To miejsce jest niezwykłe głównie w nocy, gdy zamieszkujące te okolicę ogniki oświetlają cały teren. Uwaga, wystarczy głośniejszy szmer, a wszystkie gasną. Po drodze można natknąć się na nieogrodzone i zaniedbane oczko wodne.
Tura III Pole: 4I, Lelek Wróżebnik Efekt: zamieniam się w futerkowego diabła z fikuśnym ogonem i rogami k100: 44 Upadki: 2/3
Ciężko było mu zachować czujność podczas gry kiedy tyle się działo i jego uwaga dzieliła się między wiele osób. Nie pomagał fakt, że upadł akurat na Verę, więc przez chwilę czuł się wyłączony z obserwacji, zamknięty na własne rozmyślania. Otrzeźwiła go dopiero jego kolejka, w której zakręcił różdżką, korzystając jeszcze z wolnej ręki. Czuł, że coś jest nie tak, w momencie, w którym ciężar i balans jego ciała się zmienił. Wolał nie patrzeć na siebie, jak teraz wygląda, ale nawet u Ceda dało się dostrzec teraz zażenowanie. Odetchnął. Było coś komicznego w tym, że nawet jako "diabeł" w czarnym futerku, z rogami i ogonem, wydawał się dziwnie niegroźny. Jego zielone spojrzenie było tak samo łagodne jak zawsze, a blond włosy lekko pociemniały, ale dalej luźną kaskadą opadały mu na twarz, przez co sprawiał wrażenie bardziej udomowionego zwierzątka niż demona. Modlił się jednak o odpadnięcie z gry. Jego modlitwy zostały wysłuchane, kiedy ktoś na niego upadł. Poznał ją od razu, po krzywiźnie jej pleców i ciężkości, a także dlatego. Nawet dalsza gra w tej dziwnej aparycji w tym momencie, przynajmniej przez chwilę wydawała się przyjemniejsza, kiedy spadł na planszę na plecy, lokując wzrok prosto na jej jasnych oczach. — Cześć – mruknął, próbując zachować opanowanie, bo czuł się jak zwierzątko w zoo, wystawione na cudze spojrzenia i śmiech, więc skupił się tylko na jej oczach. Nie mógł nawet szukać wsparcia u Trevora, bo ten zamknięty był w kokonie. Zresztą miał wrażenie, że to on śmiałby się pierwszy i najgłośniej, a Cedowi nie było do śmiechu. Chociaż Holly chyba też nie, bo podążała za nią dziwna burza z ulewą, która teraz opadała na ich oboje. — Przynajmniej mam futro, którym mogę Cię ogrzać – spróbował znaleźć jakiś plus. I nawet nie pachniał zmokłym impem, tylko bergamotką i mydłem.
Magiczny Twist:
Magic Twist
Magiczny odpowiednik Twistera. Ze względu na swoje właściwości odurzająco-halucynogenne zalecany do gry dla starszej młodzieży, bądź dorosłych. Różnica między jego mugolską wersją jest taka, że każdorazowo wylosowane pole, którego czarodziej dotyka unosi w górę opary, o różnym efekcie magicznym. Pole losuje się specjalną różdżką, która po zakręceniu nią bucha kolorowym dymkiem z numerem pola.
Każda osoba w swojej turze (w dowolnej kolejności), rzuca 3 KOSTKAMI (Litery, k6 i k100)*.
'Litera' i 'k6' – określa, którego pola masz dotknąć i jaki działa efekt. 'k100' – określa kto wygrywa (najwyższa liczba).
*UWAGA:
Jeśli masz jedną z cech:
Zwinny jak lunaballa (zwinność) lub Silny jak buchorożec (siła) – rzucasz 2 x k100 i wybierasz lepszy wynik
Połamany gumochłon (zwinność) lub Rączki jak patyki(siła) – rzucasz 2 x k100 i wybierasz gorszy wynik
Osoba z najniższym wynikiem k100 przewraca się na osobę z drugim najniższym wynikiem (kilka osób, jeśli mają remis). Każdy ma 3 możliwe upadki, po czym odpada z gry. Gra kończy się, kiedy na polach zostanie jedna osoba.
Działa za każdym razem, niezależnie czy wygrywasz czy przegrywasz kolejkę. Nowy efekt wpływający na zachowanie postaci albo anuluje poprzedni albo działają oba, według Twojej woli.
Akromantula – z pola wyrasta magiczna wiązka pajęczyny, która oblepia Twoją kończynę, niezależnie od tego, co zrobisz, do końca gry będziesz się lepił do osoby, która w tej turze miała pole najbliżej Twojego.
Bogin – na jedną turę wyłania się przed Tobą Twój widmowy bogin, ale Tobie wydaje się, jakby był prawdziwy jeśli to np. stworzenie magiczne – jakby posiadało całą jego namacalną formę i zdolności magiczne.
Buchorożec – do końca gry odpala się w Tobie szalony duch rywalizacji o osobę, którą darzysz największą sympatią/uczuciem lub do której czujesz największy pociąg seksualny/jest w Twoim typie.
Czerwony kapturek – nad Twoją głową pojawia się magiczna pałka, która nabija Ci guza i kilka niegroźnych obtłuczeń, mających za zadanie utrudnić Ci grę. W następnej turze rzucasz 2 kośćmi k100 i wybierasz gorszy wynik (zignoruj jeśli już i tak masz cechę Rączki jak patyki lub Połamany gumochłon).
Demimoz – podczas tej tury stajesz się niewidzialny. Nawet jeśli miałeś najniższy wynik k100, nie możesz przegrać. Ochrona przed przegraną działa tylko na tą turę.
Dirikrak – opary odurzają Cię dziwnym eliksirem, który teleportuje Cię poza pola gry. Niezależnie od wyniku k100 innych graczy – to Ty przegrywasz tą rundę i gracz o najniższym rzucie k100, który upada, ale nie ściąga nikogo ze sobą.
Erkling – opary zniekształcają Twój głos na bardzo piskliwy (jeśli jesteś mężczyzną) bądź bardzo niski (jeśli jesteś kobietą), czujesz też niekontrolowane napady śmiechu, efekt ten działa do końca gry.
Feniks – Twoje pola stają w płomieniach, które parzą Cię w kończyny, ale jest to lekko szczypiący, drażniący, pozostawiający tylko lekkie zaczerwienienie i pieczenie ogień – nie wywołuje głębokich oparzeń. Jeśli określiłbyś się, jako osobę o czystym sercu, na koniec tury oblewa Cię przyjemny, leczący chłód, jeśli jesteś osobą o nieczystym sercu lub posiadasz punkty w Czarnej Magii, na koniec wykwita Ci mały pęcherz.
Ghul – do końca gry podąża za Tobą widmo ghula, który czasem na Ciebie pojękuje, czasem warczy, a czasem rzuca w Ciebie magicznymi widmami, które przelatują przez Ciebie pozostawiając uczucie chłodu.
Gumochłon – opary powodują, że do końca gry jesteś znużony i/lub senny.
Gromoptak – pojawia się nad Tobą burza z piorunami i prześladuje Cię do końca gry, raz na turę rzuć dodatkową kością litery – jeśli to samogłoska, uderza Cię piorun, który przechodzi prądem po ciele, elektryzuje ciało i na kilka sekund nastrasza włosy.
Hoo-hoo – odzywa się w Tobie zew tego starodawnego, japońskiego ptaka, który każe ci wskrzesić do gry jedną z osób, które już z niej odpadły (wskrzeszasz ją z tylko jednym możliwym upadkiem). Jeśli na ten moment nikt nie odpadł z gry, możesz wskrzesić siebie, jak odpadniesz.
Inferius – od oparów budzi się w Tobie światłowstręt, który trwa do końca gry.
Jackalope – opary powodują, że stajesz się skoczny i zwinny, jak Jackalope. Możesz dorzucić k100 i wybrać lepszy wynik (zignoruj dodatkowy rzut jeśli posiadasz cechę: Zwinny jak lulaballa lub Silny jak Buchorożec).
