Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob Cze 16 2012, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
Jak się okazało, Jade ma wiele wspólnego z Williardem. To dziwne, że wcześniej tego nie zauważyła. Przecież byli w jednej klasie od siedmiu lat. -To też nie masz za ciekawie - stwierdziła dziewczyna, a na wzmiankę o gadaniu, uśmiechnęła się szeroko.- Też lubię dużo mówić. Ale o tym, to chyba się już przekonałeś. Czarownica milczała przez chwilę, myśląc nad tym, co takiego może skrywać Luke. -To może... twoi rodzice są mugolami? Przemycasz trawkę na teren szkoły? Były to mało prawdopodobne przypuszczenia, ale dziewczynie nic lepszego nie wpadło do głowy. Do czasu, bo w końcu przypomniała jej się umiejętność, którą zawsze pragnęła posiadać. -Metamorfomag! - wykrzyknęła triumfalnie.- Znaczy się... jesteś metamorfomagiem, prawda? - dodała, tym razem nieco ciszej.
Luke uśmiechał się, wysłuchując podejrzeń. Rodzice mugole, trawka... cóż, myślał, że Jade jest nieco bardziej bystra. W momencie, w którym blondynka wykrzyknęła na chyba cały teren Hogwartu "metamorfomag", Luke uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Bingo. Jak na to wpadłaś?- zaciekawił się jednak.:- Ha! Przez lusterko? Czy znowu mam jakiś wkurzający kosmyk włosów innego koloru? Czy może po prostu strzelałaś? Williard był z jednej strony zadowolony, z drugiej strony zawiedziony. Prawie siedem lat siedział cicho i nikt się nie zorientował, a tu rozmawia z taką panną Medow i co? I od razu jego 'mroczne' sekrety się wydały. A jednak, jest bardzo bystra. I pomysłowa.- pochwalił w duchu Luke. - Hm... rozumiem, że ci to przeszkadza?- spytał spokojnie. Naturalnie, spodziewał się, że dziewczyna teraz się skrzywi, a następnie bez większego pożegnania po prostu sobie stąd pójdzie. "Metamorfomag kojarzy się z oszustem"- mawiał zawsze ojeciec bruneta.
-Jak na to wpadłam? - powtórzyła pytanie Jade. - A nie wiem, tak jakoś. Poszłam na żywioł. Dziewczyna wzruszyła ramionami i przyjrzała się uważnie Luke'owi. Nigdy nie podejrzewałaby go o metamorfomagię. Szczególnie, że nigdy nie zauważyła w jego wyglądzie szczególnych zmian. Zapewne rzadko używał tej umiejętności. Kiedy Luke stwierdził, że pewnie jej to przeszkadza, dziewczyna wybuchnęła śmiechem. -Czemu tak sądzisz? - spytała, kiedy trochę się uspokoiła.- Uważam, że to wspaniałe! Masz szczęście. Zawsze chciałam umieć zmieniać swój wygląd. To takie oryginalne i w ogóle. Poza tym, zawsze możesz pójść gdzieś, bez obaw, że ktoś cię rozpozna. To napewno bardzo przydatna umiejętność - blondynka zaczęła wymieniać, dużo przy tym gestukulując. Zachowuje się, jakby uważał metamorfomagię za coś złego...- stwierdziła w myślach Jade, patrząc przenikliwie na swojego towarzysza.
Luke uniósł zaskoczony brwi. Cóż, nie takiej reakcji się spodziewał. - Wiesz, metamorfomagowie kojarzą się większości ludziom z oszustami. Dlatego się tym tak nie chwalę. Ja tam też to lubię...- zaśmiał się, ponieważ przeczył sam sobie. Ale jak inaczej miał nazwać uczucia, które targały nim od kiedy rozpoczął treningi z ojcem? - Po to mi lusterko. Jak znajduję chwilę czasu, to idę gdzieś sam i bawię się trochę wyglądem.- Williard puścił towarzyszce oczko. No proszę, jak życie potrafi zaskoczyć...- pomyślał z rozbawieniem brunet.
