W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Czy naprawdę chcę wiedzieć, na ile kawałków rozpadną się nasze dusze? Jednak czy to nie ten moment, w którym możesz zgodzić się ze wszystkim? Każdy kiedyś umrze, a co za tym idzie – marzenia o utopii legną w gruzach. Otuleni słodkimi ramionami zimnej śmierci sprawimy, że zatęsknią za nami wszyscy, ale nie pasje i pragnienia, do których tak często dążyliśmy. Życie chwilą bywa o tyle lepsze, że nie trzeba się martwić o nic, a już z pewnością nie o to, że cokolwiek mogłoby się wydarzyć złego, czy nawet… Nieodpowiedniego. Żyj krótko, ale intensywnie. Zbitka czterech słów, które określały takie osobistości jak Eiv. Żyjesz tylko raz. Tylko raz umierasz. Dlaczego mamy budować mur ograniczeń, jedynie przez to, że zawzięcie dążymy do idealnego świata, który rysujemy w naszej wyobraźni, a ten nie może się spełnić nawet przez sekundę… Jednak kiedy dostajemy na moment do rąk najcenniejszy skarb, to czy nie mamy wrażenia, że… On zaraz wypadnie? Tak z reguły bywa, bo nigdy nie może być dobrze zbyt długo. Natomiast jeśli będzie źle, to z pewnością się wszyscy o tym dowiedzą, bo człowiek zmienia się pod naporem wydarzeń. Milknie. Dystansuje się. Zagadka. Eiv jest taka bez względu na emocjonalny stan swojej duszy. Paradoks, który Cię uzależnia. Nigdy nie przewidzisz czy coś już się stało, czy ciężka aura dopiero zawiśnie w powietrzu. Lubiła moment, w którym patrzono na nią z jakiś nieukrywanym uwielbieniem, ale tylko jeden mężczyzna sprawiał, że chciała nieprzerwanie napawać się tym uczuciem. Mógł z nią zrobić wszystko na co miał ochotę. Jednak, porzućmy tak perwersyjne myśli… Są na środku polany, tuż przy jeziorze. Nie zrobią nic zdrożnego, wszak przykro byłoby stracić punkty, a Eiv kary wolała odbywać w sypialni aniżeli na szlabanie chociażby u Howarda, którego ceniła jak żadnego innego profesora. -Nie proś o rzeczy oczywiste. – Uśmiechnęła się na ten swój pokrętny sposób, który mógł wyrażać więcej niż tysiąc słów. Dołożyła do tego jeszcze swoje spojrzenie, które wpływało od czasu do czasu w sposób abstrakcyjnie iluzoryczny, bądź i nawet jawnie sugerował, że Cara chce właśnie tego, a skoro chce – to musi to dostać. Uciekała celowo. Chciała bawić się w kotka i myszkę. Chciała korzystać z ulotności chwili i tego, że tym razem z pewnością nikt im nie przeszkodzi. -A czy życie przy mnie, ze mną, we mnie… Nie jest wystarczającą podróżą? – Spytała nieco od niechcenia, gdy opuszkami palców badał fakturę jej policzka. Dłoń przesunęła po Noelowym kolanie, następnie idąc w górę, zahaczając o jego udo i kończąc na wysokości kości biodrowej. Oparła się wygodniej o jego tors, a po chwili wyprostowała nogi, jakby to miało większe znaczenie, ale teraz tak było lepiej. Bliżej. Teraz czuła jego ciepło, które biło by otulić ich oboje. Jego zapach, który mieszał jej w umyśle i zapach dymu, który unosił się w powietrzu na tyle, by ćpać go – nawet nie trzymając w ustach kolorowego papierka, w którym był schowany magiczny tytoń. Przymknęła lekko powieki, a gdy udało jej się bez najmniejszego problemu przejechać dłońmi po swoich udach, by zatrzymać się na wysokości brzucha, rozchyliła lekko usta, a papieros już tkwił w jej wargach. Lubiła to, jak nic innego. Chciała tego więcej i mocniej, zwłaszcza że moment, w którym znów odurzyła się na tyle był teraz idealny. Bodźce odbierała jeszcze intensywniej, a z każdym kolejnym muśnięciem jej nagiej skóry przez Noela czuła, jakby mała się roztopić pod jego dotykiem. Pieprzeni ślizgoni. Pieprzeni miliony kolorów, które otępiają teraz umysł. -Śniłam o Tobie niemal codziennie, gdy byłam tak daleko. Jak wielu sekretów potrafisz dochować? Oboje wiemy, że noce, w których będziemy razem tonąć, zostały stworzone po to, by wypowiadać słowa, o których nie będziemy pamiętać dnia następnego. Ile zaryzykujesz, by poznać mnie, Noelu Payne? – Szeptała, ale nic co powiedziała nie było oznaką haju, czy czegokolwiek innego. Była świadoma sentencji, które z taką łatwością wypłynęły z jej ust. Dopiero po kilku chwilach odwróciła się znów na kolana, by pchnąć go w tył. Zawisła nad nim, by móc z tej odległości jeszcze lepiej taksować jego mimikę, która będzie zmieniać się z pewnością, z każdym wypowiedzianym słowem. Jedną dłoń ułożyła tuż obok głowy ślizgona, a drugą złączyła z jego – muskając co jakiś czas delikatnie skórę chłopaka. Świdrowała spojrzeniem twarz studenta, ucząc się jej jakby na pamięć. Ignorowała pytanie dotyczącego tego skąd miała jakże magiczny specyfik, to nie było istotne. Właściwie sama nie pamiętała skąd wzięła papierosa dającego możliwość odbierania otoczenia jeszcze żywszymi barwami z całej kolorowej palety farb. Dla niej znaczenie miało coś zupełnie innego. -Czy to uczucie jest obustronne?
Każdy dobrze wie, że przychodzi dzień, w którym trzeba pożegnać się ze światem i to wtedy następuje indywidualny rachunek sumienia, w którym poddaje się weryfikacji życiowe plany i marzenia, odhaczając te, które udało się osiągnąć i zrealizować. Ale to wciąż dowodzi niezbędności marzeń i utopii w życiu każdego, bo rzeczy nierealne i nieosiągalne pobudzają wyobraźnię, motywują do działania i realizowania własnych zamierzeń. To one dają złudną i fałszywą nadzieję na lepsze jutro, napełniają płuca świeżą pozytywnością i optymizmem, pozwalając dążyć do perfekcji. A w chwili zimnej śmierci, gdy mrok otula nasze zmęczone życiem doczesnym ciała, na zawsze pozostawia nas w świetle chwały lub wstydu, będąc naszym ostatecznym rozrachunkiem ze światem. Noel nie żył nigdy marzeniami, nie wierzył w złudną utopię, bo był twardo stąpającym po ziemi realistą. Ale był tez perfekcjonistą, który wierzył, że jego własne działania są w stanie doprowadzić go do pożądanego miejsca. Być może dlatego Eiv była największym ze wszystkich wyzwań z jakimi przyszło mu się zmierzyć w życiu, choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, mając przed sobą jeszcze parę lat nieodkrytej tajemnicy. Była chwilą ulotną, elementem tego świata, który przemykał mu przez palce. Była benzyną, z którą starał się obchodzić delikatnie. Mógł ja trzymać w dłoniach, ale nie na długo, bo uciekała bruzdami, liniami życia, wtapiała się w jego gorące ciało, aż w końcu gdzieś kropla po kropli wyparowywała nie wiadomo na jak długo. Musiał opracować sposób, znaleźć drogę, którą mógł podążać, bez cierpienia, złości i buntu razem z nią, tak by nie doprowadzić do eksplozji. — Nie proszę wcale — odpowiedział przekornie, zerkając na nią z góry i przelotnie spoglądając w jej błyszczące oczy, bo przecież ktoś taki jak Noel Payne nie potrafił prosić. Dla wielu to nic wielkiego, drobnostka, słowo wyrażające intencję, lub wyraz mający jedynie grzecznościowy wydźwięk. Dla niego każda z tych rzeczy była czymś ponad jego siły, a nie znosił rzucać pustych słów w przestrzeń. Patrzył na jej uśmiech, który wyrażał tak wiele, że dla tych wykrzywionych ust nauczyłby się nawet czegoś tak pokręconego jak proszenie. — Lubię, gdy mówisz rzeczy oczywiste, gdy przypominasz mi o prostocie pewnych sformułować i sytuacji i gdy jasno dajesz mi do zrozumienia, że jesteś mi potrzebna, Eiv. — zamruczał cicho, przygarniając ją bliżej do siebie i napawając się słodkim zapachem jej ciała, który zdominował wszystkie inne jakie ich otaczały. Zaśmiał się cicho i gdzieś w ten wewnętrzny nieujawniony sposób i odgarnął jej włosy z twarzy, by w jakimś nieznanym mu geście, zbyt czułym i ckliwym jak na siebie pocałować ją w czoło. —Życie z tobą, przy tobie i w tobie jest gorsze niż rollescoaster — mruknął pod nosem z lekkim rozbawieniem, pomimo dość poważnego wyrazu twarzy, ale po chwili pozwolił, by cisnący się na usta uśmiech wykwitł na jego twarzy, zdradzając tak wiele emocji na raz, tak wiele faktów z jego wnętrza. — Bo gdy na niego patrzysz jesteś w stanie przewidzieć jego ścieżkę, oswajasz się z myślą o wysokości i kącie spadania w dół. Wiesz też, że dążysz wytyczonym szlakiem i po spadzie zawsze wzniesiesz się w górę. Ty jesteś za to wielką niespodzianką, zagadką, znakiem zapytania. Przy tobie nic nie jest pewne i wiadome, ale każdy najbardziej prozaiczny gest potrafisz zamienić w coś pełnego emocji i wrażeń, bez konieczności wznoszenia się na taką wysokość. Podróż z tobą jest chyba najbardziej ekstremalną ze wszystkich. — Spojrzał na nią, przeciągając palcami po jej żebrach, niemalże odliczając je jedno po drugim, by za moment, pozwolić jej opaść w dół, na biodro, pupę. Była drobna, a nie mała. Nie chuda, a szczupła i tak twarda i krucha jednocześnie. Lubił to uczucie, gdy mógł trzymać ją w swoich ramionach, bo czuł się jak ktoś, kto opanował magiczną sztukę panowania nad żywiołem. Ale to było złudne, bo ona była nie do opanowania, ale chwila tak błoga i spokojna choć mogłaby być ciszą przed burzą zdawała się leczyć strudzone dusze. — Śniłaś? — spytał z nieskrywanym w głosie zaskoczeniem i zmarszczył podejrzliwie brwi. Był przyzwyczajony do jej milczącej, wyrażającej słowa za pomocą działań. Była grą ruchów i gestów, otumaniających i subtelnych doznań. Jej szczerość i otwartość wzbudzała w nim podejrzenia, potęgując niepewność zaistniałej sytuacji. Ale czy tak nie jest zawsze? Prosimy o coś, czego od dawna oczekujemy, pragniemy, a kiedy tylko przychylny los spełnia nasze zachcianki jesteśmy zaskoczeni, ze to zdarzyło się naprawdę. A później przychodzi rozczarowanie, gdy tajemnica przestaje nią być, odsłaniając to co najbardziej oczywiste. Ale Noelowi daleko było do rozczarowania. Wzmagała w nim ciekawość i nieokiełznane pragnienie zajrzenia jeszcze głębiej w jej tęczówki, jakoby oczy miały być źwierciadłem ludzkiej duszy. Mógł się latami uczyć jej na pamięć, ale z roku na rok stare informacje traciłyby na aktualności, zmuszając go do nieustannej nauki jej strudzonej osoby. To nie była przykra wizja, była wbrew pozorom pozytywna i tak utopijna, jak mogą być marzenia, które się snuje tuż przed zaśnięciem. — Wiesz, że słowa, które padną z twoich ust, a które utkwią z mojej pamięci jako sekret, jeden z wielu, które przyszło mi trzymać głęboko nie ulecą jak chwila i nie zmienią się w pył. Wiele rzeczy, które wypowiadamy nie mają wielkiego znaczenia i gdzieś znikają w gąszczu spraw istotniejszych. Ale są tez takie, które pozostają wyryte głęboko w pamięci . Na zawsze — powiedział spokojnie, puszczając swoje słowa w pustkę przed sobą, ale kierował je do niej. — Sekrety są warte mniej więcej tyle ile ludzie, przed którymi staramy się ich strzec, a ja mógłbym zaprzedać duszę diabłu, żeby wejść tak głęboko jak nie był jeszcze nikt. To ryzyko, o którym mówisz?— Pochylił głowę, by skrzyżować z nią spojrzenie i zmrużył lekko oczy, tonąc w zieleni i niebieskości jej tęczówek.— Nie boję się wyzwań, nie boję się konsekwencji, które ze sobą niosą. Są nieodłącznym elementem poznania. Brzmiała tek lekko i melodyjnie, a jej słowa wnikały do jego umysłu jak pieśń, która uspokajała jego strudzonego ducha. Zaciągnął się ponownie, unosząc wzrok gdzieś wyżej, jakby przed sobą, na niezmąconej niczym tafli jeziora mógł znaleźć odpowiedzi na własne słowa, których poszukiwał wewnątrz siebie. Bo czego oczekiwał? Nie, nie miał żadnych oczekiwań i poddawał się dźwiękowi jej głosu który był niczym kropla słodkiej wody na pustyni. Wyrwała go z zamyślenia, zmuszając by ułożył się na trawie i patrzył na nią w górę, bo jej śliczna buzia przysłoniła mu wszystko. I tak miało być. Milczał przez dłuższą chwilę, kontemplując jej delikatne, wciąż dziewczęce rysy twarzy, prześlizgując się po nich bo zbyt wiele pięknych detali odwracało jego uwagę. Uśmiechnął się pod nosem i podniósł się na łokciu, zmniejszając dzielącą ich odległość. — Nie wiem. Ty mi powiedz — szepnął wprost do jej ucha, a zaraz po tym naparł na nią, by zmusić ją do zejść do parteru. Sprowadził ją do niego sam, obejmując w talii i przewracając na plecy. Nie leżał pomiędzy jej nogami a obok, wspierając się na lewym łokciu i prawej dłoni, trzymając ją pod sobą. Przejaw chęci kontroli? Dominacji? Być może. Była to jednak dogodniejsza pozycja dla jego zafascynowanych oczu, którymi mógł ogarnąć ją całą, dokładnie tak jak lubił. To była chwila, która zmąciła jego wewnętrzny spokój, zmuszając do zastanowienia się nad rzeczami, które odsuwał gdzieś daleko i głęboko, nie chcąc ich niepotrzebnie rozważać. Ale jej dotyk sprawiał, że odczuwał zaraz ulgę, zupełnie tak, jakby delikatność jej dłoni przekonywała go do tego, że nie ma się czego obawiać. — Co czujesz? Powiedz mi. Bo to nie jest ani trochę oczywiste. Miłość jest rzeczą niebezpieczną, szczególnie wtedy, kiedy jest nieuświadomiona przez żadną ze stron, gdy on i ona wyrzekają się jej z czystym sumieniem, unikając wypowiadania patetycznych słów, które zdają się wybrakowane i rzucone na wiatr. Słów, które nie pasują do ich osobowości i jasno określonych charakterów. Czy to była ona, czy jeszcze nie. Czy to miało podobny do niej kształt lub zapach, czy budziło podobne emocje? Czy było zrządzeniem losu czy świadomym wyborem? Kto to wie. On był jasną iskrą, złudnym płomieniem. Ona była niezdolną do uchwycenia cieczą, mieniącą się w blasku słońca benzyną, odurzającą i pozornie bezpieczną. On dawał ciepło, poczucie bezpieczeństwa i światło niezbędne do życia, ona napędzała to życie, wyzwalając sobą cząstkę energii, która nadawała wszystkiemu sens. Będąc przy nim musiała wiedzieć, że może cierpieć, że może spłonąć w jego ogniu, ale czyż to nie miało sensu? Czy nie to było właśnie istotą życiowych poszukiwań? Ryzyko i zabawa. Nieznana emocja. Intensywność doznań i uczuć. Gdy dotykał jej ciała naelektryzowana iskra wzniecała pożar, pożar, który spotykał na swojej drodze benzynę, paląc ich dusze żywcem.
