W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Robiło się coraz głośniej i tłoczniej. Chociaż, trzeba było przyznać, że i tak jest lepiej niż na innych "nieoficjalnych" imprezach. Na szczęście, przy stolikach nie było jeszcze sporego zamieszania, więc można było spokojnie rozmawiać. Z czego też Summer z chęcią korzystała. - Cieszę się, że mam taką siłę perswazji. - uśmiechnęła się łobuzersko po czym napiła się soku. - I dobrze, że o tym pomyślałeś, bo jak widzisz, miałeś rację. - rozejrzała się dookoła. Może i widziała kilkanaście osób, które całkiem dobrze znała, ale obok nich było tylu innych ludzi, że ciężko by było się do nich dopchać. A po co, skoro już ma dobre towarzystwo? - Wiesz, ja też nie wiem, jak nazywa się ten zespół. - zachichotała jak dziewczynka złapana na gorącym uczynku. - Kilka z tych piosenek kojarzę z różnych imprez, ale nazwa kompletnie nie wbiła mi się w pamięć. - zerknęła w stronę sceny, by uważniej przyjrzeć się kapeli, ale to i tak nic nie dało. Miała ochotę trochę potańczyć, ale Igor jakoś się do tego nie rwał, więc znów sięgnęła po szklankę soku.
Mniejsza z tym, czy pamięta czy też nie. Zdecydowanie wolała o to nie pytać i nie wspominać tego na głos. Przede wszystkich dla tego, że jeszcze ktoś by usłyszał i Aksel mógłby mieć kłopoty i zniszczoną opinię. - O mnie? No coś ty! Na pewno nie - Zaśmiała się dodatkowo podkreślając, jakie jej zdaniem to stwierdzenie jest bzdurne. O nią? Raczej nie podejrzewała, żeby chłopcy byli w stanie się bić, czy chociażby kłócić, co nie znaczyło też, że ma szczególnie niską samoocenę. Właściwie... David ostatnio ją pocałował, a z Clearem też była dosyć blisko... Może coś w tym jest? Ale nie! Ten dorosły, były puchon wtedy miał jeszcze dziewczynę i nie miał prawa bić się o inną. Najlepiej to zignorować. Moja mała... Moja... Jak to dziwnie dzwoniło w uszach. Jawnie z nią flirtował, a ona nie miała nic przeciw temu szczerze mówiąc. Był sporo starszy.... Ale za to się nie kara prawda? Zresztą i tak zapewne w końcu się znudzi i znajdzie sobie kobietę, za którą mógłby już wyjść za mąż czy coś. - Rozumiem. Ciesze się, że już dobrze - Rzeczywiście był świetnym aktorem. cornelia nie wychwyciła nawet jednego słowa, które nie pasowałoby swoim tonem lub znaczeniem do kontekstu. Tak wiec po prosty uwierzyła w to, że ktoś z jego rodziny chorował. Dziewczyna spojrzała w niebo. - Zaczyna się nowy rok... Znowu będę się musiała się męczyć. Niestety ze starożytnymi runami też - Westchnęła głęboko. Miała nadzieję, że to, że ma okropny z Run jakoś nie szczególnie uraża nauczyciela. Słuchała na zajęciach, tylko co do tego miała na prawdę jakieś oporności. Straszne jej oceny wyszły w tym roku. Teraz musi się wziąć w garść.
O, o, o! Taki scenariusz pasuje mi idealnie, gdyż 1) Wolfgang miałby świetną klientkę, 2) miałby z kim ćpać, 3) miałby z kim ćpać, 4) miałby z kim ćpać. Tak więc jak widać, najlepsze rozwiązanie! Dlatego właśnie Niemiec miał zamiar jeszcze bardziej zdemoralizować Lin. Oczywiście kiedy się trochę ocknie z tego stanu. Znajdzie na to czas gdzieś pomiędzy heroinowymi dawkami pchanymi w żyły dosyć regularnie. Oby tylko pamiętał, że dziewczyna nie może zażyć tyle, ile on, wszystko stopniowo, bo jeszcze się skończy tragedią i o coś go posądzą, słusznie zresztą. Ale nie ma co smutać i wymyślać takich czarnych scenariuszy na przyszłość, proszę państwa! Jeśli tylko Schlosser zachowa trzeźwy umysł (... czyli jednak trzeba uważać) wszystko pójdzie sprawnie i składnie, a Lin będzie z nim ćpać albo palić skręty w Zakazanym Lesie przy krzakach marihuany. I wtedy, kto wie, może rzeczywiście by się zakochali! Chociaż z Wolfem nigdy nie wiadomo. No dobra, nie sądzę, żeby to uczucie/ten stan przyszedł mu tak łatwo... o wiele prościej było pogrążyć się w heroinizmie. Ale oj już tam, nie przesadzajmy, Jacqueline była w pewnym sensie... urocza. Zresztą, na Wolfusia też czasem lepiej było nie patrzeć! Dlatego właśnie nie powinno być tak źle i w jakiś sposób chyba do siebie pasowali. W jakiś, właśnie. Trochę pokręcony, ale zawsze coś! No gdyby się uprzeć, to można by temat kości Niemca ciągnąć dalej. Na przykład wymyślić ich zastosowanie. Albo zalety i wady. Jednak darujmy to sobie, bo znajdziemy ciekawsze tematy, na temat których można się porozwodzić. Ależ był romantyczny, i to jak! Jednakże tylko na prochach. A szkoda, szkoda, bo gdyby tak częściej wspominał o rybach... Ech, no mówi się trudno! Trzeba się cieszyć, że przynajmniej w niektórych momentach wykazywał się romantyzmem, nawet jeśli nie miał tego na myśli! Ale wszyscy wiedzą, że jest uroczy, chociaż sam tego nie wie, hehe! - No - skomentował inteligentnie kwestię duetu zwierzęcego. Animal power. - Niee - dodał. - Preferuję raczej... hmm... kurczaki. I galaretkę pomarańczową. - Oj tam oj tam, wiesz, zależy - powiedział z zamyśleniem. Roli przemytnika nigdy nie miał, ale coś tam powymyślać mógł. - Wiesz, jestem czarodziejem (ŁAŁ), więc jest mi łatwiej przemycać przez granice na przykład, niż mugolom... - o człowieku, jakiś ty dziś gadatliwy. Powinieneś trafić do swojej księgi rekordów Schlossera. - Ale czasami i tak jest trudno i ścigają cię tacy dziwnie ubrani mugole! - powiedział przekonująco. Owszem, ścigali, ale raczej nie przez przemycanie, hehs. - Ale lubię to. Ta adrenaLINa - dodał malowniczo i westchnął, udając, że rozczula się nad wspomnieniami. - Ooouuuooo - powiedział i aż podniósł łeb z ramienia studentki. - Idziemy szukać? - zapytał, w swoim mniemaniu energicznie.
