Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob Cze 16 2012, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
I tak kiedyś to zrobisz… Nikt tego nie planuje, to po prostu dzieje się samoistnie. Jakby ktoś decydował za nas, a my własnymi rękami dopełniamy dzieła, którego nawet nie planowaliśmy. Kolejny cios. Ból. Cierpienie. Czy nas to obchodzi, że ktokolwiek może przez nas cierpieć? Niekoniecznie. Najważniejsze, że to my zostaliśmy oszczędzeni, ale przecież w każdym budzą się w końcu wyrzuty sumienia. Są na tyle silne, by nas zmienić? Nie… Raczej nie ,ale mają siłę, od której chcemy uciec. Od obowiązku odpowiedzialności, a nasza podróż obiera zupełnie inny kierunek i lądujemy w innym mieście, czasem w innym państwie. Być może w grę wchodzi także zupełnie inna rzeczywistość. Z każdym kolejnym krokiem Eiv mogła wrócić do swojej naturalnej pozy. Bezwzględna, nic nie mówiąca mina, a zaraz potem oczy, które z każdą sekundą przybierały jeszcze większego chłodu w tęczówkach. Nie panowała nad tym, to się po prostu działo samoistnie, gdy czuła, że atmosfera zbyt się zagęszcza, a ona nie będzie miała zaraz możliwości oddychania, na tyle swobodnego, że jedyne o czym zacznie myśleć, to… Ucieczka. Jednak odrzucała te brutalnie mroczne scenariusze, by skupić się na chłopaku, któremu kilka chwil wcześniej wyznała miłość, a to było już wystarczająco dużym krokiem w przód, byleby rozpaść się na milion kawałeczków. Szła więc przy Noelu jak gdyby nigdy nic. Obserwowała otoczenie, spoglądała na buty, kątem oka na niego. Kołysała lekko biodrami zajmując się wszystkim, ale nie tym co powinna. Nie umiała myśleć, a przynajmniej nie w takiej chwili, i nie o tym co powinna. Dopiero gdy znaleźli się przy Huśtawkach odetchnęła z ulgą i podeszła do miejsca, w którym spędzała jako małe dziecko dużo czasu. Rozsiadła się wygodnie, a stopami odpychała od ziemi, jakby to miał jej dać jakikolwiek ratunek. Spojrzała przez moment na Noela, by po chwili zabrać głos, w końcu może to najwyższy moment, by pokazać mu, że nie potrzebuje seksu do bycia szczerą… -Swoją wolnością ranię Ciebie. To chyba trochę niesprawiedliwe, prawda? – Wbiła w niego spojrzenie niebieskich tęczówek, zwilżając przy tym dolną wargę językiem. Nie wiedziała co robić. Czuła się zagubiona pod natłokiem wyznań, do jakich nie była przyzwyczajona. Noel nigdy z taką czułością nie mówił tego, że się cieszy, że jest, a przynajmniej nie aż tak. Z drugiej strony mogła tego nie pamiętać, przecież Henry miał tendencje do czyścienia jej pamięci w najmniej oczekiwanym momencie. -Miałam nigdy nie wracać. Nie dlatego, że nie chciałam… Sądziłam, że nie mam do czego, ale wtedy w klubie… Gdy się spotkaliśmy, bałam się. – Wydukała na jednym wydechu, by po chwili spuścić wzrok. Miała wrażenie, że ta sytuacja staje się zbyt gęsta uczuciowo, a ona tonęła we własnych myślach próbując porzucić wszystkie złe rozwiązania do jakiejś czeluści. Zaciskała palce na metalowych linach, które zadawały jej ból fizyczny. Gdzieniegdzie były poprzecierane i z rozkoszą raniły jej naskórek, który w kilku miejscach po zadrapaniach zaczął nieco krwawić. Nie zwracała jednak na to uwagi. Były sprawy istotniejsze. Wzięła głębszy wdech i analizowała raz jeszcze to co powiedziała. Nie mógł teraz kazać jej spieprzać, gdy ona tak bardzo próbowała mu pokazać, że to nie z nią jest problem, a z tym co robiono jej przez tyle lat. Bała się samej siebie. Nie miała nawet świadomości, czy jest prawdziwa, czy może jednak już… Zmyślona. -Bałam się, że będziesz tym, który złamie mi serce. – Jej głos łamał się z każdym kolejnym słowem, bo miała wrażenie, że zaraz potraktuje ją jak rzecz. Dała mu przecież spełnienie, pozwoliła zostawić w sobie cząstkę. To było najbardziej przerażająca i upokarzająca wizja. Zaufała mu, a on miał nad nią całkowitą władzę. Ile potrzebuje czasu, by to wszystko zniszczyć? -I zrobiłeś to… Łamałam się, ale… Ty mnie sklejałeś. To złe, bo ja nie potrafię Ci tego dać. Dobrze o tym wiemy. Teraz już nawet Ty masz świadomość, o czym mówię. – Przełknęła głośniej ślinę, bo czuła jak zasycha jej w gardle mimo, że wiatr przyjemnie otulał jej twarz, a serce pękało po raz kolejny na milion kawałeczków. Wstała nagle jednak, by zbliżyć się do ślizgona, a zaraz potem opuszkami palców przejechać po jego policzku. Zmarszczyła lekko brwi, zamknęła mocniej powieki, bo czuła jak cała złość na jej przegrany los, napływa wprost do oczu. To było najgorsze, co mogło w tym momencie ją spotkać. -Dopóki jestem sobą… Nie muszę Ci uciekać. Po prostu nie masz takiej świadomości, że zranisz mnie szybciej, niż mógłbyś podejrzewać.
Milczenie dławiło im obojgu gardła, rozrywało serca w pół, uderzało w piersi, odbierając nawet oddech. Myślał o tym wszystkim, co od niej usłyszał, co przeczytał w jej listach i to było dziwne, ale poczuł się naprawdę szczęśliwy. Spełniony, pod każdym względem. Może się nie uśmiechał, może nie skakał z radości, ale jego serce przepełniał błogi spokój i poczucie stabilności. Była przecież tuż obok, szła przy nim, a on obejmował ją, gładząc palcami jej ramię. A gdy usiadła na huśtawce, patrzył na nią, paląc papierosa. Wpatrując się w nią jak zaklęty obrazek, zapamiętując tę chwilę głęboko, jakby była uroczystą chwilą, wiekowym momentem. Zaciągnął się głęboko, pozwalając by dym wypełnił całe jego obszerne płuca i wypuścił bokiem, nie spuszczając z niej wzroku. Nie musiała mówić tych dudniących w uszach słów, by wiedział, ze tu jest, wiedział, co do niego czuje. I ciarki przechodziły mu po plecach, gdy myślał o tym, że czuje dokładnie to samo, po prostu żadne sensowne słowa nie przychodzą mu na myśl, by to wyznać. Nie chciał tego robić, bo czuł, że gdy to zrobi wszystko się spierdoli, jakby zapeszał los. Ale to była prawda, bo gdy tylko jej się przyglądał jego serce rozświetlało światło, ocieplało jego wnętrze, a kamień spadał mu z serca, bo była blisko. Na dobre, na stałe. — Nie, to dość niesprawiedliwe. To prawda — przytaknął, spuszczając na moment wzrok. — Ale jeśli masz uciekać po to, by było fair, lub po to by mnie nie ranić… to nie rób tego. — Podniósł na nią spojrzenie, strzepując popiół. —Nie obchodzi mnie to. Dam sobie radę, zniosę wszystko. Ale nie to, gdy będziesz gdzieś daleko, fizycznie, mentalnie. Bo przecież możesz stać przede mną i być zupełnie nieobecna. Więc jedyne, co musisz robić to być przy mnie, Eiv. Nie proszę o zbyt wiele. — Włożył papierosa pomiędzy wargi, by zaspokoić kolejną fale pragnienia, która rozbudzała się podczas tej rozmowy. Może to nerwy, może po prostu emocje, które znajdowały ujście, a palenie pomagało je skutecznie stłumić. Nie był pewien, czy powinien poruszać temat wymazywania jej pamięci, czy chce o tym rozmawiać, wracać do wspomnień związanych z ojcem, tym skurwielem, który jej to robił. Dlatego nie odzywał się, dając jej szansę na wybieranie sfer, o których jest w stanie z nim rozmawiać. Dając jej swobodę wyboru, unikał szansy na jej spłoszenie, ponowne zamknięcie się w sobie, bo przecież doskonale wykorzystywał fakt, że chciała mówić, lub zmuszała się do tego. Musiał być jednak delikatny, by nie zwątpliła w niego po raz kolejny. Obiecał jej spokój, początek i pomoc i starał się. Kurwa, naprawdę starał się sprostać tym wszystkim ciążącym na jego barkach wymaganiom. I popełniał błędy jak każdy, nie był przecież idealny. Mówił rzeczy, których żałował, i za które powinien był wielokrotnie przepraszać. Robił świństwa, a złośliwość i chęć zemsty trawiły nieraz jego trzewia. Ale taki był, nieidealny. A jednak przy niej chciał być lepszy, inny. Chciał wyjść na moment z własnej skóry, by dać jej to, czego potrzebuje, stać się dla niej właściwą osobą, która zapewni jej wszystko, co potrzebne, by śmiała się częściej. A miała przecież piękny uśmiech. — To nieprawda. Masz tu wszystko, wiesz przecież. Masz tu nas. Mnie, Sweeney’a, Charlie, Neptune. A kogo miałabyś po wyjeździe? Musiałabyś się wszystkiego uczyć od nowa, poznawać obcych ludzi, istnieć bez wsparcia. Wiem, że tak jest łatwiej. Zacząć od nowa, gdzie indziej. Ale… czy czułabyś się bezpieczniejsza od ludzi, których znasz? Chciał by została, by zrozumiała, że tu jest jej miejsce. Przy nim, jakkolwiek romantycznie i patetycznie to mogło brzmieć. Ale tak sądził i pragnął by zrozumiała, że gdy tylko odejdzie, świat się zatrzyma. Pokręcił lekko głową i zacisnął usta, słysząc jej słowa. Musiał wziąć głęboki wdech i spuścić głowę, niemalże pokornie, czując zawód i wstyd, który zalał go nagle i niespodziewanie. Bo przecież nie wierzył, że mógłby to zrobić, skrzywdzić ją świadomie, a nawet nieświadomie, kiedy tak usilnie dążył do tego, by ją odzyskać, by nią potrząsnąć i pokazać, jak kurewsko mu zależy. A był powodem jej smutku. Był powodem jej strachu. Ucieczki. Przełknął głośno ślinę, przygryzając policzek od środka tak mocno, że poczuł metaliczny smak krwi na języku. Stracił całą swoją odwagę, zdolność do ponoszenia konsekwencji z uniesioną głową, tak jak przystało na mężczyznę. Świadomość, że ranił kobietę, której pragnął, której pożądał i której szczęścia chciał jak niczego na świecie dobijała go. Czuł się podle, po raz pierwszy choć nie ostatni, o czym jeszcze nie wiedział. Ziemia osuwała się spod jego nóg, przez go grzęzł w bagnie bezradności i własnych błędów, których skutków nie był w stanie od razu ocenić. Gdy podeszła i dotknęła jego policzka, podniósł na nią wzrok, nie unosząc głowy i wydukał te parę słów, które tak ciężko ciążyły mu na piersi. — Przepraszam, Eiv. Ułożył dłonie na jej smukłych ramionach, przejeżdżając palcami po szyi, a kciukami obojczykach, by zaraz przycisnąć ją do siebie i delikatnie przytulić, zanurzając nos w jej gęstych, kasztanowych włosach. Ale to nie mogło przynieść mu ulgi. Był winny.
