C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Inverness - miasto portowe i stolica szkockich Highlandów, a do tego najbardziej wysunięte na północ miasto Szkocji. Baza wypadowa nie tylko nad morze, ale również w góry, czy pobliskie jezioro Loch Ness, tak dobrze znane zarówno czarodziejom jak i mugolom. Wśród wielu atrakcji turystycznych, znajdziecie tam między innymi zrekonstruowany zamek Szekspirowaskiego Makbeta.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spotkali się o świcie w Hogsmeade, tak jak się umówili. Max nie miał zamiaru zdradzać dziewczynie planu na dzisiejszy dzień. Mogła myśleć, że spędzą go w wiosce, ale bardziej nie mogła się mylić. Gdy tylko się przywitali, Solberg chwycił dziewczynę i używając teleportacji łącznej, przeniósł ich w zupełnie inne miejsce. Jego rodzinne strony. Raczej nie sprowadzał tutaj ludzi ze szkoły. Może i Inverness było niezwykle urokliwe, ale zbyt wiele faktów z jego życia mogło zostać odkrytych w tym miasteczku, a tego nie chciał. Olivia jednak była jedną z tych osób, które wiedziały o nim nieco więcej i nie bał się jej tutaj przyprowadzić. -Witaj nad Loch Ness. - Wyszczerzył się do niej wskazując ręką roztaczające się przed nimi ogromne, słynne jezioro. -Chodź za mną. - Poprawił sobie torbę na ramieniu, chwycił Olivię za rękę i poprowadził w stronę najbliższego budynku, którego przeznaczenie można było zgadnąć po charakterystycznym zapachu. Weszli do stajni, w której przywitał ich starszy, siwiejący mężczyzna. - Madainn mhath Morven. - Przywitał się z nim po gaelicku Max. Był to jeden z niewielu zwrotów, które potrafił w tym języku powiedzieć i to właśnie dzięki Morvenowi, którego znał od dzieciaka. Często przyjeżdżał tutaj z przybraną rodziną na wspólne weekendy. -Oban i Talisker gotowi na przygodę? - Kontaktował się z mężczyzną wcześniej, by mieć pewność, że wszystko będzie przygotowane. Morven skinął głową, poczochrał Maxa po włosach i zaprowadził do czekających na tę dwójkę koni czystej krwi angielskiej. -Dzięki, Morv. Jak przyjadę na wakacje podrzucę Ci trochę bułeczek od Stacey. - Wręczył staruszkowi pieniądze i zwrócił się do Olivii. -Sprzęt znajdziesz w tej kanciapie. Toczki, baciki, ochaniacze... Częstuj się czym chcesz. Ja wezmę Taliskera, znamy się od lat. - Szybko przekazał dziewczynie plan na najbliższe minuty i sam zaczął szykować się do podróży.
Tajemniczość Maxa budziła w Olivii mieszane uczucia; strach i ekscytację. Nie miała pojęcia, co chłopak planuje, a dla osoby, która od jakiegoś czasu pragnęła mieć kontrolę nad własnym] życiem była to bardzo niekomfortowa sytuacja. Mimo to o świecie pojawiała się w Hogsmead ubrana w wygodny dres - zgodnie z wytycznymi, jakie dostała, na wierzch wkładając ciepłą, puchową kurtkę; za to włosy związała w wysokiego kuca. Ślizgona przywitała wesołym, choć nieco zaspanym uśmiechem i nawet nie zdążyła zapytać, gdzie się wybierają, kiedy Ślizgon chwycił ją za rękę, a w następnej sekundzie poczuła nieprzyjemne szarpnięcie. Cała zawartość żołądka podeszła dziewczynie do gardła, wywołując uczucie mdłości; straciła grunt pod stopami, a kiedy na powrót to odzyskała o mały włos nie straciła równowagi. - To nie było… - zaczęła, jednak słysząc słowa opuszczające wargi bruneta umilkła robiąc wielkie, przerażone oczy - Loch Ness?! - powtórzyła nieco ostrzej niż zamierzała nazwę bardzo słynnego i bardzo oddalonego od Hogwartu jeziora. Umysł Gryfonki zaczęły bombardować najróżniejsze myśli, wśród których znalazła się również hipoteza, że Solberg sobie z niej właśnie żartuję, ale wystarczyło krótkie spojrzenie w jego kierunku, by Oliv zalała świadomość, że nie jest to żadnej głupi żart, a wybryk,na który wcale zgody nie udzieliła. - Oszalałeś?! - oskarżenie samo wypłynęło spomiędzy jej malinowych ust, które w wyrazie wściekłości utworzyły cienką linię. - Max, łamiemy regulamin. Ja… Prefekt łamię właśnie regulamin. Nie. Nie mogłeś tego zrobić - mówiąc to, jakby w amoku kręciła przecząco głową, a po chwili roześmiała się w głos, choć nie dało się w tym śmiechu usłyszeć nuty rozbawienia - raczej zdenerwowania. Była spięta, nie umiała zrozumieć dlaczego chłopak zabrał ją właśnie w to miejsce, doskonale wiedząc, jak źle może się to dla nich skończyć. Mogła nawet stracić odznakę. Mimochodem zaczęła szybciej oddychać, jakby nie umiała złapać odpowiedniej ilości tlenu i dopiero kiedy Ślizgon chwycił ją za rękę uspokoiła się trochę. Bezwiednie, wciąż pogrążona we własnych myślach ruszyła za nim; najpierw poczuła znajomy zapach, dla wielu zbyt nieprzyjemne, wręcz odrzucający, u niej wywoływał delikatny uśmiech, potem zobaczyła stadninę. Była niewielka, ale naprawdę urokliwa. Stojącego starszego mężczyznę, który ewidentnie na nich czekał powitała nieśmiałym uśmiechem, próbując ukryć swoje zdenerwowanie, a jednocześnie zaskoczenie. Nie sądziła, że Solberg zabierze ją w takie miejsce,w dodatku wydawało się, że wszyscy go tu znają. Callahan miała pewien mętlik w głowie, jednak poszła w ślady przyjaciela i również przygotowała wszystko do - jak się okazało - małej wyprawy. - Właściwie po co to wszystko? I gdzie dokładnie jesteśmy? - zapytała (złość już jej minęła), kiedy zaczęli oporządzać konie, wcześniej oczywiście przywitała się ze swoim nowym znajomym. Nie umiała odmówić sobie tego, by dać zwierzęciu całusa w kość jarzmową, a dzięki marchewce którą go poczęstowała szybko zaskarbiła sobie jego miłość.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie czuł się zbytnio zaspany. Od kiedy Julka dała mu Lunaballę, spał dużo lepiej, a poranna kawa od razu poprawiła mu humor. Poza tym nigdy nie był szczególnie fanem spania do południa. W końcu poranny jogging orzeźwia jak nic innego. Teleportacja była szybka i niespodziewana, tak samo jak dla Olivii cel ich podróży. Solberg spojrzał na dziewczynę, uśmiechając się szeroko. Był przygotowany na te wszystkie wątpliwości i inne pierdoły. W końcu ostatnio często łamał ten konkretny punkt regulaminu chociażby odwiedzając w Londynie Felka. -Tak, Loch Ness i nie, nie oszalałem. - Powiedział radośnie, nie przejmując się reakcją gryfonki. Przecież nie miał zamiaru zabrać jej na wycieczkę do Miodowego Królestwa. Po tylu latach w tym zamku miał już dosyć takich przyziemnych wypraw. -Hej, hej, spokojnie! - Uniósł łagodnie rękę. -Nikt się nie dowie, a nawet gdyby, zawsze możesz powiedzieć, że zostałaś porwana. Poza tym, jeśli chcesz, możesz wracać. Nie będę Cię tu trzymał na siłę. Ale ja zostaję. - Spróbował ją pocieszyć, jednocześnie nie mając zamiaru zmienić swojego planu na dzisiaj. Dawno nie był w okolicy i chciał skorzystać z jednego z niewielu ładnych dni, jakie im zostały. Doszli w końcu do stajni i po całej uprzejmej wymianie z właścicielem, przeszli do przygotowań. Max poszedł się szybko przygotować, po czym podszedł do Taliskera i poklepał go po szyi, by następnie sprawnie na niego wskoczyć. -Jak to po co? Obiecałem Ci, prawda? - Powiedział nie do końca rozumiejąc pytanie dziewczyny. -Jesteśmy nad Loch Ness. Takie jezioro, dość znane. - Wyszczerzył się do Olivki, po czym wytłumaczył nieco więcej. -Jakieś trzydzieści kilometrów na północ jest Inverness. Przyjeżdżałem tu z zastępczymi chyba z trzy razy w miesiącu. Robiliśmy sobie wspólne biwaki w siodle. - Odpowiednio skrócił lejce, by dopasować odpowiednio ich długość, a gdy już wszystko miał gotowe, czekał aż Olivia wdrapie się na Obana. -Wszystkie konie tutaj nazwali po okolicznych destylarniach Whisky. Nam trafiły się najsmaczniejsze okazy. - Rzucił jeszcze ciekawostką, gdyby Oli była zainteresowana skąd takie a nie inne imiona dla zwierzaków.