Chyba najfajniejsze pomieszczenie w całym Hogwarcie. Wystarczy coś sobie wymarzyć, a już to mamy. Niestety, nie można tam wyczarować jedzenia, ani picia, także jeśli chce się przygotować romantyczną kolację, posiłek trzeba przynieść samemu. Jedną z większych zalet jest, że gdy jesteś w środku osoba która nie wie czymś stał się dla ciebie ten pokój nie może dostać się do środka. Aby pojawiły się drzwi, przez które można wejść, należy przejść trzy razy wzdłuż ściany, myśląc o odpowiedniej rzeczy.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Rekonstrukcja bitwy o Hogwart:
Rekonstrukcja Bitwy o Hogwart
Dyrektor i nauczyciele szkoły postanowili pozwolić uczniom lepiej zrozumieć, jak naprawdę wyglądała tragedia tego historycznego wydarzenia sprzed 25-ciu lat i zorganizowali rekonstrukcję Bitwy o Hogwart. Każdy uczestnik, losowo przydzielony do jednej ze stron konfliktu może poczuć się jak uczestnik tego historycznego wydarzenia dzięki wyjątkowej akcji Ligii Pojedynków.
Zasady i dodatkowe informacje
•UWAGA! Jeśli Twoja postać, lub ktoś dla niej bardzo ważny brał udział/ucierpiał w Bitwie o Hogwart, proszę o dokładne przemyślenie udziału w evencie!
• Na wejściu do pokoju życzeń, każdy z was otrzymuje biały lub czarny pierścień. Jasny oznacza, że jesteście po stronie obrońców Hogwartu, ciemny, że jesteście napastnikami. Pierwsza osoba, która napisze posta rzuca kością k6. Wynik parzysty oznacza, że otrzymuje ciemny pierścień, nieparzysty - otrzymuje jasny pierścień. Kolejne pierścienie rozdawane są naprzemiennie bez rzutu kością. • Pierwszy post, bez względu na to, gdzie wylądujecie, musi znaleźć się w tym temacie! • Każdy z was, ze względu na ilość kuferkowych punktów z zaklęć i OPCM, staje przed jedną z trzech par drzwi: ~0-15 pkt. - Żółte drzwi prowadzą was do miejsca, które wygląda jak Korytarz przy Wielkiej Sali. (zostajecie w tym temacie) ~16-25 pkt. - Białe drzwi przenoszą was na Dziedziniec Wieży z zegarem ~>25 pkt. - Zielone drzwi przenoszą was na Błonia • Obowiązuje KATEGORYCZNY ZAKAZ używania zaklęć czarnomagicznych! • Po zakończeniu rekonstrukcji, kadra Hogwartu dba o wyleczenie wszelkich ewentualnych obrażeń, jakie mogliście otrzymać. • Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Ilość punktów z Zaklęć w kuferku: tu wpisz ilość</zgss> <zgss> Kolor pierścienia: </zgss> biały/czarny
• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2 pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1 pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
Zasady dla osób, które walczą w tym temacie
•Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć tylko z jednym rywalem! • Kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji. Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście. Jeśli wybraliście Transmutację, możecie korzystać tylko z zaklęć z tej dziedziny, które nie wymagają więcej niż 15 pkt w kuferku! • Atak powyżej 85 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 30-85, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 30 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony. • Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na podłogę, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia. • Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
-Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
-Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie kostką literką, żeby zobaczyć, co wam się przydarzyło w trakcie walki:
Scenariusze:
•A,C,E,G,I - nic się nie dzieje •B.....yło blisko - Walcząca obok para widocznie zatraciła się w pojedynku, a jedno z ich zaklęć przeleciało obok Ciebie, dekoncentrując Cię. Otrzymujesz -20 do obrony w tej rundzie. •D....rewniany atak - Obok was galopują przetransmutowane biurka. Skupieni na pojedynku, nie zwracacie na nie uwagi i jedno z was wpada na ożywiony mebel. Dorzuć k100. Wynik mniejszy niż 50 oznacza, że efekt dotyczy Ciebie, a wyższy lub równy 50. Jeśli k100 było parzyste, osoba, której dotyczy efekt traci -20do ataku w tej rundzie, a jeśli było nieparzyste. traci -20 do obrony. •F....ikuśne rozproszenie - Jedno z szalejących obok zaklęć trafia prosto w znajdującą się obok roślinę, a jej liście wpadają Ci do ust. Tracisz -20 do ataku, a następne zaklęcie, jakie rzucisz, musi być niewerbalne, ze względu na resztki rośliny w ustach. •H....isteria - Widać całe to wydarzenie zbyt mocno przeraziło jednego z uczestników, którego opętała histeria. Nie patrząc, co robi, wpadł na Ciebie, wytrącając Ci różdżkę z ręki. Nie masz możliwości obrony w tej rundzie. •J....azda ze skrzatami - Jak to w prawdziwej bitwie, nigdy nie wiesz, czego mogłeś się spodziewać. Nagle zauważasz, że między nogami latają wam skrzaty, które miały pomóc w walce. Osoba, która ma czarny pierścień obrywa od skrzata po łydkach i przez to nie jest w stanie wyprowadzić w tej rundzie ataku!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Dodatkowo: </zgss>
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Parsknął, tak po prostu, bo i cóż innego miał jej odpowiedzieć na to głupie zwrócenie mu uwagi. - Bo Terry Watts jest pustym cwelem. - Podkreślił to po raz kolejny, ściągając brwi w nieco gniewnym wyrazie. - Nie ma zielonego pojęcia o sztuce… a w dodatku przyklejał Claudine muchy do warkocza, gdy byliśmy w trzeciej klasie, a potem rechotał, gdy dałem mu za to w zęby. - Przypomniał jej z zabójczą precyzją, nie mając pojęcia czy Caelestine w ogóle wie, o której sytuacji mówi. Mówił cokolwiek, byleby tylko odwrócić jej uwagę od bólu i konsekwencji wiążących się z tym stanem u jego siostrzyczki. Przy okazji wykazał się nieostrożnością, gdy tak okrutnie i jakże bezmyślnie się przed nią obnażył. Przyznał się, w końcu się przyznał, że zależy mu na Dinie trochę bardziej, niż to zawsze mówił. Był przekonany, że szczerze jej nienawidzi i właśnie tak zawsze oboje to wszystkim przedstawiali, gdy bez krępacji tłukli się słowami na korytarzu. Wychodziło jednak na to, że Swansea dbał o nią… na ten swój popierdolony sposób, którego nikt wokół nie pojmował. Nie chmurzył się dłużej, niż było to konieczne, po prostu spacerował nerwowo wzdłuż ściany, mając nadzieję, że Caelestine po prostu go posłucha i przywoła myślą coś - cokolwiek - z czego mogliby w tym momencie skorzystać. Cokolwiek miękkiego uratowałoby mu życie, nawet zwykła, prosta kanapa. Kiedy pojawiła się klamka, bezmyślnie chwycił ją między palce i trochę niezdarnie, bo wciąż trzymał Cysię, przekroczył próg. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi pokoju życzeń po prostu się roześmiał. Spontanicznie i gardłowo, ale tak szczerze jak od dawna się nie śmiał. - Jak TY to zrobiłaś. - Poprawił ją, a jego głos wręcz drżał od tłumionego rozbawienia. - Naprawdę? Mogłaś wyobrazić sobie wszystko, a ty chciałaś zobaczyć dom? - Zapytał uszczypliwie, ale przeszedł przez pokój, aby wsunąć Puchonkę do jej własnego łóżka. Ułożył ją na miękkich poduszkach, nachylając się w ślad za nią, aby ucałować jej czoło. Robił tak zawsze, gdy trapił ją jakiś wyjątkowo paskudny sen… czyli stosunkowo często przy jej wieszczych tendencjach. - Potrzebujemy przemeblowania? - Zapytał zaczepnie, nie potrafiąc powstrzymać się od drobnej uszczypliwości nawet w stosunku do niej i w sytuacji, w której ewidentnie cierpiała. Rozejrzał się jednocześnie po wykreowanej przez nią rzeczywistości, doszukując się w niej czegoś smutnego, czego po prostu nie potrafił w tym momencie nazwać. Wątpił czy kiedykolwiek będzie umiał to zrobić. I zadała mu pytanie. Tak kompletnie abstrakcyjne, że nawet przez myśl mu nie przeszło odpowiedzieć inaczej. - Dyniowe - chlapnął głupio, zaciskając mocniej wargi, gdy uświadomił sobie, że to niewłaściwa odpowiedź. - Nie, marchewkowe chyba bardziej. - Zmienił zdanie, spoglądając na jej rudawą czuprynę z zainteresowaniem. - Dlaczego pytasz?
— Co do tego ma Claudine? — spytała, bo choć jeszcze tego nie wiedziała, przez swoje zdolności obserwacyjne dostrzegła, że zmienił się nawet jego ton, kiedy o tym wspomniał, ale nie była jeszcze do końca pewna czemu w tym momencie właśnie to ją interesowało. Tak naprawdę, mało ją obchodził teraz Terry Watts i mało ją obchodziła Claudine Harlow. Chyba, że Cassius dałby wyraźny znak, że dla niego ten temat nie był obojętny. Póki co, jednak, pozostawali na neutralnym gruncie i dlatego też Caelestine skuliła się na materacu, na którym Cassius ją położył. Przytulając się do poduszki, zignorowała nawet jego szczery śmiech, czego nie robiła często. Patrzyła na niego z miękkiej pościeli, w końcu wycofując się trochę w tył, żeby zrobić mu miejsce obok siebie. — Nie bywam w nim tak często jakbym chciała. A chciałaby pewnie codziennie. Wracać do niego, jak Cas, zamiast do puchońskich dormitorium. Mimo, że lubiła czasem zbłądzić, posiedzieć razem ze skrzatami w kuchni, ostatnio… nic w szkole nie sprawiało jej radości. Szczególnie, że nawet jej, jak teraz, zdawało się przeżywać kryzys twórczy. Nie miała ochoty malować, nie miała pomysłu, a te, które nachodziły natrętnie jej głowę wydawały się melancholijne, smutne, przygnębiajace. I bez tego miała nastrój mogący zabić nawet pufki pigmejskie, dlatego westchnęła chowając pół twarzy w poduszce, która choć wyglądała jak dom, nie pachniała jak dom. Nawet kwiaty, które wcześniej kojarzyły jej się z matką, wydawały się zupełnie inne. — Tak. Wyburzmy ścianę między pokojami. Za dwa lata wyjedziesz z domu i wtedy będzie… pusto. Zostanie sama. Podniosła się na łokciu, na razie jeszcze niezaalarmowana skojarzeniami Cassiusa, co do ciasta, ale zainteresowała ją nagła zmiana jego zdania, bo przecież często tego nie robił. Zwykle raz, co powiedział, tego się trzymał. Uparcie i zawzięcie, czasem na przekor innym. — Skyler chce mi upiec ciasto pocieszenia, że nie ma dla mnie czasu. Nie lubię ciast. Wpatrywała się w swojego starszego brata, czując i słysząc po sobie, że nasącza atmosferę niepotrzebną dramaturgią i smutkiem, ale nic nie mogła na to poradzić, dlatego zamilkła na chwilę, zastanawiajac się nad tym, jak ktoś bardziej interesujący i żywiołowy na jej miejscu by się teraz zachował. Uśmiechnąłby się? Rzucił jakimś żartem? Czy Cassius by ją wtedy w ogóle poznał? Jako swoją siostrę. — Przepraszam, że popsułam ci dzień, Cassio.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie odpowiedział. Pozwolił, aby między nimi zawibrowała milcząca cisza - żywy dowód na to, że Claudine jednak coś do tego miała. Tylko ktoś tak niewinny i ufny względem brata jak Caelestine mógł pozwolić, aby ten temat dosłownie przed nią umknął. Nawet, gdyby była dzisiaj w o wiele lepszej kondycji zapewne nie uczepiłaby się tego tematu. I była to niewątpliwie jedna z jej największych zalet, przynajmniej w jego prywatnej ocenie. Możliwość przemilczenia przy niej wszystkiego tego czego normalnie się wstydził stawiał tutaj na równi z możliwością opowiedzenia jej (również) wszystkiego tego czym podzielić się pragnął. Cassius nie mówił często o dręczących go sprawach, ale jeśli to robił, mówił szczerze i to zwykle wyłącznie swoim najbliższym. A nie było nikogo mu bliższego od Cysi. Dlatego tak bardzo przeżywał jej ból i smutek. Pomimo, że śmiał się z jej wyboru i chmurzył się lub dąsał, kiedy „bez powodu” miała kiepski nastrój to i tak dałby się pokroić za jej szczęście. Wślizgnął się na łóżko tuż obok niej jakby to miejsce było dla niego stworzone odkąd tylko się urodziła. Nie kładł się jednak, a jedynie przysiadł obok, prostując w kolanach te swoje długie nogi i prostując plecy, wspierając je o ścianę. Popatrzył na nią, muskając palcami jej rudawe włosy. - Już niedługo będziesz mogła bywać tak często jak tylko zapragniesz. A do tej pory korzystajmy z tego, że i tak niemalże cała rodzina tutaj jest. - Zaproponował, przypominając tym samym, że faktycznie, poza Hogwartem było ich naprawdę niewielu. Póki co, przynajmniej. Zmarszczył brwi, kiedy wspomniała o tym, że za dwa lata wyjedzie. - A gdzie mam wyjeżdżać? - Zapytał łagodnie, dotykając teraz jej karku i masując go opuszkami niczym kot ugniatający właściciela w chwilach największego relaksu. Zastanowił się czy faktycznie o czymś jej opowiadał czy to wyłącznie jej własne przeczucie. Coś, co go czekało, a o czym okropnie bał się myśleć. Przyszłość Cassiusa zmieniała się przecież tak szybko, że wszystko to co było aktualne na dzień dzisiejszy, jutro mogło ginąć w mroku, prezentując znacznie odmienną wizję. Od gromady dzieci przy boku przez wieczną samotność, aż po świeżo kopany grób. Ten Swansea łapał życie zbyt łapczywie. Może to właśnie wywoływało u niej ten dziwny ból głowy? - Który to Skyler? Ja już mu znajdę czas. - Zapytał, a chociaż jego głos wydawał się łagodny, jego intencje w istocie były dość… demoniczne. Autentycznie zamierzał znaleźć tego chłopaka, który twierdził, że nie ma czasu dla jego siostrzyczki i jeśli będzie to konieczne to go za fraki przywlecze, łamiąc mu nogi, jeżeli odmówi jej przeprosin za swoje grubiaństwo. Ciasto, dobre sobie. Ciasto za towarzystwo to prawie tak jak dać knuta za obraz i dołożyć uśmiech. Beznadziejna wymiana. - Nigdy nie psujesz mi dnia, kwiatuszku. - Odpowiedział na jej głupiutkie słowa, trochę rozbawiony, a trochę wzruszony nimi. - Wiesz, że zawsze jestem tu dla ciebie.
