Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob Cze 16 2012, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
Sorry, ale piszę na szybko. Zawalili mi całą masę prac domowych ;<
A tobie ufam. Ufa mi. Uaa, nawrzeszczałam na nią, a ta teraz mi mówi że mi ufa?! Ludzie, ten świat jest pokręcony. Dopiero teraz to zauważyłaś? Ja pierniczę, nie mogłeś sobie znaleść lepszego momentu, co? Zawsze pojawiasz się wtedy kiedy nie trzeba. Taka natura głosów wewnętrznych. Ja jej nie zmienię. Poza tym usiłuję ci jakoś pomóc. Pomóc? Wtrącając się w najmniej oczekiwanej chwili? Też mi pomoc. Patrz. Ta dziewczyna, i to Ślizgonka, stwierdziła właśnie że cię lubi, mimo iż się na nią wydarłaś. No w sumie... chociaż jak teraz na to patrzę, to to brzmiało tak jakby ona robiła mi łaskę niewiadomo-jak-wielką że w ogóle się ze mną przyjaźni. Bo tak najprawdopodobniej jest. A co o tym myślisz? Jeśli ona sądzi że będę jej zrobić za służącą, bo się grubo myli. Jestem Gryffonką, do cholery, i nie dam sobą pomiatać! A zwłaszcza Ślizgonowi! No. Od razu lepiej. A teraz pomyśl co by było, gdyby ona rzeczywiście tak sądziła. Hmm... Wystarczy jedno zaklęcie... i ślićna główecka śłodziutkiej Amelki przestanie być taka ładna. Mhm... okiełznaj temperament. Są lepsze metody zemsty. A w zasadzie czemu ty tak nienawidzisz arystokratów? Zbyt mi przypominają mamę i ciotkę Marian. Obie były takie zimne, jak statuy w ogrodzie przy willi. " - Łokcie ze stołu! Wyprostuj się, młoda damo! Nie stukaj sztućcami! Catherino, natychmiast podnieś ten widelec! Takie zachowanie nie przystoi dziedziczce miasta tak zacnego jak Forli. - Przecież i tak rządzić będzie Cristina. Jest starsza. - Cristina wyjechała, a ty tu jesteś i na razie nigdzie się nie wybierasz, dlatego tobie pozostaje w spadku władza. Jesteś arystokratką, Catherino! - W takim razie nie chcę rządzić! Nie chcę być arystokratką! Nie zamierzam spędzać całego dnia pijąc mdłą herbatę w ogrodzie w towarzystwie całej zgrai staruszek narzekających na całe zło świata! Słyszysz?! Nie chcę! - Catherino! Natychmiast się uspokój! Siadaj! Catherino!" Catherino. Ciotka nigdy nie nazywała mnie prawdziwym imieniem. Zawsze nazywała mnie Catheriną. Dla niej ojciec nie istniał, a ja byłam tylko marionetką w jej rękach. Ha, dzięki tacie coś ciotce nie wyszło. Widziała mnie tylko w wakacje, a żeby cokolwiek we mnie zmienić, potrzeba więcej niż miesiąc. Żeby nie było, dla osób postronnych to wyglądało jakbym po prostu siedziała pod tym drzewem z oczekującą na odpowiedź Ślizgonką siedzącą obok. Tylko że ja nie bardzo wiedziałam co jej powiedzieć. I to było najtrudniejsze. Westchnęłam ciężko. - I co ja mam ci teraz powiedzieć? Ojejku, jak się cieszę, zaraz zemdleję ze szczęścia? No raczej nie. Fajnie, że się nie wkurzyłaś, ale ja ci służyć nie będę. Może i wyzbyłam się arystokracji, ale swoją godność mam - mówiłam, patrząc tępo w przestrzeń przed sobą.
Ze zdziwieniem spojrzała na towarzyszkę. "Boże, a ja chciałam się z nią zaprzyjaźnić. Chyba zrezygnuję!" - pomyślała. "Nie, nie mogę zrezygnować. Znowu by się wkurzyła, że mam jakieśtam humorki. I co ja mam zrobić? Nie wiem. Przeszła mi ochota na przyjaźń z nią. No, ale drugi raz nie mogę się tak zachować. Powiedziało się 'A', trzeba powiedzieć 'B'. Dobra, no to jedziemy." - Eee... wiesz, bo... Musisz coś wiedzieć. Chcę, abyśmy, eee... Zostały przyjaciółkami, przynajmniej w pewnym sensie. A przyjaciół nie wykorzystuję. Ale miło, że tak uważasz. Miło, że sądzisz, że jeśli poprzednio się zachowałam tak dziwnie i do tego jestem Ślizgonką, to wykorzystuję przyjaciół. Każdy Ślizgon ma swój honor. A wykorzystywanie przyjaciół nie jest honorowe. A to, że czasem... zachowuję się egoistycznie... nie znaczy, że zachowuję się tak zawsze. Przemyśl to sobie! Ostatnie zdanie wypowiedziała nieco agresywnym tonem. Chyba naprawdę się wkurzyła. "Co ona sobie myśli? Że wykorzystuję przyjaciół? Nie, swój honor mam! I nigdy bym tak nie zrobiła. Chyba, że już bym musiała. Ale unikam takich sytuacji. Może ona nie jest godna mojej przyjaźni. Jest Gryfonką." - pomyślała z goryczą, wstając i siadając na huśtawkę przodem do dziewczyny. Nie chciała teraz stroić fochów. Chciała zobaczyć, jak zareaguje Eveline i jak sprawy potoczą się dalej. W końcu ostatnio zachowała się naprawdę nie fair. Ale niech Eveline nie myśli, że Amelie zachowuje się tak zawsze. Dla dalszych znajomych i nieznajomych - owszem. Ale przed niektórymi pokazuje cząstkę siebie i powinni to uszanować, a nie na nią naskakiwać. Nie pozwoli sobie na to. Ale teraz musiała zachować spokój. Musiała. W końcu Eveline pochopnie ją oskarżyła o próbę wykorzystania jej. Prawda? "Stop. Tak, to Eveline postąpiła niewłaściwie. Ale to nie znaczy, że muszę jej to WYPOMINAĆ. Nie muszę. Powinna sama do tego dojść. I powinnam dać jej szansę. Trochę zbyt szybko zrobiłam pierwszy krok, no ale trudno. Wydaje się godna zaufania. A jeśli mi nie uwierzy, to trudno. Nie będę nalegać. Niech robi co chce. Wolna wola. Może i jestem egoistką, ale nie aż do takiego stopnia. Oprócz egoistki jestem również indywidualistką. Nie wchodzę po innych na kolejne stopnie do swojej... no na przykład kariery. Takie sprawy załatwiam sama". Popatrzyła gdzieś w niebo, na chwilę ignorując całą sytuację. Wzrok miała nieobecny, była zamyślona, a na jej twarzy błąkał się lekki, ledwo dostrzegalny uśmiech. Myślała o tym, jak wspaniale jest mieć przyjaciół...
