W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Autor
Wiadomość
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
@Gabrielle Levasseur Cydr:4Może to kwestia ogólnej atmosfery, ale… tuż po wypiciu pierwszego łyka poprawia Ci się humor na tyle, że masz ochotę śpiewać, tańczyć, a już na pewno skorzystać ze wszystkich atrakcji. Zarażasz innych entuzjazmem i jesteś bardziej rozmowny/a niż dotychczas. Efekt utrzymuje się do końca wątku.
Westchnął, zaciągając się dymem gdzieś za drzewem i zerkając na zegarek, który ukryty był pod materiałem czarnej koszuli. Miał jeszcze chwilę. Wystarczająco długą, aby delektować się swoją ukochaną fajką i się nie spóźnić. Uwalniając kłębki dymu, odchylił głowę do tyłu i spojrzał w niebo, wolną dłonią mierzwiąc burzę brązowych włosów. Kosmyki niesfornie opadały na jego białą, pokrytą metalowo-rockowym makijażem twarz. Nie miał pojęcia czym do kurwy nędzy była Harley Queen, więc improwizował. Czarna, przyduża koszula i na nią marynarka robiła mu za kostium w akompaniamencie czarnych jeansów i adidasów. Czarne kreski dookoła oczu, biała farba i sztuczne rozcięcia biegnące od kącików ust przez policzki, nadawały mu upiornego wyrazu. Zgasił papierosa, leniwie ruszając przed wejście na teren balowy, gdzie się umówili. Rozglądając się dookoła, trudno było rozpoznać mu kogokolwiek znajomego pośród tej parady postaci, których znaczna większość pewnie nie należała do magicznego świata i przez to posyłał im nieco pogardliwe, chociaż krótkie spojrzenia. Gdzie Ci przyzwoici czarodzieje? Marudząc pod nosem o tym, że świat schodzi na psy, wsunął ręce do kieszeni, oczekując swojej towarzyszki. - To ma być Queen? - mruknął z uniesioną brwią, lustrując wzrokiem postać, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się przed nim w szortach, kabaretkach, podkreślonym biuście i co dziwniejsze, dwóch kitkach uwieńczonych kolorowymi kosmykami. Miała też czerwone usta. - Pasuję Ci to. Ładnie wyglądasz. Skwitował w końcu, posyłając jej łobuzerski uśmiech i pochylił się nieco niedbale, dając jej krótkiego całusa w kącik ust. Zaraz jednak bezceremonialnie objął ją ramieniem, prowadząc bliżej jeziora, gdzie znajdowały się wszystkie atrakcje, przekąski i — miał nadzieję — alkohol. Właściwie sam nie wiedział, co mu do łba strzeliło z całym tym balem. - Cydru? - nie czekając na odpowiedź, chwycił w dłonie dwa kufle, puszczając ją na chwilę i wyciągając jeden w jej stronę. Powąchał, wywracając oczyma i marudząc coś o sikach, nie piwie, zrobił łyka, czując ciepło, aromat jabłek oraz cynamon roznoszący się mu po ciele. Zwilżył usta, wzruszając ramionami. - Burbon to nie jest, ale przyzwoite. Smakuje Ci?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Umówiła się z Lucasem przy wyjściu na błonia. Cała była podekscytowana, bo przecież zawsze chciała iść na bal, a do tego w tym roku mogła testować swoją nową maszynę do szycia i przygotować im kostiumy, nad czym spędziła ostatnie kilka dni. Jej wybór był nietuzinkowy. Ali znała bajki z mugolskiego świata, głównie za sprawą wyjazdów z dziadkami i opowieści na ich temat zasłyszanych w szkole. Uznała więc za doskonały pomysł zainspirowanie się jedną z nich i tym właśnie sposobem padło na Piotrusia Pana oraz jego przyjaciółkę wróżkę, Dzwoneczka. Poprawiła materiał zielonej sukienki, która utrzymywała się jej na piersiach i była postrzępiona u dołu, wykonana z błyszczącego materiału. Na plecach miała zaczarowane skrzydełka, które po uprzednim przygotowaniu potraktowała zaklęciami, dzięki czemu wyglądały bardziej realistycznie, co chwilę składając się i rozkładając, a także sypiąc brokatowym pyłkiem. Widząc zbliżającego się w jej stronę Ślizgona, którego równie zielony kostium pasował do jej własnego, a także do domu, do którego należał, uśmiech cisnął się jej sam na usta. Podeszła do niego, lustrując go dokładnie wzrokiem i obejmując jego kark, musnęła jego usta swoimi, czując roznoszący się od niego zapach perfum, które bardzo lubiła. - Cześć Piotrusiu. - rzuciła zaczepnie, całując go krótko raz jeszcze i zaraz sięgnęła do przewieszonego przez ramię złotego worka, w którym krył się ostatni element jego kostiumu, którego celowo zapomniała wysłać. Niewinny kapelusz uwieńczony piórkiem znalazł się w jej dłoniach, gdzie wygładziła jego powierzchnie, zanim wspięła się odrobinę na palce i założyła mu na głowę, poprawiając opadający na czoło kosmyk brązowych włosów. Podtrzymując się jego ramienia, opadła na całe stopy, przez ułamek sekundy tkwiąc bez równowagi przez tkwiące na nogach szpilki.- Co się stało, że porzuciłeś swoje książki i przyszedłeś na zabawę? Przypomniało Ci się, że nie chcesz dorosnąć? Zapytała z rozbawieniem, puszczając mu oczko i zaraz łapiąc go za rękę, rozejrzała się dookoła. Nawiązywała swoim zachowaniem do postaci, bo z Dzwoneczka była przecież całkiem bezczelna wróżka! Idąc z Lucasem, rozglądała się dookoła z fascynacją, uważnie lustrując kostiumy. Była pod wrażeniem wykonania niektórych z nich, zwłaszcza tych zdobionych kamieniami lub koronką, którą wbrew pozorom, bardzo trudno było równo przyszyć. Krukonka jednak co rusz wracała spojrzeniem do towarzyszącego jej bruneta, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Potrawa: Cydr Wylosowana kostka:1 Efekt: kręci mi się w głowie Strój: z dotransmutowanym ogonem i uszkami
Bal halloweenowy wydawał się być naprawdę wyjątkowym wydarzeniem. Nie mogła go ominąć. Problemem wydawał się jedynie strój, na który nie miała pomysłu. Przynajmniej do momentu, gdy aktualizowała swój podręczny gramofon. Wszystko dlatego, że Yojeong wydała nowy album. Nowe dodatki dyskografii idolki były głównym wyznacznikiem tego jak często wprowadzała aktualizacje swojego sprzętu. Przy okazji jednak natknęła się także na utwór jednego zespołu, który także uwielbiała. Nie wiedziała nawet, że wydały coś nowego. Jednak dzięki temu wpadła na pomysł na swój strój. Kitsune z girlsbandu... Brzmiało to co najmniej dziwnie, ale miała nadzieję, że przynajmniej dobrze wyglądało. I patrząc na to jak skąpy był to strój naprawdę cieszyła się z tego, że mogła wspomóc się magią, by zachować nieco ciepła. Oraz przy pomocy zaklęć mogła również wyczarować puszysty i okazały lisi ogon w kolorze fioletu oraz jasne futrzane uszka, które oczywiście idealnie pasowały. Przynajmniej w jej przekonaniu. Okolice jeziora zostały tematycznie przystrojone i oprócz sceny z punk rockowym zespołem, który raczej średnio wpasowywał się w jej gusta muzyczne można było skorzystać z naprawdę sporej oferty jedzenia i picia. I właśnie taki był plan Japonki, która skierowała się do baru, gdzie zdecydowała się na porcję grzanego cydru, który ponoć miał być bezalkoholowy. I dobrze. Zdążyła opróżnić swoją szklankę napoju, gdy wtem do jej uszu dotarło brzmienie dobrze znanego jej głosu. Niemal natychmiast odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał, a lisie uszy poruszyły się na jej głowie, starając się wyłapać każdy dźwięk, który mógł jej umknąć. - Heaven - uśmiechnęła się delikatnie i zapewne mogłaby udawać, że naprawdę nie cieszyła się aż tak na widok Ślizgonki, gdyby wszystkiego nie zepsuł ogon, który samoistnie zaczął energicznie merdać w wyrazie ekscytacji i radości. Chyba naprawdę nie mogła ukryć tak łatwo pewnych rzeczy, a jej własne przebranie postanowiło ją zdradzić. Przez chwilę czuła na sobie wzrok Dear i mogła przysiąc, że na jej policzki powoli wkrada się lekki rumieniec. Mogła jednak aż tak nie szaleć i zdecydować się na coś, co nie eksponowało ciała w taki sposób. Co jej strzeliło do głowy? - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko niemu - powiedziała jeszcze odnośnie stroju, który sama wybrała dla Heaven. - Byłam skora do negocjacji. Naprawdę nie miałam większego pomysłu na strój. Na swój zresztą też nie aż do ostatniej chwili. I miała wrażenie, że naprawdę popełniła błąd decydując się na niego. No, ale już trudno. Chociaż zapewne gdyby chciała mogłaby go nieco przetransmutować gdzieś na uboczu lub wrócić szybko do domu i się przebrać. - Nie. Postanowiłam wyjątkowo przyjść sama - przyznała, odsuwając się nieco od baru, o który się dotychczas opierała i chyba nie był to najlepszy pomysł biorąc pod uwagę jak zakręciło jej się od tego w głowie. Bo raczej nie od tego bezalkoholowego cydru... prawda? - Nie wiem na jakiej zasadzie dobierali partnerów. Może po prostu uznali, że jesteś najlepszą osobą do opieki nad dzieckiem? Powiodła wzrokiem po okolicy starając się dostrzec potencjalnego partnera Dear, ale nikt nie przykuł szczególnie jej uwagi. Z pewnością jednak na pewno nie było aż tak źle. Nie mogli wcisnąć jej pierwszo- albo drugorocznego.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Już jestem boskim marynarzem, nie potrzebuję do tego młota - oznajmił wszem i wobec ze śmiertelną powagą. Westchnął jedynie kiedy Astrid bezceremonialnie ściągnęła mu czapkę z głowy. Przez te parę dni od czasu ich pierwszego spotkania chłopak zdążył zapomnieć jak bezpośrednia potrafiła być dziewczyna - szczęście, że skończyło się tylko na kapelusiku. - Dynie - skwitował jedynie pytanie Gryfonki chłopak. Sok z dyni, paszteciki dyniowe, tarty dyniowe, dyniowy dżem i dyniowy krem - nocoduchowe menu wprost kipiało od tych warzyw - Pełno dyń. Ostatecznie jednak Astrid zdecydowała się na parkiet. Przez ostatnich parę dni Shawowi udało się wyskrobać ze swojego terminarza kilka chwil na zajrzenie do biblioteki i przeczytanie paru pozycji na temat mieszanek wil oraz ludzi - wystarczyło mu to do tego, by nawet na taką okazję jak halloweenowy bal zabrać ze sobą różdżkę, która po odesłaniu kufli spoczywała teraz w tylnej kieszeni jego spodni. Na parkiecie objął dziewczynę nad biodrami, delikatnie prowadząc ją w czymś, co przy Wilczych Głowach na scenie nie było może walcem wiedeńskim, ale nie było też pogo. Widział, że szło jej raczej nieporadnie - jednak z Krukona tancerz także był raczej marny, a może tylko za takiego starał się uchodzić, więc niezbyt mu to przeszkadzało. - Tyle wystarczy - uspokoił ją z kiwnięciem głową. Zerknął w stronę wskazanej przez blondynkę Puchonki, której suknia była naprawdę imponująca. - Biedny miś - mruknął tylko, starając się mimo wszystko nie porywać Gryfonki to zbyt gwałtownego tańca - ostatnie czego teraz potrzebował to menada albo - co gorsza - harpia na środku parkietu. Im dłużej jednak tańczyli, tym bardziej jednak Darren nie mógł powstrzymać się przed dodaniem tu i ówdzie jakiegoś kroku rodem z parkietów sprzed czterdziestu lat - ale cóż, co mógł poradzić. - A co robicie na Noc Duchów tam-tam? - spytał beztrosko, nie wiedząc przecież kompletnie z którego dokładnie skandynawskiego kraju była dziewczyna - Jakieś coroczne palenie wiosek albo zapasy z niedźwiedziami? - dopytał. Nie byłby ani trochę zdziwiony gdyby Astrid zrobiłaby mu nagle wykład na temat zakładania poprawnego nelsona na misie - jeśli w ogóle wiedziałaby co to jest "nelson". Przynajmniej po angielsku.