Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob 16 Cze 2012 - 1:32, w całości zmieniany 1 raz
Szczerze mówiąc było jej obojętne za co się napiją. Chciała mieć jakiś powód, ale jaki to nie było ważne. Wzruszyła ramionami zgadzając się i przy okazji podrapała się po nosie. Uderzyli delikatnie butelkami i skosztowali piwa. Davis wzięła większy łyk od kuzyna, ale tylko dlatego żeby być lepszą. We wszystkim musiała się sparować, nawet w takich głupotach. To było śmieszne. - Tak btw, to myślę, że to nie będzie mój ostatni. - Stwierdziła patrząc w niebo. Gdy spuściła wzrok na blondyna od razu dodała resztę wypowiedzi, odpowiadając na nie zadane przez niego pytanie. - Nie, nie studia. Po prostu zostanę. Mam takie oceny, że nie ma szans tego poprawić.- W sumie oceny to jeszcze nie były tak fatalne, ale wagary robiły swoje. - Chodź, zwiniemy się gdzieś dalej, jakoś tu już mi się znudziło. - Machnęła na niego ręką wskazując jakiś kierunek i ruszyła żwawym krokiem.
Ostatnio zmieniony przez Angie Davis dnia Czw 9 Cze 2011 - 22:14, w całości zmieniany 1 raz
Pogoda była cudna. Taką, jaką uwielbiał, było ciepło. Chociaż z drugiej strony wydawało się, że w każdej chwili może nadejść burza, było parno i bezwietrznie. Ale to jakoś mu nie przeszkadzało. Ubrał na siebie tylko cienką, białą koszulę którą rozpiął zaraz jak opuścił mury zamku i luźne, krótkie, szare spodenki. No, i oczywiście nieśmiertelne trampki. Nie mógł wyjść w innych butach, chociaż było ciepło. Usiadł ze swoją kochaną gitarą pod gruszą. Chciał coś dzisiaj stworzyć, miał trochę wolnego czasu. Więc siedział, z gitarą na kolanach, tuż obok leżały kartki, na których starał się notować każdy kolejny chwyt, chociaż bardzo tego nie lubił. Wolał grać spontanicznie. Zamyślił się, spoglądając jednocześnie na błonia. Oh, jakże nie mógł doczekać się wakacji... Cały czas patrząc przed siebie zaczął grać melodię jednej z ulubionych piosenek, jednocześnie zmieniając co rusz coś w niej, tworząc coś na wzór swojej własnej melodii.
Wiecie co? Miała dość. Dość kompletnie wszystkiego. I to bez konkretnego powodu, ot tak. Nikt jej nie obraził, z nikim się nie pokłóciła... miała jeden z tych dni, podczas których bezpieczniej się po prostu do niej nie zbliżać. Nie, nie zbliżał jej się okres, nie zabrakło jej czekolady ani nic. Była najzwyczajniej w świecie znudzona. Marzyło jej się wpinanie po górach, nurkowanie w morzach, zwiedzanie pięknych krajów... Chciała jakiejkolwiek odmiany. Chociażby chwili uniesienia się ponad codzienność. Dlatego więc wybrała się w ten jakże słoneczny dzień na błonia. Kto wie, może znajdzie tu coś niezwykłego? Jakąś mapę prowadzącą do skarbu, krajobraz, który wprost TRZEBA narysować, miejsce, w którym będzie można się zapomnieć... cokolwiek! Byle coś innego niż zamek. Przeczesała ręką włosy, zagarniając je na bok. Z racji tego, iż było potwornie gorąco nie pozostało jej nic innego, jak założyć krótkie, materiałowe spodenki i top bez rękawów. Na plecach nieśmiertelny Stefan, a w nim koc oraz parę innych niezbędnych podróżnikowi przedmiotów. W tym krem z filtrem, bo uznała iż opaliła się już wystarczająco. Nogi zaniosły ją aż tutaj. W okolice gruszy, na której kiedyś przesiedziała niemal całą noc. Nieświadoma, iż pod drzewem ktoś siedzi, rozłożyła w jej cieniu koc i położyła na niego Stefana. Dopiero wtedy usłyszała melodię. Odwróciła się gwałtownie, zdziwiona, iż nie jest sama. Dopiero, kiedy poznała owego grajka, odetchnęła z ulgą. - Cześć Nami - uśmiechnęła się do niego delikatnie, zwyczajowo podchodząc do niego i dając mu całusa w policzek. Usiadła na kocu, chwilę przyglądając się chłopakowi, po czym stwierdziła, że chyba trochę mu przeszkadza. - Nie przejmuj się mną. Twórz dalej. Chętnie posłucham.
