Obszerne pomieszczenie podzielone na boksy. Tu właśnie pracują Aurorzy. Na ścianach powywieszane są stare zdjęcia twarzy najniebezpieczniejszych poszukiwanych, rodzin lub ulubionych drużyn quidditcha. Każdy Auror ma swój oddzielny boks.
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly czuła się w biurze ojca jak ryba w wodzie. Nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem znajomości, nie wstydziła się, nie bala się również wyrażać na głos swojego zdania w niektórych sytuacjach, nawet jeśli te były z jakiegoś powodu kłopotliwe. Nie miała zahamowań, nie znała niektórych ograniczeń, czuła się właściwie wolna, a jej pewność siebie niewątpliwie mogła onieśmielać i tak było z niewiele starszymi od niej aurorami, którzy chyba nie do końca wiedzieli, co powinni teraz ze sobą zrobić. Przez chwilę przyglądała się im, swobodnie kiwając nogą założoną na nogę, słuchając jednym uchem taty wymieniającego się uwagami z pozostałymi zebranymi. Lubiła tutaj przebywać, czasami miała nawet wrażenie, że czuła się tutaj, jak w domu i chociaż wiedziała, że w większości wizyty rodziny nie były zbyt mile widziane, w kwaterze aurorów bywało czasami naprawdę gwarno. Znała tutaj również wiele osób, część z nich szanowała, część uważała za skończonych głąbów, ale z większością umiała całkiem przyjemnie spędzać czas, przy okazji czarując ich nie tyle swoją osobowością, co zdolnościami kulinarnymi. Ostatecznie większość aurorów nigdy nie miała czasu się zatrzymać, zjeść czegoś porządnego, wiecznie gdzieś gnali, próbowali spiąć kilka spraw naraz, wracając do siedziby Ministerstwa jedynie po to, by spisywać nudne i nie do końca istotne raporty. Miała dobrych dwadzieścia lat na obserwowanie własnego rodziciela, by wiedzieć, jak tak naprawdę działali przedstawiciele prawa, jak łatwo zapadali się w swoich codziennych obowiązkach, jak zapominali w ogóle o tym, że żeby je wypełniać, musieli mieć do tego siły. - Zjedz coś, bo za chwilę okaże się, że niepotrzebnie gotowałam cały poranek - zwróciła się do ojca, przeciągając lekko słowa, jakby w ten sposób chciała zganić go za to, że stał nad nią, jak wielki niedźwiedź, chwaląc ją, ale nie mając ochoty nic jeść. Słyszała śmiech jego starszych kolegów, którzy już doskonale ją znali, widziała, jak zachęcają wszystkich do tego, żeby faktycznie skosztowali tego, co przyniosła i w tym całym zamieszaniu przegapiła pojawienie się kolejnych aurorów, którzy weszli do pokoju, powodując, że pomieszczenie wydało się nagle jeszcze mniejsze i gorętsze, niż do tej pory. Gwar, jaki ją otoczył, przycichł jednak gwałtownie, kiedy jej spojrzenie padło na niego. Nie mogła mieć najmniejszych wątpliwości co do tego, na kogo patrzy, oderwana od przekomarzania się ze starszymi przyjaciółmi taty, nie mogła się mylić, ani trochę, zbyt dobrze go znała, by mógł podejrzewać się o pomyłkę, o jakież życzeniowe myślenie. - Nie, spotkaliśmy się zupełnie gdzie indziej - odpowiedziała tacie, uśmiechając się kącikiem ust do młodego aurora, od którego nie odrywała spojrzenia, widząc doskonale, jak się rumieni, znając ten jego ruch, to speszenie, jakim się teraz wykazywał, najpewniej nie do końca wiedząc, co powinien ze sobą zrobić. To był ten cień łagodności, jaki doskonale kojarzyła, cień czegoś, co w pełni jej odpowiadało, chociaż nie do końca wiedziała, skąd jej się to brało i co powodowało, że właśnie tego potrzebowała. Przekrzywiła lekko głowę, jakby chciała zapytać Nakira, czy miał tyle odwagi, by przyznać w obecności innych, że faktycznie się znali, że wiedzieli, kim byli, choć jednocześnie chciało jej się śmiać, bo cała ta sprawa była naprawdę komiczna. Minęło ponad pół roku od dnia, kiedy się poznali i przez tak długi czas nie wiedzieli o sobie właściwie nic, choć jednocześnie wiedzieli więcej, niż czasem wiedziało się o swoich znajomych. Dopiero teraz wszystko zaczynało do siebie pasować, tworząc obraz wyraźniejszy, niż cokolwiek innego, wyraźniejszy, niż wszystko, co do tej pory znała. Musiała jednak przyznać, że to, że nigdy się tutaj nie spotkali, było komiczne w swej prostocie, zupełnie, jakby faktycznie istniały jakieś zrządzenia losu, jakie prowadziły ich życiem, powodując, że toczyło się tak, a nie inaczej.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Ze wszystkich możliwych scenariuszy, Nakir nigdy nie zakładał, że tak jak pozna imię swojej Królowej Nimf, tak od razu pozna jej ojca. Nie brał też pod uwagę możliwości, aby tym ojcem mógł być William Norwood. Wszyscy wiedzieli, że mężczyzna, choć w stosunku do współpracowników był raczej miły, choć potrafił być szorstki, tak był gotów na przekroczenie wielu granic dla swojej rodziny. Każdy wiedział, jak ważna była dla niego córka, jaką opieką ją otaczał i nikt nie chciał na tej płaszczyźnie zaleźć Williamowi za skórę. Dlatego teraz z zaciekawieniem obserwowali Nakira, który czuł, że ich spojrzenia niemal go palą. Słyszał szepty, słyszał jak jedni kazali innym płacić, zdradzając się, że zdołali zakładać się o jego głowę. Nie miało to jednak w tej chwili znaczenia, choć Whitelight zamierzał rozliczyć się z nimi później. Teraz liczyła się tak naprawdę tylko ona. Słyszał słowa Williama, widział jego surowe spojrzenie, jakim omiatał jego pokrytą rumieńcem twarz, jak wpatrywał się w zastanowieniu w drewniany pierścionek, tak podobny do tego, który jego córka miała na palcu. Był też pewien, że słowa starszego aurora były pułapką, w jaką tak chętnie weszła jego córka, przyglądając mu się tak, jakby rzucała mu wyzwanie. Ten lekki uśmiech na jej twarzy i spojrzenie, jakie mu posłała, zadziałały na Nakira jak bicz. W jednej chwili uśmiechnął się nieco szerzej, a jego spojrzenie zabłyszczało jak zawsze, kiedy podejmował jakieś ryzyko. - Poznaliśmy się pół roku temu w Himalajach – odpowiedział całkowicie szczerze, spoglądając na moment na Williama, który choć uśmiechał się delikatnie do córki, na niego spoglądał o wiele chłodniej. – A teraz w wakacje miałem chociażby okazję spróbować dania przygotowywanego w mniej sprzyjających warunkach niż domowa kuchnia. Czarnioska wyszła wybornie – dodał, przenosząc spojrzenie na Scarlett, zastanawiając się, czy dziewczyna wycofa się, czy nie. Pamiętał jak mówiła o rodzinie, jaki był jej ton i choć nie pasowało do tego, co widział przed sobą, nie chciał niczego zakładać. Wolał