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Widząc jak Lara jednak się stopniowo rozluźnia sam mógł pełnoprawnie odetchnąć z ulgą. Kątem oka widział, że była z początku spięta ale nie pytał dlaczego aby pozostawić jej choćby odrobinę prywatności którą notorycznie naruszał ku jej zgodzie . - To ja poproszę zestaw pocałunku zanim mnie zabijesz, to chociaż padnę z bananem na twarzy. - który to zaraz zademonstrował uśmiechając się od ucha do ucha. Jeszcze trochę a będzie mógł konkurować z Irytkiem na najszerszy wyszczerz tego roku. - Uuu, nieźle cię cydr dogrzał. - nim się zastanowił to końcówkami palców sprawdził temperaturę jej ciemnego rumieńca. Źrenic nie miała rozszerzonych a więc można śmiało wnioskować, że to gorący napój tak na nią podziałał. Mógłby przysiąc, że ciepło jej skóry pozostało na jego palcach, które to zaraz cofnął by sięgnąć po kolejną serową miotełkę. W międzyczasie zjadł ich siedem wszak taki głodomór jak on nie mógłby poprzestać na pojedynczym poczęstunku. - Może nietoperze na nas lecą. - gdy to powiedział w jego oczach zamajaczyło rozbawienie. Działał odruchowo. Gdy się przysunęła jego ręka mimowolnie otuliła się wokół jej talii choć na tyle przyzwoicie, aby nikt nie mógł się do tego doczepić. Ledwie to zrobił a tknęło go wspomnienie kiedy dzisiejszego poranka wyplątała się z jego uścisku. Poluzował rękę aby mogła cofnąć się gdyby chciała, a zdecydowanie wolał aby stała tak jak teraz. Miał świetny punkt widoku na jej krwiste tęczówki, które kontrastując z jej białymi włosami i nietoperzami sprawiało piorunujące wrażenie. Poruszył palcami aby poluzować bandaż, dzięki czemu mogła go trzymać za rękę bez przeszkód. Bardzo podobał mu się ten gest, taki niezwykły w swojej prostocie. Upił kolejny łyk cydru rozkoszując się jabłkowym smakiem i postawił owocowy kubek na lewitującej błyszczącej dyni. Uśmiech znów zagościł na jego twarzy. - Muszę poczekać aż miotełki się strawią a potem przypuszczę szturm na resztę dań. - mówił tonem smakosza. Zerknął kątem oka na ludzi i wolny parkiet. Zauważył, że jest tu kilkoro dorosłych których nie znał. Skoro tak to miał nadzieję, że Lazar przyniesie tu swoje troki. Powrócił spojrzeniem do swojej szyszymory i musiał się powstrzymać żeby po raz kolejny tego dnia nie sięgnąć do jej ust. - Nie lubisz tańczyć więc to odpada. - ścisnął jej dłoń i jednak się nie powstrzymał, uniósł jej palce do swoich ust i je lekko choć ciepło ucałował. - Tam są tratwy i zabawa łowienie jabłek bez użycia rąk. Masz ochotę? - uwolnił ją z uścisku i pokazał miejsce o którym mówił. Na brzegu jeziora stało dwoje nauczycieli gotowych łowić nieszczęśników. - W razie czego pływanie w środku jesieni mamy już obcykane. - zaśmiał się na miłe wspomnienie przez które zaczął się w Larze po prostu durzyć. Podrapał nietoperka siedzącego na ramieniu dziewczyny.
– Wyglądasz zjawiskowo. To były pierwsze słowa, jakimi przywitał Perpetuę kiedy wszedł do jej gabinetu. Witając ja pocałunkiem złożonym na jej odsłoniętej szyi i ustach chwilę potem ułożył dłoń w jej talii, długo nie odrywając od niej wzroku. – Chcesz... – zaczął, ale zawiesił słowa i myśl, taksujac ja spojrzeniem. Odchrzaknął decydując się nie kończyć wypowiedzi. Zamiast tego poddał się tej chwili uległości wobec swojej partnerki, decydując się towarzyszyć jej podczas balu. Chociaż sam zdawał się czuć znacznie lepiej w schludnych garniturach niż stroju kilkunastowiecznego wampira. Obojętność na strój dodawała mu idealna prezencja partnerki. Tak samo fizyczna, jak charakter jakim emanowała. Kiedy jednak pierwsze uznanie i zaślepienie zgasło w jego oczach, ten wyraz zastąpił rozsądek. Prowadząc ja korytarzem na błonia, w konsternacji ściągnął brwi, chwilę później dodając po dłuższym zastanowieniu. – Nie mogłaś się przebrać za ubogie dziecko? Niewypowiedziany, ale jasny komunikat pozostawił jej domysłom. Wyglądała ZA DOBRZE. Jakby na co dzień nie miał wystarczająco dużo konkurentów. Zatrzymał ją zaraz za drzwiami wyjściowymi z zamku. Przytrzymując jej nadgarstek wyraźnie miał coś do powiedzenia, ale jak tylko otwierał usta, żeby to zrobic, jakieś parki przebranej młodzieży mijały ich zaraz obok. Dlatego ostatecznie zsunął dłoń z wąskiego, kobiecego przegubu do dłoni Perpetuy, całując jej wierzch. Rozmowa mogła poczekać. Zapewne chciał jej powiedzieć to samo co zawsze. Żeby uważała na adoratorów. Zaraz z początku trwania balu, odruchem odebrał Perpetui cydr, z którego zdążyła już pociągnąć kilka łykow. Widocznie nawet jego szybki refleks ulegał urokowi panny Whitehorn. – Jesteśmy tu w pracy, Perpetua. Byli? Czy pojawili się tu prywatnie? W miejscu pracy zawsze było to trudne do stwierdzenia.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Łapanie jabłek: J i dorzuciłam 5 - innymi słowy, łapie mnie macka kałamarnicy i wrzuca do wody. Ale jeszcze nie w tym poście
Uśmiechnęła się szerzej, kiedy wspomniał o kolejnych pocałunkach w ramach jakiegoś ostatniego życzenia. Co jak co, ale teraz im więcej ich otrzymywała od Dunbara, tym więcej ich pragnęła. Dziwne, ale nawet nigdy nie przypuszczała, że coś takiego będzie mogło mieć miejsce w jej życiu. - Myślę, że da się to jakoś załatwić - stwierdziła w końcu, bo po co miałaby odmawiać jemu przyjemności, która i jej była przez to serwowana? Odruchowo zmarszczyła brwi, kiedy wspomniał o jej rzekomo zaczerwienionych policzkach, bo przecież nic nie czuła. - Nie wiem, o czym m... - i nie zdążyła dokończyć swojej myśli, bo zaraz jego palce muskały jej policzek. Bezwiednie przymknęła powieki, ale szybko okazało się, że zabrał już swoją dłoń i po prostu dalej tak stali obok siebie i nic więcej się nie działo. Uśmiechnęła się, kiedy wspomniał o lecących na nich nietoperzach. - Ja tam im się nie dziwię, że na ciebie lecą - dopiero, kiedy powiedziała ten komentarz na głos, zrozumiała, jak mógł być odebrany i w myślach wykonała idealnego facepalma. Miała wrażenie, że wszystko wracało na te poprawne tory, które jakoś tak samoistnie w ich relacji się wytworzyły. Nie chciała, aby jej dzisiejsze poranne zachowanie odbierał, jako jakiś wstyd czy obawę, czy cholera jeszcze wie jak. Nie miała czasu wyjaśnić mu swojego postępowania a miała dziwne wrażenie, że jakoś tak coś się zmieniło. Wykonała pięknego młynka oczami, kiedy wspomniał o tańczeniu, mając ochotę jeszcze do tego teatralnie westchnąć. Ostatecznie uznała, że to by było jednak za dużo i pozostała tylko przy wymownym spojrzeniu. - Ja nie powiedziałam, że nie lubię tańczyć, tylko, że tego nie potrafię - wyprostowała jego słowa, bo przecież nie zawsze nie umiejętność i nie lubienie czegoś było jednoznacznym. Ale wizja łowienia jabłek była naprawdę interesującą, więc od razu stwierdziła, że to bardzo dobry pomysł. - To idziemy łowić jabłka - zatwierdziła jego plan działania, by jeszcze przysunąć się i ucałować krótko jego usta. Dziwnie tak było, że przez tyle czasu jego obecności obok tego nie zrobiła, więc musiała nadrobić. I potem ruszyli już w stronę jeziora, gdzie zebrała się spora grupka ludzi zaintrygowana oferowaną tam atrakcją. Kiedy już usiedli na ich prywatnej tratwie, z zaskoczeniem zarejestrowała, że jej dłonie od razu związały się za jej plecami. Z konsternacją spojrzała na Dżemiego, którego chyba dotknął ten sam problem, co i ją. - Zero dotykania się dopóki nie złowimy jabłek? - mruknęła pod nosem, kiedy ich tratwa odbiła się od brzegu, a wokół nich pojawiło się od cholery jabłek zanurzonych w wodzie, gotowych do złapania zębami. Cieszyła się, że nie ma na twarzy makijażu, który mógł się rozmyć po tym, jak zanurzy łeb w wodzie. - To co, bawisz się pierwszy, czy mam zacząć? - zapytała jeszcze, z szerokim uśmiechem na ustach, bo naprawdę czuła pewnego rodzaju ekscytację na myśl o łowieniu tych jabłek. @Jeremy Dunbar