Szczerość. Czym jest szczerość w oceanie bólu i goryczy? Strachu i nieodpowiedzialności? Winy i nie winy? Pustką. Czymś, co nie da ukojenia, ani tym bardziej nie sprawi, że poczujemy się lepiej. Piękne kłamstwa przyobleczone w przeróżne schematy, utarte schematy, które tak naprawdę wolimy słyszeć, niż to co może nas skrzywdzić. Prawda przecież krzywdzi. Wdziera się do naszej duszy, tłamsi ją, a finalnie targa i wyrzuca do kosza. Do ostatnich chwil wierzymy, że nikt nie odważył się złamać nas na płaszczyźnie emocjonalnej. Jakim zaskoczeniem jest fakt, że ktoś bezpardonowo – z taką łatwością zdeptał to, co pielęgnowaliśmy długi czas. Zostają zatem tylko łzy, które spływają po policzkach, na ubraniach tkwią mokre ślady, a my mówimy, że to deszcz, bo przecież tylko w nim nie widać słonych kropli, dzięki którym porzucamy nasze marzenia. Tych już nie ma. Nie istnieją. Milczenie. Czym jest w takim razie milczenie w poczuciu obowiązku mówienia? W obowiązku bycia choć raz osobą godną zaufania? W obowiązku bycia kimś bardziej realnym niż tylko wyimaginowanym tworem? Cisza jest przede wszystkim złotem, uniknięciem fali kryzysu, która mogłaby zburzyć zasłonę dymną blokującą nas od uczuć. Jest wybawieniem dla osób, które swój emocjonalny mur wolą trzymać pewnie wokół siebie, niż martwić się o to, że będą skazani ściągnąć maskę, jaka nie jest dla nich stworzona, ani co gorsza… Nigdy nie była. Piękne to słowa i sentencje o strachu i ucieczce, ale czy nie opisywały w tym momencie Eiv, która łamała się pod naporem kolejnych wyznań? Bała się, że skrzywdzi ją czymkolwiek, a potrzebowała jedynie czasu, choć w jej przypadku to najgorsza z możliwych szans na normalne życie. Dziesięć lat, które wywróciło jej egzystencję do góry nogami, a co za tym idzie – nikt nie mógł już mieć pewności, czy jej resztki siły starczą na obronę. Była słaba, a wyrachowanie i maska zimnej suki, którą wkładała niemal non stop, by bawić się ludźmi i udowadniać im, że nie znaczą nic więcej niżeli jakieś zbędne balasty, których pozbywamy się przy pierwszej lepszej okazji, nie była idealna grą? Dla niej owszem. Mogła ratować się na wiele sposób, a ten był najbardziej odpowiedni. I czy myślała o Sweeney’u, Charlie, Neptune, albo Jupiterze? A może myślała o Noelu, gdy wychodziła z mieszkania z tekstem na ustach, że idzie tylko po piwo? Wróciła z pustymi rękami po prawie czterech miesiącach. Gdzie zatem była? Co robiła? Z kim? Dlaczego? Co się wydarzyło, że nie potrafiła tkwić we własnej skórze, wśród ludzi, którzy byli dla niej ważni? Pamiętała ich jak przez mgłę. Spojrzenie Sweeney’a otuliło jej duszę, bo znała je. Nawet w odmętach wyobraźni, która potrafiła płatać figle. Charlie rozpoznała po krótkich opisach z kartek i wymianie listów. Dla Neptune charakterystyczne były włosy, a dla Jupitera to jakże ironicznie poczucie humoru. W tym wszystkim przewinął się także Mars, jako jedyna osoba, która zabierała ją na dach, by choć przez moment mogła poczuć się jak… Ptak. Wolna, bez ograniczeń. Gdzie było miejsce Noela? Głęboko ukryte. Niedostrzegalne dla kogokolwiek z zewnątrz. Na dnie skrzynki. Wspomnień. Serca. Henley’owego serca. Pocałunki, dotyk i ta wypowiedziana złość w jej stronę kilka dni temu sprawiły, że poczuła to co kiedyś. Przeglądała jego zdjęcia, czytała opisy relacji, a finalnie próbowała odgadnąć dlaczego nie była w stanie jasno określić kim dla niej byli. Traciła wszystko przez pryzmat kilku zdarzeń, a mimo to – walczyła sama ze sobą, ciągle próbując budować tę cholerną piramidę przy pomocy kilku klocków, kartek i obrazów od nowa. To było jej ratunkiem, a teraz wiedział o nim nawet Payne, a przecież wcale nie prosiła o to, by wchodził tak głęboko. By przejawiał względem niej jakiekolwiek uczucia, które wskazywałyby na litość. To takie bezsensowne. -Nie masz za co. To ja znów nawaliłam… – Nie chciała jego bólu, dla niej był nieuzasadniony. Przesiąknięty czymś w rodzaju kolorowanki, na której wystarczyło użyć właściwych barw. Może dlatego z taką łatwością przylgnęła do jego ciała, by pokazać, że wcale nie chce tych przeprosin. Chciała jego. Prawdziwego. Takiego jakim był teraz. Nie dupka, którym się stawał, gdy za wiele faktów i informacji dotarło do niego przez sowę. Nie chciała kogoś, kto przy pierwszym zdaniu potrafi sprawić, że czuje się jak zero, a przecież nie o to chodziło. Wolała odrzucić te wszystkie złe fakty od siebie. Musiała jakoś nad tym zapanować, dlatego przełykając nieco głośniej ślinę, gdy przytulił ją, zrobiła krok w przód, zmuszając go by jej uległ. Zaraz potem kolejny i kolejny, aż całkowicie stracili równowagę i sturlali się z górki wprost na jakąś polanę, by mogła leżeć pod nim, wyczuwając każdy fragment Noelowego ciała, a także serce, które biło w jego piersi. Uśmiechnęła się przekornie, bo przecież musieli się cieszyć chwilami, które bezpowrotnie od nich odchodziły. -To przeszłość. Nie ma jej. Nowy rozdział, który zaczynamy jest wspólny, prawda? Bez tego co było. Bez żali i pretensji. Pozwól mi po prostu dowiedzieć się kim jestem… Bo teraz jedyne co wiem, to… – Zawiesiła nieco głos, by znów ten wredny i cyniczny uśmieszek zagościł na jej bladej twarzy. Przejechała opuszkami palców po dolnej wardze chłopaka, a zaraz potem uniosła lekko głowę w górę, by złożyć na jego ustach wymowny pocałunek. -Jesteś mój. Ja jestem Twoja. Oboje lubimy seks. Wszystko pięknie, ale… Mnie się chce kurewsko siku. Masz na to jakąś złotą radę, czy muszę wystosować specjalne pismo, które zostanie rozpatrzone w przedsionku czternastu dni roboczych? Właściwie obawiam się, że nie wytrzymam nawet godziny… – Parsknęła śmiechem, bo smutek nie był pisany im. Nie w takiej chwili, kiedy odzyskali siebie nawzajem, kiedy… Wszystko mogło się rozjebać w drobny mak, ale postawiła sprawę jasno. Karty na stół. Nie było już odwrotu. Nie w życiu kogoś takiego jak Eiv. -Zajebiście Cię kocham… – Masz mnie. Całą. Decyduj. Bierz, albo każ mi wypierdalać. – Dodała we własnych myślach, gdy nie przerwanie taksowała go wzrokiem, gdy dłonią dotykała jego policzka. Gdy czekała na własny wyrok, niemal jak na skazanie.