W pierwszej chwili tak zajął się gitarą, że nie usłyszał, że ktoś przyszedł. Na szczęście nie był to żaden idiota. - Courtney - Na jego ustach od razu pojawił się szeroki uśmiech. Cóż, teraz przynajmniej mógł się uśmiechać, i miejsce przekłutej wargi tak nie bolało. Buziak w policzek to było coś naprawdę miłego, szczególnie, że był od tak pięknej dziewczyny. Gdyby nie fakt, że już było gorąco, pewnie zrobiło by mu się jeszcze bardziej. - Ty mi w żadnym wypadku nie przeszkadzasz. - powiedział od razu, uśmiechając się figlarnie, teraz już z przyzwyczajenia trącając językiem kolczyk w wardze. - Wręcz przeciwnie, myślę, że będziesz moim natchnieniem. Jakby na dowód, zaczął grać, tym razem swoją własną wersję melodii do piosenki ,,You're beautifull" jednego z mugolskich wykonawców. Cóż, nie było to wyznanie miłosne skierowane do Court, przecież miał Simona, no ale... Nie dało się ukryć, że ta dziewczyna miała w sobie coś, co strasznie Namide pociągało.
- To ja. - Uśmiechnęła się do niego, kiedy wypowiedział jej imię. Dopiero teraz, kiedy spojrzała na jego usta, zauważyła, że... o mój Boże! Przekuł sobie wargę! Jak?! Kiedy?! GDZIE?! No... bo chyba nie wybrał się na nielegalną dla niego wycieczkę do Londynu, prawda? Dobra, kogo my próbujemy oszukać. Ale trzeba było przyznać, że pasował mu ten kolczyk. Gdyby Boris zrobił przekuł sobie brew/wargę to chyba by go zabiła! Ale Namiś może robić, co chce. Wszak to już nie dzieciak. Nie ma prawa mówić mu, co powinien zrobić, a czego nie. Okej, okej... Tygrysek też może, ale tu akurat chodzi o coś innego, czego teraz nie chce mi się tłumaczyć, wybaczcie. Ona natchnieniem? No cóż... nigdy nie podejrzewała, że kiedykolwiek coś takiego usłyszy... ale kto wie, może to i prawda, a nie tylko puste słowa, które miały wywołać uśmiech na jej twarzy. Zresztą... z tego, co pamiętała, to Namiś nie kłamał. Położyła się na plecach, wsłuchując się w melodię, którą mimo, iż była zmieniona od oryginału, rozpoznała. I tu znów kąciki ust powędrowały do góry. Przyjemnie się tego słuchało. - Mówiłam ci już, że masz talent? Na pewno tak. Ale na wszelki wypadek powtórzę - masz przeogromny talent muzyczny. - Mówiąc to oparła się na łokciach, by móc ujrzeć chłopaka. Cóż... mapy skarbów nie znalazła, ale i tak zapowiadało się miłe popołudnie.
- Wiem, wiem... - odparł nieskromnie. Przecież taki nie był. Wręcz przeciwnie. Nie był wyjątkowy, nie był jakoś nieziemsko przystojny (ale nie-przystojny też oczywiście nie był!), nie był "ślizgonem" z krwi i kości, a jedynym jego talentem, był zmysł muzyczny i piękny głos. Chociaż tyle. A skoro tylko tyle potrafił, to tym właśnie się chwalił. - Wiem, i dlatego zaraz jak skończę szkołę to rozpocznę moją wielką karierę zajebistego artysty. No, muszę jeszcze tylko wymyślić coś własnego. - dodał ze śmiechem. Tak, to był jego problem. Miał świetny głos, potrafił grać, na wielu instrumentach nawet... Ale miał niestety problem z wymyśleniem czegoś własnego, oryginalnego, co stanie się światowym hitem. Ale i tak wierzył, że w końcu coś wymyśli! - Drugiego gitarzystę już mam, może skusisz się na perkusje? - spytał, przypominając sobie, że Courtney wali w bębny. To była luźna propozycja, na razie raczej w sferze marzeń... Ale Namiś lubił tak sobie fantazjować o sobie i swoim przyszłym zespole...
- Oczywiście, że wiesz. - Zaśmiała się. Wszak była nie pierwszą osobą, która mu to mówiła. Poza tym... chłopak nie należy do najskromniejszych, chociaż próbuje to ukryć. Ale nie z nią takie numery, przecież odkąd pamiętała, widziała więcej, niż powinna. Jakaś dziwna umiejętność wczuwania się w drugą osobę, choć nie zawsze by tego chciała. - Gratuluje ambitnych planów. Ja na razie zatrzymałam się na piwnicowej szkole rodzenia. Ewentualnie mogę też zostać ogrodnikiem. Albo hodowcą. Ale wiesz... zapewne i tak skoczę na tym pierwszym - uniosła dwa razy brwi do góry, uśmiechając się przy tym beztrosko. Właściwie... nie myślała o przyszłości. Przecież jest zbyt wiele zmiennych, niewiadomych... nie warto przejmować się tym, co będzie za parę lat. JESZCZE NIE TERAZ. Dopiero, kiedy to nadejdzie. - Hmmm... no nie wiem, nie wiem. MOŻE się skuszę... - Mrugnęła do niego figlarnie, przechylając głowę na bok. - Kim jest ten szczęściarz?
