Rotterdam to nowoczesne "miasto na wodzie", słynące z unikalnej architektury i dynamicznej atmosfery. Zniszczone w czasie II wojny światowej, zostało odbudowane w nowoczesnym stylu, który łączy innowacyjne projekty z funkcjonalnością. Miasto jest znane z portu, jednego z największych na świecie, oraz licznych muzeów i galerii sztuki. Rotterdam to także centrum kultury, z licznymi festiwalami, wydarzeniami artystycznymi i tętniącym życiem nocnym.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Stworzył świstoklik już po tym, jak pierwszy raz przyszło mu na myśl wrócić do domu. Wiedział, że to zrobi. Jeszcze w tym roku. Chciał to mieć za sobą, jak oderwanie plastra, jak otrzymanie najgorszych wieści. Zaklął paczkę po fajkach zgodnie z prawidłami wyuczonymi na kursie tworzenia świstoklików i z myślą o wyjeździe w sprawie ważnych spraw rodzinnych odliczał dni w kalendarzu. Pomimo dobrej zabawy na Halloweenn, następnego dnia obudził się ociężały. Fizycznie i psychicznie czuł się pełgający przy ziemi, jak robak i szukając wymówki, posłał Maxowi sowę z wiadomością, że ma za dużego kaca, by gdziekolwiek lecieć i cokolwiek robić. Potrzebował jeszcze jednego dnia samotności. Spędził pierwszego listopada głównie na ganku, pod dwoma pledami i kołdrą, niewiele jedząc, niewiele pijąc, patrząc się na dalekie, zachwaszczone tereny Caringhorm i nie wiedział, czy to w związku z wczoraj, czy to w związku z dzisiaj, czy to w związku z jutrem. Dał sobie na to przestrzeń. By dojrzeć. Jak czyrak, gotów dostać wylewu. Drugiego listopada o umówionym czasie stawił się w umówionym miejscu i zbił z Solbergiem piątkę, po czym, jak to zazwyczaj przed podróżą, spalili szluga na wypadek, gdyby ich rozerwało przy świstoklikaniu - żeby móc walnąć w płuco po raz ostatni - po czym świat zawirował i wypluło gdzieś na granicy mugolskiej i magicznej dzielnicy miasta, w okolicach Heijplaat. Po prawej stronie były kanały, z przycumowanymi łódkami i boat-house'ami, po lewej rzędy starych, pociągłych kamienic o charakterystycznym dla Holandii wyglądzie. Swansea wzdrygnął się, bo nie było go tu z osiem lat, a wystarczyło, że spojrzał w lewo i natychmiast rozpoznał kościół zakonników kameduli, wiedział, że zaraz za rogiem po prawej jest sauna, a trzy przecznice stąd, pomiędzy klubem Cultuurpodium Perron, a Bierhalle odbył pierwszą w życiu bójkę na poważnie. Wziął głęboki wdech i spojrzał w niebo, potrzebując chwili, żeby zebrać się w sobie, nim ruszą dalej.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dla niego ten czas oczekiwania na wyjazd był męczarnią psychiczną. Wiele się wydarzyło, a im więcej się działo, tym więcej butelek otwierał. Odbijało się to mocno na jego i tak już wykończonej skórze. Pojawił się więc na miejscu spotkania w stanie mocno kiepskim, ledwo trzymając się na nogach, ale gotów był do tej podróży. Nawet zapobiegawczo rzucił na siebie już Kinetosis żeby jego pierwszym czynem w Holandii nie było zarzyganie chodnika. Przyjął peta przed podróżą, nie odzywając się za wiele. Miał dużo do przemyślenia i wciąż czuł się nieswojo z tym, co wydarzyło się na halloween. W końcu dotknął ten przeklęty świstoklik i poczuł znajome szarpnięcie w okolicy pępka, by po chwili wziąć głęboki wdech w zupełnie innej części Europy. Spojrzał na kumpla, nie wiedząc jak ten zareaguje po takim czasie na wizytę w rodzinnych stronach. Tak jak się spodziewał, nie zobaczył szerokiego uśmiechu na jego mordzie. Położył więc tylko rękę na ramieniu Lockiego, w niemym geście wsparcia i cierpliwie czekał, aż