To miejsce jest niezwykłe głównie w nocy, gdy zamieszkujące te okolicę ogniki oświetlają cały teren. Uwaga, wystarczy głośniejszy szmer, a wszystkie gasną. Po drodze można natknąć się na nieogrodzone i zaniedbane oczko wodne.
______________________
Autor
Wiadomość
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Kamienny krąg Powietrze Nieparzysta Stajesz się ślamazarny i ociężały, trudno stawiać Ci kroki i przez następne trzy posty, nie jesteś w stanie tańczyć ani poruszać się płynnie. Do końca wydarzenia depczesz partnerom po stopach.
Zmarszczyła w zaskoczeniu czoło, kiedy na skromnego buziaka, Solberg odpowiedział pocałunkiem. Mimochodem ułożyła dłonie na jego piersi subtelnie go od siebie odsuwając, choć w pierwszej chwili miała ochotę uderzyć go w twarz. Nie spodziewała się takiego zachowania, zwłaszcza, że na imprezę przyszedł z inną dziewczyną. I choć naprawdę lubiła jego pocałunki, czy ogólnie samą tą czynność to zagranie Ślizgona było mocno nie w porządku. Oczywiście Oli nie miała najmniejszego pojęcia, że chłopak jest pod wpływem działania magicznego mleka. Mimo tego, że poczuła przypływ złości postanowiła zignorować całą sprawę, by nie puść ani sobie, ani im dzisiejszej zabawy. Niemniej poziom jej złości - a przecież miała się bawić świetnie! - sukcesywnie wzrastał; tym razem za sprawą towarzyszki Maxa, która całkowicie ją zignorowała. W tym momencie Gryfonka poczuła się, jak powietrze żałując, że do nich podeszła, w lekkim zdenerwowaniu poprawiła wianek, który zdobił jej głowie. - Was również, a ty, tym razem dorobiłeś się rogów zamiast łusek? - zapytała, nie potrafiąc darować sobie żartu, który subtelnie nawiązywał do ostatniej imprezy w jakiej brali udział. Wprawdzie wówczas nie wszystko potoczyło się tak, jak chcieli, bo do tej pory brunetka nosiła ślady ich późniejszej rozmowy w postaci małych strupków na dłoni, ale ostatecznie Oli była naprawdę z niej zadowolona, a w do dodatku dużo lepiej mogła poznać Maxa. Mimochodem Gryfonka skierowała twarz na blondynkę, którą przedstawił jej jako Sophie Sinclair, a ona nagle zrozumiała przejaw ignorancji wobec jej osoby. Widocznie wszyscy z nazwiskiem Sinclair są tacy sami. - Miło cię poznać Shopie - powiedziała z delikatnym uśmiechem, choć tak naprawdę miała bardzo mieszane uczucia i wciąż czuła wobec dziewczyny - może niesłusznie - złość. Callahan zdecydowanie nie należała do osób, które dobrze czuły się, gdy je ignorowano, dlatego raz jeszcze spojrzała na Maxa, po czym uciekła wzrokiem gdzieś za jego ramiona. - Wiecie, widziałam gdzieś brata, więc nie będę wam przeszkadzać - powiedziała, jakby czując, że jedna z osób wcale jej tu nie chce. - Miłej zabawy - - rzuciła i nie czekając na ich relację odeszła. Co jest na Merlina?! krzyknęła na siebie w myślach, przymykając na chwilę oczy wzięła głębszy wdech i oparła dłoń o jakiś pień? by pozbierać myśli. Dopiero w momencie kiedy zimne powietrze zaczęło oplatać jej kostki zdała sobie sprawę, że nie jest drzewo a magiczne kamienie. Czyżby właśnie wkurzyła jakiegoś ducha? Jęknęła z niezadowolenia pod nosem, zabierając dłoń, jednak miała wrażenie, że trwa to wiecznie. Szybko chciała odejść od tego miejsca, lecz zanim podniosła pierwszą nogę upłynęło kilka sekund, w czasie których kilka bardzo cichych przekleństw opuściło malinowe usta dziewczyny, w dodatku kiedy w końcu stopa Olivii dotknęła trawy, ta stanęła tak niefortunnie, że zwyczajnie przewróciła się na plecy, zaś jej sukienka podwinęła się do góry, dzięki czemu przechodzący przez chwilę oglądać mogli majtki dziewczyny. - Nich to ghul kopnie! - warknęła, poprawiając materiał ubrania, jednak zamiast wstać po prostu położyła się na trawie, czekając aż ją ktoś zdepcze.
- Powiedziałabym, że nie ma o co, ale takie ciało, no nie wiem... - odparła, kiwając głową z udawaną powagą, jakby na poważnie zastanawiała się nad wypowiedzianymi słowami, ale zdradzały ją tańczące w oczach wesołe ogniki. Nie można było ukryć, że chłopak dał niezły popis, a wyglądał też niczego sobie i Krawczyk takim partnerem by nie pogardziła. Oczywiście, że więcej znaczył dla niej charakter, ale fizycznie był całkiem pociągający. I twierdziła tak ona, która nie szalała za płcią przeciwną i nieczęsto wpadała w zauroczenie. Nie, żeby kogoś szukała, bo nie przeszkadzało jej bycie singielką. Poza tym to nie działało tak, że wyjdzie sobie, jak na poszukiwania i nagle kogoś znajdzie. W ogóle to by było dziwne. Patrzyła, jak poszedł wylosować ciastko i zmarszczyła brwi na słowa o czarnej owcy. Groźba wiszącego pecha nie napawała specjalnie optymizmem, choć szczerze mówiąc, nie za bardzo wierzyła w te wszystkie przepowiednie. Nie zapomniała jednak, że jest Celtycka Noc i coś w tym może być, więc życzyła jeszcze Maxowi powodzenia i pozostawało jej obserwowanie, jak się sytuacja rozwinie. I okay, dwa pierwsze skoki nie były najlepsze, ale ostatecznie się udały, a ona śmiała się i kiwała głową na zapowiedzi o lepszej następnej próbie, jakby nie do końca w to wierzyła. Nie słyszała, czego mógł chcieć jakiś inny chłopak, który podszedł do Gryfona przed ostatnim skokiem, ale trybiki zaskoczyły w jej głowie, kiedy po wylądowaniu w jakże pięknym stylu przed nią, dostał pieniądze. Bez wątpienia skorzystał na zakładzie. - Teraz to pójdę za tobą wszędzie - zażartowała w odpowiedzi. W zasadzie gotowa była skorzystać z każdej atrakcji, więc nie mijała się całkowicie z prawdą, mówiąc te słowa. Dobrze się bawiła spędzając czas z Maxem, więc niech sielanka trwa dalej. Zgodnie z jego propozycją, skierowali się do drewnianej budki, z której do przechodzących uśmiechał się starzec. Wyglądał sympatycznie, aż w pewien dziwny sposób sprawiał, że nie dało się odejść bez żadnego zakupu, a przynajmniej na niej wywoływał taką reakcję - już z daleka wiedziała, że zostawi u niego trochę galeonów wydobytych z przewieszonej przez ramię małej torebeczki. Usłyszała coś od niego o przekazaniu zarobków na Krąg Duchów, ale szczerze, to niezbyt dokładnie wsłuchała się te słowa, zajęta przyglądaniem się towarom na sprzedaż. - Co bierzemy? - spytała, wciąż kierując wzrok na różne rzeczy znajdujące się na straganie druida. Tuż obok magicznych przedmiotów znajdowały się kubeczki i tacki z jedzeniem typowym dla Celtyckiej Nocy, takim, którego na co dzień się nie spotykało, i właśnie to ich najbardziej interesowało na ten moment.
Mimo tego co mówi Max, nie spodziewam się, że naprawdę znowu mnie pocałuje. Co prawda wiem, że na tego rodzaju eventach dodawane są do napojów i jedzenia bardzo różne specyfiki, które często mają za zadanie uatrakcyjnić zabawę... ale część mnie nie wierzy, że to w taki sposób działa. Śmieję się na jego słowa i jestem nawet zaskoczona kiedy znowu to robi. Zamykam oczy i trochę to przedłużam, przez co wychodzi coś więcej niż zwyczajny całus. Kiedy znowu spoglądam na chłopaka, uśmiecham się do niego szeroko. - Całkiem dobrze wychodzi ci to zaskakiwanie. Zgadzam się, żeby gdzieś iść, chociaż niespecjalnie mam ochotę cokolwiek próbować jeść. Obawiam się, że znowu może być to coś dziwnego, czego efekty nie będą specjalnie przyjemne. Chętnie jednak prowadzę ledwo-chodzącego Maxa, czując się trochę, jakbym prowadziła go pijanego a on był na granicy urwania się filmu. - Nic nie chcę, ale potańczę z przyjemnością. - Zgadzam się chociaż żadna ze mnie tancerka. Lubię to robić, chociaż nigdy się nie uczyłam - czuję (chyba) muzykę i tańczę tak, jak podpowiada mi ciało. Nie udaje nam się jednak pójść w miejsce, gdzie już zaczęli puszczać muzykę, bo podchodzi do nas rudowłosa, ładna dziewczyna, przyglądam się w jaki sposób wita się z @Maximilian Felix Solberg, nie sposób nie zauważyć, że muszą ich łączyć bliższe relacje. Ciężko określić jakie dokładnie, mam ich jednak zamiar uważnie obserwować. - Serio, Max, będziesz teraz tak całował każdą dziewczynę? Najpierw ja, potem ona... która będzie kolejna? - komentuję zaraz, widząc w jaki sposób wita dziewczynę. Domyślam się, że musi być to spowodowane działaniem eliksiru, ale ciężko się powstrzymać, żeby czegoś nie powiedzieć. - Cześć, Olivia. - Obdarzam @Olivia Callahan całkiem szczerym uśmiechem. - Ślicznie wyglądasz! Ta sukienka wyjątkowo pasuje na taką okazję. - Zaczynam od komplementu, nie sposób chyba mu zaprzeczyć - nie wszystkie dziewczyny postarały wpasować się strojem w klimat tego wydarzenia, jak ona czy chociażby ja. Wianek też ma bardzo ładny chociaż wiadomo, że nie może dorównywać mojemu, nastrojnemu. W tej chwili moje włosy znowu robią się żółte co może oznaczać przede wszystkim zaciekawienie. Gryfonka szybko ucieka, czego zupełnie nie rozumiem. Intuicja podpowiada mi, że ta cała wymówka z bratem to bujda. Spoglądam najpierw na Maxa a potem za nią. Dziwaczna sytuacja. - A tej co, coś ją ugryzło? To twoja dziewczyna o której mi nie powiedziałeś i dlatego jest zazdrosna czy o co chodzi? - dopytuję się, bo co prawda nie mamy podstaw, żeby za sobą przepadać ale w drugą stronę chyba też nie - nie rozumiem dlaczego już na wstępie miałaby mnie darzyć taką niechęcią.
