Obszerne pomieszczenie podzielone na boksy. Tu właśnie pracują Aurorzy. Na ścianach powywieszane są stare zdjęcia twarzy najniebezpieczniejszych poszukiwanych, rodzin lub ulubionych drużyn quidditcha. Każdy Auror ma swój oddzielny boks.
Czarnowłosy jegomość w nieco pomiętej marynarce oraz charakterystycznej białej koszulce przekroczył próg kwatery głównej powoli udając się w stronę swojego boksu. Nie potrafił zliczyć ile razy przechodził przez ten proces w swojej dotychczasowej karierze, ale teraz nie cieszyło go to jak dawniej. Czemu? Brakowało takich zagrożeń jak dawniej, kiedy każda akcja wiązała się z położeniem własnego życia na szali. Czy brakowało przestępstw? Oczywiście, że nie, ale brakowało wyzwań podczas ich rozwiązywania. Tego Precjuszowi Growlly brakowało najbardziej. Witając się z kolejnymi znanymi twarzami, a także młodymi wilkami w końcu dotarł do swojego boksu, gdzie opadł na krzesło i złapał jeden z pierwszych raportów leżących na stosiku. -Co za brednie... - mruknął lustrując zgłoszenie, które wyglądało jak żart. I do takiego czegoś miało by się przydzielać Aurora? Kiedy przeminęła świetność tego zawodu? Mężczyzna odrzucił raport z powrotem na stosik (rozsypując go przy tym) i potarł oczy. Tęsknił za wyzwaniem, a nadzieja na pojawienie się takowego opuszczała go z każdą chwilą. Widok ogromnej ilości Aurorów ślęczących za biurkami utwierdzał go w przekonaniu, że kiedy nadejdzie czas, jako jeden z nielicznych będzie gotów. -Pora przespać kolejny dzień.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była tak przejęta, że nie mogła sobie znaleźć miejsca przez cały ranek, krążąc bez sensu po mieszkaniu i zastanawiając się, czy to możliwe? Tak bardzo jej zależało, żeby Magyar ją przyjął, ale jednocześnie zupełnie w to nie wierzyła, zdając sobie sprawę, że jest za młoda, że Laszlo jej nie lubi, a fakt, że jej ojciec jest znanym aurorem wcale nie działa na jej korzyść, ale do tego zdążyła już przywyknąć. Stojąc przed lustrem i bez sensu czesząc włosy, zastanawiała się, czy w ostatniej chwili nie zostanie wyproszona za drzwi, bo jednak ni stąd ni zowąd pojawili się jacyś licencjonowani aurorzy i jednak nie jest potrzebna. Nie, nie było sensu się zamartwiać. Ubrała się rozsądnie, w dżinsy i czarny sweter, ani świętoszkowato, ani prowokacyjnie, poprawiła delikatny makijaż i wyszła przed swoją kamienicę, starając się skupić wyłącznie na teleportacji. Gdyby teraz przez zwykły brak koncentracji się rozszczepiła, Berys nie dałby jej żyć, a poza tym mogłaby zapomnieć o karierze aurora. Nigdy nie zdarzyło jej się nic przykrego w związku z teleportacją, ale nigdy też nie czuła takiej presji, nigdy nie ubiegała się o żadną pracę, szczególnie w takich okolicznościach. Na szczęście teleportacja przebiegła bez żadnych zakłóceń i już po chwili Isolde gnała na trzecie piętro Ministerstwa Magii, czując, że ma duszę na ramieniu, a nogi jak z waty, ale nie dając tego po sobie poznać. Spokojnie, Is, jesteś przecież mistrzynią samokontroli, prawda? Przez chwilę miała nadzieję, że wpadnie gdzieś na swojego ojca, ale potem z rozczarowaniem przypomniała sobie, że jako najbardziej doświadczony auror dostał jakąś misję i na pewno jeszcze nie wrócił. Stanęła przed drzwiami gabinetu Laszlo Magyara i zrobiła głęboki wdech, czując, że ręce ma lodowate z nerwów. No cóż, raz się żyje, prawda? Powiedział, że ją przyjmie, teraz to tylko formalność, ale... ale i tak musi zrobić dobre wrażenie. Zapukała do drzwi, starając się przybrać jak najbardziej neutralną minę, co zresztą jej się udało, bo panowanie nad emocjami zawsze było jej mocną stroną. Dopóki nie chodziło o romanse, ale na szczęście to spotkanie nie miało nic wspólnego z jej życiem uczuciowym. Choć czuła się jeszcze bardziej niepewnie na myśl, jak zareaguje Berys.
Wracałem właśnie z bardzo nudnego i równie magicznego spotkania z władzami ministerstwa. Obcowanie z czarodziejami tak bardzo mnie irytowało, jednak moja posada i wewnętrzna misja wymagała, żebym znosił te wszystkie "przyjemności". Na domiar tego wszystkiego władze kazały mi szukać osób na stanowiska aurorów, ponieważ mamy ich za mało. Ale ja się nie prosiłem o to wszystko, więc dlaczego miałbym wykonywać pracę, której nie chcę. Wręcz nienawidzę! A z tego co zobaczyłem idąc w stronę biura, czekała mnie rozmowa rekrutacyjna. Obiecałem, a raczej dostałem polecenie, żeby ową osobę zweryfikować i przygotować do zawodu aurora. Znów na usta cisnęło mi się gorzkie "dlaczego ja?" jednak byłem już zbyt blisko innych czarodziejów, więc się powstrzymałem z wypowiedzeniem tego na głos. Nie ukrywając mojego obecnego humoru podszedłem do drzwi gabinetu. - Panna Bloodworth jak mniemam? Zapraszam do gabinetu. - Powiedziałem kłaniając się lekko i otwierając drzwi bez różdżki. Mój gabinet był chyba najmniej magicznym miejscem w całym ministerstwie. W środku nic nie latało czy poruszało się samoistnie. Zero gazet, zdjęć czy innych obrazów, które żyły własnym życiem. Wszystko było mugolskie aż do bólu. Gabinet szefa aurorów... - Proszę się rozgościć. - Powiedziałem wskazując na krzesło przy biurku od strony drzwi. Zanim kobieta usiadła odsunąłem mebel, żeby jej pomóc. Od takie przyzwyczajenia ze świata mugolskiego. Kiedy zajęła miejsce ja zająłem swoje. Przygotowałem już sobie jej wszystkie papiery. Teraz leżały rozłożone przede mną a ja się nań wpatrywałem. - Więc chciałaby pani zostać aurorem? Jest pani świeżo po studiach? Czy po zakończeniu edukacji próbowała pani jakiegoś zajęcia? - Zapytałem żeby nie siedzieć w ciszy. Muszę ułożyć sobie przebieg rozmowy w głowie.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Odwróciła się lekko, słysząc jego głos i przywołała na usta uprzejmy uśmiech, mimo że wewnątrz cała się trzęsła z nerwów. No nic, kiedy przejdą już do sedna sprawy, na pewno będzie łatwiej, zawsze jest. Przytaknęła i podziękowała, gdy otworzył przed nią drzwi. Nie wyglądał na gentlemana, ale przecież nie należy sądzić po pozorach. Byli właściwie równego wzrostu, co trochę zakłopotało Isolde, ale nie dała tego po sobie poznać. Obrzuciła dyskretnym spojrzeniem gabinet, dziwiąc się w duchu, że wygląda tak... zwyczajnie. Prawie mugolsko. Żadnych ruchomych zdjęć z najbardziej poszukiwanymi przestępcami ani niczego, co sprawiłoby, że poczułaby się odrobinę pewniej. Starała się oddychać spokojnie i nie robić z siebie rozhisteryzowanej panienki. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy odsunął jej krzesło i usiadła na nim z gracją. Na widok swoich papierów poczuła nieprzyjemny dreszcz biegnący wzdłuż pleców. Nie miała się czego wstydzić, wzorowa uczennica i studentka, staż zakończony w miłej atmosferze... Zdawała sobie sprawę, że jest młoda, bardzo młoda i brakuje jej doświadczenia, ale gdzie miała je zdobyć? Przekładając dokumenty w Biurze Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników? Odepchnęła od siebie te myśli i przeniosła wzrok na twarz Magyara, który w końcu zaczął zadawać jej pytania. Przez jedną straszliwą chwilę miała wrażenie, że głos ją zawiedzie, ale nie - był tak samo czysty i dźwięczny jak zwykle, co natychmiast dodało jej pewności siebie. - Tak, ukończyłam studia w tym roku. Nie próbowałam żadnego innego zawodu, od razu zgłosiłam się na staż jako pomocnik aurora - powiedziała spokojnie, czując tylko, że na jej policzki wypływa znienawidzony rumieniec, z którym nic nie można było zrobić. Niestety, wszystkie silniejsze emocje objawiały się u niej w ten właśnie sposób. Mogła mieć tylko nadzieję, że Magyar nie zauważy albo po prostu zignoruje.