ten będzie gotów. -To jaki jest plan? - Zapytał w końcu, gdy Swansea nieco doszedł do siebie. Nie wiedział wiele poza tym, że chce wpaść do rodzinnego domu i porobić porządki. Cały jednak plan pozostawiał w jego rękach, gotów na wszystko, co ten powie. Nie spieszyło mu się nigdzie. Właściwie to cieszył się, że wyrwał się z Wysp, bo te ostatnio nie przynosiły mu niczego wybitnie dobrego, a bardzo potrzebował dystansu, by poukładać sobie kilka rzeczy nawet, jeśli miał to robić wspierając kumpla w tak ciężkim przedsięwzięciu. To Swansea był teraz najważniejszy i Max cieszył się, że było mu dane przyjechać tu razem z nim.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Lockie patrzył się chwilę w postrzępione chmurki, zdobiące Holenderskie niebo. Drobna rzecz. W ponurej Anglii zobaczenie niebieskości nieba zdarzało się tak parszywie rzadko. Ze spirali myśli wyrwał go dotyk na ramieniu i spojrzał na Solberga, posyłając mu lekki uśmiech, taki naznaczony wdzięcznością, podziękowaniem, że tu zz nim był. Przetarł łapami twarz, po czym poprawił sportową torbę na ramieniu, w którą wpakowali wszystko, co tam im było na takie dwa tygodnie potrzebne i zamyślił się. - O ile mnie pamięć nie myli, a może być różnie, to za tamtym szarym klocem - wskazał budynek, który wybitnie różnił się do kamienic - ...jest Bakerei, nie wiem jak Ty, ale ja bym se opierdolił śniadanie. - przyznał, wzruszając lekko ramionami. Chciał jak najbardziej być tu na wakacjach, połazić po dzielnicach portowych, pojeść jakieś bitterballen, poffertjes, a potem popić grzanym piwskiem i zagryźć roztopionym na jego wierzchu stroopwaflem. - Chodź, nie będziesz tu kwitł. Najwyżej popatrzysz jak ja jem. - powiedział, trzymając się myśli przewodniej - mianowicie - bycia turistasem - Powiem ci, że trochę tęsknie za smakami stąd... Przygotuj się psychicznie, bo kuchnia holenderska nie należy do tych zdrowych... - zapowiedział, unosząc brwi. Dużo ciasta drożdżowego, dużo rzeczy smażonych w głębokim tłuszczu, dużo słodyczy i wysokoprocentowej śmietany. Ruszyli tam, gdzie się namyślił, żeby ruszyć i pozwolił nogom ich prowadzić. Kąciki ust drgnęły mu, kiedy przekraczali przez przejście między śmietnikami, wprost do magicznej dzielnicy, bo ta - niezależnie od pory roku - miała ciepłą temperaturę wczesnego lata. Holenderscy czarodzieje nie widzieli powodu, by cierpieć ze złej pogody - skoro mieli magię to i dzielnica magiczna była dostosowana, by sprawiać przechodniom przyjemność. Mnogość kolorów i kształtów kamienic była uderzająca. Dolina Godryka miała swój staro-miasteczkowy urok, ale magiczny Rotterdam niewątpliwie był miastem artystów i można było gołym okiem zobaczyć dlaczego. Nad budynkami unosiły się wielkie latawce, stworzone na kształt wielobarwnych, wielogłowych zwierząt, przez które przedzierające się światło rzucało kolorowe poświaty na budynki o okrągłych, trójkątnych i innych wielokątnych oknach i drzwiach. Skoro Swansea żył w tym przebodźcowaniu od małego srela, trudno się dziwić, że był otępiały w burej Anglii.