sprawdzić, jak wiele chciała ukryć przed ojcem, czy też jak wiele chciała mu powiedzieć. Musiał jednak przyznać, że ma moment poczuł chłód na karku, gdy koledzy za jego plecami zaczęli się śmiać, że Celtycką Noc także spędził z córką Williama, co z kolei nie uszło uwadze starszego aurora. Nakir pamiętał, że nie stawił się następnego dnia na naradzie, ale nie zamierzał za to przepraszać. Zamiast tego trzymał się prosto z niemal dumnie uniesioną głową, nim sięgnął po jeden z rogalików przygotowany przez Carly… Ciekawe, czy i jemu będzie wolno tak ją nazywać. Miał ochotę złapać ją za rękę i przyciągnąć do siebie, albo chociaż usiąść tuż obok niej, jednak wiedział, że były granice, jakich nie powinien w tej chwili przekraczać. Zamiast tego poruszył palcem, na którym miał pierścionek, wpatrując się w blondynkę, jakby chciał jej powiedzieć, że miał rację. Wiedział, że pierścionki doprowadzą ich do siebie, choć nie spodziewał się takich rewelacji. Tak jak nie potrafił uwierzyć, że do tej pory się nie spotkali. Wpatrując się w Scarlett, nie widział przymkniętych podejrzliwie oczu Williama, nie dostrzegał spięcia mięśni mężczyzny, który wyraźnie w tej chwili rozważał kary, jakie mógł nałożyć na aurora, a może nawet szukał sposobu na pozbycie się go. O to też zakładano się między pozostałymi pracownikami, ale za ten zakład nikt jeszcze nie mógł nikomu płacić i wszyscy oczekiwali w napięciu na reakcję Williama, który póki co wyglądał, jakby chciał zabronić mu sięgać po smakołyki rozstawione na biurku. Przypominało to oglądanie zakradania się lisa do kurnika, przy którym czekał pies i wszyscy zastanawiali się, jak to się skończy, jednocześnie nie potrafiąc się zdecydować czy młody Whitelight był tak głupi, czy odważny. Sam Nakir nie potrafiłby na to pytanie odpowiedzieć, powoli zatracając się w świadomości, że pół roku spotykał się z córką jednego z najbardziej szanowanych aurorów w kwaterze, przed którymi zawsze młodych przestrzegano. Z drugiej strony… Była tego warta, a fakt, że wiedział już kim jest, nie zmniejszał jego zainteresowania, zdradzanego przez błysk w spojrzeniu. Scarlett Norwood, Królowa Nimf…
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Z wielu możliwości, jakie się przed nimi rozciągały, ta była najbardziej nieprawdopodobna i przypominała historię prosto z książki. Była, jak bajka, jak przygoda, jaka nigdy nie miała się ziścić, a jednak ich spotkała, pokazując, że cokolwiek by się mówiło, nigdy nie można było być pewnym tego, co miało nadejść, tego, co życie planowało, na co się zasadzało, co miało jeszcze przynieść. Dlatego też wpatrywała się w mężczyznę z uśmiechem, sugerującym, że jeśli myślał, że to święty gaj miał dla niego wyzwania, to zdecydowanie się mylił. Miała świadomość tego, że jej ojciec właśnie całkiem sprytnie zastawił sidła, chcąc się przekonać, czy się nie mylił, ale najwyraźniej zapomniał, że Scarlett była córką swojej matki, była jej wiernym odbiciem, cieniem, jaki nie ustępował oryginałowi. Na dokładkę została wychowana przez aurora, zawsze gotowa na to, że z każdej chwili może nadejść cios, nawet ze strony kogoś, kogo uważała za bliskiego, za rodzinę, czy przyjaciela. Miała to w pamięci na każdym kroku, dlatego też nie zdziwiła się ani trochę uwagą ojca, rzucając wszystko w ogień, z przyjemnością patrząc, jak płomienie skaczą w górę, ku jej niesłabnącej uciesze, powodując, że uśmiech na jej twarzy jedynie się poszerzył, a w oczach pojawiły się te iskry, które świadczyły o tym, że dopiero wkraczała w niebezpieczeństwo. - Zapewne dlatego, że była nagrodą za dobre obstawienie walki pewnych wściekłych kogutów – stwierdziła bezczelnie, nie bojąc się ani trochę tego, co do powiedzenia na ten temat miał jej ojciec. Wiedziała, że dopóki nie przekraczała granic, dopóki naprawdę nie robiła czegoś tragicznego w skutkach, mógł co najwyżej wywracać oczami, teraz coraz bardziej pewien tego, że jego mała dziewczynka stawała się dorosła, że wymykała się jego spojrzeniom, że przestawała już kryć się w jego cieniu, będąc całkowicie niezależną, samodzielną kobietą. – I wiecie co? To ja wygrałam – dodała, nie zwracając uwagi na to, jaką reakcję wywoła, doskonale się bawiąc, przekraczając kolejne linie, kolejne granice, jakie pewnie nie powinny być zerwane, ale dla niej nie miało to teraz żadnego znaczenia. Była, pierwszy raz od dawna, naprawdę zachwycona, w sposób, jakiego nie umiała nawet opisać, zupełnie, jakby dopiero teraz cała jej pewność siebie, całe to poczucie władania nad światem, postanowiło się z niej wymknąć. Nie musiała mieć matki wili, żeby zachowywać się, jak one, nie musiała uciekać się do żadnych sztuczek, by móc panować nad sytuacją i zdawała sobie z tego sprawę, widząc, jakie właśnie wywołali poruszenie. Nie zamierzała jednak dawać ojcu powodów do tego, by zrobił coś, czego później oboje by żałowali, więc podniosła się, kiedy Nakir zbliżył się do biurka, ukradkiem kładąc na chwilę dłoń na przedramieniu Williama, tym samym samej grając pierwsze skrzypce. Nie było potrzeby, by jej bronił, by próbował wejść między nich i gdyby tego potrzebowała, dawno dałabym mu znać, że nie życzyła sobie tego, co się działo. Było jednak zupełnie inaczej i doskonale wiedziała, że nie potrzebowała w tej chwili żadnego wsparcia ze strony ojca, nie chciała również, żeby zaczął mieszać swoim autorytetem, chociaż nie wiedziała, że tak naprawdę wywoływała w nim teraz mieszane uczucia. Nie słyszała również tych kilku cichych uwag najstarszych przyjaciół Williama, którzy wspomnieniami cofnęli się o ponad dwadzieścia lat, gdy nagle wszystko wydało się im takie dziwnie znajome. Wsparła się jedną ręką o biurko ojca, drugą opierając o biodro i pochyliła się w stronę Nakira, który znajdował się teraz zdecydowanie za blisko. Spojrzała z bliska w jego jasne oczy, czując doskonale, jak po jej brzuchu przesuwa się przyjemny, elektryzujący dreszcz i przekrzywiła głowę, rozchylając przy okazji wargi, jakby chciała go o coś zapytać. Sprawiała wrażenie, jakby zamierzała czegoś bronić, chociaż trudno było powiedzieć czego dokładnie, ale mógł tak naprawdę poznać, że w tej chwili bawiła się wręcz wyśmienicie, panując nad całą sytuacją, robiąc z niej niewątpliwie przedstawienie, ale nie czuła się tym ani przez chwilę speszona. Znajdowała się w swoim żywiole, a on mógł tylko albo za nią podążyć, albo się poddać. - Zasłużyłeś? – zapytała cicho, tak, że tylko on mógł ją usłyszeć.