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Uśmiech Maxa - szczerzył się głupio pokazując białe zęby, jakby właśnie wpadł na najlepszy pomysł w życiu - pogłębił złość Gryfonki, która ostatecznie z braku słów dla jego zachowania wydobyła z siebie bliżej nieokreślony pomruk, z wyraźnym zirytowaniem tupiąc nogą. Zachowanie chłopaka często doprowadzało ją do stanu, w którym miała ochotę uderzyć go w tył głowy, aby się opamiętał. Może była zbyt poważna? Na pewno wykazywała więcej rozwagi niż on. - Zostałam porwana, też mi dobra wymówka - prychnęła, choć przecież w gruncie rzeczy była to prawda. Oli nie opanowała jeszcze umiejętności teleportacji, więc dotarcie tu zajęłoby jej znacznie więcej czasu i pewnie nie zdążyłaby wrócić do zamku przed ciszą nocną. Głęboko wierzyła jednak w to, że nikt ich nie nakryje na łamaniu regulaminu - miała być przecież grzeczna. - Dobrze wiesz, że nie mam jak wrócić - odpowiedziała, wystawiając brunetowi język niczym mała dziewczynka, delikatnie się przy tym uśmiechając. Z drugiej strony nawet nie chciała, nie tylko dlatego, że okolica była wręcz bajeczna, ale przede wszystkim w końcu mieli trochę czasu dla siebie, by spokojnie porozmawiać i spędzić miło kilka chwil - ostatnio obie te rzeczy słabo im wychodziły. Zaśmiała się słysząc jego odpowiedź, jednocześnie wywracając teatralnie oczami - No wiesz, z tymi twoimi obietnicami różnie bywa - stwierdziła, wciąż w pamięci mając, że obiecał nauczyć ją pływać, już podczas wakacji - one minęły już miesiąc temu. - Chcesz mi powiedzieć, że właśnie w tych okolicach się wychowywałeś? Trzydzieści kilometrów to wcale nie daleko - odpowiedziała, trochę zmieszana wsiadając na konia, którego ciało mocno obięła łydkami, chwytając za lejce. Była zaskoczona tym, że Solberg postawił zabrać ją właśnie tu, uśmiechnęła się do niego uroczo. - No tak, ty się znasz na alkoholu jak mało kto - zaśmiała się, by sekundę później przygryźć dolną wargę, przyglądając się Ślizgonowi z wymalowaną w niebieskich tęczówkach niepewnością. Nigdy nie była wścibska, rzadko kiedy zadawała pytania - chyba że sprawa dotyczyła Odey; młodsza Gryfonka pod tym względem była wyjątkiem - ciepliwie czekając, aż jej rozmówca sam powie, lecz tym razem ciekawość, którą w sobie skrywała wzięła nad nią górę. - Jacy są ci rodzice zastępczy? - zapytała, głos Olivii brzmiał cicho, ledwie można było go usłyszeć pośród odgłosu wiatru oraz rżenia koni, a jednak owe pytanie musiało trafić do uszu Maxa.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może i powinien się przejąć złością Oli, ale miał wrażenie, że już niedługo zmieni nastawienie. Miał zamiar dzisiaj odpokutować za... No cóż, za wiele rzeczy. Rozumiał obawę przed złamaniem szkolnego regulaminu i konsekwencjami, ale czasem trzeba było trochę wyluzować i zrobić coś nieprzyzwoitego. Ślizgon uważał, że nie można całe życie siedzieć w sztywnych ramach, bo ma się tylko jedną szansę na skorzystanie z uroków tego świata. -W takim razie utknęłaś tu ze mną. Bardzo mi przykro, pani prefekt. - Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że jedyna ucieczka na jaką miała szansę to albo piesza wycieczka, albo porwanie konia. Ewentualnie mogła dojść do głównej drogi i łapać stopa do Londynu, ale szanse, że Olivia wiedziała, w którą stronę musiałaby się skierować była naprawdę nikła. Przewrócił oczami, gdy wypomniała mu, że nie zawsze udaje mu się dotrzymać słowa. Zazwyczaj był słowną osobą tylko czasem spełnianie obietnic odwlekało się w czasie. -Dokładnie tak. A raczej połowicznie tak, bo urodziłem się w Edynburgu. - Z tego, co wiedział, w Inverness znaleźli się z matką po tym, jak dziadek wywalił ją z domu. Za bardzo tego nie pamiętał i bazował tylko na słowach rodziny. -Nie po to jestem Szkotem, żeby nie znać się na whisky. - Odpowiedział na jej przytyk, chociaż zdawał sobie sprawę, że w tym wieku nie powinien mieć tyle wiedzy w temacie, ile miał. Gdy Oli już też siedziała na swoim rumaku, Max spojrzał w jej stronę zadając nieme pytanie i po chwili opuścili już stajnię udając się w trasę samym brzegiem Loch Ness. Ze względu na późną porę roku, nie było tu zbyt wiele osób. Solberg domyślał się, że w okolicach ruin będzie trochę więcej turystów, ale mieli mnóstwo czasu nim tam dotrą. -Jacy są? Tacy jak powinni być rodzice. Chyba. - Nie do końca wiedząc, jak opisać Stacey i Nicka. -No troszczą się o mnie, ale dają mi też trochę luzu. Stacey jest pisarką. Wiecznie siedzi w domu i pisze, a Nick... No cóż, Nick jest bardziej zalatany. Ciągle krąży między domem i szpitalem. - Rozgadał się bardziej niż planował. Gdzieś z tyłu głowy wciąż martwił się o Hugo, który postanowił nagle rozpocząć nastoletni bunt, a Max nie wiedział co może zrobić, by się z nim dogadać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Dlaczego tak wiele osób - w tym przede wszystkim Odeya i Max - uważali, że Callahan nie potrafi wyluzować? Przecież była wyluzowana! Miała wrażenie, że wiele osób postrzega ją jako kogoś kto kręci nosem na wszystko, zasłaniając swoją niechęć do robienia pewnych rzeczy szkolnym regulaminem czy stanowiskiem prefekta. Prawdą było, że odkąd dostała odznakę chciała pokazać, że zwyczajnie na nią zasługiwała, ale nie było to jednoznaczne z tym, iż nie wiedziała co znaczy dobra zabawa. - Wcale mi ciebie nie szkoda, niedobry Ślizgonie - odparła, wystawiając mu przy tym język. Nie zamierzała się stąd ruszać, kochała konne wycieczki i Solberg ją tym zwyczajnie kupił, choć znaczna część jego grzeszków wciąż nie została mu wybaczona, jeśli taki był cel tego wszystkiego. W gruncie rzeczy Olivia nie potrafiła długo chować urazy, Max był tego świadom - niemniej nigdy o niczym nie zapominała. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziała jak zareagować na odpowiedź bruneta, nie sądziła, że kiedykolwiek jej stopa stanie nieopodal miejsca w którym się urodził i z którym wiązało się jedno z najbardziej traumatycznych wydarzeń w jego życiu, dlatego fakt ten wywołał u niej zaskoczenie. Przez dłuższą chwilę jechała w milczeniu, co i raz spoglądając to na Solberga, to na okolicę, która była niezwykle urokliwa. W umyśle brunetki pojawiało się pytanie "dlaczego zabrał mnie właśnie tu", jednak zabrakło jej odwagi, by je zadać. Bo może było za wcześnie? Może nie wypadało? Albo po prostu miał zwyczajnie ochotę pojeździć konno? Z dziwnego stanu oderwania wyrwały ją kolejne słowa Ślizgona, wywołując jej cichy śmiech. - No tak, wszyscy Szkoci to tacy znawcy - stwierdziła z lekką ironią w głosie, choć wciąż wydawała się być rozbawiona. Prawda, w tym wieku żadne z nich nie powinno mieć większego pojęcia o whisky, jeśli ich rodziny nie zajmowały się produkcją tego trunku, jednak nawet ona w pewnym sensie znała się na alkoholach, choć ze znacznie niższej półki - nazwy niektórych trunków dzięki rodzicom poznała zaraz po tym, jak nauczyła się czytać. Nie wiedziała czy powinna, a przede wszystkim czy wypadało zadawać tak prywatne pytania, wszakże jak zdążyła zauważyć Max należał do osób, które chroniły swoją prywatność, często chowając się za uśmiechem czy wygłupami. - A rodzeństwo? Masz jakieś? - mimochodem kolejne pytanie opuściło jej usta, na co skrzywiła się delikatnie. Wchodziła w strefę, w której nawet ona nie czuła się pewnie, a przecież Solberg ani razu nie zapytał o jej dom. Znał Boyda, z którym się nie dogadywał, ale to co prezentował mu brat Gryfonki było jedynie czubkiem góry lodowej. Czasem zastanawiała się czy, gdyby starszy Callahan miał inne dzieciństwo byłby mniej wybuchowy - teraz odczuwał silną potrzebę chronienia każdego z młodszego rodzeństwa, a jeśli kogoś uważał za zagrożenie od razu przechodził do czynów, zamiast wpierw porozmawiać. Ta czynność nie była dla nich zbyt łatwa, a często również nieprzyjemna.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bardzo dobrze wiedział, że Oli potrafi wyluzować i dać się ponieść chwili i w ogólnym rozrachunku nie uważał jej za sztywną. Bardziej powiedziałby, że zbyt wieloma rzeczami niepotrzebnie się przejmowała i to przysłaniało jej czasem dobrą zabawę. To, dlaczego akurat wybrał Loch Ness, było sprawą nadzwyczaj prostą. Uwielbiał to miejsce, jak mało które i był pewien, że dziewczynie też się spodoba. Do tego można było znaleźć tutaj milion rzeczy do roboty, jeżeli tylko się chciało, a Max chciał zawsze. Wbił mocniej pięty w boki konia, by nieco go rozgrzać i chwilę pogalopować, skoro i tak nastała między nimi chwila ciszy. Zwierzę bardzo dobrze znało teren i nie miało problemów z nawigowaniem między wszelkimi nierównościami na swojej drodze, przez co nie musieli się martwić żadnym potencjalnym wypadkiem. -Znawcy i miłośnicy! Nie zapominaj o tym drugim. - Również się zaśmiał, ściągając lejce i powracając do nieco spokojniejszego tempa. Poklepał konia po szyi i spojrzał na jadącą obok Oliv, która zapewne zachęcona bliskością jego rodzinnego miasta zaczęła nieco brnąć w sprawy rodzinne ślizgona. Nie przeszkadzało mu to zbytnio. Nie na takim etapie. Sam nigdy nie wypytywał jej o podobne sprawy, nie chcąc naciskać. Wiedział, że gryfonka nie miała w życiu łatwo, a do tego miała za brata Boyda, co już w ogóle powinno kwalifikować ją po jakąś specjalną zapomogę dla rodzeństwa osób upośledzonych. Ale tego nie miał zamiaru wyrażać na głos. Przynajmniej nie tymi słowami. -A to już zależy o co pytasz dokładnie. - Zadane pytanie rozbawiło go ze względu na skomplikowaną odpowiedź, jakiej miał właśnie udzielić. -Jeżeli chodzi o biologiczne to mam Florę i jej gromadkę. Ze strony męża matki - nie mam zielonego pojęcia. Nawet nie wiem, czy facet jeszcze żyje. - Zaczął wymieniać. -A ze strony zastępczej jest dwójka. Starsza siostra i młody. - Skończył tę pojebaną wyliczankę zastanawiając się w myślach ile tego może tak naprawdę być. -Ty z Boydem też nie jesteście sami, prawda? - Zapytał, bo wydawało mu się, że słyszał kiedyś coś o jakimś innym Callahanie, ale nie miał pewności.