Jak ja nie lubiłem tych oficjalnych rozmów. Były takie przewidywalne i nudne, a do tego nic nie wnosiły. Bo na słowo to nie można nikomu wierzyć. Zanim jeszcze zostałem aurorem zastanawiałem się, czy wprowadzenie przysięgi wieczystej jako warunku przyłączenia się do naszego biura byłoby dobrą opcją. Jak nie lubię czarów, tak owe zaklęcie jest sprytne. Kazać komuś przysiąść niesięgania po czarną magię i nie używaniu czarów do krzywdzenia niewinnych i ma się załatwionego człowieka do pracy, lub potencjalnego czarnoksiężnika. Często zastanawiałem się, dlaczego tej przysięgi nie każe się złożyć każdemu pod karą Askabanu. Wtedy aurorzy byliby zbędni, a ja bym się nie angażował w magię. Mogłoby być tak cudownie. Ale rozmarzyłem się. Przesłuchanie w sprawie pracy. Złożyłem papiery i odrzuciłem na stertę innych jakby mnie one mało obchodziły. Typowa ambitna osoba. Wzorowa uczennica i wszystko na tip top. Ta współpraca nie będzie ciekawa. Chyba. - Czy wie pani, że zostało mi polecone przyjąć panią ze względu na zasługi ojca? Gdyby to był jedyny powód przyjęcia w szeregi aurorów, jakby się pani czuła? - Zapytałem patrząc jej prosto w oczy. Byłem poważny do bólu, jednak moja twarz nie zdradzała żadnych emocji, które mogłyby naprowadzić kobietę na dobrą odpowiedź. Przecesałem włosy w tył bo opadające kosmyki mnie już powoli irytowały co było raczej widoczne. Będę musiał się przejść do fryzjera. - Przede wszystkim chciałbym sprawdzić panią osobiście. Wiedza szkolna czy staż nie są dla mnie wyznacznikiem. Ja mało ze stażu nie wyleciałem. Chętnie wykonam razem kilka zadań, które nie będą niebezpieczne na tyle, żeby ryzykować pani życiem, ale też do łatwych należeć nie będą. Co pani na to?
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde też nie była zachwycona koniecznością przeprowadzania tej rozmowy, zwłaszcza że nie była pewna, jakich odpowiedzi Magyar oczekuje. Jednak wszystko stało się jeszcze bardziej nieprzyjemne, kiedy szef biura aurorów powiedział jej wprost, że dostał POLECENIE przyjęcia jej, jako że była córką swojego ojca. Jej brwi drgnęły nerwowo, jakby zaraz miały się zmarszczyć, jednak udało jej się zachować kamienną twarz, mimo że miała mieszane uczucia. Nie była pewna, czy jest bardziej poirytowana faktem, że jest tak jak twierdzi auror, czy zadowolona, że mówi o tym wprost. - Przywykłam, że zawsze postrzega się mnie przez pryzmat rodziców - powiedziała spokojnym, ale chłodnym tonem, nie spuszczając oczu z mężczyzny. - Gdyby było tak, jak pan mówi... byłabym poirytowana, ale nie zaskoczona. I z pewnością zrobiłabym wszystko w mojej mocy, by udowodnić, że nadaję się na aurora niezależnie od nazwiska jakie noszę - dodała, odgarniając z twarzy niesforny kosmyk jasnych włosów. Miała ogromną ochotę wyjść albo przynajmniej otworzyć okno. Nie obchodziło ją, czy udzieliła właściwej odpowiedzi. Nie powinna być zaskoczona faktem, że przyjmowano ją ze względu na ojca... a może wcale tak nie było, może Magyar tylko ją sprawdzał? Nie, to nie miało sensu, oszukiwała samą siebie. Na pewno właśnie tak było, na pewno ktoś z góry kazał mu ją przyjąć... Nie spodziewała się tylko, że ktokolwiek powie jej to wprost. Nie mogła się z nim nie zgodzić. Cała wiedza teoretyczna nie miała żadnego znaczenia, gdy dochodziło do starcia. Skinęła głową, bez entuzjazmu, w końcu nie była dzieckiem, a to nie było zaproszenie na przejażdżkę kolejką górską, ale z pełnym przekonaniem. - Oczywiście. Dziękuję. Teoria niewiele ma wspólnego z praktyką. Cieszę się, że będę miała okazję z panem współpracować, na pewno wiele się nauczę - powiedziała, pozwalając sobie na delikatny, ale nie poufały uśmiech. Nie chciała przekraczać granic, nie chciała, by uznał, że się podlizuje, nie chciała... och, Merlinie, nie chciała tak wielu rzeczy!
Oparłem się spokojnie i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Obserwowałem reakcje Isolde i moja mina sugerowała, że nie podoba mi się ten oficjalny ton, jakiego używa kobieta. Zapewne chciała wywrzeć dobre wrażenie na mojej osobie, jednak wolałbym szczere reakcje. Trochę poddenerwowania, złości czy ulgi. Maski nigdy nie były zbyt dobre, dlatego starałem się nie udawać i tego też oczekiwałem od innych. A takie zachowanie raczej mnie irytowało niż imponowało. Westchnąłem lekko znudzony tym przedstawieniem. Dlatego przede wszystkim nienawidziłem przesłuchiwania. Ludzie mówili to co potencjalnie chciałbym usłyszeć zgrywając przy tym oazy spokoju. No ale ktoś mógł mieć jednak taki sposób bycia więc nie mogłem oceniać nikogo pochopnie. Szkoda. Mimowolnie jednak uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem jej reakcje na moją szczerość. - Na pani szczęście, jakby narzucili mi przyjęcie panią bez innego wyboru, najpewniej bym pani nie brał nawet na rozmowę. Tylko sam zrezygnował z pracy. Ciesze się z ambicji, jaką pani okazuję. Z mojej strony to wszystko. Ma pani jakieś pytania? - Zapytałem kiedy skończyła i zadowolony z końca rozmowy siedziałem w oczekiwaniu na brak pytań i rozejście się.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde całe życie trzymała się w ryzach, zdając sobie sprawę z intensywności emocji, które spychała na dno świadomości. W jej oczach błysnęła złość, ale była to tylko chwila - to była jedna z rzeczy, których nauczył jej ojciec. Mimo że sam był zawsze pogodnym, sympatycznym facetem, właściwie niemożliwym do wyprowadzenia z równowagi, nie była to jego wrodzona cecha, to znaczy... była, ale często uwypuklał ją do tego stopnia, że stawała się maską. Zawsze powtarzał, że emocje to prywatna sprawa i Isolde nie mogła się z nim nie zgodzić, zwłaszcza że oboje w rzeczywistości byli stanowczo zbyt wrażliwymi i myślącymi jednostkami, by bezsensownie odsłaniać swoje słabe punkty. Auror nie mógł mieć słabych punktów. Przynajmniej w życiu zawodowym. Niczego nie udawała. Ona była oazą spokoju, przynajmniej na co dzień, dopóki nie zamknęła się w czterech ścianach swojego mieszkania. Na jej twarzy odbiło się zaskoczenie, a po chwili na ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. Poczuła, że z serca spada jej ogromny ciężar i nagle odetchnęła pełną piersią, po czym potrząsnęła powoli głową. - Właściwie tylko te natury organizacyjnej. Plan dnia i... kwestia finansowa. - Zawsze czuła się niezręcznie, rozmawiając o pieniądzach (kolejna rzecz, którą odziedziczyła po ojcu), ale jakoś musiała się utrzymywać. Do tej pory łatała swój skromny budżet stypendium naukowym i korepetycjami, których okazjonalnie udzielała, czasami brała jakieś pieniądze od rodziców, ale szczerze tego nie cierpiała. Nawet najmniejsza pensyjka bardzo poprawiłaby jej samopoczucie i pomogła stanąć na nogi. - To znaczy, kiedy już pan zdecyduje, czy się nadaję i zostanę - dodała.
