W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Wino? Po co Ci wino? – spytał dziewczynę, siadając obok. Zasadniczo sam nie bardzo miał pojęcie, dlaczego nie usiadł. Przecież wcale nie potrzebował jej pozwolenia! Co ona sobie wyobrażała, że co?! Że jak jest ładna, to wszystko jej wolno?! Albo, że skoro jej narzeczony przepadł bez wieści to zaraz jest tu panią sytuacji i w jakiś sposób go peszy?! NIEDOCZEKANIE JEJ! I jeszcze to oczko. Czyżby go podrywała? W sumie.. Nie zdziwiłby się. Po co jej narzeczony, kiedy ON tutaj siedzi? No właśnie. Prawda, był jeszcze nieco za młody, aby zostać jakimś wielkim amantem, ale od czegoś w końcu trzeba zacząć nie? A on właśnie zaczął. Pracował nawet nad swoim arsenałem. Ogarnął już piętnaście uśmiechów. Każdy na inną okazję. Oczywiście zdawał sobie sprawę, iż prawdziwy Don Juan, czy inny wspaniały wzór kochanka, ma takich grymasów dokładnie 1327583678. On też kiedyś będzie tyle miał! Nie! Thomas będzie nawet lepszy! Bowiem, on będzie miał w zanadrzu 1327583678 i specjalnego, tajną broń, istnego Asa w rękawie 1327583679-ty uśmiech. Takim będzie koksem! No, ale to dopiero za kilka lat. - Po prostu Marigold. Dziwne imię. Jakby samo „Marigold” nie wystarczyło.. – powiedział, jakby do siebie, lecz na tyle głośno i wyraźnie, aby jego rozmówczyni mogła go usłyszeć. A co? Będzie z niego szydzić? Tylko dlatego, że rodzice dali mu dwa imiona?! Był z tego dumny. – Ale przepraszam. Mi się wydaje, czy śmieszy Cię moje imię? – zapytał nagle. Po chwili posmutniał – Wiesz, gdybym mógł zmieniłbym je, albo choć ograniczał się do pierwszego. Niestety. To nie takie proste. Zważywszy, że u mnie w domu, każdy mężczyzna w rodzie posługiwał się właśnie dwoma imionami. Głupie zasady.. – skończył, biorąc kamień i puszczając kaczkę. Nawet mu się udało. Było ich dokładnie cztery. Piąta nie wyszła, kamień poszedł w wodę.
Marigold podniosła się kiedy on się odwrócił, chwyciła go od tyłu i objęła jego talię. Może to wyglądało troszeczkę dziwne, ale nie miała ochoty wcale na podboje, potrzebowała chwilowego pocieszenia w formie przytulania czy nawet głupiego uśmiechu wszakże jej psychika została momentalnie zachwiana. Jej nos delikatnie dotknął jego skórę, poczuła delikatny zapach. Przez chwilę wydawało się czuć można było wanilią. Tak. Zdecydowanie wanilią. Piękna chwila. - Nigdy nie śmiałam się z Ciebie i nigdy nie będę - wreszcie się odezwała - To niezwykłe mieć dwa imiona, a alkohol czasem zakłóca ból, który ci wmawia jakim jesteś człowiekiem słaby. - wytłumaczyła. Jej ręka zjechała nieco niżej, ale jednak się powstrzymała. Spokojnie. Masz Huana od tego, a poza tym to nie zapomni o tym jak zostałaś potraktowana przez tamte wilkołaki. Zresztą, nie jest w Twoim typie chyba, a może co najwyżej zostać Twoim przyjacielem. - pomyślała - Czuję się dziwnie, i strasznie boli mnie od środka i to nie fizycznie... - wyszeptała.
Dziwne uczucie. Obca kobieta, bo przecież nie dziewczyna, objęła go w talii. W zasadzie to nigdy nie był w takiej sytuacji. Nawet jego, nazwijmy to „odważniejsze” dziewczyny, takie co to pchały się do łóżka etc., nie robiły takich rzeczy. Nie, no ona miała usprawiedliwienie. W końcu jej narzeczony zaginął i w ogóle cała ta sprawa z Wilkołakami. No, za ciekawie nie było.. Tylko. Czy to jest jakieś wytłumaczenie? Nie sądzę. I on pewnie też nie. - Nie trudno o to, żebyś wcześniej się ze mnie nie naśmiewała, w końcu nie znasz mnie zbyt.. – przerwał nagle, gdy ręka dziewczyny znalazła się w okolicach jego krocza. Na Merlina! Co ona robi?! Dobra, wszystko rozumiał, potrzeba czułości, te sprawy. Ale. Ona nie zachowywała się tak, jakby właśnie potrzebowała bliskości, tylko mężczyzny. Czyżby była napalona? Na niego w dodatku?! – Gdy nie ma kota, myszy harcują.. - pomyślał. No i czemu miałby jakoś tego nie wykorzystać? W końcu była świadoma tego co robi. Chyba. To dziwne, ale poczuł takie przyjemne dreszcze. Takie ciarki po plecach, ale.. no. No. Postanowił mimo to usiąść spokojnie obok niej. A tamtą rękę zabrał ze swojego ciała. Dodatkowo siadając zwiększył nieco dystans między nimi. – Boli? Co takiego? I dlaczego? – spytał wyraźnie zdezorientowany. Jakoś tak odruchowo się do niej zbliżył. A to podła bestia. Ona robiła to specjalnie! No, cóż zrobić.. Takie życie.
- Czemu nie? Nie spodobało Ci się to? - spytała nieco złośliwie. Oj, tak, Widać, że lubiła grać i całkiem dobrze jej to wychodziło. Mogła zostać dobrą aktorką i zrobić karierę. Ona perfidnie się zaśmiała i wyszczerzyła równe, bielutkie ząbki. - Gdy kot nie ma kocicy sam sobie robi dobrze... - syknęła w jego stronę i chwyciła go mocno za koszulę - Lubisz się ze mną bawić, co? Puchonku Alexandrze coś tam. Nie mogła zapamiętać tych imion, były trudne i za długie, ale przyjemne dla ucha. Mogła tak cały czas z nim się bawić, aż w końcu zmądrzeje i zrozumie, że pochłonęła jego duszę, a następnie i wkrótce ciało. Oj tak. Była po prostu demonem w ludzkiej skórze. I lubiła bawić się zwłaszcza z takimi głuptaskami jak on. Postanowiła, że bardzo chętnie zrobi mu bliznę jeżeli nie będzie niegrzeczny. Zbliżyła się do niego. - Oj dzisiaj jesteś moim niewolnikiem, robisz wszystko to co ja chcę, a jeżeli Ci się coś nie spodoba wtedy nie będzie przyjemnie, a wręcz przeciwnie; będziesz błagał o śmierć w najgorszym przypadku. Wyciągnęła z kieszeni bardzo długą, elegancką różdżkę, która w sam raz do niej pasowała. Szybko chwyciła jego rękę i wyszeptała zaklęcie co sprawiło iż na skórze chłopaka pojawiło się znamię w postaci litery G. Może jest mała i niezbyt widoczna, ale za to nie zniknie do końca życia chyba, że ona umrze. Po chwili pocałowała lekko znamię na nadgarstku chłopaka. - Uznaj to za prezent ode mnie i nie mów o tym nikomu chociaż jak powiesz to i tak się dowiem, Thomasie...