Zagrajmy grę. Ja udam, że nie znam jej zasad, a Ty po omacku będzie szukał mety. Jeśli trafisz tam, zanim ja się zgubię – będę do Ciebie należeć. Jeśli nie… Musimy się pożegnać. Dzień, w którym trzeba się pożegnać. Dzień, w którym trzeba powiedzieć prawdę. Dzień, w którym trzeba zerwać z nałogami. Dzień, w którym trzeba umrzeć. Pieprzyć to. Pieprzyć konwenanse. Pieprzyć wszystko, co zakrawa o sadomasochizm. No chyba, że Payne chciałby związać ręce Eiv, tuż nad łóżkiem, a potem w jego główce zrodziłby się plan pieprzenia jej do upadłego, a po chwilowym odpoczynku powtórzenia tego jeszcze milion razy, by miała świadomość, że nikt nie da jej tego, co może dać on. Jak zapatruje się na taką wizję Noel? Musimy się kiedyś przekonać, bo przecież możemy obalić wtedy teorię upadania wszystkiego. Brak podtekstu i perwersji, czysta przyjemność, której doświadczą na nasze żądanie. Podobnie działają ludzie, którzy kierowani swoimi zwierzęcymi instynktami potrafią mieć w dupie wszystko, co jest przyjęte za ogólnospołeczne normy. Jednostki wybitne, nieokreślane w żadnych ramach pozwolą na odbicie się od dna, każdemu upadającemu. Nie masz pojęcia dlaczego? Tak działa piękno zakazane, uzależniające. Najlepsze. Działające jak narkotyk, który rozpływa się po organizmie, a my chcemy go jeszcze więcej. Wkłuwamy w żyły igłę, wypełniamy się płynem, który idealnie miesza się z krwią, a finalnie odwracamy strzykawkę, ulotkę, czy inne ustrojstwo, które opisze co braliśmy. Wtedy zazwyczaj dowiadujemy się, że są to… Osoby pokroju Noela Payne i Evelyn Henley. Toksyczni. Mamiący, ale tak kurewsko dobrze otępiający zmysły i umysł. Czego więcej potrzebujemy? Wolności, z której jak ćmy rezygnujemy lecąc do światła zdradzieckiego i tak bardzo parzącego. W końcu… Umieramy. -Niemądry… – Pokręciła z przekorą głową, a po chwili ujęła jego twarz w obie dłonie, by złożyć na Noelowych ustach ulotny pocałunek. Jeden z tych delikatniejszych i nieprzepełnionych pasją i wyuzdaniem. Lekko przejechała językiem po dolnej wardze chłopaka, by odsunąć się na wystarczającą odległość. Przełknęła nieco głośniej ślinę, opuszczając spojrzenie, a tym samym mógł ujrzeć jej gęstą siateczkę rzęs, która w tym momencie chroniła ją przed spojrzeniem mu w oczy. Nie chciała tego, a może wręcz przeciwnie pragnęła, a jedyną obawą było to, że mógłby ją zniewolić? -Lubię mieć świadomość, że mnie potrzebujesz. Lubię czuć, że należę do Ciebie. Lubię, gdy prosisz, bądź bezczelnie żądasz. Co teraz wybierasz? – Spytała nieco od niechcenia, pozwalając mu badać drogę, która prowadziła po jej ciele. Wzięła głębszy wdech, gdy przebrnął przez jej żebra i odchyliła się nieco w tył, by włosy opadały kaskadami na jej plecy. Dopiero po kilku chwilach wróciła spojrzeniem do niego, jakby chciała mu zasugerować, że płynie. Płynie gdzieś wysoko, między chmurami, a ostatecznie odnajduje drogę do spełnienia Przy nim. Z nim. W nim. -Dlatego nasza podróż dopiero się rozpoczyna. Powiedz kiedy będziesz chciał wysiąść, to odstawię Cię grzecznie pod dormitorium… – Mówiła przeciągle, delikatnie wodząc dłońmi po jego ramionach, płynąc opuszkami palców po skórze chłopaka, a finalnie docierając do przegubów, które ujęła w obie dłonie i zsunęła ze swoich żeber, by nie prowokować, ani nie kusić niepotrzebnie losu, wszak… Nie miała zamiaru wodzić go na pokuszenie. Dziś będzie grzeszczną dziewczynką. Nie zmieni się w żywioł, który zrobi spustoszenie nad jeziorem, ani tym bardziej w jego głowie, ale przecież nie panowała nad tym, kiedy bezpardonowo wchodziła w Noelowy umysł i robiła tam burdel większy niż we własnym pokoju. Nie zamykaj moich oczu, bo jeśli to się stanie… Wiem, że nigdy nie wrócę do miejsc, w których byłam z Tobą. Warzyła słowa. Zastanawiała się nad ich sensem. Analizowała co będzie dobre, a co trzeba zatrzymać jeszcze na moment w sobie. Uciekała, ale za moment wracała myślami do tych realnych scenariuszy. Otwierała się, starała zaufać, oddawała cząstkę siebie w ręce człowieka, przed którym uciekała, a mimo to leżała teraz obok, pod nim, jak gdyby nigdy nic. Uległa po raz kolejny, przenosząc lekko dłoń na jego podbrzusze, a dwa palce wsuwając za wykończenie jego spodni drażniąc go na tyle intensywnie, by nie mógł zebrać myśli i skupić się na wypowiadanych słowach. Lubiła moment, w którym otwierał lekko usta, a ona mogła bezpardonowo zbliżać się do niego i zamykać je w namiętnym tańcu, pertraktując z nim warunki nocy. Uległość, czy dominacja? Seks, czy może jednak ją przytulisz… -Konsekwencja. Ryzyko. Pragnienie. Oddanie. Uzależnienie. Seks. Ryzyko. Konsekwencja. Tylko jedna. - Uśmiechnęła się przekornie, by musnąć jego kącik warg, gdy tylko skrzyżował z nią spojrzenie, a zaraz potem wyszeptała mu wprost do ucha jedno słowo… Zawsze. Nie czekała na moment, w którym przygwoździ jej dłonie do ziemi w ciężkim uścisku. Kiedy ją rozbierze i kiedy po prostu weźmie ją tutaj i teraz ,bezpardonowo – nawet nie pytając o zdanie. Miała w głowie zupełnie inny plan, który chciała zrealizować, a w którym miała zamiar wciągnąć Noela. Uśmiechała się przekornie, gdy tak udało jej się w końcu wyślizgnąć z pod jego ciała, stając tuż nad nim. Och, jeden trampek, drugi. Coś się świeci… I już nie ma szortów, które ściągnęła dość zgrabnie ze swoich ud, a które aktualnie opinały już tylko i wyłącznie rajtki, ale nawet te wylądowały gdzieś na trawie. Stała przed nim okryta jedynie ciemnym materiałem tuniki. Uśmiechała się nieprzerwanie do Payne’a, a plan, który zrodził się w jej ślicznej główce wydawał się cholernie idealny. Trzymając skrawek materiału unosiła powoli zwiewną koszulkę do góry, odsłaniając swoje uda, płaski brzuch, idealnie zarysowane wcięcie w tali, a finalnie piersi, które nie były zniewolone w materiale stanika. Uklękła jeszcze na moment przy nim, by po chwili zawisnąć nad ciałem Noela po raz kolejny, wszak nie lubiła w natłoku swojej szalonej gonitwy myśli bywać zniewoloną… -Złap mnie… Jeśli potrafisz, a opowiem Ci o moich uczuciach. – Powiedziała z tajemniczym uśmieszkiem, który mógł sugerować tak wiele, a zarazem nic. Obietnicę, a z drugiej strony słodkie kłamstwo. Na swój sposób – ten jeden uśmiech należał tylko do niej. Widzisz. Czujesz. Myślisz, ale nigdy nie dowiesz się, co kryje się wewnątrz tej tajemnicy, którą pragniesz rozgryźć. Udało jej się podnieść dość gwałtownie i gdy tylko się odwróciła, zaczęła biec w stronę jeziora. Woda była jeszcze na tyle ciepła, że można było spędzić w niej kilka chwil, które pozwolą utonąć w natłoku zdarzeń, ale utrzymywać głowę na powierzchni, tylko po to by mieć pewność, że żyje się pełnią życia. Eiv tkwiła gdzieś na środku jeziora, cały czas dając mu jasne sygnały, że mógłby wszystko, gdyby tylko chciał… Pomnóż przez nieskończoność, jak kurewsko mocno Cię kocham.
Zgoda. Lecz jeśli wygram będziesz należała do mnie, niezależnie od pogody, kaprysu, pory roku i godziny. Będę grał według wyznaczonych przez ciebie reguł, a ty oddaj się ślepemu losowi, jakbyś wcale nie była twórczynią tej popapranej gry. Był bezkompromisowy w tym, co najprostsze — chciał udowodnić sobie i innym, że nie jest zdolny do uczuć wyższych, tych zahaczających o uczucia do kobiety, zauroczenie i zakochanie, bo przez wiele lat to Sonia zajmowała ważne miejsce w jego sercu, pokazując mu, że nie jest mu to potrzebne do szczęścia. —Bardzo niemądry — powtórzył po niej, spoglądając jej w oczy i uśmiechnął się mimowolnie, czując na swoich ustach delikatność jej pełnych warg. Chwila skończyła się zanim na dobre się rozpoczęła, a on uwielbiał ją całować, uwielbiał gdy ona to robiła z taką subtelnością i dziewczęcą słodyczą. Wpatrywał się w nią, oblizując wargi tuż po tym jak jej język przemknął po jego skórze, w krótkiej, nienaruszonej niczym pauzie, wpatrując w jej twarz. Nie czekał na więcej, nie oczekiwał od niej niczego. Po prostu pozwolił sobie na tą wygodę kontemplowania jej twarzy, gdy nic nie naruszało ich wspólnego spokoju. Mógł bez przeszkód zatrzymywać w swojej fotograficznej pamięci skrawki jej ciała, centymetr po centymetrze, a ona jak muza, spokojna i milcząca pozwalała na tą uważną obserwację. W końcu ujął ją pod brodę, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała i rozchylił wargi, zanim jeszcze odpowiedział na jej pytanie. — Ja nie proszę, Evelyn. W tej chwili nie muszę nawet żądać. To jest coś tak oczywistego, że nie ma sensu tego powtarzać… ale gdybyś zapomniała, zrobię to z chęcią — dodał z nutką rozbawienia w głosie, nachylając się nad jej ustami, zastygając nad nimi ledwie kilka centymetrów. Gdy jej wargi lekko rozchyliły się, by przyjąć jego pocałunek, kąciki jego ust poszybowały w sardonicznym uśmiechu, a wzrok spełzł z oczu na usta. — Evelyn Henley, należysz do mnie, czy się to podoba czy nie. Nieodwołalnie. Zawsze. I jesteś skazana na moje żądze. — Musnął jej wargi subtelnie, smakując ich najdelikatniej jak potrafił, rozkoszując się ich miękkością i smakiem, który tak głęboko utkwił w jego głowie. — I na moje kaprysy. A gdy tylko odchyliła głowę, nachylił się nad nią i uśmiechnął pobłażliwie, trzymając ją wciąż przy sobie. Drugą dłonią przeciągnął po jej policzku, wzdłuż szyi na dekolt, by przeprowadzić ścieżkę pomiędzy jej falującymi w miarowych oddechach piersiami. Zatrzymał ją na brzuchu, ale to trwało tylko moment, bo znów odwrócił głowę, by zaciągnąć się magicznym papierosem, który mu zaserwowała. Wypuszczając dym przymknął na moment oczy, bo jezioro, które miał przed sobą zmieniało barwę na krwistoczerwoną, a trawa żółtą. Świat, w którym istniał zmieniał swoje odcienie, przeistaczając się w krainę, której nie znał, a która wydawała mu się straszna, pożądliwa i oderwana od rzeczywistości. Przy pełnych zmysłach trzymał go jej głośny oddech i stukot jej serca, który dźwięczał w jego głowie jak wybijany na bębnach rytm, przygotowujący wojowników do walki. — Wysiąść? Nie wiesz, o czym mówisz, Eiv — rzucił od razu bez zastanowienia, powoli rozchylając nieco zmęczone już tą jaskrawością powieki. Zmarszczył brwi, rozglądając się w poszukiwanych stałych punktów, ale i one zdawały się niknąć z każdą chwilą, pomimo, że wciąż znajdował się w tym samym miejscu. Intensywność kolorów oślepiała go, a obraz zacierał się na krawędziach i drgał mało zabawnie, jak wino w lampce, poruszone przez drgania. A gdy spuścił na nią wzrok wydawała mu się jeszcze piękniejsza niż normalnie. Ociekała seksem, zmysłowością i swoją własną esencjonalnością, której pragnął. — Sądziłem, że obiecasz mi coś bardziej ekscytującego, niż przesiąkniętą ironią propozycję rychłego powrotu do siebie. To ja zamierzam odstawić cię do dormitorium, gdy już braknie ci sił, braknie tchu, by powtarzać, że twoje ciało i twoja dusza została sprzedana diabłu. A wedle tego paktu należy się mnie. Spojrzał na jej dłonie zaciskające się na jego przegubach i zacisnął szczękę, bo nie podobało mu się to, jak go od siebie odsunęła. Leniwie podniósł wzrok na wysokość jej krystalicznych oczu, domagając się wyjaśnień, które płynęły z jej twarzy wprost do niego w niewypowiedzianej piosence. Nie musiał pytać, nie musiał słuchać, by czuć jej pożądanie i to jak się wzmaga przed nim samym. Otwierała się powoli, odsłaniając przed nim swoją duszę, pozwalając by wniknął w nią całym sobą i zagarnął dla siebie największe skarby. Mógł łupami z grabieży dzielić się z innymi, mógł uczynić z nich doskonałą walutę, ale był o wiele mądrzejszy niż mogłoby się wydawać, a szantaż, czy groźba była ostatecznością, najbardziej żałosną i desperacką formą obrony własnego interesu. Jak wiele mógł zyskać, tkwiąc w jej świecie, patrząc na niego własnymi oczami i dając się jej prowadzić za rękę? Miał wszystko to, czego chciał od pięknego ciała, po głęboką, niebanalną i wielopłaszczyznową osobowość, która była dla niego wyzwaniem samą z siebie. Miał w tym coś więcej niż cel, miał powód i chęć by zostać tam na dłużej, tonąc w blasku wschodzącego słońca jej osoby. Bo choć uchodziła za kobietę niezależną i asertywną była jak każdy i potrzebowała innych do swojego wzejścia. Dokonała rzeczy wielkich, była silna zmagając się ze swoją historią i rodzinną dramą, ale była też słaba, przepuszczalna jak gąbka i potwornie samotna. I lekarstwo na to, mogła znaleźć przy nim, bo chciał dać jej więcej niż tylko spokój i ukojenie. Mógł być jej oazą, pieprzonym schronieniem, fatamorganą, ale też najbardziej niebezpieczną z czeluści, do jakich się zapuściła. Był sobą, Noelem, który pod śniadą skórą i ciepłymi czekoladowymi oczami skrywał coś znacznie mroczniejszego niż mogłoby się zdawać. Oblizał wargę, przygryzając ją na ułamek sekundy i mozolnie spojrzał na jej dłoń, która jak ciążące fatum i niewypowiedziana obietnica wisiały nad jego męskością. Uniósł brew, a serce przyspieszyło pomimo jego woli. Lecz kogo on chciał oszukać? Istotę, która znała jego ciało i jego reakcje tak doskonale, że wystarczył odpowiedni dotyk, by pobudzić najchłodniejsze zakamarki jego organizmu. Wiedział, ze lubiła, gdy tracił nad sobą kontrolę, gdy nie mógł panować nad sobą z wrzącego podniecenia i chęci posiadania jej w ten jedyny i szczególny dla siebie sposób. Nie miał powodów, by jej się opierać, by odbierać jej tę zachętę. Dlatego, gdy tylko zawisła nad nim, przycisnął jej dłoń do siebie, wsuwając ją głębiej i uśmiechnął się niewinnie, lecz przez złośliwość, bo pożądanie trawiło jego trzewia. Dla niego już po chwili to był moment, by przycisnąć jej seksowne, drobne ciało do ziemi, której wilgoć wsiąkały jej pofalowane włosy. — Już dawno zapomniałem o konsekwencjach niesionych przez ryzyko związane z pragnieniem każdego fragmentu twojego ciała. Oddanie jest silną obietnicą pachnącą