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Ludzi dookoła robiło się coraz więcej, a jednak wciąż nie mogłam wypatrzeć tej charakterystycznej, trochę dziecinnej muszki, która miała mi pomóc znaleźć swojego partnera. I to raczej ja miałam zauważyć go pierwsza, żeby w razie jakiegokolwiek problemu szybko się ulotnić, ale ten zapach wydawał się być coraz bliższy, coraz ładniejszy; wszystko zdawało się zwolnić i ucichnąć, żeby w mojej głowie pozostawić mętlik; zdecydowanie nie mogłam złapać ani jednej z myśli. Chociaż rozglądałam się na wszystkie strony, robiłam to dość subtelnie; wszystko, żeby tylko nie wyjść ze swojej postaci, choć nawet to niedługo pewnie nastąpi, za sprawą światła księżyca i tego, jak to na mnie działa. Słysząc głos za plecami, przeszedł mnie dreszcz; nie panowałam nad tym, może dlatego, że było to dla mnie zaskoczeniem. W końcu niecodziennie człowiek umawia się na spotkania w ciemno (bo czy mogłabym nazwać to randką?), a jego partner, czy partnerka, nie zawsze pachnie zapachami, które tak dobrze działają na przyspieszenie pracy serca. Mimo zamarcia na te kilka pierwszych sekund odwróciłam się do swojego rozmówcy, zachowując swój neutralny wyraz twarzy, tak bardzo pasujący do stroju. Co do stroju... Czy to ten zapach, czy sam krój? Wyglądał doprawdy... dobrze. I ta muszka, która potwierdziła mi podejrzenia o tym, że to mój partner na wieczór, zdawała się być dość groteskowa, niemal zupełnie niepasująca. - Prudence - odparłam jeszcze, delikatnie łapiąc za materiał sukienki i unosząc go lekko w górę; ugięłam lekko kolana i skinęłam głową, jak na prawdziwą damę przystało. Choć powinnam w jego stronę wyciągnąć raczej dłoń, jednak w tej sytuacji wydało mi się to delikatnie zbędne. - Nie mam w planach długo tutaj zostać, muszę wrócić do zamku - przynajmniej mówiłam zgodnie z prawdą, a na wymówkę jeszcze zdążę się wysilić, choćby zaraz. - Muszę dokończyć kilka prac - przyznałam, uśmiechając się niewinnie. Przynajmniej wymiganie się od jeszcze gorszej prawdy nie poszło mi tak źle. - Dlatego chętnie zatańczę... tylko zdejmę to z siebie - w tym samym momencie zdjęłam z siebie niedługi płaszcz, ukazując nagie ramiona; wraz z nakryciem głowy odłożyłam go na jedno z krzeseł przy stoliku; zapewne już nigdy po to nie wrócę, ups? - Naprawdę ładnie pachniesz - stwierdziłam, gdy byłam już bliżej niego; na moment przygryzłam dolną wargę, puszczając ledwo po kilku sekundach. Skoro na parkiecie było tyle miejsca, a mój czas był zdecydowanie ograniczony, to dlaczego miałabym nie skorzystać?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Próbował przywołać w pamięci, co mówi mu przytoczone przez Julkę imię. W końcu jakaś lampka zapaliła się w jego głowie. -To ten legendarny skrzat pijak, który ponoć prowadzi tajny bar gdzieś w zamku? - Zapytał, bo mimo że słyszał o tej istocie wiele historii, to jakoś sam nigdy nie miał przyjemności jej spotkać. -Hux wydaje się spoko ziomeczkiem, ale nie wiem czy widzę go z naszym miotlarskim katem. - Pokiwał głową, by następnie zostać zasypanym informacjami z życia Antoshy. -Nie wiem, czy chcę wiedzieć, skąd to wszystko wiesz. - Zaśmiał się odbierając od Julki kolejną butelkę i kosztując nowego trunku. -To jest dużo lepsze. - Przyznał i szybkimi haustami zaczął się piwerkiem raczyć. Tryton sprawił mu zdecydowanie niezbyt miłą niespodziankę, ale Solberg tak szybko, jak wyrzucił z siebie bluźnierstwa wybaczył istocie. W końcu nie tylko ludzie mieli prawo się bawić. -Jest ok, dzięki. - Odpowiedział Julce, po czym zauważył kolejne jabłko w wodzie. -Jasne, ale daj mi ponownie spróbować. Tym razem mi się uda, zobaczysz! - Powiedział i podszedł z zapałem do zadania. Ponownie nie miał szczęścia, bo jabłko znów zaczęło spierdalać mu sprzed nosa. Tym razem jednak zauważył istotę, która to była przyczyną jego nieszczęścia i szybkim zaklęciem ją zneutralizował. Już miał wracać z jabłkiem do Julki, gdy zobaczył coś dziwnego kątem oka. Chwycił przedmiot i okazało się, że był to szalik w ponuraki z dyniami na głowie. -No tym razem coś mi się udało. - Pokazał Julce swoje zdobycze i po tym, jak osuszył się zaklęciem, zawiesił sobie szalik na szyi. -To co, wracamy?
Słysząc słowa Lary momentalnie przestał zwracać uwagę na otoczenie, a zatrzymał pełną uwagę na dziewczynie. Niby mówiła o nietoperzach, a poczuł te słowa aż w okolicach serca. - Ja też się im nie dziwię. - parsknął śmiechem na znak, że tylko się zgrywa. - To jeszcze ciebie w sobie rozkocham i będzie zajebiście. - puścił jej oczko i ścisnął jej dłoń, aby mogli razem przedrzeć się przez tłum ludzi na brzeg jeziora. Ucieszył się z buziaka bo żaden nie może zostać bez pozytywnego odzewu, a w kwestii tańca obiecał sobie, że jednak wciągnie dziewczynę w dzikie wygibasy aby rozruszać towarzystwo i po prostu świetnie się bawić w dalszym ciągu. Skoro jednak tratwy wypływały to mogli iść sprawdzić swoje siły na wodzie. Jedno jest pewne - Lara się nie utopi więc mógł być spokojny nawet wtedy jeśli nauczyciele z jakiejś przyczyny nie zdążą zareagować. Nietoperze postawił na lewitującej dyni tuż obok jeszcze niezjedzonego jabłka po wypitym cydrze. Dźgnął nogą tratwę, aby sprawdzić jej stabilność i po paru chwilach oboje byli już tam wygodnie usadowieni. Zdziwił się kiedy ręce związały się za jego plecami w sposób magiczny. Zaśmiał się. - To mnie nie powstrzyma. - wyszczerzył się pstonie i nachylił się do Lary, aby ucałować jej usta w sposób dosyć wymowny, ale też niejako dawał znak, że między nimi wszystko jest w porządku. Całował ją tak długo aż nauczyciel nie westchnął wymownie i nie popchnął ich tratwy wgłąb jeziora. W takiej sytuacji musiał już się oderwać od ust dziewczyny aby zachować równowagę. Dopiero po paru chwilach kiedy uspokoił już oddech pozwolił sobie zauważyć pływające po tafli jabłuszka. - Panie mają pierwszeństwo! Przynajmniej wiemy, że pływasz lepiej ode mnie. - roześmiał się i szorując tyłkiem po tratwie usiadł bliżej dziewczyny choć nie miał szans jej złapać ani jej asekurować. - Jeśli złapiesz jabłko w ciągu pierwszych pięciu minut to zrobię co tam sobie wymyślisz. Jeśli nie dasz rady to ty zrobisz to, co ja wymyślę i musi to obejmować dzisiejszy dzień. - zaproponował w ramach motywacji i wyszczerzył się od ucha do ucha odsłaniając rząd białych zębów. Poruszył nadgarstkami jednak nie zdało się to na nic, były solidnie uwiązane, a właśnie teraz nabrał ochoty podrapać się po nosie.
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Słowa Huxa wyśmiewające antkową znajomość angielskiego były bardzo niemiłe i zupełnie nie na miejscu, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Antek właśnie go przepraszał za własną ignorancję; na szczęście nie był on człowiekiem, którego tak łatwo można urazić, a także słyszał już na swój temat dużo gorsze rzeczy, więc zupełnie się nie przejął grubiaństwem kolegi i nic z tego nie wziął sobie do serca - A dobra, następni razi pogovorim po russki i ja zmiotę ciebie z powierzchni ziemji moją elokwencją - zapowiedział bardzo poważnie - Rosja to jest pod tym względi sto lat za mugolami, tam najlepij nie uzewnętrzniać się z takimi rzeczami - przyznał, niezbyt dumny z tego aspektu swojego wspaniałego kraju-matki, po czym niezbyt zgrabnym ruchem wchodząc na tratwę, bo niby gibki był, ale jednak drewniana powierzchnia chwiała się niemiłosiernie na tafli wody, utrudniając zachowanie równowagi. Dwadzieścia lat temu pewnie by na nią wskoczył z saltem, półobrotem i na koniec wykonał pozycję arabeski, ale cóż. Było, minęło, trochę łupnęło mu w krzyżu w ramach przypomnienia, dlaczego już NIE lata zawodowo, i w końcu zasiadł obok Huxleya i podziwiał niesamowte rzeczy, które ten potrafił zrobić ustami. Gdy macka wyłoniła się z wody i postanowiła ich przyjacielsko pacnąć, zrobiło się trochę niebezpiecznie. On się oczywiście nie bał, bo co to dla niego, z pewnością gdyby tylko wyłoniło się więcej kałamarnicy, to mógłby jej gołą ręką skręcić kark... czy tam mackę... w końcu nie takie rzeczy się robiło w Durmstrangu. Poklepał dziarsko Huxa po ramieniu, co w jego mniemaniu miało być jakimś uspokajającym gestem. - Przepraszam, ja nie chciał poturbować ciebie. - zupełnie nie wiedział, czemu to już kolejne spotkanie z członkiem kadry nauczycielskiej, podczas którego lądował na drugiej osobie i w dodatku oboje kończyli mokrzy - bo tacy właśnie byli, od fali która chlusnęła prosto na nich po spotkaniu wody z macką - jakieś angielskie fatum, czy co? Skierował strumień ciepłego powietrza z różdżki na piracki strój Huxa, żeby go wysuszyć, gdy ten zapalał świeczkę i nie zastanawiał się długo nad jego pytaniem. - No, jakby wyłowili ją to by mieli zapas jedzeniu na cały rok szkolni - stwierdził, jak zawsze poważnie, praktycznie i życiowo - Ale to by wymagali jakiejś decyzji od dyrektoru, a obaj wiemy, że on jest... no... bezużiteczni - być może głośne krytykowanie szkolnej władzy nie było najlepszym pomysłem, w końcu zawdzięczał mężczyźnie posadę i fakt, że nie musiał się tułać po świecie i dukać w jeszcze innym języku. - Kopsnij cygarieta - zarządził, wyciągając rękę w stronę rozmówcy, choć dzieliła ich taka niewielka odległość, że nawet nie musiał tego robić bo i tak prawie się stykali. Kolega jednak zajął się wąchaniem świeczki, co Antosza skwitował uniesieniem brwi, bo naprawdę, taki stary chłop i ekscytuje się zapachowym woskiem?, jednak po jego słowach sam nachylił się nad płomieniem; poczuł natychmiast znajomy, bardzo przyjemny zapach, od którego spłynęło na niego natychmiastowe rozluźnienie i uczucie przyjemnego ciepła gdzieś w środku, co było dosyć paradoksalne, bo woń była świeża i ostra jak mroźna zima, ze słoną nutą nadmorskiego powietrza. Na chwilę wpłynął mu na usta błogi uśmiech, ale szybko się go pozbył, przypominając sobie, że przecież to tylko złudne wrażenie. - Aaach. Amortencja. Szto to, najpierw chcą nas zabić, potem zakochać, ja zaczynam tracić głowi od tego wszystkiego! A ja narzekał że nic nie dzieje się. - skomentował, bo rzeczywiście, atrakcji nagle zrobiło się nie dość że mnóstwo, to jeszcze tak różnych, że pożałował swoich wcześniejszych słów. - No ale świeczka ładna, no. Ty, co tam czuje? - zagadnął, sam trochę zdziwiony, że szczerze go to zainteresowało i chciałby wiedzieć, a słowom tym towarzyszyło pieczołowite wydobywanie z tajnej kieszonki kostiumu piersiówki z rumem, którą zaraz, tak jak przedtem obiecał, podał Huxowi.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Prawdopodobnie nie było w szkole osoby, która nie słyszała o Irku. Niezbyt sympatyczny skrzacik był szarą eminencją Hogwartu, a w jego sekretnym barze przelano więcej alkoholu niż w „Trzech Miotłach”, i to pomimo faktu, że w teorii bar ten wcale nie istniał.
