Jeżeli szukasz miejsca, w którym możesz odpocząć i tym samym spędzić czas z przyjaciółmi lub samotnie, wraz z okoliczną, potencjalną zwierzyną, to właśnie ognisko, położone w zachodniej części lasu obok Hogsmeade, pozwoli wczuć Ci się w klimat biwakowania. Otoczone kamykami, miejsce na ogień stanowi dość bezpieczny obszar dla wygłodniałych języków ognia; wokół także zostały umieszczone większe kamienie, aby przypadkiem żar z paleniska nie przedostał się do liści. Czasami można zobaczyć ślady butów po poprzednich osobach, jak również dowody na to, iż ktoś wcześniej stawiał tam namioty. Nie należy zapominać jednak o tym, że pałęta się tutaj dość sporo insektów, które mogą stać się nieprzyjemnym aspektem przebywania w tymże miejscu. Okolica jest spokojna oraz cicha, choć czasami może niepokoić enigmą tajemniczości.
Autor
Wiadomość
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Najchętniej wyrzuciłby z pamięci ten moment ostatniego treningu, podczas którego niemalże zniszczył medycznego manekina Lowella, ale suma summarum nie wyszło chyba najgorzej. Nerwy wzięły nad nim górę, to oczywiste, ale ćwiczenia z pewnością nie poszły w las, skoro wreszcie udało mu się zatamować krwawienie, a tym samym opanować nowe, niezwykle przydatne zaklęcie, stosowane w praktyce przy okazji udzielania ofierze pierwszej pomocy. Zresztą… chyba trochę przesadzał, wszak z perspektywy czasu ta jego porażka zdawała się bezcennym doświadczeniem - nie na co dzień obrywało się rozbryzgującą się po ubraniach falą krwi w iście halloweenowym klimacie. Zadecydował, że skoro i tak nie może o tym niefortunnym zdarzeniu zapomnieć, to chociaż obróci je w żart, nie pozwalając żeby wspomnienie o nim wpłynęło również i na jego kolejny trening. - No tak, do Halloween mimo wszystko jeszcze daleko… Czekaj… – Przerwał wypowiedź wpół, spoglądając na Felka z wyraźnie skołowaną miną. – Czy ty nazwałeś swojego fantoma Ziutkiem? – Powtórzył po nim, ale był w stu procentach pewien, że dobrze usłyszał jego słowa, a w konsekwencji wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Nie to, żeby z kumpla szydził, ale to było po prostu abstrakcyjnie wręcz urocze. – Nie wiedziałem, że ma imię. Eh, będę go musiał dzisiaj przeprosić. – Naprawił naprędce swój błąd, by kumpel nie pomyślał sobie, że stał się obiektem kpin. Prawdę mówiąc, po tym co ostatnio odwalił z panem Ziutkiem, to raczej jemu winna przypaść ta rola. Cieszył się natomiast, że Lowell szybko przeszedł do tematu wspólnych ćwiczeń, odsuwając tym samym jego myśli od pracy. Nie miał może dzisiaj wielu zleceń, ale jeden nietypowy artefakt nadal spędzał mu sen z powiek. Przystanął przy ognisku, ogrzewając sobie dłonie, milcząc przez dłuższą chwilę, bo zastanawiał się, czego tak naprawdę chciałby się nauczyć. – Naprawienie kości brzmi jak coś przydatnego. Czytałem też niedawno o jakimś zaklęciu zmniejszającym obrzęk w przypadku reakcji alergicznej, ale zabij mnie, nie pamiętam inkantacji. – Udowodnił, że nie spoczywa na laurach, ale pogłębia swoją wiedzę również bez udziału zaprzyjaźnionego nauczyciela, który poczęstował go czekoladową słodyczą. Podziękował mu skinieniem głowy, po czym otworzył pudełko, chwycił żabę w locie, by wrzucić coś na ząb, a i skupił się na prześlicznej grafice Szwedzkiego Krótkopyskiego. - Oho, nawet nie wiesz jak tematycznie. Ty trafiasz czarownicę, która wynalazła medykamenty na smoczą ospę, a ja… ustrzeliłem za to smoka. Widać kto tutaj leczy, a kto sieje jedynie zniszczenie. – Pozwolił sobie zażartować, zaraz po tym odwracając kartę. Wyczytał z niej, że majestatyczna rasa smoków zamieszkuje przede wszystkim górzyste, odludne tereny Skandynawii, a lwią część ich populacji, jak sama nazwa mówi, spotkać można w Szwecji. – To co? Zaczynamy? – Oderwał na moment wzrok od lektury. Niby nigdzie im się nie śpieszyło, a jednak go ponaglał, bo chyba po cichu liczył na to, że podczas dzisiejszego treningu uda mu się pokazać z nieco lepszej strony niż miało to miejsce tydzień temu.
Ostatnio zmieniony przez Theodore Kain dnia Wto Gru 21 2021, 21:17, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Każdy uczy się przede wszystkim na nieudanych próbach, o czym doskonale wiedział. Nikt nie staje się w jednym momencie mistrzem z danej dziedziny, w związku z czym pomagał Theo, jak tylko i wyłącznie mógł. Koniec końców ostatnia przygoda z George'em dała im raczej do myślenia, że jeżeli chcą uniknąć nieszczęścia, dobrze będzie, jeżeli były Puchon, starszy od drugiego, byłego Puchona, nieco się podszkoli pod względem uzdrawiania. Brzmiało to jak dobry plan, ale różnie jednak mogło wyjść, o czym raczej doskonale wiedzieli, gdy jeden z nich pracował jako asystent i widział wszelkie możliwe porażki na lekcjach, a drugi... sam te porażki ponosił. - Jeszcze. Za niedługo będziemy rzygać na pomarańczowo, ubierać się na pomarańczowo, jeść pomarańczowe rzeczy i pukać do drzwi obcych ludzi. Ach, czekaj, nas to już chyba nie dotyczy. - pokręcił głową, bo pewnie, gdyby podeszli do jakiegoś domu, by powiedzieć "cukierek albo psikus!", zapewne otrzymaliby miotłą po łbie i na tym by się skończyło. - Tak, tak został ochrzczony, gdy ćwiczyłem na nim z kimś innym. Wiem, zajebiste imię, moja kreatywność wyjebała poza skalę. - prychnął z rozbawieniem, bo Ziutek był może jakimś menelskim imieniem, ale jakoś lepiej było mówić do manekina "Halo, Ziutku, wstawaj mordko!" niż "Panie manekinie, proszę zacząć działać". - A co, jak go nazywałeś? Myślę, że raczej ci wybaczy, aż tak wścibski nie jest... - na udowodnienie tych słów poklepał manekina po ramieniu, który oddychał spokojnie i zdawał się być tym wszystkim niewzruszony. - Dispareo Oedema się nazywało, rzeczywiście się przydaje w przypadku alergii, ale też - przy różnych urazach, gdzie kończyna jednak puchnie... Jesteś na coś uczulony? - zapytał się i pokwitował jego słowa, zgadzając się z tym, że naprawianie kości brzmi jak coś przydatnego. Bo było przydatne, kwestia przede wszystkim prawidłowej nauki inkantacji i powtarzania jej jak mantrę, z boską miłością wręcz. Nie wszystko jest takie proste, a Episkey może działa na drobne pęknięcia kości, ale w przypadku złamania chociażby tej udowej trzeba poświęcić znacznie więcej czasu. - Na czym chciałbyś się zatem skupić? - zapytał się go, bo mimo wszystko i wbrew wszystkiemu dawał mu jakiś wybór, dzięki któremu mógł pogłębić wiedzę w zakresie, który go obecnie najbardziej interesował. Zapisał coś w notatkach, które miał zawsze ze sobą, wyciągając je z własnej, bezdennej torby. Ogień z paleniska buchnął radośnie, dając trochę ciepła nawet mrocznej scenerii, gdy nie było wcale już tak jasno i musieli jednak mieć się na baczności. Nauka składania kości mogła być ciężka bez zaklęcia Surexposition, ale wcale nie była taka niemożliwa, o czym doskonale wiedział. - Jesteśmy niczym Yin i Yang, niczym ogień i woda, niczym niebo a ziemia, wybierz sobie cokolwiek z tego. - prychnął z rozbawieniem, bo co jak co, ale niezłe combo im się trafiło. - Ale jest też inna choroba, dość specyficzna, która upodabnia wyglądem do smoka właśnie. Nazywa się syndromem Kipianii-Toreli. Odkryto ją w dwutysięcznym roku, powodując, że łuski porastają ramiona, łokcie, nadgarstki i kolana. Do tego, o dziwo, pojawia się pożądanie złota, jak w mugolskich powieściach, gdzie te do niego lgną. - wytłumaczywszy pewną kwestię, kolejna karta poniekąd go zaciekawiła. - Ty, ale ta to jednak była dziwna. Wendelina Dziwożona, czarownica, która pozwalała się palić na stosie dla zabawy. W sumie, w średniowieczu może czarodzieje byli prześladowani, ale również nieźle sobie jaja robili z niemagicznych... - przyznał szczerze, przygotowując powoli pana Ziutka.
Odniesione przez George’a rany uświadomiły mu nie tylko własną nieudolność w zakresie magii uzdrowicielskiej, ale również przybliżyły zagrożenia wiążące się z pracą rzeczoznawcy, o których wcześniej myślał chyba wyłącznie w kategorii hipotetycznych, mało prawdopodobnych konsekwencji. Na co dzień stykał się z niebezpiecznymi artefaktami, więc znajomość zaklęć leczniczych była mu więcej niż przydatna, a że ostatnim razem nie poszło najlepiej… Cóż, wtedy faktycznie się wściekł. Niestety, a może stety, życie przyzwyczaiło go jednak do porażek. Nie pierwszy raz przecież upadał. Ważne, że po wywróceniu się na glebę potrafił wstać, otrzepać ubranie z kurzu i brnąć dalej w nieznane. - JAK TO NAS NIE DOTYCZY?! – Dawno nie posiłkował się tak oburzonym tonem, ale nie mógł zareagować inaczej, kiedy ktoś próbował zdyskredytować jego plany na halloweenową noc. – Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam umalować twarz i bawić się w najlepsze, no bo kto nam zabroni. – Wzruszył ramionami, ale chyba nie do końca przemyślał scenariusz, bo faktycznie nie wziął pod uwagę tego, że widząc jego wiek, ludzie mogą po prostu pogonić go za drzwi albo co gorsza, wezwać magipolicję. Chyba pozostawała mu zabawa we własnym, zaprzyjaźnionym gronie. – Nie da się ukryć. – Odpowiedział mu już weselszym głosem, kiedy usłyszał opowieść o ochrzczeniu Ziutka. Nadal uważał, że to jakaś chora abstrakcja, a przez to trudno było mu się powstrzymać od śmiechu. – W sumie to nijak, ale było mi łatwiej pogodzić się z tym, że go zabiłem, dopóki nie znałem jego imienia. – Westchnął na wspomnienie uderzającej w nich fali krwi, ale niewątpliwie zanotował pewien progres, bo nie odczuwał już z tego powodu żadnego wstydu. - Hmm… w sumie to nie, a przynajmniej o tym nie wiem. Ale szok anafilaktyczny może być śmiertelny, mam rację? – Popisał się znajomością medycznej terminologii, ale jedna wolał się upewnić, czy nie popełnił jakiejś głupiej gafy. Powtórzył sobie również w myślach kilkukrotnie inkantację omawianego zaklęcia, bo chociaż nie był pewien, czy będą je dzisiaj ćwiczyć, tak dobrze było cokolwiek o nim wiedzieć. Oczywiście bardziej zależało mu na praktyce, ale i teoria bywała niekiedy pomocna. – Hmm… – Mruknął pod nosem, analizując w głowie wszelkie za i przeciw. – Wiesz co, może jednak zostańmy przy kościach. Nie każdy cierpi na alergię, za to każdy może złamać nogę. – Czasami najprostsze uzasadnienie okazywało się zarazem tym najlepszym, a domyślał się, że i Lowell nie na darmo zaproponował mu naukę właśnie czaru rozprawiającego się z roztrzaskanymi kończynami. W oczekiwaniu aż chłopak upora się ze swoimi notatkami, doczytał notkę z karty ze Szwedzkim Krótkopyskim. Delikatnie uniósł brwi, kiedy dowiedział się, że małe smoczątka wykluwają się z błękitnych jaj. Pewnie wyglądały prześlicznie. Miał nadzieję, że kiedyś będzie miał okazję takie zobaczyć. Poza tym autorzy kolekcji napisali również, że srebrnoniebieska wytrzymała skóra tego gatunku wykorzystywana jest przy produkcji rękawic ochronnych. – Chyba powinienem wybrać ogień. – Rzucił rozbawiony, wpatrując się w tańczące w powietrzu płomienie ogniska, a potem wsłuchując się w historię hogwarckiego asystenta o niejakim syndromie Kipianii-Toreli. Liczył na to, że i tę nazwę zdoła dzisiaj zapamiętać, poszerzając tym samym nieco swoją wiedzę z zakresu magimedycyny. – Co ty gadasz… dobrze, że chorzy nie pałają również nagle pożądaniem względem dziewic… – Zażartował z nad purpurowego pudełka z kartą, z którego właśnie umknęła mu czekoladowa żaba. No cóż, mógł się chociaż pocieszyć zdjęciem Gwenog Jones, wedle umieszczonego na rewersie życiorysu: słynnej pałkarki i dawnej kapitanki drużyny Harpii z Holyhead. - Ej, trafiłem ją ostatnio! Tyle że nie mieliśmy czasu o niej porozmawiać, kiedy tak idealnie odwzorowywałem makabryczną scenę ze Lśnienia. Czarownice to jednak nieźle potrafiły mugoli wykiwać. – Nie miał pojęcia, czy Felek widział ten słynny, mugolski film, ale machnął na to ręką. Oddalił się za to nieco od paleniska, czekając aż chłopak zakończy przygotowania tak mocno zmaltretowanego przez niego uprzednio Ziutka. – Dobra, dawaj. Łamiemy te kości. Znaczy ty łam, ja będę leczył. Oby. – Pokazał, jaki jest zwarty i gotowy działania, ale nie wyciągał jeszcze zza paska spodni swej różdżki, rozciągając się tylko leniwie celem rozluźnienia nadal spiętych mięśni.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niektórzy jednak potrzebują kilkukrotnej porażki, by móc wyciągnąć jakiekolwiek bardziej poważne wnioski. Taką osobą był właśnie on, uznający, że skoro na Nokturnie zazwyczaj nic złego go nie spotykało - poprawka, spotykało praktycznie za każdym razem - jedna próba więcej nic złego nie zrobi. I co się okazało? A okazało się, że zrobiła wyjątkowo dużo szkód, przyczyniając się do ciągu przyczynowo-skutkowego. Nim się obejrzał, a potem doszło do zaginięcia partnera, utraty przez niego pamięci i pozostania poniekąd w przysłowiowym tyłku przez długą ilość czasu. Od teraz wiedział, że musi uważać, gdyż nic nie dzieje się bez przyczyny, a nie zamierzał pozwolić ponownie na to, by cokolwiek jego bliskim osobom się stało. Nie ponownie. - Co się tak oburzasz, panie "dorosły"? - oczywiście, że się droczył, a na domiar złego wystawił język, by następnie wybuchnąć śmiechem. Oho, czyli tyle wystarczyło, by przyczynić się do oburzonej reakcji u Theo. Musiał sobie to zapamiętać i powtórzyć ten kawał za rok, o ile w ogóle dotrwają. Wiele rzeczy potrafi się zmienić w ciągu kilkunastu minut, a co dopiero na przestrzeni dwunastu miesięcy. - Przecież żartowałem! Zamierzam się bawić. Rok temu w Hogsmeade był zajebisty labirynt z jednorożcem, czaisz? Podali mu wywar żywej śmierci. - nie mógł sobie odpuścić kolejnej zagadki, jeżeli ta miała rzeczywiście zostać odświeżona na ten rok. Po prostu lubił takie wciągające rzeczy, ot tyle w temacie. - Eee, jak przestraszysz jakiegoś seniora i on na zawał zejdzie, to chyba ci ktoś jednak zabroni. - prychnął z widocznym rozbawieniem. - Oho, czyżbym wzbudził w tobie jakieś demony? - nie zareagował aż tak entuzjastycznie, przypominając sobie śmierć napastniczki z jego własnej winy. Pośrednio nosił krew na rękach, nie potrafiąc jej w ogóle zmyć, a teraz... teraz to go nadal prześladowało. I o ile wyzbył się wrażenia, że każdego skrzywdzi, o tyle jednak chciałby, by nigdy do tego nie doszło. Życie nie zawsze jest jednak takie, jak człowiek sobie wymarzy. - Rozumiem. - przytaknąwszy, kontynuował. - Dokładnie tak. Anafilaksja, jeżeli nie zostaną podane leki i załagodzony stan, może doprowadzić do zgonu. - potwierdził jego słowa, uśmiechając się pod nosem. Czyli nic straconego, Theo kojarzy pewne rzeczy i potrafi je ze sobą powiązać. Studenckie życie nie wyżarło z jego głowy jednej z najbardziej podstawowych wiedzy - i chwała Merlinowi. Ewentualnie jego dobrej pamięci; przywrócił sobie na krótki moment teorię pod tym względem, przypominając sobie o środkach, jakie wówczas należy podać. - Dobra. Ogólnie powiem ci tak, że ta metoda jest trochę ryzykowna, jeżeli nie potrafisz prześwietlać kości, bo nie wiesz tak naprawdę, czy aby na pewno wszystko znalazło się na swoim miejscu. - ostrzegł go jeszcze, bo o ile nie było takiej potrzeby, to mógł przecież zawsze iść na szpital. Leczenie w domu jest dobre, o ile człowiek posiada odpowiednią wiedzę; westchnąwszy, po krótkiej chwili zamknął własne notatki. - Ja tam lubię przeciwstawny żywioł. Cicha woda brzegi rwie, a nikt jej przecież aż tak nie docenia. - podniósł kąciki ust do góry. Woda też miała to do siebie, że powiązana jest z uzdrawianiem w wielu kulturach, co poniekąd do niego pasowało. Chłodna, melancholiczna, gdy nabierze na sile, potrafi spowodować straty równe lub nawet większe od tych wywołanych pożarem. - Jak jakiegoś spotkam, to się zapytam, bo byłoby to na pewno przełomowe odkrycie. - zaśmiawszy się dość widocznie, nie bez powodu tak zareagował. Już leczył jedną laskę, co miała Purpurę i w sumie ten syndrom pasował na dobre podwaliny jakiejś choroby wenerycznej; mimo to skupił się na własnej karcie, która zawierała podobiznę Wendeliny. - Aż się łezka w oku kręci... - oczywiście, że aktorzył, bo za poważnego mało kto by go wziął. Zapewne, gdyby oczywiście zostali odnalezieni na miejscu tej zbrodni, zostaliby posłani do zakładu psychiatrycznego w trybie natychmiastowym. - Ale też trzeba mieć jaja, skoro to ktoś z zewnątrz rzucał proste zaklęcia na płomienie. A gdyby takie osoby nie zostały dopuszczone do spoglądania na egzekucję? - widoczne zastanowienie wstąpiło na jego twarz, choć niespecjalnie się tym przejmował, kiedy to usłyszał kolejne słowa Theo. - Ty wiesz, że i tak powinienem ci to zademonstrować? - podszedł do manekina, uciszywszy go odpowiednim zaklęciem, by następnie na kość promieniową rzucić Rumpo, którego trzask przeszył nieprzyjemnie otoczenie. Korzystanie z czarnej magii nigdy nie było tym, co chciał robić, ale z pewnych rzeczy nie potrafił zrezygnować. - Ogólnie to jest tak, że pierwsze musisz wykryć, czy w ogóle doszło do złamania. Palpacyjnie. Nie masz możliwości jeszcze rzucania Surexposition, a też, jest ono znacznie trudniejsze od tych tutaj, więc nie wiem, czy na obecną chwilę jest sens się go uczyć. - mruknął pod nosem, przyglądając się biednemu Ziutkowi. - Robi się to całkiem prosto. Głównie poprzez wywiad, bo pacjent wie, gdzie go boli najbardziej, a jeżeli ten jest nieprzytomny, to unosisz kończynę i naciskasz w tym samym kierunku, ale o przeciwnych zwrotach na poszczególne łączenia. O, w taki sposób. - zademonstrował, a ręka widocznie niefajnie się wygięła, co świadczyło o urazie. - Co prawda mogą powstać dodatkowe uszkodzenia, ale jeżeli robisz to delikatnie, nie powinno dziać się nic złego. - odstawił ziutkowską kończynę na dół. - Ogólnie trudno jest bez prześwietlenia wiedzieć, gdzie dokładnie należy leczyć. Są różne typy złamań, najbardziej ogólne to zamknięte i otwarte, widoczne gołym okiem, więc twoja pierwsza pomoc będzie tak naprawdę na czuja, bo mamy zamknięte. U dzieci najczęściej występuje złamanie zielonej gałązki, czyli częściowe złamanie kości. U dorosłych: poprzeczne, podłużne, skośne, spiralne i złożone. Pojedyncze lub rozdrobnione. - to się chłop rozgadał, przekazując naprawdę specjalistyczną wiedzę na ten temat. Co się dziwić, skoro samemu sobie połamał lewą rękę w okropny sposób. - Schemat działania jest prosty. W przypadku złamania pojedynczego, które zrobiłem, zazwyczaj stosujesz jeden raz zaklęcie Locus, do nastawiania kości, a następnie dookoła rzucasz Episkey, by przywrócić łączność okostnej. - wytłumaczył całą procedurę, prezentując ją na początku poprzez prawidłowe ruchy nadgarstkiem widoczne dla Theo. - Proste, co nie? - zapytawszy się, pozwolił na to, by Theo przykucnął przy Ziutku i zaczął coś kombinować.
Porażki bywały niezwykle bolesne, ale często okazywały się również wartościowym doświadczeniem, o ile potrafiło się mądrze wykorzystywać wspomnienia o nich. Nie bez powodu mówiło się przecież, że człowiek uczy się na własnych błędach. Czasami też na cudzych, najlepsze i najbezpieczniejsze rozwiązanie, ale to pomińmy. – No bo… – Próbował się wtrącić w dyskusję o zaletach halloweenowej nocy, ale pogubił gdzieś po drodze sens, więc obdarzył tylko Feliego złowrogim spojrzeniem. Wyglądał teraz niczym obrażony dzieciak, ale jakoś nieszczególnie się tym faktem przejął. Zresztą Lowell znał go nie od dziś, na pewno domyślił się, że tylko sobie żartuje. – Nie wkurzaj mnie nawet. Rok temu przesiedziałem cały tydzień w domu chory. Żadnego dekorowania dyń, żadnych przebierańców. – Westchnął donośnie, ze słyszalną nutą cierpienia w głosie. – Nie kumam. Czemu podali mu wywar? O co dokładnie chodziło z tym labiryntem? – Nie uczestniczył w ubiegłorocznych atrakcjach, toteż poprosił o zwięzłe wyjaśnienie, żeby zwizualizować sobie opowieść hogwarckiego asystenta. – Ej! Była taka akcja w USA, u mugoli. Jeżeli dobrze pamiętam, to typ przebierał się za śmierć z kosą i stawał ludziom w oknach. Zabił tak kilku staruszków. – Nagle się ożywił, przypominając sobie historię, którą niegdyś wyczytał w niemagicznej prasie. - Proszę cię… we mnie? Muchy bym nie skrzywdził. – Na kolejne pytanie towarzysza odpowiedział, przywdziewając na twarz minę niewiniątka, chociaż… nie było w tym chyba ani krzty kłamstwa. Mimo że w pracy miał do czynienia z czarną magią, a i poznał kilka zakazanych zaklęć, tak nigdy nie pomyślał nawet o wykorzystaniu tej wiedzy w złym celu. Bardziej niż na ranieniu zależało mu na leczeniu obrażeń, i to właśnie dlatego wpatrywał się w swojego doświadczonego mentora jak w obrazek, z bacznością wsłuchując się w każde jego słowo. Na razie temat anafilaksji odsunęli jednak na bok, pozostawiając go być może na przyszłe lekcje. Skupili się za to na doraźnej pomocy w przypadku prostych złamań kości, które przydarzały się przecież nader często. – Innymi słowy… jeżeli wiem, że mogę kogoś teleportować do szpitala, to mimo wszystko lepiej, żebym sam się zaklęć nie tykał? – Wtrącił swoje trzy knuty nie po to, by chłopakowi przerywać, a raczej upewnić się, że wyciąga właściwe wnioski. Dobry dowód na to, że z teorią również należało być za pan brat, bo co po samej znajomości czarów, jeżeli nie wiedziało się dokładnie, jak używać ich z głową i rozsądkiem. - Mówisz, że nikt nie docenia wody? To co powiesz o powietrzu… – Nie był pewien czy Feli dobrze go zrozumie, bo nieoczekiwanie zaczął analizować te wszystkie żywioły w świetle przeróżnych gier. Ogień i woda wybierane były chyba przez siadających przed ekranem magów najczęściej, podczas gdy takie powietrze czy ziemia traktowane były po macoszemu. – Na pewno fascynujące odkrycie. – Przyznał mu rację rozbawionym tonem, a potem zerknął raz jeszcze na kartę z Gwenog Jones, by dowiedzieć się z niej, że kobieta zakończyła drużynową karierę w 2014 roku, ale nie pożegnała się wówczas ze sportem. Została bowiem menadżerką walijskiej drużyny narodowej. Naturalna kolej rzeczy. - Miło z twojej strony, że doceniasz mój kunszt. – Prychnął rozbawiony, nie śmiąc nawet oceniać aktorskich zdolności swojego kumpla. Nie był w stanie, kiedy przypomniał sobie ich samych w niespodziewanym przebraniu za seryjnych morderców. – Hmm… w sumie. Ty, a może potrafiła czarować bez różdżki i dlatego dawała się złapać aż tyle razy? Miałoby to sens. – Zasugerował alternatywną wersję wydarzeń z życia Wendeliny Dziwożony, ale wątpił w jej prawdziwość, bo czy autorzy kolekcji kart nie umieściliby informacji o takiej umiejętności na rewersie? Nie miał czasu zastanowić się nad tym fantem dłużej, skoro Felinus wspomniał o demonstracji. – Spokojnie, poczekam. Nie mam zamiaru uprawiać tutaj radosnej twórczości. Ziutek mógłby tego nie przeżyć. – Uniósł dłonie w obrończym geście, a potem schylił się nad manekinem, niemalże zagryzając wargę na skutek mało przyjemnego dźwięku roztrzaskiwanej przez hogwarckiego asystenta kości promieniowej. - Nie no, lecimy po kolei, żebym się nie zniechęcił. Na początek wystarczy badanie na dotyk. – Zgodził się z nim, że nie ma co szarżować, wszak jeśli sam Lowell twierdził, że jakieś zaklęcie na ten moment jest dla niego zbyt skomplikowane, to nie miał prawa, ani chęci oponować. – No tak… wywiad… – Uderzył się otwartą dłonią w czoło, bo przecież najłatwiej było zapytać ofiarę, gdzie ją boli, czyż nie? Prawdopodobnie przyszłoby mu to do głowy, gdyby miał do czynienia z żywym człowiekiem, ale i tak „notował” w pamięci kolejne kroki, żeby zapamiętać z tego wykładu jak najwięcej. Wystarczyło jednak, by Felek zaczął mówić coś o „przeciwnych zwrotach na poszczególne łączenia”, by spojrzał na niego otępiałym wzrokiem. – Eee? – Zdążył z siebie wydusić głupio, ale na szczęście jego korepetytor szybko popędził mu z pomocą, po prostu pokazując właściwy chwyt. – Aaaa, dobra, już kumam. – Pokiwał głową na znak, że nie ma potrzeby do tego wracać, a potem skupił już całą swoją uwagę na przeróżnych rodzajach urazów. Niektóre określenia znał, ale chociażby o złamaniu zielonej gałązki słyszał po raz pierwszy. – Proces leczenia różni się jakoś w zależności od wieku pacjenta? – Zapytał wyraźnie zainteresowany jeszcze przed tym, jak jego kompan zademonstrował działanie zaklęć Locus i Episkey. - No, no. Proste jak budowa cepa. Na luzie ogarnę. – Sarkazm był ostatnią linią jego obrony, ale mimo niewielkiego bagażu doświadczeń, nie pozostało mu nic innego jak spróbować powtórzyć wszystkie czynności po Lowellu. Najpierw złapał złamaną kończynę, próbując wybadać pod opuszkami palców precyzyjną lokalizację złamania, a dopiero potem sięgnął po swoją różdżkę, przywołując w pamięci inkantacje i wykonany przez kolegę dłonią manewr. – Locus. – Wypowiadał to słowo co najmniej kilkukrotnie, starając się przestawić kość tam, gdzie jej miejsce, ale o ile tym razem nie musiał zmagać z żadnym językowym łamańcem, tak nie do końca panował nad swoim nadgarstkiem. Od ostatniego spotkania bez cienia wątpliwości poczynił jednak progres, bo za jakimś siódmym, może ósmym razem załapał w czym rzecz i nastawił kość, a czy bezboleśnie… trudno powiedzieć. Ziutek nie narzekał. – Episkey. – Wychrypiał, odchrząknął, poruszył ręką, ale przywrócenie łączności okostnej zdało się chyba na niewiele, a przynajmniej on widział żadnych efektów. Co gorsza, nie wiedział czy przekręcił nadgarstek zgodnie z metodą. – Mógłbyś jeszcze raz pokazać Episkey? – Na wszelki wypadek poprosił więc Felcziego o ponowny pokaz, bo i nie chciał niepotrzebnie powielać tych samych błędów albo nabrać złej maniery.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell spojrzał na niego z udawanym szokiem - jak to mógł w ogóle nie brać udziału w czymś tak... widocznym? Normalnie szykowała się zdrada narodu brytyjskiego i wcale w tym nie ubierał maski. Wcale. - Pierdzielisz. Ja pierdzielę, stary, współczuję... - pokręcił głową, bo co jak co, ale tamte Halloween wspominał wręcz wspaniale. Był kobietą, przegrał w rozbieranych kostkach i popierdalał nago nieopodal prowizorycznego szałasu. Tak, tak poważny był na co dzień i wcale nie zamierzał się z tym kryć, choć tożsamość Blake nadal pozostawała tylko dla niego. No i dla Maxa, który jednak miał okazję ją odkryć. - To była po prostu zagadka. Wiesz, chodzisz, szukasz jednorożca, który był "niby zabity". Jak ci się udało ją rozwiązać, to mogłeś wybrać sobie jeden z magicznych przedmiotów. Ja mam o, ten oto pierścionek. - przedstawił go prosto, bo raczej nie musiał tego robić - okraszony wyglądem tuż nieopodal sygnetu wilczego, nie wyróżniał się niczym na tle pozostałych. - Pierścień Sidhe. Działa akurat na kruki - jak myślisz, działa na wychowanków Ravenclawu? - zarzucił krótkim żartem, przechodząc do kolejnej sprawy. - Oooo chuuuuj... Ja słyszałem o jakimś psiaku przebranym za pająka, który popierdzielał po ulicy, ale w sumie niewiele z tego pamiętam. - w sumie szkoda było tych seniorów. Podchodzili do drzwi, a tu im śmierć stawała przed oczami - i to dosłownie, i w przenośni. - Gołębie serce, co nie? - lekko się uśmiechnął. Był jego przeciwieństwem pod tym względem, bo nim się obejrzał, a z łatwością przyczynił się do wielu krzywd, których to nie mógł cofnąć. Jeżeli jakkolwiek by ich skrzydła zostały przedstawione w rzeczywistym świecie, te należące do Kaina byłyby nieskazitelnie białe, jakoby nigdy nienaruszone czymkolwiek złym. Jego własne? Po części splugawione, po części w jakimś stopniu dobre. Był wewnętrznie zepsuty i choć mógł udawać się w kierunku tej drogi dobrej, jak nie mógł cofnąć i wymazać błędów własnej przeszłości. - Tak. Źle zrośnięta kość może wymagać ponownego złamania i ponownego zrośnięcia. - wytłumaczył prosto i zrozumiale, bo co jak co, ale jednak pewne rzeczy warto było pozostawić osobom, które się na tym znają. Zresztą, dopóki nie istniało bezpośrednie zagrożenie, zawsze lepiej jest się zwrócić o pomoc do kogoś, kto ma dobre obeznanie w temacie. - Wydaje mi się, że jest popularniejsze od wody. - uśmiechnął się szerzej, gdy przygotowywał Ziutka do ostatecznych działań i kolejnych tortur, które miały mu sprawić ból. Na szczęście była to tylko magia, chyba że twórca kukły wszczepił w nią jakąś duszę rzeczywiście cierpiącą z każdym źle rzuconym zaklęciem... chyba nie chciał o tym wiedzieć. - Ale powietrze, zdaje mi się, ma moc kontrolowania większości żywiołów. Odpowiednio dostosowane, mogłoby je precyzyjnie formować i przejąć nad nimi kontrolę... albo tak sobie mówię. - w sumie nie było to nic złego, bo nagle narodziła się pod kopułą jego czaszki kolejna koncepcja zaklęcia, które to sobie zapisał we własnym notatniku. Po prostu - po to, by sobie była. Na razie i tak nie zamierzał się przemęczać; na słowa Theo kiwnął głową. - Jak mógłbym inaczej. - oczywiście, że sobie jaja robił, bo taki był - przynajmniej stosunku do osób, które to jednak zna. - W sumie nie byłaby to taka zła myśl. Kwestia jednak tego, że magia bezróżdżkowa, sam wiesz, jest dość... zaawansowana. - samemu w sumie kusiło go do tego, by nieco jej liznąć, niemniej jednak były to tylko i wyłącznie dziecięce marzenia - musiałby pierwsze porzucić prawą rękę na rzecz lewej, czego nie mógł na obecną chwilę zrobić. - Coś ty, on jest nieśmiertelny. Zresetujesz go i będzie śmigał jak nowy i nieużywany. - uśmiechnąwszy się, pozwolił sobie na obserwowanie kolejnych poczynań kumpla. I tak sobie siedział i gadał, obserwując jego kolejne kroki bądź przytakniecia. Oczywiście badanie jest czymś na co powinni zwrócić uwagę, wywiad stanowił jednak najważniejszy apsekt. SAMPLE tutaj nie działało i może powinni od niego zacząć, ale skupiali się obecnie tylko i wyłącznie na tym, by jak najwięcej z leczenia kości wyciągnąć. Fizyka okazała się najgorsza - kierunek i zwrot odróżniał, w związku z czym nie zdziwił się na początkową reakcję, powstrzymując się od mimowolnego uśmiechu. - Taki zaklęciowy... w przypadku dzieci i osób starszych wymaga większej dokładności. Seniorzy mają już gorszy stan okostnej, dzieciaki natomiast stale się rozwijają i źle zaleczone złamanie będzie miało znacznie bardziej poważne konsekwencje. - wytłumaczył prosto, choć zrozumiale, bo jednak nie musieli oponować językowi zbyt skomplikowanemu. Ot, z tej lekcji Theo miał wyciągnąć jak najwięcej praktyki, a nie zastanawiać się nad terminologią, którą to Felinus mógł potencjalnie zastosować. Proste jak budowa cepa, choć ludzie i tak nie wiedzieli, z czego się składa, czy też i nie, obserwował kolejne poczynania rzeczoznawcy, który pierwsze wybadał, gdzie dokładnie doszło do złamania, zanim to w ruch nie poszły zaklęcia. - Następnym razem postaram się nauczyć cię Surexposition, wtedy będzie zdecydowanie łatwiej. - powiedziawszy, nie przerywał mu - a przynajmniej nie do momentu potrzeby pomocy. - Jasne, nie ma problemu. - przybliżył się do Ziutka, który zapewne jęczałby z bólu, wydając dziwne dźwięki, by następnie przedstawić ruch nadgarstkiem i prawidłową wymowę. - Episkey. - mruknąwszy, zaklęcie zdziałało i lekko zaleczyło pęknięte struktury kości. - Ruch nadgarstkiem zdecydowany, bez zawahania, precyzyjny. Na spokojnie, mamy czas. - podszedł do tego w większości na luzie, bo nie uważał, by wprowadzanie zbrodniczego reżimu miało jakikolwiek większy sens.
Niekiedy życie dawało w kość, chociażby zsyłając na człowieka chorobę w najmniej odpowiednim ku temu momencie. Najważniejsze jednak, że nie dotknęła go żadna poważna przypadłość, a i po tygodniu leżenia w łóżku doszedł do siebie, z czasem zapominając o nieprzyjemnych objawach i spisanej na straty imprezie. – No trudno. Mam nadzieję, że odbiję sobie w tym roku. – Nie było sensu skupiać się na tak niemiłych wspomnieniach. Zamiast tego wolał przekuć je w lepsze. – Brzmi zajebiście… Eh, szkoda że nie mogłem brać udziału. Ciekawe co wymyślą tym razem… – Nie miał nic przeciwko opowieściom Lowella, jednak nie potrafił wykrzesać z siebie wystarczająco entuzjazmu, skoro mówili o wydarzeniach, które jego samego niestety ominęły. Ożywił się nieco dopiero wtedy, gdy Felek zademonstrował mu swój magiczny pierścień. – Ej! Wyceniałem podobny we wrześniu. Poprosiła mnie jakaś dziewczyna z Hogwartu. Może też trzymała go od czasu przejścia labiryntu… – Mówił prawdę, rzeczywiście nie tak dawno temu trafiło mu się podobne zlecenie i nie mógł teraz wyjść z podziwu, że w przeciągu miesiąca ujrzał aż dwie elfickie błyskotki, które nie należały przecież do tak często spotykanych elementów biżuterii. – Jak zarzucą to swoje kujońskie pitolenie, to wątpię. Wtedy nic nie działa. – Pozwolił sobie również zażartować z krukońskich kolegów, wzruszając przy tym ramionami w poddańczym geście, a potem złapał się za brodę w zamyśleniu, bo coś kiedyś słyszał o tym psie przebranym za pająka, ale nie potrafił połączyć ze sobą wątków. – Rzeczywiście. Chyba był taki film na internecie, ale też nie pamiętam szczegółów. – Przyznał szczerze, ale stwierdził, że wpisze odpowiednią frazę w wyszukiwarce, jak tylko wróci do mieszkania. Może w ten sposób nastroi się również przed zbliżającą się wielkimi krokami Nocą Duchów. - Powiedzmy. – Nie wybrzmiał chyba zbyt przekonująco, bo chociaż od małego uchodził za uczynnego, pomocnego chłopaka, tak i on miał już swoje za uszami. Wzbierająca się w nim przez lata frustracja i poczucie niesprawiedliwości otaczającego świata niebezpiecznie popychały go do złego, a przecież jakiś czas temu jego gniew znalazł nawet swoje ujście, kiedy to zdecydował się dolać swojemu szefowi do kieliszka kilka kropel afrodisii w nadziei na to, że zniszczy jego karierę. Skrzywił się, przypominając sobie tamtą noc, bo o ile popełniony przez niego grzech puszczony został w niepamięć, tak nie do końca potrafił pogodzić się z tym, że zachował się jak ostatni skurwiel. Nie pasowało to do niego. Nie lubił o tym myśleć również z tego względu, że nie umiał stanowczo powiedzieć, że żałuje swojego błędu. Najprawdopodobniej nie świadczyło to o nim najlepiej, ale… mimo że wiedział że było to paskudne, obrzydliwe i nie powtórzyłby teraz podobnego błędu, tak nie mógł odsunąć od siebie wizji, że z całego tego zła zrodziło się jednak coś dobrego i pięknego. Kurwa, życie bywało skomplikowane. Nikt nie był jednak idealny, czyż nie? Można było jedynie dążyć do perfekcji, a i tak liczyło się przede wszystkim dobre serce i chęć niesienia innym wsparcia. Akurat tego nie można zaś było Kainowi odmówić. Nie bez przyczyny próbował przecież nadrobić braki w dziedzinie magii uzdrowicielskiej, a w tym celu słuchał uważnie Lowella, zadawał mu wiele pytań, żeby móc odnotować tę lekcję jako owocną. – Nieciekawie, ale ważne że nadal jest to proces odwracalny. – Westchnął wymownie, bo w tym momencie opanowywane przez niego zaklęcia traciły trochę na znaczeniu i skuteczności. Nie zniechęcał się jednak, wiedząc że niekiedy nie można liczyć na pomoc wykwalifikowanego uzdrowiciela. Czasami trzeba radzić sobie samemu, a wtedy taki Locus czy Episkey rzeczywiście mogą okazać się zbawienne w skutkach. Popatrzył na niego trochę zdziwiony, ale w sumie nie potrafił powiedzieć, który z nich ma rację. Spodobała mu się za to analiza przeprowadzona przez Feliego względem magii powietrza. – Nie no, ma to sporo sensu, no bo spójrz… samo w sobie jest już dość silne, skoro można wywołać chociażby tornado, ale do tego z pomocą wiatru można na przykład rozniecić pożar. Powietrze pod ciśnieniem można wykorzystać też do przyśpieszenia wodnej armaty, a pewnie bez problemu roztrzaskałoby nawet skały. Powietrze jest zajebiste, po prostu trzeba być kreatywnym. – Na zaklęciach znał się znacznie lepiej niż na uzdrawianiu, więc miał prawo się rozgadać. Zresztą magia żywiołów zawsze go intrygowała. Nie tylko swą potęgą, ale i przepięknym efektem wizualnym. Chyba każdy dzieciak marzył o ciskaniu z różdżką płomieni albo wzburzenia morskich fal, czyż nie? – Mocno zaawansowana. Eh, chciałbym kiedyś spróbować. – Podobnie fascynował go temat magii bezróżdżkowej, który poruszany był przede wszystkim podczas jego aurorskich kursów. Poważnie myślał o podjęciu się takiego wyzwania, ale wiedział że to piekielnie trudna sztuka i że trzeba poświęcić się jej nauce w pełni. Na razie brakowało mu zaś wolnego czasu, by rzeczywiście podejść do tego „na serio”. - Pffft. Nadałeś mu imię. Nie możesz traktować go tak bezosobowo. – Wytknął kumplowi ten brak troski względem biednego Ziutka, ale nie oponował, bo palił się już do pierwszych ćwiczeń. Na szczęście wcześniejsze porażki nie odcisnęły na nim takiego piętna, bo z zaklęciem Locus poszło mu całkiem nieźle. Więcej kłopotów miał jednak z Episkey, bo nie zdołał zapamiętać dobrze wykonywanego przez dłonie hogwarckiego asystenta manewru. Feli ani przez chwilę nie spuścił go jednak z oka, racząc go nie tylko przydatną wiedzą teoretyczną, ale i ponowną demonstracją. Dzięki temu poznał różnice między leczeniem złamań u dzieci, dorosłych i seniorów, a także mógł po raz kolejny zaobserwować odpowiedni chwyt różdżki i ruch nadgarstka. – Czy tylko mi ta inkantacja kojarzy się nieprzyzwoicie? – Zażartował a propos zaklęcia Surexposition, unosząc figlarnie brwi. Normalnie by się pewnie zamknął, ale akurat przy Lowellu mógł sobie pozwolić na podobne, głupkowate spostrzeżenie. Mina mu jednak spoważniała, kiedy powrócił do maltretowania medycznego manekina. – Episkey. – Mruknął pod nosem, koniuszkiem różdżki zataczając w powietrzu kształt na wzór ósemki. Kawałek drewna ostatecznie został skierowany w miejsce złamanej kości, ale niestety bez większego efektu. Nie czuł tego napływu magicznej mocy, a to sprawiało, że musiał poprawić jeszcze kilka elementów. Ścisnął mocniej palce na swojej różdżce, pracując nad zdecydowaniem i płynnością ruchu, a także pewną wymową inkantacji. Nie była ona trudna, ale intonacja niekiedy czyniła diametralną różnicę. – Episkey. – Nie wiedział, która to już próba, ale miał wrażenie, że „chwyciło”. Zwizualizował sobie rezultat, którym miało być przywrócenie łączności okostnej i wreszcie poczuł jak przez całą jego rękę przepływa drzemiąca wewnątrz energia. – Chyba się udało? Ale nie mam pojęcia czy dobrze ją poskładałem. – Zwrócił się w końcu do swojego mentora, prosząc go tym samym o zbadanie stanu ziutkowego łokcia i ocenę jego postępów.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu wcześniej nie przepadał za tego typu rzeczami, a teraz do nich lgnął. Jednocześnie miał nadzieję, że i w tym roku sobie weźmie udział, być może z powrotem zamieniając się w kobietę. To by było dość zabawne doświadczenie, zwróciwszy uwagę na to, że jednak sytuacje absurdalne wyjątkowo często mu się przytrafiają, jakby był w rzeczywistości urodzony bez czepka. - Na spokojnie odbijesz! A przynajmniej będę za to trzymał kciuki. Jak zachorujesz, to cię w trymiga poskładam. - doświadczenie pod względem uzdrawiania miał, a więc i też widział sens we własnych słowach. Jeżeli mógł komuś pomóc, chciał to robić. Nie pozostawiając nikogo w potrzebie, bardzo często zapominał o samym sobie, niemniej jednak teraz starał się poukładać logicznie te priorytety, jednak samego siebie stawiając na pierwszym miejscu, tuż obok partnera. - Serio? Te sidhe to produkują pierścionki na potęgę czy jak to z nimi jest? - zdziwił się nieco, bo co jak co, ale myślał, że w sumie posiada z Maxem egzemplarze wyjątkowe. A tu proszę, ktoś je jednak posiada... mimo to nie zamierzał narzekać. Historia za tymi przedmiotami była jednak bardziej warta. - Wtedy zadziała Silencio bądź Oscausi, o. - zaśmiał się nieco, bo na krukońskie pitolenie jednak znał sposoby, które mogłyby im rzeczywiście pomóc. - No cóż, może kiedyś go znajdę i ci go prześlę przy okazji. - mógł jedynie wzruszyć ramionami, bo oczywiście nie pamiętał linków do dosłownie każdego elementu znajdującego się w sieci. Fajnie by było, no ale pamięć nie zawsze była na tyle pojemna, by i takie drobnostki umieszczać w sensowny sposób w jego własnej głowie. Nie kontynuował tematu gołębiego serca, podejrzewając, że albo coś za tym stoi, o czym niespecjalnie wie, albo po prostu Theo w siebie nie wierzy. Jedno z dwóch, ale które było trafne - nie miał bladego pojęcia. Mógł jedynie się zastanawiać, ale też, snucie domysłów nie jest dobre dla utrzymania pewnej opinii o danym człowieku. Życie wiele razy mu udowadniało, że to, co się zrodzi pod kopułą czaszki, niewiele ma wspólnego z realnym, faktycznym stanem rzeczy. Pozostawał zatem w niewiedzy tak samo, jak rzeczoznawca, który nie wiedział o położeniu ręki na śmierci kompletnie obcego człowieka, jak również nie pozostawał świadomy tego, jak często się rozjebywał. Takie fakty wolał trzymać w samym sobie - nawet jeżeli niedawno był na zwolnieniu lekarskim. Być może to dążenie do perfekcji przyczyniało się tak naprawdę do stawania się lepszymi ludźmi. Dusza, która nie zazna piekła, nie zacznie doceniać spokoju - większe doświadczenie wiązało się z większymi traumami. Felinus już raz otrzymał propozycję wymazania tego wszystkiego z pamięci, ale czułby zapewne wtedy gdzieś wewnątrz pustkę - próba usunięcia własnej tożsamości mogłaby się skończyć znacznie gorzej. - Ewentualnie można zniknąć kość dość kontrowersyjnym zaklęciem Brackium Emendo, jeżeli komplikacje będą zbyt... trudne do naprawienia w normalny sposób. Następnie Szkiele-Wzro i o poranku wyrośnie nowa kość. - postanowił też podać tę propozycję, bo jednak pamiętał, jak pomagał Huxleyowi w kwestii wytworzenia takiego zaklęcia, ale z efektem podtrzymywania wszelkich możliwych organów. Rozumiał to i nie bez powodu starał się pomóc, w związku z czym mógł czuć się poniekąd dumny z osiągniętego efektu. Potrzeba matką wynalazków, a jeżeli zaklęcie powstało, to jednak po coś musiało istnieć; samemu może nie był aż takim samarytaninem, niemniej jednak starał się pomagać, dopóki oczywiście nie opierało się to na wykorzystywaniu. - W sumie... Ej, a gdyby... - podsunął mu notatnik, gdzie zanotował odpowiedni, krótki opis. - Gdyby jednak można było tak zawładnąć powietrzem w większości przypadków? Wyobraź sobie, że możesz odepchnąć w ten sposób płomienie, zdmuchnąć je, bądź właśnie stworzyć taką barierę ciśnienia, by nie przepuścić żadnej cieczy. Przecież to brzmi jak zajebisty pomysł! - podzieliwszy się własnymi spostrzeżeniami, aż z podekscytowania tym tematem, bo kochał wręcz wymyślać zaklęcia, noga podskakiwała mu do góry i na dół. Musiał się jednak opanować, bo branie na siebie tylu obowiązków i projektów nie wchodziło w grę. - Nic w sumie nie stoi na przeszkodzie, co nie? Im wcześniej zaczniesz naukę, tym prędzej osiągniesz wyniki. Albo inaczej - szybciej zdobędziesz doświadczenie. - w sumie w tym przypadku ograniczało go tylko to, żeby samemu coś zacząć w tej kwestii działać. I wcale nie potrzebował pod tym względem nauczyciela, bo mógł przede wszystkim analizować przepływ magii przez ludzkie ciało i na podstawie różnych podręczników prędzej zrozumieć jej sens i istnienie. - Owszem, mogę! I nikt mi tego nie zabroni. - wyszczerzył się widocznie, bo co jak co, ale to on był właścicielem kukły i równie dobrze mógłby go sobie topić w szambie, no i nikomu nic do tego. Mimo to aż tak pojebany nie był, w związku z czym przeszedł do kolejnej kwestii lekcji, która wymagała wytłumaczenia. Bądź co bądź - odpowiedniego podejścia. Zaklęcia były proste, acz nauczenie korzystania z nich pozostawało trudniejszą sztuką. Lowell bacznie zatem obserwował poczynania kumpla, zauważając, że ten sobie radzi z tym całkiem nieźle. Pomijając czasami zbyt szybkie ruchy nadgarstkiem bądź wymowy, szło mu znacznie lepiej. A przynajmniej Ziutek nie zrobił z siebie fontanny krwi, a to już było coś. - Nawet mi nie mów, stary, nawet mi nie mów... - pokręcił głową, pokazując zęby i spuszczając wzrok z niedowierzaniem na krótki moment ku ziemi, oświetlanej przez znajdujące się nieopodal ognisko. - Wyobrażasz sobie zbadanie złamania prącia tym zaklęciem? Boże, ale to musi być dziwne. - prychnął na tę myśl, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu szybko ją odsuwając, bo nie dość, że od teraz zawsze mu się to zaklęcie będzie kojarzyło tylko z jednym, to jeszcze przy okazji nie potrafił podejść już do niego normalnie. Niczym nastolatek podchodzący do kwestii układu rozrodczego. I tak obserwował, i tak przyglądał się uważnie, by dostrzec, że w sumie pod tym względem Theo idzie znacznie lepiej. Z czasem efekt został osiągnięty, w związku z czym Felinus pochylił się nad Ziutkiem, by móc w pełni mu się przyjrzeć pod względem jego własnego stanu zdrowotnego. - Już spojrzymy... - mruknąwszy, wyciągnął różdżkę, by następnie zacisnąć palce na ostrokrzewie, który skrywał w sobie serce buchorożca. - Surexposition. - specjalnie rzucił je z wymową, obserwując z powagą reakcję rzeczoznawcy, by dostrzec pewne, niewielkie mankamenty. Niewielkie iskry pojawił się tuż wokół kości, ale były one na tyle małe, że praktycznie wręcz niezauważalne. Wszystko wskazywało na to, iż proces został zakończony w prawidłowy, widoczny sposób. - Prawie dobrze! Ale mimo to poszło ci przyzwoicie na pierwszy raz, więc myślę, że możemy przejść do czegoś bardziej zaawansowanego... - tym razem użył Rumpo, ale z taką perfidnością, że parę razy, przyczyniając się do kilkukrotnych złamań, które były wręcz odczuwalne pod palcami. - Teraz trochę skomplikowanie będzie. Dobrze ci idzie, więc w sumie nie widzę przeciwwskazań, by jakkolwiek się wstrzymywać przed czymś poważniejszym. Powodzenia, przyszły uzdrowicielu. - odsalutował, dając mu z powrotem pełne pole do manewru.
Mechanika:
Theo, rzuć sobie kostką k100, by przekonać się, co się stało. Za każde 8pkt z Uzdrawiania możesz wykonać jeden przerzut.
1 - 44 - niestety, wykonujesz zbyt gwałtowny ruch nadgarstkiem, w związku z czym zaklęcie Episkey działa, ale jedynie częściowo. Spróbuj jeszcze raz rzucić zaklęcie (ponów rzut k100).
44 - 54 - brawo, udaje Ci się rzucić prawidłowo zaklęcia, możesz być z siebie dumny!
55 - 100 - źle nastawiasz kość, w związku z czym Twoje Episkey kończy się uszkodzeniem tkanek wewnątrz. Spróbuj jeszcze raz rzucić zaklęcie (ponów rzut k100).
- Nie ma opcji, żebym w tym roku sobie odpuścił. Najwyżej nafaszerujemy mnie wszelkimi eliksirami leczniczymi dostępnymi u Dear’ów, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba. – Rzucił rozbawionym tonem, a i podziękował mu skinieniem głowy za tę obietnicę. Dobrze było mieć wśród znajomych zaprzyjaźnionego uzdrowiciela. Magia uzdrowicielska wręcz wpisywała się w definicję niesienia innym pomocy, a i okazywała się chyba bardziej przydatna, niżeli jego umiejętności rzeczoznawcze. Nie zamierzał jednak narzekać, wszak każdy uzdolniony był w innym kierunku. – No właśnie niespecjalnie. Elficka biżuteria to rarytas, więc pilnuj tego pierścienia jak oka w głowie, bo w nienaruszonym stanie wart jest naprawdę niezłą sumkę. – Tym razem i jemu przyszło poszczycić się wiedzą, co przywołało delikatny uśmiech na jego twarz. Kąciki ust uniosły się jednak jeszcze wyżej, a i wydobył się z nich zduszony śmiech, kiedy tylko Lowell podzielił się z nim wspaniałą metodą radzenia sobie z krukońskimi mądralami. Musiał ją sobie zapamiętać. – Aaa spoko! Znajdę jakoś, o ile po powrocie do domu o tym nie zapomnę. – Machnął wymownie dłonią, bo potrafił jeszcze wpisać kilka słów w okienku wyszukiwarki. Nie był pewien, czy rzeczywiście nadal mógł nazywać swoje serce gołębim, ale nie zamierzał dzielić się z kumplem targającymi nim wątpliwościami. Człowiek wszak był sumą doświadczeń, nie zawsze tych dobrych i miłych, a i niezwykle trudno byłoby znaleźć kogoś o nieskazitelnym charakterze. Każdy miał prawo popełniać błędy. Nie istniały również żadne ideały. Poza tym… tak złe uczynki, jak i przeżywane tragedie niekiedy miały również swoje zalety i niosły za sobą coś pouczającego. Dopiero poznając brzydotę, można było przecież docenić wartość piękna. Nic więc dziwnego, że nawet pomimo wyrzutów sumienia, również i Kain nie pozwoliłby sobie na usunięcie żadnego ze wspomnień. Miał wrażenie, że czułby się wtedy tak, jak gdyby ktoś wyrwał kawałek jego duszy. - Dobrze pamiętam, że rozrost kości na skutek Szkiele-Wzro jest procesem dosyć bolesnym? Bo jeśli tak, to… chyba nie jest to optymalne rozwiązanie, chociaż rozumiem, że czasem nie ma innego wyjścia. – Westchnął głośno, bo mimo wszystko wolałby podobnej sytuacji uniknąć. Zanotował jednak w pamięci inkantację zaklęcia usuwającego kości, ot na wszelki wypadek, by poczytać o nim więcej przy okazji wolnego wieczoru spędzonego w zaciszu czterech ścian. Rozmowa z Felkiem uzmysłowiła mu, że powinien odkurzyć także podręcznik do eliksirów, wszak magia lecznicza miała z miksturami wiele wspólnego. Na razie jednak zapuścił żurawia do zapisków hogwarckiego asystenta, z zainteresowaniem słuchając jego zaklęciowej propozycji. – Chyba dałoby się zrobić. Sam myślałem kiedyś o wytworzeniu takiego wodnego pocisku pod ciśnieniem. Wiesz, wąski strumień o zwiększonej sile, który mógłby prześwidrować cel na wylot, niczym strzał z broni palnej. – Zareagował z entuzjazmem, dzieląc się z nim również swoim własnym pomysłem. Nie obawiał się wcale tego, że Lowell wykorzysta go dla własnych potrzeb. Nie miał nic przeciwko, szczególnie że sam miał na głowie wiele innych projektów. Inna rzecz, że skoro obaj popisywali się taką kreatywnością, to może powinni pomyśleć o zawiązaniu współpracy? We dwóch znacznie łatwiej byłoby opracować nowe czary i inkantacje. - Pewnie tak. Pomyślę o tym. – Odniósł się również do tematu magii bezróżdżkowej, ale obawiał się, że na razie będzie musiał pogrzebać ambitne plany nauki, a przynajmniej odłożyć je nieco w czasie, by nie zajechać i tak mocno eksploatowanego organizmu. Na razie priorytetem było dla niego podszlifowanie swoich umiejętności w zakresie zaklęć uzdrowicielskich i zwieńczenie pracy nad płonącymi nieśmiertelnikami, ale nie wykluczał, że w przyszłości pochyli się również nad czarowaniem bez użycia kawałka tarninowego drewna. – Jesteś bezduszny… – Posilił się o udawany, przerażony ton, ale nie zdołał zbyt długo utrzymać niewzruszonej mimiki, znów zanosząc się gromkim śmiechem, szczególnie kiedy przypomniał sobie, że w istocie największą krzywdę Ziutkowi wyrządził on sam. Nie przerywał ćwiczeń ani na chwilę, a mimo że nie zawsze mu wychodziło, nie pozwalał porażkom wpłynąć na pozytywny nastrój. Czasami brakowało mu pewności w głosie lub źle zaintonował inkantację, innym razem z kolei zbyt gwałtownie poruszył ręką lub wręcz przeciwnie, zbyt wolno wykonywał manewr nadgarstkiem, ale z czasem nabierał tylko wprawy. Na tyle, że wreszcie udało mu się uporać ze złamaną przez Feliego kością i jedyne co mu pozostało to poczekać, aż chłopak oceni efekty jego starań. – Złamanie prącia samo w sobie musi być dziwne… to trzeba mieć pecha, co? – Pozwolił sobie trochę pożartować, ale zaraz spoważniał, podpatrując przez ramię kumpla działanie zaklęcia o jakże niefortunnie kojarzącej się nazwie. Co prawda na obecnym etapie i tak nie był w stanie go opanować, ale zadziałała po prostu ludzka ciekawość. Wydawało mu się, że dostrzegł przy łokciu Ziutka drobniutkie iskierki, ale nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy przypadkiem sobie tego nie wmówił. - No i elegancko. Obawiałem się, że po ostatniej wpadce będzie o wiele gorzej, ale chyba wreszcie przełamałem złą passę. – Przyznał szczerze, z uśmiechem na ustach, bo dzisiejsze sukcesy zdecydowanie podbudowywały. – Dzięki. – Skinął jeszcze swojemu korepetytorowi głową, zasalutował w odpowiedzi, a potem powrócił do treningu, wpierw macając uważnie palcami złamaną kończynę, by wiedzieć w którym miejscu winien rzucić czary lecznicze. Lowell nie kłamał. Pod opuszkami wyczuwał bowiem, że połamał rękę manekina nie w jednym, a w kilku miejscach, najwyraźniej pokładając wiarę w poczynione przez niego postępy. Cóż… skoro tak, to nie miał powodów, żeby mu nie ufać. - Locus. – Szeptał raz za razem, zasklepiając kolejne fragmenty kości, a pomiędzy rzucanymi zaklęciami badał również łokieć i przedramię palpacyjnie, by upewnić się, że zmierza we właściwym kierunku. Oczywiście nie mógł w ten sposób ocenić stanu ręki tak dokładnie jak z pomocą Surexposition, ale i tak starał się przynajmniej zbliżyć do perfekcji. Zachęcony pochwałami Lowella postanowił spróbować czegoś jeszcze, a mianowicie, ostatnie Locus rzucił niewerbalnie, i co go satysfakcjonowało, równie skutecznie. Wolał jednak nie ryzykować podobną brawurą w przypadku Episkey, pamiętając że akurat ten czar sprawił mu więcej kłopotów. – Episkey. – Inkantował więc nieustannie, kierując koniuszek różdżki w okolice otaczającej miejsce urazy okostnej, a kiedy skończył podniósł głową, wpatrując się w zamyśloną twarz towarzysza. – Chyba się udało… że tak zażartuję, czuję to w kościach. – Zakomunikował mu z wesołkowatym wyszczerzem, odchodząc kilka kroków dalej od Ziutka, żeby zrobić mu miejsce do dalszej diagnostyki. - Moglibyśmy spróbować jeszcze z kolanem? Słyszałem, że urazy w stawie kolanowym często wiążą się z różnymi komplikacjami, a to sprawia, że i sam proces ich leczenia zwykle nastręcza więcej trudności. – Zapytał po dłuższej chwili milczenia, w oczekiwaniu aż Felek przeanalizuje rezultaty rzucanych przez niego uprzednio zaklęć.
Wielce oburzony - oczywiście aktorsko, nie w rzeczywistości - Lowell spojrzał na Kaina spode łba, jakby wypowiedział teraz najgorszą rzecz, jaką mógł wypowiedzieć. Bo teoretycznie wypowiedział. - U Dearów? Serio? - podniósł brwi w widocznym zaskoczeniu i zażenowaniu, bo jednak mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie było sensu chodzić do firmy, która zajmowała się eliksirami od wielu, wielu lat. - Słuchaj, Max robi eliksiry. SMAKOWE eliksiry. Jeżeli masz zdrowieć, to chociaż z godnością, stary... - pokręciwszy własną głową, w sumie możliwe, że Theo o tym nie wiedział, a jakby nie było - od pewnego czasu zauważał, że pojedyncze osoby, które się czymś takim zajmowały, ubolewały wręcz od tych większych biznesów, które mają przecież kasy jak lodu. Sam wiedział coś na ten temat, gdy oferował eliksiry i tak o pięćdziesiąt procent taniej niż w standardowych aptekach bądź innych tego typu rzeczach, a i tak wychodził na całkiem niezły plus. To, że nie odprowadzał podatku, było już rzeczą osobną. - Dobrze, będę w takim razie za nią walczył na śmierć i życie. - dodał nieco rozbawiony, bo w sumie się nie spodziewał, że takie coś jednak miało znacznie większą wartość w czarodziejskim świecie. To jednocześnie spowodowało, że spojrzał na krótki moment na pierścionek, zastanawiając się, czy w ogóle powinien go nosić. - Znając życie to oboje zapomnimy! Pamięć złotej rybki się to zwie czy coś. - wizja ta nieco go rozśmieszyła, bo o ile mógł pochwalić się czasami wręcz fotogeniczną pamięcią, tak ostatnimi czasy, ze względu na dalszy powrót do zdrowia, mózg bardzo często wyrzucał z głowy to, co często uważał za niepotrzebne. Każdy z nich posiada rzeczy, z których to niespecjalnie są dumni. Nie ma duszy nieskazitelnej, a to właśnie ta suma doświadczeń powoduje, że człowiek jest tym, kim jest. I chociaż u niego życie było zepsute od momentu dzieciństwa, gdy wychował się bez ojca w skrajnej biedzie, o tyle jednak wynosił z tego doświadczenie i starał się wyjść na prostą. Nadal się potykał, nadal wywracał, ale nadal również podnosił się i poprawiał, by móc więcej czerpać z życia, które pozostawało jednak w pewnym stopniu zamglone. Mało kto o tym wiedział - koniec końców nie wszyscy muszą być świadomi tego, co wydarzyło się w jego życiu. Tak samo, jak nie musiał być świadomy tego, do czego doprowadził tak naprawdę Theo. - Tak, odrastanie kości przypomina wbicie drzazg w miejscu działania eliksiru małych, acz bolesnych drzazg. - podzielił się tym faktem, bo nieco jednak wiedzy na temat eliksirów leczniczych posiadał. Od momentu, gdy okazało się, że nie można zawsze operować na własnej różdżce, nosił ze sobą wiggenowe, żeby mieć pewność, że jak coś się wydarzy, to będzie mógł się jakoś wybronić. - Nie jest, ale tak, jak powiedziałeś - czasami nie ma innego wyjścia.Niektóre uszkodzenia odzywają się długo po jakimś wydarzeniu, w związku z czym bardziej optymalne jest właśnie usunięcie kości i wyhodowanie nowej. - trudno było o inny scenariusz. Doskonale pamiętał Perpetuę, która po wakacjach w Arabii mogła normalnie poruszać biodrem, a jako że była uzdrowicielką, podejrzewał, że proste eliksiry w sumie nie działały. Te bardziej zaawansowane - również. - Tak jak ta woda pod ciśnieniem, co tnie metal? - uśmiechnął się, gdy sobie wyobraził ten proces. O dziwo tego typu rzeczy były uspokajające. - Myślę, że taki wodny pocisk pod ciśnieniem miałby sens, gdybyś dodał do niego trochę piasku. Tak przynajmniej słyszałem, że działają właśnie te maszyny do cięcia metali - to nie jest tylko i wyłącznie sama woda. - podzielił się tą zagwozdką, bo mimo wszystko i wbrew wszystkiemu magia żywiołów bywała niszczycielska, czego nie mogli jednak zaprzeczyć. Woda pozostawała trochę mniej niebezpieczna w stosunku do trawiącego otoczenie ognia, niemniej jednak pozostawało to tylko i wyłącznie kwestią wydobycia jej realnego potencjału. Kiwnąwszy głową, nie odpowiedział na słowa dotyczące nauczania magii bezróżdżkowej. Co nieco na ten temat wiedział, ale nie na tyle, by móc od razu uznać się za kogoś oswojonego. Po prostu często analizował przepływ magii w ciele, we własnym ciele, co skutkowało możliwością dozowania siły danych uroków. Cieszyło go to - koniec końców magia to nie tylko i wyłącznie wymachiwanie na lewo i prawo drewnianym patyczkiem. - Och, kompletnie o tym nie wiedziałem. - wyszczerzył się jak debil, co może stanowiło trochę dziwną kombinację z nadal lekko bladą skórą, ale serio nie zwracał uwagi na to, czy Ziutka coś boli, czy też i nie. Równie dobrze mógłby się wykrwawić - kwestia po prostu przywrócenia go do stanu, którego ludzkie ciało nie będzie w stanie osiągnąć po takich urazach. - Zdarza się rzadko, ale się zdarza i... auć, boli mnie na samą myśl. - skrzywił się znacznie, solidaryzując bólem jakoś z osobami, których zapewne nigdy w swoim życiu nie spotkał, ale których to było mu po prostu żal. Potem jednak skupił się na pokazaniu zaklęć, które pozostawały wysoce ważne pod względem leczenia złamanych kości. - Po prostu z krwią ci nie po drodze, natomiast lubisz zagadki i logiczne łamigłówki w postaci składania kości. - machnął na to ręką, bo nie wszyscy muszą być dobrzy we wszystkim, o czym doskonale wiedział. Na szczęście, gdy nie ma takiej potrzeby, to nie ma również konieczności ich używania. Magia uzdrowicielska jest przydatna, ale ilość tak mocno krytycznych sytuacji zdawała się być małym ziarenkiem na pustyni. Mimo to tak rzucającym się w oczy, że aż trudnym do wymazania. Kiwnąwszy głową, odprowadził go do kolejnych ćwiczeń, które miały na celu sprawdzić jego zdolność radzenia sobie z ciut poważniejszymi złamaniami. Ciut to chyba za mało powiedziane - bo przecież dosłownie rozjebał manekinowi kość. Potem... potem się nie wtrącał. Potem po prostu przyglądał się uważnie, coś notując we własnych notatkach, by móc wyciągnąć odpowiednie wnioski. To, że Kain lubił się bardziej z tymi zaklęciami, nie ulegało wątpliwości. Zresztą, nawet takie złamanie zostało przez niego odpowiednio opanowane, a do ruchów nadgarstkiem bądź wymowy nie miał wręcz prawa się przyczepić, co go niezmiernie cieszyło. Początkowa, prawidłowa diagnoza zakończyła się możliwością udzielenia sukcesywnie pierwszej pomocy. Ziutek wyglądał na całego, na Lowell podniósł kąciki ust lekko do góry, powstrzymując się przed śmiechem na rzucony przez rzeczoznawcę żart. - Zobaczmy... - podniósł własną różdżkę, by rzucić odpowiednio zaklęcie, postanawiając ponownie je wypowiedzieć. - Surexposition. - bo przecież dwuznacznie się kojarzyło, to trzeba było dodać komiczności tej sytuacji. Niewielkie iskierki pojawiły się wokół złamania, co było naturalne, jako że chłopak nie miał w ogóle możliwości prześwietlenia kończyny. - Jak bez rzucania Surexposition, jest po prostu doskonale. - ocenił, notując coś ponownie we własnym notatniku. - Kolanem? Tak, to prawda - koniec końców obciążenie jest głównie na nim, ruchliwość zależy też od niego. Jasne, możemy. Już ci go przygotuję... - i tym razem, gdy poprawił trochę wcześniejsze złamanie, by się jakoś nie odezwało w przyszłości, Rumpo wylądowało wprost na staw kolanowy, powodując jego pęknięcie. Biedny Ziutek raz po raz cierpiał, niemniej jednak nie mogli na to nic poradzić, jeżeli chciał kogoś jednak czegoś nauczyć. - Proszę bardzo, pacjent gotowy. Możesz się nim zająć. - uśmiechnął się i dał kolejne pole do manewru, czekając na decyzje zaklęciowe Theo.
Przypatrywał mu się podejrzliwie, próbując odnaleźć źródło jego oburzenia, acz nic sensownego nie przychodziło mu do głowy – nawet wtedy, kiedy kolega podkreślił wymownie nazwisko rodowe słynnych eliksirowarów. Zmrużył oczy, a potem otworzył je szerzej na skutek wybrzmiałej w jego uszach informacji o zdolnościach Felkowego partnera. – Co ty gadasz… Nie no, przepraszam; to jak smakowe, to ja wolę zatruwać tyłek Maxowi. – Odparł rozbawionym tonem, wreszcie łącząc wątki w jedną spójną całość. Wiedział, że Solberg ma talent do warzenia mikstur, ale nigdy nie słyszał o ich innych walorach, a nawet jeżeli, to po prostu o tym zapomniał, bo i nie miał jeszcze okazji prosić ślizgońskiego znajomego o pomoc w tym temacie. – No już się tak nie bocz. Gdybym jednak zachorował, to na pewno zgłoszę się do was. Nienawidzę aptek i szpitali. – Szturchnął kolegę w bok, próbując zarazem ukrócić jego aktorzenie i przywrócić uśmiech na jego twarz. - Oby jednak na życie, a nie na śmierć, bo nie chciałbym stracić swojego nadwornego uzdrowiciela. – Zażartował, dusząc w sobie śmiech, ale sam także jeszcze raz omiótł wzrokiem elficki pierścień. Misterna robota. Prawdopodobnie nigdy nie skorzystałby z jego magicznych właściwości, ale i tak chciałby taki mieć, ot dla samej świadomości, że wszedł w posiadanie rzadkiego, wartościowego artefaktu. – Pewnie tak… – Westchnął również w odpowiedzi na kolejne słowa hogwarckiego asystenta, bo powiedzmy sobie szczerze, szanse na to, że po przekroczeniu progu mieszkania będzie jeszcze pamiętał o jakimś filmie z psem przebranym za pająka oscylowały blisko zera. Pamięć złotej rybki. Miał nadzieję, że chociaż pozyskana dzisiaj wiedza o leczeniu złamanych kości pozostanie z nim na nieco dłużej, a że Lowell miał dar do nauczania, akurat w tej kwestii mógł być dobrej myśli. – Ała. – Skrzywił się na samą myśl o tym bolesnym doświadczeniu, wmawiając sobie, że nigdy nie doprowadzi do zaniknięcia własnych gnatów. Złapania drzazgi nie określiłby może jako maksimum cierpienia, ale biorąc pod uwagę to, że proces odrastania kości trwał dość długo, domyślał się że to cholernie męczące i upierdliwe. – Niezbyt optymistyczny scenariusz, ale w sumie to dobrze, że istnieje sposób, który pozwala na naprawę wcześniej popełnionych błędów. Mugole by nam pozazdrościli. – Wyrzucił z głowy wyobrażenia o maleńkich, irytujących drzazg, nieco spokojniej i bardziej rzeczowo odnosząc się do poruszanego tematu. Nie miał pojęcia, który to już dzisiaj, ale odnosił wrażenie, że w zespół z Felkiem jest w stanie podczas kilku spotkań powtórzyć cały podręcznik z zakresu magii uzdrawiania. - No… na przykład? – Mruknął niepewnie, bo mimo swojego pochodzenia, nie znał się na wszystkich wynalazkach niemagicznych ludzi. Zdawał sobie sprawę z istnienia maszyn, o których napomknął jego kumpel, ale gdyby miał powiedzieć jak działają, to równie dobrze mógłby zamilknąć na wieki. Nic więc dziwnego, że z uznaniem pokiwał głową, zaskoczony dość szeroką, rozległą wiedzą Felinusa. – Brzmi sensownie. Myślisz, że powinniśmy nad czymś takim popracować? – Zapytał, chyba licząc po części na to, że chłopak wyłapie tę jego zawoalowaną propozycję współpracy nad żywiołowymi zaklęciami. Wszak co dwie głowy to nie jedna, a że dogadywali się naprawdę dobrze, wspólnymi siłami mogli opracować coś wyjątkowo kreatywnego… a może nawet rozpocząć naukę magii bezróżdżkowej, do której jednak postanowił już nie wracać. Żaden z nich nie dysponował póki co wystarczającą wiedzą, a nie chciał tracić czasu na bezowocne rozprawianie o przyszłych i niepewnych planach. Szkoda, że nie pomyślał o podobnym marnotrawieniu, kiedy zechciał zaspokoić swoją ciekawość co do dość nietypowego urazu, jakim było złamanie prącia. Dopiero słowa, które wypłynęły z ust Lowella pobudziły jego mózg do pracy, a to doprowadziło z kolei do nieprzyjemnego, ćmiącego uczucia w trzewiach, które zmuszało do zatrzymania wszelkich procesów myślowych. – Taa… wróćmy do ćwiczeń. – Ostatecznie podkulił więc ogon, przypatrując się demonstrowanym mu przez doświadczonego mentora zaklęciom, żeby nie pominąć żadnego istotnego szczegółu, czy to w wymowie, czy też właściwym ruchu nadgarstka. - Hmm… może coś w tym jest, ale jednak z zatrzymywaniem krwotoków wolałbym też być za pan brat. – Przyznał z nutą nadziei w głosie, bo mimo że składanie kości szło mu znacznie lepiej, to przecież z każdym kolejnym czarem leczniczym nabywał wprawy, a to oznaczało, że powinien rozwinąć się również w zderzeniu z niesprzyjającą mu posoką. Statystycznie krwawienia zdarzały się jednak częściej niżeli złamania kończyn, a chociaż ogółem rzecz biorąc, magia lecznicza przydawała się jedynie w konkretnych, niecodziennych sytuacjach, tak brak znajomości odpowiednich metod uzdrowicielskich mogła okazać się opłakana w skutkach. Podczas treningów z Lowellem na szczęście zdążył się jednak nauczyć jednego: niemyślenia o ryzyku, o czarnych scenariuszach, a raczej pozytywnego patrzenia w przyszłość, które zresztą przyniosło mu dzisiaj pasmo sukcesów. W końcu udało mu się przywrócić sprawność ziutkowej ręce, a i Felek nie tylko mógł uśmiać się z jego suchych żartów, ale i pochwalić uzyskane przez niego rezultaty. Wreszcie poczucie dumy niosło go jak na skrzydłach. – Genialny nauczyciel, pojętny uczeń. Duet doskonały. – Skwitował tę próbę z uśmiechem, a potem skoncentrował się już na znacznie bardziej skomplikowanych urazach kolana. Wysłuchał swojego towarzysza, poczekał aż ten skończy znęcać się nad manekinem, a następnie znów przyklęknął obok medycznej kukły, oplatając dłonią jej kolano. Pomacał chwilę, przesuwając po nim zaraz również swoimi palcami, żeby zwizualizować sobie dokładnie – przynajmniej na tyle na ile mógł – lokalizację pęknięcia, jego głębokość i wymiary, a kiedy czuł, że jest gotowy, chwycił swoją różdżkę, kierując jej koniuszek w pobliżu imitującego ludzką skórę materiału. – Locus. – Śmiało wypowiedział inkantację, wierząc że i tym razem nie zawiedzie swojego nauczyciela, ale staw kolanowy faktycznie nastręczył mu trochę więcej kłopotów. Był jednak opanowany, nie poddawał się, do tego pojął proces leczenia na tyle, że sam potrafił zidentyfikować popełniane błędy. Po chwili zastanowienia ponowił więc zaklęcie, które skleiło ułamane części kości w jedną kompletną całość. Pozostało mu jedynie zaleczenie pozostałych obrażeń, do którego wystarczyło niewerbalnie rzucone Episkey. No, tak dokładnie to użył czaru dwa razy, bo niestety w trakcie zatracił gdzieś koncentrację, przez co nie udało mu się objąć działaniem zaklęcia całego stawu. Kolejna próba pozwoliła jednak zażegnać wcześniejsze problemy, a i Surexposition wykazało, że nie poszło mu wcale najgorzej. - Wizja uczynienia ze mnie uzdrowiciela staje się coraz bardziej realna, co? – Zaśmiał się, poklepując Feliego po ramieniu. – Dzięki raz jeszcze. Masz jeszcze trochę czasu? Możemy skoczyć na jakąś pizzę albo kebaba, bo te ćwiczenia wyssały ze mnie całą moc i jestem głodny jak wilk. – Zaproponował chłopakowi wspólne wyjście na obiad, utrzymując że to on za niego zapłaci po to, by móc się jakoś odwdzięczyć. Skinieniem głowy wskazał jeszcze Lowellowi kierunek, a potem obaj skierowali się w stronę miasteczka w poszukiwaniu jakiegoś smakowitego kąska.
zt. x2
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nigdy nie marzył o nauczycielskim fachu, a to ze względu na brak cierpliwości do młodego pokolenia oraz dosyć marne umiejętności pedagogiczne. Musiał jednak przyznać, że ostatnie zupełnie niezaplanowane przez niego w grafiku korepetycje, podczas których przyszło mu zastąpić swego przyjaciela z ministerstwa, wspominał raczej mile. Prawdopodobnie dlatego, że trafił na spokojnego, normalnego chłopaka, nastawionego przede wszystkim na konkretne rezultaty; w dodatku uzdolnionego, z niebywałą jak na swój wiek smykałką do zaklęć. Podobała mu się nie tylko postawa Lilaca, ale również i jego styl, czy sposób trzymania różdżki, toteż na kolejny, niespodziewany list z jego strony zareagował nawet entuzjastycznie, nie traktując go jak upierdliwość, a interesującą propozycję wypełnienia wolnego czasu w najbliższy weekend. Działalność w czarodziejskim półświatku wymagała od niego zachowania nienagannej, pojedynkowej formy, a korzyści płynące z samodzielnych treningów nie mogły się równać z pewnością, jaką nabywało się we wzajemnej wymianie ciosów. Nie zamierzał więc rezygnować z okazji, jaka sama mu się nadarzyła. Nie przeszkadzało mu także to, że ma do czynienia z uczniem Hogwartu, skoro zdążył się już przekonać o jego zdolnościach. Zaproponował spotkanie w piątkowe popołudnie na obrzeżach Hogsmeade, skąd obaj wspólnie wyruszyli w głąb pobliskiego lasu, w poszukiwaniu miejsca nadającego się do ćwiczeń. Nie potrzeba było im wiele; jedynie otwartej przestrzeni, oddalonej od przypadkowych gapiów. – Nadal chciałby się pan skupić na zaklęciach transmutacyjnych czy tym razem powinniśmy ograniczyć się do typowych czarów pojedynkowych z zakresu obrony przed czarną magią? – Zapytał po drodze, prowadząc Drake’a przez gęstwiny i zarośla, zanim dotarli do przystosowanego do biwakowania paleniska, które wiosną przyciągało tłumy. Teraz jednak, z powodu niedopisującej pogody, świeciło pustkami. - Ah, zresztą... darujmy sobie te sztuczne uprzejmości. Mów mi Paco. – Dodał jeszcze, przystając w okolicy jednego z umieszczonych w okręgu kamieni. Odruchowo sięgnął do kieszeni po paczkę merlinowych strzał, ale chęć jak najszybszego chwycenia za osikowy kawałek drewna pozwoliła mu odsunąć na bok nikotynowy głód. – Może tutaj? – Spojrzał wyczekująco na twarz swojego towarzysza, zastanawiając się czy powinni jakkolwiek uszczegółowić zasady tego treningowego starcia.
Musiał przyznać że ostatnie wspólne lekcje dodatkowe na jakie się zdecydował przyniosły całkiem dobry rezultat. Szczerze głównie dlatego zasugerował listownie Salazarowi kolejne spotkanie na którym mogliby poćwiczyć zaklęcia. Prawda że Drake był praktycznie urodzonym zaklęciarzem, ale gdyby nie ćwiczył to by nie osiągnąłby swojej obecnej wprawy w machaniu czarodziejskim patyczkiem. Na spotkanie cieszył się niebywale i był nastawiony dosyć pozytywnie. Może nawet delikatnie bojowo. W końcu był wilkołakiem a do tego gryfonem. Tę bojowość dosłownie miał we krwi. -Dzień Dobry. Myślę że możemy skupić się głównie na standardowych zaklęciach. - Chociaż nie ukrywał że i transmutację chętnie by sobie jeszcze przećwiczył. Zwłaszcza że za dzień albo dwa wyjeżdżali na ferie, a po tym co się wydarzyło w Arabii... To wolał być w wprawie na wypadek ataku beduinów, latających ośmiornic czy też treserów Yeti. Jako że można było się spodziewać wszystkiego, to lepiej się nie zaniedbać. - Nie ma problemu. I tak... to chyba dobre miejsce. - Nie będzie niepotrzebnych gapiów, a i nikt nie wyrwie odbitym losowo albo nietrafionym zaklęciem. -Jesteśmy bardzo blisko lasu, więc ograniczyłbym się z ognistymi zaklęciami. - Mimo że te nawet lubił, nie chciał jednak dostawać potem opierdolu od Li Wang za to że zaprószył ogień w lesie. Stanął w odpowiedniej odległości od Moralesa, wyjął różdżkę i przyjął odpowiednią postawę. W razie czego nadal miał na sobie bransoletę, więc mógł sobie pozwolić na trafienie przez jedno niezbyt zaawansowane zaklęcie. Nie znaczyło to że da się trafić tak łatwo. Zaatakował jako pierwszy celując w klatkę piersiową Paco. Zaklęcia użył oczywiście niewerbalnie, a było nim Subitopelo. Nie rzucał jakiś mocniejszych zaklęć, bo nie dość że ćwiczyli to dopiero się rozgrzewali. Zaczęcie więc od czegoś nieszkodliwego było najbardziej na miejscu.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wrodzony talent niewątpliwie pomagał, ale nawet ci urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą mogli pożegnać się z dobrymi rezultatami, jeżeli spoczywali na laurach, nie dokładając swej własnej cegiełki do rozwoju umiejętności. Wiedział o tym doskonale, wszak sam mimo barier językowych i początkowych trudności ze zrozumieniem informacji przekazywanych przez hogwarckie grono pedagogiczne, brylował na deskach klubu pojedynkowego. Miał smykałkę do zaklęć już za dzieciaka, dzięki czemu radził sobie nawet bez szczegółowej znajomości teorii. Starał się również utrzymać przyzwoity poziom w dorosłym życiu, zachować dbałość o pojedynkową formę, ale możliwości czasowe miał ograniczone i niekiedy łapał się na tym, że potrzeba mu więcej ruchu i treningu. Skinął kompanowi głową na znak porozumienia, przeciągając się po drodze, żeby rozprostować kości. Arsenał zaklęć mieli dopasowany, miejsce również nie budziło żadnych zastrzeżeń, więc nie było sensu marnować czasu na czcze pogawędki. – Rozsądnie. – Wtrącił się tylko a propos ostatniej uwagi Drake’a, przyznając mu rację, bo żadnemu z nich nie zależało przecież na wywołaniu pożaru. Zwłaszcza Moralesowi, który nie tak dawno temu miał już na bakier z meksykańską organizacją ochrony przyrody, kiedy okazało się że jej członkowie zaostrzyli przepisy w zakresie polowań na Reemy. Nie potrzeba mu było podobnych problemów tutaj, w Londynie. Oddalił się o kilka metrów, wyciągając przed siebie kawałek osikowego drewna, ale mimo że sam dawał sygnał do startu tego bojowego starcia, to i tak został zaskoczony pierwszym, rzuconym przez chłopaka zaklęciem. Niewykluczone, że nie spodziewał się po Gryfonie aż takiej zażartości. Zupełnie bezpodstawnie. Zareagował zbyt późno, próbując pewnym chwytem rękojeści nadrobić cenne sekundy, ale niestety zwizualizowane w myślach Protego nie zdążyło się zmaterializować, a w konsekwencji przepuściło świetlistą wiązkę mknącą w jego kierunku, która poskutkowała pojawieniem się bujnego owłosienia na jego klatce piersiowej. – Szybkości nie mogę ci odmówić, ale spierałbym się co do użyteczności tego zaklęcia w pojedynkach… – Mruknął, unosząc brwi w geście zaskoczenia, bo akurat Subitopelo wydawało mu się dość ekstrawaganckim wyborem. Nie było to jednak na tyle istotne; wszak i tak przede wszystkim liczył się refleks. Wyciągnął do góry rękę, wskazując że przyda się moment przerwy, podczas którego zakończył działanie trafionego w niego zaklęcia, a potem ponownie stanęli ze sobą w szranki. Tym razem jednak to Paco przeszedł do ofensywy. Mając na uwadze, że dopiero się rozkręcali, nie silił się na żadne skomplikowane konstrukcje, decydując się chyba na jedno z najbardziej klasycznych zaklęć z dziedziny obrony przed czarną magią. Everte Statum – powtórzył inkantację w myślach, niewerbalnie, przecinając powietrze przed sobą koniuszkiem osikowego drewna. Wiązka magicznej energii pofrunęła w stronę Lilaca, a Salazar bacznie obserwował rezultaty, kurczowo trzymając różdżkę w pogotowiu, by przygotować się na potencjalny kontratak.
Wybrał to zaklęcie głównie dlatego że były to ćwiczenia i nie chcieli się raczej pouszkadzać w większy czy mniejszy sposób. A zaklęcie wywołujące efekty łatwo było zdjąć. Liczył się tu przecież głównie schemat. Celowanie, atakowanie, blokowanie. Trzeba więc było poćwiczyć nad refleksem. Drake dzięki temu że był w szkolnej drużynie, miał nawet nieźle wyrobiony. Ale dodatkowe ćwiczenia nie zaszkodzą. -Prawda, ciężko znaleźć jego jakiekolwiek sensowne zastosowanie w walce. Poza tym że trafienie w twarz może przeszkadzać w widzeniu. Rzuciłem je czysto na rozgrzewkę - Rzucił do Paco kiedy mieli tę chwilę przerwy żeby mógł się ogarnąć po rzuconym przez Gryfona zaklęciu. Potem nadeszła kolej Salazara na atak, a Drake spróbował postawić tarczę najprostszym w świecie zaklęciem ochronnym. Niestety nie zdążył w porę i zaklęcie w niego trzasnęło i gdyby nie interwencja noszonego przez niego przedmiotu, to zapewne ładnie by sobie polatał. Jednakże jako że nic się nie stało Drakie natychmiast postanowił przejść do ofensywy i rzucił niewerbalne zaklęcie Aquaqumulus, które stworzyło sunącą po ziemi w stronę Moralesa falę wody. Jeszcze nie przesadzał. W końcu nie rzucał tu Lupusami albo Turbonisami, które szkód mogły narobić. I to całkiem sporych. O Confringo nawet nie wspominając. W międzyczasie przygotowywał się na potencjalny kontratak. No chyba że Paco się nie obroni i będzie kolejna przerwa na to żeby się wysuszył. Na szczęście istniały proste zaklęcia które pozwalały na to w dosłownie krótką chwilkę. No i zaczął myśleć też nad kolejnym zaklęciem jakie będzie dane mu rzucić w przeciwnika. Może postawi na prostotę i Expuso albo Orbis? Drętwota też niby nie była zła.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Praca nad schematem, refleksem i unikaniem ciosu była oczywiście najważniejsza, a i Paco nie zależało na tym, by po treningowym starciu któryś z nich potrzebował wizyty w szpitalu św. Munga. Mimo że dość często parał się czarną magią, a jego arsenał zaklęć obfitował również w te pozostawiające po sobie ślady na długie lata, tak z oczywistych względów, nie zamierzał w walce z chłopakiem szarżować. W przeciwieństwie do niego wolał jednak postawić na klasykę, jakkolwiek w pewnej mierze przekonało go to intrygujące wyjaśnienie Drake’a. – Przyznam uczciwie, że nie wpadłbym na taki sposób wykorzystania tego zaklęcia. Dość ekstrawaganckie podejście, ale przy trafieniu przeciwnika w twarz rzeczywiście mogłoby się udać. – Skomentował jego słowa, korzystając z tej chwili przerwy, podczas której mógł doprowadzić swoją klatę piersiową do porządku za pomocą prostego Finite. Szybko uwinął się z tym drobnym, nieoczekiwanym dość problemem i przystąpił do ataku, tym razem mogąc zanotować trafienie na swoim koncie. Przynajmniej w znaczeniu czysto teoretycznym, bo magiczna błyskotka uchroniła jego rywala przed wyrzuceniem jego ciała w powietrze. – Pilnuj dobrze tej bransolety, wartościowy przedmiot. – Pozwolił sobie zauważyć, bo chociaż nie znał w pełni jej potęgi i nie miał pewności czy biżuteria zadziałałaby również przeciwko potężniejszym atakom, to i tak uważał ją za całkiem przydatny gadżet. Pauza między kolejną rundą pojedynku była krótka, ale znowu dał się wytrącić z równowagi. Ścisnął różdżkę mocniej, próbując wyczarować przed sobą solidną ścianę, która uchroniłaby go przed napływającą falą wody… ale znowu na próżno. Siła uderzenia podcięła mu nogi, zmiatając z ziemi, a chociaż nie wyrządziła mu większej krzywdy, to siarczyste, hiszpańskie przekleństwo i tak mimowolnie wydobyło się z jego ust. – Defensywa nie jest dzisiaj naszą najmocniejszą stroną. – Westchnął już bardziej do Lilaca, bo naprawdę sytuacja nie napawała optymizmem. Cóż, przynajmniej uzmysłowił sobie, że zbyt mało czasu poświęca ostatnio na ćwiczenia fizyczne. Po nieudanym Protego pozbierał się z ziemi i wysuszył przemoczone nogawki spodni, a po tym znowu przystąpił do natarcia. Przez myśl przemknęło mu mnóstwo zaklęć, więc decyzję podjął praktycznie w ostatniej chwili, przypominając sobie inkantację Contractio. Wychylił się, zamaszystym ruchem, kierując różdżką w stronę Gryfona. Próbował wycelować w jego rękę i wywołać jej skurcz prowadzący do wypuszczenia rękojeści umagicznionego drewna spomiędzy palców. Pragnienie zamazania uprzedniej porażki chyba podziałało na niego korzystnie, bo poczuł się dość pewnie, co zresztą widać było po jego stabilnej postawie i szybkim, zręcznym ruchu nadgarstka.
Bransoleta była nagrodą za przejście trzech dosyć męczących prób na jakie wystawiła jego i parę innych osób Wezyrka Jamalu. Naturalne wiec było że raczej niechętnie będzie chciał się z nią rozstać. Oczywiście nie zakłada jej zawsze, bo w niektórych miejscach nie wypadało. Na przykład jak szedł do kąpieli. Wtedy jednak dobrze ją chował u siebie w kufrze, który zazwyczaj zabezpieczał paroma zaklęciami żeby pokarać kogoś, kto spróbowałby się dobrać do jego rzeczy. Obserwował jak Salarar wywija koziołka przez falę wodną którą Drake wyczarował wcześniej, a stanowiło to dla ich pojedynku kolejną dosyć krótką przerwę. No i musiał następnym słowom Paco przyznać rację. Defensywa dziś zdecydowanie nie szła im najlepiej. Można by rzec że było z nią tego dnia naprawdę okropnie. Jednak była ona nieodłączną częścią pojedynków. Kiedy wrócili do walki Drake spróbował rzucić zaklęcie ochronne tak szybko jak mógł, ale nie zdążył go w pełni ukształtować i zaklęcie Moralesa trafiło go w bark. Ręka momentowo mu się spięła przez co wypuścił różdżkę z dłoni. No... Punkt dla Paco, więc mieli remis. Lilac podniósł różdżkę z ziemi, poprawił szybko chwyt i rzucił pierwsze zaklęcie jakie mu do głowy przyszło. Oczywiście niewerbalnie. Padło oczywiście na Orbis, które nie było aż tak silne jak Incarcerous, ale też na pewno łatwiejsze do rzucenia i nie trzeba było się natrudzić nad tym żeby świetliste liny nie dusiły ofiary. Jeśli trafił, to zaraz potem spróbował zdjąć zaklęcie i go uwolnić, a jeśli tym razem się uwolnił, Drake zaczął się szykować do rzucenia zaklęcia tarczy.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Gdzie ją zdobyłeś? Oczywiście, jeżeli nie jest to żadna tajemnica. – Korzystając z krótkiej przerwy na wysuszenie ubrań, postanowił jednak powrócić do tematu czarodziejskiej bransolety, który nie dawał mu spokoju. Wydawało mu się, że skądś kojarzył jej kształt i zdobienia już podczas ich wspólnych ćwiczeń przy cmentarzu, ale nie był w stanie przywołać w pamięci kraju, w którym się z nią zderzył. Żywot przemytnika obfitował w rozmaite przygody, a mimo że zdążył w tym czasie poznać wiele potężnych artefaktów, tak niekiedy wspomnienia zlewały się w jedną, niespójną całość. Kącik ust mimowolnie drgnął wyżej, kiedy jego czar godził Lilaca w bark, ale można powiedzieć, że było to jedynie marne pocieszenie w nieszczęściu. Nie był bowiem zadowolony ze swej dzisiejszej formy, zwłaszcza kiedy przychodziło do defensywy i uników. Miał wrażenie, że brakuje mu koncentracji, a chociaż starał się skupić na celu, myśli umykały w zupełnie innym kierunku. Najwyraźniej nie był to jego dzień. Zdecydowanie nie był… przekonał się o tym po raz kolejny, kiedy mimo bacznej obserwacji magicznego promienia mknącego, jaki uwolnił się z różdżki przeciwnika, nie zdołał w porę uskoczyć, a jego ciało otoczone zostało świetlistym sznurem. Całkiem skrępowany musiał poczekać aż Drake wyswobodzi go z więzów, a to sprawiło że jego twarz skrzywiła się w cierpiętniczym grymasie. Nie składał jeszcze broni, ale porażka goniła porażkę, wpędzając go w ten negatywny stan, który bardziej niż determinację przypominał obecnie akt desperacji. Na siłę zapragnął zmazać z siebie ten wstyd, zapomnieć o smaku goryczy w ustach, a przez to wziął zbyt gwałtowny zamach i o mało co nie stracił równowagi, ciskając w gryfońskiego chłopaka kolejnym zaklęciem znanym jeszcze z czasów szkoły. Tym razem postawił na niewerbalne Obscuro, wizualizując sobie w wyobraźni czarną opaskę przesłaniającą oczy rywala, ale wystarczyło że wypuścił wiązkę energii z koniuszka osikowego drewna, a już wiedział że jego próba zakończy się fiaskiem. Nie wywinął orła, ale przypadkowe potknięcie znacząco wpłynęło na precyzję.– Mierda. - Czar minął się z ciałem oponenta przynajmniej o kilkadzieści centymetrów, a z ust Moralesa wydobyło się siarczyste, hiszpańskie przekleństwo.
W sumie pochodzenie bransolety nie było tajemnicą i bez problemu mógł się tę informacją podzielić. - W Jamalu. W Arabii. - No chyba już dokładniej nie dało powiedzieć w prostych słowach. A i tak na geografii nie znał się aż tak żeby podać dokładną lokalizację tego miejsca. Zwłaszcza że było to miasto magiczne więc niewykluczone że ciężkie do znalezienia, bo mogło być ukryte Arabską magią, a już się przekonał że ta potrafiła być nawet upierdliwa. Zwłaszcza jeśli uprawiali ją pierdoleni beduini fanatycy czciciele ifrytów. Tę część wakacji nie wspominał zbyt pozytywnie. No i można powiedzieć że Paco poważnie zaskoczył go swoim atakiem. Głównie dlatego że nie spodziewał się tego że ten się poślizgnie na błocie które Drake stworzył poprzez wcześniejsze wystrzelenie wodą, ale taaaak! Taki był plan, dlatego zdecydował się na wodne zaklęcie! Tak miało być! No... Przynajmniej w myślach tak sobie mógł mówić. Wykorzystał jednak ten moment w którym Salazar pawdopodobnie był nieco rozkojarzony tym poślizgnięciem i tym że nie udało mu się tym razem trafić gryfona. Szybko w niego wycelował i rzucił zaklęcie póki jeszcze miał szansę na trafienie. Było to nic innego jak niewerbalne Arresto Momentum. Niby nie było to zaklęcie czysto ofensywne, ale jednak można było go całkiem sprawnie użyć w pojedynku chociażby po to żeby "zamrozić" przeciwnika uniemożliwiając mu ruch. Po chwili rzucił niewerbalne Finite żeby go oswobodzić. Na chwilę obecną Drake prowadził dwoma punktami. Możliwe że uda mu się wygrać co z resztą nawet by go ucieszyło.
Obrona: Nawet nie rzucałem, bo same modyfikatory bez kostki dają mi większy wynik Atak:100 + 6= 106 Wynik: 4:2 @Salazar Morales 4/6
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie odwiedzał Jamalu od dobrych kilku lat, dlatego nie zdołał połączyć faktów i powiązać charakterystycznych zdobień bransolety z robotą arabskich artystów. Oczami wyobraźni ujrzał jednak teraz miasto ifrytów w całej okazałości i zapragnął odwiedzić je na nowo, przede wszystkim ze względu na umiejętności tamtejszych wytwórców. Nie sposób było odmówić im dbałości o detale, a i sama Arabia obfitowała w rozmaite, potężne artefakty. Nic dziwnego, że często była obierana jako kierunek wykopalisk lub przemytu. Prawdopodobnie słyszał o tej błyskotce podczas ostatniej wycieczki, być może nawet widział ją wtedy na własne oczy, ale niestety nie zdobył żadnej na własność, czego obecnie mógł jedynie żałować. Powrócił myślami do pojedynku, w którym los ewidentnie mu dzisiaj nie sprzyjał, czyniąc wszelkie jego starania plejadą nieszczęść. Fala wody wytrąciła go z równowagi do tego stopnia, że nie był w stanie się pozbierać, a mimo że próbował pozostać niewzruszonym, tak kolejne niepowodzenia sprawiały, że uśpiona wcześniej, sportowa złość, wylewała się na jego twarz, przyozdabiając ją ściągniętymi, ostrzejszymi rysami. Potrzebował na powrót odnaleźć spokój ducha, co wcale nie było takie proste, kiedy okazało się, że i rzucone przez Lilaca Arresto Momentum trafiło go bez większych problemów. Nie był bierny, wykonał przedtem unik, ale zwinny ruch zdał się nic w otoczeniu śliskiego błota, którego najprawdopodobniej powinien pozbyć się parę minut temu. Błąd. Ponownie musiał czekać na Finite ze strony przeciwnika, co naprawdę odczytywał już jako potwarz. Krótka chwila przerwy działała jednak na jego korzyść, bo o ile nadal kręcił z niedowierzaniem głową, tak przynajmniej skierował osikowy kawałek drewna w dół, utwardzając wreszcie podłoże pod stopami. Miał nadzieję, że dzięki temu nie poślizgnie się ani nie potknie o skrywany pod podmokłą ziemią konar. Sytuacja nadal nie wyglądała najlepiej, a i nie miał żadnej gwarancji, że w ogóle zdoła nadrobić zaległości, ale jak to mówią? Dopóki różdżki w grze… Chwycił więc mocniej swoją, zaciskając palce jeszcze mocniej na żłobionej rękojeści, i kontynuował ten niezbyt zgrabny w wykonaniu taniec. No, może tym razem z nieco większą gracją, bo i zamach ramienia, i manewr nadgarstka, zdawały się o wiele płynniejsze. Nie miał jednak sił na ekstrawaganckie kombinacje. Postawił na inny klasyk pojedynkowy, mianowicie Petrificus Totalus, w duchu licząc na to że dopnie wreszcie swego, skutecznie unieruchamiając swojego rywala.
Nie dało się zaprzeczyć że bransoleta była czymś co przydało mu się do tej pory nie raz. W przeciągu tego roku szkolnego zdołała zablokować już kilkukrotnie rzucone w niego zaklęcia. Między innymi nawet na lekcji kiedy uczyli się zaklęcia anulującego zaklęcia atakujące. Na pewno wchodziła w skład przedmiotów których by nie oddał za żadną cenę. Jeśli zaś chodziło o dzisiejszy pojedynek to z całą pewnością można stwierdzić że idzie on Drake'owi dziś całkiem sprawnie. I nie wiedział czy to kwestia tego że miał farta, umiejętności, pecha Paco, błota na ziemi czy też tego że Morales prawdopodobnie mógł mieć kaca. Może też wszystkiego na raz. Gołym okiem jednak było widać że Salazar był niezbyt zadowolony tym jak mu szło w starciu z Gryfonem, który ewidentnie podjebywał dzieciakom sąsiadów danonki. Lilac spróbował odbić zaklęcie jakie wystrzelił w niego przeciwnik, ale niestety nie wyszło mu to najlepiej. Protego się rostrzaskało, a Drake został sparaliżowany i musiał czekać aż Salazar wycofa efekt. Po tym jak już zdjął z niego zaklęcie, odetchnął chwilę i ponownie przypuścił atak rzucając zaklęcie którego raczej często się nie używa, ale trzeba pamiętać jak bardzo potrafi być ono irytujące jeśli już w kogoś trafi. Chodziło oczywiście o Icalius, które rzucił niewerbalnie. Ciężko było je zablokować więc pozostawał unik, a na błocie nawet jeśli będzie udany to może skutkować wywaleniem się. Nie, nie chciał upokożyć Paco. Wszechświat może trochę. Niezależnie od tego czy trafił czy nie, zaczął się przygotowywać do Salazarowej odpowiedzi na jego czar.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie podejmował już tematu bransolety, zdając sobie sprawę z tego, że i tak w najbliższym czasie nie zdoła odwiedzić arabskiego kraju. Zdążył już zaplanować krótkie wczasy na Malediwach, a niedługo czekała go także wyprawa do Meksyku po odbiór towaru. Zanotował jednak w pamięci pochodzenie tej błyskotki, licząc w duchu na to, że jeszcze kiedyś przemyci kilka jamalskich artefaktów… albo po prostu zdobędzie ją w legalny sposób, wszak nie zawsze łamał przepisy prawne. Na razie jednak biznesy wolał odłożyć na bok i skoncentrować się na walce, która do tej pory wycisnęła jedynie z niego kropelki poty spływające po ściągniętych w złości skroniach. Pomimo że odczuwał ostatnio delikatny spadek formy, tak nie spodziewał się aż tak dramatycznych rezultatów. Wynik starcia z o wiele młodszym kompanem zdecydowanie nie napawał go optymizmem, a i uświadomił że być może powinien poświęcić się nie tylko treningom, ale i właściwej regeneracji. Kaca nie miał, a szkoda; przynajmniej wtedy wytłumaczenie jego niepowodzeń zdawałoby się oczywiste. Najwyraźniej jednak zmęczenie pracą powoli dawało mu się we znaki. Szczęście w nieszczęściu, że w międzyczasie pozbył się śliskiej, błotnej nawierzchni. Dzięki temu nie poruszał się już jak słoń w składzie porcelany, a nawet trafił Drake’a czarem porażającym. Przerwał na moment, mając nadzieję, że nie wybije go to z rytmu, by rzucić w jego kierunku proste Finite i wyswobodzić go ze szponów Petrificusa, a potem… …chyba po raz pierwszy dzisiaj poszczycił się całkiem zręcznym unikiem. Bez problemu poznał zastosowane przez gryfońskiego rywala zaklęcie, a tym samym nawet nie silił się na próby wytworzenia magicznej tarczy. Po prostu uskoczył w bok, nie pozwalając dzikim pnączom dosięgnąć własnego ciała. Wreszcie mógł zanotować na swoim koncie jakiekolwiek sukcesy, które może i nadal nie uskrzydlały, ale na pewno przerywały złą passę niebezpiecznie ciągnącą go na dno. Przestąpił stopą krok naprzód, przyjmując wygodniejszą postawę, a potem cisnął w Lilaca kolejną wiązką magicznej energii. Niewerbalne Conjuctivitis było ryzykownym wyborem, wszak wymagało ogromnej precyzji, ale… kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Poza tym dawno nie miał okazji operować oślepiającym zaklęciem, więc niezależnie od efektów, wolał je sobie przypomnieć.
Ewidentnie teraz lepiej im szła defensywa niż atak. A może to dlatego że już zdążyli się rozgrzać, a Paco jednak zlikwidował błotko co mu pod butami zawadzało? Salazar uniknął splątania przez zaklęcie gryfona co chyba dobrze świadczyło o tym że jego największym wrogiem jest ślizga i brudna powierzchnia. A gdyby tak ponownie rzucić aquaqumulusa żeby stworzyć więcej błota z którym jego przeciwnik miałby problemy? Nah... W prawdziwym starciu może i by to zrobił, ale nie było potrzeby dodatkowo stresować jego partnera sparingowego. Ale w sumie gdyby stworzyć zaklęcie które tworzy nad kimś upierdliwą chmurkę burzową? Tak... To mogło by być dobre. Zwłaszcza gdyby jeszcze wydobywałby się z niej wiatr i ulewa, a nie tylko same piorunki. Może zajmie się opracowywaniem takiego zaklęcia w momencie w którym skończy prace nad tym które dorabia zwierzęce uszka. W końcu trzeba mieć jakieś priorytety, tak? Tym razem chłopak nie miał zamiaru się dać ot tak trafić z zaklęcia które sprawiłoby mu nie mało problemów. Może i chciał zostać po szkole nauczycielem zaklęć, ale niezbyt mu się widziało tymczasowe oślepnięcie niczym Voralberg. Nawet jeśli na dużo krócej. Postawił przed sobą zaklęcie tarczy i zaraz potem rzucił niewerbalne Expulso w okolice Salazara. Nie bezpośrednio w niego, ale bardziej na prawo w ziemię. Jeśli nie rozpozna zaklęcia to Drake może trafi. Jak rozpozna to będzie wiedział jak postawić tarczę żeby go nie zmiotło na bok. Powoli też zaczął się męczyć tą strzelaniną, ale czuł że jeśli będzie trzeba to jeszcze wytrzyma. W końcu trening robi się najbardziej efektywny kiedy zaczyna już męczyć, prawda?
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Początkowo obaj mieli problemy z defensywą, potem Paco padł ofiarą śliskiej, błotnistej nawierzchni, ale ostatnie wymiany zaklęć wyglądały już o wiele bardziej interesująco, no i wreszcie zaczęły one przypominać pojedynek z prawdziwego zdarzenia. Niewykluczone, że rzeczywiście zabrakło im dobrej rozgrzewki przed treningiem, ale nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem; wszak i tak wykorzystali podczas starcia szeroki arsenał czarów, a że nie wszystkie dosięgły celu… cóż, droga na szczyt bywała wyboista, a niepowodzenia należało potraktować jako dobrą nauczkę na przyszłość. Cojunctivitis niestety nie zdał egzaminu, a raczej jego sparingowy partner bez problemu wyczuł intencje, przeciwstawiając się ofensywnie z pomocą klasycznego zaklęcia tarczy. Paco pokiwał głową z uznaniem, doceniając refleks, ale sam nie pozostawał młodzieńcowi dłużny. Kiedy tylko dostrzegł mknący w jego kierunku promień, do złudzenia przypominający czar o działaniu odśrodkowym, skierował zwieńczenie osikowego drewna delikatnie w bok, tworząc niewidziany mur niejako pod kątem, dzięki czemu uniknął bolesnego odrzucenia na już nie rozmiękłe, ale utwardzone podłoże. Walka nabrała kolorytu, od kiedy efektywniej parowali wzajemne ciosy, ale nie mogli trwać tutaj wiecznie, wystawiając organizmy na zbyt duży jak na jeden dzień wysiłek. Nie należało się z ćwiczeniami forsować, toteż zdecydował się na ostatni zryw, mając zarazem nadzieję że doprowadzi on do wyrównania wyników. Przeciął różdżką powietrze, próbując świetlistym promieniem złapać chłopaka za kostkę i zawiesić do góry nogami, ale i tym razem Drake był przygotowany na jego atak. Wybronił się zręcznie przed niewerbalnym Levicorpusem ku niezadowoleniu Moralesa, bo powiedzmy sobie uczciwie, mężczyzna był rozczarowanym swoim dzisiejszym występem. Doświadczenie winno przechylić bowiem szalę zwycięstwa na jego stronę, a zamiast tego – o ile tylko właściwie liczył – przegrał jednym trafieniem. - W porządku. Na dzisiaj wystarczy. – Korciła go walka do upadłego, nadrobienie strat. Mimo to posłuchał głosu rozsądku, przerywając jednocześnie ich zmagania i gratulując Gryfonowi zwycięstwa. – Muszę się zbierać, ale mam nadzeję, że niedługo uda nam się rozegrać rewanżową walkę. – Rzucił również na pożegnanie zanim deportował się z leśnej polany wprost na ulicę Pokątną.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
List od Leonardo niezmiernie go ucieszył. Wiedział, że czeka go daleka droga nim zostanie animagiem, ba nie był nawet pewien, czy mu się to powiedzie, ale skoro miał okazję i kogoś, kto mógł mu w tym pomóc, nie widział dlaczego miał z tego rezygnować. O wyznaczonym czasie zabrał więc wszystko co potrzebne w jego mniemaniu i z lekkim lękiem pojawił się w Hogsmeade. Księżyca wciąż nie było, a on wciąż nie potrafił wyczarować patronusa. Był zmęczony i słaby, ale zmotywowany i ambitny jak zawsze. Dlatego też dzielnie dzierżąc różdżkę w dłoni uśmiechnął się na widok mężczyzny licząc, że żaden zakapturzony odpowiednik depresji nie będzie ich dzisiaj nękał. -Siemka! Nawet nie wiesz jak Twoja wiadomość mi pomogła, ostatnio ciężko mi zmotywować się do czegokolwiek. Mam nadzieję, że pomożesz mi się rozruszać. - Mała historia życia została przedstawiona, a poza nastolatka jasno wskazywała, że ten jest gotów do jakiejkolwiek ciężkiej pracy, jaką mieli właśnie podjąć. -Od czego zaczynamy? Coś tam poczytałem o tym zaklęciu, ale wiadomo, że teoria to nie to samo. - Dodał jeszcze pokazując, że nie przyszedł tu na tak zwane Hurra, ale naprawdę miał zamiar przyłożyć się do tego czaru i całego animagowania w przyszłości.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Bardzo chciał pomóc Maxowi z tą nieszczęsną animagią - być może częściowo po to, żeby mieć jakieś zajęcie, które nie było związane tylko i wyłącznie z pracą. Leonardo nigdy nie był pracoholikiem, a jednak teraz łatwo było mu przesiadywać dniami i nocami w Hogwarcie, byle tylko... cóż, nie wracać do pustego domu. Niby sobie wmawiał, że zniechęcają go do tego remonty, ale prawda była taka, że po prostu wolał szkolny gwar od samotnej ciszy. Chciał zaskoczyć chłopaka niedźwiedzią postacią, ale w ostatniej chwili doszedł do wniosku, że to może być jednak nieco głupi pomysł - bądź co bądź, z tym brakiem Księżyca i różnymi dziwnymi efektami, lepiej było zachować ostrożność również w żartowaniu. Nie chciał dać się zaskoczyć jakimś dementorom i nie chciał, żeby Ślizgon uznał go za jakiegoś potwora, którego najlepiej od razu rozłożyć na łopatki mało przyjemnymi zaklęciami. - Hej! No pewnie, damy radę... chociaż nie wiem, czy to bardziej ty nie rozruszasz mnie - zaśmiał się lekko przy powitaniu i przysunął sobie zaklęciem jakiś złamany pniak, żeby na nim usiąść. - Myślę, że zaczniemy od "Revale animagi", bo może ci być łatwiej porównać je do "Humanum"... więc może potestujemy jedno i drugie, żebyś zobaczył lepiej różnicę między transmutacją a animagią - zaproponował. - Ale! Najpierw powiedz mi co już wiesz o tych zaklęciach, a dopiero potem praktyka!