Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob Cze 16 2012, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
-Mały pokaz będzie na pewno doceniony. Ale nie chcę teraz jeszcze wracać.. - uśmiechnął się do niej wyznając jak się teraz czuje. Dlaczego miałby niby przerwać ten uścisk i kierować się w stronę zamku? Wieczór był jeszcze młody. Rzucały mu się jednak wyraźne oznaki eliksiru miłosnego. Sam znawcą oczywiście w tej kwestii nie był ale potrafił czytać instrukcję obsługi a Thomas zawsze służył radą w tej kwestii. Pochlebiało mu te "uczucie", żałował jednak, że było sztucznie wytworzone. -Słodkie rzeczy i procenty!? No to oficjalnie mogę powiedzieć, że nikt nie jest już w stanie cię przebić. - zaśmiał się trzymając dalej w ramionach. -Kuchnia włoska? Pizzy czy spaghetti na pewno nie odmówię.. - skomentował zadowolony ale był to temat dość niebezpieczny. Jeżeli będzie zbyt długo o tym myślał, zrobi się głodny i zacznie myślami wracać do wielkiej sali. Wolał się jednak skupić na przyjaciółce, dlatego szybko podłapał nowy temat. Kiwnął głową na zaakceptowanie faktu bliźniaka, zastanawiając się czy kiedyś uda im się pogodzić. Dla jej własnego dobra, wierzył w ten scenariusz. Nie chciał widzieć jej smutnej czy rozczarowanej. Mało jednak mógł w kwestii jej rodziny zrobić ale kto wie, może kiedyś nadarzy się okazja. -Chciałbym dla siebie i ciebie wiele rzeczy a nawet dla nas.. o ile rzeczywiście to możliwe. - mówił by przejechać szybko językiem po suchych wargach -Nie wiem jednak czy ten wieczór jest do tego najlepszą opcją.. - on znał prawdę a ona była wciąż pod wpływem mikstury. Już dawno pożałował tej opcji a teraz starał się rozegrać to wystarczająco dobrze, by nie zebrać jakiś batów gdy efekty miną. Przycisnął ją jednak do siebie mocniej, pozwalając by ciała się ze sobą zetknęły. Było zimno a ona nie była wystarczająco ciepło ubrana. Starał się więc ją ogrzać samym sobą a budzące się tutaj napięcie zdawało się pomagać tej dwójce. Na końcową wypowiedź odpowiedział zetknięciem się dłoni i po kilku sekundach pocałunkiem. Nawet jeżeli robił to nie raz, było to dla niego coś nowego a wszystko przez osobę która stała po drugiej stronie. Miał wobec niej pewne uczucia i te wychodziły na wierzch czyniąc cały akt silniejszym i bardziej pożądanym niż zwykle. Nie wiedział ile ta chwila będzie trwała ale nie chciał sprawdzać..
Słońce ostatecznie zdecydowało się na wychylenie spomiędzy chmur, dodając nieco ciepła i jednocześnie odganiając niezaprzeczalne uroki zimy. Izzy bardzo lubiła śnieg, a pokryte białym puchem błonia hogwarckie wydawały się jej czymś niezwykle zjawiskowym. Nie mogła nie lubić zimy - w końcu była Ice, była mroźna i lodowata. Mimo wszystko cieplejsze dni oznaczały mniej zaklęć ocieplających i trochę mniej zaskoczonych spojrzeń (które nawet ją potrafiły zirytować!). Nie było jeszcze tak ciepło, aby bez problemu chodzić w ubraniach, które dziewczyna preferowała. Mimo wszystko jakoś dawała radę, uparcie podążając za swoim stylem. Opatulona skórzaną kurtką postanowiła pójść na spacer - taki po prostu, zwyczajny spacer. Nie wiedziała, co sądziła o Hogwarcie. Było tutaj zdecydowanie inaczej, niż w Durmstrangu. Ludzie inaczej na nią patrzyli. Tam była skreślona, tutaj... Tutaj jeszcze jakąś szansę miała. Niektórzy czystokrwiści i tak znali jej nazwisko, a na widok węża owiniętego dookoła szyi krzywili się niemal wszyscy. Izzy nauczyła się, jak nie zwracać na to uwagi, a i tak łapała się na chwilach, gdy jest zmęczona. Pogrążona w rozmyślaniach odnalazła całkiem zaciszne miejsce, oferujące rozrywkę korzystania z huśtawki. Rosjanka zawsze kochała huśtawki, hamaki i wszystko, co utrzymywało ją w nieco większej swobodzie, niż stabilne meble. Przysiadła sobie i wyjęła z torby zeszyt, w którym czasem zapisywała swoje nieco bardziej lub mniej poetyckie myśli. Nie lubiła nazywać tego notesu pamiętnikiem - trafiały tam ciekawe sentencje, kawałki wierszy autorstwa Izzy, albo po prostu jakieś istotne, sprawy, które warto było zapisać. Kałamarz unosił się zachęcająco w powietrzu, gdy blondynka obracała w palcach pióro i zastanawiała się, co może przelać na papier. Ostatnio dziwnie przechyliła się w stronę piosenek - a przecież nawet nigdy nie uczyła się śpiewu. Nigdy się nad tym nawet nie zastanawiała! A jednak, wkradła się do jej umysłu dziwna pokusa, której ciężko było się oprzeć.
