ty wariacie! - krzyknęła mu, niemal prosto do ucha i dźgnęła w brzuch, z szatańskim uśmiechem na ustach. Doskonale wiedziała, że coś takiego działało o wiele lepiej niż łaskotki... bo nawet na tych co ich nie mieli. - W jakim sensie? Bo jeśli chcesz, żeby o tobie napisali, to żadne problem - wyszczerzyła się do niego. - Wystarczy zrobić coś, co wszyscy zobaczą i na dłuuugo zapamiętają. - Mój wybraniec? - Nie za bardzo rozumiała co ma na myśli.
Zanim Gryfon zorientował się, co Bell zamierza zrobić poczuł silne ukłucie w brzuch. Silne to chyba raczej mało powiedziane. Według niego ta dziewczyna powinna grać jako pałkarz, zamiast marnować się na pozycji ścigającej. Chociaż, z tego co wiedział i tak była zdolna by zwalić z miotły przeciwnika samą siłą pocisku. - Czy to aż tak widać, że żądam sławy? - spytał urażony, z jaką łatwością Krukonka odgadła jego zamiary. W rzeczy samej, Mike nie narzekał gdy był w centrum zainteresowania. Widząc jednak jej nierozumiejącą nic minę, spojrzał z wyczekiwaniem w niebo. - Boższ, cóż ja ci zrobiłem, że mnie tym karzesz? - spytał, ubolewając w ten sposób nad jej inteligencją. Pominą fakt, była w klasie najbystrzejszych uczniów. - Mówię przecież na przyszłość. Świat nie kończy się, w 7 klasie - powiedział do niej z miną męczennika. Kto jak kto, ale ONA chyba powinna to wiedzieć. Został jej do nieprzyjemnej chwili pożegnania wcale nie tak dużo czasu. - Założę się jednak, że kimkolwiek będzie ten twój przyszły, że będzie musiał mieć niesamowitą cierpliwość - dopowiedział po chwili ze śmiechem.
Roześmiała się i poczochrała mu włosy. - Oj, okropnie. Prawdę mówiąc, mógłbyś być chociaż trochę skromniejszy - uznała. Ta, jakby ona była, poza tymi sytuacjami kiedy z jakiegoś powodu właśnie tego od niej wymagano. Przewróciła oczami. Toż jej na myśl nie przyszło, że Mike już myśli o jej przyszłości. Przecież ona sama tego nie robiła! - Miło, że się o mnie tak martwisz, ale zuupełnie niepotrzebnie. Kiedy przyjdzie czas to sama sobie znajdę kogo trzeba - posłała mu słodki uśmiech. - Ha, cierpliwość mówisz? Nie rozumiem zupełnie dlaczego miałby jej potrzebować! - skłamała gładko, przyznając w duchu, że ktoś z cierpliwością zawsze się przyda. - Ale dość tych gadek, chodźmy może nad jeziora czy gdzieś na błonia, anie sterczymy pod kolumną, marnując być może jeden z ostatnich dni kiedy da się jakoś wyjść na zewnątrz. Co prawda trochę kropiło, ale Bell nie sądziła by zaszkodziło to w krótkim spacerze. Poza tym takie warunki tylko sprzyjały jej zamiarom utopienia szkolnych notatek.
- Nie moja wina, że całe moje otoczenie jest takie skromne. Ja tylko próbuje zamaskować się w tłumie - powiedział ze śmiechem. Skromność w Hogwarcie była zjawiskiem bardzo rzadkim. - No wiesz, ktoś w końcu musi się martwić. Uznaj mnie za swoje sumienie, a dobrze na tym wyjdziesz - dorzucił mrugając do niej. Ktoś z sumieniem o nazwisku Crudney miałby znikomo mało grzechów i problemów ze sobą. Podniósł plecak ziemi, przeklinając w duchu swoją tępote. Po kiego licha zapisywał się na tyle zajęć? Ostatni raz rzucił spojrzeniem po zebranych uczniach. Westchnął z rezygnacją, czując że jak tylko wyjdzie spod dachu zacznie lać. - No to chodźmy. Chce mieć basen już za sobą - oznajmił zarzucając torbę na ramie.
