Lowell nie lubił się narzucać. Nie lubił prosić o pomoc, a jednak to robił. Obecnie to się dla niego liczyło - uzyskanie jakiegokolwiek wsparcia, kiedy to nadal gdzieś w środku, może nie na ciele, ale na duszy, został skrzywdzony. Dotknięcie przez legilimentę pozostawiło na nim pewnego rodzaju piętno, do którego na razie będzie musiał się przyzwyczaić. Będzie głównym paliwem napędowym, ale do czasu, gdy czas zaleczy psychiczne rany i pozwoli piąć się dalej w tym wszystkim. Musiał uważać; musiał, kiedy to siedział okryty kocem, kiedy to rozmawiał, kiedy to udawał, że wszystko, a raczej większość rzeczy, jest w jak najlepszym porządku. Szło mu to jednak, w szczególności na początku, trochę słabo, w związku z czym podświadomość mówiła mu, że prędzej czy później będzie musiał się z tego wytłumaczyć. Na razie jednak nie chciał - chciał, by tykające wskazówki zegara pozwoliły mu zapomnieć chociaż na chwilę o wydarzeniach, kiedy to czuł wstyd przechodzący przez jego tkanki. Perfidny, zły, niedobry. Zauważył zaśmianie się, na co zareagował też, ale trochę słabszym. Karykatura, którą wywiesił Irytek, była naprawdę czymś, co mogłoby przejść do historii murów hogwarckich, w związku z czym z pewnym bólem serca nie mogli tego pozostawić na wieży, co nie zmienia faktu, iż... po prostu bawiło. Do tego wodospad, zamieniony w lód, bo czemu nie. Przeszli do problemu w kreatywny sposób, w sposób godny samego Patoła, który jednak nie potrafił mieć wylane na taką sytuację. Jak on w sumie, zresztą. — Irytek boi się tylko Krwawego Barona, pamiętaj o tym. — napomknął, kiedy to poprawił się, by tym samym zdjąć koc i wstać, mimo zmęczenia, przechodząc do kuchni. Jednocześnie wziął ze sobą dwa kubki, na których to dnie znajdowała się resztka po ciepłym napoju; nie lubiąc bałaganu, jakoś nie widział, by dłużej te naczynia zasychały, a sam... potrzebował znaleźć jakiekolwiek zajęcie. Nie tylko i wyłącznie korzystanie z uprzejmości przyjaciela. — Chcesz coś do... picia? — zapytał się, kiedy to, całe szczęście, salon nie był wcale aż tak odłączony od kuchni, w związku z czym pozostawał na widoku. Do czajnika elektrycznego, bladymi rękoma, nalał trochę bieżącej wody, by tym samym odpalić urządzenie i poczekać, aż się w nim nagrzeje woda. Przygotowanie kubków trwało zaledwie chwilę, a on sam przygotował dla siebie zieloną herbatę o smaku opuncji - no i to, o co poprosił sam Solberg. — Zaskoczę cię... już cię noszę prawie wszędzie ze sobą. — uśmiechnął się nikle pod nosem, kiedy to zalewał susz gorącą wodą. — Nie wiem, chyba nie ma sensu...? Prędzej musiałbym cię karmić fastfoodami niż pierzem. — wzruszył ramionami, zanim wziął kolejne naczynia ze sobą i podał ewentualnie Solbergowi gorący napój. — Kartę debetową powinienem jakoś bardziej ukryć? — zapytał się, kiedy to przypomniał sobie lokalizację własnego portfela. Chyba nie chciał być obciążony takimi rachunkami, a gorzej by było, gdyby Max wybrał dostawę ekspresową, która wyniosłaby trzykrotność wartości danej rzeczy. Sam usiadł ponownie na tym samym miejscu, mieszając znajdującą się na stole herbatę; owinąwszy się ponownie kocem, wziął wdech i tym samym westchnął, jakoby zastanawiając się nad wydarzeniami, które miały miejsce wcale nie tak dawno. Wiedział, że to kiedyś przeminie. Że pasożyty, żerujące na jego umyśle, prędzej czy później zostaną wybite. Teraz jednak nie mógł z tym nic zrobić i zbierały po prostu żniwo. — Chyba wolę nie sprawdzać, czy są takie stroje... — mruknął, kiedy to o mało co nie poparzył własnych ust herbatą.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wiedział, co jest powodem, dla którego Felek teraz jest w dużo gorszej kondycji, ale podejrzewał, że zwykła wycieczka to być nie mogła. Ze spokojem jednak przyjmował wszelkie westchnięcia i cięższe oddechy puchona, a zamiast pytań po prosty był. Szczególnie, że Lowell sam go o to poprosił, więc Max nie miał zamiaru tak po prostu sobie teraz pójść. -Patol zdecydowanie straszniejszy. Poza tym powiem Ci, że Krwawy Baron to dobry ziomek. Jak go nie wkurwisz oczywiście. - Miał okazję parę razy rozmawiać z duchem i naprawdę były to raczej miłe pogawędki. -A Ty gadałeś kiedyś z tym waszym mnichem? - Zapytał, bo duch puszków jakoś nigdy nie zatrzymał się na dłuższą konwersację z Solbergiem i ślizgon był ciekaw, jaki on jest. -Kawusię raz poproszę! - Kakao zawsze dobre, ale przy kawie bladło dla Maxa i to znacząco. Przez chwilę cierpliwie głaskał Ivarę, po czym zrzucił ją z kolan i również się wyprostował. -Patrz, może moim przeznaczeniem było zostać Twoją poduszką. O to to tak. Jedzonkiem raczej nie pogardzę. - Dodał, a na samą myśl o jakimś niezdrowym żarciu zrobił się głodny. -Spokojnie, płaciłem ze swoich. Nie kradłbym Twoich pieniędzy. - Uspokoił puchona, bo akurat za swoje zakupy zazwyczaj płacił sam. -To ja Ci powiem, że są. - Wyszczerzył się do kumpla, po czym zanurzył usta w gorącej kawie. -Właśnie! O mało bym nie zapomniał. - Pstryknął palcami, gdy doznał nagłego olśnienia. -Pomożesz mi z tymi syrenami, czy raczej odpadasz? - Wiedział, że przedsięwzięcie jest dość ryzykowne i nie chciał pchać tam kumpla na siłę. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego zdolności trytońskiego na pewno by się Maxowi przydały. I pewnie pomogłyby uniknąć potencjalnych problemów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spoglądał, może zwracał na siebie uwagę, ale i tak czy siak potrzebował sporej dozy czasu, by się ogarnąć. Może trochę poprawił mu się humor, co nie zmienia faktu, iż tak naprawdę musi jeszcze sporo minąć. Minąć ze świadomością posiadania umysłu, który został spartaczony zaklęciem czarnomagicznym. Chciałby cofnąć czas, ale nie posiadał ani zmieniacza, ani czego, w związku z czym nie bez powodu jego myśli na ten temat po prostu przeniknęły w eter zapomnienia. Nie chciał na razie skupiać się głównie na tym, co ma do powiedzenia w zakresie tego, co mu się wydarzyło. Chciał się skupić na tym, co jest tu i teraz. Bez zbędnego oddawania się w ramiona przeszłości, która by go tylko i wyłącznie niepotrzebnie obnażyła; zsuwając materiały, pozostawiając tylko i wyłącznie prawdę, bez okrycia w słodkie kłamstwa, które prędzej czy później się wydadzą. A wtedy nadejdzie wstyd - wstyd, którego nie będzie w stanie przezwyciężyć, ze względu chociażby na to, iż po prostu... zdradził. Czuł, że zdradzał, że ranił, czuł się okropnie wobec samego siebie, ale nie potrafił powiedzieć, odsunąć od siebie kumpla. Po prostu. Czekoladowe tęczówki na chwilę zastygły w jednym miejscu, zanim nie powróciły do pełnej sprawności, a umysł począł analizować temat, jakoby znajdując dopełnienia do słów, którymi to dzielił się Solberg. — Zawsze jest jakieś "ale". — powiedział, zastanawiając się nad tym, jak to jest z tym jego Grubym Mnichem. Nigdy jakoś nie rozmawiał z nim przez dłuższą chwilę, ale koniec końców wydawał się być miłym duchem. Nastawionym głównie na to, żeby zachęcać młodych, a nie zniechęcać. Lowell wiedział, że Hufflepuff to nie jest duma, z której można być szczęśliwym. Jest to miejsce dla tych, którzy nie mieszczą się w odpowiednich ramach, nie bez powodu tak okraszone nicością w hymnie. — Niespecjalnie. Różni się od Krwawego Barona, chcąc przebaczać co chwilę Irytkowi. — wziął głębszy wdech, zanim nie przeszedł do tworzenia napojów. Zawsze lepiej jest z czymś ciepłym, aniżeli bez możliwości zaciśnięcia na ciepłym naczyniu własnych opuszków palców. Nie bez powodu, znajdując się we własnych czterech ścianach, czasami popijał wszystko niczym wielbłąd, jakoby zastępując tym samym puste kalorie, gdy dosypywał trochę cukru. — Code that. — oznajmiwszy bardziej radośnie, jego spojrzenie wylądowało na chwilę na szklanym pojemniczku z kawą, by tym samym nasypać jej odpowiednią ilość do kubka. Dopiero, gdy woda odstała, zmniejszając swoją temperaturę, z dokładnością obserwował, mimo wewnętrznego rozbicia, jak się ona rozpuszcza. Zastanawiało go to. Tak łatwo można zniknąć. Tak łatwo można stłuc słoik, tak łatwo można samego siebie uszkodzić. I o ile jego struktura zewnętrzna nie została zbytnio poddana jakimkolwiek obrażeniom, to jednak głowa wcale nie wyszła z tego cało. Długo się nie zastanawiał mimo wszystko, w związku z czym przyniósł te napoje i rozsiadł się z powrotem. — Myślałem, że nie wierzysz w przeznaczenie. — powiedział, opierając się znowu o ramię, by tym samym pociągnąć łyk zielonej herbaty. — Jak chcesz, to zawsze mogę coś zamówić. — wspomniawszy, sam jakoś był trochę głodny. A do tego chętnie przerąbałby parę galeonów na jakieś głupie zamówienie, coby zapełnić swój brzuch w celu zwyczajnego zapomnienia o