Dużo miejsca, spora odległość od lasu i wyjątkowo krótka trawa - to sprawia, że jest to świetnie miejsce nie tylko do spędzania czasu wolnego (na przykład na kocu), ale też do małych pojedynków na zaklęcia czy ćwiczenia latania na miotle.
Impreza księżycowa:
Księżycowe zakończenie
- Kolejny rok szkolny zakończył się się. Był on trudny i wymagający dla nas wszystkich. Mierzyliśmy się z wieloma niebezpieczeństwami i osobiście jestem dumna z tego w jaki sposób poradziła sobie nasza szkoła. W tym roku puchar domu należy do Gryffindoru, gratuluję owocnego roku! Szczególnie chcę podziękować wszystkim, którzy wspólnie z panem Lancasterem uratowali nasz księżyc! Aby uczcić jego powrót na nieboskłon, zakończenie roku nie odbędzie się w Wielkiej Sali, tylko na błoniach! Dyrektorka klasnęła w ręce, a wszystkie stoły oraz potrawy zniknęły i przeniosły się na błonia. Z oddali zaczęła grać muzyka, zapraszająca wszystkich na zewnątrz. Jako pierwsza z piedestału zeszła sama dyrektorka, odziana w długą, srebrzystą sukienkę. Ujęła pod rękę Pattona Craine'a, który wyglądał na bardzo dumnego z siebie po raz pierwszy od ery dinozaurów. Taka to pierwsza para poprowadziła hogwardzki korowód na błonia.
Te zaś rozświetlone są jedynie delikatnie, większość lamp to przedmioty magiczne, które odbijają światło księżyca. Ten dumnie świeci na nieboskłonie (na szczęście dla wilkołaków - nie w pełni). Wcześniej już wisiała informacja, by wszyscy na zakończenie roku ubrali się w świetliście. Cekiny, brylanty, świecidełka, a może faktyczna poświata albo magiczne mienienie się kolorami - interpretacja mogła być dowolna. Pod rozłożystym drzewem znajdował się parkiet, a dyrektorka poprosiła Archie Darlinga wraz z Anthonym Moosem, by przygrywali im podczas uroczystości. Odrobinę dalej stoją hogwardzkie stoły z jedzeniem, więc uczniowie nadal mogą zwyczajnie usiąść i porozmawiać. Pogoda trafiła się idealna, bo noc po raz pierwszy od dawna jest bardzo ciepła i przyjemna. Zaś rozglądając się po całym evencie, można znaleźć naprawdę wiele niesamowitych atrakcji. Pamiętajcie, że napoje na stołach są jedynie bezalkoholowe, więc jeśli próbujecie przemycać coś innego - robicie to na własną odpowiedzialność, dodatkowo rzucacie literką. Jeśli wylosowujecie samogłoskę - jakiś nauczyciel was złapał i na początku następnego roku czego was szlaban. Możecie uznać, że to półfabularny bądź zaczepić kogoś z kadry by was przyłapał!
Stół z przekąskami
Stoły uginają się pod najróżniejszymi daniami, prosto z kuchni. Skrzaty włożyły dziś bardzo dużo pracy w to, by wszystko wyglądało perfekcyjnie. Każde danie ma w sobie coś magicznego. Rzućcie literką, by dowiedzieć się co wybraliście i jakie są skutki waszej potrawy! Jeśli chcecie wiedzieć co jecie, musicie zajrzeć do spisu. Pamiętajcie, że będą one miały tylko jedną magiczną właściwość, opisaną poniżej. W niektórych literkach są podane dwie potrawy, wtedy zwyczajnie wybieracie którą wolicie by wasza postać zjadła. Nie częstujecie się obydwiema.
Potrawy:
A - Podstępna nóżka - Postać staje się zdecydowanie bardziej gadatliwa niż zazwyczaj. Efekt trwa jeden wątek. | Skaczący garnek - W kolejnym wątku postać może rzucić jedno zaklęcie z poziomu wyżej. B - Plumpki smażone - Działa jak amortencja na jeden wątek dla osób, które zjadły przyrządzoną potrawę. Uczucie odczuwają do osoby obok. | Smocze naleśniki - Każda postać, która skosztuje potrawy, przez dwa posty nieustannie płacze. C - Czarodziejskie Bliny - Danie sprawia, że postać w trakcie jednego wątku dużo częściej myśli o ukochanej jej osobie, niemal każda myśl jest jej poświęcona. Jeśli nie masz ukochanej/ukochanego wybierz sam o kim myślisz. | Stek z kołkogonka - Bąbelki faktycznie wypływają z ust postaci, kiedy mówi. D - Dahl - Przez cały wątek postać jest pełna energii i kreatywnych pomysłów. | Boodog - Twoja postać czuje otaczające je przyjemne ciepło. Przez cały wątek uszy postaci są zaczerwienione. E - Zupa ogonowa z Reema - Zupa znacznie zwiększa pewność siebie na jeden wątek. | Reem w kwiatkach - Przez jeden wątek, postać jest poddana nieznacznym efektom halucynogennym. Wydaje jej się, że niektóre przedmioty falują, inne się ruszają, bądź też zmieniają barwy. F - Płonocę pierożki - Postać przez ten wątek zionie ogniem, a także jest w dużym stopniu odporna na ostre potrawy. | Wściekłe kałamarnice - Do końca wątku, postać jest w stanie wytrzymać trzydzieści minut pod wodą. G - Gram Masala - Do końca wątku postać jest bardziej skłonna do próbowania nowych rzeczy, ryzykowania etc. | Grtis - Postać ma większą skłonność do mówienia o drastycznych rzeczach i lekką chęć do przemocy bądź widoku krwi. H - Hopki Ukropki - Postać ma ochotę na gry zręcznościowe. Sama zręczność postaci również wydaje się większa. | Kurczak z tindą - Postać czuje, jakby jej ciało samo się wyrywało do tańca. Ma wielką ochotę poddać się temu uczuciu i zacząć tańczyć. I - Złocisty feniks - przez jeden wątek, na postać oddziałują efekty eliksiru „Felix Felicis”, choć nie są one tak mocne, jak w przypadku zwykłego eliksiru. J - Omdlały Merlin - Postać przez wątek pachnie jednym ze składników potrawy. | Zapiekane paluszki - Postać do końca wątku ma ochotę coś podgryzać. Jedzenie lub towarzyszy.
Tańcząc z luaballami
Przebudzone istotny magiczne zrobiły wyjątek i dzisiaj również zaczęły tańczyć na parkiecie. Wynurzają się ze swoim nor, wychodzą z zakazanego lasu i uczestnicy imprezy mogą się do nich dołączyć. Jeśli znajdą sobie parę do tańcowania. Każda osoba z pary rzuca literką. Dotycząc was efekty zarówno waszej kostki jak i waszego partnera.
Tańce:
A - Lunaballa zaciąga was na parkiet i razem z wami tańczy, miziając się do waszych nóg. Ewidentnie próbuje połączyć was w bliskim uścisku. Musicie przetańczyć piosenkę nienaturalnie blisko siebie, bo inaczej lunaballa będzie smutno zawodzić, a tego chyba nie chcecie! B - Tańczycie tak niesamowicie, że aż kilka lunaballi was otacza i naśladuje wasze ruchy! Czy jest coś lepszego niż taka przygoda? Na pewno nie! Jesteście tak natchnieni, że macie jeden dodatkowy przerzut na tym evencie. C - Może nie jesteście najlepszymi tancerzami? Niestety podczas tańca wywalacie się niefortunnie, to pewnie wina parkietu! Rzućcie kołem tłuczkowej zagłady, by zobaczyć co sobie uraziliście i poszukajcie kogoś kto ma co najmniej 11 pkt z uzdrawiania, by was naprawił. D - Dziwna magia unosi was w powietrzu i nagle walcujecie sobie nad ziemią. Rzućcie kostką k6, by sprawdzić ile metrów nad ziemią szybujecie przez kolejne 2 posty. E - Tak pokracznie tańczycie, że nadepnęliście na lunaballę... No naprawdę, to trzeba być pierdołą albo potworem! Jeśli możecie co najmniej 10 punktów z ONMS możecie jej pomóc. Jeśli nie - znajdzie kogoś kto jej pomoże. Jeśli pozostawicie ją samej sobie, zajmie się nią profesor Opieki Nad Magicznymi stworzeniami, jak tylko zauważy wypadek. Ale pamiętajcie, że karma wraca. F - Lunaballe, świecący księżyc, niesamowity partner u boku... To wszystko sprawia, że aż chce się żyć! Przez następne dwa posty nie śmiejecie się po każdym wypowiedzianym zdaniu. Najwyraźniej co za dużo księżyc, to jednak niezdrowo. G - Jedna z lunaballi dosłownie próbuje was nauczyć swojego godowego tańca. Pokazuje dokładne ruchy i stara się wam zaprezentować sposób w jaki powinniście machać nogami. Rzućcie k100 - kto będzie miał wyższy wynik dostanie punkt z DA. Możecie też sami ustalić kto miałby lepsze szanse podłapać coś od lunaballi. H - Lunaballa wyraźnie chce, żebyś nie tylko tańczył - ale i zaśpiewał. Napisz, że to robisz i wstaw dwa wersy piosenki, którą wyśpiewujesz, a dostaniesz od niej prezent - liść lulka. I - Magiczne stworzenie coś wyraźnie od was chce. Kiedy się do niego pochylacie lunaballa znienacka liże wasze powieki. Może to słodkie, może niehigieniczne, ale orientujecie się, że widzicie znacznie wyraźnie niż zwykle do końca imprezy! Macie - 10 do wyścigu patronusów, jeśli będziecie w nim uczestniczyć. J - Jedna z lunaballi nie odstępuje was na krok, nawet po tym jak skończyliście tańczyć. Jeśli macie, 2 punkty z ONMS, napiszecie 3 posty na tym evencie, a potem dwie jednopostówki w której się nią opiekujecie - lunaballa może być wasza. Pamiętajcie, że będzie mieszkać w waszym mieszkaniu lub domu rodzinnym, nie w szkole.
Nocna kąpiel
Powróciła do nas woda księżycowa! Po długim zaniku księżycu wielu czarodziei rzuciło się na poszukiwania je i okazało się, że dostała ona jeszcze bardziej magicznych właściwości! W uroczym zakątku postawiona jest klimatyczna balia, do której możecie wejść. Jeśli spędzicie tam odpowiednią ilość czasu czyli mniej więcej 20 minut (w przeliczeniu na czarodziejowe - 2 posty), możecie rzucić kostką, bo do końca eventy i w kolejnym wątku (jeśli jest to po imprezie max. dzień) macie magiczne właściwości. Rzuć by dowiedzieć się jaką genetykę posiadasz: 1 - Hipnotyzer 2 - Pół - wila 3 - Animag 4 - Metamorfomagia 5 - Jasnowidzenie 6 - Legilimencja
Jeśli wylosujesz genetykę, którą już masz - możesz przerzucić kostkę.
Wyścigi patronusów
Co jakiś czas Edwin Harrington zaprasza uczniów na tor przeszkód dla patronusów. Musicie wyczarować swojego pomocnika i przebiec nim skraj zakazanego lasu, po drodze zaliczając jak najwięcej obręczy powieszanych na gałęziach albo lewitujących między drzewami. Oczywiście w jak najlepszym czasie. Nagroda jest warta świeczki, bo wygrany wyścigu otrzymuje własną, spersonalizowaną maskotkę w kształcie waszego patronusa! Za drugie miejsca - macie magiczną lunaballę na pocieszenie. • Rzucacie kostkę k100. Im mniej tym krótszy czas pokonania trasy. Do tego rzucacie k6, by sprawdzić ile obręczy zauważyliście. Za każdą obręcz odejmujecie sobie 6 punktów w k100. Czyli jeśli wyrzucicie 6, odejmujecie sobie aż 36 punktów. • W tym wypadku siła waszego czaru nie ma znaczenia, nie macie więc modyfikatora kuferkowego. Za to odejmijcie sobie 20 punktów z k100 za cechę Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość). • W wyścigu uczestniczą 4 osoby. Koniecznie umieśćcie kod, który mówi o tym, że uczestniczycie w zawodach i napiszcie którą osobą jesteście. Kiedy 4 osoby podejdą do zawodów i macie najniższy wynik - wygrywacie. Edwin prosi byście poczekali i wkrótce dostaniecie waszą zabawkę. Kiedy dostaniecie ją do kuferka - możecie uznać że Edwin wam ją przyniósł. • Atrakcja tylko dla osób, które nauczyły się patronusa. Trzeba było odwiedzić Darrena jak robił ćwiczenia, leniwce.