Sorki, @Olivia Callahan, nie zauważyłam twojego posta jakbyś chciała jednak wziąć to pod uwagę i od nas nie uciekać, to mogę usunąć ostatni akapit swojego posta
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wraz ze znalezioną lunaballą w zasadzie odchaczyły najważniejszy punkt imprezy. Mimo to Nancy ani myślała, żeby kończyć zabawę w tym miejscu. Kiedy wyszły spomiędzy drzew, wracając na aleję ogników, dało się zauważyć, że w centrum wydarzeń pojawiło się nieco więcej osób. Gdziekolwiek by się nie spojrzało w oczy rzucały się strojne wianki, albo wielkie rogi. Ścisnęła nieco mocniej krukonią dłoń, której nie miała ochoty puszczać. - Chcę zrobić sobie nowy wianek! - Stwierdziła spoglądając na grupkę dziewcząt, przy stoisku, gdzie można było zapleść sobie odpowiednie na tę noc nakrycie głowy. Większość kwiatków, które wcześniej miała we włosach, zostało na drzewie w lesie, a nie miała zamiaru z nich rezygnować! Czym prędzej ruszyła w stronę straganu, mając nadzieję, że Violi nie przeszkadza, że tak ją ciągle ciąga, ale była tak podekscytowana, że nie mogła usiedzieć w miejscu. Dopadła do kwiatów i sprawnym ruchem zaczęła zaplatać roślinki, dobierając różne kolory. Efekt końcowy chyba był całkiem niezły, bo jakaś czarownica zaczepiła puchonkę, proponując 50g za jej dzieło. Nancy zgodziła się na transakcję, zawsze było to 50 galeonów bliżej nowej miotły, a chwilę później zaplotła jeszcze jeden, utrzymany w kolorach fioletowych, by pasował do tego Violi i tego już nie zamierzała nikomu sprzedawać. Założyła wianek na głowę, przeczesując wcześniej włosy i uśmiechnęła się do Stauss, prezentując się w nowym wydaniu. - I jak? - Zapytała wesoło. Wolała ten wcześniejszy, ale jak na szybką improwizację wyszło chyba całkiem nieźle, a przynajmniej miała taką nadzieję. Zależało jej na tym, żeby prezentować się przyzwoicie, kiedy patrzyły na nią te ciemne, tajemnicze oczy, wywołujące rumieńce. @Violetta Strauss
Wbrew całej tej smętnej aurze własnego jestestwa, miał ochotę gdzieś wyjść. Nawet dla samego faktu tych idiotycznie wyglądających rogów, czy widoku urokliwych ogników. W ciszy mógł też zrobić kilka zdjęć, by tak po prostu odciągnąć umysł od trosk. Tych miał przecież ostatnio zbyt wiele, nawet jeśli pokracznie oddalał od siebie ich obecność. Bywały dręczące, nieprzyjemnie podważały dotychczasowe autorytety, wzbudzały atypową uczuciowość; bynajmniej jednak nie rozchodziło się o ostatnie ekscesy jego irytującej rywalki. Nią był już autentycznie zmęczony, począwszy od pamiętnego wieczoru cierpko pachnącego winem, skończywszy na nieodgadnionym pozytonium warg pośród kurzu i skrzypiących paneli Wrzeszczącej Chaty. Wciąż gubił się w tym ambiwalentnym stosunku, choć finalnie nie zaprzątał nim sobie głowy; za młody był na takie nienormalne rozdarcia i niejednoznaczne zakłopotanie. Dzisiaj zdawał się być bardziej przytomnym, odległym ostatniemu odurzeniu beznamiętnością; wciąż preferował nikłość spotkań, zgoła unikając jasnowłosej statury, dla własnego spokoju, nawet jeśli wola walki znów mu dopisywała. Niegodna była przecież zwycięstwa, nawet jednostkowego, tylko dlatego, że wywołała chwilowy chaos tymi niedawnymi absurdami. Zapewne jednym z nich było to święto, zważywszy na tę kretyńską oprawę wśród mężczyzn oraz jej niespodziewane wtargnięcie. Jak zwykle musiała zaburzyć rzeczywistość, jak zwykle musiała zepsuć mu humor. Poznał ją po głosie, westchnął z ewidentnym niezadowoleniem, aż w końcu obrócił się w jej stronę. Nie zdzierżył tej błyskotliwej uwagi, ani samego faktu jej bycia, choć twarz wcale tego nie zdradzała. Mimika znamiennie trwała w statycznej obojętności. Odsunął się na bok, umożliwiając jej swobodne przejście. - Może mam jeszcze rozłożyć czerwony dywan? - burknął, wzrokiem uciekając w stronę odległą jej sylwetce. Ewakuacja była jeszcze możliwa, choć czy faktycznie przez niego pożądana? Z jakiegoś powodu jeszcze chwilę tam stał, a nawet na nią spojrzał. Przyniosło to kolejną falę irytacji i pełne złości wzdychnięcie. Czy nienawiść była kiedykolwiek bardziej namacalna, niż w zastałej dzisiejszości?
Victoria uniosła lekko brwi, kiedy usłyszała, co Lou miała jej do powiedzenia, bo tego chyba się nie spodziewała. Od razu, właściwie z miejsca, w jej głowie pojawiło się sto pytań na minutę i chyba nawet nie wiedziała, które ma zadać jako pierwsze. O mało nie przeczesała palcami włosów, co pewnie skończyłoby się katastrofą z uwagi na wianek, ale powstrzymała się w ostatniej chwili i pokręciła lekko głową. - To jakie są te mugolskie obchody, co? Bo ja nie mam najmniejszego nawet pojęcia. Ile masz rodzeństwa? Bo nigdy o to nie zapytałam - rzuciła zatem zaraz i uśmiechnęła się do dziewczyny, nie mogąc się chyba doczekać tego, czego może się dowiedzieć. Czuła się w ogóle taka pełna energii, taka nienasycona i niepewna tego, co dalej, jak to tylko możliwe. Miała chyba ochotę podskakiwać w miejscu, czy robić coś równie niemądrego, ale nie zamierzała nad tym w żaden sposób panować, niech w końcu te wszystkie emocje popłyną sobie swobodnie, być może tak właśnie będzie najlepiej? To pewnie też był powód tego, że nie dostrzegła, co się dzieje dookoła niej, że nie zorientowała się, że Lou patrzy na Maxa, że ten w ogóle jest gdzieś w okolicy. Właściwie Krukonka nie wiedziała nawet o ich skomplikowanej i nieco dziwnej relacji, więc pewnie nie bardzo wiedziałaby, o co tutaj pytać. - Nie szkodzi. Muszę się do tego przyzwyczaić, bo inaczej będę panikowała za każdym razem, jak zacznie padać deszcz - powiedziała na to, chociaż mimowolnie się spięła, a potem pokręciła głową, bo nie chciała w tej chwili zastanawiać się nad swoimi lękami, nie chciała w nich siedzieć i w żaden sposób taplać się w tym, co się z nimi wiązało, to trzeba było po prostu odsunąć na bok. Na słowa Lou - zerknęła na nią unosząc lekko brew, bo użyła właściwie podobnych słów do samego Fillina, ale nie podejrzewała, żeby ta dwójka ze sobą rozmawiała wcześniej, czy cokolwiek takiego. - Bronić innych można też w sposób zdecydowanie doroślejszy i bardziej wyrafinowany - zauważyła jedynie, dając tym samym Lou znać, że nie podobały się jej takie występy i chociaż doceniała fakt obrony i pomocy, to zakładała raczej, że należałoby Boyda poprzeć oraz uspokoić, a nie zaczynać drzeć się na całą klasę, na dokładkę używając słów zdecydowanie niecenzuralnych. Nie lubiła ich, słyszała zbyt często od ojca i wiedziała, że kiedy puszczały jej hamulce, sama również umiała tak wyklinać. - Wybrałam do niego zbyt starannie kwiaty, żeby teraz robić coś nowego. Poza tym mam ich już na trochę dość, całe nasze dormitorium jest nimi pokryte - powiedziała na to ze śmiechem, przyznając się jednocześnie do tego, że to był jej pomysł i nie jest pewna, czy nie powinna go nieco żałować, chociaż nie zamierzała się w to aż tak bardzo zagłębiać. Obserwowała spokojnie Lou, kiedy ta dobierała sobie kwiatki, uśmiechała się do innych dziewczyn, ale nie brała czynnego udziału w tych działaniach, jakie właśnie miała przed nosem. Uniosła kciuk w górę, kiedy Lou skończyła swoje dzieło i założyła je na kapelusz, a później wskazała w stronę straganu. - Idziemy sprawdzić, na co można wydać kieszonkowe? Chociaż coś czuję, że to będą same szaleństwa! - rzuciła zatem, bo nie do końca wiedziała, czy oglądanie chłopaków skaczących przez ognisko jest dokładnie tym, co chciałaby robić w tej chwili. Na dokładkę chyba mogła śmiało powiedzieć, że raczej nie doceniłaby tej wątpliwej odwagi, w końcu w takich próbach można było się całkiem poważnie poparzyć.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max uśmiechnął się lekko pod nosem, bo można było to zdecydowanie uznać za prowokację ze strony dziewczyny. Co prawda latało mu trochę, o co dokładnie tutaj chodziło, ale z drugiej strony - chuj z tym, bo bawił się całkiem nieźle. Sam również spojrzał w stronę chłopaka, o którym była mowa i zacmokał nie do końca przekonany, jakby właśnie oceniał jakiegoś konia wyścigowego i coś nie do końca pasowałoby mu w jego pęcinach, czy czymś tam, kurwa. Zerknął ponownie na swoją towarzyszkę, nieznacznie przekrzywiając głową. - Bo ja wiem? Nie widziałem całości, więc trudno ocenić - powiedział na to zaczepnie, dość mocno rozbawiony. Właściwie nigdy nie ukrywał, że dla niego nie ma znaczenia, czy podrywa dziewczynę, czy chłopaka, brał wszystko, jak leciało i nie protestował, więc spokojnie mógł omawiać walory jednej i drugiej płci, po prostu nieźle się przy tym bawiąc. Tak samo jak przy skakaniu, które potraktował po prostu jak kurewsko dobrą rozrywkę, chociaż oczywiście, w chuj byłoby beznadziejnie, jakby się podpalił, na co pewnie niektórzy z zebranych liczyli. Wyjebanie się na ziemię nie było co prawda zbyt piękne, ale do trzech razy sztuka! Na dokładkę zakończył to wszystko z prawdziwym przytupem i musiał przyznać, że jego ostatnie lądowanie było niczego sobie. - Powiedziałbym, że zabiorę cię do gwiazd, dziecino, ale to takie oklepane, że zdecydowanie wolę zostać tutaj. Było nie było, tutaj jest cieplej i zdecydowanie magiczniej - stwierdził na to i po prostu poprowadził ją za sobą do straganu. A co tam, kurwa, właściwie mógł jej postawić cokolwiek by tam chciała, rzecz jasna, w jakiś granicach rozsądku, bo galeony mu z nieba na pewno nie spadały, czy coś, ale nie chciał, żeby dziewczyna płaciła za siebie. Ot, taki dżentelmeński, kurwa, gest. Nawet jemu się zdarzało, a w ciągu tej nocy, to już nawet można było powiedzieć, że kolejny raz. - Chcesz zaryzykować i sprawdzić, co się stanie, jak się tego napijemy? - spytał, mając oczywiście na myśli mleko, po którym chuj wie, co się działo, ale skoro mieli się bawić, to proszę bardzo, on mógł nakurwiać nawet do samego rana. A jak podejrzewał, dziewczyna chętnie skorzystałaby również z innych atrakcji, a trochę ich tutaj jeszcze zostało, więc jeśli nie znajdzie jakiś swoich przyjaciół, to Max zdecydowanie mógł jej towarzyszyć choćby i do samego rana. No, z małą może, kurwa, przerwą, na łapanie wstążek, czy co to się tam dokładnie odpierdalało.