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać po niej, choć jednocześnie był pewien, że absolutnie wszystkiego. Wiedział, że wielu aurorów traktowało ją jak maskotkę biura, z pewnością z uwagi na przynoszone smakołyki, którymi napełniali brzuchy w chwilach przerwy, ale też przez jej radosną osobowość. Jednak pod tym uśmiechem i niewinnością kryło się o wiele więcej. Kryła się królowa, która sprytnie manipulowała wszystkim wokół siebie, aby uzyskać zadowalający ją efekt, a to, że w tym momencie go sprawdzała, było dla niego pewne. Przechodził test, o wiele trudniejszy niż w świętym gaju, a jednocześnie odnosił wrażenie, że właśnie go powtarzał. Miał przed sobą niebezpiecznego dzika i bóstwo, któremu być może przyjdzie złożyć ofiarę. Z pewnością jeszcze będzie orka, gdy tylko Scarlett wyjdzie z biura, a on będzie musiał zająć się pracą i wszystko mu mówiło, że będzie miał teraz więcej pracy, niż pozostali, aż Norwood się wyciszy. A jednak nie spodziewał się, że w taki sposób wkopie ich, niemal wprost mówiąc, że brali udział w hazardzie. Przynajmniej nie powiedziała, że ukradli kurę… Przeciągnął językiem po wewnętrznej stronie policzka, uśmiechając się szerzej, co próbował ukryć, przygryzając wargę i nieznacznie opuszczając głowę, choć nie spuszczał z niej wzroku. - Na miotle też ściga się lepiej ode mnie - przyznał wprost, nie zamierzając uciekać od tego, ignorując nawet śmiech kolegów. Nie wiedział, ilu z nich wiedziało, że te atrakcje były zakazane na Podlasiu, ale więcej miał za uszami, niż część z nich wiedziała. Nie zamierzał przyznawać się do wszystkiego, ale był pewien, że Scarlett nie odpuści, skoro już poruszyła temat, skoro już prowokowała. Był ciekaw, co na to wszystko miał do powiedzenia jej ojciec, który zdawał się kalkulować teraz wszystko, uważnie oceniając sytuację, w jakiej się znaleźli. Widział, że William wpatruje się badawczo w swoją córkę, z cieniem jakby rezygnacji, kiedy wspomniała o kogutach, ale zaraz skrzyżował spojrzenie z młodym aurorem. Nakir był gotów uznać, że Norwood zna się na legilimencji, tak intensywne miał spojrzenie, nim wszystko przerwał ruch Scarlett. Sięgając po rogalik, Whitelight zamarł w pół ruchu, orientując się, jak blisko niego znalazła się nagle dziewczyna. W jednej chwili szum, jaki wywołała swoim ruchem, szepty starszych kolegów, ciche gwizdy pozostałych zlały się w jedno z szumem krwi, jaka gwałtownie zaczęła krążyć w jego żyłach. Resztkami silnej woli powstrzymywał się przed pokonaniem ostatnich dzielących ich centymetrów i pocałowaniem jej, tu i teraz. Jednak z wielu powodów ten ruch wydawał się błędny, prowadzący do zguby, choć jednocześnie pozwoliłby mu jakoś zaznaczyć, że to jego miejsce jest obok niej. Nawet jeśli o tym nie rozmawiali, tak drewniane pierścionki mówiły co innego… Odwzajemnił jej spojrzenie, na moment zsuwając je na jej usta, nim wrócił do jej oczu, sięgając jednocześnie po jej dłoń, na której widniał charbowy wianek. - Byłem pewien, że tak, ale jestem gotów porwać cię znów na wyprawę, w zamian za przekąski dziś - odpowiedział, nawiązując do ich prostej umowy z początku wakacji. Jednocześnie uniósł łagodnie jej dłoń, przesuwając kciukiem po drewnianej ozdobie, jaka na niej widniała, bawiąc się tym, jak współgrała z pierścionkiem na jego palcu. Gdyby tylko skupił się na otoczeniu, wiedziałby, że część kolegów w tej chwili składała w całość jego zachowanie z pierścionkiem oraz Norwoodówną, że spoglądali z zaciekawieniem na Williama i to, co on zrobi. Być może byłby świadom, że starszy auror przez chwilę spoglądał na nich ostro, nim jego rysy złagodniały i sam sięgnął po jeden ze specjałów córki, uśmiechając się nieco melancholijnie pod nosem. Skóra zdjęta z matki - szept wybrzmiał od strony starszych pracowników, ale tego wszystkiego Nakir nie był świadom, wpatrując się w ciemne oczy blondynki, zastanawiając się, czy teraz wciąż będzie chciała się z nim spotykać… Teraz nawet częściej, skoro łatwiej będzie się umówić.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Scarlett miała wrażenie, że powietrze było naelektryzowane i nie mogła nic na to poradzić. Nie mogła tak naprawdę powiedzieć, żeby czuła się źle z tym, co się działo, żeby była zagubiona albo w jakikolwiek inny sposób nie umiała odnaleźć się w tym, co się działo. Wręcz przeciwnie, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w tej chwili scena była tylko i wyłącznie jej, że to ona prowadziła w tym przedstawieniu, rozgrywając je dokładnie tak, jak chciała. Miała świadomość, że niektórzy z zebranych zupełnie nie wiedzieli, o co chodziło, inni zaś doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że znaleźli się właśnie w obliczu wybuchu wulkanu, bo po Williamie mogli spodziewać się dosłownie wszystkiego. Jej ojciec bywał groźny, kiedy uważał to za konieczne, kiedy był pewien, że coś zagrażało jego rodzinie, kiedy docierało do niego, że ktoś zagrażał wypracowanemu bezpieczeństwu, jakie udało mu się przez lata wypracować i ugruntować. Wiedzieli również, że była jego oczkiem w głowie, ostatnim, co pozostało mu po zmarłej żonie, była niczym królewna, jakiej nie można było spuścić z oczu, by przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy, choć coraz częściej przejawiała zdecydowanie diabelskie zachowania. Nie była już to młodą trzpiotką, która grzecznie jadła kolację świąteczną z rodziną swojego chłopaka, zbyt świadoma tego, kim się stała i czego pragnęła, by poświęcać myśli podobnym sprawom. - Ciesz się, że nie dali nam tłuczków, tylko kilka chwiejnych belek – odpowiedziała, na tyle głośno, że z pewnością stojący najbliżej aurorzy słyszeli doskonale to, co właśnie zakomunikowała. Była pewna, że jej tata westchnął bezgłośnie, domyślając się, że rozrabiała w czasie wakacji jak pijany zając, nie mając żadnych ograniczeń, chwytając życie z taką siłą, że niektórych mogło to dosłownie przerażać. Nie bała się go, potrzebowała go całego, w każdej chwili, potrzebowała dosłownie wszystkiego, co mogło jej zaoferować, nawet jeśli było to tańczenie ponad przepaścią i miała dziwne wrażenie, że Nakir teraz doskonale wiedział, z czego to wynikało. Nie była głupia, miała świadomość, że większość współpracowników jej ojca