Pogoda zdecydowanie bez zmiennie nie dopisywała. Gdzie tam ślad po jakimś letnim słońcu… Deszcz, zimno, szaro i ogółem jakoś tak, że najchętniej panna Fontaine przesiedziałaby dnie w jakimś ciepłym miejscu, nigdzie się nie ruszając. Tylko tkwił w tym mały problem, bowiem wiązało się to z okropną nudą. A wcale nie chciało się jej tkwić w jednym miejscu czekając niczym na zbawienie. Z rękoma w kieszeniach krótkiej, czarnej spódnicy przechadzała się po licznych korytarzach. W ręku miała malinowego, okrągłego lizaka, którego smakiem co jakiś czas się zachwycała. W końcu dotarła do dziedzińca. Prawdę powiedziawszy nie miała w tym miejscu nic specjalnego do zrobienia, ale jakoś postanowiła po prostu tam nieco posiedzieć. Bo czemu nie? Przekroczyła duże drzwi prowadzące na zewnątrz, gdzie od razu przywitał ją powiew wiatru, tym samym rozwiewając jej długie włosy, wprawiając w stan lekkiego nieładu. Stanęła sobie z boku, tak pod ścianą zamku, opierając się o nią. Uderzając palcami o ścianę za sobą, wystukując jak zwykle jakiś wymyślony rytm, spoglądała na dziedziniec, a w ustach nieprzerwanie obracając czerwonego lizaka.
Miałby mało grzechów? Hah, Bell była zupełnie innego zdania. Znając Mike'a... skierowałby jej życie w zupełnie innym kierunku niż dążyło dotychczas. - Tak, tak. Oczywiście. I tym kimś, wyobraź sobie, jest nikt inny jak ja - uniosła kąciki ust w "niby uśmiechu", co miało oznaczać, że gdyby bardziej się postarał może i by się zaśmiała. Ona również wzięła z ziemi swoją torbę. Co prawda miała ogromną ochotę ją tu zostawić, albo jakoś wysłać do dormitorium, ale jedyną metodą było zaniesienie jej tam. A przecież nie będzie drałować na wieżę z z powrotem! - Basen, aha! Ja ci zaraz zrobię basen - pokazała mu język, idąc przodem. Nawet nie myślała nic o kąpaniu... ale skoro chłopakowi zależało... Dostrzegła stojącą pod ścianą Effie. Oczywiście, podeszła do niej, jak mogłaby udawać, że nie zauważyła jej obecności? - Eff! Nie widziałam cię od początku roku! - Uścisnęła siostrę na powitanie, po czym spojrzała na patyczek od lizaka wystający z jej ust. - Dla mnie też masz? - spytała, jakby to było coś oczywistego.
Nawet jej nie zauważyła! Jakim cudem, tego już nie wiedziała. Za bardzo po prostu skupiła myśli na tej pochmurnej pogodzie. Właściwie to kawał czasu nie widziała siostry, również zaraz ją więc przytuliła. Zmarszczyła lekko brwi zastanawiając się czy posiada jeszcze jakieś lizaki. - Miałam trzy i wszystkie już zjadłam - uśmiechnęła się niewinnie, w ustach ciągle trzymając tego z zielonym patyczkiem. Dziś się tak jakoś zajadała owymi słodyczami. Tak, na osłodę gorzkiego życia, skoro najwyraźniej aura postanowiła wpędzić ją w czarną rozpacz! Oczywiście Eff nie była typem osoby, która by zgodnie z pogodą zmieniała nastroje, ale to już nie było istotne. - Też przyszłaś tu ponarzekać na okropną aurę, czy miałaś jakiś większy cel w wycieczce na dziedziniec? - Zapytała na chwilę przenosząc zielone oczy ku pochmurnemu niebu. Oczywiście, to także nie do końca było powodem z jakiego tu przyszła, ale już tam nie ważne.
