Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Salon
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Kuchnia
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Łazienka
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Pokój Lydii
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Pokój Felinusa
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Życie w mugolskim świecie było czymś, z czego Max nie potrafiłby zrezygnować. Już sama kwestia istnienia internetu i innych cudów techniki potrafiła ułatwić życie w sposób, w jaki magia nie zawsze sobie radziła. Bycie półkrwi dawało Maxowi najlepsze i najgorsze z obydwu światów chociaż ślizgonowi odpowiadał taki układ. Zawsze mógł odciąć się od tego Hogwarckeigo cyrku robiąc sobie wakacje w Soton, czy Inverness. -Na pewno więcej niż by się mogło wydawać. Od kiedy zerwałem z Mią jestem jebanym mnichem. - Pokręcił głową żałując sam siebie. Ten rok szkolny naprawdę był dla niego wyjątkowo mało łaskawy i nie za bardzo chciał dowiedzieć się, jakie jeszcze ciekawe rzeczy będzie musiał znieść. -No to co marudzisz, że Ci ptaka obrażam? Tylko stwierdzam fakty. - Pokazał Lowellowi język, gdy ten już uwolnił się z zabójczej pętli, a Lucas zaczął wpierdalać wszystko, co udało mu się zauważyć w pobliżu. -Mi tam pasuje. Zawsze chętnie przyjmę coś, co powinno leżeć w lwiej łapie. - Odparł na słowa kumpla o prezencie gwiazdkowym, po czym skrzywił się, gdy Felek sprowadził go na ziemię. -Taa..Ja chyba porozdaję wszystkim moje zapasy. To przynajmniej mam w przeciwieństwie do galeonów. - Zakup nowego sprzętu do quidditcha dość mocno nadszarpnął jego finanse, a nie udało mu się ich podreperować od tamtego czasu. -Zawsze można dorobić jako dziwka na Nokturnie, prawda panowie? - Zaśmiał się lekko chociaż zdecydowanie zostawiał taką możliwość pracy tylko i wyłącznie na jedną i to ostateczną życiową sytuację. Pogłaskał Ivarę, która w końcu przypomniała sobie o jego istnieniu, po czym włożył ją sobie na kolana i podrapał pod pyszczkiem. W końcu czuł się jak u Lowella na chacie. Wszystko było na swoim miejscu. -Nieważny jest powód, liczy się efekt. Wolę żeby mnie lizała niż siadała znowu na ryju. - Zażartował, patrząc kotce prosto w oczy, jakby liczył że zrozumie co się do niej mówi. -Panowie! Proszę mi tutaj nie znikać z rozgrywki. Co ja mam z kotem grać? - Rzucił, gdy zauważył, że nie tylko Lucek zaczynał tracić części ciała, ale również Felek. Podwójne obrażenia widać nie miały zamiaru odpuścić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wydawało się, że każdy z nich znajdował się w innej interakcji z mugolskim światem, ale też wyglądało to tak, tylko dlatego, że każdemu było tak wygodnie. Ale to nie zmieniało faktu, że to Sinclair najwięcej tracił, bo tak naprawdę nie miał punktu odniesienia, nie znają zupełnie niemagicznego społeczeństwa i ich środowiska. - Nie widzę nic złego w celibacie... - zaczął, podnosząc wzrok znad paczki musów-świntusów, po czym posłał im charakterystyczny wyszczerz - ... od czasu do czasu - sprecyzował, śmiejąc się. Pozwolił im sobie spokojnie sobie powytykać, nie trącając się w rozmowę, zajmując się konsumowaniem. Przyjemniejsza czynność niż wchodzenie w szczegóły czegoś o czym nie miał zielonego pojęcia. Ale przyjemnie było osłuchać jak sobie czule dogryzają. Prawie jak on i Gabrielle. Zaśmiał się, kiedy Solberg uznał, że przyjmie każde ochłapy od Gryfonów, co dobrze o nim świadczyło, ale też pokazywało jak mało wymagający jest. Oczywiście żart (którego nawet nie wypowiedział na głos, bo był za słaby). Słysząc ich narzekania dotyczące nadchodzącej gwiazdki, odnotował sobie w myślach, żeby kupić każdemu z nich coś wypasionego, wysłać sową wraz z dopiskiem: "najwierniejszy fan". - Zawsze to jakiś sposób na szybki przypływ gotówki - zażartował, uznając tym samym w myślach, że Max ma dość ambitne plany na przyszłość, w razie gdyby nie wypaliła mu kariera eliksirowara. - Ciekawe czy napiwki większe niż w Trzech Miotłach? - wypalił nagle, wydymając usta, jakby naprawdę go to ciekawiło. Potem Maxa znowu zjarało, a kocica z litości przeszła na jego kolana, przez co Sinclair mógł rozprostować kości, a potem napić się ognistej i rzucić kostką. Zanim się obejrzeli to nie tylko Lucek był pozbawiany co chwile którejś części ciała (teraz nie miał ucha, ale i także prawej stopy) ale podobny los spotkał także Felka. Zaśmiał się na słowa Maxa. - Ale czemu wróżbiarstwa? Myślisz, że to jakiś znak? - - spytał Lowella, wskazując tym samym na swoją stopę, a raczej jej brak. Następnie ponownie rzucił kostką i jak się okazało miał najmniejszy wynik, więc talia trzasnęła go pare razy po palcach.
Lowell lubił w sumie mugolski świat. Czarodziejski też. Dawało mu to naprawdę sporo możliwości, kombinacji oraz wiedzy. Może nie wyróżniał się nią w jakimś szczególnym tego słowa znaczeniu, niemniej jednak posiadanie informacji z dwóch różnych społeczeństw wydawało się być koniec końców czymś niezwykle korzystnym. Przydatnym. Pozbawionym większych minusów, niemniej jednak co to za wiedza, skoro w żadnej z dziedzin nie może się zbytnio wybić. Sam by się chyba zdziwił na widok dziwnych, czarodziejskich urządzeń, z którymi wcześniej nie miał styczności - niemniej jednak, koniec końców, miał to zagwarantowane poprzez własne pochodzenie. Tyle dobrze, że Lydii nie było, bo tak by się rozgadała, że nikt by jej nie zdołał opanować przez najbliższe parę godzin. — Przynajmniej nie musisz się martwić. — powiedział, nawiązując między słowami do sytuacji, z którą to miał do czynienia, gdy sam Solberg postanowił inaczej zaradzić swojemu nieszczęściu. Sam już nie musiał się martwić o to, czy by doprowadził do zapłodnienia jakiejś kobiety, ale koniec końców było to rozwiązanie na stałe, więc nie widział, żeby przynosiło to jakieś plusy. Wkurzyło go to wcześniej, ale, koniec końców, przecież nie był kimś, kto zawsze zachowuje spokój. Owszem, w większości przypadków, nawet tych niespodziewanych, na jego twarzy nie znajduje się nic poza serdecznym uśmiechem oraz harmonią, niemniej jednak... jest człowiekiem. Nie jakąś maszyną, która wykonuje polecenia zgodnie z przygotowanym programem, skompilowanym i gotowym do uruchomienia na danej maszynie. — Obrażanie pozostaw mi. — uśmiechnął się charakterystycznie na słowa Maximiliana, kiedy to wiedział, że ptaszyna jest skubańsko wredna, ale koniec końców przecież... nie mógł zbytnio na to jakoś zaradzić. Chciałby, ale przecież jest to istota posiadająca własne schematy i utarte ścieżki - tak jak on. Obydwoje ubrani na czarno, obydwoje skupieni głównie na własnej korzyści. — Czarny rynku prac domowych, nadchodzę. — Felinus zażartował, bo chyba każdy w tym domu wiedział, że i tym się zajmował. Obecnie nie miał klientów, ale nie narzekałby na dodatkowy przypływ gotówki. Jakby nie było, to przecież dzięki niej może siedzieć tam, gdzie siedzi. W przeciwnym przypadku musieliby się mieścić w pokoju wspólnym i prowadzić rozgrywkę w obecności innych, robić zadania na czyimś ramieniu, a do tego sypiać i ukrywać się ze swoją dysfunkcją w dość nietypowy sposób. — No nie wiem, ja tam nigdy nie próbowałem, więc nie mam w tej kwestii głosu. — pokazując język Solbergowi, skupił się już w pełni na rozgrywce, zanim to nie zaczął zanikać, niczym prefekt Slytherinu. Nie przeszkadzało mu to, niemniej jednak powolny brak kończyny dolnej zaowocował zmarszczeniem czoła i tym samym brwi. Chyba wolałby być w całości... niemniej jednak rozgrywka nadal się toczyła, w związku z czym Felinus rzucił kolejną kością. — Ja ci nie zabronię, stary, jak tylko lubisz... — podniósł kąciki ust do góry, odgarniając ponownie mokre włosy do tyłu, co dawało dość nietypowy efekt. — Te całe karty to jakiś jebany znak. — dodawszy, wziął cięższy wdech, susząc się ponownie i ciamkając dłonią kolejnego pasztecika. — Jak obydwoje zanikamy, a wcześniej ze Solbergiem byłeś kurczakiem... a do tego dwa razy wiadro z wodą... No nie wiem, czy to jest taki przypadek. — wypuściwszy powietrze, wyciągnął koniec końców z talii kartę. Zamiast jednak spodziewać się standardowo wody, ujawniła się przed nim nietypowa opcja pod nazwą "Kochankowie". Nim się jednak obejrzał, a ni z dupy, ni z pietruchy, sam Solberg okrył się czyrakami, na co aż Lowell podniósł do góry brwi, zastanawiając się, czemu parę pocałunków zostało zaliczonych do jakichkolwiek opcji romansowania. Sam oparł się dłonią o policzek, nie mogąc w to jakoś specjalnie uwierzyć. — Nie no, pozostawiam to bez komentarza. — powiedział, spoglądając czekoladowymi oczami po wszystkich uczestnikach zabawy, by tym samym westchnąć i wepchnąć do własnej buzi cukierka.