Eanruig, świeżo upieczony prefekt Hufflepuffu, mimo nowych obowiązków, nie odpuszczał sobie spacerów po świeżym powietrzu. Zwyczaj ten nabył w klanowym gospodarstwie, gdy patrolował ich ziemie wraz z psiakami. Ah, te jego kochane border collie, które mogły godzinami zaganiać owce. Brakowało mu tutaj możliwości posiadania psa, z powodu dziwnych i zawiłych zasad panujących w świecie czarodziejów. W sumie, to nie kojarzył, by wielu czarodziejów zajmowało się psami, a jeśli już, to psidwakami. Rozglądał się po okolicy, szukając uczniów, którzy mogliby łamać regulamin, bo powątpiewał by spodziewali się prefektury na zewnątrz budynku. Niefortunnie, większość prefektów, jak się dowiadywał, to były lenie nie nadające się na swoje stanowisko. Zaciągnął się mocniej zapachem nadchodzącej wiosny, po czym spojrzał... Uhu, raczej coś przyciągnęło jego spojrzenie, od razu kopiąc we wszystkie instynkty i chucie młodego mężczyzny. Musiał podejść i zobaczyć cóż to za stworzenie, coś tak kusi poodkrywanym ciałem. Uśmiechnął się pod nosem i zaciskając dłoń na skórzanym pasku torby, co mu przez ramię wisiała, zaś drugą sięgnął do kieszeni po swą ekskluzywną różdżkę od Fairwynów, bardzo drogie cholerstwo, i gdy był już dostatecznie blisko, rzucił w stronę dziewczęcia zaklęcie. -Avios! I z różdżki wyleciała gromada ptaszków, przypominających kanarki, które od razu rozpoczęły ćwierkającą melodię i obsiadły huśtawkę. Był to dobrze przemyślany zabieg, aby skierować je właśnie tam, bo czyniło to obiekt magicznym i.. To były ptaszki z zaklęcia, więc nie mogły pobrudzić ten seks-bomby co miał przed sobą! A czym bliżej był, tym bardziej się upewniał, że to Ice. Cóż, da się przetrawić, drużyna z Irlandii zawsze lepsza, niż angielska, choć on wolałby gdyby takie sztuki były w Srokach. Średnio kojarzył, do którego domu ją finalnie przydzielono, ale wnioskując po tym, że ubierała się jak latawica i łącząc to z doświadczenia Heńka, z pewnością należała do Ślizgonów. -Dzień dobry. Rozbrzmiało ze szkockich ust Henryka, który musiał nie prezentować się najlepiej na tle jej wymyślnych, mugolskich ciuchów. On miał na sobie dość elegancką szatę szkolną i błyszczącą odznakę prefekta. A będąc jednak gówniarzem, chcącym zaimponować niesamowicie atrakcyjnej kobiecie, specjalnie ostentacyjnie trzymał swoją różdżkę. W końcu nie była taką zwykłą, którą się kupuje idąc do szkoły, a drogą, niemalże czarnomagiczną, od słynnego rodu Fairwynów, najznamienitszych różdżkarzy. To musiało podkreślić, że Puchon jednak był z zacnego klanu, a nie z plebsu. No i miał cichą nadzieję, że rozpozna go jako dość dobrego gracza Puchonów, wszak pasjonowali się tym samym sportem.
Zagłębiła się w świecie rozmyślań, bazgrząc parę niewiele znaczących słów na papierze. W głowie utkwiła jej jakaś melodia i nie mogła przypomnieć sobie tytułu utworu - szkoda, bo był pięknie melancholijny, spokojny i chwytający za serce (nawet tak zmrożone jak jej własne). Nieświadomie zaczęła nucić ową melodię, a głos miała choć niewyćwiczony, to ładny i sprawny. Ludziom zdarzało się pochwalić jej ciekawą barwę oraz czystość, z którą trafiała w prostsze dźwięki. Czasem Izabela żałowała, że nie uczęszczała na lekcje śpiewu - jej grafik jednak przepełniony był treningami quidditcha, tańca i jakąś nauką, której darować sobie nie mogła i nie chciała. Nie uważała się za specjalnie ambitną osobę, która musiała być najlepsza we wszystkim. Nie, Izzy lubiła mieć parę rzeczy, na których się koncentrowała, które mogła szlifować do perfekcji. Straciła czujność? Można tak to określić, bowiem nie zwróciła uwagi na rzucone niedaleko zaklęcie. Dotarły do niej dopiero jego skutki - podniosła głowę z lekkim zaskoczeniem na widok ćwierkających wesoło ptaszków. Były małe i urocze, przypominały kanarki, a w dodatku jakby podchwyciły melodię Izzy i dodały jej energii. Przekierowała swoje spojrzenie na nadchodzącego chłopaka, podczas gdy jeden kanarek usiadł jej na dłoni, w której trzymała pióro. Kojarzyła tego blondyna, ale w pierwszej chwili nie mogła skojarzyć skąd. Lśniąca odznaka prefekta Hufflepuff trochę ją naprowadziła. Ach, to ten grający w quidditcha Szkot, przypomniała sobie w końcu. - Dzień dobry - odparła kulturalnie. Przy prefekcie chyba nie powinna wyciągać paczki papierosów, prawda? Jak gdyby nigdy nic strąciła łagodnie ptaszka ze swojej dłoni i schowała zeszyt, kałamarz i pióro (przy okazji zamykając torbę, aby paczka Wizz-Wizzów nie rzuciła się chłopakowi w oczy). - Chyba nie łamię jakiegoś cudnego regulaminu, co? - Spojrzała z powrotem na Puchona, bujając się delikatnie na huśtawce. Nie była fanką zasad - raczej wolała je łamać. Mimo to idiotyczne wskakiwanie pod ostrze nie było jej broszką. Po co miała się nadstawiać? - Nie zajęłam jakiejś ważnej huśtawki, dostępnej tylko dla najbardziej wtajemniczonych super-prefektów? - Może trochę kpiła, a na pewno tak to wyglądało. W rzeczywistości humor Izzy był po prostu dziwny i nie trafiał do każdego...
Uniósł pytająco brwi, patrząc na to, jak zareagowała Ice. Schowała swoje przybory i zaczęła tak zaczepiać? Albo była zwykłą gówniarą, co nie dziwi przy rozpieszczonych Ślizgonach będących gwiazdkami sportu, z jakimś problemem do autorytetu.. Albo zbliżał jej się ten czas miesiąca. Nieco zniechęcony do przyjaznego zagajania, acz wciąż zmotywowany, głównie ze względu na przedmiot znajdujący się w jego torbie, powolnym krokiem zaczął ją okrążać. -A, widzisz Panno Ice. Stara brytyjska tradycja mówi, że dama o krasnym licu nie powinna sama siedzieć w miejscu, z którego widok pełen. A zwłaszcza, kiedy jakiś rycerz, a zwłaszcza szkocki, wszak Ci są najlepsi, może dać jej dziecięcą radość poruszając huśtawką. Głos miał pewien, pełen mocnego szkockiego akcentu Highlandera, acz wstawkę o szkockich rycerzach ujął tonem mocno żartobliwym. Spojrzenie miał skierowane na nią, bo uważał za obelgę dla jej atutów, by go odwracać. Acz kontaktu wzrokowego unikał jak ognia, jego niska pewność siebie nie potrafiła kompletnie ulec grze aktorskiej, co zawsze zdradzał tym uciekającym spojrzeniem. Acz był już wprawny w tej sztuce i zazwyczaj uchodził za dziwaka, co nie patrzy na rozmówcę, a nie tchórza. -Mogę? Zagaił, stając tuż za nią z wyciągniętą dłonią. Ptaszki radośnie ćwierkały na gruszy, która już bliska była wypuszczenia pąków swych kwiatów. Nie dotykał jej pleców, coby nie wyjść na niegrzecznego, ale był na tyle blisko, że dało się wyczuć obecność.