- Plany zawsze warto mieć. Jasne, wszystko się jeszcze może zmienić, ale... O, najważniejsze, to mieć marzenia i do nich dążyć, o! - dodał, już samemu śmiejąc się ze swojej, jakże dziecinnej, gadki. Bo taka właśnie mu się wydawała, strasznie smarkata. Ale on, w przeciwieństwie do dziecka, wiedział już, miał nadzieje, że uda mu się to marzenie zrealizować. Na moment przestał grać, kiedy usłyszał o "szczęściarzu"... Nie był pewien, czy Court pyta o gitarzystę czy o Simona, chociaż to oczywiście była jedna i ta sama osoba. - Simon Lewis, siódmy rok... W każdym razie, no... Tak, można powiedzieć, że połączyła nas miłość do muzyki i... i nie tylko. - dodał. Nie był co prawda dla niego to zły temat, aby musiał być nieśmiały, szczególnie, że rozmawiał przecież z Cortney! ... No, ale to było trochę dziwne, szczególnie, że przecież ta dziewczyna tak strasznie mu się kiedyś podobała... Kiedyś? Nadal mu się podobała!
- Może i tak. Ale wiesz… po co marnować czas na snucie planów, które nie mają pokrycia w rzeczywistości? Znaczy… chodzi mi tu o przyszłość. Marzenia nie wliczają się w stratę czasu, a wręcz przeciwnie. Taak, to dość dziwne. – Uśmiechnęła się, trochę jakby przepraszająco, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Wszak przepraszają tylko słabeusze… przynajmniej jej zdaniem. Ale ona jest dość specyficzna, jeśli chodzi o charakter, więc niech się nikt nie dziwi, jeśli jej nie zrozumie. - Hmm… chyba go nie znam. Trzeba to zmienić! Jedziecie na wakacje? Te organizowane przez szkołę? Kochasz go? A on ciebie? – Taak, można powiedzieć, że zasypała go gradem ciekawskich pytań, czego robić nie powinna, ale cóż… taka była. Jednak szybko się zorientowała, że głupio wyszło i odwróciła na chwilę wzrok. – Ups… nie powinnam pytać o takie rzeczy. Prze… I dalsza część tego wyrazu mnie przeszła jej przez usta. Kortni trafiła na blokadę, której przejść jeszcze nigdy nie zdołała. Blokadę jej dumy honoru, z tym że obydwie cechy były u niej aż zbyt aktywne. Tak samo jak ciekawość zresztą.
- Cóż, lubię "marnować czas" w takim razie. - przyznał szczerze. O tak, rozmyślanie o przyszłości było jednym z jego ulubionych zajęć, szczególnie ostatnio. Nawet wpadł na pomysł, aby rzucić szkołe i już teraz rozpocząć swoja karierę! ale... ojciec najprawdopodobniej by go zabił. Poza tym, został tylko rok nauki, tyle przecież jakoś przeboleje! Kiedy znalazł się pod gradobiciem pytać Cortney, w sumie... nawet go już to tak nie speszyło. Nawet w pewien sposób pochlebiało mu zainteresowanie przyjaciółki. Zauważył jednak, jak się zacięła... Cóż, duma! Na szczęście bez uprzedzeń. - Spokojnie, to nic. Tak, jedziemy na wakacje, chociaż z tego, co wiem, ma dojechać jakiś czas później. No... i wiem na pewno, że on kocha mnie... No i ja... ja chyba też go kocham. - powiedział cicho. Oh, "chyba"?! Naprawdę to powiedział? Ojj, tak nie powinno być... Powinien być przecież pewien, prawda?! No, ale słowo się rzekło!
- A ja nie lubię. Nie w ten sposób. Przyszłość na jakiś sposób mnie przeraża, choć przecież nawet dzień jutrzejszy nią jest. A to nie znaczy, że boję się jutra. Bo tak nie jest. Boję się , co będzie za 70 lat, jeśli w ogóle tyle przeżyję. Wolę się nie zastanawiać, jaka choroba ogarnie moje ciało czy psychikę. – Wzruszyła ramionami, pokazując tym samym swoją bezradność wobec takich spraw. Nienawidziła niepewności, dlatego też starała nie myśleć o przyszłości, ona jest jedną wielką tajemnicą. No ba, że duma! Przecież nie da sobie w kaszę dmuchać. Może i kiedyś powinna przepraszać… nie robiła tego jednak, a to dlatego, że zbyt długo pielęgnowała owy mur, który obecnie nie pozwalał jej wypowiedzieć tych 11 liter. - Dzięki – cholera, jak dobrze, że nie kazał jej zmuszać się kolejny raz do powiedzenia chociaż części tego zakazanego słowa. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Chyba? Złapała go za słówko, chociaż na początku nie zamierzała. Ale cóż… coś kazało jej wręcz się o to zapytać. Przyczepić się jak rzep psiego ogona. - Masz wątpliwości?