A co jeśli powiem, że nie? – odparł zadziornie. Ewidentnie pozwalała sobie na za dużo. Dużo za dużo. Chwyciła go za koszulę. Czy lubi się z nią bawić? Na Merlina, co tu odpowiedzieć.. Myśl Thomas, myśl.. Co tu odpowiedzieć? „Tak lubię”? Musiała być na pewno jakaś dyplomatyczna odpowiedź, tylko on jeszcze nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. A co jeśli nie? Najlepszym wyborem zawsze jest prawda, nie? – No, jesteś ładna, ale.. – nie dane było mu skończyć, bowiem dziewczyna zbliżyła się do niego nieznacznie. Przez chwilę się pospinał. Chce go pocałować? Puls mu przyspieszył, serce biło trochę mocniej. W sumie, to pierwszy raz w jego życiu kiedy to kobieta przejmowała inicjatywę. Nie wiedzieć czemu, ale spodobało mu się to. - Niewolnikiem? – powtórzył za nią zdezorientowany. W zasadzie miał już wstać i odejść, kiedy zobaczył, iż wyciąga różdżkę. Odruchowo sięgnął po swoją. No tak! Była złamana! Przeklęte jego lenistwo! Akurat teraz, kiedy tak bardzo by mu się przydała?! Zdecydowanie. W najbliższy weekend jedzie po nową różdżkę. Nie ma, że boli! – Co Ty robisz?! – zapytał, gdy złapała go za rękę. Nie mógł się ruszyć. Rzuciła przecież na niego zaklęcie, które spowodowało zwiotczenie mięśni. Widział tylko jak robi na jego ręce małe znamię. – Prezent?! – prychnął, kiedy już uwolniła go z tego uroku. Na niego już czas! I właśnie, że powie! Powie wszystkim! Prefektom, nauczycielom.. Albo nie! Nie! Pójdzie z tym do samego profesora Hampsona! Tak, on będzie wiedział co z tym zrobić!
Zaśmiała się szyderczo. Wiedziała, że Puchonek tak zareaguje. - Idź sobie. Nie uwierzą Ci gdybyś powiedział, a nawet jeśli spojrzą na znamię to stwierdzą iż to tatuaż. Oni tego zaklęcia nie znają, ale ja znam i nie pytaj skąd. Jeżeli to przemyślisz to przyjdź do mnie - oznajmiła. Potem podeszła ostrożnie do niego i delikatnie pocałowała go w czoło tak jakby żegnała się z nim na zawsze. Mógł poczuć jej słodki zapach. Dlaczego wybrała akurat jego? Co w nią wstąpiło? Ojciec... miał niewolnicę na boku i matka doskonale wiedziała i ona również też chciała wiedzieć jak to jest: rządzić kimś. Pech chciał, że był akurat tutaj on. Odwróciła się gwałtownie i przez chwilę milczała. Zerwał się mocny, szybki, zimny wiatr, który bawił się jej rudymi włosami... Magiczna chwila. - Wyślij mi sowę jak ogarniesz się - powiedziała, a potem odeszła w swoją stronę zostawiając go całkiem samego z nowym znamieniem na nadgarstku.
Kame miał duży problem. Wpakował się w coś czego nie rozumiał. I nie potrafił teraz z tego się wyplątać. Starał się zrozumieć swoje uczucia, ale nie umiał. Nadal pojawiało się dużo za i przeciw. Wspomnienia nie dawały mu spokoju. Nie wiedział co miał by mógł zrobić. Jak tu powiedzieć tej dziewczynie, że nie jest gotowy jeszcze na to, a jednocześnie jej nie zranić. Znalazł się w naprawdę kiepskim punkcie. A taka bezradność wpływała na jego samopoczucie. Usiadł sobie prze brzegu jeziora i tak wpatrywał się w jego taflę. Myślał o tym, że w każdej chwili może rzucić się w tą ciemną toń. Wstrzymać oddech i umrzeć, od tak. Chociaż to było łatwe. Umrzeć, jest prosto, ale żyć to jest już trudniejsze.
Curtis wysłała Raphaelowi list i narzuciwszy na siebie czarną, puchową kurtkę, która zapewne utrudniała nieco ruchy, ruszyła w kierunku jeziora. W liście do Mathilde nie kłamała, to naprawdę był pierwszy raz tej zimy, kiedy opuszczała mury Hogwartu. I wcale nie wynikało to z faktu, iż to tutejszy klimat nie przypadł jej do gustu, wręcz przeciwnie, śnieg był niesamowitą odmianą, która jednak nie zdołała przekonać Curtis, aby gdziekolwiek się ruszyć. Ostatnio przeżywała swojego rodzaju załamanie, jakby zwątpienie we wszystkie swoje dotychczas wyznawane idee i wartości, nagle krwawe sceny i upiorni bohaterowie przestali być lekarstwem na wszystkie problemy. Bo Curtis była po prostu niesamowicie nieszczęśliwą, pozbawioną motywacji i chęci do życia osobą, która dodatkowo utrudniała innym kontakt ze sobą. Oprócz Mathilde, raczej niewiele osób wiedziało, co się działo z panienką Juvinall. Przestała pisać do domu, pojawiała się tylko na lekcjach i na treningach. No, prawie zawsze. Czasem wolała wymówić się bolącą głową i opatuliwszy się najcieplejszym swetrem, po prostu zabarykadować się w dormitorium, jak na złość, dzielonym z paroma innymi dziewczynami, które już przyzwyczajone do swojej małomównej i zamkniętej w sobie współlokatorki, zaczęły ignorować jej dziwaczne zachowania i raczej stronienie od ludzi. W zasadzie Australijka nie wiedziała, czemu przełom nadszedł akurat teraz. Może na korytarzu mignęła jej twarz Caleba, może Raphaela, może Georgi. Albo Math. Tak, jej rozpaczliwe listy też przyczyniły się do tego, że Curtis wreszcie wyjęła atrament i napisała każdemu z unikanej wcześniej czwórki parę słów. Piąty pergamin z listem do Riley'a zgięła. Nie chciała się wtrącać w jego nowe życie. Pewnie jakieś ułożył. normalne życie. Z miłą, normalną dziewczyną. I dobrze, tak. W każdym razie, zacierając ręce z mrozu (upsik, nie ma rękawiczek, australijskie nawyki!), czekała na Raphaela, na razie jedyną osobę, z którą spotka się od dawien dawna.
