Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob Cze 16 2012, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
Może jednak nie był to dobry pomysł, była zmęczona a Jej oczy zmieniły się i to bardzo. Nie znałem powodu dla którego czuła się właśnie tak, ale to uczucie znałem i to za dobrze. - A więc dobrze, tylko nie spadnij dobrze? - odwróciłem się i kucnąłem – Spokojnie obejmij mnie rękami wokół szyi, będziemy wspinać się na drzewo. - nie widziałem miny, ani reakcji Margaret, ale pewnikiem się tego nie spodziewała. Może to nie była najlepsza chwila, ale...- No dalej. - zachęciłem ukochaną.
Margaret popatrzyła na niego jak na wariata. Jednak w końcu mu ufała... - Ok, nie spadnę. - Powiedziała i zrobiła dokładnie to, co jej kazał. Nie wiedziała po co mają to robić. W jej mniemaniu to było chore, chociaż jeszcze wczoraj skakałaby z radości na taką możliwość. - Co chcesz zrobić? - Spytała cicho. Trochę się bała, ale tylko trochę. Przecież on nie mógł zrobić jej niczego złego.
Nasz kochany Ridż spacerował sobie po błoniach, aż tu nagle znalazł się przy gruszy. Cóż, obecnie było to idealne miejsce, gdzie mógł w spokoju się zrelaksować i odpocząć. Nic dziwnego, że ostatnio był w takim udupiającym nastroju, skoro tak dawno nie wychodził na dwór. Pogoda była cudowna, a on, zamiast ruszyć dupsko z dormitorium to grzał tam ławę jak jakiś kretyn. I co go tak w ogóle skłoniło do siedzenia samotnie w pokoju? To, że ktoś na niego polował! Po tym pieprzonym incydencie na dziedzińcu przez cztery noce chłopak nie mógł zamknąć oczu, bo bał się, iż zaraz ktoś wyskoczy zza łóżka i dźgnie go perfidnie nożem, ot co! Ale nie. Dni paniki i strachu już się skończyły. Dajcie mu wszyscy święty spokój! Ridż usiadł wygonie na huśtawce i zaczął przyglądać się zieloniutkiej trawie. Wszystko wokół było takie zielone (lub zaczynało zielenieć), a najbardziej ujęły go liście na gruszy, z których potem będą zakwitać owoce drzewa. Cudowne i... magiczne. Chłopak miał też wielką nadzieję, że ktoś do niego dołączy. Ktoś, kogo lubi. Ktoś, z kim mógłby się powygłupiać. Na myśl przyszedł mu Holden, a do oczu natychmiast cisnęły mu się łzy. Och, jego cudowny, słit bff Holden...
Dla Iana był to okres urodzaju jego twórczości. Napisał ostatnio romantyczne, krótkie, ale jakże przejmujące opowiadnako. Będąc w takim nastroju, postanowił, że przejdzie się na spacerek w celu pozbierania myśli na pierwsze swoje dziecko - książkę. Nie wiedział po co, ani na co, przebrał się. Włożył swe czarne rureczki, na słit bluzeczkę zarzucił lekką, zieloną kurtkę, założył trampki i z rozwianą blond grzywą wyszedł z zamku. Kierował się samniewiedziałgdzie. Z głową w obłokach, rozchlapując błoto, maszerował przez błonia, a biła od niego wielka radość życia. Jakby nowe, jasne słońce wytworzył w sobie chłopak. I choć to prawdziwe ledwo ledwo było widać, przechodząc obok Ianka czuć było nie tyle wiosnę, ale gorące, wesołe lato. Utrzymując swą radosną aurę dotarł do gruszy. O nje, nje, nje! Ktoś tam siedział smutny! A Ian chętny niesienia słońca wszystkim na swojej drodze nie mógł nie podejść do owego ktośka. - Zielono mi - bardzo oryginalnie powitał nieznajomego - Ian się zwę, a ty? - Wyszczerzając ząbki, bardzo chcąc, aby jego humor udzielił się chłopakowi, przyglądał się mu uważnie.
