W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Zasadnicza różnica pomiędzy cydrem zwykłym, a cydrem magicznym jest taka, że cydrem zwykłym można się nawalić, a cydrem magicznym można się nawalić magicznie. Arleigh, jak na iroszkotkę przystało, funkcjonowała po alkoholu raczej sprawnie, jak gdyby wpadła za młodu do kociołka z czystym spirytusem. Mimo to, pozostawiona przez znikającą Brooks na pastwę losu, rozochoconych uczniaków i nieograniczonego zapasu ponczu i cydru właśnie, utraciła kontrolę, rachubę, rozum i godność czarodziejki. Czarka za czarką, taniec za tańcem, dynia za dynią i przekąski za przekąskami robiły swoje. W pewnym momencie już sama nie wiedziała, czy jest szczęśliwa, czy smutna, zachwycona czy przerażona. Za to naprawdę nieźle wkręciła jej się muzyka. Całe szczęście, że miała na sobie trampki, bo gdyby szarpnęła się na obcasy, już dawno leżałaby na ziemi. Tymczasem parkiet, zapewne za sprawa magii, by suchy i stabilny, mimo jesiennej aury, co w połączeniu ze sportowymi butami umożliwiało jej dobrą zabawę pomimo stanu znacznego upojenia. A jednak! Anomalia grawitacyjna szarpnęła gwałtownie i niespodziewanie, jak gdyby podłoga zapragnęła gwałtownie ucałować Arleigh w czoło. Zamrugała i rozeznała się w nowym położeniu. Odruchowo zdążyła wyciągnąć przed siebie ręce i ocaliła tym samym nos przed złamaniem. Muzyka jakby przycichła - a może to ona lekko przygłuchła, kiedy usłyszała za plecami znajomy głos? Uniosła w górę nieprzytomne spojrzenie i zgarnęła z twarzy burzę naprawdę porządnie zwichrzonych włosów. Wydęła usta i zmrużyła oczy, łapiąc ostrość na jasnej sukience i całkiem, całkiem figurze... - Julcia! - Bąknęła, jakby niepewna i lekko obrażona, odruchowo łapiąc za wyciągniętą rękę i podnosząc się do pionu absolutnie niezgrabnie. - Bulciaa! - Dodała, jeszcze, z rozpędu wpadając prosto na Brooks i wyciągniętą przez nią rękę. - Kuku masz. - Dźgnęła palcem bandaż na ręce dziewczyny i oparła się o nią ramieniem, mrugając szybko. Była w sumie trochę zła, przynajmniej tak się w tej chwili czuła. Spróbowała przybrać groźną minę, na ile jej to wyszło? Chochliki na pewno byłyby przerażone. - Dziiie byłaś? Hym? Ty gobshite bollock! - Raz jeszcze dźgnęła ją palcem, tym razem w czoło, po czym całym ciężarem zwaliła się prosto na nią, padając jej w ramiona i wyciągając nogę do tyłu, chcąc w paradoksalnie trzeźwym odruchu utrzymać resztki równowagi. Nie czuła się świetnie, nie czuła się fatalnie, ale poczuła się zostawiona i sama nie była pewna, czemu było jej z tym tak źle. Wydała z siebie dźwięk z pogranicza czknięcia i chlipnięcia i mocno wtuliła się w Jules.
Welp. Czy spodziewała się takiej emocjonalnej reakcji ze strony Szkotki? Tak, w końcu doskonale zdawała sobie sprawę, że Arla jest dużo bardziej emocjonalna od niej samej. Były trochę jak Shrek i Osioł z popularnej mugolskiej animacji. A jak do tego dołożyć kilka(naście) szklaneczek cydru czy innych specyfików, które ta w siebie wlała, to emocje te musiały w końcu znaleźć ujście. Zresztą, nie oszukujmy się, Arli miała prawo się złościć, bo zostawiła ją samą. Może nie na długo, ale jednak samą.
- Tak, to nic takiego – uspokoiła Arleigh, poprawiając mimochodem bandaż, a kiedy ta rzuciła do niej coś, z czego nie zrozumiała ani słowa i wtuliła się w nią jak w poduszkę, na chwilę zdrętwiała, nie wiedząc do końca jak się zachować.
- No już, już – pogładziła chlipiącą przyjaciółkę po głowie. – Chyba przesadziłaś z cydrem, bo znów nie rozumiem ani słowa przez ten twój szkocki akcent. Ale domyślam się, że to raczej nie było nic miłego. Chodźmy nad jezioro, popływamy na tratwach, zapalimy po fajku i połowimy jabłka. Będzie fajnie.I trochę przetrzeźwiejesz, złotko.
A więc po raz kolejny Julia opuściła teren zabawy, żeby łowić jabłka. Jakby jedno spotkanie z druzgotkiem i kąpiel w lodowatej wodzie to było za mało. Bo było. Tratwa, woda i pogadanki wydawały jej się znacznie ciekawsze niż gibanie się po parkiecie w towarzystwie miliona ludzi. W gruncie rzeczy Brooks wolała ciszę i spokój od hałasu.
Na jeziorze imprezka była niezgorsza, a kałamarnica chyba pojadła jakiegoś szaleju, bo raz po raz atakowała kolejne tratwy. Dziwna sprawa z tą kałamarnicą. Nie widziała jej ani razu przez tyle lat w Hogwarcie, a dzisiaj już dwa.
- Dobra, Arli. Łowimy jabłka i szukamy fantów! – zawyrokowała, wstając na nogi i rozglądając się w poszukiwaniu jabłek. Dostrzegła jedno, więc zbliżyła się w jego kierunku tratwą. Kiedy owoc był już w jej zasięgu, położyła się na tratwie i spróbowała pochwycić owoc zęba.
- Musisz je złapać zębami, o taaaaaaaa! – nie skończyła, bo nagle coś wciągnęło ją pod wodę. Długo walczyła z nieznanym napastnikiem, wierzgając nogami i starając się wyjąć wsuniętą za podwiązkę różdżkę, ale całe rodeo skończyło się w mgnieniu oka, bo tryton-śmieszek wyrzucił ją na tratwę, zanosząc się przy tym śmiechem.
- Co jest nie tak z tym jeziorem? – zapytała, telepiąc się z zimna. To była już druga kąpiel, chociaż wcześniej nikt nie wciągał ją pod wodę. Drżącymi z zimna dłońmi wyjęła patyczek i zaczęła się osuszać. Bankowo będzie musiała sobie zaaplikować w dormitorium eliksir pieprzowy.
Jabłko:
Jabłko:A – Tryton krzyczy UGABUGA i zabiera mnie do swego królestwa, ale uznaje moje towarzystwo za niezbyt interesujące i wypluwa z powrotem na tratwę.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Uwielbiał Halloween i zdecydowanie nie mógłby sobie odmówić udziału w organizowanym przez Hogwart balu z tej okazji. Wprawdzie nie był największym fanem tego rodzaju zabaw, bo bale głównie kojarzyły mu się ze spędami dla arystokratycznych bufonów, na które ciągali go rodzice, ale nie miał nawet cienia wątpliwości, że ten nie będzie w niczym przypominał tamtych sztywnych imprez. W końcu to Noc Duchów. Nawet nie musiał się zastanawiać kogo zaprosić, bo wybór był tutaj wprost oczywisty – Ślizgon nie wyobrażał sobie, że miałby tam pójść z kimkolwiek innym niż @Aleksandra Krawczyk. Ekscytował się wręcz tym wspólnym wyjściem praktycznie od samego rana, nie mogąc się doczekać aż wybije odpowiednia godzina; to było pierwsze tego rodzaju wydarzenie, na którym mieli się pokazać jako aktualna para przed najpewniej większością szkoły, a to dodatkowo potęgowało wszystkie towarzyszące temu odczucia. Dobór kostiumów koniecznie musiał być więc nieprzypadkowy i to oddawać; nad tą kwestią na szczęście nie musieli się długo zastanawiać czy rozwodzić – wybór w zasadzie od razu, gdy tylko to zaproponował, padł na Upiora z opery i jego Christinę. Ubrany więc w elegancki strój rodem z epoki wiktoriańskiej nieco przed czasem zjawił się w umówionym miejscu spotkania przy wyjściu na błonia, żeby stamtąd wraz ze swoją partnerką udać się prosto nad jezioro, gdzie odbywał się bal. Organizacja na powietrzu w ogóle go nie martwiła, gdyż był pewien, że organizatorzy zadbają o to, żeby chłód październikowej nocy nie był nikomu straszny, tak jak podczas zeszłorocznego balu bożonarodzeniowego odbywającego się również w plenerze. W oczekiwaniu na pojawienie się dziewczyny poprawił nieco swoją pelerynę i upewnił się, że charakterystyczna dla jego postaci biała maska zakrywająca część twarzy dobrze leży. Między palcami obracał pojedynczy kwiat czerwonej róży. Oczy momentalnie mu się rozbłysły, gdy tylko dojrzał ją zmierzającą w jego kierunku. — Wyglądasz absolutnie zjawiskowo, moja pani — powiedział z uśmiechem, gdy tylko znalazła się przy nim, wykonując przy tym odrobinę teatralny ukłon i wręczając jej różę, przy którym zamiótł powietrze połami swojej peleryny, a także ujmując jej dłoń, by złożyć na niej delikatny pocałunek. Szybko jednak się wyprostował, przyciągając rudowłosą do siebie, żeby złączyć ich wargi w pocałunku. — Idziemy? — zapytał, gdy w końcu – nie bez pewnego trudu – oderwał się, oferując jej przy tym swoje ramię.