Zgodnie z jego podejrzeniami, nie naciskała na tematy mu niewygodne. NIgdy tego nie robiła. W stosunku do innych, a w szczególności nie w stosunku do niego. NIe lubiła ludzi stawiać w niekomfortowych sytuacjach. Każdy miał swój czas na mówienie pewnych rzeczy. Czasami nawet ten czas nie następował nigdy. Chociaż zdarzało się, że w przypadku brata czuła się momentami wyłączona z jego życia i kwestii, którymi czasem dzielił się z innymi, ale nie z nią, jeśli to pomagało mu utrzymać swój spokój, nie chciała go zaburzać. Sama też nie lubiła, kiedy ktoś próbował wymusić na niej wypowiadanie zdań, któe wolałaby zachować dla siebie. Poprawiając ulożenie poduszki pod swoją głową, przeniosła spojrzenie zielonych tęczówek na jego twarz i spróbowała się uśmiechnąć, ale jedynie blady cień przebiegł jej przez usta. — Twoja rodzina — wymsknęło jej się, po czym spuściła wzrok, nie potrafiąc mu tego łatwo wytłumaczyć. Chociaż kochała wszystkich i dostosowywała się pod wszystkich, w istocie trwała w tym dziwna obawa, że gdyby nie była taka, jak od niej oczekują, nie zaakceptowaliby jej, jako pełnoprawnego członka. Jako prawdziwą Swansea z krwi. Czasami zdawało jej się, że odcina się od rodziny i nie potrafi utrzymać tych samych realnych i liczących się relacji co Cassius. Spojrzenie Elijaha, tak bardzo obojętne, jakby się nie znali, sprawiało, że czuła się przy nim cieniem, nie kuzynką. Ciepła Elaine, tak bardzo często powtarzała Cassiusowi jakim jest najukochańszym kuzynem, że Caelestine zastanawiała się, dlaczego ona nie potrafiła tak mówić do brata i czy przez to może być tak samo dobra dla niego i odpowiednia, jak Ela. Gabriela tak naprawdę dobrze nie znała i nie wiedziała skąd to wynika. Éléonore jej brakowało. Jej troski, jaką ją zawsze otaczało i pomocy, z jaką wyznaczała jej ścieżkę. Później skończyła szkołę i Caelestine zgubiła swoją drogę. Raffael był zawsze dobrym wujkiem, ale takim niedoścignionym dla niej, najmłodszej obok Billie. Billie czasami się denerwowała, kiedy Caeleste mówiła do niej Sybille. Swoją inność i wyobcowanie Cysia czuła na każdym kroku, z biegiem lat coraz głebiej. — Ja jestem drugą siostrą po Chloe. Prócz Ciebie… nikt mnie nie zna. Nikt nie wie czego potrzebuję. Nikogo to nie interesuje. Przymknęła lekko powieki, czując jego dłoń na karku i skuliła się w sobie. Wyjedzie… – pomyślała. — Jak Élé, skończysz szkołę i znikniesz w dorosłym życiu. I zostanę sama. Przemawiała przez nią gorycz, mimo, że głos miała jak zawsze, łagodny, bez żadnego drgnienia, trochę wręcz… cóż cysiowo uspokajający, jakby właśnie nie przeżywała własnego, personalnego doła. Wyciągnęła dłoń przed siebie, żeby smagnąć kasjuszową koszulę tuż przy piersi, rzucając trochę do siebie, a trochę przecież do niego, ale przede wszystkim w eter, do wszystkich dusz zmarłych czarodziei. — Gdzie ja znajdę drugiego takiego Ciebie?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zrobiła to. Naprawdę zrobiła to w chwili, w której zdawałoby się, że nic nie mogłoby popchnąć go ku jakiejkolwiek niszczycielskiej emocji. Zdawał się być tak wyciszony i naturalny w tym, tak skłonny, aby dzielić się z nią miłością, więc gdy niejako wyparła się go, jego twarz momentalnie stężała. Nie mogła tego widzieć, skoro spuściła wzrok krążąc nim wszędzie tylko nie tam gdzie wcześniej. Jego palce stężały. Zapomniały jak się poruszać, gdzie gładzić i po co, a wargi skuliły się w sobie tworząc na jego twarzy ściągnięty w grymasie kawał marmuru. Pełzający mu w żyłach gniew nie rozproszył się szybko, chociaż jednocześnie zezwolił palącej ciszy na otoczenie ich niezwykle wymownym woalem napięcia. - Nie chcesz być jej częścią? - Zapytał, interpretując jej słowa nieomal jako bezpośrednią obrazę. Rzuciła mu w twarz swoim niepełnym pokrewieństwem, a on zamiast chwycić tę rękawicę w zęby, spróbował się uchylić i w efekcie dostał nią prosto w skroń. Tylko po to by okazało się, że jest ona wyciosana z marmuru. Pozostawiła w porcelanie jego dzisiejszej obrony głęboką wyrwę, której nie można było łatwo załatać. Jednakże nie oczekiwał tego od niej. Pozwolił jej milczeć i sobie również, chociaż nie wydawał się być już tak ciepły jak przed momentem. Dotknąwszy go do żywego przegoniła od siebie Cassiusa prawdziwie czułego i empatycznego. Nie był nawet w stanie myśleć, że nie zrobiła tego specjalnie, chociaż przecież nie podejrzewał jej o tak bezpośrednią potrzebę dokazywania. Zbyt nieufny, zbyt zapętlony w toksyczne relacje znów stracił stabilność. Stały grunt czmychnąwszy mu spod stóp zaśmiał mu się w twarz, bo wciąż milczał. Milczał uparcie, a ona mówiła. Dzieliła się słowami, przemyśleniami, które w lodowatych okowach jego umysłu zostały rozłożone na części pierwsze. I tylko szczęście lub przezorność sprawiły, że nie doszukał się w nich niczego więcej. Żadnej dodatkowej krzywdy. - Jedną z ogromnych wad bycia moją siostrą jest fakt, że o swoich potrzebach musisz krzyczeć równie głośno co ja. W innym wypadku skupiasz na sobie odrobinę zbyt mało uwagi. - Odpowiedział ostrożnie, wciąż całkowicie zatrzymany jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie petryfikujące. - Daj im się poznać. Otwórz się na nich. Zjedz nawet to głupie ciasto. Może oni właśnie tego potrzebują, żeby poznać twoje potrzeby. Przełamania lodów czy głośniejszego dopominania się o inny smakołyk. Konkretny. - Udzielał jej rad, chociaż na związkach międzyludzkich znał się jak na remontach wieżowców. Prawdę mówiąc mówił jej cokolwiek tylko przyszło mu do głowy. Wszystko co mogłoby ją odwieść od tak głupich myśli jak to, że nie jest jego prawdziwą siostrą. - Zaczekać na ciebie? Przez tych kilka lat nie będę już musiał nawet odrabiać prac domowych, bo wszystko będę już miał napisane. - Jego propozycja była przerażająco szczera. Byłby w stanie stanąć na głowie byleby tylko nieba jej przychylić. Czymże więc było przekiblowanie w szkole jeszcze czterech lat, jeżeli miało poprawić jej to samopoczucie? Ezra tak mógł, chociaż u niego była to po prostu czysta głupota. Czemu więc on miałby się powstrzymywać? Jego chłodne, niebieskie spojrzenie natrafiło na jej palce. Pozwolił się jej dotknąć gdziekolwiek chciała i odetchnął głębiej. Na takie pytania nie było odpowiedzi. Milczał więc, jako jednej z niewielu pozwalając jej mieć przy nim ostatnie słowo.