Szczerość może i boli, ale przynajmniej wysyła jasny sygnał na czym stoisz. Noel nie należy do najszczerszych osób pod słońcem. Ba, nie potrafi być szczery z nikim poza sobą samym, choć i czasem to mu nie wychodzi. Sam fakt, że nie jest tak milczący jak Eiv nie oznacza, że dużo mówi o sobie, bo nie… Każdy kto go dobrze zna wie, że nie znosi mówić o sobie i o tym co czuje, po prostu nie upotrafi, a zazwyczaj to, co wypływa z jego ust to seria ocen i analiz tej drugiej strony. Bo tak łatwiej przecież, poddać analizie swojego rozmówcę zamiast spojrzeć na siebie i przemyśleć własne zachowanie, czy postępowanie. Zajrzeć w głąb siebie i przyznać to, że jest się w błędzie lub to, że się kocha. To nie hipokryzja, to problem z wyrażaniem tego, co tkwi gdzieś głęboko. Gniecie i uwiera, ale nie może przejść przez gardło, bo krtań okazuje się zbyt wąska, by mogła wyrzucić to z siebie. I tak ten ciążący kamień, który mógłby zamienić się w potok słów, utyka gdzieś pomiędzy jednym, a drugim, skazując na samotną porażkę. Ale szczerość wiele ułatwia. Nie da się ukryć, że pozwala być sobą, prawdziwym i nieskrywanym pod maską obojętności i płaszczem wyrachowania. Ludzie odbierają nas tak jak nas widzą, bo nie mają dostępu za zasłonę, a nam chodzi dokładnie o to, by postrzegali nas dokładnie tak, jak tego chcemy. A gdy zaczynamy być prawdziwi, wychylając się za kurtynę fałszu i obłudy, zmęczeni ciągłym kłamaniem, wszystko się sypie, bo okazuje się nagle, że świat, który był budowany przez tak długo jest tylko zamkiem z piasku i niczym nie przypomina prawdziwej kamiennej fortecy. I znów zamykamy się w sobie, by chronić się przed bólem i beznadziejnością, odpychając od siebie ludzi, których pragniemy prawdziwych i, przy których pragniemy być szczęśliwi, lecz boimy się poprosić, by nas nie krzywdzili. Czy nie tak właśnie z nimi było? Ona i on, oboje tak samo fałszywi i zmienieni w swojej szarej codzienności przy sobie mogli być nie tylko tacy jak chcieli, ale tacy jak byli naprawdę i okazało się to wspanialsze niż cokolwiek innego. Świadomość, że bliski ci człowiek jest jeszcze wspanialszy, gdy jest sobą. I chcesz tego, pragniesz, by ta chwila prywatności i prawdziwości nigdy się nie kończyła, a gdy wracacie do codzienności pojawiają się pretensje, że znów wszystko jest nie tak, a było inaczej. To zaś tylko potwierdza tezę, że nie warto było się otwierać i obnażać. Ale czy gdyby być sobą i mając miękkie serce posiadać twardą dupę, nie byłoby wspaniale? Idealnie. Ale to taka sama utopia, jak szczerość w relacji tak zamkniętych i skrytych sobie osób. Kiedy naparła na niego cofnął się o krok, by utrzymać równowagę, ale gdy zrobiła to jeszcze raz, później kolejny, stracił nad tym panowanie i poleciał do tyłu wraz z nią, tarzając się w trawie i ziemi, która ustępowała pod naporem ich ciał. Gdy świat przestał wirować ułożył się wygodnie na niej i pokręcił głową z dezaprobatą, prychając przy tym głośno. — Nowy rozdział... Brzmi poważnie. Brzmi... dobrze, wiesz? Pozytywnie, oczywiście. Chcę pisać tę pieprzoną powieść razem z tobą. — Wziął głęboki wdech, a po chwili zmarszczył brwi.—Siku? Mówisz poważnie? To lej. Masz całe pole do swojej dyspozycji. Och, tak. Może miałabyś, gdybym zamierzał cię puścić, a chyba nic z tego. — Uśmiechnął się pobłażliwie, całując koniuszek jej nosa z radością. — Myślę, że te rajtki spokojnie przepuszczą wszystko, więc nie krępuj się. Czuj się jak w domu. — Zaśmiał się, zerkając w dół na jej podwiniętą tunikę, która odsłaniała jej piękny brzuch i wystające kości biodrowe. Była piękna. Prawdopodobnie była najpiękniejszą kobietą jaką widział, choć jeszcze pół roku temu wydawała mu się całkiem przeciętna. I z każdym spojrzeniem w te krystaliczne tęczówki, które wyglądały jak zmącona górska woda, miał wrażenie, ze tonie w nich coraz bardziej, zatracając się w jej zniewalającym pięknie. — Jesteś pojebana — powiedział, patrząc jej prosto w oczy i poważniejąc, ale tylko na moment, bo szeroki uśmiech szybko wykwitł na jego twarzy. — I wspaniała.— Spojrzał jej w oczy, pociągając palcami kosmyk jej włosów i zmarszczył brwi, czując jak odpowiedzi, których szukał same układają się w zdania. — Serio. Wspaniała — jęknął z niedowierzaniem i znów się uśmiechnął, mimowolnie, bo przecież nie mógł tego opanować. Mięśnie policzków same wyginały się pod wpływem szczęścia, które go dopadło, które zalały jego umysł falą przyjemnych wspomnień, jakby to wszystko z negatywnym wydźwiękiem przestało mieć znaczenie. Niemalże tak było, jej ucieczka, jej brak szczerości, ciągłe tajemnice i milczenie, wszystko straciło znaczenie przy tych trzech, wyrażających wszystko słowach. „Ja ciebie też” cisnęło mu się na usta, bo po raz pierwszy w życiu czuł pewność i siłę, by poddać się własnym koszmarom i słabościom. Pochylił się nad jej twarzą, by zasmakować jej zaróżowionych ust i wcale nie chciał się od nich odrywać. Pocałunek, który złożył na jej wargach miał przeciągły, tęskny i zbyt delikatny posmak. Tak niepodobny do niego, do tego jaki był na co dzień, gwałtowny, porywczy i pełen lubieżności. Był słaby, obnażony ze wszystkiego i gotowy do tego, by poddać się dobrowolnie broni, którą w niego celowała. Nie był przygotowany na atak, pozostając tak kurewsko bezbronny jak tylko może być mężczyzna stający w obliczu uświadomionej sobie po raz pierwszy w życiu miłości. To była miłość, czy wciąż kochanie? A gdy w końcu zmusił się do oderwania od niej, spojrzał jej w oczy, gładząc jej włosy, by i tak za moment powrócić do niej z pełną żarliwością i z całą swoją namiętnością w tańcu ich złączonych języków. Przycisnął ją do siebie, nie dając jej szansy na wysunięcie się spod niego. To był ten moment, ta chwila, która należała tylko do niej i do niego. I nic nie mogło jej odebrać, żadne kłamstwo i żadne niedomówienie. Nie miała pojęcia jak cholernie ją docenia, jak chłonie każdą jej chwilę szczerości. I nie wymagał tego od niej. Nie zmuszał ją do zwierzeń, czy gadania, bo podobała mu się taka jaka była i jaką ją poznał zanim uciekła. A to, że nie potrafił akceptować tej panującej wokół niego zmowy milczenia… To nie była jej wina. Zrządzenie losu, złe fatum ciążące nad nimi. Był przy niej cały, otwarty, prosząc jedynie o to, by powiedziała mu wszystko, co ma do powiedzenia i poprosiła, by nie zdradzał nikomu, by to był ich mały wielki sekret przed całym światem. By oszczędzić złości i zawodu. Bo mogło być zajebiście pięknie. Poderwał się z ziemi i pociągnął ją od razu za sobą, zamierzając wziąć ją na ręce. Jak zamierzał, tak zrobił, z tym wyjątkiem, że przerzucił ją sobie przez ramię. Chwycił jej nogi, by nie zsunęła się po jego plecach i ruszył w dół wzgórza. Dokąd zmierzał? Było przecież tak wiele do odkrycia.
Pyszna kawa w Wielkiej Sali nagle wydała jej się bardzo kuszącą propozycją. Na zewnątrz nie było tak ciepło, jak jej się wydawało, ale cóż, mówi się trudno. Usadowiła się w miarę wygodnie na huśtawce i wpatrzyła się w mgłę, usiłując rozróżnić jakieś kształty. Na próżno. Wzruszyła ramionami i ponownie zerknęła na swoje stałe zaopatrzenie. Zeszycik, długopis, blok z kartkami, ołówek i gumka do mazania. Jakoś nie paliła się zbytnio do rysowania, ale bez tego zestawu czuła się co najmniej nieswojo. To po prostu było częścią niej. - Zamknij oczy, a zobaczysz ciemność. Spójrz na kartkę, a i tak będzie pusta. - mruknęła cicho sama do siebie. Stare powiedzonko, którym posługiwali się wszyscy z jej mugolskiego Klubu Młodych Artystów. Zwykle mówili tak, gdy brakowało im natchnienia. Ashley przekrzywiła usta na lewą stronę, co oznaczało, że się namyśla. Postukała długopisem (bardzo przydatny wynalazek, nie trzeba co chwilę maczać go w atramencie) w twardą okładkę zeszytu. Przez chwilę robiła to całkowicie bez ładu i składu, ale po chwili zwykłe stukanie przemieniło się w bardzo ciekawy rytm, poprzeplatany uderzeniami wnętrzem dłoni o uda i kolana, a także o blok. Pewna że nikt jej nie słyszy zaczęła cicho podśpiewywać. Rzadko kiedy udałoby się jakiemuś przypadkowemu słuchaczowi rozróżnić jakiekolwiek słowa. Ahley nie była wybitnym muzykiem, ale zdecydowanie nie można było jej zarzucić słabego wyczucia rytmu. Głos miała też nie taki znowu zły, ale na pewno nie wybitny. Można go było określić mianem miłego dla ucha, lecz na większą skalę niezbyt dobrego. Dopiero po chwili zorientowała się, co robi i natychmiast zaprzestała czynności. - Zapamiętać: nigdy więcej samotnych pobytów we mgle. - mruknęła i czym prędzej ruszyła w stronę szkoły. Kawa bardzo by się jej przydała.