4, Kochankowie
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lekkim grymasem zakończył temat rekordów, celibatu czy też domniemanych ciąż. Zdecydowanie nie musieli mu przypominać o tamtej sytuacji, którą jeszcze mu się czasem odbijało, ale że zarówno Lucas jak i Felek wiedzieli wszystko, co powinni, Max nie widział potrzeby ciągnięcia temat. Resztę wolał zachować dla siebie. Każdy z nich miał swój własny pomysł na szybkie dorobienie kilku galeonów, chociaż ten zaproponowany przez Solberga raczej nie był rzucony na poważnie. Wciąż nie wyobrażał sobie siebie w roli prawdziwej męskiej dziwki i dużo szybciej zastanowiłby się nad kasowaniem za eliksiry niż nad wyjściem na Nokturn w tym dość haniebnym celu. -A tego to nie wiem. Chciałeś powiedzieć Pod Trzema różdżkami chyba, uprzywilejowana mendo. - Rzucił w stronę Lucasa, który jako jedyny w tym towarzystwie miał teraz wstęp do lokalu, od kiedy pieprzona polityka postanowiła przejąć kontrolę nad popularną gastronomią w okolicach Hogwartu. -Znak, że nie powinniśmy w to grać chyba. - Mruknął, bo talia faktycznie dzisiaj odpierdalała srogo, co udowodniła już przy kolejnym rozdaniu, kiedy to Felek wyciągnął kartę kochanków i do tego miał tę nieprzyjemność przegrać rozdanie. Solberg był pewien, że absolutnie nic się nie wydarzy dlatego też i na jego twarzy widać było potężne zdziwienie, gdy nagle wysypało go czyrakami. -Nie no kurwa stary, doceniam intencje, ale następnym razem weź wyślij mi kartkę czy coś. - Zażartował domyślając się, że efekt wywołany był paroma pocałunkami, które ze sobą dzielili na przestrzeni ostatnich tygodni. Nie mógł jednak nie uśmiechnąć się do własnych myśli, gdy zdał sobie sprawę, że jeśli talia definiowała romans jako pocałunki, to w przypadku jego przegranej wszyscy jego współgracze zostaliby obsypani nieprzyjemnymi czyrakami. Ale przecież na żaden rekord nie szedł.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Chyba już na tyle znał Maxa, że mógł podejrzewać, że wiele rzeczy, które mówi w żartach, niekoniecznie mogą na nich poprzestać. Nie raz zdarzało się tak, że jednego dnia z czegoś się śmiali a kolejnego widział Solberga w takiej właśnie sytuacji. Syreni eliksir też był z początku tylko śmieszkiem, a tu proszę - powoli przymierzają się do kompletowania składników, które najlepiej zadziałałyby w stworzeniu tego innowacyjnego wywaru. - Też nie próbowałem, ale kto wie, jak mnie przyciśnie... - odparł rozbawiony na sugestie Solberga co do "pracy" na Nokturnie. - Za kase wszystko można polubić - zażartował. Usłyszawszy o lewej robocie Lowella, zaśmiał się tylko, bo pamiętał akcje w tamtym roku, kiedy to siedli na niego za te nieszczęsne prace. Ale koniec końców statut szkoły nie zabraniał tego dosłownie, więc nie mieli się czego doczepić. A każdy zarabia w taki sposób w jaki mu wygodnie. Wywrócił lekko oczami na słowa Maxa. - Dla mnie to zawsze będą Trzy Miotły. I nawet mnie nie wkurzaj, ciągle nie ogarniam co oni odpierdalają - wyjawił swoje zdanie na ten temat, bo taka była prawda. Nie mógł zrozumieć, jak można było przekształcić pub, do którego uczęszczali wszyscy na jakąś vipowską kwaterę. - Ale jak coś to wiem jak wejść od zaplecza - oznajmił rozbawiony. Co do zjebania kart, które załatwił Max, wszystko wskazywało na to, że są popsute, jednak Sinclair nie mógł zrozumieć jak mogłoby to wiązać się z ich przyszłością. A może się wiązało. Nie zdążył jednak odpowiedzieć Puchonowi, bo kiedy karty obydwóch Ślizgonów juz leżały na stole, przyszła kolej na Felinusa. Kiedy Lucas zobaczył kochanków nie wiedział czego się spodziewać. I to co zobaczył, kiedy przeniósł swój wzrok, podążając za Felkiem troche zbiło go z tropu. Jednak ostatecznie co mógł zrobić Sinclair. Roześmiał się, jednocześnie słysząc komentarz Maxa. - Definitywnie - zjebane te karty - wypalił, nie wnikając w szczegóły tej sytuacji, chociaż go korciło. Ale przecież sam też wymienił ślinę z Solbergiem, czego nawet nie pamiętał; tylko ten raczył go o tym poinformować, kilka tygodni później. Zagryzając zaczętego pasztecika rzucił kostką i pochylił się aby odkryć kolejną kartę.
Jego poczucie humoru w towarzystwie Solberga znacznie różniło się od tych wszystkich wyznaczonych standardów, z którymi mieli pozostali Di czynienia. To właśnie relacja z kumplem była w tym wszystkim decydująca - gdyby nie fakt, że poznali swoje granice, to być może by nie rozwalali wcześniej chochlików przy udawanych oświadczynach. Może gdzieś z zewnątrz udawali w miarę tych przykładnych obywateli, jakoby próbując się tym samym wybić z tych nieprzychylnych spojrzeń kadry nauczycielskiej, niemniej jednak pod sklepienia mi żeber nadal znajdował się ten sam chaos - bijący zgodnie z wydarzeniami dziejącymi się dookoła, zamierzający na razie nie przestać w zbieraniu kolejnych żniw. Felinus może nie prowadził jakichś badań w celu wynalezienia nowych eliksirów, niemniej jednak, koniec końców, chciał oprzeć swoją pracę dyplomową w postaci możliwości uleczenia obrażeń czarnomagicznych. Usunięciu blizn. Intrygowało go to, a sam posiadał je w takim stopniu, że bez problemu mógłby być obiektem idealnym, testowym. — Śmieszy mnie ta polityka. — napomknął w kwestii zmian, które ostatnio zaszły w zakresie nadchodzących walk między partiami. Wkurzało go to, ale nie mógł z tym zrobić - czar goryczy nie został przelany, nie przelewał się, dopóki sprawa osobiście nie dotykała jego bliskich. Niemniej jednak... zamki sprawdzające czystość krwi. Śmieszyło go to. Kto będzie chciał, ten się dostanie oknem lub rozpierdoli ścianę obok; każdy mechanizm, przy odrobinie kreatywności, można odpowiednio rozłożyć na czynniki pierwsze. — Ludzie skaczą sobie do gardeł, a tak naprawdę są tylko pionkami w rękach przywódców, którzy zrobią wszystko, by wygrać wybory. — westchnął ciężko. Czemu większość nie jest w stanie zauważyć, jaka to jest perfidna manipulacja? Wybory się skończą, część postulatów zostanie spełnionych, ale szkód na zdrowiu i życiu nikt nie naprawi. Polityka, zamiast łączyć, dzieli ludzi na obozy. Nie bez powodu Lowell patrzył na to wzrokiem czujnym, jakoby czekoladowe tęczówki starały się odnaleźć w tym jakieś drugie dno. — Ale wtyki to ja bardzo chętnie przyjmę. — powiedział w stronę Lucasa, jakoby chcąc tym samym zakomunikować, że pisze się na jakąś grubszą akcję. Sam wiedział, jak dostać się na oddziały Świętego Munga bez większych konsekwencji; mapę budynku posiadał wręcz w małym palcu. — Dopiero teraz o tym mówisz? — rzucił w stronę kumpla z uśmiechem perfidnym, aczkolwiek koniec końców łagodnym, kiedy to wiedział jednak, że to nie jest jego wina, iż te karty są zjebane. Choć Felinus podejrzewał tak naprawdę, że po prostu rzeczy te dzieją się z powodów, które wcale nie muszą wskazywać na wadliwość talii. Skoro pech się jego duszy uwziął, to coś musiało być na rzeczy, niemniej jednak nie drążył tego tematu. Sam ostatnimi czasy miał ogromny problem z nieszczęściem; nawet teraz, kiedy to wydobył kartę Kochanków, ta postanowiła uraczyć kumpla czyrakami. Nie dowierzał. Po prostu nie dowierzał, powstrzymując się od uśmiechu przepełnionego wstydem i zażenowaniem na rzecz tego pewniejszego, pozbawionego cienia wątpliwości. — Może jeszcze frytki do tego? — wystawił mu język, wyciągając kolejną kartę. Diabeł... no cóż. Biorąc głębszy wdech, jego skóra pokryła się ciemnym futerkiem, a na głowie pojawiły się charakterystyczne rogi, typowe właśnie dla demonów. Długie pazury przyozdobiły estetycznie jego rolę w postaci zwierzchnika świata śmierci, czarne oraz ostre. Na dokładkę pojawił się dość fikuśny ogon, którym to trącił bez problemu Maxa, gdy wreszcie przeniósł się na kanapę. — No i od razu lepiej. — powiedział, być może do czynności, którą przed chwilą wykonał, a być może do tego, że stanie się takim diabłem w sumie do niego pasowało.
