W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ich oompa-loompi taniec stanowił dla Krukonki nie tylko porządną porcję rozrywki, której przejawem był szeroki uśmiech na dziecięcej buzi, ale spodobał się również Profesorowi Williamsowi, który tańcował razem z nimi na swojej drewnianej nóżce z gracją, o jaką by go nie podejrzewała. A i sam Avgust zdało się, kompletnie nie przejął faktem, że dwójka pomarańczowych ludzików nazywa go "papą”. Niestety zabawa szybko zamieniła się w prawdziwy festiwal „krindżu”, a wszystko to za sprawą przyjścia jakiegoś faceta w stroju śmierciożercu. Ten nagle ni stąd ni zowąd zaczął upominać nauczycieli, wspomniał coś o tym, że razem z Maksiem są pod wpływem alkoholu i że wcale nie są dziećmi, a nas sam koniec zaczął coś mówić o szacunku do ofiar Bitwy o Hogwart. Brewki małej Julki zmarszczyły się ze złości. Co tu dużo mówić, była bardziej zmieszana, niż kamelon w paczce Skittlesów. Na szczęście Antosha nie przejął się zbytnio jego słowami, a nawet strofował to istne piątne koło u wozu, a do tego pojawiła się niezawodna Arla, która złapała Julcię i Maksia za rączki i zaczęła odciągać ich w bezpieczne miejsce, a i profesorowie uznali, że lepiej zmienić lokum. Julia jednak była niesforna i pamiętliwa jako kobieta, a pod dziecięcą postacią te cechy wybijały się u niej jeszcze mocniej. Wyrwała się przyjaciółce znienacka, podbiegła do doktora plagi i z cały sił przywaliła mu pięścią w jajca. Jakże się zdziwiła, kiedy ten nic nie poczuł i nawet nie zareagował. Otworzyła buzię szeroko, po czym krzyknęła ile sił w płucach:
- HA! DEMENTORU NIE MA WORU! – Nim ktokolwiek zdążył zareagować, pobiegła szybko w kierunku ostoi w postaci Armstrong i skryła się w kłębach dymu unoszących się z jej sukienki.
Kiedy byli już bezpieczni, Szkotka szybko weszła w rolę starszej siostry i zaczęła ich strofować. Może i miała rację i jako jedyna zachowała rozsądek w tej sytuacji, ale co z tego? Julia była tak wkurwiona, że kompletnie się tym nie przejęła.
- Jaka znów utrata punktów? – żachnęła się. – Mamy zmienione głosy, jesteśmy uroczy jak diabli, działania eliksiru nie da się przerwać, a poza tym sama widziałaś, jak Williams z nami tańczył! Wszystko było spoko, dopóki nie przyszedł ten skurwiel! – Ruchem główki wskazała na dementora. – Ja pierdolę, skąd się biorą tacy ludzie? Jebany eunuch. – Z boku musiała brzmieć komicznie, kiedy swym dziecięcym głosikiem rzucała wiązankę za wiązanką. – Serio, na każdej imprezie musi się pojawić taki nudny, smutny człowieczek, któremu się wydaje, że pozjadał wszystkie rozumy i że ktoś musi wysłuchać jego pierdolenia. Gdybyśmy rozmawiali o najlepszych burgerowniach w Londynie, to by pewnie i tak podszedł i zaczął coś pierdolić o tym, że jedzenie krówek jest złe, a ci, którzy to robią, mają śmietnik zamiast serca. Skurwiel.
Pomimo pomarańczowego makijażu, nietrudno było dostrzec, że dziewczynka zaczerwieniła się ze złości. Tak wkurwiona nie była od dawna.
- Nie wiem jak ty braciszku, ale ja się zmywam. Mam dość. Muszę trochę ochłonąć i zapalić, a poza tym eliksir powinien niedługo przestać działać. Jak chcesz, to w dyni masz dodatkową porcję, gdybyś miał ochotę jeszcze poskikać jako dzieciak. – zwróciła się do Maksiofelka. – Dobra, Arli, ja może niedługo będę, to się pobawimy. A jak mnie nie będzie, to możesz się zastanowić, jak się odkuć na tym czarnym chujku.
Na koniec przytuliła się do niej mocno, poklepała ją po tyłku i ruszyła w kierunku wyjścia. Wkrótce po Oompa-Julce nie było już śladu.
Potrawa: Cydr Wylosowana kostka:6 Efekt: w skrócie to mówię jak pijany Yoda. Strój halloweenowy: jestem mumią, a łażę za moją szyszymorą @Lara Burke
Nie było tego widać przez masę bandaży, ale szczerzył się od ucha do ucha. Znając życie w ciągu najbliższej godziny odwinie sobie głowę żeby móc jeść, pić i szaleć, ale póki co liczyło się pierwsze wejście, prawda? Szedł dumnie obok Lary, którą komplementował całą drogę oczywiście po tym jak dogonił swoją szczękę, która z hukiem opadła na chodnik i poczęła spieprzać z wrażenia kiedy popatrzył na dziewczynę. Z trudem oderwał od niej oczy i trajkotał o wszystkim i niczym, a królowało w tym podekscytowanie balem. - Nie no, zajebista muzyka. Nie słyszałem o "Wilczych głowach"... o kuźwa, widzisz ten księżyc? Weź, człowiek ma dwadzieścia lat a dalej się cieszę z takich rzeczy. Wow. - ogólnie rzecz biorąc Jeremy'ego bardzo łatwo jest ucieszyć, a więc nic dziwnego, że teraz ekscytował się balem. Nie dość, że na świeżym powietrzu to jeszcze latające dynie, niezła kapela, parkiet do tańca, dużo jedzenia, świetne zapachy i wyborne towarzystwo. Rozglądał się po ludziach, ale póki co nie rozpoznawał nikogo. Powinien powłóczyć teatralnie nogami, buczeć, zawodzić i wyć jak na prawdziwą mumię przystało, ale miał teraz co innego na głowie - za dużo bandaży dlatego gdy tylko podeszli do stoiska z parującymi jabłkami to zaczął odpakowywać swoją łepetynę z bandaży, oczywiście prosząc w międzyczasie Larę o pomoc. Spod bandaży wyjrzała szara jak popiół i lekko zarumieniona twarz bowiem najzwyczajniej w świecie było mu gorąco. - Cydru? - wyszczerzył się i sięgnął po dwa jabłuszka, podsuwając jedno dziewczynie. - To za upiorny bal halloweenowy w wybornym towarzystwie, hm? - uniósł brew i czekał na przyjęcie toastu, a potem nie zwlekał, napił się spory łyk i westchnął z rozmarzenia. Nabrał ochoty wgryźć się w jabłko, ale powstrzymał się. - Hej, magia musi być w jabłku tym. Mnie trafiło, o avado jego mać. - wybuchł śmiechem kiedy usłyszał swój głos.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Potrawa: cydr Wylosowana kostka:4 Efekt: rozgadany i szczęśliwy, gotowy do zabawy (jak zawsze)
Chyba każdy wie, jak zachowuje się pies spuszczony ze smyczy. W dodatku taki, który nie zamierza ugiąć się woli swojego pana. Taki, który wykorzystuje każdą okazję, która jest mu dana. Czy jest to pułapka? Czy kolejny raz nie okaże się zwykłym urojeniem? Nie analizował tego, bo nie było takiej potrzeby. Był takim psem, niemal czuł jak, piana zbiera mu się w kącikach ust. Pozostał tutaj na kolejny rok, a głównym powodem już nie mógł być Qudditch. Nikt nie nabierze się na gadkę, którą wciskał im wszystkim przez poprzednie miesiące. Faktycznie mu się spodobało? Chciał tu zostać, bo odnalazł swoją drogą i przyjaciół? Czy w pomieszczeniu znajdował się ktoś, za kim rzuciłby się w ogień, a przynajmniej pomógłby mu się z niego uwolnić? Ha! Dick. Nie oszukujmy chociaż siebie, co? Wrzuciłby do niego na każdego, kto stanąłby na jego drodze. To proste. List. Wystarczył jeden list, a to, czego chciał, miało pojawić się w tym miejscu. Z nim. Obok niego. To już nie była jego niepoprawna obsesja, której oddawał się od jakiegoś czasu. Nie były to ukradkowe spojrzenia, kradziony czas, o którym nawet nie miała pojęcia, czy chodzenie korytarzami jak cień za tym konkretnym obiektem. Obserwacja. Zapoznanie. Osiągnął to, a żeby posiąść jeszcze więcej, musiał znaleźć się jeszcze bliżej. Bliżej. Bliżej. Nie zorientował się, kiedy wyciągnął rękę po poncz po drodze. Nie pamiętał, nawet kiedy i w jaki sposób znalazł się tuż za jej plecami. To tak, jakby doskonale wiedział, gdzie się znajdowała, chociaż strój z pewnością nie ułatwiał tego zadania. Mógł spokojnie rzecz, że nie przypominała swojej osoby... Tej, którą zapamiętał, którą widział wielokrotnie w tak wielu skrajnych lub typowo nudnych sytuacjach. Uśmiechnął się lewym kącikiem ust, prostując się i poprawiając muszkę, która nijak pasowała do jego stroju. Sam miał urwać się z innej epoki, ale kiedy zobaczył te barwy i kratę stwierdził, że jebać tradycję. Miał tyle pomysłów, tyle niespełnionych fantazji, które chciał uzewnętrznić, że nie był w stanie się zdecydować... -Wiedziałem, że coś wymyślisz, nie przypuszczałem jednak, że pomyślimy podobnie.-I chociaż jej strój wyglądał bardziej jak ten, który odrzucił, czuł, że jego David Copperfield w tej wersji jest lepszy. Bardziej szalony. Może nawet uda mu się jej wytłumaczyć swoją postać? Jego historię, nie samego Davida, ale Dickensa. Byłoby to ciekawe. Uśmiechnął się szeroko, bo kiedy opróżnił szklaneczkę z ponczem, ogarnęła go jeszcze większa euforia... Energia, niemal rozdzierająca kończyny. Magia. Nie zastanawiał się nawet nad tym, czy spieprzy to jego zamiary... Wyciągnął w jej kierunku dłoń.-Oficjalności to straszne nudy, ale skoro masz spędzić ze mną resztę wieczoru... Dickens.-Uśmiechnął się szeroko, kłaniając się z jedną ręką z tyłu, jak na dżentelmena z XIX wieku przystało. Podniósł lekko głowę i puścił w jej kierunku perskie oczko.-Wolisz zmęczyć się w tańcu, czy raczej wirować z pełnym żołądkiem?-
Potrawa: Cydr Wylosowana kostka:2 Efekt: Mam rumieńce jeszcze przez 1 post Przebranie: jestę Szyszymorę! i włóczę się z @Jeremy Dunbar