- Tak, ten sam – potwierdziła, poprawiając bandaż na zranionej dłoni. – Jak będziesz miał ochotę, to was sobie przedstawię. Świetne miejsce, no i nie trzeba się aportować do Hogsmeade, żeby napić się czegoś mocniejszego. Z pewnego źródła wiem, że chodzą tam i prefekci, choć się potem zarzekają, że piją tylko ciepłe mleko.
Drugie piwo piła znacznie spokojniej niż pierwsze, może dlatego, że było po prostu smaczne.
- Hux jest jak kapibara. Nie da się go nie lubić. No, chyba że każe ci niewerbalnie wyjmować fantomowi drzazgi z dupy. Z pewnością dogadałby się więc i z naszym papą.
Nie sądziła, że życie osobiste Avgusta było jakąś tajemnicą poliszynela. Był jedną z największych gwiazd quidditcha, więc siłą rzeczy na wzmianki o jego życiu osobistym można było trafić nawet w tak szacownych czasopismach o quidditchu, jak „Miotła” czy „Tygodnik Szukającego”.
- A co ty, Solberg? Gazet nie czytasz? Myślałam, że twoje zainteresowanie quidditchem wychodzi poza machanie kijem. – Trąciła go barkiem w bark, a tratwa delikatnie się zakołysała.
Mieli już ruszać z powrotem, kiedy Ślizgon postanowił dać sobie jeszcze jedną szansę i w końcu udało mu się wyłowić zabawny szal w ponuraki. Oczywiście nie mogła być gorsza. Zapaliła nad taflą jeziora lumos maxima w poszukiwaniu pływających jabłek. Tym razem miała więcej szczęścia, a w jej ręce wpadł kamienny moździerz.
- No, nieźle – pokiwała z uznaniem głową. – Może to mnie w końcu zmusi do zakupu własnego kociołka – zawyrokowała, chowając zdobycz do torebki. – Zostało nam jeszcze po piwie, więc proponuję skończyć je i wracać, bo się zaraz okaże, że skurwiel-dementor ma węch jak pies myśliwski i nas podpierdoli za wnoszenie alkoholu na teren zabawy. A to się przecież nie godzi, bo tu hurr durr, ginęli ludzie w walce z czarnym panem.
W czasie, gdy ich nie było, na balu zawitało wiele nowych, znajomych twarzy. Krukonka dostrzegła między innymi marynarza-prefekta, który to pijał u Irka ciepłe mleczko, a także Strauss w towarzystwie kapitan Puchonów. Alkohol przyjemnie szumiał jej w głowie, choć zaostrzył również apetyt. Od obiadu nie miała w ustach nic poza eliksirem, alkoholem i kawałkiem melona z podłogi. Dieta kopenhaska to przy tym uczta. Babeczki od Syrioszki koniec końców również się nie doczekała, bo przyszedł Papa Miś i musieli uskutecznić przed nim swój wyćwiczony ooma-loompi taniec. Plan był więc prosty – napchać się po sam kurek smakołykami, a potem znaleźć Arli i spalić w tańcu nadmiar kalorii.
Kiedy podeszli do suto zastawionego stołu, na jej twarzy zakwitł wyraz rozczarowania. Właściwie to były tu same słodkości, za którymi nie przepadała. Koniec końców postawiła na cottage pie z księżycową łuną. Na talerzyk dorzuciła również kilka dyniowych pasztecików i serowych miotełek. Nie wyglądało to, jak posiłek damy, raczej wygłodniałego, bezdomnego skrzata domowego, ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie Julka. Usiadła przy jednym ze stolików i zaczęła jeść, z ulgą wypełniając pusty żołądek smakołykami przygotowanymi przez dzielne skrzaty. Oczywiście i tym razem nie mogło obyć się bez jakichś przygód, bo najpierw przyczepiły się do niej jakieś trzy zabawne nietoperki, które zaczęły tańczyć nad jej głową, a następnie wyrosły jej wampirze kły, co szczerze mówiąc, nieco utrudniało wrzucanie w siebie kolejnych pasztecików.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Łapanie jabłek: J i dorzuciłam 5 - innymi słowy, łapie mnie macka kałamarnicy i wrzuca do wody.
Również się zaśmiała, kiedy skomentował jej słowa w ten sposób, rozkoszując się tym uczuciem radości, jakie jej dzisiaj towarzyszyło. Jeśli każde kolejne ich spotkanie miałoby wyglądać w taki sposób, to czym prędzej powinna rozplanować swój prywatny kalendarz w taki sposób, aby mieć jak najwięcej czasu dla gryfona. Nie spodziewała się jednak wspomnienia o rozkochiwaniu w sobie. Wymownie nic nie odpowiedziała i na szczęście zaczęli się przedzierać przez tłum uczniów, więc musiała skupić się na tym, aby wymijać ludzi, a nie na tym, że w zasadzie to za dużo nie będzie musiał robić, żeby, jak to ładnie ujął, ją w sobie rozkochać. Na szczęście znaleźli się już na tratwach, co z jednej strony było miłą odmianą od całego tego tłumu a z drugiej strony, w odniesieniu do jego poprzednich słów wywoływało w niej dziwnego rodzaju gorąco, które tylko się pogłębiło, kiedy postanowił udowodnić, że związane ręce to dla niego nie problem. Zaśmiała się, nawet za bardzo nie mając jak uciec, bo usadowiła się w taki sposób, że oddalenie się, bez użycia rąk, było praktycznie niemożliwym. Pozostało więc jej całować chłopaka do momentu, kiedy nie uzna za stosowne podjąć się wyzwania jakim było łowienie jabłek. Zamyśliła się na chwilę, kiedy zaproponował jej małe zawody. Instynkt podpowiadał jej, że mogła mieć większe szanse, ale coś tam telepało się daleko w głowie, że może jednak nie da rady go pokonać. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie spróbowała. - Stoi. Zaraz przegrasz z kretesem - wyszczerzyła się w jego stronę jeszcze ostatni raz, a za chwilę już nurkowała twarzą w jeziorze próbując złapać w zęby jabłka. Zadanie okazało się jednak być znacznie trudniejszym, niż pierwotnie przypuszczała! Jabłka umykały przed jej rozchylonymi wargami i za nic nie chciały dać się złapać. Dopiero po naprawdę długich próbach trafiła na wystarczająco małe jabłko, które w starciu z jej szczęką nie miało szans. Z dziwnym odgłosem triumfu wypluła je na tratwę. Wiedziała, że czas był raczej znacznie dłuższy niż wyznaczone pięć minut, ale nie przejmowała się tym, bo zabawa i tak była przednia. -Twoja kolej pani... Aaa! - i nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Ledwie jej dłonie rozczepiły się, a za chwilę poczuła, jak coś mocno pociągnęło ją za kostkę prosto w objęcia lodowatego jeziora. Zdążyła jeszcze złapać haust powietrza, a po chwili jej głowa znalazła się całkowicie pod wodą. Miała szczęście i to ogromne. Potrafiła pływać bardzo dobrze, trenując tę czynność regularnie i od dawna. Więc miała szanse się nie utopić. Gdyby nie te szmaty, które miała na sobie i od razu ograniczyły znacząco jej ruch. Dosyć szybko zrozumiała, że została wciągnięta przez słynną, wielką kałamarnicę. Przez chwilę miała problem z rozeznaniem, gdzie jest góra, a gdzie dół, płynąc na oślep, byle (jak się jej wydawało), dalej od zagrożenia. Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim jej głowa wynurzyła się z wody. Kaszlała, kiedy podpłynęła do ich tratwy i podparła się łokciami o jej pokład. Była cholernie zmęczona, ale i wściekła. Jakoś wczołgała się na drewniane deski, kaszląc jeszcze raz czy dwa. - Kurwa mać... Mogli chociaż odgrodzić jakoś ten kawałek jeziora, żeby się tutaj jakieś gówna nie pałętały - powiedziała, szczękając zębami z zimna. Woda była naprawdę bardzo chłodna, a kiedy się z niej wydostała, okazało się, że wiatr tylko potęgował uczucie chłodu. Szlag by to trafił...
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kostka:2 Cydr tak dobrze rozgrzewa, że czujesz przyśpieszone bicie serca, a na Twoje policzki wkracza rumieniec. Nie da się ukryć, że wyglądasz przy tym niezwykle uroczo! Efekt utrzymuje się przez dwa kolejne posty. Strój: Tada! Wila!