4 - choć na początku byłeś pewny/a, że zawieszone nad stołem nietoperze to tylko dekoracja, tak teraz nie jesteś przekonany/a… Tym bardziej, że trzy z nich podlatują do Ciebie i siadają Ci na głowie. Bez paniki, nie są agresywne! Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że dodają Twojej charakteryzacji swoistego uroku. O ile nie boisz się takiego mroku…(efekt utrzymuje się przez dwa kolejne posty)
STRÓJ:
Przez ostatnie tygodnie bal halloweenowy wydawał się głównym tematem większości rozmów w szkole. A jako mieszkaniec zamku słyszała o tym niemalże na każdym kroku. Owszem, lubiła się bawić, lubiła bale (nawet jakiś czas temu wspominała Arli, że przeszła by się na jakiś), ale jakoś nie ekscytowała się tym tak jak inni. Pierwszy raz chyba w życiu. Jednak kiedy Daemon ją zaprosił, nie wiedziała co myśleć. Długo zastanawiała się czy w ogóle iść, bo wydawało jej się to dość podejrzane, że chciał akurat z nią iść na bal. Ale ostatecznie zorganizowała sobie strój i postanowiła zaryzykować. W końcu na miejscu będzie dużo znajomych, nawet jeśli Daemon żartował i ją wystawi, to nadal będzie mogła dobrze się bawić, bo nie będzie tam sama. Wychodząc z zamku, zacisnęła wokół szyi gruby płaszcz, który zarzuciła na lekką, przewiewną sukienkę, którą miała na sobie. Było dość chłodno, ale podobno teren, na który odbywała się impreza miał być zabezpieczony przed wiatrem i zimnem. Ruszyła więc w kierunku błoni, aby następnie wraz z niewielkim tłumem idącym w tym samym kierunku, dotrzeć nad brzeg jeziora. Zanim wkroczyła we wspomnianą barierę, która zabezpieczała obszar balu przed warunkami atmosferycznymi i temperaturą, listopadowy wietrzyk rozwiewał jej mocno wytapirowane i zajmujące ogromną objętość włosy. Kosmyki sterczały na wszystkie strony i tak właśnie miało być. Dołożyła wszelkich starań, aby jej fryzura trzymała się jak najdłużej i jak najlepiej przypominała upiora. Zrzuciła z ramion płaszcz i odłożyła go na pobliski pień drzewa, aby wejść wgłąb tłumu. Ominęła stoisko z napojami w dziwnych, "jabłkowych" naczyniach, kierując się ku stolikowi z przekąskami, gdzie już z daleka zauważyła serowe miotełki. Uwielbiała je więc poczęstowała się kilkoma, a dostrzegając poruszające się nietoperze, które zaczęły krążyć nad stołem, uśmiechnęła się, zadowolona z tak ciekawych dekoracji. Jednak skrzydlate stworzenia nie tylko nimi były. Po chwili zorientowała się, że kilka z nich usiadło jej na włosach, co najpierw przyjęła z lekkim przerażeniem (bo przecież zepsują jej włosy, nad którymi spędziła tyle czasu!), jednak później uznała, że są urocze i dodadzą charakteru jej strojowi. Przyglądając się uczestnikom balu, była pod wrażeniem pomysłowości niektórych z nich. Co poniektóre kostiumy robiły ogromne wrażenie, ale nie żałowała, że ona postawiła na prostotę. Przynajmniej było jej wygodnie. I miała trzech kompanów, który towarzyszyli jej, w oczekiwaniu na Ślizgona, który ją tu zaprosił.
Poświęcając połowę uwagi na utrzymanie równowagi i pionu, połowę zaś na zwymyślanie Julki przy wykorzystaniu bogatego wachlarza celtyckich i angielskich obelg, Arla posłusznie szła w stronę tratwy i co jakiś czas zerkała spode łba na mijanych uczniów czy studentów. Kiedy w końcu wgramoliła się na tratwę, siadła na tyłku, skrzyżowała ręce na piersi i starała się wyglądać jak najdostojniej, a przy okazji jak najgroźniej. - A zechsesz mi powieeć, co sobie zrobiaś? - Wskazała palcem na rękę Brooks, kiedy drewniana konstrukcja odbiła od brzegu i wypłynęła w ciemną toń jeziora, poruszając się zapewne za sprawą rzuconych przez nauczycieli zaklęć. Nadal była wkurzona, ale na tratwie było jakoś tak... Spokojnie, przyjemnie? W każdym razie znowu miała się do kogo odezwać, a przecież jeszcze chwilę temu martwiła się, że może powiedziała coś głupiego, albo że może Julci się coś stało. Poczuła na plecach chłodny powiew bryzy i wzdrygnęła się mimowolnie. Nad ciemną taflą nie było już tak ciepło, jak pod sceną Wilczych Głów. Niechętnie, jakby ociągając się, metodą bobasową, Arla przyraczkowała do Brooks i przyglądała jej się, kiedy ta położyła się na tratwie i zaczęła sięgać zębami w stronę wody. - Ojoj, podwiewa cię! - Rzuciła najbardziej niewinnym głosem, na jaki zdołała sobie pozwolić i złapała za krawędź sukienki Brooks celem wykręcenia jej nieprzyzwoitego psikusa. Nie zdążyła jednak - bo jeszcze mniej zabawny żart przyszykował jej jakiś wodny paszczur. Zachłysnęła się powietrzem, kiedy Jules zniknęła pod wodą i w panicznym geście sięgnęła po różdżkę, którą natychmiast upuściła, a ta potoczyła się po tratwie i prawie wpadła do wody. Zapuściła za nią szczupaka i odwróciła się, gotowa ratować przyjaciółkę, kiedy ta wypadła na tratwę, cała mokra i przetrzepana przez jeziornego złośnika. - Ojej, żyjesz? - Przysunęła się do Julii i otoczyła ją ramieniem, wtulając się w nią jak najmocniej. - Głupia pizda! - Fuknęła w stronę wody i zamachnęła się różdżką, posyłając w miejsce, z którego Brooks wypadła na tratwę strumień białego, rozgrzanego, wkurwionego światła. Nieszczególnie myślała nad tym, jakie zaklęcie rzuca. Ewidentnie jednak musiała w coś trafić, bo w chwilę później z wody wyłoniła się gruba, brunatnoczarna macka, tylko po to, by po chwili opaść prosto na tratwę dziewczyn i z przerażającą łatwością przełamać ją na pół. Arli pisnęła jeszcze głośniej i przycisnęła się do Julii, podwijając pod siebie nogi i odsuwając się odruchowo od powierzchni wody, która nagle znalazła się dużo bliżej. - Oglądaaś taki film muoolski, Titanic? - Zapytała niepewnie i machnęła różdżką nad głową, kierując pozostałą im połówkę tratwy w stronę brzegu. - Tam jest taki motyw z drzwiami... - Zaśmiała się do własnych myśli i jak najmocniej przycisnęła się do Brooks, nasiąkając jeszcze mocniej wodą. Z tego wszystkiego chyba już trochę otrzeźwiała. A z całą pewnością całkiem zmokła.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Igrała ze swoim własnym przeznaczeniem, chociaż nie jest to słowo, którego użyłby w normalnych warunkach. Jednak brzmiało ładnie, a przecież nie mógł odkryć wszystkich kart. O ile jakakolwiek już się odwróciła, ukazując to, co przez miesiące skrywał. Wracając... Czyż nie było to ekscytujące, Pru? Vardana był wyśmienitym aktorem, chociaż zwykle szybko wychodził z roli. Robił to tylko i wyłącznie dla towarzystwa, aby nie brali go na poważnie. Gdyby faktycznie wszystko go tak ruszało, podczas swojej niewinnej gry, ostatecznie przykleiłoby się do niego na poważnie, a przecież tego nie chciał. Lubił myśleć o sobie, jak o kimś kto nie lubi się ograniczać. W niczym. Zaśmiał się po raz kolejny, jakby jej odpowiedź nie była tyle zabawna, co całkowicie szczera. W końcu faktycznie mógł z niej zażartować, ale z drugiej strony, po co? Czy to nie na poziomie dwunastolatków? -Dlaczego? W sumie nie przypominam sobie, abym w moich listach mógł uchodzić za kogoś innego.-Czy faktycznie był zainteresowany powodem jej obaw? Z pewnością jego uważne spojrzenie, jak i uwaga skupiona na jej postaci, mogły być oznakami czystej ciekawości. -Oh, nie waż się jej nawet poprawiać. Skoro zamierzasz szybko mi uciec, chyba mogę nacieszyć swoje oczy.-Uśmiechnął się delikatnie, niemal niewinnie, co kompletnie nie grało z całą resztą jego twarzy. Wyglądał niemal groteskowo. W końcu nie był kimś delikatnym, każdy mięsień, każde wgłębienie w skórze krzyczało o czymś zupełnie przeciwnym.-W końcu zasłużyłaś. Zapewne wciśnięcie się w to jest nie lada zadaniem.-Wciskanie się w gorsety, koronki i całą tę resztę było okropną męczarnią, no, chyba że użyjesz czarów jak większość szanujących się czarodziei. Możesz również wybrać sposób Dickensa, który obejmował mordęgę we wciskaniu się w podobne rzeczy. Tak. Nie miał najmniejszego problemu w paradowaniu w sukience, chociaż dzisiaj chciał oszczędzić tych widoków (oczywiście naprawdę zgrabnych i zaskakująco swobodnych) swojej towarzyszce. Dolna warga drgnęła, jakby powstrzymując prawdziwą reakcję Dicka na jej słowa. Nie dosłyszał lub zwyczajnie nie chciał dosłyszeć tego, co chciała powiedzieć w pierwszej kolejności. Zagrajmy w głupka, dobrze? Uniósł nieznacznie brwi, przez moment zastanawiając się nad tymi trzema słowami. Nawet pozwolił swojej charakterystycznej zmarszczce zagościć między grubymi brwiami, co w rzeczywistości wyglądało tak, jakby był zły.-Jod w czystej postaci może być toksyczny, dobrze więc, że jest tam odrobinę słodyczy.-Co czułby Dickens? Czy było coś, co poruszało jego serce? Sen z powiek spędzało mu kilka rzeczy, chociaż nie było to związane z uczuciem. Odpowiadając na jej subtelny dotyk na barku, objął jej talię i poprowadził ich przez parkiet, jakby nie robił w życiu nic innego. Tylko tańczył, prowadząc swoją partnerkę między inne wirujące pary, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. Czy czekał aż uniesienie głowę, aby móc wyszukać w jej oczach odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania? A czy jej miał? Nie była to jego zasługa, nie podejrzewałby nawet amortecji. Tu chodziło tylko i wyłącznie o nią. O to, że może jeszcze nigdy nie spotkała kogoś, kto z takim zafascynowaniem wpatrywał się w jej oblicze. Nie ukrywał tego, bo wiedział, że próby skończyłyby się fiaskiem. Prawda, bardzo często miała posłużyć za kłamstewko, aby trudniej było w nią uwierzyć... Wzbudzał emocje, ale to chyba nie zawstydzenie, czy nieśmiałość. Dyskomfort. Prawdziwe będzie to, co stanie się poza tym balem. Bez strojów. Bez odurzających napojów. Bez ludzi, którzy mogliby dostrzec coś, co mogło ich zainteresować. Nawet na moment. Chociaż wprowadzenie jej w tłum było jego przemyślanym i kompletnie zamierzonym krokiem. Jedna rzecz, która nie była robiona pod wpływem chwili czy zwykłej zachcianki instynktu. Obserwował, cały czas. Nie pogodziłby się z faktem, że coś mogłoby mu umknąć, kiedy w końcu ją znalazł. Kiedy była tu, tak blisko.