czymś więcej niż tylko uzależnieniem od seksu z tobą. Jesteś moją heroiną, pieprzonym narkotykiem, który ćpam w każdej chwili, tracąc świadomość i panowanie nad sobą. Sprawiasz, że przy każdym wkłuciu potrzebuję więcej, ale siejąc spustoszenie doprowadzisz mnie do śmierci. Miej tego świadomość — powiedział, patrząc jej prosto w oczy z całkiem poważną miną. Wpatrywał się bowiem w jej pokrywające się czerwienią błękitne tęczówki, które burzyły się niczym strumień rwącej rzeki, wciągając każdego nieuważnego wędrowca i nie dając mu szans na uratowanie się od swojego prądu. — Gdy będziesz mnie żegnać, pamiętaj, co czułaś, gdy moje oddanie wypełniało każdą przestrzeń twojego ciała. Ponownie przymknął powieki, dając sobie chwilę na głębszy oddech, a gdy je rozchylił, ściskał ziemię pomiędzy palcami, jak jej przeguby chwilę wcześniej. Odwrócił się, powoli, spoglądając na nią z szeroko rozchylonymi ustami, które wyrażały pytanie, które w gruncie rzeczy nigdy nie padło. Była snem, była jawą w jego głowie, widmem i zjawą, która była na tyle bezczelna, by wciskać w jego umysł to felerne „zawsze”, którego tak nienawidził i kochał zarazem. Było czymś więcej niż obietnicą, groźbą, było gorzko-słodkim zwiastunem tego, co miało nastąpić, było przyszłością, przepowiednią, która swoim smakiem miała dopiero ich zalać ich, gdy nadejdzie odpowiedni czas i moment. Jego wzrok znalazł się gdzieś na dole, podążając za spadającymi na trawę trampkami, szortami, a dopiero wtedy prześlizgnął się po jej seksownej sylwetce w górę, zatrzymując na piersiach, których widok przyspieszył przepływ jego książęcej krwi. Przekrzywił głowę w bezczelnie oceniającym wyrazie, lustrując ją spojrzeniem z góry do dołu, a jego wargi wyciągnęły się w stronę policzków w przeciągłym, lubieżnym uśmiechu. Drobne dołeczki ubarwiły jego twarz, dodając mu chłopięcego uroku w tej dojrzałej i chłodnej pozycji, rozluźniając jego chmurne, pełne żądzy spojrzenie. — Ty podła Kłamczucho, nie zrobisz tego. Wiem o tym— mruknął wprost do jej ust, trzymając ręce przy sobie, gdy tym zmysłowym ciałem zawisła nad nim jak kat, zwiastujący rychłą śmierć. To rzeczywiście miała być jego porażka, jego koniec, gdy w jego głowie pojawiła się perwersyjna myśl, a jego władcze siły nie były w stanie jej opanować i trzymać na wodzy. Przeniósł wzrok na jej wargi i ten uśmiech, który był tylko jej. Uśmiech Evelyn Henley, który wyrażał więcej niż tysiąc słów. — Jasne, ale jeśli cię złapię, wygram. — powiedział zanim się zerwała, a gdy rzeczywiście wparowała do wody, on wciąż tkwił w tej samej pozycji. Może to był handicap, może najzwyczajniej kontemplował jej ciało kołyszące się na boki w biegu, by pozwolić jej uciec na odpowiednią odległość, zupełnie jak łowca dla swej ofiary. Był drapieżnikiem, który dał jej szansę na ucieczkę, by gra była bardziej wyrównana, choć spodziewał się i tak pomyślnego dla siebie zakończenia, a jedyne czemu to miało służyć top przedłużeniu zabawy w polowanie, pełnej strachu, ucieczki i szarpania, zakończonego sukcesem, spełnieniem i całkowitym oddaniem. Zdjął byty i dopiero puścił się za nią biegiem, pozbywając się po drodze każdego elementu swojej garderoby. Bo na cóż miałby się moczyć pachnącą zaroślami wodą. Zanurkował znikając na moment pod taflą jeziora i kilka metrów dalej wynurzył się, by wziąć głęboki wdech. Dotarcie do niej było kwestią chwili i sił, doskonale rozłożonych podczas szybkiego płynięcia. Ale dorwał ją, jak małą zołzę, która próbowała uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny. Zresztą tak było, bo przecież bezwstydnie wodziła go na pokuszenie. Złapał ją od tyłu, przyciskając przedramieniem jej brzuch do siebie, chwytając ją tuż pod lewą piersią, by mu nie uciekła. Głębokim oddechem, wręcz sapnięciem owiał jej mokrą skórę Znużył nos w jej włosach i szepnął jej do ucha: — Nie uciekniesz przede mną, Evelyn. Znalazłaś się w najsłabszym punkcie swojej ucieczki przede mną. A ja nie pozwolę ci już biec przed siebie, choćbyś prosiła, bym zapomniał o tej obietnicy. Wygrałem. Powiedź to wreszcie. Te słowa wystarczyły, by uśmiechnął się, całując jej szyję z taką zapalczywością i głodem, jakby dopiero co dostał ją w swoje łapska. Jego wargi podążały bliżej nieokreśloną ścieżką tylko przez chwilę, bo musiał skupiać się na wypieraniu ich obojga, ale bez problemu znalazł się w niej bez uprzedzenia, bez słowa i zająknięcia, bo zrobił to, na co miał ochotę i czego pragnął odkąd tylko ujrzał ją na brzegu tego przeklętego jeziora. Zsunął dłoń na jej podbrzusze, przyciskając ją do siebie, oczekując na nagrodę, którą obiecała mu zanim ta zabawa się naprawdę zaczęła.
+18 Jeśli przegram – zrobisz ze mną to, na co masz ochotę. Jeśli wygram – pozwolisz mi odejść, bez względu na sentymenty. Szarpnij mnie za rękę. Chwyć za włosy i powiedz, że będę skończoną kretynką, która rezygnuje z tego, co należy do niej. Życie płata figle. Układa scenariusze, które w ostateczności nie są napisane dla nas. Czerpiemy z egzystencji pełnymi garściami. To nie nasz czas, by w tym momencie ulec największym pokusom. Grzechom, które odbywają się w naszych umysłach. Jesteśmy zbyt słabi. Zbyt leniwi. Zbyt intensywnie przeżywamy to, co jest jedynie emocjonalną breją, by odważnie postawić na swoim. By stanąć w progu i bezczelnie żądać tego, na co mamy ochotę. Ileż razy ona robiła to w Twoim mieszkaniu? Rozpinała płacz, poprawiała pończochy, a finalnie patrzyła i samym wzrokiem prosiła byś zerżnął ją na drzwiach, ścianie, stole, podłodze, w wannie… Wszędzie. Chciała czuć Cię każdym centymetrem… Każdym milimetrem swojego zmęczonego ciała, które należało jedynie do Ciebie. Do kogoś, kto był toksyczny. Wyniszczał jej wnętrze. Otępiał umysł. Decydował o duszy… Choć nie. Właściwie to jedyne, co do Ciebie nie należało, ale czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie, skoro nadal bezpardonowo mogła prosić o to, co dostanie tylko ona? -Należę do Ciebie… – Powtórzyła za nim jakby to miało jakikolwiek sens. Wydźwięk, który zmieniłby tę sytuację. Jakby to wszystko miało znaczenie dla osób, które nie korzystają na co dzień ze swoich emocji, głęboko skrywając je pod połami uczuciowego płaszcza. Otępieni potrzebami, rozpaleni żądzami i tak bardzo pragnący stabilności, a mimo to… Ta nie była pisana im. Czuli coś więcej niż tylko wyższość swoich egoistycznych pobudek, jakie rządziły nimi przez ostatnie kilka miesięcy. Opierali swoją znajomość na ciszy, seksualnych zagrywkach – kurewsko dobrych zagrywkach, a finalnie uciekali, gdy pojawiał się próg odpowiedzialności jaki trzeba było przekroczyć w najciemniejszą noc. Noc szczerości i czegoś w rodzaju… Uczciwości, a jak dobrze wiemy, nie każdy ma odwagę by tak bezpardonowo odsłaniać wszystkie karty, wykładając je na stół. As kier. Król pik. Dama kara. Walet trefl. Ciągnij. Nie wahaj się już. Wybierz kartę - tylko jedną. Nie podglądaj. Nieuczciwość wiążę się z okropnymi sankcjami. Ryzykujesz i wchodzisz w ciemno, czy tchórzysz i odchodzisz w niepamięć? -Kaprysy. Zachcianki. Moją pierwszą będzie… Nacieszenie się Tobą, dopóki znów Ci nie zniknę… – lubiła przekorność. Złośliwość. Cholernie ją to kręciło, bo iskierki, które skakały w Noelowych oczach dawały jej jasno do zrozumienia, że to co z nią zrobi będzie nieodwracalne, a skutki przyprawiają niejedną osobę o zawał, ale czy nie tego właśnie teraz chciała? Czy nie tego pragnęła? Czy nie od tego musiała mocniej zaciskać uda, by nie prosić go…. Wręcz błagać, o to by ją pieprzył, aż do upadłego? Chciała tego, ale dla niej liczył się już zupełnie inny wymiar ich znajomości, który przekroczył granicę przyzwoitości i dobrego wychowania. W grę weszły uczucia, uśpione w czeluściach potrzeba, a co za tym szło; za każdym razem gdy obnażała duszę, miał wrażenie, że on ją weźmie, zgniecie jak kartkę papieru i wyjebie do kosza. Niczym niepotrzebną rzecz, ale to się teraz nie liczyło. Najważniejsza był chwila uniesienia. Oni oboje, którzy tak bardzo pragnęli poznawać siebie na nowo. Otwierać przed sobą zupełnie inne drogi, a finalnie kończyć jak para rozkapryszonych gówniarzy w łóżku, czy na innej płaszczyźnie, która ułatwi im seks. -Masz rację. Wysiadka z naszego rollercoaster’a byłaby głupotą, a Ty chcesz… Jechać dalej i uzależniać się… Ode mnie. Od tego co się tutaj dzieje, ale nie żyć jutrem, które przecież nie istnieje. – Wyszeptała prosto w jego usta, które zaraz potem zamknęła w krótkim pocałunku, ale nie miała dość. Przeradzał on się w niemą potrzebą nie odrywania od niego warg, bo przecież wiedział jak kurewsko na nią to działa. Dlatego pertraktowała z nim warunki do dalszych wydarzeń, nie wahała się w kolejnych ruchach. Dlatego… Potrzebowała kolejnego bodźca, a gdy tylko pojawiła się możliwość otępienia zdrowego rozsądku następną dawką dymu, nie zastanawiała się. Przyjemnie wypełnił jej wnętrze, gdy pocałunek na kilka sekund stał się urwaną gonitwą i obietnicą, a być może ta nawet nie zostanie spełniona, bo niby dlaczego miała? -Zatem ćpaj mnie. Uzależniaj się. Bierz wszystko, co mogę Ci dać. Nie zastanawiaj się, czy to dobre czy złe… Ja już się ućpałam eterycznością tej sytuacji, tym co nas łączy i chcę więcej. Bezczelnie żądam tego, byś mnie nie ograniczał. Na każde zawołanie… Noel. – Głos Eiv był cichutki, przesiąknięty czymś w rodzaju cichej obietnicy jaką mogła składać wraz z pocałunkami. Nie miała problemów, by jej dłoń penetrowała jego bokserki, ba wręcz chętnie to robiła. Wyczuwając pod palcami pulsujące miejsca, które powinny wypełniać ją, a nie tkwić uwięzione w jakimś zbędnym materiale. Opuszki palców wodziły to w dół, to w górę, a ostatecznie znalazły się na wysokości jego podbrzusza. Jeszcze krótki pocałunek, a zaraz potem jej ciało otulała tafla wody, która przyjemnie drażniła jej skórę. Zapotrzebowanie było jeszcze o tyle intensywniejsze iż wiedziała, że Noel nie odpuści, a z każdą tą myślą czuła się bardziej pożądana. Nie mógł jej tak po prostu opuścić w tej ulotnej chwili, która dawała im więcej niż orgazm, który mogli przeżywać w zaciszu mieszkania. Słyszała jak płynie. Słyszała za sobą jego oddech i bicie serca, a gdy tylko się znalazł w jej drobnym ciele, wydała z siebie jęk zadowolenia. Wygięła ciało w łuk, by zaraz potem prawą dłoń skierować na jego kark, a przytrzymując się w tej pozycji ułatwiać mu drażnienie jej wnętrza. Oddychała szybciej, jakby ktoś ją gonił i chciał zniewolić jej myśli. Miała wrażenie, że wszystko wiruje. Każdy bodziec odbierała znacznie intensywniej niż do tej pory, a co za tym szło… Spełnienie. Byli sami. Nadzy, w wodzie, która sprawiała, że ich żądze wzrastały o kilka stopni, a zaraz potem udawało się zapanować nachwalą uniesienia. Eiv miała natomiast inne plany, zwłaszcza gdy wypowiedział swoje jakże… Wysublimowane słowa. Miał ją. Całą. Prężącą się przed nim i dla niego. Niczym bogini, która żąda jeszcze większej satysfakcji z grzechu, który przybiera na sile z każdym kolejnym ruchem. Z trudem udało jej się wysunąć na tyle, by mogła zmienić pozycję, ale gdy tylko zaplotła biodra na wysokości jego, poczuła jak znów penetruje jej delikatne ciało, które otulone wodą wzmagało siłę pieszczot. Lekko wypychała się w przód, by wzmagać intensywność tego, co zachodziło między ich znużonymi ciałami. Nie potrzebowała myśleć, bo otępiała i pijana seksualnością i bliskością Noela nie miała już potrzeby, by brnąć na ślepo w jakieś zbędne konwenanse, które dla tej dwójki właściwie nie istniały. -Powiedzieć jak kurewsko mnie kręcisz? Jak kurewsko pragnę Twego ciała i umysłu? Masz mnie. Do Ciebie należę i nikt nie może tego zmienić. Twoje ciało… Aww… Moje ciało… Razem. Zawsze. Chcę być Twoja. Chcę mieć świadomość, że jesteś mój. Tak wiele słów. Tak wiele obietnic. W nas zero konszachtów, które zburzyłyby mur, a teraz? Awww… Noel… Po prostu bądź. – Mówiła nieskładnie, gdy z każdym kolejnym ruchem odczuwała jeszcze większą potrzebę bycia blisko. Dłońmi wspierała się na ramionach chłopaka, ale w pewnym momencie zmieniła zupełnie tendencję do sprawiania sobie przyjemności. Wplotła smukłe palce w jego włosy, a wargi przylgnęły do szyi chłopaka, zaznaczając mokrą ścieżkę pocałunków. Językiem przesunęła po skrawku jego ciała, a następnie nosem wodziła na wysokości wgłębienia obojczykowego chłopaka. Nie istniała już żadna granica. Wszystkie pokonali. Tutaj. Teraz. Zawsze. Jakby to miało być pieprzoną ułudą, spełniającą ich każdą zachciankę. Utopi, w której toną i odradzają się na nowo. Przyjemność… Otępiająca umysły. To czas, w którym obnażyłam się z największych tajemnic. Dałam upust własnym potrzebom. Ofiarowałam na piedestale pragnień coś więcej niż tylko fizyczne zaspokojenie. Masz mnie. Prawdziwą. Realną. Namacalną. Już tylko od Ciebie zależy, co ze mną zrobisz…