Jeżanka – z pola wysuwają się kolce, które kłują Cię pozostawiając wrażenie jak po ukłuciu pokrzywy.
Kelpia – pole gry zamienia się w płytki basen z wodą na 20 cm, z planszą na dnie. Każde kolejne wylosowanie tego pola przez jakiegokolwiek uczestnika gry pogłębia głębokość basenu o 10 cm.
Kołkogonek – zamiast z Twojego pola, tryskają opary z każdego innego w tej turze, powodując, że wszyscy inni mają złą passę. Rzuć k100 za każdego uczestnika gry (napisz która kość tyczy się, którego gracza np. 1 – Holly, 2 – Ced, 3 – Trevor). W tej turze każdy rozpatruje gorszy wynik.
Kwintoped – wyrastają Ci dwie dodatkowe, widmowe kończyny, które dotykają dwóch dodatkowych pól – rozpatrz 2 dodatkowe efekty pól. Jeśli, któreś z pól karze ci rzucać kostkami, zignoruj rzuty.
Langustnik – z pola wyrastają szczypce langustnika, który Cię gryzie. Do końca tego wątku (nie gry), będzie prześladował Cię pech.
Lelek wróżebnik – dorzuć kość na Tarota i zastosuj się do jej wyniku wg opisu Eksplodującego Durnia.
Lunaballa – do końca gry rozpościerasz wokół siebie urok prawie tak intensywny, jak urok wili (mimo wszystko nie aż tak porównywalny). Jeśli jesteś potomkiem wili, możesz przerzucić kość ‘k6’ (litera zostaje ta sama).
Marmite – przez całą turę masz wrażenie, jakby coś cię obmacywało w każdych miejscach na ciele, nawet tych najbardziej intymnych. To niewidzialne macki Marmite. Twoje ciało aż co jakiś czas emanuje światłem w miejscach, w których zostałeś dotknięty.
Memortek – opary powodują, że masz ochotę zdradzić swój największy sekret całej grupie (Twoje Veritaserum). Możesz (nie musisz), rzucić kością ‘k6’ na oparcie się tej pokusie. 1, 2, 3 – zdradzasz sekret, a słyszy cię co najmniej tyle osób, ile masz oczek na kostce. 4, 5, 6 – udaje Ci się opanować.
Nargle – nargle wyłaniają się z gry i kradną 3 dowolne elementy Twojej garderoby.
Oni – Twoje ubrania transmutują się w tradycyjny ubiór japońskiego demona Oni – przepaska na biodrach i piersiach (jeśli jesteś kobietą), wykonana z tygrysiej skóry i uzbrojenie w żelazne maczugi kanabō, oraz tatuaże wojenne na całym ciele w kolorze Twojej rangi na forum.
Pikujące licho – na jedną turę kurczysz się i zwijasz w kolczasty, zielony kokon, przypominający skorupę kasztana. Tracisz tą kolejkę niezależnie od wyniku.
Reem – zyskujesz nowe pokłady siły, możesz dorzucić 2x kością ‘k6’ na zwiększenie swojego wyniku k100.
Sfinks – z oparów dochodzi Cię zagadkowy głos sfinksa, który zadaje Ci łamigłówkę. Jej treść nęci Cię w takim stopniu, że nie możesz skupić się na zabawie. rzuć kością litery, jeśli to nie samogłoska, odpadasz z gry. Zignoruj, jeśli jesteś krukonem, lub byłym krukonem – z automatu rozwiązujesz zagadkę.
Toksyczek – do końca wątku (nie gry), Twoje włosy będą zmieniały kolor w zależności od Twojego nastroju. Przygnębiony/smutny/melancholijny – niebieski. Zły/rozdrażniony/poruszony – czerwony. Rozbawiony/szczęśliwy/zadowolony – zielony. Podekscytowany/podniecony – żółty. Wstręt/obrzydzenie/wstyd – różowy. Inne – fioletowy.
Wozak – do końca gry rzucasz obelgami lub przekleństwami, nawet jeśli nie towarzyszą Ci przy tym żadne negatywne emocje.
Kod do posta
Kod:
<zg>Tura I</zg> <zgss>Pole:</zgss> k6 i litera lub nazwa pola np. Demimoz <zgss>Efekt:</zgss> skrócony opis efektu pola <zgss>k100:</zgss> wynik k100 <zgss>Upadki:</zgss> ilość upadków/3
* imprezka fabularnie dzieje się 30 sierpnia
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
W pewnym momencie poczuła, jak jej nogi robią się niewyobrażalnie miękkie, przez co nie mogła postawić żadnego, pewnego kroku. Gra przestała ją cieszyć, tak jak i towarzystwo osób, które początkowo sprawiały, że cieszyła się z ich obecności, ale... Myśli gnające wciąż-i-wciąż w kierunku ojca przyczyniły się do tego, że serce ciemnowłosej Francuzki zabiło gwałtownie, a jej umysł zaczął płatać kolejne figle. Odsunęła się nagle od wszystkich, jakby chcąc zaczerpnąć powietrza, potem może dopić drinka i wreszcie zniknąć w meandrach leśnych korytarzy. Wiedziała, że to było za dużo i za szybko. Być może miała nawet napisać z wyjaśnieniami do Benjamina, lecz tym razem nie podjęła się jakichkolwiek wyjaśnień, tak jak miała to w zwyczaju wiele razy wcześniej. Odwróciła się ostatni raz w kierunku Żądlibusa i całej reszty zgromadzonych osób, po czym zniknęła, bo w tym była naprawdę dobra i nikt nie mógłby jej zarzucić, że gdziekolwiek popełniła jakikolwiek błąd.
Tura III Pole:gromoptak again Efekt: wisi nade mną chmura burzowa ale znów mnie nie gromi k100: 14 Upadki: 2/3
Straciła równowagę i przewróciła się prosto na Veronicę. Była to najgorsza ze wszystkich opcji, bo Krukonka tyle co upadła pod wpływem Ceda i zaczynało to wyglądać trochę tak, jakby obrali ją sobie za cel, próbując doprowadzić do jej szybkiej przegranej. Wood poczuła się z tym podwójnie źle, bo szczególnie zależało jej na tym, żeby między ich trójką nie pojawiła się niezręczność. Pewnych rzeczy nie dało się chyba jednak uniknąć. — Vera! Przepraszam, to ta burza, spojrzałam w górę i straciłam równowagę. Na Merlina, będziemy Ci po tej grze musieli zafundować maść na siniaki — próbowała obrócić to w żart i o ile nie wiedziała co na to dziewczyna, tak jej trochę pomogło to w powrocie do normalności. — Niee, Lily, nie opuszczaj nas — zawołała dramatycznie, gdy kolejna osoba zaczęła zawijać się w kokon — mogła wleźć do Trevora, na pewno by nie narzekał — dodała do reszty, która dzielnie pozostała na planszy. A na tej planszy zdecydowanie kogoś brakowało. Clementine ulotniła się stąd nie wiadomo kiedy. Znów się rozproszyła, próbowała dostrzec gdzieś dziewczynę i koniec końców znów straciła równowagę i w dodatku poślizgnęła się na mokrej planszy, na którą non stop padało z jej prywatnej chmury. Nie wiadomo ile w tym przypadku, ile modlitw, a ile panicznej koordynacji ruchowej, ale udało jej się ominąć Verkę szerokim łukiem, a zamiast tego spaść na Ceda. Bardzo włochatego Ceda. Parsknęła śmiechem, widząc z bliska jego różki. — Cześć — odpowiedziała i niewiele myśląc, schyliła się, by go pocałować. Nie było to nic szczególnego, zaledwie krótki buziak w usta, ale wyraźnie wpływ tutaj miał skrzydlaty merlin... i może deszcz, który zachęcał do romantycznych gestów? Spłoszyła się równie gwałtownie, co wcześniej podjęła decyzję, by się do niego zbliżyć. Zrobiło jej się głupio, bo chyba właśnie postawiła go w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji. Podniosła się czym prędzej i sięgnęła po drinka, bo dopić jego resztkę. — Preferuję Cię bez futra — dodała tylko, bo milczenie byłoby gorsze niż powiedzenie czegokolwiek. — Trevor, wyłaź z tego kokonu i kręć! — pogoniła zaraz przyjaciela, skupiając na nim swoją uwagę.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
DeeDee nie rozumiała, co działo się wokół niej. Nie chciała pakować się w nieznane i uczestniczyć w magicznej grze imprezowej, która z samego założenia wymagała jakiegoś kontaktu fizycznego z innymi osobami, bo nie miała na to ani ochoty, ani odwagi, zbyt onieśmielona ilością otaczających ją osób. Pięknych osób, od których nie umiała oderwać wzroku. Rodzeństwo metamorfomagów było olśniewające, podobnie jak dwie z obecnych dziewcząt, w których żyłach płynęła krew wili, czyniąc je niezwykle interesującymi i magnetycznymi. Lily ściągała jej wzrok nawet jeśli DeeDee nie miała na to ochoty, podobnie Holly, której nie sposób było odmówić uroku. Należało oczywiście wspomnieć też o niemal nagim ciele Trevora, na które starała się z całych sił nie patrzeć. Wszystko to okraszone śmiechem, zabawą i... Pocałunkiem? Nie rozumiała, na co patrzyła, ale wiedziała, że samo patrzenie było błędem. Wielkim błędem. Szkarłat wstąpił na jej bladą buzię, zalewając porcelanową skórę purpurową pożogą jak tsunami, zmuszając ją do prędkiego obrotu na pięcie. O nie, nie, nie, co teraz? Co miała zrobić ze sobą w takiej sytuacji? Nawet przyjazna, również piękna Clementine zawijała manatki, a ona? Jej wzrok padł na tackę z shotami - niewiele myśląc wychyliła jeden za drugim, po tym ostatnim zapowietrzając się nieco, gdy uderzyła ją siła miętowego smaku. Na szczęście mięta z czekoladą nie należała do obrzydliwych połączeń, toteż jedyne, z czym musiała się zmagać, to pieczenie w przełyku, nieprzyjemne, ale choć chwilowo odwracające jej uwagę od tego, co działo się na planszy. Głupia, głupia, głupia...