Skrzyżowane na piersi ręce oraz groźny grymas na szkockim licu nie działały na Brooks. Do Arli miała morze cierpliwości, którego nie miała do innych osób, an co wpływ miał po prostu fakt, że doskonale ją znała i zdążyła się już przyzwyczaić do pijackich foszków. Po Irlandzkoszkocka krew rozrzedzona alkoholem sprawiała, że ta zamieniała się pijaniutkiego Mr Hyde’a, z którym spotykała się równie często, co z Dr Jekyllem.
- Nic poważnego, podrapał mnie jakiś chochlik skurwiel czy chuj go wie co, bo było ciemno. W każdym razie już nie boli, bo zaleczyłam zaklęciem – odpowiedziała, uśmiechając się ciepło, jakby tłumaczyła dziecku, dlaczego nie może zjeść na obiad lodów.
Kiedy były już na środku jeziora, wyciągnęła paczkę papierosów, wysunęła jednego i podsunęła przyjaciółce.
-Masz, zapal sobie. Pomoże ci – powiedziała, klepiąc ją czule po głowie, kiedy Arli już do niej przyraczkowała, a sama zajęła się łowieniem jabłka, które zakończyło się porwaniem przez trytona.
Kiedy już wróciła, ledwo co zdążyła wysuszyć włosy, gdy kątem oka dostrzegła, jak Arla ciska zaklęciami w wodę.
- Arli, nie, bo sprowokujesz kała…
No i chuj. Stało się to, co stać się miało, czyli wielka i wkurwiona kałamarnica po raz kolejny zaatakowała pływających na tratwach imprezowiczów.
Kiedy znów przemokła do suchej nitki, zrezygnowana jedynie westchnęła i wróciła do swej Syzyfowej pracy, polegającej na suszeniu ubrań i włosów.
- Jeżeli jeszcze raz mnie coś zaatakuje, to jak boga kocham, zanurkuję tam i zrobię im tam na dole piekło – mruknęła, odpalając ze złością papierosa i licząc, że może ten nieco ją wyciszy.
Na pytanie o „Titanica”, uśmiechnęła się lekko półgębkiem.
- Czy oglądałam? Dziewczyno, mój ojciec pracuje w porcie, z którego wypływał Titanic do Stanów. Dla nas ten film jest jak biblia. A poza tym, na naszych drzwiach jest miejsce tylko dla jednej osoby, Jack. – Uśmiechnęła się szelmowsko… i wepchnęła przyjaciółkę do wody.
- Nie przejmuj się, za kilkadziesiąt lat opowiem komuś naszą historię – zarechotała wysoko i zaparła się mocno o tratwę, żeby nie wpadły do wody, kiedy Szkotka już postanowi się na nią wygramolić.
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
- No. Może po francusku ty nabierzesz trochę ogładi - skwitował; chwilę później miał się przekonać, że taka międzynarodowa rozmowa z której nikt nic nie rozumie wcale nie byłaby najbardziej absurdalną sytuacją, w jakiej znaleźliby się z Huxem, bo miano to zdecydowanie należało się temu właśnie balowi, z każdą chwilą i z każdym kolejnym zwrotem akcji coraz bardziej. Paradoksalnie, coraz lepiej się bawił, im więcej dziwnych rzeczy się działo - co to byłaby za zabawa, gdyby po prostu przepłynęli się po jeziorze, wyłowili po jabłku i tyle? Nudy. O ile przyjemniej było paść ofiarą kałamarnicy, ledwo mieścić się na kawałku tratwy i częstować wzajemnie rumem i papieroskami, z dala od uroczystej atmosfery szkolnego balu; o ile ciekawiej było wysłuchiwać głupot wygadywanych przez Huxa niż prowadzić grzecznościowe rozmowy z innymi nauczycielami albo pilnować niesfornych uczniów. - Gdyby ja wiedział, że on taki chętny do spełniania życzeń, to by na coś innego ponarzekał... na moją wypłatę, na leniwe ucznie... Ty uważaj gdzie tego kija pchasz, bo szkło mnie rozbijesz - upomniał go gdy został pyrgnięty drewnianą nogą, ale była to zupełnie przyjazna uwaga, jak zresztą wszystkie, które tego wieczoru padały z jego ust, nawet jeśli tak nie brzmiały. Huxleya nie sposób było nie lubić, po prostu. - Farby? Ty pasjonat sztuki jesteś? - zainteresował się, bo o ile eliksiry uzdrawiające i stęchłe poddasze pasowały do osoby towarzysza, tak farby, w dodatku do ubrań (to dopiero dziwne) się nie spodziewał; choć, patrząc na Williamsa, jego barwną osobowość i wymyślne stroje, to wcale nie powinno go to dziwić. - Komunizm. - palnął bardzo poważnie na odbite w jego stronę pytanie, ale zaraz odpowiedział zgodnie z prawdą - Morze, powietrze taki jak nad morzem w zimę. Nic szczególni. - zapach nie był w żaden sposób oryginalny, ale trafiał prosto w jego serduszko. Ukojony wonią amortencji i Huxem, był gotów rozsiąść się jakoś wygodniej i zrelaksować, gdy wtem z ust Huxleya padło szpetne słowo - O, już klnie jak pirat - zakpił niefrasobliwie z huxowej kurwy, ale na komendę przerwy w randce sam podniósł się do pionu, przy okazji próbując jakoś asekurować towarzysza, by nie wylądował za moment w otchłani jeziora. Kto wie, czy kałamarnica nie słyszała słów Antka o przerobieniu jej na potrawkę i czy w ramach zemsty nie postanowiłaby zrobić tego samego z Huxem. Podpłynęli bliżej, sytuacja na tratwie uczniów nie wyglądała zbyt dobrze: @Jeremy Dunbar miał ranną rękę, @Lara Burke wyglądała jakby prawie się utopiła i jednocześnie zamarzła. Skinął głową, po raz kolejny z trudem zachowując powagę po dziarskim pirackim okrzyku Huxa i całej jego wesołej postawie (zachowywał się jak urodzony pirat); wydobył różdżkę zza etykiety na piersi, informującej że jest rumem i skierował ją w stronę dziewczyny. Kilkoma sprawnymi zaklęciami rozprawił się z przemoczoną do ostatniej nitki szatą, a na koniec zaczarował tak, by przez jakiś czas ubranie wydzielało i utrzymywało ciepło. - Gotowi. Lepij? Cydru się jeszcze napij na rozgrzewki - polecił dzielnej Gryfonce (poleciłby rum, ale nie wypadało) i to by było na tyle z grzeczności, bo resztę już wykrzykiwał Huxley, Antek zaś był zajęty kontrolowaniem się, żeby z wrażenia nie otworzyć ust na widok @Perpetua Whitehorn w takiej kreacji, że nie znał słów które mogłyby ją opisać ani po angielsku ani po rosyjsku. Ale z pewnością "super" użyte przez jego kompana było niedomówieniem tysiąclecia; sam też pomachał koleżance, wołając dziarsko "Privet, Perpetua!" i planował nie zwracać większej uwagi na towarzyszącego jej mężczyznę, ale nie sposób było tego nie zrobić, gdy Huxley wypalił z tekstem o kuli u nogi. Ubawiło go to tak bardzo, że prawdopodobnie spadłby z tratwy, gdyby nie przytrzymał się ramienia kolegi; wciąż chichocząc, prędko usiadł podczas gdy Williams zapraszał parkę na ich prywatną imprezę. -Ooo ja bym uważał z tym zaproszeni. Kula u nogi wygląda mi na taki co by podkablował dyrektoru o naszej kontrabandi - przestrzegł go, bez skrępowania szkalując drugiego profesora, którego właściwie zbyt dobrze nie znał, ale zdążył sobie o nim wyrobić określone zdanie. - Co ona... A. Zresztą. Wiosłujemy! - chciał podjąć temat "coonawnimwidzi", ale szybko zrezygnował z tego zamiaru, uznając, że szkoda strzępić języka na coś, na co i tak nie mają wpływu. - Ja myśli... że to dobri plan. - oświadczył, rozkładając się na tratwie i bezceremonialnie sięgając po cigarety Huxa - Tylko nie ratujmy już uczni z kałamarnicy, hm? Niech teraz zadziała... naturalna selekcja - zarządził, przymykając leniwie powieki i ruszyli... czarotratwą w piękny rejs.
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Stopniowo zaczęłam odczuwać coraz większy dyskomfort; sam zapach zdał się już całkowicie ulotnić, a we mnie uderzył dziwny niepokój, choć nie chciałam dać tego po sobie poznać. W tym akurat momencie chciałam jedynie wydostać się z tego miejsca, ale im bardziej zaciągał mnie w stronę ludzi, tym bardziej chciałam, żeby ta chwila trwała choćby moment dłużej; wydłużyła się. Nie byłoby bardzo kulturalnym go tak po prostu zostawić, prawda? A jednak musiałam to zrobić; może dlatego zaciągnął mnie praktycznie w samo centrum? Może to po prostu planował? I żebym tak po prostu dała się wciągnąć w głupią grę? Za dużo myśli przechodziło mi przez głowę, po prostu nie wiedziałam już, co mam zrobić. Po prostu uciec? Bez słowa? Jego dotyk, mimo swojej delikatności, zdawał się być zdolny do zatrzymania mnie w miejscu na dłużej; byłby w stanie zaciągnąć mnie za sobą, mocno przytrzymać przy sobie; tylko dlaczego tego nie zrobił już teraz, skoro miał okazję? Wolał zachować pozory? Przełknęłam ślinę, decydując się w końcu unieść głowę, spojrzeć na niego z największą neutralnością, na jaką było mnie stać. A nawet zdecydowałam się na niewielki uśmiech, delikatnie ściskając jego bark. Prowadził; jak takiemu człowiekowi się wyrwać, skoro wydaje się to być graniczące z cudem? Był wyższy, zapewne silniejszy, ale też najprawdopodobniej nie miał pojęcia, z kim tak naprawdę igra. Sama byłam sobie, a właściwie to ojcu, wdzięczna za wywar. Już dawno postradałabym wszystkie zmysły. - Dickens, ja... - zaczęłam, delikatnie się od niego odsuwając. Zabrałam dłoń z jego barku, odciągając ją do swojego boku; spojrzałam w kierunku zamku. Miałam cholernie mało czasu; na bank nie zdążę zabrać ze sobą płaszcza. Czy zmarznę? Pewnie cholernie mocno, ale to nie miało znaczenia. - Muszę uciekać - spojrzałam znowu na niego; stanęłam na palcach, by ucałować jego policzek. - Dziękuję za taniec - rzucając jeszcze te słowa, wyrwałam się z jego objęć silnym pociągnięciem, odbiegając od niego w kierunku zamku, choć to nie do niego się kierowałam. Gdy byłam wystarczająco daleko, skręciłam w dróżkę, która prowadziła do Hogsmeade, a tam... Sama doskonale wiedziałam, gdzie się znajdę.
