To miejsce jest niezwykłe głównie w nocy, gdy zamieszkujące te okolicę ogniki oświetlają cały teren. Uwaga, wystarczy głośniejszy szmer, a wszystkie gasną. Po drodze można natknąć się na nieogrodzone i zaniedbane oczko wodne.
______________________
Autor
Wiadomość
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Zainteresowany wydarzeniem jakim było obchodzenie Celtyckiej Nocy, Boris postanowił zagościć w zdecydowanie gościnne progi małej mieściny. Miły staruszek, którego napotkał po chwili szwendania się po Dolinie Godryka, skierował go w stronę alei ogników, na której odbywały się obchody święta. Dostrzegł już ludzi gromadzących się i rozmawiających ze sobą, co poniektórzy mieli dziwaczne ozdoby na głowie. Zdziwienie, którego doznał Rosjanin było nie do opisania. Gdy tylko wkroczył na pole, na jego głowie wyrosły, piękne, długie, kręcone rogi. Trochę go to zmieszało, lecz to co go naprawdę teraz zajmowało, to duże ognisko, w okół którego rozstawione były kamienie. Słyszał historie, że podobno chaos, który był reprezentowany przez jeden z nich, obdarowywał wybranych przez siebie ludzi nadzwyczajnymi darami, dzięki którym, ci wybrańcy stawali się potężnymi, słynnymi czarodziejami i czarodziejkami. On oczywiście nie potrzebował tego aż tak bardzo, w końcu już był wystarczająco utalentowany w sztukach magicznych. Pomimo tego postanowił skorzystać okazji i przetestować swoje szczęście. Gdy złożył małą ofiarę i stanął przy kamieniu z odpowiednią, według niego, runą, poczuł przypływ siły, wszystkie jego mięśnie były twardsze lecz... coś było nie tak. Gdy przyjrzał się runie, która pojawiła się na jego ręce, zdał sobie sprawę, że znajdował się obok kamienia siły, nie chaosu... No, nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej nie stało mu się nic złego, a dodatkowa muskulatura nie przeszkadzała mężczyźnie prawie w ogóle.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie mógł się powstrzymać od strojenia żartów ze swojej nowej ozdoby głowy. Nie wątpił, że wygląda teraz pięknie, jak nigdy. Gdy Sophie pociągnęła go za jeden z jego baranich rogów ze zdziwieniem stwierdził, że faktycznie czuje ból. -Ał! Nie wiedziałem, że masz tyle pary w rękach. - Sam był ciekaw, na jakiej podstawie "przydzielane" są dzisiaj rogi. Widział, że na głowach czarodziejów można było znaleźć przeróżne poroża. Że akurat musiał trafić na to baranie. -A co, uważasz, że do mnie pasuje? - Odpowiedział żartem na jej pytanie. Nie żeby uważał, że nie zasługuje na przydomek "baran". Wiedział bardzo dobrze, że są ludzie, dla których i takie określenie Solberga nie było wystarczające. Dopiero, gdy dziewczyna oznajmiła, że też chce przyozdobić swoją głowę, zdał sobie sprawę, że to zaklęcie rogów musi działać tylko na płeć męską. Ruszył więc za nią na stoisko, gdzie wyplatano wianki. Gdy Sophie zajęła się kwiatami, miał czas dokładniej przyjrzeć się temu, co dzieje się dookoła nich. Jego uwagę szczególnie przyciągnął stragan sprzedający napój z cyca świętego jaka. -Uschnę zanim skończysz ten wianek. Idę po coś do picia, przynieść Ci też? - Dziewczyna odpowiedziała twierdząco, więc Max ruszył w stronę interesującego go straganu i kupił dwie porcje mleka, płacąc ze swojej sakiewki. Gdy wrócił, Sophie akurat skończyła. -Proszę, mam nadzieję, że będzie smakować. Nazwę w każdym razie ma ciekawą. - Podał swojej dzisiejszej towarzyszce napój. Gdy założyła na głowę wianek, jej włos natychmiast zmieniły kolor na różowy. Max upił łyka mleka. Barwa napoju sugerowała jego smak, więc Solberg nie zdziwił się, gdy poczuł w ustach truskawki. Jednak nie spodziewał się, że w tym samym momencie będzie pragnął czegoś jeszcze. -Wyglądasz przepięknie! - Szczerze pochwalił jej nowy wizerunek. Na pewno prezentowała się dużo lepiej niż on sam. Solberg nie wiedział, czy to aura, którą roztaczała wokół siebie po założeniu wianka, czy może jakiś efekt uboczny mleka, ale nie myśląc wiele złapał Sophie w pasie lekko przyciągając do siebie. Nim dziewczyna zorientowała się, co właśnie odpierdala, Max nachylił się i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Gdy to zrobił, poczuł jak spływa na niego pewien rodzaj spokoju. Odsunął się od niej rumieniąc lekko. -Nie wiem co we mnie wstąpiło, wybacz. - Przeprosił, bo w końcu nic nie wskazywało na to, że ten wieczór tak się potoczy. I to na samym jego początku. Czuł, że lekko się rumieni. Nie miał pojęcia, że jego włosy kolorem pasowały teraz do włosów dziewczyny. -Wszędzie po kolei chyba się nie da. - Zaśmiał się obserwując, jak ślizgonkę ciągnie do każdej atrakcji naraz. Właśnie chciał