Ostatnio wiele się działo. Istne zawirowanie, którego Olivia nie znosiła. Nienawidziła. Wszystko wymknęło się spod kontroli i nie dała rady poukładać sobie wszystkiego samotnie, tutaj, tak jak planowała. Dlatego wyjechała na jakiś czas, nic nikomu nie mówiąc. Pewnie się martwili. Albo w ogóle nie zauważyli jej nieobecności. Całkiem prawdopodobne. Mimo to dziewczyna czuła ogromne wyrzuty sumienia i zastanawiała się, czy kiedykolwiek będą jej to w stanie wybaczyć. Tak, hiperbolizowała jak zwykle. Szła wśród krajobrazu Błoni, chłonąc prawdopodobnie ostatnie promienie słoneczne, ciesząc się do lekkiego wietrzyku, do mijanych po drodze kwiatów, motyli błąkających się po niebie, szumiących delikatnie liści drzew. Aż dotarła nad jezioro, nad jego lekko niespokojną taflę, mieniącą się we wszystkich odcieniach złotego i srebrnego koloru. Cały krajobraz migał i tańczył, a ona zdawała się nie widzieć nic poza nim. Jakby przybyła do innego świata. Za którym ku swej rozpaczy tęskniła. Tęskniła za tymi zimnymi, ciemnymi murami, za niemiłymi ludźmi, za lekcjami, za wszystkim. Zdążyła się już przywiązać do tego miejsca, sprawić, że będąc daleko stąd myślała o nim nieustannie. Choć tak, potem minęło. Terapia, którą zafundowała jej rodzina na jej wyraźne życzenie poskutkowała. W jakimś stopniu. Miała wrażenie, jakby odcięła się od wszystkich problemów zostawionych w tym ponurym zamczysku. I choć tak naprawdę to było tylko złudną nadzieją, to chciała w to wierzyć. W to, że teraz będzie już tylko lepiej. Że nie będzie umierać każdego jednego dnia z powodu tego, czego mieć nie może. Czas wreszcie zacząć żyć. Usiadła na trawiastym brzegu skrupulatnie poprawiając kwiecistą sukienkę, aby nie zagięła się w żadnym możliwym miejscu. Odgarnęła niesforne blond kosmyki i wbiła wzrok w błękitno-złoty widnokrąg. Zmrużyła delikatnie oczy pod naporem migającej wody w jeziorze i wzięła głęboki wdech. Czas zacząć to wszystko układać.
Obecny miesiąc upływał Padraicowi bardzo monotonnie. Poranne wstawanie, ogarnięcie się, jedzenie, wykłady, nauka i sen. I właściwie tak w kółko, z różnymi proporcjami. Na spotkania z przyjaciółmi nie miał zbytnio czasu, ale też i chęci; chyba udzielał mu się jesienny nastrój i dopadała go chandra, bo zdołał już się otrząsnąć po wyjeździe Olivii. Niepokoił się o nią nadal, zastanawiał, co się z nią dzieje, ale przyjął do wiadomości, że on sam nie jest w stanie nic zrobić i musiał się obecnie skupić na nauce. Ale nadal tęsknił za nią, tego nie mógł przezwyciężyć. Aż usłyszał, że wróciła. Nie mógł w to uwierzyć. To było dziwne, jak na niego, bo on zwykle wierzył w to, co do niego mówiono, ale to było dla niego tak nieprawdopodobne, że nie potrafił dać temu wiary. Dziwne. Ale kto twierdzi, że Padraic jest normalny? Myślał nad tym długo, ale i tak nie wiedział, czy to rzeczywiście było prawdą, czy nie? Uwierzył dopiero, gdy dojrzał ją na jednym z korytarzu, a raczej mignęła mu przed oczami. On jednak wiedział, że to ona; jego serce to wiedziało, umysł się przekonał o tym później. Ale nie mógł wtedy za nią iść, a zrobiłby to, gdyby mógł. A potem znowu mu zniknęła. Nie wiedział, czemu ciągnęło go na błonia, ale udał się tam. Jakaś niewidzialna siła wiodła go w stronę jeziora, a on jej się nie opierał. I wtedy ją zobaczył. Nie mógł jej pomylić z nikim innym. - O-oliv-via? - wydusił z siebie, nie potrafiąc powiedzieć nic więcej, tak był zaskoczony. Uświadomił sobie, jak za nią tęsknił.
Ona go z kolei w ogóle nie widywała, ale to może nawet lepiej. Mimo wszystko chyba nie chciała się dowiedzieć, że nie było mu bez niej lepiej. To znaczy, tak ona by to sobie wytłumaczyła, jak zwykle na przekór wszystkiemu. Dlatego wciąż wolała karmić się złudzeniami, że jej najlepszy przyjaciel jest szczęśliwy i być może nie spotkają się w tym wielkim zamku, by mu nie psuć humoru. Ale stało się inaczej. Siedziała zamyślona, kiedy dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej pytanie. Było ciche i niepewne, rozmywało się na wietrze, w tle szumu liści, ćwierkania ptaków, oddalonych śmiechów uczniów. Najpierw drgnęła niespokojnie, a kiedy odwróciła głowę, uśmiechnęła się niepewnie, widząc, że to Padraic. Wstała szybko i podeszła do niego. Normalnie pewnie rzuciłaby mu się na szyję, ale... ...teraz nie było normalnie. Nie była pewna, czy może, czy powinna, dlatego chybotała się lekko na nogach ze zdezorientowaniem wymalowanym na twarzy, tuż obok nikłego uśmiechu i spoglądała oczami na boki, próbując ułożyć cokolwiek sensownego w swojej głowie, aby zaraz to z siebie wydobyć. - Cześć, dawno mnie nie było - rzuciła zamiast bystrej wypowiedzi, niczym wypłoszona sarna i zaśmiała się nerwowo. Jedną ręką mnąc rąbek sukienki, drugą przejechała ledwo wyczuwalnie po jego ramieniu, jakby w geście pocieszenia, ale zaraz znów ją cofnęła. - Przepraszam - wydukała jedynie, słysząc, jak całe jej płomienne przemowy oddalają się w kierunku nikomu nieznanym, a ona spuszcza głowę i obserwuje okrężne ruchy swojego buta.