Po powrocie na polanę, Darren w pierwszej chwili sięgnął z nadzieją do góry, jednak tam z powrotem trafi na łosie rogi. Nie mając nic lepszego do roboty, obszedł wszystkie atrakcje jeszcze raz, trzymając się jednak z daleka od kamiennych kręgów. Wciąż pamiętał przestrogę Liv - dlatego skierował się także do straganu z mlekiem, gdzie zakupił kolejną porcję i zaczął przechadzać się po łączce. Zanim jednak zdążył upić choć łyk, usłyszał podniesiony, znajomy głos, dochodzący z druidycznej części całego zgromadzenia. Po chwili odnalazł wzrokiem jego źródło - była to mianowicie Gryfonka, z którą Krukon ozdabiał z okazji celtyckiej nocy łazienkę Jęczącej Marty. Znajdowała się w dość niekorzystnej sytuacji, leżąc na ziemi i starając się zakryć majtki materiałem sukienki. Darren zachichotał i zaczął przeciskać się przez tłum - co nie było łatwe, zważywszy na to że lwia część otoczenia albo zataczała się pod wpływem różnych specyfików, ale miała na głowie mniej lub bardziej rozłożyste poroża - nasłuchując jednocześnie przekleństw nawołujących bliżej nieokreślonego ghula do kopania czegoś. - W czymś pomóc, Olivko? - spytał w końcu Shaw, nachylając się nad nią, by po chwili samemu usiąść obok niej, uważając jednak by nie wylać mleka. Uśmiechnął się do dziewczyny będącej w wyraźnie gorszym humorze, po czym wyciągnął do niej dłoń uzbrojoną w bukłak z zakupioną porcją białego płynu - Może mleczka? - dodał, kładąc po prostu napitek obok jej dłoni. - Nie zimno w plecki na tej trawce? - spytał, chichocząc i obracając się to w jedną, to drugą stronę, przy okazji trafiając prawie kilku przechodniów swoim porożem. Cóż - powinni patrzeć gdzie idą, nawet jeśli łosie rogi były na wysokości ich pasa.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może i Max nie wyciągał wniosków, że lepiej nic tutaj nie spożywać, ale ziemniaczki dobrze na niego podziałały. Przestał być ospały i poczuł przypływ energii, co już bardziej mu odpowiadało niż potykanie się o własne nogi. -Widzę już się rwiesz do tańca! - Powiedział, gdy Sinclair zaczęła podrygiwać w miejscu, w który nadal stali. Gdy pocałował Oliv, czuł ja delikatnie go od siebie odpycha. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że mleko wciąż na niego działało. Miał jednak nadzieję, że gryfonka nie będzie miała mu tego za złe. Nie miał pojęcia, jakie relacje Callahan ma z Lucasem i mocno by się zdziwił gdyby dowiedział się o jej niechęci do jego najlepszego kumpla. -Wybacz Soph, to naprawdę jest silniejsze ode mnie. - Wzruszył lekko ramionami i przepraszająco spojrzał na obydwie dziewczyny. Wiedział, że musiało to wszystko średnio wyglądać, ale ta pokusa całowania była ogromna. -No wiesz Oliv, nie zawsze muszę być piękną syrenką. Dzisiaj jestem dostojnym baranem. - Zaśmiał się na wspomnieni ostatniej imprezy. Może nie była taka jaka powinna, ale na pewno dużo znaczyła dla ich relacji. Reakcja Olivii zdziwiła Maxa. Jej wyraz twarzy nie do końca zgadzał się z tym, co mówiła. Gdy uciekła od nich, już w ogóle miał wrażenie, że nie wie co się stało. -Nie mam pojęcia. Zwykle jest bardziej przyjazna. - Zamyślił się na chwilę, po czym dotarł do niego dalszy sens wypowiedzi Sophie. Nie mógł się nie roześmiać. -Moja dziewczyna? Czyś Ty zwariowała? Jakbym nie daj boże miał dziewczynę, byłaby tu dzisiaj ze mną, nie sądzisz? - Znali się nie od dziś i Sophie powinna bardzo dobrze wiedzieć, co Max sądził o związkach. Zdecydowanie nie myślał teraz o tym i uważał, że ma jeszcze czas na "prawdziwą miłość". O ile taka w ogóle istniała. -Nie przejmuj się. Chodź, idziemy potańczyć! - Wziął Sophie za rękę i ruszył w miejsce, w którym najlepiej słychać było muzykę. Obok ogniska, Max zauważył znajome twarze. -Przywitam się tylko z Shawnem i jego koleżanką ok? - Zapytał do Sophie. Dawno nie widział żadnego z tego krukońskiego duo. Zastanawiał się, czy przyszli tu razem, czy może spotkali się na miejscu. -Siema stary! Co to za gadzinka? - Podał kumplowi dłoń na przywitanie (@Shawn A. McKellen II) pokazując gestem na jego węża i zwrócił się w stronę dziewczyny, której imienia nadal nie znał. -No proszę, znowu się spotykamy! - Od czasu ich partyjki durnia w komnacie wspomnień, nie mieli okazji się widzieć. Dziewczyna (@Lucia S. Ritcher) znała jego największy sekret i Max miał nadzieję, że nie chwali się jego głupimi pomysłami przed innymi. Pochylił się, aby dać jej buziaka w policzek na przywitanie, ale to cholerne mleko znowu zadziałało i w głowie Maxa pojawił się wielki znak YOLO Solberg. Dlatego też w ostatniej chwili zmienił swoje zamiary i pocałował ją w usta. Nie miał zamiaru się z tego tłumaczyć. Ostatnio ona się zaczęła rozbierać przed nieznajomym, to teraz Felix odwdzięczył się inną niespodzianką. -Próbowaliście już tutejszych przysmaków? Są odlotowe! - Spojrzał na stojącą obok Sophie. -Dobra my lecimy trochę potańczyć. Do zobaczenia! - Ponownie chwycił ślizgonkę i ruszyli w stronę ogniska. Gdy przechodzili obok stoiska z wiankami, zauważył Perpetuę. Mimo, że czuł iż to nie jest najlepszy pomysł, postanowił się przywitać. W końcu niedawno uratowała jego śliczną buźkę. -Dobry wieczór Pani Profesor! - Zatrzymał się, żeby przywitać się z kobietą. Na jego legendarne już nieszczęście, w tym samym momencie znów odezwały się efekty felernego mleka i zanim się zorientował, co robi, pocałował zaskoczoną Whitehorn. -Proszę mi wybaczyć. To tutejsze mleko z jaka. Nie polecam. - Zaczerwienił się, gdy ponownie spojrzał jej w twarz. -Życzę Pani miłej zabawy... - Chwycił Sophie i jak najszybciej zmył się z miejsca zbrodni. No tego jeszcze nie było, żeby całować z dupy nauczycielkę. -Jezu Sophie, Ty mnie dzisiaj pilnuj. Nie chcę skończyć całując Trix, czy kogoś takiego... - Powiedział do towarzyszki, gdy w końcu stanęli w miejscu wystarczająco dalekim od straganu z wiankami. W tym zakątku polany bardzo dobrze dało się słyszeć muzykę i mieli wystarczająco miejsca do tańca. -To co piękna, dasz się poprowadzić? - Uśmiechnął się do Sophie i objął ją, gotów by dać się ponieść muzyce.
Pokręciła głową przecząco, uśmiechając się zadziornie pod nosem. Wcale nie miała na myśli celtyckich tradycji i towarzyszących im, bawełnianych szat w kolorach ziemi. W takich niepozornych konwersacjach, jak ta – miała wrażenie, że ich relacja była najbardziej widoczna. Te niedopowiedzenia, miejsca na domysły, chociaż i tak podłoże i kontekst dla drugiego przecież były jasne. - Nie takie tradycje, głupku. Przypomnij sobie! Nie będę Ci podpowiadała przecież. Powiedziała z niewinnym błyskiem w oku, wzruszając ramionami. Nie lubiła niczego ułatwiać, jeśli kogoś faktycznie darzyła sympatią, bo w przypadku obcych – podpowiedzi dawała nagminnie. Nie miała problemów z przebywaniem czy to sam na sam, czy w tłumie – chociaż gdyby miała wybierać, postawiłaby na pierwszą możliwość, podczas której dużo łatwiej było się skupić. Ojciec zawsze powtarzał, że szacunek dla drugiego człowieka najbardziej był widoczny poprzez utrzymywanie kontaktu wzrokowego i skupienia na temacie rozmowy, co pozwalało utrzymać pozytywne relacje i w przyszłości czerpać z nich korzyści. W otoczeniu ognisk, kwiatów i tańczących, pijanych szczęściem nastolatków dookoła, bodźców rozpraszających było naprawdę wiele. Co rusz uszu dobiegał krzyk, powietrze przecinał coraz to silniejszy aromat pieczonego mięsa i korzennego piwa. Czasem miała wrażenie, że wypuszczeni z Hogwartu uczniowie byli niczym psy spuszczone ze smyczy, korzystając z wolności i braku nadzoru przez długie, nocne godziny po całości. Kolejna para, którą mijali, obściskiwała się gdzieś oparta o drzewo, niepamiętająca o całym świecie dookoła. Kiedy popełniać błędy, jak nie teraz, gdy jeszcze większość odpowiedzialności ponosili za nich rodzice? Ruda uśmiechnęła się pod nosem. Czując na sobie spojrzenie mężczyzny, które wywołały wypływające spomiędzy jej ust słowa, uniosła nieznacznie brew z zainteresowaniem. Od spotkania z Borisem oraz Larą w jego rezydencji minęło już kilka dni, była ciekawa, czy mężczyzna zdecydował się na kontakt z Shawnem. Nie wątpiła w to, że weźmie w tym całym przedsięwzięciu udział, chociaż jeśli miałaby coś do powiedzenia – bo namyśle by mu odradziła. Nie potrzebował przecież dodatkowej nauki, ba, Nessa wątpiła, że ktokolwiek był lepszy od Reeda. Gdyby tylko była leglimentą i potrafiła dotrzeć do jego myśli, dostałby pewnie po głowie za takie niedorzeczne pomysły. Była samodzielna, niezależna – nie pozwalała sobie, aby ktokolwiek ją chronił, bo przecież to była jej rola. Ochrona i pomoc innym. Miała olbrzymi problem z poleganiem na kimś i z zaufaniem, co pewnie wpływało na rozwój jej relacji międzyludzkich niezbyt korzystnie. - Rozumiem. -odparła krótko, nie chcąc wchodzić w szczegóły, wzdychając tylko z jakąś ulgą. Karmelowe tęczówki pomknęły gdzieś w przestrzeń przed sobą, a dłoń sięgnęła do klatki piersiowej, wygładzając materiał jasnej, koronkowej bluzki. Prychnęła z rozbawieniem, wywracając oczyma.- Gdyby potaniała whisky albo burbon, to byłabym zainteresowana. Zrobiłeś tej ognistej zapas? Była dość rozsądna finansowo. Zawsze starała się odkładać i zabezpieczać finansowo. Chociaż nie brała pieniędzy za korepetycję, a wypłata w rodzinnym sklepie była identyczna, jak pozostałych pracowników – zdołała uzbierać niedużą kwotę, za którą planowała kupić w najbliższych dniach mieszkanie, nie chcąc dłużej siedzieć na głowie Fillinowi i Boydowi. Była im bardzo wdzięczna za przygarnięcie, jedna, zdawała sobie sprawę, że dla dwóch mężczyzn mieszkanie pod jednym dachem z dziewczyną mogło być kłopotliwe – zwłaszcza taką, jak ona. Rogi były cudownym, klimatycznym akcentem. Pamiętała trochę z Historii Magii na temat Celtyckiej Nocy oraz z run, jeszcze prowadzonych przez starego opiekuna Slytherinu. Druidzi zawsze przykładali olbrzymią wagę do rytuałów i tradycji, przeprowadzanych przez ich przodków po raz pierwszy kilka stuleci temu. Cała otoczka, aura tego miejsca – na swój sposób i ją ujęły, zwłaszcza gdy uszu dobiegły dźwięki klasycznej, prostej melodii granej na starych instrumentach. Zawsze miała słabość do muzyki, niezależnie jak bardzo jej droga odbiegała od jej tworzenia, bycia Lanceleyem nie da się wyrzucić z serca. Zasnęła dłoń na jego przedramieniu, uśmiechając się pod nosem, gdy źródła melodii były coraz bliżej, podobnie jak śmiech i piski dziewcząt. Dostrzegła siedzącą gdzieś w oddali grupę, która zajęta była pleceniem wianków i siedziała w kręgu, korzystając z setek rozmaitych kwiatów dookoła, których nazw i znaczeń Nessa nie znała. Zielarstwo nigdy nie było jej mocną stroną. - I to jedyny powód? Przez dekoracje kwiatowe? Ah Reed. - zauważyła odrobinę złośliwie, uśmiechając się jednak pod nosem i zerkając na niego kątem oka. Nie oczekiwała od niego czegokolwiek innego niż krycia się domem. W gruncie rzeczy była pewna, że chciał tu przyjść i przekonać się na własnej skórze, co to wydarzenie oferowało, jakie rękodzieła przygotowali druidzi i czy mogło znaleźć się coś, co uznałby za potrzebne. Był praktycznym człowiekiem jak ona. I ciężko byłoby jej uwierzyć w cokolwiek innego, niż ciekawość, która i nią w pewien sposób kierowało. Ruchem głowy zgarnęła kosmyk włosów z twarzy. Obserwowała go w milczeniu, powoli lustrując znajome oblicze, aż natrafiła na skronie przyozdobione porożem. A więc i jego nie ominęło? Zacisnęła usta, gdy brwi mu drgnęły i czoło nabrało charakterystycznego dla konsternacji wyrazu, grzecznie opuszczając dłonie wzdłuż ciała i pozwalając mu nacieszyć się nowym szczegółem w aparycji, które w jakiś magiczny sposób, wcale nie wyglądało, jakby miało za chwilę się złamać. Zupełnie jak prawdziwe, noszone przez jelenia czy inne zwierzę. Swoją drogą, które stworzenie miało poroże tak po wywijanie? Zamrugała oczyma na jego słowa, posyłając mu pytające spojrzenie, zupełnie nie mając pojęcia,, o co mu chodzi. - Gdybym miała małe wymagania, nie prosiłabym przecież Ciebie o pomoc, jelonku. - odparła ze wzruszeniem ramion, kompletnie przeinaczając sens jego wypowiedzi, jak zwykle zresztą, gdy tematy schodziły na płaszczyznę relacji damsko-męskich i całą tę otoczkę, o której nie miała pojęcia. Robiła to tak naturalnie i z taką niewinnością, że ciężko było przy tym nazwać ją głupią, chociaż ona samą siebie za takową uważała w tych kwestiach. Westchnęła cicho, znów łapiąc go pod rękę i ciągnąć w stronę straganów. - Planujesz jakieś zakupy? -zapytała z ciekawością w głosie, podchodząc do gablot i przyglądając się przedmiotom przygotowanym przez druidów, chcąc znaleźć coś dla siebie. Wciąż trzymała go za rękaw płaszcza, lustrując spojrzeniem wyłożone na atłasie skarby. Lubiła praktyczne rzeczy, a od starych ekspertów z dziedzin uzdrawiania, zielarstwa i magicznych ze stworzeń z pewnością mogła się czegoś ciekawego dowiedzieć. Dostrzegła też wstążkę na swoim nadgarstku, ciasno oplecioną i uwieńczoną małą kokardką, nie komentując jej jednak. Posłała starszemu czarodziejowi z brodą i wielkim kapeluszem uśmiech, kiwając głową, gdy zapytał, czy będzie chciała coś kupić. Miał szczęście, mieli kilka interesujących ją rzeczy. Poprosiła o nie, wskazując kolejno i czekając, aż jej zapakuje, a jednocześnie wpadając ze sprzedawcą w krótką konwersację. Nie minęła minuta, a odwróciła głowę w stronę Shawna, nie zadzierając jej jednak aż tak mocno, dzięki wysokim butom. Milczała jednak tylko się przyglądając, jakby chciała o coś zapytać, rezygnując w ostatniej chwili. Sięgnęła po torebkę, wyjmując pieniądze i rozliczając się z czarodziejem – na szczęście, ta była magicznie powiększona i wszystko weszło bez problemu. - Chce Ci się pić? Mają tu jakieś smakowe mleka, mogę wziąć.