Gryfon siedział tak, huśtając się, aż tu nagle zobaczył w oddali, jak jakaś wyjątkowo wesoła osóbka spaceruje sobie po błoniach. Był to blond włosy chłopak, który od razu rzucił mu się w oczy. Hm, a może to była jego oczojebna zielona kurtka? Ridż z uwagą obserwował kolejne poczynania chłopaka. O dziwno zobaczył, że zbliża się do miejsca, gdzie siedział. Nie powiem, że był tym zawiedziony. Wręcz przeciwnie, bo ucieszył się na czyjeś towarzystwo. Gdy nieznany mu blondas (hi,hi) zbliżył się do gruszy i przywitał się, Ridge zauważył, że to nie był wcale jakiś tam brzydal, ale chłopak o bardzo ładnych i łagodnych rysach twarzy. Uznał także, że na pewno nie był on Ślizgonem. Zbyt miły. Na inteligentnego też nie wyglądał, więc musiał być Gryfonem lub Puchonem. Och, jaki Ridż byłby szczęśliwy, jakby się okazało, że oboje są z tego samego domu. Ojć, ojć! Czyżby się zakochał? - Cześć - Powiedział, starając się odrzucić smutek i uśmiechnąć jak najszerzej. - Ridge jestem - Przedstawił się ładnie, chcąc brzmieć nonszalancko a jednocześnie uwodzicielsko. Hm, huśtawka była duża. Może zmieściliby się się tu we dwójkę?
Pewnie, ze nie brzydal! Swoją drogą, Ianek wbrew woli musiał przyznać, ze Ridżowi też mało brakuje (oczywiście nic nie brakuje, jednak te głupie 75% hetero Ianka...). Stojąc tam i promieniując szczęściem nawet przez myśl mu nie przeszło, że chłopak mógłby zareagować negatywnie. Bo tylko na prawdę niewydarzeni ludzie nie dostrzegają w Ianku tego Czegoś. Ian już myślał, że chłopak mu nie odpowie. A może jest niemową? A może ma chrypę i nie może mówić? A może jakiś drań rzucił na niego zaklęcie odbierające głos? O Boże, o Merlinie, o jejku, kurczem! Ridż (jak się okazało) przemówił. O ja cię. Jaki on ma męski głos! I taki piękny uśmiech! A w ogóle imię! Ridż jest takie, no takie.....(gdy Iankowi braknie słów jest z nim coś nie tak) jejku. Chwila. Ian. Zachwycasz się jak stuprocentowy gej! Właśnie chłopak sobie zdał sprawę ze swojej drugiej, homo-osobowości. Pewnie będzie miał teraz rozterki, co prowadzi do rozdwojenia osobowości! Kurczem. Jesteś mężczyzną Ianie. Nie panikuj. Po chwili dotarło do niego, że nic nie mówi i pewnie ma bardzo głupią minę. Musi coś powiedzieć! Ale co? Gryfon zauważył, że Ridż patrzy na wolny kawałek huśtawki i jakby trochę się przesuwa... - Mogę się dosiąść? - Spytał słodko. A jak chłopak odmówi? Kurczem. Najwyżej odejdzie z tego miejsca ze świadomością, że tutaj kiedyś ktoś nie posunął się i nie pozwolił razem się bujać. Straszne. Bardzo straszne.