Cofnęła dłoń w tym samym momencie, z jakim skrzyżowała spojrzenie z jego tęczówkami. Nie była jasnowidzem (nie w tym momencie), więc nie mogła wiedzieć co dokładnie czuł w tej chwili, ale dostrzegła wyraźną zmianę w jego spojrzeniu. Na tyle niezrozumianą, żeby zachowała tą samą ostrożność, jaka wyłaniała się w jego tonie, a jakiej wcześniej, bez spojrzenia na jego twarz, nie potraktowała jako jej własne zagrożenie. Przegięła. Gdzieś, w którymś momencie. Powiedziała coś nie tak. Tylko nie wiedziała co. Podzieliła się z nim swoją największą obawą i swoją największą troską i gdzieś w tym, co padło między nimi, było coś, co od razu, wyraźnie odczuwalnie nawarstwiało pomiędzy nimi mur. — Oczywiście, że chcę — szepnęła ledwie doslyszalnie, podnosząc się z wolna na jednej ręce do pozycji siedzącej. Jego dłoń już nie gładziła jej szyi, a on patrzył na nią z tą zimną nutą z jakim patrzył na innych ludzi i pierwszy raz zrozumiała, przynajmniej odrobinę, jak to jest nie być jego siostrą. Tylko kimś obcym. — Chciałam powiedzieć, że wszyscy w rodzinie wydają się być sobą, a ja… Kim ty byłaś sama dla siebie Caelestine? Zawsze starała się sprostać czyimś oczekiwaniom. Wbrew własnej naturze. Teraz, kiedy przez chwilę była po prostu sobą… czy to możliwe, że Cassius jej takiej nie lubi? — Cassius, czy ty jesteś na mnie zły? — spytała może głupio, ale jego nagłe zdystansowanie nie pozwalało jej myśleć inaczej. Bo jeśli nie był zły, to mógł być nią zawiedzony, a to byłoby chyba jeszcze gorsze. Zaczesała pasma miedzianych włosów za ucho, przytrzymując dłoń przy policzku, w skupieniu wypatrując jego reakcji. Otwartość nie była jej mocną stroną. Należało wiedzieć jak zachęcić ją do powiedzenia więcej i zrobienia więcej czy wyrażenia więcej. Nawet jeśli to były jej własne potrzeby. Choć przecież Cassiusowi mówiła prawie wszystko. — Nie rozmawiajmy o tym. Przepraszam. Nie miałam prawa i podstaw tak mówić. Jak mówić? Co mówić? Nie wiedziała, ale i tak czuła, że musi za to przeprosić i że jeśli ta rozmowa dalej będzie iść w kierunku w jakim idzie, jeśli spróbuje mu wytłumaczyć, co ją boli i czego się boi najbardziej, dokładnie to, czego się boi się stanie. — Nie zostawaj w szkole. Chcę żebyś był szczęśliwy i żeby ci się udało w życiu. Ja… sobie poradzę. To jest mój problem. Że nie potrafię rozmawiać i nie potrafię się otworzyć. To nie Twoja wina. Ani nie naszej rodziny. To tylko moja wina. Że nie pasowała... Albo niedopasowana się czuła.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czasami naprawdę jej nie rozumiał. Byli od siebie tak piekielnie różni, że wręcz dość często dochodziło między nimi do takich chwil, gdy nie pozostawało im nic innego jak zrozumieć, iż nastał między nimi najprawdziwszy impas. I chociaż Caelestine zaraz uciekała do własnych siostrzanych zagrywek robiąc unik przed jego niezadowoleniem to nie zawsze działało to tak jak powinno. Zwłaszcza teraz, gdy po prostu spojrzał na nią, starając się nie pokazać, że zdołała zranić go niefortunnym doborem słów. O wiele prościej było pokazać jej gniew, niż tłumaczyć się dlaczego patrzy na nią jakoś tak dziwnie, a on przecież nienawidził składania wyjaśnień. Spuścił wzrok na własne kolana. - Nie - odpowiedział jej po zaskakująco długiej chwili milczenia. Potrzebował upewnić się, że w istocie tak jest i początkowa fala gniewu, która go otuliła była jedynie nadmiarem emocji, jakie zawsze w sobie gromadził. Stłumił je w sobie najlepiej jak potrafił, ale nie mógł przed nią udawać, że nic się nie stało. - Właśnie może w końcu trzeba o tym porozmawiać. - Przerwał jej przeprosiny, unosząc na nią swoje niebieskie spojrzenie. Badawcze, jakby starał się rozpracować co takiego siedzi jej w głowie. Przysunął palec do jej ust, aby zamilkła na moment i nie mówiła więcej takich rzeczy. Bo każde jej słowo było dla niego sztyletem prosto w serce. - Nie każdy musi cię lubić. - Przypomniał jej, wnioskując po jej słowach, że ma problem z zaakceptowaniem siebie samej w gronie ekstrawertycznych osobowości. Był to czysty strzał. Cassius znał dobrze jedynie kilka z licznej gamy ludzkich emocji. - Czy to, że jesteś inna oznacza od razu, iż jesteś gorsza? Niekochana? Potrzebujesz więcej czasu, ale masz w sobie ogromną wrażliwość, której czasem ci zazdroszczę. Ja nie potrafiłbym być tobą, a ty nie musisz myśleć jak ja. Nie zniósłbym drugiego siebie w rodzinie, jeden zdecydowanie wystarczy. - Mówił, obserwując jej twarz, aby wybadać czy to są właściwe słowa. Często ciężko było mu ją zrozumieć, wybadać. Była zamknięta niczym znaleziona na brzegu małża skrywająca wewnątrz siebie piękną, wielobarwną perłę. Uchylała się przed nim, lecz przed niektórymi zatrzaskiwała się wręcz z hukiem. Byli od siebie tak inni… nie miał pojęcia co zrobić, aby poczuła się lepiej, ale zamierzał spróbować, czegokolwiek by nie potrzebowała. - Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Czy mogę…? - Zawahał się, pozwalając jej dopowiedzieć co takiego może zrobić.
Cassius sam również nie był dobry w rozmowach. Zarówno on, jak i ona byliby dobrymi oklumentami. Swoje emocje chowali w sobie, nie wyciągali ich na zewnątrz. Nie lubili rozmawiać o swoich problemach, a już szczególnie o ich źródle. Chociaż ona w tym momencie przeżywała gorsze chwilę, tak naprawdę nie mówiła mu nawet połowy z tych obaw, jakie w niej siedziały. Uśmiechnęła się blado, niezadowolona, że nie może spełnić sugestii brata. Wtuliła się w poduszkę, nie odzywając się wcale. Nie chciała rozmawiać. Nie w ten sposób, kiedy czuła presję tej rozmowy. Może dobrze, że uciszył jej żale. I tak powiedziała za dużo. Zdecydowanie bez zastanowienia, w sposób zupełnie do siebie niepodobny. Nie była pewna czy chciała żeby każdy ją lubił. Wolałaby pozostać niedostrzegalna dla tych, którzy jej nie znali i jednocześnie widoczna i wyraźna dla niewielkiego grona osób, którzy znaliby ją. Caelestine Swansea. Taką jaką była. Nie wymagając od niej wielkich słów i wielkiej otwartości. Nie wyrzucając jej piękna i talentu, bo czuła się niesprawiedliwie oceniana. Na piękno nie miała wpływu, zresztą, było ono względne, a ona jak każdy miała swoje kompleksy. Co do talentu, nikt ze Swansea się z nim nie rodził. Każdy z nich rozwijał swoją artystyczną stronę. Obierał swoje motywy i swój kierunek. Określanie kogokolwiek z nich zdolnym, było lekceważeniem dla ich ciężkiej pracy. Dla jej ciężkiej pracy. Przymknęła powieki, zataczając szerokie koło w swoich rozważaniach. Pełnych goryczy i smutnego żalu. Nakręcała siebie samą. Całość podkręcał ból głowy, powodujący zły nastrój. — Możesz mnie odprowadzić do dormitorium — rzuciła w końcu, bo była naprawdę zmęczona, a migrena nie chciała zelżeć. Musiała zasnąć. Zmusić organizm do wyparcia fizycznego bólu.
ztx2
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zadziwiające, jak szybko można było nawiązać znajomości, chodząc na te same zajęcia. Wystarczyło później odezwać się, że szuka się kogoś do wspólnych ćwiczeń i znajdywała sie chętna do pomocy osoba. Ku zdziwieniu Lou była to dziewczyna ze Slytherinu. Z tego, co zdążyła się już dowiedzieć, ich domy rywalizowały ze sobą najbardziej ze wszystkich i miało to początek już u założycieli. Nie ma to jak czytanie Historii Hogwartu wieczorami. Lou brakowało pojedynków, do których była przyzwyczajona w czasie nauki w Riverside. Czuła się tak, jakby miała teraz zatrzymać się w miejscu z nauką zaklęć, a tego nie chciała. Szukała więc chętnych do wspólnych ćwiczeń, z którymi mogłaby uczyć się czegoś nowego. Wiedziała, że może liczyć na towarzystwo Victorii, ale nie chciała ciągle jej prosić. W tak ogromnej szkole musiał znaleźć się ktoś jeszcze, kto byłoby chętny i znalazł się, a raczej znalazła. Umówiły się przed Pokojem Życzeń, o którym Lou nieco wyczytała, a także nieco usłyszała. Mimo to nie była pewna czego się spodziewać, więc czekała na Chloé. Podwinęła rękawy koszuli, a krawat nieco poluzowała, wiedząc, że i tak będzie jej przeszkadzać w trakcie ćwiczeń. - Hej - rzuciła krótko, kiedy dostrzegła dziewczynę, uśmiechając się do niej wesoło. - Więc, jak działa ten pokój? Myślisz o miejscu do ćwiczeń zaklęć i on da wszystko, co trzeba? - spytała, niejako powtarzając to, co i jej mówiono. Zastanawiała się, czy rzeczywiście jest to możliwe. Jeśli tak, wtedy możliwe, że znalazłaby miejsce do doskonalenia się zarówno w tworzeniu voodoo, jak i pozostałych dziedzinach czarnej magii, której do tej pory uczyła ją babcia. W końcu mogłaby ćwiczyć w odosobnieniu, nie podpadając żadnemu z profesorów, ani nie wzbudzając podejrzeń. Wolała to, niż szukać kogoś, kto również się na tym zna. Ograniczanie ryzyka, dla zachowania dobrej opinii i zniwelowania ryzyka kolejnego przeniesienia. Szkoda, że myśli i tak same uciekały do niezbyt miłych zaklęć, które chciała sprawdzić.
Raczej wszyscy wiedzą, że Chloé docenia urodę i lubi otaczać się pięknymi ludźmi. Od razu zwróciła uwagę na Loulou, kiedy miały pierwszą wspólną lekcję. Była pewna, że wcześniej dziewczyny nie widziała, bo na pewno nie zapomniałaby takiej twarzy. Miała wyjątkową urodę, z którą była raczej mniejszością w Hogwarcie. Wydawała jej się w porządku, więc chętnie skorzystała z okazji i zgłosiła się, aby poćwiczyć z dziewczyną zaklęcia. Lubiła nowe znajomości, a i nauka zdecydowanie wyjdzie jej na dobre. W końcu, chcąc nie chcąc, pisała w tym roku owutemy. Brzmiało to dość... poważnie i dorosło i chyba wypadałoby jakoś je zdać, jeśli chciała zostać tu na studia. A chciała? Hm, może i tak. Ruszyła w kierunku Pokoju Życzeń, z daleka widząc już, że Lou na nią czeka. Przywdziała na twarz szeroki uśmiech i obdarzyła dziewczynę krótkim uściskiem na powitanie. Gdyby miały się zaprzyjaźnić bliżej Gryfonka będzie musiała przyzwyczaić się do mocniejszych uścisków i tulania. - Hej! - odpowiedziała entuzjastycznie i kiwnęła energicznie głową. - Dokładnie tak! Nie sprawdzałam jeszcze wszystkich jego możliwości, ale wszystko przed nami! - powiedziała i nie zwlekając przeszła trzykrotnie wzdłuż ściany, na której po chwili pojawiły się drzwi. - Chodźmy! - powiedziała konspiracyjnym szeptem, a w jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Jako że myślała o miejscu do nauki i ćwiczenia zaklęć pokój przypominał nieco salę lekcyjną, a pod trzema ścianami stały regały, wypełnione opasłymi tomami. Na środku stało biurko, na którym leżały zwoje pergaminu i pióra, obok dwa krzesła, a tuż obok drzwi na wolnej ścianie dostrzegły wygodnie wyglądającą kanapę. - To chyba na wypadek zmęczenia nauką - zaśmiała się, wskazując na kanapę. - Albo gdyby ktoś wykorzystał wymówkę z nauką, aby zrealizować inne niecne plany - brwi zatańczyły jej w górę i w dół. - My jednak mamy bardzo ambitne plany! - powiedziała i podeszła do jednego z regałów, wyciągając jakąś książkę na chybił trafił. Odwróciła się do Loulou. - Chciałabyś poćwiczyć jakieś konkretne zaklęcia czy losujemy? - powiedziała, machając w kierunku regałów.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uścisk nie był czymś, czego od razu się spodziewała, ale odwzajemniła go bez wahania. Z niepewnością w spojrzeniu obserwowała, jak Chloé chodzi w tę i z powrotem przed ścianą, zastanawiając się, czy to w ogóle ma sens. Niby wszystkie informacje na temat Pokoju Życzeń twierdziły, że istnieje, że dostosowuje się do potrzeb osoby wchodzącej, ale trudno było w to uwierzyć. Zupełnie, jakby Pokój miał być żywą jednostką. Nie mogła jednak zaprzeczać, gdy w ścianie pojawiły się drzwi, a Chloé wchodziła do środka. Konspiracyjny szept podziałał i na Lou, której oczy rozjaśniło rozbawienie. Zupełnie jakby robiły już teraz coś zakazanego, a przecież miały po prostu wspólnie się uczyć. Rozejrzała się uważnie po wnętrzu. Regały z książkami sprawiały, że mimowolnie zastanawiała się, jakie ciekawostki mogą w nich znaleźć. Pamiętała zbiór ksiąg babci Odile, które w Hogwarcie z pewnością byłyby zakazane. Spojrzała na biurko, na którym będą mogły rozłożyć interesującą je księgę i ćwiczyć. Mogły sobie nawet przepisać interesujące je fragmenty i zabrać ze sobą, skoro nawet pergamin był i pióra! Przesunęła spojrzeniem po reszcie pomieszczenia, aż nie natrafiła na kanapę. Już miała pytać, do czego może ona służyć, ale Chloé pierwsza to skomentowała. - Więc tak obchodzi się różne szkolne zakazy? - spytała ze śmiechem, na sugestię wymówki. Właściwie była zaskoczona, że Pokój Życzeń naprawdę działał. Ciekawa była, czy znajdzie się jeszcze jakiś manekin, na którym mogłyby ćwiczyć. Pokręciła lekko głową do wszystkich swoich myśli, podchodząc do regału. Spojrzała na Ślizgonkę, uśmiechając się lekko. Oj, były zaklęcia, które chciała poćwiczyć… - Myślę o ofensywnych - odpowiedziała lekko, łapiąc w dłonie najbliższą księgę. Otwarła ją i ze zdumieniem zaczęła czytać treść. To brzmiało jak księgi babci. Spojrzała z lekkim zaskoczeniem na Chloé, zastanawiając się, czy powinna o tym powiedziec, czy udawać, że niczego tu nie ma. - Jak dokładnie działa ten pokój? Dostosowuje się do jednej osoby, czy do obu? - spytała, podsuwając ostatecznie księgę dziewczynie, w której był opis zaklęcia cistam dolorum. Zdecydowanie nie była to biała magia. Czyżby obie chciały uczyć się tego rodzaju zaklęć?