Zakupy:
JAJECZNA POZYTYWKA,KOLCZYKI Z KRÓLIKIEM,KSIĘGA ZAKLĘĆ UZDRAWIAJĄCYCH,REPLIKA DROGI MLECZNEJ = 800G
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Poszukiwania zakończone i mogły wrócić na miejsce głównej imprezy. Naprawdę nie miała nic przeciwko temu, że Nancy ciągnęła ją ciągle za rękę ku coraz to nowszym atrakcjom. Przynajmniej dzięki temu mogły zapewnić sobie nieco rozrywki, a widok uradowanej Puchonki sprawiał, że jakoś tak cieplej jej się robiło na sercu. Z całkowicie niewyjaśnionych przyczyn. - Dobrze, zrobimy nowe wianuszki jeśli chcesz - powiedziała, dając się poprowadzić ku odpowiedniemu stanowisku, na którym czekały już przygotowane kwiaty, gotowe do tego, by upleść z nich przecudowne wianki. I choć wianek, który Strauss miała na głowie prawie w ogóle nie ucierpiał w czasie ich wędrówki po lesie (zły matagot jednak go oszczędził) to jednak Krukonka zdecydowała się na to, by przyłączyć się do swojej towarzyszki i samej zacząć coś zaplatać. Sięgnęła ku kwiatom, które wyglądały jakby nie miały sprawiać większego oporu przed wyginaniem i zakrzywianiem ich łodyg w odpowiedni sposób po czym przystąpiła do pracy. Zapewne jeszcze kilka dni temu mogłaby się zarzekać, że podobne zajęcia po prostu ją nudzą i kompletnie nie interesują, ale tym razem na pewno zaplatało jej się wianek o wiele lepiej. Może była to ta atmosfera Celtyckiej Nocy? Lub po prostu towarzystwo w jakim się znajdowała. Z pewnością jednak nie spodziewała się tego, że jej zaplatany niemalże od niechcenia wianek okaże się tak piękny, że pewna starsza czarownica zaproponuje jej za niego 50 galeonów. Violetta zgodziła się, bo jednak była to dosyć spora suma, a i jakoś nieszczególnie zależało jej na dopiero co wykonanym dziele. Dopiero wtedy spojrzała na Nancy, która zdążyła już założyć na głowę swój nowy wianek. I Strauss musiała przyznać, że fioletowe kwiaty naprawdę do niej pasowały i zdecydowanie nie musiała się martwić tym jak się prezentuje. - Piękniutko... - przyznała Krukonka, wpatrując się w dziewczynę z niejaką fascynacją, nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak Williams na to reaguje. Ciemne tęczówki przez długi czas pozostawały skupione na Puchonce, a nieco tajemniczy lecz całkiem przyjazny uśmiech. Chyba tylko Nancy potrafiła tak na nią działać.
Nigdy nie była fanką masowych wydarzeń, nie lubiła tłumów, a po ostatniej imprezie urodzinowej Nancy oraz Yuuko — miała ochotę zniknąć. Ciekawość wzięła jednak górę, zwłaszcza gdy koleżanki z dormitorium wspomniały o rękodziełach wykonywanych przez druidów oraz ich wiedzy na temat uzdrawiania. Chociaż porzuciła na chwilę marzenia o błyskotliwej karierze w mungu, uznając, że nie nadaje się na uzdrowicielkę, bo przecież nie mogła pomóc Felixowi i Lennoxowi, wciąż chciała wiedzieć. Inspirowana opiekunką Hufflepuffu, nie mogła się powstrzymać. Z westchnięciem wsunęła na ramiona płaszcz i poprawiła beret, rozsypując po ramionach pukle ciemnych włosów, które przeczesała jeszcze szczotką. Zgarnęła plecak, upewniając się wcześniej, że zabrała wszystkie rzeczy, które mogły się jej przydać, aby leniwym krokiem opuścić pokoje domu Helgi i udać się do świstoklika na dziedzińcu. Przemieszczanie się z jego pomocą nie należało do najprzyjemniejszych. Po odzyskaniu równowagi i pozbyciu się nieprzyjemnego ścisku w żołądku złapała oddech i uniosła powieki, rozglądając się dookoła. Ogniska, muzyka, gromady śmiejących się uczniów, dziewczęta plotące wianki i mnóstwo druidów ze stowarzyszenia, przechadzających się pomiędzy gośćmi i reklamujący swoje produkty. Było cieplej, niż sądziła, więc stanęła z boku i zdjęła wierzchnie okrycie, zwijając je niedbale w kłębek i wrzucając do powiększonego magicznie tobołka, poprawiając rękawy jasnego swetra. Leniwie ruszyła do przodu, rozglądając się z zaciekawieniem i jednocześnie uważając, aby na nikogo przypadkiem nie wpaść. Była tak mała, że wtopienie się w tłum nie stanowiło większego problemu, zważywszy na płaskie buty. Trzymając się beżowych szelek od plecaka, nuciła coś pod nosem — melodia grana przez zaczarowane instrumenty z akompaniamentem szumiących na wiosennym wietrze liści z łatwością wpadała w ucho. Drgnęła nieco, czując na skórze miękki dotyk aksamitnej wstążki, która wślizgnęła się ukradkiem na nadgarstek i zawiązała na kokardkę, kontrastując kolorem turkusu ze śniadą skórą uczennicy. Była urocza, chociaż na tle jasnych ubrań wyróżniała się za każdym razem, gdy rękaw swetra podwinął się do góry. Brunetka była pod wrażeniem atrakcji, nawet jeśli nie zamierzała z niczego korzystać. Skacząca przez ogień młodzież, podejrzane kręgi na krańcu alejki, głośne nawoływanie do szukania skarbów lub plecenia wianków — wszystko to kusiło wrażeniami, ale Florze w zupełności wystarczył spacer i wizyta na straganach, gdzie chciała przejrzeć magiczne akcesoria, żywiąc nadzieję na wstążkę lub coś innego wpadającego w jej gust. Gdy dotarła nieopodal gablot, zerknęła tylko i przekręciła głowę na bok, zrezygnowała długością kolejki. Cóż, zaczeka. Stanęła gdzieś nieopodal w milczeniu, posyłając co rusz spojrzenie błękitnych oczu w stronę leniwie przesuwającego się szeregu ludzi, aby ostatecznie oprzeć się o drewnianą belkę ogrodzenia. Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając sobie na głębszy oddech, by zapach palonego nieopodal drewna i kwiecistych wianków wypełnił jej nozdrza. Granatowe niebo było pięknie widoczne, obsypane srebrnymi punkcikami, mieniącymi się, niczym zaczarowane. Ze szkolnych błoni — gdy odeszło się wystarczająco daleko od podświetlonych murów zamczyska, również dało się podglądać z łatwością gwiazdy. Uniosła dłoń, zgarniając przydługi kosmyk najpierw na palec, aby zaraz wsunąć go za ucho i odsłonić małą, jasną perełkę przy uchu. Uwielbiała te kolczyki, doskonale pasowały do beretu.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Muzyka towarzyszyła życiu Shawnowi od zawsze. W wieku Lanceley zdarzało mu się grać na pianinie, choć gdyby miał wrócić myślami do tamtego okresu, przyznałby z pewnym poczuciem zażenowania, że instrument bardziej służył mu do zwodzenia kobiet i zachęcaniu ich do hedonistycznych zapędów. Teraz powiedziałby, że większość jego decyzji przed dwudziestką było podjętych nie głową i rozumem, a zupełnie czymś innym, co wcale nie wzbudzało w nim zachwytów, jak sobie o tym przypominał. Dlatego wolał odciąć się długim, szerokim murem od przeszłości, nie wracając do cierpienia, które nieustannie mu w tamtym okresie towarzyszyło, często pod kamuflażem i nie dosłownymi pobudkami, emocjami. Rozmaite melodie niesamowicie pasowały do tego miejsca, oddając w pełni nastrojowość i tworząc niezaprzeczalny klimat, zachęcający go do dalszego poznawania atrakcji, jakie tu przygotowano. Podobnie jak ona, lubił zatracać się w słyszalnych nutach brzmiących w powietrzu, choć na zupełnie inną skalę – nie był pieprzonym Lanceleyem, nie miał takiej wiedzy i lat doświadczenia, by poczuć tą samą wnikliwość i dokładność co Nessa. W przeciwieństwie do niej, Shawn zupełnie nie zauważał tła w postaci innych ludzi, instynktownie oddając całą swoją uwagę ognistowłosej. Wzruszył ramionami na jej odpowiedź, nie zaprzeczając, że istotnie był to jedyny powód, nie potrzebując żadnego innego. Może i było ich więcej, nie potrzebował jednak o nich wspominać, pozostawiając otwartość na domysły dla dziewczyny, która znała go wystarczająco dobrze, by samodzielnie wypełnić luki w jego narracji. Poroże, które nagle wyrosło mu na głowie nie było ani trochę praktyczne, przede wszystkim swoim ciężarem utrudniając mężczyźnie funkcjonowanie. Westchnął zgryźliwie, wcale nie będąc zadowolonym z nagłego przyrostu atrakcyjności wśród kozic czy Merlin wiedział czego jeszcze. Popatrzył na Nesse z niemrawą miną, które natychmiastowo zostało zastąpione szerokim uśmiechem, będącym reakcją na jej słowa, tak w swojej niewiedzy i niewinności urocze, że aż absurdalne, co wzbudziło w nim pewne rozbawienie całą sytuacją. Nie zamierzał naprostowywać swoich słów i ich sensu, bowiem to nadałoby im nieznośnej niezręczności. Przeczesał włosy srebrną ręką, poprawiając je i nadając im ponownie zaczes do tyłu. Jego kruczoczarne włosy, błyszczące w różnobarwnych światłach zupełnie kontrastowały z płomiennymi kudłami Nessy, co jednocześnie tak bardzo pasowało do ich relacji, która łączyła w sobie zupełnie dwa odmienne organizmy, tworząc symbiozę między nimi. Shawn dał się poprowadzić przez dziewczynę, która najwyraźniej bardziej wiedziała, co tu można było robić, przyglądając się pierwszy raz innym ludziom, którzy wydawali się zupełnie odrealnieni, jakby pod wpływem jednej, tej samej używki, która czyniła ich bliższymi z pierwotnymi zapędami, znajdując ujście dla tych emocji. Shawn stłamsił w sobie ciekawość tego uczucia, przecząco kręcąc głową na pytanie Nessy, która całkowicie dała się ponieść szałowi zakupowemu, tak stereotypowemu i typowemu. Lekko podniósł brew, widząc całą torbę przedmiotów, które kupiła, nie mogąc powstrzymać się od złośliwego komentarza. - To na pewno wszystko? Bo wyglądasz, jakbyś chciała wykupić cały stragan, jeśli o mnie chodzi, droga wolna – uśmiechnął się paskudnie, po czym na propozycję picia przytaknął głową, wzruszywszy jednocześnie ramionami, dodając: - Chętnie, ale nie mam ze sobą ani grosza. Zapomniałem o nieustannej komercjalizacji i pogoni za pieniądzem nawet na tak chyba ważnych uroczystościach. – Skrytykował wystarczająco głośno, by sprzedawca ich usłyszał, z czego Shawn niczego sobie nie robił, a wręcz odwrotnie, pasował mu taki bieg zdarzeń, napawając się rozkoszą, idącą z widoku skrzywienia na twarzy handlarza i potencjalnej niezręczności, która mogła wyniknąć przy kupowaniu napojów.