Och tam, te głupie procenty! Liczy się je tylko w przypadku alkoholu, a nie orientacji, ot co. Proszę się nad tym ładnie zastanowić. Ridge patrzył na towarzysza, który wyglądał na dość zamyślonego. O czym myślał, nie wiedział. Ale miał ogromną ochotę to sprawdzić, dlatego przybrał wzrok "słodkiego, rentgenowskiego spojrzenia", jak to on nazywał, o. Mrał, a do tego jak Ian seksownie wyglądał z taką zadumką! Normalnie cud, miód i orzeszki. Ale chwileczka, nie rozpędzajmy się, bo panu Johansonowi zaraz pocieknie ślinka. Chłopak natychmiast wrócił do swojej poprzedniej miny i przesunął się jeszcze bardziej tak, aby jego towarzysz mógł się zmieścić obok niego. - Oczywiście - Odpowiedział machinalnie, poklepując wolną ręką miejsce obok siebie. Odczekał trochę, aby chłopak usiadł, a potem podjął jakiś konkretny temat. - Widzę, że ci wesoło. Ciekawe, z jakiego powodu - zaśmiał się, odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby, a do tego... całkowicie "niechcący" zatarł lekko dłonią o kurtkę chłopaka. Cóż, jak to się mówi - niewinny gest jest najbardziej rozpoznawalny. Teraz dla odmiany Ridż marzył sobie, aby już i tak mała przestrzeń między ich ramionami jeszcze bardziej się pomniejszyła.
Ukochana nie była w najlepszym humorze, można nawet powiedzieć że ogarnął Ją tragiczny, ale było już za późno by się wycofać. Spokojnie czekałem aż się mnie obejmie, a kiedy się to stało wstałem powoli i podszedłem ku drzewu. - Nic szczególnego zaraz znajdziemy się na jednej z gałęzi, niezbyt wysoko więc się nie martw. - odpowiedziałem z lekkim rozbawieniem w głosie. Gdy skończyłem mówić moje ręce dotknęły kory i wspinaczka się rozpoczęła. Nie było to aż tak trudne przynajmniej dotarcie do najbliższej gałęzi która była w stanie utrzymać nas oboje. Bezpieczeństwo Płomyczka było dla mnie priorytetem, więc wspinaczka trochę zajęła, ale wreszcie dotarliśmy na miejsce. Siedzieliśmy obok siebie, a ja spoglądałem w dal. - Nigdy nie wspinałem się na drzewa, w moich stronach to ogromna rzadkość. Pamiętam jak byłem małym dzieckiem mama czytała mi pewna opowieść, o dzieciach mieszkających w domku na drzewie od tam tego czasu zawsze chciałem wspiąć się na jedno z nich. Szczególnie z niezwykle bliską mi osobą. - spojrzałem na ukochaną i położyłem rękę na Jej dłoni. - Wybacz, że poprosiłem byś mi towarzyszyła akurat teraz.
Margaret nie było zadowolona z tego, co chce zrobić Yavan, ale wiedziała, że jakiekolwiek słowa protestu i tak nic by nie dały. - Dobra, nie Martwię się. - Powiedziała tylko. Jej głos brzmiał beznamiętnie. Ona sama nie wiedziała dlaczego. Dziwiła się sobie. Kiedy chłopak podskoczył dziewczyna wstrzymała oddech, po czym z jej gardła wydobył się cichy pisk. Aż takiego dziwnego uczucia się nie spodziewała. Zamknęła mocno oczy,. Nie chciała widzieć tego wszystkiego. Po chwili poczuła, jak ją chwyta wisiała w jego ramionach. Poczuła, że siedzi na gałęzi. Ostrożnie otworzyła oczy. - No pięknie. - Mruknęła. - Chcesz, żebym dostała zawału? - Wczepiła się w drzewo tak mocno, jak tylko pozwalały jej na to siły. Zaczął opowiadać o swoim dzieciństwie... Gryfonka z trudnością przełykała ślinę. Miała wrażenie, że za moment się stąd ześlizgnie. - Nie ma sprawy powiedziała z lekką chrypą.