+18 Mógłbym powiedzieć „tak”, zgodzić się kroczyć wytyczonymi przez ciebie ścieżkami. Ale co jeśli powiem, że mi się odwidziało? Nie mam ochoty grać według twoich reguł. Mam swoje własne. Chcesz bym zgodził się dać ci odejść, gdy polegnę? Nic z tego. Nie dlatego, że nie polegnę, bo nie. Ale dlatego, że nie chcę. Co w życiu jest najważniejsze? Miłość? Zdrowie? Wsparcie najbliższych? Z pewnością, lecz są to jedynie drobne elementy, części układanki, która tworzy coś większego. Dlaczego więc być małostkowym i wybierać z tych wszystkich czynników jeden, który ma stanowić o istocie życia człowieka. Można je wszystkie objąć razem i spiąć kolorową wstążką, na której zabrzęczy złoty dzwoneczek z wygrawerowanym opisem: szczęście. Bo na nie składa się cały szereg różnorakich rzeczy, a wszystko zależy od poszczególnej osoby. Noel nie uważał się za hedonistę, ale nim był, odpychając od siebie wszystkie sporne kwestie, które mogą przyprawić go o cierpienie, jak choćby miłość, na rzecz tych, które mogą budować jego poczucie spełnienia i szczęścia.A nie chodziło o jeden moment w całym życiu, dzień czy pomyślny rok, tylko o tym, by wyzbyć się krzywd i dążyć do szczęścia za wszelką cenę. Czy jest ono domeną egoistów? Nie. Bo nie wszyscy je poczują, przełożywszy nad zadowolenie innych swoje własne. I choć przecież każdy z nas jest egoistą, bo jednostka ludzka z własnej natury dąży do samozachowania, przetrwania, przedłużenia gatunku każdy ma własną definicję szczęścia. Jaka była Noela? Obszerna, rozbudowana, mało szczegółowa i skrupulatna. Ale od niedawna ta gryfonka wpasowała się w nią, mając niezwykłą moc dawania wielkiego szczęścia, wzbudzania euforii, jak i odbierania go, gruchotając kości. — Naprawdę jesteś w stanie się mną nacieszyć, Evelyn Henley? Jak dużo czasu potrzebujesz? — zamruczał melodyjnie z przeciągłym uśmiechem na ustach, który mówił, nie mniej nie więcej jak to, że nie zdąży tego zrobić, bo braknie jej na to życia. Miał zbyt wiele twarzy, zbyt dużo odcieni by mogła poznać je wszystkie i zasmakować każdego z osobna. W jego głowie pomysł na zabawę z nią gonił pomysł, ale nie miał możliwości, by zrealizować wszystkie, które mu chodziły po głowie. Tu czas na nudę był oczekiwany. Można patrzeć za nim tęsknie, za leżeniem i nic nie robieniem. Ale czy i to w dobrym towarzystwie nie jest przyjemnym zajęciem? Czując przyjemne ciepło, znajomy oddech, słysząc rytmiczne bicie czyjegoś serca tuż obok siebie. I to właśnie sprawiało mu przyjemność, dawało poczucie szczęścia. Świadomość, że jest przy nim, zaciska nogi, powstrzymując żądze i odpychając od siebie myśli o tym, co mógłby jej zrobić. Że kusi go i nęka, pogrywając z nim w te gierki, których zasad nie łapał, a mimo to brnął w to dalej napędzany jej esencjonalnością, dławiąc się podnieceniem , które w nim wzbudzała. Trzymał ją blisko siebie, dociskając dłoń do jej podbrzusza, a gdy tylko złapała go za kark, zsunął ją jeszcze niżej, pomiędzy jej nogi, tak by mógł ją poczuć na sto różnych sposobów. Był w niej głęboko, odczuwając jej rozkosz całym sobą, kiedy dudnienie w jej piersi odbijało się na jego klatce. Chłodna woda stawała się jeszcze zimniejsza, gdy płynne ruchy rozgrzały ich ciała, a ciało pokrywała gęsia skórka. A przecież ledwie wystawali z wody, dryfując jak boje na zmąconej nimi samymi tafli. Jej drobne, seksowne ciało oplotło go po chwili, zmniejszając dzielącą między nimi odległość jeszcze bardziej. Złapał ją za pośladki, tak jak lubił najbardziej, bezpardonowo i silnie, przyciskając ją do swojej miednicy, by za moment pozwolić jej się unieść z lekkością. — Ta? — mruknął, unosząc kąciki ust i spoglądając na jej wargi, spomiędzy których spływały na niego słowa, którymi mógłby upijać się do nieprzytomności. Rejestrował każdy ich delikatny ruch, z trudem powstrzymując się, by nie wziąć ich gwałtem, a to, co mówiła pilnowało go i zmuszało do zwłoki. Jej przeciągły jęk, który wzburzył krew w jego żyłach pchnął go jeszcze głębiej, penetrując ją z przyjemnością. — Tyle prostych słów, tyle skomplikowanych obietnic. Tyle radości, przyjemności i wolność. Jesteś wolna. Wolna jak ptak, którego nie miałbym siły zamknąć w klatce. Ale wciąż mój. Ptak, któremu mam zamiar zabrać serce. — Uśmiechnął się słabo, bo był zbyt otumaniony doznaniami, jakich mu dostarczała, a gdy jej wargi przywarły do jego chłodnej skóry, wziął głęboki wdech. — Tak byś nie miała szans pójść gdzieś indziej.[b] Z każdym ruchem pragnął jej bardziej, mocniej i głębiej, ale przeszkadzały mu w tym ich złączone ciała, które ograniczały się wzajemnie. Przesunął dłonią po jej nagich plecach, wzdłuż kręgłosłupa w górę, aż pomiędzy łopatki, gdzie natrafił na jej lepiące się do skóry ramion włosy. Złapał je w garść i pociągnął do tyłu, mocno, choć nie brutalnie, zmuszając ją by odchyliła głowę do tyłu. Jej sługa, smukła szyja obnażyła się przed nim, zmuszając go by się pochylił i złożył na niej pocałunek. Jeden, soczysty, gorący, a zaraz później drugi i trzeci. [b]— Nigdy nie pragnąłem cię bardziej, Eiv. Nie wiem jak to robisz, ale tkwisz w mojej głowie… — mruknął pomiędzy chwilami, w których przywierał wargami do jej ciała. Miała zimną skórę, a on gorące wargi i jeszcze cieplejszy oddech, którym ją otulał. — Nie zdajesz sobie sprawy jaki burdel zrobiłaś w moim umyśle. Ujął jej twarz, wplatając palce częściowo we włosy i złączył ich w usta w długim, namiętnym pocałunku, który idealnie podkreślał tempo w jakim trwali razem, pozbawiając ich oddechów.
+18 Nie chcesz mi dać odejść, bo beze mnie nic nie znaczysz. Dokładnie tak, jak i ja bez Ciebie. Dlaczego chcesz dążyć do autodestrukcji, skoro ja nawet nie jestem świadoma, że mogę Cię skrzywdzić? Naucz mnie. Poprowadź przez tą ciemność. A może powinnam od razu zniknąć? Pojawia się w naszym życiu taki ktoś. Ktoś, kto działa jak narkotyk. Ktoś kto jest najlepszym afrodyzjakiem. Działa uzależniająco i nie chcemy od tej osoby uciekać, bo daje nam poczucie bezpieczeństwa. Poczucie czegoś w rodzaju przynależności, akceptacji. To czuła Eiv, przy Noelu. Każdy w pewnym momencie swojej egzystencji, która jest zawiła, a każdy kolejny dzień staje się jak podróż rollercoasterem staje się maskotką przeznaczenia. Oni to przeżywali przy sobie niemal zawsze. To ich pociągało, byli jak szmaciane lalki i osoba trzecia mogła pociągać za ich sznureczki, jak tylko będzie jej się żywnie podobało. Nikt nie musi pytać o pozwolenie, bo przecież – to prawda. Wszystko jest pieprzoną prawdą jeśli chodzi o tą dwójkę i to, co do siebie czują. Nie wypowiedzą tego na głos, bo nie muszą, ale… Gdzieś w podświadomości huczy to, że są dla siebie stworzeni, bez względu na to jak kurewsko toksyczni mogą dla siebie być. W każdej sekundzie wspólnego czasu, który mijał tak nieubłaganie szybko. -Jestem od Ciebie zależna. Aww… Cia… Ciałem… Duszą i umysłem, Noelu Payne. – Wydukała pomiędzy kolejnymi jęknięciami i salwami głośnego oddechu, którzy przybierał tępa za każdym razem, gdy jego smukłe palce drażniły jej ciało. Gdy płynęły w rytm wody i lekkich fal, które otulały ich ramiona. Zagryzła dolną wargę, a ciało napięło się jak struna, gdy tak bezpardonowo zaczął muskać najodleglejsze zakamarki Henley’owego ciała. Nie mogła uspokoić serca, które waliło jak oszalałe, a w jej głowie pisał się scenariusz tak bardzo nieprzewidywalny. Jedyne z czym miała pewność, to… Ta chora fascynacja spontanicznością. Z każdym kolejnym pchnięciem, a także wbiciem paznokci w jego silne ramiona czuła jakby miała nigdy nie zatonąć. Jakby jej skrzydła miały nigdy nie spalić się pod wpływem słońca, które tak przyjemnie otulało jej twarz, gdy leciała między chmurami. Można by rzec, że byłaby jak Ikar, gdyby porzucając swe fantazje spadłaby do oceanu pustki i stagnacji, a przecież chciała szybować. Razem z nim. Wzbudzał w niej skrajne emocje, tak bardzo różne od tych, które naprawdę powinna otrzymać od życia. Chciała czegoś więcej, jakiejś adrenaliny, czegoś co da jej satysfakcję. Modliła się o to, bo wiedziała, że kiedy nie znudzą się sobą ich życie będzie, co prawda dalekie od ideału, ale na tyle pasjonujące, że nic innego ich nie odwiedzie od realizacji własnych potrzeb. Fizycznych, psychologicznych. Wszystkich. -Nie musisz go zabierać… Ono już należy do Ciebie… – Wyszeptała cichutko wprost do ucha chłopaka, gdy tylko jeszcze mocniej zacisnęła na nim swoje uda, a jej ciało przylgnęło do Noelowego. Uśmiechała się, bo była spełniona. Jako kochanka. Jako kobieta. Jako młoda dziewczyna, która z każdym dniem przy nim uczyła się życia. Niespodziewanych sytuacji i emocji, nad którymi należało panować. On nie dawał jej możliwości korzystania z uczuć tak głęboko zakorzenionych, ale nieświadomy uruchamiał największą machinę, która mogła grozić zawaleniem, a wtedy ocen uczuć zaleje ich oboje, na tyle… Że będę tonąć we własnych problemach, które budowali tak długo. Jęknęła cicho, gdy chwycił jej włosy i zmusił ją do odchylenia głowy. Lubiła ten moment, w którym dominował. Zniewalał i zmuszał w ten przyjemny sposób do uległości, który chciała mu dać. Paznokcie wbiła jeszcze mocniej w jego ramiona i kark, a zaraz potem próbując skupić myśli i zebrać je w jedno – wyszeptała: -Burdel? Vice Versa. Rozpierdalasz mnie od wewnątrz… Jesteś jedną z najbardziej toksycznych i uzależniających używek jakich potrzebuję. – Z każdą chwilą miała wrażenie, że to wszystko jest abstrakcyjne, bo nigdy nie uzewnętrzniła się tak bardzo. Działo się to za sprawą podniecenia, które wypełniało każdy fragment jej ciała. Dochodziło do najgłębszych zakamarków, a ostatecznie wypełniało lędźwie. Nie chciała jeszcze tego. Czuła, że jest to niepotrzebne, ale… Nie miała już na to żadnego wpływu. -Ko… Koch… – Zawieszała głos jakby nie była w stanie wypowiedzieć tych dwóch słów. Umysł blokował możliwość wypłynięcia tej magicznej sentencji i zastępował ją zupełnie inną frazą.-Kurewsko mi na Tobie zależy… – Głos był lekki, ale urywany. Oddech szybszy, a jęki pomiędzy słowami wydobywały się mimowolnie. Uśmiechnęła się szerzej, zanim złączył ich usta w pocałunku, a zaraz potem oddała się temu co ofiarował jej z taką pasją i żarliwością. Ta historia nie może się źle skończyć… Prawda?
Pojawiłaś się w moim życiu w najmniej oczekiwanym momencie. Niechciana, nieoczekiwana, niepożądana. A teraz kurewsko mnie podniecasz, kusisz, sprawiasz, że nie mogę myśleć o niczym poza tobą. Wodzisz mnie na pokuszenie, bawisz się mną jak klockami, składając do kupy i rozsypując, gdy coś ci się nie podoba. Ale, na Merlina, Byłbym skończonym kretynem, gdybym pozwolił ci odejść. Życie bywa znacznie łatwiejsze wtedy, gdy unikamy sytuacji i osób mających na nas zbyt wielki wpływ. To prowadzi do rozbieżności pomiędzy tym, czego pragnie serce, a co radzi umysł, a one są przyczyną niezgody i wewnętrznej rozterki. Dlatego właśnie zasłaniamy się płaszczem obojętności lub niedostępności, informując cały świat o tym, ze pewne rzeczy są dla nas nieosiągalne, a laska nie była nam pisana. Rozterka zaś sprowadza nas do poziomu, gdy nie wiedząc czym ostatecznie się sugerować popełniamy błędy, których w końcowym rozrachunku żałujemy ponad wszystko. Nie zawsze, lecz często. Być może w tym tkwi magia intuicji i działania pod wpływem pierwszego impulsu. Nasza podświadomość wysyła sygnał, bo przecież wie znacznie wcześniej, co się wydarzy, zupełnie jakby w odległej rzeczywistości istniała druga taka osoba tylko znacznie wcześniej. Spontaniczność żywi się intuicyjnością, trawi ją powoli , pozwalając wyzwalać jej znacznie intensywniejsze emocje i doznania niż te, które przyzwyczaiwszy umysł do siebie uwalniają się stopniowo. Lecz przecież cały urok tkwi w tej pieprzonej gwałtowności, niewysłowionej agresji, która wydziela się w danym momencie i danej chwili każąc nam poddać się jej jak niewolnicy czasu. Żadne z nich nie było dostatecznie poukładane, a ich życie ściśle zaplanowane. Działali pod wpływem chwili, momentu, emocji, która buzowała gdzieś w środku, sprowadzając nazewnictwo do tych romantycznych, książkowych teorii o miłości. To co ich łączyło, cokolwiek to było i jakkolwiek się nazywało było toksyczne. Było chore i śmiertelne, jak każda z używek, która otumaniała, rozprowadzając po organizmie rozkosz i radość. Uczucie jakim siebie dążyli takie było, władcze i nieustępliwe, jasne określając przynależność do siebie wzajemnie. Nie wypowiadając uroczystych słów przysięgi poszli na pakt z diabłem, zaprzedając sobie wzajemnie własne dusze, a popełnienie błędu może być równoznaczne z jej utratą. Ale nie przejmowali się tym, zupełnie ich to nie obchodziło. Żyli tym dniem, tą godziną, w tym miejscu właśnie teraz zupełnie jakby to już nigdy miało się nie powtórzyć, a przecież takich chwil przed nimi było całkiem sporo. Życie się dopiero zaczynało. Jej śliskie ciało ocierało się delikatnie o niego, wzmagając jego doznania, jej oddech dźwięczał mu w uszach a każdy dźwięk wydostający się z przez jej zaciśnięte gardło napawał go większym podnieceniem. Czuł każdą komórkę swojego ciała, każdą żyłę i tętnicę, jak pulsowała pod naporem gorącej krwi, która przetaczała się przez jego organizm, przy każdym ruchu. Był w niej, ona w nim, błądząc wśród przepływu fal w jednym rytmie. — Serio? — mruknął z uśmiechem, słabym bo przecież żył teraz w innej rzeczywistości, tej ociekającej seksem i zwierzęcym głodem. — To świetnie… Zamierzam to robić do…końca świata. Pieprzyć cię, pragnąć, doprowadzać do ekstazy. Co tylko będziesz chciała. Na co tylko będziesz miała ochotę.— Wsparł się czołem o jej czoło, przymykając oczy, a jego dłonie zsunęły się na jej ramiona i piersi, krągłe i nabrzmiałe od miłości, którą uprawiali. Zamknął na nich dotyk, kciukiem zaznaczając obwódkę brodawek, których sutki były małe i twarde z zimna i podniecenia. Wprost idealne. Dla niego. Bo były jego, jak cała ona i jej piękne ciało. A gdy tylko rozchyliła usta, próbując wypowiedzieć te dwa, mocno ciążące na piersi słowa, podniósł na nią wzrok, obejmując ją ciasno, jakby spodziewał się, że nagle zwątpi i zniknie mu pod wodą. Jej cichutki głos urwał się, a on wpatrywał się w jej krystalicznie niebieskie tęczówki i mruknął ledwie słyszalnie. — Wiem. Złożył na jej ustach przelotny pocałunek, jeden z tych, które mogłyby być romantyczną oznaką czułości i oddania, podarowania drugiej stronie swojego serca. Oczywiście. Dłonie zacisnęły się na talii gryfonki, gdy poddawała się bujającej wodzie. — Tak jak wiesz i ty. Zawsze. Nigdy, kurwa, przenigdy się nie zmieniaj, Evelyn. Jak bóg mi świadkiem, zapierdolę każdego, kto choćby pomyśli o tym, by cię skrzywdzić.