Dziewczyna siedziała na huśtawce przez dłuższy okres czasu. Uwielbiała tu przebywać nawet w trakcie zimy. Wpatrywała się w niebo bez żadnego konkretnego powodu. Czuła się jakby była wyssana z wszelkich uczuć. Straciła wszystko… Jej matka… Nie mogła o tym myśleć. Natychmiast w jej oczach pojawiły się łzy jednak nie wypłynęły. Nie wiedziała co się wokół niej dzieje, co dzieje się z nią stało. Nagle wstała bez słowa i wpatrując się w przestrzeń pustym wzrokiem uklękła. Trzymając w ręce jakiś kijek zaczęła pisać na śniegu nucąc przy tym nosem. - London Bridge is falling down, Falling down, Falling down. London Bridge is falling down, My fair lady. Take a key and lock her up, Lock her up, Lock her up. Take a key and lock her up, My fair lady. Nie za długo trwała w tej nieprzytomnej pozie. Kiedy wstała i usiadła z powrotem na huśtawce zamrugała kilkakrotnie i zadrżała widząc przed sobą wypisane słowa. Przełknęła ślinę i od razu wyciągnęła notes czytając poprzednie słowa. Jaskółki śpiew w zimowy dzień To nie jest zwykły sen Na białym tle życia Znajdziesz niezwykłe odkrycia. Teraz z uwagą przepisywała słowa, które powstały teraz. Chłód czasu w ciele zmieszany Nicości został oddany Lecz w pustym pokoju zamknięty Nie do końca został domknięty. Chcąc ujrzeć prawdę ukrytą Nie trzeba być Afrodytą W szale tańca, tango, powstanie Cierpienie, radość i oczekiwanie. - O co w tym wszystkim chodzi…
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytał William, stając za dziewczyną. Pisanie na śniegu wydało mu się nieco dziwnym spędzaniem wolnego czasu, zwłaszcza, że zazwyczaj spotykał się z nieco innym sposobem wykonania. Zwłaszcza przez część męską jego znajomych, choć i wśród dziewcząt znajdywały się wybitnie uzdolnione pod tym kątem jednostki. Wczytał się w tekst - Z czego pochodzi ten tekst? - zaciekawił się, poprawiając na ramionach niezapiętą szatę. Nawet dla niego -15* było to dość chłodno, zwłaszcza, jeśli przystanął na dłuższą chwilę.
Gdy chłopak pojawił się za jej ramieniem podskoczyła jak oparzona, wykonała pół obrót w powietrzu i wykonała kilka kroków w tył przy tym ślizgając się i upadając na tyłek, w kupę śniegu. Spojrzała na niego zdezorientowana. Zakłopotana swoją reakcją przy jego pojawieniu się wpatrywała się oszołomiona w przybysza. - He… hey? – zapytała niepewnie. Naprawdę nie wiedziała jak ma się teraz zachować. Wstała i otrzepała się ze śniegu nie odrywając wzroku od krukona. Teraz jej wzrok utkwił na śniegu i nieprzytomnie lustrowała każdą literę z osobna. - Ja… nie wiem… – powiedziała szczerze nie odrywając spojrzenia od śniegu – tak… tak mi wpadło do głowy, a że nie chciałam zapomnieć napisałam gdzie było najszybciej? – to było bardziej pytanie niż odpowiedź. Zdarzyło się jej to już kilka razy i za każdym razem po prostu mrugnęła i przed oczami miała taki tekst. No, ale żeby nie wyjść na idiotkę, czy jakąś opętaną lepiej udawać, że zrobiła to specjalnie. - Czasami tracę kontrolę jak przychodzi wena! Z ostatnią wypowiedzą towarzyszył jej zakłopotany śmiech.
- Rozumiem, jak przypuszczam - powiedział nieco zakłopotany - nie chciałem cię wystraszyć. Wszystko w porządku? - zapytał. Zrywał się coraz bardziej porywisty wiatr. Aura szybko zmieniła się, zaczynając obsypywać ich oboje wielkimi na nawet dwa centymetry płatkami śniegu. Napis na śniegu już niemal całkiem zniknął pod grubą warstwą nowego puchu. Will niewiele myśląc skupił się na tekście próbując go zapamiętać, by efekt jej starań i weny nie zniknął pod śniegiem. Zmarszczył brwi ledwie zauważalnie - to brzmi trochę jak jakaś przepowiednia. Zapamiętałem tekst, jak wrócimy do budynku zapiszę ci go gdzieś, byś go nie straciła, dobrze? - uśmiechnął się - nie jest ci dzisiaj zbyt zimno na dworze?
- Tak… tak, przepraszam – wydukała spoglądając kątem oka na napis. Wróciła wzrokiem do chłopaka. Spoglądała na niego niepewnie nie kojarzyła go, no ale nie musi znać wszystkich uczniów z Hogawartu, nieprawdaż? - Przepowiednia? – zapytała z lekkim uśmiechem – Skądże, taka ze mnie jasnowidzka jak z kartofli stek. Nie była w życiu pewna wielu rzeczy, ale za jedną mogła dać sobie rękę uciąć. Nie była jakaś wyjątkowa, nie miała specyficznych zdolności, była najbardziej przeciętną osobą jaką można znać. No nie licząc jej charakteru, którego nie dało się nawet opisać normalnie. - Ja… Dziękuję – wydukała. Nie znała go nawet i na początku nie była co do niego pewna, ale… wydawał się być miły. Będzie musiała zaryzykować i mu zaufać. - Właściwie to jest mi zimno… ale… na zimnie lepiej się myśli, tak mi się przynajmniej wydaje… No ale cóż… Będę musiała cię prosić o potowarzyszenie mi do zamku, bo ja nawet nie pamiętam co tam pisało – zaśmiała się pod nosem i ruszyła przed siebie. W drodze do zamku zastanawiała się nad tym co chłopak powiedział. Przepowiednia? Nie… to nie możliwe… ale… Siedem bazyliszków w płomiennych obręczach… nie to nie może być to… to głupi wiersz, który niechcąco trafił ze swoją treścią…
Na dworze robiło się powoli coraz cieplej i była to miła odmiana po całej tej Syberii, gdzie zdrowo odmarzł jej tyłek. Jeszcze przez kilka dni po powrocie czuła przeszywający ból w kościach, na który jednak całkiem interesująco pomógł kwintoped wygrany w konkursie na lodowisku. Znalazła go wprawdzie dopiero wtedy, gdy postanowiła w końcu rozpakować swoją walizkę, ale zdecydowanie było warto. Sęk w tym, że znalazła coś jeszcze - płaszcz, który zabrała ze sobą z szopy po tym, jak kompletnie rozzłościła Ethnę, tę Gryfonkę. Nie było trudno dowiedzieć się o jej nazwisko, gdy wszyscy wrócili do zamku, a od kilku osób usłyszała nawet, że dziewczyna bezpiecznie dotarła do pociągu po tamtym idiotycznym incydencie, najwyraźniej skrzętnie unikając panny Nashword. Kontynuowała unikanie także w szkole, bo Rains nie spotkała jej nawet na lekcjach, na co odrobinę liczyła. Zajęło jej równy tydzień ułożenie planu, który pozwoliłby jej sprowokować Ethnę do spotkania, choć nawet wtedy nie miała pojęcia czy cokolwiek z tego wyjdzie. Warto było jednak spróbować, nawet jeśli Rains nie do końca wiedziała, dlaczego właściwie to robi. Równie dobrze mogła rzucić płaszcz w kąt i zapomnieć o jego istnieniu albo po prostu zostawić go w wielkiej sali czy oddać jakiemuś skrzatowi z poleceniem przekazania do rąk własnych. O ile nie zamierzała tłumaczyć się pannie Caulfield ze swojego zachowania - przynajmniej na etapie pisania listu - o tyle czuła irracjonalną potrzebę naocznego upewnienia się, że wszystko z nią w porządku. Było to dość zabawne w kontekście tych wszystkich sytuacji, gdy bez mrugnięcia okiem wykorzystywała cudze notatki, przepisywała zadania domowe, napuszczała na siebie przyjaciół i czerpała masę innych korzyści od ludzi, którzy odpowiednio zmanipulowani nie potrafili powiedzieć "nie". Co takiego miała Ethna, czego nie miał nikt do tej pory? Być może Rains powinna była to przemyśleć, ale chwilowa impulsywność dała o sobie znać. List został napisany, mało charakterystyczna sowa wybrana, a panna Nashword powoli udała się na miejsce spotkania. Bardzo powoli, jeśli liczyć jeszcze wizytę w dormitorium, zmianę ubrania na nieupaprane czymś brunatnym i moment na odnalezienie płaszcza, który chamsko gdzieś zaginął. Ostatecznie znalazła się pod wielkim drzewem jeszcze przed czasem, przerzucając płaszcz przez samotną huśtawkę i przygotowując się na nieuniknione.