Miałem jeszcze tyle roboty, że chciałem wstać i wyjść z gmachu ministerstwa jak gdyby nigdy nic. Na myśl, że będę musiał użerać się z innymi osobami chcącymi otrzymać posadę aurora na jakiś specjalnych warunkach ściskało mnie w żołądku i mało nie zwróciłem śniadania. Zamaskowałem jednak obrzydzenie ponieważ moje stanowisko nie pozwalało na okazywanie takich odczuć przy potencjalnych pracownikach. Wyczekując na jakies pytania odetchnąłem z ulgą kiedy to miał być już koniec. Ostatnie pytanie i fajrant. Przejdę się na jakieś piwo do mugolskiej części Londynu i zrobię sobie dzień bez magii. Świetny plan, który na pewno się uda. Więc pytanie brzmiało, jaki będzie plan dnia? No cóż, ja już swój mam. Teraz trzeba coś wymyślić dla... Roześmiałem się. Szczery śmiech, który nie był w żadnym stopniu obraźliwy, ironiczny. Mogło to wyglądac nieco głupio, jednak nie przejmowałem się tym. Pytanie o pieniądze... No ładnie. - Zapulsowała pani tym pytaniem o pieniądze. Szczerość bardzo cenię. Na początku będzie pani dostawała 50 galeonów miesięcznie. Nie jest to jakoś szczególnie dużo, jednak powinno być adekwatne do roli młodszego aurora. Stawka może ulec zmianie w zależności od tego, jak będzie sobie pani radziła. O mało nie zapomniałem o planie dnia, co nie spodobało mi się, bo w końcu sobie o tym przypomniałem. Zastanowiłem się wciąż rozbawiony. - Ogólnie rzecz biorąc, będzie pani tu przychodziła i wgłębiała się w nierozstrzygnięte sprawy. Kiedy pojawi się coś do roboty w terenie wyruszymy. - Niestety, a może i na szczęście, praca aurora nie była ciągłym uganianiem się za czarnoksięznikami. Większość czasu to siedzenie w biurze. - Jeśli to już wszystko to muszę panią przeprosić. - Powiedziałem wstając i kłaniając się. Kiedy poprowadziłem Isolde do drzwi i wyszliśmy oboje, zamknąłem je na zwykły klucz. - Mam nadzieję, że nie zniechęci się pani i wytrwa ten okres, żeby móc w końcu zostać pełnoprawnym aurorem. Ja tymczasem muszę coś załatwić. - Pożegnałem się i ruszyłem ku wyjściu z Ministerstwa Magii.
z.t
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była tym wszystkim do tego stopnia zestresowana, że choćby dlatego że musiałaby iść razem z Laszlo, wolała się teleportować, przez co w kwaterze głównej aurorów znalazła się znacznie wcześniej niż on. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zaparzyła dwie filiżanki herbaty, czując, że nadal trzęsą jej się ręce. Miała nadzieję, że zdoła się opanować zanim zjawi się jej szef. Miała poczucie, że nawaliła, mimo że przecież zdobyli tiarę i tylko to powinno się liczyć. Niestety, Isolde wiecznie dążyła do doskonałości, przez co ostatnie tygodnie były dla niej jeszcze trudniejsze. Dawała z siebie wszystko i oczekiwała cudów, mimo swojego braku doświadczenia. W gruncie rzeczy powinna być z siebie zadowolona, ale Is miała to do siebie, że stawiała sobie poprzeczkę coraz wyżej i wyżej, dążąc do doskonałości. Teraz usiadła w nieco rozklekotanym fotelu, czekając na Laszlo i próbując się wziąć w garść. W końcu jej się to udało, na twarzy miała swój zwykły, spokojny uśmiech, a dłonie nareszcie nie drżały, zdradzając wielkie napięcie. Pozwoliła sobie tylko na przelotną myśl, że Magyar jest przystojnym mężczyzną, którą szybko odepchnęła. Miała stanowczo dosyć płci przeciwnej i nie miała zamiaru pozwolić sobie na tego rodzaju dywagacje. Koniec. Kropka.
Laszlo jak zwykle wybrał drogę o wiele bardziej przyjemniejszą niż teleportacja. Idąc przez Londyn stwierdził, że za pierwszą akcję w terenie przyda się kupić coś na zachętę swojej podopiecznej. Kolejny plus spaceru. Po drodze można załatwić tyle różnych spraw, spotkać znajomego, porozmawiać, podziwiać otoczenie. Wszystko. Tak więc, mimo wszystko się śpiesząc, szef biura aurorów w końcu dotarł do miejsca pracy. Tutaj niestety musiał użyć zaczarowanych wind, ponieważ nie było innego sposobu na dostanie się do biura. Chciał to zmienić, jednak jego stanowisko nie dawało mu takich uprawnień, więc musiał pogodzić się z używania tych magicznych rzeczy. Przywitał się z co ważniejszymi czarodziejami, zapominając o osobistych niechęciach do poszczególnych osobistości. Ciężko w sumie było znaleźć tu osobę, która cieszyłaby się sympatią ze strony Węgra. Wchodząc do biura aurorów zauważył Isolde siedzącą w fotelu. - Jest moja uzdolniona pracownica. Gratuluję pierwszej akcji w terenie. - Mówiąc to podszedł i wręczył kobiecie niewielką różę uśmiechając się przy tym szczerze. - Uznaj to za najwyższą pochwałę z mojej strony. Zasłużyłaś. - Powiedział i skierował się do swojego biura. Tego jedynego miejsca w całym ministerstwie, gdzie ciężko było znaleźć chociaż jeden zaczarowany przedmiot. Kiedy weszli, Laszlo wyciągnął tiarę i położył ją na biurku, które wcześniej posprzątał z wszelkich papierów. - Teraz część trudniejsza. Nauczę Cię zaklęcia do usuwania magicznych właściwości przedmiotów. Musisz się skupić, ponieważ jest to zaklęcie ciężkie, a formuły są po węgiersku. - Wypuścił powietrze i jego pogodny wyraz twarzy zmienił się w bardziej surowy. - Zaklęcie to Megszünteti, o raz formuły następujące po nazwie: Elnyomás, Pecsét, Eltávolítás. - I zaczął tłumaczyć wszystko co związane z użyciem tego czaru.
3 kostki. :P po kolei na każdą formułę. :
Każda formuła ma takie same kostki. Jeśli któraś nie wyjdzie, rzucasz jeszcze raz na wszystkie. Masz 4 próby. Jeśli za czwartą nie wyjdzie, Laszlo się tym zajmie.