tym, co się wydarzyło. Niemniej jednak brakowało mu trochę kalorii, w związku z czym nie bez powodu poczuł się od razu tak, jakby brzuch zaczął mu burczeć z braku czegokolwiek. Zęby zatapiające się w tkanki. — Wiem. — powiedział, kiedy to i tak czy siak nie miałby problemów z udostępnieniem własnych środków. Jakoś nie czułby się wielce stratny, w związku z czym pod kopułą czaszki zareagował zwyczajnym wzruszeniem ramion. — Och. — mruknął pod nosem, kiedy to spojrzał na własne odbicie w naparze z suszu. Czy zamówiłby coś takiego? Może. No, ale nie czuł, żeby było mu to jakoś specjalnie potrzebne, w związku z czym przeszedł do kolejnego, podsuniętego przez Ślizgona tematu. — Hm, o czym byś zapomniał? — zapytawszy się, przekręcił głowę, odstawiając na chwilę naczynie z napojem na stoliku, by przypadkiem go nie wylać. Szkoda byłoby się poparzyć, a przy okazji kumpla, z którego to gościnności korzystał. — Nie no, pomogę ci, w dwójkę jest raczej bezpieczniej... — miał ochotę przekręcić oczami, niemniej jednak, w ramach solidarności z Maxem, wolał jednak, aby poszli po prostu razem. Znajomość zaklęć uzdrawiających mocno się przydawała, a do tego trytońskiego... tym bardziej. Mógł stanowić tak naprawdę ogniwo negocjacji. — Kiedy to zamierzasz? — zapytał się, zamierzając wszystko uporządkować sobie w głowie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, co kłębiło się w głowie puchona było na ten moment niedostępne dla Maxa, a ten nie miał zamiaru naruszać tej prywatności. Nie wiedział, że stan psychiczny kumpla był spowodowany czymś więcej niż tylko zwyczajnym zaniedbaniem, do którego wszyscy się przyzwyczaili. Zamkowe duchy były bytami dość specyficznymi i według ślizgona, warto było mieć z nimi dobry kontakt, by w razie potrzeby móc zwrócić się do nich o pomoc. Nie było to jednak takie łatwe, gdyż większość z nich była dość staroświecka i miała swoje dość mocno ugruntowane przekonania, co czasami przyprawiało o naprawdę sporą migrenę, gdy weszło się na jakieś kontrowersyjne tematy. Krwawy Baron należał właśnie do takich duchów i trzeba było się nieźle nagimnastykować momentami, by uniknąć nieprzyjemnej dyskusji. -No tak, zawsze znajdzie się jeden dobry Samarytanin. - Przewrócił oczami. Sam nie był największym fanem Irytka, ale jakoś nie wyobrażał sobie szkoły bez niego. Gdy robiło się zbyt spokojnie, duszek zawsze był na posterunku, by namieszać w życiu przechodzących nieopodal uczniów. Czasem zbyt brutalnie i nieprzemyślanie (o czym zarówno Max jak i Felek wiedzieli doskonale), ale zazwyczaj ograniczał się do głupich żartów, które dało się przeżyć. -Nosz merlinie jaja, będzie się czepiał. - Zaśmiał się, bo faktycznie wróżbiarstwo i przeznaczenie miał w dupie głębiej niż jakąkolwiek inną magiczną dziedzinę. -Jakiś kebsik by wjechał. - Przyznał szczerze, bo dawno nie miał okazji na zajadanie się mugolskim jedzonkiem, a że dzień był wyjątkowy, to nawet mięso mógł wszamać bez większych wyrzutów sumienia. Pierwszy raz zrobił takie zakupy po pijaku i jakoś nie było mu specjalnie przykro. Co prawda rachunek nie był najniższy, ale warto było wydać trochę więcej talarów, by móc potem rozkoszować się wygodnym odpoczynkiem w śpiworze Metapoda. Max już nie mógł się doczekać, aż przesyłka dotrze do Felkowego domu i będzie mógł wypróbować ten zakup. Oparł się o ścianę, popijając od czasu do czasu kawę i z bólem serca odtrącając Ivarę, która wciąż domagała się pieszczot. -Dzięki. Nie wiem jeszcze. Myślałem o początku grudnia, żeby składnik był naprawdę świeży, gdy będziemy pracować z kociołkiem. - Powiedział po chwili zastanowienia. Wciąż jeszcze byli z Lucasem na etapie ogarniania transmutacji, ale Max nie mógł doczekać się już "swojej" części pracy. Dobieranie proporcji i odpowiednich ingrediencji, podejmowanie ryzyka i sprawdzanie rezultatów... Zdecydowanie to wszystko wywoływało w młodym ślizgonie niecierpliwość.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Tak naprawdę nikt nie wiedział, z czym wcześniej miał do czynienia Puchon; nie zamierzał z tym na razie się dzielić, ze względu na to, iż temat nie był zbyt przyjemny, ale też, wiedział, że prędzej czy później będzie miał z tym do czynienia. Demony przeszłości odezwą się wtedy, gdy będzie się najmniej tego spodziewał - nie chciał jednak na razie sięgać do membran własnych umysłów i wylewać słodkich żali w obecności Maximiliana. Nie chciał go okłamywać, niemniej jednak na razie nie widział innej opcji. Nie potrafił powiedzieć, żeby się odsunął; sam nie chciałby w żaden sposób zostać potraktowany w sposób polegający na pozostawieniu kogoś samemu sobie. Osoby, które umieszczał pod własnymi skrzydłami, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie bez powodu znajdowały miejsce w jego własnym sercu. Sam jednak nie wiedział, czy aby na pewno robi dobrze - kłamanie, mimo że posługiwał się nim na co dzień, nie było aż tak wiarygodne w stosunku do Maxa. — Niestety. — przyznał, spoglądając koniec końców na herbatę, jakoby próbując odnaleźć w niej jakiekolwiek resztki sensu. Irytek jest usposobieniem tego, że uczniowie po prostu posiadają pewnego rodzaju zachowania, z których poltergeist korzysta. Na czas wakacji tak naprawdę mało kto o nim słyszy. Prawdopodobnie, jeżeli uczniowie nie będą chodzić do szkoły, to i sam duch zniknie jedynie w odmęty pamięci, stając się wspomnieniem. Wspomnieniem, które może nie być dla nich zbyt miłe, w związku z wepchnięciem w odmęty sali do nauki OPCM, niemniej jednak poniekąd łączące ich losy ze sobą. — No ba. — trącił go ramieniem, bo przecież nie mógł sobie odpuścić wtrącania własnych dwóch groszy do rozmowy. Znajdowanie dziur w całym było dla niego wyjątkowo przyjemne, tak samo jak w regulaminie szkolnym. Trochę śmiało go to, jak niektóre zasady są przestarzałe, niemniej jednak nie mógł z tym nic zrobić. W sumie, plus dla niego; od razu wziął telefon do dłoni i tym samym zamówił trochę odpowiednich rzeczy poprzez mugolskie metody - sprawdzone metody. Cieszyło go to, że było to znacznie łatwiejsze od pisania listu i czekania trzy dni na odpowiedź. Ivara jedynie miauknęła, by tym samym wyrazić swoje niezadowolenie, niemniej jednak, na drobnych łapkach, pognała od razu do kuchni, patrząc w lodówkę. Najwidoczniej miała inne, być może ważniejsze priorytety, z których nie zamierzała w żaden sposób rezygnować. — No problemo. — powiedział, kiedy to wziął cięższy wdech. Nie ma to jak poświęcanie się. Męczyło go to, ale koniec końców nie chciał rezygnować z udzielania jakiejkolwiek pomocy, kiedy to był świadom niebezpieczeństw, z jakimi Maximilian mógłby mieć do czynienia. W grupie zawsze raźniej, a skoro mają możliwość uniknięcia większego nieszczęścia, to był w stanie się poświęcić. Ogarnięcie trytońskiego jest czymś, co mu się, o dziwo, ostatnio mocno przydawało. Tak minął czas. Czas, podczas którego zdołał się uspokoić, niemniej jednak wiele pytań rodziło się w jego głowie, gdy koniec końców nie do końca uzyskał wymaganą przez samego siebie stabilność. Nie chciał powracać do ponownego szaleństwa samego siebie, w związku z czym korzystał z uprzejmości przyjaciela i po prostu dziękował pod kopułą czaszki, że jest obok.
[zt x2]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiele się ostatnio działo i wszyscy mieli na głowie więcej niż chcieli. Trzeba więc było jakoś się zrelaksować i oddać się przyjemnościom, a że Max obiecał przynajmniej jednej osobie, że nie pozwoli mu zapuścić korzeni w bibliotece i wiedział, że drugi kumpel też nie ma lekko i dobrze by było odciągnąć go od tych wszystkich myśli, postanowił połączyć te dwa światy i z Luckiem pod ramię pojawić się u Felka na chacie. Aportowali się ulicę dalej, by w spokoju zapalić jeszcze po drodze. W Maxiowej torbie jak zawsze czekały pyszności, które miał zamiar wyłożyć na stół oraz talia Tarota, która miała służyć za główną rozrywkę. -W życiu bym nie pomyślał, że obydwoje będziemy chillować i Lowella w domu. - Rzucił do Lucasa, bo sam nadal nie był pewien, jak to się stało, że puchon nagle stał się jego kumplem. Solberg zgasił peta przed bramą i ruszył dalej, jak zwykle sam sobie będąc sterem, otwierając drzwi kluczem, który ciągle nosił przy sobie. -Witaj na włościach. - Zażartował w stronę Lucka, by następnie wydrzeć się na całe gardło. -LOWELL! GOŚCIE PRZYSZLI! - Ruszył rozwalić się na kanapie, a gdy już wygodnie siedział, zaczął wyjmować z torby różne słodycze zajumane z kuchni oraz butelkę Ognistej, do której dołożył wyciągnięte z Felkowej szafki szklanki. -To co panowie, gotowi na wpierdol? - Zapytał, tasując karty, gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca.