Cała sytuacja może i byłaby zabawna, ale to nie był ten moment zrozumiałem to poniewczasie. Zakląłem w duchu i zwróciłem się do ukochanej. - Oczywiście nie chciałbym by Ci się coś stało. Przepraszam za tak gwałtowne przeżycia, już schodzimy chociaż tym razem sposób pozostawię Tobie. - nie wiedziałem co się dzieje z Płomyczkiem, a może wiedziałem i frustrowała mnie moja nie moc. Sam nie wiedziałem jak było naprawdę, ale czułem niemiły ucisk w klatce piersiowej. - A więc możemy wrócić tak jak weszliśmy, jest to najdłuższy sposób, lub zeskoczyć to tylko trochę ponad dwa metry więc nie powinno być problemu, wezmę Cię na ręce i skoczę na dół. Więc jak? - mam nadzieję, że nie zezłości się na mnie, a może lepiej by było gdyby tak zrobiła. Z niepewnym spokojem oczekiwałem odpowiedzi Margaret.
Margaret nawet na niego nie spojrzała. - Nic mi się nie stanie, spokojnie. - Powiedziała wpatrując się przed siebie. Miała taki mętny wzrok... Kiedy wymienił propozycje zejścia z gałęzi, podniosła wzrok i uśmiechnęła się jadowicie, po czym z wielką gracją zeskoczyła z gałęzi, na której jeszcze przed momentem siedziała. - Potrafię sama. - Mruknęła jakby do siebie, ale tak, żeby Ślizgon także ja usłyszał. Nie lubiła być zależna od kogoś. Uważała się za silną kobietę, która ze wszystkim potrafi dać sobie radę sama. Na każdym kroku starała się to udowodnić.
Jadowity uśmiech mnie zaskoczył, trudno opisać co czułem kiedy go ujrzałem. Moje wargi wygięły się w niewielki łuk, uśmiechałem się? Na to wyglądało! Zeskoczyła nie robiąc sobie przy tym żadnej krzywdy, zaskakujące przynajmniej trochę. Jej ruchy były pełne gracji i siły, nie pozostało mi nic innego jak tylko podążać za ukochaną. Zeskoczyłem najciszej jak tylko mogłem i oparłem się o drzewo z uwagą obserwując Płomyczka, zdawało mi się że w niej samej płonie nieograniczony płomień który chce się wydostać na zewnątrz ale nie potrafi, a może było przeciwnie? - Odprowadzę Cię do dormitorium, chyba że chcesz się gdzieś udać i pobyć w samotności. - powiedziałem cicho lecz stanowczo. Czułem że potrzebuje pobyć sama, a tak nie chciałem Jej opuszczać.
Margaret podniosła na niego wzrok. Wzięła kilka miarowych wdechów. W tym momencie wszystko ja irytowało. Najchętniej przebiegłaby teraz kilka kilometrów. Byleby tylko nie myśleć o niczym. - Zrób jak chcesz. - Prawie warknęła. Dopiero po chwili to do niej dotarło. Rzuciła się Yavanowi w objęcia. - Przepraszam, nie chciałam. Nie zostawiaj mnie. - Zaczęła mówić brudząc go swoimi łzami. Całą twarz skryła w jego klatce piersiowej.
Czule przytuliłem ukochaną do siebie i pozwoliłem Jej płakać. Czasami łzy pomagają, miałem nadzieję że w tym przypadku właśnie tak będzie, jeśli nie za raz to może jutro Płomyczek poczuje się lepiej. - Nic się nie stało, tym się nie przejmuj. - powiedziałem cicho, a moją ręką dotknąłem głowy Płomyczka, delikatnie głaszcząc. - Nigdzie się nie wybieram. - mój głos był spokojny...przepełniony miłością. Bolało mnie, że Margaret tak cierpi, a ja nie byłem w stanie wiele na to poradzić. Pocałowałem Ją w główkę i tuliłem do puki uznała że tego nie potrzebuje.