Tura III Pole:3I Efekt: z pola wysuwają się kolce, które kłują Cię pozostawiając wrażenie jak po ukłuciu pokrzywy k100: 64 Upadki: 2/3
Gra wciąż była w toku, choć na planszy pozostało już ich niewiele. Jeśli jednak ktoś liczył skuchy równie sprawnie co wywijał rozciągniętym ciałem, to wiedział, że rywalizacja była zażarta. Veronica wreszcie podniosła się z upadku, a jako, że w przed chwilą była celem Holly, która ewidentnie kręciła z Cedem (no chyba, że każdemu rozdawała buziaki na prawo i lewo, co było wątpliwe), poczuła się jednocześnie… dziwnie i dobrze. Bo z jednej strony jej ulżyło - ona i Savage to oficjalnie jakaś zamierzchła, prehistoryczna przeszłość. Zaś z drugiej, coś jednak przez chwilę między nimi zaiskrzyło. Verka była ciekawa, czy Ced powiedział to kiedyś Holly i jak na to zareagowała. W każdym razie, teraz nie wydawała się na nią zła, obrażona, nie sprawiała wrażenia fałszywie miłej tylko autentycznie zatroskanej liczbą siniaków na ciele Seaverówny. Co tylko wzmogło wątpliwości, bo jak po tym wszystkim, co między nimi zaszło miałaby uwierzyć ślepo w prostlijnijność i prawdomównośc Ceda? - Ależ nic się nie stało, daj spokój. Mam liczne rodzeństwo, to też takich maści mam w opór - zaśmiała się ruda, próbując załagodzić atmosferę. Nie było nieprzyjaźnie, a jedynie n i e z r ę c z n i e. Brakowało jej tu Ryszarda, w chuj. Z tej rundy wynikły jednak jakieś pozytywy. Lilka-ekshibicjonistka poszła w kimkę do kokona, Trevor powoli wyglądał, jakby się budził, ona nie uczestniczyła tym razem w żadnym upadku, a i wyglądało na to, że nie tylko jej wstrętne jest światło. Veronka uczyniła kolejny ruch i tym razem poczuła, że na planszy, na której położyła nogę wyrosły jakieś dziwne, niewidzialne kolce. Bolało. Ale nie tak, jak zabolałoby ją odpadnięcie na tym etapie. - Ała, kurwa - warknęła bardzo elokwentnie, poprawiła włosy zdecydowanym machniecięm głową do tyłu i umościła się wygodniej w potwornie nieprzemyślanej, bardzo niekomfortowej pozycji. - Ciekawa ta gra - skomentowała, patrząc przelotne na Ceda w wydaniu furrasa. - Niech zgadnę, dozwolona od lat 18? Jestem zaintrygowana, ciekawa czy pani Blackwood z rodu Thickett nie prześpi finału - dodała, z wyraźnym przekąsem. Była ciekawa, kto ją tu w sumie zaprosił.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Tura III Pole: 5G Efekt: nargle kradną mi 3 ciuszki k100: 99 Upadki: 2/3
A więc stało się - Lilka ich opuściła. Na przynajmniej kilkanaście sekund zasnęła snem sprawiedliwego, zaliczając pierwszy upadek - w sumie można było się tego spodziewać, po ilości wygibasów i półszpagatów, które zaprezentowała. Potem Ced zamienił się w diobła, ale takiego w wersji futerkowej, z bardzo ciekawym ogonem i ekscentrycznymi rogami. Upadł tym samym na Holly, która ledwo co podniosła się z poprzedniego upadku, a w nagrodę cwany zgarnął buziaka w policzek. Hm… ciekawe. Czyżby Valerie o czymś nie wiedziała? W sumie fajnie, jeśli faktycznie coś było na rzeczy. Jednak mimowolnie ciężko westchnęła, myśląc o swojej własnej samotności i zerknęła przelotnie na Nico który był zajęty rozmową z kimś innym. Norma, takie to miała szczęście na tym polu. Jednak kto ma pecha w miłości, ma farta w grach… niby tylko karcianych, ale czy do końca? Val zakręciła różdżką i postawiła kolejną kończynę na odpowiednim polu. Zrobiła to sposób spektakularny, bo skoro Lilianna poszła w drzemkę, Puchoni muszą bronić swojej zajebistości. Valerka odwaliła całkiem przyzwoity mostek, aczkolwiek szybko tego pożałowała. Bo nargle… zaczęły kraść jej ciuchy! Najpierw zniknęły okulary, potem? Jej ukochane glany. Aż wreszcie dobrały się do czarnej koszulki, ale na szczęście Lloyd ubrała się na cebulkę i tę pasiastą pod spodem zostawiły w spokoju. - Yyy… okej. Chyba nie czemuś nie podobał się mój outfit. Ced, ale te glany to dostanę z powrotem? - spytała niepewnie. Bardzo je lubiła, a poza tym… Co jeśli znowu wywoła ten sam magiczny efekt?