Generalnie u Lucasa dużo się nie działo. To on sobie dokładał ciągle i uważał, że jest niezniszczalny i może do oporu pakować sobie do głowy, żyjąc tylko i wyłącznie nauką. W każdym razie - świetna metoda na jesienną handrę, jak coś. Ale kiedy Max znowu ruszył z pomocą i podobnie jak za pierwszym razem, kiedy wyciągnął go na basem, tak i teraz - nieco uświadomił mu, że ponownie trochę się zapomniał. W końcu nie łatwo tak zmienić przyzwyczajenia, które zawładnęły nim przez ostatnie miesiące. Ale od czego ma się przyjaciół. Co prawda z Felkiem jakoś szczególnie zżyci nie byli, co nie znaczyło, że nie mogli tego dnia spędzić zajebistego wieczoru, zapominając o codziennym utrapieniach. Solberg już o to zadba, żeby zapomnieli. Przecież był najlepszy w odciąganiu myśli od problemów (i nie żeby było coś w tym złego - wręcz przeciwnie). W przypadku tej dwójki z pewnością także mu się uda. Pojawili się na jednej z londyńskich ulic, wypalając jeszcze fajkę przed dotarciem do domu Felinusa. - Też mi się to w głowie nie mieści, mam tyle rzeczy do zrobienia - zaczął, ewidentnie podpuszczając kumpla i śmiejąc się - W ogóle nie wiedziałem, że on mieszka w samym Londynie - mruknął sam do siebie, zanim przekroczyli furtkę na podwórku. Skończył papierosa i wyrzucił niedopałek gdzieś na brukową kostkę. Usłyszawszy jak Max wrzeszczy, skrzywił się i teatralnie wywrócił oczami, a jego usta po chwili rozciągnęły się z łagodnym uśmiechu. Posadził na stole obok maksowych rzeczy swoją torbę w której znajdowała się także butelka Whisky oraz kilka rodzajów słodyczy, które sam uwielbiał, a którymi chciał podzielić się z chłopakami. - Solberg, może pokazałbyś nam dzisiaj jak znoisz porażki, co? - zagaił do kumpla, w odpowiedzi na jego pytanie, po czym klapnął koło niego, aby zacząć grę. Ani się obejrzął i po pierwszym rozdaniu wyglądał jak typowa Karyna po solarze. - Kurwa, ktoś zamawiał kurczaka z chrupiącą skórką? - zażartował, oglądając palce u swojej prawej ręki.
U Felinusa działo się od chuja, a odreagować musiał, więc, wbrew pozorom, zgodził się na to, by chłopaki weszli do jego domu. Lucas to nie Skyler, który ma pizdę zamiast chuja, w związku z czym nie musiał się martwić, że cokolwiek stąd wyjdzie, dlatego do tego wszystkiego nastawiał się w miarę pozytywnie. Może nie zrezygnował z klasycznego, czarnego ubioru, niemniej jednak, mimo wydarzeń, które miały ostatnio miejsce, czuł się coraz to lepiej. No ba, przygotował sobie nawet ulubioną herbatę, jako że wiedział, iż za alkoholem nie przepada, a poza tym ostatnio doceniał swoją dyspozycyjność. Od kiedy kupił samochód, jakoś bardziej stanowczo podchodził do kwestii używek, nie zabraniając ich jednak nikomu, kto miał odwagę go odwiedzić. Różne plotki kręciły się na jego temat, dlatego nie bez powodu podejrzewał, że również w tym przypadku Sinclair może mieć jakieś przeświadczenia, aczkolwiek koniec końców, siedząc w podkoszulce i długich spodniach dresowych, w swoim domu czuł się po prostu swobodniej. Nie bez powodu zatem, przygotowując się do ataku, w dłoniach miał tak charakterystyczną poduszkę, którą to cisnął od razu, gdy zdołał się nie poślizgnąć na śliskich jak lód panelach, w stronę Solberga. — Refleks, Solberg. — powiedział, uśmiechając się szyderczo pod nosem, by potem jego aparycja wyraźnie złagodniała, a podkrążenia pod oczami nie dawały się aż nadto we znaki. Nawiązanie do dwóch sytuacji, stało się poniekąd memiczne. Sam pamiętał, jak wrzucił spodnie kumpla do wody; widok jednak jego klejnotów nie był wcale w tym taki przyjemny. Naprędce skoczył po własną herbatę, tym razem pu-erh, by tym samym rozkoszować się jej smakiem, kiedy to oparł się o stolik własną dłonią. Nie podsłuchał ich początkowej rozmowy. — Siema, Lucas. Kakao? — machnął do niego dłonią, zanim to nie wskoczył na kanapę i tym samym nie zajął kolejnego miejsca. A jako że była wygodna, a ogień w kominku trzaskał radośnie na lewo i prawo, oddając sporą dozę ciepła, do której to lgnęła mimowolnie Ivara, rozlegając się tuż pod szybką; w domu panowała przyjemna, ciepła atmosfera. Sam, gdy wyrazili obydwoje taką chęć, przygotował idealnie słodki napój, w którym pływały różowe, uśmiechające się wręcz do nich pianki. Przynoszenie ich naprędce wcale nie było dobrym pomysłem, bo o mało co ich nie wylał, co nie zmienia faktu, iż koniec końców smukłe palce pozostawiły kubki na stoliku. Kiedy to podciągnął do siebie kolano, gdy usiadł na skraju kanapy, najbliżej kominka, przynosząc wcześniej różnorakie przekąski i słodycze, wyłożone na stoliku, pozwolił sobie na delikatne podniesienie kącików ust do góry. Wiedział co nieco o tym, że Lucas lubi słodkie, dlatego przygotował różnorakie, niemagiczne poczęstunki. — O, obejrzałbym w sumie. "Solberg znoszący (bądź też i nie) porażki, część pierwsza" z wielu licznych tomów, które zostały wydane pod nieznanym imieniem i nazwiskiem. — prychnął, kiedy to poprawił się, niemniej jednak, drugie prychnięcie, spowodowane było wyglądem prefekta Slytherinu. Jego karta była dobra, ale lepsze były jeszcze kości, które udało mu się wyrzucić; nie musiał się martwić w tej turze przegraną. I, co najgorsze, o mało co nie poparzył sobie warg i nie wylał (ponownie) czekoladowego napoju. — Max, coś chyba dla ciebie, skoro ostatnio mieliśmy chętkę na fastfoody. — trącił go ramieniem, przypominając sobie jego wspólną chętkę na orąbanie kebsika. Może nawet by się udało coś z tego zgarnąć.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, Lucas mógł nie wiedzieć, że puchon musi przebywać miliardy kilometrów, by dostać się na zajęcia, a Max tę samą drogę by... Nakurwiać się na noże? Tego też raczej nie wiedział, bo wszelkie rany były natychmiastowo leczone. Te mury trzymały trochę sekretów, a ogród był podlany krwią tej dziwnej dwójki. Jednak miasto samo w sobie nie miało znaczenia. Liczyło się towarzystwo i dobrze spędzony czas, a to Solberg potrafił zagwarantować. Uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszką, bo akurat nie zdążyłby jej złapać. Nie musiano mu dwa razy przypominać, do czego to nawiązywało, bo ciągle mu puchon o tym przypominał. -No no, nie cieszcie się tak bo jeszcze nie jest powiedziane, że przegram. - Wygroził im z uśmiechem dolewając do swojego kakao Ognistej, bo w końcu po coś ją tutaj targał aż ze Szkocji. Rozgrywka się zaczęła i to Lucas jako pierwszy musiał mierzyć się z jej konsekwencjami. Solberg ucieszył się, bo jakoś wizja bycia przemoczonym niespecjalnie mu się podobała. -Chętnie bym schrupał, ale nie wiem, czy Lucas na pewno b tego chciał. - Wyciągnął w jego stronę język, przypominając sobie ich rozmowę w domu Rowle`a. -Dobra panowie, spokojny początek mamy za sobą czas czymś dopierdolić. - Powiedział, losując kolejną kartę i licząc, że nie przegra mając w ręce jedną z najgorszych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Rzeczywiście nie było o co się martwić, jeśli chodziło o dochowanie tajemnicy przez Lucka, bo przecież był osobą godną zaufania, zwłaszcza, jeśli chodziło o przyjaciela, a Max bez wątpienia nim był. A więc, to co będzie działo się tego wieczora, z pewnością zostanie tylko pomiędzy tą trójką. Atak na młodszego Ślizgona tylko utwierdził go przekonaniu, że Felek jest dla niego kimś w rodzaju brata i widział, że ta dwójka jest bardzo ze sobą zżyta. Czy to oznacza, że Lucas pójdzie w odstawkę w takim razie? Biorąc pod uwagę tę sytuację, w której się znajdował - nie zapowiadało się. - Cześć, Fel. Jasne, dzięki. - przywitał się krótko z Lowellem, oczywiście nie mogąc odmówić słodkiego napoju, który mu zaproponował (Lu nie odmawia słodkiego - to święta zasada, o której wiedzą WSZYSCY). - Mówią, że jak się czegoś bardzo chce... A my z Felkiem bardzo chcemy to zobaczyć. - rzucił, poruszając sugestywnie brwiami, patrząc na Solberga. Pierwsza tura była... cóż, trochę pechowa dla Lucka, ale miał był zmobilizowany na kolejne, dlatego pozwolił sobie na niewinny żarcik, który oczywiście Max musiał obrócić w swoją stronę. Na jego słowa, wspomnieniami wrócił do ich pamiętnej rozmowy przy Ognistej. Trzepnął go w ramie, widząc jego język. - Zostaw troche energii na podryw Callahana. Podobno seks w złości jest zajebisty - podsunął mu pomysł, przywodząc na myśl wszystkie starcia Max vs Boyd. - Tą pomarańczkę nazywasz "spokojnym początkiem"? Ja czekam na show pod tytułem: "Max - lovely loser" - mruknął, śmiejąc się i ciągnąć kolejną kartę.