- No... ,,chyba". - przyznał cicho, chociaż sam już niczego nie był pewien. - Może to nie wątpliwości... Wiesz, mimo wszystko to słowo jest dla mnie bardzo ważne, "kocham cię" nie mówi się byle komu. No, a jemu to powiedziałem... Więc to nie wątpliwości tylko... - zaciął się bo... nie bardzo wiedział, co ma niby teraz powiedzieć. Kochał Simona, tego był pewien. - Tylko, no wiesz... Tak świetnie nam się układa. Teraz, kiedy jeszcze jesteśmy w szkole, już planujemy, co będziemy robić później, że razem spędzimy wakacje, że zamieszkamy razem, że poznamy swoich rodziców, że "coś" ... Nigdy nie byłem jeszcze z nikim w ten sposób... To znaczy, byłem, raz, ale to jednak szybko minęło... - poprawił się. W końcu jego miłość do Katherine Butterline była naprawdę silna, wtedy, no i także prawdziwa, chociaż może nieco bardziej "szczeniacka", ale jednak! - To trochę przytłaczające. - przyznał cicho, na nowo zaczynając grać. Chciał się jakoś samemu rozweselić, więc grał wesołą, energiczną melodię. - Ale staram się myśleć nadal o tym, jako o czymś dobrym. Nie jestem aż takim super optymistą, ale wierze, że będzie dobrze.
Spojrzała na niego z powątpieniem, choć na razie powstrzymała się od jakichkolwiek uwag. Niech się wygada… potem powie mu o swojej mądrości życiowej i zgrabnie zmieni temat… tak, jak tylko ona to potrafi. Zacznie coś gadać o pogodzie, jaki to świat jest piękny, co też ostatnio za kraj widziała… albo opowie mu o turnieju… o tym, że bierze w nim udział trzech jej przyjaciół, że trzyma za nich kciuki i tak dalej. Cokolwiek… byle tylko poprawił mu się humor i przestał myśleć o takich ważnych sprawach. Bo im człowiek więcej myśli, tym gorzej. Tak to już bywa… nachodzi więcej wątpliwości i wtedy droga do zwątpienia całkowitego jest krótsza niż stąd do zamku. - Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się, czy kochasz kogoś, przestałeś go już kochać na zawsze. Nie mówię, że w twoim przypadku też tak jest. Możesz być wyjątkiem, który potwierdza regułę. – Spojrzała na niego uważnie, starając się rozpoznać, co tak naprawdę w nim siedzi. – Boisz się, że wszystko się zepsuje? Że minie i wtedy będziesz cierpieć? Tak… tak jak ostatnio? Po chwili zastanowienia przysiadła się koło niego i objęła go ramieniem. - Może i mówię, jakbym miała około czterdziestki, ale podróżując często słyszę wiele mądrych słów. I wiesz… nie wolno bać się miłości, bo to tak, jakbyś bał się życia. A kiedy ktoś boi się życia, jest już w połowie martwy. Strach jest całkowicie ludzkim uczuciem, ale zawsze ma krótkie nogi. – Chwyciła go za brodę i zmusiła go, żeby spojrzał jej w oczy. - Pamiętaj. Uśmiechnęła się szeroko i puściwszy jego brodę podniosła się w podskokach. - Strasznie ładna dzisiaj pogoda, nie sądzisz? – Spytała beztrosko, przechylając głowę. Jakby w odpowiedzi na jej pytanie gdzieś niedaleko zagrzmiało.
Słuchał Court cały czas, bardzo uważnie, co mu się często nie zdarza. Słuchał, i uśmiechał się jednocześnie. To było strasznie mile z jej strony, że tak próbowała go pocieszyć. A trzeba zaznaczyć, że mówiła wielkie mądrości, same mądre słowa! Kiedy skończyła, powiedział tylko. - Masz całkowitą racje. Nie boję się. To tylko takie dziwne przemyślenia. No i... myślałem, że to kłamstwo ma krótkie nogi? - zaśmiał się. Zanim dziewczyna się podniosła, pochylił się i cmoknął ją lekko w policzek. - Dzięki. Naprawdę. Zaśmiał się znowu, słysząc jakże błyskotliwą zmianę tematu. Cieszył się jednak, że zdążyli porozmawiać, od razu zrobiło mu się lżej na serduchu. - Tak, pię... - zaczął, ale wtedy, właśnie w tej chwili usłyszał gdzieś w oddali grzmot. - Cóż, teraz jest piękna... Ale lada chwila to się zmieni... - jego głos był nieco drżący... Nie przepadał za burzą, a już na pewno nie lubił być na zewnątrz, kiedy była taka pogoda.