Raphael kroczył dostojnie przez błonia na swoich długich, nieco patykowatych nogach, patrząc w niebo, z którego akurat zaczął delikatnie prószyć śnieg. Szyję opatulił sobie czerwonym szalikiem - trochę byle jak, ale to przecież Raphael, on nie zwraca uwagi na takie detale jak strój. Wyjątkowo udało mu się nie zapomnieć rękawiczek - były czarne, wełniane i odrobinę dziurawe, ale co znaczą dwie niewielkie dziurki między palcami, kiedy jest się nieszczęśliwie zakochanym pisarzem? Niewiele. Gigi milczała jak zaklęta, mimo że sama chciała się z nim spotkać, wyjaśnić pewne rzeczy. Raphael miał nadzieję, że naprawdę mogliby stworzyć razem coś pięknego, zwłaszcza że nie potrafił o niej zapomnieć. Jej imię ciągle odbijało się echem w jego głowie i gdyby nie Tillie, z którą łączyła go coraz głębsza i serdeczniejsza przyjaźń, trudno powiedzieć, co by się z nim stało. Chyba po raz pierwszy w życiu tak bardzo przeżywał jakąś przygodę miłosną, jeśli tym mianem można określić jego stosunek do Grace. Prawdę mówiąc, nie mógł się doczekać, by wrócić do Paryża na Święta, spotkać swoich starych, mugolskich przyjaciół - artystów, upić się w jakimś zadymionym mieszkaniu, pełnym akwareli i tomików poezji, obudzić się z twarzą wtuloną w piersi jakiejś dziewczyny, prawdopodobnie modelki Pierre'a, który był rzeźbiarzem i przywiązywał ogromną wagę do odpowiednich proporcji - nie tylko swoich dzieł, ale również modelek. Chciał rozmawiać o sztuce, o poezji, o metafizyce, chciał mówić po francusku z kimś innym niż własna siostra, chciał się uwolnić od myśli o Grace, od lekcji, na których musiał bywać. Jedyne co go cieszyło, to to, że Mattie zgodziła się przyjechać do Paryża na Sylwestra. No i fakt, że Curtis się nareszcie odezwała. Już z daleka dojrzał jej sylwetkę, zabawnie krągłą przez puchową kurtkę - mrozy nie były jakieś straszliwe, ale powinien pamiętać, że Curtis jest Australijką i nie przywykła do takich niskich temperatur. Chciał ją zawołać, ale uznał, że to bez sensu i tylko przyspieszył kroku. W końcu dotarł do niej i uśmiechnął się łagodnie, ciepło i trochę sennie, jak to on. - Bonjour, Curtis. Jak dobrze cię widzieć - powiedział serdecznie, nachylając się, by ucałować ją po jednym razie w każdy policzek. To takie francuskie. Wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza piękną papierośnicę, którą niedawno dostał od Mathilde, i wyciągnął w stronę Curtis w zapraszającym geście. - Mon Dieu, zupełnie zniknęłaś mi z oczu. Czy twoi mordercy nadal grasują wśród gąszczu liter?
Poczęstowała się papierosem, po czym uśmiechnęła się zdawkowo w ramach podziękowania. Wyjęła z wysokiego martensa różdżkę i podpaliła (papierosa, nie but!), po czym zaciągnęła się, chwilę zwlekając z odpowiedzią Raphaelowi. - Ciebie również, Raphaelu. - przestąpiła z nogi na nogę, chociaż wcale nie było jej zimno, wręcz przeciwnie!, chętnie zrzuciłaby teraz z siebie tę ciepłą kurtkę. Z ilością warstw, które dzisiaj na siebie założyła, zdecydowanie przesadziła. - Grasują. - przyznała krótko. - Ale mam wrażenie, że ostatnio robią to z mniejszym zapałem, jak gdyby i oni, tak jak ja sama, byli mną po prostu zmęczeni, a mordowanie z mojego rozkazu stało się nie przyjemnością, a powinnością. - stwierdziła z lekkim i zapewne, chociaż tego w planach nie było, smutnym uśmiechem, kierując spojrzenie jasnych tęczówek wprost na Raphaela. - Już wiem, że Paryżanom dobrze się wiedzie, ale co u tego jednego, konkretnego pisarza, o którego złamanym sercu w tej szkole zaczynają już krążyć legendy? - podniosła jedną brew (swoją drogą, myślałam, że to całkiem normalna czynność, jak na przykład mruganie, a tutaj się okazuje, że nie wszyscy potrafią podnieść jedną brew, psikus), tym samym dając znać Raphaelowi, że tak, ona również słyszała o nieszczęsnej historii, przynajmniej w zarysie! Tylko, że nie z plotek, a dość wiarygodnego źródła, ale ciii! Ciekawa była, jak to wygląda z perspektywy osoby tak wrażliwej, jak De Nevers.