Czasami cieszył się, że niektóre rzeczy pozostawały poza zasięgiem wścibskich oczu. Wolałby, aby ktoś, kto nie byłby specjalnie odpowiednią osobą do dochowania tajemnicy, zwyczajnie się nie dowiedział o pewnych espadach, które to razem organizowali. Czy to w postaci rzucania poduszką, które de facto powtarzał jak amen w pacierzu, czy to poprzez wzajemną walkę na noże - niezależnie od sytuacji, niektóre z nich po prostu nie powinny wyglądać na światło dzienne i tego się dokładnie trzymał. Szkoda by było, gdyby profesor Williams wysłał go na dłuższą pogawędkę z magipsychologiem, skoro i tak już przeszedł przez te pięć obowiązkowych, żmudnych godzin, podczas których może się uspokoił, ale nadal, ostatnimi dniami przypominał trochę naczynie na duszę, a nie człowieka, który cieszy się własnym życiem. Ale, po to się spotykali w tymże zacnym gronie, by odpocząć, prawda? Nie bez powodu zatem rozsiadł się wygodnie, po podaniu wszystkiego wszystkim, poddając w wątpliwość poniekąd własną gościnność. — Dokładnie. — powiedział, spoglądając na Solberga z tym charakterystycznym, chochliczym wręcz uśmiechem. Lowell chyba musiał się naprawdę postarać, by nie oberwać Bombardą w twarz, niemniej jednak, kiedy to napił się kakao i odstawił kubek gdzieś na bok, nie miał tym razem szczęścia. Zanim jednak doszło do problemu, zdołał zastanowić się nad słowami Lucasa, jakoby starając się w nich odnaleźć jakiś dodatkowy temat. Niestety, w przypadku mniej znanych przez siebie osób, trochę trudniej było mu znajdować wspólne rzeczy, dlatego nie bez powodu na chwilę się zastanowił, podnosząc czekoladowe oczy, które wcześniej wgapione były w mleczny napój. — Była taka bardzo śmieszna formułka... — żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka raz chłopaczek. Powiedział, powracając do rzutu kością, zanim to nie wybuchła, wraz ze słowami, przed nim oczywiście, karta. Jedno oczko, mag. Los zaśmiał mu się prosto w twarz, a do tego jeszcze spowodował wybuch, przez który począł przypominać bardziej kominiarza, a ręce, wcześniej okryte już żmudnymi bliznami, okryły się przy okazji ciemnością i poparzeniami. — Kurwa, no to oprócz kurczaka z chrupiącą skórką macie przy okazji sfajczonego do szpiku kości. Smacznego. — nie syknął, a zamiast tego strzepał z siebie kurz, patrząc na to, jak Ivara, pod wpływem impulsu, pobiegła od razu na pierwsze piętro, jakoby starając się uniknąć zagrożenia powiązanego z wystąpieniem hałasu. Podnosząc delikatnie kąciki ust do góry, oparł się wygodniej o kanapę, czekając na kolejną turę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przyjaźń z Luckiem i Felkiem to były dwie osobne sprawy i na obydwu Maxowi zależało tak samo mocno. Nie wyobrażał sobie w tej chwili życia bez ślizgona ani puchona, chociaż te dwie relacje opierały się na zupełnie innych fundamentach. Jak do tego doszło - nie wiedział. -Żebym ja wam nie powiedział zaraz czego bardzo chcę. - Wyszczerzył się do nich, bo oczywiście został wybrany jako cel wszystkich zaczepek. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale przecież siedzieć cicho nie będzie. Słowa Lucka nieco zmniejszyły uśmiech na twarzy Maxa, bo samo wspomnienie pewnego nazwiska już gotowało krew w jego żyłach. Na szczęście był w dość dobrym humorze i miał siły obrócić to wszystko w żart. -No pewnie, jedno zaliczone, to teraz czas na kolejne. - Przypomniał sobie, ile Callahanów jest na świecie i w duchu zaśmiał się na myśl, że gdyby chciał ogarnąć każdego, to na pewno by się w życiu nie nudził, ale wolał tego nie mówić na głos. -Taaa, coś o tym wiem. - Domyślał się o jaką formułkę chodzi, a że zarówno Lucas jak i Felek byli świadomi jego orientacji, to wiedział, że zrozumieją jego mały żarcik. Nagły huk świadczył o przegranej puchona, któremu karty wybuchły prosto w twarz. Solberg strzepał trochę popiołu ze swojego kubka i napił się doprawionego kakao. -Oho! Zapowiada się raczej uczta dla Solberga niż Lovely Loser, ale poczekajcie, jeszcze los się ode mnie odwróci. - Podniósł ich na duchu, bo jak do tej pory to udawało mu się idealnie prześlizgiwać między kolejnymi rundami. Pamiętał jednak zbyt dobrze swoje ostatnie podejścia do hazardu i był prawie że pewien, że mimo dobrego początku to on skończy jako wielki przegrany.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Każdy miał jakieś tajemnice, ale przede wszystkim też prawo do robienia tego co się chce. Nie rozumiał ludzi, którzy wchodzili z buciorami w czyjeś życie. Oczywiście były pewne wyjątki, bo jeśli w grę wchodził ktoś bliski, wiadomo, że można było wtedy pytać, doradzać. Jednak nie umiał pojąć jak można interesować się czyimiś problemami, jeśli jest się zupełnie obcą osobą. Czy sytuacja Schuester miał dobre intencje wpieprzając się w problemy Felinusa? Nawet choćby - jaki jest sens komuś pomagać, jak ta osoba ewidentnie tej pomocy nie chce? A jeszcze jeśli chodziło o jakieś intymne sekrety - po chuj się wtrąca? Wiadomo, każda znajomość różni się od drugiej. Bo też czego innego wymaga się od jednej relacji, a czego innego od drugiej. Zaśmiał się tylko na słowa kumpla, kiedy temu już coś powoli brakowało argumentów, ale dzielnie się bronił, kiedy nagle Lu i Felek na niego "wsiedli". Jego celem nie było dokopanie Solbergowi tym komentarzem o Boydzie, ale koniec końców trochę tak to wyglądało. Sam przecież ostatnio mu mówił, żeby nie dawał się temu kretynowi tak podpuszczać. Jednak teraz znajdowali się na neutralnym gruncie, w luźnej atmosferze, gdzie na szczęście "wyruchanie Callahana" miało inny wydźwięk. - Bez urazy, ale ja nie czuję pociągu do żadnego przedstawiciela tego rodu - zaznaczył luźnym tonem. Wspomniany pałkarz Griffindoru z wiadomych przyczyn, a jeśli chodziło o jego siostrę to Max doskonale wiedział, że byli oni z Luckiem na wojennej ścieżce. Słysząc komentarz o zabawnej rymowance, która ostatecznie nie została wypowiedziana, przystawił kubek z kakao do ust, jednocześnie zastanawiając się czy zna jakieś takie powiedzenie, które mogłoby nawiązywać do tego co było powiedziane. Koniec końców tylko wzruszył ramionami i zanim zdarzył znowu się odezwać zobaczył Lowella w wersji nieco okopconej. Nice. - Musi coś być w tym jego drinku. - oznajmił nagle Felkowi, zerkając na Maxa i jego kubek z kakao, które wcześniej uraczył sporą porcją whisky. Śmiejąc się pod nosem chwycił butelkę, leżącą nieopodal i dodał sobie również. - Spróbujmy - może to przyniesie mu szczęście. A jeśli nie, to lepiej zniesie porażkę, albo chociaż efekty kart.
O ile wcześniej do tematu Schuestera podchodził z agresją i złością kumulującą się pod kopułą czaszki, o tyle jednak teraz miał na niego kompletnie wyjebane. Słyszał o plotce, która się rozwidlała po forum całej szkoły, aczkolwiek, koniec końców, nie zamierzał jej ani powielać, ani potwierdzać. Z góry przyjęło się, że po prostu to Callahan jest głównym winowajcą w tym wszystkim, w związku z czym nie zaprzeczał, ale też nie potwierdzał tej tezy. Nawet jak wyglądała fajnie na obrazku, miło się komponowała w rytm muzyki samochodowej, a do tego jeszcze wydawała się być trochę śmieszna. Dla Felinusa była śmieszna tylko i wyłącznie dlatego, bo plotka poszła całkowicie w inną stronę - inną, niż by się tego spodziewał. Uśmiech na samą myśl chciał mu od razu wyskoczyć na twarzy, niemniej jednak ładnie się przed tym powstrzymywał. Jeżeli chciał, to potrafił po kimś pojechać, lecz tak naprawdę ukrywał znajdującą się w nim od wielu lat złośliwość. Spokojną, czekającą tylko i wyłącznie na spuszczenie łańcuchów, by tym samym objąć własnymi pazurami szyję i z impetem wbić się w strukturę miękkich, wrażliwych na dotyk tkanek. Pozwolił sobie na mimowolny, widoczny uśmiech. — Przegrać? No my o tym wiemy, spokojnie. — oparł się wygodnie o sofę, by tym samym, czekając na własne efekty, westchnąć ciężko, próbując usunąć z siebie reszty sadzy. Tak naprawdę to nienawidził chodzić brudny, w związku z czym nie było to przyjemne, niemniej jednak był w stanie zaakceptować przegraną. Nie bez powodu chwycił potem za kubek z kakao, przyglądając się pływającym w nim spokojnie, różowym piankom. Ładne, urocze, słodkie. — To rodzina Callahana jest rodem? Kurczę, nie wiedziałem nawet o tym. — wzruszył ramionami, aczkolwiek nuta złośliwości wydostała się z jego strun głosowych, kiedy to udawał zaskoczonego i się zaśmiał. Nie wiedział, na ile mógł sobie tak naprawdę pozwolić, w związku z czym ostrożnie dobierał słowa, starając się nie pokazać swojej gorszej strony. Powoli sprawdzał granice, jakie to może przekroczyć, kiedy to wystawił kolejną kartę i wyrzucił całkiem pokaźną liczbę oczek, czekając na werdykt pozostałych. Los się jednak do niego nie uśmiechnął, bo kiedy talia kart wydobywała największy strach Sinclaira, na co zareagował przymrużeniem oczu, to na niego został wylany kubeł zimnej wody. — Co do kurwy. — powiedział, usuwając z siebie resztę sadzy, by tym samym przybliżyć się do kominka, korzystając z jego ciepła. Zaciekawiona Ivara natomiast zaczęła łasić się do Lucasa, szukając u niego jakoby atencji, z której mogłaby skorzystać. On natomiast nie zamierzał niszczyć jego prywatności; nie chciał wiedzieć, z czym może się zmagać, ale... Nie bez powodu zareagował tak, a nie inaczej, kiedy to zobaczył martwą postać. Postać, którą doskonale znał. Nie pytał. — Tak uważasz? Dodał sobie Felix Felicis? — podniósł brwi w zaciekawieniu, niemniej jednak nie wziął do swoich ust alkoholu, nie cierpiąc w żaden sposób tego, iż powodował on niedyspozycyjność. Poza tym, miał wyjątkowo słabą głowę, więc tym bardziej nie chciał tego pokazywać. — Solberg, te karty, są, do chuja, zepsute. — mruknął niezadowolony, kiedy to osuszał się przy kominku, jakoby próbując tym samym otrząsnąć się z nagłej fali zimna.