Usłyszenie jakichkolwiek mądrych słów z jej ust było rzadkością, więc Namiś może czuć się zaszczycony, iż poznał, że Kortni też ma mózg. Może i to nie przekłada się na oceny, ale zawsze coś. Swoją drogą, chyba coś jej się stało, bo ostatnio coraz więcej swoich przemyśleń uzewnętrznia, czego wcześniej nie robiła wcale. - Pamiętaj, ja zawsze mam rację – mrugnęła do niego zaczepnie, uśmiechając się pod nosem. Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie to mugolskie przysłowie. – Możliwe, możliwe… ale to nie zmienia faktu, że strach do niczego nie prowadzi. No i nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie. Tak, tak… wiadomo przecież, że dziewczyna jest miszczem w błyskotliwych zmianach tematu. Nie oszukujmy się… drugiej aż tak utalentowanej w tym kierunku osoby nie znajdziecie. - Nie lubisz burzy. – Stwierdzenie, Nie pytanie. Wyczuła to z jego drżącego głosu. – W takim razie, chodźmy do zamku na gorącą czekoladę. I nie pytając go o zgodę zgarnęła wszystkie swoje manatki do Stefana i chwyciła Namidę za rękę, ruszając do kuchni.
O mamusi ale piękna pogoda! Az się chce śpiewać. Niby rok szkolny już się zaczął,a jednak nadal trwały wakacje. Gerard obudzony pięknymi promykami słońca, ubrał się, uczesał, generalnie zadbał o siebie i wybył na błonia.Gdzieś w kieszeni jego ognisto czerwonych rurek czaił się Kevin który tez miał ochotę na spacer po błoniach.Gdyby nie to ze przez całe dwa miesiące pomagał Helen uprawiać jej konwaliowy ogród, pewnie udałby się w pobliże cieplarni, a w takim wypadku po prostu włóczył się po zielonym terenie. Gdy nogi naszego gryfona odmówiły posłuszeństwa, doszedł do huśtawki. Pierwszy raz ja na oczy widział, ale aż pisnął na jej widok. Huśtawka w na błoniach to co Gerardzik lubi najbardziej. Wiec chyba jasne jest dla wszystkich ze dopadł deseczkę przywieszaną sznurkiem, na drzewie i zaczął się huśtać gadając do Kevina który usiadł mu na ramieniu. Wbrew pozorom Kevin był bardzo inteligentnym stworzeniem i nadawał się do wszystkiego... Po za nieroznoszeniem poczty, bo nie dostał skrzydeł. Co za pech....Chłopak tak wiec kompletnie bezwiedne zaczął śpiewać, coś co przypominało składankę rożnych najróżniejszych piosenek, a Kevin wtórował mu głośnymi piskami.
Lodowa komnata? Ależ skąd! Po co marnować taki ładny dzień? Adelaide nie miała zamiaru marznąć w lochach, dlatego szybko wybrała się na błonia. Słońce przyjemnie grzało, ptaszki śpiewały, było totalnie kompletnie uroczo, ale nie było tęczy, nad czym ubolewała Puchonka. Mogła iść do Tęczowego Pokoju, o którym ktoś jej wspominał, ale wyszła już na zewnątrz i nie miała ochoty wspinać się po schodach taaaak wysoko. Dlatego wybrała spacer, nie planując konkretnego celu. Najwyżej zawróci, albo sobie gdzieś usiądzie. Takim sposobem przyplątała się pod gruszę, na swoją ulubioną huśtawkę. Miała zamiar rozbujać się wysoko, tak jak najbardziej lubiła, ale doszedł do niej niezaprzeczalny fakt, iż jej miejscówka jest zajęta. - Za... - "...łożę się, że zejdziesz jak prawdziwy dżentelmen i dasz mi się pohuśtać!" pewnie, nie znała chłopaka i już będzie prawiła takie mądrości. Zrezygnowała z tych słów póki nie było za późno i zreflektowała się. - Cześć! - powiedziała, energicznie machając ręką. - Adelaide - przedstawiła się. - Adele, Adela, Aide, jak wolisz - dodała. - Ładnie śpiewasz - palnęła z uśmieszkiem, nie mogąc się powstrzymać. Nie wyglądał jej na Ślizgona, może uda jej się ujść żywo? Chyba jej nie zje? Emanował raczej tęczą, niźli wampiryzmem. Dobra, wróć, miał w sobie coś z wampira, ale ogółem rzecz biorąc nie sprawiał wrażania groźnego.