Dziewczyna uśmiechnęła się do Luke'a pocieszająco. -Mnie tam nie kojarzą się z oszustami - powiedziała, po czym posłała mu figlarny uśmieszek i trąciła go łokciem.- To może mi coś pokażesz, hm? Wiesz, jakieś fajne sztuczki, zmień sobie kolor włosów, albo coś... Zobaczymy, co tak naprawdę potrafisz. Mógłbyś na przykład zmienić się w któregoś z nauczycieli, albo w którąś ze swoich dziewczyn. Zresztą, wybierz co chcesz. Zaskocz mnie - poprosiła, wpatrując się w chłopaka z wyczekiwaniem. Robi się coraz ciekawiej - pomyślała z zadowoleniem Jade.
Luke wybuchnął śmiechem i popatrzył sceptycznie na Jade. - Naprawdę? Mam się w kogoś zmienić?- nie oczekując odpowiedzi, uśmiechnął się szeroko. Mam jasnoblond włosy. Delikatne rysy twarzy. Wyglądam jak dziewczyna. Mam drobną sylwetkę.- myślał intensywnie chłopak, przymykając lekko powieki. Krótko mówiąc, pan Williard usiłował sobie wyobrazić siebie, zmieniającego się w Jade. Po paru sekundach otworzył oczy i wyjął z kieszeni lusterko. Czuł, że szaty na nim wiszą, a to oznaczało, iż na pewno mu się udało. Cóż, w każdym bądź razie, wyjął z kieszeni lusterko i spojrzał na swoje odbicie. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że widzi tak naprawdę panienkę Medow, jednak to spojrzenie i uśmiech zapewniły go, że jest to po prostu on sam. W gruncie rzeczy, metamorfomagia to fajna sprawa...- przemknęło chłopakowi przez myśl.
Jade otworzyła szerzej oczy. Przed sobą miała... siebie. Czuła się, jakby właśnie patrzyła w przedziwne lustro. -Ale czad! - zawołała, wpatrując się w Luke'a roześmianymi oczami. Dziewczyna wzięła w dwa palce kosmyk "swoich" włosów i przyjrzała im się dokładnie. Następnie podniosła się i stanęła za Luke'iem. -Hm... - mruknęła, po czym stwierdziła: - Z tyłu nie wyglądam wcale tak tragicznie. Jade pokiwała z zadowoleniem głową, po czym wróciła na miejsce. Ponownie skierowała spojrzenie na twarz Luke'a, która aktualnie była jej twarzą. -Wiesz, gdybyś nie miał innych oczu i popracowałbyś nad mimiką, to bym to kupiła - powiedziała, pokazując chłopakowi język.- Co jeszcze umiesz? Masz jakieś przygody związane z metamorfomagią? Musisz mieć. Wkręciłeś kogoś kiedyś? Pewnie był ubaw. Przez chwilę jeszcze przyglądała się mu, po czym rozkazała: -Zmień się już, bo to dziwaczne uczucie gapić się w siebie, która nie jest tobą!
Luke przewrócił ostentacyjnie oczami i tym razem wyobraził sobie siebie, jako siebie. - A co do przygód...- chłopak uśmiechnął się promiennie.:- Najczęściej używałem tego do zmienienia się w mojego brata. Przyznawałem się nim do niestworzonych rzeczy... wszyscy to kupowali. A w Hogwarcie, to tylko parę razy, jak miałem opcję dostać szlaban. Czasem dobrze zmienić wygląd i wtopić się w otoczenie.- przyznał i zaśmiał się cicho. - A jak już mowa o mimice, to wierz mi, wcale nie tak łatwo udawać dziewczynę!- prychnął z lekką irytacją.:- A oczy to jedyna rzecz, której metamorfomagowie nie są w stanie zmienić. Trochę szkoda, ale cóż... Luke chwilę milczał, gdy w jego głowie zaświtała myśl Miałem uczyć się Zaklęć! - Yyy... Jade... śmieszna sprawa... zapomniałem nauczyć się Zaklęć i, no wiesz... muszę już lecieć. Fajnie się z tobą gadało. Jeszcze się na pewno kiedyś tak umówimy. Pomogę ci z Zielarstwem! I pokażę ci jeszcze jakieś sztuczki. No i może opowiesz mi coś więcej o sobie. Lubię słuchać innych. Co to ja?... A, tak, Zaklęcia! To pa!- Williard cmoknął blondynkę w policzek, po czym chwycił torbę i biegiem rzucił się w stronę szkoły.