Kod
Kod:
<zg>Atrakcja:</zg> <zg>Trwające efekty:</zg> <zg>Wyścigi patronusów:</zg>Pozostawiasz to tylko jeśli chcesz uczestniczyć w wyścigu. Wpisz tu: Pierwszy/drugi/trzeci/czwarty uczestnik. Sprawdź osoby nad Tobą by zorientować się który jesteś. Kiedy zobaczysz, że jesteś czwarty - wszyscy mogą rzucić. W kolejnym poście umieście tutaj: swoje k100 - odpowiedni wynik k6 - ewentualne modyfikatory = wynik
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Właściwie trzeba było przyznać, że na zakończenie roku trafił trochę z doskoku, trochę z jakiegoś jebniętego przypadku, dowiadując się o wszystkim właściwie w ostatniej chwili. Trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro w Ardeal rok akademicki dobiegł końca dopiero co, a on również dopiero co zjawił się w Wielkiej Brytanii, żeby nieco się ogarnąwszy, zabrać się za załatwianie najważniejszych spraw. Część z nich leżała odłogiem od czasu przerwy zimowej, kiedy wybrał się na wycieczkę do Londynu, wprost do Ministerstwa Magii, by ustalić pewne, niezwykle istotne kwestie, ale i tak nie umiał do tej pory ruszyć gówna, na jakie tam wpadł. Być może podświadomie uznał, że zjawiając się na obchodach zakończenia roku szkolnego, zobaczywszy profesora Whitelighta, weźmie się w garść, ogarnie dupę i w końcu zamknie pewne sprawy, ale to wcale nie było takie proste. Będąc dokładnym, było to tak naprawdę w chuj skomplikowane i mimo wszystko wolałby jednak zostawić to z pewnych względów gdzieś na boku, wiedział jednak, że takie zachowanie doprowadzi tylko do większego gówna, obiecał więc sobie, że weźmie się w garść, ale zdecydowanie nie tego wieczoru. Dostrzegł @Perpetua Whitehorn, do której od razu pomachał, ciesząc się, że kobieta nadal najwyraźniej pracowała w Hogwarcie, a co za tym szło, wraz z rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego zapewne mogła wysłuchać jego pojebanego w trzy dupy pomysłu i planów dotyczących jego pracy dyplomowej. Nie miał pojęcia, czy ktokolwiek zgodzi się, żeby pisał coś równie pierdolniętego, jak to, co przyszło mu do głowy, ale był właściwie pewien, że kobieta wysłucha tego, co miał jej do powiedzenia. Przynajmniej na to właśnie liczył, zakładając, że ta mimo wszystkich jego debilnych wybryków, jednak go lubiła. A przynajmniej tolerowała jego zupełnie zjebany umysł, który był w stanie kreować rzeczy, na jakie zapewne nikt inny po prostu by nie wpadł. Nie zamierzał jednak teraz się do niej pchać, mając pełną świadomość tego, że byłoby to z jego strony idiotycznym posunięciem, więc po prostu rozejrzał się po zgromadzonych osobach, zastanawiając się jednocześnie, kto właściwie naćpał profesora transmutacji i czym. Nie miał jednak czasu za bardzo się na tym skupiać, bo po chwili dostrzegł Olę, do której ruszył bez zastanowienia, by po chwili uśmiechnąć się do niej, unosząc jeden kącik ust. Nie wiedział za bardzo, co się u niej działo przez miniony rok, w końcu w dużej mierze odciął się od tego, co się tutaj działo, ale nie miał również powodu do tego, żeby chować się po kątach. Ostatecznie, jak każdy, mógł mieć własne problemy i własne sprawy do załatwienia, ale jednocześnie był tym człowiekiem, który mimo wszystko nie czuł się dziwnie, kiedy przychodziło mu wrócić do czegoś, co teoretycznie porzucił. -Co słychać, Dżago? – zapytał, przekrzywiając lekko głowę i wsuwając ręce w kieszeni spodni. Cieszył się, że ją widział, mając wrażenie, że na razie otaczali go ludzie, których w ogóle nie znał. Gdzieś mignęła mu Strauss, ale zdecydowanie była zajęta, a reszty swoich znajomych oraz tych, którym skłonny byłby dać w mordę w ramach przyjacielskiego powitania, nie było nigdzie na horyzoncie. Poza tym wszystko wyglądało tak, jakby zakończenie roku szkolnego było jakimś pojebanym zlotem Krukonów, co z niewiadomego powodu zaczęło go bawić. Było ich pełno, byli wszędzie i wyglądali, jakby zamierzali ich obleźć, jak jakieś pojebane mrówki, co właściwie miało rację bytu, o ile byli zazdrośni, czy coś podobnego.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris z całą pewnością nie był przekonany do tego całego obowiązku pojawienia się w czymś, co odpowiednio załamywałoby światło księżyca, błyszczało się albo robiło coś podobnego. Nie bardzo chciał zwracać na siebie uwagę, jak to on, jak na całkowicie nieśmiałego trolla przystało, ale wiedział, że nie powinien tak całkowicie ignorować swoistego polecenia. Nie uważał go za coś złego, głupiego albo żałosnego, ale po prostu nie należał do osób, które uwielbiały rzucać się w oczy, woląc zdecydowanie wtapiać się w otoczenie, woląc ginąć pośród tłumu. Zapewne właśnie dlatego jego garnitur miał kolor głębokiej zieleni, ciemnej, jak skorupa żuka, którego w tej chwili przypominał, w mieniącym się lekko stroju. Czarna koszula i ciemne oprawki okularów, którym Josh zmienił kolor i dodał zdecydowanie zbyt wiele błysków, jedynie to podkreślały. Nie przejmował się tym, że właściwie całkowicie ginął w tym stroju przy swoim mężu, który jego skromnym zdaniem wyglądał jak ptaszysko z Ulicy Sezamkowej. Biorąc zaś pod uwagę jego wzrost, porównanie to było całkiem sensowne i trzeba przyznać, że brakowało mu tylko kilku piórek, co Christopher usłużnie, po cichu, zmienił, dodając je przy klapach diabelsko żółtej marynarki, bawiąc się tym faktem naprawdę dobrze. Jego jasne oczy błysnęły, gdy spojrzał w stronę zachwyconego profesora transmutacji, nie komentując w żaden sposób jego zachowania, po czym uniósł rękę, by przeczesać włosy, odgarniając je nieco w tył, uśmiechając się przy okazji pod nosem. Podobało mu się to, co widział, choć jednocześnie musiał przyznać, że nie spodziewał się, że faktycznie księżyc powróci na niebo, a przynajmniej nie teraz. Czuł się nieco zagubiony, ale zdecydowanie nie można było powiedzieć, by był rozczarowany. Wręcz przeciwnie, dlatego też doskonale rozumiał to, dlaczego wszyscy zebrani sprawiali wrażenie takich zadowolonych. Skończyły się dla nich złe czasy, na dokładkę skończył się kolejny rok szkolny i akademicki, to zaś oznaczało, że uczniowie, studenci i nauczyciele przynajmniej pozornie mieli chwilę na to, żeby głęboko odetchnąć, żeby skupić się na czymś przyjemniejszym, niż wieczne problemy. Choć, oczywiście, Christopher doskonale wiedział, że te ich nie opuszczą, bo na coś podobnego po prostu nie było miejsca. Odetchnął nieco głębiej, mając ochotę zwrócić uwagę Josha na zachowanie Huxleya, ale zanim zdołał to zrobić, dostrzegł lunaballe i aż zachłysnął się powietrzem na ich widok, a jego jasne oczy otworzyły się szeroko. Wpatrywał się w nie, jak urzeczony, nie zamierzając ruszać się nigdzie dalej, sprawiając wrażenie, jakby ktoś rzucił na niego jakiś bliżej nieokreślony czar, od którego nie dało się w żaden sposób uciec. - Może powinieneś zabrać wszystkie swoje Puszki właśnie tam – powiedział do Josha, wciąż wyraźnie przyglądając się magicznym stworzeniom, zupełnie nie przejmując się tym, co się dookoła nich działo. Nie liczyło się teraz jedzenie, zawody, możliwość wskoczenia do wody, czy cokolwiek jeszcze było tutaj możliwe. Jego pole widzenia ograniczało się obecnie jedynie do lunaballi, co było niesamowicie zabawne, biorąc pod uwagę, jak był stary i jak był mimo wszystko obeznany ze światem magicznych stworzeń, które w dużej mierze nie należały do łagodnych, puchatych kulek.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Impreza na zakończenie roku nie była wydarzeniem, które mogłaby tak po prostu sobie odpuścić, do pełnego blasku dresscode'u z kolei wcale nie trzeba jej było przekonywać. Miała na tę okazję coś absolutnie idealnego – dopasowaną, czarną sukienkę, bardzo grzeczną i skromną, bo przecież sięgającą aż za kolano. Fikuśne rozcięcie ciągnęło się od piersi, przez żebra aż do pleców, gdzie kończyło się nisko. Poprosiła nawet Victorię, aby dodała podkreślającemu biust zdobieniu dodatkowego blasku i cokolwiek zrobiła Brandon, efekt był taki, że kryształki mieniły się nawet w momencie, kiedy stała w cieniu. — Będę rozczarowana, jeśli ich tam nie ma. Po jednym dla każdego — czy miała ochotę na kąpiel? Cóż, może po kilku drinkach... które wypiłaby, gdyby pomyślała o zabraniu jakiegokolwiek trunku. Zmarszczyła brwi, obserwując nagłą przemianę animaga, a potem roześmiała się, kręcąc głową. Po miesiącach głównie negatywnych zdarzeń magia w końcu wybuchła w najbardziej pozytywny sposób, w jaki tylko mogła. Wszyscy cieszyli się nią jak dzieci i było to, co tu dużo mówić, niezwykle urocze – choć żaden animag nie mógł dorównać gromadce lunaballi, chyba że sam przemieniałby się w jedną z nich. Była zaskoczona, że Shaw wcale nie rwał się do brania udziału w wyścigu patronusów, ale nie dopytywała. Zamiast tego przystanęła obok niego, uśmiech kierując prosto w jego stronę. — Niech to będzie Twój wieczór, hm? Jest coś, na co szczególnie masz ochotę? Dam się zaciągnąć nawet do balii — przewróciła oczyma, choć mina nawet na moment jej nie spoważniała. W końcu oderwała od niego wzrok i powiodła nim po już zgromadzonych na polanie osobach, również tym, które dały się porwać tańcu. Ktoś uniósł się w powietrze i, o zgrozo, ta osoba okazała się być jej rodzonym bratem. Zaniepokoiła się, ale ostatecznie nie wyglądało to tak, jakby miał spaść. Pomachała więc do @Victoria Brandon, mając nadzieję, że w całym tym zamieszaniu da radę chociaż się z nią przywitać.
Nie był świadom tego, że inni zwrócili uwagę na jego chwilową nieobecność, ale nawet gdyby wiedział, nie próbowałby się tłumaczyć. To jedynie pogorszyłoby sytuację, czego student zdecydowanie nie chciał. To miała być przyjemna zabawa, ostatnia możliwość szaleństw pośród murów zamku i nie chciał, żeby cokolwiek mu to zakłóciło. Nawet wspomnienia zdarzeń sprzed właściwie miesiąca, których nie sposób było później zakryć nowymi. Przygotowania do egzaminów miały to do siebie, że niektórym (jak Larkinowi) pochłaniały cały wolny czas. Z tego też powodu, nie chcąc myśleć o tym co było, co zrobił źle, co mógł zrobić lepiej, cieszył się, że Jessica chciała zatańczyć. Na parkiecie czuł się o wiele lepiej niż stojąc i wpatrując się w tych tańczących. Być może jednak czuł się nieco zbyt dobrze, skoro nagle zaczęli się wznosić, a on nie załapał od razu, że w takiej sytuacji suknia Jess może sprawić im nieco kłopotu. - Cholera… To trzymaj się mnie na wszelki wypadek - mruknął, obejmując ją w pasie lewym ramieniem, drugą ręką sięgając po różdżkę. Manewrowanie przy ubraniach było czymś stosunkowo prostym, ale nie przywykł do rzucania zaklęć w powietrzu. Szczęśliwie już po chwili suknia Smith połączyła się ze sobą, tworząc dwie obszerne nogawki na wzór szarawarów. LJ schował różdżkę uśmiechając się lekko do dziewczyny, chwytając ją znów poprawnie, aby kontynuować taniec. - Taniec z lunaballami. Spełnione marzenie? Pytam, bo wpatrywałaś się w nie jak dziecko w lizaka - zapytał, nie kryjąc zaczepnego tonu, który odbijał się w jego roześmianych spojrzeniu, choć pozornie zachowywał powagę na twarzy. Już raz pozwolił sobie na utratę kontroli nad wyglądem i nie chciał zrobić tego drugi raz. - Choć nie wiem jak ty, ale ja wolałbym być na ziemi. Jak myślisz, jak długo będziemy tak lewitować? - dopytał, spoglądając na jedno ze stworzeń, które tańczyło wokół nich. Brak lunaballi przez ostatnie miesiące sprawiał, że miał wrażenie, jakby te stworzenia były jeszcze bardziej interesujące, wymagające opieki.