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Przejawiany przez Gabrielle nikły obraz wesołości, jakim było subtelne uniesienie do góry kącików znikł w momencie, gdy "ofiara" jej niezdarności czy też nieuwagi odwróciła się. Mimowolnie spięła mięśnie, łypiąc na chłopaka z dość nieprzyjemną miną; niewzruszony, spokojny i obojętny - postawa Ślizgona wywoływała w niej coraz większą irytację, której nie potrafiła już nie okazywać. Wydarzenia ostatnich dwóch tygodni odbiły swoje piętno nie tylko na nim, ale również na dziewczynie, choć odczucia obojga były zgoła odmienne. W pierwszej sekundzie pożałowała, że w stosunku do niego użyła słowa "przepraszam", którego zdaniem blondynki nie był godzien. W drugiej zapragnęła odwrócić się na pięcie i zwyczajnie odejść, jednak wspomnienie pachnącego cierpkim winem, truskawkami i tytoniem wieczoru uderzyły w nią, skutecznie powstrzymując przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu. W trzeciej sekundzie dotarło do niej, że gdyby teraz odeszła przegrałaby dziwy rodzaj wojny, jaki ze sobą toczyli, tym samym przechylając szalę zwycięstwa na stronę Ślizgona i to mogłoby się okazać większym błędem niż nagły przejaw niedorzecznej słabości okazanej wobec niego we Wrzeszczącej Chacie, który tłumaczyła jako akt desperacji w jego enigmatycznej postawie. Wewnętrzne dywagacje Gabrielle wymusiły pozostanie w miejscu, zielone tęczówki, których odrobina koloru pochłonięta została przez czerń pod wpływem negatywnych emocji wpatrywały się w Woodsa z równie dużą intensywnością, jak podczas ich rozmowy pośród kurzu i woni stęchlizny, jednak tym razem nie doszukiwały się ukrytych znaczeń w dziwacznym zachowaniu, które wydawało się, że wraca do normy. Uśmiechnęła się ironicznie, unosząc do góry prawą brew, gdy jej spojrzenie napotkały parę rogów przytwierdzonych do głowy Tylera. - A ty wciąż próbujesz oszukać rzeczywistość - odparła wskazując na - jej zdaniem - mało pasujące do niego poroże - Baranie czy łosia, bardziej by pasowały - dodała, wciąż uparcie stojąc w miejscu, choć zszedł z drogi, by mogła przejść. W gruncie rzeczy sama była zmęczona tym, co wydarzyło się między nimi, myśl, że dobrowolnie - nie pamiętała o amortencji - i namiętnie całowała jego usta przyprawiała ją o ból głowy oraz niepotrzebne analizy własnych uczuć. - Wiem, co się wtedy wydarzyło, Woods - wypaliła nagle, bez zbędnych ironii czy oskarżycielskiego tonu.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Wydarzenie jakim były obchody Celtyckiej Nocy miało być czymś magicznym, przepełnionym radością oraz śmiechem, a tymczasem Olivia zażenowana i pełna nieokreślonej złości leżała w trawie zastanawiając się czy nie powinna po prostu wrócić do zamku. Nie była do końca pewna, co się przed chwilą wydarzyło: ignorancja Sinclair, pocałunek Maxa oraz wyznanie blondynki dotyczące jej pocałunku ze Ślizgonem mąciły w głowie Gryfonki, w dodatku oberwał rykoszetem od wkurzonego jej zachowaniem ducha. Sama sobie jawiła się niczym obraz nędzy i rozpaczy i prawdopodobnie nie tylko ona się tak postrzegła, gdyż po chwili pojawił się przy niej chłopak. Początkowo myślała, że to Max postanowił pójść za nią i wyjaśnić sprawę, nawet jeśli ona nie miała w tym momencie ochoty na rozmowę, jednak szybko - słysząc znajomym głos, jednak nie należący do Solberg - uświadomiła sobie, że to nie on. Uniosła się delikatnie na ramionach, a niebieskie ślepia odnalazły roześmianą sylwetkę Krukona. - Możesz mnie dobić? - zapytała w odpowiedzi, pół żartem pół serio. Oczywiście nie uszło uwadze dziewczyny, to, że zdrobnił jej imię. Kiedy zaproponował jej mleko spojrzała na niego nieco podejrzliwie. - A ma jakieś efekty uboczne? - kolejne pytanie opuściło jej usta. Po ostatniej imprezie Puchonów niekoniecznie ufała jedzeniu czy trunkom, których sama nie przyrządziła. Mimo wszystko wzięła od Darrena bukłaka, wciąż powstrzymując się przed wypiciem. - Właściwie nie jest tak źle - odpowiedziała, patrząc jak przechodząca obok dziewczyna zahacza o jego imponujące poroże. - Dziwnie mówisz - zauważyła, zdając sobie sprawę z tego, że zdrobniale wypowiada większość słów - poza tym naprawdę ładne poroże - dodała z uroczym uśmiechem.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
wstążka: brzoskwiniowa Kostka na mleko jaka:1 :'D efekt: różowe włosy i całuski
Prychnęła rozbawiona na słowa o zabraniu do gwiazd, bo szczerze mówiąc, to nawet jej to nie przyszło do głowy, ale musiała się zgodzić, że rzeczywiście było to już po prostu spospoliciałe. Słysząc gdzieś na korytarzach Hogwartu takie obietnice kierowane do miłości swojego życia, mało nie śmiała się prosto w twarz danej zakochanej parze. Przesadą byłoby powiedzieć, że chciało jej się przez to rzygać z nadmiaru słodyczy czy coś, ale naprawdę, po co mówić coś, czego i tak się nie spełni w przyszłości? I to jeszcze powtarzać to nieskończoną ilość razy, jakby kilka nie wystarczyło. Chyba nie była w stanie tego zrozumieć. - Przekonywać mnie nie trzeba, bierzemy - zadecydowała, uśmiechając się pod nosem, bo napój z cyca świętego jaka brzmiał dla niej bardzo zachęcająco, a jeszcze jak druid zdradził, że jest w różnych smakach i każdy daje inny efekt, to już w ogóle była gotowa brać w ciemno. W pewnym sensie też tak zrobiła i poprosiła staruszka o wybranie jednego, losowego kubeczka dla niej. Niech się dzieje, co chce. Przeszedł ją dreszcz po plecach, kiedy przybliżyła go do nosa w celu powąchania, bo cholernie była ciekawa, co też jej się trafiło. Nie wyczuła jednak żadnego charakterystycznego zapachu. - No to zdrowie - powiedziała, uderzając lekko swoim kubeczkiem w ten Maxa, po czym upiła łyk. Od razu stwierdziła, że napój ma smak truskawkowy i jest przepyszny. Poczuła rozchodzące się po ciele przyjemne ciepło, które ewidentnie było wspomnianym wcześniej efektem. A może skutkiem ubocznym? Raczej nie, bo w gruncie rzeczy to było fajne uczucie, prawie takie samo, jak na ostatniej puchońskiej imprezie po wypiciu jednego z piw, przez które oprócz ciepła (lub też dzięki któremu) do końca pachniała czekoladą. - Ej, to jest serio dobre - stwierdziła z uznaniem, po chwili przenosząc wzrok na chłopaka. I to był błąd. Och, jak cholernie wielki błąd. Momentalnie zapomniała o napoju, o imprezie, o tym, że przecież nawet nie zna się z Maxem zbyt dobrze... I po prostu zlikwidowała przestrzeń między nimi, stanęła na palcach i wpiła się w jego usta. Nie liczyło się nic prócz tego. To było tak nagłe, że nie potrafiła zapanować nad czynami, dopiero po chwili uprzytamniając sobie, co tak właściwie robi. - Że... co.. co? - wydukała, kiedy odsunęła się do chłopaka, odruchowo dotykając swoich ust. Co ona właśnie odpieprzyła? Zamknęła oczy, wydmuchując głośno powietrze i próbując jakoś poskładać to wszystko do kupy. Bała się na niego spojrzeć w obawie przed wyśmianiem czy czymś jeszcze innym, więc po otworzeniu oczu przygryzła wargę i powędrowała wzrokiem na stragan, od którego oddalili się dosłownie na kilka kroków. I dostrzegła uśmiechającego się pod nosem druida. Czy mogła uznać, że to on ją tak wkopał, specjalnie dając jej mleko jaka wywołujące właśnie taki efekt? Będzie w ciężkim szoku, jak Brewer teraz od niej nie ucieknie. Bo mimo wszystko... Nie chciała, żeby to robił. Naprawdę fajnie spędzała z nim czas i nie widziało jej się szwendanie między ogniskami w poszukiwaniu towarzystwa. Poza tym to był jednorazowy pocałunek. Przynajmniej tak sobie wmawiała.
- Być może ma - powiedział Darren, czkając głośno - Ale jest całkiem smaczniutkie. Kiedy Olivia w końcu zauważyła, że Shaw mówi dziwnie - co najmniej - Krukon potrząsnął głową, co spowodowało wrzaski zdziwienia i urazy od przechodzącej grupki kornwalijskich czarownic, trzymających sznurek do którego przywiązana była ich przyjaciółka, lewitująca dobrych kilka metrów nad ziemią. - To przez mleczko - odpowiedział Gryfonce - Widziałem jeszcze, jak innym wyrastają uszka króliczka - dodał, z każdym kolejnym zdrobnieniem wydobywającym się z jego ust robiąc coraz bardziej i bardziej skwaszoną minę. Nawet jeśli po krótkiej przerwie odzywanie się samymi zdrobnieniami znów było zabawne, to Krukon szybko też zapomniał jak prędko robiło się to męczące. - Dziękuję - rzekł w odpowiedzi na komplement skierowany w stronę jego poroża - Zamierzasz kiedyś wstać? - spytał, śmiejąc się i cały czas obracając głową to w jedną, to w drugą stronę, głównie chcąc poprykać przechodniów, ale też pilnując by żaden nieuważny uczniak nie nadepnął na Olivię. Podwinął nieco rękawy i ułożył się wygodniej obok leżącej dziewczyny, siadając po turecku i cały czas "przypadkowo" trykając pobliskie osoby łosią łopatą. - Jak tam celtycka nocka, dobrze się bawisz? - spytał, wyrzucając ręce w górę przy słowie "nocka" i robiąc przesadzoną, zmęczoną minę.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia dała sobie czas ja przeanalizowanie w głowie wszystkich za i przeciw jeśli chodziło o wypicie mleka, jednak ostatecznie nie chciała ryzykować i pogarszać swojej sytuacji, która i tak wydawała się nie być zbyt ciekawa. - Jednak nie będę ryzykować - powiedziała, oddając chłopakowi bukłak, jeśli miał ochotę mógł się napić. Zaśmiała się - trochę zbyt głośno - kiedy chłopak swoim porożem zahaczył kolejne dziewczyny. - Trochę słaby pomysł na podryw, ale zawsze skupiasz na sobie ich uwagę - stwierdziła z wyraźnym rozbawieniem, chociaż wiedział, że to całe zaczepianie nie było niczym zamierzonym ze strony Krukona. Mimowolnie skrzywiła się, widząc lewitującą w powietrzu dziewczynę, ciekawe co dawało taki efekt? Oli na pewno nie chciała tego doświadczyć, zwłaszcza przy lęku wysokości, który miała. Zapewne wszystko skończyło by się głośnym lamentem i płaczem. Pokręciła głową próbując odgonić od siebie tą wizje, z powrotem wracając do rzeczywistości. - Właściwie to i uszy królika nie brzmią tak znowu złowrogo - przyznała, lecz nie zamierzała sprawdzać swojego szczęścia, już wystarczająco oberwała od niezadowolonego ducha. Nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pojawiał się za każdym razem ilekroć Darren zdrobnił jakieś słowo, choć widziała, że u niego wywołuje to coraz bardziej skwaszoną minę. - Nie przejmuj się, nie brzmisz wcale tak tragicznie, to nawet urocze - pocieszyła go, kładąc dłoń na ramieniu. - Tak, kiedy poczucie żenady mi już minie. Oberwałam od ducha przez co stałam się ślamazarna. Tylko nie wiem czy to kiedykolwiek mi minie - odpowiedziała od razu - Jak myślisz? - zapytała ze słyszalną nadzieją w głowie, bo być może Shaw miał większe pojęcie o tym od niej. Bo o ile Olivia znała się na kwiatach, o tyle nie miała pojęcia o podstępnych i wrednych duchach. - Właściwie do tej pory średnio, a ty? - odpowiedziała, krzywiąc się na samo wspomnienie początku imprezy i zapewne gdyby nie Krukon już dawno by sobie po prostu poszła.