nie tylko wiedziała, że jego żona zmarła, że odeszła z powodu jednej z najgorszych chorób, jakie mogły dotknąć czarodzieja, wiedziała również, ze stojący przed nią mężczyzna był w stanie dodać dwa do dwóch. Była nie tylko córką aurora, ale przede wszystkim córką tego aurora, kogoś, kogo życie szczególnie naznaczyło, a jej tańczenie nad krawędzią mogło mieć o wiele głębszy wydźwięk, kiedy zestawiało się ją z Michelle. Tak, jak ona teraz była w stanie pojąć jego zrywy, ten pęd do niebezpieczeństwa, jak była w stanie pojąć, dlaczego tak źle wypowiadał się na temat rodziny, dlaczego przyjął miano, jakie mu nadała. Wszystkie elementy znajdowały uparcie swoje miejsca, tworząc pełen obraz, który z jakiegoś powodu nie blaknął, a jedynie nabierał na intensywności, powodując, że bez najmniejszego zawahania pochyliła się jeszcze nieznacznie w jego stronę, widząc jego błąkające się spojrzenie. - Wydawało mi się, że to ja mam do tego prawo – odpowiedziała szeptem, przeciągając słowa, czując, jak przyjemny dreszcz rozlewa się po jej ciele, kiedy ujął jej dłoń i bezczelnie przekręciła ją tak, by spleść z nim palce. To było niczym igranie z ogniem, niczym sięganie po coś, po co w ogóle nie powinna sięgać, zupełnie jak po zakazany owoc. Myślała, że to, co działo się w czasie wakacji, było szalone, ale teraz zdała sobie sprawę z tego, że było jedynie przedsmakiem czegoś, co mogło nadejść później, co mogło wypełnić mimo wszystko jej myśli, powodując, że każdy dzień mógł okazać się ekscytującym oczekiwaniem na to, co nadejdzie, jedną wielką niewiadomą, pełną świadomości tego, że świat usłany był przygodami, jakich nic i nikt nie było w stanie zatrzymać. Czuła, jak ojciec poruszył się u jej boku i uśmiechnęła się kącikiem ust, rozpoznając to, że się uspokoił, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie milcząco wyraził swoją aprobatę, co spowodowało, że jej serce zabiło mocniej. Uwielbiała robić mu na złość i grać mu na nosie, ale nigdy nie robiła niczego, co naprawdę by go krzywdziło, więc podejrzewała, że tym razem mogłaby po raz pierwszy okazać swoje niezadowolenie względem jego podejścia do pewnych sytuacji, dokładnie tak, jak zachowała się w stosunku do swojego brata. Teraz jednak miała pewność, że William w przedziwny sposób oddał jej pole, pozwolił jej iść przez życie tak, jak sobie tego życzyła, zgadzając się z jej wolą, która zdawała się z niej teraz buchać, niczym ogień piekielny, jakiego nie była w stanie powstrzymać. - A skoro to ja mam do tego prawo, to będziesz musiał zapłacić – dodała, zdając sobie sprawę z tego, co mówili otaczający ich ludzie, choć jednocześnie nie była do końca świadoma, dlaczego uważali, że była aż tak podobna do Michelle. Nie wiedziała, że robiła dokładnie to samo, co mama, kiedy uparła się, że zostanie żoną Williama i w nosie miała to, że ten był aurorem i miał dziecko.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Wszystkie pytania, jakie rodziły się w jego głowie względem swojej towarzyszki przygód, teraz znajdowały odpowiedź. Wiele jej zachowań było już nie tylko zrozumiałych dla niego, ale i jasne było ich źródło. Zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego chwytała życie garściami, dlaczego nie uciekała od ryzykownych sytuacji, dlaczego bawiła się niemal wszystkim. Rozumiał już też jej reakcję na cmentarzu w Świętym Gaju, a także opowieści o rodzinie, gdy tylko przypomniał sobie jak zachowywał się Stary Norwood, ojciec Williamia. I żadna z odpowiedzi, jakie właśnie otrzymywał, nie sprawiała, żeby chciał się wycofać. Nawet fakt, że była córką Williama nie sprawiał, że Nakir miał ochotę się wycofać, choć wiedział, że na pewno nie będzie łatwo zdobyć jego aprobatę. O to jednak Scarlett zdawała się zupełnie nie dbać, bawiąc się sytuacją, prowokując, rzucając kolejne wyzwanie, zupełnie jakby bawiła się z nim w przeciąganie liny, sprawdzając, kto w końcu nie wytrzyma i puści ją, niszcząc wszystko, albo ostatecznie przeciągnie to drugie na swoją stronę. Kiedy nachyliła się jeszcze odrobinę w jego stronę, był pewien, że za moment go pocałuje, tak po prostu, przy wszystkich. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Czuł, jak całe ciało zaczyna go palić, jakby właśnie dostał gorączki i wiedział, w jaki sposób może się wyciszyć, ale wciąż był w pracy, pośród współpracowników i najstarszych, poważanych aurorów. To nie było miejsce na podobne sceny, na podobne romanse, a jednocześnie nie był w stanie jej odsunąć, samemu odejść chociażby na krok. Nie chciał nawet robić niczego podobnego, wiedząc, że wtedy pół roku wspólnych przygód z pewnością zostałoby tylko pięknym wspomnieniem, a do tego nie zamierzał dopuścić. Stąd trwał blisko niej, walcząc z samym sobą, zaciskając mocno palce na jej dłoni, jakby gotów do ucieczki z nią w tej jednej chwili, w tym dokładnie momencie, nie dbając o reakcję pozostałych i możliwe konsekwencje. Nie przejmował się nawet Williamem, choć wiedział, że nie powinien z nim zadzierać. - Masz prawo na dnie, więc ja też wciąż mogę cię porwać - odpowiedział jej ledwie słyszalnym szeptem, wpatrując się w nią spod wpół przymkniętych powiek. - A w ciągu dnia mogę płacić za każdy poczęstunek i porwanie - dodał, nim ostatecznie złamał się i złożył delikatny, choć nieco pospieszny pocałunek na jej ustach. Nie dbał o śmiech niektórych kolegów, czy oznaki zniecierpliwienia tym, co działo się na ich oczach. W tej chwili tylko ona się liczyła - Scarlett Norwood - i nowa umowa, jaką zawierali, nowe obietnice, jakie właśnie przypieczętowywał. Kiedy odsunął się od niej, w jego oczach błyszczała ekscytacja, dziecięca radość, jakby właśnie dostał coś, czego bardzo chciał. I tak właśnie się czuł, ostatecznie znając jej imię, wiedząc kim jest, bez konieczności zrywania z tajemnicą, jaką się wcześniej związali. A może częściowo chodziło o rogalik, jaki ostatecznie zdołał podkraść i teraz z wyrazem tryumfu w uśmiechu, ugryzł jego kawałek. Miał ochotę zacząć się śmiać, a po pierwszym oszołomieniu sytuacją, w jakiej się znaleźli, nie było już miejsca. Wciąż jeszcze jego policzki i kark pokrywał głęboki rumieniec, ale spojrzenie błyszczało pewnością, determinacją, jasno dając do zrozumienia, że nie zamierzał niczego kończyć, z niczego się wycofywać. Był gotów iść dalej drogą, jaką wspólnie sobie wybrali, gdy decydowali się na swoje towarzystwo w każdej przygodzie. Jednak wszystkie wcześniejsze zdawały się jedynie przedsmakiem tego, co mogło dziać się teraz, gdy ostatecznie wiedzieli o sobie wszystko, co było potrzebne.