Piosenka miała coraz mniej sensu, ale kogo to tam interesiło? Najważniejsze żeby śpiewać. Gerard tak pochłonięty tym właśnie śpiewaniem nie zauważył długowłosej blondynki, i gdyby nie Kevin pewnie zszedłby na zawał, ale piskanie przeraźliwe jego małpki i schowanie się za jego koszulkę. Gryfon przyjrzał się dokładniej dziewczynie która jednym słowem była śliczna: -Gerard, ewentualnie Gerard, zawsze możesz jeszcze powiedzieć do mnie Gerard-wyszczerzył się do niej. Kiedyś już ja widział, chyba na śniadaniu w Wielkiej Sali przy stole Puchonów.- Mogę mówić do Ciebie wszystkim na zmianie-uśmiechnął się ponownie. Znów włączało się jego ADHD, i wieczny zaciesz. -Dzięki, to po mamusi-i pościł do Adeli oczko. Schlebiało mu jak ktoś zachwycał się jego głosem ,a szczególnie dziewczyny.
Puchonka nie za bardzo zwracała uwagę na sens piosenki, dlatego też nie miał się zupełnie czym przejmować, ważne, że śpiewał. Dziewczyna lubiła muzykę, a ten oto osobnik miał bardzo ciekawy głos, więc wypływały z tego same korzyści. A jak wiadomo - jeśli są korzyści, raczej się na nie nie narzeka. Zaśmiała się rozbawiona, chłopak był bardzo energiczny, więc jego towarzystwo bardzo Adeli odpowiadało. I warto wspomnieć, że jej się spodobał, był przystojny, co nie umknęło jej uwadze. - Jasne, Gerard - powiedziała, wyszczerzając się. Ona niestety go nie kojarzyła, w tej szkole było zbyt dużo uczniów, choć jakby się przyjrzeć... gdzieś w tłumie na pewno jej mignął. - Dobry pomysł - skomentowała, siadając na trawie po turecku. - Uuu, założę się, że masz jeszcze jakieś talenty po innych członkach rodziny! - rzekła pewnie, podpierając brodę na splecionych palcach. Łokcie oparła na kolanach. - Tańczysz, grasz, pieczesz pizzę? - zapytała.
Chłopak przeczesał dłonią włosy. Kevin był pewien że nic mu nie grozi więc też wlazł mu na ramię obserwując dziewczynę która przysiadła sobie na trawie. Kevin ugryzł go w ucho co miało zapewne znaczyć, żeby on kurza stopa , zachował się jak na dżentelmena przystało, i puścił Adele na huśtawkę. Posłał nowej znajomej uśmiech i zagadnął: -Chcesz się pohuśtać?- nawet nie czekając na reakcje zszedł z drewienka i posadził swoje cztery litery na trawce.: - Gram na fortepianie, ale to zdolność nabyta nie rodzona. No i robię super hiper pyszne placki z ketchupem!-zaśmiał się wesoło- A Ty odziedziczyłaś coś ciekawego po swojej familii, po za nie kwestionowaną urodą?-uniósł zalotnie brew. Ahhhh te końskie zaloty Żerarda...
Kevin miał rację, Adela raczej nie była wielkim zagrożeniem. A dodatkowo, kiedy tylko zauważyła małpkę, od razu jej się spodobała. Dosyć oryginalne, jeszcze nie trafiła na nikogo z takim zwierzęciem, choć Hogwart był pod tym względem bardzo różnorodny... Sama marzyła o papudze, ale póki co zastanawiała się, czy to dobry pomysł. W końcu zwierzakiem trzeba się też zajmować, a Puchonka nie była do końca pewna, czy jej się to uda. Niemniej jednak kochała te kolorowe ptaki. Szczególnie te wielobarwne! Pasowałaby jej taka pociecha. - Dzięki - powiedziała, wstając z trawy i zajmując huśtawkę. - Łooo, musisz mi kiedyś zrobić! - skomentowała, huśtając się nisko. Trochę dziwnie by się czuła latając teraz jak szalona w dwie strony, kiedy rozmawiała z Gerardem. No nie powiem, schlebiał jej! - Ja, hmm, fotografuję i podążam za tęczą - rzekła, po krótkim zastanowieniu. - A po ojcu mam żyłkę do zakładów - dodała. - Znam dwa tańce indyjskieee... No i kocham papugi.