Denerwowała się. I miała nadzieję, że nie jest to nader widoczne. Na szczęście, dostrzeżenie czegokolwiek na jej twarzy było teraz znacząco utrudnione, bo przecież była ona niemalże całkowicie zakryta przez jakąś cholerną chustę. Ile ona się naszukała tych ciuchów... a i tak kilka ostatecznie musiała transmutować, aby nadać im odpowiedni efekt. A że jak wiadomo, z transmutacji nie była orłem, to poszło jej to jak poszło. Ostatecznie była zadowolona z efektu końcowego i jak widać, chyba robił wrażenie na innych. Najpierw przetestowała swój strój na Dżemim, który zobaczył ją jako pierwszy. Jak zwykle, słuchała jego trajkotania, w odpowiednich momentach wtrącając jakieś półsłówka i zastanawiając się nad tym, jak to wszystko będzie wyglądało. Im bliżej było do polany nad jeziorem, gdzie miał się odbyć bal, tym większy kamień osiadał w jej żołądku i nie zamierzał się podnieść do góry. Stresowała się. Może to głupie, ale naprawdę intrygowało ją to, co powiedzą ludzie widząc ją obok niego. Kiedy poprosił ją o pomoc, od razu zaczęła odwijać jego głowę, aby po chwili w całej okazałości zobaczyć jego oczy umazane dookoła cholera wie czym, byle tylko było to bardziej efektowne. - I tak długo wytrzymałeś, byłam pewna, że nie dojdziesz na polanę, a będziesz to zdejmował z głowy - stwierdziła, ciesząc się, że jej twarz była w znacznym stopniu przesłoniona. Przynajmniej jej czerwone soczewki nie raziły innych aż tak bardzo w oczy, jakby to mogło być w innym wypadku. Przyjęła od niego cydr i oczywiście standardowo powąchała go, zanim mogłaby upić choć łyk. Czując piękną mieszankę goździków i jabłek, uśmiechnęła się pod nosem. - No na towarzystwo mogłeś lepsze trafić, ale masz dzisiaj pecha - stwierdziła, próbując rozluźnić swoje spięte do granic możliwości nerwy. Napiła się cydru, zadowolona z tego, jak jego ciepło rozchodzi się po jej gardle i przełyku. Uśmiechnęła się szerzej, kompletnie nieświadoma tego, że na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Parsknęła śmiechem słysząc w jaki sposób postanowił się wypowiadać w tym momencie towarzyszący jej gryfon. - A czego się spodziewałeś? Jesteś w magicznej szkole, oczywiście, że wszystko tutaj zaczarują, byle by bardziej ludzi sponiewierało - zaczęła rozglądać się dookoła, zainteresowana tym, co w ogóle za atrakcje mogą tutaj zobaczyć. Napiła się jeszcze cydru marząc o tym, aby zapalić papierosa. Niestety, było tu zdecydowanie zbyt dużo uczniów i nie mogła sobie na to pozwolić. Dopiero po chwili przypomniała sobie o czymś bardzo istotnym, więc szybko wróciła rozognionym spojrzeniem w kierunku Jerry'ego. - Ej, obiecałeś mi, że kopniesz Patola w kostkę! - przypomniała mu, zaplatając ręce na wysokości swojej klatki piersiowej i unosząc jedną brew do góry. - Dalej sądzę, że nie dasz rady - dodała, w razie gdyby dotychczas chłopak miał za małą motywację do działania.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Okej; wobec tego w dość krótkim czasie nastąpił cały potok bardzo absurdalnych działań i sytuacji, w której niechcący się znaleźliśmy. Na dodatek niestety jego powodem nie były tylko dzieci, które nazywały Antoszę papą, lekarz od plagi, czyniący nam wyrzuty, ale jeszcze dodatkowo ja, nie mogąc powstrzymać się od dzikich tańców do jazgoczących dzieci. Dlatego dobrze, że Antek zachował jakiś zdrowy rozsądek, bo ja byłem w stanie tylko zarzucić niepoważnymi żartami. I kazał bardzo pedagogicznie iść dzieciom paszli won, po czym jeszcze zjechał drugiego ucznia za bycie zbyt dużym mięczakiem. Strofowanie przez Avgusta, nawet jeśli ten wyglądał jak idiotyczna butelka rumu, zawsze na pewno jest ciężkie dla uczniów. Muszę przyznać, że to mi się kojarzy z Antoszą, by zamiast pocieszać stosować jakieś twardsze wychowanie, więc wcale się nie dziwie, że wszyscy równo tu dostali opierdol od nauczyciela miotlarstwa. Na szczęście dla wszystkich jedna z uczennic prędko zabrała od nas dzieciaki, ja uspokoiłem się z tańcem i mogłem pokopytkować wraz z Antoszką nad jezioro. - A nie wiem, jacyś uczniowie pewnie w przebrani. Tylko ciekawi którzy. Jeszcze nie znam tak dobrze wszystkich, przez mój mały staż w szkole, a tych było nie sposób rozpoznać. Myślę jednak, że są nieźli z eliksirów patrząc na ich stroje - mówię nie mogąc się powstrzymać ponownie od przydługiego monologu, przez ten durny cydr. Śmieję się lekko na aprobatę Antoszy i wzruszam ramionami na fakt zmniejszenia powodzenia wśród kobiet. - To może zwiększę u mężczyzn, co za różnica - stwierdzam z uśmiechem, wskakując radośnie na pierwszą lepszą tratwę i machając do Antka, by szedł za mną. Ręce magicznie związują się za moimi plecami. Dość mozolnie siadam na tratwie, bo trochę tak trudno z tym kulasem i bez pomocy rąk. - Dobra musisz złapać ustami jabłko, to już super znana tradycja! - tłumaczę i kiedy tylko jesteśmy trochę dalej od brzegu i na chwilę zanurzam głowę w jeziorze, by po chwili już wyłowić jabłko, bardzo sprawnie, jakbym trenował takie łapanie rzeczy w wodzie ustami od najmłodszych lat. - Ta dam! - mówię wypluwając je na dłonie, które natychmiast się rozwiązały, równocześnie owoc otworzył się, pokazując śliczną świeczuszkę. - O super, możemy sobie tu zapalić świecę i popić rum, a jak się oddalimy to sobie zapalę też szluga - dodaję, z zadowoleniem przyjmując wypoczynek i mknięcie na kawałku drewna ze swoim rosyjskim ziomkiem.
Literka: B
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Miała mieszane uczucia względem tego całego balu. Jednocześnie nie mogła się doczekać, a z drugiej strony pamiętając rozmowę z Potworkiem na temat kapeluszy, sukien i pikników, przechodził ją dreszcz przerażenia. Na zabawę należało przyjść przebranym, ale żadna armia Asgardu nie zmusiłaby jej do ubrania sukni niczym u księżniczki lub głupiego kostiumu diablicy, czy kowbojki. Mijała mnóstwo takich uczennic. Zamiast tego sięgnęła po coś, co dobrze znała, prosząc brata oraz ojca w liście, aby przysłali jej odpowiednie materiały. I tak oto Thor w damskim wydaniu, dzierżący w dłoni olbrzymi młot (uprzednio będący jej wisiorkiem, jednak znacznie powiększonym), zmierzał w zbroi ku jezioru. Harmider w asystencie intensywnych zapachów uderzyły w jej zmysły, przez chwilę sprawiając, że pół wili zakręciło się w głowię. Bal odbywający się nad jeziorem był dla niej pocieszeniem, bo nawet Wielka Sala zdawała się klaustrofobiczna. Dziewczyna pozwoliła sobie odetchnąć, rozglądając się w poszukiwaniu swojego towarzysza, z którym umówiła się zaraz przy wejściu. Zapach sosny wyróżniał się na tle innych, więc z zaczepnym uśmiechem na ustach odszukała swoją dzisiejszą ofiarę, zachodząc ją od tyłu i zasłaniając mu oczy palcami, po uprzednim przytwierdzeniu młota do pasa. - Uważaj, bo ściągniesz na siebie gniew Bogów, marynarzu. - rzuciła krótko, wyglądając mu przez ramię i zaraz zwinnie przechodząc tak, że stanęła przed nim, oparła dłoń na biodrze. Zlustrowała go wzrokiem z zaciekawieniem. - Mnie nie wyszła kompletna zbroja, a Tobie ten niedźwiedź. Nie martw się jednak mój zacny towarzyszu, gdyby jakiś się pojawił, mam swój młot. Jestem pewna, że błogosławiony przez Odyna w jakiś sposób. Dodała jeszcze, unosząc brew na widok kolejnej, bufiastej sukienki. Co je tak nakręcało w noszeniu takich strojów? Prychnęła pod nosem, kręcąc jedynie głową i marudząc coś pod nosem po norwesku, złapała Darrena pod rękę i pociągnęła dalej, chcąc zobaczyć atrakcje. I pewnie poszłaby bliżej brzegu, gdyby nie przelatujące kufle. Zwinnie chwyciła dwa, wręczając mu jeden. - Toast? Mam nadzieję, że wyraziste, a nie mdłe. - powąchała cydr, a czując aromat przypraw i bijące od niego ciepło, zwilżyła usta, następnie stukając się z nim napojem. Jak na Wikinga przystało, pochłonęła jego zawartość w kilku łykach, odrzucając gdzieś niedbale na bok puste naczynie. - Nie jest zły. Smakuje Ci? Przesunęła na niego spojrzenie niebieskich oczu, czując ciepło rozchodzące się po ciele. Dawno nie piła podgrzewanych napojów, bo zwykle było po nich zbyt gorąco. Tym razem jednak chciała próbować lokalnych specjałów. Z jej ust uciekło ciche mruknięcie zaintrygowania, gdy w nozdrzach zatańczył przyjemny aromat morskiej bryzy w towarzystwie wrzosów oraz naparstnicy. Krył się też tam aromat skąpanego w deszczu lasu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Czekając na pojawienie się Astrid, Darren kręcił się niedaleko granicy terenu wyznaczonego na bal, obserwując kostiumy ubrane przez innych uczniów Hogwartu. Było tam praktycznie wszystko, co tylko można było sobie wyobrazić - od tych bardziej magicznych, noszonych zwykle przez osoby oswojone z historiami ze świata magii i podobne do, na przykład, postaci z opowieści barda Beedle'a, po te nawiązujące jasno do mugolskiej popkultury. Sam Shaw nie wyróżniał się zbytnio - przebranie się za marynarza nie było niczym specjalnym... szczególnie w porównaniu do tego, co założyła na siebie Gryfonka. Cholera, nikt nie mówił że będziemy zdobywać zamek - jęknął w duchu Krukon, widząc że dziewczyna zdecydowała się na zbroję z dodatkiem młota. MŁOTA! Brakowało jej jedynie hełmu ze skrzydełkami. - Zjawiskowa peleryna - rzucił Shaw, przyjmując od dziewczyny jeden ze złapanych przez nią kufli. Stuknął się z dziewczyną i przyłożył usta do brzegu szklanki, jednocześnie obserwując jak płyn w rekordowym tempie znika w ustach Astrid. Przewrócił oczami i wypił napój we własnym tempie, posyłając puste naczynie następnie gdzieś na bok, by nie walało się pod nogami - ukradkiem robiąc to samo z rzuconym byle gdzie kuflem pół-wili. - Jest... okej - powiedział Darren, czkając lekko i czując, jak robi mu się coraz cieplej, a serce drastycznie przyśpiesza. Od razu był pewien że nie był to zwykły cydr, szczególnie że czuł, jak jego twarz po prostu płonie - a przeglądając się we fruwających kuflach Darren widział, że na jego policzki wypłynął wyjątkowo intensywny rumieniec. - Hmph... chcesz czegoś spróbować... - spytał, wskazując na wszechobecne, halloweenowe potrawy - ...czy może od razu wolisz zatańczyć? - dokończył, rzucając wzrokiem na jej czerwoną pelerynę, która wyglądała tak, jakby wywijanie w niej na parkiecie groziło w każdym momencie potknięciem się o jej kraniec. Mimowolnie Darren zerknął też na nogi Gryfonki, o których można było powiedzieć dwie rzeczy - na pewno nie było na nich zbroi, i na pewno wyglądały jakby powinny należeć do innego boga, niż boga wojny. Czy piorunów. Czy młotów. Czy czegokolwiek bogiem był Thor.