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Rzeczywiście Loch Ness było naprawdę piękne, zupełnie jakby wpatrywała się w obraz namalowany przez znamienitego malarza, choć przecież była to otaczająca ją rzeczywistość. Wyrwanie się z szarych murów szkoły od razu wprawiło ją w znacznie lepszy nastrój, z dala od sterty książek i pergaminów mogą w końcu oczyścić myśli, które niezmiennie zaprzątała nauka czy też obowiązki prefekta. Dopiero teraz zrozumiała jak bardzo brakowało jej chwili dla siebie, zatrzymując to myśl w umyśle obdarzyła Maxa uroczym uśmiechem, który sprawił, że w policzkach brunetki pojawiły się dołeczki. Widząc jak chłopak przyspiesza, poszła w jego śladu. Jesienny wiatr wprawił w ruch włosy Olivii, które pod jego wpływem unosiły się jakby tworząc ciemną falę. Zaśmiał się w głos zwalniając, aż ostatecznie zatrzymała konia, jednocześnie zmuszając Maxa, by zrobił to samo. Ona nie mogła o Boydzie powiedzieć tego samego co myślał Ślizgon, ze starszym Callahanem łączyła ją zupełnie inna relacja, a w dodatku byli rodziną. Wiedziała, że Solberg i jej brat nie darzą się sympatią co w obliczu wydarzeń jakie miały miejsce było chyba naturalne chociaż chciałaby żeby chłopaki się kiedyś jednak dogadali. Słysząc imię Flora mimochodem na twarzy Gryfonki pojawił się grymas, to właśnie przed nią Oli zrobiła z siebie idiotkę i w dodatku jeszcze jej za to nie przeprosiła. - Flora wydaje się miła, a ja powinnam ją przeprosić za tamtą akcję podczas imprezy, głupio mi nadal - powiedziała, luzując lejce, które okręciła wokół siodła. - Nie, idąc chronologicznie jest Boyd, ja, Peter, Fiona, Adam, Lucy, Bella, Connor i bliźniaczki Rose i Mary. Taka wesoła ferajna - wyliczyła, za każdym razem prostując kolejnego palca by nikogo nie pominąć. Zdecydowanie była ich sporo gromadka, jednak nigdy jej to nie przeszkadzało, ilość dzieci nie była nigdy problemem, ten stanowili rodzice, którzy na barki pozostałych dzieci zwalali odpowiedzialność za młodsze. Przełożyła nogę przez siodło i zeskoczyła. - Ałłł - jęknęła, automatycznie łapiąc się za kostkę. Na twarzy Callahan pojawił się grymas bólu. Czy naprawdę miała aż takiego pecha, żeby znowu zrobić sobie coś w nogę? I to tą, w którą przed wakacjami wbił się kamyk i teraz miała tam bliznę? Starając się być twardą spróbowała stanąć na tą stopę, jednak znowu poczuła ból, w reakcji na który skrzywiła się przygryzając dolną wargę. - Chyba, co mi się stało - stwierdziła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uśmiech zdecydowanie bardziej pasował Olivii niż grymas złości, który Solberg znał aż za dobrze. Zrządzenie losu, a raczej kolizja ich charakterów sprawiła, że młodsza gryfonka dużo częściej musiała sprowadzać go na ziemię niż on ją. Nie zawsze był w stanie podzielić jej punkt widzenia, ale przyznawał, że parę razy oberwało mu się słusznie. Króki galop znów zmienił się w dużo spokojniejsze tempo. Nie mieli się przecież dokąd spieszyć, a widoki najlepiej podziwiało się, gdy można było zwolnić i się nimi rozkoszować. Nic dziwnego, że Oli nie myślała podobnie o Boydzie. W końcu był jej bratem i z tego, co wywnioskował, byli chyba dość blisko, co niezbyt łączyło się z relacją dziewczyny z Maxem. Przynajmniej teraz, bo w zeszłym roku podobne problemy jeszcze nie istniały. -Bo jest. Naprawdę kochana dziewczyna. - Pokiwał głową, po czym lekko przewrócił oczami. - Daj spokój, myślę że ona już dawno o tym zapomniała. Każdy mógł się pomylić. Ale następnym razem, nie szukaj mi dziewczyny na siłę. - Zażartował, dokładnie pamiętając tamtą imprezę i to, jak Zakrzewski się do niego miło przypierdolił. Jego oczy powiększyły się ze zdziwienia, gdy Oli zaczęła wymieniać rodzeństwo. Zaczęła, ale lista wydawała się nie mieć końca. -Jest was dziesiątka?! - Zapytał zszokowany. -Merlinie, należy Ci się jakiś order za przetrwanie w takim razie. - Sam nie wyobrażał sobie mieszkać z taką zgrają. Wystarczało, że musiał użerać się z Hugo, z którym nie zawsze było łatwo. A szczególnie ostatnimi czasy chłopak zaczął coś kombinować i to się Maxowi niezbyt podobało. Bał się o niego. Zatrzymał się, gdy Oli zeskoczyła z konia i szybko do niej podszedł, gdy usłyszał jęk bólu. -Hej, co się stało? - Zapytał zmartwiony, po czym pomógł jej usiąść na trawie. -Daj, obejrzę. - Już wyciągał różdżkę, by jakoś sobie pomóc, gdy nagle zdał sobie sprawę, że Callahan wciąż ma na sobie namiar i mogłoby się to różnie skończyć. Nie był pewien, czy ta okolica figuruje jako miejsce magiczne. -Strasznie spuchła Ci kostka. Nie wiem, czy jej nie zwichnęłaś. - Delikatnie dotknął opuchlizny, próbując ogarnąć, co może być z tym nie tak. Krwi nie było i żadnej kości na widoku także, więc nie było jeszcze aż tak tragicznie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Fakt, Olivia miała naprawdę piękny uśmiech, który sprawiał, że jej oczy nabierały nieco jaśniejszej barwy. Niemniej w ostatnim czasie rzadko kiedy w obecności chłopaka unosiła kąciki ust, chociaż głównym powodem tego był sam Max oraz jego wybryki. Czasem zupełnie brakowało jej słów na głupotę Ślizgona, ale byli młodzi - ich rzeczywistość rządziła się jeszcze innymi prawami niż te, do których stosować musieli się dorośli. Ona była gdzieś pomiędzy - z powodu sytuacji jaka była w jej domu musiała dojrzeć nieco szybciej, ale mimo to wciąż była nastolatką i tęskniła za takimi chwilami, jak ta dziś - beztroskimi. Naprawdę chciałaby, żeby Flora puściła w niepamięć to, co zaprezentowała sobą Callahan, jednak wydawało się, że była ona wówczas na tyle skuteczna - wszakże w całą akcję wtrącił się towarzysz Puchonki - że ciężko było pozbyć się tego wspomnienia. Ba! Nawet do niej wracało ono od czasu do czasu. Mimo ogólnego smutku jaki wywoływała w niej sytuacja z siostrą Maxa, jego ostatnie słowa wywołały u niej rozbawienie. - To wcale nie tak, Solberg. W szukaniu dziewczyny sam radzisz sobie świetnie, swego czasu miałeś nawet żonę - odpowiedziała puszczając mu oczko, bo jednak nie mogła darować sobie przytyku skierowanego w jego stronę. Wcześniej informacja o tym wywołała u niej złość, lecz teraz wydawała się być dość zabawna. Słysząc zaskoczenie w głosie chłopaka westchnęła. Fakt, ta liczba mogła robić wrażenie. - Nie jest wcale tak źle, dzieciaki są świetne, a to wszystko zasługa Boyda - przyznała, gdyż to na nim od samego początku spoczywała największa odpowiedzialność, ona dopiero z czasem zaczęła mu pomagać. W zasadzie trochę mu współczuła, a ostatnio jeszcze dołożyła mu problemów, teraz chłopak rozstał się z Bonnie, na szczęście w życiu zawodowym radził sobie świetnie. Miała ochotę zapytać o resztę rodzeństwa, gdyż na wspomnienie o nim Ślizgon jakby zatopił się w myślach, których była ciekawa. Niestety nie czuła, że powinna zagłębiać się w to tak głęboko, a przynajmniej nie teraz. Z resztą, nawet nie było dane jej zadać kolejnego pytania, kiedy niefortunnie zeskoczyła z konia, czując przenikliwy ból, rozchodzący się od kostki. - Chyba źle stanęłam - jęknęła, korzystając z pomocy Maxa usiadła na trawie. Syknęła w momencie, gdy jego chłodne palce dotknęły wrażliwego miejsca. - To pewnie proste skręcenie, dam radę - oznajmiła, chcąc wstać, pokazując tym samym, że takie rzeczy nie robią na niej wrażenia, a ona jest twarda. Niestety gdy tylko spróbowała się podnieść, znowu poczuła ten ból, siadając ponownie na tyłku. - Chyba jednak nie dam rady - stwierdziła, kręcąc niezadowolona głową.