C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Inverness - miasto portowe i stolica szkockich Highlandów, a do tego najbardziej wysunięte na północ miasto Szkocji. Baza wypadowa nie tylko nad morze, ale również w góry, czy pobliskie jezioro Loch Ness, tak dobrze znane zarówno czarodziejom jak i mugolom. Wśród wielu atrakcji turystycznych, znajdziecie tam między innymi zrekonstruowany zamek Szekspirowaskiego Makbeta.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cmentarz jest zapuszczony, zaniedbany, kilka nagrobków było pękniętych, ogólnie nie był to zbyt piękny obraz. Mimo wszystko powietrze tutaj było spokojne choć na niebie kłębiły się chmury zwiastujące deszcz.
Beatrice - wcale nie chce Ci się iść za Lucasem. Oj nie, Ty chcesz skręcić w całkowicie przeciwną stronę! Coś Cię ciągnie, aby iść porośniętym mchem chodnikiem w innym kierunku. Niby Lucas wie gdzie jest nagrobek matki Maximiliana, ale jakoś tak nie możesz się skoncentrować na tym nagrobku, a tym bardziej na odczytaniu imienia jego matki. Wyraźnie czujesz w kościach i mięśniach policzkowych, że fajnie będzie uciąć sobie spacerek w zupełnie innej strony cmentarza. Zabawne, prawda?
Lucas - widzisz ten nagrobek. No w porządku. Nie zmienił się zbyt wiele od dnia kiedy ostatnio go widziałeś. Ale tak naprawdę wcale nie chcesz tu być. Po co masz tu siedzieć? Przecież gołym okiem widać, że Maxa tu nie znajdziesz. Każda komórka ciała ciągnie Cię w kierunku wyjścia z cmentarza choć nie macie absolutnie żadnej pewności, że Wasz przyjaciel i podopieczny tu był.
Felinus - rozglądasz się po okolicy w poszukiwaniu poszlak. Ileż myśli Ci przy tym towarzyszy! Czy aby jesteś w stanie się skoncentrować na jednej czynności? Czy Twoje samopoczucie nie jest jednak zbyt burzliwe? A może to omamy? Widzisz kilka nagrobków dalej świeżo ubitą ziemię. Ciemniejszą od pozostałej. Obok tej ziemi jest stary jak świat nagrobek z zarośniętym mchem grawerem. Oho, ktoś tu kopał i to niedawno. Tylko co, na brodę Merlina, robi tu kij baseballowy? Ktoś go "zapomniał" zabrać zza grobu. Co robisz?
Julia, Alex - dopiero po pojawieniu się na cmentarzu będziecie mieli szansę na znalezienie poszlak. Nic Wam nie przeszkodzi... o ile nie sprowokujecie przeszkód do pojawienia się c: Nie trzeba już rzucać kością na poszlaki. Nasi szczęściarze - moje opisy są jedynie odczuciami i sugestią wywołaną eliksirem. Nie musicie się ich słuchać, to nie jest narzucona Wam wola. Równie dobrze możecie to zlekceważyć, jeśli wydaje się Wam to całkowicie nielogiczne.
Kolejka póki co jeszcze dowolna.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cmentarz Ekwipunek: Krzyż Dilys na szyi (poprzez materiał - zawsze nosi) [1], różdżka i telefon w lewej kieszeni kurtki ze słuchawkami dousznymi, naładowany [n/d]; bezdenna torba z: x2 wiggenowy [2 i 3], leki [n/d], portfel z dokumentami magicznymi i mugolskimi [n/d], galeony [n/d]. Suma przedmiotów z kuferka: 3 Suma przedmiotów dających bonus kuferkowy: 2 (+2 OPCM, +5 CM) Kontuzje: paraliż prawej ręki magicznej (występują jedynie drobne drgnięcia mięśni), osłabienie fizyczne.
Nie odzywał się już więcej, kiedy to starał się dostrzec jak najwięcej szczegółów, przechodząc przez odmęty kolejnych, mniej lub bardziej wydeptanych ścieżek tutejszego cmentarza. Nie był to jednak radosny widok - większość grobów była zaniedbana, pozostawiona sama sobie, jakoby przeżarta czasem. Nie dziwiło go to poniekąd; z czasem, gdy pamięć o zmarłym zanika, nie ma tak naprawdę nikogo, kto mógłby się odpowiednio zaopiekować zajmowanym kawałkiem ziemi wraz z grobem znajdującym się właśnie na nim. Przechadzał, choć pod kopułą czaszki pojawiało się naprawdę wiele myśli, które to starał się uspokajać raz po raz poprzez zwyczajne przywoływanie do porządku tego, czego się uczył od prawie dziesięciu miesięcy - oklumencji. Wyciszenie się, odcięcie od skrajnych emocji, dobór odpowiedniej ciężkości kroków - no cóż - pozwalał mu na częściowe przetrwanie w tym. Choć uczucia rwały się do przodu, a kopuła czaszki od czasu do czasu przelewała czarnym morzem najgorszych, najmroczniejszych myśli na temat tego, co mogło się tak naprawdę stać. Nie chciał wiedzieć - chciał zobaczyć tylko i wyłącznie Maximiliana zdrowego, w całości. Martwił się cholernie i nic z tym nie mógł zrobić; obwiniał się równie cholernie, kiedy to świadomość zaistnienia tejże sytuacji dotarła do niego z mocą, iż to właśnie z jego winy to wszystko się dzieje. Gdyby go przetrzymał w pubie na dłużej, gdyby zabrał do pokoju, cokolwiek - aniżeli zwyczajnie zasnął - do niczego złego by nie doszło. Nie bez powodu obecnie miał gdzieś swój własny stan, wszak zależało mu tylko na jednej rzeczy - na odnalezieniu zaginionej osoby. Dlatego obserwował otoczenie wokół nagrobka należącego do matki Solberga, byleby zauważyć cokolwiek, co odstawało od rzeczywistości. Zwracał uwagę na naprawdę wiele szczegółów, być może nadwyrężając własne myśli, ale też... nie chciał niczego ominąć. I bingo - częściowe chociażby - gdyż łut szczęścia pozwolił mu dostrzec coś, co odstawało od reszty całokształtu zapuszczonego, zaniedbanego cmentarza. O ile nie zdołał początkowo niczego znaleźć w bliskiej odległości od nagrobka, o tyle jednak parę grobów dalej czekoladowe tęczówki dostrzegły świeżo ubitą ziemię. Jakby ktoś tam dosłownie kopał. Obok niego - a jak żeby inaczej - znajdował się stary nagrobek, na którym to mech zawitał już na dobre, co wskazywało na to, iż nikt tutaj nie spoglądał od dłuższego czasu. Dłonią lewej ręki ostrożnie musnął ukrytego pod rośliną grawera, być może mając nadzieję na to, iż uda mu się cokolwiek odczytać, aczkolwiek te były nikłe - niczym pojedyncze pióro, które swobodnie unosiło się w powietrzu. Nie wiedział, czy po prostu za dużo myśli, czy może ma rację, ale... coś musiało się tutaj stać. Tym bardziej, iż teren dookoła różnił się, natomiast chmury zwiastowały opady, a nie to, iż wcześniej jakkolwiek były. - Chyba coś znalazłem! - powiedział trochę głośniej, chcąc zwrócić uwagę dwójki, o ile ta się nie rozeszła we własną stronę, zauważając kij baseballowy. Nie zrobił jednak tego na całe gardło; głośność dostosował do odległości. To wszystko powodowało, iż jeszcze bardziej miał wątpliwości co do tego, co mogą znaleźć pod świeżo ubitą ziemią. Gdyby wcześniej padało, teren nie wyróżniałby się zbytnio w swojej budowie, deszcz by go po prostu wyrównał. A to wszystko wskazywało na to, iż parę dni temu, może nawet jeden dzień temu, ktoś zwyczajnie sobie kopał. Poprzez materiał własnej bluzy, ostrożnie i w sposób wyćwiczony (jak na lewą rękę, którą listy pisał), starał się przeanalizować narzędzie, byleby dostrzec na nim cokolwiek. Jeżeli miały być na nim jakieś ślady, świeże ślady, powiązane z krwią, uderzeniem, uszkodzeniem - mógłby je dostrzec. O ile te występowały - robił to niezwykle uważnie, z największą możliwą precyzją. Śmierdziało mu to na kilometr - broń biała (co prawda legalna wedle prawa), świeżo ubita ziemia nieopodal bardzo zaniedbanego nagrobka... jakby ktoś chciał tutaj coś ukryć. Albo, jak to ma często miejsce w przypadku zapuszczonych miejsc pochówkowych - grabarz postanowił zwolnić miejsce dla potencjalnego klienta. Albo... jakieś kibole urządzili sobie uliczne walki i zakopali poległego ziomka? Wroga? Chuj wie w sumie. Dowody zbrodni? Jakieś przedmioty? Westchnąwszy ciężko, starał się opanować własne myśli. Miał nadzieję, że to nie będą zwłoki należące do Solberga, o ile zaczną cokolwiek kopać i podejmować się jakiegokolwiek wysiłku, bo by sobie osobiście kulę w łeb strzelił. Mimo to przeczucia były niejasne, choć gdyby jego wersja się potwierdziła... miałby kolejną cegiełkę do tego, by dołożyć, iż przynosi ze sobą więcej nieszczęścia, jakby ktoś rzucił na niego klątwę. Śmierć ojczyma. Śmierć napastniczki na Nokturnie. Jeszcze brakowało mu odkopać zwłoki przypadkowego człowieka... lub, co gorsza, Ślizgona. A im więcej tego się zbierało w ciągu ponad tygodnia, tym bardziej chciał się odizolować, by przerwać tę złą passę - nawet jeżeli byłby to absurdalny pomysł. Byleby nie krzywdzić tych, na których mu zależy.