Raphael spojrzał na nią z troską i wcisnął dłonie do kieszeni krzywo zapiętego płaszcza, zastanawiając się, skąd to wyraźne zmęczenie, malujące się na twarzy Curtis. Jakby z jej oczu zniknęły łobuzerskie ogniki, a wszystko zasnuła gęsta mgła. Zaciągnął się i westchnął. - Może potrzebują odmiany? Nie wiem, może chcieliby znaleźć swoje inne "ja"? Może w głębi duszy woleliby sadzić drzewa, pielęgnować fikusy albo zbijać budki dla ptaków, zamiast mordować? Może ty również potrzebujesz odsłonić inny aspekt siebie samej? Jak to jest, Curtis? - spojrzał na nią uważnie, lekko mrużąc ciemne, aksamitne oczy i przechylając głowę. Lubił ją, naprawdę ją lubił, a tamte pijane pocałunki w przedpokoju mieszkania Bennettów, z wbijającymi się w plecy butami, były jednym z najmilszych wspomnień, do którego wracał, ilekroć czuł, że dusi go niemoc i poczucie bezsensu. Gdyby nie Mattie, z pewnością by się załamał, choć to niepodobne do niefrasobliwego Raphaela de Nevers, pierwszego lekkoducha Hogwartu. Jego uczucie do Grace było tak samo silne i bolesne, jak na początku, a jej milczenie doprowadzało go do rozpaczy. Chciał wiedzieć. Chciał mieć pewność. Chciał pocałować ją po raz ostatni, albo z wściekłością rzucić jej w twarz, że jest bezduszna i zła do szpiku kości. Nie, tak naprawdę chciał jej wybaczyć, przytulić, napawać się zapachem jej włosów, skóry, dotykać i słuchać jej radosnego szczebiotu. Chciał ją mieć dla siebie. Na zawsze. Nie, Raphael nie jest osobą, która uniosłaby się dumą i przekreśliła uczucie, któremu przecież nie potrafiła się oprzeć. Wypuścił z ust kłąb dymu i spojrzał na Curtis ze smutnym uśmiechem. - Szczerze? Chciałbym Umrzeć- usnąć- i nic poza tym- i przyjąć, że śmierć uśmierza boleść serca i tysiące tych wstrząsów, które dostają się ciału w spadku natury.* Chciałbym przestać czuć, bo to, co czuję, doprowadza mnie do granic rozumu, choć do mojej poczytalności i tak można mieć zastrzeżenia. Piszę, ale to, co piszę mnie nie przekonuje. Ale z tego co mówisz, wynika, że samymi swoimi czynami i przeżyciami piszę smutną historię miłosną. Paradoks - westchnął i spojrzał na powierzchnię jeziora, przykrytą warstwą lodu, który skrzył się w nieśmiałych promieniach grudniowego słońca.
Australijka odskoczyła jak poparzona. Z oddali zapewne wyglądało to tak, jakby Raphael potraktował ją jakimś zaklęciem, ale gwałtowna reakcja Juvinall wcale nie wynikała z efektu żadnego bodźca fizycznego, bądź nawet zewnętrznego, po prostu atmosfera, pozbawiona przytulności pubu oraz procentów buzujących we krwi, będących wynikiem zbyt dużej ilości przyswojonej Ognistej, nie wydała się Curtis odpowiednia na poruszanie tych tematów. Jednakże ejj, to był Raphael, bratnia dusza, przed którą ukrywanie takich lęków przestało mieć sens, odkąd poznał je wszystkie zanim zdążyli zdemolować przedpokój Bennettów. - Nie, to nie to. - burknęła i potrząsnęła energicznie głową, wbijając spojrzenie jasnych tęczówek w jakiś punkt na zamarzniętym jeziorze. Gdzieś posiadała świadomość, że to o, o czym mówi De Nevers, jest całkowicie słuszne, ale nie miała tyle siły, aby przyznać to nawet przed samą sobą i tak tkwiła w martwym punkcie, będąc przeświadczoną o tym, że postępuje w całkowitej zgodzie ze sobą. Że, wręcz odwrotnie zatem do Raphaela, zawsze na samej górze stawiała swoją dumę. - Chyba stajesz się wariatem, Raphaelu. - stwierdziła pogodnie, nagle w całkowicie innym tonie, jakby poddenerwowanie i irytacja całkowicie z niej uleciały, ba, jakby incydent sprzed kilkunastu sekund się nie wydarzył. Być może stwierdzenie "stajesz się wariatem", miało się odnosić obu wypowiedzi puchona? Podeszła do chłopaka, wspięła się na palce (sic, i tak był od niej wyższy!) i najpierw przyłożyła mu zimną dłoń do czoła, później do policzków, a na końcu palec wskazujący położyła mu na ustach i trwała nieruchomo przez jakąś chwilę. - Hogwart to tak naprawdę przytułek dla psychicznie chorych, a mnie wybrano, abym ci to uświadomiła, kiedy zauważę, że twoje szaleństwo zaczyna wymykać się spod kontroli i tylko świadomość, iż możesz postradać zmysły, będzie cię w stanie uratować. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Kiwnęła, aby nachylił się w jej kierunku i kiedy się dostosował, wyszeptała mu wprost do ucha. - Nie wierz co mówią, ja postradałam zmysły i czuję się całkiem dobrze. Dobrze jak nigdy.
Raphael spojrzał na nią w zadumie, ale nie próbował przekonać do swoich racji. Może się mylił, a może Curtis musiała sama dojść do tego, co jest prawdą, a przynajmniej, co może uważać za prawdę. Nie miał zamiaru się upierać, zresztą każdy musi zajrzeć wgłąb siebie i zacząć prawidłowo odczytywać swoje uczucia, potrzeby i podszepty intuicji, bo nikt inny go w tym nie zastąpi. Jeśli chciała iść w zaparte, on jej tego nie zabroni, choćby się martwił. Wolność, wolność sumienia, wolność myśli, wolność wyboru. Viva la liberte! Nie rozumiał, dlaczego Curtis nie chce być z nim do końca szczera, ale nie poczuł się tym urażony. Jeśli chciała, mogła zachować to wszystko dla siebie, ale gdyby kiedykolwiek poczuła potrzebę wylania swoich żali i wątpliwości na zapadłą, Raphaelową pierś, to on jej zawsze wysłucha. Byli bratnimi duszami, nawet jeśli ona traktowała wszystko zbyt serio, bała się uczuć, a Raphael pozwalał im przepływać wartkim strumieniem przez swoje życie, nie stawiając tam i godząc się na taki bieg nurtu. Dotychczas taka polityka dawała dobre rezultaty, ale wyjątek potwierdza regułę i jakby w myśl tej zasady w życiu de Neversa pojawiła się Gigi i wywróciła jego świat do góry nogami. - Możliwe, mon petit, w końcu wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie*, więc może to właśnie ja jestem tym wariatem, który śni życie. Ale to nie jest najlepszy ze snów, możesz mi wierzyć - westchnął ze smutnym uśmiechem. Pozwolił jej na to badanie, wciąż się uśmiechając i dochodząc do wniosku, że dotyk Curtis sprawia mu przyjemność. Przypomniał sobie tamten wieczór w pubie, a potem w mieszkaniu Bennettów i poczuł ciepło rozlewające się w okolicach jego zranionego serca. Raphael delikatnie ucałował palec Curtis, spoczywający na jego wargach, patrząc jej łagodnie w oczy swoimi wiecznie rozmarzonymi, aksamitnymi oczami. - Ależ to oczywiste. Wszyscy jesteśmy szaleni, w większym lub mniejszym stopniu. Szaleni, bo dostosowujemy się do ram społecznych, szaleni, bo próbujemy z nich uciec, szaleni, bo mówimy o tym, co widzimy, bądź o tym, co chcielibyśmy zobaczyć. Cały świat jest przytułkiem dla wariatów, więc nikt nas nie może od tego uratować. Możemy po prostu pogodzić się sami ze sobą, ze swoimi chorymi umysłami, ugłaskać je i oswoić - nachylił się posłusznie w jej stronę, po czym odpowiedział z uśmiechem. - Widzisz? Po prostu się zaprzyjaźniłaś ze swoim obłędem, to nawet zdrowe, na pewno zdrowsze, niż toczyć bój. Tak, tacy wariaci są niebezpieczni. A my... my jesteśmy nieszkodliwi, prawda? - uśmiechnął się ciepło i pogłaskał ją po policzku.