Nadal wpatrywałam się tępo w przestrzeń, słuchając tego, co mówiła Amelie. Kiedy skończyła, po krótkiej chwili odpowiedziałam. - Mhm. Spoko. Przyjaciółmi. Kiwnęłam głową. Przed oczyma wciąż miałam ciotkę Marian, surową i zimną. Otrząsnęłam się, na chwilę przymykając oczy, i po dłuższym zastanowieniu zaczęłam jej wszystko tłumaczyć. - Sorry, ale zdanie, pozwolisz że zacytuję, "możesz czuć się wyróżniona" wypowiedziałaś tak, jakbyś robiłam mi łaskę że w ogóle spędzasz ze mną czas. Dlatego odpowiedziałam ci w taki a nie inny sposób. Ja po prostu mam awersję do arystokracji. Chwila milczenia. Ciężkie westchnienie. Musiałam sobie wszystko poukładać w głowie. - Zanim wybuchł pożar, wakacje w ukochanej Italii były koszmarem. Dlaczego? Bo w Villa Sforza mieszkała ciotka Marian z Cristiną, moją starszą kuzynką. Ciotka nigdy mnie nie nazywała prawdziwym imieniem, tylko zawsze mówiła "Catherino". A mój ojciec nigdy dla niej nie istniał. Chciała mnie wychować na jakąś marionetkę spełniającą jej marzenia o władzy w Forli. A tak, ty nie wiesz o co chodzi. Moja rodzina od strony matki rządziła miastem od XIII wieku. A raczej rządziły kobiety. Do czasu, kiedy mama znikła, a obowiązek spadł na Cristinę. No niby władała, ale raczej tego władzą bym nie nazwała. Crisi po prostu spełniała rozkazy swojej matki, aż w końcu wyjechała, zostawiając rozgardiasz w mieście. No i naprawienie tego burdelu spadło na mnie. A ja...ja... nie chciałam być taka jak ciotka. Nie chciałam być arystokratką. Nie chciałam siedzieć w altance ze zgrają zrzędzących staruszek tylko dlatego, że tak nakazuje kultura. Chciałam być wolna. I dlatego zaczęłam uciekać. Nie wracałam do Villi, włóczyłam się noce i dnie po dachach Forli razem z przyjaciółmi. To oni nauczyli mnie jak przetrwać. A potem nastał ten dzień. Pożar. Wzdrygnęłam się. Wspomnienia ognia pochłaniającego tatę było straszne. Krzyki, odór palącego się ciała, piekący ból na żebrach i ręce... Blizny zaczęły mnie lekko swędzić. Zaczęłam się drapać po przedramieniu, milcząco starając odegnać złe wspomnienia. Zastanawiało mnie co odpowie Amelie na taką historię. Czy odejdzie, twierdząc że to wszystko to bujda, czy zacznie współczuć.
Wpatrywała się w swoje paznokcie. Zamyślona oświadczyła: - "Możesz czuć się wyróżniona"... Cóż. Taka już jestem. Ja i moje ego... To nie są chyba dziwne słowa, jak na mnie? Często takie wypowiadam. Przyzwyczajenie. Wysłuchała z jeszcze większym zamyśleniem całej historii dziewczyny. Rzeczywiście, lekko nie miała. Ale w sumie niektórzy mieli gorzej. Tyle, że niektórzy nie musieli oglądać śmierci swojego ojca... Mimo iż Amelie nie miała dobrych kontaktów z rodzicami, nie chciałaby oglądać, jak umierają. Chyba trochę zrobiło jej się żal Eveline... STOP! Wcale nie. Żadne "żal", tylko było jej trochę smutno, że musiała to przeżyć. I tyle. Wcale nie było jej żal. Niektórzy mają gorzej. A właściwie, to czemu Eveline jej to mówi? Użala się nad sobą i tyle. Nie chce być arystokratką, to niech nie będzie. Jej sprawa. Czego ona oczekuje, opowiadając jej taką historię? Współczucia? Pocieszenia? O nie, na pewno nie! Ale nie może jej tak po prostu powiedzieć: "niektórzy mają gorzej", bo uznałaby, że jej nie rozumie i zaczęła gadkę, że ona nie pozwoli sobie rozkazywać... - No cóż... Różnie bywa... - z wysiłkiem zmusiła się do jakiejkolwiek odpowiedzi. Jakiejkolwiek, byleby nie raniącej. A może Eveline uzna, że taka właśnie odpowiedź rani? Cóż, przecież Amelie wcale nie chciała być niemiła. Nie chciała jej wkurzyć, ale także nie chciała jej współczuć. Współczucie to nie w jej stylu. Nie na tym etapie. Jak Eveline nie da się teraz przekonać co do dobrych zamiarów Amelki, to nie wiem co ona zrobi. Chyba się w końcu wkurzy, nie ma ochoty dalej jej przekonywać. Zaczynała ją boleć głowa, ale nie dała tego po sobie poznać. Było jej gorąco. Od ostatniej wyprawy do jeziora miała katar. "No nie, nie mówcie że mam się rozchorować?" - pomyślała. "Obym nie miała gorączki, obym nie miała gorączki... Nie chcę być znowu chora. No, ale pójdę do pani Pomfrey to mi coś da może..." Czekała co powie Eveline na temat jej słów. Jak zareaguje. Wkurzy się? Czekała...