Co tu dużo mówić. Ich poszukiwania w Inverness, póki co można było nazwać jedynie sromotną porażką. Żadne miejsce, w które się udali, nie naprowadzało ich właściwy trop, a jedynie zmniejszało pulę potencjalnych miejsc, w których mogliby znaleźć Solberga. Nawet na komisariacie, który dziewczynie wydawał się jedną z ostatnich desek ratunku, nie dowiedzieli się niczego, poza tym, co już wiedzieli – że Max lubi się błąkać po okolicy po kilku głębszych. Robiąc przy tym głupoty. Znała tego chłopaka ponad pięć lat, więc po prawdzie zdążyła już do tego przywyknąć, choć nie oznaczało to, że jej to odpowiadało. Co to, to nie. Oznaczało to bowiem częste martwienie się o przyjaciela i okazyjne poszukiwania.
Westchnęła ciężko, gdy nauczyciel zaklęć poinformował ją o przebiegu rozmowy. - Racja – zgodziła się z Alexandrem, bo istotnie, poszukiwania Maxa zdawały się syzyfową pracą.
Rozmowa z Lowellem nie trwała zbyt długo. Ot, szybka wymiana informacji, dzięki której każda ze stron wiedziała, co dzieje się z resztą. A więc przybyli do Inverness, na cmentarz i podążali za jakąś dziwną poszlaką. Dziewczyna rozłączyła się z obietnicą, że oddzwoni i wróciła myślami do Voralberga, z którym podzieliła się nabytymi informacjami.
- Tak, wiem – powiedziała, wklepując „cmentarz” w google maps i pokazując trasę nauczycielowi. Choć miała dość łażenia po wsze czasy, to jednak ciężko było się nie zgodzić, że lądowanie w dziurze z jakimś martwym mugolem, nie należałaby do najchwalebniejszych wydarzeń. Ani najprzyjemniejszych. – Dziękuję – dodała, gdy Profesor dyskretnie rzucił na nią czar ocucający. Nie był to rzecz jasna eliksir pobudzający, ale różnica była zauważalna i Krukonka przestała mieć ochotę, by zwinąć się w kłębek na jakiejś ławce.
Ciężko było się nie zgodzić z Kruczym Ojcem, że rozdzielenie się z resztą grupy wydawało się jedynym logicznym wyjściem. Cmentarna drużyna była już wystarczająco liczna, tak więc dokładanie kolejnych osób do tej układanki, zdawało się zbyteczne. Skinęła więc głową, wklepała w telefon nazwę szpitala i powiedziała:
- Powinniśmy dojść w pół godziny. No, z takimi długimi nogami, jak Profesora, to może i w kwadrans.
Wkrótce Brooks wysłała Felkowi smsa, iż zmierzają w kierunku Raigmore Hospital, a nietypowy duet ruszył zgodnie z instrukcjami zawartymi w nawigacji, aby jak najszybciej dotrzeć we wskazane miejsce.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Cmentarz Ekwipunek: Różdżka, kompas marzeń (1/3), bezoar (2/3), Ostrze Karona, zawsze na lewym nadgarstku Stan ogólny:pod wpływem eliksiru Felix Felicis, zdrowa psychicznie i fizycznie, dzięki czemu metamorfomagia jest w ryzach.
Czuła, że szczęście dalej rozpościera się po jej ciele. Miała wrażenie, jakby cała jej aura stała się znacznie bardziej optymistyczna, niż na co dzień. Miła odmiana od tego ciągłego spokoju i opanowania. Teraz nie zachowywała się jak Beatrice Dear prezentowana wszem i wobec. Była jej znacznie lepszym ucieleśnieniem, pod wieloma znaczeniami tego słowa. Chciała pierwotnie udać się za Lucasem w stronę mogiły, gdzie spoczywała matka Solberga, ale... no pomyślała, że jednak tego nie zrobi. Odczucie to było tak silne i prawdziwe, że bez namysłu postanowiła mu ulec. Coś ciągnęło ją w tamtym kierunku i miała nieodparte wrażenie, że to dobra decyzja. Więc uśmiechnęła się sama do siebie i ruszyła w tamtą stronę, czyli kompletnie przeciwną niż ta, gdzie zmierzał prefekt Slytherinu. Kroczyła przed siebie spokojnym krokiem, jakby wcale nie zależało im na czasie. Rozglądała się dookoła z uśmiechem wciąż krążącym po jej wargach, nie bardzo zwracając uwagę na swoich uczniów, zbyt skupiona na tym, aby podążać za swoim pragnieniem. W końcu wiedziała, że nic nie mogło im się stać. - Brawo, panie Lowell! - wydobyło się z pomiędzy jej warg, kiedy to Felinus obwieścił, że coś znalazł. Ale ona czuła, że to niekoniecznie to, czego potrzebowali i dalej szła przed siebie, czujnie się rozglądając, świadoma faktu, że to bardzo dobry pomysł, który mógł przynieść im wiele korzyści.
Cmentarz Ekwipunek: różdżka, w plecaku: magiczny stetoskop (1/3), lusterko dwukierunkowe połączone z siostrą (2/3); oprócz tego: czysty ręcznik (XD) i dwie butelki wody, portfel (z magicznym dowodem) a w nim 20 galeonów Stan ogólny:również pod wpływem Felix Felicis, jak zwykle niezbyt wyspany, średnio wypoczęty jeśli chodzi o ciało
Z początku nie wiedzieć czemu, wydawało mu się, że płynne szczęście będzie u niego powodowało jakąś nieposkromioną euforię i przez to wszystko będzie mu się udawało. Jednak kiedy pojawili się w Iverness pojął, że bardziej czuje się, jakby w jego głowie siedział "pomocnik", który rozważa każdą jego decyzję, która nawet jeszcze nie pojawi się pod kopułą jego czaszki, by w porę zareagować i podsunąć mu najbardziej skuteczne rozwiązanie. Dlatego, stanąwszy przed grobem, pod który de facto zaprowadził go pomocnik, od razu uznał, że rozejrzy się za czymś co mogłoby im podpowiedzieć czy Max w ogóle tam się pojawił. Jednak nic nie zwróciło jego uwagi i nie mógł oprzeć się myślom, że tylko zmarnowali czas, przenosząc się tutaj. Jeszcze przed kilkoma chwilami miał zupełnie odmienne zdanie, ale teraz naszły go potężne wątpliwości i jedyne co mu się nasuwało to jak najszybsze opuszczenie tego miejsca. Odwrócił się więc, otwierając usta, by poinformować o tym Felinusa i Dear, jednak tych nie było w pobliżu. Dopiero po chwili zobaczył Lowella kawałek dalej, ale nie zadał sobie trudu, aby do niego podejść lub chociażby zobaczyć co takiego znalazł. Musiał stamtąd wyjść, bo czuł, że... to właśnie musi w tej chwili. Był przy grobie matki Solberga, sprawdził. A więc teraz czas wybyć z tego zbiorowiska mogił i szukać gdzie indziej. I nim zdał sobie z tego sprawę, ruszył w kierunku najbliższego wyjścia z cmentarza, jednak nie tego, skąd przyszli. Zauważając przed sobą profesorkę, która jeszcze przed chwilą chciała obejrzeć nagrobek rodzicielki Maxa, a teraz kierowała się w przeciwną stronę. - Myśli pani, że on tu był? Nic na to nie wskazuje. Nie ma go tu, ani nie ma żadnych śladów po nim. - odezwał się, zrównując z nią kroku i starając się myśleć na głos, tak aby mogli postanowić co dalej. W końcu dalej nie mieli żadnego planu. Ale mieli Felixa, który teoretycznie ich prowadził.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Prawdopodobnie pod Raigmore Hospital Ekwipunek: Rożdżka w prawym rękawie, portfel z mugolskimi i czarodziejskimi dokumentami + w nim z jakieś max 10 galeonów łącznie i tyle samo funtów, red bull i fajka od Brooks; poza tym nic; Kontuzje: W tej chwili brak, poza stałymi.
Był bardzo cierpliwy względem tego co ogólnie się działo. W zasadzie można było rzec, że był całkowicie otwarty na wszelkie propozycje poszukiwania Maximiliana, w zasadzie tam gdzie tylko przyjdzie im do głowy. A przynajmniej dopóki już całkowicie nie będą mieli żadnego planu na ten pościg. Wtedy prawdopodobnie zrezygnuje, razem z Dear zabierając studentów do zamku i wznosząc te poszukiwania na zdecydowanie wyższy poziom niż szlajanie się tu i ówdzie w otoczeniu dzieciaków - Choć nie ukrywał, że profesor eliksirów też nie była szczególnie wiekowa, natomiast jeśli porównać jej mentalność do niektórych – rzekomo dorosłych – czarodziejów, to wyróżniała się na zdecydowany plus. Co bardzo pozytywnie go zaskakiwało. Lubił i szanował dojrzałych ludzi. Zerknął białymi tęczówkami na wyświetlacz telefonu i analizując trasę jaką mieli do przejścia. Lekko zmrużył oczy – o tej porze zdecydowanie nie lubiły się one ze światłem – ale ostatecznie zdołał ją zanalizować i dojść do wniosku, że reszta była całkiem niedaleko. Tylko tak jak już wspominał – po co mieli tam iść? Jeśli z jakiegoś powodu przeszukiwali cmentarz i uznali, że to słuszne, to po cholerę im dwie dodatkowe pary rąk? Voralberg lepiej identyfikuje się z osobowością zwłok, czy jak? - Dobrze więc. Raigmore. – mruknął i zaczekał aż dziewczyna odpowiednio ich nakieruje na budynek medyczny, gdzie teoretycznie mógł być Max. Nie wiedzieli jak bardzo się mylili. Zakładając, że doszli pod szpital bez większych problemów, to z pewnością weszli do środka, aby zapytać o samego zainteresowanego w najbliższej recepcji. Rozejrzał się uważnie wokół i o ile nie było większych świadków (nie musiał w końcu używać różdżki) – machnął ręką na rejestratorkę aby rzucić na nią confundusa. - Szukamy Maximiliana Solberga, czy trafił może do tego szpitala? – mruknął, opisując wygląd chłopaka, co jakiś czas przerywając, aby pozwolić Julce dodać swoje trzy grosze odnośnie szczegółów.