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Powoli pojawił się i Puchon na balu. Za co się przebrał. Jak na dzieciaka przystalo, odpowiedź była dosyć prosta. Ubrany w kreację kupioną jeszcze przed rokiem szkolnym ewidentnie wyglądał na osobę, która nie poświęciła przygotowaniom wiele czasu. Zaczesał odpowiednio włosy pomalował twarz by wyglądała na dużo straszniejszą. Wdział stylową brązową marynarkę z wszytą koszulą i kamizelką, z ogromną "muchą", falbankami przy mankietach rękawów, wstążkami, zapinanej z tyłu, spodnie w paski, ozdobnego, ogromnego kalelusza z pomarańczowymi włosami. Twarz miał zakrytą zwykłą plastikową, biała maska na pół twarzy która była kompletnym dnem do stroju. Ogólnie można było, rzec iż jego prawa strona przedstawiała, ładna i żywą osobę, a lewa szalona z różnymi dziwdłami. W takim właśnie stroju zawitał na bal. Powoli podszedł do bufetu a następnie patrząc na przysmaki. Po czym skierował swoje bystre oczy na scenę i czekał aż coś zacznie się dziać.
STRÓJ:maska i Szalony Kapelusznik
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Potrawa: cydr Wylosowana kostka:1 Efekt: zawroty głowy i problemy z błędnikiem
Ten gorset był tak piekielnie niewygodny! Ledwo mogła w nim oddychać, a obszerna suknia dodatkowo ograniczała ruchy. Impreza jeszcze dobrze się nie zaczęła, a ona już miała ochotę to wszystko z siebie zrzucić. Co ją podkusiło, żeby zamiast jakiejś wygodnej piżamki z uroczym zwierzakiem, wciskać się w ogromną, gotycką suknię? Ah... Jej partnerka. Od rana chodziła podekscytowana perspektywą wyjścia na bal wraz z Violą. Mimo że niejednokrotnie były już razem na imprezach, to ta była dla niej jakoś wyjątkowo ważna. Być może dlatego, że po ostatnim meczu ich relacja stała się nieco bardziej oficjalna? A może po wakacjach, które jeszcze bardziej je do siebie zbliżyły? Niezależnie od powodu, chciała dobrze wyglądać tej nocy i właśnie dlatego przemierzała błonia w skrajnie niewygodnej sukni i wymyślnej fryzurze, nad którą spędziła pół wieczora. Nawet nie do końca wiedziała jak odpowiedzieć na pytanie, za co się przebrała. Czarownica z wyobrażeń mugoli? Wampir? Czarna wdowa? Upiór z opery? Może dobrą opcją będzie zaproponowanie zgadywania jeśli ktoś ją zapyta kim jest, ona potwierdzi każdą odpowiedź? Szła szybkim krokiem, owijając się ciaśniej płaszczykiem, który miała na wierzchu, aby ochronić się przed wieczornym chłodem. Obawiała się nieco pomysłu organizacji balu na dworze, ale kiedy tylko weszła na teren imprezy, okazało się, że zadbano o temperaturę, oraz oświetlenie. Latające lampiony z dyni były naprawdę urocze i świetnie oddawały halloweenowy klimat. Już na pierwszy rzut oka było widać, że organizatorzy zadbali o wszystkie szczegóły. Ledwo zrobiła parę kroków w kierunku stołów, ktoś wyciągnął w jej kierunku tacę z jabłkami wypełnionymi aromatycznym płynem. Chciała poczekać na swoją towarzyszkę, zanim zacznie rozglądać się po przygotowanych atrakcjach, ale zapach cynamonu i jabłek był zbyt kuszący, by nie zanurzyć ust w cydrze i nie upić odrobiny napoju. Przyjemne ciepło momentalnie rozpłynęło się po podniebieniu, a chwilę później otuliło cało ciało, pozbywając się z niego resztek gęsiej skórki, która pojawiła się po wieczornym spacerze. Objęła jabłko palcami, dogrzewając jeszcze dłonie i nie pozostało jej nic innego jak obserwacja kolorowych postaci bawiących się w okolicach sceny i pełne napięcia oczekiwanie na @Violetta Strauss.
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Stanowili dość osobliwy, ale jakże dopasowany, uzupełniający się duet: jeden opierdolił, drugi wyśmiał (i zatańczył), żaden nikomu nie pomógł i nie rozwiązał problemu, bo zamiast tego woleli udać się na tratwy w celu stosowania używek - jeżeli komuś w tej szkole należała się nagroda od dyrektora, to z pewnością właśnie im. Pedagodzy Roku. - Ja chyba woli nie wiedzieć nawet, które to takie durne są - skwitował, dochodząc do wniosku że czasem naprawdę im mniej się wie, tym lepiej się śpi. Pomijając śmieszne tańce i stroje, fakt że jakaś para w ogóle wpadła na pomysł, by próbować wcielać się w jego dzieci, był równie absurdalny co niepokojący. Uniósł brwi w geście lekkiego zdziwienia na niefrasobliwe stwierdzenie Huxa, że nie ma różnicy w tym, u kogo ma powodzenie, bo dla niego to raczej było dość istotne i szczerze mówiąc, był dość ograniczony jeśli chodziło o te kwestie. Nie żeby miał coś przeciwko preferencjom kolegi - a niech sobie Hux sypia i ze swoją nową drewnianą nogą, nic mu do tego - po prostu nie pomyślał jakoś, że tak w ogóle MOŻNA. A widać można. - Aaaa, to ja już rozumi, co ty miał na myśli jak my o balu rozmawiali. Wybacz, ja czasem ciężko myśli - przyznał, oświecony, wreszcie rozpracowując, jaka mogłaby być druga możliwość pójścia razem na bal nie jako znajomi i czując się trochę głupio, że od razu założył, że skoro Hux jest facetem, to muszą go interesować tylko kobiety. Nie ubolewał jednak nad tym nietaktem zbyt długo, tylko zaraz dołączył do Williamsa na tratwie; sam nie wiedział, co sądzić o łowieniu jabłek za pomocą zębów, słyszał o tym zwyczaju ale nigdy go nie próbował i nie widział w nim też wiele... sensu. Przyglądał się mężczyźnie zanurzonemu w wodzie z lekko sceptyczną miną, ale gdy ten dość szybko wyłonił się z odmętów jeziora i wypluł im świeczkę, pokiwał głową z aprobatą, bo musiał przyznać, że poszło mu to bardzo sprawie, świeczka zaś była naprawdę elegancka. - Dobri plan, bardzij mi się podoba niż tamte tańce i szalone ucznie - przyklasnął, a ponieważ był tylko jeden sposób na pozbycie się skrępowanych rąk, i on nachylił się nad wodą by zdobyć jabłko. Poszło mu to równie zgrabnie co Huxowi, jednak zakończyło się mniej szczęśliwie. W chwili gdy odłożył na bok owoc, z wody wyskoczyła wielka macka kałamarnicy i zamachnęła się prosto na nich; oczywiście jego pierwszym odruchem było bohaterskie ratowanie towarzysza, a że nie było czasu na wyjmowanie ukrytej w rumowym kostiumie różdżki i pacyfikowanie zwierzęcia, to zrobił jedyne co mógł i rzucił się na Huxleya by zasłonić go własnym ciałem przed ciosem macki. Rozległ się głośny trzask i jeszcze głośniejszy plusk i okazało się, że wpakowanie się na Huxa było bardzo dobrą decyzją, gdyż kałamarnica uderzyła tratwę dokładnie w miejscu w którym siedział przed chwilą Antek i z którego to miejsca pozostały teraz tylko drzazgi, a ich pojazd był złamany na pół. - HA! I to jest atriakcja! - zawołał, wreszcie jakoś poruszony tym co się działo - Ty jesteś cały? - upewnił się jeszcze i zaczął prędko gramolić się z mężczyzny z powrotem na pozostały skrawek tratwy; mieli teraz dość mało miejsca, ale chyba nie aż tak, by jeden musiał się poświęcić i utonąć.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wczuł się w ich piękny karłowaty taniec i nawet się szeroko uśmiechnął widząc, jak Huxley do nich dołącza. Spodziewał się wiele, ale na pewno nie tego. Tę sielankę jednak przerwało przybycie zamaskowanego jegomościa, który zaczął ich opierdalać i prawić kazania, że nie ładnie, ofiary bitwy, hur dur. Max przewrócił oczami na to zrzędzenie obserwując reakcję swojej siostrzyczki. Widać było, że jest wkurwiona, a wszyscy wiedzą, że nie warto wkurwiać pałkarek. Co prawda Brooks wciąż była anonimowa, ale ślizgon już widział, że w jej głowie rodzi się plan zemsty. Już chciał się odezwać, gdy został porwany przez Arleigh, która była równie zaskoczona tym całym zdarzeniem, co oni. Julka jednak nie dała się tak łatwo i po prostu uciekła z objęć krukonki, by walnąć doktora plagę w jego jaja. Tylko, że okazało się, że ten ich nie posiada, co od razu zapaliło w umyśle małego Maxa lampkę. Nie chodził po zamku i nie sprawdzał, czy faceci mają jaja, ale wiedział, że jedna osoba na pewno ich nie posiada. -Proszę Cię, utrata punktów to moje najmniejsze zmartwienie. - Powiedział do Arleigh, gdy już Julka wróciła i zaczęła swój wywód, że są całkowicie bezpieczni. I miała rację. Nie było szansy, żeby ktokolwiek ich tak rozpoznał. -Chill Natashka. Ja tam jestem dumny z naszego występu. Ale masz rację, czas się powoli zmywać. W tym wydaniu żadnej laski nie wyrwę. - Zaśmiał się jeszcze i razem z Julką udał się powoli w stronę zamku, by powrócić do swojej naturalnej postaci i zmienić lekko kostium.