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....- Nie dzięki. Twoje łopaty zmiażdżyłyby mój wieniec w minutę. – udawane poczucie pewnej przegranej wydobyło się z jego ust, kiedy spojrzał na mężczyznę wymownym spojrzeniem. Naprawdę nie miał ochoty trykać się rogami i w zasadzie to naprawdę niewiele rzeczy przychodziło mu do głowy, które miałby chcieć teraz zrobić. Może po prostu sobie stąd iść? Mimowolnie jednak uniósł kąciki ust do góry, kiedy środek ciężkości nowego okrycia głowy Josha skutecznie utrudniał zachowanie mu równowagi, szczególnie przy tym wzroście. Naprawdę ciekawie oglądało się chodzenie szlaczkiem w jego wykonaniu, a przynajmniej do momentu, w którym ogarnął z czym to się je. ....- Aww. Ty to jednak jesteś niezastąpiony. – ironia jaką dzisiaj z siebie dzisiaj wypluwał zaskakiwała chyba nawet jego. Był nawet bliski strącenia ręki Joshuy ze swojego ramienia, jednakże najwyraźniej nauczyciel Quidditcha w porę się zreflektował. Mimo wszystko przeszedł go lekki dreszcz, ale już wkrótce szedł za przyjacielem w kierunku straganów coraz mniej pewny pomysłu próbowania dzisiaj czegokolwiek. Doskonale wiedział jak działała Celtycka Noc. I dotyczyło to wszystkich bez wyjątku, również jego. ....- Co? Aaa tak. Zdrów jak ryba. – mruknął, przechodząc obok kolejnych budek z różnymi przysmakami. – Chociaż patrząc na nie to nie byłbym taki pewien. – dodał, przyglądając się przeróżnym okazom w jeszcze bardziej skomplikowanych daniach. Nie no, czuł się dobrze i nic nie wskazywało na to, aby miał potrzebować wkrótce pomocy. Poza tym miał dosyć bycia ofiarą przy każdej, możliwej okazji… i przy takiej ilości ludzi. ....Zatrzymał się obok Walsha przy stoisku z mlekiem jaka i ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się zawartości poszczególnych kociołków. Mlasnął nieco zniesmaczony i niepewnie zerknął na sprzedawcę, a później na swojego towarzysza i znów na sprzedawcę, wyraźnie pokazując mu ręką, że on za chwilę. Białe oczy Voralberga zwróciły się na człowieka marcepana i nawet nie zorientował się, że na wdechu wyczekuje tego co się wydarzy. Patrzył jak Joshua wypija swój napój jednym haustem i zagryzł wargę zauważając, że nic się dzieje. A później wszystko poszło jak z płatka i nie dość, że ten miał królicze uszy to jeszcze zaczął kicać. Fantastycznie, teraz wiedział, że nie należy brać tego samego, aczkolwiek co się stanie jeśli trafi na coś gorszego? ....- Proszę jakiegokolwiek poza tym. – rzucił do sprzedawcy podając mu uprzejmie pieniądze i chwycił w dłonie swój kubek. Szczerze mówiąc nawet nie wiedział jaki smak otrzymał i zapewne się nie dowie, aczkolwiek żółty kolor sugerował… ajerkoniak? Wanilię? Znów mlasnął kilkukrotnie, zupełnie jakby wyobrażał sobie ten aromat, ale skoro profesor miotlarstwa to przeżył… z drugiej strony on z pewnością nie był normalny. Ale kto był. Raz się żyje. Wziął i wypił, a po odstawieniu kubka automatycznie złapał pomacał się po głowie, jakby spodziewał się, że za chwilę i jemu coś tam wyrośnie, na przykład uszy konia albo coś gorszego. ....- I co? Coś się… zmieniło? – spytał niepewnie, ale nie musiał czekać długo na efekt, bowiem już po chwili kichnął, a z jego ust wyleciało czekoladowe jajko… w opakowaniu. Złapał je w dłoń i uniósł do góry podejrzliwie mu się przyglądając, a po chwili parsknął i wyszczerzył się z absurdu tej sytuacji. ....Zaraz zaraz, co zrobił? ....O nie.
...Miała wrażenie, jakby ktoś rzucił na tłum jakiś urok. Jakby rozpylił eliksir euforii lub rozlał hektolitry naparu z oprylaka. Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi, tacy... oderwani od rzeczywistości. Ona sama także... Choć siedziała na konarze, to miała wrażenie, że lewituje, że unosi się ponad całą Aleją i przygląda się temu wszystkiemu z innej perspektywy. Miała ochotę wstać i tańczyć wokół drzewa, bujać się w rytm muzyki. A tak na dobrą sprawę... skąd dochodziło to brzmienie? Nadal nie zlokalizowała jego źródła. Ale nie było to teraz ważne. ...Schowała różdżkę do wewnętrznej kieszeni swetra, wsparła łokcie na kolanach, by potem oprzeć swoją głowę od nadgarstki. Przymknęła oczy i z błogim uśmiechem czerpała ciepło z pobliskiego ogniska. Ogień delikatnie szczypał jej policzki i nos, a ona wyobrażała sobie przeróżne obrazy, kolorowe abstrakcje i inne baśniowe, niezidentyfikowane rzeczy. Myśli odlatywały daleko, a gwar jakby się rozmywał... ...I wtedy usłyszała znajomy głos, który subtelnie sprowadził ją na ziemię. ...Otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko na widok dziewczyny. Przez myśl przeszło jej, że to nie przypadek, że magia tego miejsca sprawiła, że znów na siebie wpadły. Przecież dopiero niedawno odnowiły kontakt i to jeszcze... właśnie! Przecież wspólnie robiły wianki, z myślą o Celtyckiej Nocy. - Przeznaczenie! Nie ma innej opcji. - nie kryła entuzjazmu w głosie. Tej nocy nie miała zamiaru kryć się z żadnymi emocjami. Czuła się taka... wolna. ...Przesunęła się odrobinkę, by zrobić miejsce Biancę. Zdjęła ręce z kolan i wsparła je o pień za plecami, palcami przesuwając po chropowatości kory. - Właściwie też dopiero co przyszłam. - odpowiedziała, zastanawiając się w myślach, ile czasu już tak siedziała. Straciła rachubę, miała wrażenie, że wydarzenie dzieje się w magicznej bańce, w której czas płynie odmiennie, albo właśnie... nie płynie wcale. - Pięknie, prawda? - zapytała rozmarzonym tonem. Dziewczyna na pewno miała już w głowie miliony wizji na obrazy uwieczniające to nietuzinkowe wydarzenie. Ktoś z taką wrażliwością i poczuciem estetyki mógłby się wręcz zatracić w baśniowości tej nocy... - Musimy dzisiaj potańczyć. - rzuciła nagle, sama zaskoczona swoją pewnością i determinacją. A przecież miała na myśli tylko swawolne tańce w rytm muzyki, przy ognisku. Coś, co było niejako tradycją. Czy wybrzmiała... dziwnie? Czy to za sprawką tej magicznej aury? ...Sama już nie wiedziała.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie nadawał się do tego, ale pewnie też dlatego, że w ogóle nie bardzo rozumiał koncepcję miłości, zakochania się, uniesienia, tego wszystkiego, od czego ludzie czuli jakieś pierdolone motyle w brzuchu. On sam uwielbiał się bawić, nie miał z tym najmniejszego problemu i po prostu korzystał z tego, jak tylko się dało, bo to mu odpowiadało i nie zamierzał się tym ani trochę przejmować. Związki nie były dla niego, nie umiałby się w tym gównie odnaleźć, nie potrafiłby być wierny, ani nic takiego, a już na pewno nie umiałby się zaangażować w sposób, jaki był wymagany w takim przypadku. Wolał więc szaleć, póki dupa była młoda i spędzać czas dokładnie tak, jak mu się podobało, bez jakiegoś nadmiernego pierdolenia, czy czegokolwiek takiego. Pod tym względem byliby zatem w stanie idealnie się dogadać, a przynajmniej tak można było podejrzewać, niemniej jednak Max nie zamierzał się jakoś w to pierdolenie nadmiernie zagłębiać, bo nie miało to najmniejszego nawet, kurwa, sensu. - Bawimy się do białego rana? - zapytał na to jeszcze rozbawiony, bo w gruncie rzeczy takie coś mu odpowiadało i nie był z tego powodu ani trochę skrępowany, ba, wręcz przeciwnie, po prostu mu się to kurewsko podobało. Również uznał, że najlepszym wyjściem będzie zdanie się na losowość, bo po chuj miał sam coś wybierać. Przyjął więc podany kubeczek, a później stuknął nim w ten należący do dziewczyny. - Zdrowie! - rzucił na to wyraźnie rozbawiony. Mleko, które dostał, miało słodki, karmelowy smak i było w gruncie rzeczy całkiem dobre, co stwierdził z pewnym zdziwieniem, bo jakoś nie wydawało mu się, żeby to było możliwe, w końcu nie brzmiało to wszystko zbyt smakowicie, ale jasne, mógł się, kurwa, pomylić. No i wyszło na to, że się pomylił. Miał już właśnie powiedzieć dziewczynie, że faktycznie całkiem to dobre - chociaż jeszcze nie poczuł żadnego dziwnego efektu - kiedy nagle ta stanęła na palcach i po prostu go pocałowała. Co do chuja? Tego się nie spodziewał, ale było to zdecydowanie miłe i nic dziwnego, że właściwie działając podświadomie odpowiedział jej na ten pocałunek, chociaż nie jakoś nachalnie, czy coś podobnego. O mało nie wylał resztki mleka z trzymanego kubka, a później zaśmiał się ciepło. - O kurweczka - stwierdził, po czym parsknął jeszcze bardziej. - Co się dzieje, do chujeczka? To już działańko tego mleczka? - wyrzucił z siebie wyraźnie rozbawiony, odstawił kubek gdzieś na bok i spróbował odsunąć nieco na bok włosy dziewczyny, żeby móc na nią spojrzeć. Uśmiechnął się do niej ciepło, a jego ciemne oczy błyszczały bardzo mocno. Nie miał pojęcia, że jego włosy zrobiły się teraz karmelowe, ale właściwie to nawet jakoś to go nie obchodziło, miał wrażenie, że cały jest nabuzowany i właściwie to mógłby jeszcze raz pójść skakać przez to pieprzone ognisko albo przylepić jakiemuś frajerowi kartkę do pleców z debilnym napisem. - Hej, twoje włoski są różowiutkie i ładniutko ci tak - stwierdził jeszcze, śmiejąc się już w głos, bo zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie powiedzieć niczego normalnie. - No, kurweczka, to zrobiło się śmiesznie w chujek!
Rogi: F - te szalenie długie i kręcone markura śruborogiego Krąg: Ognia + Parzysta Skok: Zwykłe ciasteczko + 30% ale +40% za krąg ognia, więc 70% (wygrywam 20G) Dodatkowo: Efekt Kręgu Ognia: Robi Ci się gorąco od samego dotknięcia kamienia, a lśniąca runa dodaje Ci sił. Czujesz, że jesteś niepokonany, a Twoja charyzma i przebojowość sprawiają, że płci przeciwnej trudno odwrócić od Ciebie wzrok.