Felinus: kij baseballowy jest zimny i brudny, zwłaszcza w jednym miejscu widnieje gęstsza plama, która mogłoby uchodzić za krew jednak mocno zabrudzoną ziemią. Trudno stwierdzić jak długo tutaj to leży. Wygląda jak narzędzie zbrodni.
Beatrice: nogi Cię niosą i niosą, coraz dalej, potem skręcasz sobie w prawo, potem znowu w prawo, manewrujesz pogodnie między ciasnymi nagrobkami i nawet się nie potykasz o śmieci czy krzaki. Wróć, w pewnym momencie w coś wdepnęłaś. W coś metalowego, wrzuconego w jedną kępkę krzaków. Twoim oczom ukazuje się porzucona przez kogoś piersiówka (którą rozpoznać może któryś ze studentów). Podnosisz ją? Jeśli tak, to na Twoją dłoń skapuje kilka kropel płynu. Ach, Twoje zmysły mistrzyni eliksirów szaleją! Wyczuwasz/dojrzewasz/dowolnie analizujesz/zauważasz w tych kroplach cieczy nie tylko alkohol (ognista whiskey), ale również coś na kształt zgniłych ziół. Twoja spora ilość punktów w kuferku pozwala Ci podejrzewać, że mógłby to być solidnie przeterminowany eliksir. Trudno jednak stwierdzić jakiego. Łatwo jest jednak pojąć, że ktokolwiek pił taką mieszankę to można współczuć wątrobie delikwenta. Piersiówka jest niemal pusta.
Lucas: Beatrice znajdowała się po przeciwnej stronie cmentarza i zanim w ogóle się z nią spotkałeś (jesteś daleko od Felinusa) to znalazłeś się kilka nagrobków od otwartej bramy głównej. Podchodzisz do nauczycielki i jakoś tak Twój wzrok pada całkowicie na prawą stronę. O, czemu mech na tym nagrobku jest taki ciemny? To ślady krwi! I to nie jedna plama, a dwie. Jedna mniejsza na płycie nagrobnej (znajdujesz tam nawet czyjś ząb), a przy swoich stopach z prawej strony większą plamę krwi. Niemal w nią wdepnąłeś. Cały czas ciągnie Cię całkowicie ku wyjściu z cmentarza.
Julia oraz Alex: Spacer został wzbogacony o siąpienie deszczu, który zapewne lada moment dojdzie nawet i na cmentarz. Szpital jest dosyć potężny, a żeby dostać się do recepcji należało poczekać w kolejce dobre dwadzieścia trzy minuty. Recepcjonistka nawet nie zdołała podnieść na Ciebie przytomnego wzroku kiedy rzuciłeś na nią czar Confundusa. Jej mina ogłupiała, ale spełniła polecenie. Wstukała godność poszukiwanego w komputer, przesunęła kursorem myszki po ekranie, przewinęła kilka kart. - Nie. Nikt o takim mianie nie został przyjęty do naszego szpitala. - podniosła na Was ogłupiały wzrok. Na ekranie monitora było widać wyszukiwania zwieńczone migocącym na czerwono zdaniem "brak danych". Słyszycie przez okno przejeżdżające pospiesznie radiowozy?/karetki?/wozy strażackie? na sygnale. Przemknęły w trymiga.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cmentarz Ekwipunek: Krzyż Dilys na szyi (poprzez materiał - zawsze nosi) [1], różdżka i telefon w lewej kieszeni kurtki ze słuchawkami dousznymi, naładowany [n/d]; bezdenna torba z: x2 wiggenowy [2 i 3], leki [n/d], portfel z dokumentami magicznymi i mugolskimi [n/d], galeony [n/d], kij baseballowy w ręce, trzymany poprzez naciągnięty na palce materiał bluzy. Suma przedmiotów z kuferka: 3 Suma przedmiotów dających bonus kuferkowy: 2 (+2 OPCM, +5 CM) Kontuzje: paraliż prawej ręki magicznej (występują jedynie drobne drgnięcia mięśni), osłabienie fizyczne.
No, na wsparcie ze strony innych - pod względem poszukiwania ważnych poszlak - nie mógł liczyć. Dear chodziła jak pojebana w skowronkach, a Lucas, no cóż, znajdował się w innych częściach cmentarza, niesiony zgodnie z tym, co podsuwała mu intuicja. Mogło to oznaczać, że Max żyje, choć tak naprawdę Lowell zastanawiał się, do czego poprowadzą go te wszystkie ślady. Dlatego, kiedy to dłoń lewej ręki, palce, niczym muśnięte pewną dozą delikatności, przyglądały się uważnie kijowi baseballowemu, chcąc wyłapać jakąkolwiek niedokładność. Przydatne narzędzie, nie ma co. I można z nim legalnie zapierniczać, co nie zmienia faktu, iż zauważył na narzędziu miejsce, gdzie było więcej ziemi, a sama strona była ciut ciemniejsza. Zapewne, gdyby posiadał ze sobą wodę utlenioną, zdołałby coś w tej kwestii zrobić, niemniej jednak... nic się na to nie zapowiadało. Dlatego, kiedy to ostrożnie usunął ziemię, musnął jednocześnie dłonią miejsce, które wydawało się mu posiadać na sobie krew. Nie był tego w stu procentach pewien; nie powinien tego robić, co nie zmienia faktu, iż potem, jak gdyby nigdy nic, postanowił sprawdzić zapach. Delikatnie pocierając palcami, jakoby mając nadzieję, iż szkarłatna posoka pozostawiła choć trochę zapachu, wynikającego głównie z zawartości żelaza. Zapach krwi rozpozna wszędzie. Nie bał się jej wcześniej przelewać, byleby sobie jakoś ulżyć; doskonale pamiętał jej woń, konsystencję, barwę. Niemniej jednak nie wiedział, czy to w ogóle będzie miało jakikolwiek sens, dlatego, chwyciwszy odpowiednio narzędzie z powrotem przez bluzę, miał nadzieję, iż jednak to, co spoczywa pod ziemią, nie będzie wymagało większej interwencji. Poza tym, Lucasa i Beatrice ciągnęło gdzieś indziej, w związku z czym musiał im zaufać, nawet jeżeli ciekawość i niepokój narastały z każdą chwilą. Czuł się tak, jakby jakieś demony starały się go sprowadzić z powrotem na ziemię, a samemu uciekał, mknąc w labirynt, gdzie wszyscy, prędzej czy później, pojawią się na końcu. Bał się tylko, w jakim stanie. Zaczął rozglądać się za pozostałymi uczestnikami poszukiwań, niemniej jednak, by nie zapomnieć, na chwilę odstawił kij, zapisując dokładne położenie za pomocą map na telefonie. Spojrzał jeden raz, drugi, poczuł wibracje, odczytał wiadomość od Julii Brooks; najwidoczniej krucza parka uznała, że lepiej będzie sprawdzić publiczne sektory. Nie dziwił im się - była to lepsza opcja niż chodzenie po nagrobkach. Co on w ogóle sobie myślał, łącząc te wszystkie fakty? Samemu napisał na prędko wiadomość, iż na grobach niczego na razie nie znaleźli. Lowell wspomniał o niedaleko świeżo zakopanej ziemi oraz ukrytym kijem baseballowym z substancją przypominającą krew, ale nie był tego w stu procentach pewien, co wyraźnie zaznaczył. No i o tym, że Lucas i Beatrice szukają trochę dalej od grobu, a profesor jest pod wpływem, więc nawet jeżeli coś tam leży (o ile leży w ogóle), to na pewno to nie jest Solberg. Potem starał się podejść do którejkolwiek osoby, jaka to była bliżej, o ile w ogóle ktoś jeszcze pozostawał w wyraźnym zasięgu jego wzroku; niezależnie od tego, czy był to Sinclair, czy jednak profesor Dear. A skoro Lucas znajdował się prawie przy bramie cmentarnej, nie pozostawało nic innego, jak przekazać informacje nauczycielce. - Julia i profesor Voralberg obecnie zmierzają do Raigmore Hospital. - powiedział, trzymając w lewej dłoni kij. Niespecjalnie się nim przejmował, niemniej jednak nie widział sensu pozostawiania go w starym miejscu. Może ktoś go rozpozna? A może ktoś by sobie po niego wrócił, by usunąć dowody jakiejś zbrodni? Jego głos był spokojny, harmonijny, choć tak naprawdę kryjący to, co się działo pod kopułą czaszki. - Znalazłem kij baseballowy i świeżo zakopane... cokolwiek. Barwa ziemi znacząco się różniła, więc ktoś grzebał nieopodal. - przekazał. Nie był specjalnie użyteczny w całym procederze, ale nadal starał się coś znaleźć... cokolwiek.
ekwipunek: Papierosy, Red Bull, Różdżka, portfel z mugolską gotówką, smartfon, plecak kontuzje: złamane serduszko
Spacerowanie po deszczu z Hogwarckim sugar daddy może i byłoby przyjemne, gdyby nie deszcz. I chłód. I zmęczenie. I fakt, że szukali skacowanego nastolatka, który nie dawał znaku życia od dwóch dni. Kruczy Ojciec i jego podopieczna przemierzali mokre uliczki szkockiego miasteczka, kierując się w stronę lokalnego szpitala. Voralberg mókł w ciężkim garniturze, Julka zaś, z kapturem kurtki przeciwdeszczowej na głowie, nawigowała i od czasu do czasu zerkała na kręcące się od wilgoci włosy nauczyciela. Nie licząc faktu, że wyglądał jak zbity pies, sprawiał całkiem sympatyczne wrażenie. W końcu wyglądał jak człowiek, a nie wykuty z marmuru posąg, zimny i obojętny. W szpitalu, jak to w szpitalu, musieli odcierpieć swoje. Szkocka służba zdrowia miała swoje za uszami i na jakąkolwiek reakcję ze strony kobiety na portierni, trzeba było czekać całą wieczność. A tak przynajmniej odczuwała upływ czasu Krukonka.