Czy gustował? Spojrzał na Nickolasa z rozczulonym rozbawieniem. Nie wiedział czy chłopak próbował być złośliwy, czy nie, bo jego słowa wywołały w nim zupełnie inną reakcję od zapewne planowanej. Ale może się mylił, może to była tylko zwykła ciekawość i ocenił gryfona własną miarą – a jego krytyka wydawała się dużo bardziej widoczna po veritaserum niż bez niego. Skoro już za moment wiedział, że ustalą, że Ike używa sobie więcej niż tylko na Hogsach, bezceremonialnie wyciągnął fiolkę eliksiru euforii z kieszeni, upijając z niej małego łyka. Przygotował się do zwierzeń magicznych. Zwierzenia w stanie pozytywnego upojenia będą znacznie mniej zdradliwe, pod działaniem filtra ogłupiająco ekscytujących działań. — Chcesz? Nie palisz, nie? – to nie tak, że nie chciał odpowiedzieć, MUSIAŁ, był pod wpływem działania veritki, tylko po prostu wcześniej silna wola metamorfomaga pozwoliła mu zadać to retoryczne pytanie, zanim faktycznie dotarł do wyczerpującej odpowiedzi – Widać. Ciekawy dobór słów – gustuję. Nie są ani smaczne, te, które palę, ani nie mam szczególnych preferencji. Nieważne jaka fajka, czy używka, ważniejszy efekt. Ja biorę żeby coś poczuć, im więcej tym lepiej, Ben żeby uciec od rzeczywistości i wyluzować. Nie znam kogoś, kto bierze, bo mu smakuje, albo trafia w jego gusta. Zaśmiał się, wbrew pozorom bardzo serdecznie, chociaż było to dziwne wrażenie, tyle powiedzieć i tyle zdradzić w jednym monologu, choć jednocześnie powiedział niczego, co mógłby chcieć ukrywać. Wzruszył na sam koniec ramionami, w błyskawicznym tempie kończąc swojego fajka. Czy miksowanie fajki i eliksiru mogło czymś grozić? Oprócz dobrego humoru i rozluźnienia? — Nie różnimy się wiele z Imi. Mamy podobne poczucie humoru i wysokie wymagania. Skąd wiesz, co nas różni? Oboje jesteśmy metamorfomagami. Nie wierz w nic, co widzisz, nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w stu procentach sobą przed kimkolwiek. W piątej klasie? Ben, pamiętasz mnie w piątej klasie? Jak wyglądałem? Na pewno kiedyś miał więcej piegów, które z czasem zdawały się mu zniknąć, włosy wydawały się niegdyś jaśniejsze niż teraz, ale i teraz lawirowały w różnych odcieniach brązu. Miał też w sobie na pewno mniej wyczucia do ludzkiej oschłości, ale suchy ton Nico teraz mu nie uciekł. Skwitował go wzruszeniem ramion i komentarzem: — Nie wiem, czy Bazory może mi wyznać coś, czego jeszcze nie wiem. Może rozmiar swojego kuta… – urwał, to nie tak, że chciał skłamać, to jego pamięć go zmyliła, dlatego szybko veritaserum sprostowało jego słowa – A nie, to też znam.
Tura IV Pole: 2B – Dirikrak Efekt: teleportuje mnie poza planszę – przegrywam, jako jedna z 2 osób k100:69 0 Upadki: 3/3
Ced też wolał siebie bez futerka, ale chwilę milczał w reakcji na jej pieszczotę, a dopiero po krótkim momencie dodał: — Ja też. Przez moment jego ramiona ciaśniej chwyciły Holly, ale za moment dało się poczuć jak je rozluźnia, posyłając gryfonce ledwie dostrzegalny uśmiech, możliwy do wyłapania tylko dla największych znawców Cedowej mimiki. Trzeba było być bardzo czujnym, lub znajdować się tak blisko niego jak Holly, żeby dostrzec drgnienie jego kącika ust. Nawet pomimo tego, że ta gra była zdecydowanie przeciwko Cedowi, Verze i Holly, bo jak na razie tylko oni zaliczyli upadki. Jak na grę, która polegała na upadaniu głównie, wyjątkowo mało innych osób tego upadku doświadczyło. Pewną odmianą dla puchona było to, że. w tej turze, od razu po zakręceniu i dotknięciu nogą pola, pojawił się za planszą. Jednocześnie zeszły z niego efekty magiczne. Na powrót był Cedem złotowłosym, bezfuterkowym i bezogonowym. Jedyne różki, jakie miał to z włosów, chociaż za moment wygładził je dłonią, przysiadając do grających na krawędzi planszy. Teraz mógł robić za podawacza drinków, bo pierwsze co zrobił, to napił się swojego Merlina, a za moment podał szklankę z drinem także Trevorowi. — Trev... – zwrócił jego uwagę tym słowem, bo uznał, że po wyjściu z kokonu może go suszyć. — Holly, liczę na Ciebie. Ktoś musiał wygrać. Kibicował jej lub krukonowi.
Wiedział, że Skylight nie ma wyjścia i musi odpowiadać na pytania, którymi tak otwarcie rzucał w niego Nicholas, ale był pewien, że ich rozmowa i jego dosięgnie. Zwyczajnie, przy okazji, bo przecież część wspomnień z Ikem współdzielili. W dodatku, choć ślizgon często odstawiał pajaca, cenił go za spostrzegawczość i umiejętność wyciągania wniosków bez pytań po drodze. Nicholas dowiedział się za wczas jaka relacja była między krukonem i ślizgonem, więc choć Ben rozumiał, że podjął się przejęcia rozmowy na swoje barki to uważał, że sytuacja jaką obserwował nie powinna mieć miejsca. Luźna rozmowa o używkach? Ok. Dowiedział się z niej czegoś nowego o Bazorym, co jak jest się choć odrobinę spostrzegawczym to można bez problemu samemu wywnioskować. W tamtym czasie Benjamin tylko stał, palił i obserwował zaistniałą sytuacje. Nawiązanie do Imogen? Dość średnie zagranie. Proszące się o to by wejść w nieprzyjemny ton rozmowy. Skylight był na dodatek tak uprzejmy, ze zaangażował też krukona do rozmowy o wyglądzie. - Pamiętam cię w piątej klasie. Wyglądałeś, w porównaniu do teraz, jak siedem nieszczęść, a i tak dziewczyny ustawiały się do ciebie łańcuszkiem. Sądzę, że spodobałbyś się wtedy Nicholasowi, byliśmy nawet trochę do siebie podobni. - mówił pod wpływem eliksiru, komplementując jednocześnie Ike'a. Pewna część jego chciała opisać kolory, kształty i faktury jakimi charakteryzował się wtedy ślizgon, jednak Bazory od najmłodszych lat nie miał w sobie za grosz artysty przez co nie potrafił jasno wypowiadać się o tym co widział, tworzyć rysopisów czy określać kolorów. Znał ogólnikowo gamę barw, zaliczył te lekcje w przedszkolu dla gumochłonów, ale nie pamiętał jaki dokładnie był kolor oczu Ike'a, a włosy w rzeczy samej mieli zbliżonej barwy, przynajmniej przez jakiś czas. Później rozmowa toczyła się już w tonach, które otwarcie nie odpowiadały Benjaminowi. Brakowało jeszcze by zaczęli w calach porównywać sobie wielkości swoich różdżek, by udowodnić kto z nich jest bardziej męski. W dodatku nie umknęła mu uwaga Nicholasa, w której jawnie groził rzucaniem zaklęć. - Nicholas, przestań odgrażać się zaklęciami, jeszcze różdżka ponownie spłata ci figla - chciał tylko lekko upomnieć gryffona, ale eliksir i tutaj zmusił go do całkowitej szczerości. Benjamin w zasadzie dalej nie wiedział czemu tamtego wieczoru różdżka Nicolasa tak intensywnie przeciwstawiła się swojemu właścicielowi. Nie rozmawiali później o tym i jeśli o niego chodzi, wolałby by tak zostało. Sytuacja na tyle nie podobała się Bazoremu, że postanowił mówić dalej, tym razem zwracając się do Ike. Wiedział jakie wspomnienia współdzielili i zamierzał to wykorzystać. Nicholas na pewno niechętnie posłucha historii z nastoletnich lat. - Ike pamiętasz dzień w którym dorzuciłem twojej dziewczynie eliksir bujnego owłosienia? Opowiesz nam o nim więcej? - spojrzał na ślizgona z szelmowskim uśmiechem na ustach. Wiedział, że ślizgon wypił dużo mniej drinka niż on i jeśli przestanie na niego działać podczas opowieści to zauważy od razu niespójność i będzie pewien, że przynajmniej jeden problem będzie z głowy. +
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Tura IV Pole: 4A Efekt: pole gry zamienia się w płytki basen z wodą na 20 cm, z planszą na dnie. Każde kolejne wylosowanie tego pola przez jakiegokolwiek uczestnika gry pogłębia głębokość basenu o 10 cm. k100: 52 Upadki: 1/3
Spał sobie smacznie w kokonie i nie słyszał dobiegających zza niego głosów. Dopiero gdy ten pękł na pół i go uwolnił - cały czas ubranego w same bokserki - obudził się i skrzywił na widok padającego słońca. Ziewnął, przetarł oczy i z niemałym trudem przypomniał sobie co się właściwie działo. Śniło mu się, że Ike w wersji damskiej go całuje. Dziwne to było, nie miał pojęcia skąd miałoby się to wziąć w jego głowie wszak nie fantazjował o bliźniaku Skylight. - Dzieeń dobry. - ziewnął i rozejrzał się zaskoczony. Najpierw oczywiście zobaczył Valerie pozbawioną kilku elementów ubioru, a wzrok mogła doskonale wyczuć na sobie. Potem dostrzegł gradową chmurę nad zabawnie wygiętą Holly. Ogólnie rzecz biorąc solidnie się tutaj przerzedziło. - Co nas tak mało? Gdzie Clementine? Danielle, wszystko w porządku? - znalazł spojrzeniem zaczerwienioną po same uszy Krukonkę. Wyglądała tak jakby ktoś jej coś powiedział i gotów był pójść i sprawdzić kto śmiał ją zdenerwować. Słowa imprezowiczów przypomniały mu, że ma kręcić planszą i grać dalej - najwyraźniej jeszcze nie odpadł. - Dobra, już kręcę, kręcę. O, Ced, odpadłeś? Jakim cudem? Ooo, Lily słodko śpi. - ponownie ponaglany przez towarzystwo sięgnął ręką i zakręcił. Przerzucił rękę na odpowiednie pole, przez co nogę miał w zupełnie niewygodnej pozycji i nagle poczuł jak plansza zamienia się w basen. Eliksir spokoju cały czas na niego działał więc nie wybuchnął śmiechem a patrzył zachwycony na reakcje towarzystwa. - Oho, ktoś tu do mnie przyjdzie i stworzymy z planszy basen? - zagaił i popatrzył na Verę, która chyba właśnie miała upaść... i nie miał kto jej złapać!