Grigori całkiem nieźle czuł się w Hogwarcie od kiedy tutaj wrócił. Od czasu do czasu chodził na zajęcia, sporadycznie podpalał rzeczy, nieustannie palił papierosy. Trzymał się zazwyczaj ze swoim współlokatorem, przyzwyczajając się powoli do tego jak popularny jest w szkole jeśli chodzi o kobiety i jak je traktuje. Dla Orlova to było poniekąd jak uzależnienie od alkoholu Dimitra. Nie widział w tym zbyt dużej różnicy. Po prostu zachowywali się nagle inaczej w niektórych sytuacjach i trudniej było się z nimi porozumieć. Och uwielbiam takie rozważania w początkowych postach! W każdym razie Orlov umówił się z NNN, którą ostatnio spotkał na korytarzu i po wymianie paru pośpiesznych zdań, wybrali szybko godzinę i miejsce spotkania. Grig przemierzał szkolne błonia, rozpinając guziki czarnego płaszczyka, kiedy zauważył, że wcale nie jest tak zimno. Pałętał się jakiś czas, zerkając na zegarek i szukając miejsca, które powiedziała mu NNN. W końcu uznając, że o to chodziło usiadł sobie na huśtawce, musiał wyglądać przeuroczo i wyciągnął oczywiście papierosa, by zapalić sobie w oczekiwaniu na koleżankę.
Marissa musiała pójść na spacer. Była bardziej zamyślona niż kiedykolwiek i potrzebowała pobyć trochę sama. Postanowiła więc iść do miejsca, które stało się jej osobistym sanktuarium. Z leciutkim uśmieszkiem usiadła na huśtawkę i zaczęła delikatnie bujać. Otworzyła podręcznik od eliksirów na pierwszej lepszej stronie i starała się skupić na czytanym tekście. Nie wychodziło jej to najlepiej, więc po chwili z irytacją zamknęła książkę i po prostu pogrążyła we własnych myślach.
Amy z otwartą książką do Zielarstwa szła w stronę huśtawki. Nie patrząc przed siebie dziewczyna stanęła i spojrzała przed siebie. Aż drgnęła, jeden krok dalej i by rąbnęła w gruszę. Wyminęła gruszę i ujrzała istotę siedzącą na huśtawce. -Kurczę! Ja chciałam!- Pomyślała. Tupnęła nogą jak małe dziecko i rzuciła książkę na ziemię. W dość głośny sposób u siadła i na moment się odwróciła, aby sprawdzić czy dziewczyna jeszcze jej nie zauważyła.
Marissa drgnęła, kiedy została tak brutalnie wyrwana ze swojego małego świata. Nie lubiła, gdy ktoś jej przeszkadzał. Spojrzała z irytacją na dziewczynę, która przed sekundą rzuciła książką o ziemię. - Cześć - mruknęła do niej niezbyt przyjaźnie cały czas mierząc wzrokiem przybyszkę. - Czego tu szukasz? Kim jesteś? Trudno winić Rissę o to chłodne powitanie, jednak dziewczyna starała się unikać zawierania jakichkolwiek nowych znajomości. Po chwili jednak irytacja zaczęła ją opuszczać. Z jej oczu zniknęła początkowa wrogość, a na jej miejsce pojawiła się umiarkowana ciekawość. - Jestem Marissa - zaczęła jeszcze raz. Zmusiła się nawet do jednego uśmiechu. - Zajęłam ci miejsce, prawda? Domyśliła się tego po zachowaniu dziewczyny. No cóż... trudno, była tu pierwsza, a przybyszka musiała to zrozumieć, bo Rissa nie zamierzała jej odstąpić huśtawki.
- Przyszłam się uczyć. Jestem Amy. I tak zajęłaś mi miejsce.- Odpowiedziała na wszystkie zadane pytania. Dziewczyna wyczuła po tonie, w jaki sposób się Marissa do niej odezwała, że nie potrzebuje nowych znajomość. Jednak Amy jest bardzo ciekawska, więc musiała spytać. - Co robisz?- Dziewczyna przedłużyła drugi wyraz. Rudowłosa w stała i podeszła do huśtawki.