//zt Sergiej
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Cydr:2 - Cydr tak dobrze rozgrzewa, że czujesz przyśpieszone bicie serca, a na Twoje policzki wkracza rumieniec. Nie da się ukryć, że wyglądasz przy tym niezwykle uroczo! Efekt utrzymuje się przez dwa kolejne posty.
Powiedzieć, że Cassian był zdenerwowany balem to jakby nie powiedzieć nic. Pomijając już to, że denerwował się z samego powodu, że szedł z Ignacym to jeszcze chwilę przed balem okazało się, że wcale nie będzie wyglądać tak jakby chciał. Kreacje, oraz cały swój wygląd miał zaplanowany od kiedy tylko zaprosił puchona na to wydarzenie. Niemniej kochana Odetka postanowiła jednak zmienić trochę plany. Gdyby nie napar ze skrzypu i pokrzywy, zapewne nadal świeciłby dość wysokim czołem. Teraz natomiast już mógł pochwalić się chociażby mierną namiastką odrastającej, bujnej grzywy.
Na miejsce udał się jeszcze z pół godziny wcześniej właśnie tam czekając na chłopaka. Raz po raz zaciskał mocniej zęby tak, aby jakkolwiek się wyżyć, ale na nic się to zdawało. Jego własnej różdżce również zdążyło się oberwać, bo wydawało mu się, że jeśli zaciśnie jeszcze odrobinę mocniej, to niedługo nie będzie już miał czym czarować. Czekał jak na ścięcie, jak gdyby to miał być jego najważniejszy wieczór tego roku, jeśli nie życia do tej pory. Naprawdę nie był w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był tak zdenerwowany, bo uważał, że zaproszenie Ignacego, to przy tym co dziś przeżywał to istny pikuś.
Kiedy zauważył tacę z kieliszkami wypełnionymi cydrem nie zastanawiał się dwa razy tylko od razu zgarnął z niej dwa kieliszki. Postronny mógłby pomyśleć, że to elegancka zagrywka z jego strony, przygotowuje się an rychłe spotkanie z Mościckim. Niemniej jednak nie tliło się w tym nawet ziarno prawdy. Owe trunki oba przeznaczone były dla samego niego. Pierwszy kieliszek pochłonął na raz w ułamku sekundy. Czuł po nim jak przyjemne ciepło rozlewało się na cały jego organizm, a skóra na twarzy zdawała się promienieć i jakby rozgrzewać. Nie znał stężenia alkoholu w tym, ale nie przypominał sobie by kiedykolwiek pił coś równie niespotykanego. Puste szkło wróciło na tace, a on sam wypatrując chłopaka sączył kolejny kieliszek starając się przy tym wyglądać na odprężonego. Zdecydowanie jednak Cassian w tym momencie był bardziej sztywny niźli kij od szczotki. Pozostawało liczyć, że w odpowiednich rękach uda mu się złapać chociaż trochę oddechu.
Mogła zaprosić Yuuko. Mogła zaprosić kogokolwiek, albo po prostu przyjść w pojedynkę - jakby to robiło jakąkolwiek różnice. Ale nie, wpisała się na jakąś podejrzaną listę i pozwoliła sparować z randomową osobą, w nadziei, że nawet jak trafi na kogoś kogo nie lubi, przynajmniej będzie zabawnie. Nie spodziewała się tylko, że ktoś sparuje ją z piątoklasistą. Zastanawiała się nawet, czy to nie jakiś żart, który miał sugerować, że zajmowanie się dziećmi to teraz jej rola. Cóż, nie zamierzała spędzać z nim całego wieczoru, ale skoro już ich umówiono, nie mogła go też całkowicie wystawić. - Hej, Heaven - kiwnęła głową na przywitanie @Wiktor Krawczyk. Nie znała go, bo i skąd, nie mieli jak mieć ze sobą czegokolwiek wspólnego. Trzeba było przyznać, że Heaven tego wieczoru prosiła się o żarty ze swojej osoby. Pomijając towarzystwo, miała na sobie strój wybrany przez Yuuko, którego kontekst mogły zrozumieć pewnie tylko osoby mugolskiego, lub mieszanego pochodzenia, ale domyślała się, że szybko reszta również pozna główny motyw. - Dobra, idę po coś do picia. Chcesz coś? - zapytała chłopaka, mając nadzieje, że znajdzie się tu cokolwiek alkoholowego. Dla niej oczywiście, jakby poczęstowała swojego partnera to podpadałoby to pod przestępstwo. Świetnie. - Niezły kostium - przyznała, spotykając @Yuuko Kanoe przy barze. Omiotła ją wzrokiem dość długo i uważnie. - Twój wybór dla mnie też ciekawy - powiedziała rozbawiona. - Też wzięłaś udział w losowym dobieraniu par? Jestem ciekawa czy reszta dostała kogoś ze swojej grupy wiekowej, czy już po prostu oficjalnie zostałam nianią - rozejrzała się za czymś dobrym do picia.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ochłonięcie po zajściu z dementoru nie zajęło jej wiele czasu. Nie oszukujmy się, wściekły marsz na krótkich nóżkach do dormitorium dał jej wiele czasu na poukładanie sobie wszystkiego w głowie, nawet wymyślenie sposobu, żeby zemścić się na niszczycielu dobrej zabawy. Do Kruczej Wieży dotarła na czas, akurat, kiedy eliksir młodości przestawał działać. Mimo wszystko wspomnienia o tańcach z kulawym Williamsem zostaną z nią na długo, podobnie jak jedzenie mango z podłogi. W każdym razie, będąc już w dormitorium, mogła w końcu z siebie zmyć pomarańczowy makijaż, doprowadzić włosy do porządku i się przebrać. Nie miała na tyle czasu, żeby przygotować dwa kostiumy, dlatego musiała zadowolić się prostą, beżową sukienką, do której dorzuciła trampki w tym samym kolorze. Miała ochotę potańczyć, a odciski były ostatnią rzeczą, której potrzebowała. Na sukienkę narzuciła jeszcze ramoneskę, bo bądź co bądź był koniec października i było zimno. Kiedy spojrzała w lustro, wzdrygnęła się lekko i zawstydziła. Właściwie, to właśnie w takim wydaniu poczuła się jak w przebraniu, poczuła się jak clown. Co tu dużo mówić, nie nosiła sukienek zbyt często.
Przed wyruszeniem w drogę powrotną zahaczyła jeszcze o sekretny bar u Irka. Sympatyczny skrzat po dłuższej namowie i obietnicy dostarczenia ogórków kiszonych dał jej w końcu kilka różnych piw. Max i Julia mieli się więc raczyć rybim ale, islandzkim dvergiem i dymiącym simisonem. Elegancka degustacja godna uczniów Hogwartu. Piwa, tak jak i różdżkę, zapakowała do powiększonej zaklęciem torebki i ruszyła w kierunku jeziora. Po drodze spotkała Solberga, który również wrócić do swojej dawnej postaci.
- To co, idziemy, diabełku? - zapytała, z trudem kryjąc wyraz zażenowania na twarzy. O wiele pewniej i naturalniej czuła się w zwykłym t-shircie The Clash i wytartych jeansach.
Po krótkiej naradzie postanowili udać się na tratwy i wziąć udział w zabawie polegającej na łowieniu jabłek… zębami. Wsiedli więc na tratwę i wypłynęli na jezioro, a w oddali mignęła im wielka kałamarnica, która właśnie zamieniała czyjś drewniany stateczek w kupę drzazg. Oby oni mieli więcej szczęścia.