Miałaby zepsuć mu humor? Cóż za niedorzeczność - ona mogła mu tylko ten humor poprawić, ale skąd też miała o tym wiedzieć, czyż nie? Przecież nie kontaktowali się ze sobą; on nawet nie próbował, nie to, że nie pomyślał, ale żadne słowa, które odpowiadałyby w tej sytuacji, nie przychodziły mu do głowy, dlatego uznał, że lepiej będzie nie pisać, niż pisać jakieś dyrdymały. I nie miał z nią kontaktu przez cały ten czas. Wciąż nie wierzył, że to ona, myślał, że to jakiś fantom, duch, przywidzenie, fatamorgana, która go mami tylko po to, by zaraz zniknąć i zostawić go jeszcze smutniejszym. Nawet to, że podeszła do niego, nie utwierdziło go jeszcze w przekonaniu, że to naprawdę była ona, Olivia Lafealle, którą wielbił całym swym jeszcze, mimo wszystko, dziecinnym serduszkiem, a nie jakaś zjawa. Patrzył na nią i uśmiechnął się, nawet nie wiedząc, kiedy. Powoli zaczynała do niego dochodzić świadomość prawdziwości postaci Puchonki, właśnie poprzez uważne obserwowanie jej zachowania, które przecież znał, i wiedział, że to było akurat w jej stylu. - No - powiedział głupio, ale wymsknęło mu się i nic na to nie mógł poradzić. Gdy dotknęła jego ramienia, poczuł to i zadrżał. Wiedział już wtedy na sto procent, że ma przed sobą jego... powiedzmy, że ukochaną. Gdyby to był jakiś harlequin,a on był zabójczo przystojnym i pewnym siebie amantem, to podniósłby powoli jej podbródek i pocałował ją zachłannie. Ale był tylko zagubionym chłopakiem, dlatego drążącymi rękami niepewnie objął dziewczynę.
Dokładnie, szczególnie, że Olivia wciąż nieustannie tkwiła w poczuciu winy, raz w mniejszym, raz w większym, ale zawsze. To nie pozwalało jej trzeźwo spojrzeć na zaistniałą sytuację. Zresztą, nigdy chyba nie była aż tak bacznym obserwatorem, jak mogłoby się zdawać. Potrafiła radzić innym, wyciągać wnioski, ale kiedy coś tyczyło się niej samej - czyli uczucia Padraica względem niej - to zachowywała się, jakby była niespostrzegawcza, wręcz ślepa. Dziwne. A może jednak nie? Może jednak ciężko to było dostrzec? Sekundy mijały nieubłaganie, a ona miała wrażenie, że stoi tak przed nim całe wieki, oczekując na jakąkolwiek reakcję, choć tak naprawdę nie trwało to dłużej niż pół minuty. Serce biło jak oszalałe, gardło ściskało się niemalże w supeł, but coraz bardziej nerwowo krążył po powierzchni ziemi. Dopiero "no" sprawiło, że się ocknęła, że zesztywniała sparaliżowana, że miała ochotę uciec, że nie powinna chyba tu teraz stać, miała dziwne przeświadczenie, że to miało ją zabić, wszak poczuła mocne ukłucie po lewej stronie klatki piersiowej. By potem poczuć wokół siebie splot jego drących rąk, by odetchnąć cicho z ulgą, by wtulić się już zupełnie spokojnie w jego tors i przytulić go bardzo mocno, przynajmniej jak na nią, bo Padraic pewnie nie uznałby tego za jakoś szczególnie uciążliwe. Olivia nigdy nie była przesadnie silna, a jej wątłe ramiona sprawiały, że robiło się słabo od samego patrzenia na nie. - Tęskniłam - powiedziała w końcu cicho, patrząc się gdzieś w dal, wciąż obejmując przyjaciela. Na chwilę zapomniała o wszystkim, o zarazkach, o problemach, o całym świecie, po prostu zrobiło się tak kojąco, tak spokojnie... - Bardzo jesteś na mnie zły? - spytała niczym skruszone dziecko, które coś przeskrobało, unosząc głowę lekko do góry.
Padraic ze swoimi uczuciami (tymi z typu miłość, nie przyjaźń) krył się, jak tylko mógł i chyba mu to nawet wychodziło, jak widać. A pewne zachowanie mogły być potraktowane jako wyraz najszczerszej i oddanej przyjaźni, co też stawiało go w odrobinę łatwiejszej sytuacji, choć łatwo mu wcale nie było. Wiele myślał na ten temat, ale jak na razie wiedział dobrze, że nie miał żadnych szans i z tego powodu nie próbował nic zmieniać, bo tylko by wszystko zepsuł, tak sądził. On również czuł się dziwnie nieswojo, jakoś tak wiedział, nie wiadomo skąd, że to może być moment przełomowy, choć nie musiał. Ale on musiał się trzymać, w końcu był mężczyzną, nieprawdaż? Może jeszcze mało męskim, ale przecież zaczynał się zmieniać i dorastał, powoli, ale jednak. Przytulał ją do siebie chyba odrobinę zbyt mocno, przynajmniej on tak uważał, ale chciał ją mieć blisko siebie, żeby znowu mu nie uciekła. Czuł, ze mógłby tak stać zawsze i nie przeszkadzałoby mu nic. Cieszył się, że miał Olivię przy sobie, bo to ona właśnie dopełniała jego żywot i bez niej... to nie było to. - Ja też - powiedział, nadając temu szczególny wydźwięk, niezamierzenie. Nie był pewny, czy to mieściło się jeszcze w ramach przyjaźni, czy już nie i znowu ogarniała go niepewność. - Zły? - zapytał zdziwionym tonem. Ona myślała, że będzie na nią zły? Może był kiedyś, ale teraz nie, już nie. - Nie jest-tem zły, nie mógłb-bym - odparł, denerwując się trochę, a potem pocałował dziewczynę w czubek głowy. Nie, dla niego nikt takiego czegoś nie zrobił, ale widział to kiedyś na filmie i wiedział, że to było dobre i czuł, że teraz to było potrzebne Puchonce.