- Tiaa... Różnie bywa. Los przecież na pstrym koniu jeździ. Czy jakoś tak... Życiem rządzą przypadki. Czasem szczęśliwe zrządzenia losu, czasem to cała seria niefortunnych zdarzeń. No ale cóż, trzeba iść dalej i nie oglądać się za siebie. Zostawić przeszłość i żyć teraźniejszością. Tak jak cię uczyli Sandro i Pedro. Zatrzymaj czas na obecnej chwili. Przestań myśleć o tym co było albo będzie. Myśl o tym, co jest teraz i tutaj. Łatwo ci mówić. Oczyść umysł. Nie myśl. Żyj. Przymknęłam oczy, oddychając głęboko. Wyprostowałam się, opierając plecy o konar gruszy. Wsłuchałam się w otaczający mnie świat, i już w pewnym momencie usłyszałam delikatny szum liści, lekki oddech Amelie i własne, ciche uderzenia serca. Wyostrzyły mi się zmysły. Otworzyłam oczy, wpatrując się w dziewczynę, i po chwili zauważyłam kroplę potu spływającą wolno po skroni Ślizgonki. Najwyraźniej było jej gorąco, chociaż pogoda nie była jakaś upalna. Wręcz przeciwnie, wiał chłodny wiatr, a słońce skryło się za chmurami. Momentalnie przypomniałam sobie lekcje Pedra na temat zdrowia. - Chyba się zaziębiłaś w jeziorze. Powinnaś pójść do pani Pomfrey po coś na przeziębienie. Po chwili dłuższego zastanowienia stwierdziłam: - Będzie ci przeszkadzać, jeśli pójdę z tobą?
Była zaskoczona reakcją Eveline. Jeszcze przed chwilą była bliska wybuchu, a teraz tak spokojnie pyta, czy może iść z nią do pani Pomfrey... W sumie ostatnim razem Amelka zachowała się podobnie; zmieniła nieoczekiwanie zdanie. No, w każdym bądź razie to dobrze, że Eveline jest pozytywnie nastawiona! Chyba coś z tego wyjdzie. Chyba już jej przeszła ta... złość? Właściwie, to Amelka nie wie, co to było. "W sumie, to chyba też bym się trochę wkurzyła, gdybym miała ze sobą doczynienia. Albo ze swoim klonem. Albo z kimś, kto ma taki charakter jak ja. Powinnam ją raczej podziwiać za opanowanie." W myślach roześmiała się z ostatniego zdania, a potem z całej pomyślanej wypowiedzi. Eveline wcale taka opanowana nie była, przynajmniej na początku. Ale teraz już jest spokojna, jest dobrze, nie powinna myśleć źle o towarzyszce, zwłaszcza teraz gdy zadeklarowały sobie... przyjaźń. Bo zadeklarowały ją sobie, prawda? Amelie zakaszlała kilka razy. Próbowała jednocześnie przełknąć ślinę, dlatego się nią zakrztusiła. Kaszlała i kaszlała, aż w końcu przestała. - Boże, własną śliną się zakrztusić... Trzeba być naprawdę... - nie dokończyła, bo brakowało jej określenia. Potem dodała, już głośniej: - Jak chcesz, to chodź ze mną. Będzie... mi miło. Uśmiechnęła się do dziewczyny i wstała z huśtawki, na której ciągle się bujała.
Elena nie za bardzo miała co ze sobą zrobić, tak więc przeszła się po błoniach i dotarła pod gruszę. A pod gruszą była huśtawka. Dziewczyna była jak zwykle ubrana w długą czarną suknię z gorsetem, lecz oprucz tego, na ramiona miała nartrzuconą szmaragdowozieloną pelerynę. Tak więc podwinęła lekko suknię i płaszcz i usiadła sobie na huśtawkę; zaczęła się delikatnie bujać.
Twarz Eleny wyglądała już prawie normalnie. Opatrunków już nie miała, nawet strupów już nie bylo, tylko czerwone linie tam gdzie jeszcze wczorajszego ranka były otwarte rany. Spytacie pewnie czemu tak się stało i jak to możliwe... Otórz wczoraj po dwuch pierwszych lekcjach urwała się z reszty zaęć i pobiegła do Pokoju Życzeń po swój eliksir. Tam wylała sobie trochę tego na twarz, a trochę zmieszała z odrobiną wódki i wypiła dla lepszego efektu. Siedziaął tam dopuki rany w iarę się nie zagoiły i nie przestała lecieć krew. Później zakryla twarz kapturem i tak chodzi do teraz.
Upomnienie 2/5 - post ma miec 5 linijek
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Szedł błoniami, gdy nagle zobaczył dziewczynę. No w końcu przyszedł żeby tu nauczać, aby znaleźć sobie grupkę fajnych uczniów i studentów., którzy potem będą mu służyć. Tak więc podszedł do dziewczyny. - Witam. Czy coś się stało? Spytał widząc, ze dziewczyna ma zakrytą twarz. Na jego twarzy pojawił się dobrotliwy uśmiech. o tak grać to on potrafił, aż sam się tym zdziwił. NO teraz będzie chłodna ocena, czy warto w ogóle zaczynać snuć plany co do niej. Patrzył na uczennicę czekając na jej reakcję.