Jak zwykle Amelie samotnie przechadzała się po okolicach Hogwartu. I jak zwykle bez celu. Była niedziela, więc wydawać by się mogło, że tłumy uczniów spędzają pierwszy wrześniowy weekend poza zamkiem. Może i tak było, ale tu nie dotarł żaden z uczniów. No, może poza naszą Amelką. "I dobrze, że nikogo tu nie ma" - pomyślała Amelie. Usiadła na huśtawce i opierając głowę o linkę zaczęła lekko się bujać. Jej wzrok utkwiony był w jakimś dalekim punkcie wysoko nad jej głową. Lubiła czasem pobyć sama. Z dala od tych wszystkich ludzi, wyciszyć się, odprężyć i pomyśleć... Można by sobie pomyśleć, że jest typem samotniczki i nie ma ochoty na nowe znajomości. A przecież tak nie jest. Nie chciałaby być samotna. Nie chciałaby żyć bez przyjaciół. Przyjaciele są potrzebni. Aby się przed nimi otworzyć. Aby spędzać z nimi czas. Aby mieć komu się wygadać... Ale czy Amelie mówi o wszystkich swoich problemach przyjaciołom? Nie, raczej nie. Wspomni może coś, ale nie oczekuje pomocy. Radzi sobie sama. Ale nie jest samotniczką. Nie. Jest po prostu indywidualistką... Otrząsnęła się z tych myśli i spojrzała już przytomniejszym wzrokiem przez siebie. Przy takim podejściu do życia, można by sobie pomyśleć, że nie tylko jest samotniczką, ale także pesymistką. A przecież nie jest. I nie chciała sprawiać takiego wrażenia. Uśmiechnęła się sama do siebie i lekko odepchnęła się nogami od ziemi, sprawiając że huśtawka unosiła ją kilka centymetrów nad ziemią.
Anglia. Nic tylko deszcze i szare chmury, chociaż ostatnio pogoda raczyła zrobić sobie ze mnie żarty i wysunęła słońce na pierwszy plan. Ej, to że zrobiło się cieplej, nie znaczy, że nie można ponarzekać! Tiaa, nic tylko marudzę. Oj no, nudzi mi się! Nie ma z kim pogadać! Wszyscy się gdzieś ulotnili, nawet Lavrenty gdzieś polazł i nie mogę go znaleść. Ech... te człowieki. Zostawią cię w najmniej oczekiwanym momencie. Postanowiłam połazić po dworze, skorzystać z tego jakże wielkiego daru niebios w postaci tej jasnej, oślepiającej ciepłej kuli wiszącej na prawie bezchmurnym niebie. Dobra, koniec narzekania. Idę się pohuśtać. I tym optymistycznym akcentem skierowałam swe kroki w stronę wielkiej, samotnie rosnącej na środku błoni gruszy. Ludzie, powiedzcie mi, dlaczego ja mam tak wielkiego pecha? Oczywiście, ktoś tam musiał już być. Oczywiście musiał się huśtać. I oczywiście musiała to być Ślizgonka. No, i czemu bu nie, Amelie. Amelie, która raz zachowywała się jak każda normalna dziewczyna, by zaraz odejść z zadartym nosem arystokrackim krokiem. Geez... Każdy Ślizgon jest taki porąbany, czy tylko ja mam takie szczęście do znajomych? Dobra, tym razem nie dam sobą pomiatać. Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i wsadziłam ją do rękawa swetra. Tak na wszelki wypadek. Nadal szłam w stronę drzewa, myśląc intensywnie. Aż mózg mi kipiał. - Cześć Amelie. Chłodny ton zarezerwowany dla osób podpadniętych lub jakiśtam. W każdym bądź razie podeszłam do huśtawki i oparłam się i drzewo, zakładając ręce na piersi. Zastanawiało mnie to, czy i tym razem dziewczyna będzie chłodną arystokracją, czy może znów zmieni zdanie i będzie wesoła.
Usłyszała czyjeś kroki. Powoli zwróciła głowę ku ziemi i patrząc gdzieś w dal nasłuchiwała. Ale gdy tylko zobaczyła Eveline, na jej twarzy odmalował się wyraz ulgi. - Hej Eveline... W jej głosie nie było entuzjazmu. Ale nie było też niechęci. Lekki chłód, ale typowy dla Amelie. Zachowywała się normalnie. Obojętnie. Arystokratycznie. Widziała, że dziewczyna nie ma dobrego humoru, ale nie interesowało jej to. W końcu chyba nic jej nie zrobi, prawda? A nawet jeśli, to co z tego? I tak jej się potem oberwie. Amelie tak by tego nie zostawiła. Ale nie chciała denerwować koleżanki, wiedziała, do czego jest zdolna. Na jej twarzy pojawił się delikatny, nieco wymuszony, typowy arystokratyczny uśmieszek. Nie był to ani miły uśmiech, dodający otuchy i chęci, ani też pogardliwy czy coś w tym rodzaju. Po prostu uśmiech. I tyle.