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam jeszcze nie do końca rozejrzał się wokół, skupiając na moment obecny wzrok na Swansea, a gdy ten posłał mu uśmiech, Max wiedział już wszystko, co wiedzieć powinien i sam odpowiedział mu również bez użycia słów, że nie było za co dziękować. Obydwoje siedzieli w bagnie praktycznie od urodzenia i jak nikt inny wiedzieli, gdzie się taplać, a gdzie traci się grunt. Dlatego Max uważał, że w pewnych sytuacjach tylko oni potrafili się wesprzeć, a Merlin mu świadkiem, że nie zostawi kumpla w potrzebie, nieważne czy chodziło o brak pióra na lekcji, czy trzymanie ręki na łożu śmierci. -Nie ma mowy. Potrzebuję coś dobrego wpierdolić. - Zaznaczył zdecydowanie luźniej, puszczając ramię kumpla i idąc za nim powoli przed siebie. -A to źle ponieważ? - Rzucił, rozglądając się w końcu wokół. Miał wrażenie, że dostał po mordzie tyloma kolorami i zupełnie inną architekturą, jakby przeniósł się na inny kontynent, a nie zaledwie kilka krajów obok. Wielka Brytania przy tym faktycznie była ponura, choć on akurat czuł się do Szkocji przywiązany. -Jestem tu kilka sekund, a już zaczynam rozumieć te Twoje jęki i narzekania. Oczopląsu można dostać. - Pierdolił, bo cisza była dla niego teraz wielce niewygodna, a i uznał, że Lockiemu przyda się coś na odsunięcie myśli od właściwego celu ich wizyty w tych stronach. Zaczął też automatycznie zastanawiać się, czy nie ma tu jakiegoś dobrego eliksirowara, z którym mógłby chwilę sobie pogawędzić, ale na ten moment nie wyrażał tych myśli na głos.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zaśmiał się, może nie 'pełną piersią' jak zwykle, ale z pewną wesołością, bo jeśli chodziło o żarcie, to uważał, że tutaj jest ono zajebiste, co oczywiście zawsze było powtarzane o swoich rodzimych smakach, przez każdego. Mózg programuje preferencje kulinarne i smakowe na podstawie tego, co żarło się za gówniarza, a Lockie żarł tu przecież wszystko. Na powietrzu taki duży nie urósł. - No wiesz, nie wiem, może dbasz o figurę... - wzruszył ramionami z poważną miną, choć oczywiście, że żartował. Kiedy przekroczyli granicę magicznej dzielnicy i objęło ich magiczne ciepło, Swansea rozpiął kurtkę i rozejrzał się, obmacując kieszenie. - Parę rzeczy się zmieniło. - no shit Sherlock, nie było go tu osiem lat. Zaraz jego uśmiech jednak znów zakwitł, kiedy wycelował dziarsko palcem w szyld w oddali, na którym było coś napisane po holendersku, wraz z obrazkiem skaczących do gara kuleczek - czymkolwiek były. - To tam. - oznajmił, zaraz jednak obejrzał się na Solberga i pokręcił głową - Mówisz oczopląsu? - uniósł brwi - To mam nadzieje, że wziąłeś spodnie na zmianę, bo na widok mojego domu mogą Ci puścić zwieracze... - pokiwał z powagą głową. Szturchnął go ramieniem i ruszyli w stronę kawiarnio-piekarni, już z daleka czując zapachy różnych lokalnych pyszności. Lockie jeszcze nie uruchomił bezsensownej gadki, ale można było mieć pewność, że w momencie jak jego wzrok wyląduje na jedzeniu, a ślinianki dostaną ataku nadprodukcji, sytuacja się odmieni.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Teraz to on się zaśmiał. O figurę może dbał, ale nie jak ktoś, kto zamierzał się głodzić, żeby utrzymać wagę. Nadchodził sezon i potrzebowali odpowiedniej pożywki dla mięśni, by nie zawiodły ich na boisku, a do tego Max potrzebował energię w każdej dostępnej postaci, by być w stanie przeczołgać się choćby po Holandii. -Myślisz, że powinienem? - Zapytał wielce zmartwiony, spoglądając w dół na swoje ciało, jakby szukał tego nadprogramowego tłuszczu, którego wypadało się pozbyć. Oczywiście, że wszystko było tak poważne, jak oni sami. To gorąco było dla Maxa dość mało sympatyczne, ale skupił się bardziej na chłonięciu doznań wzrokowych, które były mocno przytłaczające dla kogoś, kto raczej większość życia spędził między szarością a brunatem Wielkiej Brytanii. -Co Ty, kurwa, mieszkasz u Wonki, czy co? - Zapytał, skręcając w stronę wskazaną przez Lockiego. W sumie nigdy nie zastanawiał się, jak jego kumpel mieszkał