- Fajnie cię poznać, Amy - Rissa starała się, żeby jej głos brzmiał sympatycznie. Westchnęła lekko, a na jej twarzy zagościł uśmieszek. Przy dziewczynie nie czuła skrępowania. Zupełnie nie przeszkadzała jej obecność Amy. - Na początku starałam się uczyć. Ale jakoś nie mam do tego głowy. Po prostu musiałam trochę pomyśleć. W samotności - Rissa zaakcentowała ostatni wyraz. - Czego chciałaś się uczyć? Spojrzała wyczekująco na rudowłosą. Przyjemnie się z nią rozmawiało. Marissa miała pewność, że Amy będzie jedną z tych nielicznych osób, które zdoła zaakceptować.
Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie. - Powinnam wkuwać Zielarstwo. Ale... Skończyłabym jak ty, rozmyślając.- Powiedziała. Marissa wydawała się być przyjazna. Amy postanowiła ja lepiej poznać. Może byłyby kumpelami. - Mnie też miło. Może opowiesz mi coś o sobie?- Zaproponowała i usiadła na trawie naprzeciwko dziewczyny czekając na odpowiedź.
No tak, Zielarstwo. Marissa wyjątkowo nie przepadała za tym przedmiotem. Wydawał jej się po prostu... nudny. - A co chcesz wiedzieć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie i zamyśliła na chwilkę. - Urodziłam się w Denver. Kojarzysz mniej więcej, gdzie to jest? No nieważne. Potem wraz z matką przeprowadziłam się do Bristolu. I tam postanowiłyśmy zamieszkać. Nic, co warto wspominać. - Wzruszyła lekceważąco ramionami. Nie lubiła wspominać tamtych czasów i celowo pominęła wiele szczegółów z jej życia. - Chodzę teraz do VII klasy, a ty? Bo chyba nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy, nie? Rissa zamyśliła się głęboko, ale nie potrafiła wydobyć z głębin pamięci twarzy Amy. Nie, nie mogły być w tym samym wieku. - No dobra, co chcesz o mnie wiedzieć. Pytaj śmiało - zachęciła rudowłosą z uśmiechem i znowu zaczęła się delikatnie bujać.
Dziewczyna pomyślała chwilę, aż ją natchnęło. - Ja chodzę do VI klasy. No więc wracając do ciebie... Masz chłopaka? Z kim się przyjaźnisz? Ulubiony przedmiot? Patronus? Masz rodzeństwo? Nie wiem o co mogę jeszcze zapytać. Dziewczyna uśmiechnęła się i miała nadzieję, że Marissie nie będzie przeszkadzało jej gadulstwo i ciekawość. -Tylko, żeby to jej nie zniechęciło- pomyślała.
Słysząc salwę pytań kąciki ust Marissy wygięły się w półuśmiechu. Nie przywykła do gadulstwa, bo ludzi zbytnio ciekawskich unikała jak ognia. Tym razem, jednak postanowiła się trochę otworzyć. - No tak, to by wyjaśniało, czemu jak dotąd cię nie znałam. - Pokiwała głową. Trochę jej nawet było z tego powodu przykro, bo przez tyle lat nie miała z kim porozmawiać. - Nie, nie mam chłopaka. I jakoś jeszcze nie trafił się szczęściarz, który dostąpiłby tego zaszczytu. I jak dotąd jeszcze z nikim się nie przyjaźniłam. Nikt nie lubi mnie, ja nie lubię nikogo. Proste? Proste - odparła szczerze. W całej szkole było mało osób, które mogłaby nazwać dobrymi znajomymi, a co dopiero przyjaciółmi. - Kontynuując... Najbardziej lubię eliksiry, a moim patronusem jest czarna pantera. Kiedyś miałam młodszą siostrę, ale...zmarła. Zawahała się. Nie chciała wspominać o Effie. Spuściła głowę i wbiła wzrok w swoje dłonie. - Wiesz co? Ja chyba powinnam się zbierać. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy Amy. Rissa szybko wstała z huśtawki i szybkim krokiem ruszyła w stronę zamku. Teraz już MUSIAŁA posiedzieć sama.