Margaret trzęsła się w ramionach Yavana. Nie potrafiła wykrztusić ani jednego słowa przez szlochy, które mimowolnie wydobywały się z jej ust. Tak bardzo nie chciała, żeby ją zostawiał. Nie przeżyłaby tego. Przecież kocha go najmniej na świecie. Nie chciała też, żeby musiał patrzeć na nią właśnie taką jak teraz: rozbeczaną i słabą. Otarła szybko łzy. Musiała się opanować choćby na kilka sekund. - Muszę iść. - Powiedziała krótko. Teraz miała ochotę tylko położyć się w dormitorium i ryczeć do samego rana. - Kocham cię. - Szepnęła, po czym wybuchnęła głośnym płaczem, odwróciła się na pięcie i zaczęła podążać w kierunku zamku. Miała nadzieję, że dwa ostatnie słowa wypowiedziane przez nią do Ślizgona pozwolą mu kochać ją dalej. Przynajmniej na razie.
Margaret szybko się opanowała, przynajmniej na tyle by powiedzieć kilka słów. Widziałem jak jest Jej ciężko przechodzić przez całą sytuację, więc bez oporów pozwoliłem wyswobodzić się Płomyczkowi z moich ramion, nie zamierzałem niczego utrudniać. Potrzebowała chwili spokoju i samotności, nikt nie chce być oglądanym kiedy łzy same pojawiają się w oczach. - Kocham cię. - kiedy usłyszałem te słowa, a ukochana odwróciła się i skierowała ku szkole, zareagowałem błyskawicznie, przytuliłem Ją do siebie. Jej plecy przylegały do mojego ciała. - Ja Ciebie też kocham Płomyczku. Pozwól że pójdę z tobą do dormitorim. - powiedziałem cicho i szybko puściłem Margaret robiąc krok w tył. Chciałem być jak najdłużej przy Niej w tych dziwnych chwilach jakie przeżywała, ale to właśnie do Niej należała decyzja.
Poczuła jak Yavan przytula się do niej. - Yavan, nie chcę, żebyś patrzyła jak płaczę, a będę płakać. - Powiedziała, kiedy spytał czy może pójść z nią. Nie chciała tego. Bardzo nie chciała. Wiadomo, że chciał być opiekuńczy i rycerski, ale w tym momencie Margaret wcale tego nie potrzebowała. Nie chciała reagować gwałtownie. Pomału i delikatnie obróciła się w jego stronę, podniosła głowę i spojrzała mu głęboko w oczy. - Proszę. - Szepnęła bezgłośnie. Ciepła, słona łza spłynęła po jej policzku.
Delikatnym ruchem otarłem spływającą łzę z twarzy Płomyczka. Przymknąłem oko na niewielką chwilę i pogodziłem się z decyzją Margaret. Nie było innego wyjścia w tej sprawie to właśnie Ona miała ostatnie zdanie. - Dobrze, wybacz że naciskałem. - spojrzałem z uczuciem na ukochaną i pozwoliłem by odeszła spokojnie do szkoły. Kiedy już się odwróciła zacisnąłem pięści najmocniej jak potrafiłem, podziwiałem Jej siłę i determinację. Jeszcze chyba się nie zdarzyło bym postawił na swoim odkąd znam tą kobietę, tak niezwykła z Niej osoba. Będę musiał wszystko to odreagować dzisiaj, ale na to jeszcze miałem czas, teraz odprowadzałem wzrokiem ukochaną.