Niestety ukrywanie się nie zawsze skutkuje tym, że inni nic nie widzą. Olivka na jej nieszczęście przekonała się o tym na własnej skórze. Tyle czasu poświęciła na maskowanie się, by ostatecznie i tak wszystko wyszło na jaw... i zniszczyła wtedy naprawdę cudowną przyjaźń. Dlatego gdyby wiedziała o dylematach Padraica to doskonale by go rozumiała. Ale wtedy... nie miałaby pojęcia jak się zachować w takiej sytuacji. Bo nawet jeżeli czuła do niego coś więcej, to nie zdawała sobie z tego kompletnie sprawy. Zresztą czemu miałaby? Nie dostrzegła żadnej drastycznej zmiany w jego zachowaniu, która mogłaby świadczyć, że jest dla niego kimś więcej niż przyjaciółką. Dlatego najzwyczajniej w świecie żyła sobie w błogiej (?) nieświadomości. Jednak niewątpliwie coś ich łączyło. Ona również mogłaby tak stać aż do końca świata, bo nareszcie mogła się czuć w pełni bezpiecznie i swobodnie, jak przy nikim innym. Olivia znów przyjęła jego słowa jako dowód przyjaźni, a nie czegoś więcej. Nie wiadomo, czy to dobrze, czy źle, nie mniej jednak trzeba przyznać, że od razu się rozpogodziła. Szeroki uśmiech wstąpił na jej twarz i zmrużyła lekko oczy, kiedy pocałował ją w czoło. Prawie jak brat. A przynajmniej tak jej się wtedy zdawało. W każdym razie rzeczywiście tego potrzebowała. - Działo się coś szczególnego, jak mnie nie było? - spytała w końcu, uznając, że jednak nie mogą tak stać i milczeć cały czas. - Jak zajęcia na studiach? Dużo masz nauki? - zasypała go pytaniami, a potem roześmiała się cicho, potrząsając delikatnie głową.
Padraic miał wielki dylemat, o którym już było wspomniane i wcale on mu nie ułatwiał życia. Może i Olivia by go zrozumiała, gdyby tylko wyznał jej, co do niej czuł, ale... gdyby ona nie czułaby tego samego, wytworzyłaby się między nimi napięta atmosfera, wkradłoby się między nich zmieszanie i niepewność, a ich relacje zmieniłyby się diametralnie. Nie mogliby zachowywać się już swobodnie w obawie, że któreś przekroczy granicę. Zresztą, hamować Ahearn musiał się już teraz, ale... w obecnej sytuacji na pewno przychodziło mu to trochę łatwiej, niż gdyby jednak zdecydował się wyznać wszystko, co trzymał w sobie. On po prostu nie mógł tego uczynić, zdając sobie sprawę z tego, że błoga nieświadomość była dla Puchonki czymś zgoła lepszym, niż świadomość, że kocha się w niej jej najlepszy przyjaciel. Padraic próbował stłumić w sobie ten strach, który nad nim zapanował i nie stresować się tak bardzo i już mu się udawało, choć jeszcze nie do końca. Mimo wszystko nadal martwił się, co będzie dalej, jednak nie miał żadnych konkretnych wizji, co postrzegał w tym momencie jako zły omen, bo do tej pory łatwiej przychodziło mu wyobrażanie sobie przyszłości. Może to z tego powodu, że w tej chwili myślał o teraźniejszości? Tak, to pewnie dlatego. Rozpogodził się, widząc radość dziewczyny. - Nieee - przeciągnął może niepotrzebnie samogłoskę. - Był na p-początku bal, i tam było jakieś zamieszanie i są nowi uczniowie z w-wymiany. A nauki to dużo, jak zwykle, ale się staram - powiedział, powoli kiwając głową, jakby na potwierdzenie, że to było prawdą.
Tak, zważywszy, że Olivka nawet nie rozmyślała o Padraicu w kategoriach kogoś więcej niż najlepszego przyjaciela. To było dla niej tak naturalne, jak to, że ma blond włosy. Cóż, kto wie, co by się stało, gdyby ktoś wskazał jej inną drogę? Może dopiero wtedy uświadomiłaby sobie, jak owy chłopak jest dla niej cenny? Ale cóż, nie ma co gdybać, albowiem pan Ahearn był na to zbyt nieśmiały i najzwyczajniej w świecie się bał, co jest absolutnie zrozumiałe i broń Boże niepotępiane. Choć z drugiej strony, czy nie jest wtedy tak, że być może tracą szansę na coś niezwykłego? Być może. A być może też dzięki temu unikną nieporozumienia i być może zatrzymają jakże wspaniałą, wielką przyjaźń, którą się darzą. Niestety, nie jest to łatwa decyzja i na szczęście nikt nie wymaga, aby student to teraz rozważał. Bo morze jest wielkie i głębokie. Zresztą, może wszystko jakoś samo się ułoży, rozwiąże? A może i nie. Cóż, opcji jest zbyt wiele! Puchonka na chwilę obecną opływała w teraźniejszości, nie zaglądając w przeszłość i nie myśląc o przyszłości. Nie no, poza oczywistymi rzeczami jak sprzątanie czy nadrabianie zaległości w nauce. To było po prostu aż nazbyt wiadome, dlatego skupiła się na tym, ze stoi sobie przy jeziorze na terenie Hogwartu, wraz z najlepszym przyjacielem i wszystko jest tak, jak powinno być. Chyba. Rozszerzyła oczy na wieść o jakimś zamieszaniu, by potem pokiwać ze zrozumieniem głową. Nowi ludzie, znów niepotrzebny harmider, wywracanie życia szkoły do góry nogami. To było przerażające. Ciągłe niespodzianki. Jak ona tego nie znosiła. Naprawdę. - Cóż, pewnie czeka nas kolejna porcja afer w tym roku - odparła, krzywiąc się nieznacznie. Naprawdę nie rozumiała tych wszystkich ludzi i ich postępowania. Ale każdy miał prawo żyć jak chciał. Dopóki nie szkodzi innym. A ten warunek był niestety niezbyt często spełniany. - To dobrze, na pewno dasz sobie radę - powiedziała tym razem z uśmiechem i poklepała Padraica po ramieniu w ramach dodania mu otuchy. - Ja też teraz mam sporo nauki, muszę wszystko ponadrabiać - dodała po chwili, by lekki cień zwątpienia przeszedł po jej twarzy, ale szybko przywołała poprzedni uśmiech. Tak, chyba zaczynała na nowo dusić w sobie swoje obawy. Które były jak wielki potwór pożerający ją od środka. Ale którego postanowiła trzymać na uwięzi. - Wiesz, swoją drogą, tyle się nie widzieliśmy, spodziewałam się dłużej relacji. - Zmieniła nagle temat, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Zbyt wiele było opcji ewentualnych konsekwencji jego poczynań, żeby móc ot tak po prostu powiedzieć kocham cię, Olivio. Zresztą, nawet