Celtycką noc młody Edgcumbe obchodził co roku - od czasów swoich narodzin. Jego dziadkowie (a zwłaszcza Archie) kładli szczególny nacisk na święta magiczne - jak i w ogóle na czarodziejskie tradycje, które zawsze celebrowali. Było to swego rodzaju zadośćuczynienie staruszka, że przez swoją przypadłość skazał młodsze pokolenia na wydziedziczenie z głównej gałęzi rodu. Thaddeus odebrał wykształcenie przeznaczone dla młodych szlachciców - dodatkowo poszerzone o dziedziny mugolskie i pozbawione kija wtykanego w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Czy mogło być lepiej? Nic więc dziwnego, że i w tym roku student pojawił się na obchodach Celtyckiej Nocy w Dolinie Godryka. Pierwszy raz jednak, przechodząc niewidzialną granicę Alei Ogników... poczuł jakby coś dosłownie siadło mu na czole - i to coś wcale nie lekkiego. Próbując poruszyć głową, by rozejrzeć się po przesiąkniętej magią alejce - zarzuciło mu ją nadspodziewanie mocno w jedną ze stron, aż trącił przelatujące nad nim wróżki... rogami? Roześmiał się w głos, sięgając dłońmi ku czołu i badając opuszkami palców dorodne, poskręcane rogi. Były naprawdę konkretne! Razem z nimi mógł spokojnie mierzyć dwa i pół metra, to ci dopiero! Przyzwyczajając się do nowego ciężaru - ruszył w pierwszej kolejności ku Kamiennym Kręgom, nauczony już doświadczeniem, że warto spróbować przy nich szczęścia ten raz w roku. Przyjrzał się wszystkim sześciu kręgom - ostatecznie kierując się do ognistych run. O ile dobrze pamiętał - odpowiadały one między innymi za relacje międzyludzkie. A Thaddeusowi przydałoby się w nich odrobinę... szczęścia? Błogosławieństwa? W każdym razie - poczuł, że wybrał dobrze, bo kiedy tylko dotknął kamienia z rzeźbioną runą, ta rozbłysła, posyłając przyjemną falę ciepła przez całe thaddeusowe ciało. Wciągnął powietrze zaskoczony - jakby dostał właśnie drugiego oddechu. Świat, choć roziskrzony i kolorowy, nabrał zupełnie nowych barw, bardziej jaskrawych i energetyzujących. Nigdy nie był zdrewniały, ale teraz czuł się jakby mógł góry przenosić. Czemu więc nie spróbować od małych kroczków, jak na przykład skok przez ognisko? Sprężystym krokiem skierował się do buchających płomieni - od razu częstując się obowiązkowym ciasteczkiem od druida. Dobre, nie za słodkie - i nie było czarną owieczką (choć obecnie Thad czuł, że trzy skoki przez ogień byłyby dla niego nawet zbyt proste!). Zanim jednak wziął rozbieg - zaczepił go jeden ze znajomych z Hogsmeade, proponując mały zakład. Choć Edgcumbe nie bawił się w zakłady - teraz po prostu czuł, że mu się to opłaci. I wcale się nie mylił - bo skok wyszedł mu dosłownie perfekcyjny - a na pewno lepszy niż jego kumpel się spodziewał. Ponadto wylądował idealnie przed... @Victoria Brandon i @Loulou Moreau (której notabene jeszcze nie miał przyjemności poznać). Wyprostował się w swej pełnej - i rogatej - okazałości, uśmiechając się do dziewczyn radośnie. — Przepraszam za najście — mruknął grzecznie, w międzyczasie łapiąc jeszcze ciśniętą w niego sakiewkę z galeonami, które skitrał do kieszeni spodni - na co przybrał przepraszający wyraz twarzy. — Głupie męskie zakłady — skwitował krótko, zwracając spojrzenie zielonych oczu na Brandonównę, tylko po to, żeby znów się wyszczerzyć od ucha do ucha. — Miło Cię widzieć, Viks — przywitał się, powstrzymując się jednak od uściskania przyjaciółki - choć miał na to wyraźną ochotę. Nie byłoby to jednak zbyt kulturalne - biorąc pod uwagę, że nie znał jej towarzyszki - do której wyciągnął wielką dłoń w geście powitania. — Thaddeus Edgcumbe — przedstawił się, wlepiając w nią szczerze zainteresowane ślepia - uciekające do włosów dziewczyny, które zdawały się kręcić na jego oczach. — Na Merlina, śliczne... — chrząknął, zdając sobie sprawę, że powiedział to na głos: — ... wianki! — próbował ratować sytuację. — Jak się bawicie? Taktyczna zmiana tematu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren przyjął zwrócone mu mleko, jednak także nie miał ochoty na dodatkową porcję więc ostatecznie wcisnął ją jakiemuś zataczającemu się czarodziejowi w ramach przeprosin za staranowanie go porożem, choć tym razem to nie była stricte wina Krukona ale nieznajomego, który prawie że w niego wleciał. - Nikogutko nie podrywam - burknął Shaw, obruszając się na uwagę dziewczyny, przestając machać głową. Jeśli chciała zostać podeptana przez jakiegoś nieuważnego druida w sandałach - jej sprawa. - Nie może trwać wieczniutko - powiedział, wzruszając ramionami, po czym podniósł się z trawy i otrzepał spodnie - co oczywiście wiązało się ze zgięciem w pół i kolejnymi obrotami głową, próbując sprawdzić czy na pewno nie zostawił gdzieś jakiegoś źdźbła. Ignorując oburzone okrzyki osób dookoła, chłopak w końcu się wyprostował i spojrzał na Olivię. Rzeczywiście, nie wyglądała najlepiej, jeśli w ogóle dobrze mogła wyglądać osoba przeklęta przez ducha magii i leżąca na ziemi z majtkami na wierzchu, przynajmniej jeszcze przed chwilą. - Do tej porki nie najlepiej - mruknął - Zdążyłem się dowiedzieć, że duszki mnie dzisiaj nie lubią i miałem też wymiotki obok butków. Nie moje - poprawił się szybko, sprawdzając dla pewności czy jakieś marchewkowe torsje nie zostały na jego podeszwie. Darren przyjrzał się uważnie dziewczynie. Na razie wyglądało na to, że zarówno jego, jak i jej celtycka noc przebiegała raczej średnio. Być może czas było to zmienić. - No dobra, wstawaj - powiedział w końcu stanowczo, wyciągając do Olivii dłoń i potrząsając nią wyczekująco - Jeszcze mamy troszeczkę czasu do ranka, nie możesz przeleżeć całej nocki, idziemy... gdzieś.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
W oczach obcych moja postać tworzyła obraz dziwaka, odciętego od rzeczywistości myśliciela, swoim sposobem bycia wyróżniając się od ogółu, a jednocześnie nie chcąc tej uwagi, która przyciągała do mnie nieprzyjemne spojrzenia. Tak bardzo różniłem się od swojego brata, że pomimo niemal identycznego wyglądu, jeśli nie starał się zmylić ogółu, emanował zupełnie inną aurą, tak różniącą się z moją, że trudno byłoby nas pomylić. On też nie posiadał własnego węża, co dawało wskazówkę jak nas od siebie oddzielić. Dlatego zainteresowanie Lucii moją osobą było wyjątkowe i niecodzienne, a tym bardziej przy naszym pierwszym spotkaniu. Szybko wyszukałem wzrokiem jej reakcję na moje słowa, które z góry dawały jej znać o mojej nietuzinkowej umiejętności. Oboje mieliśmy coś do zaoferowania, co zaskakiwało drugą osobę, dając temu spotkaniu ciekawą specyfikę spotkania dwóch wybitnych na swój własny sposób dusz. Proxima i ja byliśmy ze sobą połączeni niemal telepatycznie, prawie zawsze wiedząc, co ten drugi z nas sobie w danej chwili myślał, czy jakie miał zamiary. Z zaciekawieniem patrzyłem jak wąż sunie po trawie, by zaraz owinąć się wokół prawego ramienia dziewczyny, okrążając jej szyję od tyłu, na koniec unosząc łeb na poziom jej lewego ucha i posykując na tyle cicho i finezyjnie, bym ja nie mógł tego usłyszeć, choć spodziewałem się, co on tam do niej szeptał. Przegryzłem wargę w niemałym podnieceniu, jakby współodczuwając z wężem namiętności, których się poddawał. Ten wąż był cholernie złożonym organizmem, który często brzmiał tak, jakby to był człowiek zamknięty w skórze węża – brak w nim było tej prostoty, którą węże i inne zwierzęta raczej przejawiały, nie bez powodu będąc niżej od ludzi w łańcuchu pokarmowym. Proxima prócz tego miał istnie wybuchowy charakter, przywodząc mi na myśl mojego brata, choć w pozytywnym aspekcie. Lubił też przekraczać granice, burzyć mury przyzwoitości, często narażając w tym i mnie, zmuszając moją osobę do tych samych czynów. Gdy też tak byliśmy obok siebie, mieszając swoje oddechy i nie odczuwałem już żadnego skrępowania, bliskość między nami była przeze mnie wręcz wymagana i widziałem w manipulowaniu nią pewien rodzaj estetycznej rywalizacji między nami. Ja zaś się jej kompletnie poddałem, biorąc w niej udział. Na jej propozycję, lekko zagryzłem wargę w leniwym uśmiechu i pokręciłem przecząco głową. - Tam gdzie on, tam i ja niestety. Choć niekoniecznie działa to w drugą stronę. – Odpowiedziałem, nie dając za wygraną, patrząc to na Lucię, to na Proximę, który wciąż kręcił się w jej pobliżu. - Lepiej, żeby pewne rzeczy pozostawały niepoznane, co też w tym przypadku tyczyło się tej niecodziennej poezji. – Tajemniczo się uśmiechnąłem, nie dając Proximie się wykazać swoimi tanimi zagrywkami, którymi obdarowywał blondynkę. Zmiany w moim zachowaniu często były równie niespodziewane co i w tej sytuacji, choć notorycznie były one również czymś wywoływane – tutaj czysto rozsądkowo powiedziałbym, że musiała to być jakaś magiczna aura w powietrzu… ale czy na pewno? Czy nie było to zachowanie dziewczyny, tak niepodobne do wszystkiego, czego w życiu doznałem? Może to jednak jej zasługa, obudziwszy we mnie nieposkromiony pierwiastek, który należało dopiero odkryć? Skinąłem głową, na jej wyznanie, podziwiając takie podejście. U mnie bywało różnie, co też mocno zależało od dziedziny życia, do której się właśnie odnosiliśmy – w sztuce improwizacja i brak planu zyskiwał u mnie dozgonny szacunek, wiedząc doskonale jakiego wczucia się w rolę to potrzebowało, by wiarygodnie to oddać. W życiu miałem ustalony swój własny porządek i plan, zgodnie z którym funkcjonowałem. Był on jednak na tyle ogólny, by nie naciskać na mnie, a przynajmniej w każdej takiej sytuacji, bywał on przeze mnie zmieniany – ceniłem sobie przede wszystkim elastyczność działania. Dotyk jej dłoni działał na mnie jak magnes – nie było odwrotu, nie był on możliwy. Poszedłem razem z nią, dając Proximie wpełznąć mi na barki, owinąwszy się wokół mojej szyi. Z zaciekawieniem w oczach popatrzyłem na to, co dziewczyna kupowała i zaraz poprosiłem swój trunek, który jak się później okazało, był tym samym, o tym samym karmelowym smaku i identycznym działaniu. Wypiwszy całą zawartość kubka, westchnąłem głośno, jakby doznając najwyższych doznać smakowych. Jej słowa rozśmieszyły mnie nieznacznie, na które zareagowałem cichym chichotem, zupełnie niepasującym do mnie, obojętnie w jakim wydaniu. - A co miałaś? Bo mój był o smaku karmeliku. Mniam. – Popatrzyłem zaskoczony, to na siebie, to na sprzedawcę, to na Lucie, lekko podnosząc brwi i śmiejąc się z całej sytuacji. No to pięknie, byliśmy oboje pod wpływem magicznego efektu, który zupełnie karykaturował nasze słowa, zdrabniając je, co brzmiało w obu wersjach, męskiej i żeńskiej, komicznie i absurdalnie. - Na co masz teraz ochotę Lucynko? – Nie mogłem uwierzyć w to, co sam mówiłem, lekko wzruszając ramionami w formie wyparcia się winy za to, w jaki sposób mówiłem. Na chwile cała aura intymności i magicznych niedomówień i półsłówek zniknęła, dając się zasłonić uroczej oprawie zdrobnień i miłych spojrzeń.