1,2 - Porażka totalna. Węgierski jest za trudny dla Ciebie. 3,4 - Mimo tego, że się przejęzyczyłaś, jesteś na dobrej drodze. W następnej próbie masz +1 do wyniku. 5 - Formuła się udała jednak z niemałym wysiłkiem. 6 - Nie uczyłaś się kiedyś węgierskiego? Do kolejnej formuły dostajesz +1 oczko kości. Jeśli to ostatnia formuła, dostajesz +1 do OPCM.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Laszlo zdecydowanie się nie spieszył z powrotem, ale to dobrze, bo dzięki temu Isolde zdążyła wziąć się w garść i opanować stres. W tym czasie wypiła herbatę, a na filiżankę Węgra rzuciła zaklęcie, dzięki któremu utrzymywała stałą temperaturę. Jednak zachowanie Laszlo zupełnie ją zaskoczyło. Na jego widok wstała i oczekiwała... sama nie wiedziała, czego dokładnie, ale na pewno nie tego. Natychmiast oblała się rumieńcem, którego przy jej jasnej cerze po prostu nie dało się nie zauważyć, uśmiechnęła się i przyjęła różę z cichym "dziękuję". Musiała zabawnie wyglądać, trzymając w jednej dłoni różdżkę, a w drugiej kwiat, zarumieniona i wyraźnie uradowana pochwałą przełożonego. Nie pamiętała, by w ciągu ostatnich kilku tygodni była równie szczęśliwa, mimo że zdawała sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec dzisiejszego treningu. Przypomniała sobie jeszcze o herbacie dla Laszlo, własną filiżankę sprzątnęła jednym zgrabnym ruchem różdżki, a jego przelewitowała na biurko. - Pomyślałam, że może będziesz miał ochotę na herbatę - powiedziała, wciąż zarumieniona i uśmiechnięta. W sumie nie była pewna, jaki Węgrzy mają stosunek do herbaty, czy piją ją równie chętnie jak Brytyjczycy i Rosjanie, a Laszlo nie wyglądał na osobę, która chętnie przystosowuje się do cudzych zwyczajów, ale nie miała lepszego pomysłu. Mina Isolde odrobinę zrzedła na wieść, że zaklęcia, których ma się nauczyć są po węgiersku. To ten język, który niczego nie przypomina i ma mnóstwo dziwnych dźwięków, które nie istnieją w angielskim? Słuchała uważnie, biorąc sobie za punkt honoru, żeby nie zawieść Laszlo, który przecież tak miło ją pochwalił i nagrodził za jej występ w sklepie kapelusznika. Dzięki Merlinowi, że zawsze miała doskonały słuch muzyczny, dlatego dość szybko załapała melodykę zaklęć. Milczała przez chwilę, próbując przetrawić wszystkie wiadomości, po czym odetchnęła głęboko i wycelowała różdżką w tiarę. Pierwsza formuła, Elnyomás, jakoś się udała, ale kosztowało to Isolde mnóstwo wysiłku. Nie dość, że zaklęcie samo w sobie było trudne, to wymowa czyniła je jeszcze bardziej skomplikowanym. Jednak następne formuły poszły jej tak gładko, niemal spływając z języka, że panna Bloodworth sama była zdumiona. Chyba odkryła u siebie jakiś głęboko ukryty talent do języka węgierskiego, ale żeby się o tym przekonać, musiała poczekać na werdykt Laszlo, na którego uniosła pytające spojrzenie.
Laszlo widząc reakcje podopiecznej uśmiechnął się szeroko. Był dzisiaj w dobrym humorze więc mógł sobie pozwolić na pokazanie się z tej przyjemniejszej strony przynajmniej jednej osobie. Mimo późniejszej powagi, można było zauważyć przelotny uśmiech, gdy Węgier został poczęstowany napojem. Oczywiście, że lubił od czasu do czasu napić się herbaty, a akurat w tym momencie miał nań ochotę. - Dziękuję. Nie jesteś czasem jasnowidzem? Albo może znasz się na czytaniu w myślach? - Zapytał podejrzliwie, po czym zbył te przemyślenia machnięciem ręki. - Pewnie gdyby tak było, oblałabyś się jeszcze większym rumieńcem. - Stwierdził puszczając jej oczko. Często szukał osób, przy których mógłby udawać, że nie jest Ministerstwie Magii. Jednak w większości przypadków jego stosunek do magii był blokadą w kontaktach między nim, a współpracownikami. Upił łyk herbaty i zaczął tłumaczyć działanie zaklęcia Isolde. Z zadowoleniem patrzył, jak ćwiczenia idą kobiecie bez problemów. Popijając ciepła herbatę duma rosła w jego oczach, a on tego nie ukrywał. Kiedy w końcu bezbłędnie wypowiedziała wszystkie formuły, odłożył filiżankę i zaklaskał. - Jak tak dalej pójdzie, będę musiał zabrać Cię na kolację! - Stwierdził radośnie. Strzelił stawami w palcach i karku po czym spoważniał jeszcze bardziej. - Teraz jednak najtrudniejsze. Użyj tego zaklęcia na tiarze. Skup się i wypowiedz wszystko w odpowiednich odstępach czasowych. Nie przejmuj się wynikiem. Jeśli raz Ci się nie uda, nic się nie stanie. A za drugim będę mógł to zrobić ja. - Auror odsunął się od biurka robiąc miejsce dla Isolde.
1 kostka:
Parzyste - Udało Ci się. Nieparzyste - Niestety nie wyszło. :(
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była tym wszystkim bardziej speszona niż chciałaby przyznać. Rzadko widywała Laszlo w tak dobrym nastroju, a jeszcze rzadziej spotykała się z tak wyraźnymi przejawami sympatii z jego strony. Miał miły uśmiech i był niewątpliwie przystojnym mężczyzną, świetnym aurorem, a w dodatku jej szefem, przez co nieszczęsna Is zupełnie straciła swoją zwykłą pewność siebie, mimo że robiła wszystko, by nie dać tego po sobie poznać. Nawet jeśli wiedziała, że Magyar w tym momencie może z niej czytać jak z otwartej książki, a jej zakłopotanie tylko poprawia mu humor. Jego żart na temat jej "daru jasnowidzenia" i rumieńców sprawił, że Bloodworth jak na komendę zaczerwieniła się jeszcze bardziej, aż po cebulki włosów. Odpowiedziała lekkim, ale szczerym uśmiechem, próbując zachować resztki godności i przynajmniej głowę trzymać odpowiednio wysoko, skoro jej głupie rumieńce i tak już ją zdradziły. Słodki Merlinie, co on miał na myśli? Wolała się nad tym nie zastanawiać, bo wyglądało na to, że jej szef i mentor próbuje z nią flirtować. A może nie? Może to po prostu przyjacielskie zaczepki i niewinne żarty? Nigdy nie była dobra w rozróżnianiu tych dwóch rzeczy i czuła się z tym fatalnie. Zwłaszcza że doświadczenia ostatniego roku nie należały do najprzyjemniejszych i naprawdę miała serdecznie dosyć damsko-męskich podchodów. Odepchnęła od siebie tę myśl i skoncentrowała się na zadaniu. Była naprawdę dumna, kiedy Laszlo nagrodził ją krótkimi brawami. Wyglądał na zadowolonego, a Isolde nabrała pewności siebie, która jednak trochę oklapła, kiedy Magyar wspomniał o zabraniu jej na kolację. Nie wiedziała, jak to zinterpretować, a raczej nie chciała dopuścić do siebie znaczenia jego słów. W trakcie ćwiczeń jej rumieniec zdążył zniknąć - była zbyt skupiona na swoim zadaniu, by zastanawiać się nad zachowaniem Węgra - ale teraz pojawił się znowu. Nie czuła się jeszcze gotowa, by próbować nowego zaklęcia na tiarze, ale nie miała zamiaru do tego się przyznawać. Przełknęła ślinę i pozornie pewnym krokiem zbliżyła się do biurka i wycelowała różdżką w tiarę. Niestety, jej wysiłki spełzły na niczym, bo zestresowana kobieta wymówiła zaklęcia zdecydowanie za szybko, nie odczekała tyle, ile było to konieczne. No cóż, fiasko. Spojrzała na starszego aurora przepraszająco, ale w jej oczach czaił się wyrzut. Miała ochotę zawołać "rozproszyłeś mnie, nie mogę się uczyć, kiedy ze mną flirtujesz, co w ogóle jest niestosowne i nie na miejscu", ale oczywiście nie zrobiła tego, tylko zaczęła obracać różdżkę w palcach, wyraźnie rozczarowana niepowodzeniem.