Gwiazda, 6, ale Langustnik Ladaco mnie uszczypnął na Uzdro i otrzymuję wpierdol.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Temat Schuestera to było coś, czego lepiej było czasem nie poruszać. Max był naprawdę ubawiony, gdy prefekt naczelny podzielił się z nim swoimi podejrzeniami, ale nie podzielił się tym z Lucasem z prostego względu - ślizgon nie wiedział o utracie Felka, a Max nie miał zamiaru tego sekretu zdradzać. To nie była jego rola. Argumenty się kończyły, chociaż nastrój poprawiał się z każdą minutą i nie była to tylko zasługa procentów, które powoli zaczynały płynąć w krwi Solberga. -Bez obrazy? Za co bym się miał obrażać. Więcej dla mnie. - Zaśmiał się, bo zdecydowanie nie miał zamiaru zaliczyć każdego Callahana na tym świecie. Patrząc, że Boyd był najstarszy, ostatni dzieciak mógł tyle co nauczyć się chodzić, a to już było chore. -Merlinie wychodzę tu na jakiegoś Callahanowego eksperta. - Przewrócił oczami, bo nie był to tytuł o którym potajemnie marzył leżąc nocą w dormitorium. Nie umknęło jego uwadze, że Ivara postanowiła zdradzić go z Lucasem. Posłał kotce zawiedzione spojrzenie i dopiero wtedy zorientował się, że posądzano go o oszustwo. -Raz widział, że warzę Felicis i już rzuca oskarżenia. No ja pierdolę. - Pokiwał rozbawiony głową, bo puchon wiedział, do czego mu ten eliksir będzie potrzebny. Lucek jeszcze nie dostał informacji, że jego wspomnienie o krwi centaura sprawiło powstanie realnych planów w głowie Solberga. Patrzył, jak mimo wyższej kości Felka zalewa woda i podejrzanie spojrzał na karty. -Na mnie nie patrz zabrałem je jakie.... - Ale zdania już nie dokończył bo oto przed Lucasem okazało się martwe ciało. I to nie byle kogo, ale Sophie. Solberga zamurowało, ale szybko otrząsnął się gdy zrozumiał, że student przegrał i miał przed sobą bogina. Max obserwował uważnie Lucasa, gotów wesprzeć kumpla, gdyby zaszła taka potrzeba. Miał jednak nadzieję, że ten poradzi sobie z boginem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Tak naprawdę cieszył się, że Max odciągnął go od książek zarówno kilka tygodni temu, kiedy poszli popływać do Hogsmeade, jak i tego dnia, kiedy pojawili się u Lowella. Potrzebował jakiejś rozrywki i temu nie mógł zaprzeczyć. Nie zawsze taki był. Przecież nie zawsze nauka tak przyćmiewała mu otoczenie. To ostatnio miał jakiś dziwne fazy, kiedy był szaleńczo wpatrzony w perspektywę bycia lepszym i lepszym. Gdzie kończyła się zwyczajna ambicja a zaczynała przesada? Temat Boyda i spółki, choć wydawał się z pozoru ciężki, wyszło na to, że przyjemnie wprowadził ich w luźną atmosferę jeszcze przed samą grą. - Ta zachłanność, kiedyś Cię zniszczy, stary - mruknął tylko jeszcze na koniec, zanim Max dodał, że jest ekspertem od rodziny Olivii. Zaśmiał się, a potem usłyszał komentarz Felka i wywrócił oczami. - Nie no, zwyczajna rodzina. Ale prześmiewczo można uznać ich za klan z cudownym rodowodem - dorzucił, niejako nadal wytykając Callahanom tę "wyjątkowość". Kiedy kotka wreszcie do nich wróciła i czaiła się gdzieś koło jego nogi, stwierdził, że weźmie ją na kolana, jednak zanim schylił się po futrzaka dostrzegł dym, wydobywający się z jego karty. Kłęby w mgnieniu oka utworzyły nieznany kształt, który od razu zmaterializował przed nim widok, który za każdym razem powodował u niego wstrzymanie akcji serca. Na stoliku pojawiło się nieruchome ciało Sophie. Blada, wręcz sina siostra, leżąca przed nim. Zacisnął zęby, jakby w pierwszym momencie sparaliżowany strachem, zdezorientowany i jednocześnie bezbronny. Jego kochana siostrzyczka, ona... Jego palce mocno owinęły się wokół różdżki, po którą sięgnął, a sam poderwał się na równe nogi, zdając sobie sprawę z tego gdzie się znajduje i że ten obraz nie jest prawdziwy. Wyobrażając sobie przyrodnią siostrę, która podrywa się szybko z miejsca i wstaje, chichocząc, że dał się nabrać, użył Riddikulusa, aby za moment bogin w postaci Soph zrobił dokładnie to samo. Wypuścił gwałtownie powietrze, widząc jak zjawa rozpływa się w powietrzu, po czym opadł na sofę. Ivara wskoczyła mu na kolana, a on mógł pogłaskać ją po grzbiecie, co jednocześnie uspokajało i zwierzaka i jego. - Kurwa, jebane boginy... - podsumował, a czuł, że serce nadal bije mu jak oszalałe. Spotkanie ze swoim największym strachem chyba dla każdego było za każdym razem ogromnym stresem. Bo w końcu na tym to polegało. A widok martwej najbliższej ci osoby... Uważał swojego bogina za totalne przegięcie. Opróżnił do końca swój kubek z kakaowo-procentową mieszanką, po czym napełnił go po brzegi samą Ognistą. - Narzekałeś, że jest spokojnie - to teraz dopierdoliło - rzucił do Solberga, po czym pociągnął łyka bursztynowego trunku. Jak na razie, jeśli chodziło o grę to szło mu zdecydowanie fatalnie, a mieli przed sobą jeszcze kolejną turę.
Lowell patrzył, przyglądał się, kierował zaciekawione spojrzenie czekoladowych tęczówek - raz to na przyjaciela, raz to na przyjaciela przyjaciela. Zastanawiał się, co tak naprawdę ich wszystkich tchnęło do tego, by się spotkać w jego domu, ale koniec końców nie narzekał. Mógł tylko wzruszyć ramionami, kiedy to wiedział doskonale o tym, że musi się jakoś rozerwać, oddając się tym samym spokojnej rozgrywce w Durnia. No tak, pomijając już wcześniejsze doświadczenia powiązane z tą rozgrywką. Za dużo to on szczęścia nie miał, nawet jeżeli starał się wymodlić najłagodniejsze karty i najwyższą liczbę kostek na sześciennym, malutkim obiekcie, który radośnie i wesoło przedstawiał koniec końców nie ten wymarzony wynik. Ale, nawet jeżeli coś mu poszło dobrze, to coś poszło nie tak, bo się okazało, że bycie mokrym to też w sumie dobra opcja, nawet jeżeli nie wygrywał, ani nie przegrywał. — Czy więcej znaczy lepiej? — zapytał się, podnosząc kąciki ust do góry w mimowolnym uśmiechu, kiedy to podkrążone oczy stały się trochę bardziej żywe, głównie z powodu toczącej się rozgrywki, a nie plotek. Temat Callahana mało co go obchodził, a większe nadzieje już pokładał chociażby w nowe partie polityczne, które, zresztą, zaczęły go wkurzać. I to srogo. — Max, uważaj, bo magizoologiem zostaniesz. — spojrzał poniekąd pytająco na Lucasa, jakoby nie wiedząc, o co dokładnie chodzi z tym rodowodem, aczkolwiek nie pytał. Nie zadawał zbędnych zdań zakończonych pytajnikiem, nie chcąc i nie zamierzając na żaden ze sposobów ciągnąć tematu, którego nie znał. Czuł się trochę niczym ślepiec szukający drogi - rozmawianie o rzeczach, o których to jego pojęcie było nikłe, zdawało się być szukaniem światła w tunelu. Nie zdradzał tego jednak, subtelnie ukrywając samego siebie za maską zrozumienia. Jak to robił zawsze, kiedy musiał się dostosować. Temat rodziny został urwany jednak przez zobaczenie bogina. Boginem tym była martwa siostra Lucasa, z którą to miał niezły epizod w jednej z uliczek, gdzie obydwoje zostali napadnięci. Nie wiedział jednak, czy Sophie się tym chwaliła, dlatego uważnie obserwował poczynania Ślizgona, jakoby starając się wyczytać cokolwiek z jego twarzy. A było sporo emocji. Zaciśnięcie zębów zminimalizowało uśmiech do minimum, niemniej jednak dość szybko przedstawiciel rodu Sinclair się opamiętał i tym samym użył prostego zaklęcia rozbrajającego. Ostatnimi razy, gdy sam go użył, miał rozwaloną rękę. No cóż, nie każdy podejmuje się drastycznych środków na zachowanie świadomości umysłu. Jakby nie było, sam stał się czymś w rodzaju bogina dla tejże istoty. Czy miał powód do dumy? Nie wiedział. — A kto je lubi. — westchnął, zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem spotkanie z człowiekiem na Nokturnie nie zmieniło jego demona strachu, aczkolwiek nie zamierzał teraz tego weryfikować. Zamiast przejmować się powierzchownymi sprawami, sam wyciągnął kartę, myśląc nad kolejnymi krokami; nie zadawał zbędnych pytań, niemniej jednak trochę słabo się uśmiechnął na kolejne słowa, popijając nadal własne kakao. Przynajmniej Ivara poczuwała się do tego, by go pocieszyć; łapkami znajdując sobie wygodne miejsce na kolanach Lucasa. Tyle dobrze, że zwierzęta wyczuwają emocje. — No to jak myślicie, czym jeszcze dojebie? — zapytał się, zanim, mimo znowu dobrego wyniku, nie otrzymał talią kart po łapach za wszelkie swoje przewinienia. Nie bolało go to zbytnio, dlatego nie skrzywił się jakoś specjalnie i z zaczerwienionymi dłońmi powrócił do rozgrywki. — Te karty chyba są naprawdę zepsute, stary. — mruknąwszy do Maxa, westchnął cicho, zanurzając wargi jeszcze raz w mlecznym, słodkim wspomnieniu.