Wiosna pobudzała wszystko do życia, wlewała w ludzi za pomocą słońca chęci do egzystowania, motywowała do działania. Ludzie wychodzili z zamku, ciesząc się z dni, które były dopiero początkiem totalnego chilloutu i samowolki. Również i Nefretete dała się porwać temu szaleństwu i z wielkim rozleniwieniem leżała na jednej z kanap w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, rozkoszując się pustym pomieszczeniem. O wcześniej umówionym wyjściu z Grigorim przypomniało jej się o wiele za późno, przez co wybiegła z lochów w samej sukience, byleby tylko nie spóźnić się na tyle, że Orlov poszedłby, wielce niepocieszony nieudanym spotkaniem z Naleigh. Co prawda, w połowie drogi zrezygnowała z biegu i w dość powolnym tempie zmierzała w kierunku huśtawki, na której Gryfon już na nią czekał. Gdy podeszła, w ramach powitania usiadła mu na kolanach, ucałowała w policzek, uśmiechnęła się szeroko, a następnie usiadła na trawie, naprzeciw niego. Objęła się ramionami, żeby opanować dreszcz. - Idealny dzień, aby podpalić ten zamek, nieprawdaż? - spytała, nawiązując do zamiłowania Orlova do ognia.
Orlov siedział na ławeczce podnosząc głowę w kierunku słońca, by posiedzieć sobie tak chwilę z zamkniętymi oczami. Istnie niczym plażowanie, szkoda, że nie założył dziś kostiumu kąpielowego! Wyglądałby z pewnością jeszcze lepiej i NNN z jeszcze większą werwą przyszłaby na spotkanie. Albo może by się nie spóźniła. Ale Grigori nigdzie się dziś nie śpieszył, dlatego kiedy NNN przemierzała błonia Hogwartu Rosjanin wciąż spokojnie siedział na ławce, zapalając już drugiego papierosa. Patrzył przez chwilę w kierunku osoby, która wyraźnie zmierzała w jego kierunku. Zaprzestał lekkiego bujania, które wręcz narzucało się, kiedy siedzi się na huśtawce. Związał też włosy, które wiatr rozwiewał mu na wszystkie strony, targając mu je bardziej. O ile to było możliwe. Uśmiechnął się kiedy dziewczyna usiadła mu na kolanach. Była bardzo lekka, pomimo swojego wysokiego jak na kobietę wzrostu. Oczywiście przy Grigu mało kto wydawał się wysoki. - Podpalimy go razem jak skończymy szkołę – zaoferował się przyjaźnie Orlov. Cóż może NNN nie zda tej klasy, czy przegapi tak jak Grig, chociaż to już chyba niemożliwe, i razem ją skończą! I podpalą, a potem pójdą do Azkabanu. - Głupia Neglect – powiedział kręcąc głową i wstając z huśtawki. Wyciągnął dłoń do dziewczyny i czy chciała czy nie chciała posadził ją na swoim miejscu. Zdjął też płaszcz i narzucił jej na ramiona. - Chyba nie spóźniłaś się przez szukanie odpowiedniego stroju na spotkanie ze mną. Smutne. – zauważył, bo przecież aż tak ciepło, żeby w samej sukieneczce wychodzić to nie było. Dobrze, że on był menskim Rosjaninem to może nie zmarznie aż tak. Stanął naprzeciwko niej zaciągając się papierosem i spoglądając na nią szukając zmian w wyglądzie.
Zaśmiała się cicho. - Naprawdę sądzisz, Orlov, że kiedykolwiek ukończę ten ostatni rok studiów? - znacząco spojrzała na swoje ręce pełne blizn po igle i na jego papierosa. - W Hogwarcie jest w gruncie rzeczy cudownie. Ciepło, jedzenie, ludzie, a gdy chcę zaćpać to po prostu wychodzę do Hogsmeade. Ale coś o tym wiesz, skoro tu wróciłeś. Co lub KTO tu jest, że postanowiłeś mimo wszystko ponownie podpalać te mury i łamać serca? - ciekawość nie pozwoliła nie zadać jej tego pytania. Turniej Trójmagiczny skończył się całkiem szybko i wszyscy ludzie, których zdążyła polubić, odjechali. Ani się obejrzała, a już siedziała na ławeczce, gwałtownie przemieszczona przez Grigoriego. Jego słowa skomentowała uniesieniem brwi. Na nic więcej nie było jej stać, bo szybkie ruchy powodowały u niej zawroty głowy i dygoty serca,które coraz bardziej domagało się dziennej dawki, dziś już i tak opóźnionej. Przyjęła płaszcz z ogromną wdzięcznością i z ulgą wsunęła ręce w zbyt długie rękawy. - Och, już od wczoraj robiłam makijaż, fryzurę i szykowałam strój. W końcu niecodziennie człowiek ma okazję spotkać się z Grigorim Orlovem - zakpiła, z rozbawieniem wyobrażając sobie siebie w opowiedzianej przed chwilą wersji. - Po prostu za bardzo skupiłam się na obserwowaniu wypranych mózgów szalejących na błoniach. Dałam się porwać tej wiośnie - wzięła od niego papierosa, zaciągnęła się i spojrzała mu prosto w oczy, delikatnie bujając się na huśtawce.