Zanim jeszcze doszło do zdejmowania uroku z kapelusza, Laszlo zaśmiał się tylko widząc reakcje podopiecznej. Pokręcił głową i uznał, że niedługo zawstydzanie jej stanie się jeo nowym hobby, które w tak łatwy i przyjemny sposób będzie rozweselało każdy dzień w ministerstwie. Oczywiście był świadom, że zbyt częste wracanie do tego może zdenerwować Isolde, jednak już przywykł, że rozmawia z ludźmi tylko wtedy, kiedy oni mieli do niego jaką sprawę. - Dobrze więc, już kończę bo widzę, że nie możesz się skupić. Przepraszam, mam po prostu wyjątkowo dobry humor. - Stwierdził mając nadzieję, że to pozwoli kobiecie na koncentracje taką, jaką wymagałoby to zaklęcie. Uważnie patrzył jak Is zabiera się do roboty. Widząc, że sobie nie poradziła podszedł do niej i położył dłoń na ramieniu. Uśmiechnął się szczerze. - Jak na pierwszy raz dobrze Ci poszło. Zdziwiłbym się nawet, gdyby udało Ci się tego użyć na przedmiocie. Jednak zaklęcie już znasz. - Nie powiedział o tym, że zdała jego test na uznanie. Często widząc, że wszyscy dookoła polecają mu kogoś do przyjęcia na posadę, Laszlo przyjmuje te osoby, a później sprawdza ile naprawdę są warte. Dzisiaj Isolde dowiodła, że będzie z niej bardzo dobra aurorka. Laszlo po chwili namysłu sam spróbował zdjąć urok. Niestety, nie wiedząc czemu, nie zdołał zdjąć uroku z kapelusza. Zacisnął palce na różdżce, az mu pobielały kłykcie. - Widzisz, nawet mi nie wyszło. - Zmusił się na uśmiech, jednak nie odwracał się do Isolde. Tiarę schował do swojej szafki. - Możesz już iść. - Jedyne, czego Laszlo nienawidził, były jego własne porażki. Usiadł za biurkiem i wpatrzył się w sufit. - Spisałaś się dzisiaj na medal. - Dodał jeszcze, zanim dziewczyna wyszła, o ile to zrobiła.
Kostka: 5 - żeby nie było, że mi wszystko wychodzi
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
- Cieszę się, że masz dobry humor - powiedziała zgodnie z prawdą i uśmiechnęła się, ale wyraźnie odetchnęła, kiedy obiecał, że już przestaje ją zaczepiać i zawstydzać. Zawodowo zawsze była raczej twarda i zdecydowana, myślała precyzyjnie i nie traciła zimnej krwi, ale tego rodzaju przekomarzania zawsze trochę zbijały ją z tropu, zwłaszcza jeśli nie znała drugiej osoby zbyt dobrze i nie była pewna jej intencji. Odrobinę się spięła, czując jego dłoń na swoim ramieniu, ale na jej twarzy nie odbiły się żadne emocje, które mogłyby zdradzić, jak niekomfortowo się poczuła. To głupie i Isolde doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale przekroczenie bariery fizyczności zawsze zabierało jej sporo czasu i było dowodem zaufania. Przypadkowy dotyk zawsze sprawiał, że się denerwowała, nawet kiedy wiedziała, że nic jej nie grozi. Mimo to odpowiedziała uśmiechem i trochę się odprężyła. Zastanawiała się, czy wyczuł jej napięcie. - Miałam nadzieję, że jednak mi się uda - przyznała z cichym westchnieniem. Nie wiedziała, że udało jej się zasłużyć na uznanie Laszlo. Zawsze stawiała sobie poprzeczkę stanowczo za wysoko i rzadko bywała zadowolona z własnych osiągnięć, dlatego mimo pochwały aurora czuła się trochę zawiedziona. Nie spodziewała się, że jemu też nie wyjdzie to zaklęcie. Zauważyła, jak bardzo się spiął i poczuła lekkie skrępowanie. Doskonale rozumiała, co czuł. Na pewno byłby zły, gdyby zdarzyło się to bez świadków, ale teraz, kiedy był w towarzystwie swojej podopiecznej... - Dziękuję... - uśmiechnęła się lekko, po czym ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się jednak na chwilę i obróciła w stronę Laszlo. Z jednej strony wiedziała, że jeśli chce mu oszczędzić wstydu i rozdrażnienia, powinna jak najszybciej się ulotnić, ale coś ją przed tym powstrzymało. - Ale chyba będę musiała jeszcze trochę popracować nad moją nieistniejącą żyłką do interesów... - zażartowała, chcąc odrobinę rozluźnić atmosferę i poprawić humor Laszlo. Nie chciała, by znów był nachmurzony. Nie po tym, kiedy pokazał swoje bardziej pogodne oblicze.
Laszlo siedział jeszcze chwilę z głową wzniesioną do góry. W swojej długoletniej karierze czarodzieja nauczył się podnosić ją wysoko przy każdym niepowodzeniu. W tym momencie było to nawet bardziej zawstydzające niż porażka w użyciu własnego zaklęcia. Miał nadzieję, że Isolde tego nie zobaczy, bo to wiązało się z jego niekompetencją jako szefa. Mimo wszystko starał się nosić maskę gbura i chama, kiedy miał do czynienia z podopiecznymi. Dzisiaj jednak spuścił gardę i nic dobrego z tego nie wyszło. Zaśmiał się do siebie myśląc, że jest sam. - To się popisałeś... - dodał tylko, a gdy spuścił wzrok zauważył, że kobieta nie wyszła. Zaraz po tym powiedziała coś, co rozśmieszyło go jeszcze bardziej. Pokręcił tylko głową z niedowierzania. - Twój szef jest zirytowany, a Ty wyjeżdżasz z takim tekstem? Nie doceniałem Cię Isolde, naprawdę. Będziesz świetną aurorką i nieocenioną towarzyszką dla innych. Dziękuję. - Powiedział szczerząc zęby w uśmiechu. Dzisiejsze zaczepki miałby być poniekąd testem, jak Isolde poradzi sobie gdy musi utrzymać pewne emocje zamknięte. W tym momencie jednak Laszlo chciał powtórzyć flirt wiedząc, że tym razem byłoby to niestosowne. Opamiętał się i spojrzał na Isolde. - Ale targowanie się musisz poćwiczyć, mimo wszystko. Taka hrabina powinna stać przy swoim bez względu na wszystko. - Dodał puszczając jej oczko. Nie było to podrywanie, bardziej miało to wskazać, że nie miał jej za złe niczego z dzisiejszej akcji, wręcz przeciwnie. - Jeszcze kilka podobnych akcji, a nie będę Ci potrzebny i będę mógł zająć się swoimi papierkami. Twój ojciec to mądry człowiek. Nie mam pojęcia jak mu się udaje od tylu lat uciekać od tej posady... Mimo wysoko postawionego ojca, ta kobieta starała się udowodnić swoją wartość, a Laszlo to doceniał. - W nagrodę za dzisiaj zapraszam Cię na kolację. Oczywiście możesz wybrać miejsce, jeśli to podane przeze mnie nie będzie Ci pasowało, jak i możesz odmówić. Nie obrażę się - Węgier znów uśmiechnął się przyjaźnie nie próbując tym samym wywierać presji na podopiecznej.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