Kiedy Ethna otrzymała tajemniczy list z kleksem zamiast nadawcy, przestraszyła się niemiłosiernie. Może zaszła komuś za skórę i teraz musi odebrać łomot, a może ktoś ją wrobił w handel magicznymi narkotykami? Ona, odważna i bezwzględna kobieta o różowych włosach, bała się. Fakt faktem, że i tak stawiłaby czoła temu, co na nią czekało, bo zwyczajnie nie lubiła tchórzyć. Dlatego właśnie była Gryfonką, a nie jakąś Puchonicą, albo co gorsza - Ślizgonką. Właściwie to nie miała nic do tych ostatnich, oprócz tego, że często bywali dziwni i porywczy nawet bardziej, niż uczniowie z domu lwa. Albo okazywali się fałszywymi hipnotyzerami, którzy tylko czekają, żeby cię uwieść i wykorzystać na środku pustkowia, sama nie wiem, co gorsze. W każdym razie, Caulfield niezbyt pasowało, że prawie użyto jej do zaspokojenia jakiejś niezrównoważonej psychicznie (co prawda, całkiem niezłej) pani prefekt. W ogóle nie myśląc na jej temat, po otrzymaniu listu ubrała się w swoje ulubione starte jeansy, bluzkę z nadrukiem jakiegoś mugolskiego zespołu i katanę. Właściwie... narzuciłaby na siebie płaszcz, bo mimo tego, że wraz z wiosną nadchodziły cieplejsze dni, dziewczynie nadal było zimno. Niestety zostawiła go gdzieś na Sybirze, nie mając bladego pojęcia, gdzie mogło się to stać. Gdy zbliżała się do miejsca spotkania z tajemniczym wielbicielem/zabójcą/dilerem zauważyła, że postać jest płci pięknej. Zrobiła kilka kroków więcej i już mogła dostrzec, że jest to brunetka. Jeszcze dwa metry, a okazało się, że… Nie. To ona. To ta cholerna Ślizgonka, z którą prawie się przespała. Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę. Muszę stąd iść – rozlegało się pod różową kopułą. Nie chciała jej widzieć, a tym bardziej z nią romawiać. Nie chciała czuć się tak upokorzona, zawstydzona, oszukana jak w chwili, w której zrozumiała, co zaszło, dlatego chowając ręce w kieszenie spodni zmieniła kierunek o czterdzieści pięć stopni w nadziei, że ominie ją rozmowa z dzikuską. Właściwie, nie była znowu taka całkiem dzika. W ogóle taka nie była. Pewna siebie, pociągająca - tak. Jednak Ethnie dużo łatwiej było myśleć o niej w taki sposób, tak, żeby nic nie czuć do kogoś, kto tak perfidnie wykorzystuje młodsze i niedoświadczone (mniej lub bardziej) dziewczyny. Pewnie nie była pierwszą ofiarą Nashword. Mimo wszystko... Chciała swój płaszcz. A innego sposobu - znając podłe charakterki ludzi z domu węża - niż konfrontacja nie było. - Nie mogłaś mi go gdzieś podrzucić? - rzuciła oschle, zdobywając się na nieśmiałe zerknięcie w stronę Rains. W ciągu tego ułamku sekundy zdążyła dokładnie przyjrzeć się temu, w co była ubrana i jak się prezentowała. Otóż: intrygująco. Niby nie wyróżniała się jakoś szczególnie, ani nie była wysoka jak żyrafa, ani niska do ziemi, ani napompowana jak balon, a mimo to zwróciła na siebie całą uwagę Ethny. Nie daj się tej wariatce, znów cię hipnotyzuje - upomniała się w duchu.
Trudno było powiedzieć, że Ethna była zachwycona widokiem Rains. Sprawy zdawały się układać raczej odwrotnie, a wszelkie wątpliwości rozwiały się błyskawicznie, gdy różowowłosa podeszła bliżej. - Cześć - zaczęła Nashword dość wymownym tonem, który miał na celu zasugerowanie koleżance, iż dopuściła się pewnego zaniedbania. Być może ich znajomość nie zaczęła się tak, jakby obie tego chciały, ale Rains nie widziała powodu, by hukać na siebie jak dwie głupie pannice. Sama nie czuła się tak ani trochę. Nie posądzała o to również Ethny. Nawet, jeśli nie znały się zbyt dobrze, Nash czuła, że to nie ten typ, który strzela fochy. Choć może się pomyliła? Dziewczyna zdawała się stać przed nią już tylko ze względu na czysty interes czy, jeśli zdecydujemy się nazwać to inaczej, chęć odzyskania płaszcza. Rains podciągnęła nieco wyżej suwak swojej czarnej, cienkiej kurtki z masą kieszeni i pasków, zakończonych srebrnymi klamrami i zdjęła z huśtawki płaszcz różowowłosej, by osobiście jej go podać, nie mogąc jednocześnie zabić w sobie silnej potrzeby muśnięcia skóry Ethny, gdy ta będzie go odbierać. Lekkie zdenerwowanie dopadało ją z wolna, sprawiając, że czarne dżinsy i ciemnozielona koszulka wydawały się podejrzanie ciasne, przyduszając ją coraz mocniej, chociaż jeszcze kilka minut temu wszystko było z nimi w porządku. - Mogłam - odpowiedziała powoli, ważąc słowa. - Ale nie chciałam - dodała szczerze, choć nie zamierzała tego precyzować ani wyjaśniać. Na wyciągniętej ręce Rains wciąż tkwił płaszcz. Wystarczyło tylko podejść bliżej, może zbyt blisko, by go sięgnąć. - Słuchaj - zmieniła nagle temat - Nie wiem, co sobie pomyślałaś wtedy, w szopie, ale jestem równie zaskoczona tą sytuacją, okej? Nie planowałam... - urwała nagle. Czego właściwie? Spotkania kogokolwiek? Rozmowy z nieznajomą? Pocałunków? Seksu? Happy endu albo... czegoś, co właśnie się rozgrywało. Co właściwie miała powiedzieć dalej? Lubię cię. Podobasz mi się. Jesteś pierwszą Gryfonką, której poświęcam tyle uwagi. Nie spieprz tego. Cóż, to ostatnie chyba powinna wykreślić z listy. - Przestań mnie winić - burknęła nagle, choć tego również nie było w planach. I dopiero po fakcie czuła, że teraz każde jej słowo będzie miało konsekwencje. A ona wkrótce je pozna.
Dlaczego miała się cieszyć? Nieświadomie przyszła na spotkanie z osobą, która wydawała się być inna, drapieżna, ale godna zaufania i uczucia, a okazała się być zwykłą suką grającą na uczuciach za pomocą magii. Lub wrodzonych zdolności, bez różnicy. Zacznę może od tego, że Ethna - podobnie jak większość uczniów z domu lwa - nie przepadała za kontrolą. Za wszelką cenę chciała być wolna, niezależna, chciała rozpościerać skrzydła najszerzej, jak tylko się dało, lecieć i nie obracać się za siebie. Patrzeć na mijane po drodze krajobrazy, na ludzi, którzy wyglądają jak mrówki, nie przejmować się niczym. To tylko marzenia, które nigdy się nie spełnią, jeśli ludzie - hipnotyzerzy - tacy jak Rains będą stawać na jej drodze. Eth nie była świadoma tego, że Nashword nie kontrolowała swoich zdolności. Była w stu procentach przekonana, że to wszystko jest spiskiem, i że została brutalnie, podstępnie wykorzystana przez Ślizgonkę. - Nie planowałaś, że zamroczysz mnie tak, że rzucę się na ciebie jak na mięso? - zapytała, unosząc zadziornie jeden z kącików ust, przy tym odsłaniając zęby. Chwyciła za fragment ubioru, (nie)świadomie muskając dłonią skórę Nash. Z błyskiem w oku dokończyła - Okej, rozumiem, przecież cię nie winię - odburknęła, wyrywając płaszcz z rąk Unique. Tak trudno było jej znów spojrzeć na nią tak samo jak na Syberii, a to tylko dlatego, że w pewnym momencie hipnoza była zbyt mocna. Po co jej to w ogóle było? I bez tego Caulfield z pewnością oddałaby się tej drugiej, no, może trochę później. - Swoją drogą... gdzie się tego nauczyłaś? - spytała nieśmiało, wcześniej chrząkając. Przerzuciła przez ramię przedmiot, który przed chwilą zwróciła jej Nash, niejako tuląc go do siebie. Mogła już odejść, w końcu dostała to, po co przyszła. A może jednak miała jeszcze jakieś inne intencje? Wiążące się z nienormalną - w oczach Ethny - prefekt? Kto w ogóle dał komuś takiemu władzę?
Gdyby tylko Rains mogła wiedzieć, jaki tok myślowy obrała w tamtej chwili Ethna, pewnie parsknęłaby śmiechem. Och, oczywiście były to całkiem przyjemne i dość zgodne z rzeczywistością przemyślenia, ale co oznaczały dla samej Nashword? Czy naprawdę była zdolna wyłącznie do wykorzystywania innych, prześlizgiwania się pomiędzy nimi i zadawania kolejnych ukąszeń? Znała swoją naturę. Wiedziała, że nie trafiła do Domu Salazara za nic. Tiara podobno nigdy się nie myliła. A jednak nie mogła odeprzeć wrażenia, że każdy w tej szkole - włącznie ze Ślizgonami, jeśli wspomnieć tą nieco dziwaczną sytuację z Samanthą Bones - patrzy na nią z góry, jakby jedynym jej celem życiowym było krzywdzenie innych ludzi. Sęk w tym, że była zbyt twarda, by złamać się pod rozeźlonymi spojrzeniami, pod rozeźlonym wzrokiem Ethny, i zacząć tłumaczyć się jak winowajca. Nie zrobiła niczego złego! I nikt, nikt, nawet Ethna Caulfield nie miał prawa jej oskarżać, ani patrzeć na nią w ten sposób. Zamiast więc wplątać się w grubą dyskusję na temat poczucia winy, zadośćuczynienia czy innych takich pierdół, Rains zdecydowała się po prostu być sobą. - Mięso? - parsknęła. - Zdawało mi się, że całkiem mnie polubiłaś - rzuciła wymijająco, unosząc lekko lewy kącik ust i starając się spojrzeć Caulfield prosto w oczy. Być może dość szybko to jej przeklęta hipnoza zmusiła dziewczynę do całej tej szamotaniny i zrzucania ciuchów, ale Rains była w stanie przysiąc, że nie zaczęła hipnotyzować jej już od samego wejścia do szopy. Nie było takiej opcji. - Do niczego przecież nie doszło - dodała rzeczowo, licząc, że to wystarczający powód, by zapomnieć o sprawie. Płaszcz błyskawicznie wysunął się z jej rąk, jeszcze zanim udało jej się dokończyć zdanie. Drobny, elektryczny impuls przeszedł wzdłuż ręki Nash, gdy tylko skóra dotknęła skóry. A może tylko jej się zdawało? Nie było jednak czasu, by się tym przejmować. Słowa Ethny były zbyt intrygujące. Zbyt mocno zachęcały do kolejnej, wymijające odpowiedzi. - Jeśli chcesz poznać moje sekrety, musisz najpierw podzielić się swoimi - mruknęła i zamilkła, oczekując jakiegokolwiek ruchu czy odpowiedzi. Obawiała się jednak nieco, że jedyną odpowiedzią, jaką dostanie, będzie pożegnalna możliwość zerknięcia na oddalający się tyłek Gryfonki.