Nagle usłyszała obok siebie czyjś głos. Podniosła głowę, jednak twarz miała dalej schowaną w cieniu kaptura. A kto mowił? Oczywiście nauczyciel- poznała po wyrazie twarzy. Dobrotliwy uśmieszek, jednak w oczach kryła się chęć profesjonalnej oceny dziewczyny. Elena wyprostowała sie. -Witam.- odpowiedziała w miarę miło jednak pokazując swą pewność siebie i nieugiętość.- Dlaczegórz Pan Profesor mysli, iż coś się stało?- spytała dalej tym samym tonem, a jej czarne oczy błysnęły w cieniu szmaragdowego materiały. Ona również potrafiła grać.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Puki co Anthon był pozytywnie zaskoczony. Dobrze, bardzo dobrze chyba będzie można się nią zająć na poważnie, jednak musi pokazać coś jeszcze jeśli chce naprawdę się czegoś od niego nauczyć. - Ponieważ siedzisz sama z kapturem na głowie. Odpowiedział z tym samym uśmiechem. - A nazywasz się...? W końcu trzeba znać osoby, z którymi się przebywa. Jeśli Anthon uzna, że dziewczyna jest gotowa, i ma odpowiedni charakter i moc, wtedy będzie mógł ją nauczyć wszystkich tajników czarnej magii. I nie tylko jej w planach ma co najmniej kilkunastu uczniów w swym kręgu.
Hmm... Zgrywa miłego, ale jest w nim cos takiego... Czarnomagicznego... jednak czy jest możliwe, by ON miał coś z tym wspólnego? Nauczyciel? I wtedy to zobaczyła... pewien błysk w oku, to coś, co ma w sobie każda osoba, która w jakiś sposób jest związana z Czarna Magią. Jednak nie dała po sobie nic poznać. -Otóż nic się nie stało. A nawet jakby się coś stało, to nie mam obowiązku dzielić się z Panem tymi informacjami.- odpowiedziała wyniośle, jak na arystokratkę przystało. Gdy spytał o jej imię, wypięła dumnie pierś i podniosła głowę, jednak dalej nie odsłaniała twarzy. -Nazywam się Elena Marion.- przedstawiła się tym samym tonem.
Ostatnio zmieniony przez Elena Marion dnia Sob Paź 15 2011, 20:45, w całości zmieniany 1 raz
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
No było nieźle, jednak trzeba ją nauczyć szacunku. - Po pierwsze ustalmy nieprzekraczalną granicę uczeń nauczyciel, czyli nie mów do mnie w taki sposób. po drugie jest w tobie coś co warto pielęgnować, więc daję ci propozycję nauki u mnie. Powiedział. Dobrotliwy uśmieszek znikł z jego twarzy ustępując miejsca powadze. Patrzył na Elenę z góry ostrym wzrokiem, dając jej czas do namysłu.
No tak... psorek kożysta z władzy. No i jak Elena ma mu okazać szacunek? Co, ma paść przed nim na kolana i pokłony mu składać? Jeszcze czego! Elena zrobiła grymas niezadowolenia, którego jednak nauczyciel nie mógł dostrzec w cieniu kaptura. Jej spojrzenie było nadal chłodne i nie spuszczała go z oczu profesora, jednak pochyliła lekko głowę. Teraz było widać tylko dwie małe plamki światła odbijające się w jej czarnych oczach. Niemalże niezauważalnie wzięła jeden głęboki i znów zaczęła mówić tak jak wcześniej- w miarę (jak na nią to bardzo) grzecznie, lecz z mocą i nutką dumy. -Przepraszam Panie Profesorze.- gdyby mężczyzna mógł zobaczyć jej twarz to widziałby, ze pierwsze słowo kosztowało ją duuużo wysiłku.- Jaką naukę mi pan proponuje?- spytała po chwili dalej z lekko spuszczona głową.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
No teraz było lepiej. Zmierzył jeszcze raz zimnym protekcjonalnym spojrzeniem. - Mam na myśli małe spotkania z grupka uczniów i studentów co jakiś czas. Spotkania te będą miały luźny charakter, ponieważ najpierw muszę was wszystkich poznać. Odpowiedział Elenie. Dopiero, gdy zbierze się grupka około dziesięciu osób będzie w stanie coś z nimi robić. NO ale na razie trzeba się skupić na tym co jest tu i teraz.
Małą grubka? Dobrze poznać? brzmi nieźle... Jednak zależy jak z czasem... - Kiedy miałyby się odbywać te zajecia?- spytała niby zamyśonym głosem. W sumie czas to najmniejszy problem, bo Elena i tak nie chodziła na lekcje, ale nie lubiła jak musiała pilnować godziny, bo była z kimś umówiona, czy coś... Zwykle to inni mieli an nia czekać, a nie ona na nich. Dlatego jak juz pojawiałą sie na którychś zajęciach, to bardzo spuźniona. Ale i tak jakoś sobie z tym radziła. Dziewczyna patrzyła wyczekująco na profeosra, a przy okazji dostknęła ręką schowalego w cieniu kaptura policzka, by sprawdzić, czy rany juz zniknęły. Wyczóła pod palcami delikatne wybrzuszenia... nie, jeszcze trochę trzeba poczekać.