- To za bal – zawyrokowała, otwierając piwo, to o smaku ryby i podając drugie Ślizgonowi. – Cieszę się, że mnie zaprosiłeś. Zajebiście się bawiłam jako Nataszka.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Wto 03 Lis 2020, 7:11 pm, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie miał bliżej do swojego dormitorium, dlatego też już po chwili stał w łazience i zmywał ze swojej jeszcze dziecięcej buźki makijaż, który przez potraktowanie go lakierem, cholernie ciężko schodził. W końcu jednak udało mu się pozbyć pomarańczowego odcienia skóry. Sprawdził jeszcze raz, dokładnie, czy nie ma śladu po makijażu. Nie koniecznie chciał, by wydało się kto latał jako niesforne dzieciaki Avgusta. Nim wyszedł z łazienki był już w swojej starej skórze. Zdjął z siebie zaklęcie zmieniające głos i szybko wskoczył w kostium, który wcześniej przyszykował. Zwykła czerwona koszula i czarne, opinające spodnie, jednak odpowiednio wystylizowane z czarnymi skrzydłami i rogami dodawały mu upiornego wyglądu szczególnie, gdy wszystko uzupełnił krwistym makijażem i dodatkami. Po drodze wstąpił jeszcze do kuchni po kilka ciastek, które prędko wsunął. Musiał napełnić żołądek czymś, co nie będzie miało jakiś dziwnych konsekwencji, gdy tylko dotknie jego ust. -Wow Brooks! - Powiedział na widok dziewczyny. W takim wydaniu to jeszcze jej nie widział i musiał przyznać, że wyglądała zajebiście. -Pewnie, lećmy! Może spróbujemy się utopić? - Wskazał głową tratwy i już po chwili tam pędzili. Wypłynęli na jezioro, lecz nim przystąpili do zabawy krukonka zaproponowała nawilżenie gardła. -Też mi się podobało. Musimy to kiedyś powtórzyć. - Stuknął się piwem z dziewczyną i upił łyka. -Jak myślisz, Antoshka będzie nas podejrzewał? - Zapytał z wyszczerzem. Był cholernie ciekawy, czy ktokolwiek powiąże dwójkę szkrabów z dwójką pałkarzy, którzy obecnie siedzieli na środku jeziora i ani trochę nie przypominali tamtych maluchów.
Grzany Cydr:6 → Niby napój bezalkoholowy, a jednak po wypiciu plącze Ci się język i mówisz jakoś nieskładnie. Może nawet wplatasz w wypowiedź obcojęzyczne słowa? Lub zmieniasz szyk zdań? Dziwne zjawisko. Szczęśliwie mija po jednym poście.
Ignacy przez długi czas zastanawiał się, jak się powinien ubrać, jeśli faktycznie będzie miał w planach wybranie się na bal z okazji Nocy Duchów. Z początku zakładał, że jego wybór nie okaże się zbyt trudny, biorąc pod uwagę, że większość uczniów zamierzała przyjść w kostiumach całej masy fantastycznych maszkar, jednak gdy dotarły do jego uszu wieści o tym, że może się to jednak nie okazać prawdą, zdecydował się nieco skorygować swoje plany. Niestety, przez to, że decyzję o przyjściu tutaj, podjął właściwie w ostatniej chwili, przez dosyć nieoczekiwane zaproszenie ze strony Cassiana, nie miał zbyt wiele czasu na przygotowanie czegokolwiek, więc poszedł w prostotę. Widok prefekta Hufflepuffu w garniturze nie powinien być dla osób, które go znały dłużej niż dwa tygodnie, zbyt dużym zaskoczeniem. W gruncie rzeczy, to zdarzało mu się przychodzić w takim stroju nawet na zajęciach, jeśli warunki atmosferyczne i humor samego zainteresowanego akurat dopisywał. Od dzieciaka wpajana mu do głowy, jak bardzo ważna jest prezencja, więc nie miał zamiaru ryzykować zbytniego wyróżniania się. Gdzie on jest?, zastanawiał się, lawirując między różnymi atrakcjami i grupkami dyskutujących ze sobą ludzi, starając się wyłapać w tłumie tak dobrze mu znaną czuprynę jego dzisiejszego partnera. Okazało się to nie być jednak tego dnia takim znowuż prostym zadaniem, a przyczynę takiego, a nie innego stanu rzeczy poznał, gdy w końcu wypatrzył upijającego się cydrem gryfona przy jednym ze stolików. – Cassianie Beaumont... Co ci się, na założycieli Hogwartu, stało? – przywitał się, nie mogąc odebrać wzroku od ściętego praktycznie na zero chłopaka. Ignacy zagryzł dolną wargę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który za wszelką cenę chciał wypłynąć na jego twarz. Na bogów, co mu się stało w ciągu tych dwóch, trzech dni odkąd się ostatni raz widzieli? Aby zamaskować nieco ten grymas, sięgnął po omacku po jeden z kieliszków i wypił go duszkiem. W sumie to nie wyglądał nawet tak źle, po prostu... inaczej. Może nawet doroślej. Pomimo tego, że w oczach można było dostrzec pojedyncze błyski niepokoju i zażenowania, tak była w tym swoista pewność siebie. Nie wspominając już o tym, że ta niecodzienna, jak na niego fryzura, podkreślała jego budowę ciała. A ta prezentowała się niczego sobie, zwłaszcza w garniturze. – Najgorzej nie jest wcale – powiedział w końcu, ściskając lekko jego ramię. – Styl twój nowy podoba się bardzo mi.
On i dzieci, doktor plagi. Kiedyś na tę myśl mógł poczuć się wyjątkowo nieswojo, ale nawet teraz, gdyby zechciał zatopić się w sylwetki nie tylko smukłymi, bladymi palcami, nie musiałby się martwić o żadne konsekwencje. O żadne nic. Mógłby po prostu przejść dalej, wiedząc, że już nigdy nie będzie ojcem. Nie przeszkadzało mu to w żaden sposób - nie czuł tak naprawdę instynktu ojcowskiego, mimo że dbał o młode osoby i starał się ja naprowadzać na dobrą drogę, byleby się nie zagubiły jak on właśnie. Wbrew pozorom gdzieś pod tymi ciemnymi ubraniami, pod tą kamizelką garniturową oraz mimo trzymanej w dłoni, zakrytej rękawiczką, laski, przejawiało się w nim dobro. Dobro, które ukrywał tylko i wyłącznie dla najbliższych; nie zamierzał go eksponować na dusze, co na nie po prostu nie zasługują. Nie chciał, by pod kopułą czaszki pojawiły się pasożyty, które musiałby po prostu wyrywać i wyrzucać poza obręb własnego umysłu - odłączanie się od emocji w jego przypadku było jedyną drogą, której mógł się podjąć ze względu na jedną, prostą rzecz. Nawet jeżeli palce zaciskał na trzonie trzymanego przedmiotu, a jego postawa była stanowcza, choć nawet i enigmatyczna. Miał wtedy pełną kontrolę nad samym sobą. — Bynajmniej. — odpowiedział krótko, zwięźle i na temat. Tak naprawdę nie mógł mieć dzieci, ale tym bardziej, gdyby miał możliwość posiadania ich, wyparłby się tych małych, podpitych karzełków. Na demoralizatorską przemowę Avgusta niespecjalnie zareagował ze strachem, bo w sumie mało rzeczy się tak naprawdę bał. Jego serce biło spokojnie, jak to, zresztą, zawsze było. Prawie zawsze. Dopiero, gdy czuł pretekst do walki, a adrenalina przejmowała kontrolę nad jego ciałem, czuł przyśpieszony oddech i wzrastające bicie serca. I nawet wtedy zachowywał świadomość oraz klarowność własnego umysłu. Poza tym, profesor nie mógł go znać, tym bardziej że nie uczęszczał na jego lekcje, w związku z czym nie czuł żadnej powinności, żadnego powiązania. Ale, słowa Huxleya go zastanowiły. Tym bardziej, że nie podejrzewał, iż starszy nauczyciel będzie poniekąd... zaintrygowany tą samą płcią. A przynajmniej do takich wniosków dochodził, gdy powiązał chwycenie za rękę i słowa opuszczające jego gardło. Ha, przynajmniej będzie wiedział, w co uderzyć, gdy zajdzie taka potrzeba. A kiedy się oddalił, no cóż, dziewczynka karzeł postanowiła uderzyć go w jądra, co niespecjalnie go wzruszyło, dlatego stał i nawet nie zginał się w żaden przedziwny sposób, jęcząc przy okazji z bólu. Okrzyk nie przyczynił się również do nadmiernej reakcji, a prędzej... poklepał dziewczynkę po głowie i udał się we własną stronę, stając gdzieś nieopodal sceny. Tym bardziej musiało to wyglądać śmiesznie, bo przecież był czarnym charakterem, dementoru, pożeraczi śmierci i w ogóle. No, a na odchodne, zanim karzełki zniknęły z oczu, pociągnięte przez Arleigh, postanowił popatać jednego z nich po głowie. Śmieszne. Nie bez powodu stał gdzieś obok, czekając na rozwój zdarzeń. Jabłka niespecjalnie go interesowały, w związku z czym obserwował znajdujących się dookoła uczniów, chociaż nikt nie mógł tak naprawdę wiedzieć, gdzie jego oczy wędrują. Dłoń miał wciśniętą we własny materiał kieszeni, muskając poprzez rękawiczkę palcami różdżkę, jakoby oczekując jakiegokolwiek zagrożenia. Na horyzoncie pojawili się, o dziwo, spóźnieni Julia oraz Max, do których to nie podszedł, ale zamiast tego miał uważnie na doktorskim oku. Wiedział, że ta dwójka, mimo braku jego obecności, jest zdolna do wielu dziwnych rzeczy (inaczej sam by się nie przyjaźnił z Maximilianem), a do tego sytuacja z chochlikami kazała mu zachować odpowiednią czujność. Nawet jeżeli gdzieś pod nosem się uśmiechnął niewidocznie, bo za własną maską, na widok przebranej dziewczyny w strój czekolady Milka. Nawet wtedy, gdy zauważył, jak kałamarnica łamie niektóre tratwy, ku uciesze niektórych, ciało było przygotowane. Uczestniczenie na balu stało się tak naprawdę niezłą okazją do podreperowania własnych umiejętności oklumenckich oraz refleksu, kiedy to wyciszał się do niezbędnego minimum.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Oj musimy – odpowiedziała i stuknęła się butelką. - Pachnie jak coś, co mógłby pić mój kot – stwierdziła rzeczowo i upiła rybiego piwa. – Tak, zdecydowanie – zachichotała cicho, ale mimo wszystko przechyliła butelkę i opróżniła ją na raz. W takich przypadkach szybciej znaczy lepiej, bo delektowanie się czymś taki było dalekie od przyjemności. Przyłożyła do ust zaciśniętą dłoń i cicho beknęła, co wywołało u niej kolejny chichot.