przed przyjazdem do Hogwartu, ale jak teraz o tym myślał, to przecież należał do Swanseach, czyli normalnie być nie mogło. Artyzm aż jebał od nich na kilometr. -Daleko w ogóle ta wasza hacjenda? - Zapytał, nie mając pojęcia, na co powinien się przygotować. Zgodził się tu przylecieć, ale im bliżej byli sedna problemu, tym bardziej Max czuł się niegotowy na ewentualną pomoc kumplowi. Wychodziło to, że tak naprawdę niewiele rozmawiali o swoich prawdziwych problemach i uczuciach, bazując na skrawkach informacji, które przez lata sobie powierzyli. -Dobra, to co polecasz? Mają tu dobrą kawę? Bez tego się nigdzie nie ruszam. - Zapytał, gdy już wleźli do lokalu i mógł rzucić na podłogę obok krzesła swój wypchany plecak, w którym oczywiście mieściło się całe podręczne laboratorium, bo gotowym trzeba było być na każdy możliwy scenariusz.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokręcił głową, bo o ile dobrze pamiętał - a widział gołą dupę Solberga jakoś przynajmniej raz w miesiącu, jak wilkołaka alkoholowego, kiedy błąkali się skacowani po zapleczu luxa kapiąc przed szkołą, albo leczyli choroby alkoholowe w Caringhorm - to jeszcze nie było się, o co martwic. - Obiecuje, że jak zaczniesz się paść, to Ci powiem. - powiedział szczerze, ż ręką na sercu. No koledze nie powie? Pokręcił przecząco głową i westchnął: - Może nie u Wonki, ale moi rodzice brali dużo kwasu w młodości. Potem mniej, ale wciąż byli artystami. Moja matka malowała cały dom w kwiaty, a ojciec co sezon zmieniał rzeźbę i kształt schodów na piętro. - pamiętał każdą z wersji. Morską, dzikiej zwierzyny leśnej, magicznych owadów, lecących ptaków, których skrzydła rozkładały się na poszczególne stopnie. - Nie, właściwie to nie. Po drugiej stronie tamtego kanału. - pokazał palcem na prześwit między kamienicami u dołu uliczki, gdzie w słońcu migotała woda, choć głos mu nieco zmarkotniał, ale ciężko się dziwić - choć tu przyjechał z planem odwiedzenia domu, to miał wrażenie, że ostatnie metry dotarcia do niego były najgorszą męką. - Kuuurwa, stary. Najlepszą. - podnosząc wyżej głowę zaciągnął się powietrzem pachnącym kawą i pysznościami - Ja zamówię, bo Ty się i tak nie dogadasz. - machnął na niego ręką, choć pomyślał, że ma pewną wątpliwość, czy on sam się dogada, tyle lat już nie mówił po holendersku. Wątpliwości były jednak daremne, bo oto zaraz już gulgał i charkał w obcym narzeczu z kelnerką, która jakoś się rumieniła, więc wkręcił jej na bank jakąś bajerę, po czym jeszcze pokazał Maxa palcem, na co dziewczyna zachichotała, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Po chwili wrócił zadowolony i zjebał sie na krzesło całym ciężarem, aż to stęknęło z wysiłku: - Dwa razy kawa o wdzięcznej nazwie "annihilator" na podwójnym esspresso, z czekoladowym syropem macadamia, muisjes, vlokken, hagelslag... - zaczął wyliczać na palcach - Bitterballen i ontbijtkoen na deserek. - pokiwał głową, bo jak to tak kończyć duży posiłek bez kawałka solidnie przyprawionego ciasta.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Na to liczę. Nie jestem przyzwyczajony do zbyt wielu kilogramów, jeszcze mi się spodoba. - Jak to miał w zwyczaju, zażartował ze swoich dawnych problemów. Obecnie większość tłuszczu przekształcał w mięśnie, zresztą z pomocą stojącego obok Swansea, z którym nie raz i nie dwa przecież wybierali przemoc w postaci sportu nad inne rozrywki. Chyba, że chodziło o alkohol, wtedy ciężej było dokonać wyboru. -Powiem Ci, że jakkolwiek nie kocham kwasu, to nie wiem czy jestem na to