karta: Sprawiedliwość, 6
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Narzekać na Solberga można było bez końca, ale czasem trzeba było przyznać, że miał dobre pomysły. W tych rzadkich momentach, gdy akurat nie ignorował ostatniej działającej komórki mózgowej potrafił zorganizować takie miłe spotkanka jak to dzisiejsze. -Tam od razu zachłanność. To nie tak, że biorę każdego bo wziąłem sobie za cel dobić do setki, czy coś. - Wzruszył ramionami, bo wiedział, jak do może wyglądać, co ni zmieniało faktu, że nie rzucał się na byle kogo. No chyba, że akurat był pod wpływem czegoś dobrego, to bywało zdecydowanie różnie. -Naprawdę chcemy pierdolić o Callahanach? - Zapytał przewracając oczami, bo jakoś nie widział, żeby ten temat był tutaj najbardziej potrzebny. Z Olivią już sobie wszystko wyjaśnił i wrócili do dawnej relacji, ale Boyd nadal był jego kulą u nogi. Patrzył, jak Lucas reaguje na bogina, który dla Maxa też nie był najprzyjemniejszym widokiem. Wiedział, jak nadopiekuńczy potrafił być w stosunku do Sophie i nie potrafił sobie wyobrazić podobnego scenariusza w prawdziwym życiu. Na szczęście była to tylko iluzja, która już chwilę potem została powstrzymana. Mimo współczucia dla kumpla, Solberg czuł ulgę, że nie musiał walczyć ze swoim strachem. Może już nie było tego po nim widać, ale wciąż odczuwał skutki tamtego dnia, a teraz, gdy przestał uzupełniać zapasy eliksiru spokoju, mógł być na niego bardziej podatny. -Wybacz, chodziło mi o coś nieco weselszego. - Przyznał szczerze, po czym wypił do końca swoje alkokakao i również napełnił kubek alkoholem. Wziął dyniowego pasztecika i wgryzł się w niego, jakby marzył o tym od roku. -Dobra, skumałem, kradnę wadliwe rzeczy, zamknijcie mnie. - Odrzekł z pełnymi ustami, ale nie był zły. Pamiętał, że ostatnio gdy grali, z kartami też było coś nie tak. Może jakaś wadliwa seria? Rzucił kością i westchnął, gdy zobaczył najniższe możliwe oczko. -No pięknie. Przynajmniej wszyscy teraz jesteśmy smakowicie spieczeni. - Powiedział spoglądając na swoje ręce, które przybrały nienaturalnie opalonego koloru.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kto lubi narzekać ten znajdzie pretekst, więc tutaj przykład Solberga był żadnym przykładem. Ale fakt faktem pomysłowości to Lucas zawsze mu zazdrościł. I może między innymi też dlatego się z nim trzymał? Bo teraz mógł sobie siedzieć z tymi oto dwoma dżentelmenami i kulturalnie popierdzielać w durnia. - Niektórzy tak właśnie myślą. W sumie dam tak czasami mam. - przyznał się, świadomy, że nie tylko on czy Max dążą do tego, żeby zagarnąć wszystko albo chociaż większą część. - No dobra, dobra. Nie na byle kogo, ale przyznaj, że czasami u Ciebie wygląda to tak, jakbyś przygotowywał się do bicia rekordu... - dołożył kumplowi jeszcze, jakby było mało parcia w jego kierunku. Oj tam, przecież to tak pół żartem tylko. - Fakt, zmieńmy temat lepiej - rzucił na słowa Solberga, a kiedy przyszła jego kolej w następnej rundzie musiał zmierzyć się z boginem, co znacznie obniżyło poziom jego humoru w tamtym momencie. Nie wiedział nic o ataku w Luizjanie, bo Sophie nie rozmawiała z nim o tym, z pewnością dlatego, że był nadopiekuńczym bratem, który od razu roztrząsałby to niepotrzebnie. I w sumie miała rację. - Z kim mam przyjemność? - zwrócił się do Felka, kiedy tak siedział i miział po futrze kocice, która wpakowała mu się na kolana. Wskazał na nią, bo chodziło mu oczywiście o jej imię, którego nie znał. Oddany zwierzak, który pozwolił mu szybciej pozbierać się po próbie z boginem. Aż zatęsknił za swoim Dropsem, a widział go przecież nie dalej jak kilka godzin temu, ale ten psiak był równie kochany, co stworzenie mruczące mu na kolanach. Zaśmiał się krótko na słowa Maxa, który był chyba nieco zirytowany kolejną uwagą Felinusa, co do chujowego działania tarota. A później przysmażyło i Solberga. - Kurwa, serio? Też tak wyglądam? Ale przynajmniej teraz obaj wyglądamy debilnie - skomentował, nieco podnosząc się na duchu, tym ostatnim. Zwłaszcza, że chwilę później rzucił kością i oczywiście jedno oczko, które zobaczył spowodowało pojawienie się Kapłanki, która odebrała mu głos. Dolał sobie jeszcze ognistej, twierdząc, że teraz może się nawalić, bo nic innego mu nie zostało.
Końcówka: Sprawiedliwość, 5 chyba, ale i tak, przegrywa Lucas.
Felinus jakoś specjalnie na kumpla nie narzekał. Owszem, dochodziło czasami do sytuacji, w których miał ochotę trzasnąć go podręcznikiem w głowę w momentalnie wątpliwej jakości umysł, niemniej jednak nie stosował takiej formy ponownego uspołeczniania przyjaciela, w związku z czym powstrzymywał się od niepotrzebnego zwracania na siebie uwagi. Spoglądał, oparty o własne kolano, kiedy to ocieplał się przy kominku, na dwójkę, zastanawiając się nad tym, czy w tym wszystkim wszyscy wyjdą z tego cało. Bo, jak się okazało, oczywiście zamienieni zostali w spieczone kurczaki, na co Lowell zareagował delikatnym podniesieniem kącików ust do góry, kiedy to powoli powracał do pełni sił, ale nadal potrzebował czasu. Niemniej jednak, takie zajęcie umysłu pozwalało mu zapomnieć o klątwie, o szaleństwie i o żądzy krwi, z której to nie mógł się wydostać siłą. Jakby jakieś łańcuchy trzymały go i nie pozwalały tym samym się uwolnić, coraz to bardziej obdzierając skórę i pozostawiając charakterystyczne ślady. Tematy, których się podejmowały, nie były dla niego, ale koniec końców ubierał maskę, zastanawiając się, co powinien odpowiedzieć. Za dużo w życiu pod tym względem nie skorzystał, ale jakoś nie narzekał. Przynajmniej był zwolniony z odpowiedzialności, z jaką zmagali się pozostali. — Polecam zajrzeć do rekordów Guinessa. Może jakiś uda się pod tym względem pobić. — pozwolił sobie na mimowolny uśmiech, kiedy to ciągnął kolejną kartę z talii, jakoby zastanawiając się nad tym, czy będzie miał szczęście, by uniknąć czegokolwiek złego. Temat Callahanów nie był dla niego jakoś szczególnie interesujący, bo i z Boydem niespecjalnie się jakoś zadawał. Prędzej z jego kumplem, ale koniec końców przecież znali się tylko z widzenia, a nie z czegoś więcej. No i, jak było to wiadomo, w szczególności dla niego i Maxa, niektóre umysły posiadały więcej informacji, niż on zamierzał udostępnić. Nie sprawiało to jednak problemu - nie sprawiało, gdy o tym nie mówili. Ostatnia lekcja zaklęć poddała w wątpliwość możliwość zachowania przez nich tajemnicy, dlatego nie bez powodu pod kopułą czaszki pojawiały się liczne pytania, którym nie mógł zaradzić. — Ivara. — powiedział, spoglądając na czarną kotkę, która ułożyła się wygodnie na kolanach Lucasa, jakoby szukając w jej zachowaniu jakikolwiek sens. Powiązania, z którymi to czekoladowe tęczówki się spotykały, nie bez powodu były widoczne, aczkolwiek nie zamierzał zbytnio roztrząsać jej tematu. Sam posiadał, kiedy to mieszkał na wsi, sporo zwierząt, ale te nie żyły zazwyczaj zbyt długo. — Nieeemy kurczak, podano do stołu. — zaśmiał się, kiedy to znowu wylosował sprawiedliwość i oberwał po łapskach. Nie było to zbyt przyjemne, ale koniec końców, przyzwyczajony do bólu Felinus, oddał grzecznie łapy, by tym samym obserwować ponownie ich zaczerwienienie. Kiedy to przedstawiciel rodu Sinclair skończył, kiedy to zdobył ostatnią karzącą go kartę, rozgrywka została przerwana, a efekty dość szybko minęły, kiedy to pomasował własne dłonie z czystego, naturalnego odruchu. — To co, kolejna runda? — zapytał się, rzucając kolejnymi kośćmi i dobierając kolejną kartę, kiedy to znowu stał się przemoczony; wiadro zimnej wody spadło niczym grom z jasnego nieba. Przemoczony do suchej nitki, Felinus skrzywił się nieznacznie, odganiając mokre włosy do tyłu. Wyglądały całkowicie inaczej, ale zbytnio się tym nie martwił. — Duet kart chyba się na mnie uwziął. — uśmiechnąwszy się, przysunął się z powrotem do kominka, w którym ogień rozbrzmiewał wesoło i oddawał równie entuzjastycznie ciepło.