+18 Zatem spójrz mi w oczy i powiedz, że to ja jestem tą pożądaną, jedyną i wyczekiwaną. Jeśli nie… Każ mi zniknąć. Odejść w cholerę. Każ mi zabrać wszystkie zabawki. Wyszeptaj, że mam spieprzać, bo nie chcesz mnie już widzieć. Wymagam za wiele? Nie. Musiałbyś jedynie nas okłamać… Unikając osób, które mają na nas zły wpływ stajemy się nic nie wartymi kukłami. Jemy śniadanie. Chodzimy do pracy. Wracamy. Oglądamy telewizję. Bierzemy prysznic. Idziemy spać. Rano się budzimy i nasz maraton rozpoczyna się od nowa. Nie stać nas na nic szalonego. Nie stać nas na spontaniczność. Nie stać nas na to, co jest tak kurewsko dobre i z przychylnością boga sprawi, że nasze życie będzie niezapomnianą przygodą, do której będziemy wracać z rozkoszą. Więcej. Mocniej. Szybciej. Bierzemy z egzystencji pełnymi garściami, tylko po to by mieć świadomość, że to co robimy jest dobre. Słuszne. Idealne. Toksyczna relacja, to coś co sprawia, że obumierają w nas cząsteczki zdrowego rozsądku. Nasza dusza jest skalana czymś w rodzaju… Emocjonalnej breji, przez którą nie potrafimy się przedrzeć. Błądzimy niczym ślepcy w gąszczu różnych spraw nie pisanych nam, a mimo to… W ferworze i natłoku zdarzeń stajemy się osobami, którym zazdroszczą wszyscy. Czego właściwie? Lekkości. Radości z chwili, a może życia chwilą? Punkt patrzenia zależny jest od punktu siedzenia, a jak wiemy każdy ma swoje niepodważalne teorie, które może przypisać do każdego fragmentu naszych niepowtarzalnych żywotów. Co nam stoi na drodze? Pieprzone ograniczenia, które są jedynym problem w momencie, gdy nasze dusze mogą przeżywać symbiotyczny orgazm. Planowanie czegokolwiek przez te dwie temperamentne jednostki byłoby wyrokiem śmierci dla nieposkromionych umysłów, które żyją własnym życiem. Zgoda między nimi to jak wulkan, który i tak wybuchnie. Nikt nie zna jedynie tego momentu kiedy to nastąpi i kiedy lawa zaleje całą okolicę, a finalnie znajdzie się także u podnóży osób trzecich. Wyniszczając, parząc, krzywdząc – bez względu na błagania i krzyki, te przecież zazwyczaj nie mają żadnego znaczenia, prawda? Ranimy wszystkich, którzy przewijają się przez nasze palce. Tych, którzy przekraczają próg naszego życia. Robimy wszystko, byleby… Zrobić sobie dobrze, nie patrząc na najważniejsze jednostki, bez których nasza egzystencja nie miałaby sensu. -Tak… - Ucięła krótko, a następnie wzmocniła intensywność swoich ruchów. Wspierając się nieprzerwanie na ramionach Noela, czuła jak wszystko w niej pulsuje. Każdy najmniejszy skrawek mokrej skóry. Przywierała do jego ust bardziej, a w tańcu języków zaznaczała kolejny raz ścieżkę, po której mógł wnioskować, że należy do niej i nikt nie ma prawa brać tego, co jest własnością Eiv. Nie chodziło o fakt, że rościłaby sobie prawa, bądź wyznaczała sprawiedliwość na własną rękę – zemsta trwałaby tak długo, aż padłby na kolana. Była czasami bezlitosna, zwłaszcza w momentach gdy to ją krzywdzono, a zdrada? Zasługiwała na karę z największą surowością. -Zatem chcę z Tobą wyjechać… Daleko. Zapomnieć o wszystkim i wszystkich. Chcę być sobą. Rozumiesz? Chcę poznać swoją historię, o której tak naprawdę nie mam pojęcia… – Szeptała mu wprost do ucha i gdyby tylko była świadoma, że wyjawia mu kolejny sekret, to podjęłaby decyzję o tymczasowym zakazie uprawianie seksu, który ewidentnie źle na nią działał. Nie mogła wyśpiewać mu wszystkiego w miłosnym uniesieniu, ale z drugiej strony gdy znów wrócą na brzeg, ona zamknie się szczelnie w swojej skorupie, pozostawiając mu niedosyt i kilka nut swojego oddechu, który spowije pomruk ewentualnie milczenie. Jej biodra coraz to chętniej wypychane były do przodu, gdy zapierała się udami o jego ciało. Gdy fale pomagały jej pogłębiać te ruchy, które wzmagały intensywność penetracji. Zostawiała na jego szyi oddech, które otulał mokrą skórę i tworzył na niej gęsią skórkę. Uśmiechała się szerzej za każdym razem, gdy czuła go coraz głębiej. Lubiła moment, w którym on nieprzerwane szukał dostępu i lepszego kąta, a ona mogła odpływać do krainy ekstazy, ale teraz? To ona decydowała o tym jakie wykona ruchy. Noel mógł się napawać jedynie jej niezaspokojonym biustem, który przecież też dopominał się o pieszczotę, ale gdy tylko delikatnie ujął w dłonie jedną pierś, a potem drugą mogła jeszcze bardziej przyspieszyć ruch. Czuł jak przyjemne ciepło rozlewa się po jej drobnym ciele, a finalnie podniecenie znajdowało ujście na wysokości jej podbrzusza. Jeszcze niżej. Jeszcze chwila. Jeszcze moment. -Zawsze… Zawsze… – Mówiła cichutko w odpowiedzi na jego słowa, a zaraz potem przygryzła płatek jego ucha, całując ulotnie naruszone miejsce, schowała nos i wargi w głębieniu obojczykowym chłopaka. Lekko zagryzła jego ramię, gdy poczuła spełnienie jakie wypełniło jej dolne partie ciała. Gwałtownie odchyliła głowę w tył wydając z siebie pomruk zadowolenia, a także jęk, który mógł być oznaką, że jej zachłanność została spełniona. Co na nią działało? Przerwa kilkumiesięczna? Miejsce, a może wyznania, które składali sobie naprzemiennie…? Nie była jednak świadoma ile mu zdradziła. Był jeszcze czas… Dużo czasu, by przyprzeć ją do muru i zapytać o to wszystko, a przecież – nie miał nic już do stracenia, prawda? Wystarczyło zaryzykować. Przytuliła się do niego, gdy zdała sobie sprawę, że koniec nadszedł tak nieubłaganie szybko. Gdy jej ciało wypełniło coś więcej niż tylko jedna z ulubionych części Noelowej sylwetki. Uśmiechnęła się przekornie, ale nie chciała tego kończyć ani urywać w takim momencie. Czuła, że potrzebuje jego bliskości bardziej, niż kiedykolwiek. Jakby apogeum dopiero miało nadejść. Twoja. Jestem Twoja. Nie pytaj. Nie utwierdzaj się. Po prostu weź.
Nie mogę, nie potrafię. Jesteś pieprzonym narkotykiem. Osłabiasz mnie, a później dajesz siłę. Sprawiasz, że tracę grunt pod nogami, barierę ochronną po to by móc cię chwycić, byś czuła się silniejsza. Szlag, wiesz dobrze, że jesteś tą pożądaną, jedyną, wyczekiwaną. Chcę cię brać, ćpać rano i wieczorem. Ale jeśli złamiesz moje serce, ja złamię twoje. Jak długo można udawać przed innymi, ze pewne rzeczy nie zachodzą, nie maja miejsca, nie występują w tej czasoprzestrzeni? Tak długo jak da się oszukiwać samego siebie, hołdując ślepe przekonanie, że ma się absolutną rację, co do tego. Ani jedno ani drugie nie chciało przyznać do tego, ze coś jest na rzeczy, że jest coś jeszcze ponad seks. Zajebisty seks. Uzależniający i wyjątkowy pod każdym względem, kunszt, perfekcja. Coś więcej niż chemia i sypiące się na bok iskry. Ale jeśli obojgu z nich pasowała ta cisza, to niewypowiedziane stwierdzenie, używane zamiennie z tysiącem innych fraz określającym podległość… Czemu nie? — Tak… — powtórzył po niej, cichym i rozleniwionym mruknięciem, gdy jej gorące w zimnej wodzie ciało przyspieszyło tempa. — Tak, maleńka. Jej kocie, zmysłowe ruchy, gdy go ujeżdżała doprowadziły jego krew do wrzenia. Dookoła wszędzie była woda, a jemu zaschło w gardle. Patrzył na jej falujące ciało, które wprawiało w ruch nie tylko jego serce, ale wodę, która ich otaczała. Patrzył jak jej piersi unoszą się, nie wystając ponad powierzchnię. Czuł intensywność jej bioder, napór jej drobnego ciała. Podążał wargami po tylko sobie znanej ścieżce wzdłuż jej ciała, muskając nimi jej mokry policzek, szyję, ramiona, dłońmi błądząc po jej kobiecych kształtach. Ścisnął ja za pośladek, drugą dłoń przeciągnął wzdłuż jej uda, aż złapał ją pod kolano, by unieść wyżej jej nogę i jakby tylko się dało zmniejszyć dzielącą ich odległość jeszcze bardziej. Ale nie dało się, nie mogli być przecież bliżej, trwając w tym intensywnym uniesieniu. — Pojadę za tobą na koniec świata — wyszeptał, pozwalając by słowa uleciały gdzieś w powietrze, pomiędzy gwałtownymi pocałunkami, jakimi ją obdarował. Sam nie skupiał się na tym co mówił, co dopiero nad tym, co mówiła ona. Słyszał jej słowa, ale nie słuchał jej uważnie, bo gdyby tak było pewnie dociekałby co ma na myśli. A tak, pozwolił tej chwili trwać. Mówił to, co powiedziałby z pewnoscią każdy facet w takiej chwili. Był w stanie mówić o najpiękniejszych rzeczach tego świata i nie musiał kłamać. Czuł chwilę, był chwilą. — Polecimy do Francji. Albo nie — zmienił nagle zdanie, łapiąc oddech. Serce biło mu jak oszalałe pod intensywnością jej ruchów. Czuł, że to wszystko zmierza do jednego, a on tak kurewsko nie chciał kończyć, jeszcze nie. — Do Hiszpanii. Portugalii, tam gdzie jest ciepło. — Objął ja mocno w talii, a jego oddech stał się coraz bardziej przerywany. —Żebyśmy mogli się pieprzyć na plaży, w wodzie i na hamaku. Gdziekolwiek. Czuł, ze to nadchodzi, ta ekstaza, nieopisana radość i ulga. Czuł jej dreszcze, zwiastujące rychły koniec. Czuł ją, gdy zaciskała mocniej uda na jego biodrach, jak drżała pod napływem emocji. Czuł jej mięśnie zaciskające się w spazmach. Chłonął jej orgazm sobą, napawał się nim do granic możliwości. Gdyby zrobił to równocześnie z nią, nie mógłby skupić się na jej rozkoszy, na potęgowaniu jej i wzmaganiu, gdy chciała już przestać, gdy miała dość. Kończeniu tego we właściwy, odpowiednio ekscytujący sposób. A gdy była już na finiszu, dał upust swoim emocjom, pozwalając by całe to napięcie i pożądanie z niego spłynęło. Gorąco wypełniło jego ciało, docierając do najdalej umiejscowionych nerwów jego ciała, zmuszając każdą pojedyncza komórkę do niezłomnej pracy, regeneracji i odpoczynku. Ścisk w trzewiach, później w podbrzuszu. Serce walące jak w śmiertelnej agonii, brak tchu. A później ulga, niewysłowiona, przynosząca ukojenie ulga. I to wszystko przez nią, a może dzięki niej. Bo była tym, czego mu było trzeba. Wszystkim. Nie zwolnił uścisku, gdy było już po wszystkim i choć zmęczenie zalało go gwałtownie, a senność spowiła powieki, gładził jej nagie plecy delikatnie, opierając czoło o jej bark, przyciskając wargi do jej ramienia. Powietrze uleciało z jego płuc z głuchym świstem. To był ten moment pt. „Nie mów do mnie na razie, ogarniam póki co”. Potrzebował chwili na to, by zebrać myśli, samego siebie i poskładać do kupy po tym jak złamał się w pół przed Henley. Kąciki jego pełnych ust uniosły się subtelnie, gdy dźwignął głowę spoglądając na nią. Odgarnął jej włosy z twarzy i złożył na jej ustach przeciągły pocałunek. Zdecydowanie dłuższy niż powinien, ale po chwili wzruszył niewinnie ramionami, jakby chciał powiedzieć co złego to nie on. Wyciągnięcie gryfonki na brzeg zajęło dosłownie chwilę, choć znacznie dłużej niż ich sprint do wody w pogoni za młodzieńczą bezwstydnością. Ułożył ją na trawie i okrył swoją bluzą, by nie marzła, choć jej ciało wciąż było ciepłe pomimo zimnej wody, w jakiej spędzili… niemałą chwilę. — Z tym wyjazdem… — Przypomniało mu się. Nasunął na siebie bokserki i spodnie i usiadł na trawie, przecierając mokra twarz ręką. Jego głos był spokojny, właściwie dość obojętny, nie przejawiający ani strachu ani zaskoczenia. Starał się brzmieć normalnie, chociaż ni był pewien, czy rzuciła to jedynie pod wpływem chwili, czy znów zamierza spierdolić. Co, jak co, ale nie chciał, by ostrzeżenia innych okazały się prawdziwe. Nie wierzył w to. — Mówiłaś serio? Naprawdę myślisz o tym, żeby znów wyjechać?
Wiem, że nie. To działa w obie strony. Jednak stajemy się milczący, bo wszystko rozeszło się po kościach. Nasze podniecenie. Nasza potrzeba. Nasze wszystko. Stajemy się na powrót osobami, które pragną szczerości, a zarazem tak ciężko nam ją dać. Złamiesz moje serce? Zbyt wiele miejsce. Zbyt wiele zdarzeń. Nic nie złamie mojego serca. Ulotność chwil bywa najgorszą męczarnią. Odchodzą od nas bezpowrotnie, a my już nie mamy szansy na to, by przeżyć to w ten sam sposób. Uciekamy się do najgorszych rozwiązań, by finalnie zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Jednak jest już za późno. To prawie jak mówienie prawdy. Nie chcemy nikomu tego dać, by nie zawieść drugiej osoby, a mimo to – zawodzimy ją za każdym razem gdy pojawi się okazja. Eiv kłamała, bo bała się upokorzenia ze strony Noela. Adoptowana, z brakująca piątą klepką i kilkoma kradzieżami na karku. Nie mająca świadomości, że wcale nie jest Evelyn Henley, tylko wyimaginowanym tworem, jaki nie ma większego znaczenia w Hogwarcie. Każdy ją znał pod przykrywką dziewczyny, która się niczym nie przejmuje, nie zważając na to jak bardzo rozpada się wewnętrznie. Może teraz robiła to przed Noelem? Dopiero gdy chłopak oddał jej z taką samą żarliwością orgazm poczuła, że w pełni należy do niego. Jakby to miało być coś najlepsze i mogące powtórzyć się niejednokrotnie. Oboje przecież mieli świadomość, że ich ciała idealnie do siebie pasowały, a co za tym szło – nie miała oporów, by za parę dni zażądać tego, by został w jej mieszkaniu, bawiąc się w niegrzeczne zabawy, ale teraz… Gdy zmęczenie przybierało na sile, a oni mieli zamiar jak najszybciej dotrzeć do brzegu czuła, że to najgorszy pomysł jaki przyszedł im teraz do głowy. Bolały ją biodra, uda. Czuła każdy miesień, nawet te, o których nie miała pojęcia, a mimo to próbowała cały czas płynąć z prądem. Jakby to było dużo lepsze niż tkwienie w jednym miejscu. Dopiero gdy znaleźli się na trawie, która od razu przekleiła się do mokrego ciała gryfonki zrozumiała, że czeka ich nadzwyczajnie ciężka rozmowa. Nie sądziła, że nastąpi tak szybko, ale to był ewidentnie dobry moment, w którym mógł się pobawić jej jeszcze otępiałym umysłem. Pozwoliła otulić się szczelnie bluzą, by nieprzerwanie patrzeć na jego ruchy. Na to jak się zbiera, by odejść, albo zostać… Nie wiedziała sama czego teraz bardziej potrzebuje. Czy jego dotyku, czy być może samotności. Obecność? Tkwił tu jeszcze. Dla niej i przy niej. Przełknęła głośniej ślinę, gdy pytanie dotarło w końcu do otępiałego umysłu. -Co masz mi za złe, Noel? – Spytała jakby od niechcenia, bo właściwie nie miała zamiaru odpowiadać. Jeszcze nie teraz. Bała się tego, że odpowiedzi mogą być krzywdzące dla jednej i drugiej strony. Może to powód, dla którego ciągle tchórzyła? Całkiem prawdopodobne… Zsunęła z ramion okrycie, które ofiarował jej Noel, by po chwili odnaleźć swoje ubrania. Rajtki otuliły jej mokre nogi, a tunika piersi i brzuch. Jeszcze tylko ramoneska, która dawała względnie ciepło, bo bielizna i szorty wylądowały w torebce dziewczyny. -Chodźmy się przejść…
Chyba chwilowo przestało padać, można odkleić się od okna. Nie było chyba jeszcze tak strasznie późno. Na pewno nie! Milka szybko naciągnęła na siebie jakiś ciepły sweter i schowała się pod jaskrawym zielonym płaszczykiem. Chciała teraz szybko uciec z Hogwartu. Ten rodzaj pogody jednocześnie ją przyciągał i uspokajał. Chciała poczuć mokrą ziemię pod butami i mrożące płuca, świeże powietrze. Zaczęła przemykać się korytarzami, szeleszcząc płaszczem. Po drodze zaczepiła się o jakiegoś ucznia, który niósł stos materiałów, zapewne na zajęcia, trochę go przypadkiem trąciła łokciem, więc wyraziła swoje niezadowolenie nazywając go po serbsku gumochłonem i uciekła szybko. W rzeczy samej, bieg po błoniach, ślizgając się po trawie i wirując z wiatrem, był jak lot. Więc Milka szybowała to w jedną, to w drugą stronę, żałując, że nie może wznieść się ponad zamkowe mury. Wylądowała dopiero przy jeziorze. Przykucnęła na chwilę, czerpiąc radość ze swojego szybkiego oddechu i rozkołatanego serca. Wysunęła dłoń z za długiego rękawa swetra i płaszcza i wzięła z ziemi jakiś kamień. Chwilę poturlała go między palcami, ale okazał się być dość ubłocony, więc robiąc kwaśną minę, zamachnęła się i wrzuciła go do jeziora, wycierając palce o płaszcz. - Obudź się kałamarnico - powiedziała cicho, patrząc na taflę wody ze zmrużonymi po kociemu oczami. Po chwili zakaszlała cicho, przeklinając sopelki lodu, które zdawały się zalegać w jej płucach. Trochę za bardzo się zmachała. Pewnie miała różowe policzki.