Na jego słowa pokręciła przecząco głową, wprawiając jasne kosmyki włosów w ruch. Z błyszczącymi oczyma i niewinnością wymalowaną na bladym licu, uśmiechnęła się – tylko troszkę niczym lisek, przebiegle. To było bardziej złożone i pewnie, gdyby była, chociaż odrobinę nieśmiała, kolejne słowa nie uciekłyby z taką łatwością spomiędzy warg maźniętych jasnoróżowym błyszczykiem. - Nie, to wcale nie tak! Po prostu uważam, że gdy jesz słodycze, to uśmiechasz się najładniej i wyglądasz na naprawdę szczęśliwego. Wzruszyła ramionami, jakby była to najprostsza i najbardziej oczywista rzecz pod słońcem, którą widział każdy, nie tylko krukonka. Nie sądziła też, że przekonywania ślizgona do czegokolwiek było specjalnie trudne. Miał w jej oczach obraz ugodowej i dość łagodnej osoby, która przy obdarzeniu kogoś sympatią, była skłonna ulegać. Z drugiej strony ta luźna myśl, przebiegająca gdzieś w odmętach jej umysłu nie miała konkretnych podstaw, pozostawiając jedynie domysłem. Nie znała go dobrze, nie znała go nawet długo, ale nigdy nie powiedziała, że jest rozsądną i mądrą dziewczyną, ba, w rzeczywistości bliżej jej było do naiwnej i głupiej gęsi. Odetchnęła głębiej, gdy odległość pomiędzy nimi znacznie się zwiększyła, a nozdrza przestał wypełniać zapach męskich perfum i słodyczy. Zabawne, jadł ich tyle, że zaczynał pachnieć niczym wata cukrowa, wymieszana z karmelem? Uśmiechnęła się pod nosem, zgarniając pukiel włosów za ucho, odsłaniając kolczyk o kształcie smoka. Kiwnęła głową na jego stwierdzenie o puszczeniu w niepamięć małej kolizji, pchającej ich sobie w ramiona i chyba nawet w towarzystwo, bo doskonale wiedziała, że z nim będzie się bawiła znacznie lepiej, niż z koleżankami, które głupio chciały tylko pleść wianki. I te rogi! Nie mogła powstrzymać chęci dotknięcia ich. Szorstki, chłodny dotyk pod miękkim obuszkiem palca sprawił, że przebiegł jej po skórze dreszcz ekscytacji. Kto wpadł na tak cudowną atrakcję, oddającą honor powiązaniom druidów z przyrodą? - Wrażliwe? Jak co? Do czego byś to porównał? - dopytała z zaintrygowaniem w głosie, posyłając mu pociągłe spojrzenie błękitnych oczu, skrytych za wachlarzem kruczoczarnych rzęs. Parsknęła śmiechem, uśmiechając się szeroko na jego postawę obronną względem jej oskarżeń o jedzeniu własnych rogów, a w polikach zatańczyły dołeczki. Gdyby mogła wybrać, wolałaby rogi niż magiczną, malinową wstążkę, która niczym pchana tchnieniem wiatru, związała się z początku na jej nadgarstku, a później przeniosła ją na szyję, uznając, że tam lepiej pasowała. - Nie brzmi wiarygodnie, Sinclair! Na pewno chciałbyś je zjeść, jeszcze, żeby czekolada magicznie odnawiała się każdej nocy! Jesteś takim niemożliwym łakomczuchem! Zakończyła z teatralnym westchnięciem, unosząc dłoń i wbijając mu palec w brzuch, przekręciła głowę w bok – jak zwykle, bez cienia skrępowania, naruszając cudzą przestrzeń osobistą. Lubiła się z nim droczyć. Mięśnie napotkane pod warstwą ubrania, stawiające opór drobnemu gestowi z jej strony utwierdzały ją w przekonaniu, że do małej kuleczki było mu daleko. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, rzucając propozycją, gdy tylko zauważyła, że jej koleżanki gdzieś wcięło. Może to i lepiej? Zaraz też postanowiła wykorzystać fakt, że tak solidnie ją wcześniej skomplementował i obrócić się niczym w tańcu, chociaż znacznie wolniej i dostojniej, pozwalając, aby jasne przesunęły po jego bluzie. Schowała dłonie za siebie, nie mogąc powstrzymać przygryzienia dolnej wargi, zagrywając nieco bezczelnie, poprzez swoją dziewczęcą stronę, ale nie miała poczucia winy ani też wstydu. Była naiwna, czasem głupia, była bezmyślną i impulsywną gęsią, ale wciąż potrafiła wyczuć, wiedziała, kiedy jej aparycja przypadła komuś do gustu. Nienawidziła z tego korzystać, jednak teraz zwyczajnie nie chciała zostać sama. -Widocznie nie jesteś tak paskudny. - zauważyła, puszczając mu oczko i już nie chcąc zdradzać więcej szczegółów z babskich plotek, gdzie w rankingach Lucas nie był wcale tak nisko. Jej koleżanki same latały za chłopcami, chcąc się napić i zabawić, korzystać z wolnej nocy. Mądrość kierowała się swoimi prawami. Dostrzegła jego kolegę, posyłając mu uśmiech i witając się z nim, nieco zaskoczona szarmancją i eleganckim gestem, który w jej stronę wykonał. Chyba też był ślizgonem. Wyglądał na sympatycznego. - Przeurocza mówisz? Mmmmm, mój nonszalancki, wężowy kolego – zaskakujesz mnie równie mocno, co ilością zjedzonych ciastek. - odparła z rozbawieniem, stając grzecznie obok bruneta, który już chyba był na nią skazany. Nie zwróciła uwagi w tym całym zamieszaniu na ich miny, zajęta niespodziewanym dołączeniem do ich towarzystwa ślicznej szatynki, która podobnie, jak ona, wpadła na Phillipa. Zacisnęła usta w rozbawieniu, nie mogąc jednak utrzymać języka za zębami i posyłając mu komentarz, a razem z nim delikatne szturchnięcie – Sinclair obdarzył ją nieco stłumionym uśmiechem, na co brew nieznacznie jej drgnęła do góry, a zaniepokojenie przemknęło przez mieniące się jasnymi odcieniami błękitu tęczówki. - Udajcie, tak? Zapamiętam. - musiała go złapać za słówko, wzdychając zaraz i rozkładając ręce bezradnie, westchnęła. - Złapałeś mnie, to był mój paskudny plan na schadzkę z Tobą w cieniu ogniska. I co teraz, skoro już wiesz? Uwielbiała się z nim droczyć, nie panowała nawet nad słowami opuszczającymi jej usta. Dzielnie odwzajemniała każde jego spojrzenie, które przerwało marudzenie drugiego ślizgona, który zażądał szczypania, co chętnie zrobiła. Milczała jednak, nie komentując ich wymiany zdań, jawnie wskazującą na obgadywanie nieco zdezorientowanej dziewczyny, której w tym samym czasie posłała delikatny uśmiech, ruchem głowy zgarniając włosy na plecy. Gwiazda Quidditcha? Przyglądała się jej badawczo, próbując skojarzyć twarz. Prawda była taka, że niewiele ich pamiętała sprzed swojego wyjazdu, gdy skupiona była głównie na Carson i swoim chłopaku, którego wyjątkowo nie odbiła. Stare dzieje, teraz życie było znacznie lepsze i ciekawsze, zdrowsze. Po skórze przebiegł jej dreszcz na wspomnienie głosu władczej brunetki. Przymknęła na chwilę oczy, chcąc odwrócić myśli z nostalgicznego kierunku i zaczepnie pytając stojącego obok bruneta o jakąś głupotę, skupiła na nim wzrok, zostawiając małego marudę i gwiazdę miotły sobie. Ładnie razem wyglądali, a brzmiał, jakby ją trochę lubił. Takie wydarzenia sprzyjały romansom. Zaskoczona przymknęła jednak powieki, gdy poczuła na głowie dłoń. Rozchyliła usta w zaskoczeniu, mrugając, po czym prychnęła cicho , nadymając policzki i krzyżując ręce na wysokości biustu. Nawet jeśli uśmiechnął się ładnie, całkiem czule – to go nie ratowało! - Sinclair, nie aniołkuj mi tu! Czy ja Ci wyglądam na jakiegoś, nie wiem, kota? Nawet dla mnie? Brzmi, jakbyś dla każdej miał szkarłatne policzki. - zauważyła, wywracając oczyma. Zaraz jednak przesunęła palcami po swojej szyi, drapiąc się i poprawiając kokardkę. Nie mogła się przecież tak nad nim znęcać, skoro zdecydował się jej towarzyszyć. Wcale nie potrzebowała uwagi tęsknoty, bo to ona zwykle sprawiała, że ktoś czuł się w jej centrum. Gdy wsunął rękę do kieszeni spodni, złapała go pod nią, zaciskając palce na wysokości jego nadgarstka. - Jesteś niemożliwy, Lucas. Teraz już na pewno musimy iść zjeść jakieś ciastko albo nie wiem, chodźmy zatańczyć! Dodała, wzruszając ramionami i zaraz zaśmiała się, gdy fasada oburzenia i udawanej obrazy opadła. Nie była dobra w gniewaniu, trzymaniu urazy, a przede wszystkim miała mnóstwo dystansu do siebie. Nie powie mu przecież, że ów gest był całkiem uroczy, bo jej towarzysz jeszcze obrośnie w piórka.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaśmiał się, już nie namawiając na dalsze testy rogów, bo rzeczywiście mogli albo je połamać, albo zakleszczyć się i wyglądać jak dziwni syjamscy bliźniacy. Nie to, żeby miał coś przeciwko byciu uważanym za bliźniaka Alexa, ale nie byłoby wesoło chodzić w dziwnej pozycji przez całą noc, czekając, aż ktoś ich uratuje. Za to aż otworzył oczy w udawanym zaskoczeniu, kiedy kąciki ust Voralberga poszybowały ku górze w tak niespodziewanym geście, jakim był u niego uśmiech. No kto to widział, aby naczelny mruk wśród kadry nagle zaczynał się uśmiechać? Nie ważne, że ten nieznaczny grymas u każdego innego byłby jedynie wymuszony. Josh czuł, że szala zwycięstwa nie tyle przesuwa się na jego stronę, ile pędzi niczym Hogwart Express we wrześniu. Nie skomentował tego jeszcze, czekając, aż uśmiech stanie się bardziej oczywisty. Zaś na kolejne słowa posłał mu jedynie buziak w powietrzu. Oczywiście, że był niezastąpiony! Czy naprawdę sądził, że pozwoli go otruć? Spić - tak, doprowadzić do niezręcznej sytuacji - tak, otruć - nie. Stragan oferował tak różne możliwości wydania galeonów, że nie wiedział, od czego zacząć. Nie przemawiało do niego jednak jedzenie… Co jak co, ale nie przepadał jeść na podobnych imprezach, przez co, jeśli nie zjadł nic przed przyjściem, miał słabą głowę. Tym razem nie musiał się tym martwić, więc nic dziwnego, że proponował mleko z cyca. Mleko jaka. Może i nazywało się dziwnie, z całą pewnością Josh wątpił w świętość jaka i możliwość dawania różnego mleka, ale przecież nie można było podchodzić do wszystkiego z takim dystansem, jak robił to profesor zaklęć. Być może powodem była dziwna atmosfera nocy, może chęć zaprzątnięcia głowy innymi rozterkami, a być może geny robiły swoje i dlatego Walsh nie czuł strachu przed piciem czegoś niewiadomego pochodzenia. Wierzył, że pula na idiotyczne śmierci została wyczerpana przez wujka, a on sam jest poniekąd nietykalny. Chciał już powiedzieć Alexowi, żeby nie był ostatnim tchórzem i wybierał jedno mleko, gdy dostał uszu i zaczął kicać. Tego naprawdę się nie spodziewał. Widział, że jakieś dzieciaki się całowały, ktoś zdrabniał wszystko, albo cały czas tak mówił… Nie widział, aby ktoś był królikiem, jednak hej, zawsze mogło być gorzej. Ostatecznie to jedynie powiększało uśmiech na twarzy Josha, sprawiając, że do tej pory tryskający dobrym humorem, mógłby nim zalać okolicę. - Oj weź, byłbyś cudownym królikiem - zaśmiał się, nieznacznie odchylając głowę, co poskutkowało pociągnięciem przez łopaty w tył. Próbując się ratować, robiąc krok, znów kicnął. Chwilę zajęło mu ponowne zachowanie równowagi, a po wszystkim miał przyspieszony oddech, zaś serce biło w szaleńczym rytmie. - -Już wiem, dlaczego króliki zawsze mają tak szybkie tętno - skomentował samego siebie, obserwując, jak Alex dostaje mleko. Czekał w napięciu, aż mężczyzna napije się jajecznego likieru. Szkoda, że nie miał równie dużej przyjemności z picia, co on sam, ale te rozterki szybko odeszły w kąt. Oczy Josha zaświeciły się wręcz z rozbawienia, gdy włosy przyjaciela zaczęły mienić się wszystkimi kolorami tęczy. Jak to było, no homo? - Jesteś uroczym tęczowym jeleniem - odparł ze śmiechem, opierając dłonie na biodrach i pilnując się, żeby nie zrobić kroku, aby znów kicać. To naprawdę było męczące, a przecież miał kondycję. Zmarszczył na moment brwi, gdy przez kichnięcie pojawiło się czekoladowe jajko. Cóż, już było wiadome, kto miał lepsze mleko. Już miał coś powiedzieć, gdy dostrzegł, że Alex się uśmiecha, ba, szczerzy się jak głupek! - Na pudłującego tłuczka… Od dziś Celtycka Noc będzie Dniem Uśmiechu Alexa. Kim jesteś i co zrobiłeś z Voralbergiem? - rzucił, nie potrafiąc powstrzymać się przed śmiechem i ogólnym zaskoczeniem. Coś było w powietrzu, czy miał mleko powodujące wesołość? Człowiek, który od tak dawna się nie uśmiechał, którego posądzano o brak tych komórek w mózgu, które odpowiadają za emocje i mimikę z nią związaną - uśmiechał się!