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Była ciekawa, jak daleko zdołają zabrnąć, jak daleko będzie w stanie się posunąć w tej rozgrywce, jaką właśnie prowadzili. Nie miała najmniejszych nawet wątpliwości co do tego, że to również była z ich strony przepychanka, w jakiej nie zamierzali się zatrzymać, zupełnie, jakby wszystko, co ich otaczało, miało być tylko i wyłącznie wyzwaniem i być może coś w tym było. Carly nie była w stanie temu zaprzeczyć, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie znosiła stać w miejscu, że wiecznie gdzieś gnała i spokój nie był czymś, co kochała, nie był blisko tego, czego potrzebowała od życia, nie był blisko jej wewnętrznego zadowolenia. Oczywiście, istniały takie dni, istniały takie chwile, kiedy po prostu mogła leżeć i nic nie robić, kiedy mogła trwać bez ruchu, kiedy mogła czekać, niczym uśpiona, ale to z pewnością nie był ten moment, kiedy miała wrażenie, że całe powietrze wypełnione jest elektrycznymi wyładowaniami, jakie niemalże ślizgały się po jej ciele. Wiedziała, że wszystko mogło przeminąć, że mogło zaistnieć i zniknąć, nim nawet zastanowiłaby się nad tym, czego pragnie od życia, bo dokładnie tak wyglądało to, czego się chwytała, nigdy nie zatrzymując się w miejscu, gnając przed siebie, gdy tego potrzebowała. Jednocześnie jednak miała świadomość, że jej zauroczenie nigdy nie trwało jeszcze tak długo, co niepomiernie ją bawiło, powodując, że była ciekawa, czy zdoła sięgnąć dalej, czy zdoła chwycić jeszcze jedną iskrę, nim spadająca gwiazda ostatecznie się wypali. Zawsze musiała chwytać ogień, choć nigdy nie robiła tego tak bezpośrednio, teraz zaś była gotowa do największych szaleństw, do czegoś, czego nie była nawet w stanie opisać, zrywając wszelkie istniejące tamy i ograniczenia, jakie pokonywała o wiele szybciej, niż mogła przypuszczać. I nie martwiła się w ogóle tym, że kręcący się dookoła nich aurorzy, wciąż się im przyglądali, zapewne czekając na to, co się wydarzy. Jednocześnie jednak podejrzewała, że teraz zostawią ich w spokoju, kiedy jej ojciec wycofał się, kiedy odszedł na bok, a ona nie czuła już jego obecności, nie czuła jego bliskości, nie czuła jego napięcia, zupełnie, jakby faktycznie nie zamierzał wtrącać się w to, co robiła. I gdyby się nad tym jakoś głębiej zastanowiła, zapewne musiałaby zapytać samą siebie, skąd to wynikało, jak doszło do tego, że William nie miał ochoty ingerować w coś, co było z ich strony tak bezczelne, że wręcz niepoprawne. - Och, będę musiała uważać, skoro zmierzch zapada coraz szybciej – odpowiedziała równie cicho, nadal nie odrywając od niego spojrzenia, wiedząc doskonale, jak wiele się w tym kryło, jakie niewypowiedziane słowa drżały na końcach ich języków. Nie potrzebowali jednak wielokrotnie złożonych zdań, by doskonale rozumieć, z czym w tej chwili się mierzyli, jakie wspomnienia im towarzyszyły, za czym dokładnie podążali. A potem odniosła wrażenie, jakby coś ją uderzyło. Z prędkością spadającej gwiazdy, która na chwilę zaparła jej dech w piersiach, powodując, że jej oczy roziskrzyły się niby słońce, a na ustach pojawił się uśmiech świadczący o głębokim zadowoleniu. Nie spodziewała się, że jej towarzysz szalonych przygód odważy się na taki krok, nie spodziewała się, że skoczy na głęboką wodę, chociaż jednocześnie powinna to wiedzieć, skoro miał w sobie tak wiele szalonej odwagi, że nic nie było w stanie go powstrzymać przed największymi wyzwaniami. Musiała przyznać, że w jakiś szalony sposób zaimponował jej ten ruch, chociaż jednocześnie nie do końca wiedziała, jak miała do tego teraz podejść, odnosząc wrażenie, że za chwilę sama zrobi coś, co byłoby skrajnie nieodpowiedzialne. Była teraz gotowa skoczyć na głęboką wodę, chociaż jednocześnie odnosiła wrażenie, że już dawno się w niej znaleźli, nie mając najmniejszej ochoty wypłynąć na powierzchnię. Pławili się w szaleństwie, jakiego nic nie mogło zatrzymać, a ona zastanawiała się, jak wiele stopni w dół, w stronę piekła, będą w stanie wspólnie pokonać. Bo nie wątpiła w to, że to, co się działo, miało głębszy wymiar, niż którekolwiek chciało przyznać. Zupełnie, jakby postanowili zachować milczenie do momentu, kiedy dotrą do końca ścieżki, jaką wędrowali, nawet jeśli nie wiedzieli, czym ona właściwie była. - Masz pewnie dużo pracy – mruknęła, rozbawiona, przeciągając słowa, czując, że policzki pokryły się jej lekkim rumieńcem. – A ja powinnam sprawdzać, jak eliksir pieprzowy zachowuje się w zestawieniu z malinowym dżemem – spojrzała w stronę rogalika, który właśnie jadł, jakby chciała mu zasugerować, że właśnie radośnie przeżuwał eliksir – ale kiedyś cię stąd wypuszczą i podobno wiesz, jak mnie znaleźć – dodała, kiedy dookoła nich zaczął wybrzmiewać gwar rozmów, a może kiedy ona w końcu go usłyszała.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Sam nie nazwałby tego odwagą, a jedynie oznaką głupoty, skoro decydował się na podobne gesty w stronę córki jednego ze starszych kolegów. Jednocześnie nie zamierzał się wycofać, kiedy wszystko zabrnęło za daleko i to za ich pełną zgodą. Kiedy wszystko stawało się czymś bardziej niż wakacyjnym romansem, a przygoda nabierała dodatkowych warstw, zupełnie jakby nagle odkryli, że las, w którym byli stał się puszczą i mogą zwiedzić o wiele więcej. Podobało mu się to i być może dlatego poddał się własnej zachciance. Może jednak chodziło o podkreślenie wszystkiego, co już mogło nasuwać się na myśl niektórym, a może chodziło o postawę i ton głosu Scarlett, jej zdecydowanie i determinację, jaką nagle emanowała. Niemniej ten przelotny pocałunek to było mało. Czuł, jak mrowią go usta i chciał więcej, ale póki co musiał zadowolić się tą odrobiną przyjemności, wiedząc, że mimo wszystko nie mógł sięgać po więcej. Nie w tym miejscu, nie przy wszystkich, choć wciąż nie puszczał jej dłoni, a zamiast tego zrobił nawet krok w jej stronę, zamierzając obejść biurko i stanąć obok. Z zadowoleniem dostrzegał rumieniec na jej policzkach, mając świadomość, że sam był ich sprawcą, a ponieważ nie często zdobiły twarz blondynki... Jednak po chwili uniósł brwi w pytającym geście, wgryzając