Diabeł, 3
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, że był nieprzewidywalną bestią było prawdą i wszyscy obecni w pomieszczeniu już to wiedzieli. Często sam zaskakiwał siebie tym, że realizował niektóre plany rzucone dla żartu. Musiał jednak przyznać, że eliksir nad którym pracowali był czymś, z czego był dumny. A raczej będzie, jeżeli cała inicjatywa wypali bo narazie byli we wczesnej wazie prac nad wywarem. -To pewnie chętnie przetrzesz mi szlaki. - Rzucił do Lucasa, który wykazał się nadzwyczaj otwarty na zarobki chociaż Solberg wiedział, że raczej była to forma żartu. Temat polityki sprawił, że atmosfera zrobiła się minimalnie bardziej poważna. Samego Maxa średnio obchodziły bitwy o stołki, ale zaczynał zauważać, że to wszystko dość nieprzyjemnie odbija się na ich codziennym życiu. Najpierw brutalne ataki na czystokrwistych, teraz zamiana Trzech Mioteł na jakieś gówno dla elity... -Po ostatnim ministrze też był taki burdel? - Zapytał, bo niezbyt nadążał za tymi wszystkimi aferami i wydarzeniami ze świata polityki. -W sumie jakiś nalot na ich magazyn nie były złym pomysłem. - Wyszczerzył się, chociaż nie do końca żartował. Darmowy alkohol to w końcu darmowy alkohol a kradzież od dupków była nadzwyczaj satysfakcjonująca. Szczególnie, że nie chcieli go wpuścić do swojego lokalu. Czyraki nie były przyjemne, ale Max wiedział, że niedługo znikną z jego ciała. Wystarczyło tylko zakończyć rozgrywkę i będzie po wszystkim. -Frytki też bym ojebał, jak już proponujesz. - Rzucił w stronę Lowella, po czym ponownie wyciągnął jedną z kart. Znowu słońce. Przewrócił oczami bo rozgrywka wydawała się wyjątkowo monotonna. Wtedy jednak zauważył, że Felek pokrywa się futrem i znów przywołał w pamięci rozgrywkę z Tori. -I w końcu widzimy Twoją prawdziwą twarz. Nawet Ci tak ładnie. - Puścił mu oczko czekając na ostateczny wynik rozgrywki.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Zaśmiał się tylko na słowa Solberga, dotyczące przecierania szlaków, bo ani mu się nie uśmiechała taka perspektywa ani w sumie nie wiedział nawet jak już z tego żartować, bo jeszcze się okaże, że młodszy Ślizgon serio chce popchnąć go na dymanko za hajs, żeby obczaić jakie będą z tego napiwki. - Moim zdaniem, niektórzy za dużo sobie pozwalają w tym wszystkim. Zawsze ludzi ciągnęło do władzy, ale teraz kompletnie im odjebało i myślą, że mogą sobie ustalać "nowy porządek" - rzucił zniesmaczony tym wszystkim z czym wychodziły obydwa skrajne obozy. Dla niego to nie miało sensu, powodowało tylko podniesienie ciśnienia i jeszcze większe bagno. - Narobiłbym obu partiom kwasu żeby tylko nie mieli tak prosto w drodze do koryta - odparł w komentarzu na aprobatę obu chłopaków a propos włamania do lokalu jego dawnej pracy. Kiedy Felkowi wyrósł ogon i rogi, a jego ciało pokryło się czarnym futerkiem nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem, bo ten widok był przekomiczny. - Cholera, rzeczywiście Ci do twarzy - rzucił rozbawiony. Władował sobie do ust kilka pieguskowych kociołków dokładnie w tym momencie, kiedy przyszła jego kolej na rzucenie kością i ciągnięcie karty. A los chciał, że miał najmniejszą ilość oczek, więc w jednej chwili oberwał piorunami, które przypaliły mu nie tylko ubranie ale i też włosy. Skrzywił się i otrzepał nieco twarz z sadzy. - Fel, z tym wyglądem mogę być teraz Twoim współlokatorem w czeluściach piekieł - oznajmił do Puchona, po czym chwycił okopconą ręką po kubek z ognistą i upił trunku. Wohoo ale zabawa... - Czy ja znowu przegrałem? - wypalił, patrząc na kumpli. Robiło się już późno, a Charlie w Hogsmeade miał tego dnia zrobić wypasioną kolacje i o ile Gab jeszcze wszystkiego nie pochłonęła, Lucek też chciał się załapać na coś dobrego. Dlatego zbierał się po tych dwóch turach, a jeśli Max miał ochotę to wyszli razem, a jeśli nie to został jeszcze w domu Lowella. Starszy Ślizgon po miło spędzonym wieczorze, obiecał sobie, że częściej będzie brał udział w rozrywkach innych niż domówka z książkami do późnej nocy.
//zt x3
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zbliżał się koniec miesiąca. Lowell, co prawda częściowo spłukany, dokładnie i starannie odliczał każdego złamanego galeona, byleby móc zobaczyć, ile tak naprawdę stracił na jakieś duperele. Co chwilę dochodziło do zapłaty za paliwo, bo Ogniomiot potrafi zeżreć pół budżetu domowego, ogrzewanie, mieszkanie... Na podręczniki nie wydawał, bo uznawał świętą metodę w postaci pożyczania ich z biblioteki, a poza tym, będąc na ostatnim roku studiów, tematy lekcyjne miał już raczej w małym palcu u ręki. Na zewnątrz było coraz zimniej, Lydia pracowała do późna, a on, no cóż, po skończonych zajęciach i wcześniej odbębnionej robocie mógł wreszcie odpocząć. Rzeczy pod kopułą czaszki zdołały się już w większości poukładać w jedną, stabilniejszą całość, a sam już nie rozmyślał przez cały czas o wydarzeniach, które to miały miejsce na Nokturnie. Nie chciał. Dając sobie czas na powrót do pełni sił, trwający już dwanaście dni, nie chciał w żaden szczególny sposób tego przedłużać; Felinus czuł się tak, jakby zmarnował za dużo czasu. Musiał zacząć działać - siedzenie na miejscu nie służyło mu zbyt dobrze. Wcześniej jednak wziął prysznic - zmywając z siebie brudy dnia codziennego, postawił, standardowo oczywiście, a jak żeby inaczej, na czarne dresy i podkoszulkę. Znowu; znowu wiedział, że ktoś przyjdzie, w wiadomym celu. Wcześniejsza rozgrywka w eksplodującego durnia była wręcz komiczna, dlatego nie bez powodu, mimo odsuwania się w cień, wychowanek Hufflepuffu postanowił się zgodzić na ponowne spotkanie. Wbrew pozorom... pozwalało mu to nadal zapominać. I przede wszystkim nawiązywać jakiekolwiek relacje - wszak ciągle widać go przecież w towarzystwie Solberga. Na stole pojawiły się przeróżne słodkości. Liczne czekolady, paszteciki dyniowe, zakupione podczas pobytu w Hogsmeade, muffinki, jak również gorące kakao, standardowo z piankami, lecz tym razem również z domieszką cynamonu. Blat zdobiły nie tylko łakocie, słodkie rzeczy, lecz także słone, pozbawione większej ilości cukrów. Liczne krążki cebulowe, sałatka gyros, chrupki o smaku orzechowym, solone paluszki w kubeczku plastikowym, a także talerze do nakładania - to wszystko łączyło się w jedną, subtelną całość, zanim wszyscy z powrotem nie weszli, jak podczas poprzedniej rozgrywki do domu. Poduszka z powrotem przeleciała przez pół pokoju, a sam gospodarz domu usiadł na własnym miejscu, jak najbliżej kominka, wyciągając jedną z kart. — Okej, zobaczmy, czy są one znowu zepsute, bo nie powiem, ale ktoś nie potrafi sprowadzić poprawnie działającej talii. — przyznał zaskakująco szczerze, kiedy to karta z Umiarkowaniem pojawiła się na stole, a on, znowu, jak grom z jasnego nieba, miał do czynienia z jej skutkami. Nawet kością nie zdążył rzucić, a efekt pojawił się niemalże automatycznie; próba chwycenia za kakao skończyła się jego opróżnieniem i ściągnięciem brwi do dołu, jakoby w niezadowolonym zdziwieniu. — No i chuj, wiedziałem, że tak będzie. — odstawiwszy pusty kubek, sięgnięcie po krążki cebulowe skończyło się praktycznie tak samo. — Czuję się jak odwrotny Jezus, naprawdę. — zaśmiał się, kiedy to wziął głębszy wdech, nie dotykając już żadnego jedzenia.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Umówienie się na kolejną rundę nie było dla Maxa niczym nadzwyczajnym. Ot kolejny wieczór spędzony w miejscu, w którym być go nie powinno, ale za to z najlepszymi ludźmi obok. Tym razem to nie on załatwiał talię, więc wszelkie narzekania na ewentualną wadliwość kart nie powinny być skierowane w jego stronę. Przynajmniej taką miał nadzieję, gdy ponownie otwierał sobie drzwi do Felkowego królestwa. Nawet nie zdążył się przywitać, gdy oberwał poduszką w ryj. -Też się cieszę, że Cię widzę. Nie ma to jak kulturalne witanie gości. - Zaśmiał się w progu, gdy pozbywał się wierzchniego okrycia, by następnie podejść do gospodarza i rozjebać się obok niego na kanapie. -Proszę, z dostawą do domu. - Podrzucił w stronę Felka malutką fiolkę, w której znajdował się zamówiony przez puchona eliksir postarzający. -Radzę wypić pół i zostawić resztę na wypadek szybkiego zniknięcia efektu. - Dodał jeszcze, chociaż wierzył, że Lowell zna zasady. Gdy cała trójka była już rozwalona, wpakował sobie kilka chrupek do gęby i patrzył, jak puchon rozdaje karty. -To co, na kogo dzisiaj stawiamy, że przegra? - Rzucił żartobliwie, by chwilę później zobaczyć na własnej kostce smutne trzy oczka. Wyglądało na to, że to on nie ma dzisiaj szczęścia. -Jezus sresus. Daj mi szklankę z wodą i też zamienię Ci ją w wino. - Wyszczerzył się, gdy pech dopadł znów Lowella. Pamiętał bardzo dobrze, jak wraz z Shawnem uczyli się Aqua Vini i jak marny skutek udało im się osiągnąć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Tylko było czekać na następną datę ustaloną przez tą trójkę, która kilka dni wcześniej cisnęła w durnia, aby powtórzyć tę zajebistą rozgrywkę. To nic, że Lucek dostał podwójny wpierdol i tak ochoczo podszedł do tematu, wyrażając chęć aby zawitać podobnie u Felka w domu. Może tym razem mu się poszczęści. Marzenie ściętej głowy... Oczywiście tradycyjnie Solberg dostał już od progu poduszką, co było do przewidzenia, jednak młodszy Ślizgon i tak nie zdążył "się obronić". Lucas posłała uśmiech Felinusowi, witając się z nim tym samym JAK NORMALNY CZŁOWIEK, po czym zasiadł na sofie po jego prawicy. - Kulturalnie dostaniesz dziś wpierdol. W końcu. - zapowiedział wypakowując z wielkiej torby zapasy przekąsek, które zwinął naturalnie ze spiżarni Rowla. Znowu się nawpierdala żarcia na noc i będzie dzieckiem, któremu warto współczuć. Czy tylko jego bolał brzuszek po takiej uczcie w godzinach wieczornych? Toż to starość już. - Jeśli chcesz być miły nie obstawiaj mnie, a jeśli chcesz wygrać - cóż... - zwrócił się do Maxa, pozostawiając dokończenie myśli dla chłopaków, bo po ostatnim można było spekulować kto dostanie wciry. Widząc jak Felka dopada Umiarkowanie, rozciągnął usta w uśmiechu. - Czyli to nie kwestia felernej talii - rzucił, choć akurat to było pewne. Po tym jak Solberg rzucił i odkrył swoją kartę, przyszła kolej na Lucka i nie mógł ukryć entuzjazmu na twarzy, kiedy zobaczył, że ma najwyższy wynik. Może nie będzie tak źle - pomyślał, przenosząc wzrok na młodszego Ślizgona, któremu niedługo będzie dane poczuć efekty swojej karty. - Będziesz dziś mugolską Śpiącą Księżniczką? - zapytał, wyraźnie rozbawiony, przypominając sobie jak Alina wspominała coś o tej bajce, a wiadomo jak Krukonka uwielbia fantastykę dla niemagicznych dzieci.