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie powiedziałby, że utrata pamięci, czy ciąża do której ostatecznie nie doszło była tylko jego wybrykiem, ale temat został już zamknięty i nie miał zamiaru ponownie rozdrapywać tych ran. Wystarczyło, że mógł od czasu do czasu wydrapać Boydowi dziurę w twarzy i już świat stawał się piękniejszy. -No i jak to się skończyło? Zwiała z jakimś typem i pewnie chowają się w jakiejś jaskini. - Udał wielce zmartwionego, chociaż akurat brakowało mu czasem Tori obok. -Widocznie potrzebuję kogoś, kto mi pomoże. - Pominął kwestię tego, że ostatni związek sam koncertowo spierdolił, bo było to oczywiście oczywiste. Naprawdę chciał spędzić miło dzień z Olivią, ale dziewczyna chyba miała za punkt honoru testowanie jego opanowania, gdy postanowiła wychwalać swojego ukochanego braciszka. Powstrzymanie jakiejś kąśliwej uwagi, których tysiące cisnęły się teraz Maxowi na usta, było nie lada wyzwaniem, ale ostatecznie ślizgonowi jakoś się to udało. Chociaż jego uśmiech nieco przygasł i postanowił nie ciągnąć tematu, żeby się niepotrzebnie nie denerwować. Oględziny kostki Callahan nie zaskutkowały niczym dobrym. Patrzył, jak gryfonka próbuje wstać i pokręcił głową, gdy jednak uznała, że kamień działa dużo lepiej. -To nie ma opcji, wracamy! Złap mnie za szyję. - Polecił dziewczynie, a następnie podniósł ją z ziemi na rękach. -Chwyć się mocno siodła. - Polecił i ostatecznie jakoś udało mu się ulokować Oli w siodle, lecz nie w normalnej pozycji, a bokiem, jak to prawdziwe damy kiedyś jeździły. -Nie bój się, będę was prowadził. Oban jest spokojny, nie musisz się bać, że Cię gdzieś poniesie. - Wdrapał się na swojego wierzchowca, po czym przerzucił lejce Oli przez głowę jej konia i trzymając je mocno zaczął prowadzić ich w stronę stajni, z której dawno temu wyruszyli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Prawda. Olivia również miała kilka rzeczy za uszami, niemniej u niej nie do końca było to świadome działanie, bardziej skłoniłaby się ku stwierdzeniu "przypadek" lub "zrządzenie losu", na szczęście wszystko to mieli już za sobą, przetrwali i żyją dalej. Tylko Boyd i Max wciąż wracali do tamtych wydarzeń mając idealny pretekst do kolejnych przepychanek słownych czy bójek. - Widocznie, jednak słaba z ciebie partia, Solberg - zaśmiała się - Gdzie ja miałam oczy? - głos dziewczyny zabrzmiał znacznie poważniej, jednak na jej ustach wciąż błąkał się uśmiech rozbawienia. Mimo wszystko wiele Max miał w sobie coś, co sprawiało, że dziewczyny miały do niego słabość - w tym również ona - a może po prostu niektóre lubiły głupkowatych Ślizgonów z uroczym uśmiechem? - Na mnie nie licz - oznajmiła słysząc jego słowa, kręcąc przy tym przecząco głową, nie było szans by robiła za jego swatkę, bo później jeszcze oberwałoby się jej od dziewczyny, którą wciągnęła w związek z nim. Była mu niezmiernie wdzięczna, że nie skomentował słów dotyczących starszego Callahana, bo ten może w relacji z Maxem był mocno nieokrzesany ale dla rodzeństwa miał naprawdę wielkie serce. Nawet kiedy sądziła, że jest w ciąży gotowy był jej pomóc. - Ale… - chciała zaprotestować, bo naprawdę nie miała ochoty jeszcze wracać do zamku, jednak nie była w stanie nawet samodzielnie ustać, dlatego objęła Maxa i z jego pomocą wdrapała się na konia, a zaraz ruszyli w drogę powrotną. Było jej przykro, że zepsuła ten dzień, nawet jeśli nie zrobiła tego celowo. - Przepraszam - powiedziała, kiedy przekroczyli próg Skrzydła Szpitalnego.
Zt x2 .
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Oddalony klasztor W końcu nadszedł od długa wyczekiwany przez Borisa dzień. Po tygodniach dopracowywania wymyślonego przez niego czaru, w domowym zaciszu, z kroplami brytyjskiego deszczu rozbijającego się o okna zasłonięte przez grube, ciemne kotary, oddzielające go od świata zewnętrznego i oczy ciekawskich ludzi, którzy nie powinni, w opinii Rosjanina, wchodzić w posiadanie jakichkolwiek informacji na temat jego prywatnego życia i tego co robi w wolnym czasie, Gdy uznał, że jego zaklęcie jest sporządzone na prawdę najlepiej jak potrafił to zrobić na tę chwilę, postanowił rozpocząć poszukiwanie miejsca, w którym mógłby przeprowadzić pierwszą, oficjalną próbę stworzonego przez siebie uroku, który pozwoliłby na efektywną walkę z duchami i demonami nawiedzającymi świat śmiertelników. Gdzie indziej oczywiście mógłby rozpocząć zdobywanie informacji w formie zwykłych pogłosek, jak i rzetelnych zapisów badaczy, jak w zbiorze ksiąg, które trzymał dalej w swoim biurze w murach Ministerstwa. Specjalnie został pewnego wieczora dłużej w pracy, by móc w spokoju zabrać się za przeglądanie i pakowanie co ciekawszych dzieł literackich, które mogłyby mu pomóc w znalezieniu tego czego potrzebował. W oko rzucił mu się stary moloch, którego tytuł zapowiadał, że czytelnik znajdzie na jego stronach informacje na temat duchów i zjaw, które można było napotkać w odległych szkockich zakątkach oraz w wyspiarskich pustelniach. Po powrocie do londyńskiej rezydencji, szef Biura Bezpieczeństwa rozsiadł się w wygodnym fotelu ówcześnie rozpalając w kominku niewielki ogień, który miał za zadanie zapewnić mu odpowiednią dawkę ciepła, która pomogłaby mu się rozprężyć po czasie, który spędził w pracy oraz na zewnątrz, gdzie panowała, delikatnie mówiąc, brzydka pogoda. Swoją lekturę postanowił zacząć od utworu, który miał w sobie największy potencjał w dostarczeniu mu rzetelnych informacji. Nie miał zamiaru brnąć przez niezliczone strony rozmaitych dzieł, w których mogłoby nie być ani jednej przydatnej informacji. O ile nie miał powodu do pośpiechu, o tyle zdecydowanie nie miał dużej ilości wolnego czasu, który mógłby poświęcić na takie przedsięwzięcia, głównie z powodu napiętej sytuacji w pracy oraz większemu zaangażowaniu się w życie polityczne w świecie czarodziejskim. Po pewnym czasie, od rozpoczęcia czytania wybranej przez siebie księgi, natrafił na ciekawą informację, mówiącą mu o tym, że warto byłoby poświęcić swój czas, by sprawdzić, czy duch starego pustelnika z Wyspy Man, znajdującej się niedaleko na zachód od głównej wyspy brytyjskiej, dalej okupuje swoją jaskinię, w której to, według autora tekstu, przyjmował ofiary ze zwierząt w starych czasach, podczas Nocy Walpurgi, kiedy to osoby praktykujące czarną magię liczyły na błogosławieństwo i uzyskanie większej władzy oraz mocy. Drugim, wartym uwagi przypadkiem występowania niematerialnej istoty, znalezionym przez Rosjanina, była zjawa mnicha, która zamieszkiwała szkocki, opuszczony klasztor, znajdujący się na trudno dostępnym, otoczonym mokradłami wzgórzu, gdzieś w północnym regionie kraju pasterzy i dud. Postanowił, że dwie, solidne poszlaki powinny wystarczyć mu w znalezieniu obiektu testowego dla swojego zaklęcia, dlatego też po kilkudniowych przygotowaniach, które polegały na przygotowywaniu rzeczy niezbędnych na długiej wędrówce oraz sporządzaniu notatek zawierających najważniejsze informacje na tematy związane z dwoma nieboszczykami, które mogłyby mu się przydać podczas konfrontacji. Po przybyciu do pierwszego z wybranych miejsc, to jest pustelni na wyspie, rozczarowanie Rosjanina było większe niż swego czasu jego uzależnienie od alkoholu. Nie znalazł tam nic przydatnego, a tym bardziej jakiegokolwiek znaku na obecność ducha byłego mieszkańca tej nory. By mieć pewność, że niczego nie ominął, postanowił rzucić swój czar. Z jego ust wydobyło się siarczyste "Isgonia Prizrakov" i towarzyszące inkantacji odpowiedni ruch różdżki, z której końca wydobyła się czarno-srebrna "błyskawica", przecinająca pomieszczenie z bardzo dużą prędkością, jednak bez efektu, ponieważ czar odbił się od kamiennej ściany i wylądował na sklepieniu jamy. Sam czarodziej czuł jedynie irytujący ucisk w klatce piersiowej, nic poza tym. Nie pozostawało mu nic innego, jak przebyć długą podróż na szkockie wzgórza, by odwiedzić miejsce, w którym z kolei miał znajdować się duch duchownego. Tym razem nie wyszedł z pustymi rękoma, ponieważ gdy tylko przekroczył klasztorny próg, jego drogę zastąpiła zjawa, która domagała się wyjaśnienia powodu, dlaczego wkroczył do jego domu. Zagumov bez słowa wyciągnął różdżkę i powtórzył proces rzucania czaru analogicznie jak w jaskini. Tym razem jednak, rzucone przez niego zaklęcie dosięgnęło celu. Po tym jedyne co było słychać do okropny wrzasko-podobny dźwięk, który wydobywał się z ust miotającego się ducha. Nie spodziewał się takiego efektu, lecz dzięki temu miał pewność, że wykonał dobrą pracę. Potrzebował już tylko jednej próby, zanim będzie mógł powiedzieć sobie, że zaklęcie jest gotowe, jednak nie zamierzał się spieszyć. Po zakończonej próbie klasztornej, Rosjanin wrócił do domu, by odpocząć i przygotować się do kolejnego sprawdzianu.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Oddalony klasztor Gdy odwiedzał to miejsce ostatnim razem, nie spodziewał się, że tak rychło tutaj powróci, jednak zaklęcie wciąż musiało przejść ostateczny test. Nie zamierzał jednak krzywdzić po raz kolejny ducha niewinnej osoby, zwłaszcza w momencie, w którym to po zgłębieniu wiedzy na temat owego miejsce po powrocie do rezydencji w Londynie, doczytał fragment mówiący o duszy, która niegdyś, według podań, miała zostać uwięziona w krypcie pod całym budynkiem przez prawdopodobnie tego samego mnicha, którego spotkał tutaj ostatnio. Była to idealna okazja, by spróbować sił z poważniejszym zagrożeniem, na które zaklęcie przez niego podziałać miało być bardzo efektywne. Nie zamierzał jednak ryzykować jakiegokolwiek urazu, dlatego też napisał krótką wiadomość do swojej córki, która posiadała umiejętności, mogące pomóc mu w razie potrzeby, przy okazji nie ryzykował, że zostanie ta nieoficjalna wyprawa w jakikolwiek sposób wydana przez niekompetentne osoby z jego środowiska. Postanowił na nią zaczekać przed samymi drzwiami prowadzącymi na dziedziniec, licząc, że po drodze się nie zgubi. Chociaż akurat prawdziwe schody miały zacząć się dopiero po rozpoczęciu przeczesywania tego miejsca.