Izzy miała przyzwyczajenie patrzenia na ludzi przez pryzmat tego, czy się przydadzą. Posiadanie "po swojej stronie" młodego prefekta zdawało się być dość opłacalne, nie było więc sensu w kategorycznym odpychaniu go od siebie. Zresztą nie mógł być taki zły, skoro dzielili hobby - Quidditcha. Co do samych domów, Rosjanka kompletnie nie przykładała do tego wagi. Czy czuła się tak ślizgońska, jak prawdziwa Ślizgonka? Nie, raczej nie. Przyznawała w duchu, że te wszystkie domy mają swoje uroki ale nie była pewna, czy uważa takie szufladkowanie za dobry pomysł. Trafiła do domu z wężem na herbie, co ją trochę bawiło i jednocześnie jej się podobało. W skrócie, nie narzekała. A rozpieszczona była i wcale tego nie ukrywała. Gdyby Eanruig poznał ją parę lat wcześniej... - Skromnie. - Podsumowała krótko, wysłuchawszy historii chłopaka, w której to podstawił się pod rolę rycerza. Gdy stał już za nią, mogła swobodnie przewrócić oczami na wyszukany język i samą treść tradycji, którą jej przedstawił. Nie czuła potrzeby, żeby jakiś rycerz ją ratował, ale skoro już postanowiła zachowywać się względnie mile wobec chłopaka... - Możesz. - Widziała już wcześniej ten brak kontaktu wzrokowego, ale nie przywiązywała do tego większej wagi. Puchon nie był przy tym niegrzeczny i nie tracił na pewności siebie, także co mogło Izzy irytować? Bujając się tak delikatnie zastanawiała się, czy to ten osobnik był takim fanem Srok i powoli dochodziła do wniosku, że pewnie tak. A jako że lubiła drażnić ludzi... - Nie spróbujesz mnie raczej stąd zrzucić, żebym się połamała i nie mogła latać na miotle, prawda? - Przełożyła włosy na jedno ramię, uśmiechając się pod nosem i czekając na reakcję stojącego za nią chłopaka.
Tako też delikatnie ją pchnął i gibkim ruchem ściągnął torbę, którą już delikatniej położył na ziemi, wciąż dziewczynę delikatnie odpychając jedną dłonią. Gdy torba spokojnie spoczęła jakoś tak w miarę blisko pnia, delikatnie popychał ją w okolicach łopatek, uśmiechając się głupkowato. A to prowokatorka mała.. Lubiła zadymę i chciała przebywać z kimś, kto potrafił wybrnąć z niezręcznych rozmów. Kto miał jaja. Nie miała pojęcia, że Heniek przed zostaniem prefektem łaził po Hogwarcie i na siłę próbował ludziom pomóc. Jakoś mu się odechciało, kiedy w końcu dostał odznakę, a i potracił wielu znajomych przez nachalność. -Nigdy w rozmowach o Waszej drużynie nie wymieniłbym Cię w czołówce najlepszych graczy, ale to byłoby poniżej Twojego poziomu się połamać przy takim upadku. Cóż, szczerze, prosto i również prowokacyjnie. Pchnął ją nieco mocniej w łopatki, aby nie bujała się delikatnie, a już poleciała nieco wyżej. Wybije ją to z rytmu na ewentualną szybką odpowiedź, która mogłaby być ostra. Rozmowy z takimi Ślizgonkami trzeba było rozgrywać strategicznie.
Eanruig potrafił odpowiedzieć! Doskonale, zaskarbiał sobie dodatkowe punkciki w mentalnym rejestrze panny Eden. Nie obraził się w żaden sposób, wychwycił żart i, co najważniejsze, odpowiedział nawet jeszcze ostrzej. Jedynie jego gest "wybicia z równowagi" niezbyt podziałał, bo Izzy uwielbiała lekkość kołysania się w powietrzu i mocniejsze pchnięcie dodało jej jedynie energii. Opadając zamachała nogami niczym małe dziecko. Zarówno taniec, jak i quidditch, pomagały jej się zrelaksować. - Cóż, jestem w mojej drużynie nowa. Niewiele o mnie wiesz... - Pewnie nie powinna za szczególnie się przechwalać. Nietoperze z Ballycastle miały ostatnio mały spadek w formie, podczas gdy Sroki ze swoimi bezbłędnymi szukającymi nie mogły na nic narzekać. Mimo wszystko Izzy była cholernie dumna, że załapała się do takiej świetnej drużyny, na jej wymarzoną pozycję i... Cóż, zamierzała zrobić wszystko, co tylko w jej mocy, aby wynieść Nietoperze do zwycięstwa. - Może jeszcze cię zaskoczę? Przekręciła się lekko na huśtawce tak, aby siedzieć bardziej bokiem. W ten sposób mogła chociaż trochę obserwować swego rozmówcę, a i on mógł widzieć jej nieco złośliwy uśmieszek. Ciekawa była, jak wielkim fanem był pan prefekt.
Oho, typowa babska gadka o tym, że niewiele wie. Czyli poczuła się jednak w jakimś stopniu zagrożona jego słowami. Jej wartość została zaniżona, a dziewczyna co tak się eksponuje, musi mieć potwierdzenie swojej wartości. A czym najlepiej trafić do każdej kobiety? Wyglądem. Finalnie, ewolucja każde stworzenie zrobiła tak, że wygląd jest najważniejszy. Tylko u mężczyzn cosik to zanika, ale to już dziedzina mugolskich badaczy. Spojrzał na huśtawkę i to, jak się buja, teraz mocniej, aby miała swobodę. Chyba wyłapał, jak to gracze między sobą, że dziewuszka lubi tak wysoko być bujaną. Z boku mogło to wyglądać, jakby Eanruig miał randkę z jedną z najgorętszych dziewczyn w Hogwarcie. Właśnie.. Huśtawka i randka. Tak, to będą dobre punkty odniesienia w jego taktyce. -Wolałbym nie. Jeśli wyleją Cię Nietoperze, to przynajmniej w Hogwarcie będzie o modelkę więcej. To chyba było odpowiednie zagranie na tę chwilę. Spoglądał na jej twarz, czując dziwne ukłucie swobody. Na sekundę, ale spojrzał w jej oczy, żeby zaraz po tym znowu wędrować spojrzeniem gdzieś po jej ciele, nogach. Chętnie by powiedział więcej, ale musiał być lakoniczny, żeby nie wykazać za dużo inicjatywy. -Spadniesz. Ale nie byłby sobą, gdyby nie zrobił jej psikusa, pchając tylko jedną ręką znienacka tak, żeby nią zakołysało na huśtawce. Się będzie przekręcać i robić niebezpieczne pozy!