Tura IV Pole:4B – kelpia Efekt: siedzimy w basenie o głębokości 30 cm. Dodatkowo samogłoska na burzę, przez to że siedzimy w wodzie wszystkich nas lekko razi piorun k100: 45 Upadki: 2/3
Wychwyciła ten uśmiech i nawet na niego odpowiedziała, choć bardzo delikatnie, prawie w równym stopniu dyskretnie. Szybko wróciła do zabawy, bo gra trwała dalej i jeśli nie chciała, by padało na nią do końca imprezy – a nie chciała, szczerze mówiąc – to trzeba było doprowadzić ja do końca. — No widać wyraźnie, że pokolenie naszych rodziców lubiło bawić się na ostro — zauważyła trochę z przekąsem, a trochę jednak z rozbawieniem. Niektóre efekty były zabawne, niektóre niestety bolesne, ale w gruncie rzeczy nie był to jeszcze, całe szczęście, poziom therii. Chociaż co ona mogła wiedzieć na ten temat, nigdy nie grała w therie. — Dzień dobry, słoneczko — powitała Trevora, szczebiocząc słodziutko — już prawie o tobie zapomnieliśmy. Ledwo to powiedziała, a Ceda wywaliło poza planszę, bardzo dosłownie. No proszę, zawsze myślała, że z teleportacji jest raczej kiepski, a tutaj takie zagrania. Trevor w końcu zakręcił różdżką i plansza do gry zamieniła się w całkiem pokaźną kałużę. I nawet by się z tego cieszyła, w końcu było to pożegnanie lata, ale zanim zdążyła, z jej prywatnej burzy wyskoczył piorun, który zdecydował się ją porazić. A skoro siedzieli w wodzie, to wszystkich musiało popieścić choć odrobinę. — Okej, robi się... niebezpiecznie? — włosy pewnie stanęłyby jej dęba, ale taki był plus chodzenia na zapałkę, że nie miało się podobnych problemów. Ale i tak wzdrygnęła się i minęła chwila, zanim sama dorwała się do wskaźnika. Nic takiego się nie stało, ale trzeba przyznać, że sytuacja ją wystraszyła. Kiedy w końcu zakręciła różdżką i postawiła nogę tuż obok pola, na którym stanęła Val, kałuża pogłębiła się, przypominając teraz brodzik. — Chyba zapomnieliśmy wam powiedzieć, że to pool party. Przydałby się drineczek z parasolką.
Dostał wiadomość na wizzengerze, więc chociaż bardzo dobrze się rozmawiało z chłopakami, po veritce rozmawiałoby się świetnie ze wszystkimi, dopiero kiedy zakończy się jej działanie Ike miał odczuć zażenowanie tym, co powiedział i dziwny dyskomfort, jaki występuje zawsze po eliksirach, które zmuszają do zachowania sprzecznego z prawdziwym charakterem. Tylko to, że zaczytał się w informacje uratowało go od udzielania odpowiedzi na kolejne pytania, których nie usłyszał. — Muszę lecieć — oznajmił spontanicznie. — Ojciec ma nowy model miotły do przetestowania, ale tylko jeden. Muszę zdążyć go przetestować zanim Imogen się dowie. Trzymajcie się ciepło. Ben, wisisz mi. Co wisi, Ben musiał domyślić się sam. — Nico... Jakaś siła kazała mu powiedzieć coś, ale inna siła stwierdziła, że nie musiał mówić nic, więc uśmiechnął się tylko kątem ust i skłonił teatralnie zanim oddalił się z okrzykiem: — Pożegnajcie ode mnie wszystkich. Szczególnie piękną, zadziorną Holly, jest wolna? I Lily i... Clemmie sam to wynagrodzę.
Tura IV Pole: 4 H Efekt: pech do końca wątku k100: 1 Upadki: 3/3
Wszystko działo się bardzo dynamicznie. W jednej chwili Ced szeptał coś do Holly, w drugiej zaś z otępienia wybudził się Trevor. Lily z kolei dalej spała, co zwróciło uwagę Very dopiero, gdy planszę zalała woda. O kurde. Może jej trochę nie lubiła, ale z drugiej strony żeby ją zaraz podtapiać. Miała jednak skubana szczęście, bo kokon unosił się na płytkiej wodzie, która z ruchem Holly tylko się wzmogła. I skojarzenie z Therią nie wyklułoby się w głowie Very, gdyby nie… piorun, który uderzył w taflę wody. Cholera, to było niebezpieczne. Dobrze, że na planszy jest jeszcze trochę osób, to rozeszło się po kościach. - No, trochę… tak. - odpowiedziała Holly, zerkając kontrolnie na kuzyna. Zdaje się, że nowe towarzystwo całkowicie go pochłonęło i sprawiło, że chwilowo już kompletnie zapomniał o swoim boginie. W każdym razie miała nadzieję, że pomimo tego, że już nie grał to bawi się na imprezce równie dobrze co ona. Bo gra ta, pomimo swoich wad, była w sumie całkiem ciekawa. - Oj przydałby się drineczek i to bardzo - zaśmiała się jeszcze, unikając skrzętnie widoku Treva w samym majtasach. Miała szczerą nadzieję, że następnym razem nie wylosuje tego co on i ta szatynka. Nie podobała jej się myśl, że być może będzie tu paradować półnago. Zakręciła polem i postawiła rękę na odpowiednim polu. I wtedy poczuła, że jej ręce już nie dają rady, że brakuje jej siły, że nie może. I upadła, tym razem nie na kogoś konkretnego a tak po prostu. Opuściła planszę ze śmiechem i podeszła do stołu zastawionego alkoholem, żeby na pocieszenie nalać sobie coś mocniejszego. +
Tura IV Pole:4F (4C, 4G) Efekt: dwa ekstra efekty, pech dla wszystkich i pech dla mnie k100: 99 Upadki: 2/3
Kiedy przyszła na kolej na Val, sytuacja prezentowała się następująco. Ced był już poza planszą, która zamieniła się w basen, na Holly absolut ciskał grom prosto z nieba, Trevor nadrabiał wszystko co się działo podczas jego drzemki. I jakoś inaczej na nią spojrzał. Starając się o tym nie myśleć, Valeria zakręciła różdżką po raz kolejny i postawiła nagą stopę na kolejnym polu. Nagle z jej boku wyrosły dwa masywne pędy, które… sięgnęły dwóch kolejnych pół. Hmm… to dziwne, bo gdy to się stało, Val nie poczuła żadnej różnicy. No przynajmniej do czasu, aż z jednego z pól nie wyrosły jakieś potworne szczypce, które dziabnęły ją w nogę. Dziewczyna jęknęła z bólu, ale nic nie powiedział, bo przecież zawsze starała się dzielnie trzymać. Miała nadzieję, że wygrany dosta chociaż order z ziemniaka