Z truden udało mi się wyjść z zamku, uporczywie przedzierając się przez tłum rozwrzeczaczanych uczniów, którzy napierali na drzwi wejściowe jak zakupoholiczki napierają na drzwi sklepów z przecenami. Może nie jest to odpowiednie porównanie, ale serio - ścisk panujący w tym tłumie był porównywalny do ścisku panującego w przeciętnym mugolskim autobusie. W dodatku trafiłam między dwóch barczastych osiłków ze Slytherinu - wspominałam już kiedyś, że trudno jest być małym Puchoniątkiem? Starsi nie przejmują się małymi dziewczynkami, dlatego też, potykając się i ślizgając, z ulgą weszłam na zieloną trawę. Mam teraz poobijane ramiona i obite biodro, kiedy ktoś zepcnął mnie na ścianę, tuż przy wejściu. Życie nie oszczędza. Przynajmniej ja nie mam żadnej taryfy ulgowej... Powiadają, że to miejsce jest idealne, jeśli chce się uciec od wszechobecnego gwaru. Muszę się z tym zgodzić, w stu procentach. Miejsce zaciszne, położone dość daleko od najczęściej odwiedzanych obiektów na błoniach, do tego mało kto wiedział, gdzie owa huśtawka, do której zmierzałam, się znajduje. Było mi to na rękę, miałam dość tłumów. Zbyt dużo osób, ich rozmowy, śmiechy działają na mnie przytłaczająco, bo w sumie ja nie mam nikogo takiego z kim mogłabym się dzielić swoimi przemyśleniami. Ot, czasem ktoś mnie zaczepi, ale z reguły chodzi o zadania domowe. Ba, to zawsze chodzi o zadania domowe! Ludzie są mocno ograniczeni jeśli chodzi o tematy do rozmowy. Z reguły to co słyszę opiera się wyłacznie na faktach życia innych ludzi. Nie powiem, żeby mnie to nie interesowało, wbrew pozorom jestem bardzo pazerna na plotki i wszelkiego rodzaju pikantne newsy. Jest tak zapewne dlatego, że sama nie posiadam życia towarzyskiego, a przynajmniej nie jest ono dostatecznie rozwinięte, bym i ja mogła opowiadać o takich rzeczach. Głównie słucham, to mi wychodzi dobrze. Nie zdążyłam się nawet przebrać w jakieś normalne ciuchy, wciaż miałam na sobie szkolną szatę, której szczerze nie znosiłam. Miała okropny materiał, ale o tym też już kiedyś wspomniałam. Szłam dość powoli i ostrożnie, aby nie narobić hałasu i nie ściągnąc tłumu gapiów, którzy z szyderczymi uśmieszkami przyklejonymi do twarzy oglądaliby moje popisy. Brak mi koordynacji ruchowej, dlatego też moja głowa była spuszczona, uważałam, by poprawnie stawiać nogi na ziemi. To głupie, ale niestety konieczne. Przystanełam w miejscu i przyjrzałam się huśtawce zawieszonej na grzuszy, a następnie mój wzrok powędrował na samo drzewo. Miałam ochotę na gruszkę.
Tymczasem Lavrenty był dzisiaj przybity... Nie, przybity to złe słowo, on po prostu miał okropny dzień. Od rana włóczył się po szkole wykrzykując "Gideon! Gideonie!..." jednak za każdym razem odpowiadało mu wyłącznie echo, własny głos, który kilkukrotnie odbijał się od szkolnych, zimnych, kamiennych ścian. Do tego zdążył już pokłócić się z jakąś Ślizgonką i jej chłopakiem, posprzeczać się z Krukonami i być wyjątkowo złośliwy dla grupki pierwszoroczniaków z Hufflepuffu. Doprawdy zły dzień Miedwiediewa oznaczał zły dzień dla przynajmniej połowy szkoły. W takie dni odpływały z niego wszelkie Gryfońskie cechy, nie był miły, nie palił się do pomocy i nie płakał na romansidłach. Wyszedł na błonia rozglądając się za kolejną ofiarą, którą mógłby trochę pomęczyć, niestety nie dostrzegł nikogo znajomego, ba, same rozchichotane dziewczęta, które jeszcze bardziej popsuły mu humor. Postanowił więc znaleźć jakieś mało uczęszczane, ciche i spokojne miejsce, gdzie mógłby pokontemplować licząc źdźbła trawy. Takim oto sposobem siedział już po drugiej stronie drzewa, kiedy ktoś się do niego zbliżył i pewnie Lavrenty nawet by dziewczęcia nie zauważył, gdyby akurat nie rozglądał się badawczo dookoła i nie badał swymi smukłymi palcami kory starej gruszy. Uniósł jedną brew momentalnie podnosząc się z ziemi, oparł się o drzewo krzyżując ręce na piersi i wbił w Puchonkę spojrzenie, które jasno dawało do zrozumienia, że jeśli powie coś nieodpowiedniego nie zawaha się obrzucić ją galaretowatymi nóżkami, czy jakimś innym paskudztwem, z którym będzie musiała udać się do Skrzydła Szpitalnego. Doprawdy Lavrenty dawno nie widzący brata to zły Lavrenty.
Miałam ogromną ochotę na gruszki, naszła mnie ona tak nagle, niespodziewanie. Tylko był pewien mały problem... Gruszki były wysoko, w rozłożysztej koronie gruszy, natomiast moją ostatnią lekcją było mugoloznawstwo , do którego nie potrzeobwałam różdżki. Więc teraz leżała ona zapewne w moim dormitorium, włożona do szuflady mojej szafki nocnej... Pech. Byłam za niska, żeby ich dosięgnąć, a pomysł wspinaczki na drzewo odrzuciłam, gdyz znając moje zdolności tylko zrobiłabym krzywdę i sobie, i drzewu, a i tak nie miałabym gruszki. Lubię owoce, serio. Nawet bardzo. Mogłabym jeść tylko owoce, z wyjątkiem liczi i bananów, których nie lubiłam. Patrzyłam chwilę na gruszki, które kusiły mnie swoją zielono-żółtą skórką, odbijającą promienie słoneczne, po czym westchnęłam i spuściłam wzrok. Moje oczy przybrały wielkość piłeczek tenisowych, kiedy moje spojrzenie padło na stojącego nieopodal młodzieńca, opartego plecami o pień drzewa. Był... Przerażający, naprawdę. Patrzył na mnie morderczym, przytłaczającym wzrokiem. Chyba byłam nieproszonym gościem, tak przynajmniej to odebrałam. Fakt, on był tu pierwszy, a ja byłam intruzem. W pewnym momencie miałam ochotę się odwrócić i wrócić do zatłoczonego zamku, ale kurczę. Miałam rezygnować z pięknego popołudnia spędzonego na łonie natury na rzecz gniecenia się w murach Hogwartu? Nie! Zrobiłam kilka niepewnych kroków, lustrując sylwetkę i postawę, jaką przybrał Gryfon, czekałam na jego reakcję, ale nie wiedziałam, czy mam spodziewać się fuknięcia czy jawnego krzyku? W ogóle nie wiedziałam, czy się odezwie. Może chciał tylko stać i krzywo na mnie spoglądać. Doszłam do huśtawki i złapałam za sznurek. - Przeszkadzam? - upewniłam się.