W momencie, kiedy Isolde usłyszała, jak Laszlo drwi sam z siebie, zdała sobie sprawę, że powinna była po prostu wyjść i zostawić go samego. No cóż, było już na to za późno, dlatego musiała robić dobrą minę do złej gry i spróbować jakoś go rozbawić. Albo chociaż skupić uwagę starszego aurora na cudzym niepowodzeniu, w tym przypadku jej własnym. Lekkim ruchem przechyliła głowę na prawą stronę, uśmiechając się niepewnie. Czasem nie do końca wiedziała, czy Laszlo mówi serio, czy kpi i bardzo jej to nie odpowiadało, bo miała dość wysokie mniemanie o własnym intelekcie i poczuciu humoru. Postanowiła jednak wziąć jego słowa za dobrą monetę i przyjąć jako komplement. - Chciałabym, żeby się okazało, że to ty jesteś jasnowidzem - odpowiedziała żartobliwie, nawiązując do jego wcześniejszych słów. Wydawała się zdecydowanie bardziej odprężona niż jeszcze kilka chwil temu. Nawet jeśli nadal podejrzewała, że jej szef próbuje z nią flirtować. - Poćwiczę, obiecuję. Ale tym razem na sucho, bo obawiam się, że ćwiczenia w terenie mogą się okazać rujnujące - stwierdziła z uśmiechem, nawet nie próbując ukrywać faktu, że jest w tym naprawdę beznadziejna. Cieszyła się, że Laszlo nie ma do niej żalu za niezbyt pomyślą transakcję, wręcz przeciwnie - chwalił ją, a Isolde zdawała sobie sprawę, że nie należy do osób, które szastają pochwałami. - Skoro tak mówisz... dziękuję. Ale myślę, że jeszcze sporo mi brakuje. A mój ojciec... jest bardziej praktyczny, niż się wydaje - powiedziała z rozbawieniem, uśmiechając się ciepło. Jasne, zdawała sobie sprawę, jak bardzo utrudnia jej życie pozycja ojca, ale nie zmieniało to faktu, że była z niego bardzo dumna i bardzo go kochała. - Ostatnio zagroził, że albo mu przestaną zawracać głowę, albo spakuje manatki i wyniesie się do Australii, gdzie przyjmą go z otwartymi ramionami. Oczywiście, nigdy by tego nie zrobił, ale Ministerstwo wcale nie było tego takie pewne - dodała ciszej, uśmiechając się porozumiewawczo. Milczała przez chwilę, po czym westchnęła, rozważając propozycję Magyara. W pierwszej chwili chciała się zgodzić, ale... - Mogę mówić zupełnie szczerze? To... nie wyszłoby nam na zdrowie. I tak wszyscy krzywo na mnie patrzą i mówią, że dostałam się tu tylko ze względu na mojego ojca, a gdyby jeszcze poszła plotka, że spotykam się z moim szefem poza Ministerstwem... Oboje byśmy na tym ucierpieli. Przepraszam, ale to nie jest dobry pomysł. Mimo że bardzo mi miło i dziękuję za zaproszenie - powiedziała spokojnym, rzeczowym tonem, patrząc na Laszlo z lekkim zakłopotaniem. - Jeśli nie masz nic przeciwko, przełóżmy to. Do momentu, kiedy udowodnię, że jestem tu, bo się do tego nadaję i pół Ministerstwa przestanie mnie taksować wzrokiem.
Ostatnio zmieniony przez Isolde Bloodworth dnia Sob Lut 06 2016, 16:39, w całości zmieniany 1 raz
Laszlo pokręcił głową i uśmiechnął się jakby sam do siebie. Patrzył się w swoje ręce, splecione palcami, lekko oparte na biurku. Chwile trwało, zanim odpowiedział na wzmiankę o jasnowidzeniu. Postanowił zacząć pół żartem, ponieważ na prawdę miał takie zdanie. - Chyba musiałbym się pochlastać, gdybym był jeszcze większym wynaturzeniem niż już jestem. - Jego poglądy były znane w całym ministerstwie, więc tym bardziej dziwne było to, że wzięli go na tak wysokie stanowisko. Nie mniej jednak, gdyby został obdarzony, w wielki cudzysłowie, jeszcze jakimiś zdolnościami, które nawet w świecie czarodziejów były czymś niezwykłym, pewnie nie wychodziłby z mieszkania, tylko zamknął na cztery spusty i czekał, aż psychika już nie wytrzyma. - Mimo tego, że nie jestem zbyt towarzyski, to potrafię obserwować ludzi i oceniać ich możliwości. Więc nie zdziwię się, jak to Ty mnie zastąpisz w niedalekiej przyszłości. - Mówił to ze spokojem i powagą w oczach, jednak mimo to uśmiechał się. Możliwe, że było to spowodowane wizją, że zdejmą go z obecnego stanowiska i funkcja szefa aurorów trafi do kogoś lepszego, na przykład do Isolde. - Ćwiczenia w terenie wyrabiają pewne zachowania, czego nie można powiedzieć o ćwiczeniach w kontrolowanych warunkach. Wiem, że nie można od razu robić zadania za zadaniem, jednak doświadczenie jest najważniejsze. Po kilku akcjach pewnie przyznasz mi rację, a póki co masz wolne od pracy w terenie na jakiś czas. Magyar wysłuchiwał tego, co Isolde mówiła o swoim ojcu i uznał, że również mógł wrócić do ojczyzny i tam zająć się pracą zwykłego aurora, bez zbędnych obowiązków. - Gdyby tylko Ira tu nie mieszkała... Też byłbym skłonny wrócić na Węgry i tam zająć się "aurorowaniem" - Zaśmiał się niby do siebie, jakby na chwile zapomniał, że ma towarzystwo. Popatrzył na podopieczną, która po raz kolejny... - Zaimponowałaś mi. Który to już raz dzisiaj? Doceniam, że troszczysz się o takie sprawy, bo widzisz, ja nigdy nie przejmowałem się zdaniem innych i nawet nie pomyślałem, jaki miałoby to wpływ na twoje kontakty z współpracownikami. Dziękuję, że mi to wytknęłaś. Co do przełożenia, nie zawracaj sobie tym głowy. To nic ważnego, od kolacja powitalna dla nowej pracownicy. W końcu dzisiaj był twój chrzest w terenie. Na prawdę, nie ma o czym mówić. - Puścił jej oczko i wstał. Schował ręce do kieszeni i z uśmiechem wpatrywał się w Isolde. - Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to mów. Lubię pomagać zdolnym osobom. Niestety w Ministerstwie takich niewiele... Jeśli chcesz, mogę być dla Ciebie nieprzyjemny, coby ludzie lepiej na Ciebie patrzyli. Mnie i tak nie lubią, więc wystarczy słowo.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie próbowała z nim dyskutować na ten temat. Rzeczywiście, słyszała o jego dość... niecodziennych poglądach i nie do końca była w stanie je zrozumieć. Jak to możliwe, że przez tyle lat nie chciał się pogodzić z tym, kim jest? Dlaczego traktował magię z taką niechęcią? Prawie ją uraził określeniem "wynaturzenie", bo przecież miał na myśli nie tylko siebie, ale i wszystkich czarodziejów. W tym Isolde, która bardzo dobrze się czuła w swojej skórze i nigdy w życiu nie poradziłaby sobie w świecie mugoli. Ba, nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Inna rzecz, że ona urodziła się w czarodziejskiej rodzinie, podczas gdy Laszlo był mugolakiem. Nigdy nie lubiła tego słowa, ale było zdecydowanie krótsze niż "czarodziej urodzony w niemagicznej rodzinie". Tak czy inaczej, Isolde nie zamierzała ciągnąć tego tematu, dlatego skwitowała jego słowa lekkim uśmiechem. - Schlebiasz mi, ale... Tak czy inaczej, zobaczymy - stwierdziła z uśmiechem, głęboko poruszona faktem, że Laszlo mówi poważnie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, skoncentrowana na doskonaleniu swoich umiejętności i walce z własnymi słabościami. - Wiem, na pewno masz rację. Ale... ja lubię pracę w terenie... Nawet jeśli jest męcząca i stresująca - zaprotestowała nieśmiało, odgarniając z twarzy niesforny kosmyk jasnych włosów. Naprawdę, sprawiało jej to przyjemność. Lubiła wyzwania, lubiła stawiać im czoła i wychodzić z twarzą albo przynajmniej z nowym doświadczeniem. Pokiwała głową ze zrozumieniem, ale z jakiegoś powodu zrobiło jej się przykro na samą myśl o takiej ewentualności. Zdążyła przyzwyczaić się do Laszlo, ba, zdążyła go polubić i docenić jako nauczyciela i mentora. Nie bardzo mogła sobie wyobrazić, że ktoś mógłby go zastąpić. Na szczęście ślub Iriny