Tura V Pole:B5 - Lunaballa Efekt: znów wiluje! k100:72 Upadki: 2/3
Lily przebudziła się z kokonowej drzemki dla urody jeszcze bardziej rześka i promienna, niż wcześniej. Światło reflektorów żądlibusa nie oświetlało jej już tak jak do tej pory, ale i tak jej wynurzenie się z płytkiego basenu było wyjątkowo efektowne. Przeciągnęła się jak kotka, a potem spojrzała na grających, zwłaszcza na @Trevor Collins, którego darzyła szczególnie wilową atencją, a potem uśmiechnęła się słodko. - Cudowna jest ta gra! - zachwyciła się, poprawiając ułożenie tygrysiego bikini. - Myślałam, że to boho impreza, a jednak mamy pool-party! W przeciwieństwie do Very, Blackwood wcale nie przeszkadzało paradowanie półnago. W zasadzie nawet bieganie topless by jej nie speszyło, a samo patrzenie na Trevora w bokserkach było przyjemne dla oka. A jeśli chodziło o grę, znów zajęła swoje lunaballowe pole, które przemawiało do niej najbardziej i które wyraźnie przyciągało ją do siebie. Najwyraźniej bycie wilą zobowiązywało do zachwycania innych nawet w trakcie twistera.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Coraz więcej osób schodziło z planszy, kilkoro uczestników imprezy opuściło ją bezpowrotnie, a ona dalej tam tkwiła. Czemu? Dlaczego nie zdecydowała się uciec przy pierwszej możliwej okazji? Jej imię ponownie zostało wypowiedziane na głos -pełne imię, tak obce, prawdopodobnie przez większość nieznane, bo jedynie Trevor odzywał się do niej w ten sposób. Parę głów odwróciło się, parę pozostało obojętnych. Zabawa trwała w najlepsze, a plansza pomału zmieniała się w basen. Och, jak ona była wdzięczna swoim instynktom, które krzyczały, by nie brała udziału w twisterze... Kolejny shot wleciał jej w gardło i zalał je absolutnie najgorszą z możliwych ostrością. Drapiący w gardle alkohol był niczym w porównaniu ze smakiem pieprzu, wrzynającym się w śluzówkę przełyku jak żrący kwas. DeeDee poczerwieniała i zakasłała, czując, jak gorąco rozlewało się po jej ciele falą, powodując nagłą potliwość i straszne łzawienie oczu. Miała wrażenie, że zaraz się udusi. Czym prędzej wbiegła do żądlibusa, szukając niemal po omacku czegoś, co mogło być łazienką. Gdy dotarła pod umywalkę, natychmiast zanurzyła usta pod bieżącą wodą, pijąc zaciekle i próbując przepłukać gardło z tego okropnego smaku. Nim się spostrzegła, utknęła w tej łazience na wieki. No, przynajmniej dopóty, dopóki bawiący się na zewnątrz nie zorientują się, że jej brakuje wśród towarzystwa. Owinięty wokół jej kostki wąż prysznicowy stanowił swoiste kajdany, przez które nie mogła się ruszyć. - Halo? - zawołała w przestrzeń, niepewna, czy ktokolwiek ją usłyszy. Zaczynała mieć jakieś dziwne poczucie odrealnienia, jakby kręciło jej się w głowie, ale w sumie mogła poruszać się bez problemów. Dotknęła swojej twarzy, by poczuć, czy nie zmienia się w ducha, ale przekonana o własnej cielesności, szarpnęła ponownie wężem, bez skutku. - Pomocy!
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Tura V Pole: 1C Efekt: Bogin – na jedną turę wyłania się przed Tobą Twój widmowy bogin, ale Tobie wydaje się, jakby był prawdziwy jeśli to np. stworzenie magiczne – jakby posiadało całą jego namacalną formę i zdolności magiczne. k100: - Upadki: odpadam walkowerem
żądlibusowa przygoda: F - zostaję w środku zamknięty z... DD :)
Najpierw basen się pogłębił się a z chmury wiszącej nad głową Holly błysnęło. Wzdrygnął się gdy piorun uderzył w taflę wody i zjeżył nie tylko włoski na karku ale i te na głowie. Już otwierał usta aby jakoś dziarsko to skomentować gdy Lily zwabiła go swoim urokiem. Momentalnie jego wzrok zrobił się maślany a uśmiech rozpłynął tak miękko i z uwielbieniem. Sposób w jaki poprawiała bikini prosił się o asystę jego rąk. Przecież o to chodzi! O poddanie się jej, jej urokowi, pięknu... Ponownie ponaglony przez Ceda przypomniał sobie o zakręceniu strzałka. Z opóźnieniem zerknął co wylosował i przeniósł się całkowicie nad Puchonką na swoje pole. Posłał jej pełne uwielbienia spojrzenie i podniósł głowę gdy obok jego twarzy pojawił się... lewitujący martwy Ced z pętlą zawieszoną na szyi. Krzyknął z przerażenia i odskoczył jak poparzony, upadając w jedyne wolne miejsce na planszy. Pobladł, zrobiło mu się zimno bo bogin przypłynął do niego lecz tym razem zmienił się w Holly z różdżką przytkniętą do swojej skroni. Z rozpaczą wymalowaną na twarzy wypowiadała bezgłośne niewybaczalne zaklęcie, te błyskało a ona upadała martwa. Gdy jednak zobaczył Benjamina - krok w krok takiego, jakiego spotkał go w pokoju Dziurawego Kotła, blado, sinego, który na jego oczach przytykał sobie różdżkę do gardła... opuścił planszę w pośpiechu. Bogin w tym czasie prysnął. Ubiór wrócił z powrotem na jego ciało przez co przestał świecić pół nagością. Wyglądał jakby ktoś walnął go prosto w brzuch. - Sorry, ja muszę przerwę. - wydusił z siebie i nie patrząc na absolutnie nikogo podniósł się i chwiejnym krokiem acz bardzo upartym skierował się w stronę Żądlibusa. Uciekał.