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Loulou zdecydowanie zaplusowała odwzajemnieniem uścisku. W końcu nie wszyscy nie mieli problemu z zaburzaniem strefy komfortu. Wręcz przeciwnie, sporo ludzi raczej ogranicza cielesne kontakty, szczególnie jeśli chodzi o powitania z mniej niż bliskimi znajomymi. Chloé nigdy nie miała z tym problemu, a gdy kogoś poznała bliżej i polubiła to... Cóż. Ten ktoś musiał znosić częste przytulasy! Mimo że Chloé wiedziała o istnieniu Pokoju Życzeń, jak i prawdopodobnie większość szkoły to i tak zawsze, gdy do niego wchodziła wydawało jej się, jakby robiła coś troszkę zakazanego. Może to fakt, że drzwi trzeba było sobie "wydumać", bo nie były widoczne przez cały czas? Kiedyś to musiało być coś! Wtedy, gdy nieliczne grono uczniów wiedziało o tym Pokoju. Mieć takie swoje tajemne miejsce... Teraz jednak nie było już takie tajemne, więc Chloé mogła być pewna, że Pokój objawi im swe drzwi i tak też się stało. Spoglądała na Lou, która rozglądała się po wnętrzu i odczuwała dumę, że mogła jej pokazać Pokój Życzeń. Zaśmiała się wesoło na wzmiankę o kanapie. - Mhmm, między innymi - przewróciła oczami, a potem mrugnęła do dziewczyny tajemniczo. Czasem nie potrzeba nawet magicznie zanikających pokojów, jeśli tylko bardzo się chce. Chloé odwróciła się szybko, kiedy usłyszała za plecami jakiś dźwięk. Jej wzrok padł na ćwiczebnego manekina i uniosła brwi ze zdziwieniem. Nie mogła wiedzieć, że o tym właśnie pomyślała przed chwilą Loulou. - No, taaak - powiedziała przeciągle, odwracając powoli wzrok od manekina i wbijając spojrzenie jasnych tęczówek z powrotem w gryfonkę. Uśmiechnęła się zadowolona, kiedy usłyszała o zaklęciach. Jeśli już miała się uczyć to przynajmniej czegoś ciekawszego niż zaklęcia zwykłe czy defensywne. Klasnęła w dłonie i podbiegła wesoło do Lou. - Miałam nadzieję na tego rodzaju zaklęcia - powiedziała, patrząc wyczekująco to na gryfonkę, to na książkę, którą ta trzymała. Leciutko zmarszczyła brwi, kiedy dziewczyna zadała jej pytanie. - Hm, wydaje mi się, że jeśli już obie tu weszłyśmy to do obu. A co? - zapytała, ale w tym momencie gryfonka podała jej księgę. Chloé od razu spojrzała w treść zaklęć wypisanych na lekko pożółkłych stronach. Jej wzrok padł na zaklęcie cistam dolorum i nie zastanawiając się przeczytała jego opis, bowiem nawet nie słyszała o takim zaklęciu. W miarę czytania jej brwi unosiły się coraz wyżej, ale kiedy uniosła twarz i spojrzała na koleżankę, jej wzrok nie wyrażał zgrozy czy oburzenia. W jej oczach mimowolnie zaświecił się ogniki, które próbowała lekko przytłumić. Nie wiedziała przecież, czy Loulou nie miała nic przeciwko, jakby nie patrzeć, czarnej magii... Choć Chloé nazwałaby ją może szarą magią, już bez przesady... - Wiesz - odezwała się w końcu. - Nie mogę zaprzeczyć, że od dłużczego czasu krążą mi po głowie myśli, że warto byłoby znać zaklęcia innego rodzaju, niż te nauczane w szkole - powiedziała, dość okrężnie sugerując, że zwyczajnie zaczęła ją pociągać czarna magia, której zaklęcia chętnie by poznała. Nie wiedziała, że równie dobrze za jej sprawą, ale i za sprawą Loulou tego rodzaju księgi mogłby pojawić się na półkach.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Zbliżał się wieczór. Na korytarzach panował gwar i harmider, niezwykle typowe dla pory kolacyjnej. Większość uczniów udawała się w tym czasie na ucztę, schodząc zaczarowanymi schodami wprost do wielkiej sali wypełnionej najprzedniejszymi przysmakami, przygotowanymi jak zwykle przez skrzaty domowe. Ja również zamierzałem udać się na ucztę, ale nie byle jaką, bo prywatną. Schodząc wraz z pozostałymi do przedsionka prowadzącego do sali jadalnej poprawiłem krawat, luzując go nieznacznie pod szyją i starając się pozbyć lekkiej tremy, która mi towarzyszyła. Wciąż nie mogłem przyzwyczaić się do chodzenia na randki. Przez tak długi czas byłem zupełnie sam, że od naszego ostatniego wypadu z Elaine sam na sam, który można było takim „randkowym” mianem określić, minęło nieprzyzwoicie dużo czasu. Nie rozmawiałem z Elą o tym, czy życzy sobie częściej takich spontanicznych wypadów, jak zwykle unikając bezpośredniej konfrontacji i łamiąc sobie nad tym głowę samodzielnie. Podczas jednej z takich dywagacji uznałem, że oto nadszedł ten czas. Miałem okazję i możliwości, więc załatwiwszy sobie i Elaine wolny wieczór, zgarnąłem ją z korytarza na parterze, prosząc ją formalnym tonem, aby poszła ze mną. Jej miejsce na patrolu natychmiast zajął inny prefekt, któremu posłałem porozumiewawczy uśmiech. Umówiłem się z nim kilka dni temu, że wezmę za niego dwa dyżury, jeżeli odpuści Swansea ten jeden piątkowy wieczór i chłopak zaskakująco chętnie na to przystał. Nie mogłem mu się dziwić, to był całkiem niezły układ, a mnie zależało konkretnie na tym jednym dniu. Następne dwa dni mieliśmy wolne, a ja nawet nie musiałem pracować. To mógł być całkiem miły weekend spędzony wspólnie, o ile tylko blondwłosa zgodziłaby się mi w nim towarzyszyć. Poprowadziłem ją na siódme piętro jednocześnie ściskając jej dłoń i nie zdradzając tego dokąd się udajemy, dopóki nie stanęliśmy pod jedną ze ścian. - Mam dla ciebie niespodziankę. - Oznajmiłem, gdy byliśmy już pod pokojem życzeń. Uśmiechnąłem się do niej nieco tajemniczo i chcąc, aby miała niespodziankę, poprosiłem ją, aby zamknęła oczy. Przeszedłszy kilka razy wzdłuż kamiennej ściany, wyobraziłem sobie mroczny, gęsty las. Podłogą był tak naprawdę miły w dotyku, zielony mech, a temperatura panująca w pokoju zdecydowanie pozwalała na zrzucenie obuwia i spacerowanie na boso, co też sam uczyniłem. Jednocześnie przetransmutowałem swoje ubrania w lekką, letnią koszulę i czarne, proste spodnie. Liczyłem na to, że gdy Ela otworzy oczy, sama również wybierze dla siebie wygodny przyodziewek. Poprowadziłem ją, trzymając za rękę, przez rezerwat w Dolinie Godryka, wybierając jedną ze swoich ulubionych ścieżek. Po kilku minutach marszu trafiliśmy wreszcie na niewielką polanę zalaną promieniami ciepłego, letniego słońca, gdzie się zatrzymałem. - Masz ochotę zjeść ze mną kolację? - Zapytałem, wyjmując z kieszeni zaklęte w drobne koraliki koc i kosz piknikowy, którym przywróciłem naturalne rozmiary jednym dotykiem różdżki.