z Archibaldem sugerował, że nie planują się nigdzie wyprowadzać, zatem Laszlo również nie wróci na Węgry. Była to pocieszająca myśl. - Dobrze, że jednak mieszka - powiedziała szczerze, zanim zdążyła się ugryźć w język, po czym oblała się rumieńcem. Potrząsnęła głową, próbując znaleźć właściwe słowa, co nie szło jej najlepiej. - Po prostu to, co utrudnia mi życie prywatne, sprawdza się w pracy. To znaczy... analizuję i wyciągam wnioski. A co do kolacji powitalnej... może kiedyś, jak już się dobrze "umoszczę" w Ministerstwie, znajdzie się jeszcze inna okazja - powiedziała z uśmiechem. Jego komplementy sprawiały jej przyjemność, ale jednocześnie trochę zawstydzały, bo nie uważała, by w pełni na nie zasłużyła. - Dziękuję. Ale nie musisz. Zresztą... myślę, że bardziej ich drażni moje nazwisko niż fakt, że jesteś dla mnie miły. A na to nic nie poradzę. I wcale bym nie chciała - stwierdziła, wzruszając lekko ramionami i posyłając mu uśmiech. Odstawianie szopki nie miało sensu, zresztą ona sobie poradzi, udowodni swoją wartość i nikt już nie ośmieli się powiedzieć, że Isolde Bloodworth ma po prostu dobre kontakty. Nic z tych rzeczy.
Nigdy nie zwracał uwagi na to, jak mogą poczuć się inni w jego otoczeniu, gdy w taki sposób wypowiada się na temat czarodziejów. Minie jeszcze dużo czasu, zanim zdoła się przekonać o tym, że życie czarodzieja nie jest w cale tak różne od życia mugoli. Niestety stanie się to znacznie szybciej, niż społeczność czarodziejska przekona się, że mugole też mogą żyć i brak umiejętności magicznych nie czyni ich gorszymi. Chciałby pokazać czarodziejom życie mugoli. Jednak ostatnimi czasy sam nie miał kiedy przebywać w swojej ulubionej, mugolskiej, miejskiej dżungli. - Racja, nie ma co wybiegać w przód. Cieszę się z twojego zapału. Możliwe, że wezmę Cię czasem na moje zadania, lub przydzielę Cię do innego aurora, gdybym ja nie miał czasu. Jeśli sobie życzysz, to w ogóle możesz dostać innego opiekuna. - Popatrzył się w stronę kobiety pytająco. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, jednak w tym momencie przyszło mu do głowy, że może lepiej byłoby gdyby młodsza aurorka została przydzielona komuś innemu, może najlepiej innej kobiecie, która lepiej dobierze akcje terenowe i szkolenie. Bycie szefem aurorów wymagało ciągłego myślenia... Laszlo musiał brać pod uwagę tyle rzeczy, by jak najlepiej wyszkolić młodych aurorów. I co ważniejsze, nie zniechęcić ich do roboty, która będą musieli wykonywać w przyszłości. Był zamyślony przez dobrą chwilę, a z ów zamyślenia wyrwała go uwaga Isolde. Nie usłyszał do końca co powiedziała, a nie chciał wysnuwać wniosków tylko na przesłyszeniu. - Przepraszam, ale możesz powtórzyć? - Zapytał zaciekawiony, bo widząc, że Is oblała się rumieńcem, miał pewne podejrzenia, co ta na prawdę powiedziała. Nie chcąc doprowadzić do kolejnych rumieńców dziewczyny, Laszlo przestał naciskać. - Skoro to, jaka jesteś, utrudnia Ci życie prywatne, może próbujesz odnaleźć się w nie swoim życiu? Chociaż kto by chciał być trzydziestopięcioletnim singlem poświęconym tylko pracy. Jesteś jeszcze młoda, więc daj sobie szanse. Nie wymagaj od siebie zbyt wiele, a w końcu i życie prywatne będzie kolorowe. Nie trać go, na rzecz pracy. Nie popełniaj moich błędów. - Laszlo nawet nie dał po sobie poznać, że cięzko mówić mu o tym wszystkim. W końcu bądź co bądź przyznał się do swojej małej porażki. Jednak węgrowi to pasowało i póki mógł pracować, przynosiło mu to poniekąd trochę samospełnienia. Szczególnie, że mógł bronić normalnych ludzi będąc na tym stanowisku. - A kolacją się nie przejmuj, na prawdę.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde jako czystokrwista czarownica miała bardzo blade pojęcie o życiu mugoli, jednak nigdy nimi nie gardziła ani nie uważała za gorszych - przeciwnie, podziwiała ich zaradność i zmyślność, fakt, że rozkręcili cały niemagiczny świat na części i nauczyli się, jak funkcjonuje. Nie potrafiła sobie tego wszystkiego wyobrazić, niemagiczny świat wydawał się jej potwornie skomplikowany i dość nieprzyjazny - nie ze względu na to, że mugole byli innymi ludźmi niż czarodzieje. Raczej dlatego że nawet najprostsze czynności zajmowały nieskończenie dużo czasu, kiedy nie miało się do dyspozycji magii. - Dlaczego sądzisz, że chciałabym innego opiekuna? - zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, skąd mu to przyszło do głowy. Czy dała mu w jakiś sposób do zrozumienia, że jego zachowanie czy towarzystwo jej nie odpowiadają? - Jesteś dobrym nauczycielem, rzucasz mnie na głęboką wodę, ale to mi pasuje, bo wcale nie chcę do końca świata siedzieć w teorii. Masz do mnie cierpliwość i nie wywierasz presji. Nie wiem, czego mogłabym jeszcze oczekiwać - powiedziała szczerze i rzeczowo, wzruszając lekko ramionami i patrząc na niego pytająco. Zastanawiała się, czy naprawdę nie uważał, czy po prostu chciał usłyszeć to raz jeszcze. Odetchnęła i zebrała się na odwagę, żeby powtórzyć. - Dobrze, że jednak mieszka. Naprawdę się cieszę, że to ty mnie uczysz. Liczyłam się z możliwością, że... że trafię do kogoś, kto będzie do mnie uprzedzony i zrobi wszystko, żeby mi udowodnić, że się nie nadaję - przyznała z niechęcią, opierając się plecami o framugę drzwi i patrząc na niego intensywnie swoimi wyrazistymi, błękitnymi oczami. - A ty mi dałeś szansę i w krótkim czasie wiele nauczyłeś. Bardzo to doceniam, naprawdę - powiedziała poważnie, wciąż nie spuszczając wzroku. Mówiła absolutnie szczerze - była na to wszystko przygotowana i sądziła, że w samym biurze aurorów będzie jej znacznie trudniej. Zdawała sobie sprawę, że niektórzy (co prawda nieliczni, ale jednak) nie darzyli jej sympatią, z różnych przyczyn, zwykle kompletnie od niej niezależnych. Gdyby trafiła do kogoś innego, miałaby znacznie trudniej niż pod skrzydłami Laszlo, który był po prostu sprawiedliwy i widział w niej wyłącznie przyszłego aurora - niekoniecznie zaś córkę Cedrika Bloodwortha. Jego szczerość zupełnie ją zaskoczyła. Przez chwilę nie wiedziała, co mu odpowiedzieć - nie spodziewała się takiego obrotu spraw, więc tylko przygryzła wargę i pokręciła powoli głową. - To nie jest takie proste, Laszlo... - powiedziała cicho, chyba po raz pierwszy używając jego imienia i żałując, że nie może mu przyznać racji. Gdyby recepta na jej smutki była tak oczywista, wiodłaby szczęśliwe życie z kimś, kto by ją kochał. Tymczasem nadal nie mogła się pozbierać, samotna i porzucona, spędzając w pracy stanowczo za dużo czasu i coraz wyżej stawiając sobie poprzeczkę. Stłumiła westchnienie i położyła dłoń na klamce. - Chyba już pójdę... nie będę ci przeszkadzać, pewnie masz jeszcze mnóstwo roboty...