Grigori spojrzał jak pokazuje mu swoje chude ręce z bliznami po igle. Zmarszczył lekko brwi i pochylił się, by przejechać po nich palcem. Może jego uzależnienie było niebezpieczne i mógł zrobić komuś krzywdę bawiąc się ogniem, ale przynajmniej nie wyniszczało go tak jak NNN. - Samolubnie powiem, że jeszcze jeden rok mogłabyś przesiedzieć – powiedział w końcu zaciągając się papierosem. Jakby nie poszedł do pracy, już teraz mogliby chodzić razem na jakieś lekcje. Pokiwał głową na jej pochwałę Hogwartu i milczał przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. - Pracowałem w Londynie i zauważyłem, że poważniej biorą wszystkich z jakimiś beznadziejnymi studiami. A skoro i tak mieszkałem w Anglii, uznałem, że równie dobrze tutaj mogę skończyć szkołę – powiedział w końcu zgodnie z prawdą. W Durmstrungu jego przyjaciele nie poszli na dalsze studia, więc i tak musiałby podobnie znaleźć sobie bliższe osoby. Poza tym tam było chłodniej. – Łamać serca – prychnął jeszcze na koniec swojej wypowiedzi. Po chwili zamienił ich miejscami i teraz stał naprzeciwko niej zostając w samej bluzie. Kiedy ona się ubierała on wyciągnął rękę, by bujać ją powoli na tej śmiesznej huśtawce. Uśmiechnął się krzywo na jej komentarz na temat stroju. - Spadaj, Nefretete, jeśli tak było, zupełnie ci nie wyszło. Chyba, że po prostu chciałaś, żebym ja od razu zdjął swoje ubranie, oddając je zmarznięte tobie – mruknął z bardzo groźną miną. Szybko jednak machnął ręką i wzruszył ramionami. – Niech będzie, jakoś to przeżyję – powiedział grzecznie oddając jej papierosa. Również spojrzał jej w oczy i uniósł pytająco brwi.
Kwiecień minął Filipowi na gubieniu się w Zamku, na lekcjach, wygłupach ze znajomymi i ogólnym aklimatyzowaniu się w nowym miejscu. Mimo iż niczego mu to nie brakowało, to jednak tęsknił za Riverside, za swoimi nieznośnymi braćmi i rodziną, oddaloną teraz setki kilometrów od niego. Filip starał się pisać do nich tak często, jak tylko mógł, nawet jeśli jego listy ograniczały się tylko do krótkiego "u mnie w porządku, co u Was?". Gdy już w końcu przestał gubić się w drodze do Wielkiej Sali zaczął czuć się nieco lepiej, bo mógł swobodnie poruszać się po Zamku, nie zachodząc tam, gdzie nie chciał. Bo raz na przykład, trafił do kuchni i choć skrzaty przyjęły go tam bardzo miło, to Fifi czuł się zażenowany. Innym razem trafił do Wieży Astronomicznej, na której szczycie przyłapał zakochaną parę w dość jednoznacznej sytuacji i zawstydzony bardziej od nich zbiegł ze schodów, omal nie zabijając się na nich, bo dłonią cały czas zasłaniał oczy. Po treningu Quidditcha, z miotłą pod pachą udał się w stronę błoni. Były naprawdę piękne wiosną, a huśtawka pod drzewem szybko starała się jego ulubionym miejscem, w którym często przesiadywał aż do kolacji. Teraz także miał zamiar spędzić tu choć kilka chwil, na totalnym odmóżdżaniu się. Siadł na huśtawce, ostrożnie kładąc miotłę obok siebie i odepchnął się lekko stopami od podłoża. Raz, drugi, trzeci... odepchnął się tak mocno, że omal nie wylądował na ziemi.