Potrawa: Cottage Pie z księżycową łuną Wylosowana kostka:spółgłoska Efekt: wyrosną mi kły i nie mogę przez AŻ JEDEN POST (!) całować Lary
Nie ma co się dziwić, że ich humory uległy nagłemu pogorszeniu. Nic nie psuje imprezy tak bardzo jak psotna i nieupilnowana kałamarnica, wygłodniały druzgotek czy przymusowa listopadowa kąpiel w lodowatej wodzie jeziora. Krwawił obficie, a bolało jak diabli. Nie psioczył już jednak na druzgotka tylko przysunął się do Lary, złapał ją za rękę i rozejrzał się, aby zawołać Swanna. Zamiast tego przyszedł Antosha i Huxley, jakże weseli i beztroscy. Bez większych wstępów doprowadzili ich do porządku, ba, Jeremy nawet nie zdołał wtrącić żadnego słowa. Po prostu zaufał nauczycielom, bo co innego im pozostało? - Dziękuję, panie profesorze. - bąknął i zacisnął palce na dłoni Lary aby nie wyrywała się do opieprzania wszystkich z góry na dół. - Tak, cydr i ciepłe jedzenie. O, fajna sztuczka z tym grzejącym się ubraniem. - próbował brzmieć nieco bardziej entuzjastycznie ale uznał, że lepiej zabrać siebie i Larę w ciepłe miejsce. Zgiął palce prawej ręki i oprócz bólu nic już mu nie dolegało. - Chodźmy, rozgrzejemy się. Spróbujmy poprawić sobie humory, bo szkoda zwijać się z balu. Może będzie coś jeszcze ciekawego a potem zademonstruję ci mój autorski taniec, który dopracowywałem z Albiną zeszłego roku na imprezie Gryfonów. - ciągnął ją za rękę do stołów. Znalazł miejsce na samym krańcu gdzie mogli usiąść blisko siebie. Co ważne, choć jedzenie od razu pojawiło się na talerzach to zamiast jeść objął Larę ramieniem i na moment do siebie przytulił. Było mu głupio, że ją zawiódł i nie był w stanie jej pomóc, ale denerwowanie się teraz nad tym z pewnością popsuje im resztę balu. Potarł dłonią jej bark chcąc ją rozgrzać ciepłem swojego ciała. - Jabłek mamy dosyć do końca roku, prawda? - uśmiechnął się już bardziej szczerze i sięgnął po jeszcze dwa kufle ciepłego cydru. - Jak się czujesz? Jeszcze ci zimno? - zasypał ją pytaniami, słowami, rozmową, bo chciał po prostu aby poczuła się lepiej. Przynajmniej swoim strojem nie musiał się martwić. Zaschnięte plamy krwi dopełniały prezentacji bandaży i wyglądał przez to bardziej upiornie. Sięgnął po cydr i upił łyk, a potem ugryzł kawałek mięsnego przekładańca.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Potrawa: Muffinka na deser! Wylosowana kostka:5 Efekt: czyli prawie nic nie widzę przez 1 post
Była naprawdę cholernie wkurwiona. Miała dziwne wrażenie, że prędzej jej wewnętrzny gniew ją ogrzeje niż w końcu ktokolwiek pofatyguje się, żeby im ostatecznie pomóc. Miała ochotę krzyczeć i rozedrzeć coś na strzępy, ale cóż… zadanie to było znacząco utrudnione w momencie, kiedy nie była w stanie normalnie funkcjonować. Wciąż szczękała zębami tak głośno, że mogłaby obudzić zmarłych na pobliskim cmentarzu w Hogsmade. Kiedy więc zobaczyła w oddali dwóch profesorów, powoli(!!!) zbliżających się w ich kierunku, zwyczajnie nie wytrzymała. –K…k…kurwa! – wyrwało się z jej krtani. Pierwotnie miał to być bardziej efektowny zabieg, ale cóż, shit happens… Tymczasem doprowadzili ich do odpowiedniego stanu w mniej niż kilka minut. Lara nie była do końca pewna, czy rumieniec na jej twarzy jaki powstał, był efektem wkurwienia czy raczej rozgrzania jej ciała przez zaklęcia nowego profesorka. – Tak, dziękujemy za ratunek – burknęła pod nosem, bo poczuła uścisk palców Dżemiego na swojej dłoni i tylko to powstrzymało ją przed tym, aby nie powiedzieć, co naprawdę sądziła, a propos całej tej zasranej pomocy, całego tego balu i w ogóle wszystkiego, co tutaj ją dzisiaj spotkało. Jedynie Jeremy pozostawał dla niej wciąż jasnym promyczkiem optymizmu, który chyba mimo wszystko delikatnie przygasł. Poczłapała więc grzecznie za nim w kierunku stołów, gdzie serwowano jedzenie i usiadła na jednym z wolnych miejsc. Pozwoliła sobie na przymknięcie powiek i westchnienie, kiedy objął ją ramieniem. Jakoś tak mimowolnie na jej usta powoli wracał uśmiech, kiedy mogła rozkoszować się jego prywatnym ciepłem. – Daj mi kurwa spokój z jabłkami – prychnęła pod nosem, otwierając oczy i zerkając na chłopaka. Przyglądała mu się przez chwilę bez choćby słowa, sprawdzając, czy na pewno jemu nic się nie stało. Ona tylko przemokła do ostatniej nitki i włoska. On krwawił. To chyba Lara powinna martwić się o niego, a nie na odwrót. – Wszystko jest ok, ale o mnie się nie martw. Jak twoja ręka? Bardzo boli? Rzucić jakieś zaklęcie, żeby przestała boleć? – sięgnęła w kierunku muffinek czując, że tylko spora ilość cukru miała jeszcze szansę uratować jej nastrój tego wieczoru. Albo nikotyny… Ale w obecnej chwili nikotyna nie była jej dozwolona, bo za dużo ciekawskich spojrzeń było z każdej strony. Pozostawało rozkoszować się smakiem babeczek, które były tak słodkie, że aż mdlące. Ale chyba właśnie tego potrzebowała.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Potrawa: cydr Wylosowana kostka:2 Efekt: i am cute Strój: link
Nie miała zbytnio ochoty na to, by pójść na bal halloweenowy. Zapewne by go po prostu przesiedziała w mieszkaniu w półmroku i znalazła sobie jakieś zajęcie. Ewentualnie mogła się pokręcić po którejś z części Londynu w poszukiwaniu rozrywek. W zasadzie postanowiła się pojawić w Hogwarcie jedynie ze względu na to, że Nancy spytała ją o to czy się wybiera na bal. Po takim pytaniu... Nie mogła sobie odpuścić. Potrzebowała jakiegoś stroju, co raczej nie było zbyt wielkim problemem. Raz jeszcze Morganie niech będą dzięki za to, że mogła się wysłużyć magią. Wystarczyło proste zaklęcie transmutacyjne, by znaczącą wydłużyć kły do wampirzych rozmiarów. Może i poszła w ten sposób na łatwiznę, ale nie bardzo się tym przejmowała. Co prawda planowała również wzbogacenie całego przebrania porcją przetransmutowanej dzięki Aqua Mutatio sztucznej krwi, ale zrezygnowała dosyć szybko z tego pomysłu. Już sama woń cieczy sprawiła, że napadły ją silne mdłości. Wróciły nagle do niej wspomnienia z Luizjany, gdy wylądowała na czworakach po nieudanej teleportacji, zwijając się z bólu, a krew, jej prawdziwa krew wypełniała jej gardło, zalewając ją falą specyficznego metalicznego smaku, który eksplodował w jej ustach, gdy tylko zaczęła ją wykasływać i wypluwać. Dłoń zaciskająca się kurczowo na szklance wyczarowanej sztucznej choć niezwykle realistycznej krwi zadrżała, gdy starała się zapanować nad ciężkim, drżącym oddechem. Było jej naprawdę słabo, a wszelkie kolory dawno już odpłynęły i tak już bladej twarzy. Musiała odzyskać nad sobą kontrolę i doprowadzić się do porządku. Wyjątkowo uznała, że na tę okazję mogłaby ubrać się w jedną z sukni, które posiadała w szefie, a tak rzadko po nie sięgała, bo przede wszystkim ceniła sobie komfort i wygodę, których podobne stroje jej nie dawały. I choć mogła sięgnąć po jedną z tych zdawałoby się bardziej archaicznych szat to jednak postawiła na dosyć zwiewną i luźną czarną sukienkę, która nie zajmowałaby połowy błoni metrami zbędnego sukna albo wielkimi zabudowaniami, które by się pod nim skrywały. Wydawała jej się idealna, a materiał owijający się wokół jej gardła, uciskał je komfortowo, pozwalając na chwilę zapomnieć o tym, że czegoś wyraźnie jej brakowało. Lewą dłoń owinęła świeżą warstwą bandażu, nie krzywiąc się już na ból, do którego zdążyła przywyknąć. I choć wydawała się pozostawać na niego obojętna to jednak wciąż go czuła. Opatrunek postanowiła ukryć pod parą satynowych czarnych rękawiczek z koronkowymi wykończeniami, które pasowałyby do całej reszty jej stroju, do którego dobrała jeszcze buty w tym samym odcieniu wiązane na kostce. Dopiero wtedy wyszła przed londyński dom srok i sięgnęła po zakupiony jakiś czas temu świstoklik pod postacią starej butelki po coca coli, który przenosił ją z okolic mieszkania na fragment drogi pod Hogsmeade prowadzący prosto do zamku. Uznała, że ten sposób transportacji był najlepszy. Pomijając oczywiście nieprzyjemne uczucie sprawiające wrażenie jakby ktoś ciągnął ją za wnętrzności by wyrzucić ją następnie w ściśle określonym punkcie. Krótki ruch różdżką po wylądowaniu na miejscu wystarczył, by przemieniła świstoklik w mały obiekt, który z łatwością mogła schować w materiale sukni razem z używanym do czarowania patykiem. Namierzenie miejsca imprezy nie było wcale takie trudne. Wystarczyło iść tam gdzie było niezwykle gwaro i skąd dobiegały ją odgłosy wycia i zawodzenia Wilczych Głów. Zapowiadała się naprawdę udana impreza. A przynajmniej byłaby taka, gdyby udało jej się zwęszyć jakiś alkohol... Chwilowo jednak postanowiła rozejrzeć się za Nancy, dla której przyszła na bal. Dopiero po jakimś czasie dostrzegła ją wśród tłumi i nie zwlekając dłużej podeszła do Puchonki z delikatnym uśmiechem i wargami układającymi się w bezdźwięczne 'hej'. Gdyby mogła zapewne powiedziałaby jej jak cudownie wyglądała, ale że niestety nie była w stanie tego zrobić ograniczyła się jedynie do objęcia dziewczyny w ramach powitania. Festiwal niezręczności należało zacząć. Niemal bezwiednie sięgnęła jeszcze po rozczarowująco bezalkoholowy grzany cydr, który raczej nie zasmakował jej specjalnie choć z pewnością potrafił rozgrzać. I to na tyle, że na blade lico Strauss udekorowane cieniem do oczu dzieła Matki Natury o nazwie 'Nie spałam od miesiąca' wstąpiły urocze rumieńce. Świetnie. Tylko tego jej brakowało tej nocy...