Ułaa, znowu padało. Jakoś nie mogę się przyzwyczaić, że co człowiek chce wyjść z zamku, to od razu jebut deszczem w ziemię. Ale cóż, uroki Anglii. Zwyczajnie siedziałam sobie na parapecie otwartego okna w Pokoju Wspólnym kochanego Gryffindoru, patrząc sobie na mokre błonia i zmieniając ot tak kolor włosów. Tak, nudziło mi się jak cholera. Już miałam iść po gitarę do dormitorium i powkurzać paru pierwszoroczniaków, kiedy pogoda raczyła spełnić marzenia conajmniej 1/3 szkoły i rozjaśniła się. Tak, tak, proszę państwa, chmury wreszcie przestały płakać i przesunęły się bardziej na wschód, odsłaniając ukochane przez wszystkich słoneczko! Natychmiast zerwałam się z parapetu, popędziłam na górę założyć bluzę i wziąć różdżkę i wypadłam z dormitorium. Yay, słońce! Zeskakiwałam co drugi, trzeci stopień, a raz o mało co spadłabym z platformy. Ale oj tam, trza się spieszyć, bo jeszcze pogoda raczy się popsuć! Wybiegłam na błonia i stanęłam. W sumie nawet nie dyszałam. To gdzie idziemy? Eee... Rozejrzałam się i mój wzrok padł na drzewo, daleko przede mną. Tam chyba są ludzie.. Czekaj czekaj... Tam jest Lavrenty! Po raz kolejny dzisiaj zaczęłam biec. Kiedy wreszcie dopadłam gruszy, nie zauważyłam, że jest tam jeszcze inna osoba. Dziewczyna, na oko w moim wieku. A Lav stał i patrzył morderczym wzrokiem na Puchonkę, jakby właśnie przed chwilą zjadła mu ostatni kawałek czekolady sprzed nosa. Najwyraźniej znowu nie spotkał swojego bliźniaka. - Hej, Lavrenty! Nie przeszkadzam? Miałam nadzieję, że chłopak chociaż trochę się rozchmurzy. No bo kurczę nie można cały dzień chodzić z brakiem banana na twarzy, no. - Cześć - zwróciłam się w stronę Puchonki, po czym mój wzrok padł na gruszki. Zaraz. GRUSZKI?! Wyciągnęłam różdżkę i używając Accio przywołałam kilka owoców. Jeden rzuciłam dziewczynie, w drugim zatopiłam zęby. A Lavrenty? Rzeczywiście. Podałam Gryffonowi gruszkę, pytając: - I co tam? Widziałeś się dziś z Gideonem?
Dokładnie obserwował poczynania dziewczyny, a kiedy wreszcie się odezwała jego usta wykrzywił delikatny uśmiech. Typowym dla siebie sposobem przeczesał włosy palcami lewej dłoni przy okazji odgarniając je do tyłu. Doprawdy od dawna próbował się oduczyć tego gestu, jednak nijak mu nie wychodziło... - Czy przeszkadzasz? - zapytał takim tonem, jakby zaraz miał ją co najmniej pożreć żywcem, jednak zanim zdążył dodać coś jeszcze zobaczył biegnącą przez błonia dziewczynę, która wydała mu się dziwnie znajoma. Mimowolnie jego usta wykrzywił delikatny uśmiech, zaraz przeniósł spojrzenie na Puchonkę i do niej lekko się uśmiechając. Pokręcił łepetyną. - Nie... - rzucił zanim powitał Gryfonkę wyjątkowo ciepłym uśmiechem, choć w tej sytuacji wyglądał on raczej jak grymas. - Cześć. - skinął w jej kierunku łepetyną, a kiedy podała mu gruszkę zacisnął na niej palce wbijając weń spojrzenie. I raz jeszcze pokręcił łepetyną. - Nie przeszkadzasz. - stwierdził, a na pytanie o Gideona jedynie westchnął ciężko. - Nie. Nie widziałem go już od... sam nie wiem. Chyba się przede mną ukrywa, może jest o coś zły? - podrzucił kilkukrotnie owoc ostatecznie odwracając się w stronę jeziora i ciskając gruchą prosto do wody. Co prawda nie doleciała, jedynie potoczyła się po trawie, jednak Lavrenty i tak się uśmiechnął. Wsadził dłonie do kieszeni odwracając się w kierunku dziewcząt. - A Ty co? Gdzie się włóczysz? - rzucił do Gryfonki. Mimo wszystko wciąż z zaciekawieniem przyglądał się drugiej dziewczynie, chyba nawet jej nie kojarzył. Podszedł więc do huśtawki i złapał za ten sam sznurek co ona kawałek ponad jej dłonią. Wbił w nią badawcze spojrzenie przekrzywiając łeb na bok. Trwało to jednak tylko chwilę, wszak zaraz ponownie zerknął na Eveline.