Było w tym dniu coś, co sprawiało, że był wyjątkowy. Nie był to księżyc, którego przez tak wiele nocy brakowało na nieboskłonie, a który teraz świecił cudownie nad nimi. Cieszyły się z jego powrotu chyba wszystkie nocne stworzenia, tak samo jak czarodzieje, którzy w błyszczących ubraniach powoli pojawiali się w Wielkiej Sali, a później na błoniach. Wyraźnie także lunaballe postanowiły pokazać, jak bardzo są zachwycone powrotem księżyca. Jednak nie to było ów szczegółem dodającym wyjątkowości temu dniu. Nie był tym również ich strój - zielony, błyszczący delikatnie garnitur Chrisa oraz żółty jak słońce strój Josha, ozdobiony nagle piórkami, za co miotlarz przez chwilę patrzył groźnie na męża, nim prychnął cicho pod nosem, wyraźnie rozbawiony. Czarny krawat wyszywany cekinami błyszczał się dostatecznie, aby było widać Puchońskiego Ojca z daleka. W przeciwieństwie do profesora zielarstwa, co Josh postanowił zmienić, gdy tylko wyszli na błonia, a jego mąż jak oczarowany wpatrywał się w lunaballe. Gdyby tylko wiedział, że mężczyzna tak je uwielbia, pewnie zacząłby wcześniej zastanawiać się nad znalezieniem jakiejś śpiącej biedulki i zaopiekowaniu się nią. Wiedział, że Chris raczej nie zgodzi się na zwyczajne jej kupienie, a tym samym napędzanie popytu na te, w gruncie rzeczy, dzikie zwierzę. - Mówisz, że mam zatańczyć ze swoimi dziećmi, skoro nie wziąłem dla nich żadnego upominku? Chyba będę musiał w przyszłym roku bardziej się postarać, żeby nie zostać za chwilę najgorszym z opiekunów - zaśmiał się cicho, spoglądając na parkiet, a później w stronę stołu Gryfonów, na którym Huxley paradował jak król. W tym samym czasie wyjął różdżkę zza marynarki, aby zaklęciem dodać kilka błyszczących cekinów do okularów Chrisa, uśmiechając się po chwili zaczepnie. - Poczekaj chwilkę na mnie, dobra? Rzeczywiście wypada złożyć im gratulacje - powiedział cicho, składając pospieszny pocałunek na policzku swojego męża, po czym skierował się w stronę stołu, który zwykle zajmował @Hufflepuff. Uśmiechał się szeroko, z dumą, z zadowoleniem. Kiedy tylko stanął u szczytu stołu, pomachał lekko dłońmi do swoich podopiecznych, próbując zwrócić na siebie ich uwagę. - Wiem, że nie byłem z wami przez cały rok szkolny i załapałem się na to zaszczytne stanowisko dopiero pod koniec kwietnia, ale i tak uważam, że to były naprawdę dobre dwa miesiące. Mam nadzieję, że zapomnieliście już o trudach egzaminów! Wierzę, że powrót księżyca wpłynie pozytywnie na was wszystkich i… Że zobaczymy się na wakacjach! Tak, jadę, więc tak, będę mieć was na oku, ale pomimo tego wierzę, że zdołacie się dobrze bawić. Także, jeszcze raz, dziękuję wam za te dwa miesiące i za waszą pracę przez cały rok szkolny! Zasłużyliście na odpoczynek i dobrą zabawę, także… Udanego zakończenia roku! - zawołał do wszystkich, uśmiechając się jeszcze szerzej. Chwilę jeszcze stał przy stole, aby zamienić dwa słowa z każdym, kto tego chciał, nim ostatecznie skierował się do swojego męża. - A my co, tańczymy z lunaballami? - zapytał, wskazując na parkiet i kołyszące się tam stworzenia.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
— Dojebana impreza — stwierdzam, kiwając z uznaniem głową. Oczywiście najlepszym elementem jest w końcu wiszący na nieboskłonie księżyc i @Marla O'Donnell u mojego boku. Nie zaszkodziła także wygrana Gryfonów, której ogłoszenie komentuję głośnym wiwatem i przywołaniem na kark dumnej lwiej grzywy, która może nie do końca pasuje mi do odświętnej marynarki, ale jeśli kiedykolwiek moje metamorfomagiczne umiejętności mają sens, to właśnie w takich momentach jak ten. Zgarniam ze stołu dwa kubeczki ponczu, z których jeden podaję Gryfonce. — Meh... tylko katering taki sobie — stwierdzam po umoczeniu warg w napoju. Przyglądam się zaraz po tym Marli odrobinę kontrolnie, upewniając się, czy dobrze się czuje. Choroba Fiadh dała jej ostatnio w kość, a chyba jedyne, co mogę dla niej zrobić, to chwilowo odwracać jej uwagę od tego tematu. Widzę jednak, że chociaż dziewczyna nie jest w swojej szczytowej formie, to nie jest też aż tak znowu źle. — A ja zapomniałem tę piersiówkę zgarnąć... będziemy się musieli upoić wieczorem. — Rozkładam ramiona w geście mówiącym "no nie ma wyjścia". Zaraz po tym @Huxley Williams przywołuje do siebie wszystkich gryfonów. Oferuję Marli ramię i wspólnie kierujemy się w stronę opiekuna. — Dzięki za bycie zajeb... yyy, boskim gryfońskim ojcem! — odkrzykuję w stronę Williamsa, samemu wznosząc toast za naszą wygraną. Odwracam się zaraz po tym w stronę swojej dziewczyny. — Pamiętasz, że w końcu nie zatańczyliśmy w tym pociągu? — przypominam z uniesionymi sugestywnie brwiami. Wtedy co prawda kręciliśmy się jeszcze dookoła siebie nawzajem jak para frajerów, a ja się wypierałem powodu, dla którego tak bardzo mi na tym tańcu zależało. — A tym razem chyba nikt nie potrzebuje naszej interwencji — stwierdzam, patrząc to na Marlę, to na pełen lunaballi parkiet. — Mogę panią prosić do tańca? — dodaję oficjalnie wzniosłym tonem.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Dla każdego? - jęknął pod nosem Krukon, kręcąc głową. Ostatecznie udało - całe szczęście! - mu się uniknąć przez ostatnie dwa-trzy miesiące ugryzienia czy tam uszczypnięcia langustnika i tego stanu nie chciałby zmieniać - Kiedyś musi być ten pierwszy raz - westchnął teatralnie i rozejrzał się jeszcze raz po wszystkich atrakcjach. Może powinien pożegnać się z pedagogami? Z panią dyrektor? Może powinien jakoś ogarnąć obecnych Krukonów, skoro wyglądało na to, że Voralberga dziś nie będzie - i nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że zapewne lizał rany nabyte podczas, albo i przed starciem na Szczycie Buchorożca. Wtedy jego wzrok padł na fruwającą Jess - w tym samym momencie Shaw odpuścił sobie wchodzenie w interakcje wykraczające poza "miłego wieczoru" z innymi członkami swojego niebiesko-czarnego domu. Z zamyślenia wyrwał Krukona pytający ton Swansea. Darren wzdrygnął się lekko. - Mój wieczór? - powtórzył bezwiednie, zawieszając wzrok na Lei może o parę sekund za długo - Może na początek... - Shaw miał już coś proponować, kiedy z okolicznego półmiska wyskoczyła na niego mała, zaczarowana kałamarnica - oczywiście już przyrządzona, więc poruszająca się tylko dzięki magii. Jako że taka zniewaga jak przerwanie mistrzowi pojedynków krwi wymaga, Krukon postanowił rozpocząć świętowanie od małej, nieco zbyt nachalnej przekąski, która okazała się być nieco zbyt słona i bez smaku. Na szczęście całe zdarzenie chyba ominęło Swansea, która aktualnie machała w kierunku chyba Victorii. Shaw tymczasem nie czuł jednak żadnej różnicy, uznając że z okazji końcoworocznej zabawy skrzaty mogły się nieco lepiej postarać. - Ty decyduj - powiedział w końcu stanowczym głosem - Ale za balię masz dodatkowe punkty - dodał, wyciągając ramię w kierunku Lei i krótkim ruchem głowy wskazując całą resztę atrakcji.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Zakończenie roku szkolnego było wydarzeniem, na którym raczej wypadało się pojawić. Zresztą celebrowanie końca nauki - przynajmniej na jakiś czas - było w gruncie rzeczy przyjemne, bo od września uczniowie tylko marzyli o tym, żeby uciec ze szkolnych ławek i znów mieć wakacje. I może to właśnie sprawiło, że miała dzisiaj całkiem dobry humor, co wcale nie było tak oczywiste jak kiedyś. Może właśnie dlatego obiecała sobie, że tego jednego dnia zrobi wszystko, żeby dobrze się bawić na organizowanej imprezie, bo przecież miała okazję pobyć w towarzystwie znajomych i po prostu zapomnieć o tym całym bałaganie, jaki powstał w jej życiu w trakcie ostatniego roku. Tylko tyle i aż tyle. Kiedy więc nadeszła stosowna godzina, zjawiła się na wydarzeniu ubrana w błyszczącą kieckę, zgodnie z zaleceniami podanymi do ogólnej informacji. Wydawało jej się, że wybrała kreację akurat w sam raz - sukienka ładnie mieniła się w świetle, ale nie była jakaś udziwniona i dokładnie o to chodziło. Poza tym nie wysilała się specjalnie na przygotowania. Włosy pozostawiła, aby swobodnymi, naturalnymi falami opadały jej na ramiona, a na stopach miała białe trampki, które uważała za najwygodniejsze buty na świecie. Do szczęścia brakowało jej jeszcze tylko towarzystwa. Słowa @Joshua Walsh sprawiły, że na jej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Co jak co, ale lepszego opiekuna Hufflepuff nie mógł sobie wymarzyć, nawet jeśli były to zaledwie dwa miesiące! Od września zresztą ponownie mieli podjąć z nim współpracę i po prostu nie wierzyła, że coś mogłoby zgrzytać. Zawsze lubiła Walsha i uważała, że idealnie pasował na stanowisko swego rodzaju ojca całej tej ogromnej puchoniej rodziny. Życzyła mu jeszcze udanych wakacji, bo przecież nauczyciele też mieli prawo trochę wyluzować, a następnie odeszła kilka kroków i nim zdążyła głęboko westchnąć, znalazła towarzystwo. A raczej to towarzystwo znalazło ją. - Mogłabym spytać o to samo - odparła z przekąsem, nieznacznie się uśmiechając i jednocześnie przyglądając się Maxowi. Jak by nie było widziała go po raz pierwszy od naprawdę, naprawdę długiego czasu, więc mimowolnie szukała zmian, które również i w niej zaszły przez ten czas. - Powiedzmy, że powoli do przodu. Nie było ciebie, więc nie miałam z kim wyć na korytarzach, ale hogwartczycy chyba nie mają mi tego za złe - powiedziała w odpowiedzi na zadane przez niego pytanie i uformowała usta w dziubek, jakby w ten sposób chciała wyrazić, że społeczność szkolna nie zna się na sztuce i w ogóle nie mają racji. - Mam nadzieję, że ćwiczyłeś jakieś nowe kawałki, bo musimy poszerzyć nasz repertuar. Ci tam, widzisz - wskazała w kierunku Darlinga i Granta grających na imprezie - robią nam konkurencję. Tak nie może być. Ale ogarniemy jeszcze kogoś od choreografii i myślę, że damy radę - dokończyła, kiwając w zamyśleniu głową. Specjalnie omijała tematy związane stricte z przeszłymi miesiącami. W ich czasie wymieniali się jakimiś tam wiadomościami na wizzengerze czy listami, więc wiedziała tylko tyle, ile sam jej wyjawił, a też nie drążyła, bo sama nie była w ciekawej sytuacji i nie mówiła wszystkiego. Na tę chwilę po prostu nie widziała sensu ruszania przeszłości. Obiecała sobie, że będzie się dobrze bawić i miała zamiar tej obietnicy dotrzymać. A było dobrze. Było prawie tak jak dawniej i pragnęła, żeby tak zostało.