gdyby Padraic zdecydował się już to zrobić, nabrać tej odwagi, której mu często tak brakowało, to podejrzewam, że nie mógłby wypowiedzieć tego na głos; jego struny głosowe odmówiłyby posłuszeństwa. Stałby sztywno jak kołek wbity w ziemię i wyszedłby na większego głupka, niż był. Chłopak zdawał sobie sprawę ze swoich ułomności i choć akceptował siebie samego i lubił, to zaczynał przeklinać siebie za takie niezdecydowanie. Chyba liczył na to, że te niechciane uczucia, które się pojawiły, przeminą same i nie zdawał sobie do końca sprawy, do czego może doprowadzić nieszczęśliwa miłość, a nawet, jeśli wiedział, to nie rozumiał. Ale myślę, ze czasem zrozumie, jak bardziej dojrzeje. Właśnie, chyba. Dla niego nie było wszystko w porządku, bo nie w porządku było to, że darzył ją nie tylko uczuciem przyjaźni, tak uważał. Niezbyt dobrze się z tym czuł, szczerze mówiąc. I dlatego nie chciał o tym myśleć, choć przez chwilę. On również nie przepadał za pomysłami sprowadzania co roku nowych uczniów z różnych krajów. Byli oni dosyć dziwni. I nie wiedział, czego się spodziewać. Bał się, że jeszcze zaczną się z niego wyśmiewać, a on tego nie lubił, to go raniło. Ale tolerował tę sytuację i starał się pomagać studentom, jak tylko mógł. - Na pewno, w końcu znowu ma być jakiś bal - wspomniał dosyć niechętnie. On sam nie przepadał za tego typu wydarzeniami i nie zamierzał się wybierać na te, które miało być niebawem. - Mam nadzieję - odparł z dosyć niemrawą miną. Tylko on tak naprawdę wiedział, ile go kosztowało zaliczenie poprzedniego roku. Z przeciętnymi wynikami. - Jak będziesz potrzebowała pomocy, to mów - zaoferował chęć pomocy. To było jakby jego powołanie. - Wiesz, że na jednych z zajęć widziałem wykluwającego się smoka? - dodał, uśmiechając się na tę myśl. Lubił już George'a, choć z każdym dniem stawał się coraz większy. Smok, nie Padraic.
Tak, to był mechanizm idealnie znany Olivii. Złudzenie, że uczucia same przeminą. Łatwiej jest nad tym pracować, kiedy się nie widzi drugiej osoby, kiedy się z nią nie przebywa, nie rozmawia, w pewnym sensie wtedy jej wizja odchodzi w niepamięć, najdalsze zakamarki świadomości. Bo całkowicie chyba nie da się nikogo takiego wyplenić, bo mimo wszystko przez pewien czas był to dla nas ktoś ważny. Ktoś, komu ofiarowaliśmy swoje serce i uczucia. I dopóki to wszystko nie przyschnie, okrutnie się męczymy. A Padraic miał dodatkowy problem - przyjaźni się z Puchonką, więc teoretycznie nie mógł uciec, zapomnieć, rozpocząć procesu gojenia się ran. Musiał się z nią widywać choć czasem, rozmawiać, pocieszać i wspierać. Bo tak robią przyjaciele. Chyba, że zrobiłby to, co ona. Wyjechałby gdzieś na jakiś czas, doszedł do względnej równowagi... tylko, co dalej? Wróciłby tu i z pewnością siebie stwierdził, że się odkochał? A gdyby znów się spotkali? Czy mogliby powrócić do prawdziwej, czystej przyjaźni? Czy znów nie byłoby tak, że wszystko odżyło? Dużo pytań i mało odpowiedzi. Można jedynie gdybać, domyślać się, teoretyzować. Bo Olivia wciąż nie wie, jak zachowałaby się, gdyby teraz dostrzegła gdzieś Samaela. Jednak "detoks" z pewnością był pomocny. Z pewnością teraz będzie lepiej. A przynajmniej się tak łudziła. - Tak? - spytała nagle i uniosła brwi ze zdziwienia. - Chyba sobie odpuszczę - dodała naprędce, uśmiechając się lekko. Spojrzała gdzieś w bok, a potem przygładziła dół sukienki. - Dzięki - skomentowała wzmiankę o chęci pomocy. Jednak Liv nie chciała go obciążać jeszcze swoimi problemami. Sam miał ich dużo. Może to jednak przeczyło definicji przyjaźni? Jednak teraz się nad tym nie zastanawiała. Bo Padraic powiedział coś, co wprawiło ją w nieme zdumienie i zafascynowanie jednocześnie. Mały smok! - Naprawdę? Opowiadaj! Jaka rasa? Jak ma na imię? Jaki jest? - pytała podekscytowana i ciągnęła chłopaka za rękaw, jak małe dziecko domagające się cukierka od rodziców.
Padraic nie był w stanie uciec, wyjechać, nie wtedy, gdy ona już wróciła i gdy widział, że potrzebowała go jeszcze bardziej niż dotąd, że bez niego by sobie nie poradziła. Znał ją tak dobrze, że zauważał jej niepewność, jej strach przed tym co się stanie, strach przed spotkaniem z Samaelem, ale w tym momencie był też zazdrosny, że to nie jego Olivia darzyła szczególnymi uczuciami; jednak próbował odrzucić to od siebie, wiedząc, że to nic dobrego nie przyniesie. Zresztą, nie mógł sobie wyjechać ot tak, on nie miał nikogo, kto by mógłby mu pomóc, się nim zajmować, w razie gdyby popadł już w całkowitą apatię, teoretycznie rzecz biorąc. A nawet, gdyby nie wpadł w depresję albo, co gorsza, stan katatonii, to i tak czułby się źle, nie widząc Olivii. Bo wystarczało mu, gdy patrzył na nią, gdy mógł z nią rozmawiać. Na jak długo, nie mam pojęcia. I nigdy nie będzie pomiędzy tą dwójką tak, jak było dawniej, bo już zbyt wielkie zaszły w Padraicu zmiany, by mógł tak je zignorować. Nie potrafił tego zrobić. - Ja też, ale to pewnie już odgadłaś - odparł, a potem zawstydzony z jakiegoś powodu wbił wzrok w ziemię. - Nie ma za co, jestem-m do usług - wymamrotał, a potem podniósł wzrok, bo to nieładnie nie patrzeć w oczy rozmówcy. Poza tym on chciał pokazać, że naprawdę chciał jej pomóc, że to nie były tylko puste słowa. Bo zrobiłby dla niej wiele, naprawdę. - Nazywa się George i jest to, eeee, Opalooki Antypodzki, jak dobrze pamiętam. Rośnie z każdym dniem i jeszcze trochę, a będzie musiał być zabrany przez Ministerstwo. I ponoć niby jestem jego przybraną matką, czy ojcem, n-nie wiem, jak to się mogło stać - powiedział trochę zdezorientowany, bo choć od tamtych pierwszych zajęć ze smokiem minęło już trochę czasu, to wciąż nie mógł się otrząsnąć z wrażeń tamtego dnia. No i musiał chodzić do George'a, no!