Udała się na swoją "zmianę" prefekta z przekonaniem, że skończy dopiero o godzinie dwudziestej drugiej i będzie dziś nocować w dormitorium Krukonek. Nie ukrywała, że piątkowy wieczór wolałaby spędzić w milion innych sposobów jednak odkąd nosiła na piersi odznakę - a było to już parę lat - przyzwyczaiła się, że obowiązki lubią domagać się uwagi zwłaszcza w piątkowe popołudnie, gdy reszta prefektów starała się zamieniać i brać sobie wolne. Ucieszyła się na widok Rileya - zawsze będzie się cieszyć - jednak nie bardzo wiedziała dlaczego ściągnął ją z korytarza i oczywiście próbowała przez całą drogę wybadać czy coś się stało. Węszyła podstęp wszak jej zmiennik podszedł zbyt entuzjastycznie do swojego piątkowego zadania, a sam Riley wydawał się odrobinę spięty. Splotła ich ręce i zadała jakieś siedem pytań w drodze na siódme piętro, jednak poproszona o zaufanie i odrobinę cierpliwości w końcu zamknęła usta. Wzbudził jej ciekawość, a pewnym było, że nie ustąpiła na długo. - To jakaś okazja, o której nie wiem? - domagała się chociaż okruchów informacji, jednak zamknęła oczy, bowiem ufała mu i skoro coś kombinował to nie chciała mu tego aż na tyle utrudniać. Gdy podłoga zmieniła się w miękki mech przez chwilę nie wiedziała co się dzieje, jednak szybko dodała dwa do dwóch i znalazła rozwiązanie. - Ojej. - wymsknęło się jej na widok ściany drzew otulone półmrokiem. Nie tego się spodziewała... ba, ona nie spodziewała się ani trochę, że jej plany zostaną zmienione w tak sprytny sposób. Widząc jak transmutuje sprawnie swoje ubranie, by nie paradować w mundurku ochoczo poszła w jego ślady, choć szczerze powiedziawszy... - ... gdybyś mnie uprzedził to może bym zdołała się szybko poprawić. - to nie był groźny przytyk, a słowa wypowiedziane przez uśmiechnięte usta. Kilkoma sprawnymi zaklęciami przetransmutowała swój mundurek w ulubiony zestaw, choć żal jej było, że nie mogła ani się pomalować ani uczesać, czyli typowo babskie zmartwienia, które jednak zachowała dla siebie. Zdjęła buty i próbowała przyzwyczaić się do mchu. - Czy ty zamierzasz trzymać mnie w niewiedzy w nieskończoność? - uwiesiła się jego ramienia, gdy ruszyli w tylko jego znanym kierunku. Tylko przez jedną chwilę po jej twarzy przemknął cień niepewności - czemu gęsty las? Gdyby nie świadomość, że to pokój życzeń to nie byłaby taka rozluźniona. Dobrze, że świeciło sztuczne słońce, bowiem tworzyło aurę spokoju. Widząc jego przygotowania i słysząc jego pytanie uśmiechnęła się szerzej. - Z przyjemnością! To wygląda jakbyś zaplanował ukradnięcie mnie z mojej... ty to wszystko zaplanowałeś z wyprzedzeniem, - zaśmiała się krótko i serdecznie, by po chwili przytulić się do Rileya po to, aby chociaż w ułamku wyrazić radość z jego pomysłu. Nie spodziewała się w życiu, że to będzie kolacja tylko we dwoje w pokoju, do którego nikt im nie wejdzie wszak ten dostosowywał się do ich pragnień. - Czemu akurat las? - zapytała, gdy siadali, a wypełniała ją ekscytacja, że przez cały wieczór miała Rileya tylko dla siebie i nie musiała się przejmować żadnym obowiązkiem.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
To był pierwszy raz, gdy Loulou wchodziła do Pokoju Życzeń i dla niej to było dość ciekawe. Choć nie pamiętała, żeby ta komnata należała do zakazanych, nie potrafiła pozbyć się uczucia, jakby robiły coś, z czego wujek nie byłby dumny. Fascynowało ją to, że teoretycznie nikt inny nie mógłby teraz do nich wejść, jeśli nie wiedziałby, czego one szukały. Lou nie mówiła o spotkaniu z Chloé, więc jeśli Ślizgonka także nikomu nie wspomniała, gdzie się umówiły i w jakim celu, istniało duże prawdopodobieństwo, że nikt do nich nie dołączy. To tym bardziej nastrajało dziewczynę do myślenia o zakazanych zaklęciach, których nigdy nie miała jak ćwiczyć, a przecież dobrze znać wszystko, co tylko jest możliwe. Nawet nie po to, żeby tego używać, choć i na tym jej zależało, ale aby rozpoznać zaklęcie, które ktoś planuje rzucić, bądź rzucił. Tak zawsze tłumaczyła wszystkie swoje zamiłowanie do nauki czarnej magi. Zaśmiała się na tajemnicze słowa dziewczyny. Jeśli obchodzili zakazy, nie tylko dzięki Pokojowi Życzeń, to Lou była ciekawa kreatywności tutejszych uczniów. Sama jednak wciąż była pod wrażeniem nowo poznanej komnaty, która reagowała na zachcianki. Drgnęła nieznacznie, gdy pojawił się manekin, żeby zaraz uśmiechnąć się szeroko. Tak ćwiczyć mogła! Przynajmniej obejdzie się z rzucaniem zaklęć na nową koleżankę, której nie chciała zrobić przypadkiem krzywdy. Jeśli pokój reagował na zachcianki ich obu, księga mogła być nie tylko jej pragnieniem. Podając ją Chloé, wpatrywała się w nią w oczekiwaniu na reakcję. Nie wiedziała, czy powinna spodziewać się oburzenia, czy radości. Chwila zdawała się wiecznością, a Lou zaczęła zastanawiać się nad nową wymówką, ale brunetka wyznała, że i ona chciała poznać zaklęcia z tego zakresu magii. Ba, nie musiała nic mówić, ogniki były widoczne w jej spojrzeniu, choć wyraźnie dziewczyna starała się ukryć własne pragnienie wiedzy. Loulou wpatrywała się w nią w ciszy, zachowując powagę na twarzy, nie pozwalając sobie na żaden uśmiech. Zastanawiała się, w jakim stopniu może odsłonić karty, jak wiele może powiedzieć dziewczynie. - Znam je - odpowiedziała krótko, czekając na reakcję. Ostatecznie postanowiła zademonstrować, zamiast tylko mówić. Uniosła różdżkę, celując w manekina. - Cistam dolorum - wręcz warknęła, skupiając się na wściekłości, którą wciąż w niej drzemała, względem własnego kuzyna. Teraz mogła odreagować, wyobrażając sobie, jakby to był on. Czas, po którym przerwała zaklęcie, był wystarczający, żeby człowiek, w którego byłoby rzucone, zaczął tracić przytomność z braku możliwości zaczerpnięcia oddechu. Wciągnęła powietrze, uspokajając się i opuszczając różdżkę, żeby spojrzeć na nowo na Chloé. - Najważniejsza zasada używania tego typu zaklęć - musisz naprawdę chcieć to zrobić. Chcieć sprawić ból drugiej stronie. Źle rzucone, może sprawić więcej problemu nie tylko przeciwnikowi, ale i tobie, gdy inni się dowiedzą - powiedziała lekkim tonem, jakby mówiła o śniadaniu, powtarzając słowa własnej babki. Spojrzała na manekina, zaciskając zęby. Jej złości nie brakowało, pytanie jak było z Chloé? Spojrzała ponownie na dziewczynę, próbując wypatrzeć wszelkie objawy obaw względem niej. Czy brunetka naprawdę chciała się tego uczyć, czy jedynie tak mówiła, z nudów na zajęciach? Czy byłaby zdolna użyć tego zaklęcia w pojedynku, albo na kimś, kto nadepnął jej na odcisk? - Co się stało w Pokoju Życzeń, zostaje w nim? - spytała jeszcze, dla upewnienia, że nic z tego, co ma, nie wypłynie poza komnatę i nie dotrze do uszu osób postronnych. Obawiała się, że gdyby tak się stało, następne przeniesienie byłoby w okolice Rosji, zamiast do Kanady.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Oczywiście, że jej nie powiedziałem. Każde jej pytanie dokąd idziemy zbywałem lekkim uśmiechem lub zapewnieniem, że jeszcze chwila i się dowie. Jej niecierpliwość była naprawdę urocza, ale i ja byłem przekonany, że nie chcę jej psuć tej niespodzianki. Chciałem ją zaskoczyć tak bardzo, że jej przytyk jedynie mnie rozbawił. - Nie potrzebujesz poprawek, piękna. - Odpowiedziałem, czując jak lekko czerwienię się po tak spontanicznym komplemencie, jednocześnie skupiając wzrok na jej transmutacji, aby nie chwytać przy okazji jej spojrzenia. Byłem trochę zawstydzony, dlatego chętnie poprowadziłem ją dalej pod ramię, oczywiście nadal milcząc i puszczając farbę dopiero wówczas, gdy mogłem rozłożyć przed nami miękki kocyk. Jej słowa wywołały na mojej twarzy uśmiech. Odłożyłem koszyk na ziemię. - Winny - przyznałem, biorąc ją w objęcia i głaszcząc w przelocie jej jasne włosy. Jej pytanie sprawiło, że na mojej twarzy pojawiła się odrobina zmieszania. Geneza zabrania jej do lasu była dość długa i skomplikowana, ale spróbowałem ubrać ją w jak najpraktyczniejsze i proste słowa, aby nie zagłębiać się znowu w moją poplątaną historię i zaburzone postrzeganie rzeczywistości. Pocałowałem krótko czubek jej głowy, decydując się na ukradkowe rozłożenie kocyka zaklęciem zza jej pleców. - Las to mój drugi dom. Chciałem zabrać cię do prawdziwego, pokazać ci go, ale póki co ten musi nam wystarczyć. Na kolację będzie jak znalazł. - Odpowiedziałem, nie dodając tego, że w zasadzie uważałem, iż realny las może być niebezpieczny i nie chciałbym się w nim rozkładać z kocem i ciasteczkami. Nie chciałem też jej niepotrzebnie stresować. To, że ja wśród drzew czułem się jak u siebie wcale nie oznaczało, iż Swansea byłaby równie swobodna, a przecież chciałem, aby ten dzień skończył się dla niej miło. Może kiedyś uda nam się pospacerować razem brzegiem lśniącego w świetle księżyca strumienia. Może pokażę jej miejsca, gdzie z mamą zbieraliśmy nasze ulubione kwiaty czy polany gdzie raz widziałem pasącego się jednorożca. Wszystko zależało wyłącznie od niej. - Na co masz ochotę? Poprosiłem profesor Bennett, aby zaczarowała mi ten koszyk na jeden wieczór. Będzie nam dostarczał jedzenie wprost z kuchni. - Pytałem, chociaż zamiast rozglądać się za jedzeniem, moje spojrzenie szukało jej oczu. Zaczesałem pukiel jej włosów za ucho, zbaczając wzrokiem na jej usta, ale nie całowałem jej. Pozwoliłem, aby najpierw między nami wytworzyło się lekkie napięcie. - Kocham cię - powiedziałem wtedy, pozwalając, aby na mojej twarzy zabłąkał się ponownie lekki uśmiech.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Swoim zachowaniem, słowami, uśmiechem i spojrzeniem sprawiał, że wszystkie nabyte przez ten tydzień troski bladły i przestawały ją dręczyć swoją obecnością. Przyciągał jej uwagę do takiego stopnia, że przestała się na jakiś czas martwić o wszystkie te codzienne bolączki składające się na jej nastrój. Tym razem wobec danego komplementu nie zarumieniła się, ale za to w jej oczach pojawił się ciepły blask kojarzący się głównie ze szczęściem. Nie bez przyczyny jest nazywana przez rodzinę "iskierką", wszak jej oczy bardzo wyraźnie okazywały co się dzieje w jej sercu. Splotła ich dłonie, gdy szli do polany i starała się zapamiętać wystrój pokoju skoro w jakiś sposób był bliski Rileyowi. Cokolwiek on kochał, ona mogła spróbować też pokochać, a nawet jeśli było to trudne bądź niemożliwe (jak to było przy sposobie zdobywania rdzeni) to i tak starała się go wesprzeć na każdy możliwy sposób. - Czuję się jakbyśmy trafili do innego świata. - oznajmiła szczerze, a wzrokiem zwiedzała zasłonę drzew, a jedno nawet musnęła palcami aby sprawdzić czy faktura kory będzie szorstka tak jak prawdziwe drzewa. Nie zawiodła się. Skoro nazwał las swoim drugim domem to chciała się w nim odnaleźć. Zastanowiła się co mogłoby się jej tutaj podobać - cisza, zapach świerków (który pojawił się od razu, gdy tylko próbowała go sobie przypomnieć), prywatność, piękne odcienie zieleni i aura tajemniczości. Ten krajobraz rzeczywiście pasował do Rileya. - Masz jakiś swój ulubiony las? - zapytała, przenosząc na niego wzrok jasnoniebieskich oczu. - Co ci się w nim najbardziej podoba? - chciała wiedzieć i pytania płynęły prosto z serca. Nie pytała z uprzejmości, chętnie uzyska odpowiedź na te pytania, by móc go jeszcze lepiej poznać. Usłyszawszy, że załatwił dostawę jedzenia od samej profesor Bennett aż nie ukryła zaskoczenia. Zadbał niemalże o każdy detal, a w jej czaszkę wwiercało się pytanie - czemu akurat dziś, teraz, czy jest jakaś okazja albo chciał jej coś powiedzieć? - Jeszcze nie wiem... - przyznała szczerze bowiem o jedzeniu jeszcze nie myślała. Jej uwaga skierowana była teraz na Rileya, a więc te przyziemne sprawy chcąc nie chcąc musiały poczekać. Stała naprzeciw niego z lekko zadartą głową i wiedziała, że kocha go nad życie. Nie miała najmniejszych wątpliwości. - Czuję się kochana. - odpowiedziała zamiast odwzajemnienia wyznania, bowiem jej spojrzenie wystarczająco to zdradzało. - A teraz powiedz mi z jakiej to wszystko okazji? - nie wytrzymała i zapytała, a jej dłoń powędrowała do jego kołnierzyka, który od niechcenia poprawiała, raz po raz muskając kłykciem ciepłą skórę jego szyi. - Nigdy nie kochałam tak mocno kogoś spoza rodziny, wiesz?