Udręka. To słowo zdecydowanie najlepiej określi jego stan ducha. Jedynym sprzymierzeńcem chłopaka stał się pogoda, ni stąd ni zowąd z ciepłej i słonecznej stała się adekwatna do jego charakteru-ponura i chłodna. Generalnie tak aura najlepiej przyświecała wewnętrznym dyskusjom, przynajmniej wedle panicza Lightwooda. Choć trzeba przyznać, że i tak było na tyle ciepło by inni mogli spacerować w najlepsze, tylko ta aura jakaś taka inna… James snuł się jak nocna mara zewsząd otaczając się swoistymi murami, na jego twarzy grymas niezadowolenia znikał tylko wtedy gdy miał być zastąpiony czymś odrobinę bardziej wyszukanym. Tak wygląda człowiek którego życie posypało się niczym domek z kart. Stanowiły niemal książkowy przykład średniowiecznego człowieka, zamartwiający się asceta który by odkupić winy gotowy jest odebrać sobie wszytko. Żałował tylu rzeczy, że nie sposób wyliczyć ich na palcach jednej ręki. Cały czas myślał o dniu wypadku, to zabawne ale nadal nie mógł się z tym pogodzić i nie chciał, wiedział, że nie tylko nie może ale też nie che zapomnieć, dzięki temu miał jakiś cel, chciał robić wszystko by pokazać ciotce, że dobrze wykorzysta daną mu szansę. Przemierzał zielone błonia Hogwartu, aż dotarł tutaj. Przed nim w pełniej okazałości stała Grusza, prężąc swą rozłożystą koronę ku słońcu, na niej zawieszono standardowo huśtawkę. Po chwili jego nozdrza wypełniły się słodkawym zapachem. Kwiaty. Było ich teraz pewno i bez wątpienia swoją różnorodną paletą barw zachwyciłby niejednego. Usiadł na trawie, plecy opierając o pień drzewa. Zamkną na chwilę oczy delektując się tą chwilą spokoju, którego na razie nikt nie śmiał mu zachwiać. Ciotka na pewno z dezaprobatą przyjęłaby wiadomość o takim odsuwaniu się od ludzi się z jego strony, wciąż sądziła, że to pod wpływem wydarzeń z przyszłości jest taki oschły i dziwny. Nic podobnego, jak każdy miał gorsze dni i potrzebował samotności. Zdarzało mu się śledzić ludzi w działaniu i analizować dokładnie ich zachowanie. Często kierowały nimi sprzeczne emocje ale efekt zawsze był ten sam- chaos i pustka. Czasami dziwiły go ludzkie odruchy, choć w zupełności zachowywał się jak oni, tka samo głupio i bezmyślnie tracił nadzieję gdy najbardziej jej potrzebował i tak nie rozważnie jak wszyscy dokonywał wyborów. Jednak czy to nie jest najpiękniejsze w życiu, wolna wola i nauka na błędach? Czasem trzeba sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa czy też niesubordynacji wobec szeroko obranego systemu. Te wszystkie konwenanse były ja dla niego tylko po to by je łamać Lubił działać irracjonalnie; działając pod wpływem emocji czuł się sobą.
Tak jak planowala, wyszła na błonia. Nigdzie nie było wielkich tłumów. Widziała kilka par, ale nie chciała im przeszkadzać. Reszta była teraz na meczu, ona nie miała ochoty, wolała posiedzieć w ciszy i spokoju. Skierowała się w strone niewielkiej huśtawki pod gruszą, lubiła tam siedzieć, odpoczywać, relaksować się. Zaczęła delikatnie odpychać się nogami, wiatr zwiewał kosmyki włosów na jej piękne, smutne, niebieskie oczy, włosy pachniały czekolądą, którą Carmelle uwielbiała. Pod nosem nuciła Beatlesów- All U Need Is Love.
Nathan dalej nie mógł zrozumieć dlaczego napisał kuzynce, że może zabrać ze sobą tą swoją koleżankę. Przez to musiał nieść nie dwie, a trzy butelki Kremowego Piwa, a to nie należało do najwygodniejszych zajęć. Mógł oczywiście podnieść je w powietrze za pomocą czarów, ale czuł, że wtedy butelki źle by skończyły. Gdy doszedł pod Gruszę odłożył na bok piwa. Następnie usiadł w trawie, opierając się plecami o drzewo, zamykając oczy i wsłuchując się w odgłosy natury.