Nowa rozgrywka: Gwiazda, 4
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Słowa chłopaków sprawiły, że nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Coś racji mieli i ślizgon czasami dawał się ponieść jakimś dziwnym emocjom i odpierdalał manianę, za którą nikt nie nadążał. Nawet on sam. -Żebym ja was zaraz nie wliczył do mojego rekordu, pacany. - Rzucił w nich po kolei waniliowo-czekoladowymi karaluchami. Pokręcił z niedowierzeniem głową, chociaż nie mógł ich winić za takie myślenie. W końcu, jak to ostatnio usłyszał, był "naczelnym ruchaczem slytherinu" chociaż jak zwykle plotki wyolbrzymiały całą sytuację. Spojrzał na zdradziecką kotkę, która porzuciła go dzisiaj na rzecz Lucasa i wygodnie rozgościła się na jego kolanach. -Masz zdecydowanie za mało przyjaznych zwierząt w tym domu. - Rzucił do Felka, by od razu wyeliminować kruka z tego równania. Dawno ptaszyska nie widział, ale jakoś niezbyt narzekał z tego powodu. -Cieszmy się, że to tylko kolor a nie poparzenia słoneczne trzeciego stopnia. - Rzucił wiedząc, że lepsza ta karta niż większość innych, które znajdowały się w tej talii. Zdradzanie swoich największych sekretów, czy stawianie czoła boginowi zdecydowanie należało do mniej przyjemnych niż zostanie Karyną. Ostatnie rozdanie skończyło się przegraną Lucasa i Solberg chętnie przyjął propozycję następnej rundy. Zawsze miał niedosyt po jednej grze, a zazwyczaj to właśnie kolejna spuszczała mu niezły wpierdol, po którym przez miesiąc nie mógł nawet patrzeć na karty. -Pokażcie co tam macie. - Powiedział odkrywając swojego tarota. Karta "świat" mogła już niedługo przynieść mu cudny talent lewitacji. Pod warunkiem, że Lucas nie będzie miał niższej kości.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Faktycznie tematy poruszane przez Maxa i Lucasa w tej chwili, zmierzały w złym kierunku, ale mimo wszystko nabijanie się z siebie nawzajem było ich ulubionym zajęciem. Dziś Solberg był na celowniku, za tydzień będzie to Lucek, który dostanie wpierdol, bo nie umie oddać. - Tego Guinessa też trzeba wyruchać? - wypalił do Felka, kiedy ten wspomniał o rekordach jakiegoś kolesia. Śmiejąc się ze słów Maxa, nie zdążył usunąć się przed jego atakiem i ostatecznie oberwał karaluchem w czoło. Spojrzał na niego wymownie - Dawaj, ale kwachy - rzucił, po czym otworzył jape, jasno dając do zrozumienia, żeby celował łakociami. Po rozdaniu, które okazało się ostatnie w tej turze, za sprawą jego wpierdolu oczywiście nie mógł się odezwać na słowa Lowella, a bardzo chciał je skomentować. Głos odzyskał dopiero, kiedy Puchon zaproponował nową turę. Drapiąc Iverę za uszkiem, zaśmiał się, widząc ponownie zmokłego Felka. - Solberg, następnym razem ja kradne karty - zaznaczył rozbawiony, zanim sam sięgnął po kostkę aby rzucić i odsłonić swoją kartę. Widząc Sąd Ostateczny westchnął, nawet nie orientując się, że jego prawe ucho już zajęte było przez magiczną chorobę. - Te jedynki i dwójki się ode mnie nie odpierdolą dzisiaj... - mruknął pod nosem, sięgając po paczkę cytrynowych dropsów, którą całą sobie przywłaszczył i zaczął się zapychać. Może żołądek mu zniknie, to nie będzie miał wyrzutów sumienia, że tyle tego pochłonął.
Siedział, analizował, dochodził do wniosków, rozbierał niektóre fakty na części pierwsze i przyglądał się im z dokładną starannością, jakoby chcąc właśnie tam znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące jego umysł pytania. Nie czuł się aż tak swobodnie, jak gdyby znajdował się sam na sam z Maximilianem, w związku z czym ubrał jedną ze swoich luźniejszych masek, by nie okazywać żadnego spięcia. Nie potrafił. Nie potrafił unikać przybierania poszczególnych cech, w związku z czym na jego twarzy znajdował się spokój, a także delikatna nuta rozbawienia - to ona w tym wszystkim była szczera. I naturalna, pozbawiona jakiejś większej sztuczności, a zamiast tego uprzejma, widoczna i możliwa do wychwycenia wprawnym, obserwatorskim okiem. — Na szczęście nie trzeba. — powiedział, nie chcąc sobie chyba wyobrażać stosunku płciowego z jednym z przedstawicieli tego rodu, wszak ich korzenie sięgają nawet poprzednich wieków. Ciało, z którego nie pozostało już nic, a jedynie kości i dawne dzieje po wydarzeniach historycznych, nie wydawało się być kuszącą opcją. Zresztą, nawet żywy człowiek dla niego nie był jakoś specjalnie pociągający. Nie bez powodu o swoich podbojach miłosnych nie miał co odpowiadać, bo po prostu nie istniały. — Tak łatwo bym się nie dał, Solberg. — skomentowanie wyboru względem pobicia rekordu poszło mu wyjątkowo gładko jak po maśle. Niespecjalnie się tym przejmował, bo koniec końców chyba tylko jakiś eliksir byłby w stanie zmusić go do uprawiania seksu, ale nadal, nie przypominał sobie, aby był jakiś, który zwiększa fizyczne pożądanie. A przynajmniej w tej grze, gdzie można dostać cichy zastrzyk amortencji. — Tak, jeszcze mi Equinoxa obrażaj, dzięki serdecznie. — trzasnął go leżącą obok poduszką, uśmiechając się głupkowato pod nosem. Może kruk nie był zbyt przyjemną istotą, aczkolwiek relacja z nim była na tyle wyjątkowa, że tak łatwo by z niego nie zrezygnował. Nie bez powodu w kolejnej turze znowu poczuł falę chłodnej wody, prychnąwszy pod nosem na słowa Lucasa. — Albo ktoś nie potrafi kraść, albo nie potrafi wykonać dobrego wyboru. — spojrzał wymownie na Maximiliana, zastanawiając się nad tym, jak zareaguje na ten pocisk. Jakby nie było, to on wybierał talię, w związku z czym teraz Felinus musiał zmagać się ze skutkami takiego procederu. — Ale dobrze jest być pierwszym lub drugim. A nie takim... — rzucił kostką, spoglądając na wynik — ...czwartym. — powiedział, wyciągając kartę, która zatrzymała na chwilę jego spojrzenie czekoladowych tęczówek, na co on westchnął, oddając się w pełni skutkom jej magicznych działań. Pętla pojawiła się nagle, zaciskając się mocno wokół jego szyi; materiał, z którego została wykonana, był szorstki i niezbyt przyjemny. Wtem jak grom z jasnego nieba, lina zacisnęła się mocniej, a on zareagował dość naturalnie, czyli wepchnięciem dłoni i próbą ratowania samego siebie. Na krótki moment stracił oddech, próbując tym samym zachować spokój, jako że wiedział, iż jest to tylko gra. Gra, w której może mieć przebłyski z sytuacji na Nokturnie, a tego nie chciał, w związku z czym odciął się na chwilę od samego siebie, by tym samym obserwować sytuację całkowicie z boku. Z logicznego punktu widzenia, zanim Wisielec przestał się nad nim znęcać, a on odruchowo zaczął masować szyję, na której, na całe szczęście, nie pozostał żaden ślad. Nie chciał pokazywać słabości, a jego oczy przestały na chwilę być lustrzanym odbiciem duszy. — Jest w porządku. — wymamrotał pod nosem, dochodząc do siebie w amoku działań, które zostały mu zaoferowane. — Kontynuujmy. — powiedział, spoglądając na upieczonego z rożna Solberga. — Oho, kolejny kurczak do kolekcji? — dodawszy już z większym uśmiechem, cisnącym się na usta, rozłożył się wygodniej na kanapie.