Kiedy Curtis wreszcie będzie gotowa przyznać, iż tak naprawdę rzeczywistość bierze całkowicie na serio, za serio, Raphael prawdopodobnie będzie pierwszą osobą, której Juvinall wypłacze swoje żale. Teraz natomiast kurczowo trzymała się stwierdzenia, wystosowanego oczywiście przez nią samą, że podzielenie się swoimi zmartwieniami - i to na trzeźwo!!!! - jest oznaką największej słabości. Curtis Laura Juvinall (nie)radziła sobie sama, nawet jeśli ma przez to faktycznie całkowicie oszaleć, ot co. Być może ostatni kryzys tej filozofii wreszcie uświadomi dziewczynie, iż tak się nie da, że krwawi bohaterowie nie mogą na wieczność pełnić roli jej powierników... hm, tak. Może kiedyś to do niej dojdzie. - W takim razie, cokolwiek zrobimy, możemy się obudzić. - stwierdziła. - A krowa mówiąca w esperanto, mieszająca ogonem lody z metalu nie budzi zdziwienia... - rozejrzała się wokół, jakby czegoś szukając. Nie trudno było dostrzec, iż rozpierała ją dopiero co odzyskana energia, która widocznie wróciła z nawiązką po ponad miesiącu biernego egzystowania w murach zamku. - A może skoro wiemy już o swoim szaleństwie, jesteśmy jeszcze bardziej niebezpieczni? W końcu to usprawiedliwia wszystko co robimy. - stwierdziwszy, bez namysłu zrzuciła z siebie puchową kurtkę, zostając w czarnym swetrze, narzuconym na cienką, krótką, kolorową sukienkę o kwiecistym wzorze. - Chodź Raphael, pojeździmy na lodzie! - mrugnąwszy do swojego kompana, obróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku zamarzniętego jeziora, nie sprawdzając nawet, czy chłopak idzie za nią.
Właściwie to Raphael nigdy nie był trzeźwy. Nie patrzyła na świat trzeźwo, nie miał trzeźwego osądu. Czasem po prostu był bardziej pijany życiem niż zwykle, na przykład tamtego dnia, kiedy się poznali i wypili odrobinę za dużo. Właściwie dlaczego za dużo? Może właśnie tyle, ile potrzebowali, żeby otworzyć się na siebie wzajemnie, odkryć braterstwo swoich dusz? De Nevers zaciągnął się i spojrzał uważnie na Curtis, zastanawiając się, co się stało, dlaczego cała jej twarz zdradzała jakiś niepokój, napięcie i dlaczego, na Merlina, nie chciała zdradzić mu przyczyny, z uporem maniaka twierdząc, że wszystko jest w porządku, że problemy jej Paryżan nie odzwierciedlają jej własnych. To duma? Prawdopodobnie. Raphael nie miał dumy, miał uczucia, ale nie dumę i to bardzo ułatwiało mu życie, bo rodził dokładnie tak, jak uważał za słuszne. Jeśli nadal było mu przykro, mówił o tym otwarcie, nigdy nie dąsał się dla zasady. To znaczy nie był człowiekiem zupełnie pozbawionym godności, ale często odpuszczał, uważając, że dalsze ciągnięcie jakiejś historii, chowanie uraz, nie ma najmniejszego sensu. - Być może - zgodził się Raphael, wypuszczając z ust obłoczek dymu. Miał ogromną ochotę pocałować Curtis, tańczyć, pić i całować jej blade usta, ale wiedział, że to nie czas na takie drobne przyjemności. Prawdopodobnie powinien zaoponować, że to może być niebezpieczne albo coś w tym rodzaju, ale litości - to Raphael, on nie ma za grosz rozsądku, poza tym to dziecko miasta, które nie ma pojęcia o zagrożeniach, jakie może nieść świat. Jeśli kiedykolwiek jeździł na łyżwach, a zapewne jeździł, to na sztucznym lodowisku, gdzieś w Paryżu czy Londynie, które przecież nie miało prawa się pęknąć. Dlatego też ten głupek, ten bezmyślny i szalony Francuz ochoczo poszedł w ślady Curtis. W końcu ślizgawka to świetna zabawa, prawda? Złapał ją za rączkę i razem pomaszerowali w stronę jeziora. Raphael wszedł pierwszy na taflę i z rozczarowaniem stwierdził, że powierzchnia lodu nie jest tak gładka jak na sztucznych lodowiskach. Na próbę przejechał kawałek. No, może być od biedy. Uśmiechną się do Curtis i wykonał bardzo poprawny ukłon.
Chłopak siedział nad jeziorem i zamyślony wpatrywał się w taflę wody. Zapisał się do tej szkoły dlatego, że nie miał większego planu co z sobą zrobić. Dodatkowo chciał uciec od swojego ojca jak najdalej się dało. Chcąc nie chcąc oczekiwał po tej szkole o wiele więcej niż teraz jest prezentowane. Można nawet powiedzieć, że się zawiódł. Nie ma tutaj ani interesujących osób, ani interesujących wydarzeń. Po prostu NUDA. Gdyby zaczęło się coś dziać, jakiś dreszczyk emocji. Błagał o to od jakiegoś tygodnia. Chodził wszędzie, szukał wszędzie, ale na marne. Drake wziął do ręki kamień i rzucił go w stronę tafli wody, sprawiając, że ten podskoczył kilka razy i zatonął. Kącik jego ust drgnął, a blondyn położył się na ziemi wlepiając swoje spojrzenie w niebo. Wiał silny wiatr, ale mimo to było mu ciepło. Czuł jak powieki stają się coraz cięższe i opadają, aż nagle pogrążył się w śnie. Nie minęło kilka minut kiedy chłopak usiadł jak oparzony i rozejrzał się zdezorientowany. Miał płytki oddech, który uspokoił się prawie natychmiast z jego pomocą. - Cholera… Melody… – warknął pod nosem i spojrzał zirytowany w taflę wody. Położył dłoń na twarzy przysłaniając ją do połowy.