gotowy. - Prychnął, wyobrażając sobie jak musiało wyglądać wnętrze ich posiadłości. Zaraz też przypomniał sobie Londyński lunapark, do którego często włamywał się ze swoimi mugolskimi znajomymi, by pod wpływem różnych narkotyków korzystać z kolorowych teł dostępnych tam atrakcji w celu wzmocnienia bodźców. Zaraz też instynktownie podążył wzrokiem na drugi brzeg kanału, jakby rezydencja miała mu nagle wyrosnąć spod ziemi. -Dzięki za wiarę. - Przewrócił oczami, ale pewnie Lockie miał rację. Max nie wiedział, jak stali tu z angielskim, a po hiszpańsku to jeszcze mniejsza szansa na ogarnięcie się gdziekolwiek, więc pozwolił, by kumpel zaczął charczeć do obsługi, zdając się na jego wybór. -A ludzie mówią, że Szkocki brzmi jakby ktoś próbował się nie zrzygać sobie do mordy. - Nie mógł się powstrzymać przed tym komentarzem, bo dla niego był to niezwykle twardo brzmiący język i choć Lockie nauczył go przez te lata kilku słów, to jednak nie ciągnęło go do płynnego posługiwania się tym językiem. -Miałeś mnie przy anihilatorze, zgubiłeś przy musie. - Zamrugał kilka razy oczami, nie rozumiejąc kompletnie nic z tych obcych nazw. Wiedział za to, że ilość była wystarczająca na tych dwóch dryblasów, a może i nawet dorzuciłby jeszcze kanapkę czy dwie, ot dla pewności.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
- Taka była kiedyś moda. - wzruszył ramionami, bo w latach młodości jego rodziców tego typu wesołe narkotyki były popularne wśród artystycznej świty wschodzącej, młodej, magicznej Europy. Według niego i tak po śmierci ojca Izzy przestała wymyślać dziwności w domu, a jak nie miał kto przerabiać schodów i gzymsów, to cały dom skapciał. Niemniej czuł, że i tak jest znacznie bardziej pstry i bez sensu, niż potencjalnie jakikolwiek inny dom w okolicy. Myśl o dobrej wyżerce poprawiała mu nastrój wybitnie, pozwalając w pełni zanurzyć się w myślach o Holandii i swoich umiłowanych stronach, a wszelkie niepewności i skaleczenia zostawić na jakiś czas w Anglii. Uśmiech coraz śmielej gościł na jego mordzie, kiedy trochę bezwiednie nawet rozglądał się dookoła kawiarenki, zapoznając ze zmianami, jakie w niej zaszły przez lata. Po chwili podeszła do nich pąsowiejąca kelnerka, przynosząc im najpierw kawę i część zamówienia mówiąc coś po holendersku, po czym uśmiechnęła się pięknie do Maxa: - Smacznego! - i czmychnęła za bar. - Powiedziałem jej, że Ci sie podoba. - wyjaśnił, biorąc wielki kubas z anihilatorem - Dają wtedy więcej syropku... - uśmiechnął się, chytry lis i siorbnął kawuni z błogością - Muisjes to takie jakby sucharki z kuleczkami. - powiedział kiwając głową, a widząc minę Maxa dodał - Muisjes to "myszki". Takie nasionka anyżu w słodkiej polewie. No, spróbuj to sam zobaczysz. - pokazał palcem odpowiednie danie. - Vlokken, to ten chlebek z czekoladą, a hagelslag to tamten z posypką i owocami. Jakoś przyniosła same słodkie, ale będzie też bitterbalen, takie kuleczki ziemniaczane z serem w środku i ontbijtkoek, korzenny chlebek, trochę ostry ze względu na ilość goździka i cynamonu, ale zaskakująco nie-słodki- widać było wyraźnie, skąd jego zamiłowanie do kuchni, jedzenia i gotowania. Ewidentnie lubił żarcie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zawsze bawiło go stwierdzenie, że na jakieś dragi była moda, ale wiedział dobrze, że tak działał świat. Wszystko, nawet tak gówniane rzeczy jak używki, miały swój czas świetności, kiedy wszyscy dostawali pierdolca na ich punkcie. Musiał przyznać, że miło obserwowało mu się Lockiego w takich okolicznościach. Nieczęsto widywał kumpla