Czułą się jakby jakiś stu kilogramowy kamień z nerki jej spadł, kiedy cała zaaferowana szykowała się na zakończenie roku szkolnego, wciąż nie do końca wierząc w to, że skończyła siódmą klasę, że skończyła szkołę i zostały jej tylko studia i… To było całkiem nierealne, przecież tyle lat się męczyła, przeżywała te cholerne owutemy, którymi nauczyciele straszyli odkąd postawiła pierwszy krok w zamkowych murach. Ubrała swoją galaktyczną sukienkę, uznając, że jest idealna na fakt powrócenia księżyca na nieboskłon, choć chyba nie do końca zrozumiała dress code. — Dasz wiarę, że to koniec naszej edukacji? To znaczy jeszcze studia, ale wiesz o co mi chodzi — powiedziała do swojego partnera na ten wieczór @Rocco Swansea. Rzecz jasna szli trochę spóźnieni, więc pojawili się w Wielkiej Sali w momencie, w którym dyrektorka już coś mówiła — Ups, trochę przypał — szepnęła i szybko skierowała się w stronę gryfońskiego stołu, ale nagle stanęła, gdy stoły po prostu zniknęły — O super, chyba dzisiaj jednak nie zjemy — nagle wbiła łokieć w żebra i spojrzała na niego w ciężkim szoku — Mamy tylu ładnych nauczycieli, a ta wybrała tego starego zgreda… — mówiła, idąc razem z tłumem na szkolne błonia, uznając to właściwie za fantastyczny pomysł, skoro pogoda naprawdę dopisywała. Wyszli na błonia, a Ruby nie mogła powstrzymać uśmiechu, który rozciągnął szeroko jej wargi. Tegoroczne zakończenie wyglądało naprawdę wspaniale, ale nigdzie nie mogła dostrzec czegoś godnego uwagi do picia, piwerka rzecz jasna. Zakodowała więc sobie w głowie, że będzie musiała znaleźć później Marlę, bo wierzyła, że przyjaciółka jednak coś na to poradzi. Chwilę później usłyszała ich opiekuna domu, więc bezceremonialnie chwyciła Swansea za rękę i pociągnęła go w kierunku Huxley’a. Przyjęła z wdzięcznością maskotkę, podziękowała za miłe słowa, a kiedy profesor zaczął chwalić Drake’a, zaczęła też klaskać i pogwizdywać, bo miał rację – gdyby nie Lilac, pewnie nie mieliby nawet połowy punktów. — Merlinie, padam z głodu, przez te egzaminy straciłam chyba z sześć kilo — mruknęła, przykładając jedną dłoń do swojego burczącego żołądka, przypominając sobie jednak, że musi znaleźć swojego brata, więc i tym razem zmusiła Rocco, by z nią poszedł, w końcu stając przy odpowiednim stole, dokładnie w momencie, w którym @Augustine Edgcumbe mówił. Na twarzy Ruby jakby odruchowo pojawiło się lekkie obrzydzenie, na myśl o tym, że miałaby być partnerką swojego brata, co to w ogóle był za pomysł, ostentacyjnie się więc wzdrygnęła — Ja wiem, że pewnie byśmy spełnili twoje marzenie o ogarnianiu się z rodziną, ale musisz sobie sam poradzić — rzuciła i słodko się uśmiechnęła do Edgcumbe, by zaraz potem zwrócić się do @Thomas Maguire — Jak nie masz z kim się bawić, to widzieliśmy, że profesor Fran jest bardzo samotna, swoją drogą, widziałeś gdzieś dzisiaj Diabła? Bo ja nie, a średnio bym chciała, żeby się zgubił w ostatni dzień — zmarszczyła zmartwiona brwi, bo naprawdę szukała swojego kota pół dnia i zaczęła podejrzewać, że po prostu Tommy go ukradł. Oparła się o Rocco, uznając, że jeszcze chwila i zemdleje z głodu, ale jednak miała priorytety.
literka na jedzenie:C – Stek z kołkogonka, efekt dam potem
______________________
without fear there cannot be courage
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Idę na zakończenie roku odstrzelony jak nigdy, dziwnie czując się w tym połyskującym wdzianku, tak zupełnie innym niż moje codzienne swetry lub zwyczajne t-shirty z głupawymi napisami. Średnio zainteresowany słucham o wygranej Gryfonów czy pucharze Quidditcha w rękach Ślizgonów – to po prostu niefart ze strony losu, a nie ich ciężka praca, tak to sobie tłumaczę. Na błoniach pokazuję stojącemu na scenie Łosiowi kciuki, bo jestem bardzo wspierającym przyjacielem i od razu kieruję się w stronę jedzenia, bo nasz opiekun nie kwapi się do jakichś przemów, ale może to i lepiej, bo nie wiem czy mam ochotę na słuchanie jakichś wzniosłych słów, że w następnym roku pójdzie nam doskonale i że życzy nam udanych wakacji. Po prostu cieszę się, że te w końcu nadeszły. Stoję sobie spokojnie przy stole, prowadząc głębokie dyskusje w głowie co powinienem spróbować, kiedy obok zjawia się @Augustine Edgcumbe wraz ze swoją dzisiejszą partnerką – co za niespodzianka – @Julia Brooks. Zbijam mu piątkę, kiwam przyjaźnie do Julki i przewracam oczami na to szkalowanie, choć w głębi duszy bardzo mnie to rozbawiło. – Twój wybór towarzyszki za to baaardzo zaskakujący – zauważam uprzejmie, uśmiechając się do ziomka niewinnie. Nim zdążyłem powiedzieć coś więcej, na przykład skomplementować Brooks za elegancki wygląd (bo nie spodziewałem się, żeby August to wcześniej zrobił), słyszę obok głos @Ruby Maguire. Chichoczę na jej słowa, ale mój śmiech urywa się w połowie, bo nagle okazuje się, że jestem teraz ulubionym celem każdego, nawet własnej siostry. Taka to sprawiedliwość. – A ty pewnie bawisz się z Rocco, bo Patol już zajęty? – odgryzam się i unoszę brwi na wzmiankę o kocie. Nie muszę zbyt długo się zastanawiać, żeby wiedzieć, że Gryfonka oskarża mnie o jego zniknięcie. Wzdycham ciężko i splatam ręce na piersi, posyłając jej oburzone spojrzenie. – Tak go właśnie pilnujesz. Pewnie spakowałaś go do kufra ze wszystkimi rzeczami i tam się właśnie dusi – oznajmiam pierwsze co przychodzi mi na myśl. Kątem oka widzę na parkiecie latającą @Jessica Smith, której macham zaciekle i gestami próbuje przekazać, że jutro idę oglądać jakieś mieszkanie, o którym gadał August i Viní, ale idzie mi to pewnie równie marnie jak moim bliskim obrażanie mnie.
______________________
i read the rules
before i break them
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Atrakcja: tańce Trwające efekty: wywalamy się i lunaballe nas liżą (-10 do patronusów)
– Mhm – zawtórowała elokwentnie, starając się być nieco bardziej optymistyczna i podekscytowana, w przeciwieństwie do ostatnich dni, kiedy sen z powiek spędzało jej złe samopoczucie matki i koszmarnie napisane egzaminy. Nie czuła się w nastroju do świętowania, miała wrażenie, że wygląda bardzo nieswojo w eleganckiej, błyszczącej sukience, ale mimo wszystko starała się podchodzić do imprezy kończącej rok szkolny z entuzjazmem, głównie ze względu na będącego tuż obok @Murphy M. Murray, po którym widziała, że się martwi i próbuje odciągnąć ją od ponurych myśli. Na ogłoszenie dyrektorki, że to ich dom zgarnął puchar domów, dołączyła do gorących okrzyków Gryfonów i pokręciła głową z udawaną dezaprobatą na widok lwiej grzywy, a kiedy kobieta wspomniała o bohaterach, którzy przywrócili na nieboskłon księżyc, szturchnęła Murraya w bok znacząco. – Najpierw artykuł w Proroku, teraz Wang. Jeszcze napiszą o mnie w książkach, zobaczysz – uśmiechnęła się zaczepnie, bezpardonowo pławiąc się w średnio zasłużonych gratulacjach oraz chwale, bo przecież gdyby nie czujność innych, pewnie dalej leżałaby w Mungu. Na błoniach zgarnęła kubeczek z ponczem od chłopaka i tylko kiwnęła głową na wzmiankę o ubogim w alkohol cateringu. – Tak zrobimy – powiedziała mało przekonująco, nie wdając się w dyskusję, że o każdej porze dnia i nocy chce być gotowa, aby móc się teleportować do Fiadh, bo wezwał ich do siebie opiekun. Z ulgą pomknęła w jego stronę, a potem z uśmiechem wysłuchiwała kolejnych komplementów i gratulacji @Huxley Williams, biła brawa dla Drake’a, a na końcu podniosła szklankę w górę. – Za NAJWSPANIALSZEGO opiekuna! – krzyknęła toast rozradowana, ciesząc się, że są pod opieką kogoś takiego jak Hux. Czując na sobie wzrok Murphy’ego, odwróciła się w jego stronę. Parsknęła śmiechem na samo wspomnienie pamiętnej imprezy w pociągu, na której okazali się być fenomenalnymi ochroniarzami moralności i skończonymi durniami, którzy nie potrafili przed sobą przyznać, że coś do siebie czują. – No dzisiaj sobie możemy odpuścić bycie strażnikami Teksasu – wyszczerzyła się, a potem dygnęła elegancko, patrząc na niego roziskrzonym spojrzeniem. – A owszem! – złapała go mocno za rękę i pociągnęła w stronę parkietu, gdzie od razu przylgnęła do niego, czując jednocześnie jak się rozluźnia, a ciężar na ramionach robi się bardziej znośny. Chciała mu powiedzieć, że jest wdzięczna za jego obecność i podziękować za wsparcie, ale nie potrafiła nic z siebie wydusić, dlatego tylko uśmiechała się szeroko, nie zwracając uwagi na nic poza jego jasnymi oczami.