Była aż nadto radosna - i nawet nie zamierzała tego ukrywać pod fałszywym stonowaniem. Co z tego, że poważna nauczycielka i uzdrowicielka, skoro naprawdę lubiła przebieranki? Zwłaszcza w Noc Duchów! Ba, nawet Caine pokwapił się o odpowiedni strój! A biorąc pod uwagę fakt, jak jej mężczyzna zareagował na jej interpretację udomowionej wili w formie kostiumu, to jej przygotowania były tego warte. W pewnym sensie nawet się zgrywali. W końcu kto powiedział, że żona Draculi nie była wilą lub półwilą...? Ten niuans pozostawiła jednak tylko dla siebie. Mimo wszystko tłumiła chichot za każdym razem, kiedy Caine zanosił się do rozpoczęcia rozmowy - doskonale widziała jego wahanie, nie komentowała jednak. Choć kusiło ją niesamowicie, by w końcu pociągnąć mężczyznę za język. Cóż to dziś leżało mu na sercu? — Ten cydr jest bezalkoholowy, Caine — mruknęła, ujmując Shercliffe'a pod ramię i przysuwając do swoich ust grzańca, nie wyciągając naczynia z jego dłoni. Zmierzyła mężczyznę roziskrzonym spojrzeniem znad krawędzi naczynka - nieco zaczepnym, prowokacyjnym, acz stonowanym słodkim uśmiechem i pudrowymi rumieńcami. Pociągnęła łyk, chichocząc. W istocie, nie było w grzańcu krzty alkoholu - choć zachowanie złotowłosej wskazywałoby na coś zupełnie innego. Nagłe ciepło i przyspieszone bicie serca też mogłaby na to zrzucić. — Póki nic się nie dzieje, jesteśmy tu w formie uczestników — rzuciła już nieco poważniej, chcąc rozwiać wątpliwości Shercliffe'a. — Możemy zatańczyć, przejść się do stolików nad jeziorem... To nic zdrożnego, prawda? — pytała, mając nadzieję, że Caine dostrzeże w tym jakąś rację. Jednocześnie z tyłu jej głowy wisiały te wszystkie pytania, na które odpowiedzi mężczyzna odkładał w czasie - ale uparcie spychała je na drugi plan. Miękkim gestem odgarnęła złote pukle, łypiąc spod ciemnozłotych rzęs na swojego partnera. Zaczęła rozglądać się po terenie balu, z uśmiechem dostrzegając wiele znajomych - choć przebranych twarzy. Mimowolnie rozglądała się za tymi znajomymi - starszymi - obliczami, jak choćby Huxleya lub Antoshy - choć nie wyglądała jakby miała zamiar opuścić bok historyka, przyciskając jego ramię do odzianej w warstwy tiulu piersi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak to się stało, że ze wszystkich uczniów akurat Max nigdy nie skorzystał z zajebistej najebki w szkolnych murach, to nawet no nas tego nie wiedział. Zdecydował jednak, że nim skończy edukację musi odhaczyć to doświadczenie na swojej liście. A wypieranie się prefektów skomentował tylko przewróceniem oczami. Znał przynajmniej jednego, który by mu tam jeszcze piwo postawił. -Weź nawet nie wspominaj. Tamta lekcja to był jakiś jebany żart. Chyba odechce im się na wychowywać do jakiegokolwiek życia. - Mruknął dokańczając piwo, żeby zapić te przykre wspomnienia. Powoli czuł, jak procenty we krwi zaczynają działać i nie miał zamiaru z tego powodu narzekać. -Quidditchem tak, tym który zawodnik się rozwodzi, zdradza, przemyca nielegalne tłuczki przez granicę już trochę mniej. - Co prawda nie za bardzo śledził czarodziejską prasę związaną ze sportem, ale jeżeli już zabierał się za podobną lekturę, to podobne ploteczki po prostu pomijał bo ani trochę go nie obchodziły. Jak dla niego Antosha mógł mieć nawet miot bękartów z jakąś syberyjską niedźwiedzicą. Patrzył jak Brooks wybiera się na ostatnie poszukiwania i z uśmiechem zobaczył, jak wyjmuje moździerz. -No to jest dopiero znalezisko! Zajebista sprawa, sam niedawno taki dostałem. - Specjalnie nie mówił, kto był wspaniałym darczyńcą, bo ani nie chciał zwracać uwagi na tajemniczą Blake, która towarzyszyła mu podczas jarmarku, ani tym bardziej mówić, że był to Felek. -Dawaj co tam masz i spadamy. - Wyciągnął rękę po ostatni trunek.
***
Parkiet i jego okolice w końcu zaczęły się zapełniać i Max szybko przeleciał wzrokiem wszystkie znajome mordki oraz ich kostiumy i towarzyszy. Prawdą było jednak, że największą zagadką wciąż pozostawał jego przyjaciel, który postanowił pojawić się tutaj incognito. Postanowił jednak ten fakt zachować dla siebie szczególnie, że nie chciał wygadać Julce, że to właśnie puchon jest tajemniczym dementoru bez woru. Podeszli do stołów i Max cierpliwie zaczekał, aż Brooks nałożyła sobie przekąski na talerz, by następnie usiąść naprzeciw niej przy jednym ze stolików. Sam dzięki ukradzionym z kuchni przekąskom jakoś nie był szczególnie głodny. -No no, Brooks, wychodzi w końcu Twoja prawdziwa natura. - Zaśmiał się widząc, jak zaczynają wyrastać jej kły. -Jednak trzeba było przyjść w kostiumie diablicy, idealnie by do tych szabli pasował. - Zastanawiał się, jakie jeszcze efekty oprócz gromady nietoperzy i transformacji w wampira poukrywano w dzisiejszych posiłkach. -Ruszamy na parkiet jak już uzupełnisz kalorie? - Zapytał, bo musiał przyznać, że zespół dość dobrze radził sobie z umilaniem tego wieczoru i Max chętnie rozprostował by kości.
Potrawa: Cydr Wylosowana kostka:2 Efekt:Cydr tak dobrze rozgrzewa, że czujesz przyśpieszone bicie serca, a na Twoje policzki wkracza rumieniec. Nie da się ukryć, że wyglądasz przy tym niezwykle uroczo! Efekt utrzymuje się przez dwa kolejne posty.
Nie planowała wybierać się na następny bal po raz kolejny samotnie. Jednak partner, którego dobrał jej los, pomimo, że budził jej szczerą sympatię wspomnieniem jego towarzystwa podczas zajęć z działalności artystycznej, nie pojawiał się. Być może gdyby wiedział ile motywacji i starań kosztowało ją przygotowanie odpowiedniego stroju na wzór sympatycznej, mugolskiej bajki, doceniłby jej starania i stawiłby się nad jeziorem. Tymczasem, przywitał ją brak partnera oraz zaczarowana dynia, która z początku leciała za nią z powątpiewaniem, jakby nawet dynia nie była pewna, czy samotnie przybywająca na bal przybłęda zasługuje na jej uwagę. Caelestine ściągnęła ją do siebie zaklęciem. Na odległość dwóch metrów, ponieważ dynia nie chciała się dać przyciągnąć bliżej. Upór Swansea szybko zgasł, rudowłosa westchnęła w duchu, po prostu kierując swoje kroki nad wodę. Nie usiadła ani przy stolikach obładowanych jedzeniem, ani przy żadnej innej atrakcji. Przycupnęła na ziemi, przymykając powieki, kiedy niewerbalnym Accio spróbowała ściągnąć do siebie szkicownik i ołówek. W swoim naturalnym środowisku, w samotności, w końcu osunęła białe, jedwabne rękawiczki z rąk, zajmując uwagę szkicem. Nie pozwalając sobie aby myśli dłużej uciekały jej w bezsilność i zawód wywołany kolejnym, samotnym wieczorem. Jeszcze rok temu byłaby wdzięczna za ten spokój, jaki towarzyszył jej podczas szkicowania. Teraz, słabym ruchem dłoni jeździła rysikiem po kartce, łatwo rozpraszając swoją uwagę czynnikami zewnętrznymi. Pomiędzy ludźmi, z cienia, znad wody, wyłapała sylwetkę @Charlie O. Rowle. Drgnęła, w pierwszym odruchu chcąc zerwać się z trawy w jego kierunku. Jednak jedyne co, to poderwała lekko ramiona, a chwilę potem odetchnęła, rezygnując ze swojego poruszenia. Przyszedł z partnerką. @Gabrielle Levasseur wyglądała pięknie. Tak pięknie, jak pięknie mogła wyglądać dziewczyna z wilą krwią. Nic dziwnego, że chwilę później dłoń, która mechanicznie sunęła po kartce papieru, szkicowała akurat tę parę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
/ moja ręka zalewa się krwią, yey - gdyby ktoś zerkał w stronę jeziora/
Mieli tyle możliwości, tyle rzeczy do obejrzenia i sytuacji do doświadczania, że rozmowa na poważniejsze tematy wydawałaby się nie na miejscu. Swoją zaczepkę rzucił w taki sposób, aby Lara nie musiała na nią reagować. Uznał, że powinna przyzwyczajać się, że Jeremy nie kręci się przy niej sporadycznie, a już nieco bardziej regularnie. Trzymał ją za rękę i prowadził przez tłum ludzi (rozdziawił buzię na widok @Perpetua Whitehorn i prawie się przewrócił o własne nogi) i zaraz oto znaleźli się na brzegu, a chwilę później płynęli w siną dal ze związanymi rękoma. Nie oponowała przed żadnym z pocałunków, a zatem trwały one niewybaczalnie długo i dopiero wymowne chrząknięcia sprowadziły go na ziemię. Westchnął i rozejrzał się po ruchomej tafli wody. Niechętnie myślał o potencjalnym zanurzeniu się w lodowatym jeziorze i to na początku listopada (w zeszłym miesiącu zniósł to dzielnie, ale tym razem nie zamierzał!), a więc obrał sobie za cel nie zamoczyć nawet kawałka palca. - Jakaś ty pewna siebie. - wzniósł oczy ku niebu i z zaciekawionym uśmiechem obserwował jej zmagania. Nie mógłby robić tego w milczeniu, przecież to Dunbar. Dopingował dziewczynę! Dawaj, dawaj, śmiało, wgryzaj się! Nie daj się jabłkom! Zjedz je jak okropny rogogon biednego gumochłona! Dawaj! - i tym podobne, a zamknął się dopiero wtedy jeśli Lara mu to nakazała, bo inaczej nie czuł potrzeby zamilknięcia. Niewygodnie było w ten sposób siedzieć i o ile w innych okolicznościach potrafiłby wykorzystać tę ciasnotę na własną korzyść tak ze związanymi rękoma nie mógł zrobić nic! Czekał cierpliwie i wzniósł oklaski wiwat kiedy dopadła w końcu małe jabłuszko... ale nie zdołał się tym nacieszyć bo nagle zsunęła się do wody. W całym tym ferworze nie zorientował się, że to macka jest winna kąpieli Lary. Dopadł do brzegu tratwy i chyba mu się trochę pobladło. Wołał Larę, patrzył na nią przez taflę wody, nagle związane ręce stały się upiorną pułapką. Już nabierał tchu, aby w niezbyt dozwolonych słowach ponaglić nauczycieli z niesieniem pomocy kiedy Lara sama się wynurzyła. - Ale mnie wystraszyłaś! Druzgotki cię złapały czy jak? W jednej sekundzie byłaś a w drugiej nie, a woda jest taka mętna, że nic nie widziałem. Kuźwa, moje ręce. - zarzucił dziewczynę słowotokiem i jednocześnie próbował rozerwać niewidzialne więzy ale żeby to zrobić to musiał po prostu złapać jabłko. Akurat tak się stało, że jedno obijało się o kawałek tratwy więc złapał je zębami dosyć szybko. Nie delektował się owocem, zrobił to po to, aby móc ruszać rękoma. Od razu wyrzucił jabłko jak tylko poczuł, że więzy ustępują. Już miał sięgnąć po Larę i pomóc jej wleźć