Tak, to prawda, mimo, iż Olivia zaprzeczała w duchu, to jednak nie dało się ukryć, że w głębi siebie wiedziała, że Padraic jest jej niezbędny do życia. Bo nawet, kiedy nie było go obok niej, to ciągle o nim myślała, zastanawiała się, co u niego, jak się teraz bez niej czuje. Był dla niej ogromnym oparciem, większym niż ktokolwiek kiedykolwiek tak naprawdę. A uczucia do Samaela gasły, czuła to, a przynajmniej taką miała nadzieję, jednak musiała całkowicie pozbyć się go z jej życia, aby poczuć się wolna. Niestety. Piękna przyjaźń zakończona tak brutalnie. Przez chwilę nieuwagi, zapomnienia. Zapomnienia, że nie można się przecież zakochiwać w swoim przyjacielu. Prawda...? Szkoda tylko, że to nie jest czymś, co można sobie wybrać. Puchonka chwilę stała przyglądając się chłopakowi uważniej. Niby zachowywał się normalnie, ale jednak... trochę inaczej. Szybko jednak zwaliła winę na siebie i na swój wyjazd. Możliwe, że wciąż czuł się przy niej niepewnie, miał lekki żal w sercu, no cokolwiek takiego... W każdym razie postanowiła już nie drążyć tematu i uśmiechnęła się do niego lekko, przy okazji odgarniając zabłąkane na twarzy blond włosy. I totalnie wsłuchała się w to, co mówił o małym smoku. - George. Ślicznie - skomentowała, a kąciki ust poleciały jeszcze wyżej. - Pokażesz mi go kiedyś? - spytała nagle, wlepiając w Padraica w swój słodko-proszący wzrok. Ach, mistrzyni nieświadomej manipulacji, wierzcie mi!
Była potrzebna, mówisz? Czyli jednak Padraic miał u Olivii szanse, choćby teoretyczne? Naprawdę martwię się o tego chłopaka, bo do tej pory zbyt dobrze ten niepożądane uczucia na niego nie wpływały i boję się, że prędzej, czy później, stanie się z nim coś złego, a tego przecież nie chcemy, prawda? On jeszcze gotów umrzeć ze zgryzoty i z niepewności, a wtedy Olivia straciłaby jedną z najbliższych sobie osób, czyż nie? Więc jeśli miał jakieś szanse, to dziewczyna musiała mu dać to do zrozumienia, bo on sam się nie domyśli, biedny. Poza tym, prawdziwa miłość rodzi się z przyjaźni, mówią niektórzy. I ja mogę się z tym zgodzić. Może i się nie powinno, ale to nie tak prosto, że wybierasz sobie, w kim się zakochasz. Nie ma tak dobrze. Jej wina? Nie, to nie z powodu jej wyjazdu się dziwnie zachowywał, no, może na samym początku, gdy ją zobaczył, ale nie w tej chwili, jaka obecnie była. - Sam go tak nazwałem - przyznał się speszony, jakby nie wierzył, że akurat te imię podoba się Puchonce. Z czego potem zaczął się cieszyć, gdy dotarła już do niego istota tego faktu. Gdy usłyszał jej pytanie, nie wiedział, co powiedzieć i nagle zaczął się o nią bać; bo chciał jej pokazać George'a, ale nie był pewny, jak smok zareaguje na obecność obcej osoby. Ale gdy spojrzał dziewczynie w oczy, nie mógł jej odmówić. - Kiedy tylko będziesz chciała - odparł, zagryzając po tym język, ze strachu, czy aby się nie odkrył.
Ależ oczywiście, że tak. Jest dla niej najważniejszą osobą na świecie, bez niego czuła się pusta i samotna, jest dla niej podporą. Czemu tylko nie postrzega go tak jak on ją? Może faktycznie potrzebny byłby jej jakiś bodziec, ale jeżeli Padraic nic nie zrobi, to ona pewnie się nie ocknie z tego przyjacielskiego letargu. A z kolei kiedy ona nic nie zrobi, to student nie rozpocznie niczego pierwszy. Czyż to nie błędne koło? Pytanie tylko, jak się z tego w ogóle wydostać...? Czy się da w ogóle? Czy któreś musi się ostatecznie przemóc? Tylko, że jak każde z nich by czekało na tego drugiego, to pewnie się nie doczekają... Ale Olivia i tak nic o tym nie wie, tak naprawdę. Tkwi w błogiej nieświadomości, że poniekąd rani swojego najlepszego przyjaciela. Ale właśnie, kto wie, może przyjdzie to u niej z czasem? My to wiemy, ale ona niestety (bądź stety) o tym nie wie, nawet nie podejrzewa, więc znalazła inne rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Jaka szkoda. - Masz zatem dar do wymyślania imion. Będzie ci więc łatwiej, jak będziesz mieć swoje dzieci - zaśmiała się cicho, lekko nieświadoma, że to, co powiedziała, mogłoby być przykre w jakiś sposób. Ale nie miała niczego złego na myśli, wręcz przeciwnie. Ale mogła się o to nie martwić - Padraic znał ją bardzo dobrze i z pewnością zdawał sobie z tego sprawę. Kiedy tylko będziesz chciała rozbrzmiewało teraz w jej głowie. Uśmiechnęła się więc bardzo szeroko i pociągnęła lekko studenta za rękaw. - To może chodźmy teraz? - zaproponowała z lekką ekscytacją, wciąż patrząc na chłopaka i wciąż będąc z uniesionymi kącikami ust.