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Chloé również miała wrażenie, że cisza przedłużała się, gdy patrzyła z oczekiwaniem na Loulou. Czy gryfonka podzieli jej fascynację i chęci nauki zaklęć z zakresu czarnej magii? Czy może opieprzy ją za samo myślenie o takich zaklęciach i reszta nauki będzie przebiegać w niezręcznej atmosferze? Choć właściwie Chloé nie przejęłaby się takim rozwojem sytuacji, obróciłaby to w żart i po prostu szukała dalej kogoś, kto się na tym zna. Poważna mina koleżanki mogła właściwie wróżyć wszystko. A potem nadeszły oczekiwane słowa. Chloé wydała zduszony okrzyk. - Nie! No co ty?! - zniżyła głos, jakby ktoś miał ich tutaj podsłuchać. Oczy już otwarcie zabłysły chęcią nauki (wow), a twarz wyrażała zachwyt. Aż klasnęła w dłonie! - Nie zwlekajmy, pokaż! Naucz mnie! - zawołała, składając prosząco dłonie, jak do modlitwy. Wiedziała, że teraz nie musi się kryć. Udało jej się znaleźć osobę, od której mogła się czegoś nauczyć i którą też musiała w jakimś stopniu pociągać czarna magia, skoro zna takie zaklęcia! Cu-dow-nie! - Proszę - dodała, przypominając sobie zasady dobrego wychowania, na które zwykle spuszczała zasłonę niepamięci. Z niecierpliwością przebierała nogami, bo nie mogła ustać w miejscu. Zatrzymała się dopiero, kiedy Lou uniosła różdżkę i skierowała ją z manekina. Chloé spoważniała, chcąc skupić się na zaklęciu. Obserwowała mimikę twarzy Lou, gest jakim smagnęła różdżką, samo zaklęcie i jego wymowę... Mimo że manekin nie mógł wydawać dźwięków cierpienia ani skrzywić się z bólu Chloé wiedziała, że zaklęcie działa i wpatrywała się w Loulou jak urzeczona. Gryfonka przerwała zaklęcie i odwróciła się w jej stronę. Ślizgonka wysłuchała uważnie jej słów i kiwnęła głową. Uważała, że chęci do rzucenia zaklęcia ma aż nadto, a znalezienie osoby, której mogłaby zrobić nie tak wcale niewinnego psikusa też nie było zbyt trudne. Większość osób raczej posiadało jej sympatię, ale istnieją przecież takie, których nie znosi. Przypomniała sobie parę takich osób i palce aż zaczęły ją świerzbić na myśl, że mogłaby użyć na nich tego zaklęcia. Znowu spojrzała na Lou poważnym wzrokiem. - Oczywiście - zapewniła szczerze. Co, jak co, ale również nie chciała, żeby ktokolwiek się dowiedział o ich nauce. Nie wszyscy doceniliby jej chęć wiedzy w tym temacie. Sama wolała, żeby to zostało między nimi, skoro udało jej się znaleźć osobę, z którą może ćwiczyć czarnomagiczne zaklęcia. - Co się dzieje w Pokoju Życzeń, zostaje w Pokoju Życzeń - powtórzyła nieco oficjalnym, konspiracyjnym tonem, a w jej oczach znowu zatańczył diabelskie ogniki, a usta rozciągnęł się w kocim uśmiechu, kiedy wyciągała dłoń do Lou. Kiedy ta ją uścisnęła Chloé wyciągnęła swoją różdżkę. Spojrzała na Lou. - Najpierw teoria? Powiesz mi dokładnie, jaki gest wykonać? - wyciągnęła przed siebie różdżkę, próbując powtórzyć ruchy gryfonki.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie odpowiedziałem na jej słowa, a przynajmniej nie od razu. Jedynie wygiąłem kąciki warg, aby poszerzyć uśmiech jaki błąkał mi się na twarzy. Miała rację. Lasy były w pewnym sensie innym światem. Krainą, gdzie rządził nie człowiek, a zwierzęta i roślinność. Dzika przyroda nieposkramiana poprzez zanieczyszczenia obecnością istot zdolnych wyłącznie do tego, aby konsumować i niszczyć nie tylko uspokajała. Przyjmowała w swoje liściaste objęcia i dawała schronienie przed rzeczywistością, na którą ja na przykład bardzo często nie czułem się gotowy. Ceniłem sobie tę ciszę i ponury nastrój skłaniający do przemyśleń. Dlatego jej pytanie było jednocześnie tak proste, jak i nadzwyczaj skomplikowane. W pewnym momencie swojego życia mieszkałem bardziej w lesie, aniżeli we własnym domu. Jadałem tam tylko posiłki i spałem, jeżeli już mamie udało się ściągnąć mnie do domu. Czasami ktoś mógłby pomyśleć, że wychowało mnie stado dzikich psów, aniżeli dwoje przedstawicieli wysoko postawionych rodzin czarodziejskich. Byłem tak bardzo Shercliffe’m jak potrafiłem być Fairwynem. Zmieszało się to we mnie zbyt mocno, abym był w stanie się od tego odgrodzić. - Rezerwat w Dolinie Godryka. - Odpowiedziałem jej niemalże natychmiast. Gdziekolwiek nie byłem i dokądkolwiek bym nie spacerował to zawsze wracałem właśnie tutaj. Do znajomego, miękkiego poszycia, w które nawet ja mogłem się zatopić. Ten, który decydował o tym, który z jego mieszkańców zasługuje na życie. O ironio… - Nie wiem od czego zacząć. - Przyznałem, gdyż pytanie Elaine naprawdę było trudne. To trochę tak, jakbym zapytał ją co najbardziej lubi w rysunku czy w swojej rodzinie. Było wiele powodów, dla którego kochałem te wiecznie zielone drzewa i martwą ciszę, którą odgradzały mnie od świata zewnętrznego. Pozwoliłem sobie na chwilę milczenia, aby móc ułożyć sobie to w głowie i spróbowałem udzielić odpowiedzi, chociaż wcale nie byłem jej pewien. - Spokój. Nienachalna obecność. Ten ruch w bezruchu. Brak zapachu, chociaż las jest ich pełen. Cisza, chociaż wokół nieustannie coś stuka, ćwierka, drapie. Wspomnienia jakie niesie… miękkie i ciepłe. Drogocenne dla serca, chociaż minęło tak wiele lat. - Urwałem, aby nie zalewać jej całym pasmem tego co czuję, a dać jej jedynie namiastkę. - Pokaże ci kiedyś… las, wspomnienia. Co będziesz tylko chciała. - Zaoferowałem w zamian, mając na myśli nie tylko spacery po Dolinie Godryka, ale również faktycznie to, co skrywałem pod czaszką. Kamienna misa, która od kilku tygodni stała w moim pokoju nieustannie wirowała od mlecznego nalotu - nadmiaru wspomnień, jaki w nią strząsałem. Może to od tego byłem ostatnio tak spokojny i wyłączony z obarczania samego siebie nieustanną winą, jaką czułem? A może to po prostu bliskość Elaine tak na mnie działała? Żałowałem, że takie chwile jak te mijały tak szybko. Zapisywałem je w swojej pamięci bardzo pieczołowicie, aby potem móc jak najlepiej je odtworzyć, ale miałem nieustanne przeczucie, że i tak sporo mi umyka. Ela była nie do podrobienia nawet w myślodsiewni. A ja mogłem jedynie wpuścić ją do tego wszystkiego i pozwolić kartkować moje myśli oraz emocje. Zmarszczyłem lekko brwi, kiedy spytała o okazję. - Bez okazji. - Przyznałem, ale jakby w zaprzeczeniu tego wszystkiego, pomacałem się po kieszeni, aby znaleźć małe, kwadratowe pudełeczko z cienkiego, podobnego do szkła materiału i zabarwionego na ciemny granat. - Chciałem sprawić ci przyjemność. - Przyznałem, chwytając jej spojrzenie zanim pokazałem jej co trzymam. Szybko jednak uchyliłem wieko, aby kształt opakowania i powaga nie sugerowały jej czegoś kompletnie odmiennego od moich zamiarów. Nie zamierzałem się oświadczać, ale kto wie czy to nie był pierwszy test jej reakcji na taką ewentualność. Obawiałem się, że zobaczę na jej obliczu zwątpienie, więc pokazałem jej prędko bransoletkę z wiecznych fiołków, którą kupiłem na feriach. - Pomyślałem, że moja obecność to żaden urodzinowy prezent, więc… wybacz tylko, że tak późno, wcześniej chyba nie było dobrego momentu. - Lekkie zawstydzenie wdarło się w mój głos, ale nie powiedziałem niczego co byłoby niezgodne z prawdą. Przez całe ferie Elaine wydawała się być bardzo zajęta swoimi bliskimi. Chciałem dać jej czas na to, aby miała chwilę pomyśleć o samej sobie. Dlatego teraz był ku temu idealny moment. - Podoba ci się? - Zapytałem znad misternie plecionej bransoletki złożonej z gałązek, listków oraz drobnych koralików oraz wiecznie żywych, pachnących kwiatów.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie powinna być zdziwiona, że wspomniał o rezerwacie, wszak oboje mieszkali w Dolinie Godryka od urodzenia, a więc naturalnie to ten las mógłby być jego najulubieńszym. Odkopała jego obraz ze wspomnień, a była tam raptem kilka razy i zazwyczaj z Gabrielem, Cassiusem i Elijahem w obstawie, wszak samotnie nigdy by się tam nie zapuściła bez powodu. Uśmiech jaki błąkał się na jego twarzy zdradzał wiele miłych wspomnień związanych z tamtym miejscem i była niemal przekonana, że chociaż jedno z nich miało związek z polowaniem "na rdzenie". Coraz łatwiej przychodziło jej oswajanie się, że Riley faktycznie tam ryzykuje zdrowiem ale doskonale daje sobie z tym radę. To jej przypomniało, że musi go zapytać o tę bliznę na plecach. Oboje wiedzieli, że kiedyś poruszy ten temat, ale zazwyczaj gdy jej dotykała albo ją oglądała to byli zajęci czymś znacznie przyjemniejszym i rozmowa była non stop przekładana "na później". Słuchała całym sercem wyjaśnienia czemu akurat ten las. Choć nigdy nie spoglądała na naturę w ten sposób nabierała teraz do niej większego szacunku, wszak przynosiła ukojenie człowiekowi, którego Ela kochała nad życie. - Kochasz lasy. Czuję, że je kochasz. Widzę i cieszę się. - odpowiedziała nieco ciszej, a spoglądała prosto w jego oczy z bezdenną czułością. Pośród jego nieprzyjemnych wspomnień sprzed lat posiadał jednak coś, co było piękne, a takich doświadczeń powinien mieć jak najwięcej. - Tak. Chcę poznać to, co ty poznałeś. - zadeklarowała, a zmiana w jej spojrzeniu zdradziła, że doskonale zdawała sobie sprawę, że są dwie strony medalu. Zdołała się psychicznie i emocjonalnie przygotować, że któregoś dnia zobaczy demony Rileya. Rozumiała, że wiązało się to z empatycznym cierpieniem, ale chciała tego doświadczyć, aby go jeszcze lepiej zrozumieć. Aby mu udowadniać dzień po dniu, że jest przez nią naprawdę kochany. To nie jest nastoletnia miłostka. Miesiące ich związku mijały a ona kochała go coraz bardziej i bardziej. Będzie go o tym zapewniać tyle razy ile będzie to konieczne. - Udało ci się. - delikatnie cmoknęła jego usta, a na jej własnych rozlał się szczęśliwy uśmiech, wszak łatwo było sprawić jej przyjemność. Czasami wystarczyło po prostu wziąć ją za rękę, a już chmury gradowe uciekały znad jej głowy w popłochu. Dostrzegłszy pudełko zamilkła, a jej brwi drgnęły. Wróć, to nie było pudełko a puzderko. Wyobraźnia artysty jest naprawdę bujna i bardzo sprawnie