To zdecydowanie nie był dzień, w którym Amelia miałaby ochotę poznawać kogoś nowego. Była wykończona swoją ostatnią walką z owłosionym ciałem, a konkretniej ze skutkami dowcipu, jaki zrobiły jej małe, wredne Gryfoniątka. Poza tym, odczuwała już zbliżającą się pełnię na całym swoim ciele. Drgnęła lekko gdy sobie o niej przypomniała. Dzisiejszego popołudnia więc, gdy siedziała swoim dormitorium i uczyła się eliksirów, postanowiła wyjść na błonia w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza. Szła sobie wolnym krokiem brzegiem jeziora, równie zamyślona co chłopak i.. nie uwierzycie, ale oczywiście nie zauważyła go i wpadła na niego z impetem. Jej twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, a oczy powędrowały w dół, na napotkaną przeszkodę. - Nie masz gdzie tak siedzieć i zawadzać innym spacerującym? - mruknęła cicho, stając nad nim i przekrzywiając głowę. Czekała na odpowiedź i nie zamierzała ruszyć się stąd bez "przepraszam", ze strony tego chłoptasia. Gdyby nie przeżywała dzisiaj swojego krytycznego dnia, z pewnością nie naskoczyłaby tak na niego, a i pewnie przeprosiła za swoją nieuwagę i zagapienie. Krukonka była jednak psychicznie wykończona i nie miała ochoty na jakieś niespodzianki. Poza tym, potrzebowała osoby, na którą może pokrzyczeć bez konsekwencji i nic się nie stanie. Po kłótni ich drogi się rozejdą i zapomną, dlaczego tak w ogóle się kłócili. Przypadkowe osoby nadawały się na to stanowisko najbardziej.
Sam był równie zamyślony i nie usłyszał, ani nie zauważył nadchodzącej dziewczyny. Chociaż jak można było nie zauważyć takiego wielkoluda?! To w ogóle możliwe (dop. ja bym przy nim jak karzeł wyglądała T_T)? No ale cóż, stało się. Chłopak zmierzył niezadowolonym i poirytowanym spojrzeniem sprawczynię tego wypadku, po czym na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Może ten dzień nie będzie taki zły, może jednak się trochę zabawię. Pomyślał zadowolony z siebie i ze swoich pomysłów, pomysłów, które dopiero zaczęły się kreować. Drake zaśmiał się pod nosem widząc zirytowaną dziewczynę, po czym spojrzał na nią z dołu z tym zawadiackim uśmieszkiem. - Gdybym siedział gdzie indziej nie mógł bym Ciebie spotkać księżniczko – powiedział po czym w wstał i wyprostował się. Oblizał usta niedostrzegalnie i spojrzał na dziewczynę z góry. – czekałem na ciebie. – wyszeptał i złapał jej dłoń, po czym złożył na niej pocałunek. - Muszę przyznać, że słodko wyglądasz jak się irytujesz – wydukał puszczając jej rękę. Jego tęczówki zabłyszczały, a z twarzy nie schodził uśmieszek, który mógł być interpretowany bardzo różnie.
Skoro myślał, że uda mu się urozmaicić dzień kosztem panny Wotery, to nie wiedział, jak bardzo źle trafił. Może w inny dzień, lecz na pewno nie dzisiaj. Dzisiaj powinien uważać na każde swoje słowo. Prychnęła cicho, widząc tą błazenadę. - Koniec tego - warknęła, zabierając swoją rękę. Nie zdążyła niestety zorientować się, co chłopak chce zrobić, więc dała się w nią pocałować, z widoczną niechęcią i niezadowoleniem na jej pięknej buźce. Chłopak był od niej nieco wyższy, więc zadarła głowę i spojrzała mu buntowniczo w oczy. Nie miała ochoty na zabawę i umilanie dnia jakiegoś idioty. - Szkoda, że ja nie czekałam na Ciebie - powiedziała, wymijając go i ruszając w stronę, w jaką zamierzała się udać przed tym jakże niemiłym incydentem. Jej zdaniem było to wyraźne danie znaku chłopakowi, że nie ma ochoty z nim rozmawiać. Oby tylko za mną nie poszedł.. - prosiła w myślach, ściskając w dłoni różdżkę. Gdy już odeszła kawałek od chłopaka i zaczęła oddychać spokojniej przystanęła na chwilę i rozejrzała się dookoła. Nikogo w pobliżu, oprócz tego irytującego dzieciaka, który jak jej się teraz przypomniało, należał do jej domu. Swoją drogą, od kiedy Krukoni stali się tacy wredni? Ona sama była przecież odrobinę milsza, mniej podstępna i bardziej wyrozumiała. Może to przychodzi z wiekiem? Coraz częściej wydawało jej się, że zrobienie sobie roku przerwy po nauce w Hogwarcie było złym pomysłem. Teraz, w wieku prawie dwudziestu dwóch lat bardziej nadawała się na nauczyciela niż na studenta. Jeszcze nie dawno nie miała z tym żadnego problemu, jednak im bliżej było do zakończenia edukacji, tym bardziej uświadamiała sobie, że własnie teraz powinien kończyć się jej pierwszy rok pracy. Westchnęła ciężko, stojąc tak dalej i obserwując brzeg jeziora widoczny po przeciwnej stronie. Uwielbiała podziwiać widoki. Błonia w tym zamku były tak piękne.. chyba tylko za nimi będzie tak naprawdę tęsknić, gdy opuści Hogwart.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i wpatrywał się w odchodzącą dziewczynę, która widocznie nie miała humoru, ani zamiaru się z nim bawić. Oj nie ładnie moja droga… kiedy ja coś chce, zawsze to dostaje, nieważne jakim kosztem… Pomyślał wlepiając swoje oczy w plecy dziewczyny. Pojawiło się w nich coś, co trudno było zrozumieć, ale bez problemu można było to zauważyć. Krukon odczekał chwilę, a potem jak zahipnotyzowany ruszył za dziewczyną. Widział, że chciała się ukryć, nie chciała z nikim rozmawiać i chciała być sama, ale… ale co go to obchodzi? Najważniejsze jest to, że on chciał się zabawić, nic więcej. Zatrzymał się za jednym z drzew i obserwował ją bacznie, chciał wykorzystać jak najlepszy moment, jednak nie był cierpliwy, bynajmniej nie dzisiaj. Zbliżył się do niej szybko i złapał za nadgarstek. Uniósł go do góry i odwrócił ją w jego stronę popychając ją w stronę drzewa. Nie trzymał jej tak, żeby nie uciekła, miał to gdzieś. Jeżeli się wyrwie, albo go uderzy to będzie ciekawiej. - Posłuchaj mała… ja… – zaśmiał się pod nosem po czym schylił się do jej ucha – zawsze dostaję, to, czego chce – wyszeptał i odsunął się prawie natychmiast nie puszczając jej oraz nie odrywając tego natarczywego spojrzenia.