Październik, piździernik… Adamowi wydawało się, że miesiące zaczynały się ze sobą zlewać. Wciąż wisiała ta sprawa z bezużytecznymi różdżkami. Sam auror wiele razy przekonał się na własnej skórze, że jego zaklęcia były o przysłowiową dupę rozbić. Kilka razy podpalił jakieś dokumenty, raz nie przeteleportował się tak, jak powinien, a za następnym razem, zamiast osuszyć swój płaszcz, sprawił, że był jeszcze bardziej mokry. Szef Aurorów patrzył się im na ręce i wręcz sapał na nich, by wreszcie odkryli, o co chodzi z magią, która zachowuje się tak, jak nie powinna. Tylko co mogli zrobić? Wszyscy aurorzy sprawdzali każdy przypadek, analizowali dokładnie wszystkie akta. Nieliczni nawet mogli pojechać do Grecji, by sprawdzić ponownie, co tam się wydarzyło. Adamowi nie udało się wyciągnąć długiej słomki, więc o poznaniu greckich aurorów mógł sobie tylko pomarzyć. Zamiast tego od wczesnego poranka do późnego wieczora ślęczał nad różnymi dokumentami, szukając dziury w całym. Dosłownie. Robił notatki z notatek, które i tak nikomu nie były potrzebne (chyba oprócz tylko ich szefa), aż wreszcie złapał się, że na którymś zeznaniu Bianki Spephard namalował pentagram. Szybko schował te akta, zanim ktokolwiek zauważył, że je „zbezcześcił”. No dobrze, może trochę kłamię, opowiadając, że przez cały październik Spellsinger nie opuścił Kwatery Głównej Aurorów. Oczywiście w boksie Adama przybyło jeszcze więcej zdjęć czarodziejskich modelek, wyciętych z kolorowych pisemek, ale jednak był kilka razy na akcji. Pierwszy raz udało mu się wyrwać z biura trzynastego października. Niektórzy aurorzy zwyczajnie sobie to odpuścili, twierdząc, że piątek nie był dobrym dniem na takie akcje. Spellsinger prawie by rozwalił swój boks, kiedy krzyczał „wybierz mnie, wybierz mnie”. Szef się zgodził i wysłał go do Doliny Godryka, aby sprawdził, co tam się dzieje. Okazało się, że jakiś pozaprawny czarodziej próbował okradać domy, których jeszcze nikt nie kupił. Adam miał wiele szczęścia, bo udało mu się do złapać na gorącym uczynku. Złodziejowi akurat zaklęcie nie wyszło z powodu zakłóceń magicznych. Różdżka wystrzeliła do tyłu, a Adam złapał jegomościa prosto w swoje ramiona. Romantyczniej chyba się nie dało. Za drugim razem wyrwał się, by pomóc przy nieco grubszej akcji. Podobno jakieś dzieciaki bawiły się w uprawianie czarnej magii. Sprawa była mocno posrana i wymagała od wszystkich aurorów wielkiej ostrożności. Na miejscu okazało się, że to wcale nie były takie młodziki… Koniec konców szajka skończyła w Azkabanie za znęcanie się nad mugolami, którzy mieszkali w domu przed nich przejętym. Potem nic wielkiego się nie działo. Adam co najwyżej patrolował ulice Londynu oraz okolic. Miał też kilka rutynowych akcji, gdzie musiał sprawdzić danych typów spod ciemnej gwiazdy, czy czasami nie przeszli znów na „ciemną stronę mocy”. Także październik dla Adama był wyjątkowo nudny. Oby listopad był ciekawszy, bo inaczej zaśnie na biurku.
Miał nadzieje, że dzisiejszy dzień w pracy będzie, ponieważ od jakiegoś już czasu zbierał informacje dotyczące szajki zajmującej się sprzedażą nielegalnych przedmiotów na terenie Hogsmeade. Sprawę trzeba było rozwiązać jak najszybciej, ponieważ do tego miasteczka chodzili uczniowie z Hogwartu. Mogliby źle użyć mugolskich przedmiotów, lub też kupić coś czarnomagicznego co może wywołać jeszcze większe szkody. Przeszedł przez Atrium niczym burza, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy windach, mając nadzieje, że tym razem nie spotka swojej siostry. Był prawdziwym mężczyzną dżentelmenem, więc postanowił unikać jakichkolwiek konfliktów (męsko). Jedna rozmowa na miesiąc mu wystarczy. Pojechał windą na trzecie piętro i szedł do biura. Skierował się do swojego boksu i usiadł za biurkiem. Tak! Dokumenty leżały już na jego biurku. - Cudownie. - powiedział pod nosem, po czym zabrał się za lekturę, czytając dane jednego z podejrzanych. Posiadając podejrzanego, posiadał też trop, który mógł doprowadzić do całej reszty. Liczył także, na jakąś pomoc innych aurorów, ponieważ sam nie chciał pchać się do paszczy lwa, lecz rozglądając się po biurze nie był w stanie jak na razie nikogo dostrzec. Być może było jeszcze za wcześnie. Miał nadzieje rozbić tą szajkę jak najszybciej.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde wpadła do Kwatery Głównej kilka minut po Lorenzo - na korytarzu spotkała jeszcze jednego ze znajomych aurorów i wymieniła z nim kilka uwag dotyczących zaostrzenia przepisów. Wiedziała, że na biurku znajdzie akta sprawy, którą miała się zająć i faktycznie tak było. Przestudiowała je uważnie, marszcząc lekko brwi. Nie wyglądało to najlepiej, zwłaszcza że na terenie Hogsmeade przebywało tyle nieodpowiedzialnych żółtodziobów. Znalazła jeszcze adnotację, że razem z nią sprawą zajmie się Lorenzo Sorrentino. Nie znała go zbyt dobrze, nigdy nie pracowali w duecie, więc trochę zdziwiło ją, że przełożeni postanowili dobrać ich w parę. Ściskając w dłoniach swój egzemplarz danych, zajrzała do boksu Lorenza i zapukała nieśmiało. - Cześć. Mnie też przydzielili do sprawy handlu nielegalnymi przedniotami w Hogsmeade. Wiem, że zajmujesz się tym od pewnego czasu, więc... może masz coś do dodania? Akta pewnie nie są jeszcze kompletne... - odezwała się z miłym, ale nie przymilnym uśmiechem, patrząc na niego ze skrywanym zaciekawieniem. Niewiele o nim wiedziała, nawet nie miała pewności, czy się dogadają, a Isolde nie przepadała za zmianami. Zawsze starała się unikać konfliktów, a nie wiedząc, czego się spodziewać po drugiej osobie, trudno znaleźć odpowiednie do niej podejście.