Poniekąd takie rozgrywki ucieśniały więzi, dlatego nie bez powodu chętnie z nich korzystał, kiedy to wiedział doskonale o tym, iż tak naprawdę pomagają mu się poniekąd wyzwolić z łańcuchów, które to sam stworzył. Sam się nimi oplótł. Sam się do nich przyznawał, kiedy to siedział częściej w domu, zamiast wychodzić. Jakoby świat zewnętrzny nadal był dla niego zbyt niebezpieczny, by mógł w jakikolwiek sposób ryzykować uzyskanie kolejnych blizn na sercu, przez które to czułby się znowu niczym pustka okrążająca jego duszę. Nie chciał, naprawdę nie chciał. Nie chciał powracać do wydarzeń z Nokturnu, nie chciał o tym wspominać, nie chciał pamiętać, nie chciał nic; nie bez powodu trochę wegetował, ale koniec końców uśmiechał się szczerze, kiedy to ciche westchnięcie wydostało się z jego ust. Blizny, ciążące na jego prawej ręce, były nieustannym dowodem na to, że Lowell ciągle się w coś pakuje. W coś. — Polecam się. — puściwszy mu oczko, nie bez powodu zajął miejsce na kanapie, przyjmując tym samym fiolkę z eliksirem od Maximiliana. Coś, o co poprosił; nie zamierzał jednak zwierzać się ze szczegółów własnego przedsięwzięcia, które to organizował troszeczkę nielegalnie, ale koniec końców w dobrej wierze. Potrzebował, to po prostu dostał - nie roztrząsając tej kwestii, kiwnął głową w jego stronę, chowając naprędce miksturę do jednej ze szafek w kuchni; później zmieni jej lokalizację. — Luuucaaaaas. — powiedział, wyszczerzając się wprost w stronę Sinclaira, zanim to znowu jedzenie nie zniknęło z jego ręki, a Solberg, no cóż, stał się śpiącą księżniczką. To było dość typowe w ich towarzystwie - w ich rozgrywkach Durnia, kiedy to zazwyczaj Sinclair przegrywał. Nie przeszkadzało mu to jednak - rozgrywka trwała, a koło nieustannie się kręciło, kiedy to wiedział, że nie da się jej na razie przerwać. Zamiast tego, Lowell musiał powstrzymać szczupłe palce tak subtelnie sięgające w stronę jedzenia, wszak każdy dotyk kończył się zniknięciem przekąsek, a w takim tempie to by ich pozbawił prowiantu w ciągu kilku minut. — O, a pomnożysz może bochenek chleba? — wystawiwszy język, nie bez powodu Lowell wyciągnął kolejną kartę, przyglądając się ciemnymi obrączkami źrenic w jej stronę i chyba... go trochę zamurowało. Dosłownie; nim zdołał cokolwiek powiedzieć, nim zdołał jakkolwiek się sprzeciwić, poczuł woń. Cesarzowa. Niewidzialny zastrzyk Amortencji przedostał się dookoła jego sylwetki, możliwy do wyczucia tylko i wyłącznie dla niego samego. Był to jednak zapach inny, odmienny, całkowicie różniący się od tego, z czym miał wcześniej do czynienia; śmiejący się poniekąd z niego, kiedy to zastanawiał się przez chwilę, co się wydarzyło. Mrugnąwszy kilka razy oczami, zdradził, że coś jest nie tak, choć mogło to wyglądać po prostu na otumanienie eliksirem. Nuty te uderzały w kompletnie inne wonie, jakoby na przestrzeni ponad miesiąca coś musiało się w składzie tego po prostu zmienić. Jakby... jakieś wydarzenia? Sytuacje? A może wydarzenia na Nokturnie przewróciły jego stosunek do rzeczywistości w sposób abstrakcyjny, niezrozumiały? Zamiast zapachu lasu, mroźnego i pieprznego, tak mocno przypominającego mu dzieciństwo, kiedy to czuł bliskość matki i bezpieczeństwo z jej strony, wyczuwał perfumy, które tak doskonale znał i kojarzył. Zdziwiło go to; nie miał czasu mimo wszystko i wbrew wszystkiemu na analizowanie tego, kiedy eliksir zaczął działać, a on, początkowo czując otumanienie, nie wiedział, do kogo tak naprawdę podejść. Amortencja, kiedy to spojrzał na Lucasa, kazała mu podążać za nim - przysiąść bliżej, subtelnie przełamać parę z granic, ale też, dotyczyła ona czegoś innego, dlatego nie bez powodu czekoladowe tęczówki przystanęły na chwilę na Solbergu, jakoby w zastanowieniu. Dopiero parę sekund walki organizmu z dwoma czynnikami - jednym rzeczywistym, stojącym tuż obok niego, posiadającym tę samą woń, do której to mógłby się przybliżyć i ją jeszcze raz poczuć, a drugim fałszywym, koniec końców skończyły się poświęcone zwycięstwem dla tej drugiej opcji. To do Lucasa się uśmiechnął, choć gdzieniegdzie subtelny, trochę inny, wydobywał się w stosunku do Solberga. Jakby nie tylko amortencja działała, jakby amortencja gdzieś unosiła się w powietrzu, ale inna, bardziej prawdziwa. Sam nie wiedział, co się dzieje... Przybliżywszy się ciut bardziej do Lucasa, zmieniając całkowicie pozycję, nie przejmował się przekraczaniem granic, aczkolwiek robił to w sposób delikatny, nie zamierzając w żaden sposób napierać. Standardowo, jak to miał w zwyczaju, nakierował własny policzek w stronę jego obojczyka, chcąc się zapoznać w pełni z zapachem, jaki reprezentuje. Sam nie wiedział, co go bardziej w tej kwestii pociągało - perfumy czy feromony przez niego posiadane. Nie pachniało to tak samo, jak amortencja, ale i tak - sprawiało mu tyle frajdy, że nie bez powodu zapoznawał się, powoli, bez pośpiechu, w ostrożny sposób sprawdzając to, z jaką reakcją ze strony Sinclaira może mieć do czynienia.