do środka kiedy spod wody wyskoczył okazały druzgotek i po prostu wgryzł mu się w dłoń. Krzyk Jeremy'ego ugrzązł w gardle, szarpnął ręką, a potem najzwyczajniej w świecie kopnął butem stworzenie, które pod wpływem ciosu musiało poddać się grawitacji. Niestety w drodze powrotnej do wody rozorał zębami skórę na jego dłoni przez co mumiczne bandaże pokryły się świeżą krwią. - KU-RWA ZJEM CIĘ ZARAZ, POTWORZE! -rzadko można zobaczyć na twarzy Jeremy'ego jakąkolwiek formę gniewu. Brała się ona jednak nie z powodu bólu, ale z faktu, że nie może pomóc Larze wejść na tratwę bo jakiś druzgotek postanowił go zjeść. Żałował, że nie potraktował stwora zaklęciem. Przeklinając pod nosem odwrócił się do Lary i lekceważąc obfite krwawienie pomógł jej wejść na drewnianą tratwę, która to zaraz zaczęła spokojnie płynąć z powrotem do brzegu. - Nic ci nie jest? - zapytał dziewczynę, a krwawiącą rękę zgiął w łokciu, aby rana była oczywiście powyżej serca. Ciepła krew spływała wesoło aż do łokcia i kapała na jego ubranie. - Mogłem się domyślić, auć, że w jeziorze, aua, coś na nas czeka, wrrr, ale żeby chciało nas zjeść? - tą zdrową dłonią zgarnął z twarzy Lary wilgotne włosy i rozglądał się czy nie ma żadnych obrażeń. - Okay, cholerka, masz obcykaną kąpiel w jeziorze w listopadzie. Ale ja chyba, aua, nie muszę, au? - jeszcze okazałoby się to tradycją na którą nie był gotów. Pokracznie zszedł z tratwy i podał rękę dziewczynie, aby pomóc jej jakoś bo nade wszystko czuł żal, że teraz marzła, a on nie miał jak jej teraz pomóc, bo pieprzony druzgotek wgryzł się w jego prawą - magiczną (!!) rękę.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
strój: przebrała się za Helgę Huffelpuff w młodości xD
Cieszyła się na Halloween jednak jej samopoczucie nie pozwalało na okazywanie pełnego entuzjazmu. Czuła się kiepsko przez spadek apetytu, a wszystko to skumulowało się właśnie dzisiaj. Stała się trochę małomówna, a gdy musiała przygotować sobie strój to prawie się załamała. Spędziła nad nim dobre trzy godziny zanim wyglądała na tyle puchońsko aby nadawać się do wyjścia. Malowała włosy z pomocą transmutacji ale wychodziło jej to tragicznie dlatego też gdy ledwie znalazła się nad jeziorem kolor blond przypominał teraz barwę jesiennych liści. Nie miała pojęcia czy ktokolwiek rozpozna w niej młodszą wersję grubszą!! Helgi. Nie czuła się aż tak pewnie na wysokich obcasach, ale przynajmniej dzięki temu nie będzie potrzebować drabinki, aby chociażby dać buziaka Boydowi. Umówili się na miejscu i to z jej prośby bo zanim spotkali się to chciała przybrać na usta przekonywujący uśmiech, że będzie dobrze się bawić. Zlekceważyła lekkie zawroty głowy wierząc, że jeśli napije się chociażby słynnego cydru to poczuje się znacznie lepiej. Splotła swoje dłonie z przodu i stąpała z nogi na nogę rozglądając się za swoim chłopakiem. Sceneria była wspaniała, lewitująca dynia urocza, przebrania cudowne i naprawdę Bons chciała wziąć we wszystkim aktywny udział. Wierzyła też, że jak już Boyd się pojawi to ożywi się na tyle by faktycznie wieczór był udany. Niestety miała świadomość, że chłopak przejrzy ją prędzej czy później więc naprawdę postarała się w swój uśmiech kiedy zobaczyła go w oddali. Rozłożyła ręce na boki pokazując swój strój. - Rozpoznałeś mnie? - zapytała chłonąc jednocześnie jego strój w którym wyglądał zabójczo przystojnie. Na jego widok dostała rumieńców. Miała nadzieję, że nie wygląda przy nim jak szara mysz spod miotły. Serce w jej piersi zabiło nieco szybciej niż powinno, jakby umęczone, że musi pompować krew z takim wysiłkiem. - Masz ochotę na cydr? Podobno jest magiczny więc może ty wybierzesz jeden dla mnie? - zagadywała go i wkładała całą energię w rozmowę bowiem dzięki temu jej oczy błyszczały ekscytacją związaną z balem. Zapominała też o kiepskim samopoczuciu bo teraz liczyło się choć trochę pobawić w towarzystwie Boyda i ogółu znajomych. Jeszcze nikogo nie rozpoznawała bo szczerze mówiąc nie rozglądała się za nikim kto nie był jej chłopakiem. Wszystko inne wydarzy się dopiero za momencik.
Wszystko zaczęło być zdecydowanie nie tak, jak powinno. Miało być miło i wesoło, a tymczasem wszystko zaczynało się cholernie mocno komplikować i Lara nie miała pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Kto w ogóle wpadł na genialny pomysł, że dłonie nie rozczepią się do momentu, kiedy nie złapie się tego zasranego jabłka?! Przecież to było oczywiste, że ludzie (a przynajmniej większość ludzi) nie będzie oszukiwać. Tymczasem okazywało się, że chociażby wolne ręce przydały by się chociażby po to, żeby, no ja nie wiem, pomóc komuś wyjść z wody?! Niestety, na tej przeklętej tratwie nie można było liczyć na taki luksus. Miała ochotę kląć ile sił w płucach i obrzucać błotem wszystkich tych, którzy wpadli na tak cudowny pomysł. - K...k...kałamarnica - dała radę tylko powiedzieć, pomiędzy kompletnie niekontrolowanymi ruchami jej szczęki. Zaczynało jej się robić piekielnie zimno, a te dodatkowe warstwy ubrań nie pomagały, a nawet znacząco pogarszały sprawę. Wydostanie się z wody samodzielnie w takim momencie było bardzo ciężkim zadaniem. A jakby na domiar złego, zanim dziewczyna zdążyła wygramolić się w tych łachmanach z wody, to musiała jeszcze patrzeć, jak Jeremy walczy z cholera wie czym! Źrenice rozszerzyły jej się, kiery próbowała zrozumieć co tu się do cholery dzieje?!, ale w obecnej sytuacji szło jej to cholernie topornie. Dopiero kiedy w końcu wydostała się z powrotem na tratwę, ogarnął ją totalny bezład. Nie była pewna, co się dzieje wokół, więc pytania Dżemiego przelatywały obok niej i powoli wracały. Pokręciła przecząco głową, jakby to miało być potwierdzenie, że wszystko z nią okej, choć widocznie trzęsła się z zimna. - T...t...teraz t...o bar...d...d...dziej topiel...l...lica niż sz...sz...szymo...r...r...ra - nawet nie była pewna, czy cokolwiek zrozumiał z jej słów, bo ona sama miała problem, aby rozpoznać je, a przecież była ich autorką. Z nieskrywaną ulgą powitała stały ląd pod stopami. Zmarszczyła brwi, przyglądając się chłopakowi. -K...k...krwawisz - wydukała, gotowa sięgać po różdżkę i od razu zatamować to wszystko. Tylko że trząsła się do tego stopnia, że wyjęcie jej spod mokrych szmat graniczyło z cudem. Dalej nie mogła uwierzyć, że coś takiego ich spotkało. I była gotowa od razu udać się do dwóch pilnujących porządku przy brzegu nauczycieli i powiedzieć dosyć dosadnie, co sądziła, bez względu na szlabany czy cholera jeszcze wie co, które mogliby jej oferować! Problem polegał na tym, praktycznie nie mogła w tym momencie mówić, a co dopiero jeszcze pomóc Jerry'emu. Szlag by to trafił! I cały ten zasrany bal też...
Alise6 - niby napój bezalkoholowy, a jednak po wypiciu plącze Ci się język i mówisz jakoś nieskładnie. Może nawet wplatasz w wypowiedź obcojęzyczne słowa? Lub zmieniasz szyk zdań? Dziwne zjawisko. Szczęśliwie mija po jednym poście Lucas2 - cydr tak dobrze rozgrzewa, że czujesz przyśpieszone bicie serca, a na Twoje policzki wkracza rumieniec. Nie da się ukryć, że wyglądasz przy tym niezwykle uroczo! Efekt utrzymuje się przez dwa kolejne posty
strój:
Ten cały bal na początku w ogóle nie wydawał mu się atrakcyjny i gdyby nie to, że Alise wspomniała, że bardzo chciałaby na niego iść, pewnie by się na nim nie pojawił. Bo to zmieniało postać rzeczy, pójście tam z Krukonką stawało się sto razy przyjemniejsze. Nawet to, że musiał się przebrać za jakąś nieznaną mu postać, która według Argent była słodkim beztroskim chłopcem, który podobno pasował do niego z opisu. Nawet temu się nie sprzeciwiał i cieszyło go, że może "być do pary" z Aliną i spędzić z nią więcej niż pół godziny od czasu do czasu, miedzy zajęciami. Dlatego, ubrany w jakąś śmieszną, wystrzępioną, długą koszulę i rajstopy w tym samym szmaragdowym kolorze wyszedł z zamku, aby odnaleźć Alise, z którą byli umówieni przy wyjściu na błonia. Już z daleka widział jej błyszczącą sukienkę i skrzydełka; rzeczywiście idealnie pasujące odcieniem do jego stroju. Uśmiechnął się od ucha do ucha, stając przed nią i witając się z nią buziakiem. - Piotrusiu? - powtórzył, marszcząc nieznacznie brwi, zaraz po tym jak ponownie poczuł jej usta na swoich, a dopiero po chwili dotarło do niego, że tak musi nazywać się bohater bajki, za którego jest w tej chwili przebrany. - To Ty jak się nazywasz w takim razie? - zapytał, kiedy dziewczyna sięgnęła do torebki. Zaśmiał się, kiedy wyciągnęła śmieszną czapkę z piórkiem i założyła mu na głowę. - Przyszedłem tu dla przepięknej wróżki, która obsypuje ludzi brokatem. - skomentował krótko, po czym z uśmiechem na ustach, dał się porwać w stronę jeziora, gdzie już trwała zabawa. Rzeczywiście wszyscy postarali się o swoje kostiumy i co jeden to wyglądał lepiej. Nie wiedział, że istnieje tyle możliwości do wyboru, ale jemu i tak najbardziej podobała się wersja, którą przygotowała dla nich obojga Alise. Nie miał zielonego pojęcia dlaczego Piotruś popylał w zielonych rajstopach, ale jemu to nie przeszkadzało. Bo miał śliczną Krukonkę u boku. - Napijesz się cydru? - zapytał, widząc tackę z parującym napojem, w naczyniu z jabłka. Sięgnął po dwie sztuki i jedną z nich podał Alinie. Swoją "szklankę" podstawił pod nos, po czym upił niewielkiego łyka. - Jest bezalkoholowy. - poinformował ją, z lekkim uśmiechem, wiedząc że nie przepada za procentami. Upił kolejnego, bardziej treściwego łyka, po czym zerknął na dziewczynę. - Nie wiem kto wymyślił bal na świeżym powietrzu o tej porze roku, ale szanuję, że zadbali o ogrzewanie. - w jednym momencie zrobiło mu się jakoś duszno i aż potrząsnął koszulką, aby trochę się "powachlować" materiałem, bo czuł, że twarz mu się pali. Podobnie tętno mu przyspieszyło, a kompletnie nie wiedział z jakiego powodu. Odstawił napój, po czym chwycił w dłonie szczupłe palce Aliny, jakby sprawdzając jej temperaturę. Potarł wnętrzem swoich dłoni jej własne, jakby chciał je rozgrzać. - Tobie też tak gorąco?