Wzrok Ethny nie był rozeźlony. A może był, tylko nad tym nie panowała? W każdym razie dziewczyna nie miała tego na myśli, wręcz przeciwnie. Błyskawicznie doceniła to, że Nash nie miała zamiaru się tłumaczyć - w końcu tłumaczy się tylko winny - i postanowiła wybaczyć i jej, i sobie, ten niewinny, feriowy wybryk. Kiedy dziewczyna spojrzała jej w oczy, starała się utrzymywać kontakt wzrokowy bez przerwy. - Więc po co to zrobiłaś? - skoro i bez tego poszłabym się z tobą pieprzyć? spytała, marszcząc brwi, a jednocześnie ledwie widocznie się uśmiechając. Nie miała złych zamiarów, wręcz przeciwnie. Teraz była już tylko ciekawa, o co chodziło, bo wybaczenie tego nikczemnego czynu przyszło jej naprawdę szybko. Nashword miała rację, nawet jeśli obie by tego chciały, ostatecznie nic między nimi nie zaszło. Po co się bezsensownie winić? Tak czy inaczej, zapewne skończyłyby jęcząc, gdyby Gryfonka przedwcześnie nie opuściła szopy. Może to i dobrze? Na pewno. - Mówiłam ci już, moje życie jest naprawdę nudne - odparła zapytana o tajemnice. Czy na tym etapie chciała dzielić się z Rains swoim wcześniejszym życiem? Swoją chorą rodzinką i całą resztą? Właściwie to była otwartą osobą, ale coś w Ślizgonce nie pozwalało jej się otworzyć. Z jednej strony nie chciała się przy niej wstydzić, a z drugiej wszystkie te trudne słowa napływały jej do ust. Siłą musiała powstrzymywać się przed opowiedzeniem historii życia, która pewnie i tak zanudziłaby towarzyszkę na śmierć. Niewiarygodnie sprytnie postanowiła zmienić temat, bo mimo tego, że zdolności Rains były naprawdę godne uwagi, to nadal nie była wylewna - Chociaż, wiesz co? Ostatnio poderwałam prefekta. Myślisz, że mogę dopisać to do osiągnięć życiowych? - z zadziornym uśmieszkiem na twarzy, znów odgarnęła różowe pasmo za ucho, nadal patrząc w oczy Nash. Penetrowała jej źrenice jak tylko potrafiła, żeby wyczytać z nich coś, co dałoby jej pewność, że tym razem pozostawi jej wolną wolę.
Byłoby prościej, gdyby Rains znała odpowiedzi na pytania Ethny, podobnie zresztą, jak gdyby nigdy nie próbowała oddać jej płaszcza, upewniać się, że wszystko w porządku czy najzwyczajniej w świecie łagodzić sytuacji między nimi. Caulfield nie przypominała żadnej dziewczyny, którą do tej pory poznała i było w tym coś kuszącego, ale sprawiało także, że Nashword traciła zdolność do świadomego poruszania się w sytuacji. Z wolna zaczynała odczuwać potrzeby, o których wcześniej nawet by nie pomyślała i chociaż starała się trzymać rezon, jej usta same zaczęły składać słowa. - Nie miałam pojęcia, że to zrobiłam - wyznała, czując wstyd. Powinna była chcieć to zrobić albo raczej umieć zrobić to w chwili, w której chciała. Nienawidziła swojej żałosnej bezsilności w tej kwestii. Próżno było jednak szukać doświadczonego hipnotyzera, który powiedziałby, jak, do diabła, ma to kontrolować. - Nie, dopóki nie wybiegłaś. Nie patrzyła już na Ethnę, wlepiając miodowe oczy w swoją własną dłoń, muskającą mimowolnie jedną z lin, którymi przymocowana była huśtawka. Caulfield zdawała się jednak równie niepewna, a przynajmniej wciąż mocno nieufna. Merlinie, nie było się czemu dziwić. Rains próbowałaby zabić za coś podobnego. Z pewnością zamknęliby ją w mgnieniu oka, ale przecież próba też się liczyła. Podróż do Azkabanu wydawała się znacznie mniej ciekawa w porównaniu z tym, co powiedziała Ethna. - Prefekt, hm? Czyjaś lista osiągnięć nie była czymś, na czym Nashword mogłaby chcieć się kiedykolwiek znaleźć. Uniosła wzrok, marszcząc brwi. Co to właściwie było? Bo jeśli nie zachęta do kontynuacji znajomości w sposób, w jaki i tak ją zaczęły, Rains chyba powinna dostroić swój dziesiąty zmysł wykrywania kobiecych pragnień. Pewność siebie, która na powrót ją wypełniła, nie pozwalała jej myśleć, że mówią o jakimś innym prefekcie. Jej ciało drgnęło ostrzegawczo, nim pierwsza stopa oderwała się od ziemi i chociaż oczywistym wydawało się, że pani prefekt podejdzie wprost do Gryfonki, ona jedynie okrążyła ją powoli, czając się za smukłymi plecami jak duch. Zbyt daleko, by dotknąć, ale być może dostatecznie blisko, by doprowadzić do szaleństwa. Och, tak było prościej. Prościej nie patrzeć w oczy. Nie hipnotyzować. Nie dosłownie. Ryzyko oberwania w twarz było równie ekscytujące, co ryzyko otrzymania zgody, gdy zdecyduje się podjąć jakąkolwiek próbę. - Wszystko zależy od tego, do której bazy doszłyście - zaśmiała się cicho, owiewając oddechem ucho Caulfield. Centymetr więcej nie dawał jej zbyt wielkiej przewagi, ale to sprawiało tylko, że jej ciało jeszcze lepiej dopasowało się do ciała Gryfonki. - Zachęcasz mnie czy podpuszczasz? Bo naprawdę, naprawdę nie cierpię tego drugiego. To wszystko brzmi trochę jak... Ja wiem... Wybaczenie? - mruknęła. To zabawne, przez ile emocji przeszła w ciągu zaledwie... ile mogło minąć od początku ich małego spotkania? Od końca ostatniego? I nie chodziło już tylko o emocje związane z Ethną, ale o wszystko, co spadło na nią jak lawina od czasu wyjazdu, aż do teraz. W tej chwili liczyło się jednak wyłącznie to, co aktualnie czuła, wyobrażając sobie początek ich znajomości, gdyby jej hipnoza nigdy nie wyrwała się spod kontroli albo okazała się nieposkromiona także dla różowowłosej. Podniecenie zdawało się być całkiem niezłym lekiem na podły nastrój. - Tylko... nie patrz mi w oczy - szepnęła, obiecując sobie, że jeśli Caulfield odwróci się w jej stronę, zobaczy jedynie jej zamknięte powieki.
Dlaczego Rains tak intrygowała Gryfonkę? Osobę, która sama nie była pewna, czy woli chłopców czy dziewczyny, osobę, która nigdy nie zastanawiała się nad pojęciami takimi jak miłość i pożądanie? Zwyczajnie się dla niej nie liczyły, przecież miała ważniejsze rzeczy na głowie. A teraz, kiedy w mgnieniu oka ktoś nowy wkroczył do jej życia, nie wiedziała, co ma robić. Poddać się poniekąd nowym emocjom, a może wypchnąć ją ze swojej głowy? Przez całe dnie myślała tylko o sposobie, w jakim mówi, o tym, jak niewiele chciała o sobie zdradzić, o tym jak to wszystko niefortunnie się zakończyło. To wszystko sprawiało, że uczennica domu Godryka chciała wiedzieć więcej i więcej, mieć jej więcej i więcej... Gdyby nie przypadek, nie byłoby ich tutaj. Nie byłoby tego wszystkiego między nimi, a Ethna nie posiadałaby tego ogromnego pragnienia, które towarzyszyło jej zawsze, kiedy tylko w jej myślach pojawiła się Nashword. - Na razie tylko do pierwszej, ale mam nadzieję, że to się zmieni - wymamrotała, spoglądając przed siebie z przygryzioną dolną wargą. Miała okrutną ochotę na ponowne skosztowanie Rains, na muśnięcie wargami jej warg i na niewinne pieszczoty. Po co były im te podchody? Ethna chciała już, teraz, bez gadania i flirtów, rzucić się bez namysłu na Ślizgonkę, tym razem na trzeźwo. Miały dużo czasu? Nie. Caulfield chciała już, teraz, w tej chwili poczuć na sobie nagie ciało Nashword, i chociaż może nieco zagalopowała się z tymi myślami, wiedziała, że ona chce tego samego. A przynajmniej chciała, żeby tak było. Ucho drgało pod przyjemnym powiewem wydychanego powietrza - I chyba o to chodzi - szepnęła, wsłuchując się jak najdokładniej w każde pojedyncze słowo płynące z ust brunetki. Dlaczego nie mogła patrzeć jej w oczy? Dlaczego ona tak ją krzywdziła? Chciała chociaż rzucić okiem na te pełne głębi złote tęczówki. Co to za uczucie, kiedy nie można nawet spojrzeć drugiej osobie w oczy? Odwróciła się. Bez dłuższego, zbędnego namysłu, złapała Rumunkę za rękę na wysokości łokcia i przyciągnęła do siebie. Żałośnie błagała, aby ta otworzyła oczy, chwilowo pragnęła tego najbardziej na świecie, nawet jeśli miała za to zapłacić hipnozą. Powoli przysunęła swoją twarz bliżej twarzy Rains, która dziwnym przypadkiem znajdowała się niemal na tej samej wysokości. Kilka razy zamrugała oczami, puściła płaszcz, który silnie przytrzymywała przy sobie, a wolną teraz rękę subtelnie położyła na policzku Nashword. Nie było wątpliwości, że była piękna. Niebezpiecznie pociągająca i nawet bez swojej hipnozy odbierała Caulfield zmysły. Wydmuchując powietrze nosem w twarz miodowookiej (co musiało być dla niej mało przyjemne), nieśmiało złożyła na jej ustach pocałunek. Włożyła w to wszystkie uczucia, które żywiła do niej: wdzięczność, przebaczenie, pożądanie, chęć dowiedzenia się więcej. Zacisnęła nieznacznie dłoń, która powoli zjeżdżała w dół, zbliżając się do dłoni dziewczyny. Kiedy w końcu doszła do palców, splotła je ze swoimi, nadal wpijając się w Nash.