- Zaraz wracam – powiedziała do Profesora i gdzieś zniknęła. Celem jej wędrówki była rzecz jasna toaleta. Po takiej ilości wypitych energetyków nie było to szczególnie dziwne. Kiedy już przemyła zmęczoną twarz zimną wodą, ruszyła z powrotem, zahaczając po drodze o automat, w którym kupiła dwa kolejne energetyki, tym razem jakieś podłe podróbki. Coś czuła, że jej wątroba będzie po ostatniej dobie w niewiele lepszym stanie, niż ta Solbergowa. Gdy wróciła, okazało się, że skonfundowana recepcjonistka już wklepywała dane Maxa w klawiaturę. Po raz kolejny bezskutecznie. I nawet dokładny opis nie zmienił nic. Można było się zirytować. Gdy wyszli przed szpital, w bliżej nieokreślonym kierunku jechały radiowozy i karetki na sygnale. Brooks nie wyciągnęła z tego jednak żadnych wniosków, bo nie oszukujmy się, było to coś zupełnie normalnego. Codziennie coś się działo, nawet na takim zadupiu.
- To co, profesorze? Wzywamy magiczny autobus i jedziemy do tego szpitala na peryferiach? – zaproponowała, otwierając puszkę „Red Mule’a”, a kiedy Alex bezróżdżkowo wezwał pojazd, podała mu papierosa. Mimo że padało. W końcu mógł go zasłonić palcami jak żołnierz w okopach, prawda?
+
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Dlaczego spodziewał się, że nie dowiedzą się absolutnie niczego? Być może dlatego, że już niczego nie oczekiwał. Wolał iść w tę stronę i pozytywnie się zaskoczyć, aniżeli napalać się na Merlin jeden wiedział jakie wieści i się porządnie rozczarować. Uważnie przypatrywał się rejestratorce z delikatnym i uprzejmym uśmiechem na ustach, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu jego confundus przestał działać i musieli w jakiś sposób udawać, że w istocie są tylko pytającą o dobro syna/brata rodziną. Trzeba było przyznać nauczycielowi zaklęć, że umiał robić dobrą minę do złej gry. Westchnął głęboko i ruszył w kierunku wyjścia, podbródkiem wskazując Brooks aby poszła za nim. Tu już niczego więcej z pewnością się nie dowiedzą. Dopiero przy drzwiach już miał rzucić na kobietę finitę, aby skrócić męki jej nieogaru, ale dosłyszał dźwięk, nad wyraz charakterystyczny i olbrzymio mnogi. - Słyszysz? – mruknął, rzucając ostatecznie zaklęcie, które zamierzał i szybko wychodząc, aby w ostateczności dostrzec odjeżdżającą chmarę mugolskich służb. Czyżby… - Myślisz, że szpital graniczny jest w tamtą stronę? – zapytał ironicznie, kiedy Brooks zaproponowała, aby właśnie tam pojechali. Zmrużył oczy i zastanowił się chwilę, po czym ruszył przed siebie w bardziej odosobnione miejsce i w istocie wezwał Błędnego Rycerza, wkrótce zatrzymującego się przed ich nosami. Puścił Krukonkę pierwszą i wsiadł tuż za nią całkowicie nie wiedząc czego powinien się spodziewać. Podał kierowcy miejsce docelowe. I pojechali. [ztx2]
+
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wciąż zmierzała przed siebie z naprawdę optymistycznym nastawieniem do życia. Jak ona w ogóle mogła jeszcze nie tak dawno podejrzewać, że cokolwiek pójdzie źle, skoro teraz wszystko szło bardzo dobrze?! Kroczyła między kolejnymi mogiłami, nawet nie zwracając uwagi na to, kto je zamieszkiwał, bo przecież to nie było ważne. Czuła, że tak jest i do tego się stosowała. Nawet nie była pewna, w którym momencie zaczęła gwizdać pod nosem utwór Amortentii West, co brzmiało nieco przerażająco, zważywszy na okoliczności, w których to Beatrice czyniła. Niemniej radosny nastrój ją rozpierał, a Felix szalał w jej żyłach i napędzał do działania. Nim zrozumiała, co robi, to już pochylała się w dół, aby zebrać coś dziwnego metalowego, czego jeszcze jej oczy nie dostrzegły, za to umysł zwrócił na to uwagę. Dopiero kiedy smukłe palce zetknęły się z metalową powierzchnią, zrozumiała z czym ma do czynienia. Niewielka piersiówka nie była czymś, co powinno zalegać na cmentarzu. Pomiędzy jej palce spadło kilka pojedynczych kropli z wnętrza naczynia. Roztarła je między palcami rozpoznając coś. Wiedziona poczuciem, że tak powinna zrobić podstawiła piersiówkę pod nos. Zmysł powonienia wciąż działał prawidłowo. Od razu wyczuła dużą mieszankę ognistej whisky ale nie tylko. Coś jakby… nie… a może… Na pewno by się nie myliła w tej sprawie. Przeterminowane zioła, zmieszane z alkoholem nie mogły być optymistycznym akcentem w tej wyprawie. Dreszcz przeszedł po jej plecach, kiedy zrozumiała, że nawet niewielka ilość takiej mieszanki mogła doszczętnie zniszczyć wątrobę, a co dopiero cała piersiówka. – Panowie, Solberg na pewno tutaj był – rzuciła w stronę obojga swoich uczniów i wesoło pomachała metalowym naczyniem w ich kierunku. Wiedziała, że niewielu mogłoby pochwalić się wiedzą, aby w tak charakterystyczny sposób mieszać zioła i eliksiry razem z alkoholem. Poza tym, Felix podpowiadał, że nie mogła się w tej kwestii mylić. – Macie coś jeszcze ciekawego? – zapytała, dosyć głośno, aby mieli sposobność usłyszeć ją wyraźnie, pomimo dosyć sporej odległości, w której się znajdowali.
Czuł, że każda komórka w jego ciele krzyczała, że powinni jak najprędzej opuścić ten cmentarz i był święcie przekonany, że jeśli to zrobią, prędzej odnajdą Maxa. Nic nie znalazł przy grobie jego matki, chociaż Felek kawałek dalej dostrzegł kij baseballowy - tylko nie mieli żadnej pewności, że ma on cokolwiek wspólnego z Solbergiem. W tej chwili działała ich wyobraźnia i dosłownie każdy znaleziony przedmiot mogli do niego dopasować, jeśli tylko by chcieli. I dlatego właśnie ruszył ku bramie wyjściowej, aby się stamtąd wynosić, bo tak podpowiadała mu jego naćpana szczęściem świadomość. Mijając nagrobki, próbował przedostać się tam jak najszybciej, bo przecież liczył się czas. Jednak jego uwagę przykuła ciemniejsza część mchu, przy jednej z mogił, która z daleka wyglądała jak zupełnie inny gatunek tejże rośliny, dlatego podszedł bliżej, aby to ocenić i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że była ona pokryta krwią. I mało tego, na granicie, z którego wykonany był pomnik znajdował się zakrwawiony ząb! A oprócz tej niewielkiej plamy nieopodal, pod własnymi nogami dostrzegł kolejną małą kałużę. - O kurwa... - jęknął pod nosem, robiąc automatycznie krok w tył i rozglądając się za Puchonem i nauczycielką. - Tu jest krew. I czyjś ząb... Niech to... - zwrócił się donośnym głosem do pozostałej dwójki, a ostatnie słowa wypowiedział już ciszej, próbując posklejać fakty i pomyśleć jakie są szanse na to, że to krew Maximiliana. A po chwili, jeśli Beatrice podeszła aby zobaczyć plamy, mógł zobaczyć też piersiówkę, którą bez problemu rozpoznał. Kurwa jego mać...
Tak, to piersiówka Maxa z której musiał pić alkohol zmieszany z ziołami. To może podpowiedzieć w jakim stanie się tutaj znajdował, a ujrzawszy nieopodal krew i czyjś ząb... cóż, fakty same chcą się łączyć choć nie byliście aurorami, aby móc zbadać krew i upewnić się czy ta na kiju i ta na nagrobku to ta sama. Tak czy siak, wiecie, że on tu był.
Felinus:, dostrzegasz za bramami cmentarza przechodzącego mężczyznę, a i możesz bez problemu odgadnąć, że pomimo mugolskiego stroju to czarodziej. Skąd to wiesz? Niesie pod pachą dywan, którego frędzelki rozplątują się z warkoczy i zaplątują. Mężczyzna zatrzymał się z dziesięć metrów od bramy. Kiedy Twoi towarzysze zajęci są analizą piersiówki oraz krwi, Ty widzisz, że owy czarodziej kładzie walizeczkę na podłodze, a następnie próbuje wepchnąć do środka zdecydowanie zbyt duży dywan. Udaje mu się do połowy (!), a potem ma już z tym pewien problem.