Billie szczęśliwa i podekscytowana wszystkim, co zaszło między Utką, a Cichym, maszerowała sobie po Hogwarckich błoniach, podśpiewując coś pod nosem i podskakując nawet co parę kroków. List od swojej Gryfońskiej przyjaciółki, przeczytała chyba z dziesięć razy i za każdym cieszyła się tak samo. Doprawdy, już myślała, że ani jedno, ani drugie nie postawi nigdy tego p i e r w s z e g o kroku! A to byłoby przykre, bo przecież pasują do siebie idealnie i odkąd weszli w związek, są jej ulubioną, najlepszą parą na świecie! Jednakże, ile godzin musiała młoda Breckenrige spędzić na tłumaczeniu Quietusowi przeróżnych kwestii takich, jak – dlaczego to dobry moment, by wyznać swojej lubej uczucia, albo czemuż to nie powinien z tym zwlekać. Gdyby miała zliczyć te wszystkie listy, które wysłała temu niesfornemu Krukonowi, próbując do niego trafić, musiałaby poświęcić na to sporą część swojego życia, ale! Na szczęście, nie musiała tego robić, gdyż finalnie, wszystko poszło po jej myśli. I byłoby naprawdę różowo, kolorowo, wręcz wspaniale, gdyby oprócz układania życia uczuciowego innych, Puchonka potrafiła ogarnąć także swoje ,,problemy sercowe''. No, bo bądź, co bądź, Emmet wciąż nie miał pojęcia o jej uczuciach, a sama Billie, zamiast dać mu jakikolwiek znak, unikała tylko jego spojrzenia, a kiedy nie patrzył, wpatrywała się w Thorna, jak w obrazek, czekając, aż wszystko samo się ułoży. Czy coś w tym rodzaju. Tak, czy inaczej, siedemnastolatka, zawinięta w gruby szal i opatulona w najcieplejszą kurtkę, jaką miała, przemieszała błonia, by dotrzeć wreszcie nad jezioro. Rozejrzała się dookoła, a kiedy dostrzegła znajomą twarz, ruszyła w stronę przyjaciółki, by przykucnąć obok niej i wbić spojrzenie zielonkawych oczu, w taflę wody. - Nie budź jej, może jest zmęczona. - Szepnęła, po czym podniosła wzrok i posłała przyjaciółce szeroki uśmiech. - Ale ja cię dawno nie widziałam! - Klasnęła w dłonie, po czym wręcz rzuciła się Milce w ramiona, by uściskać ją serdecznie. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że w międzyczasie straciła równowagę, odchyliła do tyłu i runęła na ziemię. - Żyję. - Rzuciła, nie tracąc dobrego humoru i uniosła kciuk ku górze, a parę sekund później zebrała się w sobie, otrzepała kurtkę i usiadła po turecku na ziemi. Cała Billie!
Wiatr zaczął coraz silniej rozwiewać włosy Milki, szczypiąc na dodatek jej biedne uszy. Zmarznięta naciągnęła płaszcz na nos, wtulając się w wełniany szalik. Wciąż uparcie wpatrywała się w taflę wody, poruszającą się leniwie i zupełnie nieciekawie. Nie liczyła na to, że kałamarnica pokaże się jej posłusznie. To byłoby niedorzeczne. Mimo wszystko Milka tego żądała, bo po prostu nie zawsze pragnie się rzeczy możliwych i racjonalnych, zwłaszcza jeśli jest się Milką, a spontaniczne zachcianki przelatują przez głowę szybciej niż strzały sklątki tylnowybuchowej. Działało więc to na zasadzie „bo tak”. Uniosła wzrok, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Początkowo trochę niepewnie przyglądała się nadchodzącej sylwetce, pomyślała, że pewnie będzie musiała zaraz stąd czmychnąć i znaleźć sobie nową samotnię, a najpewniej po prostu wrócić do zamku. Zaraz jednak rozpoznała swoją przyjaciółkę, więc się natychmiast pomachała radośnie. Poważną miną powitała uśmiechającą się Puchonkę. - Nie jest zmęczona – oświadczyła tonem nie znoszącym sprzeciwów. Za kropkę w zdaniu posłużyło jej zmarszczenie brwi, by dodać twarzy wyrazu surowości i nieustępliwości. W końcu miało to zabrzmieć dosadnie! Powaga przeminęła wraz z uściskiem przyjaciółki. - Billie, ja ciebie też nie mogłam dojrzeć ostatnio – pisnęła, jak zawsze zaskoczona nagłym atakiem serdeczności - tęskniłaś, prawda? – zaśmiała się cwaniacko, po czym znów zapiała wesoło, gdy Billie fiknęła do tyłu, bo i ona sama straciła chwilowo równowagę, ale szybko wróciła do pozycji wejściowej, bez bliskiego kontaktu z ziemią. Wyjątkowo zresztą nieatrakcyjną po deszczu. Kiedy Breckenrige usiadła sobie na trawie to i Milka stwierdziła, że kucanie jest niewygodne i uciążliwe, więc uklękła, trochę akompaniując sobie kaszlem. Nawet przejechała dłonią po klatce piersiowej, jakby sprawdzając przez skórę, sweter i płaszcz, czy płuca są rzeczywiście tak zimne. Pomyślała, że chyba nie mogą, więc nie ma co się zamartwiać o zapalenie płuc, czy inne nieistotne drobiazgi! Zwróciła się z uśmiechem do Billie. - Mów co u ciebie! – zażądała. Przy okazji zauważyła źdźbło trawy we włosach Billie, więc sobie po nie bezceremonialnie sięgnęła, wypatrując już oczami-radarami kolejnych.
Przekrzywiła lekko głowę i posłała Milce powątpiewające spojrzenie. - Śpi. Skoro śpi, to jest zmęczona, nie? - Zerkała to na wodę, to na Puchonkę, by ostatecznie wzruszyć ramionami, a na kolejne słowa przyjaciółki, entuzjastycznie pokiwać głową. Istotnie, tęskniła! W końcu, od zawsze były, jak papużki nierozłączki, które nie potrafiły wytrwać dwóch dni bez swojego towarzystwa i w zasadzie, Breckenrige nie miała pojęcia, jaka siła zdołała je rozdzielić, poważnie! - I to jak!- Pisnęła, jeszcze zanim przez swoją niezdarność, legła na ziemi. - Dlaczego nie było cię z nami na feriach? Wiesz, Syberia niby taka chłodna, groźna i w ogóle, ale i się bardzo, bardzo podobało, uwierz! Z wyjątkiem ich kuchni...- Kontynuowała już z pozycji siedzącej, po czym chwyciła jedno ze źdźbeł trawy. A wetknąwszy je sobie radośnie we włosy, zerknęła na Milkę, która ku jej jeszcze większej uciesze, zrobiła to samo. Słysząc pytanie, padające zawsze wtedy, gdy dwie osoby nie widzą się wystarczająco długo, spuściła na chwilę wzrok i mina jej trochę zrzedła. Pierwszą odpowiedzią, która przyszła zakłopotanej Puchonce do głowy, było ,,a wiesz, chyba się zakochałam'', aczkolwiek na szczęście, lub nie, Billie była jedną z tych osób, które szybciej zjedzą łyżkę cynamonu, niż opowiedzą o swoich uczuciach. No, ale przecież się przyjaźniły, prawda? Zoric i Breckenrige, ciągle razem, jak bliźniaczki, albo raczej bliźniacze dusze. Zawsze mówiły sobie wszystko, zwierzały się z najbardziej prywatnych spraw, toteż Puchonka uznała, że chyba powinna wyrzucić to z siebie w imię właśnie tej przyjaźni. Po chwili namysłu, wzięła głęboki oddech i z głupią miną, wydukała coś, że jest taki Emmet, że rówieśnik i kapitan drużyny. Czerwieniła się przy tym strasznie, a za każdym razem, kiedy jej wzrok, napotykał spojrzenie Milki, twarz Billie oblewał jeszcze większy rumieniec. - No i, ten, wiesz, ja to w sumie... Nawet... Myślę, że lubię go, albo... - Jąkała się, oglądając trawę, niebo, wodę i generalnie wszystko robiła, by nie patrzeć przyjaciółce w oczy. Ach, ta nieśmiałość czasami była naprawdę irytująca! - Albo nawet więcej, niż lubię i w sumie, to jest uroczy. Taki rozważny, ale też pomocny i wrażliwy... Wiesz, że zapisałam się do drużyny Quidditcha, by zrobić na nim wrażenie? - Wyrzuciła w końcu z siebie, by roześmiać się głośno i wzruszyć ramionami w geście bezradności. - Przecież ja się do tego kompletnie nie nadaję! Zanim ulecę pół metra, spadnę z miotły i poturbuję przy tym pięć innych osób, choć w sumie... - Zamilkła na chwilę, przypominając sobie rozgrzewkę na ostatnim treningu, bo ta bądź, co bądź, poszła jej całkiem nieźle. Żeby nie powiedzieć, że wraz z Sarą, dzielnie przewodziły tłumowi innych zawodników. Zważywszy jednak na fakt, iż była to tylko rozgrzewka, postanowiła przemilczeć sprawę i wzruszyć tylko ramionami. - No, nie wiem, po co się na to zgodziłam. Myślisz, że dam sobie radę? - Niepewnie zerknęła na Milkę, jakby szukając pocieszenia, które przecież zawsze odnajdywała właśnie w tej niepozornej Puchonce.
- Nie wiem czemu śpi, mogłaby się obudzić – rzuciła niewzruszona Milka marszcząc nos. Rzuciła jeszcze raz spojrzenie na wodę. Chociaż właściwie już nie było powodu, Zoric miała już towarzystwo w postaci swojej przyjaciółki, więc kałamarnica mogła spokojnie pochrapywać na dnie i sobie nie przeszkadzać. Na wspomnienie Billie o wyjeździe, Milka nieco skwaśniała, nie chciała tego przesadnie okazać, więc tylko wzruszyła ramionami. - Wolałam pobyć u siebie – westchnęła, dłubiąc jakimś małym patyczkiem w ziemi. – Też było fajnie, przyleciała do nas rodzina z Rumunii, potem urządziliśmy sobie wypad do Belgradu, ze zwiedzaniem najstarszych cerkwi – Milka zrobiła pauzę, właściwie nie miała wiele do dodania, bo prawdę mówiąc wynudziła się przez ferie niemiłosiernie. A przez długotrwałą styczność z mugolską rodziną ojca, spędziła ten czas w przykrym poczuciu bycia więźniem oddzielonym od swojej różdżki. Stuprocentowo wolałaby spędzić ferie razem z ludźmi z brytyjskiej szkoły, ale nie było to możliwe i już mięły chwilę buntu, kiedy miała to za złe rodzinie. – Także fajnie, no – zakończyła, przekonując trochę samą siebie. W między czasie udało jej się wydłubać patykiem w ziemi jakiegoś robaka, uśmiechnęła się chytrze i wróciła do powrotnego zakopywania go – zresztą byłam już kiedyś w Rosji – dodała, przypominając sobie wypad, który był tak krótki i tak dawno, że nie pamiętała nic oprócz dobrej sałatki, którą postawił jej ojciec w jakimś małym barku i ganianiu się po ulicy z jakimś małym chłopcem. Z uwagą słuchała opowieści Puchonki, wyobrażając sobie przy okazji jak fajne mogłyby być ferie, gdyby mogła być wtedy u jej boku i w ogóle brać w tym wszystkim udział. Kiedy Breckenrige zaczęła opowiadać o jakimś chłopaku, Milka podniosła wzrok, przyglądając się wnikliwie i przestała nawet bawić się patykiem (robaki mogły poczuć się bezpieczne). Uśmiechnęła się mimowolnie, patrząc na urocze zachowanie przyjaciółki, ale trzeba o Milce powiedzieć jedno – nie lubiła chłopców! Trochę dlatego, że od dziecka lubiła z chłopcami rywalizować. Mogła się z nimi kłócić, mogła się z nimi bić, ścigać, ścierać kolana i łamać nogi i potrafiła patrzeć na nich niemal wyłącznie przez pryzmat relacji kumpelskich. W sytuacji w której jej zarumieniona przyjaciółka wijąca się na trawie jak osaczona sarna (dowód, że chłopcy robią dziewczynom wodę z mózgu!) oznajmiała jej, że podoba jej się jakiś chłopiec, Milka przybierała postawę niemal pokroju starszego brata. No bo ten, przecież Billie była j e j przyjaciółką! (To było najważniejsze!) A tu jakiś chłopiec się obok zakręcił i w ogóle co on zamierza, tego nie wie nikt! To było okropne, kiedy sobie to wyobraziła. W duecie Zoric i Breckenrige nie było miejsca dla trzeciej osoby. Z drugiej strony, przecież nie miała żadnego wpływu na to co robi i czuje sobie Billie. Postanowiła więc zamaskować swoje bardzo mieszane uczucia i smutne poczucie destabilizacji. - Chyba nie wiem o kogo chodzi – mruknęła krótko, gdy Billie przeszła do nakreślania jego cech. Uniosła z zaskoczeniem brwi, gdy okazało się, że jej przyjaciółka nawet zapisała się do drużyny! Zaśmiały się niemal równocześnie. Po chwili, Milka spróbowała opanować atak śmiechu. - Czekaj, Billie, w sensie… nie umiesz latać na miotle, czy po prostu nie grałaś nigdy w Quidditcha? – spytała, uznając to za kluczowe, jednocześnie uśmiechając się sadystycznie. Rozbawienie gryzło się z dezaprobatą jaką okazywała dla tych spontanicznych decyzji, ale to będzie w stanie okazać, dopiero, gdy przestanie ją to bawić.