______________________
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Czas najwyższy — oczywiście, że uważała za niezwykle niesprawiedliwy fakt, iż Darren pomimo ich licznych zmagań z efektami ukąszenia magicznej krewetki, sam ani razu nie musiał przekonać się na własnej skórze, jak ostre są ich ząbki i szczypce. Z drugiej strach pomyśleć, co wyczyniałoby się, gdyby oboje padli ofiarami pecha. Taka chociażby wizyta w kuchni mogłaby być opłakana w skutkach, w każdym razie bardziej, niż ostatecznie była. Kiwnęła delikatnie brodą, przenosząc wzrok z Darrena na tańczące lunaballe, które bez względu na kreacje hogwartczyków, zbierały dzisiaj największą atencję i najbardziej pozytywny odzew. Nie dowiedziała się nigdy, w jaki sposób Shaw chciał wykorzystać swój wieczór, bo widok przyjaciółki i to w dodatku w kreacji, na którą sama ją namówiła, bardzo skutecznie odciągnął jej uwagę. Chyba nawet nie zauważyła, że nie dokończył zdania, a już tym bardziej co było tego właściwym powodem. Widząc, że Brandon jest jednak zajęta, postanowiła dołączyć do Darrena i chociaż spróbować ustawionych na stole wspaniałości. Złapała za rzecz pierwszą lepszą z brzegu, a był to stek z kołkogonka. Spróbowała trochę, doszła do wniosku, że to zabawne uczucie bąbelków w ustach to nie to, czego chciała i odstawiła talerz na bok. — Hmm, najlepsze na koniec — odezwała się, a z ust wyleciało jej kilka baniek. Zmarszczyła brwi, spojrzała na Krukona pytająco, a potem wydała z siebie niezbyt głośne, ale za to pełne nagłego zrozumienia „och”, od którego w powietrzu pojawił się kolejny, tym razem pojedynczy bąbelek i zachichotała. — Czy pan prefekt na parkiecie porusza się równie sprawnie, co na arenie pojedynkowej? — zapytała w towarzystwie bąbelków, patrząc na niego wyczekująco.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann obserwowała cud życia. Z samego rana, wraz z pewną myślą, urodziła bowiem Nadzieję, że oto wydarzy się coś miłego i niespodziewanego - coś, co będzie mogła wspominać potem przez lata, snując opowieści przyszłym latoroślą. Puchonka widziała na bardzo własne oczy, jak mała Nadieżda zaczyna podrywać się do siadu, kiedy ona sama wcierała w jeszcze mokre włosy różany olejek, by przy nakładaniu odrobiny różu na policzki* spostrzec, że ta już biega, całkowicie omijając raczkowanie. Sheenani wiedziała, że może to odbić się czkawką przy późniejszych problemach rozwojowych, jednak w chwili obecnej czuła się niesamowicie dumna. Wybieranie sukienki, odpowiednich butów i późniejsze nakładanie na siebie warstw delikatnego, zwiewnego materiału i układanie włosów było niczym wysłanie dziecka do szkoły, by w mgnieniu oka widzieć, jak te odbiera dyplom i kupuje własny dom. Na Polanę udała się wraz z paroma młodszymi podopiecznymi, po drodze poprawiając jeszcze parę wstążek, zapewniając, że wszyscy wyglądają najpiękniej, by następnie skierować ich pod puchońsko-opiekuńcze oblicze @Joshua Walsh. Potem… Stała z boku w towarzystwie swojej Nadziei, która przerosła ją już o głowę, zerkając w stronę nadciągających osób, powtarzając sobie w duchu, że potrafi przecież cierpliwie czekać, więc jej dłonie nie powinny aż tak drżeć. Nadzieja myślała tylko o tym, że może, jakimś magicznym sposobem, Thaddeus dowie się, że jest i nerwowo tupie nogą - i zjawi się, całkowicie nieproszony, ale wciąż oczekiwany. Nadzieja była jednak głupia, zapominając o tym, że bal - wedle bardzo starego planu - miała spędzić w towarzystwie przyjaciół. – H-Hawk! - Doireann decydowanie wyglądała na zdezorientowaną, zupełnie jakby nagle ocknęła się w ładnej sukience stojąc na jakimś polu i nie pamiętając, co się stało dnia poprzedniego. W towarzystwie Krukona scenariusz ten zaś mógł się kiedy wydarzyć. - D-Dzień dobry. - dodała, starając się przywdziać na twarzy pogodny uśmiech. Cieszyła się widokiem przyjaciela, podobnie jak i przytuleniem (Bogowie, kochała się przytulać), jednak Nadzieja czuła się naprawdę zraniona. - Co? - dodała, orientując się, że Keaton uraczył ją większą ilością słów. - O-Oh! Nie, nic z tych rzeczy, ja się po prostu bardzo… zamyśliłam? - ostatnie słowo wypowiedziała dość niepewnie. - Mam… Mam nadzieję, że następny będzie lepszy. W-Większość roku trzeba było bać się o własne życie. - były bowiem klątwy, potem zniknął księżyc i dementorzy postradali rozumy. Był też Drake, który uparcie pchał się w środek oka cykolnu, a ona przejmowała się tym okrutnie. Lumaballe! Doireann szybko spojrzała w stronę stworzonek, w duchu dziękując im za irracjonalne, zupełnie nietypowe dla ich gatunku zachowanie - i za to, że Hawk, jak na swój hawkowy gatunek zachował się teraz najzupełniej normalnie, kierując swoje zainteresowanie na wszystko, co miało oczy, oddychało, ale nie było zbyt ludzkie. A potem nastała przedziwna cisza, kiedy spojrzenie Puchonki zetknęło się ze wzrokiem chłopaka. Jego pytanie wydało się być całkowicie niespodziewane - a przecież byli dwójką osób na zwykłej, szkolnej potańcówce. Z jakiegoś powodu jednak nie wyobrażała sobie, że Keaton chciałby z kimś tańczyć. To znaczy, widziała oczyma wyobraźni Wacława, który porwałby go do tańca, nie zważając na protesty, kiedy ona sama w tym czasie zajadałaby paszteciki z Drakem. I nagle jej zraniona Nadzieja uznała, że owszem, chce tańczyć. - Dobrze. - kiwnęła głową, a potem wyprostowała plecy, by zgodnie z naukami babki przezentować się godnie. A potem, by podkreślić swoje zdecydowanie, wyciągnęła rękę w stronę Krukona. - Ostrzegam tylko, że podobno tańczę bardzo dobrze i mam przy tym oceniający wzrok. - zdawała sobie sprawę, że żadne z powyższych nie było prawdą, ale też nie spodziewała się, by sam Hawk w to uwierzył. Taniec zawsze ja stresował, o ile nie była pijana, a nie na dworze nie leżał śnieg. Jednak uśmiechała się przy tym lekko. Znacznie lżej, niż chwilę temu.
*Doireann w nocy czytała "Przeminęło z Wiatrem" i zapamiętała zalecenie Mammy, jak walczyć z bladością i tym, że nie wyglądało się zbyt wesoło.
Shaw prychnął w odpowiedzi na suche stwierdzenie dziewczyny, skarżącej się na brak jego bliższej znajomości z langustnikami. W sumie też pewnie czułby się nieco niesprawiedliwie, gdyby to jego trafiały szczypce tych skorupiaków, a wszystkich innych dookoła nie. - Nie wiem czy wiesz, ale niedawno mnie podziobały - powiedział Swansea, nalewając sobie nieco ponczu - Jakiś poltergeist mnie potem męczył przez tydzień - westchnął, przypominając sobie te wszystkie próby nieznanego ducha, podczas których wyjątkowo mocno miał ochotę oblać go smołą i wytarzać w pierzu - albo na odwrót. Na nagłą bąbelkową przypadłość dziewczyny Darren uniósł jedynie brwi. - Chyba znowu mam szczęście - skomentował, w sumie zadowolony z tego, że potrawa która mu się przytrafiła nie robiła absolutnie nic, podczas gdy Leighton musiała męczyć się z nadmiarem płynu do naczyń w buźce. - Możliwe - odpowiedział jedynie na pytanie o jego umiejętności taneczne, które mimo wszystko nie dorównywały tym pojedynkowym, ale były na tyle nieokropne, że palce Lei były względnie bezpieczne. Dopił jeszcze nieco ponczu i złapał kobietę za dłoń, prowadząc ją raźno w kierunku parkietu, po którym fikały - oprócz uczniów i studentów - dziesiątki lunaballi - Dasz się zaprosić do tańca? - spytał z przesadną teatralnością, zatrzymując się przed granicą tanecznej strefy.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Atrakcja: Taniec z lunaballami - C - Koło Tłuczkowej Zagłady: szczęka Może nie jesteście najlepszymi tancerzami? Niestety podczas tańca wywalacie się niefortunnie, to pewnie wina parkietu! Rzućcie kołem tłuczkowej zagłady, by zobaczyć co sobie uraziliście i poszukajcie kogoś kto ma co najmniej 11 pkt z uzdrawiania, by was naprawił. Trwające efekty: jeszcze nic
Obserwuję zachowanie Doireann w sposób nienachalny i całkowicie ze mną zgodny - raz po raz jasnoniebieskie oczy, które w nikłym świetle nabierają na swoim wyglądzie, starają się wyłapać nieco więcej szczegółów. Jest to jednak trudne. Nie wiem, czy przyjaciółka na kogoś czekała, choć zapewne powinienem wziąć pod uwagę Edgcumbe'a, z którym ta pozostawała związana. Staram się zatem nie być nachalnym w swoich zdaniach, tudzież zaproszeniach, pozwalając na to, by wszystko brnęło w kierunku pozbawionym jakichkolwiek problemów. - Całe szczęście... - mruczę jeszcze pod nosem. Bo i chociaż te lubią się mnie trzymać, począwszy od utraty przytomności i otrzymaniu uderzenia w głowę, a kończąc na wydarzeniach ze strumienia w Dolinie Godryka, mam nadzieję, iż tego dnia odpuszczą. Chociaż na jeden dzień, dobę, dwadzieścia cztery godziny. - To, no cóż... prawda- - mówię, zaciskając nieco usta. Moment, w którym księżyc zniknął, a nadmierna aktywność dementorów dawała się we znaki, był nie tyle bolesny, co prędzej szkodliwy. Brak możliwości bezpiecznej podróży po rodzimych terenach tym bardziej przeszkadzał. Nie zmienia to jednego, ważnego faktu - bo o ile już dane było mi raz spotkać Ponuraka, o tyle jednak potencjalne zetkniecie z ponurą, ciemną sylwetką nie zakończyłoby się najlepiej. - Ale przynajmniej t-teraz jest lepiej. Wreszcie koniec. - można zacząć oddychać spokojnie. Można zapomnieć o problemach, choć te prędzej czy później się pojawią. Jak silne, jak intensywne - nikt nie ma pojęcia. Tak samo, jak nie wiem, co robiła poprzedniego poprzedniego dnia i jak moje zaproszenie ma wpływ na jej kolejne chwile. Bo tam, gdzie serce upada na kolana, nie ma innego wyjścia, jak chwycić za dłoń i podnieść się z pomocą innych - nawet jeżeli świat wydaje się być nadal zbyt ciemny, pozbawiony sprawiedliwości, przepełniony pewnymi odczuciami. Patrząc na pyszczki lunaballi, można jednak o tym zapomnieć. Spore, niebieskiej barwy oczy, które na nas patrzą i zachęcają do podjęcia się kolejnego kroku, mają więcej niewinności. Obecność zwierząt od zawsze jest dla mnie korzystniejsza od ludzi, a zaproponowanie tańca jest niczym innym, jak próbą ucieczki od społeczeństwa. - Ale to dla mnie nie jest problem. - odpowiadam na słowa dziewczyny, powoli przystępując do tańca. Raz po raz, jakoby to Nadzieja sama dyktowała nam ruchy; z początku powoli, ażeby tym samym wyczuć rytm magicznych stworzeń. Nadal widok tak śmiałych istot jest nie tyle szokujący, co prędzej nietypowy. Raz po raz, ażeby nie wypaść ani z odpowiedniego taktu, ani z jakichkolwiek resztek stylu. - Ostrzegam jedynie, że, no cóż, ze mną może być... różnie. Nie pamiętam, kiedy brałem w czymś takim udział. - dawno nie tańczyłem. Może to dlatego, bo nie chodzę na imprezy i jedyną prostą wobec tego pozostaje właśnie możliwość skorzystania z cudzej uprzejmości na imprezie. Jak się okazuje, i nawet to nie jest nam dane. Moje ruchy pozostają mało co skoordynowane, jakoby pozbawiając naturalności pod względem płynności kolejnych kroków. Tu krzywo staję, tu o mało co - o zgroza - nie depczę zdecydowanie mniejszej stopy Doireann, spoglądając w podłogę z lekkim zażenowaniem względem własnych akcji. Nie pomaga przy tym ani fakt tego, iż wiem, że oceniający wzrok nie płynie z głębi serca połączonej z niechęcią, ani to, iż dookoła znajdują się magiczne stworzenia. Może to wina parkietu? I ta myśl powoduje, że idzie nam na tyle źle, iż wywalamy się wprost na parkiet; szczęką uderzam jakimś cudem o kolano Doireann, którą - naprawdę - chciałbym jakoś chwycić, co nie zmienia faktu, iż tworzy się z nas taka plątanina kończyn, że aż szkoda gadać. - K-Kurwa... - jęczę pod nosem, czując ból w obrębie uderzenia, do którego doszło. Nie wątpię w to, że od impetu zdarzenia pozostanie po tym ślad; na moment nawet nieco ciężko jest mi się podnieść. Dopiero kręcąca się wokół lunaballa, najwidoczniej potrzebująca uwagi, wybudza mnie z oszołomienia wynikającego z urazu w obrębie głowy. Polizanie powiek nie jest tym, czego się mógłbym po tym stworzeniu spodziewać, ale pozwala na częściowe ocknięcie się. Czuję lekki, metaliczny posmak, który wynika zapewne z pęknięcia wargi - spinam się mimowolnie, zakrywając miejsce zderzenia dłonią. Jeden oddech - spokojnie. Drugi oddech - nic się nie stanie. Staram się siebie do tego przekonać, ale to nie jest moja wina, iż mięśnie same ruszają do tak nieprzyjemnej reakcji. - W p-porządku? - próbuję się jakoś podnieść z tej dziwnej plątaniny kończyn, spoglądając uważnie na Puchonkę i miejsce uderzenia. Nie wygląda ono najlepiej, ale nic dziwnego, skoro zetknęło się z równie twardą szczęką. Miejsce urazu wydaje się pulsować i powiadamiać o bólu za każdym razem, gdy zachodzi pełne uderzenie serca; nie jest to uczucie przyjemne, gdy posiada się świadomość tego, iż magia lecznicza nie jest konikiem. I raczej nie będzie. - Powinienem... powinienem może wezwać pomoc? - zadaję jeszcze jedno pytanie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Zdecydowanie daleko ci do bycia najgorszym opiekunem - stwierdził Christopher, zerkając na Josha, jakby chciał mu powiedzieć, że jeszcze jedna taka uwaga i po prostu weźmie i przełoży go przez kolano. Ostatecznie bowiem Josh był naprawdę zaangażowany w to, co się działo, był chętny do organizowania nie tylko lekcji, dodatkowych treningów, ale również spotkań, które mogły pomóc dzieciakom we wrzuceniu na luz, co było zdecydowanie potrzebne. Nie tylko wtedy kiedy świat szalał, kiedy znane reguły nagle okazywały się zupełnie bezsensowne i do niczego niepotrzebne, ale również wtedy gdy po prostu czuli się zwyczajnie zmęczeni, czy to nauką, czy obowiązkami, jakie musieli wypełniać, nie będąc nawet do końca przekonanymi, czego pragnęli od życia. Poza tym Josh miał naprawdę niewiele czasu na udowodnienie wszystkim dookoła, że nadaje się na opiekuna, że wie co robi i że nigdzie nie zwieje. Przed sobą zaś miał go nieskończenie wiele, tym bardziej że zdecydowanie nigdzie się nie wybierali i Chris nie sądził, by ich plany miały się kiedykolwiek zmienić. Ostatecznie bowiem wszystko wskazywało na to, że odkryli swoją drogę, swoje powołanie, że znaleźli to, co robić powinni, niezależnie od tego, co będzie się dookoła nich działo. Dlatego też nie zaprotestował ani jednym słowem, gdy jego mąż skierował się do Puchonów, zostając nieco z tyłu i uśmiechając się łagodnie. Chris miał świadomość, że dzieciaki lubiły Josha. Był w końcu przyjacielsko do nich nastawiony, lubił się śmiać i jeśli nie musiał, wielu spraw nie traktował zbyt poważnie. To zaś powodowało, że jego lekcje cieszyły się powodzeniem, a młodzież po prostu spędzała z nim z przyjemnością czas. Jak choćby Brooks, która po prostu pomagała Joshowi w pracy. Takich dzieciaków było zapewne więcej, a to było dość ważne, jeśli brać pod uwagę, że Josh faktycznie starał się być dobrym opiekunem, dobrym nauczycielem, że próbował osiągnąć coś, co zapewne sobie założył już wcześniej, ale nawet nie wiedział, jak miałby to dobrze nazwać. I nie mówił o tym głośno, może bojąc się, że wtedy jego plany nie nabiorą odpowiedniego kształtu albo z jakiegoś powodu spalą na panewce. - My? - zapytał nieco niepewnie, kiedy Josh do niego wrócił, zerkając w stronę parkietu, wyraźnie oczarowany lunaballami, nie mając jednak przekonania, czy powinni tak wygłupiać się przy dzieciakach. Z drugiej jednak strony nie było w tym absolutnie niczego złego, wręcz przeciwnie, więc ostatecznie, nieznacznie się rumieniąc, wywrócił oczami. - Jesteś pewien, że za nimi nadążysz? - zapytał, jakby to miało być z jego strony kolejne wyzwanie, kiedy ruszył w kierunku parkietu, mając wrażenie, że serce zaczęło mu bić zdecydowanie zbyt szybko, zupełnie, jakby miał zrobić coś zakazanego albo jakby miał złamać jakieś własne, niepisane, zasady.