Pomimo wszystkiego przez co w ostatnim czasie przeszła dziewczyna, teraz Lara mogła śmiało powiedzieć, że daleko jej do depresyjnego stanu, który stał się jej nieodłącznym towarzyszem po śmierci matki. Czuła się znacznie lepiej i wyglądała również lepiej. Widział to każdy i sama Lara zauważyła, że przez to ludzie odnoszą się lepiej względem niej. Nie wiedziała, czy automatycznie wyczuwali lepsze wibracje, czy nie, ale odpowiadało jej to. Tak samo, jak bardzo odpowiadał jej powód, a raczej autor zmian, które w niej zaszły. Jeremy stał się kompletnie przypadkowym ale z pewnością nieodłącznym elementem jej życia. Każdorazowe spotkanie z gryfonem przywoływało na jej usta szeroki uśmiech i odsuwało wszelkie troski czy zmartwienia w siną dal. Sama zainteresowana nie mogła się wręcz nadziwić jak mogła tak szybko przywiązać się do kogokolwiek, ale faktem było, ze nie wyobrażała sobie, aby teraz miało przy niej Dżemiego zabraknąć. Nic więc dziwnego, że kiedy początkowo otrzymała od ojca propozycję kolejnego, wspólnego wyjazdu, nie była z tego tytułu szczególnie szczęśliwa. Nie chciała rozstawać się z jej prywatnym chodzącym uśmiechem, ale z drugiej strony, wizja kolejnych przygód była cholernie kuszącą. Dlatego zgodziła się w końcu. Przygotowała się odpowiednio, od razu zabierając ze sobą obie różdżki, bo znając jej ojca, nigdy nie wiadomo, co ich może spotkać. Z pewnością nie miało to być nic legalnego czy bezpiecznego, więc wolała się zabezpieczyć przed każdą ewentualnością. Wielokrotnie przeczytała dostarczoną wraz z listem instrukcję, w jaki sposób mogłaby dostać się do wyznaczonego przez ojca miejsca, po czym spaliła ją. Zobaczyła go z oddali i poczuła przyjemne mrowienie w kończynach. Nic nie mogła poradzić, że widok ojca, od dawna kojarzył jej się z przyjemną adrenaliną i oczywiście odciągnięciem od nudnej, szarej, Hogwarckiej rzeczywistości. Uśmiechnęła się, poprawiając splot włosów, kiedy szła w jego kierunku. - Cześć - rzuciła, by od razu przenieść spojrzenie na budowlę. Dostrzegła coraz to kolejne charakterystyczne elementy, cholernie ciekawa, z czym dzisiaj przyjdzie im się zmierzyć. Wróciła spojrzeniem w stronę swojego ojca, a na jej wargach dalej majaczył uśmiech. - To co będziemy dzisiaj robić? - uznała za najodpowiedniejsze, przejść od razu do rzeczy. Wiedziała, że nie pojawili się tutaj aby urządzić sobie piknik, czy porozmawiać o rodzinnych relacjach. Była robota do zrobienia, prawda?
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Gdy tylko zobaczył z oddali zbliżającą się do niego postać, nie był na początku w stanie stwierdzić, czy to aby na pewno jego córka, nie mógł mieć pewności, ponieważ jego wzrok nie był już taki dobry jak kiedyś, w końcu zbliżał się do czterdziestego roku życia. W głębi serca czuł jednak, że to Lara zbliża się do miejsca, w którym się umówili i jak się niedługo okazało, instynkt go nie oszukał. -Hej- odpowiedział krótko, ponieważ nie chciał tracić zbyt dużej ilości czasu na gadaninę, w momencie, w którym to aż rozrywało go od wewnątrz z emocji. Czuł jednocześnie napływ szczęścia z powodu kolejnego spotkania z córką, lecz w tym samym momencie stresował się, że coś może pójść nie tak. Nie chodziło nawet o jakiś uraz związany z jego ciałem, a bardziej o to, że nie wybaczyły sobie gdyby podczas tak błahej rzeczy coś poważnego stało się Larze. -Opowiem ci po drodze- odwrócił się na pięcie i otworzył drzwi, które wprowadziły ich na podniszczony, zarośnięty bluszczem i chwastami dziedziniec, przez który przeszli szybkim krokiem, po czym weszli do właściwego klasztoru, gdzie poprzednio napotkał ducha- Musimy znaleźć pewnego ducha, który rezyduje w tutejszych podziemiach. - nie widział na razie śladów obecności tego niegroźnego widma. Tak samo jak nie miał pojęcia jak dostać się niżej, gdzie według zapisków przebywa poszukiwana przez nich zjawa.- Poszukasz jakiegoś zejścia na dół?- samemu postanowił się uspokoić i skupić na tym, by jego zaklęcie na pewno zadziałało kiedy przyjdzie czas. W końcu nie mógł zawieść.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
No tak, nie było co się spodziewać jakiejkolwiek większej wylewności ze strony swojego ojca. Uśmiechnęła się widząc mężczyznę. Miała wrażenie, że on również jakby delikatnie pokraśniał, jednak nie wiedziała, na ile to faktyczny stan a na ile jej wyobraźnia postanowiła mocniej poszaleć. Słysząc, że zacznie jej wyjaśniać wszystko po drodze, pokiwała tylko głową. Znała swojego ojca już na tyle, że wiedziała iż faktycznie, tak może być właśnie lepiej. Westchnęła cicho pod nosem, pokręciła głową i ruszyła za nim w stronę wnętrza dziwnej kaplicy. Musiała przyznać, że miejsce wyglądało naprawdę intrygująco. Wszędzie obecne bluszcze zapewne dodatkowo urozmaicały widoki w okresie letnim. Teraz jednak przywodziły na myśl paskudne liny, gotowe w każdym momencie owinąć się wokół ich ciał i zacząć dusić. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy te myśli zagościły w jej głowie. Chyba jej wyobraźnia naprawdę zaczynała ją zbyt mocno ponosić... Przeszli przez ten lekko upiorny dziedziniec po czym weszli do środka klasztoru. Lara od razu poczuła, że w kamiennych murach chłód był chyba jeszcze większy, niż poza ich obrębem, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Rozglądała się czujnie dookoła, wyciągając różdżkę z tradycyjnego już dla niej miejsca, czyli ze splotów warkocza. Dopiero, kiedy jej ojciec zaczął ponownie mówić, skupiła na nim swój wzrok. - A po co ci on jest? - zapytała bezpardonowo, unosząc jedną brew ku górze. Naprawdę intrygowało ją to, czego jej ojciec może chcieć od tego ducha. Chyba musiał posiadać jakąś tajemną wiedzę, bo w jakim innym celu spotykałby się ze zmarłymi w takim właśnie miejscu? - Jasne - mruknęła pod nosem, przynajmniej delikatnie zaskoczona tym, że postanowił jej tak zaufać (?) w tym momencie. Ruszyła przed siebie w stronę, jak jej się wydawało, bocznych naw. Dźwięk jej kroków odbijał się echem od ścian klasztoru i wracał sprawiając upiorne wrażenie. Było to jednak niczym w porównaniu do zwiedzania podtopionego cmentarza, które już kiedyś Boris jej zafundował. Rozglądała się czujnie dookoła jednak początkowo nic nie widziała. Dopiero kiedy ojciec całkowicie zniknął z jej pola widzenia, dostrzegła schody, które mogły prowadzić do podziemi. Były wąskie i spiralne, ale nie pozostawiały wątpliwości co do tego, że pewnie są tym, czego Boris szukał. - Coś tutaj jest - krzyknęła w kierunku z którego przyszła, wiedząc, że pewnie tam wciąż znajdował się jej ojciec. Sama nie zamierzała się w tym momencie stamtąd ruszać.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Spodziewał się, że prędzej czy później jego córka zechce poznać więcej szczegółów związanych z chęciami Borisa do znalezienia ducha. Nie był pewien czy powinien być bezpośredni, czy też akurat ten szczegół pozostawić dla siebie, ale w końcu jednak zdominowało przekonanie, że lepiej będzie dla obojga jeżeli Lara zostanie poinformowana o powodzie wizytacji tutejszych podziemi. -Chcę sprawdzić, czy będę mógł go skrzywdzić- o ile wiedział, że jest w stanie rzucić poprawnie wymyślony przez siebie czar, o tyle nie miał okazji do konfrontacji z prawdziwym zagrożeniem ze strony niematerialnej istoty. Po rozpoczęciu poszukiwań zejścia przez Gryfonkę, nie minęła dłuższa chwila, gdy Boris został wyrwany ze swoich rozmyślań krzykiem dobiegającym gdzieś z miejsca znajdującego się wgłąb budynku. Nie zwlekając, ruszył w kierunku gdzie znajdować się miała jego córka oraz zejście, które mogło ich zaprowadzić do miejsca, w którym rezydował duch. -Dobra robota- powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy, kładąc przy tym rękę na ramieniu Lary. Szybkim ruchem ręki wyciągnął zza pazucha różdżkę, którą zaczął oświetlać schody prowadzące na dół. Jeżeli faktycznie czekało tam na nich niebezpieczeństwo, lepiej będzie, żeby to on poszedł przodem. -Trzymaj się z tyłu. W razie kłopotów masz wrócić na górę.