4, Cesarzowa
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powitania mieli za sobą. Poduszka leżała samotnie na podłodze, bo Max nie miał zamiaru sprzątać Felkowi po tym jak został bezczelnie zaatakowany i można było wreszcie zacząć rozgrywkę. -To ja po prostu zamilknę. - Pokręcił głową, gdy Lucas próbował znaleźć dobre wyjście z sytuacji obstawiania przegranych. Zdecydowanie nie miał teraz siły tych zagmatwanych relacji analizować. Wolał skupić się już na samej grze. -Stary, pytasz tebo, czy sra w lesie? - Rzucił, gdy Felek zwątpił w jego jezusowe zdolności i już poczuł, jak ogarnia go ogromna fala zmęczenia. Pierwsza przegrana należała tego dnia do niego. Chwycił kakao i próbował zabić ziewanie ciepłym napojem. Uśmiechnął się, gdy wyczuł w nim nutkę cynamonu. O ironio. Już chciał to skomentować, gdy puchon zaczął zachowywać się dość dziwnie. I to bardziej niż zwykle. -Felczi? - Zapytał, gdy tamten wodził wzrokiem między nim a Lucasem, jakby nie mógł dokonać jakiegoś wyboru. Dopiero, gdy puchon położył policzek na ramieniu starszego ślizgona, Max zrozumiał. -Witamy w krainie mi..mi..łooooości. - Skończył ziewając szeroko. Był ciekaw, czy Amortencja zadziała na Lowella dzisiaj tak samo jak ostatnio i jak na to zareaguje Lucas. O drugiego kumpla nie musiał się jednak długo martwić, gdyż prefekt wylosował najmniejszą ilość oczek i o zgrozo też trafił Eliksir miłosny. -Takiego trójkącika to się nie spodziewałem. - Zaśmiał się pod nosem, delikatnie sugerując gestem kontynuację rozgrywki i tym samym przyspieszenie wygaśnięcia efektów Amortencji. Gra w rozkochanym i rozmarzonym gronie na dłuższą metę mogła być niekomfortowa i dość rozpraszająca.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kiedy było już wiadomo, że wszyscy zebrani są pewni co do osoby, której tego wieczora się nie poszczęści w hazardzie, mogli zacząć w sprawdzić czy w rzeczywistości sprawdzą się ich przepowiednie. - Ale jak całe żarcie zniknie, to Ci tego nie wybaczę, Lowell. - mruknął do Puchona, jak tylko dostrzegł, że ten skutecznie raz po raz pozbawia ich poczęstunku. W końcu Sinclair uwielbiał jeść i gdyby nie sport to pewnie już dawno by się turlał. Widząc jak Felek ciągnie kartę i dostrzegając poruszającą się na jej awersie, aż gwizdnął pod nosem. Bez wątpienia uważał ją za jeden z ciekawszych efektów w grze. Tylko jeszcze nie wiedział do kogo Felinus poczuje amortencję. - Co się dzieje? Zjebały się już totalnie? - spytał, patrząc na Felka, który wędrował wzrokiem między nim a Solbergiem. Już nawet podejrzewał, że Puchona zamiast nafaszerować amo, karty nakarmiły eliksirem zapomnienia i biedak nie wie gdzie się znajduje. Wszystko się wyjaśniło, kiedy chłopak przysunął się bliżej Lucka i zapoznawał się z zapachem, który najwidoczniej jego zdaniem roztaczał Ślizgon. - Ah, ta nowa woda kolońska... - rzucił tylko rozbawiony, sięgając po swoją kartę i w tej chwili miał deja vu. No i zajebiście - pomyślał z przekąsem, zanim dosięgnęła go dawka eliksiru miłości i obrał sobie nieświadomie ofiarę. Nie trzeba było długo czekać, aż do jego nozdrzy doszła intensywna drzewna nuta, podbita ostrą wonią mięty pieprzowej z lekką dozą charakterystycznego cierpkiego zapachu cynamonu. Kiedy te doznania dotarły go jego zmysłu powonienia, nie był pewny czy jest w stanie oprzeć się temu aromatowi. Czuł go tak wyraźnie i w mgnieniu oka zorientował się który z dwójki kumpli siedzących obok niego wydziela ten zapach. - Ooo na siwizne Patola... Solberg, kurwa mam ochotę na Ciebie - walnął, bez zastanowienia, wpatrując się w przyjaciela, bo przecież tak zajebiście pachniał, że Luckowi aż oczy się zaświeciły. - Spytałbym czy mogę Cię pocałować, ale wiem, że byś się zgodził, a mógłbym tego żałować, wiec trzymaj się ode mnie z daleka do końca - zakomunikował mu, wrzucając do ust kolejną garść dropsów, żeby tylko zająć swoje zmysły czymś innym niż gwałceniem jego mózgu myślami o zajebistości Solberga. Choć nie oszukujmy się, magii nie da się na zbyt długo przyblokować.
Przepowiednie, w które to nie wierzył, a były tak naprawdę oparte na czystych faktach, kiedy to wiedział doskonale, iż tak naprawdę... nie mają one żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Wszystko może się wydarzyć, a ogranicznikiem jest tak naprawdę człowiek. Albo szczęście wynikające z prostego rzutu kością, z którym to mieli obecnie do czynienia w ramach odsapnięcia od codziennych obowiązków w postaci szkoły i pracy. W taki sposób przegrywał poprzednimi razy Lucas, a brak szczęścia natomiast trzymał się kurczowo jego nóg, niczym złaknione uwagi dziecko, nie zamierzając wcale tak szybko puścić. — Żarcie robi puff. — zażartował, dotykając kolejnego jedzenia. Tym razem na warsztat poszły krążki cebulowe, które w mgnieniu oka po prostu stały się nicością. Zniknęły w odmęty wspomnień ich wyglądu oraz zapachu, potencjalnie smaku - przynajmniej dla tych, którzy rzeczywiście postanowili chwycić je i zapoznać się ze strukturą. Wiedząc jednak, iż tak naprawdę jedzenie dla Lucasa jest życiem, jest miłością i tańcem, nie zrobił tego z kolejnymi poczęstunkami - nawet jeżeli to on wyprowadził jedzenie w jakiejś tam części. Życie w konflikcie nie zawsze jest w jakiś sposób możliwe do zaakceptowania, a Lowell chyba wolał żyć w zgodzie z prefektem. Felinus sam nie wiedział tak naprawdę, z jakiego powodu życie postanowiło uraczyć go tymże zastrzykiem amortencji. Zanim zdołał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu czemukolwiek się przysłużyć, zapach, bardzo specyficzny zresztą, począł wodzić go wprost w stronę Lucasa. Mimo to... czuł się dziwnie. Błogi spokój? Bezpieczeństwo? Mimo że perfekcyjnie odgrywały one swoją rolę, to gdzieś student zauważał zgrzyt, jakoby nieprawidłowo działający mechanizm, do którego to nie miał się na razie jakkolwiek przyczepić. A zapewne zrobiłby to, gdyby był bardziej świadom własnych czynów i decyzji. Obecnie to miał inne, ważniejsze rzeczy - sam nie spodziewał się tego po sobie, ale jedną z rzeczy, które to przyczyniały się do ciepła rozchodzącego się mimowolnie po ciele, był właśnie zapach drugiego człowieka. Nawet jeżeli obcego. — Nie wiem, może. — uśmiechnął się w stronę Lucka, zanim to on sam nie został poczęstowany amortencją; uśmiech ten był delikatniejszy, subtelniejszy, jakoby przetaczający się w coś więcej, pokazujący człowieka szczęśliwego, pozbawionego jakichkolwiek zmartwień, z którymi może mieć do czynienia. Podniesienie kącików ust do góry było skierowane także do Maximiliana, który to zadał proste pytanie. — Maxioo...? — zaśmiawszy się, nie był świadom tego, jak to wszystko musiało niedorzecznie wyglądać, tym bardziej dla Solberga. Niemniej jednak, zachowując pewnego rodzaju granice, wszak nie był jakoś mocno zżyty normalnie ze Sinclairem, pozwalał sobie tylko i wyłącznie na zapoznawanie się z jego wonią. Nawet jeżeli dłoń, zatrzymująca się w pewnym momencie w powietrzu, wyraźnie sygnalizowała, że chce spleść ją z tą, którą miał niedaleko starszy Ślizgon. Wyciągnięcie kolejnej karty zaowocowało darmowym, zimnym prysznicem, z którego, ze względu na dość niewielką odległość, musiał skorzystać także sam Lucas; odpryskująca się na boki woda pochlapała jego ubrania, kiedy to Puchon jedynie się zaśmiał, odgarniając własne kosmyki włosów do tyłu - najwidoczniej pasowało mu być obecnie mister mokrego podkoszulka, wszak nie przybliżył się do kominka, jak to miał w zwyczaju. Zamiast tego powiódł tylko opuszkami palców po okrytym torsie prefekta, jakoby zastanawiając się nad czymś. Co za dziwny wieczór...