Jak dobrze, że pan Chattan zatrzymywał swoje myśli w większości dla siebie. Izzy nienawidziła szufladkowania i poświęcała swoje życie pokazując ludziom, że każdy jest inny, a odmienność to nic złego. Jej usilne wyróżnianie się z tłumu pochodziło z pragnienia bycia niezależną jednostką, wyraźną i oczywistą, aby nikt nigdy jej nie przegapił. Była jednak mimo wszystko kobietą, dlatego niektóre sztuczki na nią działały - musiały. Izzy w swoich przekonaniach wcale nie przeczyła prawdzie! Jakkolwiek brutalnie mogło to brzmieć, Izabela nie brała tego Puchona pod uwagę, jeśli chodzi o randkowanie. Pomijając jego wiek i nieco zbyt odmienny charakter, dziewczyna po prostu nie miała siły i ochoty na angażowanie się czy zamartwianie związkami. Zwyczajnie tego nie szukała i nie potrzebowała. - Hm, wolałabym, żeby mnie jednak nie wylali. Zobaczymy - podsumowała, nie chcąc już bawić się w takie gdybanie. Jeśli utraciłaby wymarzoną pozycję w drużynie, zapewne wcale nie zostałaby w Hogwarcie. Nie przywiązała się tak do tego miejsca - wolałaby wrócić do Rosji. Obawiała się nawet, że w takiej sytuacji nie kontynuowałaby studiów... Powtórzyła sobie szybko w myślach, że to się nigdy nie wydarzy, bo przecież da radę. Nie poddawała się aż tak łatwo, nie gdy chodziło o coś tak dla niej ważnego! - Tylko, jeśli pozwolisz mi spaść. - Odparła błyskawicznie, dając lekki prztyk w stronę jego domniemanej rycerskości. Niestety w tej samej chwili Puchon zakołysał niebezpiecznie jej huśtawką, a ona odruchowo zacisnęła mocniej palce na sznurkach, szukając jakiegoś drobnego wsparcia. Jest tancerką, a wręcz możnaby rzec - akrobatką. Gdyby chciała, to mogłaby pokazać Eanruigowi, że taka huśtaweczka wcale jej niestraszna.
Uśmiechnął się szeroko, widząc, jak pięknie się zgrali i gdy ta wróciła huśtawką do niego, objął ją i zaparł się stopami. Tak, przytulił ją od tyłu, porządnie i mocno. Siła i rozłożystość ramion była dość oczywista, wszak grał w Quidditch i małym chłopakiem nie był. Przylgnął na chwilę, bo wszystko działo się szybko, polikiem do jej włosów. -Nigdy nie pozwolę, dopóki będziesz miła dla Szatanów. Chciał zobaczyć, czy dziewczyna zorientuje się co mówi. Czy wie, kim jest gang Szatanów. Że to niejako wschodzące gwiazdy, a przynajmniej według jego mniemania, Quidditcha i życia towarzyskiego Hogwartu. Zaciągnął się jej zapachem, samemu zawsze myśląc wpierw o przyjemności, a potem, gdzieś w oddali, o ewentualnym zobowiązaniu. Czym częściej napotykał Ślizgonki, tym gęściej przekonywał się do rozwiązłości, porzucając marzenia o romantycznych randkach. -Obecność takich sław jak Ty, działa dobrze dla Hogwartu. Więc możesz na mnie liczyć, dopóki pokazujesz te nogi. Wpierw ją puścił, odsuwając się jednym długim krokiem, po czym zarzucił kolejnym tekstem, który uważał za odpowiedni. Dbał o interesy swojej szkoły, jest zawsze dla niej, ale musi pokazać coś, na co leci. Tak po prawdzie, to był wielbicielem piersi, ale nie przeszkodziło mu to podkreślić gestem tych nóg, które tak eksponowała i którymi momentami przyćmiewała jakiekolwiek myśli w tym nastoletnim mózgu.
Izzy lubiła być dotykana - chociaż nie lubiła za bardzo, gdy ktoś jej przy tym nie szanował, jak każdy normalny człowiek. Eanruig jednak był o tyle słodkim chłopcem, że postanowiła przyjąć to przytulenie, samej jedynie sięgając ręką za siebie i głaszcząc go pieszczotliwie po policzku. - Szatanów? - Powtórzyła, marszcząc lekko brwi. Dopiero gdy powiedziała to na głos skojarzyła sobie to z nazwiskiem swego towarzysza. - Ach, Chattanów. No dobrze. Nic nie obiecuję, bo bycie miłą to nie jest moja domena, ale może da się coś załatwić. Panna Eden wcale nie uważała, że to Ślizgonki są takie otwarte na jednorazowe spotkania. Tutaj jednak znowu kłaniała się sprawa z jej słabym przywiązaniem do hogwarckich domów... Widywała równie kuszące Gryfonki, dlatego sama powstrzymywała się od dawania jednoznacznych opinii. - Jesteś słodki, Eanruig. - Oświadczyła z drobnym rozbawieniem w głosie. Nie nazwałaby się sławą, nikt by jej pewnie nie nazwał sławą. Mimo wszystko pragnęła zostać prawdziwą gwiazdą Quidditcha, a miło było usłyszeć tak pochlebną opinię z ust fana innej drużyny. - O nogi się nie martw, właściwie zawsze je widać. - Dodała. Osobiście uważała, że piersi miała dość małe - ale od czego są eliksiry? Gdyby tylko Puchon trafił na dobrą okazję, mógłby znaleźć Izabelę w stroju bardziej pasującym jego upodobaniom.