się bardziej w rogalik. Jeśli sugestia, że pochłaniał właśnie eliksir miała go odstraszyć, zdecydowanie nie nauczyła się, że podobne ryzyko było dla niego raczej ekscytujące. - Dam znać, jeśli eliksir zacznie działać, bo póki co smakuje odpowiednio malinowo - odpowiedział, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok. Słyszał szum rozmów wokół nich, wskazujący, że wszyscy w końcu zajęli się sobą, że nie mieli już widowni, choć nie wykluczał, że William dalej miał ich na oku. Nie wiedział, co właściwie miał o tym wszystkim sądzić, jak miał spoglądać na to, co w tej chwili robili, na co się decydowali, ale zdecydowanie nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Po prostu płynął z nurtem szalejącej rzeki, w jaką oboje wskoczyli, wiedząc, że będzie mieć, co opowiadać Maxowi. - Zostało mi jeszcze kilka godzin pracy... po których chętnie cię odszukam, Scarlett - dodał, bawiąc się wyraźnie wymawianiem jej imienia, jakby smakując je, sprawdzając jak drży na jego języku. Z pewnością sprawiało mu przyjemność wypowiadanie go, co było w gruncie rzeczy śmieszne, w końcu było to tylko imię... Choć w ich wypadku było to aż, skoro przez ostatnie dwa miesiące mimo codziennych spotkań, nie poznał go. Podszedł w końcu do niej bliżej, przesuwając kciukiem po jej dłoni, wciąż jej nie puszczając, po prostu wpatrując się w ciemne oczy, wyraźnie już rozluźniony. Rumieńce powoli znikały z jego twarzy, nawet, gdy spoglądał w stronę jej ojca. - Teraz będzie łatwiej się umówić niż do tej pory... – zauważył cicho, z mieszaniną niepewności i zadowolenia. Niby dostał przed momentem ogromny dowód na to, że jego towarzyszka przygód nie zamierzała z niczego rezygnować i to jak złapała go za dłoń, jak przytrzymała go przy sobie, a także w jaki sposób do niego mówiła świadczył wprost o tym, że nie działo się nic niemiłego dla niej. A jednak niepewność wciąż w nim tkwiła i nie była tak łatwa do wyciszenia, choć tuż obok niej błyszczała determinacja, aby nie zaprzepaścić szansy, jaka właśnie się otwierała przed nimi. Szansy na jeszcze bardziej ekscytujące wycieczki, przygody.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Niektórzy uważali, że głupota była odwagą, a odwaga głupotą. Nie znała do końca ich smaku, zwyczajnie tańcząc na linie nad przepaścią, z której musieli skakać inni, ustępując jej miejsca. Przesuwała ich po planszy swojego życia, jak pionki, którymi lubiła się bawić, nie czując żadnych ograniczeń. Nie dostrzegała ich, nie bała się sięgać dalej, tam, gdzie nie sięgał cudzy wzrok. Nie bała się również łamać pewnych zasad, zmieniając je na własną korzyść, powodując, że coś, co było proste, nagle przestawało takie być. Dokładnie tak, jak robiła w tej chwili, zmieniając coś, co z całą pewnością nie byłoby dobrze widziane, w coś innego, w coś co jej odpowiadało, w coś, co tworzyło własną historię, jedyną i niepowtarzalną. Była przekonana, że skoro pozwalała na to, by woda nadal ją unosiła, by jej prąd ją ze sobą porywał, nie miała napotkać już po chwili na przeszkody, jakie zatrzymałyby ją w miejscu. Odnosiła zresztą wrażenie, że tak naprawdę szukając przygód z młodym aurorem nie miała nawet chwili na złapanie oddechu. Nie mieli ograniczeń, nie znali tak naprawdę zakazów, zbyt świadomi tego, że życie było zadziwiająco krótkie, by przejmować się tym, co powiedzą inni i zapewne właśnie dlatego, wszyscy, którzy ich otaczali, stanowili jedynie tło, jakie rozmyło się w nicość, zupełnie, jakby nie miało żadnego znaczenia. Nawet jeśli Scarlett była świadoma obecności swojego ojca, jeśli wiedziała, że inni są ciekawi tego, co działo się na ich oczach, nawet jeśli była pewna, że Isolde nie przepuści jej tego, co się wydarzyło, nie protestowała, jedynie pociągając to dalej, śmiejąc się cicho i przyglądając się Nakirowi spod przymkniętych powiek, kiedy tak bezczelnie pchał się w niebezpieczeństwo, nie znając tak naprawdę wszystkich jej pomysłów. Odkrył jedynie ich niewielką część i daleki był od tego, by pochwycić to, czym naprawdę była. - Następnym razem będę musiała postarać się o coś, co da efekty od razu – stwierdziła, jakby z cieniem niezadowolenia, wyraźnie bawiąc się tą sytuacją, jakby naprawdę była skłonna do tego, by dodawać do jedzenia przyniesionego do biura aurorów, eliksirów, jakich na pewno nie powinni przyjmować. Nawet gdyby to miał być żart. Mówiła jednak o tym tak lekko, że każdy mógł być pewien, że właśnie to zrobiła, że bez zawahania podała im coś, co mogło na nich wpłynąć, na ich dalsze zachowanie i decyzje, i zapewne właśnie to było tą nutą szaleństwa, jaką mimo wszystko próbował tępić William, wiedząc, że jego córka operując sugestiami była w stanie wprowadzić wielu ludzi w błąd. Nie miał jednak pojęcia, jak wielu i jak wielu mężczyzn podążało za tym, jak ćmy za światłem. - Doprawdy? – zapytała, przeciągając to jedno słowo, pozwalając, by drżało pomiędzy nimi, jak wyraz niepewności, czy też niedowierzania, chociaż uśmiechnęła się kącikiem ust, kiedy wypowiedział jej imię. Ciekawa była, czy zdawał sobie sprawę z tego, co się za nim kryło, czy wiedział, iż kryła się w nim czerwień, pasja, radość i odwaga, jakiej zapewne nie można było jej odmówić. Była pewna, że nie miał pojęcia, iż to jej mama wybrała oba jej imiona, sięgając po obrazy kobiet zdolnych do tego, by rzucać świat na kolana, kobiet, które konkurowały z samymi boginiami, pozwalając, by mężczyźni tracili dla nich głowy. I wszystko wskazywało na to, że miała rację w swych wyborach, tworząc kogoś, kto nie bał się nazwać samej siebie królową, kto z uśmiechem obserwował ludzi tańczących tak, jak im zagrała. Była niczym wila, choć nie miała w sobie choć kropli ich krwi. - Myślałam, że nie możesz tego obiecać – zauważyła cicho, patrząc wprost w jego oczy, nawiązując do minionych miesięcy, do tego, co działo się wcześniej, w pełni rozumiejąc, skąd wynikały jego słowa, wiedząc, jak trudno było cokolwiek zaplanować, gdy nie wiedziało się, czy za chwilę nie zostanie się wezwanym do pomocy w kolejnej, ciężkiej sprawie. – Ale może się mylę, może chcesz zobaczyć ze mną Londyn nocą, z wysoka, z dala od naszego świata – dodała, nieco prowokacyjnie, jednocześnie jednak zdając sobie sprawę z tego, że postawienie sprawy w ten sposób było swoistą próbą i wyzwaniem, choć jednocześnie rozumiała, że pewnych rzeczy