Spokój, którym już zaczynała się cieszyć, nie trwał zbyt długo. Po raz kolejny zamyśliła się tak, że nie usłyszała, jak chłopak zaszedł ją od tyłu. Zorientowała się, że coś nie gra dopiero w momencie, gdy poczuła na swoim nadgarstku uchwyt silnej, męskiej dłoni. Krukon szarpnął ją na tyle mocno, że odwróciła się twarzą do niego. W oczach Amelii mógł zobaczyć teraz błysk wściekłości, który jednak starała się powstrzymać. Po co miałaby tracić nerwy na takiego dzieciaka jak on? - Słuchaj dziecino, chyba musimy coś sobie wyjaśnić - powiedziała spokojnie, z lekkim uśmieszkiem na twarzy. W jej oczach panowało jednak rozdrażnienie i chęć jak najszybszego oddalenia się z tego miejsca. Użeranie się z jakimś chłopakiem, którym myślał, że dostanie wszystko na pstryknięcie palcem nie należało do najciekawszych form spędzania wolnego czasu panny Wotery. - Po pierwsze, nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał - mówiąc to wyszarpnęła swoją rękę z niespodziewaną jak na takie małe chucherko siłą. - Po drugie, mało mnie obchodzi to, czego chce jakieś rozpieszczone dziecko. Jeśli jest to coś związanego ze mną, to bardzo mi przykro, ale będziesz musiał pogodzić się z porażką - uśmiechnęła się szeroko i odwróciła na pięcie, po raz kolejny odchodząc od chłopaka i zmierzając wolno w stronę zamku. Niezły miał tupet. Amelia jednak obawiała się czegoś innego - nie sądziła, że chłopak jest do końca zdrowy psychicznie, toteż odrobinę przestraszyła się jego zachowania. Nie dała jednak nic po sobie poznać. Po co miałby wiedzieć, że się boi? Dzisiejszy dzień naprawdę nie był jej dobrym dniem, więc miała ogromną nadzieję, że ich rozmowa skończy się na tym etapie i nigdy więcej się nie spotkają. Nie chciała używać zaklęć do pozbycia się natrętnego towarzysza. Obawiała się, że akurat dzisiaj, coś mogłoby jej nie wyjść i nie udałoby się jej obronić przed tym dziwnym człowiekiem.
Zamyślenie się czy nie, on był dobry w takich składankach – bynajmniej tak mu się wydawało. Moim zdaniem, jak taki olbrzym może przechodzić niezauważony? Widząc tą wściekłość w jej oczach oblizał się i nie mogąc oderwać od niej spojrzenia uśmiechnął się chytrze. - Naprawdę wyglądasz słodko kiedy się irytujesz… – powtórzył swoją kwestię, utrzymując swoje zdanie. Gdy nazwała go dzieciną, zaśmiał się pod nosem i puścił ją wkładając ręce do kieszeni i bacznie ją obserwując. Ten spokój i lekki uśmiech na twarzy, kontrastujący z tą wściekłością, która z niej kipiał. Na pstryknięcie palca? O nie, wypraszam sobie! On zawsze na wszystko bardzo ciężko pracował, dodatkowo z tej pracy dostawał same kokosy, więc co się dziwić, że nie da jej spokoju? Dziewczyna skończyła swoją wypowiedź i odwróciła się chcąc odejść od niego. On wpatrywał się w nią po czym… ruszył za nią wolnym krokiem. - Wiesz… jeżeli masz zamiar się tak słodko złościć, to się mnie nie pozbędziesz… na pewno będę Ci robił na złość słoneczko – powiedział totalnie olewając całą jej wypowiedź. A tak w ogóle ona coś mówiła? Nawet jeżeli tak, to miał to gdzieś. No cóż może był trochę socjopatą, ale to, że był uparty nie powinno świadczyć o tym, czy jest zdrowy, czy chory psychicznie! W końcu Drake wyminął dziewczynę i zablokował jej drogę. - No cóż… może zaczniemy od początku? – zapytał uśmiechając się szeroko – Można by powiedzieć, że zachowałem się nieodpowiednio – wydukał pewny siebie i wlepiając w nią swoje spojrzenie, o którym trudno było coś powiedzieć.
Idąc powoli i słuchając marudzenia jej nowego prześladowcy modliła się w duchu, żeby ktoś dał jej sporo siły. Miała ochotę odwrócić się, uderzyć chłopaka w twarz albo potraktować jakimś zaklęciem, które sprawi, że przestanie wreszcie gadać. Parsknął śmiechem, gdy nazwała go dzieciną? A kim innym dla niej był? Właśnie takim dzieckiem, które chce dostać swoją zabawkę i nie przestanie, dopóki nie będzie jej miało. Tłumaczenie, rozmowa, krzyki - to wszystko na nic, ponieważ dziecko to dziecko i zawsze, każde, niezależnie od wychowania jest rozpieszczone i uczone przez rodziców, że dostanie to, co najlepsze. Wreszcie westchnęła ciężko i przystanęła, podnosząc wzrok na chłopaka, który, jak się okazało, stał już przed nią. - Dobra. Mogę z Tobą chwilę porozmawiać, bo widzę, że inaczej nie dasz mi spokoju - mruknęła z niechęcią, opierając się o jakiś kamień i zakładając ręce na piersi. Obserwowała go przez chwilę, lustrując wzrokiem całą jego sylwetkę od dołu do góry. Wyglądał całkiem nieźle, jednak nie zmieniało to faktu, że miała go po dziurki w nosie na dzisiejszy dzień i nieważne co by zrobił, i tak będzie u niej skreślony. - Czego ode mnie chcesz? - spytała wprost, chociaż może w tym wypadku nie był to najlepszy moment. - A, wyjaśnijmy sobie jeszcze jedno. Jeśli mnie dotkniesz, potraktuję Cię takim zaklęciem, że nie pozbierasz się przez tydzień - czarnomagicznych co prawda nie znała, ale czy chłopak musi o tym wiedzieć? Uniosła wzrok i spojrzała mu wyzywająco w oczy. W swoich starała się uspokoić iskrę, która pokazywała jak bardzo jest zła. W jego za to nie widziała nic. To znaczy, może i to spojrzenie coś mówiło, jednak dla niej było puste, bez uczuć, bez wyrazu, bez żadnych pragnień. Przez chwilę zrobiło jej się szkoda chłopaka, może naprawdę ma jakieś problemy o których ona, Amelia, nie ma zielonego pojęcia i źle zrobiła, traktując go tak, jak go potraktowała?