Lucas:, chęć opuszczenia cmentarza coraz bardziej się nasila. Twój wzrok kieruje się w kierunku szosy i nagle zapragnąłeś uciąć sobie wycieczkę ulicą, prosto, przed siebie, w stronę słońca. Taka wizja napełnia Cię wigorem. Towarzyszy Ci silna potrzeba opuszczenia tego ponurego miejsca. Nogi same chcą Cię nieść, przecież tutaj nie spotka Was żadna radość.
Beatrice:, widzisz, że zaczyna coraz silniej padać. Jakoś Ci to nie przeszkadza, deszczyk jest orzeźwiający. Zaczyna napełniać CIę potrzeba pośpiechu i wyjścia stąd. Wiesz już, że nic więcej tutaj nie znajdziecie. Maxa tu nie ma, choć był. Trudno stwierdzić jak dawno temu. Wolisz obejrzeć teren wokół, a czujesz, że Max jest daleko, więc Wasze poszukiwania mogą się wydłużyć.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu nie wiedział już, co o tym myśleć - w szczególności wtedy, kiedy to wszystko układało się w jakiś sposób, gdy Lucas zdawał się natrafić na ślady krwi. Musiało tutaj ewidentnie dojść do zbrodni, ale jakiej... tego nie wiedzieli. Nie pozostawiało to faktu, iż po prostu nie byli w stanie, nawet jeżeli coś tam zdołali znaleźć, zidentyfikować, czy to są typowo ślady po Maxie, choć, spoglądając na piersiówkę, którą to posiadała Beatrice, Lowell wiedział, iż jest to tak, która należy do Ślizgona. Skąd to wiedział? A stąd chociażby, że dość często miał okazję ją ostatnio widzieć. Nad wyraz często, w związku z czym zmarszczył brwi, gdy to znajdował się nieopodal Dear. Kojarzył, choć mógł się mylić; brał pod uwagę margines błędu, wszak jego sprawność była obniżana sukcesywnie wraz z dodatkowym wysiłkiem. Musiał uważać, dlatego nie widziało mu się kopać samemu miejsca, które znalazł, ale nadal - miał je zapisane, gdyby jednak postanowili tutaj wrócić. A jeżeli Beatrice znajdowała się pod wpływem Felix Felicis, wszystko musiało ich doprowadzić w jakiś sposób do chłopaka. - Podobną piersiówkę posiadał Max. - pokwitował jej słowa; on musiał tutaj być, ale gdzie go wywiało, chyba tylko Merlin wie. Nie bez powodu zatem powrócił do miejsca, w jakim to została położona wcześniej pałka, choć świadomość tego, że coś się tutaj stało, nie pozwalała mu prawidłowo funkcjonować - przynajmniej nie z początku. Deszcz powoli zmywał wszelkie dowody, a samemu zarzucił kaptur na głowę, by włosy nie zmokły w jakiś szczególny sposób. Przyglądał się ziemi, która z czasem stanie się jedynie wspomnieniem, choć nie bez powodu zapisał na telefonie położenie lokalizacyjne, odpowiednio zsynchronizowane; nie podejrzewał, by ktoś chciał tutaj z powrotem wracać. Czekoladowe tęczówki, kiedy to uniósł je w stronę bramy, zauważyły mężczyznę. Niby nic ciekawego, ale w dobie własnych rozmyślań musiał się na czymś skupić; odłożywszy z powrotem kijek, nie chciał jednak wzbudzać potencjalnego siania terroru, kiedy to przyglądał się uważniej... i zauważył, że frędzelki noszonego przez niego dywanu (czyżby nie miał samochodu?) rozplątują się i zaplątują w finezji warkoczyków. To ewidentnie wskazywało na to, iż starszy pan pochodzi z magicznej części świata, co pokwitował zejściem w jego stronę i odsłonięciem Krzyża Dilys, w ramach przekazania, że jednak jego krew również pokalana jest magią. Nie dotykał go jednak; wiedział, iż jest to wysoce wyczerpujące. Jak się okazało - wszak nie miał niczego innego do zrobienia, kiedy to towarzysze analizowali inne ślady - nieznajomy miał ogromny problem z wepchnięciem (magicznego?) dywanu do walizki, na co ostrożnie się uśmiechnął, jakoby przyjaźnie, kiedy to schodził, by nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Mniejszy, większy, połowiczny - nieważne. Chciał się chwycić dosłownie wszystkiego, a jeżeli kolejny czarodziej się tutaj znajdował, to musiało coś być na rzeczy. Ręce miał wyciągnięte z kieszeni, by pokazać czystość własnych zamiarów. Może tajemniczy pan rozpozna również bezdenną torbę? Jak oczywiście nie ucieknie. - Może panu pomóc? Co prawda do dyspozycji mam tylko lewą rękę - pokazał, wykonując prosty gest, by tym samym spróbować poruszyć palcami prawej ręki. Trochę bezskutecznie, ale nadal - mimowolne drgnięcia się pojawiały - w związku z czym mógł odetchnąć z pewną ulgą. - bo prawej, to podejrzewam, że nawet magia czy cudy boskie... mogą nie pomóc. - uśmiechnął się wyjątkowo słabo. Nie był to ulubiony schemat żartów, z własnego kalectwa, wszak jednak wolał mieć nadzieję na to, iż to wszystko wróci do normy, niemniej jednak jasno zakomunikował, oczywiście po cichu i bez oświadczania tego wszystkim dookoła, że jednak potrafi władać nad magią. I czerpać z niej jakieś korzyści, choć obecnie nie myślał o tym. Zależało mu na tym, by znaleźć Maximiliana i na tym chciał się skupić; jego wyraz twarzy z obojętnego stał się bardziej przejęty. Jakoby częściowy ból przejawiał się poprzez źrenice, odpowiedzialność za to, co miało miejsce. Nie powinien do tego podchodzić tak emocjonalnie, ale nie potrafił inaczej. - Zapytam od razu wprost, jeżeli pan pozwoli - szukam pewnej osoby, która niedawno zaginęła. - spojrzał w jego stronę, utkwił czekoladowe tęczówki, jakoby mając nadzieję, że otrzyma jakikolwiek prawidłowy sygnał, by kontynuować; wtedy wyciągnął telefon, na którym posiadał parę zdjęć. I postanowił je wyświetlić, pokazując nieznajomemu jedno z licznych zdjęć chłopaka. - Ma na imię Maximilian. Ostatnio był widziany w Pubie "U nieudacznika" w Londynie, natomiast istnieją podejrzenia, że się tutaj się wcześniej znajdował... czy w społeczeństwie czarodziejskim, na obszarze Inverness bądź Szkocji, działo się w ciągu paru ostatnich dni coś podejrzanego? Może doszły do pana uszu jakieś plotki? - był zdeterminowany, by uzyskać prawdę, niemniej jednak powoli zmęczony; potrzebował zapalić, a fajek ze sobą nie miał, bo Dear postanowiła potraktować go strumieniem nieprzyjemnej wody. Czuł się winny temu wszystkiemu.
Nie miał pojęcia co mógł tam robić Solberg i i gdzie obecnie się znajdował, ale wiedział jedno: jeśli nie było go już na cmentarzu, to nawet jeśli to była jego piersiówka i nawet jego krew (czego Lucas nie chciał dopuszczać do swojej wiadomości) to w tej chwili na nic zda się im dłuższe spacerowanie po tym terenie. Mieli poszlaki, że mógł tu być, ale musieli iść dalej i szukac kolejnych wskazówek, gdzie go potem poniosło. W końcu Inverness to mugolska okolica, więc może ich poszukiwania zawężą się tylko do niej. Miejmy nadzieje, że się nie teleportował. I dlatego właśnie Sinclaira nadal ciągnęło do opuszczenia tego mogilnika. Krew, którą znalazł odrobine zabrudziła mu buty, kiedy nadepnął przypadkiem na czerwoną plamę. Ale potem nawet nie reagując na słowa Lowella, ani reakcje nauczycielki na ślady krwi, po prostu odwrócił się i wyszedł przez bramę, najzwyczajniej w świecie kierując się chodnikiem wzdłuż ulicy. Wyglądało to pewnie, jakby urządził sobie przechadzkę po okolicy, ale wiedział, że dobrze robi. Czuł jak rozpierają go siły, choć do końca nie wiedział czym to jest spowodowane. Jego umysł wiedział co robi, prowadząc go wzdłuż alejki i dając nadzieje, że gdzieś niedaleko jest miejsce, które da im więcej informacji na temat pobytu Maxa w tej chwili.
+
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie musiała być jasnowidzem, aby po tym, co sama zobaczyła, oraz co zrozumiała od mężczyzn dowiedzieć się, że piersiówka należała do Maxa. I pewne było jedno; cokolwiek tutaj robił, nie skończyło się to dobrze. Potwierdzały to zarówno słowa Lucasa, Felinusa jak i wszystkie inne, dziwne znalezione przedmioty. A mimo to optymistyczne nastawienie do życia nie opuszczało Beatrice. Ta wciąż uśmiechała się pod nosem, choć mogło to wyglądać nieco przerażająco, zważywszy na fakt, że przecież poszukiwali jej podopiecznego. Deszcz padał coraz mocniej i w sumie tylko czarny kaptur zarzucony na głowę Dearówny chronił ją przed całkowitym przemoczeniem. Jej instynkt podpowiadał, że nie mieli tutaj czego szukać. Że wszystko, co mogli odnaleźć, zostało przez nich odnalezione. Choć ważne, aby ustalić bieg wydarzeń, miejsce to nie miało w tym momencie dla nich większego znaczenia. Wiedziała o tym, choć nie umiała racjonalnie wyjaśnić. – Sądzę, że chyba należy się udać do szpitala i skonfrontować nasze informacje z tym, co dowiedział się profesor Voralberg jak i panna Brooks. – powiedziała jeszcze do Lucasa, kiedy ten znajdował się w niedalekiej odległości od niej.