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Atrakcja: tańce Trwające efekty: C wywalam się na głupi ryj
Dziękuję jeszcze raz wszystkim obecnym Gryfonom. Klepię po ramieniu Murphy'ego i Marlę, którzy jak zwykle razem skandują coś wesoło. A potem też uśmiecham się do Ruby i Rocco, kiedy mijam ich w tłumie. Trzeba przyznać, że nie jesteśmy szczególnie otwartym domem. Z tego co widzę, większość woli przychodzić w towarzystwie innej osoby spośród czerwonych. Wracam do @Perpetua Whitehorn, która od razu prawi mi komplementy na moje ponowne przyjście. Pewnie większość by się speszyła niesamowicie przy takiej pięknej i miłej pół - wili, więc całe szczęście, że przeżyłem z nią ćwierć wieku, więc jakoś potrafiłem się opanować od przemieniania się w śliniącego się inferiusa. Dlatego z dumą w sercu rozkładam ramiona, udając nonszalancję. - Bo jestem niesamowity - tłumaczę uprzejmie Perpie. Również podnoszę poncz i kiwam głową na jej idealny toast. - A nawet za dwieście. Ale tylko z Tobą obok, moja piękna - dodaję i piję na raz ten jakże mocny (bezalkoholowy) drink. - To co? Taniec? - pytam i wyciągam dłoń ku Perpie, by skierować ja do kołysania się z lunaballami. Z pewnością magiczne zwierzątka będą zachwycone możliwością bujania się w tańcu z taką pół - wilą. Ze mną już raczej niespecjalnie. Miałem czasem wrażenie, że zwierzęta czują czasem, że nagminnie używam składników z nich do najróżniejszych eliksirów i tylko papparowi z naszego domu to nie przeszkadzało. W każdym razie większość czasu ja i Perpetua jesteśmy doskonałymi tancerzami. I faktycznie na początku suniemy po parkiecie jak źli, idealnie zgrani i piękni. Zapomnieliśmy aż, że wokół nas są inni, znacznie gorzej tańczący nauczyciele z kadry. Dlatego ledwo zrobiliśmy parę korków a wpada na nas @Joshua Walsh, który tupta ze swoim świeżo upieczonym mężem. Zarówno ja jak i Josh wywalamy się na głupie ryje ziemię. Ja zaś uszkadzam sobie rękę podczas upadania, wykręcając ją zbyt mocno. Jednak w sekundę naprawiam to zaklęciem, podnoszę się z parkietu i oglądam się czy wszystko u mnie w porządku. - Josh? Wszystko ok? Perpa zajmiesz się nim? - pytam i czujnie patrzę na jedną z moich gryfońskich uczennic, bo jestem prawie pewny, że @Marla O'Donnell ma alkohol, który nie pije po cichu i zaraz przyłapie ją ktoś przy kim będzie mieć problem. - Zaraz wracam - dodaję zostawiając Walsha w rękach Perpy i znikam na chwilkę.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Zmian było, niestety, bardzo wiele. Nie wszystkie były widoczne na pierwszy rzut oka, tym bardziej że Max podobnie, jak Ola, starannie ukrywał pewne rzeczy. Dziewczyna nie miała pojęcia o ukrytych powodach, które pchnęły go do wyjazdu, które zmusiły go do tego, żeby wziął się w garść i zrobił coś, cokolwiek, sensownego ze swoim życiem. Bojąc się nieco przepowiedni, jaką usłyszał jeszcze w Luizjanie, skierował się do uczelni, która specjalizowała się we wróżbiarstwie, która dawała mi szansę na rozwój, a ostatecznie prowadziła również do tego, że znalazł osoby zajmujące się takimi popaprańcami, jak on. Znalazł jasnowidzów, którzy skontaktowali go z osobą w Wielkiej Brytanii, która postanowiła wziął go pod swoje skrzydła, gdy tylko wróci do kraju i upewni się, że nie zamierza znowu gdzieś wypierdalać. To był jeden powód, drugi był równie mało miły, ale o tym Max nie chciał rozmawiać, nie chciał zrzucać tego na inne osoby, które nie miały z tym żadnego związku. Spotkał się jedynie ze Skylerem, chcąc pewne sprawy zamknąć, wyjaśnić i moc spróbować pójść dalej, bez obciążenia, jakie wciąż nosił na barkach. To jednak nie było coś, o czym chciałby w tej chwili rozmawiać z Olą, wierząc w to, że mogą po prostu bawić się dobrze, bez żadnych chujowych problemów, które mogłyby pierdolnąć ich między oczy i spowodować, że najchętniej schlaliby się na umór i padli gdzieś na boku, mając w dupie wszystkie konsekwencje swojego zjebane go zachowania. - Marna z nich konkurencja, zwłaszcza że to ty wyglądasz dzisiaj jak gwiazda - stwierdził spokojnie, uśmiechając się do niej dość szeroko, po czym mrugnął. On sam z całą pewnością nie mógł za taką gwiazdę uchodzić, mając jedynie zarzuconą marynarkę, która zdawała się lekko mienić, kiedy się poruszał. Reszta jego stroju była jak najbardziej zwyczajna, zaczynając od czarnych trampek, przez czarne dżinsy i równie czarną koszulkę. Na włosy odsunięte miał okulary przeciwsłoneczne, jakby te miały być mu do czegoś potrzebne w środku nocy. Nic wyjątkowego, ale nie miałby skąd wygrzebać czegoś bardziej zjebanego na tę okazję, skoro dopiero co wrócił i usiłował na nowo zebrać do kupy swoje popieprzone życie, co wcale takie łatwe nie było i bardziej przypominało popierdoloną jazdę bez trzymanki. To jednak nadal, nie było coś, o czym chciał teraz gadać, odnosząc wrażenie, że Ola również miała rzeczy, jakie wolała dla siebie zatrzymać. - Myślę, że mamy tutaj wybitnych choreografów, dzięki którym nasz występ będzie po prostu niezapomniany - stwierdził, skinąwszy lekko głową w stronę, gdzie tłoczyły się lunaballe, najwyraźniej mając teraz w chuj sił po tym, jak zapadły w ten jebany sen zimowy. Właściwie trochę im tego zazdrościł, bo sam również chętnie pierdolnąłby się w niebyt, żeby o niektórych rzeczach nie wiedzieć, o innych nie pamiętać i po prostu móc dalej zapierdalać przez życie tak, jak robił to do tej pory. - Chyba że najpierw chcesz się czegoś napić na rozgrzewkę, żeby mieć pewność, że wszystko pójdzie gładko - dodał jeszcze, uśmiechając się nieco szerzej, zaciskając zęby na dolnej wardze, doskonale wiedząc, co stało się ostatnim razem, kiedy Ola faktycznie coś przy nim piła. To było, mimo wszystko, dość miłe i zabawne wspomnienie, które ani trochę go nie odstraszało i nie wywoływało w nim zażenowania, i miał nadzieję, że dokładnie tak samo było z Olą. Chociaż teraz kiedy wszystko wydawało się dziwnie chujowe, nie mógł mieć takiej pewności, że w jej postrzeganiu świata również nic się nie zmieniło, czuł w końcu, że oboje próbowali zachowywać się jak zawsze, ale mimo to istniało pomiędzy nimi jakieś dziwne zawieszenie, z którego zapewne oboje zdawali sobie sprawę. Liczył jednak na to, że to gówno za chwilę zniknie i będą mogli wydurniać się, jak wcześniej, roznosząc całą okolicę w drobny mak, jakby zupełnie nic innego nie istniało dookoła nich. Potrzebował tego i mimo wszystko liczył na to, że z dziewczyną było podobnie.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Atrakcja: tańce Trwające efekty: lunaballa nas liże i się wywalamy
— No ja nie mam co do tego żadnych wątpliwości — mówię zgodnie z prawdą, w zruszając lekko ramionami. Co prawda z egzaminów, o dziwo, dostałem lepsze oceny niż O’Donnell, ale to tylko przekonuje mnie, że są gówno warte jako wyznacznik czarodziejskich umiejętności, bo jestem przekonany co do tego, że Marla jest znacznie lepszą czarownicą, niż ja czarodziejem. Trochę się cieszę, że nie miałem okazji udać się na ostatnią ekspedycję z Jonesem, bo kto wie, czy wróciłbym żywy. Raz już prawie pożegnałem się ze światem, a z tego co czytałem w Proroku, wtedy nie było aż tak niebezpiecznie. Słysząc niemrawe tony w głosie Marli, wyciągam rękę, żeby przyciągnąć ją do siebie i ucałować w czubek głowy. Chciałbym móc zrobić coś więcej, irytuje mnie moja bezradność. Dlatego gdy w końcu słyszę śmiech O'Donnell, uśmiecham się szeroko, parskając do wtóru, gdy nazywa nas strażnikami Teksasu. — Tylko na ten jeden wieczór oczywiście — stwierdzam, bo przecież Marla zawsze znajdzie sposób, żeby znaleźć się w samym centrum wszystkich wydarzeń, a ja zawsze polezę za nią. Dzisiaj jednak, na szczęście, centrum wydarzeń to parkiet pełen lunaballi. Przysięgam, że mógłbym do końca życia tylko tak powoli się bujać do taktu, patrząc w brązowe tęczówki @Marla O'Donnell, obejmując ją w pasie i uśmiechając się głupkowato. Moja lwia grzywa stroszy się, znowu ulegając dziwnemu naelektryzowaniu. Taki jestem zaniżony w tym momencie, że dopiero po kilku minutach zdaję sobie sprawę, że jedna z lunaballi opiera się o moją łydkę i wyraźnie coś chce. Spoglądam na nią z niezrozumieniem, a ona odpowiada pełnym wyczekiwania spojrzeniem. — Co jest, mała? — pytam, pochylając się nad nią i wybucham śmiechem, gdy zwierzę zaczyna lizać mnie po twarzy. Zamykam natychmiast oczy, ale odwracam głowę ze słabym refleksem – moje powieki są już całe wilgotne, a gdy ja się odwracam, mały skurczybyk bierze się za Marlę, ją również obdarzając pocałunkami. Chichocę cicho, podnosząc się do pionu, po czym pomagam też wyprostować się gryfonce. — No to pogadane — stwierdzam, przyciągając do siebie z powrotem Marlę, i zaraz po tym wstrzymuję oddech. Nagle dostrzegam złote refleksy zatopione w jej tęczówkach, na które nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi, chociaż przyglądałem się jej już wcześniej z tak bliska, i to bardzo uważnie. Jakim cudem to przegapiłem? Poświęcam temu widokowi tak dużo uwagi, że zapominam, jak się poprawnie stawia stopy.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Wiadomo, że na imprezę na której mają odbyć się tańce najlepiej wybrać się z kimś, żeby potem smutno nie podpierać ściany (czy w tym przypadku prędzej żywopłotu) i mieć zapewnione doborowe towarzystwo; jednak Zosia na próżno czekała, aż jakiś sympatyczny dżentelmen skieruje w jej stronę propozycję wspólnego wyjścia na zakończenie roku, bezskutecznie podpytywała przyjaciół, czy może mają ochotę pójść z nią - wszyscy okazali się być już dawno sparowani. Nawet stary dobry August, który zazwyczaj był jej niezawodną podporą w takich sytuacjach. Nie miała więc innego wyjścia i wybrała się sama z nadzieją, że mimo wszystko uda jej się dobrze bawić. Wystroiła się w kiecę w prawie-krukońskich kolorach, choć akurat w tym roku jej dom niekoniecznie miał się czym pochwalić, bo nie zdobył żadnego z wyróżnień; niekoniecznie jednak się tym przejęła, nagrodziła głośnymi brawami Gryfonów i Ślizgonów, a gdy zakończyła się formalna część imprezy, ruszyła tam gdzie wszyscy - w stronę jedzenia. Akurat w porę, gdy @Augustine Edgcumbe szkalował @Thomas Maguire za brak partnerki. Uznała, że to bardzo nieładnie, nawet jak na przyjacielskie droczenie i postanowiła, że ruszy z pomocą, chociaż wiedziała, że prawdopodobnie fakt, że takie przystojny kawaler stoi tak sam jak widły w gnoju to efekt jakiegoś nieporozumienia. - Jestem, jestem! - zawołała, uwieszając się bezceremonialnie na ramieniu Krukona - Rozdzieliło nas z Tomaszem stado rozwydrzonych trolli z Gryffindoru. Bez urazy. I gratuluję Pucharu - dodała w stronę stojącej obok @Ruby Maguire. Wolała wyklarować, że nie ma nic przeciwko wychowankom domu Godryka, bo mimo wszystko wolałaby nie skończyć tego wieczoru z podbitym okiem, a z Gryfonami to nigdy nie wiadomo, co sobie wezmą do serca i jak zareagują. Kiedy rodzeństwo wymieniało niezbyt przyjemne dla wyobraźni wizje tego, co mogło stać się z zagubionym kotem, Zosia wolała nie wnikać i rozejrzała się po reszcie imprezowiczów, z daleka machając ukochanej @Victoria Brandon, pokazując jej kciuk w górę na znak, że pięknie wygląda i w ogóle jest najwspanialsza, po czym zerknęła z zainteresowaniem na wymachującego łapami Krukona. - E... to jakiś nowy język migowy czy masz jakąś dziwną odmianę padaczki? - zainteresowała się i wtedy dotarło do niej, że może Tommy usiłuje przywołać do siebie swoją prawdziwą partnerkę, czy coś takiego - A, jakby co to sobie pójdę jak przyjdzie twoja dziewczyna, chciałam tylko zamknąć Augustowi usta... odkąd zaczął się umawiać z Julką, to jeszcze bardziej wszystkim dokucza, ja nie wiem, miłość chyba powinna działać na odwrót, nie?