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Bal nie był sam w sobie ekscytujący. Ludzie, którzy w nim uczestniczyli, również. Nie obchodziło go, kto jak był przebrany, czym charakteryzowały się ich postacie i czy miały przygotowaną jakąś historyjkę. Każdy kolejny krok wzbudzał w nim iskrę, która napędzała coś pierwotnego. Dawno nie czuł się tak żywy... Tak pobudzony. Doskonale wiedział, jaki to był dzień i jak niewiele ich dzieliło od pełni. Od konkretnej daty, która spędzała mu sen z powiek, o ile kiedykolwiek mógł normalnie sypiać. Nie zauważył nic, co mogło wydawać się niepokojące. Chociaż spojrzenie, którym go obdarzyła w momencie odwrócenia się do niego, nie było tym, które zapamiętał. Czy wiedziała, że kilka razy przypadkowo się minęli? Iż natkał się na nią specjalnie, a kilka nawet otarł się o jej ramię, szybko znikając za szkolnym korytarzem. Balansowanie na krawędzi, w tym przypadku, dotyczącej odkrycia jego obecności, była jedną z lepszych zabaw, jakie miał. Uśmiechnął się szelmowsko, widząc jak sama, chwyta za rąbek sukienki, delikatnie go unosząc i lekko dygając. Cóż za kultura! Radość, która była spowodowana nie tylko napojem, niemal rozsadzała kąciki jego warg. Był przyzwyczajony do tego rodzaju rozciągania mięśni, dlatego nie będzie żadnych efektów ubocznych. Wyprostował się, a kiedy doszła do niego reszta jej wypowiedzi, nie dał się skusić. Chociaż spojrzenie wydało się delikatnie przygaszone, cała reszta pozostawała bez zmian. Z pewnością zauważy tę różnicę, szczególnie że tak intensywnie wpatrywał się w jej twarz. Jakby nie widział jej po raz setny, a pierwszy, chłonąc każdy nowy element jej buzi. Musiał go zapamiętać, jakby zaraz miała się stąd ulotnić. I zgodnie z jej słowami, wcale się nie mylił.-Nie będę marnował więc więcej czasu. Tak niewiele mi go dałaś.-Powiedział spokojnie, ale jego głos z tym mocnym akcentem i tak zabrzmiał na zawiedzionego. Spokojnie obserwował jak, pozbywała się zbędnego nakrycia głowy i ramion, a kiedy ujrzał jej nagą skórę, musiał powstrzymać się przed przełknięciem głośniej śliny.-Wiedziałem, że jestem dobry, ale żeby aż tak?-Uniósł nieznacznie brwi, szczerze rozbawiony, a przynajmniej nie dawał oznak, aby uważać inaczej. Obserwowanie jej z bliska było surrealistyczne, jednak jak bardzo odświeżające. Zaśmiał się, kiedy razem ruszyli na parkiet. Nie mógł się powstrzymać, co nie miało nic wspólnego z wypitym napojem. Czas zaraz przestanie działać, a uśmiech na jego twarzy nie zniknie tak szybko. Czuł tak wiele jednocześnie, a dla kogoś, kto ot, tak dawno nie czuł niczego... To jak eksplozja, która musiała znaleźć swoje ujście. Gdzie? W kim? To się jeszcze okaże. -A czym dokładnie według Ciebie pachnę?-Spytał spokojnie, ujmując jej dłoń z wielką delikatnością, ale i pewnością smukłych palców. Uniósł ją lekko i zakręcił nią, aby po kilku chwilach ponownie się do niej zbliżyć. Drugą dłoń ułożył na tyle swoich pleców, nie ufając swojemu ciału. Wzrok ślizgał się po jej skórze, poczynając od szyi, przez blizny, których niedane mu było wcześniej widzieć, a kończąc na oczach.
3 - Niby niewielki kubeczek, a jednak silne działanie. Przez kolejne dwa posty czujesz wokół siebie przyjemny zapach Twojej Amortencji. Czy właśnie tak pachnie Twój partner/partnerka? (to jak spotkam Viks) To my czyli ja, Viki, Boyd i Bonnie! Jestem Salazarem i obok mnie chodzi mój ghul przebrany za BAZYLISZKA.
Nie mogłem w końcu przepuścić takiego balu. Ustalanie stroju nie było wcale łatwo, bo każdy nie miał żadnych miał mnóstwo pomysłów i z jednej strony chciałem być w parze z Viki, z drugiej nie mogłem w tym roku porzucić Boyda, z którym prawie zawsze mieliśmy w jakimś stopniu podobne stroje. W każdym razie cudownym zrządzeniem losu każdy z nas był z innego domu w Hogwarcie i nagle wszystko okazało się być banalne, kiedy zorientowaliśmy się, że po prostu możemy przebrać się za naszych założycieli domu, każdy za swojego. Dlatego przywdziewam zielony strój, charakteryzowane na dawne magiczne szaty, dorabiam sobie dłuższe loki, wciąż nienagannie ułożone i stwarzam sobie brodę. Transmutuję ją w taki sposób, jaką nigdy nie mógłbym mieć w rzeczywistości. Dodatkowo muszę mieć swojego bazyliszka! I na szczęście mam od tego ghula, którego koloruję zaklęciem na zielono, przemieniam mu skórę w łuski, dorabiam ogon i nawet oczy zabawiram na niepokojący kolor, jakby faktycznie mógł zabijać wzrokiem. Idąc na bal powtarzam mojemu obleśnemu kompanowi (ghulowi, nie Boydowi) jak ma się zachowywać, czego nie może robić i jeszcze zakładam mu jego szeleczki spacerowe, coby nie uciekł ode mnie niechcący. Przybywam na imprezę w poszukiwaniu swojej pięknej partnerki, po drodze oglądając stroje innych. Najbardziej zdziwiony jestem widokiem @Yuuko Kanoe, za którą aż chcąc nie chcąc oglądam się kiedy zmierzam w stronę cydru, bo trudno przeoczyć wszystko co odkrywa w swoim kostium. Przy napoju zaś spotykam @Cali Reagan, która najwyraźniej jest w towarzystwie... cóż znacznie młodszego gościa. - Wyglądasz na chorą - mówię a propo jej stroju oraz jej partnera. - Czy ty właśnie przyszłaś na bal z czternastolatkiem, ty stary zboczeńcu? - pytam zdziwiony dziewczyny, widząc jej zdecydowanie zbyt ładnego chłopca. Ponieważ jestem wyczulony na blondwłosych, pięknych ludzi automatycznie niepokoję się o przyjaciółkę, ale ponieważ nie jest to moja kwestia, rozglądam się w poszukiwaniu mojej dziewczyny i pozostałej dwójki do naszego kwartetu. Widząc już Boyda i Bonnie macham do nich znad cydru. Wracam do rozglądania się za Viks, równocześnie zabierając z rąk ghula widelec, który sobie zakosił ze stołu.
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Chociaż zapach, jaki czułam na początku, zdawał się powoli ulatniać, przy nim nadal go czułam. Nie tak intensywnie; może to efekt nocy, lub po prostu emocji, ale ta specyficzna mieszanka zdawała się wciąż delikatnie łaskotać mój nos; sprawiać, że wciąż nie mogłam opanować mętliku w głowie i pulsu, który zdawał się spowalniać, jednak wciąż był szybki. Zrzuciłabym to na stres; tak, to zdecydowanie przez stres, spowodowany przez porę miesiąca; przez świadomość, że nie powinnam tu być. Choć z drugiej strony, to była ciekawa próba nie tylko mojej samokontroli, ale też wyczucia czasu. Póki księżyc nie zajaśnieje nade mną, nie mam czym się zamartwiać. Jakże miło byłoby, gdyby magia mogła zatrzymać też noc w jednym momencie; nikt chyba nie zdecydował się jednak na aż takie rozwiązanie, przez co naprawdę musiałam mieć się na baczności. ... Ale co zrobić, jeśli w tym momencie nie chciałam nawet ruszyć się z tego miejsca, choćby o krok? Jeszcze przez jego ton; świadomość, że mogłam go zawieść; aż głupio mi się zrobiło, choć tylko trochę, że musiałam zbyć go prostym kłamstwem; dość niewinnym, a przecież mimo wszystko było to kłamstwo. Albo to i przez jego optymizm, przez który nie mogłam przestać się uśmiechać? Co prawda, nie był to szeroki uśmiech; ot, delikatny, pełen dziwnego optymizmu, a jednak nieszczególnie szeroki. - Nie spodziewałam się, że jesteś prawdziwą osobą, wybacz - zachichotałam cicho; plan był taki, że nawet nie zdejmę płaszcza. Przyjdę, zjem trochę przysmaków, zniknę gdzieś przy zamku, skręcając przy bijącej wierzbie, czy jeszcze wcześniej... - A ta sukienka... cóż, pasowała do całości - przyznałam jeszcze, delikatnie poprawiając materiał przy swoich udach; jakbym chciała ją tym samym trochę przedłużyć, tak, choć odrobinkę, za kolano; ale przecież nawet nie przeszkadzało mi, że jest taka krótka. Przynajmniej łatwiej będzie mi ją zdjąć. - Amor- - w porę zdążyłam ugryźć się w język; delikatnie ścisnęłam jego dłoń gdy zdecydował się mną okręcić; przeszedł mnie nawet dreszcz, gdy znów znalazł się tak blisko. - Karmel, bez... jod - wyszeptałam, czując, jak powietrze nie chce przejść mi przez krtań. Może i to przez to, jak bardzo był pewny siebie, albo i jego wzrok wbity w moje oczy; zdawałam się być po prostu trochę onieśmielona. Odwróciłam delikatnie głowę, spuszczając wzrok na... jego klatkę piersiową, zakrytą przez materiał. Nawet nie zorientowałam się, kiedy położyłam drugą dłoń na jego barku, wcześniej przygryzając jedynie na kolejny, dość krótki moment, wargę. Czy to stres? Nie, raczej zwykła, choć nie wzbudzona nigdy wcześniej, nieśmiałość; nie miałam o niej nawet pojęcia; to chyba normalne, gdy ktoś takiej postury prowadzi w tańcu, prawda? Zupełnie jakby pociągał za sznurki; przecież nie byłam nawet w stanie spojrzeć w jego oczy i utrzymać to spojrzenie tak długo, jak on. Może to trochę strach?... I choć z jednej strony chciałam wrócić do zamku, a właściwie do swojego bezpiecznego miejsca, z drugiej mogłabym tu zostać. Jakby nikogo nie było wokół. Ale czy faktycznie było w nim coś tak niesamowicie magnetyzującego? Może to tylko ta amortencja?