Miło mi to słyszeć (widzieć?), a będzie na pewno jeszcze milej Padraicowi, gdy mu to powiem. Próbuję mu wskazać drogę, żeby wreszcie przełamał się, jednak wiem, że on jest w tym zbyt podobny do mnie; sam się nie ujawni nigdy ze swymi uczuciami; jest na to zbyt nieśmiały, a ponadto boi się odrzucenia. I nie chce niszczyć tej przyjaźni z Olivią. Już pewnie o tym wspominałam nie raz i nie dwa, ale to ważne, a o ważnych rzeczach trzeba mówić często, inaczej się o nich zapomina. I może zachowanie dwójki Puchonów to błędne koło, ale to chyba do nich podobne, prawda? Oni nie potrafią inaczej, tak sądzę. Może, może. Dla niego byłoby lepiej, gdyby tak się stało. Szkoda, szkoda, ale przynajmniej nie niepokoi się o niego, chwilowo i nic nie podejrzewa, Ahearn może czuć się chwilowo bezpieczny. Nie wiedział, co powiedzieć. Zatkało go. Poczuł się w tym momencie tak dziwnie, jak nigdy dotąd; jakiś żal zawładnął jego duszą. I choć wiedział, że dziewczyna nie krzywdziła go celowo... A skrzywdziła? Owszem, po części. Przez tę jedną chwilę był dorosłym człowiekiem; pomyślał, że nie może winić Olivii za nic. - Tak, na pewno - przyznał jedynie, mając nadzieję, że zostanie mu ta cisza poczytana jako zdziwienie na komplement. Może nie był jakimś geniuszem, ale i nie głupcem, bywało, że zdawał sobie sprawę z tego, co też ludzie o nim myślą. - Tak, ale musimy się ubrać cieplej, w-w Lesie na pewno będzie chłodniej - odparł, a potem uśmiechnął się nieznacznie.
A sądziłam, iż Padraic o tym wie, wszak Olivia mu to już kiedyś mówiła na pewno. Tak sądzę. Wszak są najlepszymi przyjaciółmi, komu ma ufać, jak nie jemu? No ale nieistotne, może się nawet powtórzyć, jeśli trzeba. Ale póki co raczej do tego nie dojdzie. Bo do takich wyznań musi być mimo wszystko jakiś powód, albo nastrój, a nie ma teraz ani tego, ani tego. W każdym razie co się zaś tyczy przyjaźni - ja go rozumiem, a Livka rozumiałaby go jeszcze bardziej, gdyby tylko wiedziała. Chociaż wtedy to byłoby już po wszystkim. Ale nieistotne. Stali tak chwilę w krępującej ciszy, która jednak dla Puchonki takową nie była. Bowiem była zupełnie nieświadoma uczuć targającymi studenta. Gdyby tylko wiedziała, co się stało, zapewne bardzo by tego żałowała i przepraszała go do końca świata, ale właśnie... znów nie wiedziała. Ta jej niewiedza mogła być naprawdę męcząca. Biedny Ahearn, naprawdę. Ale co zrobić? No ja jej przecie tego nie powiem, nie mogę. Dlatego uśmiechnęła się lekko, w istocie biorąc to za zdziwienie na komplement. Bo to był komplement. Naprawdę. I skrzywdzenie Padraica było ostatnim, o czym mogłaby pomyśleć. Bo tego by nie chciała. Potem prawie pisnęła z zachwytu! Piszę, że prawie, albowiem uczucia Olivii ukazywane na zewnątrz zawsze były przytłumione, jakby nie do końca się rozwinęły. W każdym razie widać było po niej, że cieszy się przeogromnie. - To chodźmy! - zakomenderowała żywo jak na nią, a potem wzięła chłopaka pod rękę, by udać się do swoich dormitoriów, aby się cieplej ubrać, a potem by ruszyć w las na poszukiwanie małego smoka.
David jako woźny czuł się dobrze. Kiedyś to on chodził do szkoły nigdy jej nie skończył, nigdy nie myślał o studiach. Zakończył naukę w siódmej klasie. Mało osób wie czemu, teraz to jeszcze miał dziecko, chyba. Sam nie był pewny bo Angie znów zniknęła przysyłała mu listy że mamy dziecko. Teraz właśnie szedł nad jezioro ubrany w zimową czapkę, bluzę z napisem sto pro, zegarek na ręce, szerokie spodnie dresowe, adidasy. Jak zawsze był tak ubrany dużo osób mówiło że jako woźny ma się ubierać inaczej. Miał gdzieś komentarze innych podobało mu się to i tyle, Angie też to pasowało więc w czym problem? W ustach papieros. Palił je non stop po pare paczek dziennie, już kiedyś przestał ale znów się zaczęło. Nad jezioro przyszedł tylko po to aby odetchnąć świeżym powietrzem. Usiadł pod drzewem które zawsze go uspokoiło. W lato dawało cień. Był to stary dąb. David patrzał na jezioro w którym "pływa potwór(kraker?)" Myślał o tym i o tamtym. W pewnym momencie usłyszał szelest liści. Nie obejrzał się. Za mało horrorów mugoli się na oglądał aby obejrzeć się i uciekać.
No pewnie usłyszał szelest, bo to Endret zmierzała własnie w stronę jeziora. Była po lekcji wróżbiarstwa i nadal była w miarę wojowniczym nastroju. Rózdżkę ściskała w dłoni i w sumie to w pierwszym momencie nawet nie zwróciła uwagi na siedzącego nieopodal mężczyznę. Zapatrzyła się w wodę i obracała w palcach swój magiczny patyk. -Ci ślizgoni, to jednak palanci, wiesz? - Zwróciła się w jego stronę ni stąd ni zowąd. I raczej nie musiał się namyślać, czy to na pewno do niego, bo przecież nie było tu nikogo innego. A czemu na ,,Ty"? Po prostu nie zwróciła uwagi, że jest od niej starszy, i że pewnie jest tu jakimś nauczycielem czy pracownikiem. Samo tak wyszło i gdyby nie kłótnia na wróżbiarstwie to wszystko by było dobrze. Nie jej wina, bo była rozproszona i już. Różdżkę w końcu schowała do kieszeni, bo jako tako udało jej się uspokoić. Tak sobie tylko skubała palcami delikatnie trawę. No proszę, żywa kosiarka! No ale skoro jej to miało pomóc w garnięciu się, to czemu nie?