Trudno było powiedzieć, że za tym nie tęskniła, gdy z pasją oddała pocałunek, delikatnie obejmując różowowłosą w pasie. Lekkie muśnięcie wydmuchiwanego powietrza połaskotało jej twarz. Jej ciało zadrżało lekko, wybitne nagle z upojnego stanu. Gdyby ktokolwiek zapytał ją, kiedy całowała się z kimkolwiek przed tym pierwszym razem z Ethną, nie potrafiłaby wskazać daty. A może potrafiłaby wskazać ją aż za dobrze. Tajemnice powinny pozostać jednak tajemnicami. Zwłaszcza, gdy pogrzebało się je setki metrów pod ziemią. Ethna z pewnością nie była pierwsza, ale nie była też wyłącznie jedną z wielu, których imiona przestawały mieć znaczenie pięć sekund później. Cokolwiek ludzie gadali o Rains za jej plecami i na jakąkolwiek by się nie kreowała, nigdy nie traktowała dziewczyn w ten sposób, ale jeśli patrzenie na nią przez pryzmat skończonej Ślizgonki sprawiało im przyjemność... Oczywiście, że potrafiła być perfidna - by się chronić, by chronić innych, żeby zyskać, nie stracić, nie dać się stłamsić, ani nie zostać wykorzystaną. Zbyt dobrze znała to ostatnie. Nigdy więcej. I chociaż ciało pragnęło być raczej bliżej niż dalej tego drugiego, cieplejszego, odsunęło się powoli, szarpane wewnątrz we wszystkich kierunkach jednocześnie. Tylko jedno dłoń trzymała się jeszcze na szlufce spodni Ethny, jakby bojąc się bezwładnego upadku. To teraz... Przestawało być dziecinną zabawą i chociaż do tej pory Nashword bawiła się znakomicie, pozwalając sobie zapomnieć o wszystkim innym, niektórych uczuć nie dało się po prostu zniszczyć. Otworzyła oczy, choć w obawie przed utratą kontroli nie uniosła wzroku, zawieszając go gdzieś w okolicy obojczyków Caulfield. Jej uśmiech stał się nieco wyblakły i w Rains narosła powoli obawa, że różowowłosa nierozsądnie spróbuje zapytać czy też drążyć temat, dlatego zmusiła się do spokoju. Co miała zrobić, gdy były już w tym miejscu? Tak łatwo byłoby stać się dziewczyną, której wszyscy oczekiwali. Iść do Hogsmeade, wynająć pokój za kilka galeonów, które zostały jej z wypłaty. Wyłączyć się na jakiś czas i pozwolić Ethnie zrobić to, czego chciała albo bawić się dalej wbrew głosowi rozsądku. Wbrew wszystkiemu. Nashword czuła, że z radosnego podniecenia zmierza z wolna wprost do szarej rzeczywistości. Jeśli Ethna chciała jedynie nabić bazy na swojej liście osiągnięć, ten pocałunek musiał wystarczyć Rains na wiele następnych tygodni, bowiem to, co zamierzała powiedzieć, mogło jedynie odstraszyć Caulfield. Nie takie rzeczy się już robiło... - Umów się ze mną - powiedziała cicho, nierozsądnie unosząc wzrok. Nic się jednak nie stało i, przyjmując to z niemałą ulgą, Rains opuściła go z powrotem na bezpieczne obojczyki, obojętne na hipnozę. - Bądź przez jeden dzień kimś więcej. Wiesz... Moją randką - dodała miękko, zmuszając się do uśmiechu. Miała wrażenie, że gdy wypuści trzymaną szlufkę, Ethna odwróci się i odejdzie. To byłaby jej strata, powtarzał cichy głosik w głowie Nash, ale czy tego chciała, czy nie, Caulfield była po prostu fajną dziewczyną. Strata byłaby zdecydowanie obopólna. Jeśli jednak miało do niej dojść, Rains nie zamierzała się upierać. Już nigdy więcej. Oczekiwała tylko w niewielkim napięciu na to, kim okaże się jej towarzyszka i co postanowi zrobić z bałaganem, który do tej pory obie narobiły. Ponieważ Rains... Cóż, Rains pierwszy raz od dawna postanowiła zaproponować drogę do porządku.
Drgnęła niepewnie, gdy Rains zaczęła się od niej coraz bardziej oddalać. Co się stało? W jej głowie rodziło się tysiąc scenariuszy na to, co mogło pójść nie tak. Właściwie... sama dobrze wiedziała, dokąd to zmierza i w pewnym sensie dobrze, że jednak na tym się nie skończyło, zważywszy na ich ostatnie spotkanie w szopie. Szklanymi oczami wpatrywała się łapczywie w brunetkę, bezgłośnie krzycząc o jej dotyk. - Umówić? - spytała całkowicie zbita z tropu. Nie znała Nashword, bynajmniej nie na tyle, by wiedzieć, że zwykle o to nie pyta. Fae nie była typem słodkiej dziewczynki, z którą chodzi się do kina lub restauracji, ale nie była też kimś, z kim tylko się pieprzy. Właściwie to nigdy nie była na takim spotkaniu i nie miała porównania, ale... Dlaczego nie? Chciała się przekonać, co to właściwie znaczy być czyjąś randką - Jeśli naprawdę ci na tym zależy... to zgoda - stwierdziła z uśmiechem, chwytając dłoń dziewczyny. Zaczęła błądzić wzrokiem najpierw po źrenicach, a później po ustach Rains. Znów ich chciała… Jeszcze intensywniej, jeszcze bardziej pragnęła złożyć na nich pocałunek. Tym razem jednak nie było to pod wpływem hipnozy i – Ethna miała nadzieję – że już nigdy nie będzie. Nie musiała przecież nic robić, bo była pociągająca będąc sobą. - Pozwolę ci nawet wybrać miejsce - stwierdziła, jakoś dziwnie rumieniąc się. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało, ale w połączeniu z różowymi włosami wyglądało naprawdę zabawnie i... uroczo? Nie, Caulfield nie była urocza - a przynajmniej nie zależało jej na tym, żeby być. Zacisnęła mocniej palce w dłoni Nashword i nachyliła się z przymkniętymi powiekami, żeby jeszcze raz musnąć wargami miękkie usta Ślizgonki. Tym razem był to ciągnący się, wolny pocałunek na kształt tych namiętnych, na pożegnanie. Ale to nie był koniec. Raczej początek.
Rains odsunęła się jeszcze odrobinę, wypuszczając spomiędzy palców szlufkę dżinsów Ethny. Postawiła na swoim i nie czuła już tej irracjonalnej potrzeby utrzymywania Caulfield w miejscu. Nie, żeby kiedykolwiek zamierzała to robić, gdyby różowowłosa postanowiła przypadkiem wybrać inne rozwiązanie całej sprawy. Lubiła dopinać swego, ale doskonale wiedziała, że wcale nie chodzi o trzymanie ludzi przy sobie na siłę. Nigdy jej na tym nie zależało. I nigdy nikogo nie potrzebowała. Nie chciała potrzebować. Trudno było jednak w ogóle rozpoczynać takie rozważania w chwili, w której trzymała Ethnę w garści i to nie dzięki hipnozie, wyuczonym sztuczkom, palcom na szlufce jej spodni czy nagim cyckom. Ten jeden raz mogła z powodzeniem przypisać wszystko czemuś, czego istnienia u siebie nie podejrzewała - osobistemu urokowi. Była to niewątpliwie jakaś nowość w jej nie tak znowu długim życiu. - Umówić - powtórzyła pewniej do obojczyków Ethny, a jej uśmiech stał się bardziej szczery. - Wiesz... Jak dwie laski, które wychodzą razem, ale na koniec... No, w każdym razie, żeby nikt nie wziął ich za zwykłe przyjaciółki czy coś takiego - zakpiła, ale nie po to, by wyśmiać Caulfield, a jedynie, by rozładować nieco dziwne napięcie czyniące powietrze tak dusznym, że oddychanie zaczynało z wolna sprawiać trudność. Zaskoczenie Ethny było doprawdy fascynujące, jakby nikt nigdy nie zabrał jej na prawdziwą, przyzwoitą randkę. Rains musiała jednak przyznać, że sama była w tym temacie równie dziewicza. Wyzwanie, które sobie postawiła, na razie traktowała lekko i z ogromną rezerwą. Czas na panikę przyjdzie później, gdy usiądzie przed pergaminem i zdecyduje, dokąd właściwie można zabrać kogoś takiego, jak ta różowowłosa panna. Bo przecież nie do Miodowego Królestwa... Chociaż kolorystyka tego miejsca z pewnością pasowała idealnie do włosów Ethny, to właśnie samo w sobie czyniło ten pomysł idiotycznym. W dormitorium czekała ją naprawdę sroga rozkmina, ale jej ambicje sprawiały, że niemal nie mogła się tego doczekać. - Dziękuję, księżniczko - rzuciła Nashword z przekornym uśmiechem, gdy ostatecznie stała się w pełni odpowiedzialna za dobór lokalizacji. Skłoniła się lekko, podciągnęła dłoń Ethny łagodnie ku górze i musnęła ustami jej wierzch, tak delikatnie, jak delikatny był dotyk skrzydeł motyla. - Dam ci znać - jak już coś wymyślę. - Obiecuję, że niedługo - dodała jeszcze szybko z zamiarem powrotu do zamku. Tego wieczoru miała jeszcze przez długie godziny zastanawiać się czy warto pozwolić przywiązać się do wielkiego koła i mieć nadzieję, że ten, kto będzie miotał nożami, wcale nie zechce nas skrzywdzić.