Idąc korytarzem, w jego gardle formowała się coraz okazalsza gula. Próbował ją jednak ignorować i skupić się na powtarzaniu, doskonale opracowanej i przemyślanej formułki. Stojąc samotnie w drzwiach, musi prezentować się jak dziedzic okrągłej fortuny, musi pokazać na co go stać i jak mamusia wychowała. Gdy od mieszkania kobiety będzie dzielić go zaledwie parę metrów, poprawi kołnierzyk tradycyjnej, a więc zmyślnej szaty czarodzieja... Przełknął ów wielką gulę. Poczuł jakby nagle zrzucił z siebie jakiś wielki ciężar, ale automatycznie odniósł wrażenie, jakoby był nagi, ascetyczny i żałosny. To uczucie nie może towarzyszyć dziedzicowi. Musi zrobić wrażenie na tej kobiecie. Może dzieli go od ów wydarzenia jeszcze wiele czasu, ale fakt, że będzie musiał się z nim zmierzyć, napawał go przerażeniem do tego stopnia, że nie może myśleć o niczym innym. Nawet o nauce. Zmruży oczy, odetchnie przeciągle i muśnie opuszkiem palca wskazującego przycisk zamontowany w domofonie, który informuje gospodarzy o przybyciu gościa. Przywoła na wargi wymuszony uśmiech i spięty będzie czekać na reakcję z ich strony. Nawet się nie zorientował, a już kroki chłopaka zaprowadziły go na dziedziniec. Ujrzał Bell, Eff i Mike'a, którzy rozprawiali o czymś przy fontannie. Uznając, że trafiło mu się doborowe towarzystwo, podleciał do nich tanecznym krokiem. - Witam! - Uśmiechnął się szeroko, po czym dygnął staroświecko, łapiąc się za kanty niewidzialnej sukienki. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
EDIT; Skopiowałem komentarz z mojej wcześniejszej wypowiedzi gdzieś indziej, ale przynajmniej postarałem się zmienić xd nie czuję się na siłach, aby wymyślać coś zupełnie innego ^^
Kiedy właśnie chciała mówić dalej, zapewne na temat niekorzystnej aury, barku słońca, niezadowolenia z powodu wiatru i o milionie innych denerwujących spraw, usłyszała Wilkiego. Oderwała więc swoje spojrzenie od niemalże burzowych chmur i wyjęła z ust, zjedzonego do połowy, czerwonego lizaka. Powoli odwróciła się w stronę Ślizgona i posłała mu uroczy uśmiech. Trzeba tu także zaznaczyć, iż Effie doprawdy potrafiła uśmiechać się wyjątkowo czarująco. Ach, te geny wili! - Wilkie, witam Cię. Naturalnie, że nam nie przeszkadzasz - powiedziała, nim ktokolwiek coś dodał. Właściwie dopiero teraz się zorientowała, że jej siostra z kimś tu stała. Ale nie wydawało się jej, aby Wilkie mógł im przeszkadzać. Krótko spojrzała na chłopaka który stał z Bell, zupełnie go nie znała, ani właściwie nie wiedziała, kto to jest. Wywnioskowała tym samym, że nie był Ślizgonem, tam raczej wszystkich kojarzyła. Kiwnęła więc do niego głową, mówiąc przy tym "hej". Następnie odgarnęła swoje długie włosy na bok przyglądając się ponownie Ślizgonowi. - Gratulacje wygranej w meczu! - Powiedziała nagle, kiedy przypomniała sobie, że jeszcze nie rozmawiała z żadną osobą, która by w nim grała. - Następnym razem muszę być widzem na trybunach - Przyznała, choć czy rzeczywiście zamierzała to uczynić, pozostawiało sporo wątpliwości. Po pierwsze Eff nie znosiła Quidditcha. Jednakże, jeśli Slytherin w nim zwyciężał... cóż to zmieniało punkt widzenia. Jeśli ich drużyna była dobra, mecze na pewno były ciekawsze.
- Nie pomyślałaś o mnie?! - spytała z wyrzutem. Co prawda w dormitrium całą szafkę nocną miała zapchaną słodyczami które dostała na urodziny… i zapewne znalazłoby się tam całkiem sporo lizaków, ale nie miała ich przy sobie więc się nie liczyły. Poza tym, Effie nie musiała o tym wiedzieć. A skoro już o urodzinach mowa… czyżby zapomniała o nich? Przecież to takie ważne święto, teraz była już pełnoletnia! - Ja? No co ty, idę właśnie z Mikem nad jezioro – wyjaśniła, patrząc na chłopaka, tym samym wyjaśniając kim jest. – A co, czyżby ty miała jakiśpowód by na nią narzekać? Co prawda nie lubiła jesieni, kiedy zamiast śniegu padał desz, było już zimno, a drzewa łysiały… jednak akurat dzisiaj była w wyjątkowo optyimistycznym nastroju. - Witaj, Wilku – odpowiedziała, z rozbawieniem patrząc ja ślicznie z z nimi wita. Nienaganne maniery, gdyby tylko był dziewczynką! - Wygrany jak wygrany, gdyby Angie jeszcze trochę nie złapała znicza… łohoho, strzeliłybyśmy jeszcze nieco goli i byście nie mieli jak nadrobić – pokazała Wilkiemu język, jak to on zrobił kiedy nie zdołała wrzucić kafla do pętli.