- Cerkwie... - Mruknęła i po przekalkulowaniu wszystkiego w głowie, doszła do wniosku, że wędrowanie po Syberii, urządzanie ognisk i rzeźbienie w lodzie, było dużo fajniejsze, niż zwiedzanie kościołów. Jednak nie zamierzała robić Milce przykrości i uzewnętrzniać swoich przemyśleń, dlatego zachowawszy je dla siebie, przytaknęła tylko, dając jej znać, że zrozumiała. - Nie podobało ci się tam? - Zmieniła szybko temat, jak to miała w zwyczaju, kiedy nie była pewna, co powinna w danym momencie powiedzieć. Ona całkiem lubiła Rosję i podobało jej się na Syberii, chociaż oczywiście, wolała Anglię. Ją znała, ona sprawiała wrażenie całkiem bezpiecznej, no i klimat nie zmuszał do opatulania się w trzy warstwy swetrów, kurtkę, szalik i jak najgrubsze rękawiczki. A to było utrapienie, doprawdy! No, ale przyznać musiała, że Syberia miała swoją niezwykłą, magiczną atmosferę, która rekompensowała całą resztę. - Hm. - Uniosła wysoko brwi, kiedy Milka wyznała, że nie zna prefekta Hufflepuffu i równocześnie kapitana drużyny tegoż domu. Jednakże, kiedy doszła do wniosku, że ona także zapomina o wielu rzeczach, a o mnóstwie nawet nie wie, uśmiechnęła się tylko serdecznie. - Emmet Andy Thorn. - Dodała gwoli wyjaśnienia. - Prefekt naszego domu i kapitan drużyny, wiesz. Ciemne włosy, niebieskie oczy, całkiem dobrze zbudowany, dość wysoki. - Mówiąc o wzroście, uniosła dłoń, jakby chcąc powiedzieć, że o, taki jest mniej więcej. Przyznać trzeba, że do niskich nie należał, a to z kolei całkiem się Billie podobało, bo choć sama nigdy tego nie powie, mężczyźni jej wzrostu, wcale nie byli w guście Puchonki. Kto wie, może to przez potrzebę poczucia bezpieczeństwa, która u młodej Breckenrige często dawała o sobie znać? - Umiem, trochę... - Wymamrotała w odpowiedzi na pytanie Milki. Owszem, zdarzało jej się latać na miotle i kiedyś szło jej to całkiem nieźle, aczkolwiek odkąd zaprzestała treningów, umiejętności tej przyszłej zawodniczki, z pewnością zmalały. A ostatni raz, nie licząc treningu, latała już... Dawno. Dobre parę miesięcy temu, aczkolwiek wolała przemilczeć ten temat i tradycyjnie, zmienić go na inny, z całą pewnością wygodniejszy i lepszy! Co z tego, że to właśnie Billie zaczęła mówić o Qudditchu? - A ty, jak tam? - Zaczęła i szturchnęła przyjaciółkę w żebra. - Masz kogoś na oku? - Rzuciła, wykonując charakterystyczny ruch brwiami i obrzuciła Milkę badawczym spojrzeniem zielonych oczu. Och, w końcu już tak dawno się nie widziały, chciała więc wiedzieć, czy jest coś na rzeczy i, czy będzie miała kolejną parę do zeswatania! Bądź, co bądź, polubiła to zajęcie, niezależnie od tego, ile narzekała, próbując zbliżyć Quietusa i Utopię. No, bo ci, to byli naprawdę trudnym przypadkiem! Mówi to Puchonka, która zakochała się w swoim przyjacielu i choć uczucia są tak samo intensywne od dobrych paru miesięcy, wciąż mu ich nie wyznała. Czy to nie brzmi zabawnie? Ciekawe, że ludzie wolą układać i naprawiać życie innym osobom, nie potrafiąc ogarnąć swojego, prawda? - Bo wiesz, ja już mam doświadczenie w swataniu, więc służę pomocą w razie czego! - Kiwnęła głową na potwierdzenie swoich słów i przeniosła wzrok z Milki na taflę jeziora, by myślami odpłynąć razem z wodą gdzieś daleko. Słowem – na chwilę wyłączyła się zupełnie i przeniosła do innego świata, bo cóż, czasami tak miała. Marzyciele - tak zwą takich, jak Billie.
- Było fajnie, wiesz, ja bardzo lubię odwiedzać Belgrad, można posłuchać tradycyjnych serbskich piosenek granych na ulicach, cerkwie też są ładne – Milka domyślała się, że cokolwiek by nie powiedziała i tak nie przebije Syberii, więc postanowiła skończyć temat pozytywnym oświadzeniem – przede wszystkim cieszę się, że dobrze bawiliście się na waszych feriach! Przejrzała w myślach twarze bardziej popularnych w szkole ludzi, z gatunku tych, którzy są dokładnie wszystkim znani i roboczo dopasowała rysopis, który nakreśliła Billie, do jednej z tych osób. To prawdopodobnie ten Emmet. Kiedy Billie powiedziała, że to prefekt domu, Milka była już w dziewięćdziesięciu procentach przekonana, że myśli o dobrej osobie. Właściwie po roku w szkole powinna mocniej wsiąknąć w życie uczniów, ale dla niej to była tylko ta brytyjska szkoła i miała być epizodem. Z drugiej strony, uczniowie Hogwartu wydawali się bardzo otwarci, a przyjaźnie, chociaż krótkie, silnie wbijały się w serce Milki i miała wrażenie, że pożegnanie z Anglią mogłoby być trudne. Nie zmieniało to faktu, że Milka od początku krytycznie podchodziła do szkoły i mentalności Anglików. Uważała ich za słabszych i chowanych pod kloszem w porównaniu do ludzi z jej rumuńskiej szkoły, dumnie wzrastającej wśród lasów w cieniu smoków. Dlatego próby szerszego poznania uczniów wydawały jej się niepotrzebne, tak samo jak rozróżnianie prefektów, kapitanów drużyn etc. Konsekwentnie się od tego odcinała i jak widać – skutecznie. - No tak, teraz już chyba kojarzę – pokiwała głową. Nie zmieniało to faktu, że wciąż średnio jej pasowała wizja Billie i jakiegoś tam prefekta. Po dłuższej chwili leniwego przenoszenia wzroku z miejsca na miejsce, spojrzała prosto na przyjaciółkę i wycelowała w nią groźnie patykiem. - Trzeba sprawdzić czy nie jest wampirem – oświadczyła ze śmiertelną powagą, mrużąc niebezpiecznie oczy. Opuściła patyk i po chwili zastanowienia dodała z grozą – albo wilkołakiem. Ktoś tu w końcu musiał dbać o bezpieczeństwo Breckenrige! Chłopcy to bardzo niebezpieczne stworzenia, każdy o tym wie! Milka uspokoiła rozbawienie wyznaniem Puchonki i kiwnęła głową, gdy ta odpowiedziała na jej pytanie. Spróbowała wyobrazić sobie przyjaciółkę na miotle w powiewającej żółtej szacie. Ponad wiwatującymi trybunami. - Hm, wiesz, myślę, że to fajny pomysł! – powiedziała pokrzepiająco. Chciała jeszcze spytać na jakiej pozycji Puchonka będzie grać, bo w sumie ta przemilczana kwestia była dość ważna, na przykład pozycja obrońcy wydawała jej się mniej wymagająca jeśli chodzi o latanie. Chociaż z drugiej strony refleks i szybkość też były potrzebne. Ciężko tak rozmawiać jak się nie zna na Quidditchu! Ale Billie skoczyła radośnie na inny temat i spytała Zoric czy ma kogoś na oku. Milka trochę się mimowolnie skrzywiła, jak dziecko na widok dwóch całujących się dorosłych. Spojrzała na Billie z mieszanką zaskoczenia, przestrachu. Po chwili doszło rozbawienie, a Milka uśmiechnęła się szeroko. Nie wyobrażała sobie absolutnie mieć kogoś na oku. W ogóle to takie dziwne, jakby miała być w kimś zakochana to chyba raczej w kimś kogo zna i to tak dobrze, żeby nie mieć oporów przed wyjawieniem mu tego. Tak sobie pomyślała o tym i stwierdziła, że wszystkie inne sytuacje byłyby dla niej absurdalne. Chyba. W sumie nie wiadomo. Po krótkiej analizie swoich uczuć, Milka uznała jednoznacznie, że z pewnością nikt jej teraz głowy nie zaprząta. Nie nie nie nie, milion wykrzykników. - Mój aktualny plan to przebranie się za księdza i życie w celibacie – zaśmiała się.
Przytakiwała co jakiś czas, kiedy Milka mówiła o Serbii, a gdy napomknęła o muzyce, wsłuchała się uważniej. Gdzieś tam w umyśle Billie, pojawiło się wyobrażenie tego, jak mogłyby brzmieć serbskie melodie i trzeba przyznać, że całkiem jej się spodobały, choć pewnie były zupełnie różne od tych realnych. Tak, czy inaczej, na chwilę odpłynęła myślami, by już parę sekund później zrobić całkiem poważną minę i spojrzeć na przyjaciółkę. - Musisz mnie kiedyś zabrać do siebie. - Kiwnęła głową, by potwierdzić swoje słowa. - Jestem ciekawa, jak ludzie żyją w Serbii, no i jaką muzykę grają na ulicach. - Choć talentu nie miała za grosz, zanuciła coś cicho, by zademonstrować Milce, swoje wyobrażenie tamtejszych melodii, a na jej kolejne słowa, uśmiechnęła się promiennie. Przyznać trzeba, że bawiła się przednio. I choć leśna avada, mimo, że Puchonka nie miała wątpliwej przyjemności spróbować tego dania, na długo zostanie w jej pamięci, Syberię będzie wspominać naprawdę dobrze! No, bo przecież Billie, jako jedna z największych optymistek na świecie, pamiętała z reguły tylko pozytywy, negatywne doświadczenia dość szybko wyrzucając z pamięci. O ile nie były wyjątkowo traumatyczne. - Już myślałam, że nie znasz prefekta naszego domu. - Roześmiała się charakterystycznym dla siebie, czyli szczerym, acz życzliwym śmiechem, po czym na słowa Milki o wampirze, zamilkła. To prawda, w trumnie nie sypiał (chyba!) i nie wysysał krwi z ludzi, aczkolwiek miał inną, równie, jeśli nie bardziej, dotkliwą przypadłość, o której dowiedziała się ostatnio. Pech chciał, że Zoric już po chwili trafiła w samo sedno. Wilkołakiem. O rety, o rety, przecież młoda Breckenrige w ogóle nie potrafiła kłamać! Musiała wyglądać teraz wyjątkowo głupio z tymi beznadziejnymi rumieńcami na twarzy. Dlaczego one pojawiały się za każdym razem, gdy bardzo chciała nie wyjawiać komuś prawdy?! Całe szczęście, że było zimno i mogła wszystko zrzucić na temperaturę. Owinęła się więc szczelniej swoim szalikiem w barwach Hufflepuffu, rzuciła coś o zimie, chłodzie i, że w sumie, to woli wiosnę, po czym spojrzała na Milkę. - Naprawdę tak myślisz? - Była już drugą osobą, która twierdziła, że Billie dobrze zrobiła, zgłaszając się do drużyny Quidditcha! Może rzeczywiście nie miała się o co martwić? - To super! Bo ja nie wiem, czy w siebie wierzę. W sumie, to chyba nie. Będę musiała dużo trenować, może polatasz trochę ze mną? Jest jeszcze Sara, ona też zgłosiła się do składu, przy okazji ją poznasz. - Breckenrige uznała, że to całkiem fajny pomysł, a ona sama mogłaby poczuć się raźniej! Potrzebowała wszak kogoś, kto w złych chwilach, podbudowywałby trochę jej ego, które często zatrzymywało się na zdecydowanie zbyt niskim poziomie, a przy okazji, zapoznałaby Milkę i Sarę. Była ciekawa, czy udałoby im się dogadać, bo biorąc pod uwagę fakt, że obie były Puchonkami, teoretycznie nie powinno być problemów. Teoretycznie! - Czeeemu? - Przeciągnęła słowo do granic możliwości, posyłając przyjaciółce pytające spojrzenie. Tak, była ciekawska. Niestety. - To fajne mieć kogoś na oku, mówię ci. - Wzruszyła ramionami. Billie była kochliwa i w zasadzie, co chwilę ,,wpadał jej w oko'' ktoś nowy. Średnio co miesiąc zmieniała obiekt swoich zainteresowań, za każdym razem oczywiście pozostawiając ten pierwszy krok w sferze marzeń. Aż dziwne, że uczucie do Emmeta trzymało ją tak długo i zastanawiała się nawet, czy to nie ona powinna pierwsza zacząć coś z tym robić! - Myślę, że znajdę kogoś dla ciebie i umówię was na pierwszą randkę! - Rzuciła niby żartem, bo tak naprawdę już miała w głowie więcej, niż połowę planu, który dotyczył tego, jak miałby ten wybraniec wyglądać, co lubić, oraz, czego nie jadałby na śniadanie.
Ostatnio zmieniony przez Billie L. Breckenrige dnia Wto 3 Mar - 0:06, w całości zmieniany 1 raz
Milka uśmiechnęła się szeroko, gdy usłyszała, że Billie chciałaby kiedyś znaleźć się w Serbii. Taka wspólna wycieczka byłaby świetną zabawą. Milka wyobraziła sobie jak we dwie tańczą do bałkańskich melodii, przygrywanych przez ulicznych grajków. Mogłyby szaleć we dwie i byłoby zupełnie inaczej niż zazwyczaj podczas wycieczek po kraju! - Zabiorę chętnie! – zaśmiała się Zoric, bijąc brawo dla wokalnych popisów przyjaciółki. Kiedy jednak mowa była o bezpieczeństwie Billie, Milka przybrała poważną minę i poważną postawę. Pochyliła się do przyjaciółki konspiracyjnie, a głos zniżyła, szeptem próbując oddać atmosferę grozy. - Podobno mury w mojej szkole wzniesiono specjalnie dla ochrony uczniów przed tymi potworami. One czają się wszędzie, nie tylko w Siedmiogrodzie. U nas w Ardeal krąży mnóstwo legend i historii o wampirach – uśmiechnęła się słodko – strasznych historii – dodała dźwięcznie z błyskiem w oku. Wyprostowała kiwając głową, jakby potakując samej sobie. Oj tak, z wampirami i wilkołakami nie było żartów! A ona była przecież Serbką! Nieustraszonym zdobywcą! Każdym kim tylko w danej chwili chciała być. Kto, jak nie ona, miał pamiętać o takich zagrożeniach? - Z nimi wszystkimi to trzeba ostro! – poradziła przyjaciółce, tnąc patykiem powietrze, niczym mieczem, tudzież różdżką. Zachichotała jadowicie, po czym przyjrzała się wnikliwie Puchonce, jakby drobiazgowo badając jej reakcję. Zachowanie Billie, mimo wszystko, nie wydało się Milce specjalnie dziwne czy nerwowe. Rumieńce, blade uśmiechy, póki co wszystko zamykało się w spectrum zachowań w miarę normalnych. Na tyle by Milka nie zaczęła snuć jakichś domysłów. Zwłaszcza, że Breckenrige zaraz pospiesznie zbiła ją z tropu, przeskakując na temat pogody. Milka przystała na to i zgodziła się z nią co do wiosny. Wszystko powinno prędzej zakwitnąć i będzie pięknie, zielono, śpiewająco. - Pewnie, kto ma sobie dać radę, jak nie ty? – rzuciła pokrzepiająco Milka. Zastanowiła się chwilę, gdy usłyszała propozycję Billie. Propozycję wspólnego latania i zapoznawania się. Chwilę się wahała, ale tylko przez chwilę – w sumie to nie umiem latać, ale czemu nie! – stwierdziła optymistycznie. Nie była pewna, czy będzie w stanie pomóc w jakikolwiek sposób, ale zabawa mogła być przednia, a to najważniejsze! Zresztą jakoś lepiej brzmiało jej poznawanie koleżanek Billie, niż jakiegoś Emmeta, który od początku stał na przegranej pozycji w oczach Serbki. Ciekawskie spojrzenie Breckenrige zaczęło wwiercać się w Milkę boleśnie. Drgnęła zaskoczona. Znowu. Okrągłymi jak spodki oczami przyglądała się przyjaciółce, nie zdającej sobie sprawy z absurdalnego brzmienia swoich słów! W tej miłosnej materii zdecydowanie się różniły. O ile Billie potrafiła dostrzegać swoje uczucia, artykułować je, przenosić, o tyle Milka raczej ignorowała ich istnienie i póki nie zaczęłyby być uciążliwe, raczej zamierzała spychać je na boczny tor. Starała się za wszelką cenę nie być romantyczką. - Bagatelizujesz moje plany – wygarnęła Puchonce, nie mogąc ukryć rozbawienia. Zaraz jednak mocniej dotarło do niej to co powiedziała Billie. Zmrużyła podejrzliwie oczy. – Chwila, jaka randka, co ty mówisz? To brzmiało zbyt surrealistycznie.