Ręce mu się trzęsły. Dopiero za drugim razem udało mu się otworzyć drzwi campera. Usłyszał szamotanie i dziwny głos dziewczyny. - Danielle? - zapytał nieprzytomnie i pacnął pięścią w ścianę, a światła w camperze się zapaliły. - O kuźwa, już, moment, czekaj. Pierdolony prysznic. - wzrok miał lekko nieprzytomny lecz na widok Danielle od razu się zebrał w sobie. Przykucnął i położył dłoń na jej uwięzionej kostce. Dobrze, że różdżka wróciła wraz z ubraniami dzięki czemu przyłożył jej kraniec do prysznicowego węża. Czar "Embracio" zmusił przedmiot do rozluźnienia się. Wstał i zrobił miejsce Danielle do oddalenia się te dwa metry dalej. Było ciasno więc mimowolnie znajdowali się przez moment bardzo blisko siebie. Zamknął prysznic na cztery spusty i wywrócił oczami gdy Żądlibus nagle zamknął i zasłonił roletami wszystkie okna, jak i w zamek w drzwiach zaskoczył. - Przepraszam cię. Ten camper wymaga sporo roboty. Nic ci nie jest? - zmartwił się, posmutniał bo przecież niedawno widział bogina, był dwukrotnie zaczarowywany przez Lily, Ben go olewał, a zostawił tam też Holly i Ceda. Wszyscy poznali tego, czego się bał. - Przez chwilę tu utknęliśmy ale i tak nie mam ochoty póki co pokazywać się reszcie. Wytrzymasz tu jeszcze trochę? - zapytał i na moment obrócił się do niej plecami. Z podróżnej lodówki wyciągnął prawilny, zwykły lodowaty sok dyniowy w dwóch szklanych butelkach. Znalazł nawet jabłko. - Proszę. - podał owoc, licząc, że ten jej wężowy tłuk zechce się najeść i nie pokazywać na oczy. Podał też jej sok, jeśli miała na to ochotę. Usiadł na sofie i zimnym szkłem otarł sobie czoło. Cały czas się w środku trząsł. - Ten twister jest stary jak świat, należał do taty Ceda ale znalazłem tam też inicjały mojego ojca. Ta magia dała się we znaki. Jak się trzymasz? - zagaił, martwiąc się, że będzie źle wspominać parapetówkę. Miała czerwone policzki, niepokoiło go to. Teraz mógł poświęcić jej więcej uwagi.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Tura V Pole: 2G Efekt: ghul za mną kroczy k100: 77 Upadki: 2/3
Sytuacja szybko stała się dramatyczna. Bogin sprawił, że kolejna osoba zeszła z planszy, a atmosfera stała się ciężka i milcząca. Val spojrzała wymownie na Lilkę, z którą została już tu sam na sam i kiwnęła jej głową, dając znać, że po prostu trzeba to już rozstrzygnąć. Szczerze powiedziawszy, to co zobaczyła przed chwilą bardzo ją tknęło. Sygnał był dla niej klarowny, Trevor bał się tego, że jego bliskim stanie się coś złego. Val wiedziała o tym, że trzymał się z Cedem i Holly, w tym zestawieniu nie zaskoczył jej też Benjamin, zważywszy na ich niedawną historię. Nie uważała takich lęków za powód do wstydu, wręcz przeciwnie, choć rozumiała, dlaczego Collins potrzebuje zejść z widoku wszystkich. Gdyby tu, na planszy Val miała się zmierzyć ze swoim największym strachem, najpierw posrałaby się w gacie a potem spaliła ze wstydu. Podwójnie. Jej boginem był prosty inferius. Wiedziała to z lekcji OPCM i jakoś poradziła sobie wtedy z Riddiculus. Pokonanie nieumarłego stwora to nie lada zadanie i bynajmniej powód do wstydu, chociaż… niektórzy, jak Trev, bali się o swoich bliskich. A ona? Miała poczucie, że jest potworną egoistką i nie boi się o nikogo prócz siebie. Albo nikogo ostatnio nie chce trzymać na tyle blisko. Te i inne myśli towarzyszyły jej, gdy w ciszy przesunęła nogę na kolejne pole. Kątem oka zauważyła, że za jej ramieniem pojawił się rosły ghul. Jęczał, postękiwał, po prostu b y ł. Nieprzyjemne, ale do przeżycia. Spojrzała raz jeszcze na Lilannę i czekała na jej ruch.
Zabawa trwała w najlepsze, a „walka” była zacięta, bo zaliczali upadki w tak wyrównany sposób, że wkrótce emocje miały sięgnąć zenitu. Sięgnęły go w istocie, ale nie dlatego, że ktoś znów się przewrócił – choć ktoś niewątpliwie stracił życie. Kiedy tuż przed jej oczami w powietrzu szarpnęły się cedowe nogi, pisnęła i odskoczyła do tyłu, lądując na tyłku w samym rogu prowizorycznego basenu. Nie rozumiała nic z widoku, który rozciągał się przed jej oczami, nic w tym nie było logiczne, ale przeraziło ją do tego stopnia, że zapomniała o całym otaczającym ją świecie, na dłuższą chwilę pogrążając się w panice. Nie docierało do niej, że Savage stoi tuż obok w najlepszym zdrowiu, i że linka właściwie znikała w powietrzu. Dopiero gdy bogin zmienił swoją postać i zobaczyła samą siebie, a jeszcze chwilę potem Benjamina, zrozumiała, co się tutaj dzieje. Zrozumienie pozwoliło jej na podniesienie się i złapanie oddechu, ale nie na powrót do gry. Była roztrzęsiona, na granicy płaczu i zdecydowanie nie w nastroju na imprezowanie, przynajmniej na kilka chwil. Dlatego też wstała i wyszła poza planszę, bezskutecznie próbując zrobić to z godnością. — Przepraszam, ja... wrócę za chwilę. Grajcie dalej — starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko grymas. Odnalazła wzrokiem prawdziwego Ceda i popędziła w jego stronę, od razu łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą w kierunku lasu. Potrzebowała spaceru i jego towarzystwa – tylko to było jej teraz w stanie pomóc.
Tura VI Pole:4F ORAZ 4G ORAZ 5B Efekt: wyrastają jej dwie dodatkowe, widmowe kończyny, z pola wyrastają szczypce langustnika, które ją szczypią i ma pecha, a poza tym znów lunaballa, więc Lily jest teraz ultimate-veela k100:60 Upadki: 2/3
Gracze padali jak muchy, ale Lily nie przejmowała się tym szczególnie. Każdy miał swoje powody, a ona została na planszy ze swoją ulubioną Valerie, by w ostatecznym starciu pokazać, kto jest bardziej gibki i zręczny. No i kto ma najsilniejszą psychę, bo jednak większość ludzi odpadło walkowerem. Nie speszył jej widok martwego koleżeństwa - ot, wiedziała, że to sztuczki Twista, przecież widziała, że są cali i zdrowi, a magiczne gry nie raz już dały się jej we znaki. - Bogin Trevora szalenie dobrze o nim świadczy, prawda? - zagadnęła pannę Lloyd, zupełnie nieświadoma tego, co się dzieje w jej umyśle. Nadeszła jej kolej i niespodziewanie wyrosły jej widmowe kończyny, z czego jedna została uszczypnięta przez równie widmowe szczypce, zsyłając na nią... widmo pecha? - No, Słoneczko, chwila prawdy! Miała dziwną pozycję, ale dodatkowe ręce nadawały jej większej stabilności. Mimo wszystko nie miała ochoty spędzić tak przesadnie dużo czasu, zwłaszcza że inni gracze nie tylko zrezygnowali z twista, ale też rozmyli się w dziwny sposób, odchodząc każdy w swoją stronę. Pięknie. - Coś mi się zdaje, że impreza powoli dogorywa - zauważyła z konsternacją, ale w sumie bez zaskoczenia. Było już naprawdę bardzo późno, a ludzie pili tu takie rzeczy, że naprawdę mogli być zmęczeni.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Nie wiedziała, ile czasu spędziła w camperze. Wąż prysznicowy zawinął się wokół jej kostki jak kajdany, przykuwając zrozpaczoną dziewczynę do łazienkowej podłogi, z której nie miała prawa się ruszyć, póki ktoś nie ruszy jej z odsieczą. Ale czy ktokolwiek w ogóle zauważy jej zniknięcie? Oczyma wyobraźni widziała, jak właściciele pojazdu znajdują ją po pożegnaniu wszystkich obecnych. Patrzą na nią bez zrozumienia, zastanawiając się kim była i czego od nich chciała? I dlaczego leżała na podłodze w łazience, ze wszystkich mikro pomieszczeń wybierając akurat tę z zimnymi kaflami i sedesem? Może pomyślą, że tak strasznie się porobiła i dlatego tu wylądowała? Jej poczucie czasu było zachwiane, a pod powiekami rozgrywało się piękne przedstawienie pełne barwnych fajerwerków. Oparła głowę o ścianę, wydając z siebie jeszcze jedno, nieco zduszone poczuciem dojmującej beznadziei. I akurat ono zostało usłyszane. W pomieszczeniu zjawił się Trevor-wybawca, tym razem ubrany (chwała Merlinowi), spieszący jej na ratunek. - Nic mi nie jest - powiedziała, oswobodzona od węża, stojąca już na obu nogach, o własnych siłach, niebezpiecznie blisko Krukona na tej ciasnej przestrzeni, w której musieli się ścisnąć, by uciec od pełzającej macki prysznica. Jego zamknięcie spowodowało zatrzaśnięcie całego campera, w którym na dodatek zrobiło się ciemno. DeeDee zwróciła ku Trevorowi swoje ciemne jak noc oczy, w których pytajniki piętrzyły się na potęgę. Przyjęła jednak do wiadomości, że to wina kaprysów busa, nie jej własna, a przez moment zastanawiała się, czy w jakiś sposób nie sprowokowała go do takiego "zachowania". Podążyła wraz z nim te dwa metry dalej, obserwując w półmroku jego szerokie barki, gdy odwrócił się do niej tyłem, by dobyć łakoci z podróżnej lodówki. - Chyba nie mamy wyjścia - stwierdziła, lekko przyjmując do wiadomości, że nie pozostało jej nic innego, niż podążać za ciosem i dostosować się do pisanych przez los scenariuszy. Ten głosił, że mieli spędzić czas w zacienionym camperze, sam na sam. Wzięła od niego jabłko, nie kwestionując jego przeznaczenia, choć wyjątkowo tego wieczoru nie zabrała ze sobą cydrąża. Po pierwsze wiedziała, że nie przypadł do gustu Krukonowi (i vice versa), a po drugie nie chciała przyjść na swoją pierwszą imprezę z wężem wystającym z rękawa. Wystarczająco wiele osób skomentowało jej obecność tam pełnym zdziwienia spojrzeniem. - Dobrze się bawiłeś? - zapytała, bo w sumie z samej obserwacji ich podrygów na magicznej planszy ciężko było cokolwiek wywnioskować.