Felinus: Mężczyzna podniósł na Ciebie wzrok, od razu zasłaniając sobą walizkę do której nigdy w życiu nie zmieści się tak wielki i gruby dywan. A jednak tkwił tam do połowy wepchnięty czym przeczył wszelkim prawom natury. Bystre oczy mężczyzny od razu na Tobie osiadły, zaskoczone obecnością młodzieńca na opuszczonym cmentarzu przy którym sam George się zatrzymał na dosłownie moment. Dostrzegł wiszący na Twojej szyi przedmiot magiczny i trochę się rozluźnił. - Ach, tak. Już myślałem, że przyłapał mnie jakiś mugol. Nie, nie trzeba mi pomocy, ale dziękuję panu za słowa.- rozejrzał się dyskretnie jakby chciał posunąć się do czaru wspomagającego jednak zauważył dwoje innych osób, aktualnie opuszczających również cmentarz. Mężczyzna był lekko zaskoczony, ale trzymał rezon. Przeniósł na Ciebie wzrok, wysłuchał Twoich słów jednak trudno było wyczytać z niego reakcję. Najwyraźniej potrafił ukryć swoje emocje przed obcymi. Zerknął do cudacznego telefonu i na widok zdjęcia na chwilę znieruchomiał. Cóż.. cóż… jest pan aurorem czy jak…? - przyglądał Ci się podejrzliwie ale dostrzegł w Twoich oczach przejęcie, a wyrazie twarzy coś, co go przekonało. - Drogi chłopcze, nad nim musi czuwać chyba sam Merlin skoro mnie znaleźliście. Chyba w widziałem tego chłopca, imię się zgadza. Ekortowałem go rano do szpitala. Biedny, biedny chłopak.- bardzo wyraźnie było widać po George'u przejęcie, smutek, troskę, niepokój. - Tak, wydaje mi się, że to ten sam Max. Trudno jest rozpoznać go na zdjęciu, ale tak, teraz jestem pewien, że to ten sam chłopak.- strach pytać co kryje się za słowami "trudno jest go rozpoznać na zdjęciu". - Sam nie wiem od czego zacząć, drogi chłopcze. Musiałem przenieść go do najbliższego mugolskiego szpitala bo niestety podróż Błędnym Rycerzem mogłaby być dla niego niebezpieczna, jeśli nie mówiąc, tragiczna w skutkach. Jest pan jego bratem? - zerknął też pytająco w stronę dwójki pozostałych osób, zakładając, że jesteście tutaj razem.
Beatrice i Lucas: Przeczucie kieruje Was w kierunku szosy. Chodnik kończy się trzy metry później. Droga przed Wami ciągnie się kilometrami, nie widać żadnych zabudowań po drodze. Na Wasze oko aby przedostać się ten kawałek to potrzeba na to trzech aportacji albo godzinę spaceru. W deszczu. Nie opuszcza Was przekonanie, że to dobry kierunek!
Lucas: - ogarnia Cię radość na myśl o skontaktowaniu się z Julią Brooks. Tak, to jest świetny pomysł. Masz ochotę usłyszeć jej głos.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell spojrzał uważnie w jego stronę; nie bał się niczego, wiele tak naprawdę jego oczy widziały, a blizny, jakie dzierżył na ciele, mimo wewnętrznej głupoty przedzierającej się przez umysł, świadczyły o tym, że przeżył naprawdę wiele. Te jednak były ukryte; płachty materiałów noszonych przez chłopaka skutecznie odwracały zaciekawione oczy, powodując tym samym normalną, ludzką obojętność. Dywan ten, jako że należał do środków magicznego transportu, wyjątkowo mocno zastanowił młodzieńca, gdyż ten kojarzył, że dywan jako tako w Wielkiej Brytanii legalny to chyba nie jest. Mimo to nie zamierzał się nad tym wysoce rozwodzić, w związku z czym przeszedł do rozpoczęcia rozmowy ze starszym mężczyzną, który początkowo był zaskoczony, niemniej jednak musiał się uspokoić po zauważeniu jakiegoś aspektu magicznego. Czy to poprzez słowa, czy to poprzez Krzyż Dilys znajdujący się na piersi - nieważne. Ważne jest to, że udało się z nim nawiązać kontakt, a na pierwszą część wypowiedzi kiwnął porozumiewawczo głową, a naszyjnik znowu ukrył między podkoszulką a bluzą, ażeby się w oczy nie rzucał. Mężczyzna zdawał się wyjątkowo łatwo odcinać od własnych uczuć - z łatwością zachowywał spokój, choć mogła to być tak naprawdę zbędna poszlaka. Oklumencja? Tego nie wiedział, aczkolwiek mógł podejrzewać, niemniej jednak doskonale wiedział, iż jest to umiejętność, która nie wpłynie bezpośrednio na niego, a prędzej, poprzez zdolność opanowania własnych emocji, na uzyskane odpowiedzi. Owszem, Lowell mógł chować tę całą troskę i udawać nieprzejętego, ale wtedy równie nie byłby po prostu wiarygodny. Pogoda też nie dawała jakichkolwiek nadziei, niemniej jednak Felinus liczył na to, że jakoś uda im się odnaleźć Maximiliana. Czuł się do tego nie tylko zobowiązany, głównie przez fakt, iż samemu doprowadził do tej sytuacji, lecz także przez to, że po prostu go kochał i się o niego martwił. - Nie, nie, spokojnie. - zaprzeczył na słowa o byciu aurorem, bo może poprzez częsty spokój tak na niego wyglądał, a do tego skóra była naznaczona wieloma nieudanymi akcjami, niemniej jednak nie należał do Ministerstwa Magii. Znajomości owszem, posiadał, aczkolwiek to nie byłaby fucha, w której by przeżył wiele lat. Prędzej by umarł w jakiś głupi sposób, w związku z czym wolał, kiedy to Clearwater nazywał go chociaż ex-aurorem. - Do szpitala? Pamięta pan może nazwę budynku, na jakiej ulicy dokładnie leży? - podniósł spojrzenie, w którym to pojawił się charakterystyczny błysk, jakoby nadzieja na to, że coś uda się w tej kwestii zrobić, niemniej jednak zawsze mogło to być coś złudnego. Zła poszlaka, nieprawidłowa, choć skoro mężczyzna widział tego chłopaka, oznaczało to, że po prostu trafili na coś, co mogło ich doprowadzić do Solberga. - Coś mu się konkretnego... stało? - zapytał się, uspokajając własne emocje, kiedy to jednak miał ochotę zacisnąć pięść, przed czym się powstrzymał. Zwyczajnie się o niego bał, kiedy to nie wiedział, co miało miejsce, niemniej jednak odetchnął z ulgą, kiedy to okazało się, iż Ślizgon zwyczajnie żyje. Skoro jednak okazało się, że trudno jest rozpoznać go na zdjęciu, coś musiało stać się porządnie z jego twarzą. - Błędny Rycerz... - zastanowił się przez chwilę. Jeżeli mieliby gdzieś dalej podróżować, to najlepszą opcją byłoby właśnie skupienie się na załatwieniu jakiegoś dobrego środku transportu. Samemu pozostawał bezużyteczny pod tym względem, wszak to lewą dłoń przyłożył do własnego podbródka, zastanawiając się nad tym, o co powinien jeszcze zapytać. - Zbyt daleko mi do wyglądu pół-Hiszpana. Jestem jego przyjacielem, nazywam się Felinus Lowell. - nadal nie zdołali ustalić własnego stanowiska w tej relacji, niemniej jednak Faolán nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Niemniej jednak liczył na to, że podanie imienia i nazwiska będzie jakoś wiarygodnością tych słów i troski. A może Max coś o nim wspominał? O Julii? Chłopak spojrzał w stronę, gdzie zerknął mężczyzna, jakoby zadając nieme pytanie, cisnące się na usta. - Tak, oni są ze mną. - kiwnąwszy głową, spojrzał na to, jak Beatrice i Lucas zwyczajnie patrzą na drogę. Nie wiedział, co im tak nagle odjebywał dobry humor, ale chyba osobiście wolał nie wiedzieć; mimo to dawał im pełną swobodę, skupiając się tylko na tym, by ci przypadkiem nie zostawili go na cmentarzu samego.