3, Gwiazda
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widząc, jak Felek przekomarza się z Lucasem, uśmiechnął się pod nosem. Cieszyło go, że ta dwójka tak się dogadywała. Wiedział, że puchon nie darzy sympatią wielu prefektów Hogwartu, ale jeśli chodziło o Sinclaira Max nie widział innej opcji. - Chyba musisz podać mi jej nazwę jak tak zajebiście działa - Wyszczerzył się do drugiego ślizgona, który żartem zwalił wszystko na swoją wodę kolońską. Przymilający się puchon był już znany Solbergowi i ten spodziewał się, co może nastąpić dalej i mimo zmęczenia z zaciekawieniem obserwował tę uroczą scenerię. - Jak Ty mnie dobrze znasz, panie prefekcie. - Specjalnie ruszył dupę i pochylił się by sięgnąć przysmak leżący najbliżej Lucasa, a gdy już znajdował się zbyt blisko kumpla puścił mu zadziorne oczko i szybko wrócił na miejsce. Skoro miał okazję się z niego ponabijać, to nie chciał jej przepuścić. Ten uroczy widok dopełnił kubeł zimnej wody, który runął na Felka, przy okazji zalewając też starszego ślizgona. - No cóż gołąbeczki musicie się teraz chyba ogrzać. - Rzucił bo nadal nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Oczywiście nie miał bladego pojęcia, co dzieje się w głowach jego przyjaciół, co obecnie chyba było lepszym rozwiązaniem. Był ciekaw na jak wiele może sobie teraz pozwolić. Ta rozgrywka była zdecydowanie ciekawsza niż ich poprzednie spotkanie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Chyba wszystko mógł wybaczyć, ale nie zabieranie mu żarcia sprzed nosa. A jeśli znikały mu sprzed oczu słodycze, na które akurat miał ochotę to już w ogóle nienawidził tej osoby, która to sprawiła. Bycie łasuchem sprawiało, że czasami był rozbestwiony w tej kwestii jak kilkuletni dzieciak. I w rzeczy samej, nikt nie chciał być z nim w konflikcie z tego powodu, bo stawał się zwyczajnie kapryśny (#dużedziecko). Dlatego widząc, jak Felek specjalnie sięga po krążki, żeby zademonstrować mu jak znikają, zmroził go wzrokiem. - A idź w cholere - rzucił, po czym zsunął się z siedziska, aby usiąść na podłodze i tym samym być dalej od "zdrajcy" Lowella, ale też bliżej jego potencjalnych celów, które mogły zrobić "puff". Wierzył w karmę, a ta najwidoczniej dopadła żartownisia marnującego jedzenie prędzej niż sam przypuszczał. Za chwilę był oszołomiony działaniem najmocniejszego eliksiru świata, co mogłoby wywołać złośliwy uśmieszek na ustach Lucasa, gdyby nie to, że Puchon darzył właśnie jego uczuciem, wywołanym przez silny wywar. I jak Ślizgon siedział na dywanie, opierając się plecami o kanapę, na której znajdowali się pozostali, tak Felinus miał lepszy "dostęp" aby go obwąchać. A potem i jego dopadło przeznaczenie za wszystkie przewinienia i tak samo ujrzał przed sobą Cesarzową, która przez swoją magię nakazała mu ciągle zerkać w kierunku Maxa. Co prawda obrócił w żart to, że chciał go w tej chwili pocałować, ale to nie spowodowało, że po tym chciał tego mniej. Zwłaszcza, kiedy młodszy Ślizgon się nie słuchał i specjalnie przemknął obok niego. - Nie igraj z magią, stary - ostrzegł go tylko, kiedy znów poczuł ten pociągający aromat. Był on na tyle intensywny, że Sinclair sekundę później zapomniał całkiem o słowach wypowiedzianych przed momentem i uśmiechnął się bardziej uroczo niż perfidnie (chociaż planował aby te proporcje były odwrotne), kiedy Solberg posłał mu oczko. Teraz woń mięty pieprzowej była jeszcze bardziej wyczuwalna i biła od Maxa mocniej, na co Lucas nie mając wpływu działał już w odłączeniu od swojego mózgu. Na co komu ten narząd, kiedy wokół czuć tak cudowny, kuszący... I w tym momencie poczuł strumień wody, który dosięgnął też jego kiedy Felek odbierał swoją karę za przegraną. Uniósł dłoń, aby zaczesać do góry włosy, które przywarły mu na skutek wody do czoła. Można byłoby powiedzieć, że nieco to Ślizgona otrzeźwiło, bo wyrwało z przemyśleń, dotyczących rozkosznego zapachu amortencji, jednak przez to, że chwilę później Max zabrał głos, zwodnicze uczucie, które wstrzyknęła z Sinclaira sama Cesarzowa spowodowało, że zapragnął znaleźć się bliżej przyjaciela. Dlatego podniósł się tym samym na ramionach, aby z powrotem usiąść na sofie. Jednak zamiast widoku tego kogo na chwilę obecną pragnął, spotkał spojrzenie Lowella, który cały przemoczony sięgnął dłonią odkrytego fragmentu skóry tuż przy obojczyku Ślizgona. Posłał mu bliżej nieokreślone spojrzenie, po czym zaśmiał się beztrosko i rozglądnął po pomieszczaniu w poszukiwaniu czegoś. Podniósł się i sięgnął ręką za kanapę, gdzie na stoliku był zwinięty gruby, miękki koc. Zarzucił go sobie na plecy i chwytając za kraniec, uniósł w zapraszającym geście. - To co? Grzejemy się? - spytał Felinusa, posyłając mu pytające spojrzenie, a że byli blisko kominka to dawało im jakieś szanse, żeby nie zacząć szczekać zębami. - Dołączysz, misiu? - rzucił do Solberga, po chwili, bo przecież kuszący zapach ciągle dochodził do starszego Ślizgona, przez co nie mógł oprzeć się, aby nie zaproponować kumplowi grzanie się pod jednym kocem. Nawet nie zarejestrował tego, że zwrócił się do niego tak pieszczotliwie, a ton jego głosu o dziwo nie sprawiał wrażenia prześmiewczego, tak jak zwykle miało to u niego miejsce. Następna kolejka, następny czekoladowy kociołek w jego ustach i następna Cesarzowa. Na szczęście miał sporą ilość oczek na kostce, dlatego nie musiał martwić się kolejną falą niekontrolowanej miłości. Wolał nawet nie myśleć co by było, jakby poczuł na raz pociąg do obydwóch kumpli. Czy ta gra miała jakiekolwiek granice?
Sprawdzanie granic było jedną z tych rzeczy, do których umiejętnie potrafił się dostosować - by określić długość łańcucha i odległość od stworzenia, by poczuł się potencjalnie bezpiecznie, musiał jednak czasami samego siebie poświęcić. Nie bez powodu zatem dłoń musnęła miseczkę z krążkami, by zawartość tym samym przedostała się tylko i wyłącznie w umysł nie jako coś smacznego, ale jako coś potencjalnie smacznego. Żaden z nich przecież nie wiedział, jak tak naprawdę ta przekąska smakuje, a Felinus uznał, że są to tak marne szkody, że warto było ją koniec końców poświęcić, by móc zobaczyć, jak Lucas na to wszystko zareaguje. Nie bez powodu czekoladowe oczy spoglądały w jego stronę z widocznym zaintrygowaniem, jakoby przeprowadzając na nim test, niemniej jednak szybko ono zniknęło i przeszło, koniec końców, jak żeby inaczej, w spokój oraz harmonię. Standardowa maska, którą się okrywał - odcinając się częściowo od emocji, nie pozwalał im przejąć władzy nad jego ciałem. A przynajmniej nie zamierzał, dopóki to gra nie uraczyła go amortencją, która wprawiła go w niemałe osłupienie. Lowella trochę średnio obchodziło to, że Lucas jest bardziej zaintrygowany tak naprawdę Solbergiem. Interesował go tylko on - przekroczenie subtelnie kolejnych granic, sprawdzanie, co może się stać - kiedy to znalazł się blisko niego, na początku zapoznając się, a jak żeby inaczej, z zapachem. Wonią uderzającą w nozdrza, którą to zamierzał zapamiętać, koniec końców, na dłuższą metę. Nadal jednak, to nie ten zapach był czynnikiem decydującym, ale amortencja, unosząca się dookoła niego, mieszająca się z wodą kolońską, nakierowała go właśnie w stronę Sinclaira, wymuszając poniekąd zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. I tak oto paluszki bezwładnie przedostawały się poprzez tors Ślizgona, na którym znajdował się materiał. Puchona intrygowało jednak to, jak zbudowane ciało ma przyjaciel Maximiliana - na razie sobie na to nie pozwalał, nie pozwalał na to, by umieścić własne smukłe dłonie pod materiałem koszulki. Odpowiednie granice zachowywał, nawet jeżeli subtelnie chwytał za materiał, jakoby chcąc wyrazić tym samym swoje zamiary. Wiadro z wodą tylko bardziej przekonało go do tego, że Lucas naprawdę posiada atuty, które mu się podobają. Mokre włosy, mimo że zaburzyły porządek, zdawały się być tak naprawdę bardziej pociągające, niż sam mógłby normalnie na ten temat stwierdzić. A stwierdziłby, że Lucas wygląda tak samo, gdyby nie fakt unoszącej się w powietrzu, przynajmniej możliwej do wyczucia dla niego, woni. Lowell powstrzymał kciuk od muśnięcia nimi warg, kiedy to zatrzymał ponownie dłoń w powietrzu; zamiast uczucia podekscytowania, w nim jednak kierowało się uczucie przynależności. Posiadanego miejsca i posiadanych racji, stanowienia dla kogoś czegoś więcej, niż tylko kolejnego znajomego. Papierosy, perfumy... — Chętnie. — wymruczał tylko, zanim nie przybliżył się bardziej do Sinclaira, korzystając z uroków miękkiego kocyka. W tym momencie pierwsze rzucił kostką, by potem, jakoby w geście zainteresowania, czy Lucas nie ma jakichkolwiek blizn na ciele, chciał wsunąć własną dłoń pod materiał koszulki. Drugą wyciągnął kartę; nim dotknął na chwilę biodra, podchodząc do tego w ostrożny sposób, połączony z należytą delikatnością, wszak Felinus nigdy nie był gwałtowny w tych kwestiach, poczuł, jak karta przybliża się do niego i każe mu wystawić ręce. Gdy tego natomiast nie zrobił, to... no cóż. Magia siłą wywlekła jego dłonie spod koszulki i zaczęła szastać kartami po dłoniach, ale tym razem dwukrotnie dłużej. Student mimowolnie poczuł, jak jego policzki stają się z tego powodu troszeczkę, ale nie za mocno, zaczerwienione - jakby przyłapany na czymś, czego powinien się wstydzić. Pytanie tylko - powinien, a może nie, kiedy to znajdował się pod wpływem eliksiru?