- Wątpię – odpowiedziała na pytanie o podejrzenia ze strony nauczyciela miotlarstwa. – Uczy tu dopiero dwa miesiące i nie sądzę, żeby nas wszystkich kojarzył. Zresztą, na jego treningach i tak jesteśmy uwaleni błotem od stóp do głów, więc prędzej rozpoznałby nas właśnie w takim wydaniu.
Wykorzystując fakt, że znajdowali się na środku jeziora, wyciągnęła z torebki paczkę „Merlinowych Strzał”, wsadziła papierosa do ust i odpaliła. Od razu poczuła, jak wszelkie wątpliwości kłębiące się w jej głowie biorą sobie wolne.
- Ahh. Nie paliłam od kółka terenowego – westchnęła z satysfakcją. - Chcesz? – zapytała, wyciągając paczkę w kierunku chłopaka.
Wtem dostrzegła, jak księżyc w pełni, w dziwny sposób odbija się od czegoś na powierzchni jeziora. Czyżby to było jabłko? Podpłynęli szybko w kierunku przedmiotu i jej wątpliwości momentalnie zostały rozwiane. W rzeczy samej było to jabłko. Przezornie złapała się tratwy, wsadziła papierosa do ust, wychyliła się i pochwyciła owoc. Pech chciał, że pod jabłkiem znajdował się jakiś wredny łobuz, który w dzikim szale zaatakował jej dłoń. Było to tak niespodziewane i gwałtowne, że chcąc nie chcąc wylądowała w wodzie, gasząc przy okazji papierosa. Nie zdenerwowała się jednak, a zaczęła śmiać, pływając wokół tratwy.
- A ponoć po Felix Felicis nie może spotkać cię nic złego – prychnęła głośno przez nos. – Chyba muszę napisać do producentów „Merlinowych” i spytać, co tak naprawdę dają do tych papierosów, bo Felix to to nie jest.
Z wysiłkiem wdrapała się na dratwę, wyjęła różdżkę z torebki i zaczęła się osuszać. Dopiero po chwili zorientowała się, że coś kapie jej na nogi. Była to jej własna krew, która płynęła z licznych rozcięć na jej dłoni.
- Mógłbyś? – zapytała przyjaciela, wskazując na ranną dłoń, telepiąc się przy tym z zimna zimna. Co tu dużo mówić. Październikowe jezioro nie było tak przyjemne, jak wrześniowe morze.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Potrawa: Przystawka Wylosowana kostka:nieparzysta Efekt: jestem upiornie blady jak inferius Przebranie: ja ten po prawej, a moja partnerka to ta po lewej.
Nudziło go czekanie aż Cali się ogarnie z przebraniem i nawet jeśli zajęło jej to raptem kilka chwil to i tak był zniecierpliwiony. Ten wielki krawat go uwierał, buty były dosyć niewygodne, a przemalowane włosy zrobiły z niego niemalże innego człowieka. Tuptał jednak grzecznie obok dziewczyny, którą zaprosił na bal, a nie miał pojęcia jak to się stało, że zgodziła się iść "z małolatem" jak to niektórzy ośmielają się go nazywać. On jednak nie narzekał, nie będzie podpierać ściany jak jakiś przegryw. Okazało się jednak, że ścian to tu nie będzie bo bal zorganizowany jest na świeżym powietrzu. Już z daleka widział tłum ludzi, niebieski księżyc i przy okazji dobra muzyka. - Ooo... znam tę kapelę. Jest zajebista. - zakomunikował swojej upiornej kompance (której nawet nie skomplementował, bo nie wiedział, że trzeba) i razem z wokalistą wypowiadał wszystkie słowa tekstu choć ich nie śpiewał, a bardziej mamrotał. Wyciągał szyję i szukał wzrokiem znajomych twarzy gdzie mógłby się oczywiście doczepić do rozmów. Nagle zrozumiał, że zapewne Cali będzie chciała z nim tańczyć a to takie... głupie? Nie był pewien czy chce, a więc lepiej gdzieś się zająć żeby nie myślała, że będą królami parkietu.- O, jedzenie, zamawiam tę największą akromantulę! - zawołał do uczniaka, który rozdawał przystawki i od razu położył we wnętrzu swojej dłoni ruchomego robala. Nie zaproponował czegoś podobnego Cali, bo... proste, nie wiedział czy ona chce. Złapał akromantulę na odnóże i odgryzł jej głowę. Nie zauważył, że zaczął blednąć. Noga podrygiwała mu do rytmu piosenek kapeli. - Uooou, cały czas masz niebieskoszarą skórę. Jak ty to pomalowałaś, że się trzyma? - dźgnął ją lekko palcem w nadgarstek chcąc sprawdzić czy kolor rozmaże się pod jego dotykiem. W międzyczasie podgryzał smaczną akromantulkę i zerkał na ludzi ciekaw ich strojów. Lewitującą nad jego głową dynię póki co ignorował. Szukał znajomych twarzy bo nagle jakoś tak dopadło go lekkie skrępowanie w towarzystwie Cali. O czym on ma z nią gadać na balu?!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
przystawka:parzysta efekt: mam dwa słodkie nietoperki na ramionach
- Przecież liczy się pierwsze wrażenie, co nie? Przynajmniej nie muszę już zawodzić jak bogin. - wywrócił oczami i odwinięty bandaż wcisnął gdzieś za kawałek materiału na wysokości ramienia. Potrzebował złapać oddech i przede wszystkim mieć jak pić i jeść wszak tego nie przepuści. Sceneria przypadła mu do gustu, pochłaniał wszystko wzrokiem i zamierzał wybawić się na całego, o ile Lara zechce mu w tym towarzyszyć. Pamiętał, że nie lubi tańczyć więc może jednak jakoś powstrzyma się przed wejściem na parkiet... nie może jej nakłaniać do robienia tego, czego nie chce choć jak widać Jeremy aż rwał się do ruchu, rozpierała go energia i nawet gdy stali przy cydrze to jego stopa stukała o trawę w jakimś nieznanym rytmie. - To ja poproszę więcej takiego pecha. - zmrużył powieki, a te słowa nie wypowiedział z typową dla siebie wesołością. Wzmógł swoją czujność. O co jej chodzi? Dostawał od niej jakieś sygnały, których nie umiał rozszyfrować. Przecież pokazywał jej nie raz i nie dwa jak się czuje w jej towarzystwie, a najwyraźniej nuta żartu umknęła mu w całym tym hałasie. - A ty odsłonisz ten welon czy mam mówić do ciebie przez zasłonę? Wyglądasz upiornie w tych czerwonych soczewkach. Może zrobią nam zdjęcie? - zaproponował chociaż tyle, bo chciałby mieć później na wizbooku pamiątkę z balu. Nie widział jeszcze jej rumieńca, jego wzrok rozbiegał się a to do cydru, a to do Lary a to do całego otoczenia i śmiesznych przebrań. Parsknął śmiechem widząc strój Heaven, którą to dwa lata temu podrywał na Saharze. Stare dzieje! Raz na jakiś czas rzucał przeciągłe "cześć" do mijających go ludzi, ogólnie reagował pozytywnie na cały ten tłum. Dobrze czuł się w takim tłoku, a cydr był po prostu przepyszny. - A widzisz tu Patola? Albo tego samobójcę, który się za niego przebrał? - uniósł swoją krzaczastą brew i wskazał ręką otoczenie pozbawione obecności wielu nauczycieli. Żałował tamtej rozmowy, jednak nie spieszno było mu do grobu gdyby miał targnąć się na potwora Patola. Zabrał z lewitującej tacy dwie przystawki i podsunął jedną dziewczynie, a sam pochłonął w dwóch kęsach serową miotełkę. Podskoczył w miejscu kiedy znienacka na jego głowie usiadły dwa nietoperze. Wybuchł śmiechem jak już przełknął co miał przełknąć. - Okay Lara, masz w pakiecie ze mną nietoperka Barty'ego i nietoperkę Clary. - uniósł rękę i podrapał najbliższego po głowie. Podobały mu się. Od razu je polubił i żałował, że są jedynie żywą dekoracją.