Mogłeś czuć się badawczo obserwowany przez rozmówcę, ale nie było to na tyle natarczywe aby czuć się z tego powodu źle. - Oczywiście, że wiem gdzie się znajduje. Znam dokładnie jego lokalizację, włącznie z pokojem, w którym go położono. Chłopak był w stanie jedynie wezwać Błędnego Rycerza i wtedy go znalazłem.- machnął dyskretnie różdżką i dywan wpełzł do wnętrza walizki, a ta zamknęła się z trzaskiem i wskoczyła do dłoni mężczyzny. - Z tego co mi mówił to ktoś go napadł. Jacyś mugole. Powiem ci chłopcze, że nie widziałem jeszcze nigdy aby mugole mogli doprowadzić kogoś do tak poważnego stanu.. Było z nim źle, drogi chłopcze. Z tego co widziałem to miał silny uraz głowy i coś z ręką. Nie potrafił przypomnieć sobie kogo mam do niego wezwać. - westchnął ciężko i wyciągnął rękę aby uścisnąć Twoje ramię. - Proszę, pozdrów go ode mnie serdecznie. Jestem George. Będzie wiedzieć o kogo chodzi.- głos miał ciepły niczym świeżo ugrzany miód. Wyczarował karteczkę i zapisał na niej dokładny adres miejsca pobytu Waszego Maxa. Podał Ci papierek do dłoni. - Obiecałem mu, że nazajutrz do niego zajrzę jednakże skoro szukacie go, to po prostu poczekam na inną możliwość. - George wydawał się naprawdę dobrym człowiekiem. Z jego twarzy było serdeczne ciepło zmieszane z troską o Maxa.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Najwidoczniej mieli szczęście - zawsze mogli pozostać z niczym, a, jak się okazało, rozmowa z czarodziejem była niezwykle owocna. Co prawda nie chciał nastawiać się na zyski, być może jego nadzieja często była złudna, aczkolwiek nie potrafił w żaden szczególny sposób inaczej zadziałać pod tym względem. Bał się o Solberga, w związku z czym, jako że nie było czasu do stracenia, może zrzucił się trochę nachalnie w stronę starszego jegomościa, niemniej jednak nie bez przyczyny. Mężczyzna wiedział, co się stało i Lowell jedynie starał się trzymać własne trzy wilczury pod kopułą czaszki w należytym porządku, kiedy to był lustrowany przez czujne spojrzenie George'a. Nie było ono jednak nachalne, ostrożne, jakoby nastawione na niechęć - zwyczajnie ludzkie. Rozumiał takie zachowanie ze strony mężczyzny, kiedy to wsłuchiwał się w jego słowa, starając się z nich wyłapać wszystko, co mogłoby się przydać w odnalezieniu Ślizgona. Czasami za bardzo się troszczył, ale taka była właśnie jego natura; przyjmując ku sobie niezwykle blisko jedną osobę, chciał ją chronić. Nie doprowadzać do takich rzeczy, a jednak, poprzez własny, skrajny idiotyzm i brak kontroli, przyczynił się, dolał wręcz oliwy do ognia. Wizja leżącego na szpitalu, poobijanego Solberga nie zdawała się być najlepsza. Lowell zapewne by to zdzierżył, ale spowodowałoby to ciężar winy, która była konieczna, by została uniesiona. Nie zmienia to faktu, że jeżeli doszło do urazu głowy, mogło dojść również do utraty pamięci. A tak przynajmniej wywnioskował Felinus, czując w sobie gniew wobec tych, którzy dopuścili się skrzywdzenia jego Maxa. - Nic nie wiadomo na temat napastników? - zapytał się spokojnie, choć w środku, mimo urazu własnej, prawej ręki, miał ochotę ich zniszczyć zaklęciami - dowolnymi, naprawdę, odwdzięczyć się za coś tak okropnego. Napaść? Za co? Nie wiedział, ale za to martwił się o chłopaka. Uważnie jednak kontrolował samego siebie, stawiając również barierę względem własnych emocji, wszak nie chciał, by te mniej przyjazne wydostały się poprzez gesty czy ton głosu. Niemniej jednak myśli przejawiała bezsilność wobec losu i wobec tego, co miało miejsce. Jakby dotykał wszystkiego i wszystko w popiół obracał; niemniej jednak nie były to czas i miejsce na takie rozważania. - George... - uściśnięcie ramienia, które przejawił, nie wiedzieć czemu, było równie kojące jak słowa. Felinus wypuścił powietrze, na parę sekund przymykając oczy, by tym samym zapamiętać imię mężczyzny. Jakoby nadzieja, jakoby światełko w tunelu - musieli poczynić kolejne kroki. Może była to wina wypitego przez Beatrice Felix Felicis? Może eliksir miał realny wpływ na to, kogo spotykali i dlaczego? - Dziękuję za zaopiekowanie się Maxem. Naprawdę doceniam ten gest. - kiwnął z uznaniem głową, wydobywając z siebie tę szczerą wdzięczność. George to jednak dobry typ był - niektórzy zapewne mogliby mieć gdzieś to, w jakim stanie znajdował się Solberg. Mogliby nie przejawiać takiej opieki, jaką przejawiał mężczyzna, który miał ze sobą walizkę, a w niej latający dywan. A mimo to przejawił - wykonał ten dobry gest, który dla Lowella znaczył bardzo wiele. Był niczym dług, który gotowy był spłacić, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba. - Jeżeli potrzebowałby pan kiedykolwiek pomocy, jestem do pańskiej dyspozycji. - powiedział jeszcze, nie zamierzając tego pozostawić tak łatwo. Nie czuł, by jakakolwiek przysługa spłaciła to, jakie informacje otrzymał na temat Ślizgona, niemniej jednak chciał jakoś się odwdzięczyć. Może przynosił nieszczęście, może nie przyczyniał się do szczęśliwych zakończeń. Mimo to starał się naprawić własne błędy i ludzką głupotę; starał się być jakoś lepszym cieniem samego siebie, choć z tym różnie wychodziło. - Jak mi się uda... - przerwał na chwilę, wszak przecież w obecnym stanie nie mógł wyczarować patronusa, a Solberg tym bardziej. Ostatnie dni były dla niego za dużym przeciążeniem psychicznym, kiedy to doprowadził do kłótni, a potem, jak gdyby nigdy nic, napił się piwa. Widział śmierć kobiety na Nokturnie po ciśnięciu Toninentią. Gdzieś wewnątrz odbywał żałobę, która prędzej czy później przeminie, ale na pewno nie teraz. A Solberg, skoro niczego nie pamiętał, a przynajmniej nie pamiętał osób, którymi się otaczał, musiał stracić naprawdę wiele wspomnień. - ...postaram się skontaktować z panem za pomocą patronusa. I dam znać, co się dzieje z chłopakiem. - kiwnąwszy głową, widział również po czarodzieju tę troskę - nie tylko poprzez słowa, które wypowiadał, ale również poprzez mimikę twarzy. Jakoby ciepło, które plątało się naprzemiennie z troską, dawało mieszankę szczerych uczuć. - Jeszcze raz dziękuję. - przytaknął. Felinus poczuł wibracje przenikające poprzez materiał kurtki - również charakterystyczny dźwięk wydostał się z kieszeni, jakoby bzyczenie, w związku z czym wyciągnął telefon i tym samym spojrzał na wiadomość ze strony Julii. Jak się okazało, adres, który otrzymał na karteczce zgadzał się z tym, co dał mu mężczyzna, co wskazywało na to, że jego słowa nie są przesiąknięte kłamstwem. I, jak żeby inaczej, okazało się, iż na miejscu ma miejsce rozpierdol z udziałem Ministerstwa Magii, na co mimowolnie zmarszczył brwi. Na szybko odpisał, że zaraz zmierzają w tym kierunku. - Dear, Sinclair! - powiedział trochę głośniej do towarzyszy, pierdoląc w stosunku do nich (a raczej w stosunku do nauczycielki) prawidłowe zachowanie. Miał tylko nadzieję, że zwrócił na nich uwagę w odpowiednim tego słowa znaczeniu, wszak też - nie zamierzał tracić czasu. George okazał się być człowiekiem o złotym sercu, czego nie miał zamiaru zaprzeczać. - Mamy adres szpitala, w którym znajduje się Max... no i, jak się okazało, na miejscu już jest spora zawierucha ze strony MM. - wyciągnął ponownie telefon, by tym samym ustalić trasę do placówki, gdzie znajdował się Solberg. Nie były to jednak zadowalające dane, w związku z czym zmarszczył brwi. - Czterdzieści pięć minut samochodem, dwie godziny pieszo. Błędnym Rycerzem... nie mam pojęcia. Nie brzmi to dobrze... - najchętniej to by położył prawą rękę na własnym biodrze, czego nie mógł niestety zrobić. Jednocześnie spojrzał pytająco w stronę dwójki, zastanawiając się nad tym, czy mają jakiś szybszy środek transportu. Skoro był tam rozpierdol, to mogli nie zdążyć, a do tego mogli nie zostać wpuszczeni. - Do tego nie wiemy, czy nas tam wpuszczą. - już sobie coś tam szykował pod kopułą czaszki, ale nie wiedział, czy gra będzie warta świeczki. Czy nie czarują mugoli, piorąc im mózgi. Po prostu.
Nic nie mogła poradzić na to, że jej umysł nie działał w taki sposób, jakby mogła sobie tego wymarzyć. Oddawała się w pełni w ręce Felixa, bez skrupułów ufając, że wszystko musi zakończyć się dobrze. Uśmiech błąkał się po jej ustach wciąż i wciąż. Poszerzył się, kiedy usłyszała słowa Felinusa skierowane w jej stronę. Ja ci dam „Dear”, ty chuju pomyślała tylko, jednak jej wesoły umysł wiedziała, że w tym momencie tak prozaiczna sprawa, jak poprawne zwracanie się do nauczyciela nie była ważna. Odnalezienie Maxa było najważniejsze, a wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły im, że tutaj go nie ma. A skoro tak, należało się udać gdzieś indziej. Tak, w kierunku szosy, na pewno tam. Klasnęła w dłonie, słysząc, że chłopak znajdował się w szpitalu. To znaczyło, że udzielono mu odpowiedniej opieki medycznej, cokolwiek by się nie stało. Deszcz wciąż kapał na jej głowę, ale nie przejmowała się tym. – Wspaniale, w takim razie należy go odwiedzić. – oznajmiła radosnym tonem, jakby to było kompletnie normalne, że cieszy się na myśl, że jej uczeń jest w szpitalu. – Oh, o to się nie martw, na pewno wejdziemy do środka – dodała jeszcze, słysząc o jego obawie. Ale nie dodała, że była pewna co do tego, że ona go zobaczy, niekoniecznie reszta. - Błędny rycerz będzie świetnym pomysłem! - uśmiechnęła się sama do siebie, po prostu czując, że to najlepszy, najszybszy i najpewniejszy środek transportu.