- Tak, wiem, co to znaczy... - wtrąciła się, kiedy Nashword zaczęła tłumaczyć, co miała na myśli. Caulfield doskonale wiedziała, co znaczy umawianie się, a przynajmniej tak jej się wydawało. Jedyne, czego nie była pewna to to, czy o to właśnie chodziło Rains. I czy potrafi, i czy się nie zbłaźni, i czy na pewno to o nią chodziło, bo w końcu kto zaprasza na randkę zbuntowaną i może trochę zbyt odważną, różowowłosą Gryfonkę? No właśnie, nikt. Nigdy. To było dziwne - Po prostu nie byłam pewna, czy akurat to miałaś na myśli - zakończyła, po raz kolejny zatapiając się w miodowych oczach brunetki. Nie chciała w to wierzyć. Randka? Serio? Wydawało jej się to z jednej strony naprawdę, naprawdę urocze, a z drugiej... żałosne? W jej rodzinie krążył stereotyp, że umawianie się jest dla słabych. Po co to komu, jak można iść do łóżka? Z resztą to chyba nie jest najlepszy przykład, zwłaszcza, że Ethna usilnie próbuje odciąć się od swoich pokręconych korzeni. - Nie przepadam za tym określeniem - rzekła szczerze, kiedy usta Ślizgonki musnęły jej dłoń. Doprawdy, nigdy przedtem nie była tak traktowana. Przez żadnego cholernego dżentelmena, matkę, ani nawet babkę, co właściwie nie jest takie dziwne. Żadna osoba do tej pory nie zwróciła się do niej w ten sposób i mimo, że słowo księżniczka w ogóle do niej nie pasowało, uśmiechnęła się szeroko - A co do obietnicy... Nie popędzam, acz nie mogę się doczekać - stwierdziła, chowając ucałowaną wcześniej rękę do kieszeni. Zrobiła krok w tył, ostatni raz spojrzała w najpiękniejsze na świecie tęczówki, zamrugała kilkakrotnie - jakby nie mogła uwierzyć, że to było naprawdę - i odwróciła się. Pokonała kilka metrów, po czym rzuciła za siebie z szerokim uśmiechem - Jeszcze raz dzięki za kurtkę, do zobaczenia - nie odwracając się.
Przegrali, przegrali, przegrali. Bardzo smutne, ale Godryk nie byłby sobą gdyby chodził naburmuszony z tego powodu. Jasne, może i można uznać, że to Mia jest winna ich przegranej bo nie złapała znicze przed szukającym Ravenclawu, ale takie myślenie również nie pasowało do Godryka, który właśnie wesoło pogwizdując dość nieśpiesznym krokiem szedł w stronę huśtawki. Według niego lepszym tłumaczeniem ich pecha w meczu było zrzucenie winy na przeciwnika, który za szybko złapał znicz. Tak tłumaczył to sobie Godryk, jakby się ktoś pytał. Wydawało mu się, że Mia mogłaby się źle poczuć bo przegranym meczu dlatego odpalił swoje znajomości i zgromadził dla nich całkiem sporą ilość słodyczy. Sam nie wiedział czy robi to z bezinteresownie czy może sam chciał się objeść ? Poświęcił się, naprawdę bo jego brat już miał pomysł na kolejny psikus, którego ofiarą miała się stać wredna Betty. Tak właśnie, zmora bliźniaków a zarazem koleżanka z ich domu z ich rocznika miała ucierpieć. A raczej ucierpiałaby, gdyby Godryk nie był zajęty myśleniem o Mii. Chyba każdy widział, że biedny Ayers skacze wokół Puchonki jak wokół jajeczka. Traktował ją jak porcelanową laleczkę. A od roku jeszcze bardziej stawał na głowie, aby ta czuła się dobrze. Szkoda tylko, że sama ona nie zwracała na to zbytnio uwagi. A Godryk nie chciał zaprzepaścić ich przyjaźni. Usiadł na huśtawce rzucając torbę na trawę spoglądał przed siebie znad opadającej na jego czoło złośliwej grzywki. Ubrany był oczywiście w mundurek szkolny. Z tym, że jak zwykle koszula wychodziła że spodni, rękawy były nierówno podwinięte, a kołnierzyk wyglądał jak wyjęty z gardła. Czekał na (już nie tylko) przyjaciółkę bawiąc się końcówką koszuli. Już przynajmniej wiadomo dlaczego jest taka pogięta.
Nie da się ukryć, że przegrali. Ale Mia nie miała z tym większego problemu - jasne, byłoby dobrze, gdyby wygrali, gdyby drugi raz z rzędu pokazała, że jest świetną szukającą, ale z drugiej strony - cudów nie ma. To był dopiero jej drugi mecz, a przeciwnicy mieli doświadczoną drużynę, która nie raz już wygrała. Trudno. Chociaż nie da się ukryć, że puchar już im przepadł i to była dość smutna myśl. To byłoby cudowne uczucie, gdyby po tak krótkim treningu jej drużyna - właśnie dzięki niej - zdobyła Puchar Quidditcha. Cóż, może następnym razem, prawda? Teraz o tym nie myślała. W perspektywie miała spędzenie czasu z Godrykiem i bardzo jej się ta myśl podobała. Lubiła spędzać z nim czas. Nie była pewna, czy może go nazywać przyjacielem (nie wiedziała, czy kogokolwiek może lub mogła tak nazywać, ale to kwestia problemów z zaufaniem, nic personalnego), niemniej był jedną z najbliższych jej osób i bardzo go ceniła. Punktował za każdym razem, kiedy chciał się z nią spotkać nie w zamku, a na świeżym powietrzu, kiedy przynosił słodycze, pamiętając, na które jest uczulona... To było niesamowicie miłe. Teraz z uśmiechem szła w jego stronę, jak zwykle w swetrze, jak zwykle z naciągniętymi na dłonie rękawami, ale z niezwykłym entuzjazmem. Zapowiadało się naprawdę sympatycznie. - Godryk! - "zawołała" radośnie, na ile tak się da szeptem, będąc kilka kroków od niego, po czym klapnęła na trawę. - Cześć.
Właśnie nadszedł błogi weekend. Eliza jak to Eliza zrobiła wszystko co było zadanie i nie miała za bardzo nic do roboty. Przechadzała się właśnie po błoniach w te przepiękne popołudnie.Większość uczniów pewnie jeszcze odsypiała lub odrabiała lekcje. Uśmiechnęła się delikatnie do siebie, gdy na twarzy poczuła delikatny powiew ciepłego wiatru. Kiedyś ktoś powiedział jej że w tym miejscu znajduj huśtawka. Musiała tylko przejść przez most, potem obok gruszy i już zaraz będzie na miejscu. Gdy tylko się tam znalazła, odetchnęła z ulgą. Nie było nikogo, nie żeby nie lubiła czyjegoś towarzystwa, ale miała po prostu nadzieje że nie będzie to oblegane miejsce. Tak jak Wielka sala, dąb przy jeziorze. Było tu cicho i spokojnie, i do tego jeszcze ta piękna prowizoryczna huśtawka. Aż prosiła się aby na niej się pobujać i to właśnie Liz uczyniła. Usiadła sobie i zaczęła się bujać, podziwiając przy tym piękne widoki. Bo naprawdę było cudownie. Z tej okazji ze dziś jest weekend i Eliza mogła w końcu zrzucić szkolne szaty była ubrana w zielone leginsy, niebieskie trampki, czarną bokserką a jej różowe włosy były rozpuszczone i sięgały jej po pas.
Ostatnimi czasy Liam, nie czuł się za dobrze. Matka załamała się po odejściu ojca, z roku na rok było coraz gorzej. Teraz praktycznie w ogóle nie funkcjonowała. Liam starał się jej pomagać, ale ona nie chciała jego pomocy, nie chciała niczyjej pomocy. Straciła dwójkę dzieci i męża. Gdyby tak się zastanowić on też by się załamał po takim czymś. "Ok, ok Liam spokojnie..chodźmy na spacer tam o wszystkim zapomnisz." -zaczął mówić jakiś głos w jego głowie. Chłopak westchnął głęboko, wsadził ręce w kieszenie spodni i udał się wolnym krokiem przed siebie. W końcu znalazł się na małej polance, na którą nikt nie przychodził. Rzadko kogo się tu widuje, ludzie wolą raczej miejsca typu brzeg jeziora, most itp. Nagle w oddali zobaczył jakąś kruchą postać bujającą się na huśtawce. Westchnął bezgłośnie i podszedł bliżej. -Cześć. Nie spodziewałem się tu nikogo. Szczególnie o tej porze. -powiedział nieco zmieszany. Na prawdę nie miał ochoty na towarzystwo innych, może dlatego, ze byli wścibscy? No cóż, może ta dziewczyna okaże się inna i nie będzie mu przeszkadzało jej towarzystwo? Któż to wie. Jeżeli Liam chciał się o tym przekonać musiał zaryzykować i zostać na polance. -Jestem Liam. Miło mi cię poznać. -przedstawił się i posłał dziewczynie promienny uśmiech. Przeczesał włosy dłonią i zaczął jej się uważnie przyglądać. Wyraźnie było widać iż była młodziutka.