Usłyszał że jakaś osoba mówi coś do niego, mówiła do niego przez "ty" jednak że David miał 20 lat nie przeszkadzało mu to. Przez chwile ignorował osobę która coś do niego mówiła. Domyślił się że to dziewczynka po piskliwym głosie. Maksymalnie trzecia klasa. -Hm? Burknął Thomson. Osoba miała coś do ślizgonów. Angie stamtąd była. Eh kto ich lubił? Było mało porządnych osób z tego domu. -A cóż się stało? Była to jego pierwsza rozmowa odkąd zaczął tu pracować. Był pracownikiem szkoły to też go zainteresowało może zrobili jej jakiś nieprzyjemny kawał? Nie przedstawił się. Ale on spytał jak dziewczyna się nazywa. -Jak się nazywasz? Do której klasy chodzisz? Co Cię sprowadza nad jezioro? Zadał pełno pytań które były prawie nieprzydatne. Zapalił nowego papierosa a tamten gdzieś wpadł do wody. Zanieczyszczał jezioro oh nie.. -Palisz? Dopiero teraz przypomniał sobie że nie wypada mówić tak do osoby która jest troszkę młoda. -Sorry, Ah Jestem Thomson. To nie imię ale chyba się może do niego tak mówić lotto mu to. Jakoś nie interesuje go ostatnio nic,zawiązał buta i czekał na odpowiedź dziewczynki. Wstał i podszedł do niej.
-Jestem Endret, z pierwszej klasy. I przyszłam tu, no bo tak. I miło mi. - Odpowiedziała nawet lekko się uśmiechając do mężczyzny. No bo skoro on się jej przedstawił, to wypadało być kulturalnym, a nie jak uczniowie domu węża, prawda? - Rozwalili całą lekcję i upokorzyli nauczycielkę. Wyobrażasz sobie? No okej, może i ona była nieogarnięta, ale bez przesady! Bezczelne gady! - No tak, w sumie powinno ją to bawić, skoro była w pierwszej klasie, ale ona była jakaś taka inna. Dziwna wręcz. No bo jakaś taka poważniejsza niż cała reszta tej uczniowskiej hołoty. Tak jakby dojrzalsza emocjonalnie i intelektualnie mimo młodszego wieku. No ale te dzieci się robią coraz dziwniejsze. No jeszcze trochę i niemowlaki będą się dziwić, czemu te nastolatki takie dziecinne są, serio! - Nie, nie palę. Szczerze, to nawet jeszcze nigdy nie próbowałam. - odpowiedziała jednak ciekawie spoglądając w stronę papierosa. No a może by zacząć, co? Skoro tyle ludzi to pali, to to mmusi być fajne i przyjemne, no nie? Usiadła sobie trochę wygodniej, po turecku i teraz już tylko patrzyła na swojego rozmówcę. Zanieczyszczał jezioro? No i co z tego? Nie ona to będzie sprzątać, to jej to nie interesowało.
"No bo tak" Super odpowiedz i miła rozmowa z osobą której nie znał. Poznałby kogoś w trochę starszym wieku no ale cóż. -Rozwalili klasę? No to szlaban musi być czemu nauczycielka nic nie zrobiła? Jestem woźnym więc mogę też im dać szlaban i odjąć punkty. Uśmiechnął się miał takie możliwości dzięki pracowaniu w Hogwarcie. -Dasz mi ich nazwiska i imiona? Dostaną fajne szlabany. O papierosie to mu się trochę język powinął ale ona była tym zainteresowana. -No nie wiem czy powinienem Cię częstować. Fajki grożą chorobami, uzależniają,i człowiek nie rośnie. Rozbawił się w duchu tą wypowiedzią. Wyjął z paczki papierosa i odpalił go podał dziewczynce. Jezioro jest piękne David mógłby się tutaj kąpać już raz to robił w zimę. -Idziemy się kąpać? Woda jest zimna ale ludzie z krwi i kości wytrzymają to. Jak nie to sam pójdzie albo popływa przy brzegu gadając przy tym z dziewczyną.
- Nie tyle, że rozwalili klasę, co oblali nauczycielkę atramentem. Wyobrażasz sobie? Idioci jedni. I powtem ja się zaczęlam z nimi kłócić i ogólnie się awantura zrobiła. A nauczycielka nnic. Jakaś taka dziwna jest, bo w ogóle nie reagowała, tylko się trzęsła, jakby się nas co najmniej bała. Masakra jakaś. W ogóle nie rozumiem jak dyrekcja mogła zatrudnić tak niewykwalifikowaną i nienadającą się do pracy w szkole osobę. Swoją drogą, muszę się potem się potem udać do głównego zarządu szkoły i złożyć wniosek o zatrudnienie bardziej kompetentnych osób, bo jeśli w kadrze pedagogicznej jest więcej takich osób, to tylko sę ośmieszają, a jeszcze trochę i renoma szkoły spadnie na tyle, że uczniowie przestaną tu uczęszczać i przeniosą się do szkół o lepszym poziomie i takich, gdzie naprawdę można się czegoś nauczyć. Co do imion i nazwisk tych osób, to niestety nie znam, ale do jutra mogę się dowiedzieć. – Skąd ona w ogóle znała takie słowa? Potwór, nie dziecko. Ludzie, ratucie się, bo Endret sterroryzuje w najbliższym czasie szkołę. Gdy męzczyzna podał jej papierosa chwyciła go między palce i najpierw chwilę mu się przyglądała, jakby się zastanawiała, czy to coś jej nie otruje, nie opęta i tym podobne. W końcu jednak zdecydowała się, wsunęła go do ust i zaciągnęla się stanowczo. I prawdopodobnie zbyt mocno jak na pierwszy raz. Od razu uczuła drapanie i pieczenie w gardle, które było wręcz nie do zniesienia, co spowodowało, że zaczęła gwałtownie kaszleć. Jak to w ogóle można było palić, i czemu robiło to tyle osób, skoro to było takie obrzydliwe? No ale skoro już zaczęła, to nie zamierzała tego marnować i wyrzucać, bo to by było niekulturalne. Postanowiła, ze jak tylko przestanie mieć to nieprzyjemne uczucie w gardle, to go jakoś dopali. - No okej, zaraz wejdę do wody, tylko wypalę, okej? – Zapytała. No ale w takim razie wygladało na to, że jeszcze minie sporo czasu zanim to zrobi, bo ona najzwyczajniej w świecie jeszcze musiała się przywyc zaić palić i nauczyć to robić. Jak na razie to jej to nie bardzo szło. Ale małymi kroczkami, małymi kroczkami i może kiedyś się przyzwyczai?