- w przypadku, kiedy to Boris straciłby możliwość samodzielnego powrotu, wolałby, żeby dziewczyna mogła wydostać się bez większej krzywdy na powierzchnię i sprowadzić dla niego pomoc, niż narażać się, z powodu fanaberii starego pryka. Nie minęła chwila od momentu, gdy zszedł z ostatniego stopnia i rozświetlił pomieszczenie, gdy jego oczom zaczęła ukazywać się szarawa figura. Nie chcąc marnować ani chwili dłużej wziął się za to co miało być formalnością, to jest rzuceniem uroku. Po wypowiedzeniu donośnym głosem "Isgonia Prizrakov" i wystrzeleniu czarnej błyskawicy, wydawało mu się, że usłyszał dość mocny wrzask oznaczający trafienie w cel, jednak, prawdopodobnie jedynie rozwścieczył nieświadomego ducha, który błyskawicznie zniknął z jego pola widzenia. Po wejściu w głąb pomieszczenia dał znak Larze, by zbliżyła się nieco do niego. -Jak go zauważysz, krzycz- powiedział lekko zaniepokojonym głosem, wskazując jej przy tym naprzeciwległą ścianę do tej, na którą samemu patrzył. Nie był to dobry pomysł, ale jakoś w ostatnim czasie miał same, które miały wliczone uszkodzenie samego siebie lub osób mu towarzyszących.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Byłaby naprawdę zaskoczona, gdyby Boris uznał, że w sumie nie ma sensu tłumaczyć jej, po cholerę się tutaj dzisiaj zjawili. Wiedziała, że jej ojciec ma... odmienne spojrzenie na świat i trochę inny system wartości niż ona. Niemniej kiedy była zaznajomiona z tym, co w ogóle ma robić i w jakim celu, mogła działać rozważniej. Uniosła jedną brew do góry kiedy wspomniał o swoim celu, bo takiego naprawdę się nie spodziewała. Szła jednak obok niego dalej, nie komentując tego w żaden sposób. Choć w głowie miała setki czy tysiące pytań, a przede wszystkim jedno, które teraz uporczywie wibrowało w jej myślach: po jaką cholerę ktoś chce krzywdzić ducha?! Kiwnęła tylko głową, kiedy usłyszała instrukcje ojca, co wcale nie oznaczało, że w razie niebezpieczeństwa zamierzała je wykonać bez nawet najmniejszego zająknięcia. Nie mogła sobie pozwolić na ucieczkę, kiedy wiedziała, że jedynemu jej rodzicowi mogłaby stać się realna krzywda. Nie powiedziała tego jednak. Wiedziała, że spotkała by się wyłącznie z krytyką i niezrozumieniem względem swojej postawy. Ruszyła za nim ostrożnie stawiając każdy krok. Rozglądała się dokładnie badając otoczenie z nadzieją, że nie da się zaskoczyć. Niemniej to Boris jako pierwszy dostrzegł szukanego przez nich upiora. Dziewczyna nawet nie zdążyła wyciągnąć przed siebie ręki z różdżką, kiedy jej ojciec już rzucał odpowiednie zaklęcie. Zachwiała się i podtrzymała poręczy, bo nie spodziewała się tego, że nagle z jego różdżki wyleci czarna błyskawica! Oddychała szybko kompletnie zdezorientowana. Dopiero po dłuższej chwili odważyła się na to, aby faktycznie wejść do pomieszczenia za ojcem. Duch zniknął, cholera wie gdzie. Pozostał tylko Boris i ona. - Jasne, ale po co chcesz go zniszczyć? - nie mogła dłużej utrzymać tego pytania na uwięzi. Po prostu jej szept wyrwał się z krtani, kiedy najmniej się spodziewała. Śledziła każdą ścianę i każdy nawet najmniejszy ruch powietrza, spodziewając się tego, że zjawa za chwilę wyskoczy ze ściany z łapami wyciągniętymi w jej stronę. Serce waliło jej jak oszalałe, ale dzielnie nie dawała nic po sobie znać, że coś jest nie tak. Choć chyba wolałaby stąd spieprzać, byle dalej od tego klasztoru...
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Poczekał aż Lara do niego podejdzie i liczył, że z wiadomych powodów nie będzie trwało to długo, chociaż po wyrazie jej twarzy, który dostrzegł gdy podeszła, domyślił się, że to co zrobił skonsternowało córkę i mógł stwierdzić z wysokim prawdopodobieństwem, że nie uzyskał jej aprobaty za rzucenie tego czaru, chociaż trudno było jej się dziwić. -Nie zabić, tylko skrzywdzić, a to różnica.- w przyszłości, jeżeli miałby okazję tego użyć, bardziej przydatne mogłoby być żywe duchy, które nie chciałyby już cierpieć niż same, martwe dusze. Chwilę po odpowiedzi, postanowił na moment opuścić różdżkę, by móc spróbować uspokoić córkę, bo rozchwiana mogłaby nieumyślnie zrobić mu albo sobie krzywdę, nawet w pośpiechu wbiegając po schodach na górę. Krzywo postawiona noga, upadek i głowa, ręka, mózg na ścianie będzie. -Posłuchaj...- ledwo co zaczął mówić, gdy za plecami Lary pojawiła się mara, która zbliżała się zbyt szybko, by Boris mógł zareagować. Nim zdążył rzucić zaklęcie, postać upiora wbiła się w nich, rozrzucając na dwie różne strony pomieszczenia. Gdy po pewnej chwili się podniósł, odkrył, że ból, który czuł w plecach od uderzenia nie był tak irytujący, jak metaliczny posmak w ustach i nieustanne dzwonienie w uszach. Chwiejąc się na nogach, ruszył w kierunku, gdzie dostrzegł wciąż leżącą Gryfonkę. -Laro, wszystko w porządku?- mógł się już tylko łudzić, że wyszła z tego cało. Czuł już jak wyrzuty sumienia zaczynają powoli zjadać go od wewnątrz. Klęknął obok niej i po chwili przewrócił tak, by znajdowała się twarzą do niego, lecz to co dostrzegł wcale nie wywołało uśmiechu na jego twarzy, a wręcz przeciwnie. Wyczuwał, że coś było nie tak...
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie, nie miała w planie popierać tego, że jej ojciec zdecydował się na pełnoprawne rzucanie czarnomagicznych zaklęć w kierunku jakichś duchów. Zresztą, powoli zaczynała uważać, że już dawno powinna powiedzieć głośno, że w jej opinii używanie czarnej magii w taki sposób, jak robił to Boris, było nieodpowiednim. A przecież wiedziała niewiele, więc mogła sobie tylko wyobrazić, w jaki sposób wyglądają sytuacje, w które nie zamierzał jej wtajemniczać. Może to i lepiej, że tego nie robił... Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, prawda? - Faktycznie, ogromna - rzuciła sarkastycznie, dalej rozglądając się czujnie dookoła. Nie zamierzała pozwolić sobie na zaskoczenie ze strony tego ducha, który już im raz spierdolił. Miała nadzieję, że szybko go złapią, jej ojciec zrobi, co będzie uważał za słuszne i powoli udadzą się w drogę powrotną do domu. Przeniosła wzrok na Borisa, kiedy zaczął coś jej ponownie tłumaczyć, ale reszta słów ugrzęzła mu w gardle. Lara nie zdążyła pomyśleć. Nie mrugnęła, nie rzuciła się do ucieczki, nie westchnęła głośno zirytowana jego protekcjonalnym tonem. Nie zdążyła zrobić nic, bo nagle po prostu poczuła, jak coś przez nią przenika. Oddech ugrzązł jej w gardle, odrzuciło jej ciało od miejsca, gdzie przed chwilą stała, na dobre kilka metrów. Nie mgła zareagować w jakikolwiek sposób. Leżała na zimnej posadzce, próbując złapać oddech, co było jej bardzo utrudnione. Ból zaatakował całe jej ciało w momencie, kiedy ojciec spróbował ją okręcić. Krzyknęła głośno, nawet nie będąc w stanie powstrzymać tego odruchu. Ile czasu minęło od momentu, kiedy zaatakowała ich zjawa, nie miała pojęcia. Straciła rachubę, nie mogąc skoncentrować się na niczym. Jej umysł był zbyt przytłumiony przez ból, który promieniował wprost z jej prawego przedramienia. -R...r...różdżka - wydukała w końcu, mając nadzieję, że ojciec domyśli się od razu, o co jej chodzi. Podczas upadku gdzieś zgubiła swoją różdżkę, a bez niej nie mogła nic zrobić. Miała nadzieję, że ją jej poda. W tym czasie powoli i bardzo niezdarnie podniosła się do pozycji siedzącej. Kiedy już to zrobił, drżącymi palcami chwyciła magiczny patyk w dłoń. Od razu wycelowała nim w swoją rękę i niewerbalnie rzuciła zaklęcie duritio, które pozwoliło jej znieczulić to miejsce. Westchnienie ulgi wyrwało się z jej krtani. W duchu dziękowała wszelkim bóstwom za to, że to właśnie prawa ręka uległa uszkodzeniu a nie ta magiczna, lewa. Teraz mogła zauważyć wyraźniej, że jedna z kości wygięła się pod kompletnie nieprawidłowym kątem. - Locus - wypowiedziała zaklęcie, ponownie celując różdżką we własną rękę. Chrupnęło, Lara krzyknęła, a kość znalazła się ponownie w odpowiednim miejscu. Pomimo znieczulenia, które uprzednio zastosowała, ból i tak był bardzo mocno odczuwalny. Oddychała szybko, próbując się uspokoić, bo musiała jeszcze zastosować jedno zaklęcie, które miało pomóc kościom ponownie się zrosnąć. - Episkey - powiedziała w końcu, przymykając powieki. Nie czuła bólu, więc nie wiedziała, czy zaklęcie zadziałało poprawnie. Powinna mieć nadzieję,że tak właśnie się stało...