Jeżeli mowa o orientacji w terenie, to londyńska Szkoła Magii i Czarodziejstwa wcale w tej kwestii pomocna nie była, a Filip nie był jedynym, który miał problem ze znalezieniem się na szkolnych korytarzach. Wydawało się, że obie drużyny, zarówno Ogniste Kraby z Red Rock, jak i Reemy z Riverside mają z tym niemały problem. Na szczęście, dość często, na pomoc przybywali uczniowie Hogwartu, którzy przyjezdnym starali się zapewnić jak najlepsze warunki do zaklimatyzowania się w nowym środowisku. Prawdę mówiąc, atmosfera tego miejsca naprawdę przypadła Calebowi do gustu, chociaż nie mógł powiedzieć, że nie tęsknił za domem. Ba, nawet za ojcem. Jednak człowiek miał to do siebie, że do niektórych miejsc i osób się przyzwyczajał. Finnigan przemierzał właśnie kolejne korytarze Hogwartu, nieudolnie starając się trafić do drzwi wejściowych, co wcale nie było takie łatwe. Nie dlatego, że nie pamiętał drogi – akurat często wychodził ze swoją miotłą, tak jak i teraz, na błonia, więc zdążył już poznać tę trasę znakomicie. Tym razem przeszkodą na jego drodze okazały się schody! Nie potrafił zrozumieć, dlaczego schody w zamku przy każdej okazji próbują uprzykrzyć uczniom życie. Jemu wydłużyły drogę na zewnątrz przynajmniej o kwadrans. A mówią, że czas to pieniądz… Wreszcie jednak chłopakowi z Kanady udało się dotrzeć na błonia. Siedemnastolatek przeszedł spokojnym krokiem przez dziedziniec, obserwując bacznym wzrokiem innych uczniów. Nie podchodził jednak do nikogo, ani nie zagadywał. Miał ochotę polatać trochę na miotle, toteż postanowił znaleźć nieco bardziej odludne miejsce. W konsekwencji zrobił sobie o wiele dłuższy spacer, niż zwykle, po którym dotarł na wzgórze. Początkowo nie dostrzegł nawet ukrytej pośród drzew huśtawki. Przystanął na skarpie i rozejrzał się w stronę Hogwartu. W tej perspektywy londyńska budowla wyglądała naprawdę pięknie. I nagle do uszu Finnigana dotarł jakiś odgłos, którego uczeń nie mógł początkowo zidentyfikować. Coś, jakby… świst? Chłopak odwrócił się na pięcie, a pośród gęsto zarośniętego drzewa dojrzał poruszającą się huśtawkę, na której siedział nie kto inny, jak jego przyjaciel z drużyny! No, przyjaciel, do którego Caleb chyba nawet czuł coś więcej, a do czego było mu trudno przyznać się nawet przed samym sobą. Finnigan podszedł do niego szybko, po czym złapał za sznurki, zatrzymując huśtawkę. -Siema, Filip! – powiedział nieco donośniejszym głosem, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, które ludzie zwykli nazywać „bananem na twarzy”. Caleb szturchnął też delikatnie, po przyjacielsku ramię kumpla. No, po przyjacielsku, jakoś zbyt często to robił. Aż dziwne, że Stone nigdy niczego się nie domyślał i swojego przyjaciela o nic nie podejrzewał. -Dzieje się coś dzisiaj wieczorem? Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię. – zapytał zaraz, mając na myśli oczywiście to, co ostatnimi czasy miało co miejsce w Zakazanym Lesie, a nie do końca było legalnym procederem.