Sprawiedliwość, 4
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kostki: 2, wisielec Cała ta dziejąca się wokół sielanka niesamowicie go bawiła. Nie bez powodu specjalnie drażnił Lucasa, pozwalając sobie na zmniejszenie dystansu między nim a kumplem, by sprawdzić, sprowokować jego reakcję. Amortencja była eliksirem wyjątkowym i nie każdy reagował na nią tak samo. Jedni stawali się agresywni w swoich zapędach, podczas gdy inni delikatnie szukali bliskości obiecywanej im przez wypitą miksturę. Max miał idealny przykład przed swoimi oczami. Był nawet dumny z tego, jak Lucas potrafi opierać się eliksirowi podczas, gdy Felek coraz dalej posuwał się w "poznawaniu" starszego ślizgona. - Serio? Komu Ty to mówisz? - Zaśmiał się słysząc ostrzeżenie z ust przyjaciela, który następnie ponownie wdrapał się na kanapę. - A co mi tam. - Wzruszył ramionami i przesunął się do Lucasa, by ten również i jego opatulił ciepłym kocem. - Tylko bez żadnego miziania pod powierzchnią. Tyle tu miłości, że człowiek ma ochotę się powie... - Karty jakby idealnie odczytały jego myśli bo Max przegrał i z powietrza pojawiła się pętla powoli zaciskającą szyję najmłodszego z graczy. Czuł, jak coraz bardziej brakuje mu tchu, a walka o powietrze zdawała się być daremna. Ostatecznie jednak lina odpuściła i Silberg z ulgą mógł zatopić wargi w resztce swojego kakao. - Jak ja nienawidzę tej karty... - Mruknął kładąc zmęczoną głowę na ramieniu Lucasa i zapominając przez chwilę, że ten jest pod działaniem eliksiru.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Moc jaką w tej chwili posiadał Felek co prawda mocno go irytowała, dlatego właśnie usiadł na podłodze, jednak może i to dobrze, bo przynajmniej przez to Lucas dostarczy sobie mniejszą dawkę kalorii. Już naprawdę swobodnie czuł się w towarzystwie Lowella, więc mógł sobie pozwolić na niezbyt uprzejmy komentarz, który oczywiście nie miał na celu go urazić, ale jedynie ukazać irytację Ślizgona tym, że Felinus specjalnie "zniknął żarcie". To fakt, sytuacja była nieco dziwna, bo za sprawą magii Puchon wykazywał zainteresowanie Luckiem, a ten błądził wzrokiem ku Solbergowi, bo przecież obu ich omamiła kusząca woń amortencji. Sinclair mógł śmiać się, że to za sprawą wody kolońskiej stał się dla Felka w jakiś sposób atrakcyjny, ale przecież w tej chwili Ślizgon doskonale wie jak mało może przy sile tego eliksiru. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że był na razie w dużo lepszej sytuacji, bo Maxa i jego dzielił właśnie drugi chłopak, który powoli zaczynał poddawać się całkowicie magicznym oparom zafundowanym przez Cesarzową, co Lucas widział w jego spojrzeniu, kiedy ten raz po raz podnosił ku niemu dłoń. Byli przemoczeniu za sprawą poprzedniej karty, więc chwilę później już we trójkę grzali się pod grubym kocem. Pewnie "stary" Sinclair czułby się dziwnie w tej sytuacji, mając po swojej lewej stronie Felka, ućpanego amortencją, a po prawej Solberga, dla którego sam Lucas chciałby być kocem w tym momencie, aby tylko poczuć jego bliskość, do której zachęcał ten niesamowity aromat drzewno- miętowy, roztaczający się wokół przyjaciela. - Wiesz, tego to ja Ci nie mogę obiecać - - odparł w odpowiedzi do Maxa, a po chwili poczuł chłodne palce pod swoją koszulką. Nim jednak zdążył spojrzeć na Felinusa, magia kart dała wymierzyła sprawiedliwość, nieśmiały dotyk Puchona zniknął, a Lucek mógł wrócić do podziwiania profilu kumpla z tego samego domu, zachwycając się w myślach jego przystojną twarzą. Nie dane mu było długo się tym nacieszyć, bo ten zaraz został zaatakowany przez wisielca, a na jego szyi zacisnęła się pętla. - Wykrakałeś - mruknął do niego, kiedy już magiczna lina zniknęła, pozwalając mu oddychać. - Ale jesteś blady... Może zrobić Ci usta usta? - dodał po chwili, dotykając jego ramienia i z troską spoglądając na niego, chociaż na jego wargach czaił się uśmieszek.
Felinus czuł się w miarę swobodnie. W miarę, bo nadal, nie znał zbyt mocno Lucasa, niemniej jednak nie miał nic przeciwko jego towarzystwu. Owszem, może czasami był skryty, może czasami mrok, jakim się otaczał, enigma okrywająca jego ciało, były poniekąd zastanawiające, co nie zmienia faktu, iż, jakby nie było, po dłuższym czasie spędzonym ze studentem tak naprawdę można odkryć jego bardziej przyjazne oblicze. Może nie za szybko, może nie w ekspresowym tempie, jakoby umieszczając innych pod własnymi, zepsutymi już od dawien dawna skrzydłami, co nie zmienia faktu, iż przynajmniej szczerze. Bez napierania, bez wymagania, bez jakichkolwiek spekulacji, przypierania do ściany, czego od początku nienawidził. Z należytą dozą spokoju, ze zrozumieniem, bez niepotrzebnego siania paniki. Nie bez powodu Lowell badał subtelnie grunt, po którym się poruszał; może przedstawiciel Sinclairów czuje się już swobodnie w jego towarzystwie, ale koniec końców, jak to przystało na Puchona, ten potrzebował czasu. Jak zawsze, zresztą. Miłość niespełniona, jak to mówią, kiedy błądził wzrokiem po twarzy Lucasa, starając się zapamiętać w tymże momencie jak najwięcej szczegółów. Ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust, kiedy to zauważał powoli, mimo działania eliksiru, że Sinclair nie przejawia nim oznak zainteresowania, aczkolwiek nadal, nie przeszkadzało mu to zbytnio w sprawdzaniu granic, jakie może przekroczyć. Wspólne siedzenie pod kocem tylko potęgowało ten stan, ale też, powodowało pewne zamieszanie w jego głowie; jakby nie było, to właśnie amortencja dotyczyła głównie zapachu, jakim otaczał się Maximilian, a nie Lucas. I chociaż eliksir miłosny nakierował go w stronę starszego Ślizgona, to również Maximilian stawał się mimowolnie jego drobnym, subtelnym obiektem zainteresowań - nie tak mocnym, ale nadal, dziwnym, obecnym. — W porządku? — zapytał się wręcz instynktownie, posyłając poniekąd zmartwione spojrzenie w stronę Solberga, który to został uraczony pętlą dookoła szyi, zaciskającą się i odbierającą jakiekolwiek możliwości oddychania. Nie bez powodu Lowell poczuł się, mimo silnego działania amortencji, co doskonale odczuwał, kiedy fala ciepła rozchodziła się po jego cieple podczas bliskiego siedzenia przy Lucasie pod kocykiem, do sprawdzenia tego, niemniej jednak powstrzymując palce przed dotknięciem skóry na szyi i sprawdzeniu, czy nie doszło do jakichś uszkodzeń tkanek miękkich. Dłonie samoistnie chciały musnąć policzek Lucasa opuszkami swoich palców, niemniej jednak, kiedy to ledwie co dokonał jakiegokolwiek kontaktu, odsunął ją, tym samym, po wyciągnięciu karty z talii, tracąc głos. Sam złożył naprędce prosty pocałunek w policzek, przymykając tym samym na chwilę oczy, jakoby zatracając się w tym drobnym momencie; długo on, na szczęście nie trwał. Na szczęście dla Lucasa, który miał znacznie ciekawszą, bardziej intrygującą go osobę przed sobą. No cóż, przynajmniej nikt nie będzie musiał słuchać ewentualnego wyznawania miłości, chociaż sam nie brnął do takich słówek, skupiając się prędzej na cielesności, aniżeli tak naprawdę na czymś innym.
Kapłanka, 2 -> 6
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ich małe grono dość szybko się zintegrowało. Czego była to dokładnie zasługa, ciężko było powiedzieć. Stanowili dość specyficzną mieszankę różnych charakterów, jednak część wspólna musiała być na tyle silna, że ta relacja nie jebła, a solidnie się trzymała. Max nie wiedział, czy bardziej go śmieszy ta sytuacja, czy współczuje kumplom bycia pod wpływem Amortencji i to jeszcze z nieodwzajemnionym skutkiem. Zastanawiał się, jak to dokładnie działało podczas wieloosobowej gry i dlaczego chłopacy nie robili teraz maślanych oczu do siebie nawzajem. Przemoczeni i zakochani siedzieli pod kocykiem tworząc wprost sielankowy obrazek szczęśliwej rodzinki, z kominkiem w którym wesoło palił się ogień. -To ja Ci obiecam różdżkę w oku jak spróbujesz. - Rzucił radośnie do Lucasa, chociaż ten stan nie trwał długo. Pętla na jego szyi bezlitośnie się zaciskała, jakby naprawdę miała zamiar wydusić z niego życie. Max zastanawiał się nawet, czy możliwe jest by talia była na tyle zepsuta, że nie uwolniłby się już z tego śmiertelnego splotu. Na szczęście ostatecznie opadł znów na kanapę, zachłannie łapiąc oddech, a głowę opierając na ramieniu Lucasa. Pokiwał głową na pytanie Felka i spojrzał bezradnie na drugiego ślizgona. -Serio? - Zapytał ironicznie nie oczekując żadnej odpowiedzi. Po prostu sięgnął po kolejną kartę i zostawił ten nieprzyjemny moment za sobą. Kątem oka zauważył, jak Felek skrada Lucasowi buziaka i uśmiechnął się pod nosem. -No stary. Nie wiem, czy wiesz co zrobiłeś, ale istnieje taka starożytna zasada, że co polizane to już zaklepane. - Zażartował, a humor poprawił mu się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że puchon nie może mu odpowiedzieć, bo karty właśnie zrobiły z niego drugą Strauss. Tylko, że w jego przypadku, głos miał wrócić wraz z końcem rozgrywki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Sinclair szybko zawsze wdawał się w towarzystwo, a tym bardziej w tym przypadku, kiedy chodziło o przyjaciela jego przyjaciela. Sprawnie więc poszło mu odnalezienie się w tym wszystkim i mógł skupić się na zabawie, która tym razem w odróżnieniu do ich poprzedniej partyjki durnia, wydawała się o wiele ciekawsza. Też nie miał pojęcia na jakiej zasadzie była wybierana osoba, do której wzdychał gracz potraktowany amortencją. Może po prostu było to na chybił-trafił, a może magia miała w tym jakiś ukryty cel. Cholera wie. W każdym razie w tej chwili zarówno naczelny puchoński uzdrowiciel jak i ślizgoński prefekt padli ofiarami nieodwzajemnionej miłości. A, że eliksir miłości był zarówno tym najsilniejszym, jak i najbardziej złożonym i skomplikowanym, ta sytuacja pozostawiała wiele do życzenia. Rzeczywiście przyjemnie było grzać się pod kocykiem z nastrojowym kominkiem nieopodal, jednak ten kuszący zapach, który wdzierał się do mózgu Lucasa coraz bardziej, kazał mu robić rzeczy, których przecież nie chciał. Na przykład kiedy Solberg padł na sofę po ataku Wisielca, starszy Ślizgon pogłaskał go czule po głowie, gdy ten położył mu ją na ramieniu. Nie miał pojęcia ile czasu minęło odkąd pociągnął kolejną kartę do momentu aż zarejestrował całusa w polik od Felka. - To się staje niebezpieczne, stary - rzucił do Puchona rozbawiony, po czym usłyszał komentarz Maxa - Nie lubię tej zasady, ale jak mogę Ciebie tak zaklepać.. - mruknął do przyjaciela, kładąc mu rękę na udzie. Gdyby Sinclair sam siebie w tej chwili widział i nie był odurzony amortencją pewnie by się biedak załamał... Potem Lowell stracił głos, a już w następnej kolejce Lucasa dopadła solarka. - Nie ma to jak się przyjarać w zimie. I ten zapaszek ściętego białka - skomentował, wiercąc się na siedzisku, jakby go coś uwierało, a tak naprawdę po to, żeby zbliżyć się jeszcze bardziej do Solberga i chociaż ograć się od jego cieplutkiego ciała.