Chłopak najwidoczniej postanowił dać sobie spokój z uprzykrzaniem życia pannie Wotery i zniknął w tajemniczych okoliczność, a dziewczyna wróciła do szkoły, zirytowana jeszcze bardziej niż wcześniej.
Ta szkoła to było jakieś jedno wielkie gówno. Po co on tu w ogóle przyjeżdżał? Serio, jeśli jego rodzice uczęszczali do takiej placówki, to on życzył im powodzenia. Zostali kurwa bohaterami. Te schody. Ja pierdole, po nich się chodzić nie dało. Człowiek chce na drugie, ale nie. No musi kurwa na piąte.. A potem dawaj na dół, żeby na to drugie, to znoszą go na czwarte. Ech.. I żeby to jeszcze dało się je jakoś wykiwać, istniało jakieś oszustwo, które pozwalałoby spokojnie przedostać się na miejsce przeznaczenia, ale nie! Nie, nie, nie, nie, nie, nie! To jeszcze pół biedy. Lekcji tak bardzo mało, w całym tym cholernym zamku oczywiście nie można uświadczyć nauczyciela od transmutacji, żeby potrenować, w jakiś sposób poprawić swoje umiejętności, w bibliotece też niewiele różnić pomiędzy Anglią a Norwegią. Żyć nie umierać. NA DOMIAR ZŁEGO KURWA NIE BYŁO TUTAJ PRAWIE NIKOGO, NA KIM MOŻNA BY ZAWIESIĆ OKO. No jasna cholera.. Co za shit. Co za shit. Życie. Czemu musi być takie trudne? Rozmyślając na ten temat, siedział i wpatrywał się w jeziorko. Zasadniczo, to nie potrzebował ządnego nauczyciela, żeby ćwiczyć, nie? Mógł sobie poradzić i bez tego. Tylko, że bardziej zaawansowane zaklęcia wymagały opieki i kontroli wykwalifikowanej osoby. Przynajmniej tak zawsze mu powtarzano. Cholera. Że też życie musi być takie trudne.. Narzekał sobie i narzekał, aż nagle poczuł, że oberwał jakimś kamyczkiem. Małym bo małym, ale trafił go na wysokości krzyży. Odwrócił się i to co zobaczył.. GORZEJ BYĆ NIE MOGŁO? A JEDNAK. WITAMY W PIEKLE SYNU. Nikogo innego, jak Marysię. Cudownie, cudownie. – Witaj. – powiedział, nie kryjąc się ze swoją ironią i jadem w głosie. – A co Ty tu robisz? Znowu czaisz się na czyichś facetów? – dodał po chwili, a jego słowa wręcz ociekały złowrogim jadem.
Boże, co z tym zamkiem było nie tak? Cholery można dostać. Wszędzie tyle ludzi, wszędzie tyle hałasu, wszędzie tyle zamieszania. A podobno Anglicy to taki spokojny naród. Gówno prawda, nie potrafią na miejscu przez minutę wysiedzieć! Oprócz tego naprawdę nie da się tu normalnie poruszać. Co jest z tymi schodami? No o co w tym chodzi? Szukałam jakiegoś spokojnego miejsca w tej krainie chaosu. I oto znalazłam. Jezioro. Kurcze, jak ja kochałam wodę. Mogłabym się kąpać godzinami, pływać, nurkować. Ale chyba właśnie nurkowanie kręciło mnie najbardziej. Ta cisza pod wodą. Ta izolacja od świata. Wspaniałe, naprawdę. Szłam więc przy brzegu jeziora, wgapiając się w ziemię i raz po raz kopiąc małe kamyczki. Myślałam nad tym wszystkim- wyjazd, ten cały projekt, rodzina w Norwegii, zupełny brak życia towarzyskiego. Akurat kiedy doszłam do wniosku, że jestem kompletnie aspołeczna, usłyszałam tak bardzo znajomy głos. Kurwa. Uniosłam głowę i spojrzałam na Benjamina. Cholerna zmora. Moje usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu, ręce wbiły głębiej w kieszenie czerwonego płaszcza. - Nie, myślałam, że to twoja fucha -odparowałam, oszczędzając sobie powitanie.- Ja tutaj pogłębiam swój astronomiczny geniusz. -Zaśmiałam się krótko i posłałam chłopakowi chłodne spojrzenie.- A ty? Dalej irytujesz ludzi? -spytałam ironicznie i zaczęłam bezwiednie gmerać butem w kamyczkach. Zacisnęłam na chwilę mocno powieki, a przed oczami przewinęły mi się wszystkie twarze, które tyle dla mnie znaczyły. No a za wiele ich nie było. Ojciec i, oczywiście, Karin. Jak ja za nimi tęskniłam. Mamo, chcę do domu.
Jego fucha. Odbijać komuś facetów? A to ciekawe, ciekawe.. Bardzo ciekawe.. – Myślałem, że to raczej Ty z tego słyniesz.. W końcu ostatnie doświadczenia świetnie to egzemplifikują.. – rzucił pod nosem, ale oczywiście na tyle głośno, aby go usłyszała. Chciał wstać. Zebrać się stąd, pożyczyć jej miłego dnia, obrzucić chłodnym spojrzeniem i z całym ładunkiem sarkazmu jaki był tylko w stanie utrzymać, powiedzieć „do widzenia”. Nie zrobił tego. Nie zrobił, bowiem ostatnie słowo nie należałoby wtedy do niego. A poza tym.. był tutaj pierwszy. Dlaczegóż miał niby dać za wygraną? No właśnie, sam do końca nie wiedział. – Geniusz powiadasz? – zapytał. Tu niestety nie mógł jej niczego zarzucić. Że ona była dobra z tego przedmiotu wiedział chyba każdy w szkole. A przynajmniej z ich rocznika. Ale dobra to chyba mało powiedziane, biorąc pod uwagę fakt, że brała udział, podobnie jak on w Sfinksie. – Jednej rzeczy nie rozumiem. Jesteś tak dobra, że potrafisz czytać przyszłość z gwiazd, nawet gdy ich nie ma na nieboskłonie, czy po prostu tak głupia, że o tym zapomniałaś? – Chamski? Jak najbardziej. Ale ona na to zasłużyła. W końcu.. ukradła mu go. JEGO MĘŻCZYZNĘ. Tego się nie robi. Nikomu. – A właśnie! Co u twojej zdobyczy? Nadal jest twoja, czy masz już kogoś innego? – spytał, siedząc do niej plecami. Przecież nie będzie się rozklejał. Nie przy niej. Oj nie. Po wszystkim, całej tej rozmowie, pójdzie gdzieś do pubu i się spije. Oj tak. To było wyjście. Zawsze jakieś. A to było dobre. A tymczasem otarł łzę, spływającą po policzku..