Słodki? To chyba nie było dobre określenie na kogoś aspirującego do bycia mężczyzną i potrafiącego pomyśleć o ptaszkach, wciąż ćwierkających, dla klimatu. Ale było pozytywne, ponadto, zapamiętała jego imię. Ta gra, tak płynna i elegancka, sprawiała, że czuł się żywy. Chciałby te nogi mieć na swoich ramionach.. Musiała być wesoła, kiedyś ktoś nosił ją na barana. -Cieszę się niezmiernie odnosi nóg, choć jak każdy facet.. Rozłożył bezradnie ręce, uśmiechając się głupkowato -Widzieć chciałoby się więcej i więcej. Jednakże! Szatani a Chattan to niekoniecznie te same rzeczy. Chattan to nasz klan ze Szkocji. Zakładam, że skoro Cię wepchnęli do Ślizgonów, jeśli się nie mylę, to jesteś z jednej z tych rodzin co o nas słyszeli, jeśli interesowali się Szkocją. Pewnie słyszeliby z jakąś dekadę temu, bo teraz klan był powybijany i byli ledwo jedną dużą rodziną.. Ale nie musiał o tym mówić. Teraz powinien podkreślać elegancko swoją pozycję i pokazać się jako ktoś wart spaceru, randeczki i dupeczki, jak to mawiał jeden ze starszych Gryfonów. -Gang Szatana to zaś nasza grupa plus.. Przyjaciele. Wiesz, gracze Quidditcha, prefekci. Ludzie, którzy doceniają utalentowane i piękne kobiety, zwłaszcza kiedy podchodzą racjonalnie do pewnych.. Znajomości? Przyjaźni. My, pasjonaci Quidditcha, powinniśmy się przyjaźnić. Improwizował, dość sprawnie, trzeba przyznać. Niefortunnie i nieszczęśliwie, za dużo sugerował na swój temat. Niby owszem, jeden z prefektów Gryffindoru był jego przyjacielem, niby cała trójka Chattanów grała w Quidditcha, niby prefekt Ślizgonu dał mu Nimbusa 2015.. Ale on nie był aż taką szychą. Cholera, jeżeli ona na to kiedykolwiek poleci, to będę musiał budować autentyczny Gang Szatana jak z opowiadań. -Tymczasem, mości Ice. Machnął różdżką, odwołując ptaszki, po czym znów machnął, wyczarowując muzykę. Nie był fanem takich klimatów, ale były z pewnością w gustach dziewcząt chcących być szalonymi, ale nie mającymi na tyle w sobie charakteru, aby słuchać mugolskiego heavy metalu. -Cantus Musica! I rozległo się. Dźwięki z wokół, zapełniające chwilową pustkę powstałą po zniknięciu ptactwa. -Miło by było spotkać się którymś wieczorem i posłuchać muzyki. Nie uważasz? Był u limitu, czuł, że stres zaczyna mu uderzać w głowę i odzywać się bólem. Zaraz będzie musiał się salwować ucieczką, bo nie wytrzyma tej gry. Dlatego zmusił się do ostatniej rzeczy, gdy zadał pytanie. Przekrzywił lekko głowę i spojrzał jej w oczy. Nie mógł tego długo utrzymać, bo zapadał się w kobiecych spojrzeniach i ulegał pragnieniu, by być przytulonym i głaskanym. Tak, jak pogłaskała go po poliku.. To było.. Coś, co chyba bo go popchnęło ku jakiemuś szczenięcemu zauroczeniu, które niedługo może się pojawić. Ale co z Kath? A co z Brazylijką, co rozwarła przed nim uda? Huh. Miał duże serce, uczucia dla każdego starczyło.
- Słyszałam o Chattanach - przyznała, kiwając lekko głową. W końcu wychowywała się w takim środowisku, że na nazwiska zwracało się ogromną uwagę. Trochę dziwiło ją podejście Szkota do niej samej, w końcu Edenowie kojarzyli się już tylko ze zdrajcami. Panna wężousta wcale nie pomagała odratować opinii o jej rodzinie. Pewnie po prostu spisała ją już na straty, tak jak wszyscy dookoła. Przekrzywiła lekko głowę, słuchając tych przechwałek Eanruiga. Nie brzmiały te jego historyjki na wyssane z palca, ale jednocześnie było w nich coś, co dawało Ślizgonce punkt zaczepienia. - Mówisz, jakbyś królował w tej szkole. - W jej głosie pojawiła się ta charakterystyczna dla Izzy brutalna szczerość. Uwielbiała stwierdzać takie oczywistości i wytykać ludziom drobiazgi, czy pojedyncze słówka. Żyła dla prawdomówności i drażnienia. Kochała to, ile można zrobić z prawdą. Wszystko zależało od punktu widzenia i od chęci - każdy fakt można było przedstawić na milion różnych sposobów, a przy tym nie stracić na jego wiarygodności. Lubiła tę piosenkę. Rosjanka w ogóle lubiła muzykę, a ze względu na swoją poprzednią pracę pokochała nawet mugolskie utwory. Ogólnie wszelkich uprzedzeń pozbyła się, gdy zobaczyła na własne oczy świat bez magii, który dalej był jej obcy. - Zawsze miło posłuchać muzyki - stwierdziła z pełną świadomością, że pytanie młodego Chattana zahaczało nieco o co innego. Mimo wszystko, gdy już uchwycili kontakt wzrokowy, mrugnęła do niego prowokacyjnie. Izzy z kolei serduszko miała niewielkie i skute lodem - tak na wszelki wypadek, aby znowu się nie pogrążyć. Raz zostało złamane i bez tej mroźnej powłoki najprawdopodobniej zaraz by się rozpadło. Blondynka była zbyt pamiętliwa aby móc ruszyć do przodu, choć wmawiała sobie, że o byłym narzeczonym już zapomniała. Ciągle nie wiedziała, jak mogła tak stracić dla kogokolwiek głowę. Wiedziała jednak, że tego nie powtórzy.
Uśmiechnął się zakłopotany, wiedząc, że wyolbrzymił swoją pozycję. Ale nie kłamał! Był za leniwy na jakiekolwiek kłamstwa. Dlatego zawsze lepiej popisać się erudycją i po prostu przedstawić prawdę w nieco korzystniejszym świetle. Wszystko, gdy przychodzi o życie w społeczeństwie, sprowadza się do dyplomacji. Nawet brutalna siła musi ulec w końcu czyimś słowom, jeśli mają za sobą inną siłę. Gdy ta mrugnęła do niego, poczuł drgnięcie w kolanach. Tak, stanowczo za rzadko zmuszał się do pewności siebie. Ale będzie cierpiał przez kolejne parę godzin, jak tylko stąd ucieknie. Czy on właśnie umówił się na randkę z taką modelką? W końcu, był w miarę popularnym i rozpoznawalnym dzieciakiem, więc dlaczego nie? Ano, dlatego, że jest, cholera, młodszy. Każda jakoś magicznie to rozpoznawała i uważała, że jest gorszy, co było wręcz debilizmem. Cholera, ojciec przecież zawsze miał starsze dziewczyny. Ale on miał w sumie zarost wcześniej, podczas gdy Heniek wciąż był gołowąsem.. -Jutro, tak po zachodzie słońca, na szóstym piętrze. Znam jeden dobry pokój pełen muzyki. Na upartego, potańczyć też się da. Powiedział, gdy już wyrwał się z jej spojrzenia i ruszył powoli ku torbie, coby zacząć w niej grzebać. Wyciągnął coś, co nosił ze sobą. Kolekcję zdjęć zawodników z różnych drużyn. Nie wszyscy, bo niektórzy już się podpisali na zdjęciach i spoczywali w albumie Heńka. Wpatrywał się w zdjęcie, na którym ruchomo Ice wykonywała jedną ze swoich lepszych akcji w trakcie tych mistrzostw. Wstydził się ją zapytać, kiedy szczenięco wierzył, że może mu się uda ją poderwać. Choć na jeden pocałunek, a może i dwa razy coś więcej.