tworzy w głowie wiele scenariuszy, które mogłyby wyjaśnić dane wydarzenie. Gdzieś na tyłach jej głowy zakiełkowała dziwna myśl, że w środku ukrył pierścionek, ale nie była w stanie w to uwierzyć. To nie ten etap związku i oboje podświadomie o tym wiedzieli. Dopiero organizowali plan, by razem zamieszkać. Zachowała więc jako tako spokój, choć wstrzymała oddech wszak Riley kolejny raz ją czymś chciał obdarować, a ona... czekała po prostu na jego urodziny. - Ale... - musiał zdawać sobie doskonale sprawę z jej natychmiastowego protestu związanego z jego słowami. Ceniła sobie bardziej obecność aniżeli prezenty. Objęła palcami puzderko i zajrzała do środka, a na jej twarzy pojawił się kolejny uśmiech, a nawet i odrobina wzruszenia. Musnęła palcami fioletowe płatki i wyciągnęła z poduszeczki bransoletkę. - Jest cudowna. - poprosiła go, by zapiął ją na jej nadgarstku tuż obok innej bransoletki - otrzymaną od Elijaha na siedemnaste urodziny. Dotknęła też ciepłego naszyjnika, który nosiła pod swetrem, a który też był prezentem od Rileya. Wspięła się na palce, by złączyć ich usta w bardzo ciepłym pocałunku, który zdradzał dokładnie co czuła. - Dziękuję za nią, naprawdę mi się podoba. - oparła ich czoła o siebie i przymknęła na moment powieki. Ale największym prezentem jest to, że mnie kochasz. - dodała ciszej, zapewniając go, że dużo dla niej znaczy. Elaine była kochliwym człowiekiem, bardzo emocjonalnym i wrażliwym, a więc świadomość, że jest kochana była fundamentem jej siły. - Cieszę się, że mnie podkradłeś. Potrzebowałam chyba tej chwili wyrwania się od rzeczywistości. - odsunęła się, by popatrzeć w jego niebieskie oczy. W czasie ferii wiele się wydarzyło i przeszła lekkie załamanie i choć tamten okres przeminął to wciąż trapiło ją kilka problemów, na które nie było prostego lekarstwa. Wieczór z Rileyem był momentem na złapanie oddechu.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Aż takiej ekscytacji się nie spodziewała, przez co jej mina, gdy tylko Chloé zaczęła ją prosić o pokazanie zaklęcia, wyrażała zaskoczenie, które na szczęście szybko mięło. Przecież przyszły tu po to, aby trenować, do tego zaklęcia ofensywne. Czy naprawdę powinna się dziwić, że dziewczyna ma podobne zainteresowania co ona? Już raczej powinna się cieszyć. Parsknęła śmiechem pod nosem tuż przed tym, zanim ostatecznie zademonstrowała działanie czaru, kiedy Ślizgonka dodała “proszę”. Nie było w tej chwili potrzebne, w końcu dziewczyna całą sobą prosiła, gestami, mimiką, doborem słów, a Lou nie widziała dłużej potrzeby ukrywania dodatkowych zdolności. Może odrobinę za bardzo ją poniosło w trakcie rzucania zaklęcia. Wyobrażanie sobie przy tym kuzyna nie było dobrym pomysłem, nie potrafiła ukryć gniewu, a przecież zaklęcie można było rzucić bez tego całego warkotu. Obiecała sobie w duchu, pohamować się odrobinę na czas ćwiczeń. Wciągnęła spokojnie powietrze, przyglądając się reakcjom Chloé, a uzyskawszy zapewnienie, że wszystko zostanie między nimi, uśmiechnęła się z zadowoleniem. Uścisnęła dłoń dziewczyny, czując się odrobinę tak, jakby właśnie zaczynała zapuszczać korzenie w nowej szkole. Może nie będzie tak źle? Może jednak będzie mogła rozwijać wszystkie swoje zainteresowania? Krok pierwszy zrobiony, należało więc iść dalej. - A tak na marginesie, na pewno wiele osób ci to mówi, ale masz bardzo ciekawe oczy - rzuciła w chwilę przed tym, zanim puściła dłoń brunetki, nie potrafiąc na moment oderwać spojrzenia od jasnych tęczówek dziewczyny. Naprawdę je podziwiała, były raczej niespotykane, tak jasny odcień niebieskiego… A może to był szary? Uśmiechnęła się lekko, kącikiem ust, wracając do teraźniejszości i ich nauce. - Teoria. Samo zaklęcie dość prosto się wymawia, więc z tym pewnie nie będziesz mieć problemu. Ruch… - urwała, podnosząc dłoń z różdżką, aby zademonstrować w zwolnionym tempie, jak porusza się nadgarstek. - Nie miałam jeszcze okazji użyć tego zaklęcia w trakcie pojedynku, więc nie wiem, czy udałoby się przy większej dynamice… Wiesz, machając dodatkowo ręką, w nadziei, że jeśli nie rzucisz zaklęcia, to różdżka, która wypadnie, trafi przeciwnika w oko - dodała, na koniec, odrobinę machając dłonią w karykaturalnej imitacji pojedynku, parskając ostatecznie śmiechem. Zaraz też odchrząknęła, ponownie unosząc różdżkę i jeszcze raz wykonując wolno ruch. - Wyobraź sobie, że zaciskasz na ofierze dłoń i ściskasz go tak, jakbyś chciała… Wycisnąć go jak cytrynę? Ostatecznie blokujesz możliwość zaczerpnięcia oddechu. Jak wyobrazisz sobie tę dłoń, to powinnaś łatwo załapać ruch. Jest dość… intuicyjny, moim zdaniem - dokończyła, opuszczając różdżkę i przyglądając się dziewczynie. Nigdy nie próbowała nikogo uczyć, więc nie była pewna, czy tłumaczy w sposób zrozumiały.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Moje serce zabiło szybciej, gdy wypowiedziała tych kilka słów, rozbudzając w ten sposób moją nadzieję. Wiarę w to, że kiedyś będę mógł być z nią całkowicie szczery. Tak bardzo jak jeszcze z nikim innym i… swobodny. Chociaż to mogło wydawać się śmieszne, rzadko kiedy taki byłem. Zawsze prowadziłem pod sklepieniem swojej czaszki skomplikowane obliczenia. Rozważałem wszystkie „za” i „przeciw”, potrafiąc odsuwać ważną decyzję w czasie, gdy sądziłem, ze nie mam wystarczająco wiele informacji, aby podjąć właściwy wybór. Tylko, że w naszym związku powoli brakowało już na to miejsca. Wiele rzeczy po prostu się działo, a ja nie mogłem nieustannie robić uników przed prawdą. Byłem taki jaki byłem. Wiedziała o tym, znała wiele z moich twarzy. Jeżeli nie była gotowa na najgorszą z nich, jak mógłbym oferować jej najlepszą? Jednak teraz starałem się nie rozważać tego tak intensywnie. Oddaliłem w myślach ten niepokój, który zatruwał mi umysł, zamiast tego uśmiechając się do niej jedynie z zadowoleniem. Nie zdawałem sobie sprawy jak wiele w mym wzroku jest czułości skierowanej wyłącznie do niej jednej. Czasem miałem wrażenie, że nie mogę kochać jej już bardziej i za każdym razem okazywało się, iż ta granica wciąż jest płynna, a my - we dwoje - nieustannie przepychamy ją o tych kilka milimetrów dalej. Jeżeli kiedyś miałbym spaść z tego szczytu, nie tylko połamałbym sobie nogi, a roztrzaskałbym się cały. Było już jednak za późno na takie przemyślenia, a w zamian wystarczająco wcześnie na kolejne, te miękkie i miłe, pełne wrażliwości. Cieszyła mnie jej radość. Chciałem sprawiać jej przyjemność tak bardzo, że nie potrafiłem już wskazać swoich pozostałych priorytetów, a przynajmniej nie w tym momencie. Nie, gdy była blisko mnie. Chciałem przytrzymać ją dłużej przy sobie, gdy mnie pocałowała, ale nie zdobyłem się na to. Najpierw prezent. Zrobiło mi się cieplej, kiedy jej się spodobał, chociaż widziałem przez moment jej zmieszanie. Tak, forma wręczenia pozostawiała wiele do życzenia, ale dzięki temu zauważyłem, że najwidoczniej nie jest jeszcze na to gotowa. Może to i lepiej? Ja chyba także nie byłem. Oplatając jej nadgarstek, zacząłem uśmiechać się jak mały chłopiec. Zapiąłem bransoletkę, podziwiając jak prezentuje się na jej nadgarstku, tuż obok tej, którą nosiła tam odkąd pamiętam. To było miłe, że znalazła dla niej miejsce. Tym razem objąłem jej plecy ramieniem chcąc, aby pozostała ze mną jak najdłużej. Jej miękka bliskość i słowa sprawiły, że się zarumieniłem. - Kocham - potwierdziłem po jej słowach, chociaż nie musiałem. Teraz jednak bardzo tego chciałem. Pogładziłem jej kręgosłup delikatnymi ruchami dłoni, pozwalając jej odsunąć się na tyle, abyśmy spojrzeli na siebie. - Do usług. Zawsze. - Oznajmiłem, uświadamiając sobie, że teraz nawet i moje oczy się śmieją. - Chodź do mnie - poprosiłem i starając się wciąż ją do siebie tulić, sprowadziłem nas na wygodny koc. Miękki mech nie pozwalał nam odczuć, że siedzimy na ziemi, a zanim w ogóle Ela mogłaby odnaleźć jakikolwiek dyskomfort w tej pozycji, ja wciągnąłem ją sobie na kolana, obejmując ją. Wsparłem głowę o jej klatkę piersiową, aby przez kilka sekund słuchać jak rytmicznie stuka jej serce. Potem pocałowałem jej obojczyk, zagłębienie między ramieniem, a szyją. Wycałowałem ścieżkę prowadzącą do jej żuchwy, ostatni pocałunek zamieniając w lekkie zaczepienie zębami, a potem po prostu się do niej przytuliłem. - Czy już… - zacząłem, a chociaż nie byłem pewien czy powinienem poruszać ten temat to postawiłem wszystko na jedną kartę. Musiałem wiedzieć, że u niej… - …wszystko w porządku? Doskonale wiedziała o co pytam.