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Ja? Ogładi? Gdzie tam - mówię prychając na takie absurdy przed wpakowaniem się na tratwę. Na której to jakiś czas walczymy o życie, suszymy się, elegancko, aż w końcu przysiadamy z alko, papierosami i bardzo poważnymi rozkminami, jak przystało na dwójkę szanowanych profesorów. - No przecież jak musiałbym zadrzeć tę nogę, żeby coś ci stłuc! - mówię właśnie mądrze, na potwierdzenie, że prowadzimy tylko filozoficzne dysputy. - To idź tam narzekaj pod jego gabinetem, może on okaże się być jak dżin - proponuję rozsądnie, wzruszając lekko ramionami i zabierając się do kolejnego łyka alkoholu. - Albo może chociaż cię nim poczęstuje! - rzucam bardzo zabawny żarcik, chichocząc sobie pod nosem z niego i równocześnie wąchając świeczkę. Na pytanie kręcę głową ze skrzywieniem, wyrażając swoje zerowe zainteresowanie jakimikolwiek artystycznymi rzeczami. No oprócz tatuaży. - Nie, moja żona się tym zajmowała za życia, to było kilka dobrych lat temu, ale najwyraźniej zostało - mówię dość łatwo jak na bolesną stratę w przeszłości, ale było to lata temu i uznałem już dawno, że nie ma co tego ukrywać, jeśli jednak Avgust próbuje powiedzieć jakieś przykro mi, czy inne rzeczy, powstrzymuje go machaniem głowy, zanim cokolwiek by zaczął i wskazuję na świeczkę, żeby powiedział co on tam wyczuwa. Na słowa Antka parskam głośno śmiechem. - Z ciebie jest po prostu taki ukryty śmieszek-Antoszek - stwierdzam bardzo durnie, po czym kiedy słyszę amortencję mojego kompana, kiwam lekko głową. Faktycznie brzmi dość prosto, ale też przyjemnie. Po chwili jednak przerywamy randkę by zająć się ratowaniem niewiast, opatrywaniem rannych i takich tam rzeczach, które robią zazwyczaj bohaterzy, a nie piraci. Nie obeszło się bez próby zwrócenia na siebie uwagi białogłowej, która była jednak ze swoim wampirem. No nic. Sam nie wiem czy miałbym ochotę na towarzystwo Perpy wraz z jej partnerem. Znaczy ona zawsze spoko, ale mam wrażenie, że Caine już ma mnie dość na mój widok, szczególnie, że nadal pomieszkuję pokotem u przyjaciółki. - Może masz rację - stwierdzam, bo całkiem możliwe, że ktoś kto narzeka, że ma zbyt ładną partnerkę jest równocześnie jakimś kablem. Zdanie mojego kompana bardzo łatwo było dokończyć, więc to robię. - W nim widzi? - dodaję i kręcę lekko głową. Równocześnie przyłączam się do wspólnego wiosłowania w nieznane. - Myślę, że lubi... stateczność u jego boku? Perpa jak się przyzwyczaja do kogoś to też bezgranicznie ufa - mówię myśląc o byłej Puchonce; zakładam, że Antosza wie, że dobrze ją znam, nie pamiętając nawet, że nie był na naszym powitaniu w Wielkiej Sali. - Dobrze, żadnych szalup ratunkowych na dziś! Oto cigareti, a ty wyjmuj alkohol, majtku Avguście! - rozkazuję jak prawdziwy kapitan, rozsiadając się na tratwie i swojego kikuta wsadzając do nogi, udając, że nim wiosłuję.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Uwielbiał halloween, a zwłaszcza - kostiumy. Idealna okazja, żeby trochę zaszaleć, zaryzykować strojem, ale też pobawić się efektami. Nie, żeby na co dzień miał przed tym opory, ale jednak w noc, w którą każdy wyglądał trochę dziwnie i niestandardowo, można było pozwolić sobie na więcej. Odkąd pamiętał namawiał ojca do wprowadzenia serii porządnych kostiumów z wyższej półki do ich kolekcji, jako atrakcję sezonową. Co roku oczywiście spotykał się z odmową, bo przecież Needle nie będzie podpisywać się pod halloweenowymi kostiumami - to nawet nie brzmiało poważnie. Pozostawało mu więc uszyć własny kostium i czekać na jakiekolwiek olśnienie w tej zastałej, zupełnie niepodążającej z duchem czasu firmie. Zdecydował się na kostium pirata. Wszystko uszył od podstaw, zaprojektował naszywki na koszulę, użył jaskrawożółtych podszewek do kurki, a opaska na oko, chociaż wydawała się ciemna, w rzeczywistości pozwalała na normalne widzenie wszystkiego, zupełnie jakby była przezroczysta. Użył kilku nieoczywistych materiałów, odrobiny jedwabiu, zdecydowanie sięgnął po rozwiązania, po które nie sięgnąłby żaden szanujący się pirat. Nie omieszkał zostawić "przypadkiem" swojego projektu w salonie, tak, żeby zobrazować ojcu na czym dokładnie opiera się jego pomysł. W końcu dotarł nad jezioro i rozejrzał się po okolicy. Od czasu do czasu lubił ogniska, czy inne imprezy na powietrzu, ale tego typu bale organizowane przez szkołę zdecydowanie bardziej wolał w środku. Nie znalazł partnerki przed balem, a na losowanie zdecydowanie się nie pisał. Wolał po prostu przyjść i bawić się z tym, z kim miał ochotę. Właśnie dlatego kiedy dostrzegł samotną, atrakcyjną dziewczynę przy barze, nie zastanawiał się dwa razy, tylko ruszył w tym kierunku. - Xavier - przedstawił się dziewczynie, lustrując ją spojrzeniem i zastanawiając się, czy kojarzy ją choć trochę. Po długiej przerwie w Hogwarcie wciąż sporo twarzy wydawało mu się obcych, ale aż trudno było uwierzyć, że nie zawiesił wcześniej na niej swojego spojrzenia na dłużej. Pierwsze na co zwrócił uwagę to oczywiście kostium, który zapunktował w jego oczach. Klasyczny motyw, zresztą tak jak jego, ale ładnie, ciekawie wykonany, współgrający z urodą i sylwetką dziewczyny. O dziwo, nie miał nawet zastrzeżeń, a przecież zawsze znajdował jakieś ale. - Albo jesteś absolwentką, albo ten kostium to naprawdę dobre przebranie, bo nie kojarzę cię ze szkolnych korytarzy.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Rudzielec nagle tuż obok zobaczył Gryfonkę starszą, wylosowali mi nianie na bal wspaniale. Wyglądała cudownie, jej kostium zapierał dech w piersiach. Jednak jej mina zdradzała wiele, zbyt wiele. (chciała pewnie kogoś starszego) Uśmiechnął się cwaniacko do niej, na chwilę odwracając od niej wzrok. Widząc tak pełny stół słodyczy Nie miał pojęcia na co się zdecydować. - Cześć piękna nie znajoma-rzekł. Spojrzał tylko na koleżankę, po czym chwycił coś do picia. Sok był najlepszym wyborem. Nalał, więc sobie szklankę, przyglądając się co dalej będzie miało miejsce. - Swoja drogą przepiękny strój -dodał. @Heaven O. O. Dear Puchon wybrał też kilka produktów przygotowanych przez uczestników Koła Realizacji Twórczych. Po dwa z każdego: NIEUMARŁE BABECZKI,PIERNIKOWE BORSUKI,ZEMSTA OGNIOMIOTA. - Okej, ja jestem już gotowy na każdą wojnę.- Powiedział czując zapach smakołyków. - A ty nic nie bierzesz?zapytał i przełamał głowę NIEUMARŁE BABECZKI w których były WYMIOTKI POMARAŃCZOWE.