- To suuuper! - Rzuciła entuzjastycznie, kończąc katować Milkę swoim śpiewem, choć bardziej odpowiednie byłoby chyba określenie ,,fałszem''. Perspektywa ruszenia w świat z przyjaciółką, była naprawdę obiecująca, tym bardziej, że tej dwójce szalone pomysły nigdy się nie kończyły. Zapowiadało się więc całkiem zabawnie, a do tego ciekawie. - No weź, przecież wampiry nie istnieją! - Rzuciła i po przyjacielsku, rozczochrała blond włosy Milki, zostawiając je w uroczym, jakże artystycznym nieładzie. - Ale gdyby istniały, to koniec. Ponoć one najbardziej lubią tą grupę krwi, którą ja mam. Czyli A. Chyba. - Skrzywiła się nieznacznie na myśl o tym, że jeden z tych dziwnych osobników miałby tak po prostu wyssać z niej krew i przemienić biedną Billie w równie dziwnego stwora. Choć, generalnie rzecz biorąc, obcowanie z takim jednym, co przy każdej pełni dostaje kłów i pazurów, też nie było bezpieczne, aczkolwiek... Czego się nie robi dla przyjaźni, nie? Zachichotała, kiedy Puchonka stwierdziła, że wobec takich, to trzeba być bezwzględnym. Zawsze uważała wojowniczą naturę Milki, za coś niezwykle uroczego, biorąc pod uwagę jej niewinną buzię i całkiem drobną posturę. Równocześnie, to buntownicze zachowanie imponowało Billie, której do odwagi było dość daleko i niestety to ona zazwyczaj była tą, której trzeba bronić. Choć, należy przyznać, że ostatnimi czasy rzeczywiście motywuje się do wykorzenienia z siebie wszelkich przejawów tchórzostwa, czego efekty było widać przy ostatniej pełni księżyca. - Dzięki! - Rzuciła entuzjastycznie, słysząc pokrzepiające słowa Milki, a kiedy ta przyjęła jej propozycję wspólnego latania, uśmiech Puchonki poszerzył się jeszcze bardziej. Czyli rzeczywiście nie będzie tak źle, a kto wie, może całkiem fajnie! - Oj tam, plaaany! - Machnęła lekceważąco ręką, by już po chwili przedstawić Milce swój, o wiele l e p s z y plan! - Po Hogwarcie kręci się mnóstwo fajnych chłopaków, naprawdę. Mogłabym nawet spiknąć cię z którymś z moich kolegów, a wtedy wiesz? Wiesz, co by było? Gdyby udało mi się zejść z Emmetem, moglibyśmy robić podwójne randki, czy... Coś takiego. - Zamilkła na chwilę, jakby przypominając sobie, czy rzeczywiście tak się nazywały te spotkania, na które chodziły załóżmy dwie pary i razem sobie spędzały czas. - No, w każdym razie, patrz. Na pewno znalazłby się taki, co też lubi spędzać czas na łonie natury, obserwować roślinki, drzewka i całą resztę. Ja już go znajdę gdzieś w tym tłumie, zobaczysz! - Uniosła palec wskazujący ku górze, jakby chcąc pokazać, że ona naprawdę jest mądra i godna zaufania. Wszak miała już prawie cały plan ułożony! Tylko jeszcze odpowiedniego chłopaka nie znalazła, ale och! Przecież to kwestia czasu! - Jeździlibyście na wycieeeczki... Oczywiście, mnie też czasami zabierzcie, bo jak o mnie zapomnisz, to wiesz! - Pogroziła Milce palcem, uśmiechając się nieco zadziornie. - No, mogłabyś go zabrać pod naaamiot, wiem, że to uwielbiasz! I widzisz? Są z tego s a m e korzyści, Milka, same! - Kiwnęła głową na potwierdzenie swoich słów, a uśmiech przez całą tą piękną przemowę, nie schodził jej z twarzy. Pominęła oczywiście kwestie kłótni i innych nieporozumień, tak często zakłócających szeroko pojętą harmonię w związku, ale przecież... Nie będzie zniechęcać Milki na samym wstępie! Wtedy już na pewno stwierdziłaby, że wcale tego nie chce i, że woli wieść spokojne życie singla, czy coś w tym rodzaju.
Milka zamyśliła się z rozmarzonym uśmiechem. Właściwie czemu by ograniczać się do Serbii? Mogłyby urządzić sobie prawdziwą wycieczkę, na koniec świata. Zwiedzałyby, jeździły autostopem, spały pod gwiazdami, rozmawiałyby o życiu i piły tanie wino. To wszystko brzmiało w głowie Milki jak marzenia malowane w idealnych barwach. Wolała na razie nie poruszać odległych tematów, chociaż jeśli kiedyś miałoby się to spełnić, byłoby cudownie. Billie była jedną z tych osób, których towarzystwa nigdy nie jest za wiele. Zwłaszcza z perspektywy Zoric. Tym bardziej cieszyła się widząc jej kochany entuzjazm. Wydała z siebie oburzone „pyf”, kiedy Breckenrige potraktowała ją tak pobłażliwie. - Billie, nie bądź niemądra! – zaprotestowała Milka wykonując jakiś chaotyczny gest rękami, jakby chcąc na nowo przywołać uwagę przyjaciółki. Była wzburzona i przepełniona nieskończoną troską. – Oczywiście, że wampiry istnieją! I musimy bardzo uważać! Ta sytuacja aż prosiła się o jakiś fantastyczny, absurdalny plan, mający na celu inwigilację Emmeta (a nuż okazałby się kimś złym i Billie odrzuciłaby pomysł spotykania się z nim!). Przy okazji Milka myślami trochę pobłądziła do murów Ardeal, gdzie niegdyś jak zahipnotyzowana, siedząc w rogu sypialni z koleżankami, słuchała opowieści o wampirach, pochodzących z najdzikszych, najciemniejszych leśnych zakątków. Z wypiekami na twarzy wyobrażała sobie strasznych krwiopijców. Teraz, będąc w innej części Europy, klęcząc przy jeziorze, pod brytyjską szkołą, sama musiała informować swoich przyjaciół i takich zagrożeniach. Odpowiedzialna funkcja! Zupełnie przy tym wyślizgnął się jej temat wilkołaków. Nimi nie przejmowała się aż tak. Trochę dlatego, że znała o nich mniej historii. Zresztą, ci byli groźni tylko w czasie pełni. Trochę takie mniejsze zło. Przyglądała się niemrawo przyjaciółce. Nie była przekonana do jej planów. Nawet trochę zbladła. Przynajmniej od momentu w którym pojawił się ten randkowy temat. - Właściwie to wiesz… - Milka mruknęła słabo i trochę się zawahała, zmarszczyła nos. Przenosiła wzrok to z trawy, na taflę jeziora, to na zachmurzona niebo. Właściwie nie była pewna jak wyrazić to co myśli. Bo i nie była pewna co czuje. Na pewno nie chciała mieć partnera i uważała, że lepiej poinformować o tym przyjaciółkę zawczasu, zanim ta zacznie radośnie organizować jakieś spotkania w ciemno. Ale nie wiedziała jak to wyrazić. Najchętniej całkowicie wycięłaby się z tej części rozmowy, bo zwyczajnie odrzucały ją myśli o randkowaniu. O byciu w związku. Z chłopakiem. Nienienie. Bez s e n s u. Zamiast marnować czas na ckliwe randki z obcymi ludźmi, wolała myśleć o podróżach z Billie, które ona sama zaproponowała. Od Serbii do reszty świata. Taka urocza beztroska, przygoda, brak rozsądku, nocne spacery, senne poranki. Tak widziała swoją przyszłość. I właściwie powoli sobie to uświadamiała. - Nie chcę mieć chłopaka – powiedziała po prostu, wzruszając ramionami. – Nie umiałabym. Uśmiechnęła się szeroko, zacierając powagę swojego wyznania. - Chociaż cała reszta brzmi na prawdę super! – dodała całkowicie szczerze.
Przyodziała coś luźnego, pierwszego lepszego, co miała pod ręką i wyszła. Spokojnie doszła nad staw, zastanawiając się dlaczego dała się skusić Brooklyn, by biegać w taką zimnicę. - Kurwa! - krzyknęła głośno, wyrzucając w dal kamień, o który się potknęła. Nie miała dzisiaj dobrego humoru. Tym bardziej pomyślała, że bieg jest dobrym pomysłem, który troszkę ją odstresuje. I choć nie przepada za tego typu atrakcjami sportowymi, gdyż o wiele bardziej woli powyginać się na macie, spotkanie z Brook, a przy okazji zrzucenie zbędnych kilogramów było dla niej idealnym sposobem na wyjście z doła. - I co z tego, że pobiegnę, jak i tak zaraz pójdę po krwotoczki truskawkowe. - powiedziała cicho do siebie, rozglądając się za przyjaciółką. - Tylko sobie apetyt ostrzę. Zamknij się już Eiko, zam.. - zatrzymała się i wyjęła z kieszeni bluzy kociołkowe pieguski. - Ciekawe ile ja tu tego mam. - uśmiechnęła się do siebie. - Raz, dwa, trzy, cztery.. Trzy wystarczą. Nie będę robiła z siebie tłustego prosiaka. Resztę schowała z powrotem do kieszeni. Z początku czuła się winna, ale było tak zimno, Brook nie przychodziła, że wyrzuty sumienia szybko zniknęły. - No nareszcie! - krzyknęła w stronę Brooklyn, która do niej biegła. - Dobra, gdzie ten czwarty? Chyba nikt nie zauważy. - powiedziała w duchu.
Jeszcze niedawno Brooklyn mogłaby przysiąc, że codzienne bieganie jest dla niej jak mycie zębów - o tym się po prostu nie zapomina. A co z jej kondycją obecnie? Cóż, zastała się. Tak po prostu, a to wszystko zawsze mogła zwalić na szkołę, Sfinksa, prace domowe... czyli w skrócie szkoła była wszystkiemu winna. Pojęcie lenistwa było dla blondynki rzecz jasna niewybaczalnym przekleństwem niczym wymawianie imienia Voldemorta jeszcze jakiś czas wstecz. Toteż gdy już się przed samą sobą spowiadała, musiała podawać tę nieszczesną naukę za powód jej ignorancji względem własnego zdrowia. Oczywiście całe to zdrowie dla Brooklyn sprowadzało się do intensywnego wysiłku fizycznego, w czym już tkwiła, no cóż - spory kawał czasu. I tu na przykład, jeśli już skupialibyśmy się na psychice Amerykanki, wychwycić można jej kompleksy związane z lenistwem, które może doprowadzić do nadwagi, czyli największego przeciwnika Brooklyn, który jest... był motywacją do jej sprawnego trybu życia. Bo ostatnio wszystko "tak jakoś" poszło spać. Trzeba to było natychmiastowo naprawić, czego Brooklyn była już świadoma od dnia poprzedniego, kiedy to przed lustrem wykryła jakieś widoczne tylko dla swojego krytycznego oka powiększone krągłości w okolicy bioder. Już wiedziała, że musi się ich pozbyć, a co się najbardziej sprawdzało? Jasne, że powrót do starych przyzwyczajeń wiążących się z bieganiem! A dla jeszcze większej motywacji (o ile Vaughtier w ogóle jej kiedykolwiek potrzebowała, w końcu silna wolna i tak dalej...) postanowiła robić to z kimś. Wiedziała, że zawsze znajdzie się ktoś chętny do towarzyszenia jej w dbaniu o figurę - okej, zdrowie, jak to się Brooklyn upiera - i ostatecznie zdecydowała, że napisze do Eiko. Jakoś tak dawno jej nie widziała, a przecież ona szybko zaczyna tęsknić za swoimi przyjaciółmi i wszystkimi, którzy byli trochę poniżej tej kategorii (nie żeby ona ich w ogóle kategoryzowała), więc niedopuszczalne było, by Ślizgonka jeszcze wpadła na absurdalnie bzdurną myśl, że Brooke o niej zapomniała! Nieciekawa pogoda wcale jej nie raziła, jedynym sposobem na nią był nieco szybszy niż normalnie trucht i po problemie, prawda? Tak też ubrana w zwykłą sportową bluzę we fiołkowym odcieniu, szare dresy i buty, w których najlepiej się dziewczynie biegało, żywo podbiegła do czekającej już na nią Goldenmayer. - Eiko, leniu, nie zaczęłaś beze mnie? Widzę, że muszę cię jakoś super zmotywować, więc... przyśpieszamy! No dawaj, złap moje tempo zamiast wlec się kilometry ode mnie, słońce! No pain, no game, tak to leciało?
Zrobiła się połowa września i dni stawały się coraz chłodniejsze. Nie robiło mu to specjalnej różnicy, tak w zasadzie. Przy niższych temperaturach chodzenie w garniturze przestawało być takie męczące, z drugiej jednak strony pot spływający po plecach pod kilkoma warstwami materiału był jak łzy, przez większość czasu z powodzeniem przecież powstrzymywane. Nie miał pewności, czy zasłużył na jakąś ulgę, chociaż jednocześnie może głupotą było postrzeganie czegokolwiek w kontekście zasług. Nie o to w tym chodziło przecież. Nie było mowy o zasługach ani winach. Właściwie była tylko pustka i ból. Wciąż i wciąż od nowa. Ciężko siedziało mu się w zamku. Za dużo ludzi, za dużo wspomnień. Jak w klatce, jak w klitce, której ściany niebezpiecznie, acz nieubłaganie się do siebie zbliżają. Dlatego często siedział na błoniach, próbując wrócić do rysowania. Wychodziło... Cóż, różnie. Częściej tylko siedział, patrzył gdzieś w przestrzeń i robił to, o co sam siebie by nie podejrzewał jeszcze jakiś czas temu, czyli palił. Kto by pomyślał pół roku, rok, dwa lata temu... Felix palący. No w życiu. A teraz było mu tak bardzo wszystko jedno... Merlin wie, jak daleko to wszystko zajdzie. Krótko przed przyjazdem do Hogwartu kupił nowy szkicownik. Stary oczywiście wciąż nosił ze sobą, ale starał się nie zaglądać do środka. Wystarczyła świadomość, że w środku jest to, co jest. Teraz próbował na nowo zapełniać kolejne kartki i chociaż kreska wciąż była tak samo dobra, jak wcześniej, to czegoś w tym wszystkim brakowało. Frustrowałoby go to, najprawdopodobniej, gdyby nie ta pożerająca wszystko pustka w środku...
Delikatny wiatr zaczął rozwiewać jej włosy, gdy tylko wyszła z zamku. Jedyna pocieszająca rzecze w tej chwili, to to że nie padało. Uwielbiała patrzeć na deszcz i słuchać jak kropelki deszczu rozbijają się o wielkie okna Hogwartu. Ale jeśli chodziło o moknięcie na deszczu, no cóż z tym był problem. Nienawidziła być mokra, jeśli chodzi o deszcz. Uśmiechnęła się delikatnie i wzięła głęboki wdech. Ubrana była stosownie do pogody, miała na sobie niebieskie trampki, zwykłe jeansowe rurki no i jej kochany płaszcz. Czarny płaszcz, rękawy były ze skóry a reszta materiałowa, no i oczywiście kochane uszy pandy przyszyte na kapturze. Uwielbiała ten płaszcz. Ale dobra skończy o tym płaszczu.. Spokojnym krokiem, jak na oazę spokoju przystało poszła w stronę jeziora. Uwielbiała tam przesiadywać, zawsze znalazło się jakieś ciche i spokojne miejsce gdzie nic ani nikt Ci nie będzie przeszkadzał. A jak powszechnie wiadomo Eliza uwielbia rozmyślać i podziwiać uroki krajobrazu. Nad jeziorem wiało pustkami, była tam tylko ona i młody mężczyzna. To był chyba prefekt Gryffindoru. Przechodząc obok niego, delikatnie się uśmiechnęła i skinęła głowa na powitanie. Wyglądał na smutnego, dziewczyna zagryzła delikatnie wargę. Może powinna zapytać się co stało? Przystanęła obok niego, wyglądał na nieobecnego. Przełamała jakoś swoją nieśmiałość i odezwała się -Wszystko w porządku ?- Zapytała z delikatnym uśmiechem. Historyczny moment panna Benoit odezwała się pierwsza do mężczyzny ! Brawa dla tej pani