w takim stanie i choć jeszcze przez chwilę był bardziej markotny, to jego postawa zmieniała się z każdą sekundą. Przeszło mu nawet przez myśl, jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie przymusowa wyprowadzka do Anglii. Owszem, nie miałby kumpla, ale może dla Swansea życie byłoby choć trochę bardziej kolorowe. Uśmiechnął się zaraz promiennie do kelnerki, bo był kulturalnym chłopcem, a gdy tylko się odwróciła, a Lockie wyjawił mu powód jej zachowania, pacnął go w łeb przez stolik. -Żebyś Ty mi się zaraz nie spodobał, bo mam dla Ciebie wiele syropku, który niekoniecznie powinien lądować w kawie. - Odgryzł się, posyłając mu buziaka na odległość i zaczął słuchać co właściwie mieli jeść, choć jak miał być szczery, to wszystko wyglądało dla niego podobnie. -Czy wy bierzecie pierwszą tabliczkę czekolady z brzegu i po prostu wrzucacie to na pieczywo, tylko pod różną formą, żeby się nikt nie zorientował? - Zapytał, zaraz sięgając po pierwsze coś z brzegu i pakując to sobie do mordy, zaraz zapijając kawą, bo jednak poziom słodyczy trochę chyba go przerósł. -Wrócę z cukrzycą, jak nic. - Mruknął, biorąc kolejny kęs, tym razem będąc już o wiele bardziej przygotowanym na to, czym zaatakuje swoje kubki smakowe.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Parsknął śmiechem, próbując minę głębokiego oburzenia: - Czekaj czekaj, to ja Ci się jeszcze nie podobam tak, że byś mi dał syropku? - położył dłoń na piersi, w której mogłoby go zaboleć serce, ale puścił mu zaczepne oko, samemu sięgając po jeden z chlebków - Generalnie holenderskie śniadania, to głównie chleb z posypką, ale ten jest na słodko, a tamten to pszeniczny i grzanka. - zauważył, bo z opisu może to i było po prostu pieczywo z wiórkami z czekolady, ale w smaku? Och w smaku było oczywiście zupełnie] inne. Jak kolor biały i kolor ecru. - Ostrzegałem. - powiedział lojalnie, unosząc brwi i unosząc kawunię do ust. Smak, za którym nie wiedział, że tęsknił, dopóki go nie poczuł. Rozparł się w krześle, biorąc głębszy wdech i westchnął z jakąś błogością, choć zupełnie nieświadomie. Uśmiechająca się urokliwie kelnerka, spuszczając wstydliwie wzrok, przyniosła im kolejne dania i pudełeczko, w którym znajdował się mocno pachnący korzennymi przyprawami, jeszcze ciepły chlebek. - O. Bitterballen! - ożywił się znów, na widok smażonych w głębokim tłuszczu ziemniaczanych kulek. Trudno powiedzieć, czy to zgodne ze sztuką jeść ziemniaki z serem po deserku, ale Swansea ani nie słynął ze szczególnego przestrzegania zasad, ani rozsądku - za to słynął z bycia ludzkim śmietnikiem na odpady, więc pochłanianie wszystkiego w dowolnej konfiguracji z łatwością, było dla niego naturalne. - Masz jakieś... marzenia i plany co byś chciał porobić? - zainteresował się, przeżuwając.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-No wiesz, trochę za młody jesteś. - Zażartował, nawiązując do wieku swojego partnera, co trochę z opóźnieniem doszło do jego serca powodując w nim nieprzyjemne ukłucie, ale nie dał po sobie tego poznać. Może i chciał skorzystać z tego wyjazdu, by poukładać sobie kilka rzeczy, ale zdecydowanie najpierw musiał wyluzować. -Czyli nadal pieczywo i słodycze. - Podsumował, bo różnicę widział taką jak między bielą a ecru, czyli żadną. Artystą nie był, a koneserem potraw tylko samozwańczym. Wiedział, co jest dobre, a co sprawia, że chce mu się rzygać i to mu wystarczało. -Muszę zacząć Cię słuchać. - Mruknął znad kawy, nim wrócił do pochłaniania śniadania, bo jednak głodny był, a po pierwszym szoku to jedzenie wcale nie było takie złe. Po prostu czuł się, jakby wpakował sobie do mordy garść czekoladowych żab naraz. Zaraz też przeniósł na chwilę spojrzenie na kelnerkę. Jej wstydliwe ruchy sprawiały, że miał ochotę nieco się tym faktem zabawić, ale miał dziś na tyle rozsądku, by nie dręczyć biednej kobiety zbyt mocno. Uśmiechnął się tylko do niej, puszczając jej oczko i wrócił uwagą do przyniesionych przez nią potraw. -Brzmi jak gówno, ale wygląda dobrze, dawaj mi to. - Odłożył słodki chleb, ciekaw, jak smakuje kolejny regionalny przysmak i zaraz już pchał sobie kuleczki do mordy. Zdecydowanie bardziej trafiły w jego gusta niż przesłodzony chlebek, co nie oznaczało, że nie miał zamiaru nażreć się tym wszystkim do syta. Uniósł lekko brew słysząc pytanie Locka. Max reagował niespecjalnie wesoło na wspomnienie o marzeniach i westchnął tylko, bo wiedział, że to czego chciał, a to co powinien to były dwie odległe od siebie sprawy. -Zdaję się na Ciebie. Zabaw mnie, czy coś. - Wyszczerzył się do niego lekko. Niespecjalnie wiedział, jakie ma tu opcje. O Holandii wiedział tyle o ile, a już o jej magicznej części to praktycznie nic. Oczywiście wolałby oddać się mugolskim rozrywkom, ale nie naciskał na nic. Ważne, by skutecznie zająć sobie czas i głowę. -Pokaż mi tę swoją holenderską sztukę, może w końcu zrozumiem o co tyle hałasu. - Dodał, bo chciał zobaczyć to miasto oczami kumpla. Nigdy nie był przesadnie artystą, ale próbowanie nowych rzeczy mieściło się w jego stylu życia, a po tym, co zdążył zobaczyć przez te kilka chwil, to zdecydowanie potrzebował przewodnika po tych pstrokatościach i dziwach.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Prychnął wymownie, wywracając oczami teatralnie, w końcu zestarzeć się można zawwsze, gorzej w drugą stronę. Machnął na niego ręką, śmiejąc się, SOlberg i jego wysublimowane podniebienie. - No jest to dosłownie chleb z posypką. - skinął głową, bo nie dało się temu zaprzeczyć. Naawet jeśli dla niego była różnica między słodkim pieczywem maślanym, a pszenną grzanką, to nie każdy musiał mieć takie wrażliwe kubki smakowe jak ten przyszły sommelier.- Merlinie uchowaj. - parsknął w swój kubek. Póki co Max nie słuchał Locka w niczym zupełnie i na razie wychodził na tym jak na zbożu. Same profity. Z czego wniosek był prosty, Swansea chuja się na wszystkim znał, ale był przyjemną mordą, to chociaż tyle dobrego. Obserwował sobie Solbiego, który zajadał się wszystkim, co było na stole, z jakąś taką zwykłą radością, że mógł mu pokazać swoje ulubione śniadanie, napoić swoim ulubionym anihilatorem. Inna sprawa, że przewodnikiem turystycznym to był całkowicie z pizdy, jak to zazwyczaj bywa, kiedy trzeba kogoś oprowadzić po swoich rodzinnych stronach i nie wiesz, co może być dla nich atrakcją, bo dla ciebie wszystko już spowszedniało. - Możemy pójść do galerii moich starych. - powiedział, patrząc przez witrynę na ruchliwą, kolorową ulicę - Już nie jest nasza, sprzedaliśmy ją, żeby mieć za co trzymać matkę w Mungu, ale to fajne miejsce. - wzruszył ramionami, starając się zachować neutralny ton głosu - Zaszedłbym po drodze na chatę, zobaczyć czy kurwa jeszcze stoi... - prychnął, kręcąc głową i złapał parę bitterballen, zanim Max nie opierdolił całego talerza, tak lubił mieć kuleczki w mordzie. - Jeździłeś kiedyś na latającym rowerze? - spojrzał na niego - Jest taka trasa koło magicznych wiatraków... - pokiwał brwiami - Zazwyczaj jeżdżą tam zakochani, ale to przecież idealnie dla nas. - posłał mu całuska w powietrzu i śmiechnął, popijając kawę.