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Kreacja Atrakcja: taniec (G i wygrałam z Darkiem) Trwające efekty: puszczam bąbelki, +1pkt DA
— Mm, nie wspominałeś — a więc nie wiedziała, bo i skąd. Rozbawiona przymrużyła oczy, snując w głowie wizje, jak mogło to wyglądać. Swoją drogą poltergeisty chyba bardzo upodobały sobie krukońskie towarzystwo, bo przypomniało jej się właśnie, że i Julia wspomniała, że prześladował ją pewien osobnik. — Widać sobie zasłużyłeś — dodała tonem na granicy śmiechu i opuściła wzrok, bo skoro sama zaproponowała, że będzie to jego wieczór, to niedobrze byłoby się zacząć z niego teraz naśmiewać; w każdym razie bardziej, niż zwykle. Bąbelki właściwie nie przeszkadzały jej aż tak bardzo, jasne, żyło jej się łatwiej, zanim spróbowała steku, ale był to efekt nieszkodliwy i właściwie bardzo zabawny, zarówno w wyglądzie, jak i towarzyszącym mu odczuciu. — Możliwe — przygryzła wargę, aby powstrzymać uśmiech i chętnie podała mu dłoń, pozwalając niezwykle kurtuazyjnie wprowadzić się na parkiet. — Jest coś, z czym sobie nie radzisz? — zapytała, zawahała się przez krótką chwilę i wraz z kolejnym bańkami dodała — i jak często słyszysz to pytanie? Leighton parkiecie również radziła sobie nieźle. Bardzo pomagała jej wypracowana świadomość swojego ciała, nieco gorzej prezentowało się wyczucie rytmu. Nie potrafiła grać na żadnym instrumencie i taki stan rzeczy nie utrzymywał się bez powodu – generalnie słoń raczej nadepnął jej na ucho. Całe szczęście na imprezach zwykle wystarczyło wyglądać dobrze, żeby skutecznie odwrócić uwagę od innych mankamentów – a to akurat wychodziło jej doskonale. — Mam ogromną nadzieję, że mój brat zechce na nas nie spaść — dodała, starając się nie gapić w górę, gdzie z Larkin z jedną z Krukonek lewitował sobie w najlepsze. Zresztą zaraz nie musiała się nawet starać, bo obok pojawiła się lunaballa, która swoim tańcem skutecznie odwracała ich uwagę. — Chyba jest zażenowana naszymi umiejętnościami, Shaw. Postaraj się bardziej — zachichotała i rzeczywiście spróbowała ponaśladować stworzonko, choć machanie nogami nie wychodziło jej nawet w połowie tak dobrze, jak lunce właśnie. Zwłaszcza że energiczna piosenka właśnie dobiegała końca...
Z wrażenia aż uginam kolana, kiedy czuję jak Zoe przyczepia się do moich ramion i wszem i wobec ogłasza, że coś nas rozdzieliło. Nie wiem czym sobie zasłużyłem na ten podarunek od losu w postaci ratunku ze strony Zosi, ale nie zamierzam protestować i go nie przyjmować. Szybko posyłam jej ciepły uśmiech i obejmuję ręką w talii, żeby nikt nie miał złudzeń, że przyszliśmy tu razem. Zaraz potem spoglądam triumfalnie na Augusta i Ruby, z nadzieją, że moja piękna partnerka zamknie im te niewdzięczne gęby i się ode mnie odczepią. – No tak to z tymi Gryfonami właśnie jest – wzdycham i wdaję się w dyskusję z siostrą o jej kocie, następnie kiwam do Jess jak jakiś paralityk i dopiero słowa Zofii dają mi do zrozumienia, że się ośmieszam. – Tak, to migowy, mogę cię nauczyć – oznajmiam śmiertelnie poważnie i odgarniam loki z twarzy, oczywiście nadaremno, bo kompletnie nic na moje włosy nie działa. Moja powaga trwa jednak krótko, bo jej komentarz odnośnie miłości Augusta i Julki bardzo mnie bawi i chichoczę cicho pod nosem. – NIE – twardo zaprzeczam, że na kogoś czekam, a kiedy uświadamiam sobie, że zabrzmiało to jakbym wręcz czatował tu na Zosię, chrząkam nerwowo. – To znaczy przyszedłem tu sam, więc zostań.. jeśli chcesz, oczywiście. Ale pewnie w tej kosmicznej sukience masz na karku mnóstwo adoratorów – poruszam bezrozumnie brwiami, starając się przekazać tym samym, że wygląda jak jakaś modelka z okładki magazynu. – Obym się nie musiał z nikim bić, bo nie wiem czy wtedy pielęgniarka dałaby radę naprawić ich twarze – teatralnie podwijam rękawy marynarki i odsłaniam swoje chude ręce, jakbym był co najmniej jakimś fanem crossfitu albo zapasów. – Wiesz – odciągam Krukonkę na bok i nachylam się do jej ucha – jak ostatnio graliśmy w szemranym miejscu w karty to przyszedł ze świeczkami, co już było dla mnie bardzo podejrzane i mu uprzejmie powiedziałem, że no nie wiem czy Brooks doceni taką miejscówkę na randkę, bo uznałem, że to tylko taka wymówka z tym hazardem i coś jej szykuje i no, najpierw się oburzył, że w życiu by jej do bunkra nie zabrał, a dopiero potem coś ziapał, że żadnych randek – dzielę się z dziewczyną ploteczkami. – Także coś jest na rzeczy, o, zobacz – wskazuję dyskretnie na obgadywaną przez nas parę – gada jak najęty i coś jej daje – nie muszę się nawet starać, żeby brzmieć wiarygodnie z moimi przesłankami, bo widok mówi sam za siebie. – Słuchaj, ale przecież nie będziemy tak stać i patrzeć jak inni się bawią, szkoda czasu – z werwą zmieniam temat ze szkalowania naszego ziomeczka. – Skoro już stoimy przy jedzeniu to mam wspaniały pomysł, zamknijmy oczy i sobie nawzajem wylosujmy potrawy – nie wiem skąd we mnie taki demon imprezy, który nagle jest kreatywny, ale uznaję, że to świetna atrakcja. Nie czekam na reakcję Zosi (bo się trochę boję, że mnie wyśmieje), przymykam powieki i chwytam pierwszą potrawę z brzegu. Zanim wciskam jej te plumpki w usta, smyram ją nimi po policzku, na co reaguję śmiechem i elokwentnym oj sorry.
______________________
i read the rules
before i break them
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Nie, problemy ewidentnie nie były w tej chwili potrzebne żadnemu z nich. Ani one, ani rozmowa na ich temat, która zresztą zapewne doprowadziłaby ją na sam skraj, a stamtąd już nie było powrotu. Coś było w tym, że słowa wypowiedziane na głos stawały się bardziej prawdziwe i docierały do człowieka jeszcze mocniej. Może dlatego póki co starała się unikać zwierzania z tego całego bajzlu, jaki panował w jej głowie. Poza tym, tak szczerze, nawet nie wiedziałaby jak to wszystko ująć w słowa, jakieś w miarę zrozumiałe zdania i po drodze nie zgubić się pięć tysięcy razy. To było trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Dobrze więc, że oboje zgodnie w duszach uznali, że lepiej nie poruszać drażliwych tematów, bo to się faktycznie mogło skończyć w jeden sposób, a to nie był czas i miejsce na zalanie się w trupa. Na to miała przyjść pora. - Gdybym cię nie znała pomyślałabym, że właśnie próbujesz mnie poderwać jakimś tandetnym tekścikiem - powiedziała, a jej usta uformowały się w uśmiech. Może nie był on tak szeroki do jakiego niektórzy się przyzwyczaili, ale lepszy rydz niż nic. Bez dwóch zdań rozpromieniał jej twarz, pozbawiając ją tego ponurego cienia. - I wiesz co? Musiałbyś się bardziej postarać, żebym na to poleciała. Ale zgadzam się, że mimo wszystko jesteśmy lepsi - zaśmiała się lekko. Lubiła to, że przy Maxie mogła być taka swobodna i właściwie niczym nie musiała się przejmować. Zresztą patrząc na to w jaki sposób zaczęli swoją znajomość, to chyba nie mogło potoczyć się inaczej, ale właśnie tak było dobrze. Miała nadzieję, że mimo wszystkich zmian jedno pozostało takie jak dawniej - to szaleństwo, którym się odznaczał. - Och, faktycznie. Małe tancereczki na pewno nauczą nas takich wygibasów, że jutro nie będziemy w stanie zwlec naszych tyłków z łóżek. Ale czego nie robi się dla sławy, nie? - odparła i również spojrzała w stronę lunaballi pomykających między uczestnikami imprezy. Cieszyła się, że wreszcie wszystko było z nimi w porządku, bo pamiętała bohaterską wyprawę z Ramseyem do Zakazanego Lasu, aby uratować te małe, niewinne stworzonka. Cóż, dość powiedzieć, że wtedy to chyba oni bardziej potrzebowali pomocy. - Gładko, czyli że znowu się na ciebie rzucę i pocałuję? - spytała i uniosła brwi, zupełnie jednak się nie pesząc ani nie rumieniąc, a nawet wręcz przeciwnie, jakby bardziej się wyprostowała. - Wiesz, jeśli tak bardzo tego chcesz, wystarczyło po prostu powiedzieć, coś by się wykombinowało. Nie musisz szukać wymówek - dodała i poklepała go po ramieniu, starając się ukryć głupi uśmieszek. Nie dało się chyba zapomnieć tamtej nocy, ale nawet by tego nie chciała. Mimo wszystko było to naprawdę zabawne i może przy kimś innym byłaby po takiej sytuacji zażenowana, ale akurat ich relacja dodatkowo na tym zyskała i nie było mowy o jakimkolwiek zawstydzeniu. Nie żałowała, że stało się tak, a nie inaczej. - Niby żadnego starego dziada zwanego inaczej druidem nie widzę, ale kto tam wie. A proponujesz jakiś konkretny trunek? - zapytała, spoglądając na niego. W duszy odetchnęła też z ulgą i podziękowała mu, że zdecydował się do niej podejść, bo wiedziała, że gdyby miała spędzić tę imprezę z kimś innym, zapewne raz za razem skupiałaby się mimochodem na czym innym. Teraz się o to nie martwiła, póki co skutecznie odsuwając wszystkie smutki na bok.