nie mógł zmienić i nigdy by tego nie wymagała. Była córką aurora, spędziła wiele świąt i urodzin bez ojca, wiedząc, że ten miał ważniejsze sprawy na głowie, niż uroczyste kolacje, czy krojenie tortu, wiedziała, że to nie było istotniejsze od ludzi, którzy mogli ucierpieć, wiedziała, co kryło się za tym wyborem i nigdy go nie kwestionowała, przyjmując to z godnością, choć nigdy ze spokojem. Widziała zbyt wiele razy korytarze Munga, by ukrywać przed sobą nadal drżenie serca, ale nigdy nie wtrącała się w coś, co było dla niej zrozumiałe i teraz również to rozumiała. To jednak nie zmieniało tego, że dała mu szansę, wycofując się teraz, nie mając zamiaru robić większego przedstawienia, niż to, jakiego już się dopuściła, wiedząc, że i tak złamała wszystko, co miała do tej pory, sięgając po coś, czego nie miała nigdy. Dlatego oswobodziła dłoń z jego dłoni, unosząc brwi w niemym pytaniu, czy ją znajdzie, czy będzie próbował, a później znalazła się prędko przy Williamie, by wspiąć się na palce i złożyć pocałunek na jego policzku, przez chwilę się z nim przekomarzając, nim zniknęła jak senne marzenie, rozmywając się pośród pozostałych aurorów, pozostawiając za sobą jedynie oczekiwanie, którego smak niezwykle ją tym razem kusił.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Wiedział, że nie brakowało mu odwagi, czasem nieco śmiesznej, gdy rzucał się w przód bez zastanowienia, ale w jego pracy było to czymś dobrym - ten brak zawahania, szybka ocena sytuacji. Jednak widział, że przy niej ta odwaga zmieniała się w szaleństwo, w głupotę, jaką zwykle się nie wykazywał i to go bawiło. Nie kalkulował przy niej tego, co może się wydarzyć, a jedynie podejmował ryzyko raz za razem, większe i mniejsze - to nie miało znaczenia. Liczył się ten dreszczyk adrenaliny, który sprawiał, że dni bez niej stawały się przeraźliwie nudne. Nie potrafił odnaleźć się w zwykłej codzienności, ale wystarczało, że pojawiała się na horyzoncie i wszystko nabierało właściwych barw. Nie zastanawiał się nad tym, skąd brało się takie jego podejście do tych spotkań, ale tak długo, jak długo niczego nie utrudniało, nie zamierzał tego zmieniać. Zamiast tego planował cieszyć się możliwością przesłania do niej wiadomości, poinformowania jej o możliwym spóźnieniu, zaproponowania spotkania w określonym miejscu o określonej porze, wysyłając do niej czy to list, czy patronusa. Poznanie imienia zmieniało tak wiele, a jednocześnie wyraźnie nie zmieniło niczego, co czuł, trzymając ją za dłoń, drażniąc się z nią przy nawiązywaniu do eliksirów podawanych w jedzeniu. Czy mogła nadziać jedzenie dla aurorów różnymi miksturami? Był pewien, że mogła. Czy zrobiła to teraz? Nie sądził. Intuicja podpowiadała mu, że w tej chwili jedynie się z nim drażniła, ale być może w przyszłości będzie próbowała czegoś podobnego, choć wtedy pewnie znajdzie się jedzenie specjalnie dla niego przygotowane, choć podane w dość nieoczywisty sposób. - Nie mogę obiecać, że na pewno się stawię, ale teraz łatwiej powiadomić o ewentualnym spóźnieniu - odpowiedział cicho, przechylając głowę nieznacznie w bok, jakby się zastanawiał, czy naprawdę nie rozumiała, o co mu chodziło, po chwili uśmiechając się do niej ciepło. - I zdecydowanie mam ochotę na nocne oglądanie Londynu - dodał, zaraz podając dokładną godzinę, o której miał kończyć pracę. Wiedział, że było to stosunkowo późno, ale nie sądził, aby zapadający szybko zmierzch miał ją odstraszyć. To, nad czym się zastanawiał, to miejsce, jakie wskazała. Było tylko jedno, które pasowało do opisu i było zdecydowanie jedną z mugolskich części miasta, jedną z tych, o których wiedział, ale w które się nie zapuszczał bez konieczności. Teraz mógł zrezygnować, mógł zaproponować inne miejsce, ale nie zrobił tego, mając świadomość, że nie bez powodu wybierała London Eye na miejsce spotkania. Kiedy wysunęła rękę z jego dłoni i odsunęła się od niego, resztką silnej woli zapanował nad sobą, aby nie złapać jej. Było to dziwne uczucie, gdy obserwował ją dalej, jak umyka do swojego ojca, jak jeszcze chwilę z nim się droczy, nim ostatecznie zniknęła, pozostawiając po sobie nie tylko przekąski, ale i jeszcze większe poczucie pustki. Nakir chwilę jeszcze stał sam, kończąc rogalik, nim poczuł silne uderzenie w plecy, po którym spadła na niego lawina pytań o to, co działo się między nim, a Scarlett. Nie odpowiadał jednak na żadne z nich, wykręcając się raportem, jaki miał przygotować. Prawdę mówiąc, w tej jednej chwili opuściła go cała pewność siebie i odwaga do stawienia czoła Williamowi i wolał zniknąć przy swoim biurku, niż mierzyć się z nim na spojrzenia. Mimo to, gdy sam opuszczał zgromadzenie, nie mógł przestać się uśmiechać lekko, co nie zostało niezauważone...
z.t. x2
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Prychnął w rozbawieniu zupełnie bezwiednie, dając się tym na tyle zaskoczyć, że i ta chwila dezorientacji aż odbiła się na jego mimice, nim nie pokiwał głową z uznaniem, niby nijak tego nie komentując, a jednak w myślach przyznając dziewczynie kilka dodatkowych punktów. Wyglądało na to, że tym razem przynajmniej nie utknął z kimś, kto miał w sobie kij tak długi, że niemal wystawał z obu stron. - I vice versa - przytaknął jej, pozornie z dalszą apatią, skutecznie przysłaniając drobny uśmiech kubkiem popijanej leniwie kawy, ale w tym krótkim momencie, gdy omiótł ją czujniejszym spojrzeniem, dałoby się wyłapać wyraźny błysk zainteresowania. Dear. Dear. To nazwisko otwierało równie dużo drzwi, jak dużo też ich zamykało. Doskonale rozumiał niechęć do powszechnie znanego nazwiska, ale jako ktoś, kto żył z podobnym ciężarem na swoich barkach przez niemal trzydzieści lat - doskonale wiedział też jak rozpoznać momenty, w których opłacało się być Shercliffem, a w których lepiej było się do tego nie przyznawać. - Och my dear, sweet child - wyrzucił z siebie teatralnie, z nieskrywaną satysfakcją niby przypadkowo wplatając w wypowiedź jej nazwisko, rzeczywiście rozczulony tym poczuciem wyższości, na które mógł sobie teraz pozwolić. - Ty zaczynasz, ja mam dzisiejszy numer proroka do nadrobienia - oświecił ją, zgarniając ze swojego biurka gazetę, by opaść z nią na wolne krzesło obok, od razu przesuwając stertę papierów z jednego blatu na drugi - tuż przed nos samej Heaven. - Masz tam notatki z zeznań świadków, tylko uważaj na daty. Gdzieś tam też powinna być notka z podsumowaniem rozwiązania sprawy i kopia przyznania się do winy złapanego rabusia i takie tam inne, więc ogarnij nam raporcik, przeczytam, podpiszę i jak pójdę go zanieść, to ty w tym czasie sobie poczytasz akta do otwartej sprawy - zarządził z lekceważącym machnięciem ręki, obracając się na krześle o dwa razy za dużo dla czystej rozrywki, nim w końcu nie odchylił się na nim wygodnie, niby siedząc tuż obok swojej nowej partnerki, a jednak w przeciwnym do niej kierunku. - Albo ogarnę nam coś ciekawszego, a tę wciśniemy Willbertowi... - mruknął konspiracyjnym szeptem, gdy znad rozłożonej gazety zerkał na aurora z sumiastymi wąsami, który z wyrazem na pograniczu dezorientacji i oburzenia wczytywał się w zgarnięte kwadrans temu akta. - Niezbyt mam ochotę marnować popołudnie na sprawę zaginionego puszka pigmejskiego.