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Postanowił zignorować ciętą uwagę jego córki, by nie zaognić rozmowy i móc się w spokoju skupić na tym, po co tutaj przybył. Jednak by dać znać Larze, że nie jest jeszcze głuchy, cicho mruknął i spojrzał się dość niewesołym wzrokiem, informując przy tym, że prędzej czy później będą musieli odbyć rozmowę na temat jej nastawienia. Niezdrowo było żyć z emocjami zduszonymi w sobie, a taka rozmowa w cztery oczy mogła by rozwiązać jakiś problem. Gdy po zderzeniu ze ścianą, Lara ocknęła się, krzyknęła z bólu, co wystarczyło by lekki dreszcz przeszedł przez kręgosłup Borisa. Chwilę później udało mu się dosłyszeć, że chce z powrotem swoją różdżkę, mężczyzna zaczął czym prędzej rozglądać się za nią. Nie zajęło mu to za długo, dzięki czemu już chwilę później był w stanie poratować córkę różdżką, za pomocą której zaczęła leczyć swoje rany. Najgorszą częścią była zdecydowanie nastawianie łamanej kości, która sprawiała, że ramię dziewczyny wyglądało na prawdę paskudnie. Prawie by zapomniał ze stresu o prawdziwym zagrożeniu, jakie stanowił obcujący tu duch, gdyby nie to, że gdy delikatnie chwycił świeżo wyleczoną rękę Lary, by swoim niewprawionym okiem dokonać oględzin, dostrzegł czarne wstęgi rozprzestrzeniające się po jej ramieniu. Chwilę później ta sama ręką uderzyła go na tyle mocno pod żebra, żeby Boris lekko stęknął. Odszedł powoli od córki, trzymając się za miejsce, w które dostał przed chwilą. -Przepraszam- nie chciał niczego zrobić z kończyną wyleczoną przez dziewczynę, ale domyślił się, że przez ból coś mogło pójść nie tak, stąd ta próba jak najszybszego odtrącenia Borisa od ręki.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W momencie, w którym Felek się zgodził, nie było już odwrotu. Max po cichu liczył, że przyjaciel jednak odmówi chociaż zdawał sobie sprawę, że szanse na to były naprawdę nikłe. Bez możliwości odwrotu, Solberg westchnął tylko i przywołał zaklęciem uprzednio uszykowaną torbę, by następnie przenieść ich tutaj. Pojawili się na uboczu Inverness, w miejscu które z pozoru wyglądało jak zwykłe przedmieścia. Ślizgon zapalił kolejnego papierosa i odpalił go. Szybko z wesołego nastroju przeszedł w stan zdenerwowania. Nie bez powodu zresztą. Pierwszy raz w życiu miał wpuścić kogoś w coś tak prywatnego i nie był pewien, czy robi dobrze. Do tego dzisiejsza noc miała zakończyć się inaczej niż reszta Wigilii w jego życiu, a obecność przyjaciela miała pomóc Maxowi tego dopilnować. Palce ślizgona powędrowały do wnętrza plecaka, z którego wyciągnął piersiówkę, pociągając z niej solidny łyk. Wykrzywił się lekko, chowając naczynie, po czym zacisnął na chwilę palce na wiszącym na jego szyi amulecie. Powieki nastolatka zacisnęły się na krótką sekundę, a gdy ponownie spojrzał na otaczającą go okolicę, w jego oczach wydawał się gościć nieco większy spokój. Szli przez chwilę w milczeniu, mijając okoliczne domy i wybierając kolejne ścieżki, aż w końcu dotarli do opuszczonej rudery na skraju polany. Budynek wyglądał na pusty, a porastające go rośliny zdecydowanie nie przypominały tych zadbanych, które jeszcze przed chwilą widzieli w ogrodzie Stacey i Nicka. - Schowaj różdżkę, proszę. - Powiedział głosem, który mimowolnie zniżył się do szeptu. Następnie Max rozpiął kurtkę i włożył swój magiczny kijek do specjalnie przygotowanej do tego celu kieszeni. Wiedział, że magia nie będzie tutaj konieczna. W razie potrzeby ochrony miał ukryte w spodniach ostrze, którym zawsze mógł się posłużyć. Miał jednak nadzieję, że wizyta przebiegnie im spokojnie i bez potrzeby jakiejkolwiek interwencji. Dopalił papierosa i wyrzucił niedopałek gdzieś za siebie, po czym spojrzał szybko na Felka i zaczął kierować się ku wejściu do budynku. Odór stęchlizny i moczu uderzył ich nozdrza, gdy znaleźli się w pierwszym pomieszczeniu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że dom służy za noclegownię. Pełno porozbijanych butelek i pustych strzykawek walało się po podłodze. Gdzieś w kącie leżał wymęczony materac a inne pomieszczenie posiadało legowisko ze starego, zwiniętego koca. Solberg skierował swoje kroki tam, gdzie kiedyś stała kuchnia. Pozostałości po szafkach i kuchence wciąż tam stały, lecz od dawna nikt nie robił z nich odpowiedniego użytku. -Witaj w moim domu. - Odezwał się w końcu w kierunku Felka, a na jego ustach pojawił się bardzo słaby uśmiech. Nie wiedział, jak inaczej przekazać to, co chciał, więc uznał, że zacznie jakkolwiek. Feli po raz pierwszy miał okazję zobaczyć na twarzy przyjaciela prawdziwy wstyd. Właśnie podjął decyzję odsłonięcia swojej największej słabości i o niczym innym nie marzył, jak o ucieczce z tego miejsca. Z dala od przyjaciela, od wstydu i ewentualnych konsekwencji. Mleko jednak się już rozlało i mógł tylko liczyć, że Lowell zrozumie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus nie wiedział, gdzie tak naprawdę chce go zabrać Max - nie podejrzewał jednak, że jest to coś przyjemnego, bo z samego tonu głosu chłopaka, jak i tworzonej przez niego atmosfery, mógł wywnioskować, że temat jest po prostu ciężki. Trudny wręcz do przełknięcia, niemożliwy do opisania za pomocą słów - ubrany w świąteczny, magiczny sweter, mógł oczywiście zaprzeczyć, ale nie wiedział, czy wtedy przypadkiem sam Solberg nie postanowi gdzieś tam po prostu zawitać. Nie bez powodu czekoladowe tęczówki, tuż po dokonanym akcie teleportacji, rozejrzały się dookoła, a on sam nie wiedział, gdzie się znajdują. Chłodne powietrze, w połączeniu z sypiącym delikatnie śniegiem, napawało tak naprawdę grozą, aniżeli rzeczywistym stanem jakiejś beztroski wyniesionej tym samym z rodzinnego domu Ślizgona. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, a biały obłok uformował się na chwilę, zwracając dość szybko ciepło otoczeniu. Lowell spoglądał ze zdziwieniem, jak i zaintrygowaniem, choć troski z twarzy nie można było mu po prostu ująć. Zimność nie przeszkadzała mu tym razem, nawet jeżeli nie miał na sobie żadnego grubszego odzienia; jedyne, co go uspokajało, to chyba ciemne niebo, które to zazwyczaj posiadało wobec niego takie odczucie. Potrafiło zachować w nim stabilność, a jak wiadomo - cicha woda brzegi rwie. Powodowało, że zapominał o troskach, kiedy to wiedział, że ma ich wiele. I chociaż nie zamierzał z nikogo rezygnować, i chociaż poświęcał się, tak naprawdę nie mógł odmówić tego, iż chęć opiekowania się bliskimi osobami, ściągała go poniekąd na dno. Jednocześnie zauważywszy pewnego rodzaju odruchy u Maximiliana, spojrzał na niego pytająco, ale nie zadawał, koniec końców, żadnych pytań. Nic nie wydobyło się z jego ust, kiedy ten zdawał się zdenerwować, na co Faolán wbił trochę wzrok w ziemię - biały śnieg pokrywał tutejszą okolicę z widoczną starannością. Obrzeża, tak zdołał przynajmniej stwierdzić wychowanek Hufflepuffu, nie wyglądały na zbyt przyjazne, dlatego nie bez powodu dobył tym samym różdżki; nie wiedział, co go tak naprawdę tutaj czeka. — Max...? — zapytał się go raz, kiedy ten chwycił za amulet o dość dziwnym kształcie, aczkolwiek niemożliwym do zidentyfikowania przez otaczającą ich ciemność. Jego spojrzenie również spoważniało, kiedy to nie wiedział, z czym tak naprawdę będzie miał do czynienia, ale nie wyglądało to na zbyt przyjemną okolicę. Czy się bał? Owszem, choć tego nie okazywał. Ciemność nie należała do jego ulubionych rzeczy, a kroki, które stawiał, były na tyle ostrożne, że nie bez powodu spoglądał uważnie na to, czy ktoś przypadkiem na nich nie czyha. Sytuacja z Violettą dawała mu wyraźnie do myślenia. — Lupus Palus. — wyszeptał, wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem, kiedy to mocniej ścisnął tym samym dłoń na własnym, drewnianym patyczku; magia zaczęła się dziać, a realistyczny hologram psa wydostał się na zewnątrz, zanim to Solberg poprosił o schowanie różdżki. Pies pojawił się w dość elegancki sposób, poniekąd inny, różniący się od poprzedniego, co sam zdołał zauważyć. Pod względem wyglądu... zaczął przypominać jego patronusa. I chociaż nie posiadał poświaty, i chociaż nie wydawał się mieć konsystencji mleka, poczuł jakieś znajome spojrzenie na sobie, kiedy to psowaty, zmaterializowany poprzez silne zaklęcie, począł się przy nich bezszelestnie poruszać. Nie bez powodu Felinus musnął go tym samym dłonią, jakoby chcąc się uspokoić. — Schować...? — zapytawszy się, również obniżonym głosem, nie zrobił tego w zbyt zadowolony sposób, ale musiał, koniec końców, zaufać przyjacielowi. Wilk mógł ich obronić w razie konieczności, ale miał cichą nadzieję, że pomimo użycia go i tym samym pełnej kontroli, nie będą musieli tak naprawdę korzystać z jego mocy. Stworzenie poruszało się bardzo sprawnie na swoich chudych łapach, kiedy to futro było znacznie gęstsze i pozbawione jakichkolwiek luk. Wejście do ruin nie było ani przyjemne, ani wymagane, przynajmniej w założeniach samego Felinusa. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział, dlaczego ten go bierze w takie miejsce, niemniej jednak nie było to zbyt przyjemne. Całe szczęście, że miał przy sobie psa; pies ten mógłby ich obu obronić w przypadku spotkania mugoli, którzy zapewne nie byliby z faktu ich przybycia wielce zadowoleni. Towarzystwo Ślizgona działało jednocześnie kojąco na jego rozjuszone myśli, które to powstrzymywał poprzez odcięcie się od nich, niemniej jednak... skąd mieli pewność, że nic na nich nie wyskoczy? Czekoladowe tęczówki zacisnęły się trochę mocniej, a stres, z którym miał do czynienia, zaczął przeżerać jego ciało w dość powolny, niewidoczny sposób. Zapach od razu skojarzył mu się ze starymi budowlami, z którymi to miał do czynienia na wsi za dzieciaka, jak również poniekąd niektórymi elementami gospodarstwa, gdzie ojczym miał gdzieś kodeks higieny. Jako młoda duszyczka bardzo często przedostawał się do opuszczonych budynków, gdzie dorośli ludzie nie dość, że pili alkohol, to jeszcze korzystali z używek - zazwyczaj pod osłoną nocy. Zapach ten zatem nie spowodował u niego odruchu wymiotnego, ale też, nie był zbyt przyjemny. Przeżarty wręcz, wywoływał pewnego rodzaju niechęć, ale tej nie okazywał, nie chcąc tym samym podchodzić do sprawy jakkolwiek pod względem otoczenia. Choć... trudno było tak naprawdę nie zauważyć wnętrza przypominającego noclegownię; liczne koce, porozbijane butelki, tak mocno kojarzące mu się z własnym gospodarstwem, jak również strzykawki i igły po wykonaniu iniekcji - siedlisko osób ćpających narkotyki. Pewnego rodzaju burza myśli przedzierała się pod kopułą jego czaszki, ale, głównie poprzez własne umiejętności, potrafił pozostać spokojnym - przynajmniej do czasu. Przejście przez ostatnie pomieszczenie spowodowało zobaczenie, po słowach wypowiedzianych przez usta Maximiliana... wstydu. Pierwszy raz. Wstydził się. — Domu...? — nie bez powodu zmarszczył brwi, jakoby w widocznym zastanowieniu; nie wiedząc nic o faktach z przeszłości przyjaciela, dziwne zamieszanie pojawiło się pod kopułą jego czaszki, starające się tym samym powiązać ze sobą wszystko i połączyć w jedną, odpowiednią całość. Nie wyglądało to na dom. A przynajmniej nie wyglądało to na normalny dom, kiedy to dziecko nie miałoby prawa wychowywać się w takich warunkach. A przynajmniej nie miałoby prawa wychowywać się w takich warunkach w sposób odpowiedni. — Max... To był twój dom...? Ty tutaj mieszkałeś... zanim nie trafiłeś do rodziny zastępczej...? — spojrzał na niego z widoczną troską, kiedy to starał się go zrozumieć i odczuwał tym samym żal, którego nie mógł powstrzymać. Nie potrafił - po prostu, nie potrafił. Żal ten przedzierał się przez jego serce, pokazując, że tak naprawdę jest człowiekiem, który czuje. I który jest w stanie zrozumieć drugiego człowieka - wiedział, dlaczego ten odczuwał wstyd, każdy by się wstydził czegoś takiego, ale nadal, nie pojmował zbyt wielu rzeczy, jak chociażby powodu, dla którego ten postanowił akurat w Wigilię się tym wszystkim podzielić. Nie wymagał tego. Nie wymagał, mimo udostępnienia poniekąd własnej historii, własnej przeszłości. Sam nie wiedział, co ma z tym wszystkim począć, dlatego stał tuż obok niego, być może nie czekając na wytłumaczenia. Zrobiło mu się go cholernie żal. I nawet nie wiedział, czy słowa będą miały w tej kwestii jakiekolwiek znaczenie; co powinien tak naprawdę powiedzieć? Czy cisza zdoła tak naprawdę pokazać jego nastawienie? Sam nie wiedział, czy będzie w stanie odpowiednio nacechować je w celu pokazania tego, że... jeżeli zechce, to udzieli mu wsparcia, ale obecnie czekał na reakcję, chociaż ta już pokazywała jego podejście wobec tego wszystkiego. Nie wiedział, co zrobić, kiedy to pies otarł się o kolano Maximiliana, okazując chociaż trochę własnej woli.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mógł winić Felka za niepokój, który nagle zawitał w jego sercu ani za pytające spojrzenia, którymi obdarzał Maxa. Atmosfera wyraźnie uległa zmianie, a puchon nie potrafił wskazać powodu takiego stanu rzeczy. Mógł tylko iść za przyjacielem ufając mu, że ten wie co robi. Kilkukrotnie podczas drogi do celu, Solberg chciał się odezwać. Powiedzieć cokolwiek. Wyjaśnić. Nie potrafił jednak. Jego mózg nie pracował w tym momencie tak, jak powinien, a raczej zadawał w kółko to samo pytanie - Czy dobrze robię? Nie chciał obarczać przyjaciela swoimi problemami i demonami z przeszłości, ale prawdą było, że Felka teraz potrzebował. Nie wyobrażał sobie wizyty w tym miejscu w pojedynkę. Nie teraz, gdy obiecał tyle zmian i na pewno nie teraz, gdy jego wola wydawała się być naprawdę słaba. Potrzebował przy sobie przyjaciela, którego sama obecność da mu poczucie bezpieczeństwa. Rzucił krótkie spojrzenie na wyczarowanego przez Lowella wilka. Widać puchon potrzebował jakiejkolwiek pewności. Max kiwnął tylko bez słowa głową, ponownie wpuszczając szkodliwe substancje do swoich płuc. Nie miał pojęcia o patronusie przyjaciela, a tym bardziej o jego cielesnej formie, która również jawiła się pod postacią wilka. -Proszę... - Powiedział na potwierdzenie swoich słów. Rudera, przed którą stali była chyba jedynym miejscem, którego nie chciał skalać magią. Budynek był dla niego miejscem, które jednoznacznie łączył ze swoją mugolską stroną i nie wyobrażał sobie kiedykolwiek to zmienić. Weszli do środka, wdychając charakterystyczny odór. Max ostrożnie lawirował między odłamkami szkła i innymi przedmiotami, które walały się po zniszczonych deskach w podłodze domu. Okna były gdzieniegdzie powybijane lub pozabijane deskami, a w powietrzu unosiło się pełno drobinek kurzu. Przystanął w kuchni opierając się o rozpadający się blat, a następnie w końcu się odezwał. Zdziwienie w głosie Felka i padające jedno za drugim pytania spowodowały, że ślizgon spuścił wzrok. Nie wiedział, jak ma to wszystko przedstawić i przede wszystkim nie miał pojęcia, czego spodziewać się po reakcji puchona. Zaczął więc od prostego kiwnięcia głową, które miało potwierdzić wszystkie wypowiedziane na głos wątpliwości. -Dokładniej przez około pięć lat. - W końcu powoli udało mu się wydobyć z gardła pierwsze słowa. Skoro jednak chciał kontynuować, nie mógł tak po prostu tutaj stać. Odpalił kolejnego papierosa i odwrócił się tyłem do Felka. - Niewiele z tego pamiętam. Zaledwie pojedyncze wspomnienia. - Powoli ciągnął jednocześnie stawiając na blacie plecak i rozpinając go, by następnie zanurzyć w jego wnętrzu wolną dłoń. - Nie znałem ojca, a dziadek, z którym mieszkaliśmy gdy się urodziłem wyjebał matkę z domu, gdy zaczęła ćpać. Trafiliśmy tutaj. - Na blacie pojawiło się pudełko z resztkami świątecznego indyka, a zaraz po nim dołączyło drugie z kilkoma świeżymi bułeczkami. -Często tu bywałem zanim poszedłem do Hogwartu. Kolbergowie początkowo nawet nie wiedzieli... - Zdawał się mówić beznamiętnie, co było zwykłą próbą zachowania względnego spokoju. Nie chciał powtórki z zacienionego pokoju, ani gabinetu Beatrice. Miał zamiar po prostu to z siebie wyrzucić i zostawić za sobą. Tak samo jak to, co działo się w tym miejscu przez tyle lat, aż do zeszłego roku, gdy jedyna osoba, którą naprawdę mógł nazywać rodziną, zmarła.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees