Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Mógł być z siebie naprawdę dumny. Zamiast wylegiwać się w swoim dormitorium o kilka godzin dłużej, nie robiąc absolutnie niczego poza głaskaniem kota i gapieniem się na stronice komiksów, zmotywował się do wstania z łóżka i zawędrowania do biblioteki. Wiedział doskonale, że zbliżały się owutemy, więc chciał podjąć wszelkich starań, aby przygotować się do nich jak najlepiej, toteż sięgnął pierwszą lepszą książkę do transmutacji, zaczynając powtarzać materiał. I… tutaj kończy się ta kolorowa część, bo chłopak, choć w istocie siedział nad podręcznikiem, to myśli uciekały mu w zupełnie innym kierunku. Szczególnie, gdy doszedł do zaklęcia przemieniającego kamienne przedmioty w smoki… Zbliżała się godzina rozpoczęcia zajęć z uzdrawiania, więc szybko odłożył książki na miejsce i wyszedł na zewnątrz. Przeczuwał, że za późno zorientował się, iż wypada mu już iść, toteż nie chcąc być mocno spóźnionym, wymusił na sobie bieg. - Dzień dobry! Przepraszam za spóźnienie. – wydyszał, zwalniając tempa dopiero tuż przy zebranej grupce osób. Uczniów było już całkiem sporo, toteż z miejsca założył, że jednak przybył po czasie. Nim zdążył lepiej rozejrzeć się po rozłożonym na polanie pobojowisku smutnych manekinów, jego oczy przywitały po kolei każdą znaną mu osobą. Przeczesał włosy, próbując uspokoić oddech, uśmiechając się przy tym niesamowicie sympatycznie do @Cherry A. R. Eastwood oraz @Ezra T. Clarke. Na ten moment niewiele więcej słów był w stanie wyrwać sobie z zadyszanej piersi, ale oboje nie musieli mieć żadnych wątpliwości, iż Liam cieszy się właśnie na ich widok. A później zwrócił uwagę na stojącego nieopodal @Mefistofeles E. A. Nox, na którego wyszczerzył się jeszcze szerzej. – Hi, handsome. – powiedział trochę ciszej, próbując nie roześmiać się na wspomnienie wysłanego listem zdjęcia we fraku. Niesamowicie poprawił mu tym humor, ale teraz wolał nie zwracać na siebie uwagi wszystkich zgromadzonych na polanie osób. Puścił mu tylko oko i podszedł szybko do @Neirin Vaughn, bo to do niego miał największy interes. - Nei. – klepnął go ostrożnie w ramię w ramach radosnego, niemego „dzień dobry!” – Słuchaj! Po zajęciach musimy coś przetestować. Znasz Draconifors? Czytałem o nim właśnie w bibliotece i wpadłem na niesamowity pomysł. Możemy pograć w szach… o Merlinie… - nim zdążył roztrajkotać się na dobre, nareszcie zauważył pokrwawione manekiny. Zamrugał zaskoczony, przez jakiś czas nie mówiąc nic, aż w końcu uniósł spojrzenie na uzdrowicielkę i patrząc na nią zdecydowanie grzeczniej, niż jakby miał zwracać się do kolegów, pozwolił sobie zażartować: - To dzieje się z uczniami, którzy lekceważą zajęcia z uzdrawiania~?
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Skoro chciał zachować tę dwójkę w swoim życiu to należało zacząć działać. Najlepiej rozpocząć to wszystko od rozmowy i choć było krępująco, a i utrzymanie kontaktu wzrokowego sprawiało mu trudność, tak pomału, do przodu, a uda się im jakoś odnaleźć w nowej relacji. Jeszcze przez długi czas ilekroć na ich dwoje spojrzy to będzie czuć dławiący ból w klatce piersiowej, ale nie da się z tym absolutnie nic zrobić. Nie ma na to lekarstwa. Sam sobie tak pościelił i tak się wyśpi. Było nie durzyć się w dwóch osobach naraz. Nie mógłby jak normalny człowiek zadurzyć się w jednej osobie? Takiej, którą mógłby sobie kochać bez najmniejszego problemu? Nie, oczywiście, że nie. Od kiedy to półwil miałby ograniczać się do jednej osoby... a niech to szlag! Zmarszczył brwi, uniósł dłoń, aby rozmasować powieki kciukiem i palcem wskazującym, a gdy podniósł na nowo spojrzenie to był nieco bardziej ogarnięty. Nabrał powietrza do płuc. Da radę. Musi dać radę. Nikogo nie obchodzi teraz jego połamane serce, które sam podał na tacy do łamania. Czas skoncentrować się na teraźniejszości. - Dodaj do tej wizji tonę słodyczy z Miodowego Królestwa, dobrą muzę, trochę piwa kremowego i pustą chatę, żebym mógł sprosić kogo chcę. Wtedy to taki raj. - nie odebrał jego wizji jako czegoś negatywnego. Miło żyć ze świadomością, że dostanie dom, gdzie będzie mógł czuć się swobodnie. Nie przyjdzie to od razu jednak Beatrice ufał i wierzył, że się jakoś dogadają. Postara się nie sprawiać jej problemów. Zastanowił się chwilę nad słowami Huntera. To, co mówił, było dosyć... mocne? Warte pomyślunku. - Nie wiem czy to jest to. Czasami mimowolnie szukam haczyka, bo to nie jest normalne aby tak bezinteresownie robić coś dla obcej osoby. Sam musisz to przyznać. - domagał się poparcia tej myśli. Nie wydawało mu się, aby Profesor Dear miała być altruistką. Nie znał jej na tyle dobrze, ale kto wie, może uda się to naprawić. - Ej, czy ja dobrze słyszałem, że ona kręci z profesorem Whitelighte'm? Ciekawe czy wie o tym, co Trice chce ze mną zrobić. Jestem ciekaw jego miny, jeśli faktycznie ze sobą kręcą. - rozmawianie o innych aspektach aniżeli tych bolesnych bardzo pomagało w podtrzymaniu konwersacji. Jeszcze chwila a naprawdę zacznie się uśmiechać po swojemu i na jakiś czas zapomni o tym złu, które się ostatnio do nich doczepiło.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Koło Realizacji Twórczych wątek | działalność artystyczna | dynie październik
Uparcie powtarzał Baby, że nie bez powodu ciągną swoje dynie aż na błonia, bo wiedział, że nie wybaczyłby sobie, gdyby nie wykorzystali tego słonecznego dnia - możliwe, że jednego z ostatnich ciepłych jesiennych dni, gdy niemal groteskowa mgła zelżała i pozwoliła słońcu przebić się do spragnionej ciepła trawy. - Poza tym każdy dynia powinna coś robić - dokończył tłumaczenie czekającego na nich zadania, specjalnie podkręcając nieco teatralność swojego podekscytowania, by upewnić się, że nawet jeśli siostra wcale nie ma ochoty na rzeźbienie dyń, to i tak zrobi to ze względu na niego. - I tak sobie pomyślałem, że moja może zasypać kogoś kwiatkami, więc będę musiał je nazbierać i podobno tutaj jest do tego najlepsze miejsce - wyrzucił z siebie, zatrzymując się w końcu, by ostrożnie położyć na ziemi przytarganą aż tutaj dynię, którą przez pierwszą połowę trasy próbował jeszcze transportować przy pomocy Wingardium Leviosa. - Naprawdę dłuuugo o tym myślałem, więc się nie przejmuj, jeśli nie masz jeszcze pomysłu - zastrzegł od razu, nie chcąc by Baby zrezygnowała już na starcie, zniechęcając się tym, że postawił ją niemal przed faktem dokonanym, stawiając się przed nią z dwiema dorodnymi dyniami. - Ja wiem, że to mają być psikusy, ale może nie wymyślaj nic zbyt wrednego... - poprosił niepewnie, gdy ścielił już koc na lekko wilgotnej trawie.
Nie miała nic przeciwko szkolnym kółką zainteresowań. Nie zapisała się jeszcze do żadnego, bo zwyczajnie była zbyt skoncentrowana na bieżącej nauce, ale prawda była taka, że jeśli chciała wyróżniać się na tle grupy, pewnie ponadprogramowe aktywności też miały znaczenie. Z drugiej strony, wyróżniać w jej przypadku to może nie było zbyt trafne słowo, po prostu chciała być dobra, a nie koniecznie przyciągać tym na siebie uwagę. Może dlatego nie zgłaszała się namiętnie do odpowiedzi, nawet kiedy doskonale ją znała i może dlatego nie wybrała jeszcze żadnego z kółek. Ale gdyby wybrała, na pewno nie padłoby na artystyczne. Rysować rysowała od dawna, ale to było coś, co trzymała tylko dla siebie i nie zamierzała się tym z nikim dzielić. Wcale nie wyczekiwała zajęć artystycznych, zwłaszcza, że prowadził je Ezra. Unikała tego nauczyciela jak mogła nie bez powodu i fakt, że był opiekunem tego kółka też z pewnością by jej nie zachęcił. - Nie uważasz, że obsypanie kwiatami to nie taki znowu psikus? - zauważyła, kręcąc głową, nie siląc się nawet na protesty. Skoro już tu byli, wiedziała, że się z tego nie wykręci. Zresztą pomysł na zadanie nawet jej się podobał, jeszcze nie wiedziała co dokładnie zrobi jej dynia, ale było przecież wiele możliwości, żeby bezkarnie kogoś zdenerwować. A może akurat szczęście jej dopisze i trafi na Emrysa? A może nie było co zdawać się na szczęście i umieścić te dynie w odpowiednim miejscu... Oliver oczywiście szybko postanowił ja zahamować. - Czy ja kiedykolwiek jestem wredna? - zapytała rozbawiona, zdając sobie sprawę, że jej brat jest zbyt miły, żeby udzielić jej szczerej odpowiedzi. - Psikus to psikus. Nie ma co marnować okazji. Może zamiast kwiatów wziąłbyś chociaż jakaś roślinę, która nie wiem, wywołuje napad kichania? - nie była pewna, czy akurat taka istnieje, ale na pewno znalazłoby się coś bardziej odpowiedniego, niż zwykłe kwiaty.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Zaśmiał się szczerze, rozbawiony tym jak wiele różnic jest między nimi, bo każdą z nich uwielbiał, nigdy nie nudząc się obserwacją tego, jak wzajemnie z Baby potrafił się uzupełniać. Po chwili namysłu złożył koc na pół, by lepiej odizolować ich od chłodnej ziemi i zaraz już przysiadł po turecku przed swoją dynią, nieco niepewnie obracając zgrabną różdżkę w dłoni. - Może nie wredna, ale... psotna? - zaproponował, posyłając Baby uśmiech, zawsze gotów usprawiedliwić swoją siostrę, nawet jeśli czasem czuł, że przesadziła w wymierzanym komuś samosądzie. - No nie wiem... A co jeśli ktoś będzie na coś takiego uczulony i potem cały dzień będą mu łzawić oczy albo będzie miał katar? - zaprotestował łagodnie, nie chcąc swoją dynią sprowadzać na nikogo prawdziwych problemów, bo przecież najlepsze żarty to takie, które przyspieszą Twoje serce na kilka sekund, by zaraz uspokoić je ulgą, że zagrożenie wcale nie jest prawdziwe. - Mógłbym... Sprawić, że te kwiaty będą źle pachnieć? - zaproponował w zamian, spoglądając na Baby pytająco, szukając w jej oczach choć niewielkiej aprobaty, zanim lekko drżącą dłonią nie zabrał się do wykrawania otworu wokół ogonka swojej dyni. - Pamiętaj o tym, że Ty też możesz paść ofiarą czyjejś dyni... - zauważył, chcąc rozbudzić empatię Baby do tego, by załagodziła swoje własne pomysły. - Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na to, by wcisnąć do dyni łajnobombę albo cokolwiek żywego. No wiesz, jakieś owady albo małe zwierzęta.
Psotna. Szczerze mówiąc, to nie był całkiem trafny eufemizm, ale mogła sobie wyobrażać, że tak jest widziana oczami Olivera. Psotność kojarzyła jej się z czymś trochę bardziej niewinnym, kierowanym chęcią zabawy, a nie złością, która zdecydowanie była głównym paliwem wybryków Baby. Nie nuda, nawet nie paląca potrzeba zwrócenia na siebie uwagi, po prostu złość. Nie miała pojecia jak zdrowo ją wyrażać, a gdzieś musiała dawać jej upust. Trudno było powiedzieć, co robi z nią Oliver. Przekuwa na tą swoją gadatliwość i skoczność? Czy to w ogóle mogło działać w ten sposób? - O nie - zironizowała, kiedy chłopak wymienił potencjalne zagrożenia. Skąd on brał te pokłady dobroci? Na pewno nie był to prezent wtórny. - O, no, znacznie lepiej - zgodziła się, bo chociaż żart był naprawdę niewinny, uznała, że i tak wywarła na niego pozytywny wpływ. Sama też zabrała się do pracy, w pierwszej kolejności wykrawając górę dyni i wyciągając dłonią nadzienie. - No, ale nie własnej, więc to nie ma znaczenia jaką ja zrobię, nie? - zauważyła, niezbyt się przejmując losem innych. Sama zamierzała być tak ostrożna, jak tylko mogła. - Zresztą, z Irytkiem nad głową w moim przypadku i tak nie może być gorzej - przewróciła oczami, ciesząc się, że póki co mieli spokój, ale spodziewała się już ataku w każdej chwili. - Owadów szkoda. Za dużo stresu dla nich - zgodziła się, bo już po swoim ostatnim wybryku na warsztatach miała lekkie wyrzuty sumienia. Odnośnie pająka, oczywiście.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Nigdy nie przejmował się tym, że Baby uważa go za zbyt miłego. Doskonale pamiętał to uczucie rodzinnego ciepła i tej dobroci, nawet jeśli odcinał się od wspomnień, które próbowały dotrzeć do niego z przeszłości. Chciał być ciepły. Chciał być miły. Chciał być tą osobą, od której nigdy nie będziesz bał się zranienia. Chciał być już duży i silny nie po to, by mieć kontrolę, przewagę czy lepszą pozycję - chciał mieć szeroką klatkę i solidne ramiona, w których każdy mógłby znaleźć schronienie. Bo taki bezpieczny uścisk pamiętał z poprzedniego życia. Przejmował się natomiast tym, że czasem jego dobroć nazywana była naiwnością. Nie lubił też myśli, że Baby w końcu stwierdzi, że bez tych psikusów jest zbyt nudny, a jego szczere reakcje wprowadzać ją będą w zażenowanie. Starał się więc przyciszać swój entuzjazm od czasu do czasu, nawet jeśli w emocjach często zupełnie o tym zapominał. - Myślisz, że owady się stresują? - dopytał, dość ostrożnie, bo i wcale nie chciał brzmieć złośliwie, a jednak nie był do końca pewny na ile wysoko sam stawia nie tyle życie, co emocje owadów. - W ogóle czytałem o tym, że większość mrówek potrafi przeżyć pod wodą aż dobę. Bo to jest tak, że mrówki nie posiadają płuc, ale oddychają przez takie super maleńkie otwory na ciele i kiedy mrówka jest zalana wodą, to może wydawać się martwa, ale tak naprawdę nie jest i jak potem ta woda wyparuje, to mrówka powraca do życia - rozgadał się nagle, by jakoś usprawiedliwić swoje rozproszenie, gdy nagle wzrok - do którego pogorszenia zdążył się już przyzwyczaić - nagle zbuntował się jeszcze mocniej, przez co nie trafił dłonią w wydrążony w dyni otwór. - Ciekawe czy Irytkowi też ktoś dokuczał za życia, że teraz się tak mści... - podjął niemal od razu, myślami szybko przeskakując do dręczącej Baby klątwy. - Może nigdy się nie nauczył jak może nawiązać znajomość w normalny sposób.
To nie tak, że Baby nie lubiła miłego Olliego. Wręcz przeciwnie. Po prostu bała się o zbyt miłego Olliego. Martwiła ją jego naiwność i wiara w ludzi, nie rozumiała, czemu nie wyrobił w sobie więcej sceptyzmu, który pozwalał przetrwać. I była rozerwana - z jednej strony wcale nie chciała, żeby się zmieniał, z drugiej wiedziała (a przynajmniej w jej głowie było to oczywiste) że prędzej czy później będzie musiał. Za jeden, dwa, czy 10 kolejnych zawodów. Gdzieś leżała granica nawet dla niego i chciała żeby przekroczył ją, jednocześnie w jednym kawałku. - Myśle, że wszystkie zwierzęta się stresują - kiwnęła głową. W magicznym świecie nawet przedmioty miały swój charakter i zachowanie i pewnie nawet one były zdolne do nerwów, co dopiero zwierzęta. - O, to ciekawe - przyznała całkowicie szczerze, bo nie znała tego faktu o mrówkach, ale z jakiegoś powodu całkiem wpasowywało jej się to w ich obraz. Były małe, ale sprawne i pracowite, mogła sobie wyobrazić, że są silniejsze, niż zdawało się innym. - Nie wiem, ale z pewnością ja mu nie dokuczałam. Do tej pory. Teraz zamierzam poczytać o duchach dokładnie i dowiedzieć się, jak się na nich zemścić - mruknęła i to całkiem poważnie, bo im dłużej te jego wygłupy trwały, tym większą miała motywację. Powoli zaczynała wycinać otwory w dyni, zastanawiając się nad odpowiednim efektem. Miała kilka pomysłów, ale nie dałaby rady zrobić potrzebnych eliksirów. Musiała raczej zastanowić się nad prostym zaklęciem. - To który przedmiot póki co lubisz najbardziej?
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Nie wątpił w to, że zemsta Baby potrafi dosięgnąć nawet ducha, jednak nie potrafił ukryć tego drobnego ściągnięcia brwi w zmartwieniu, że pierwsze próby spełnienia sprawiedliwości mogą okazać się nieodpowiednio skuteczne, przez co jego siostra narażona zostanie na nasilone ataki złośliwego poltergeista. - Może ktoś go na Ciebie nasyła? No wiesz... ktoś mógł się z nim zaprzyjaźnić, a Ty mu coś niechcący zrobiłaś, więc poprosił Irytka, żeby Ci dał nauczkę czy coś - zasugerował, uparcie chcąc doszukać się sensu w powtarzających się atakach, bo przecież on sam posiadał tę dziwną zdolność bycia w złym miejscu przy czyimś złym humorze, a jednak jakimś cudem Irytek jeszcze ani razu nie sprawił mu żadnej przykrości. Zamrugał kilkukrotnie, mając wrażenie, że obraz dziwacznie rozmywa mu się przed oczami, więc objął swoją dynię nogami, mocno przytrzymując ją w ten sposób w miejscu, gdy nachylał się do niej, by różdżką wyciąć płytkie nacięcia w kształcie kwiatków. - Em, jeszcze nie wiem, wszystkie wydają się ciekawe - przyznał ostrożnie i nieco dyplomatycznie, jakby faktycznie jakiś nauczyciel mógł ich teraz podsłuchiwać i poczuć się urażony, że nie zainspirował nowego ucznia odpowiednio. - Zielarstwo i eliksiry są super - dodał więc, podrywając się z miejsca, by w kucki zacząć zrywać kwiatek za kwiatkiem, nieszczególnie zwracając uwagę na gatunki, a zwyczajnie wybierając każdą roślinkę, która posiadała choćby i najdrobniejsze płatki. - I fajnie się łączą ze sobą, tak mi się wydaje. Eliksiry z zielarstwem. No wiesz, jak się znasz na roślinach, to Ci się to przydaje na obu przedmiotach i na przykład możesz też taniej zdobyć jakieś składniki, jak wiesz gdzie ich szukać i jak je wydobyć - rozwinął, kicając z miejsca w miejsce, zerwane kwiatki od razu wrzucając do dyni przez wydrążoną w niej dziurę. - Ciekawe czy inne przedmioty też się da tak łączyć w pary... Bo na przykład Magia lecznica chyba też się może wiązać z eliksirami, a Runy z Historią... - pociągnął dalej, milknąc na chwilę, by sapnąć przy urywaniu uparcie twardej łodygi i dokończyć "...Magii" dopiero wtedy, gdy upadł w tył, lądując tyłkiem w mokrej trawie. - Ty już masz swój ulubiony przedmiot? - podpytał, gdy usiadł znów koło Baby, pozerkując na nią z pewną zazdrością czającą się gdzieś z tyłu jego głowy, bo przecież wiedział doskonale, że musi jak najwcześniej wybrać dla siebie odpowiednią ścieżkę kariery.
Zmarszczyła trochę brwi, słuchając teorii Olivera. Halo, dlatego Irytek nie mógłby prześladować jej za niewinność? Zwłaszcza ostatnio, kiedy klątwy szalały w powietrzu i Oliver sam czuł jej skutki. Gdyby to nie z jego ust padły te słowa, na pewno by ją zdenerwowały, a tak tylko odrobinę obruszyły, ale nie dała zbyt długo tego po sobie poznać. - Niektórzy są po prostu wredni bez powodu, Ollie. Wątpie, żeby Irytkiem dało się sterować, skoro nawet dorośli czarodzieje nie mają nad nim kontroli - pokręciła głową, uznając, że chłopak niekoniecznie powiedział to chcąc sugerować, że to jej wina, co jego rozmyślania wykminiły z naiwności i z tego dziwnego wyobrażenia o świecie, w którym wszystko ma jakąś przyczynę, a nikt nie jest po prostu złośliwy. W sumie Baby rozumiała jego odpowiedź, bo sama polubiła większość przedmiotów. Miała swoich faworytów, ale to nie było łatwe do wybrania - chyba jeszcze było tez za wcześnie na ostateczny osąd. - Rozumiem, też podoba mi się większość. Ale chyba uzdrawianie póki co mnie ujęło. No, i opieka, ale to było dość oczywiste - zauważyła, bo chyba oboje się spodziewali, że Baby odnajdzie się na onms. Uśmiechnęła się, słuchając o jego zainteresowaniu eliksirami i zielarstwem. To faktycznie było dobre połączenie. Wiedziała zresztą, że Ollie poradzi sobie z większością przedmiotów, akurat w jego zaangażowanie nigdy nie wątpiła. Powoli wykańczała dynie, a raczej jej krztałt i wyciętą buźkę, którą na początku zrobiła bardziej śmieszną niż straszną i teraz starała się poprawić ten błąd. - To super, może będziesz kiedyś mistrzem eliksirów. Planujesz coś uwarzyć poza zajęciami?
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Wygiął brwi w niemym zmartwieniu, bo choć nie zgadzał się z siostrą, to wyczuł w jej tonie tę nutę, z którą nie warto było się sprzeciwiać. Wierzył całym sercem, że nikt ani nic nie może być tak po prostu złe, ale wiedział, że zło bardzo łatwo namnożyć. Musiał tak myśleć, by usprawiedliwiać każde zachowanie Baby, z którego moralnością się nie zgadzał, bo przecież wiedział, że jej serce jest dobre i czyste do granic możliwości, a każde mniej szlachetne zachowanie jest jedynie odbiciem tego zła, które spotkało ją samą. - Jeśli się da, to na pewno Ty dałabyś radę. Nawet jeśli jeszcze nie teraz, to jakoś w przyszłości... Mogłabyś odkryć jakiś nowy sposób erzogzystowania duchów czy coś - zapewnił całkiem poważnie, posyłając siostrze spojrzenie pełne wiary i determinacji, jakby miał jakiekolwiek pojęcie o egzorcyzmach i niematerialności duszy. - Właściwie... Właściwie to już coś uwarzyłem. Jeszcze przed pierwszą lekcją z profesor Dear - przyznał, do tej pory wciąż czekając na odpowiedni moment, by podzielić się tą informacją z Baby, a jednak zapytany przez siostrę niemal bezpośrednio nie potrafił ukryć przed nią tej informacji. - Razem z Caesarem uwarzyliśmy taki śmieszny eliksir, który poprawia Ci humor. Podobno ma się po nim straszną ochotę tańczyć i śpiewać, ale tak serio, to jeszcze nie wiem czy zrobiliśmy to dobrze, bo nadal go nie wypróbowaliśmy - dodał szybko, nie odrywając spojrzenia od ostatniego wykrawanego na dyni kwiatka, a jednak z emocji i tak pozwalając płatkom na przybranie kolosalnie odmiennych rozmiarów od reszty. - Czekamy na odpowiednią okazję i myśleliśmy by go wypić przed jakąś nudną albo straszną lekcją... - przyznał, czując, że ten pomysł musi jeszcze w nim dojrzeć, bo wciąż nie czuł się gotowy na podjęcie takiego ryzyka. Zamilkł na chwilę, dając zmartwić się tym w jaki sposób powstrzymać ma kwiatki przed wypadaniem z dyni i w końcu wpadł na jeden pomysł, który zadziałać może zarówno losowo (gdy zaklęcie straci swoją moc) jak i na zawołanie (gdy wyceluje się w stronę dyni zwykłym Finite). - Ej, skoro dostajemy już kieszonkowe, a Tobie naprawdę dobrze idzie z z Opieką, to myślałaś o tym, by kupić sobie jakieś zwierzę? - podpytał, obracając swoją dynię do góry nogami, by przy wykrojonym otworze zamienić kilka dłuższych łodyg kwietnych w kamień, nawet jeśli wymagało to od niego kilkukrotnego podejścia do każdego "Duro" z osobna.
Nie sądziła, że tyle energii poświęci w tej szkole na nauke o duchach, ale widocznie takie było jej przeznaczenie, skoro los nie pozostawił jej żadnego wyboru. Kiwnęła więc głową, na słowa Olivera, doceniając jego entuzjazm i mając nadzieje, że faktycznie jakoś pozbędzie się irytującego stworzenia. - Brzmi fajnie, tylko nie wiem czy testowanie na sobie eliksiru, którego nie jesteś pewien to dobry pomysł - zauważyła, nie chcąc, żeby Oliver przypadkiem zrobił sobie jakąś krzywdę. Z drugiej strony, co takiego mógłby tam dodać? Raczej nie było to aż takie niebezpieczne. - No ale jak przestrzegaliście przepisu to spoko. Tylko w życiu mi go nie dawaj, tym bardziej, jeśli dobrze działa - zauważyła, bo to zdecydowanie nie był efekt, którego Baby pragnęła. To właściwie był jeden z gorszych eliksirów, jakie ktoś mół jej podać. - Myślałam - przyznała, bo oczywiście - bardzo chciałaby jakieś zwierze, ale z drugiej strony, wydawało jej się to nierozsądne wydawanie pieniędzy. W końcu mieli jakieś kieszonkowe, jakieś zabezpieczenie i prawdę mówiąc (zwłaszcza wiedząc, że Olive przechula swoje) wolałaby zatrzymać jego znaczną część na wszelki wypadek. Co, jakby w wakacje nie mogli wrócić do swojego domu dziecka? Wiedziała, że ich rodzice zastępczy są nieprzewidywalni i wolała mieć alternatywę. Pieniądze dawały sporo. - Ale jeszcze z tym poczekam, nie mogę się zdecydować jakie - skłamała, nie chcąc zrzucać na niego tych rozmyśleń i rozkojarzona tą rozmową, nawet nie zauważyła jak Irytek podleciał i zabrał jej dynie. Westchnęła z irytacją, ciesząc się, że przynajmniej nie rozbił jej na jej głowie. - Dobra, spróbuje go złapać, a ty kończ swoją. Widzimy się później - uśmiechnęła się do brata, po to żeby zaraz przesłać wściekłe spojrzenie odlatującemu Irytkowi.
/zt
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Nie potrafię wysiedzieć w zamku, wszystko we mnie krzyczy i pcha mnie do słońca, do świeżego powietrza, do wiatru hulającego między lokami. Chcę hulać razem z nim, tańczyć tak, jak mi zagra. Ledwo jestem w stanie wysiedzieć na zajęciach, na eliksirach potupuję nerwowo nogą, odliczając minuty do końca i oczywiście kompletnie partaczę swoją miksturę, tworząc wyjątkowo smrodliwą breję. Nie przejmuję się tym, z uśmiechem przyjmuję Trolla, odwracam się na pięcie i pędzę przez korytarz, ledwie powstrzymując się od biegu. Zahaczywszy o dormitorium, zabieram ze sobą koc (właściwie narzutę z łóżka), kilka czekoladowych żab, które upycham do kieszeni i intensywnie żółte ukulele, i wychodzę, właściwie bez żadnego planu. Plan napotykam mniej-więcej w połowie drogi na błonia; wraz z ciepłym uśmiechem rozlewa się w mojej głowie dziesiątkami różnych możliwości. — Porywam Cię — oznajmiam Ashowi z grobową miną i uśmiecham się do jego rozmówcy, kimkolwiek jest. Wciąż nie znam tu tak wielu osób... Łapię go za rękę, delikatnie za sobą ciągnąc i puszczam, kiedy tylko czuję, że za mną podąża. Na skórze jeszcze przez moment czuję ciepłe mrowienie znikającej obecności, ogarnia mnie delikatne poczucie samotności, ale mija, kiedy tylko czuję na twarzy pierwsze promienie słońca. Dopiero wtedy się uspokajam, zwalniam, właściwie przystaję na moment, zamykam oczy i wystawiam nos w stronę źródła ciepła, oddychając głęboko. — Przepraszam, znalazłem Cię tak nagle, że to musiało być przeznaczenie. Mam nadzieję, że nie przerwałem Ci nic ważnego — uśmiecham się nieznacznie, odgarniam z twarzy pojedyncze loki opuszczone na nią przez podmuchy wiatru i w końcu na niego patrzę, prosto w oczy, chyba pierwszy raz od tamtej imprezy. To dawno, długo. Uświadamiam sobie, że tęskniłem za jego gadaniną, za głupimi piegami, durnymi spódniczkami, idiotycznymi ogonami. Za wszystkimi szczegółami, które z nim kojarzyłem. Nagle zaczynam czuć się jak kretyn – po pierwsze dlatego, że przez tyle czasu unikałem jego spojrzenia, po drugie, że nawet nie zapytałem go o zgodę. Kto tak niby robi? Na krótką chwilę opuszczam czekoladowe tęczówki, ale zaraz unoszę je znowu. — To znaczy... pójdziesz ze mną, prawda? Nie cierpię siedzieć sam, a jest taka ładna pogoda i... i ostatnio ciągle jestem sam. Mam czekoladowe żaby. — Tracę wiarę w siebie na tyle, że uciekam się do przekupstwa i kiedy tylko słyszę swoje słowa, wybucham śmiechem, tak głupio i żałośnie brzmi to wszystko. Odchrząkuję i odzyskuję nieco rezonu. Zdobywam się nawet na uśmiech — No i jesteś już bliżej niż dalej, jeśli to wszystko przed chwilą cię nie przekonało.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Nie do końca wiedział co ma robić z wolnym czasem, gdy Raffaello trafiały się popołudniowe zmiany w bibliotece, do której teraz nie czuł takiego zaproszenia, jakie miał wcześniej. Wiedział, że od czasu pamiętnej imprezy urodzinowej coś się zmieniło, a jednak nie do końca potrafił ramy tego czegoś określić, bo przecież poza głupim unikaniem się na terenach szkolnych wszystko między nimi pozostało bez zmian. Jednak nawet jeśli wieczory pozostały takie same, to dni szkolne obrzydły mu do reszty, gdy stracił nie tylko przyjaźń Mererid, ale i część swojej bezczelności, którą normalne radził sobie z oceniającymi spojrzeniami - teraz mając wrażenie, że przez wzgląd na Raffaello powinien hamować się od nakręcania całej tej sytuacji, bo choć nie przejmował się zbytnio własną reputacją, to jednak wiedział jak mocno Raffaello przeżywał wydanie ich sekretu. Z silnym postanowieniem poprawy swojej społecznej sytuacji zagadał do znajomej Gryfonki, swobodnym small talkiem naprowadzając ją na to, że powinni podzielić się wynikami pracy domowej z ONMS, z której niby dobry był w Australii, tutaj jednak ledwo będąc w stanie zapracować na zaliczenie. I był przekonany, że idzie mu naprawdę nieźle, bo i rozmowa nie nudziło go tak bardzo, a jednak wystarczyło rozciągnąć przed nim wizję ciekawszej opcji, a już uśmiechał się szeroko, dając porwać się w stronę nieznanego sobie planu. Pomachał dziewczynie na pożegnanie i zaraz zaczął ciekawsko przyglądać się dobytkowi niesionemu przez Puchona, chichrając się cicho samemu do siebie w próbie nie zniszczenia wszystkiego prostym pytaniem, na które odpowiedź bezpowrotnie przegnałaby skrytą w niewiedzy ekscytację. Odezwanie się korciło go tym mocniej, gdy nagle zatrzymali się w cieple słonecznych promieni, a jednak milczał, przyglądając się zamkniętym oczom i skierowanej ku słońcu twarzy, by zaraz wykręcić w ten sam sposób własną, próbując wczuć się w to, jak łaskoczące uczucie pozostawiały promienie tańczące mu po piegach. - Podoba mi się, jak przejmujesz inicjatywę - zapewnił go, rozbawiony tym, że mógł powtórzyć swoją wypowiedź sprzed kilku tygodni, a jednak sam jeszcze przez chwilę nie otwierał oczu, by w końcu robiąc to móc wpaść wprost w ciemne spojrzenie. - Też mam wrażenie, że ciągle jestem sam - przyznał nieco ciszej, chętnie kryjąc to wyznanie wśród śmiechu, nawet jeśli nie swojego własnego. - Ale towarzystwo czekoladowych żab to zdecydowanie nie samotność - wytknął mu, szturchając go przyjaźnie łokciem, a więc i przybrudzoną farbami szatą, którą zaraz pospiesznie zdejmował, gdy tylko ruszył przed siebie na znak, że nawet jeśli nie wie gdzie, to wystarcza mu świadomość z kim. - To czemu właściwie tutaj jesteś? - podpytał, okręcając się, by iść tyłem, nie dając zrazić się drobnym niestabilnościom kroków, które raz po raz ślizgały się na wilgotniejszym skrawku ziemi, bo i zbyt przejęty był wygodnym przyglądaniem się Viniemu, nie musząc jednocześnie co chwilę wykręcać samej swojej głowy. - W sensie w Hogwarcie, skoro Ci tu tak samotnie. Co Cię tutaj trzyma?
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Udaje mu się mnie zaskoczyć; nigdy podejrzewałbym go o samotność, zawsze jest taki wesoły i rozgadany, w otoczeniu innych ludzi ilekroć się na niego natykam. Zaskoczenie zmieszane z zainteresowaniem prawdopodobnie odbija się na mojej twarzy i w oczach kiedy przestaję nerwowo chichotać, dobrze wiem, że zawsze widać po mnie każdą myśl przebiegającą mi przez głowę. Chcę coś powiedzieć, ale ostatecznie rozchylam lekko wargi i zamykam je z powrotem, uświadamiając sobie, jakie to głupie z mojej strony - oceniać go po pozorach. A jak niby jest ze mną? Wyglądam na samotnego? Na pewno nie na pierwszy rzut oka. Desperacko szukam sobie znajomych i zazwyczaj udaje mi się ich znaleźć, ale krótkotrwale i niestety bez większych fajerwerków. Też jestem wesoły, paplam jak gdyby nigdy nic, przygrywam na ukulele lub gitarze i sprawiam wrażenie szczęśliwego. W rzeczywistości wcale nie czuję się szczęśliwy, mam tylko (i aż) Augusta, i żyję w strachu, że stracę również jego przyjaźń, tak jak wszystkie inne do tej pory. Uśmiecham się nieznacznie na komentarz dotyczący żab i odkrywam, że jednym zdaniem udało mu się poprawić mi humor. Który to już raz na przestrzeni naszej krótkiej znajomości? Jego pytanie wyrywa mnie z zamyślenia, odpowiadam na nie zaskoczonym, pełnym niezrozumienia „hmm?”, a potem pospiesznym „och” i kończę swoją wypowiedź znacznie gwałtowniejszym „uważaj!” i złapaniem jego przedramienia, żeby zatrzymać ten spacer i przepuścić rudowłosą, rozpędzoną jak kula armatnia pierwszoroczną. — Widocznie po to, żeby utrzymywać cię w jednym kawałku — uśmiecham się szeroko i kręcę lekko głową. Sam prosi się o katastrofę. — Muszę skończyć studia, żeby móc ruszyć dalej, teraz to właściwie jedyny powód. Jeśli mam być szczery, to kiepsko mi idzie — uśmiech nieco kwaśnieje, ale nie tak znowu bardzo. Jestem nieco zły na siebie za tę dwuletnią przerwę. Docieramy na miejsce, więc wciskam mu w ręce instrument, a sam z ulgą pozbywam się ciężaru grubej narzuty, którą rozkładam na usianej kwiatami łące. Mamy szczęście, że jest tutaj raczej sucho, musimy znajdować się na jakimś pagórku. Odbieram swoją własność z rąk Gryfona, siadam po turecku na żółtym kocu i odruchowo zaczynam stroić ukulele, by było zdatne do gry. Dość szybko podnoszę jednak na niego wzrok, bo uświadamiam sobie, że tak naprawdę wcale mu nie odpowiedziałem. — No… bo jestem dwa lata do tyłu, wiesz o tym, nie? — Z jakiegoś powodu jestem przekonany, że Ashley jest tego doskonale świadomy i zapominam, że tak naprawdę to nigdy mu o tym nie mówiłem, więc i skąd niby miałby o tym wiedzieć? Ciszę po ostatnim słowie wypełniają fałszywe dźwięki, które usiłuję naprawić, posługując się wyłącznie słuchem – niestety ze średnim efektem.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Otworzył szerzej oczy, nie tyle w reakcji na ostrzeżenie, co na ten błysk widoczny w puchońskim oku, zaraz już uśmiechając się szerzej przy przyjemnie stabilnym uścisku na przedramieniu i dostrzeżeniu dość niegroźnego zagrożenia. - Powodzenia - wyrzucił z siebie w mimowolnym rozbawieniu, zanim nie spoważniał przy wspomnieniu studiów, które nie tylko wciąż piekielnie go stresowały, ale teraz też, w kontekście do Viniego dezorientowały. Nieco wyciszony swoim zamyśleniem przyjąłby więc teraz do rąk wszystko, co tylko Puchon chciałby mu włożyć i ocknął się dopiero w nagłej pustce, powolnie rozluźniając ściągnięte w niezrozumieniu brwi. Odruchowo ściągnął z nóg czerwone trampki i rozłożył się na żółtym kocu, od razu przeciągając się na nim niczym leniwe kocię, powolnie zaczynając już rozglądać się za obiecanymi czekoladowymi żabami, zanim nie dał zwabić się podjętym znów tematem, na chwilę lokując brunatne spojrzenie na tym najbardziej czarującym z Marlowych pieprzyków. - Nie, nie jestem - zaprzeczył, na chwilę skacząc spojrzeniem w bok, by zaraz znów spojrzeć na Puchona z dołu, podrywając się w końcu do siadu. - I nie rozumiem dlaczego musisz mieć studia, by ruszyć dalej. Wcale byś nie musiał chyba. W sensie to nie jest chyba aż takie ważne i zawsze możesz zrobić jakieś kursy... - pociągnął, w gruncie rzeczy bardzo samolubnie, bo i przecież myślał o swojej własnej sytuacji i tym, co właściwie ma ze sobą zrobić po zakończeniu roku, nie czując się jednak gotowym do tak personalnych zwierzeń. - Nie musisz mieć wszystkiego aż tak poukładane - mruknął cicho, próbując przekonać samego siebie, gdy przysuwał się już bliżej, by sięgnąć dłonią do kluczy ukulele, ruchem głowy raz po raz zachęcając Viniego, by sprawdził brzmienie poszczególnych strun. - To ile właściwie masz lat, staruszku?
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Naprawdę wierzę, że mi się to uda, to utrzymywanie go w jednym kawałku, choćby był największym na świecie magnesem na wszelkiego rodzaju katastrofy. Jeśli coś w życiu potrafię, to dbać o ludzi, na których mi zależy. Nie wiem, w jakim stopniu zależy mi na Ashu, nie znam go wcale zbyt dobrze, ale rozmawia nam się tak łatwo, że zaczynam czuć się za niego odpowiedzialny. Już zacząłem, sam nawet nie wiem kiedy. Widzę, że moje słowa budzą w nim silniejsze emocje, niż się spodziewałem, widzę w nim coś na kształt buntu, tak jakby z jakiegoś powodu w ogóle mu się nie spodobały. Początkowo myślę sobie, że może źle odebrał moje słowa i myśli, że przesadzam. Ludzie z jakiegoś powodu bardzo często przypisują mi brak pewności siebie, a jeszcze częściej – fałszywą skromność i obie te cechy nie mają ze mną nic wspólnego. W każdym razie kiedy już szczerze mówię, że coś mi nie wychodzi, zwykle spotykam się z dziwną potrzebą przekonania mnie, że jest inaczej. W głowie układam już odpowiedź na słowa, których się spodziewam, a tymczasem Ash kompletnie mnie zaskakuje. Tym razem to ja ściągam brwi, nie ze złości, a w kompletnym braku zrozumienia, ale zaraz łagodnieję. — No wiesz, to zależy — zaczynam wymijająco i pozwalam, żeby przerwał mi fałszywy dźwięk instrumentu, który zaraz naprawiam — gdybym nie miał konkretnych planów, już dawno by mnie tutaj nie było. Ale chcę uzdrawiać, naprawdę bardzo chcę, a pracę w szpitalu bez skończonych studiów dostanę co najwyżej na recepcji. Po prostu... — po raz kolejny szarpię za strunę i pomrukuję coś z niezadowoleniem, ale zanim dokręcam klucz, podnoszę wzrok na Ashleya — dlaczego tak bardzo próbujesz mnie przekonać? — minę mam prawdopodobnie zdziwioną, bo i nie spodziewam się tych słów wychodzących spomiędzy moich ust. Miałem na myśli coś kompletnie innego. Unoszę kąciki ust w łagodnym uśmiechu i nagle przypominam sobie o żabach wepchniętych do torby. Na Merlina, moje myśli pędzą dziś w bardzo wielu kierunkach jednocześnie. Wręczam mu jedną z nich, swojej natomiast jeszcze nie dotykam, bo nie chcę upaprać ukulele czekoladą, zbyt dobrze świadom, jak trudno jest to potem doczyścić. — Chodzi mi o to, że są zawody, gdzie nie da się tego przeskoczyć. Myślałem, że może uda mi się zrezygnować z tego pomysłu i pójść w coś łatwiejszego, ale serce nie sługa — śmieję się dźwięcznie (znacznie bardziej niż rozstrojony instrument) i delikatnie szarpię za strunę po jego wsparciu, wydobywając z niej idealne brzmienie i choć nic nie mówię, zerkam na niego z zaciekawieniem. — Hmm... — mrużę oczy w odpowiedzi na jego pytanie — To tajna informacja. Moglibyśmy zagrać w gierkę ile lat byś mi dał, ale za często muszę legitymować się przy kupowaniu alkoholu, żeby nie wiedzieć, że maks szesnaście — prycham z rozbawieniem, jestem doskonale świadom, że wyglądam, jakbym nie był starszy, a wręcz przyszedł tu o jakieś dwa lata za wcześnie. — Tajemnica za tajemnicę — postanawiam w końcu i sięgam do żółto-czarnego krawatu, żeby poluźnić jego węzeł.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kiedy tylko usłyszał od skrzatów, że część łupduków wydostała się spod ich opieki, zaoferował, że wraz ze studentami pomoże je złapać. Uznał, że to może być świetna okazja dla członków Stowarzyszenia Miłośników Przyrody do tego, żeby nie tylko wykazali się swoją znajomością na temat magicznych stworzeń, ale również zdolnościami zdecydowanie bardziej przyziemnymi. Powiadomił o swoim pomyśle Irvette, później zaś namierzyli miejsce, w które na błoniach zbiegły łupduki i powiadomiwszy o spotkaniu wszystkich członków koła naukowego, czekali na nich w wyznaczonym miejscu, przyglądając się przy okazji magicznym kurom, które zdawały się za nic mieć ich obecność. - Musimy je wszystkie złapać, a później odnieść do skrzatów, żeby mogły się nimi znowu zająć. Poza tym musimy naprawić wyrządzone przez nie szkody, bo jak widzicie, mamy tutaj całkiem piękne pobojowisko - powiedział, kiedy już przywitał się ze wszystkimi przybyłymi, mając nadzieję, że praca pójdzie im teraz sprawnie i bez większych problemów. On sam niestety nadal niedowidział i czasami wydawało mu się, że ktoś się za nim czaił, więc nie zamierzał brać udziału w tym szalonym pościgu, przynajmniej tak długo, jak długo nie będzie to konieczne, bo oczywiście, mogły zdarzyć się rzeczy, jakich nie przewidywali, a wtedy po prostu musieli szybko reagować.
Mechanika
Polana, na której się spotykacie, wygląda jak pobojowisko. Zupełnie, jakby zabawę urządziły sobie tutaj jakieś wielkie krety, czy coś podobnego, pełno tutaj tuneli i innych wykopków, a na dokładkę dookoła znajduje się pełno zielonych piór i innych śladów świadczących o tym, że łupduki faktycznie gdzieś tutaj się kręcą. To zaś oznacza tylko jedno: okolica musi być pełna smakowitych kąsków, którymi te magiczne kury się żywią, więc wywabienie ich z kryjówek, w jakich siedzą, nie będzie wcale takie proste, jak mogłoby się to wydawać. Jak zatem łapiecie rozbiegane kurczaki?
1. Każdy z was rzuca kością literową, żeby przekonać się, jaki obowiązuje was scenariusz. 2. Za każde 10 punktów z ONMS możecie wybrać sobie wyższą kość (o jeden); czyli przykładowo wypada ci F, ale masz 20 punktów z ONMS, więc możesz wybrać G (za 10 punktów z ONMS) albo H (za 20 punktów z ONMS). 3. Łupduki pakujecie do klatek, które stoją z boku polany, żeby później móc przenieść je do skrzatów, które się nimi zajmują. 4. Termin pisania: 20 września do wieczora. 5. Jeśli macie ochotę, możecie poprosić o pomoc w łapaniu łupduka.
Scenariusze:
A jak alarm przeciwlotniczy. Nie ciesz się, że udało się od razu złapać łupduka, bo tak naprawdę nie ma z czego! Kiedy tylko udaje ci się ta sztuka, trzecia głowa kury zaczyna wydawać z siebie przerażająco głośne dźwięki alarmu przeciwlotniczego, mniej więcej w okolicach twojego ucha. Przez kolejny wątek niedosłyszysz. B jak brawo. Jakimś cudem udaje ci się schwytać łupduka i nie doświadczyć żadnych nieprzyjemnych skutków, wręcz przeciwnie, stworzenie z prawdziwą przyjemnością rozsiada się w twoich ramionach, jakby dochodząc do wniosku, że jesteś bardzo przyjazną grzędą. C jak ciuchcia. Próbując złapać łupduka, doprowadzasz do tego, że jego druga głowa zaczyna wydawać z siebie dźwięki przypominające przejeżdżający pociąg. To wcale nie pomaga ci w twoich działaniach i polujesz na stworzenie dość długo, nie będąc do końca w stanie go zlokalizować. D jak dary. Łupduk, na którego postanowiłeś zapolować, okazuje się dość leniwy. Mówiąc dokładniej, znajdujesz go śpiącego za najbliższym krzakiem, a kiedy postanawiasz go złapać, zostawia po sobie kilka kolorowych piór i ziaren. E jak energicznie. Dokładnie tak idzie ci przechwytywanie magicznej kury, która chyba jest zbyt zdezorientowana tym, co się dzieje, żeby w ogóle zaprotestować i uznać, że wcale nie ma ochoty na to, żeby wylądować w przyniesionej przez ciebie klatce. F jak fuj. Nie musisz się długo zastanawiać, żeby odkryć, na czym dokładnie się poślizgnąłeś i dlaczego wylądowałeś na szlachetnych pośladkach, przy okazji dość mocno się brudząc. Gdyby tego było mało, łupduk rozkłada skrzydła i kryje się gdzieś pomiędzy krzakami, z których musisz go teraz wyciągnąć. G jak głębokie rany. Przyznaj się, nie masz daru obchodzenia się ze zwierzętami, a kurczaki widziałeś jedynie w książkach dla małych dzieci? Chwytasz łupduka bardzo nieumiejętnie, a ten broniąc się, zaczyna cię dziobać i drapać pazurami po rękach, uznając, że najwyraźniej właśnie złapałeś go z nadzieją przerobienia na rosół. Może powinieneś wybrać się do skrzydła szpitalnego i upewnić, że nic ci nie grozi? H jak hamulec. Łupduk, który uciekał przed tobą niczym spłoszona kura, bo przecież ostatecznie tym właśnie jest, zatrzymał się nieoczekiwanie i odwrócił się w twoja stronę. Wszystko jednak wskazuje na to, że nic nie może być takie piękne, jak się wydaje, bo nagle stworzenie zaczyna wydawać z siebie dźwięki klaksonu samochodowego i rusza w pościg za tobą. Jak zamierzasz je złapać? I jak irytacja. Gdzie właściwie podział się ten łupduk? Przed chwilą jeszcze tutaj był, widziałeś doskonale jego ogon, a teraz zieje przed tobą tylko jakaś dziura, w którą z całą pewnością możesz wpaść, chociaż raczej nie zrobisz sobie zbyt wielkiej krzywdy. Musisz jednak wyciągnąć łupduka z tunelu, w którym właśnie utknął, szukając pożywienia. J jak jajko. Łupduk jest najwyraźniej za bardzo przestraszony twoją obecnością i biega jak szalony, nie pozwalając ci się w ogóle dotknąć. Kiedy w końcu ci się to udaje, czy to za pomocą własnych rąk, czy zaklęcia, kura nieoczekiwanie znosi jajko. Dorzuć k6, gdzie parzyste oznacza, że jajko się stłukło, a nieparzyste oznacza, że właśnie wszedłeś w posiadanie halucynogennego jaja – może powinieneś je schować?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Scenariusz:I + jeden w górę za pkt = J, 6 - zbite jajo Kuferek:27
Szczerze nie spodziewał się że nagle zostanie zwołane zebranie kółka miłośników przyrody, do których Drake należał. Nawet jeśli większą rękę miał do zwierząt niż roślin. Na szczęście dziś mieli zająć się tymi pierwszymi w postaci magicznych, trzygłowych kurczaków. Dobra, może nie aż takie szczęście bo hałas jaki te potrafiły z siebie wydać, kiedy znajdowały się w całej grupce prawdopodobnie mógłby ogłuszyć nawet takie bydle jak troll górski. Osobiście miał nadzieję że pójdzie im z nimi w miarę szybko bo nie miał zamiaru ogłuchnąć. Będąc już na miejscu przywitał się z Rudą i Profesorem Walshem i wysłuchał ich krótkich instrukcji odnośnie łapania zbiegłych ptaków. Później będzie ich czekać sprzątanie po nich, więc miał nadzieję że te nie narobią zbyt wielkich szkód. Chociaż z tego co wie najgorsze co mogły zrobić to wykopanie sieci tuneli za pomocą ich naturalnego zaklęcia żłobiącego. Do roboty zabrał się wraz z innymi i pierwszą rzeczą którą zrobił to ruszenie w kierunku najbliższego kurczaka. Ten natomiast na widok gryfona zaczął spierdalać jak szalony wydając przy okazji swoje odgłosy. Gonienie szybko mu się znudziło, więc wyjął różdżkę i zaczął robić to co robił najlepiej. Pierwszą rzeczą którą zrobił było rzucenie zaklęcia które pozwoliłoby mu dogonić kurczaka. No może nie dokłanie jemu, a temu co miał stworzyć. - Lupus Palus - Po stworzeniu sztucznego wilka nakazał mu gonić nieszczęsnego łupduka i zagonić go do zaczajonego Drake'a. O dziwo kurczak zaczął spierdalać jeszcze szybciej kiedy zaczął go gonić wilk. A myślał że wcześniej już biegł na pełnej prędkości. Kiedy tylko ten znalazł się w zasięgu, wilkołak szybko rzucił w jego kierunku Obrisa, którym na szczęście trafił. Podszedł do zwierzaka, który na widok jego i wilka dosłownie zniósł jajo ze strachu, które natychmiast się rozbiło po uderzeniu w ziemię. Naturalnie pozbył się go za pomocą zaklęcia Evanesco, bo z tego co pamiętał było halucynogenne tylko nie był pewien czy samo spożycie go tak działało, czy może wydzielało też jakiś rodzaj oparów. Tak czy inaczej ostrożnie wziął magikura w ręce i ruszył umieścić go w klatce.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor nie mógł siedzieć w szkole, bo cały czas miał myśli zaprzątnięte tym co aktualnie się stało w wakacje przez jego głupotę. Fakt, było może już trochę późno, ale nie wiedział akurat czemu tutaj przyszedł, ale po prostu tu go zaprowadziły jego nogi. Nie było jakiegoś szczególnego powodu no może opiekun zobaczy że się Puchon stara i robi postępy. Dawno nie był na jakim kolwiek kółku znał się trochę na magicznych zwierzętach, ale czasami lubił o nich posłuchać, pooglądać je nabrać nowych doświadczeń. Zganił się w myślach. Rozejrzał się dookoła, kiedy zobaczy rozkopaną polanę od razu skierował się w tamtą stronę. Jako że było pusto, jakieś tunele nory co to jest? Jednak po chwili Łupduk, uciekł rudzielcowi z przed nosa niczym spłoszona kura, a no tak tym jest Nie minęło kilka minut a zwierzę zatrzymało się nieoczekiwanie i odwrócił się w Wiktora stronę Nie wszystko bywa ładne piękne jak się mogło Krawczykowi zdawać zwierzątko zaczynało wydawać z siebie dziwne dźwięki klaksonu samochodowego które biegnie w stronę chłopaka. Hmm..dalej myśląc...Jak je złapać? może zwabię je okruszkami chleba zaczął nawoływać zwierzaki cip cip taś taś jakos tak nie bardzo wiedział jak ale pomysł się liczy i efekt.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie mogła nie pojawić się na spotkaniu, koła, którego była przewodniczącą. Co prawda w zeszłym roku nieco zaniedbała związane z tym obowiązki, ale teraz miała zupełnie inną motywację do działania i zdecydowanie inaczej ułożone priorytety. Ubrana idealnie w szkolny mundurek kuśtykała więc powoli na błonia, gdzie znajdował się już zielarz i kilku uczniów. -Dzień dobry. Przepraszam, za małe opóźnienie, ale wciąż nie jestem najbardziej mobilna. Posłała mężczyźnie uśmiech, po czym spróbowała zlokalizować uciekające zwierzęta, co wcale nie było takie proste, gdy było się w połowie ślepym. Irvette nie miała jednak zamiaru stać biernie z boku i przy pomocy zaklęć tropiących wyszukiwała śladów łapduków. Udało jej się jednego znaleźć, choć ten, gdy już dziewczyna miała nadzieję na to, że da się złapać, brutalnie i bezczelnie stanął przed nią, by gwałtownie zmienić kierunek spierdalania. -O nie. Tak się nie bawimy! - Powiedziała nieco podirytowana, po czym przy pomocy podstaw transmutacji zamieniła otaczające kurę rośliny w niewielką klatkę, która unieruchomiła zwierzę na tyle, by de Guise mogła je przejąć i zanieść na odpowiednie miejsce.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdy wszystkie łupduki zostały schwytane i odprowadzone do zagrody, przyszedł czas na uporanie się ze szkodami, jakie te trzygłowe kury wyrządziły podczas swojej szalonej ucieczki.
1. Rzucacie kością k100 żeby przekonać się, jaki obowiązuje was scenariusz. 2. Termin pisania: 30 września do wieczora. 3. Spóźnialskich wciąż zapraszamy!
1-20 Wpadacie w jeden z wydrążonych przez łupduki tuneli i nadziewacie się na uwięzionego tam rogatego ślimaka. Dorzućcie k6, gdzie wynik parzysty oznacza, że kolce przebiły się przez wasze ubranie i potrzebujecie pomocy medycznej, a wynik nieparzysty pozwala wam wyjść z tunelu bez uszczerbku na zdrowiu. 21-40 Trafiło wam się pobojowisko po ataku łupduków na panoszące się po okolicy chorbotki. Niestety trzygłowe kury widocznie zwyciężyły, a wy musicie posprzątać bałagan, jaki w wyniku polowania powstał. Jeśli wasza kość była mniejsza niż 34 widok i zapach roztaczający się w tym miejscu przyprawia was o mdłości, a wy do tej nieprzyjemnej mieszanki dorzucacie własne wymiociny. 41-60 Choć szło wam naprawdę dobrze, nie zauważyliście, że w jednym z wydrążonych tuneli zaklinował się ranny łupduk. Złamane skrzydełko nie pozwala mu samodzielnie wyczołgać się z jamy. Macie szansę zostać bohaterami w swoim zamku i uratować poszkodowanego jeśli posiadacie przynajmniej 15pkt. z ONMS. Jeśli nie, poproście Christophera o pomoc, bo przecież nie zostawicie biednej kurki na pastwę losu! 61-80 Biegające ku wolności łupduki stratowały dość pokaźną kolonię złotoustych prawdziwków. Musicie odratować grzyby, co udaje wam się, jeśli wynik waszej kostki wynosił więcej niż 70. W tym wypadku możecie także skubnąć jednego grzybka dla siebie. By sprawdzić, czy kradzież wam się udała, dorzućcie k6, gdzie wynik 4-6 oznacza sukces. 81-100 Niestety zwierzaki stratowały rosnące niedaleko krzewy jeżyn. Jeśli chcecie mieć przepyszne owoce na przyszłe lato, czy też wartościowe składniki eliksirów, albo po prostu nie chcecie by praca Christophera poszła na marne, wypadałoby coś na ten problem poradzić. Przekopanie i przesadzenie jeżyn jest banalnie proste dla każdego, kto ma przynajmniej 20pkt. z zielarstwa! w innym wypadku poproście kogoś o pomoc.
Całe szczęście zdecydowana większość magicznych kur została złapana i chyba nikt nie został przez to jakoś poważnie ranny. Co prawda nie było ich tu za wiele, ale dobrze że były tu osoby które się pofatygowały do pomocy. Sprzątanie zdecydowanie mogło być dużo bardziej nużącą i nieprzyjemną częścią nagonki na kurczaki, ale ktoś to musiał zrobić. I bynajmniej nie chodziło o woźną. Zakopywanie dołków szła mu całkiem sprawnie aż do momentu w którym pojawił się problem w postaci rannego łupduka, który utknął we własnym dołku. Nawet się nie zastanawiał czemu ten nie postanowił wykorzystać swojej umiejętności do odkopania się, ale może to dlatego że głowy kurczaka były ogłupione przez doskwierający mu ból? Zaklęciem żłobiącym powiększył nieco dziurę w której utknął magikur, a następnie wyciągnął go oglądając jego ranę. Nie była paskudna, więc kilka zaklęć uzdrawiających pozwoliło mu na uzdrowienie kurczaczka i wpakowanie go do apartamentu w postaci klatki.
Na naukę kolejnego zaklęcia, które sobie upatrzyłam przyszło mi czekać kilka dni. Musiałam złapać słoneczny dzień. Kiedy w końcu wstałam i stwierdziłam, że słońce wyjrzało zza chmur bez zastanowienia porwałam książkę i popędziłam z nią na dwór. Szybko okazało się jednak, że nie jest tak różowo jak wydawało się na początku – chmury przykryły słońce zanim doszłam do wrót i siąpił deszcz. Spojrzałam na horyzont. Dostrzegając tam czyste niebo nie traciłam nadziei i usiadłam na schodach nieopodal wyjścia. Czekając aż przestanie padać zaczęłam uczyć się teorii zaklęcia, które miałam zamiar się nauczyć. Wiedziałam już wcześniej, że Fallat osłania wzrok przed oślepieniem na kilka chwil niemniej jednak wiadomość, że ponawianie zaklęcia sprawia, że działa ono słabiej nieco mnie zaskoczyło. Czytając dalej zapoznałam się również z inkantacją i kilkakrotnie powtórzyłam ją pod nosem dla wprawy. Co prawda zaklęcie było na tyle proste, że dałabym radę rzucić je niewerbalnie jednak nauka będzie przebiegała znacznie szybciej jeśli będę stosowała inkantację. Następnym krokiem było jak zwykle trenowanie odpowiedniego ruchu różdżki. I tutaj ponownie napotkałam na trudności, chociaż było one stosunkowo niewielkie w porównaniu do innych czarów, które zdarzało mi się uczyć. Po zaledwie kilku minutach ćwiczeń ręka przyzwyczaiła się do ruchu różdżki i mogłam przystąpić do ostatniej fazy nauki czyli rzucenia całego w pełni użytecznego zaklęcia. Jednak musiałam z tym zaczekać aż przejdą chmury. Chociaż… Z drugiej strony mogłam spróbować – w końcu może odczuję jakąś zmianę bez samego patrzenia. Wyszłam na zewnątrz i stanęłam pod drzwiami tak, by portal drzwi osłaniał mnie przed siąpiącą wciąż mżawką. Wykonałam ruch ręką i rzuciłam zaklęcie. Nie poczułam żadnej zmiany. Czyżby nie było żadnych objawów wykonania zaklęcia? Nie czułabym się inaczej po poprawnie rzuconym zaklęciu? A może po prostu jak to często było zaklęcie nie zadziałało za pierwszym razem? Ponowiłam całą procedurę i rzuciłam zaklęcie jeszcze raz, potem jeszcze raz i jeszcze raz… Za każdym razem żadnej wskazówki, że zaklęcie podziałało. W końcu poddałam się – bez sensu ćwiczyć zaklęcie skoro nie można sprawdzić czy działa ono czy nie. Usiadłam więc i czekałam z niecierpliwością kiedy deszcze przestanie padać i będę mogła sprawdzić czy moje zaklęcie działa. Kiedy tylko tarcza słoneczna wyjrzała zza chmur wyszłam na błonia nie zważając na spadające jeszcze pojedyncze krople deszczu i błoto cmokające przy każdym moim kroku. Obróciłam się twarzą w stronę słońca i ponownie rzuciłam zaklęcie. Jak poprzednimi razami nic nie poczułam kiedy jednak spojrzałam na słońce okazało się, że mogę na nie popatrzeć przez kilka sekund zanim zaczęło mnie razić. Zaklęcie działało ale krótko. Pamiętając o zaleceniach z książki odczekałam kilka minut przed ponownym rzuceniem zaklęcia. Wydawało mi się, że tym razem mogę patrzeć nieco dłużej. Zostałam na błoniach trenując z odstępami kilkuminutowymi pomiędzy zaklęciami przez ponad godzinę. Dopiero po tym czasie stwierdziłam, że zaklęcie rzeczywiście działa znacznie dłużej niż na początku i zadowolona z efektu wróciłam do zamku na zasłużony odpoczynek.
z.t +
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Puchon w oddali zobaczył jak zwierzaki stratują rosnące niedaleko krzewy jeżyn. Jednak po kilku minutach wziął i przekopał po mugolsku, niby wydaje się proste no i jeszcze ładnie krzaki przesadził dalej gdzieś tam. - Zawsze coś - skomentował przynajmniej nic nie pójdzie na marne. Rozejrzał się po polanie, widząc jak reszta uczniów sobie radzi ze zwierzakami, może @Christopher Walsh doceni że przekopałem i będą z tego dobre owoce oby były. Tak jak umiał Rudzielec tak przekopał i przesadził krzaki teraz tylko czekać co dalej...
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Po gonitwie za łupdukami w końcu przyszedł czas zabrać się za wyrządzone przez nie szkody. Irvette z bólem patrzyła na stratowane przez trzygłowe kury rośliny, z których wiele tyle co miała okazję w pełni zakwitnąć. Nie miała zamiaru pozwolić, by na jej warcie błonia istniały w takim stanie. Dlatego też od razu wzięła się do roboty. Kopanie, czy zakopywanie dołów nie było czymś, co by uwielbiała, więc wzięła się za coś nieco bardziej wymagającego i zdecydowanie leżącego bliżej jej zainteresowań. Zobaczyła bowiem kolonię przepięknych, magicznych grzybów, które uległy zniszczeniu, a przecież na jesień można z nich byłoby zrobić naprawdę ogromny użytek. Uniosła więc różdżkę i od razu zabrała się do roboty. Najpierw, wyodrębniła te grzyby, które jeszcze dało się uratować, po czym zabrała się za ponowne, pewne osadzenie ich w ziemi. Gdy już miała pewność, że korzenie są odpowiednio zagnieżdżone, przy pomocy zaklęcia zaczęła naprawiać ponadrywane blaszki, przy okazji pozbywając się kilku zaplątanych w nie szkodników. Na sam koniec użyźniła i podlała glebę wokół, nim mogła uznać, że wykonała zadowalającą robotę.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie było ich zbyt wielu na spotkaniu i właściwie Christopher zaczął się poważnie zastanawiać nad tym, czy uczniowie w ogóle byli jeszcze zainteresowani podobnymi zajęciami. Nic im oczywiście nie wytykał, ale mimo wszystko musiał zgodzić się z Irvette, że najwyraźniej brać studencka nie czuła już tak wielkich chęci do tego, by brudzić się błotem albo robić coś podobnego. Pytaniem pozostawało, czy istniał sposób na to, żeby zmienić ich podejście do tego tematu, czy też pozostawało mu pogodzić się z myślą, że organizowane przez nich spotkania będą raczej bardzo, ale to bardzo kameralne. Myśl ta, zwłaszcza w jego obecnym stanie, nie należała do najprzyjemniejszych, ale też zielarz nie zamierzał szczególnie mocno rozpaczać, bo to nie doprowadziłoby do niczego dobrego. - Dobrze, powinniśmy zanieść je wszystkie do skrzatów, zanim zbroją coś nowego - powiedział, gdy udało im się już uporać z problemami, jakie wywołały magiczne kury i poprosił zebranych o pomoc z klatkami. On sam nadal miał problemy ze wzrokiem i nieustannie musiał mierzyć się z poczuciem bycia obserwowanym, miał zatem pewność, że jakiekolwiek próby brania na siebie wszystkiego, co się tutaj działo, nie skończyłyby się dobrze. Musiał uważać, jednocześnie powierzając o wiele więcej zadań swoim podopiecznym, wierząc w to, że im się to uda. W końcu nie mógł brać na siebie absolutnie wszystkiego, to również byłoby z jego strony niepoważne, skoro miał ich czegoś nauczyć. Niezależnie od wszystkiego, kiedy byli już gotowi, skierowali się we właściwą stronę, upewniając się, że magiczne stworzenia tym razem im nie uciekną i nie powstanie na błoniach albo w ich okolicach, jakiś dodatkowy problem, którego nie byliby do końca w stanie zrozumieć i z którym nie mogliby sobie w żaden sposób poradzić.
z.t dla wszystkich
______________________
After all these years you still don't know The things that make you