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Całe szczęście, że Antoszkę nie tak łatwo urazić, bo odrobinę się zagalopowałem przez ten głupi cydr. Jak to możliwe, że jego działanie tak długo trwa? No nie wiem; w każdym razie na słowa mężczyzny śmieję się głośno i kiwam głową. - Okej, proponuję, że ty będziesz mówił do mnie gawarił pa ruski, a ja po francusku, zobaczymy wtedy jaki mądry dialog przeprowadzimy - proponują świetną konwersację na następne spotkanie. Ledwo powstrzymuję się od dalszych komentarzy a propo zacofania państwa Rosyjskiego, ale jakimś cudem udaje mi się nie powiedzieć o tym nic więcej. Ponieważ ja wskakuję na tratwę z gracją pirata z drewnianą nogą nie zwracam uwagi na ewentualną niezbyt dużą zgrabność mojego towarzysza. W końcu był zawodowym graczem sto lat temu, ja wiem najlepiej, że najlepsze lata mamy już za sobą. Za to na pewno nadrabiamy inteligencją i doświadczeniem życiowym... co oczywiście widać w kolejnych minutach, kiedy to mierzymy się zwycięsko z kałamarnicą. A raczej po prostu wymijamy ją, pozwalając zniszczyć nam tratwę i oblać się wodą. Całe szczęście, że moja świeczka wylądowała gdzieś pod rumem-Avgustem, inaczej i ona byłaby zalana! - A co ty! Nic się nie stało, i tak już nie mam nogi! - mówię żartobliwie na przeprosiny Rosjanina po czym chichoczę na słowa o naszym dyrektorze, ale równocześnie nie mogę zaprzeczyć słowom mojego współpracownika. Gareth był naprawdę bezużyteczny w wielu kwestiach. Nie mam pojęcia czy Antek nie mówił serio na temat zjedzenia kałamarnicy, ale wolę w to nie wnikać. Podaję za to papierosa Antoszce i przez chwilę obydwoje siedzimy z dość głupimi wyrazami twarzy, każdy nad swoim własnym zapachem amortencji. - No widzisz, może jednak nasz dyrektor usłyszał twoje narzekania na śniadaniu i postanowił coś z tym zrobić! - mówię pyrgając znajomego lekko drewnianą nogą. Wącham ponownie świeczkę by dobrze rozpoznać co czuję. - Farby do tuszu albo ubrań, eliksiry do uzdrawiania i stęchłe poddasze. A ty? - pytam równocześnie przyjmując alkohol od kolegi. Przez chwilę palimy papierosy i popijamy odrobinę whisky, a ja zerkam kątem oka jak podwodny stwór przemierza jezioro burząc taflę wody. Mówię nagle niekontrolowane o kurwa, kiedy widzę że kałamarnica podpływa do kolejnych uczniów i wrzuca kogoś do wody. - Antek przerwa w randce, idziemy na ratunek marynarzu... czy tam butelko! - mówię i jak prawdziwy pirat mozolnie wstaję na naszej mini - tratwie. Wyrzucam cigareta do wody i chowam do kieszeni piersiówkę. - Ahoj! - krzyczę wesoło do dwójki Gryfonów kiedy podpływamy do nieszczęsnej pary. - Pasuje teraz pani do stroju - mówię mylnie uznając Larę za topielicę. - Antek pomożesz dzielnej Gryfonce? - pytam równocześnie wyjmując różdżkę, kiedy tylko widzę krew lejącą się z Jeremy'ego. Kiedy jesteśmy wystarczająco blisko z wprawą uzdrowiciela tamuję krew, leczę rany i nawet wyczarowuję ładne bandaże na wszelki wypadek; mamroczę przy tym pod nosem potrzebne zaklęcia. - Do wesela się zagoi! Uważajcie na siebie, moi państwo! - mówię wesoło i kiedy uznaję, że to wystarczy chcę skierować Antoszę z powrotem na niebezpieczne wody. Wtedy widzę pięknie ubraną Perpetuę, do której macham dopóki nie zwróci na mnie uwagi. - Perpa! Super wyglądasz! Patrz, teraz obydwoje mamy kulę u nogi! - mówię stojąc na przepołowionej tratwie i pokazując na drewnianą nogę; dla bezpieczeństwa podpieram się o Antoszę. Mówię oczywiście o Cainie u jej boku, a nie o jej prawdziwej dolegliwości, ale nie tłumaczę żartu w obawie, że jej partner wyjmie torebkę spod ławki i zacznie mnie nią okładać. - Jak będziecie mieć chwilę chodźcie chwilę się rozluźnić - dodaję i mrugam do parki nauczycieli, klepiąc się po miejscu gdzie mam ukrytą piersiówkę, zakładając, że wiedzą o czym mówię. - Wiosłujemy dalej, Antek! - mówię z werwą do mojego partnera, byśmy mogli oddalić się od wszelkich uczniów i innych przyziemnych spraw wokół nas. - Zapalimy nowego cigareta i napijemy się więcej, a potem wrócimy na tańce. Co myślisz? - proponuję Rosjaninowi mój bardzo przemyślany i bystry plan.
Zdecydowanie nie był w nastroju na imprezę, od jakiegoś czasu chodził mocno zestresowany zbliżającym się meczem ze Srokami, nieustannie zmartwiony o samopoczucie Bons, zdołowany przygnębiającą jesienną szarugą i od wczoraj jeszcze dodatkowo wkurwiony po bardzo sympatycznej wizycie w domu, która (niespodzianka) skończyła się awanturą. Najchętniej zostałby w domu i odpuścił sobie przyjście na bal, niestety, Czwórka Założycieli potrzebowała swojego Godryka by stanowić jedną całość, Bonnie zapewne potrzebowała partnera do tańca, Fillin potrzebował jego wsparcia żeby nie zasnąć z nudów ze swoją dziewczyną, a Viks... no, Viks pewnie jako jedyna poradziłaby sobie doskonale bez niego, stanowiła jednak mniejszość. Więc przyszedł. W czerwono-złotym stroju stanowiącym skrzyżowanie rycerskiego wdzianka z szatą średniowiecznego czarodzieja, z jakąś starą pałą do quidditcha transmutowaną przez Fillina w imponujący Miecz Godryka oraz z równie wspaniałą brodą, także wyczarowaną przez przyjaciela (przez jakiś czas próbowali je zapuszczać sami, niestety, byli w stanie wyhodować tylko nędzny koper i musieli wspomóc się magią). Dłuższą chwilę rozglądał się za swoją partnerką, z którą bardzo inteligentnie nie umówił się w żadnym konkretnym miejscu; był już trochę zniecierpliwiony rozglądaniem się (czy zajęło mu to tyle czasu dlatego, że na niektórych damach w skąpych strojach nie sposób było nie zawiesić oka na dłuższą chwilę? BYĆ MOŻE), gdy wreszcie odnalazł Bonnie i ruszył w jej stronę. Zapomniał się ucieszyć na jej widok, bo pierwsze co rzuciło mu się w oczy to to, że była wyższa niż normalnie i jakaś... ruda? Zmarszczył brwi. - Co ci się stało z włosami? - rzucił bardzo miło na powitanie, patrząc na nią bardziej skonsternowany niż zachwycony i odganiając niedbale ręką pałętającą się mu w okolicach głowy świecącą dynię - Możesz kurwa trochę dalej? - fuknął do niej (dyni, nie Boni) i rozejrzał się po okolicy, by tym razem namierzyć cydr, o którym wspominała dziewczyna, a przy okazji zlokalizował też machającego do nich stamtąd Fillina - No raczej. To chodź. Co ty, masz obcasy? Jak już je założyłaś to mogłaś jakąś krótszą tę kieckę wziąć - Czy ich stroje były ustalane wspólnie i czy zgodnie uznali, że to świetny pomysł? Tak. Czy Bonnie wyglądała przeuroczo w sukience Helgi? Tak. Czy Boyd był w tak parszywym nastroju że był gotów przypierdolić się o wszystko? Również tak. - Umiesz w tym chodzić? Nie wypierdol się - przestrzegł ją z właściwą sobie troską i skierował swoje kroki w stronę Salazara Slytherina; wszystkie naczynia z cydrem wyglądały identycznie, więc złapał pierwsze z brzegu i podał jeden Bonnie, od razu upijając łyk. Napój smakował nienajgorzej, choć gdy tylko zaczął go pić, poczuł się jeszcze gorzej niech dotychczas. - Siema Salazar - powiedział do Fillina, na powitanie dźgając go mieczem w żebro (bardzo fajny atrybut swoją drogą, praktyczny taki, może powinien częściej go nosić ze sobą) - Widziałeś strój Kanoe? Wyglądała s... - zaczął bardziej entuzjastycznie niż do tej pory, ale prędko zmienił front i ton wypowiedzi, gdy przypomniał sobie, że Bonnie jest z nimi. -...skandalicznie. Tak. To ten... od czego chcesz zacząć? - spytał dziewczynę i obejrzał się nieco mimowolnie za siebie, bo wydawało mu się, że ktoś czai mu się za plecami. Od początku czuł się nieswojo, ale wrażenie to potęgowało się z każdą chwilą, jakby oprócz wkurwa na cały świat towarzyszył mu też dziwny wewnętrzny niepokój.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Zawsze uważałam, że byłaby ze mnie doskonała wampirzyca – uśmiechnęła się, szczerząc ostre kły. – Co nie, dzieciaczki? – zwróciła się do latających jej nad głową nietoperzy. Jednego z nich nawet złapała błyskawicznym ruchem, po czym pogłaskała po główce, nakarmiła kawałkiem pasztecika i puściła wolno. Niech niesie wieść, jaka z niej dobra nietoperza mama.
- Bardzo chętnie, ale później, ok? Muszę znaleźć Arli, obiecałam jej, że wrócę i z nią coś porobię, a minęła ponad godzina, odkąd wyszliśmy. Możesz ten czas wykorzystać na zaktualizowanie swojego Dziennika Casanovy. Widziałam gdzieś Sophie i tę rudą puchonkę – puściła mu wymownie oczko, po czym wstała, poczochrała ciemne kudły Ślizgona i odeszła, dodając: - Widzimy się później na parkiecie, Solberg. Widziałam już jak tańczysz w Soton i chcę się przekonać, jak sobie radzisz bez litra wódki w żołądku.
Wkrótce wampirze kły zniknęły, ale nietoperza gromadka, podobnie jak dynia wciąż za nią podążała. Obstawa godna Minister Magii, nie ma co.
Stanęła na środku parkietu, wygasiła dynię i zaczęła się rozglądać po zgromadzonych, w poszukiwaniu Szkotki. Na chwilę zawiesiła wzrok na Prefekt Hufflepuffu.
- Mrau – mruknęła do siebie i dostrzegła czwórkę założycieli Hogwartu, w których rozpoznała Boydena, Fillina, Brandonównę i jakąś niską dziewczynę o dziwnych włosach, z trudem radzącą sobie z obcasami, którą wzięła za partnerkę Gryfona. Nieco się zdziwiła, że Victoria postanowiła przyjść i do tego jeszcze się przebrać. Szczerze mówiąc, bardziej pasował do niej strój bibliotekarki. Ale nie takiej seksownej, tylko zwykłej, w sukience pachnącej naftaliną i kocią sierścią. W końcu zobaczyła i Arli, która wesoło fikała do muzyki. Uśmiechnęła się do siebie, po czym podbiegła do przyjaciółki i wykorzystując moment jej nieuwagi, wskoczyła jej na plecy. Efekt mógł być jeden – obie wylądowały na ziemi.
- Co jest, Armstrong? Tęskniłaś? – zapytała, podnosząc się na kolana, po czym podała jej dłoń i pomogła wstać z podłogi. – Czy mogę prosić panią do tańca? – ukłoniła się teatralnie, wyciągając w jej kierunku zabandażowaną dłoń.