Potrawa: przystawka, dyniowy pasztecik Wylosowana kostka:2 Efekt: Mam rumieńce i zostałam zaatakowana przez nietoperze Przebranie: jestę Szyszymorę! i włóczę się z @Jeremy Dunbar
Musiała mu przyznać rację. Najważniejsze było dobrze się pokazać i zrobić dobre pierwsze wrażenie. Cała reszta zawsze jakoś się potoczy, czasami lepiej, a czasami trochę gorzej. Stres powoli zaczął opuszczać jej ciało, im dłużej przebywali w tym miejscu. Ludzi przybywało z każdą chwilą, więc coraz mniej osób mogło zwrócić już na nią uwagę, co w zasadzie było jej bardzo na rękę. Widząc jego minę, po prostu parsknęła śmiechem, rozumiejąc, że nie wyłapał, o co jej mogło chodzić. Niemniej nie zamierzała teraz mu tego tłumaczyć, bo i po co? Po prostu lepiej pójść dalej i zapomnieć o tym małym aspekcie. - Z tego co mi wiadomo, to Szyszymory odsłaniają twarz tuż przed tym, jak zamierzają kogoś zabić - stwierdziła, ale mimo to, odrzuciła welon na tył swojej głowy. I musiała przyznać, że posunięcie to było wspaniałym, bo nagle mogła odetchnąć nieco mocniej. Mimo, że z cienkiego materiału była wykonana ta szmatka, to utrudniała oddychanie. Nie wiedziała, że na jej policzkach wciąż są widoczne bardzo dobrze rumieńce, które powstały przez wypicie cydru. Zaczęła rozglądać się dookoła, ale faktycznie, nie dostrzegła nigdzie ulubionego nauczyciela transmutacji całego Hogwartu. - Dobra, to masz odpuszczone dzisiaj - zawyrokowała, przyjmując od niego jakąś przekąskę. Dyniowy pasztecik smakował wspaniale, aż przymknęła swoje czerwone oczy rozkoszując się tą symfonią smaków na podniebieniu. Dopiero kiedy ponownie otworzyła oczy, zauważyła, ze nie tylko chłopaka zaatakowały nietoperze. Kilka kolejnych przyfrunęło do niej, wywołując konsternację na jej twarzy. - Oficjalnie, nie mam pojęcia o co im chodzi, ale jak tak dalej pójdzie, to za chwilę nie będzie widać naszych strojów - mruknęła pod nosem, przyglądając się, jak Jeremy postanowił pomiziać jednego z wszędobylskich nietoperzy. - W sumie, to są słodkie - dodała po chwili, przysuwając się do chłopaka z uśmiechem na twarzy. No oczywiście, że te obok niego były jakoś tak milsze i przyjemniejsze, niż te, które przyfrunęły do niej. A może po prostu chciała być bliżej niego? Chwyciła jego zabandażowaną dłoń, przyglądając mu się. - Zapytałabym, czy masz ochotę dalej coś jeść, ale to pewnie zbędne pytanie, bo na pewno odpowiedź będzie twierdząca. Więc raczej zapytam, co masz ochotę robić po jedzeniu? - poznała go już na tyle, że wiedziała, że pewnie jeszcze sporo w siebie wciśnie, nim ruszą gdziekolwiek dalej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wąchał tego piwa, ale odór i tak uderzył jego nozdrza wyjątkowo mocno, dlatego Max też szybko wychylił płyn, by nie musieć zbyt długo się tym "raczyć". -Na zdrowie. Skąd w ogóle wytrzasnęłaś ten specjał? - Powiedział, gdy Julka sobie zdrowo beknęła. -No tak, z radością i bez błota na mordzie jesteśmy dla niego obcym gatunkiem. - Zaśmiał się posyłając Antoshy spojrzenie ze środka jeziora. -Myślisz, że nasz papa i Williams coś kręcą? - Zapytał jeszcze czysto ze względów rozrywkowych, chociaż jakoś by go to nie zdziwiło. W końcu pirat i butelka rumu to duet idealny. -A co mi szkodzi. - Poczęstował się jednym, po czym odpalił. -Serio? Co Ci się stało? - Dodał zdziwiony na jej wyznanie, po czym przypomniał sobie, że przecież Julka haruje jak wół przed najbliższymi meczami. Nie dostrzegł tego, co dziewczyna, ale skoro ruszyła tratwą, to musiała być pewna, że coś tam w wodzie jest. Niestety oprócz jabłka, Julka złapała też wrednego druzgotka, który postanowił zostawić jej na ręce pamiątkę. -Ja już dawno przestałem się zastanawiać, co to za gówno. Ważne, że się jara. - Wzruszył ramionami, bo jak widać szczęścia to te szlugi nie przynosiły. A przynajmniej nie im. -Pewnie, pokaż to. - Chwycił dłoń krukonki i zaczął mamrotać nad nią zaklęcia najpierw zasklepiając ranę, a następnie tworząc schludny opatrunek. -Jest ok? - Zapytał dla pewności, po czym jego wzrok przykuł przedmiot w wodzie. -Może mi się poszczęści. - Powiedział i zbliżył się do przedmiotu, który o dziwo zaczął się od niego oddalać. Nagle z toni wyskoczył tryton z jakimś okrzykiem i złapał ślizgona za ramiona, jednocześnie wciągając go do wody. Max ledwo zdążył nabrać powietrza, by się nie utopić od razu. Stworzenie chwilę trzymało go pod powierzchnią, by następnie oddać go towarzyszce. -Kurwa, co jest dzisiaj z nimi? - Mruknął, gdy już złapał porządny oddech. -Chyba faktycznie w ramach halloween chcą sobie porobić realistyczne topielce. - Był pewien, że kadra nie dopuściłaby do tego, ale ze szczęścia też nie skakał. -Nosz ja pierdolę, zmarnowali mi szluga. - Załamał się jeszcze bardziej, gdy zobaczył, że papieros zniknął gdzieś w wodach jeziora.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Z pewnością nam się należy jakaś taka nagroda za dzisiejszy występ roku. Na pewno Gareth nie zapomni o naszych zasługach i pewnie jeszcze dostaniemy jakąś pochwałę za pilną pracę i pojawienie się na eventach, znając rozgarnięcie starego pryka, który jakimś cudem nadal był naszym dyrektorem. Ala faktycznie fakt, że wybrali akurat przebrania dzieci wskazywał raczej na niezbyt romantyczną parę (a przynajmniej taką mam nadzieję, jeśli nie to faktycznie wygląda coraz bardziej niepokojąco) i wracając do tematu, może i dobrze, że nie wiemy kto to, chociaż pewnie w końcu się tego chcąc nie chcąc dowiemy. Jakoś nie zwracam uwagi na to jak reaguje Antosza na moje słowa i kiedy widzę, że nie pakuje się na początku entuzjastycznie razem ze mną na tratwę, dopiero wtedy podnoszę głowę pytająco, widząc, że gdzieś w korku tej butelki próbują zapalić się trybiki, może po prostu tłumaczył sobie w głowie co w zasadzie dziś przekazałem i próbuje to przenieść na swój śmieszny język. Obstawiam, że mógł naprawdę tak robić, bo nagle nawiązuje do naszej pogawędki z Wielkiej Sali kiedy to zaproponowałem mu wspólne wyjście. Uśmiecham się lekko i wzruszam ramionami, machając ręką na znak, że to nieważne. - A co tam, ledwo rozumiesz co do Ciebie mówię po angielsku, co tam jeszcze będę wymagał, żebyś wszystko co bełkoczę podtekstami ogarniał, jak tam ledwo dukasz coś w naszym - mówię szybko, zbyt energicznie i lekko marszczę brwi zastanawiając się czy nie brzmię niemiło. - Jak coś nie mówię to w żadnym stopniu negatywnie, radzisz sobie przednio po angielsku, chodziło mi to, że rozumiem, że nie wszystko może być jasne i oczywiste kiedy coś mówimy na głos. I oczywiście zakładam, w Rosji nie wszystko jest w ten sposób transparentne niż tu czy we Francji. Okropny jest ten eliksir tylko gadam i gadam i zataczam się w błędne koło, a my już dawno odpłynęliśmy od brzegu w trakcie mojego trajkotania. Dobrze, że przynajmniej w końcu do jabłko trochę zatkało mi buzię i Antek mógł kilka swoich słów wtrącić, pochwalić mój pomysł, a potem zanurkować sobie po kolejne jabłuszko. Uśmiecham się do mężczyzny wesoło i klaszczę kiedy ten z łatwością łapie owoc, ale mój entuzjazm zostaje przerwany przez... cóż rzucającego się na mnie Antoszę. I to bynajmniej nie była jakaś specjalna ekscytacja faktem, że odkrył moją biseksualność, a próba uratowania mnie przed... kałamarnicą. Nie wiem czasem co jest z tym Hogwartem. Z lekkim przerażeniem patrzę jak nasza tratwa przełamuję się na pół, mimowolnie zaciskając ręce mocniej na miażdżącej mnie butelce. - Tak. Jestem. Cały znaczy - mówię oddychając głęboko, kiedy Avgust schodzi ze mnie i stara się usadowić jakoś wygodniej obok, tak żeby żaden z nas nie musiał dryfować z nogami w jeziorze. Siadamy jakoś na niewielkiej tratwie, a ja kręcę głową w dezaprobacie nad zachowaniem kałamarnicy. - Czego ją jeszcze tu trzymają? - zastanawiam się, zapalając różdżką niewielką świeczuszkę, którą udało mi się wcześniej wyłowić, a potem paczkę papierosów, uprzednio sprawdzając czy nie jest przemoknięta. Jednak zanim zapalam jakiegokolwiek, czuję woń świeczki i aż zastygam na chwilę w bezruchu, nie wiedząc co się dzieje na kilka sekund. - Och, no tak, czujesz? - pytam pokazując na palący się między nami ogień, który jestem przekonany, że miał w sobie znajomy eliksir amortencji. Nie mogę się powstrzymać od prędkiego wąchania go, by sprawdzić czy pachnie tak jak zwykle, czy może coś znacząco się w nim zmieniło.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ponoć w Szwecji jednym ze specjałów był surstromming, fermentowany śledź, który cuchnął jak Julka po dwóch przebieżkach przez tor przeszkód Avgusta na lekcji miotlarstwa. Cóż, wypite przez parę uczniów piwo mogłoby śmiało rywalizować z tą niechlubną dwójką. Mimo wszystko piwo to piwo, a takie zapadnie w pamięć bardziej, niż kolejny miałki lager.
- Wzięłam od Irka. Chociaż właściwie to przehandlowałam, bo teraz muszę mu załatwić słoik z kiszonymi. Dziwny jest ten skrzat, ale w sumie, kto w tej szkole jest normalny? – odpowiedziała, wyjmując kolejny specjał. Tym razem padło na islandzkie piwo Dverg. Dziewczyna, zgodnie z instrukcją od skrzata, podgrzała butelkę różdżką, a znajdujące się w niej piwo wyglądać jak płynna magma. Podała jedną z butelek Maxowi i podążyła spojrzeniem za jego, wlepiając je w zabójczy duet piracko-alkoholowy.
- Trochę się zdziwiłam, że przyszedł z Huxem – przyznała. – Nie sądziłam, że to osoba, która może mieć jakichkolwiek bliższych znajomych. Ale nie, nie jest – uśmiechnęła się bardziej do siebie, niż ślizgona. – Kilka lat temu się rozwiódł, a z tego, co opowiadała jego była żona w tabloidach, to nie dlatego, że wolał chłopców, a dlatego, że interesował go tylko quidditch. Jak widać, żeby wejść na szczyt, czasem trzeba wiele poświęcić.