Chłopak wciąż na mnie patrzył, przez co czułam się nieswojo. Moja brew automatycznie powędrowała do góry, nadając mi nieco bezczelny wygląd, jeśli wiecie, co mam na myśli. W każdym razie, mogło to zostać źle odebrane... Nieco przerażał mnie ten jego uśmieszek, który poprzedził morderczy ton głosu... Serio, jakbym tu wparowała z talerzami na rękach i grzechotkami przy nogach, dając popisowy koncert i zakłócając wszechobecną ciszę. Natomiast nastałą przed paroma sekundami ciszę przerwał tupot zbliżających się nóg. Obróciłam głowę i ujrzałam Gryfonkę z mojego rocznika. Próbowałam wygrzebać z pamięci jej imię i nazwisko, lecz stwierdziłam, że jest to niemożliwe, przynajmniej na ten moment. Najwyraźniej dobrze znała się z tamtym chłopakiem, nie wiedziałam. Ważne było to, że nieznajoma miała ze sobą różdżkę i zaklęciem ściągnęła gruszki z drzewa! Moją twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy zaczęłam obracać w ręce zielono-żółtą gruszkę. Przerzucałam ją przez chwilę z jednej do drugiej dłoni, przysłuchując się rozmowie. W końcu zdecydowałam się ugryźć owoc, drugą ręką wciąż trzymając się liny huśtawki. Gruszka była lekko słodka acz chwilami mocno kwaśna, można uznać, że mi smakowała. Zapadła chwila ciszy. Zaciekawiona powodem nagłego milczenia towarzyszy, podniosłam głowę i mój wzrok padł na twarz chłopaka, która znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy, niż pozwalało moje pole przestrzeni osobistej. Instynktownie odchyliłam głowę do tyłu, omal nie zadławiając się kawałkiem gruszki, który miałam w buzi. Na moment straciłam równowagę, ale udało mi się to zamaskować szybkim obkrętem wokół sznurka, co sończyło się wylądowaniem tyłkiem na huśtawce, jaki był mój pierwotny zamiar. Znaczy się, sądzę, że udało mi się to w jakiś sposób zamaskować, choć też zależy, czy któreś z nich zwróciło uwagę na mój spontaniczny popis. Czemu się oszukuję... Pewnie będą mieli z czego się śmiać w swoim domu. Siedziałam wciąż na huśtawce, milcząc. Nie miałam co powiedzieć, plus oni o nic mnie nie pytali, więc westchnęłam z ulgą. Mój wzrok wędrował od jednego do drugiego Gryfona, jednak nie miałam pojęcia, o kim i o czym dokładnie mówili.
Ostatnio zmieniony przez Dolores Swan dnia Pon Lis 07 2011, 19:42, w całości zmieniany 1 raz
Odsunął się kawałek, kiedy dziewczyna opadła na huśtawkę. Uniósł obie brwi ponownie chowając dłonie w kieszeniach i wymownie, z delikatnym uśmiechem na twarzy zerknął na Gryfonkę zaraz lekkim ruchem głowy wskazując drugą pannę. Wkrótce okazało się, co to miało znaczyć... Lavrenty opadł na huśtawkę łapiąc się za sznurki i tym samym wprawiając ją w ruch, niestety źle wymierzył i chcąc nie chcąc przyrżnął kolanem w pień drzewa, co skwitował cichym jękiem oraz okropnym skrzywieniem. O dziwo wcale to chłopaka nie zniechęciło do dalszych "rozrywek", wszak nie trzeba było długo czekać na kolejny krok. Tym razem, zupełnie niespodziewanie, wskoczył obunóż na huśtawkę opierając stopy po obu stronach dziewczyny. Złapał się mocno za sznurki, coby nie spaść. Głośny śmiech chłopaka przerwał panującą dookoła ciszę, najwyraźniej wielce go to rozbawiło... Co nie zmienia faktu, że jego szczęście nie trwało długo, w zasadzie skończyło się równie szybko co zaczęło, wszak wystarczył jeden zbyt mocny "huś", bo przywalił łbem w konar. Tak mocno, iż spadł z huśtawki lądując plecami na trawie. Aż go zamroczyło, ba, nawet nie starał się podnieść i jedynie przyłożył dłoń do już rosnącego, w zastraszającym tempie swoją drogą, guza. Co też temu chłopaczysku strzeliło do głupiego łba? Mama nie nauczyła go, że nie wolno robić sobie z nikogo żartów, bo się szybko będzie żałować? Lavrenty już żałował... Ale cóż poradzić, od zawsze można było zaliczyć go do grupy... nieco specyficznych osobistości.