Nie była gotowa na kąpiel - jakby nie było, to przez ostatnie kilka minut robiła wszystko, co w jej mocy, żeby odsunąć się od wody. Kiedy więc tylko dostrzegła zbliżające się nieubłaganie ręce Brooks, wykonała coś w rodzaju rozpaczliwego, chaotycznego uniku, było już jednak za późno. Połowa tratwy była zdecydowanie za mała na nie dwie. Zdążyła jeszcze chwycić się za nos, dzięki czemu nie zakichała się zupełnie wodą, ale niewiele to zmieniło. Wpadła do jeziora w całości i przez kilka sekund łapała orientację, nie mogąc otworzyć oczu. W końcu wystawiła głowę nad taflę wody i posłała Brooks wściekłe spojrzenie. Rozdziawiła usta i wydała z siebie groźny krzyk bojowy. Wzięła kilka panicznych, głębokich oddechów i wyciągnęła ręce w stronę tratwy. Jednym łokciem zaparła się o jej krawędź, jak gdyby chciała znowu wejść na górę, jednak drugą ręką sięgnęła po nogę Julki i pociągnęła ją w swoją stronę. Najpierw zsunęła jej z nogi buta, który wylądował w wodzie, jednak drugi chwyt był już dużo silniejszy. Zacisnęła dłoń w żelaznym uścisku na chudej kostce Jules i uśmiechnęła się od ucha do ucha. - If we die, we die. - Wycedziła powoli i szarpnęła z całej siły, równocześnie podważając tratwę kolanem od spodu. Cała konstrukcja podniosła się niemal do pionu, a Brooks - no cóż, z grawitacją się nie wygrywa - zsunęła się prosto w objęcia Arli. - Jesteś znad morza, to pływaj! - Wykrzyczała jej w twarz i oparła się dwoma rękoma o jej barki, wpychając ją pod wodę i śmiejąc się przy tym śmiechem szaleńca. Nie miała żadnego planu, chciała się zemścić i zmoczyć jeszcze bardziej, jeżeli w ogóle było to możliwe. Chłód wody chyba przestał jej już przeszkadzać, albo w każdym razie przestała zwracać na niego uwagę. Roześmiała się, kiedy Julka wynurzyła się spod wody i w czułym geście odgarnęła jej mokre, ciemne włosy z czoła. Teraz dopiero zorientowała się, że ma już grunt pod nogami i niepewnie oparła się stopami o dno. Wykorzystując nowe możliwości, rękoma i całym ciałem przylgnęła do Brooks. Przez chwilę utkwiła spojrzenie w jej oczach i przechyliła głowę na bok, niczym sowa namierzająca ofiarę. Zawahała się, spuściła wzrok, a potem oparła jej brodę na ramieniu, przytulając się mocno. Skołowana kłóciła się z gonitwą własnych myśli i mocno trzymała Jules w ramionach. Chaos, zmieszanie, dziwne napięcie, wszystko to doprowadzało ją wręcz do szału. Zacisnęła palce na talii Julki, z łatwością wyczuwając żebra pod mokrym materiałem sukienki. Sukienki, której przecież mogłoby tak naprawdę nie być. Odetchnęła ciężko i rozluźniła nieco uścisk. Było jej głupio, nie ogarniała, nie była pewna, o co w ogóle jej chodzi. Albo wiedziała, ale nie chciała się do tego przyznać.
Mogła się spodziewać, że wyląduje w wodzie. Co jak co, ale Arleigh zawsze musiała postawić na swoim i było to częścią składową jej uroku, obok pozytywnego nastawienia, burzy jasnych włosów i szkockiego akcentu. Nie żałowała jednak kolejnej już kąpieli. Była już tak zmarznięta i mokra, że właściwie do tego przywykła. Tym razem nie obyło się jednak bez ofiar, bo w ciemnej toni zniknął jej trampek, i to z jej ulubionej pary. Kiedy grawitacja obrała Brooks za swą ofiarę, nie zdążyła nawet krzyknąć czy pisnąć. Była zbyt zajęta uważaniem na to, by przewracająca się połówka tratwy nie uderzyła ją w głowę. Po chwili doszło jej kolejne zmartwienie, bo znalazła się pod wodą, podtapiana przez przyjaciółkę Jak się bowiem okazało, najgroźniejszym stworzeniem w jeziorze nie były trytony ani wielka kałamarnica, a pijana Szkotka.
- Armstrong! – krzyknęła, kiedy już wydostała w wody i złapała oddech. Była wkurzona i zziębnięta, ale nie potrafiła się gniewać. Nie na Arlę i nie wtedy, gdy ta przylgnęła do niej, ogrzewając ją własnym ciałem. Kiedy przyjaciółka przechyliła głowę i spojrzała na nią dziwnie, wzięła to za jakiś ciężki do wymówienia smutek. Ale co mogło być jego przyczyną? Jedna czarka ponczu za dużo? A może było jej głupio, że niemal utopiła swoją psiapsi? Nie wiedziała. Kiedy poczuła na swych żebrach mocno zaciśnięte palce, a na barku jej brodę, czule pogładziła dziewczynę po głowie.
- No już, już. – Starała się ją pocieszyć. – Nic się nie stało. Wracajmy na bal, co? Ogrzejemy cię, napijesz się kawy i poczujesz się lepiej. I coś zjesz, bo picie na pusty żołądek to głupota niegodna kruczka.
Chwyciła Szkotkę za dłoń i zaciągnęła ją w kierunku połówki tratwy. Do brzegu nie miały daleko, ale nie miała zamiaru brodzić w listopadowym jeziorze, i to jeszcze mając wodę po pierś. No i wypadałoby komuś wspomnieć o trytonach czy kałamarnicy, bo następna parka mogła nie mieć tyle szczęścia co krucze siostry.
Posłusznie dała się wciągnąć na tratwę, bo i co miała zrobić? Chociaż, gdyby ktoś się jej wtedy zapytał, to pewnie odpowiedziałaby, że mogłaby stać tak w jeziorze w cholerę i jeszcze dłużej. Ale nikt nie pytał. Wsunęła się tyłem na drewnianą konstrukcję i machnęła jeszcze różdżką, mrucząc pod nosem "Accio trampek". But wyskoczył z przybrzeżnych zarośli i zdzielił ją prosto w czoło, lądując na tratwie obok właścicielki. Podrapała się po czole w miejscu, w którym oberwała gumową podeszwą i bezwładnie przewróciła się na plecy, szeroko rozkładając ręce i wgapiając się w gwieździsty sufit świata. Westchnęła głęboko i powoli, a dłonią odnalazła rękę Brooks i ścisnęła ją mocno. Nogi nadal wystawały jej poza tratwę, ale nie wadziło jej to szczególnie. Woda zdawała się jej w tej chwili cieplejsza, niż chłodne powiewy nocnego wiatru. Kiedy dotarły w końcu do brzegu, niezgrabnie wygramoliła się na trawę i wsparła się ramieniem o Jules. Nic nie mówiąc wyciągnęła rękę przed siebie i wskazała palcem na stoliki rozstawione wokół wysokiego płomienia tańczącego wewnątrz szerokiej, otwartej u góry dyni-lampionu. Szła powoli, a w butach chlupała jej woda. Kiedy w końcu usiadły przy ogniu, zarzuciła nogi na Brooks i zsunęła ze stóp buty, na które rzuciła Fovere. Nadal nic nie mówiąc, przesunęła różdżką po włosach Julii i własnych, doprowadzając je do suchości i nawet niezłego wyglądu. Następne były sukienki, a w końcu także buty. Zadowolona z efektu wsadziła różdżkę do suszącego się przy dyni buta i oparła się łokciami o stół. Wyciągnęła się cała, rozprostowując zmarznięte plecy i kark. Potrząsnęła lekko głową, jak pies otrzepujący się po wyjściu z wody, ale włosy były już całkiem suche. Westchnęła raz jeszcze. Nadal niczego nie mówiła, bo nie wiedziała, czy w ogóle powinna. Czuła się skołowana, ale przynajmniej było jej już ciepło i przyjemnie. Cholernie przyjemnie.
Zauważył go już z daleka jak kroczył w tym swoim garniturze z pewną siebie miną. Nie spieszył się, przynajmniej nie tak jak Cassian jeszcze kilka chwil temu, dlatego też czekający na niego gryfon miał czas na spokojnie skończyć drugi kieliszek cydru, który podziałał aż nader rozgrzewająco. I chociaż liczył na pełne komplementów, ciepłe przywitanie to chyba nie zweryfikował swoich rozmyślań z rzeczywistością, która zgoła wyglądała trochę inaczej. Mógł się po Ignacym spodziewać jakiegoś komentarza, który zobrazuje jego stosunek do... W sumie, w obecnej sytuacji chyba do wszystkiego. Nie wiedział czy chłopak widział go już w krótkich włosach, czy jeszcze nie. Dodatkowo ten wystroił się jeszcze w jeden z lepszych strojów, w jakich mógł się tutaj pokazać, a że ten wydawał się leżeć na nim jak ulał i podkreślając swoją szczupłą, ale bardzo zgrabną i zwinną sylwetkę czuł się dość pewnie. Tym bardziej słowa okazały się szokujące. - Em... Wyglądam źle? - Zapytał marszcząc czoło i zsuwając brwi w geście pytania.
Sam Ignacy prezentował się dość olśniewająco i wyjątkowo, a przy tym całkowicie przystępnie. Chłopak nie wiedział czy to cydr go ośmielił, czy raczej chodziło o coś innego, ale w żadnym wypadku nie powinno nastąpić to co stało się zaledwie kilka chwil później. Mieszanka alkoholu, stresu i niepokoju wpłynęła na jego zachowanie wyjątkowo intensywnie. Chwycił chłopaka pod ramię i prawie, że forsując wejście ciągnął ze sobą w głąb już trwającego od jakiegoś czasu balu. Jego zapewnienia odnośnie tego, że wygląda dobrze jedynie wywołały delikatny uśmiech na twarzy. Nie chciał mu pokazywać za bardzo, ile te słowa dla niego liczą. Byłby to przejaw przywiązania i tego, że chłopakowi... Zależało. - Nie przyzwyczajaj się... - Zażartował w jego kierunku trącając go ramieniem. Bąbelki z cydru powoli zdawały się ustępować, tak szybko jak przybyły, a chłopak powoli analizując całą sytuację wydawał się być skrępowany tym jak postąpił. Delikatnie, sekunda po sekundzie wyswobadzał swoją rękę licząc na to, że gest ten nie będzie mniej naturalni niźli ten pierwszy. - Ty też wyglądasz onieśmielająco... - Prawie ugryzł się w język wypowiadając to ostatnie słowo. Onieśmielająco, Cassian? Serio..? I faktycznie gorszego doboru słów nie mógł w obecnej chwili przewidzieć.