Gryfon z zaciekawieniem przysłuchiwał się rozmowie Bell z dziewczyną. Nie kojarzył jej, co go trochę zdziwiło. Ciekawe, ile jest jeszcze osób całkiem dla mnie obcych. Uśmiechnął się do niej wesoło, gdy Bell go "przedstawiła" Dopiero później zobaczył, stojącego obok Wilkiego. - Cześć Twycross - rzucił mu na powitanie. Mike nie powiedział tak do niego z złośliwości, a z ciekawości. Już od dawna zastanawiał się, jak zareaguje on na nazwisko. Zdziwił się jednak słysząc o meczu. Zdecydowanie coś mu tu nie pasowało. - Momento, kiedy był ten mecz? - spytał się zdezorientowany. Czyżby właśnie zapomniał o najlepszej rozrywce czarodziei? On, jeden z wielbicieli tej gry? Z wyczekiwaniem spojrzał na swoich towarzyszy, modląc się aby go nabierali.
Nie mógł jednak dodać ani słowa, bowiem właśnie doznał prawdziwego wstrząsu. Ach, ta Eff! Czasem podejrzewał, że dziewczyna ma w sobie coś z wili. Przecież jest idealna! Śnieżnobiałe zęby, zdrowe włosy, ponętne usta, wielkie, inteligentne oczy, które tak cenił u kobiet. Zamrugał gwałtownie, posyłając doń równocześnie dziarski uśmieszek. Gdy przetworzył słowa, jakie padły z jej ust, skłonił się teatralnie. - To dla mnie wielki zaszczyt! - Odpowiedział poważnie, po czym wywinął kolejną, niewidzialną częścią jego ubrania, tym razem był to kapelusz. Gdy pogratulowała Wilkowi wygranej Ślizgonów, uniósł podejrzliwie brew, równocześnie rumieniąc się. Effie i Quidditch? Przepraszam bardzo, ale coś się chyba dziewczynie pomieszało. Nigdy nie wyobrażał jej sobie na miotle, a tym bardziej, interesującą się poczynaniami domowej drużyny. - Ależ dziękuję! Wiesz, że nie wpuściłem żadnego gola? Znaczy się... jakieś małe Krukoniątka strzeliły parę... ale wówczas nie broniłem. Wpadłem na boisko, mówiąc delikatnie, trochę spóźniony. Przywitała się zeń również Bell, na której widok szczerze się uśmiechnął. Znane mu były już szczegóły jej poczynań w bibliotece. Jakiś mały Gryfon, Nate bodajże, poczęstował informacjami na ten temat chyba cały zamek! Ach, ta niegrzeczna prefekt naczelna. Cóż, od zawsze bawił go fakt, że pełni ona tak ważną i odpowiedzialną funkcję. Jako ideał kobiety, powinna po prostu brykać, uczyć się i brykać. Fakt, że posiada ona przywilej odejmowania puntków, przyprawiał go z reguły o uśmiech. - Och, no pewnie. - Odpowiedział z nutką sarkazmu, chociaż w tej dość pokrętnej mieszaninie i tak główną rolę odgrywało rozbawienie. - Zapewne byście wygrali, gdyby nie to, że to my wygraliśmy, że Angie mimo wszystko złapała znicza, a Ty w życiu nie strzeliłabyś mi gola! - Oznajmił, po czym podarował jej kuksańca w bok. Fakt, iż jakiś Gryfon, który rozmawiał właśnie z dziewczynami zna jego imię, przyprawił go o szczere zdumienie. - Cześć, kimkolwiek jesteś... - Odpowiedział niepewnie, po czym umieścił dłonie w kieszeniach spodni.