Arystokracja. Wyniosłe lalusie myślące że są pępkiem świata. Hmm... Teoretycznie też jestem arystokratką z rodziny królewskiej wręcz, bo w Forli przecież od dawna rządzi rodzina Sforców, począwszy od Catheriny Sforcy, założycielki rodu. Ale w sumie... cała królewskość we mnie prawie zanikła. Może jest jeszcze jakaś rodzina dalsza od strony mamy, której nie znam, chociaż trochę mnie to nie obchodzi. Mój rodowód odszedł z matką 15 lat temu. I nic tego nie zmieni. Ale wróćmy na błonie, do zaistniałego zjawiska, zwanego potocznie "niezręczną ciszą". Wpatrywałam się chłodno prosto w piwne oczy dziewczyny. Szara burza przeciw brązowej oazie spokoju. No cóż... przeciwieństwa się przyciągają, mimo iż ciągnie swój do swego. Ach te mądrości ludowe. Nie miałam humoru, ale jak znam siebie samą, po parunastu minutach mi przejdzie. Jak zwykle. Póki co mierzyłyśmy się wzrokiem, spoglądając na siebie, jedna z wyniosłością, druga z chłodem. Burza na pustyni... a raczej cisza przed burzą. - Co ty a maledizione odwalasz?! Już całkiem ci pomieszali w tej cholernej głowie?! Ty... ty arystokratyczna rozpieszczona lalko Barbie!...Ty... Ślizgonie ty! - wyrzuciłam z siebie to, co tkwiło we mnie od ostatniego spotkania z Amelie. Ostatnie słowa wypowiedziałam tak, jakby określenie kogoś "Ślizgonem" było największą obelgą, większą od nazwania Włocha cabrónem, za co można nieźle oberwać we Florencji albo Forli. Na razie ucichłam, siadając skulona pod gruszą. Chciałam teraz być sama, ale też chciałam, by ktoś po prostu ze mną posiedział w ciszy, nawet gdybym go odganiała. Oj no, niezdecydowanie jest jedną z wad Włochów, nie dziwcie się.
Nie chciała, by Eveline się denerwowała. Ale czy to jej wina, że ma tak zmienny humor? I czy to jej wina, że ma taki charakter? I w końcu jest arystokratką... "Och. Przecież Eveline jest... fajna. Mogłabym się trochę przed nią otworzyć. Nie zgrywać takiej arystokratki." - pomyślała. Nie chciała denerwować dziewczyny, zwłaszcza że miło zapadło jej w pamięć ostatnie ich spotkanie. Miło, nie znaczy wspaniale, fantastycznie, cudownie. Po prostu nie nudziła się. "Chociaż... ja zawsze się tak zachowuję! Właściwie to czemu ona ma pretensje?! Przecież to tylko... Eveline. No dobra, nie chcę mieć w niej wroga. Niczym nie zawiniła. Narazie." - kontynuowała rozmyślania - "Ona jest z Gryffindoru. Nie myśli tak samo jak ja. Myśli, że każdy Ślizgon jest taki... arystokratyczny. Ja też jestem i chcę taka być. Ale niekoniecznie muszę być taka dla niej. Dla tej jednej osoby chyba mogę być... miła? Niczym nie zawiniła i fajnie spędza się z nią czas." Doszła do wniosku, że każdy miałby dość. Tak, to prawda, bywają jej dobre dni. Ale jeśli poprzednio było fajnie, to nie znaczy że następnym razem musi być, jak zwykle, chłodna, a może wręcz zimna. Widać, że Eveline tego nie lubi. Może być dla niej miła. Niekoniecznie taka sama jak dla najlepszych przyjaciół. Może zrobić wyjątek. Ale tylko ten jeden, jedyny. Chyba, że Gryfonce to nie spasuje. Jej problem. Przysiadła się do dziewczyny i mruknęła ciche "przepraszam" po czym westchnęła i popatrzyła jej szczerze w oczy, przepraszającym wzrokiem. Było jej przykro. A przykro jest jej naprawdę rzadko. Chyba, że chodzi o przyjaciół. - Przemyślałam to sobie. Wiesz, ja po prostu... nie wiem. Nie mam zaufania do ludzi i taka już jestem. Chłodna, zimna, arystokratyczna. Wiem, może cię to denerwować, ale taka już jestem. I trudno. Postaram się być lepsza. A wiesz czemu? Bo chyba jest mi przykro. A to już coś znaczy. Nie znaczy to, że będę ci usługiwać, czy coś. To nie w moim stylu. Ale widzę, że cię to denerwuje i... postaram się być lepsza. Nigdy tak nie robię. Nigdy. Ale stwierdziłam, że teraz powinnam. Dla innych nadal będę taka sama. Dla ciebie nie. Właściwie, to możesz się czuć wyróżniona. Ale nie myśl nie wiadomo co. Czasem mi też jest przykro. I czasem też zachowuję się... poprawnie. Wybacz mi moje zachowania. Nie mam zaufania do ludzi. Staram się być ostrożna. A tobie ufam. Nie w pełni, ale po części. I nie zawiedź mnie. To nie znaczy, że będziemy od razu najlepszymi przyjaciółmi. Nie. Będziemy nadal tylko... dobrymi znajomymi. Huh, koniec.