Uśmiechnęłam się w myślach widząc znaczący wzrok Lavrentego. Wiedziałam, co się święci. Będzie zabawnie. Zachichotałam, widząc grymas Gryffona, po tym jak rąbnął się w kolano. Tylko że na tym się nie skończyło. O-o. Po chwili już zwijałam się ze śmiechu, opierając się o drzewo i trwając tak krótką chwilkę, po czym, nadal chichocząc, pomogłam wstać Lavrentemu. No bo przecież nie można pozwolić najlepszemu kumplowi pozwolić leżeć na mokrej ziemi, no! - Lav, pragnę zauważyć, że nie masz już pięciu lat i metra trzydzieści wzrostu - stwierdziłam żartobliwie, pomagając chłopakowi się ogarnąć - Ażeś się rąbnął... będziesz robił za jednorożca - uśmiechnęłam się, wskazując głową rosnący guz na głowie Gryffona. Swoją drogą Lavrenty jednorożcem... nieee, sama myśl o tym przyprawiała mnie o drgawki. Ze śmiechu oczywiście. Atmosfera od razu się poprawiła. Wesoły Lavrenty to dobry Lavrenty. - Czekaj... - wyciągnęłam różdżkę i wskazując na guza wypowiedziałam słowa - Levatur Dolor. To było łatwe zaklęcie, a jakże pomocne. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
Właściwie nie wiedziałam, co się stało, ale nagle huśtawka została wprawiona w ruch gwałtownym pociągnięciem, co omal mnie z niej nie zepchnęło. Minęła sekunda zanim zorientowałam się, że tą tajemniczą siłą był sam Gryfon, który opadł na huśtawkę tuż obok mnie. Nagły "huś" tak mnie zaskoczył, że w rozpaczy łapiąc sznurek wypuściłam z ręki zjedzoną do połowy gruszkę. Popatrzyłam za nią tęsknie, ale zaraz usłyszałam cichu jęk obok mnie. Chłopak uderzył się kolanem o pień (dobrze mu tak! Jak można tak straszyć młodszą, bezbronną koleżankę!? No, nieznajomą koleżankę...) Miałam w duchu cichą nadzieję, że to go zniechęci, stwierdzi, że nie będzie narażał innej części swojego ciała na bliskie spotkania z pniem. Z resztą mi już nieco kręciło się w głowie od tego całego, zbyt gwałtownego z resztą, huśtania. Naprawdę mocno się przeliczyłam! Gdy tylko zrobiło się nieco miejsca i mogłam się odsunąć od wrzynającego mi się w bok sznurka, chłopak wykorzystał moment i skoczył na huśtawkę, stawiając stopy po obu stronach... Moje oczy zrobiły sie wielkie jak spodki, CO ON, NA GACIE MERLINA, WYPRAWIAŁ?! Zszokowana całym zajściem prawie spadłam z huśtawki, ledwo łapiąc się sznurków. Z wielkim wysiłkiem, dodam, gdyż bardzo, ale to bardzo musiałam się wychylać w tył, aby znajdować się w przyzwoitszej pozycji... Moim cierpieniom nadszedł kres. Lavrenty zleciał na ziemię. Zdusiłam w sobie krzyk przerażenia, czy aby coś mu się nie stało, zasłaniając usta ręką. Zerwałam się z huśtawki i podbiegłam do niego (po drodze sie potykając, rzecz jasna). Opadłam na kolana. - Jeju, na Merlina, czyś ty zwariował?! Mogłeś sobie zrobić krzywdę... Mi też w sumie, ale kurczę! Nic ci nie jest? - panikowałam. Tak, to moja kolejna wada... Eh.
Wciąż trzymał się za głowę i mruczał do siebie coś o cholernych drzewach tylko czekających, by uprzykrzyć komuś życie. Jasne, oczywiście będzie teraz uważał, że to wina tylko i wyłącznie rośliny... Kiedy usłyszał przepełniony paniką głos Puchonki odstawił dłonie od twarzy wspierając się z tyłu na łokciach i nieco podnosząc. Przekrzywił głowę na bok wbijając w nią spojrzenie, po czym wybuchł głośnym śmiechem. - Wszystko w porządku... - rzucił, chociaż jego czoło zaczynało już robić się siwe. Oczywiście skorzystał z pomocy gryfonki chwytając ją za rękę i stając na nogi. Zakołowało mu się w głowie, więc przytrzymał się jej ramienia przy okazji szczerząc do niej dwa rzędy zębów. - Dzięki... Rzeczywiście, czasami fajnie byłoby znowu mieć kilka centymetrów mniej... - westchnął ciężko, a kiedy porównała go do jednorożca zmarszczył brwi palcami przejeżdżając po swoim czole. Jęknął cicho mrużąc oczy, kiedy wyczuł pod opuszkami ciągle rosnącego guza. - Cholera... - rzucił zabierając dłoń. Począł grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu różdżki, jednak zanim zdążył ją znaleźć gryfonka już rzucała na niego jakieś zaklęcie, które swoją drogą od razu pomogło. - Dzięki! Jesteś niezastąpiona! - pokiwał energicznie głową, po czym kątem oka zerknął na puchonkę, na gruszkę, którą upuściła i znowu na puchonkę. - Chyba jestem Ci winny gruszkę, co? - zapytał podchodząc nieco bardziej pod rozłożystą koronę drzewa, spojrzał w górę i zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, już stał na huśtawce niebezpiecznie się chwiejąc i wyciągając rękę po najbliższy owoc.
Wiesz, jedno mnie zastanawia: czemu Puchoni to takie panikary. Jezu, facet zleciał na ziemię a ta od razu "O matkomatkomatko, co to będzie, on spadł z huśtawki, zaraz przyleci mroczny lord, zwany Tym-Który-Wysokiego-Vatu-Żądał-I-Teraz-Ma-Za-Swoje i wszystkim nam wciśnie toster!" A nie, czekaj, to nie ta bajka. Wiesz co, skończ z tym. Twoje poczucie humoru jest suche. Już Strasburger opowiada lepsze kawały. Się odezwała ta, co strzela żartami na prawo i lewo... Weź się zamknij wreszcie. - W końcu od czego są kumple... - zaczęłam, po czym wykonałam gest, zwany popularnie "facepalmem". No tak, rozsądek pewnie mu mówił, żeby nie wchodził na huśtawkę, bo znowu spadnie. Ale Lavrenty to Lavrenty. Głosy wewnętrzne schodziły na dalszy plan jeśli chodziło o pomaganie innym. - Zlecisz - stwierdziłam, zakładając ręce na piersi i obserwując poczynania chłopaka - a wiesz przecież że nie mam tyle siły żeby cię złapać. Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową. Spojrzałam z zaciekawieniem na gałęzie gruszy. Nie były specjalnie wysoko, ale trzeba by się mocno odbić od konaru, jeśli chciałoby się dostać na górę. Ale co to jest dla włoskiej "le parkour"? Pan Pikuś. ...no comments. Mówiłam, żebyś się nie odzywał! Psujesz całą fabułę! Geez, gdzie ja byłam jak rozdawali normalny mózg?... W kolejce po frytki i talent muzyczny. Racja. Wzięłam lekki rozbieg i odbijając się nogą od drzewa złapałam się jednej z gałęzi, podciągając się na nią. Była wystarczająco gruba, by utrzymać conajmniej dwie osoby. Ale póki co siedziałam tam sama i patrzyłam na dwójkę poniżej, dla zabawy zmieniając kolor włosów z rudego na turkusowy. - I tak twierdzę że spadniesz.