Ciężko było stwierdzić, czy było to stwierdzenie faktu, czy próba usprawiedliwienia Rosjanina. W każdym razie była w tym z pewnością jakaś nutka smutku, podszyta odrobiną podziwu.
Jak się wkrótce okazało, jezioro miało dla nich więcej atrakcji, niż przewidzieli. Ledwo co dłoń dziewczyny pokrył bandaż, a w wodzie znalazła się kolejna ofiara. Tym razem nie była to jednak ona, a Max, który został wciągnięty pod wodę przez… w sumie nie wiedziała przez co. Zareagowała niemal błyskawicznie, rzucając na siebie zaklęcie bąblogłowy i dopaliła nawet lumosa, żeby przyświecać sobie patyczkiem w ciemnych toniach jeziora, ale Solberg jak szybko zniknął, tak szybko się pojawił. Nie zwlekając, podała mu dłoń i pomogła wdrapać się na tratwę.
- Nic ci nie jest? – zapytała dla pewności, choć słowa ślizgona utwierdziły ją w tym, że ucierpiała jedynie jego duma. Podała mu więc piwo, które ten upuścił i wsadziła mu do ust następnego papierosa. – To co? Pijemy piwo i wracamy na bal? Szczerze mówiąc trochę zgłodniałam.
Potrawa: cydr Wylosowana kostka: 5 Efekt: Masz wrażenie, że nad Twoją głową pojawiła się szara, burzowa chmurka. Ogarnął Cię pewien niezrozumiały niepokój i czujesz się dość nieswojo, jakby wszystkie upiory świata czyhały właśnie na Ciebie. Może lepiej z kimś o tym pogadać? Efekt utrzymuje się przez dwa kolejne posty.
Sama nie wiedziała, dlaczego ostatecznie wybrała się na bal. W pierwszej kolejności chciała kompletnie zignorować informację, że jest to impreza otwarta, również dla absolwentów uczelni. Następnie... Kłamstwem byłoby stwierdzenie, gdyby powiedziała, że to przemyślała i jednak postanowiła się przebrać. Nie. Co roku robiła dokładnie to samo, przywdziewała strój swojego największego koszmaru i maszerowała w nim, z dumnie wypiętą piersią. Jakby wraz z ubraniem tych kilku szmat stawała się kimś kompletnie innym. Silniejszym? A może słabszym? Czy mogła czuć jednocześnie tak wiele, w tak bardzo sprzeczny sposób? Owszem. W końcu mogła wszystko. Przez moment myślała, że ten rok będzie zupełnie inny. Myślała, że weźmie jedną ze starych sukienek, zmoczy się za pomocą zaklęcia i będzie paradować jako topielec, kobieta, która została brutalnie zamordowana. Nawet chciała stworzyć dla tej postaci historyjkę, może wiele historyjek, które mogła wokół szerzyć. Może wcale nie była zamordowana, a utopiła się sama z rozpaczy. Po kim? Dlaczego? Było tyle rzeczy, które mogły nakręcić jej postać. Jednak kiedy wszystko już przygotowała, nie mogła pozbyć się wrażenia, że skóra była zbyt odkryta. Zbyt widoczna, pod mokrym materiałem. A przecież to nigdy nie stanowiło dla niej problemu. Uwielbiała swobodę ruchu, uwielbiała nagość, nigdy nieskrępowana jej obecnością. Włosy wciąż pozostały mokre, a oczy podkreśliła mocnym, niemal czarnym makijażem. Wyciągnęła z szafy strój, który nosiła zawsze tego jednego dnia w roku i obejrzała się w lustrze zaraz po jego założeniu. Ubranie lata swojej świetności miało dawno za sobą, a ślady użytkowania pozostawione zostały nie po jednej, a po kilku osobach. Jakby nie było wcale nowe, prosto ze sklepu ze strojami na takie okazje. Zawiązała czarne wysokie buty i krytycznym wzrokiem omiotła resztę pomieszczenia, zapewne w poszukiwaniu reszty swojego przebrania. Hełm był ciężki, dokładnie taki, jak zapamiętała. Teleportowała się pod szkołę i ruszyła tak dobrze sobie znanym ścieżką. Odzienie było grube, dlatego, kiedy szła, nie czuła chłodu, który w normalnych przypadkach już dawno doszedłby do jej skóry. Cienki podkoszulek był idealnym rozwiązaniem. Kiedy znalazła się na miejscu, uśmiechnęła się lekko kącikiem ust i ruszyła po cydr, do którego ustawiały się niemal kolejki. Chwyciła naczynie i rozejrzała się po zebranych, w poszukiwaniu swojego towarzysza wieczoru. Uniosła naczynie i upiła skromny łyk, który zaraz przerodził się w łakome wyczyszczenie dna. Napój naprawdę był dobry, przyjemnie rozchodził się po gardle i spływał do żołądka. Jednak nagle atmosfera zaczęła robić się przytłaczająca. Zaczęły pojawiać się wątpliwości pod tytułem, czy faktycznie dobrze zrobiła, że tu przyszła. Poczuła się obserwowana, a może to zwykła paranoja... Jakby ten dzień musiał skończyć się fatalnie właśnie dla niej. Może to ten strój... Może koszmarnym pomysłem było ubranie właśnie tego. Ponownie. Jednak nigdy jej myśli nie ujrzały światła dziennego, dlatego było to jeszcze bardziej niepokojące. Rozejrzała się ponownie, już nie z zaciekawianiem wymalowanym na twarzy, a delikatną grozą w dużych jasnych oczach.
Nie znała większości postaci, które wybrali tutejszy. Kojarzyły się jej z księżniczkami, książętami, a także szalonym kapelusznikiem z bajki o dziewczynce goniącej królika, którą przeczytała raz w Oslo. Miała wrażenie, że została napisana przez czarodzieja, a wydana w świecie, do którego nie należała. Z zamyślenia wyrwał ją szelest czerwonej peleryny. Trzeba przyznać, że jasnowłosa wpasowała się wizualnie w Thora — który uważany był za Boga przystojnego, a także postarała się z kostiumem nawiązującym do miejsca, z którego pochodziła. Aczkolwiek nie ociekała dumą, nie zachowywała się próżnie i nie komentowała na głos kostiumów innych, ostatecznie skupiając się na znalezieniu swojego towarzysza. Miał być niedźwiedziem! - Mogę Ci pożyczyć i możesz zostać boskim marynarzem! - zaproponowała entuzjastycznie , obdarzając go pogodnym uśmiechem, zaciskając jednocześnie palce na kuflu z cydrem. Było jej trochę zbyt ciepło i najchętniej pozbyłaby się tkwiącej pod zbroją koszuli. Oblizała usta z resztek jabłkowego alkoholu, czując przyjemny aromat przypraw w nosie. Może cynamon czy goździki nie były zbyt popularne w jej stronach, a jednak miała do ich zapachu jakąś słabość. Przesunęła dłonią po kosmyku jasnych włosów, zgarniając go za ucho i przenosząc uwagę na Darrena. - Hmmm? Niewiele myśląc, podeszła bliżej i sięgnęła mu z głowy marynarską czapeczkę, posyłając z jej pomocą odrobinę chłodnego powietrza w stronę jego twarzy. - Rumienisz się. Z tym kapeluszkiem w towarzystwie wyglądasz naprawdę uroczo. - wyszczerzyła się zaczepnie, mówiąc jednocześnie z brutalną szczerością. Przyjrzała się elementowi kostiumu trzymanemu w dłoniach, palcami przesuwając po szwie, zanim kiwnęła do swoich myśli głową i wsunęła mu go z powrotem. - A co tu jadacie w noce z duchami? Potrawkę z tego ich śluzu? - zapytała z autentyczną ciekawością, a gdy wspomniał o tańcu, wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia. Od razu w głowie pojawił się stanowczy głos ojca, dosadnie informujący ją o tym, czego powinna unikać. Taniec był jedną z tych rzeczy. Z drugiej jednak strony, gdy błękitne ślepia utkwiły spojrzenie w kręcących się na prowizorycznym parkiecie parach, przypomniała sobie, jak bardzo to lubiła. - Chodźmy zatańczyć - zdecydowała odważnie, jak zwykle będąc impulsywną. Trening czyni mistrza, im lepiej zapanuje nad urokiem przy tylu bodźcach pobudzających, tym lepiej. Chwyciła go za obydwie dłonie, zaciskając na nich palce i idąc tyłem, pociągnęła za sobą, zaraz znajdując się między ludźmi. Chwalić Odyna, że cała ta potańcówka znajdowała się na zewnątrz, a nie w zamku, bo już tłum sprawiał, że było klaustrofobiczne. Nie wspominając o intensywnych perfumach dookoła. Shaw pachniał jednak inaczej. Znajomo i domowo, co sprawiło, że trudno było jej oderwać od niego oczy, jednocześnie czując przyjemność wypływającą z ciepła jego rąk. Jej skóra zwykle była dość chłodna. Rozejrzała się dookoła z poważnym i skoncentrowanym wyrazem twarzy. - Tylko wiesz? Nie wiem, jak tutaj tańczycie. Na pewno u mnie tańczy się inaczej. Za nic te pląsy i obejmowania się nie przypominały dzikich harców przy ognisku, nad którym dopiekała się leśna świnia. Mieli też wbite w ziemie totemy i inne taki, o których na tym balu nawet się nie śniło. Piosenka nie była jednak szybka, a do tego nie chciała aż tak ordynarnie zwracać na siebie uwagi. Nieco nieporadnie ułożyła dłonie na jego ramionach, zerkając ze skupieniem na tańczącą obok parę. - Te suknie muszą być bardzo niepraktyczne. Zbyt długie i bez rozcięć..- mruknęła cicho pod nosem, pełna podziwu dla gracji, z którą poruszała się jakaś Puchonka w olbrzymiej, bufiastej kreacji i z pewnością w obcasach. - Ją by zjadł miś. Oznajmiła mu ze wzruszeniem ramion, uśmiechając się zaraz pogodnie.