Izzy niby nie miała nic przeciwko młodszym, ale gdy przychodziło co do rzeczy, to szukała partnerów starszych lub w jej wieku. Tak po prostu, instynktownie szukała kogoś, kto może mieć więcej doświadczenia. Kogoś, kto może lepiej ją zrozumieć. Kogoś, kto jej się przyda. Tak więc Eanruig, chociaż bardzo słodki, dla Izabeli i tak był dzieciakiem. W pozytywnym tych słów znaczeniu, bo widziała dla niego bardzo świetlaną przyszłość. Jego minusem i plusem była dobroć - bo kobiety lubią łobuzów, ale i tak szukają pocieszenia u tych kochanych dżentelmenów. Na propozycję spotkania dłuższą chwilę nic nie odpowiedziała. Mogła brutalnie poinformować go o swojej wizji ich relacji, albo uznać, że Puchon doskonale zdaje sobie z tego sprawę. - Chyba jednak muszę podziękować. Innym razem? - Zaproponowała w końcu. Zwyczajnie nie miała ochoty, choć pewnie powinna zgodzić się na sam fakt poznania nowego, ciekawego miejsca. Mimo wszystko bardzo nie czuła się teraz na siłach na takie zabawy, a w dodatku z tyłu głowy siedziała jej myśl, że może chłopaka zranić. - To do zobaczenia - rzuciła jeszcze, biorąc swoją torbę i zeskakując z huśtawki. Puchon jeszcze grzebał w torbie, ale Izzy nieszczególnie się tym przejęła. Czekała tylko na oficjalne pożegnanie, po którym mogła zniknąć.
Zamarł, słysząc, że ta odmawia. Ale jak to? Przecież właśnie sobie niewinne flirtowali, jak nie raz robią osoby które mogą się zaprzyjaźnić, a teraz.. Ale został bezczelnie ograny. Wpatrywał się w zdjęcie, zły na siebie, żeby znowu okazał się być naiwnym dzieciakiem. Chciał autograf, liczył na spotkanie z kimś, kto mógłby go zainspirować do definitywnego obrania kierunku na Quidditch, no i kurde.. Jakby ktoś widział go z taką modelką, idącego do jednej z tych fajnych komnat, to nie uchodziłby za takiego przegrywa, mimo bycia niemalże kapitanem Puchonów i Prefektem. Nie wiedział, czy kogoś zwyzywać, zapłakać, czy pod nosem przekląć, albo wzdychnąć. Więc po prostu rzucił jej zdjęcie na ziemię i zarzucił na siebie torbę, bardzo szybkim i raźnym krokiem uciekając w inną stronę. Jego umysł natomiast znajdował już porządne wytłumaczenie. Takie latawice, co świecą dupą, lubią właśnie, kiedy się je maniakalnie zdobywa, a one odrzucają. Dzięki temu czują się wartościowe. Hm, to by wyjaśniało wiele. Sport, ładna buzia, z pewnością marne wyniki w nauce, ergo.. Pustak.
Zapewne nieźle zszokowała chłopaka swoim zachowaniem. Gdyby tylko lepiej ją znał to wiedziałby, że była dla niego piekielnie delikatna. Nie miewała skrupułów i częściej bawiła się kosztem innych. Eanruig został odrzucony tak łagodnie, że ona sama była tym zdziwiona. Puchon nawet się nie pożegnał, wyrzucił coś na trawę i odszedł bez słowa. Izabela prychnęła pod nosem pewna, że nie zapomni o tak dziecinnym zachowaniu. Właśnie dał piękne świadectwo swojej dojrzałości, doprawdy. Nie dostał tego, czego pragnął? Najlepiej się obrazić i odejść. Nie, żeby Izzy to przeszkadzało - miała gdzieś co o niej sądził. Po prostu notowała sobie, że ten dzieciak faktycznie jest dzieciakiem. Miała już iść, majestatycznie i spokojnie, jak to miała w zwyczaju - ale dostrzegła zdjęcie, które prefekt pozostawił po sobie. Podniosła je machnięciem różdżki i uniosła brew z rozbawieniem, rozpoznając na fotografii samą siebie. Ach, jak ona widowiskowo wyglądała na miotle, z pałką dziarsko odbijającą każdego tłuczka! Czyżby pan Chattan liczył na jakiś autograf? Zapewne gdyby poprosił, to bez zawahania wypełniłaby tę prośbę. Szkoda, że jego złamane serduszko przyćmiewało mu umysł. Izzy schowała zdjęcie do torby (bo szkoda było jej wyrzucić. Wyglądała bardzo zjawiskowo!) i ruszyła do zamku, nucąc pod nosem tę samą melodię, co wcześniej. /zt
Szłam spokojnie przez błonia z torbą przewieszoną na ramieniu. Było całkiem chłodno, więc szczelniej opatuliłam się grubym szalem. Całe szczęście, że postanowiłam go ubrać. Byłam trochę rozczarowana, sądziłam, że już będzie coraz cieplej. Zamiast słońca na niebie widniały ciężkie chmury, z których w każdej chwili mogły spaść wielkie krople deszczu. Poprawiłam torbę i spacerowałam dalej. Szłam zgodnie ze wskazówkami Lysia. Przeszłam na drugą stronę mostu i moim oczom ukazało się miejsce, w którym miałam się spotkać z bratem. Nikogo nie zauważyłam, więc usiadłam na huśtawce i zaczęłam się delikatnie bujać. Nie przejęłam się spadającą z ramienia torbą, zostawiłam ją na ziemi. Słońce chyliło się ku ziemi. Okolica była piękna, na gruszy widziałam pąki nowych roślin. Przepadałam za wiosną. O tej porze roku wszystko budziło się do życia, rozkwitało na nowo i całe otoczenie mieniło się najróżniejszymi barwami. Czekając na Lysandra wyciągnęłam swój szkicownik i zaczęłam odzwierciedlać urok okolicy. Starałam się to zrobić w wielką dokładnością, tak jak nauczyła mnie prababcia, by później móc przenieść rysunek na płótno i dać mu nowe życie. Byłam artystką z krwi i kości. Czasami miałam wrażenie, że postrzegam świat inaczej niż wszyscy. Nie raz przyłapałam się na tym, że dostrzegam więcej szczegółów. Po prostu wszystko widzę pod innym kątem, tak mawiała prababcia. Zmarszczyłam brwi patrząc na rysunek. Do bani, żałowałam, że nie mam tak sprawnej ręki jak prababcia. Ta jednak wciąż powtarza, że to tylko kwestia czasu i mam być cierpliwa. To jednak rzecz, której zdecydowanie mi brakowało. Wyrwałam kartkę i zrzuciłam ją na ziemię. Zaczęłam od początku kreślić linie drzew, którą widziałam. Starałam się odwzorować niemal każdy listek. Krytycznie spojrzałam na to co widniało na kartce. Nie, źle, to nie to co chciałam osiągnąć. Kolejna kartka wylądowała na ziemi. Przymknęłam na chwilę oczy, by się nie zdenerwować. Była to ostatnia rzecz, której dzisiaj potrzebowałam. Tak już było, że artysta pracował na bazie prób i błędów. Postarałam się skupić i zaczęłam od początku. Jednocześnie zastanawiałam się kiedy @Lysander S. Zakrzewski postanowi przyjść.