To prawda! Te schody był naprawdę uciążliwe. Filip nie miał pojęcia, jak uczniowie Hogwartu mogą się z ich powodu nie denerwować. Może to kwestia przyzwyczajenia? Tak, to musiało być to. Owe schody strasznie irytowały Filipa i podejrzewam, że nie tylko jego. Nie raz spotykał się na nich z innymi uczniami z Kanady albo Australii, których przeklinali je pod nosem, próbując dostać się we właściwie miejsce. To pewnie było też powodem wielu spóźnień i nieobecności na lekcjach, czy posiłkach. Ale dobre duszyczki z Hogwartu były na tyle miłe i pomocne, że często pokazywały przyjezdnych inną, krótszą i prostszą drogę. Filip już na początku zauważył, że wielu uczniów jest bardzo przychylna i sympatyczna. Tylko pojedyncze jednostki trącały go w ramię, gdy szedł korytarzem, krzycząc "Hogwart górą" albo rzucały złośliwe uwagi na temat nowych uczniów. Poza tym tutejsze dziewczęta- Filip miał takie wrażenie- chciały go pożreć! Uważały go za nad wyraz słodkiego, co Fifiego przerażało, bo przypominały mu o ciotce Mariol, która za każdym razem tarmosiła mu policzki, tak, że potem bolały przez co najmniej dwa dni. -Właśnie uratowałeś mi życie- roześmiał się wesoło, unosząc głowę i spoglądając na Caleba z wesołym błyskiem w oku. -Jestem twoim dłużnikiem- dodał, z udawaną powagą, po czym parsknął śmiechem i zacisnął dłonie na sznurkach huśtawki. Fifi był emocjonalnym kaleką. Nie miał pojęcia o uczuciach innych, a nawet jeśli miłość przeleciałaby mu przed nosem on by jej nie zauważył. No i dodajmy, że sprawa byłaby dużo prostsza, gdyby Caleb był dziewczyną. A nie był. W takim wypadku jego uczucie z góry skazane było na porażkę, przynajmniej w mniemaniu Filipa, który, jak cała reszta, był przekonany o tym, że Finnigan jest hetero. Dlatego nawet nie śmiał myśleć o tym, że może w jakikolwiek sposób podobać się przyjacielowi. -Nie mam pojęcia- Filip zmarszczył lekko brwi, gdyż faktycznie nie miał pojęcia. -Co się stało?- zapytał i poczuł nagły przypływ ekscytacji.
Caleb starał się za wszelką cenę omijać schody i korzystać ze wzkazanych przez „hogwartczyków” skrótów, jednak czasami po prostu nie było innej drogi, a wtedy trzeba było najzwyczajniej w świecie zacisnąć zęby i starać się nie przeklnąć. Chociaż, każda szkoła miała swoje zalety i przywary. Z pewnością można by także parę takich znaleźć w Riverside, a Kanadyjczycy pewnie zdążyli się już do nich przyzwyczaić. W końcu tutaj początki też były gorsze, a jednak przyjezdni poruszali się już po Szkole Magii i Czarodziejstwa w Londynie coraz sprawniej, niekiedy nawet nie musząc prosić o pomoc tutejszych. I rzeczywiście, Stone miał rację, większość uczniów Hogwarta była raczej Kanadyjczykom i Australijczykom przychylna, jednak, jak zawsze, zdarzały się wyjątki. Sam Finnigan miał okazję wdać się w niezbyt przyjemne dyskusje, które o mało co nie zakończyły się rękoczynami. Teraz jednak było spokojnie, szczególnie w tym miejscu. Nic dziwnego, skoro byli tutaj tylko we dwóch, a przecież Riverside trzyma się razem, niezależnie od sytuacji. A już tym bardziej Caleb z Filipem! Przecież to taka zgrana parka, czyż nie? -To moje hobby. – odparł krótko, po czym roześmiał się. Oczywiście była to odpowiedź na rzekome „uratowanie Filipowi życia”. Właściwie Finnigan nawet nie do końca pojął o co chodzi, ale ważne, że jego przyjaciel był zadowolony, a co. Szeroki uśmiech siedemnastolatka ustąpił jednak miejsca zdziwionej minie, kiedy Stone zapewnił go o tym, iż nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się wieczorami w Zakazanym Lesie. -Filip, Filip… gdzie Ty żyjesz? Hogwartczyki nas wyzywają, a my musimy skopać im ich brytyjskie tyłeczki. Podobno wieczorem mają odbyć się nielegalne wyścigi na miotłach. I to w samym centrum Zakazanego Lasu. A jak Cię znam… to na pewno nie stchórzysz, co? – i znów to charakterystyczne dla Caleba szturchnięcie w bok przyjaciela. I na jego twarz także powrócił ponownie ten banan, z którym Finnigan rzadko się rozstawał. Zwykle jednak jeszcze można w nim było odnaleźć nutę złośliwości, o którą w tym momencie byłoby trudno.