Zwycięstwo Lily nie było szczególnie widowiskowe. Wszyscy gracze uciekli, a jedyna Valerie, która została, była umówiona z nią na powrót. Puchonka zeszła z planszy w glorii, chwale i przede wszystkim w samotności, co było dla niej szczególnie bolesnym doświadczeniem. Może wygrana nie była tym, czego potrzebowała? Ale podkładać się też nie chciała. Jakieś takie to wszystko smutne się zrobiło i z poczuciem dyskomfortu półwila podeszła do szotów, które przygotowała wcześniej Holly. Wszystkie były szarawe i raczej nieciekawe z wyglądu, ale ten, którego chwyciła, miał wysmienity, jagodowy smak. Cóż, chociaż taka nagroda z tych całych wygibasów w twisterowym basenie. Żądlibus znów zasunął jakimś podrywem w motoryzacyjnym stylu, sprawiając, że Blackwood miała po prostu dość. Nie mogła znaleźć gospodarzy, więc osuszyła się zaklęciem i po prostu poszła, świadoma tego, że to i tak jedna z milszych rzeczy, które ją spotkały przez całe te nieszczęsne wakacje.
zt
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie podobało mu się, że bus naprzykrzył się akurat Danielle. Zapisał sobie w pamięci aby coś z tym zrobić by nie było ponownie takiej sytuacji. Czekało ich mnóstwo pracy w doprowadzeniu Żądlibusa do takiego stanu jaki sobie wymarzyli. Na całe szczęście dziewczyna brzmiała na tyle przekonująco, że uwierzył w brak jakichkolwiek obrażeń. Przesunął jakiś kufer sprzed nóg i zrobił jej miejsce, aby mogli sobie na spokojnie usiąść. - Następnym razem, jeśli będziesz chciała kiedykolwiek jeszcze odwiedzić ten camper, będzie grzeczniejszy. Masz moje słowo. Nauczę go manier. - próbował rozładować atmosferę i własną nerwowość żartem. Westchnął głęboko gdy już usiadł i poczuł jak stres związany z boginem z niego uchodzi. - Twister był świetny poza widmem bogina, który przepłoszył połowę imprezowiczów. Chyba Lily wygrała. Na Gargulki kiedyś się skusisz? - zapytał bo wiedział, że opierała się przed udziałem w Twisterze mimo jego prób namówienia jej. Liczył, że łagodniejsza forma gry mogłaby przypaść jej do gustu. Przed nimi jeszcze wiele imprez, na które będzie zaproszona. Nie minęło parę minut a Żądlibus czknął, otworzył drzwi, okna, zapalił światła i oznajmił dzikim pomrukiem silnika, że już wszystko jest w porządku. Wyjrzał przez okno i zaśmiał się. - Chyba impreza już się skończyła. Posprzątam tylko te ozdoby Holly, te stoły zostawię i może odwiozę Cię do domu? - zaproponował posyłając jej przyjazny uśmiech. Wycieczka powrotna z pewnością nie będzie trwać kilku minut, a w trakcie jazdy będą mogli jeszcze pogadać. Jak zapowiedział, tak zrobił - z pomocą różdżki odczepił campera od wszelakich ozdób i całkiem sprawnie zrobił miejsce na wyjazd. Zaprosił Danielle na miejsce pasażera, wskazując potrzebę zapięcia pasów i zajął miejsce za kierownicą. - Może w drodze powrotnej uda mi się znaleźć Holly i Ceda. Nie planuję sprzątać tego bałaganu samodzielnie. - zagaił wesoło i odpalił, a następna godzina upłynęła mu na powolnym odwożeniu Danielle pod dom i zagadywaniu jej na różne luźne tematy.
+ Koniec imprezy, zt dla wszystkich
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally nieczęsto podejmował się tego rodzaju zadań, nadal jakoś nie potrafiąc się przyzwyczaić do faktu, że okoliczności finansowe zmuszają go do podejmowania dodatkowej pracy zarobkowej jako behawiorysta. Nie specjalizował się w zwierzętach domowych, choć odkąd odkrył, że stanowi do niezły sposób na załatanie dziury budżetowej, czytał trochę literatury specjalistycznej, a przede wszystkim posiłkował się swoim zdrowym rozsądkiem i doświadczeniem. Wiele mechanizmów działało dokładnie tak samo - niezależnie czy miał do czynienia ze znerwicowanym pufkiem czy kelpie. Tym razem o pomoc poprosiła go jakaś zrozpaczona starsza czarownica, której ukochana onza zaczęła znikać. Ta rasa była znana ze swojej dyskrecji - nie wydawała żadnych dźwięków, poruszała się bezszelestnie, a w dodatku ze swej natury potrafiła zmieniać umaszczenie zależnie od otoczenia. Jednak według pani MacCarthy tym razem chodziło o coś innego - onza imieniem Isztar dosłownie NIKŁA W OCZACH. Nie tylko celowo zmieniała kolor swojego futra tak, by jej właścicielka nie mogła jej dostrzec, ale też unikała jej dotyku i miała bardzo zły apetyt. Wizyta u zwierzęcego uzdrowiciela niewiele dała, a on sam zasugerował, że mogą być to problemy behawioralne. I tutaj do akcji miał wkroczyć Wally. Dokładnie wypytał starszą panią o upodobania Isztar, o jej historię i przyzwyczajenia, a także wszystkie zmiany, jakie zaszły w ich życiu. Bardzo szybko wyszło na jaw, że jakiś czas temu od starszej pani wyprowadziła się siostrzenica, która właśnie wyszła za mąż. Isztar była z nią bardzo związana i najwyraźniej obraziła się śmiertelnie na panią MacCarthy i cały świat. W tej sytuacji trudno było coś poradzić - Wally mógł jedynie zasugerować pozostawienie spraw własnemu biegowi, dopieszczanie kotki ulubionymi smakołykami i pozwolenie jej, by jakoś się odnalazła w nowej rzeczywistości. Podsunął też, że starsza pani mogłaby spróbować nie tylko wypuszczać Isztar z domu, ale też chodzić z nią na spacery, po prostu jej towarzysząc. Ta rada okazała się zdumiewająco skuteczna, bo już kilka dni później pani MacCarthy napisała do niego entuzjastyczny list, z którego jasno wynikało, że onza ma się znacznie lepiej, a od kiedy razem chodzą na spacery, ich więź się wyraźnie umocniła i Isztar wieczorami przesiaduje na jej kolanach, a jej apetyt wyraźni się poprawił. Wally przyjął tę wiadomość z ulgą i poczuł zadowolenie na myśl, że jego pomoc pozwoliła przywrócić harmonię relacji pewnej starszej czarownicy i smutnej onzy.