Pogoda dopisywała, więc Davis stwierdziła, że wybierze się pod tą Gruszę, tak jak to jej proponował Nathan w liście. Była nieco zdziwiona, że on jeszcze nie wie, że Melanie wyjechała, przecież to było w okolicach Świąt Bożonarodzeniowych! Brakowało jej, oj tak... gdy jeszcze Coldwater była w Hogwarcie bez przerwy odwalali jakieś akcje. Angie do tej pory pamiętała ich przechadzkę Wrzeszczącą Chatą. Przeżycie Niezapomniane. Dotarła ku umówionemu miejscu, jednak pod koniec już bardziej się skradając, tak by Roslen jej nie zauważył. Stanęła tuż przed nim zasłaniając mu słońce, które tak czy inaczej, musiało chociaż trochę padać przez jego zamknięte powieki. - Hey, Nath. - Uśmiechnęła się cwaniacko, gdy ten otworzył oczy. - Niestety nie mogłam wziąć Mel, bo wyjechała i to prawie pół roku temu. Szybki jesteś. - Warknęła żeby poudawać, że wspomnienie o przyjaciółce ją drażnią. - Nie mogłeś to wyjechać ty, a nie ona? - Zrobiła smutną minkę. Przesunęła się z pola widzenia blondyna i zajęła miejsce na huśtawce. - Pohuuuuśtasz mnie? - Zapytała głosikiem bezbronnej osóbki, którą zdecydowanie nie była.
Nagle mimo, że cały czas miał zamknięte oczy, zrobiło się jeszcze ciemniej. Otworzył je i zauważył przed sobą kuzynkę. Nigdzie jednak nie widział Puchonki, z którą miała przyjść. Po chwili dowiedział się dlaczego. - A skąd miałem wiedzieć? Na chwilę wyjechałem. - Spróbował ją zgasić. - Na święta. A ty czemu nie pojechałaś do wujka? Podniósł z ziemi dwie butelki Ognistego piwa i jedną rzucił pannie Davis, z nieco spóźnionym zawołaniem "łap". Dopiero po rzucie zrozumiał, że to była głupia decyzja. W sumie to w tej samej chwili ona wołała do niego żeby ją pohuśtał.
- Bo chciałam spędzić święta w Hogwarcie. Czasem fajnie tak, uwierz. - Kołysała się delikatnie na huśtawce. To w przód to w tył. Usłyszała "łap" i obejrzała się w kierunku głosu. Akurat huśtawka się cofnęła, gdy koło niej przeleciało Kremowe Piwo. Upadło na ziemię, a raczej na jakiś wystający z ziemi korzeń, rozbijając się na masę części i powodując huk. Teraz wszędzie było pełno szkła. Davis już miała zeskakiwać z huśtawki, ale zrozumiała, że może wpaść, na któryś z ułamków i rozwalić nowe buty, a przy okazji stopy. - Ty idioto! Dobrze jednak, że wziąłeś te trzy piwa. Tylko z tamtymi uważaj! - Pokiwała głową z niezrozumieniem. - Reparo! - Wycelowała w środek rozbitych części i butelka się poskładała. Niestety jej zawartość nie wróciła do flaszeczki. Tym razem blondynka zeskoczyła i sama wzięła sobie jedno z piw, uprzednio prosząc kuzyna o otworzenie, czego oczywiście jej nie odmówił. - A za co pijemy? - Zapytała odsuwając od ust piwo. Najpierw przecież toast!
Nie odmówił jej otworzenia butelki? Jak to nie? Popatrzył na nią jak na idiotkę, oznajmiając tym samym, że nie ma ochoty jej pomagać, ale wtedy wypomniała mu rzut butelką, która prawie w nią uderzyła. Dopiero wtedy jej pomógł. W sumie gdyby chciała, to z pewnością mogłaby i do tego użyć zaklęcia, ale nieee, ona wolała kogoś wykorzystać. Już dawno zdążył to zauważyć. Dziwne było tylko to, że większość nabierała się na jej sztuczki, a to na oczka. - Nie wiem... za ostatni rok w tej szkole? - Zaproponował.