Umówiłem się z siostrą w okolicach gruszy z huśtawką. Nie było to zbyt mocno uczęszczane miejsce, pewnie ze względu na swoje położenie, ale również na to, że mało kto o nim wiedział. Pokazała mi je kiedyś pewna urocza dziewczyna z Hufflepuffu - mimo, że już się do mnie nie odzywała pozostawałem wobec niej lojalny i nie zabierałem w to miejsce innych dziewczyn. Moja siostra była jednak wyjątkiem - w mojej opinii była odstępstwem od wszelkich reguł. Mimo skłonności do flirtowania traktowałem kobiety z szacunkiem, jednakże do żadnej nie traktowałem z takim uwielbieniem jak mojej cudownej siostry. Chociaż czasami bywałem dla niej oschły albo złośliwy, w gruncie rzeczy kochałem ją jak nikogo na świecie, dlatego pokazywałem jej miejsca, na które nikt inny w moim mniemaniu nie zasługiwał. Do Hogwartu chodziliśmy niecałe dwa lata, a mimo to bezustannie odkrywaliśmy nowe, nieznane nam dotąd miejsca. Gdy doszedłem do huśtawki moja siostra była tak zajęta szkicowaniem, że nie zwróciła na mnie uwagi. Patrzyłem na jej skupienie z radością - gdy się za coś zabierała angażowała się zawsze w stu procentach. Wyglądała jednak na lekko zirytowaną. Nieudane szkice zwijała w kulkę i rzucała ze złością na ziemię. Byłem niemalże pewny, ze tak naprawdę nie były nieudane, ale Bianca zawsze wymagała od siebie bardzo dużo. Uśmiechnąłem się pod nosem i delikatnie popchnąłem huśtawkę mówiąc: - Nie ładnie tak śmiecić, ptaszyno. Była ode mnie młodsza zaledwie rok, jednakże momentami odnosiłem się do niej jak do małej dziewczynki - uważałem, że moim najważniejszym obowiązkiem jest ochrona tej kruszyny przed każdym kto chciałby ją skrzywdzić.
Nic mi nie wychodziło. Kompletnie nic. Nie zwracałam uwagi na to ile kartek wylądowało na ziemi, ale byłam rozczarowana swoją pracą. Chyba miałam zły dzień. Nie mogłam mieć złego dnia! Niedługo zacznie się event dla artystów, a ja bardzo chciałam przedstawić się z jak najlepszej strony, dlatego nie miałam czasu na złe dni. Przycisnęłam mocniej ołówek, tak, że go złamałam. Świetnie. Na Merlina musiałam się uspokoić. Zrobiłam kilka wdechów, które zawsze pomagały. Wyrwałam kartkę i zaczęłam od początku, znowu... Po kilkunastu minutach byłam względnie zadowolona z efektu. Drgnęłam przestraszona na dźwięk głosu Lysandra. Byłam tak zajęta rysowaniem, że nawet nie zauważyłam kiedy przyszedł. Kochałam brata jak mało kogo. Tylko rodzinę darzyłam takim uczuciem. Wiedziałam, że mogę być przy nim całkowicie sobą i nigdy, przenigdy nie będzie mnie oceniał. Byłam niemal pewna, że moje uczucia były wywołane świadomością, że mój urok po prostu na niego nie działał. Oczywiście zdarzały nam się sprzeczki, ale zawsze dosyć szybko odchodziły w niepamięć. Nigdy nie jest przez cały czas idealnie, na tym polega życie. – Nie ładnie tak się zakradać, wielkoludzie. – odgryzałam mu się, ale na moją twarz wypełzł szeroki uśmiech, jednak nie odrywałam wzroku od kartki. Lubiłam przebywać z bratem. Zawsze towarzyszył mi przy nim taki wewnętrzny spokój, wiedziałam, że bez względu na wszystko mogę na nim polegać w każdej sytuacji. Zerknęłam na brata, a potem na ziemię. Musiałam przyznać, że nie liczyłam ile szkiców mi nie wyszło, ale stos robił lekkie wrażenie. – Posprzątam potem. – powiedziałam i wróciłam do poprzedniej czynności. Jęknęłam zrozpaczona. Nie szło mi, po prostu mi nie szło. Nie miałam pojęcia czym to było spowodowane, ale na pewno nie byłam z tego powodu zadowolona. – Widzisz? – przysunęłam kartkę pod twarz Lysia. – Te liście wyglądają jak bakłażany. – skwitowałam całą moją pracę.
Nie chciałem, żeby miała zbyt wiele pracy ze sprzątaniem dlatego wyciągnąłem z kieszeni różdżkę i skierowałem ją na kartki mówiąc: - Chłoszczyść! Rozrzucone przez Biancę kulki ułożyły się w równy stos kartek. Uśmiechnąłem się i podszedłem do siostry, która wyciągnęła w moją stronę rękę z rysunkiem. Rysunek, który pokazała mi siostra był naprawdę świetny. Wprawdzie nie byłem specjalistą co do sztuki, ale umiałem dostrzec czy ktoś ma talent. Szkice Bianci były bardzo realistyczne i zawsze dość szczegółowo odwzorowywały rzeczywistość, a to w moim mniemaniu było najważniejsze. Uważałem moją siostrę za wybitny talent, a każde ostre słowo jakie kierowała w swoją stronę zwyczajnie mnie bolało, jednakże tym razem jej krytyka była wręcz komiczna. Parsknąłem nieopanowanym śmiechem: - Skarbie, bakłażany są bardziej podłużne, to raczej przypomina śliwki - parsknąłem śmiechem widząc smutne oczy siostry - Żartuję przecież, naprawdę wyglądają jak liście. Za ostro się oceniasz. Pocałowałem ją w policzek i położyłem się na trawie lekko przymykając oczy. Może nie była to najlepsza pozycja do rozmowy, ale ja osobiście lubiłem dyskutować w ten sposób - wydawał mi się on również dość wygodny dla Bianci - nie musiała przerywać rysowania, żeby ze mną rozmawiać.