Niemniej jednak na tę chwilę nie chciał się skupiać na negatywach – na ich analizę jeszcze przyjdzie czas. Teraz, już w pełni po cudownym oswobodzeniu rozpostarł swoje ręce poszukując ich wieczornej, pierwszej atrakcji. Wskazał stół, zastawiony po brzegi z jednej strony i parkiet znajdujący się nieopodal z drugiej. Liczył, że Mościcki pozwoli sobie dokonać wyboru, a tym samym jakkolwiek zakomunikuje swój nastrój w tej chwili. Był ciekaw czy ten zamierza pokazać po sobie, co ten gest, dość niewinny, ale śmiały, zamierzał zasiać w ich wspólnym nastroju.
Wyglądam olśniewająco. Wiem, że to strasznie głupie, myśleć w ten sposób o samym sobie, ale nie mogę nic poradzić na to, że naprawdę podoba mi się nowa twarz. Wcale nie czuję się, jakbym patrzył na siebie - Narcyz, którego znam, nie odważyłby się na nieskonsultowaną z nikim pożyczkę ze szkolnej garderoby teatralnej, nawet jeśli była mała szansa, by ktoś rozpoznał piękną czarną suknię ze zbyt głębokim dekoltem, niesłusznie kurzącą się pośród odmętów wieszaków. Nadzieja też w głębi serca się tym stresuje, ale naprawdę chce się dziś pokazać. Nie potrafię jej odmówić ani tego, ani wyraźnego makijażu z podkreślonymi głęboką czerwienią ustami, ani nawet głosu skradzionego jednej ze znajomych dziewczyn z byłej szkoły. I wbrew temu wszystkiemu i tak czuję się, jakbym wyszedł na zajęcia sportowe w zbyt luźnych spodniach. Być może nie wszystko dobrze przemyślałem, bo kiedy tylko na moment spuszczam wzrok z lustra, zaczynam się martwić. Co chwilę sprawdzam, czy sukienka nie odkrywa jednak zbyt wiele ciała; muskam palcami nos, upewniając się, że dalej jest mały i zgrabny, jak cała reszta mojej sylwetki. Sprawy nie ułatwia miejsce balu. Gdyby w którymkolwiek momencie moja metamorfomagia zawiodła, o wiele trudniej będzie uzyskać prywatność niż gdyby wszystko działo się po prostu w Wielkiej Sali. Wychodzi na to, że stresuję się jeszcze bardziej niż zazwyczaj, a nie sądziłem, że to osiągalny stan. Najwyraźniej nie ma dla mnie niemożliwego w tym zakresie. Potrzebuję oswoić się z tą postacią, więc chyba pierwszy raz nie jest mi z zupełnie dziwnie z byciem gdzieś samemu. (Nawet jeśli jakieś przyzwyczajenie wciska mi zakłopotanie, ilekroć ktoś na dłużej zawiesi na mnie wzrok. Dziś jest w tym jednak coś schlebiającego...) To nie w moim zwyczaju, ale od razu przysiadam przy barze i przyjmuję grzany cydr, wspaniale pachnący korzennymi przyprawami. Rozświetlona dynia lewituje sobie przy mojej głowie, gdy ciekawie rozglądam się po atrakcjach. Biorę łyk bezalkoholowego napoju w tym samym momencie, w którym ktoś do mnie zagaduje. - Cyz... - odpowiadam odruchowo, mrugając intensywnie, bo nagle obraz przed moimi oczami się rozmywa do tego stopnia, że nawet nie jestem w stanie uchwycić twarzy mówiącego do mnie chłopaka. Kiedy uświadamiam sobie moją gafę, robi mi się gorąco; impulsywnie podrywam się więc do góry. To jak wielkie domino. Każdy mój ruch determinuje kolejne żenujący element. Zataczam się do przodu, chwytając się ramienia Xaviera, by zupełnie nie stracić równowagi. - Cydr! Cydr jest dużo smaczny, tylko w głowie mnie kręci - tłumaczę się nieskładnie, ze stresu wplatając w słowa odrobinę rosyjskiego akcentu, jakbym całym sobą starał się przekonać rozmówcę, skąd to przejęzyczenie. - Przepraszam mocno. Nadia. Uśmiecham się lekko, próbując wrócić do pozycji siedzącej. Na moment nawet przymykam powieki, mając nadzieję, że to przedziwne kręcenie w głowie zaraz ustanie - to się jednak nie dzieje. Nie wierzę, że mam takiego pecha, że nawet bezalkoholowe napoje załatwiają mnie w taki sposób. I to w momencie, kiedy ktoś się mną interesuje. - Magia makijażu - śmieję się tylko nieśmiało, eksponując przy tym wampirze kły. Jestem pewny, że niepotrzebne kłamstwa mogłyby wpędzić mnie w kłopoty i wymyślanie historii życia, więc staram się pozostać przy tym, co znam. - Studiuję. To pierwszy rok dla mnie tutaj i ty możesz nie znać mnie jeszcze. Tym chętniej, jeśli ty być chciał ze mną zostać teraz, to byłoby mi bardzo... miło. Przez chwilę jest mi trochę lepiej i nawet już potrafię uchwycić spojrzenie Xaviera bez uczucia, jakbym zaraz miał spaść z krzesła. Z nerwów się jednak zapominam i w potrzebie zajęcia czymś dłoni, biorę do ręki kubeczek z cydrem, którego tym razem sam zapach już mnie oszałamia...
Oboje byli nieźle wnerwieni jednak podsycanie złości nie miało sensu skoro planowali jeszcze pobawić się trochę na balu. Nie uspokajał Lary na siłę, nie sugerował odpuszczenia tylko po prostu zabrał ich do stołu gdzie mogli zjeść, napić się gorącego cydru, a potem spróbują poprawić sobie humory. Odprowadził wzrokiem Antoshę i Huxleya, a potem już siedzieli blisko siebie, a na talerzach pojawiło się porządne jedzenie. Tak jak ona oglądała go badawczym wzrokiem tak on i ją, a jej troską mu schlebiała. Interesowała się jego samopoczuciem choć to teoretycznie ona wyszła gorzej bo musiała się teraz rozgrzewać, a on ma jedynie plamy krwi na stroju, a rękę cokolwiek obolałą. Uśmiechnął się i ucałował lekko te jej usta skoro znalazły się tak blisko. - Znośnie, znośnie. - nie będzie się przecież skarżył na ból ręki będący powikłaniem po świeżo co ugryzieniu druzgotka. Zębiska to on miał ostre. Poruszył palcami prawej dłoni, aby ocenić jak długo będzie mu to doskwierać. - Już bez tych zaklęć. Musisz mi wybaczyć, ale te cottage przemawia do mnie czułym tonem i pragnie zostać przeze mnie zjedzonym. - uniósł krzaczaste brwi i wskazał na danie nad którym zaraz się to nachylił i zaczął je po prostu pochłaniać. Sos z tyrakobulwy był przepyszny, zamaczał kawałki zapiekanki i zajadał tak jakby nie jadł od dwóch dni, a każdy kto go znał to wiedział, że to było u niego normalne. - Hogwardzkie żarcie jest świetne… nie no, serio? - rozmasował usta kiedy z dziąseł wyrosły mu kły. - Widziałaś kiedyś mumię we krwi i z wampirzymi kłami? Uważaj z muffinką, może też być wzbogacona. - upił kilka łyków cydru. - Wyglądam jak naćpana mumia. - zaśmiał się krótko z komizmu sytuacji.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Próbowała sobie przypomnieć, czy jakikolwiek inny bal w Hogwarcie, w którym to miała sposobność brać udział, przysporzył jej tyle problemów, jednak nie bardzo mogła sobie coś podobnego przypomnieć. Zazwyczaj wszystko kończyło się pokojowo, a teraz im dalej w las, tym więcej problemów napotykali. Powoli zaczynała się zastanawiać, co organizatorzy zaserwują im dalej i jak wiele będzie w stanie znieść. I nawet ona, osoba, która normalnie zazwyczaj unikała alkoholu uważając, że jeden brzydki nawyk w zupełności wystarczy, teraz miała na niego ochotę. Na szczęście okazało się, że nie tylko alkohol jest sposobem na poprawę nastroju, bo dobre towarzystwo również do niego należało. Mając Dżemiego u swojego boku mogła podejrzewać, że nawet z najgorszym problemem da sobie radę. A zapowiadało się na to, że dzisiejszego wieczoru spotka ich przynajmniej jeszcze kilka. Uśmiechnęła się z delikatnym politowaniem dla jego wiecznego głodu, kiedy postanowił wgryźć się w wybrane przez siebie danie. W głowie majaczyły jej słowa normalnie jak z dzieckiem, ale nie powiedziała tego na głos. Przecież wiedziała (zazwyczaj) jaki był i na co się pisała. Sama dalej skubała swoją babeczkę czując, że cukier powoli dostaje się do jej krwi, uwalniając w ciele endorfiny, których tak teraz potrzebowała. Niedaleko nich muzyka wciąż grała głośno, ale na szczęście w tym miejscu można było się trochę uspokoić. Rozglądała się dookoła, pozwalając mu nacieszyć się jedzeniem, do momentu, kiedy nie odezwał się, a on jego głosu momentalnie uległ zmianie. Od razu wróciła do niego spojrzeniem i... parsknęła śmiechem. - Nie, wyglądasz jak zmumifikowany hrabia Dracula - skwitowała jego nowy wizerunek mimo wszystko się uśmiechając. Co prawda dosyć miała tych psikusów, ale ten był jednym z ciekawszych, jaki ich dzisiaj spotkał. Niespodziewanie musiała zmrużyć powieki, bo poczuła, jakby oświetlenie znacznie się zwiększyło. Zaczynała tracić ostrość widzenia blisko znajdujących się przedmiotów, a i te cholernie odległe straciły swoją ostrość. Zamknęła oczy czując, jak zaczynają ją boleć od nadmiaru światła, które się do nich dostawało. - Dobra, jestem bardziej niż pewna, że babeczki też są jakieś pojebane, bo prawie że nic nie widzę - wyjaśniła, dodatkowo przykładając dłonie do powiek. Teraz, kiedy miała kompletnie zakryte gałki oczne i światło się do nich nie dostawało, mogła na chwilę otworzyć powieki. W mroku było w porządku, oczy nie bolały. Jednak wiedziała, że jeśli tylko odchyli choćby o milimetr dłonie, będzie źle. - Bez jaj... co oni myśleli, robiąc coś podobnego? Przecież to naprawdę może się komuś stać krzywda - dodała po chwili z wciąż zakrytymi przez własne dłonie oczami. No i szlag jasny trafił delektowanie się smakiem babeczki... Teraz była pewna, że już kompletnie nic nie wypije ani nie zje tego wieczoru.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zdecydowanie Arla nie była tej nocy sobą. Widziała ją pod kilku głębszych większą ilość, niż była w stanie zliczyć, ale zawsze Szkotka była wulkanem pozytywnej energii, gotowym wybuchnąć w każdej chwili. Dziś było jednak inaczej. Arleigh daleko było do szalonej dziewczyny, którą tak dobrze znała. Zamiast tego sprawiała wrażenie, jakby jakaś myśl kłębiła się w jej uroczej głowie i trawiła ją od środka. W takiej sytuacji postanowiła zająć się nią najlepiej, jak potrafiła. Za punkt honoru postawiła sobie poprawienie przyjaciółce humoru. Zdjęła z siebie jej nogi, pocałowała ją z uczuciem w czubek głowy, obiecała, że zaraz przyjdzie i błyskawicznie skoczyła po cydr. Obie były zziębnięte, a odrobina grzanego napoju powinna skutecznie wywiać chłód z ich organizmów. Po drodze zahaczyła o bufet i wzięła dla przyjaciółki zemstę ogniomiota, a także zgarnęła z wieszaka swoją ramoneskę. Gdy wróciła, zastała Arlę w takiej pozycji, jak ją zostawiła – z łokciami na stole i ze skwaszoną miną. Szybko postawiła przed nią kubeczek z parującym napojem i talerzyk z jedzeniem, a także przykryła ją własną kurtką.