George wzruszył ramionami na zapytanie dotyczące napastników. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, miał długi dzień i długo szedł. Mimo wszystko wydawał się czuć ulgę, że mógł się przyczynić do odnalezienia Maxa. - Musiałbym mieć serce z kamienia jeśli miałbym przejść obojętnie.- skinął głową z szacunkiem względem otrzymanych szczerych podziękowań. Zerkał z zaciekawieniem na dwójkę pozostałych osób, które nawet nie wykazały zainteresowania jego obecnością. Potrząsnął głową. - Nie, chłopcze. Nie masz u mnie żadnego długu wdzięczności. Proszę po prostu pozdrowić swego przyjaciela. - wtrącił się łagodnie albowiem nie pomaga się po to, aby zyskiwać sobie cudze przysługi. Pokiwał głową na znak, że będzie wypatrywać informacji dotyczących stanu chłopaka. Zamilkł i przysłuchiwał się rozmowie Felinua z uśmiechniętą kobietą. - Rozumiem, że udajecie się już do szpitala. Cóż, nie będę przeszkadzał. Powodzenia, moi drodzy.- ukłonił się całej trójce… a raczej swoje wszak Lucas wyszedł już za bramę, a następnie udał się we własną stronę. Pochylił się między drzewami, dotknął starej butelki po piwie i… przeniósł się z pomocą świstoklika w sobie znane miejsce.
Na Błędnego Rycerza musieliście poczekać piętnaście minut i przy okazji dogonić przy tym Lucasa, który powędrował już śmiało w kierunku szpitala. Ruszyliście pełną parą, a konduktor zaznaczył kilkakrotnie, że ostatnio na tym odcinku ulicy panuje spory ruch. Co rusz ktoś chce się tu dostać… oczywiście ze świata czarodziejów.
| zt X3
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powrót z wyspy był smutnym powrotem do rzeczywistości, a jednocześnie obietnicą realnych i przede wszystkim pozytywnych zmian. Nie spodziewał się, że wszystko potoczy się w takim kierunku i dużo lżej było mu na sercu. Przynajmniej w niektórych sprawach. Niestety, gdy tylko przekroczył próg Inverness, a życie zaczęło wracać na tory do jakich Max był przyzwyczajony, przypomniał sobie, że czas wziąć się za coś ważnego. Bardzo nawet, jeżeli miał wprowadzić realne zmiany w swoim życiu. Pierwszy krok został podjęty, ale to nic nie znaczyło jeszcze. Musiał iść dalej, pchać siebie samego do przodu, by w końcu zerwać z tym, co wciąż ciągnęło go w dół. Był skupiony tylko na tym i na fakcie, że musi zrobić coś z nawracającymi wspomnieniami z marcowych wydarzeń. Cała reszta niespecjalnie go obchodziła. Wręcz nie czuł nawet potrzeby, by jakkolwiek się nią zajmować. Wypaliwszy do końca papierosa przekroczył próg kliniki. Czuł, jak nerwy coraz bardziej w nim narastają. Dłonie się trzęsły, a gardło wydawało wysuszone, jakby przynajmniej z miesiąc nie widziało żadnego płynu. Mimo to podszedł do rejestracji i się kulturalnie przedstawił, by następnie zostać skierowanym do odpowiedniego gabinetu, gdzie gdy tylko go wywołano wszedł pełen obaw i ciężkiego serca. Nie miał pojęcia, czego ma się spodziewać i jak sobie z tym wszystkim poradzić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Otworzyła drzwi do gabinetu, spoglądając na stojącego tam chłopaka. Nie umknęło jej uwadze widoczne zdenerwowanie, tak typowe dla każdego, kto po raz pierwszy zgłaszał się na terapię. Uśmiechnęła się ciepło i pokrzepiająco, starając się od razu stworzyć przyjemną atmosferę, sprzyjającą nawiązaniu odpowiedniej relacji. - Dzień dobry, zapraszam - przywitała się, wygładziła poły marynarki i wskazała dłonią, aby wszedł do niewielkiego, acz przytulnego pokoju. - Proszę usiąść - poprosiła, pozwalając mu zdecydować czy zajmie miejsce na fotelu czy kanapie. Gdy to zrobił, zgarnęła z biurka podkładkę z kartką, długopis i usiadła naprzeciwko, odgarniając za ucho zbłąkany kosmyk blond włosów. - Nazywam się Leah Shirley - przedstawiła się, kiwając uprzejmie głową. - Od czasu do czasu będę coś notowała, żeby nic mi nie umknęło, mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza. Jeśli czuje się pan z tym niekomfortowo, proszę dać znać, przestanę - zerknęła na Maxa życzliwie, czekając na jego odpowiedź, ale jednocześnie obserwując jego mimikę i ogólną postawę. Kiedy ją otrzymała, odchrząknęła, od razu przechodząc do głównego i najważniejszego pytania, rozpoczynając właściwą część spotkania. - Proszę opowiedzieć mi jakie problemy sprowadziły pana do mnie - uśmiechnęła się delikatnie, zachęcając go do otworzenia się.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przywitał się krótkim "bry" i skinięciem głowy, gdy rozglądał się po gabinecie. Niby nic specjalnego, a jednak czuł się w tym miejscu naprawdę nieswojo. Nie był kimś, kto opowiada o swoich problemach a jeżeli już to zdecydowanie kosztowało go to wiele. Tutaj miał kolejny problem przed sobą, bo raczej wątpił, by mógł wspomóc się drinkiem czy papierosem, które zdecydowanie mu podobne rzeczy ułatwiały. Zajął więc miejsce, rozkładając się nienaturalnie wygodnie w porównaniu do tego, jak spięty się czuł. Przyjrzał się kobiecie automatycznie próbując wyłapać w niej cechy, do których mógłby w razie kryzysu uderzać. Niestety na pierwszy rzut oka bił z niej jedynie profesjonalizm. -Max Solberg. - Również się przedstawił. Nie lubił, gdy mu się "panowało", choć w pewien sposób Hogwart go do tego przyzwyczaił. -Jasne, nie ma problemu. - Odpowiadał zdawkowo, co było wynikiem bardzo niecodziennych u niego nerwów. Pomyślał, że nawet lepiej gdyby kobieta nie patrzyła na niego przez cały czas. Gdy w końcu padło pytanie właściwe w głowie Maxa nagle nastąpiła pustka. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę to nie wie jak na nie odpowiedzieć i od czego zacząć. Miał niby jasno określony plan i problem, którym chciał się tu zająć, ale gdy już miał przejść do rzeczy nagle jakby zwątpił w sens swojego przyjścia tutaj. -Yyyy... Nie wiem czy mamy czas na wszystko. - Taktycznie i typowo dla siebie musiał rozładować to napięcie żarcikiem. Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach, choć głowa cały czas intensywnie pracowała. W pewnej chwili był nawet gotów wstać i uznać, że to jedna wielka pomyłka i niepotrzebnie marnuje czas tej kobiety zabierając miejsce ludziom, którzy zdecydowanie bardziej jej pomocy potrzebowali, gdy po raz drugi w swoim życiu usłyszał w głowie słowa Beatrice, które sprowadziły go na ziemię. Musiał wziąć się w garść. -A tak na poważnie to przede wszystkim przyszedłem ze względu na używki. Mam do nich raczej niezdrowy pociąg co często pcha mnie w dość...nieprzyjemne sytuacje. - Nie wchodził w szczegóły nie mając doświadczenia w podobnych rozmowach. Jak miał zresztą tak od razu i bez pardonu wyłożyć tej biednej kobiecie wszystkie swoje bolączki na stół? Nie bał się bycia ocenianym, bo do tego był już przyzwyczajony. Bardziej chodziło o to, że po prostu nie potrafił, przyzwyczajony do radzenia sobie w życiu samemu i zamiatania problemów pod dywan.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Czekała cierpliwie aż chłopak się odezwie, a gdy zażartował - co było częstą praktyką pacjentów do rozładowania wewnętrznego napięcia - uniosła delikatnie kąciki ust w górę. - Skupmy się więc na razie na problemie, który doskwiera panu najbardziej - poprosiła. - Terapia to długotrwały proces, zapewniam, że mamy czas na każdy z nich i stopniowo będziemy o nich rozmawiać i starali się je rozwiązać - dodała, aby Max zrozumiał, że nie zostanie pozostawiony sam sobie, dopóki będzie chciał faktycznie skorzystać z jej pomocy. Ukradkiem obserwowała jak ze sobą walczy i przechodzi szybki proces myślowy, tłumiąc w sobie chęć ucieczki, ostatecznie decydując się na otwarte przyznanie się co skłoniło go do zgłoszenia się po pomoc. - Rozumiem - kiwnęła głową, notując prędko informację o używkach. Bardzo doceniała jego otwartość i odwagę i choć podświadomie czuła, że czeka ich dużo pracy to wiedziała też, że trafiła na klienta, który etap przyjęcia do świadomości istnienia problemu miał już prawdopodobnie za sobą, co było ogromnym sukcesem i krokiem naprzód. - Jakie nieprzyjemne sytuacje ma pan na myśli? - dopytała, chwytając się istotnej kwestii, która po szerszym omówieniu dawała jej możliwość oglądu na skalę i formę uzależnienia, a także wyodrębnienie motywacji Maxa do rozpoczęcia terapii.