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Potwierdzał swoje uczucia nie tylko słowem, ale jego spojrzenie czy czuły gest również tego dowodziły. Na kilku płaszczyznach czasami brakowało jej pewności siebie jednak co do uczuć Rileya nie miała wątpliwości. Czuła się przy nim wyśmienicie, pasowali do siebie tak bardzo jak tylko to możliwe między dwojgiem osób. Ostatnimi czasy zauważyła, że zaczęli odgadywać swoje uczucia bez słów. Czy to na lekcji - gdy samym spojrzeniem dodaje jej otuchy czy w życiu prywatnym, jak wtedy, gdy zabrał ją do igloo, aby mogła oderwać się od kłopotów poprzez schowanie się w jego ramionach. Uśmiech nie opuszczał jej ust, gdy usadowił ją sobie na kolanach. Zanim jednak miała go chociaż objąć i się wtulić uprzedził ją. Zanurzyła więc palce w jego włosach i starała się nie nabałaganić w jego nienagannej fryzurze. Oddychała spokojnie, tak samo jak biło jej serce. Każdy dotyk jego ust zostawiał na jej skórze obszary ocieplone, które mile mrowiły jeszcze przez parę sekund. Tym razem skóra na ramieniu, które przed chwilę oznaczył swoim oddechem zafalowała, co było tak dobrze im znanym przejawem metamorfomagii. Zasłona blizny po jormungadzie opadła, ale najwyraźniej nie zauważyła tego drobiazgu. Tknęła ją myśl, że na ich nieoficjalnej pierwszej i niedokończonej randce miała dokładnie tę samą bluzkę z odsłoniętymi ramionami. Objęła kark Rileya i westchnęła, gdy zapytał. Zanim odpowiedziała kilka sekund napawała się zapachem jego szamponu do włosów. - Fizycznie w porządku. - zahaczyła palcami o mankiet jego koszuli. Nie chciała rozmawiać o quidditchu i tego, co się ostatnio z nią dzieje podczas treningów choć wiedziała, że w końcu będzie musiała poruszyć ten temat by nie zwariować. - A reszta... nie będę strzelać fochów. - zapewniła, nawiązując do ich niemalże sprzeczki związanej z jej parszywym nastrojem w czasie ferii zimowych. który niestety odbił się na Rileyu. Musnęła myślami nierozwiązane problemy i zrobiło się jej przykro. - Ale na randce nie powinno się mówić o smutnych rzeczach, więc może najpierw podziękuję ci za dzisiejszy prezent i niespodziankę. - zagadnęła i przechyliła głowę, aby pocałować go w taki sposób jaki prefektom Ravenclawu nie wypada podczas pobytu w zamku: długo, powoli, namiętnie, sięgając do koniuszka jego języka, by na moment zatrzymać cały świat w tym jednym miejscu gdzie nikt ani nic nie wkradnie się w to, co jest między nimi. Z zamkniętymi oczami delektowała się dłuższą chwilę smakiem jego ust i westchnęła, gdy się od nich na moment oderwała. - A twoje stresy w jakim są stanie? - oczy i włosy dziewczyny rozjaśniały, jak zawsze przy dawce świeżego szczęścia. Chciała wiedzieć o nim wszystko, włącznie z tymi mniej komfortowymi rzeczami. Raz na jakiś czas robili podejścia do oswojenia go z ogniem i choć były to małe kroki to razem pchali to jakoś do przodu, wtajemniczył dwie osoby w istnienie nie tylko swojej metamorfomagii ale i blizn, więc niejako wchodził z jednego przełomu w drugi. Cieszyła się, że przy wszystkich mu towarzyszy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Spławiła moje pytanie i prawdę mówiąc nie do końca tego się spodziewałem. Sądziłem, że mimo wszystko będzie chciała zakończyć kwestię feriowych przewrotów emocjonalnych, może ostatecznie postawić kropkę nad „i”. Wcale jednak nie poczułem się źle, gdy świadomie z tego zrezygnowała. Po prostu popatrzyłem na nią dłużej, sprawdzając czy potrzebuje po prostu więcej czasu, czy raczej wolałaby zwyczajnie, aby to wszystko mnie ominęło. Jej wzrok nie powiedział mi wiele, a chociaż eksplodowałem już wręcz od wewnętrznej ciekawości to nie byłem w stanie dręczyć jej teraz pytaniami. Możliwość dostrzegania na jej twarzy uśmiechu, a w gestach czułości była dla mnie zbyt kusząca, aby burzyć jej nastrój przez zwykłą, rileyową dociekliwość. - Okej - odpowiedziałem jej tylko, wyginając kąciki warg ku górze i pozwalając, aby poprowadziła to spotkanie wedle swojej woli. Nie musiałem długo czekać na nadchodzącą dekoncentrację moich myśli. Jej bliskość była jedną ze stałych, która potrafiła odegnać z mojego nieba wszelkie burzowe chmury, więc kiedy mnie pocałowała, moje usta śmiało wyszły jej naprzeciw. Rozchyliłem wargi, machinalnie gładząc jej plecy i odpowiadając gorliwie na jej pocałunki. Bardzo szybko się w nie zaangażowałem, dzięki czemu już po kilku oddechach zrobiło mi się dość ciepło. Jej bliskość, niczym flakon najznamienitszego eliksiru euforii, była niezwykle potężnym środkiem uszczęśliwiającym. Kiedy odsunęła się, aby zadać pytanie, musiałem najpierw wziąć oddech i spróbować skupić się na jej jasnych oczach. W moich własnych zajaśniała zdradziecka iskierka pożądania, którą bardzo starałem się ukryć, ale chyba nieszczególnie mi wyszło. Weź się w garść, Fairwyn. To miał być piknik! - Mm, ostatnio moje demony odeszły na urlop. - Odpowiedziałem zagadkowo, ale w zasadzie nie musiałem mówić o wiele konkretniej. Kolejna rocznica śmierci mamy powoli zacierała się w mojej pamięci. Teraz jedynym moim zmartwieniem były nadchodzące egzaminy, pisana w pocie czoła praca oraz… pewna blondwłosa istota. Nad ogniem nawet się nie zastanawiałem. Był jakby… zajęciem dodatkowym. Nazwałbym go nawet ucieczką od zmartwień codzienności, bo przyćmiewał je niewyobrażalnie skutecznie. - Chociaż jest coś co mnie męczy, ale nie chciałbym teraz psuć nastroju. Może o tym też porozmawiamy innym razem? - Przyznałem, ponieważ chciałem być z nią szczery. Patrząc jej w oczy bez mrugnięcia okiem wskazywałem, że jest to rzecz, która jest dla mnie ważna. Elaine była jednak bystra, spodziewałem się, że domyśli się co mam na myśli i bez jasnych wskazówek, a ja też nie byłem osobą, która popędzałaby nieustannie i nakłaniała do podjęcia decyzji. Nawet, jeżeli niewiadoma powoli drążyła w moim żołądku ogromną dziurę wypełnioną powietrzem. - Mogę zostawić sobie ciebie na deser? - Zapytałem, aby nieco ocieplić atmosferę, która - jak miałem wrażenie - przynajmniej z mojej strony nieco oklapła. Uśmiechnąłem się, aby pocałować ją raz jeszcze, tym razem krótko i zerknąć na koszyk. Nie wyjaśniając co konkretniej miałem na myśli sugerowałem, żebyśmy zjedli. Najlepiej teraz, zanim zdążymy kompletnie o tym jedzeniu zapomnieć.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Chciała pokazać, że docenia ten wieczór, a rozmowa o problemach znacząco wpłynie na ich nastrój. Nie potrafiłaby sobie wybaczyć, gdyby wyszli stąd zachmurzeni albo zirytowani. Czuła na sobie jego badawczy wzrok, ale nie odwracała spojrzenia pozwalając, aby wyczytał z jej oczu co tylko pragnie. Wiedziała, że nie znajdzie tam feeryjnego załamania, które tamtego dnia tak mocno ją przytłoczyło. Problemy nie uciekną, mogą poczekać jeszcze jeden wieczór i wówczas przyjdzie na nie czas. Te niejako podziękowanie było również zagrywką, aby odwrócić jego uwagę od nałożonej odmowy związanej z analizą problemów. Jego reakcja zachwyciła ją, a i sprawiła, że pocałunek nabrał namiętności i przerwanie go wywołało w niej ukłucie żalu (jakby nie była temu winna). Pogładziła kciukiem kącik jego ust, uśmiechając się odrobinę cwanie, gdy musiał nabrać oddechu, aby mówić dalej. W pierwszej chwili myślała, że robi jej przytyk do jej odmowy, a jednak spoglądając w jego tęczówki zrozumiała, że jednak tak nie było. - Nie rozmawiałam jeszcze z Elijahem. - nie wiedziała czy to ta konkretnie rzecz go męczy, ale nie mogła pozostawić tego bez odpowiedzi. Ostatnimi czasy wytrwanie we własnych decyzjach przychodziło jej z ogromnym trudem. - Ale tak, chcę z tobą zamieszkać. - szepnęła, jakby zdradzała mu największy sekret. - Doprowadzę to do skutku. Wiedzą, że cię kocham to prędzej czy później zaakceptują to, że chcę się wyprowadzić. - miała nadzieję, że rozwiała jego niepewność czy wątpliwości, choć sama skrywała w sobie odrobinę stresu związanego z wyprowadzeniem się z rezydencji Swansea, gdzie nie musiała się niczym martwić. Odkryła, że była niejako rozpieszczana, a obowiązki miała jedynie w Hogwarcie. Wizja mieszkania z Rileyem ekscytowała ją, a jednocześnie śmielej wprowadzała w dorosłe życie, gdzie skończy się okres podstawiania wszystkiego pod nos. - Mmm... - jego zapytanie wywołało na krańcach jej policzków delikatny rumieniec, ale oczy rozjaśniły podekscytowaniem. - Bardzo chętnie, ale to żeby cię nie kusić to może usiądę grzecznie obok. - a jednak przedłużyła ten pocałunek o kolejne dwa i jednocześnie schodziła z jego kolan, by usadowić się tuż obok. - Wiesz, żeby palce nie świerzbiły by sięgnąć po deser przed kolacją. - dodała, spoglądając na jego usta z filuternym uśmiechem. Poprawiła swój sweter, skrzyżowała nogi i podniosła wieko wiklinowego koszyka. - Co powiesz na zapiekankę? Myślisz, że ten magiczny koszyk nam ją przyśle? - pytając wpatrywała się w jego oczy intensywnie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Sprytnie odgadła co mnie dręczyło, więc mogłem jedynie uśmiechnąć się nieco przepraszająco. Nie byłem typem osoby, która chciałaby kogokolwiek ponaglać, a jednak wychodziło to po prostu bardzo naturalnie. Zależało mi na niej, nic więc dziwnego, że wyczekiwałem na jej odpowiedź. Kiwnąłem tylko głową po jej słowach, nie czując się dobrze z faktem, iż ostatecznie i tak wywołałem ją swoimi słowami do odpowiedzi. Zwłaszcza tak grubo przed deserem. Uśmiechnąłem się za to, bo wreszcie upewniła mnie w tym, że również tego pragnie. Za pierwszym razem, gdy o tym rozmawialiśmy odniosłem wrażenie, że ma co do mojego pomysłu mieszane uczucia. Teraz chociaż mogłem pozwolić sobie na myślenie o tych planach jak o czymś realnym, może nawet zastanowić się jak mógłby wyglądać nasz wspólny dom. W zasadzie, to mogło być największe wyzwanie z całej tej otoczki wspólnego zamieszkania. W końcu, jak powinienem widzieć swój własny dom, skoro przez całe swoje życie mieszkałem tylko i wyłącznie w ogromnej rezydencji pełnej skrzatów domowych? Byłem przyzwyczajony do przestrzeni oraz lekkiej surowości otoczenia. Nie byłem jednak pewien czy nie wolałbym zorganizować czegoś bardziej przytulnego. I gdyby nie nagły skok ciśnienia, pewnie mógłbym myśleć o tym jeszcze przez długi czas. - Dobry pomysł - zgodziłem się z nią, nawet nie starając się ukryć rozbawienia, które zabarwiło moją twarz. Mimo wszystko nie powstrzymałem się przez objęciem jej ramienia i pogładzeniem jej skóry, gdy zaglądaliśmy wspólnie do koszyka. - Zawsze myślałem, że na tym polega dorosłość. Na jedzeniu po dwie porcje lodów zamiast jednej i robienia tego tuż przed obiadem. - Odpowiedziałem, uświadamiając sobie po chwili, że brzmię nieco buntowniczo. Puściłem jej rękę, aby móc stuknąć różdżką w kosz i wywołać zapiekankę, ale zanim to zrobiłem spojrzałem jeszcze na nią, odpowiadając na jej intensywny wzrok. - Jasne - odparłem bez zawahania, a w moich oczach zalśniła pewna duma. - Dla ciebie zadbam nawet o zapiekankę. - Parsknąłem cicho, bo brzmiało to naprawdę mało poważnie, ale taka była prawda. Jeśli Elaine zamierzała zjeść zapiekankę to miałem nawet pobiec po nią do kuchni, jeśli koszyk miał nawalać. Uderzyłem w rączkę różdżką, wypowiadając nazwę potrawy i na moment jeszcze zamykając wieko. Kiedy ponownie je uchyliliśmy, ze środka wydostał się przyjemny zapach i kłąb pary. - Mm, z bakłażanem? - Zastanowiłem się na głos, starając się zgadnąć po zapachu.