4, Wisielec
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czasami zapominał, że Lucek nie do końca wszystko z mugolskiego świata ogarnia dlatego też, na jego pytanie najpierw się zdziwił, a dopiero później zaśmiał. -Nie trzeba, ale nikt nie powiedział, że nie można. A zawsze jeden bliżej setki. - Co prawda trzeba było być naprawdę niespełna rozumu żeby chcieć kopulować z aż tak rozłożonymi zwłokami, ale kim był Solberg żeby oceniać pojebane akcje innych. Zdecydowanie nie on powinien kogokolwiek moralizować. -Uwaga lecą! - Powiedział, gdy rzucił kwacha prosto w otwartą mordę Lucasa i przybił mu piątkę, gdy okazało się, że trafił. -Jestem skory do poświęceń, Lowell. - Puścił mu oczko, po czym zaczął tasować karty, by mogli zacząć kolejną rozgrywkę. Oczywiście w przeciwieństwie do Felka bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że wystarczy odrobinka Afrodisi, by uzyskać odpowiedni efekt, ale jak to wielokrotnie ostatnio powtarzał, gwałcicielem nie był. -Moja wina, że ten ptak mnie nienawidzi? - Wzruszył ramionami, bo miał wrażenie, że taka jest prawda. Zwierzak zawsze wpatrywał się tymi czarnymi oczami w Maxa, jakby chciał wypalić dziurę w jego duszy. To było dość niekomfortowe. -Bardzo chętnie. Zapierdol jakiemuś niegrzecznemu gryfonowi, który Ci się będzie stawiał podczas kolejnego obchodu. - Zaproponował, bo sam chętnie by z takiej władzy jako prefekt korzystał. Zapewne był to jeden z wielu powodów, dla których nie było mu dane nosić odznaki. Nowa runda zaczęła się niezbyt przyjemnie dla Felka, kiedy to pętla zacisnęła się na jego szyi i zaczęła proces podduszania. Solberg tradycyjnie posłał puchonowi zmartwione spojrzenie, lecz gdy ten powiedział, że jest ok powrócił do gry i nim się obejrzał ponownie był spieczony. -Ta gra chyba sugeruje, że jestem zbyt blady. Jutro lecę na Majorkę się trochę poopalać. - Zażartował, ciągnąc kolejną kartę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Właśnie. To trzeba było zaznaczyć - Lucek a mugole to było jak wyprawa do Zakazanego Lasu w samych gaciach i bez różdżki. Dlatego to oczywiste, że od razu uznał Guinessa za jakąś gwiazdę, do której wzdychają mugolskie panienki, bo tak mu pasowało do kontekstu... No cóż. - Ile Ci brakuje w tym roku do tej setki? - rzucił, niby od niechcenia, nie zdając sobie sprawy zupełnie, że cięgnie ten temat, a tak naprawdę do niczego konkretnego to nie prowadzi. Tylko się nabijają. Chapsnął cukierki, które rzucił Solberg i z daleka pokazał mu kciuka w górę z zadowoloną miną pięciolatka, któremu udało się przywołać miotłę do siebie. Zbił z kumplem piątke, po czym zaczął częstować się innymi słodyczami, które były porozkładane na stole. Czemu tu się dziwić? To Sinclair - mentalny dzieciak w skórze postawnego prefekta. Posłał jeszcze pytające spojrzenie to jednemu, to drugiemu, kiedy tak wymieniali się jakimiś uszczypliwościami, jednak ostatecznie wzruszył ramionami delektując się smakiem dyniowego pasztecika, którego właśnie nadgryzł. - Skonfiskuje i dam Ci w prezencie na gwiazdke, będzie po kosztach - odparł na słowa Maxa, po czym parsknął śmiechem, wyobrażając sobie jego minę na widok zużytej talii tarota pod choinką. Nowe rozdanie, nowa tura, nowe ofiary. Nareszcie nie on. Uff, to coś rzeczywiście nowego. - Zajebiście jest być... - zamachnął się i rzucił kostką, po czym dodał: - Trzecim. Zapewne ostatnim. - zaczął trochę przewidywać przyszłość, ale na szczęście mu się nie sprawdziło, bo koniec końców to Solbergowi karta zafundowała darmową solarkę. I chyba nawet zwierzakowi na kolanach Lucasa zrobiło się szkoda Maxa, bo Ivara rozprostowała łapki i leniwie zwlekła się z nich, przenosząc się do młodszego Ślizgona, zachęcająco liżąc go po zjaranym przedramieniu. - Widzisz? Złapałeś ją na hiszpańską opaleniznę. - zażartował, sugerując mu skuteczny podryw kotki. Sam wstał na chwilę, żeby się trochę porozciągać, a następnie sięgnął po kubek, aby upić znowu łyka trunku, który się w nim znajdował, a drugą ręką dokonać rzutu kostką i wyboru karty, kiedy przyszła jego kolej.
Felinus o pochodzeniu wielu osób nie zdawał sobie ani krzty sprawy. Nie uważał, żeby wszyscy ogarniali te technologiczne machlojki, urządzenia łączące się ze sobą nawzajem, tudzież wymieniające dane, co nie zmienia faktu, iż koniec końców... żył bardziej w stylu niemagicznym. Ubierał się jak osoba pochodząca z tej nieświadomej istnienia czarów, mugolskiej rodziny. Nie nosił szat, a zamiast tego jego ciało okalały głównie ciemne ubrania. Mieszkając natomiast w dzielnicy pozbawionej magii, czuł się bardziej swobodnie, kiedy to mógł bez większych problemów korzystać z elektroniki, zamawiać jedzenie telefonicznie (sic!), a do tego oddawać się słuchaniu muzyki i oglądaniu jakichś seriali. Pasowało mu takie życie. Połączone subtelnie nicią dwa światy, między którymi mógł się przemieszczać i wcale nie musiał wybierać między jednym a drugim. Chociaż, ostatnie polityczne sprawy naprawdę powodowały, że sam miał ochotę wziąć jakieś grube tomiszcze i przypierdolić głowom partii, które to mącą w głowach pozostałych. I wprowadzają własne polityczne zagrywki wprost w mury Hogwartu. — A to prawda. — musnął dłonią karty, jakoby starając się tym samym odkryć z tych Arkan Małych przyszłość, niemniej jednak nie posiadał swojego trzeciego oka, na co westchnął, przyglądając się Maxiowi, gdy ten powiedział coś o poświęcaniu się. Jeszcze wcześniej jedzenie lądowało wprost do ust Sinclaira, na co gospodarz i właściciel domu zastanawiał się, czy przypadkiem nie będzie musiał sprzątać bardziej, niż tak naprawdę tego oczekuje. Felinus podniósł brwi do góry, jakoby próbując tym samym wyjrzeć zza maski, którą na sobie miał, by tym samym prychnąć i odwzajemnić się puszczeniem oczka. — Nie zaprzeczałem tego przecież. — trąciłby go ramieniem, niemniej jednak niedługo po tym, oczywiście, jak żeby inaczej, pętla zacisnęła się na jego szyi - długo jednak nie rozpatrywał tego, przechodząc w miarę szybko w odmęty otaczającej go rzeczywistości. — On wszystkich nienawidzi. — powiedziawszy, wziął do ust jednego dyniowego pasztecika, by tym samym zapchać swój głód, spoglądając na Sinclaira. Otrzymanie prezentu na gwiazdkę w takim wydaniu mogło być dziwne, aczkolwiek, koniec końców, symboliczne. — Nawet mi nie mów o gwiazdce, mój portfel będzie świecił pustkami. — tak niestety było. A ostatnimi czasy Lowell nazbierał sobie tyle nowych znajomości, że nawet gdyby przeznaczył symboliczne galeony na prezenty, i tak wyszedłby dość sporo na minusie. Tym bardziej, że koniec końców miał do opłacenia samochód, Violi przelał pieniądze za opiekowanie się nim, a sam musiał kupić składniki do eliksirów. Skupił się zatem na podium. — Poza uwagą pozostałych. Brzmi zajebiście. — jakby nie było, pierwszy wynik w tym Durniu oznaczał otrzymanie kary, w związku z czym nie bez powodu, dla osób, które nie lubią być w centrum uwagi, pierwsze miejsce wcale nie było takim zbawieniem. Spokój, malujący się na twarzy Lowella, mimo mentalnego powrotu do sytuacji z Noktrunu, mógł być dziwny, aczkolwiek koniec końców tym odznaczał się student. Brakiem negatywnych odczuć, a przynajmniej nie pokazywał ich zewnętrznemu światu, samemu okrywając się kolcami. Nie chciał. Wiedział, że emocje są zgubne, ale również był świadom tego, że emocje są potrzebne. Nie zamierzał nimi dzielić się z przypadkowymi osobami, kiedy to zawsze chwytał za nożyczki i rozcinał tę mocno charakterystyczną więź, a jego źrenice przestawały pokazywać tak wiele charakterystycznych odczuć. Tworząc barierę, która odcinała innych od tego, z czym miał do czynienia, było mu po prostu lepiej. I nie inaczej robił w tym przypadku, w związku z ostatnimi dniami, pozwalając tylko niektórym cechom na wychylenie się, chociaż uśmiech miał szczery. — Oho, zła passa przeszła na kogoś innego. — uśmiechnąwszy się, zobaczył reakcję Ivary, która zeszła z kolan prefekta i poczęła lizać przedramię, na co uśmiechnął się pod nosem i tym samym spojrzał pytająco w stronę czarnej jak noc istoty. — Bardziej bym powiedział, że pomyliła go z kurczakiem z rożna z lodówki. Lubi przed nią przesiadywać całymi dniami. — powiedział, siedząc przy kominku, kiedy to wpychał sobie do gęby jedzenie. No, kiedyś tak nie jadł, ale koniec końców z czegoś ta zmiana w jego sylwetce musiała wynikać, kiedy to, koniec końców, mimo wysokiej kostki, zaczął powoli zanikać. — Te karty to chyba jakieś przeznaczenie. Może zamiast bawić się w durnia, powinniśmy spojrzeć przychylniej w stronę wróżbiarstwa? — napomknąwszy, Felinus skierował spojrzenie czekoladowych tęczówek w stronę talii.