Heaven jeszcze żadnej pracy nie traktowała tak poważnie i pierwszy raz zależało jej faktycznie zrobić dobre wrażenie - ale nie za wszelką cenę. Poza tym Havean jak to Heaven, miała trochę inne wyobrażenie o tym co robi dobre wrażenie. Rózniło się to od podejścia wielu. Gdyby miała zrobić ranking, posłuszność spadłaby wyjątkowo nisko w tego typu rankingu. Wszystko zależało od kontekstu, osoby i sytuacji - dlatego chwilę wstrzymała się z pełnym osądem tej w której została oceniona. Nie słynęła jednak z cierpliwości i przesadnego analizowania niuansów. Wysłuchała go do końca, starając się nie przewracając oczami na jego naiwność - w końcu trzeba było trochęzachować profesjonalizm. On ewidentnie jednak rozszyfrował ją fatalnie, może to nieszczęsnę nazwisko wprowadziło go w błąd, nie wahała się jednak długo z naprawą. - Naprawdę musiałeś mieć ciekawe okazy, skoro myślisz, że coś takiego ze mną przejdzie. Jestem twoją partnerką, mniej doświadczoną, ale jeśli myślisz, że będę odwalać całą robotę jak ty siedzisz na tyłku to nic dziwnego że jesteś tu mało popularny, błyskotliwość nie jest na szczycie listy - pokręciła głową. - Może intuicja mnie zawodzi, aczkolwiek wątpie i popraw mnie jeśli się mylę, twoja opinia tutaj nie jest aż tak cenna, żeby zagrozić mojej pracy, więc nie będę ze strachu przed nią się podporządkowywać - uprzedziła go natychmiast, bo te kilka komentarzy z jego ust upewniły ją w przekonaniu że miękka gra to w tym wypadku najsłabsza z możliwych taktyk. Może i dobrze, bo w takiej Heaven i tak nigdy nie była zbyt dobra. Zamiast zakopania się w stercie którą ją obdarzył, podzieliła papiery na równą połówkę i jedna część wylądowała z powrotem na jego biurku. Rozsiadła się wygodnie gotowa do swojej i tylko swojej części zadania - Niemniej, jeśli potrzebujesz pomocy w pisaniu raportu, chętnie dam ci kilka wskazówek. Wiesz, wędka zamiast ryby i takie tam. W końcu jestem tu, żeby ci pomagać - powiedziała pozornie pełnym szacunku tonem, tak wiarygodnym, że pozbawione kontekstu musiało wyglądać całkiem poważnie. Zerknęła na faktycznie przeraźliwie nudną sprawę - ale skoro musieli, to musieli. - Ciekawe czemu akurat tobie wciśneli coś takiego, swoją drogą... jeśli masz wymieniać, to może nie na kuguchara, którego trzeba ściągnąć z drzewa, okej?
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Westchnął ciężko, składając ledwie co rozłożoną gazetę na pół w geście akceptacji swojego losu, szybko zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie zdążył zrobić sobie nadzieję, że ta współpraca faktycznie będzie tak przyjemna, jak była niegdyś z zawsze gotową do odbębnienia za niego raportów Ariadne. Odchylił głowę w tył, wspierając ją o zagłówek fotela i kątem oka zerknął na rozdzielającą dokumenty Dear w milczącym zastanowieniu nad tym, kto zdążył już podważyć jego pozycję w jej oczach. Czyżby jego wakacyjny kryzys faktycznie aż tak odbił się na jego renomie czy jednak chodziło wciąż o starą sprawę sprzed roku, gdy zgarnął premię za fartowne przymknięcie przemytnika, którego od miesięcy tropił Bailey? - Jestem całkiem pewien, że moje zdanie jednak znaczy zdecydowanie więcej, niż Ci się wydaje, ale Twoja intuicja Cię nie zawodzi - zdradził jej z pewnym namysłem, testując jeszcze na ile opłaca się być wobec niej szczerym. - bo nie masz powodu bać się tego, co komu powiem tutaj. Nie jestem ani kablem, ani plotkarzem i na pewno potrafię docenić partnerkę, która nie boi się podjąć ryzyka - pociągnął dalej, zahaczając stopą o nogę fotela, by obrócić się przodem do swojego biurka. - Ale radzę przestać mnie obrażać, bo uznam, że pomyliłem Twoją odwagę z głupotą, a każdy wie, że głupi auror to martwy auror - dokończył, przeglądając już swoją część dokumentów, by wymienić jednak kilka kartek między stosami, by ich podział pracy miał nieco więcej sensu, faktycznie umożliwiając złożenie ich raportów w spójną całość. Mógł unikać papierkowej pracy, ale jednak kilka lat doświadczenia w zawodzie i tak robiło swoje. - Jako Shercliffe mam pierwszeństwo w sprawach dotyczących magicznych zwierząt i specjalizuję się w tropieniu, więc to akurat dość logiczne. No, w tropieniu i w chwytaniu namierzonych zwierząt, ale wydaje mi się, że akurat obezwładnienie Puszka Pigmejskiego byłoby w zasięgu możliwości każdego czarodzieja - wyjaśnił, dość znudzonym na powrót głosem, bo ani wypełnianie rubryczek ani sugestia, że był jakiś wyższy powód dostania nudnej sprawy, nie wzbudzały w nim żadnych większych emocji. - Mam nadzieję, że nie przyszłaś tutaj myśląc, że co druga sprawa, która nam się trafi, to będzie temat na pierwszą stronę Proroka. Większość spraw nawet nie jest w gazetach wspominana, zaginięcia zwierząt, drobne kradzieże, molestowania, pobicia, użycie magii lub przedmiotów magicznych przy mugolach, obrót towarami niedozwolonymi, zwierzęta bez licencji, szara codzienność - wyrecytował z cierpiętniczym westchnieniem, bo choć w NY takich absurdalnie nudnych spraw trafiało im się jeszcze więcej, to zawsze trafiała się choć ta jedna perełka tygodniowo, przy której szybciej biło mu serce. - Ale! Na szczęście zawsze są jeszcze patrole - zauważył, ożywiając się na tyle, by uśmiechnąć się przy z rozmachem podpisywanym sprawozdaniu. - Na nich może wydarzyć się wszystko i jeśli tylko złapie się na nim jakiś dobry trop, to samemu sobie można zapewnić ciekawą sprawę. Wystarczy solidna argumentacja w raporcie i pieczątka od szefowej.