Zerknęłam wdzięczna na brata gdy postanowił wyręczyć mnie w sprzątaniu. Wróciłam do szkicu wciąż patrząc na niego krytycznie. Śliwki! Sam był śliwką. W jednym miał rację, oceniałam się ostro, nawet słyszałam to od prababci, ale problem polegał na tym, że nie umiałam inaczej. Zawsze wiedziałam co powiedzieć innym, jak ich pocieszyć i jakich słów użyć. Jednak jeśli chodziło o moją osobę, kiepsko sobie z tym radziłam. Wymagałam od siebie wiele i jeśli coś zaczynałam chciałam, by było perfekcyjne. Zawsze kończyłam z zamierzonym rezultatem nawet jeśli musiałam spędzić przy czymś godziny. Naprawdę kochałam brata i wiedziałam, że gdyby było tak źle jak ja to oceniałam, zwyczajnie powiedziałby mi. Z tego powodu przymknęłam trochę oko na niedoskonałości, które ja widziałam. Obiecałam sobie, że na płótnie je poprawię. Rysowanie mnie uspakajało, tak samo jak obecność Lysia. Z tego powodu takie chwile jak ta były zdecydowanie moimi ulubionymi. Przewróciłam kartkę i obrałam sobie nowy model szkicu. Zaczęłam rysować brata, pragnąc idealnie odwzorować jego rysy twarzy. Miałam wiele takich rysunków, ale na żadnym mi się to jeszcze nie udało. Wzięłam sobie jednak za punkt honoru, że będę próbować do śmierci, w końcu mi to wyjdzie. Miałam nadzieję, że się nie poruszy przez najbliższe minuty. – Spróbuj się poruszyć, a zginiesz najstraszniejszą ze śmierci. – zagroziłam lecz w moim głosie dało się usłyszeć nutkę rozbawienia.
Nie ukrywam, to chore dążenie do doskonałości momentami irytowało mnie w siostrze - nigdy nie potrafiła się zadowolić tym, że coś jej wyszło pięknie, bo jej zdaniem każda praca musiała być perfekcyjna. Najmniejszy, często niemal niewidoczny błąd potrafił wyprowadzić ją z równowagi i doprowadzić do wyrzucenia dobrej pracy do kosza. Nie rozumiałem jej, bo w moim mniemaniu to właśnie niedoskonałość czyniła świat i sztukę ciekawymi. - Okeeej - wysyczałem przez zęby, chociaż z trudem powstrzymywałem salwę śmiechu. Chociaż miałem świadomość, że Bianca żartuje, wiedziałem również jak mściwa potrafi być gdy coś nie idzie po jej myśli. Gdybym się ruszył pewnie spotkałaby mnie najsurowsza (przynajmniej w jej mniemaniu) kara czyli foch. Wcale nie miałem teraz ochoty, żeby uganiać się za nią z kwiatami i błagać o przebaczenie, więc zwyczajnie postanowiłem jak najdłużej się dało pozostać bez ruchu. Oddychałem dość płytko, delikatnie nabierając powietrze przez nos - tak, żeby moja przepona nie wykonywała zbyt widocznych ruchów. Chociaż dla mojej siostry najważniejsza była twarz to byłem niemal pewien, że każdy inny gwałtowny ruch wyprowadziłby ją z równowagi. Jaka to katorga! Tyle czasu nic nie mówić, a na dodatek nie zmieniać wyrazu twarzy. Mimo, że czułem jak każdy mięsień twarzy mi sztywnieje to nic nie mówiłem - nieskromnie powiem, że byłem naprawdę niezłym starszym bratem.
Nie chodziło o to, że moje prace mi się nie podobały. Były całkiem w porządku, ale nigdy nie potrafiłam dojść do takiego efektu o jakim marzyłam. Nie da się ukryć, że trening czyni mistrzem, więc starałam się poprawiać poprzednie błędy na każdej nowej kartce. Patrzyłam na Lysandra z wielkim skupieniem na twarzy. Ciągnęłam ołówkiem na papierze. Miałam najlepszego brata pod słońcem. Naprawdę mnie posłuchał i starał się nie ruszać. Zauważalny był tylko niewielki ruch przepony, która jako jedyna świadczyła o tym, że jeszcze żyje. Wiedziałam, że było to niemałe wyzwanie dla Lysia, straszny z niego gaduła, a tutaj proszę, jednak potrafi chwilę nic nie mówić. Byłam mu wdzięczna. Tak naprawdę za wszystko co kiedykolwiek dla mnie zrobił. Cieszyłam się, że nasze drogi ostatecznie się zeszły i mogliśmy być normalnym rodzeństwem. No, na swój sposób normalnym. Starał się oddać jego każdy, najmniejszy szczegół. Lysander na rysunku był podobny, ale nie identyczny. – Nie umiem cię rysować. – westchnęłam i pokazałam mu to co nabazgrałam. Nie byłam przekonana co do tego szkicu. Miałam lepsze, ale fakt, ten był wykonany na szybko. Nie chciałam zbyt długo męczyć brata, ale kiedyś mam zamiar poprosić go o pozowanie, by móc namalować go na płótnie. – W wakacje chcę namalować portret naszej trójki. – powiedziałam, mając na myśli siebie, Lysia i tatę.
Podniosłem się z trawy i usiadłem po turecku, po czym spojrzałem na wykonany przez nią szkic. Był naprawdę niezły. - Jestem dla Ciebie za przystojny - rzuciłem z rozbrajającą pewnością siebie, po czym wybuchnąłem śmiechem. Uważałem, że Bianca mogłaby spokojnie mnie odwzorować, potrzebowała tylko więcej czasu - Może powinnaś rzucić na mnie Inlusio i malować mnie na podstawie mojego hologramu? To byłoby całkiem niezłe rozwiązanie - przynajmniej nie musiałbym siedzieć bez ruchu przez wiele godzin, a siostra mogłaby w końcu rysować mnie dłużej niż kwadrans co pozwoliłoby jej jak najlepiej odwzorować moje rysy twarzy. Wzmianka o trójce trochę mnie dotknęła - Bianca wprawdzie nieźle dogadywała się z macochą, ale w moim życiu nie było miejsca dla tej kobiety, nie lubiłem jednak mówić o naszej rodzinie jako o trójce. Zawsze w centrum mojego serca miejsce zajmowała mama. - Wystarczy, że spojrzysz w lustro i jesteś w stanie namalować całą czwórkę. - szepnąłem uśmiechając się do niej z lekkim bólem. Chociaż mama umarła już prawie siedemnaście lat temu całkiem nieźle pamiętałem jej twarz, po za tym widziałem u Diany wiele jej zdjęć, a sam byłem posiadaczem kilku fotografii rodziców z czasów gdy byłem dzieckiem. Czasami patrzyłem na fotografię ślubną rodziców i czułem dziwny niepokój - wyglądało to mniej więcej tak jakby znacznie starsza wersja mnie żeniła się z odrobinę starszą wersją Bianci. To było... dziwne? Bianca była niemalże klonem mamy, ja również byłem dość mocno podobny do ojca, a mimo to między nami również było widać bardzo bliskie pokrewieństwo. Niektórzy myśleli nawet, że jesteśmy bliźniakami. Gdy mama umarła miała zaledwie dwadzieścia trzy lata, gdy wychodziła za papę miała ledwo skończone dziewiętnaście lat czyli była w podobnym wieku co teraz Bianca - także podobieństwo między dwoma kobietami było dość znaczące. Było to również dosyć widocznie, gdy spotykaliśmy się z Dianą - Bianca nie wyglądała jak jej dalsza krewna, tylko raczej jak młodsza siostra.