Starała się ukryć zdziwienie, które pojawiło się na jej twarzy gdy Tomek z wielkim zaangażowaniem zaprzeczył jakoby czekał na swoją partnerkę i zamaskowała to (oby) czarującym uśmiechem, kiedy na koniec swojej wypowiedzi jeszcze ją skomplementował. Naturalnie nie miała zamiaru przyznawać, że przyczepiając się do chłopaka poniekąd ratowała też siebie samą przed niezręcznymi próbami wciśnięcia się między sparowanych znajomych i postanowiła udawać pewną siebie kobietę, której Tommy powinien być wdzięczny za to, że obdarza go jego towarzystwem. - No wiesz... Adoratorzy adoratorami, ale taka sukienka zasługuje na kogoś więcej u boku niż byle kogo - stwierdziła, dając mu tym samym do zrozumienia że jest niesamowitą partią. A czy rzeczywiście był? Tego na razie nie wiedziała. Wiedziała tyle, że Tommy był miły i zabawny, przystojny i elegacko ubrany i tym samym spełniał wszystkie zosiowe wymagania do bycia partnerem na imprezce. Nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy olśnił ją blaskiem swoich wspaniałych mięśni i aż wyciągnęła rękę, żeby pomacać chude przedramię. - Wow... szczerze ci powiem, nie sądzę, żeby ktokolwiek się odważył ci podskoczyć. Nie dość, że spuścisz łomot, to jeszcze na koniec podasz do Wizengamotu i puścisz w samych skarpetach - powiedziała ze szczerym podziwem, trochę, tylko troszeczkę żałując, że żaden obecny na polanie mężczyzna nie jest zainteresowany jej osobą w romantyczny sposób, bo wizja pojedynku o jej serce wydała jej się nagle bardzo pociągająca, mimo tego że oznajmiała wszem i wobec że jest pacyfistką i gardzi przemocą. Słuchała relacji Tommy'ego z szeroko otwartymi oczami i aż zasłoniła usta dłonią w geście "omg no co ty", kiedy ten relacjonował osobliwe zachowanie Augusta; co tu dużo mówić, plotkowanie o najlepszym przyjacielu było czymś, przed czym nie mogła się powstrzymać, nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że to nieładnie tak kogoś obmawiać za plecami. - Merlinie... z tymi świeczkami to był mój i Viniego pomysł, ale August go podłapał... Żadnych randek jasne... a od czasu tej imprezy po meczu u Brooks to randkują cały czas, tylko nieoficjalnie! Totalnie trzymam za to kciuki, August to wspaniały chłopak, Julka super dziewczyna... oby tylko nic nie spartolił jakimś burackim zachowaniem - stwierdziła, również przyglądając się z daleka przyjacielowi i mentalnie mu kibicując; uważała, że ta dwójka byłaby naprawdę doskonałą parą. Przytaknęła jednak na pomysł Tomasza, by zająć się sobą i oderwawszy wzrok od Edgcumbe'a, poszła w ślady swojego towarzysza i zamknęła oczy, jednocześnie sięgając na oślep po jakąś potrawę dla niego. To, czym Tommy wymazał jej policzek, a następnie nakarmił, smakowało całkiem dobrze, ale jednocześnie jakoś dziwnie. Przełknęła kilka kęsów, zarazem równie niezdarnie karmiąc chłopaka jakimiś paluszkami, i dopiero po chwili do niej dotarło, co zjadła. - Chwila... czy to plumpki? Dałeś mi mięso? Tommy, ty- - była gotowa wyzwać go od nieczułych gamoni, ale gdy jej oczy napotkały jego spojrzenie, poczuła natychmiast że serce szybciej jej zabiło. Dopiero teraz spostrzegła jak zabójczo przystojny był. Jak ponętnie rozczochrany. - Ty... mój drogi, ja nie jem mięsa, choć gdybyś tylko chciał, to dla ciebie zjadłabym i Augusta. Ale obawiam się, że będziesz musiał to za mnie dokończyć - wyznała, chwytając go za nadgarstek by skierować widelec z plumpkami w jego stronę, a drugą dłoń oparła o jego policzek, czując nagłe pragnienie, by go pogłaskać. Ona i Tommy Maguire. Jakim cudem to się działo naprawdę? Poczuła się tak, jakby złapała Merlina za nogi. - Weź mnie - poprosiła, zbliżając się tak, że ich czoła prawie się stykały - Na parkiet.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Atrakcja: Jedzenie Trwające efekty: i, czyli złocisty feniks 0 przez jeden wątek, na postać oddziałują efekty eliksiru „Felix Felicis”, choć nie są one tak mocne, jak w przypadku zwykłego eliksiru.
Mogłoby się wydawać, że ludzie w jej otoczeniu zdążyli przywyknąć do kolejnych urazów pałkarki, a tymczasem, jak się okazało, wciąż istniały osoby tak jak August, na których wrażenie robił fakt, że Julka jedną przypadłość natychmiast zastępowała kolejną. Dziś nie kulała, nie miała ręki w gipsie, ani nie odrastały jej wybite zęby, ale za to świeciła pomarańczową buźką. Mogła mieć nadzieję, że przyszły rok szkolny będzie dla nie nieco łaskawszy w takie bolesne przygody, ale nadzieja, w tym konkretnym przypadku, była matką głupich.
- Ha, zgadłeś! – przyznała rację Edgcumbe, bo chłopak doskonale przewidział jej dalsze pomysły na spędzenie tego wieczoru, zanim to zamyśliła się nad potrawami, a potem zaczęła krótką pogawędkę z LJ’em.
- A dziękuję. Nie było łatwo, powiem szczerze. Smoki inferiusy, akromantule, czarnoksiężnicy. To naprawdę cud, że nikt nie zginął... – Opowiedziałaby mu pewnie więcej, gdyby nie fakt, że LJ kompletnie stracił zainteresowanie tym, co mówiła. Zamiast tego czerwienił się na widok Brandonówny, a jego włosy zmieniły kolor na rudy. Mimo to Brooks nie zakończyła swej historii, ale nieco ją zmieniła, z uśmiechem na twarzy obserwując jak Larkin przytakuje na wszystkie głupoty, które opuszczały jej usta. – No i wtedy ja mu mówię: „Zły czarnoksiężniku, tak nie wolno. Ludzie cierpią, spać nie mogą, boją się wyjść do sklep po bułki, bo pełno dementorów. Masz ty rozum i godność człowieka?” I wiesz co on na to? „Oh, przepraszam, nie wiedziałem”. Potem zbiliśmy jeszcze piątkę i tak właśnie udało mi się powstrzymać apokalipsę. Tak było, nie kłamię.
Kiedy dotarli do stołu, spotkali rodzeństwo Maguire. Julka przywitała się z chłopakiem, przewróciła oczami na wzajemne docinki i chwyciła szklankę z mrozoną herbatą. Wzruszyła jeszcze ramionami, kiedy to August stwierdza, że szanse na niebycie dupkiem dzięki magicznej wodzie są bliskie zeru i pozwoliła sobie zakryć oczy, a nawet się nakarmić. Zaśmiała się cicho, kiedy pierwsza próba się nie powiodła i zawartość łyżeczki znalazła się na brodzie. Za drugim razem było już lepiej. I całe szczęście, bo zaczynała się robić głodna.
- Nie mam pojęcia – przyznała całkiem szczerze, a gdy chłopak zdjął dłonie z jej oczu, dodała. - … hmm, wciąż nie wiem, ale smaczne.
Potrawa była nie tylko smaczna, ale również jakaś… dziwna? W mgnieniu oka poczuła się perfekcyjnie. Miał wrażenie, że jest w stanie zrobić wszystko, osiągnąć wszystko, bez najmniejszego wysiłku. Czyżby właśnie zjadła coś z Felicisem? Efekty były zbliżone, choć nie tak mocne. I chyba faktycznie było to płynne szczęście, bo już po chwili August podarował jej urodzinowy prezent. Julka uśmiechnęła się szeroko, rozczulona tym gestem. - Jest świetny, naprawdę. Dziękuję – powiedziała w końcu i pocałowała chłopaka w policzek. – Pomożesz? – dodała, odwracając się do niego plecami i odsłaniając kark, aby August mógł zawiesić zamkniętą w wisiorku wiedźmę na jej piersi.
Josh jedynie uśmiechnął się lekko na uwagę męża, ale nie odpowiedział. Być może Chris miał rację i nie był najgorszym opiekunem, jaki trafił się Puchonom, ale miotlarz tak na to nie patrzył. Był zdania, że może dać z siebie więcej i zamierzał to zrobić w następnym roku szkolnym, a jednak, choć wiedział, że w ostatnie dwa miesiące nie zdoła wiele zrobić, miał do siebie jakiś dziwny żal. Próbował go jednak zdusić gdy kierował się do stołu pełnego Puchonów, kiedy do nich przemawiał, uśmiechając się szeroko. W końcu zdołał odetchnąć, czując się znów spokojniej, będąc obok Chrisa. - Oj tam, będziemy tańczyć po swojemu, a lunaballe będą dostosowywać się do nas – zaśmiał się, idąc z mężem na parkiet nie wiedząc, że już za chwilę pożałuje swojej pewności siebie. Prawdę mówiąc nie zdołał w pełni się rozruszać, kiedy stanął źle i poczuł, że się przewraca, jednocześnie wpadając na @Huxley Williams, od którego odbił się tak, że trafił nosem w parkiet. Ból, który poczuł nie należał do najprzyjemniejszych i nawet, jeśli w normalnych okolicznościach byłby w stanie pomóc każdemu innemu, tak w tym momencie nie mógł się skupić na niczym, poza przeklinaniem w myślach cynamonowego świata. - Powinieneś był mnie zapytać, czy jestem pewny, że się nie przewrócę – mruknął w końcu do męża, słysząc jednocześnie, jak Hux woła Perpetuę, aby pomogła mu z nosem. To był wyśmienity pomysł! - Moja droga, ratuj moją dumę i mój nos – poprosił, spoglądając na kobietę, uśmiechając się pomimo swojego marnego stanu. W końcu podniósł się z parkietu, stając prosto, przyglądając się Whitehorn z lekkim zamyśleniem, aż nagle jego oczy zabłyszczały, jakby sobie coś przypomniał. W istocie tak było, gdyż już po chwili zaczął oklepywać wszystkie kieszenie swojego stroju, sięgając ostatecznie do tej po wewnętrznej stronie marynarki. - Słuchaj, zapomniałem! Masz ważne zadanie i nie możesz go zignorować, dobrze? W imię przyjaźni, nie możesz tego zignorować, dobra? To daj mi swoją rękę… – zaczął mówić do Perpetuy, po chwili zapinając na jej ręce bransoletkę z doczepionym breloczkiem przedstawiającym, nią samą, tańczącą. - A teraz, moja droga, idź wyślij swoją łanię w patronusowym wyścigu – dodał, mrugając zaczepnie do kobiety, wskazując kierunek ku atrakcji z wyścigiem patronusów, dodając, że w razie konieczności powie Huxowi, gdzie poszła. - A jakbyś gdzieś po drodze widziała @Ruby Maguire to byłoby dobrze! W drodze na błonia pytała o ciebie - dodał jeszcze, przesuwając dłonią po karku, nie wiedząc o co chodziło, a nieomal zapominając przekazać prośbę Gryfonki.