Sam miewał z tym problemy, nie odnajdując się zazwyczaj w towarzystwie przede wszystkim osób młodszych, a do tego uwielbiających najróżniejsze, dziwne zabawy. Felinus wiedział, że to jest naturalna kolej rzeczy, ale koniec końców nigdy go jakoś specjalnie nie ciągnęło do imprez, tudzież upajania samego siebie alkoholem. Mimo to akceptował decyzje pozostałych, samemu nie korzystając z żadnej z możliwych do pozyskania używek; jedyne, co go tak naprawdę ciągnęło, to spróbowanie papierosów. Koniec końców jednak nie miał ani czasu, ani siły, by tym samym potem żałować własnych decyzji, jakoby problemy narastające pod kopułą jego czaszki stawały się coraz to cięższe, coraz to trudniejsze do rozwiązania. A przede wszystkim mocno niespodziewane, zakrawające o czysty sadyzm ze strony losu, który uwielbia ostatnimi czasy się nad nim znęcać. Mogąc przymknąć tylko i wyłącznie oczy, na razie się nie wychylał; nie zamierzał, zresztą. Poprzednie sytuacje powodowały, iż nie potrzebował żadnych, kolejnych problemów. Amortencja pozostawała dla niego nadal czymś, czego normalnie pojąć nie mógł. Magia pokazywała tylko to, że życie potrafi być od niej wysoce zależne, a złudne uczucie miłości, no cóż, czymś podtrzymującym człowieka na duchu. Do czasu, dopóki nie odkryje, z jakim przekrętem tak naprawdę ma do czynienia. Wykorzystanie eliksiru może być czymś kluczowym dla niektórych spraw, ale Lowell szczerze nienawidził wpływu na jego końcowe decyzje za pomocą magii; zamiast stawiać na szczerość, czarodzieje często stawiają na różne środki, które pomagają uzyskać informacje. Amortencja. Eliksir Gregory'ego. Legilimencja. Hipnoza. Tak wiele rzeczy, które mogą wprawić człowieka w zakłopotanie, wbić szpilkę pod kopułą czaszki, nawet nie wymagając żadnych słów będących tak naprawdę bronią. Narzędziem początku i końca. Nie bez powodu tylko uśmiechnął się trochę głupio na kolejne słowa Lucasa, gdy okazało się, że koniec końców nie może mówić. Nie przeszkadzało mu to. Niezależnie od tego, jak rozgrywka stawałaby się niebezpieczna, on teraz znajdował się w ramionach słodkiego uczucia bezpieczeństwa, kładąc tym samym, koniec końców, głowę na ramieniu Sinclaira. Nawet jeżeli to było złudne uczucie, a tkanki krzyczały poniekąd, by się ogarnął - Lowell nie rozumiał. Widział w Lucasu partnera, któremu mógł zaufać. Któremu ufał, któremu byłby w stanie postawić duszę w niesprawiedliwej walce - swoją duszę. Przymykając oczy, chowając czekoladowe tęczówki, rzucił kolejną kością, losując jedno oczko i kartę Sądu Ostatecznego. Nim cokolwiek zdołał ogarnąć, tak naprawdę zaczął zanikać - powoli, subtelnie, rozpoczynając tak naprawdę od dolnych kończyn. Nie przeszkadzało mu to, kiedy mógł zniknąć, przynajmniej obok kogoś, komu ufał. Pod wpływem eliksiru, niemniej jednak z wiernością o dziwnej potędze, jakoby tak naprawdę nic się już nie liczyło. Sam już wcześniej stwierdził, że jego role zakończyły się wraz z niemożnością założenia rodziny, a śmierć w sumie nie byłaby wcale taka szkodliwa. Nie bez powodu, koniec końców, wplątywał się w niebezpieczne sytuacje. A może się mylił?
1, Sąd Ostateczny
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Eliksir miłosny zdawał się z każdą chwilą coraz mocniej na nich oddziaływać. Lucas siedział beztrosko mają po swoich bokach zakochanego w nim o uszy przez Amortencję Felka i podduszonego, zmęczonego Maxia. Obydwoje zalegali teraz na ramionach Starszego ze ślizgonów, jakby był ich jedynym oparciem w całym tym burdelu, który się wokół nich właśnie toczył. Max uśmiechnął się pod nosem, gdy poczuł czuły gest Lucasa, po czym lekko zdziwił się na jego słowa. -No nie gadaj, że chcesz powtórki z Luizjany. - Zaśmiał się, po czym sam nie wiedzieć czemu wyprostował się i cmoknął kumpla w policzek. -Masz i nie marudź. Więcej nie dostaniesz. - Nie miał przecież mu za złe, że ten znalazł się pod wpływem Amortencji. Felek stracił głos i niestety nie mógł uczestniczyć dłużej w ich dyskusjach, a Lucasa znów przysmażyło. Według szybkiej matematyki Solberg zorientował się, że zostało im po ostatnim życiu. -No panowie, to teraz walka o wszystko. - Powiedział losując kartę i rzucając kością. Zepsuta talia mogła jeszcze zaskoczyć ich swoim wynikiem. A może to właśnie wszyscy mieli przegrać dzisiejszą partię? Bez względu na to, Max sięgnął po czekoladową żabę i czekając na ruch kumpli, odpakował ją z pudełeczka. -Znowu Lufkin.... Ktoś chce? - Zapytał towarzyszy niedoli, by ewentualnie oddać kartę temu, kto by jej potrzebował. Sam posiadał już około czterech tych konkretnych egzemplarzy, więc nie czuł się ani trochę źle z tym, że miałby oddać portret czarodziejki komu innemu.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kiedyś, wydawałoby się, że Lucas był bardziej rozrywkowy. Pare lat temu, zanim jeszcze zaczął studia w Hogwarcie, towarzystwo było dla niego bardzo ważne. Był praktycznie uzależniony od kumpli i od ich opinii, przez co miał zaburzoną wizję tego czego tak naprawdę on sam chciał. Jako głupi nastolatek podatny na wpływy robił wszystko, co jego otoczenie uważało za "fajne" - a to dlatego, że chciał za wszelką cenę mieć wokół siebie ludzi, dla których był "wystarczający" (bo dla matki matki, która go zostawiła i ojca, którego całkowicie nie obchodzi nigdy taki nie był). Jednak z czasem pojął, że tymczasowe uznanie w oczach kilku kolegów, było niczym w porównaniu z prawdziwą przyjaźnią i szacunkiem od naprawdę bliskich osób. I do tej pory dążył do tego, aby otaczać się bliskimi ludźmi, którzy nie mierzą go tak naprawdę żadną miarą. Jednak zabawę lubił zawsze, choć ostatnio rozrywek w jego życiu zdawało się być mniej, przez co chyba wszyscy uważali, że spoważniał i trochę dorósł. Co chyba nie do końca było prawdą, skoro w tej chwili siedział miedzy dwoma chłopakami, pod kocem, z czego na punkcie jednego miał bzika, a drugi darzył go platoniczną miłością. I owszem, była to dość zabawna sytuacja, bo przecież nie codziennie jest się pod wpływem amortencji, ale chyba, żaden z nich (ani Lowell ani on), normalnie nie zrobiliby rzeczy, które robią pod wpływem magii. I chyba przez to, trzeba było tę rozgrywkę niedługo kończyć, żeby żaden czasami się nie zagalopował. Nie przeszkadzało mu na razie, że był podpórką dla głowy zarówno Puchona jak i młodszego Ślizgona, jednak całusy mogły być już alarmujące. - To co się zdarzyło w Luizjanie, pozostało w Luizjanie - odparł, a kiedy dostał buziaka w policzek, co od widocznie poprawiło mu humor - W sumie... tyle mi wystarczy - rzucił rozpromieniony, a następnie pociągnął kartę i dopadł go skwar. A Felek w następnej kolejce zaczął zanikać, na czym zakończyli grę. I na szczęście wraz z tą chwilą miłosny czar znikł i obaj z Felinusem byli wolni. Uff, co za ulga. Posiedzieli wspólnie jeszcze jakiś czas, zajadając się przekąskami i słodyczami (Lucek wymienił im prawie wszystkie karty z czekoladowych żab, które zbierał od dziecka), wypili jeszcze po kubku kakao i totalnie zasłodzeni i pełni, rozeszli się.