- Pij – poleciła.- Rozgrzeje cię trochę, a nie chcę, żebyś była przeze mnie chora. Wszystko gra? Jakoś dziwnie się zachowujesz – zapytała, siadają obok.
Sama upiła nieco swego cydru i po raz kolejny poczuła, jak plącze jej się język.
- Cydr ten dziwny jest, bo magiczny jest. Znowu jak Avgust mówię ja – zaśmiała się, a widząc, że przyjaciółka wciąż jest markotna, obniżyła głos, i do przestawnego szyku zdań, dołożyła rozyjski akcent. – Wszystko u Arioszki gra? Jak Arioszka zrobi rundkę dodatkową po toru przeszkód, to będzie zbyt zmęczonu na bycie smutno.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Bal balem, ale istotnie towarzystwo jest tu najważniejsze. Nawet nie zauważył jak bardzo przerzucił się z wieczornych wyjść na piwo na rzecz większej ilości spotkań z Larą. Tak więc im dłużej rozmawiali i przebywali w swoim towarzystwie tak humor ulegał znacznej poprawie, a zwłaszcza kiedy jego kubki smakowe zostały zauroczone cudownie mięsną zapiekanką dyniowo-ziemniaczaną. Do tego cydr… obolała ręka nie miała teraz znaczenia. Raz na jakiś czas rzucał okiem (nie dosłownie) na otoczenie, dostrzegł @Boyd Callahan obok @Fillin Ó Cealláchain. Energicznie pomachał im, ale już z wampirzymi kłami, które postanowiły ja jakiś czas zagościć w jego paszczy. Nie utrudniały mu absolutnie w konsumpcji zapiekanki, tak więc po paru chwilach większość zawartości talerza wylądowała już w jego żołądku. Dla śmiechu Lary warto jest cierpieć z powodu dodatkowej pary zębów. W tym czerwonych oczach wyglądała obłędnie okrutnie, nie mógł przyzwyczaić się do tego koloru i szczerze powiedziawszy zatęsknił za jej bursztynowym odcieniem tęczówek. - Musiałbym buchnąć Boydowi pelerynkę, tobie soczewki i byłbym jak znalazł Dracula. - wyszczerzył się z nowym uzębieniem, które to dosyć szybko zaczęło zanikać. Najwyraźniej nie dane będzie mu się nimi nacieszyć akurat wtedy kiedy odkrył, że rozbawił nimi Larę. Westchnął z rezygnacją i odsunął babeczkę od dłoni dziewczyny. - Może to Irytek coś tu dorzuca. Hmm… poczekajmy chwilę, może przeminie ta wrażliwość, bo kły już zniknęły. W sumie to ty byłabyś lepszą wampirką. Białe włosy, czerwone oczy, wrażliwa na światło i jeszcze w pięknej sukni. - trajkotał i zakrył palcami jej dłoń gotów poczekać dosłownie kilka chwil, a potem zacząć działać aby jej pomóc ze wzrokiem. - To zróbmy coś, co nie wymaga obecności twojego wzroku. - zakomunikował. Lekceważąc wszelkie otoczenie i zasady zachowywania się przy stole obrzucił jej usta pocałunkami. Spełniał swoją obietnicę zgorszenia młodszych poziomem namiętności pocałunków, które z każdym następnym nabierały więcej ciepła. Objął dziewczynę na wysokości pleców i wypełniał czas oczekiwania na wygaśnięcie magicznego efektu babeczki. Zakrył palcami jej bielutkie włosy i na dobre długich kilka minut zapomniał, że są na balu. Jak zawsze przy ich czułościach od razu dopadała go nienormalna dawka szczęścia którą to wyładowywał w każdym następnym pocałunku. Humor miał już wyśmienity, a teraz było pewne, że nie oderwie się od Lary przez dłuższy czas. Z jeziora mogłaby wyleźć wściekła kałamarnica, a on nie zwróciłby na to uwagi.
Arleigh nawet nie zareagowała na odejście Julii, chociaż powiodła za nią wzrokiem. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy sobie idziesz - przemknęło jej przez myśl i opuściła wzrok na blat stołu. Krzywizny i faktura drewna wydały się nagle całkiem interesujące. Chociaż siedziała blisko sceny i czuła wibrację basów, zdawała się nie słyszeć muzyki. Odczuwała za to przyjemne ciepło huczących tuż obok płomieni i nawet uspokoiła się nieco, kiedy z letargu wyrwał ją brzdęk lądującego przed nią talerza i kubka z parującą zawartością. Otrząsnęła się z zamyślenia i odruchowo chwyciła kubek w obie dłonie, rozkoszując się przez chwilę jego ciepłem. Niepewnym, ostrożnym ruchem - z przerażeniem spostrzegła, jak trzęsą jej się ręce - uniosła go do ust i wolnymi, ostrożnymi łykami opróżniła w całości. Co, jak co, ale zerowanie miała opanowane do perfekcji. Dużo gorzej radziła sobie z własnymi emocjami. Zamiast poczuć się lepiej, poczuła się jeszcze bardziej skołowana. Bliskość Brooks, na której zawsze tak bardzo jej zależało, wydała się z miejsca irytująca. Szybkim ruchem zsunęła z siebie ramoneskę i położyła ją obok siebie na stole. - Nie chcę. - Wydusiła z siebie, jakby z wysiłkiem, jakby słowa nie chciały wydostać się na zewnątrz, jakby nie chciała, żeby w ogóle wybrzmiały. Intensywnie wbijała wzrok w powierzchnię stołu, jakby było tam coś bardzo ciekawego. Słowo Arioszka zadziałało na nią jak płachta na byka. Gwałtownie odwróciła głowę w stronę Julii i posłała jej wymowne spojrzenie. Naprawdę, nie wiedziała, co ma powiedzieć i nie była pewna, dlaczego wszystko tak ją złości. Zacisnęła usta i pociągnęła nosem, kiedy poczuła, że z oczu pociekły jej nieliczne, niechciane łzy. Nie chciała, żeby Brooks widziała ją taką. Uciekła wzrokiem w stronę stojącego przed nią talerza i wzięła głęboki, płaczliwy wdech. Ręce oparła na stole przed sobą i mocno zacisnęła je na blacie. Poczuła, jak pieką ją poduszki palców i dostrzegła, jak bieleją jej knykcie. Prychnęła, bardziej na siebie, niż na kogokolwiek czy cokolwiek innego. Czuła się bezsilna, ale to uczucie towarzyszyło jej już od dłuższego czasu. W głębi duszy czuła też, że spierdoliła Brooks noc duchów. I dobrze jej tak. Wcale nie. I biła się z własnymi myślami.
Nawet najdziwniejszy fever dream nie podsunąłby jej takiego scenariusza dzisiejszej imprezy. Dzieciaczki Rosjanina, zatarg z dementorem, walka z druzgotkiem, porwanie przez trytona, wielka kałamarnica robiąca drzazgi z tratwy, a na koniec przyjaciółka, która upiła się na smutno. I z jakiegoś powodu, to Brooks stała się obiektem jej pretensji. Kiedy ta ostentacyjnie zrzuciła z siebie jej kurtkę, westchnęła i przewróciła wymownie oczami. Nic jednak nie powiedziała. Zamiast tego usiadła obok, chwyciła nadziewaną serkiem papryczkę i po prostu zaczęła jeść, chuchając co jakiś czas z nadmiaru gorąca w kruczych ustach. Nie powiedziała ani słowa. Nie rozumiała nic, kompletnie nic. W jej głowie rodził się scenariusz za scenariuszem, ale żaden z nich nie tłumaczył jej, dlaczego Szkotka jest na nią wściekła. Zostawiła ją? Może i tak, ale przecież wróciła i zabrała ją na łowienie jabłek. Wcześniej, pod postacią dziecka, też z nią tańczyła i nawet jadła melona z podłogi, a co jak co, nie robiła tego przy pierwszej lepszej osobie. Postanowiła więc milczeć. Po części z irytacji, po części licząc, że Arli, sprowokowana jej ciszą, po prostu się otworzy i powie, co jej leży na sercu. Spojrzenie wbiła w tańczących na parkiecie ludzi. Znajomych i nieznajomych twarzy przybywało. Wiedziona jakimś dziwnym przeczuciem zagasiła dynie, świecące jej nad głowami. Jakby ciemność miała coś zmienić i sprawić, że na chwile wyłączą się z wszechobecnego gwaru. Że zostaną tylko we dwie w „sali” pełnej ludzi. Papryczka piekła ją w język, serek tę ostrość łagodził. Czuła się zmęczona tym wszystkim. Konfliktami, kąpielami w jeziorze i spojrzeniem przyjaciółki, wbijającej szczupłe palce w blat stołu. Mimo to wciąż milczała. I czekała.