zaproponować bliższe zbadanie kamiennych kręgów, gdy podeszli do nich @Lucas Sinclair ze swoim znajomym (@"Philip Pregrine"). Lekko zesztywniał na słowa kumpla zastanawiając się, czy widział, co przed chwilą się tutaj stało. Maz wiedział, że Lucas nie skakałby raczej z radości. Szybko jednak, jak to on przemienił wszystko w żart. -A co, nie chcesz mieć takiego szwagra? - Jego śmiech był szczery, ale w tym samym czasie jego wnętrzności były dziwnie ściśnięte. -Siemka. - Przywitał się z Philipem. Uścisk dłoni chłopaka był stanowczy. Nawet zbyt stanowczy. Solberg jednak nie dawał się tak łatwo zastraszyć i równie pewnie go odwzajemnił. Kątem oka spojrzał na Sophie. Czyżby Philip był o nią zazdrosny? -Długo tu bawicie? - Zapytał chłopaków, aby uniknąć pytań z ich strony. -Stary, skakałeś już przez ognisko? - Spojrzał na Lucasa z wyzwaniem w oczach. Wiedział, że jeżeli ominęła go ta atrakcja, na pewno nie odmówi Solbergowi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Obserwowała jego poczynania z cieniem uśmiechu, widocznym głównie w jej oczach. Popis zdolności transmutacyjnych jej zaimponował, nie mogła się powstrzymać od złączenia rąk i obdarzenia go uroczym uśmiechem. Prychnęła i pokręciła głową gdy nazwał ją zajączkiem. -Mam na imię Livianna. Przedstawiła się, odbierając swoją marchewkę. Ugryzła ją i zaczęła chrupać, z widocznym zadowoleniem na twarzy. Na pytanie o kręgi zatrzymała ruch szczęki i po krótkim zastanowieniu wzruszyła ramionami. -Możsemy. Wypaplała z ustami pełnymi marchewkowych kawałków. Pokicała za nim, pogryzając przy tym marchewkę, jak na królika przystało. Gdy znalazła się blisko kręgu, poczuła dziwny dreszcz, jakby coś przyciągają ją bliżej. Spojrzała niepewnie na towarzysza i pacnęła go w ramię. -Ja pierwsza. Oznajmiła i nie czekając na jego reakcje podeszła bliżej jednego z nich. Wyciągnęła w jego kierunku rękę, zatrzymała ją tuż przed kamieniem, wzięła głęboki wdech i dotknęła zimnej płyty. Nagłe uczucie siły, którą poczuła niemalże zwaliła ją z nóg. Cofnęła się gwałtownie i zaczęła dziko mrugać, wpatrując się w kamień. Ponownie podeszła do kamienia i pewnie przyłożyła dłoń, zamykając przy tym oczy. Trwała w tej pozycji kilkanaście sekund, po czym odwróciła się i podkicała do Darrena. Uniosła głowę i obdarzyła go poważną miną. -Jeśli dotkniesz tego kamienia to oszalejesz. Duchy nie są zbytnio z Ciebie zadowolone. Wymamrotała i pokręciła dziko głową, jakby chciała odgonić natrętną muchę. Ponownie spojrzała na Darrena, tym razem z widocznym zdezorientowaniem. -Czuje się...inna. Zupełnie jakby coś wewnątrz mnie uległo zmianie. Jestem...silniejsza? Wróciła do jedzenia marchewki, zamyślając się na chwile.
Kiedy podeszli do dwójki, stojącej przy straganie z wiankami, Lucas nie zauważył nic szczególnego ani w zachowaniu siostry, ani kumpla. A już na pewno, w jego mniemaniu nic nie wskazywało na to, że przed chwilą coś między nimi zaszło. Za to można było zauważyć, że widoczną niechęć Philla do Maxa. Ale jak to możliwe, skoro dopiero się poznali? - Maksiu, wiesz, że Cię lubię, mordo, ale słowo "szwagier" w moim słowniku znaczy to samo co "trup", przynajmniej na razie. A kogo jak kogo, ale Ciebie zimnego nie chce zobaczyć. - oznajmił, klepiąc do po przyjacielsku po ramieniu. Usłyszawszy aprobatę Philla, ożywił się - Prawda? Ja nie wiem jak Ty to robisz, siostra, ale kogo nie zapytam to Cię zna. Bardziej popularna niż jej brat... Serio, miał wrażenie, że każdy jego kumpel wodzi wzrokiem za Sophie, a połowa szkoły ma coś do powiedzenia na jej temat. Ta jej tendencja do wpakowywania się w kłopoty sprawia, że jest niczym prawdziwa dusza towarzystwa. Oczywiście pomaga w tym, także wrodzona śmiałość i bezpośredniość młodej Sinclairówny. - Ja przed chwilą się pojawiłem. - odparł na pytanie Solberga, rozglądając się wokoło, próbując zaznajomić się z planem całego terenu. Słysząc o skokach przez ognisko, na jego usta wpełzł szczeniacki uśmiech - Nie, ale koniecznie musimy spróbować. - dodał, zarzucając kumplowi ramię za szyje. - A co to sobie popijacie? Całkiem nieźle pachnie Widział już wcześniej w ręce siostry jakiś tajemniczy napój, który na tyle go zainteresował, że sam postanowił, że później go spróbuje. W końcu trzeba wypróbować wszystkie atrakcje tego miejsca. Zabawa dopiero się zaczyna. - To co, Solberg? Idziemy skakać? - rzucił do ślizgona, po czym pognał pierwszy do miejsca, gdzie znajdowała się czapka, gdzie losowało się ciasteczka. A jak wszyscy wiemy, słodkości to Sinclair kochał nad życie, dlatego szybko wcisnął ciastko do ust i zabrał się za skok. Wziął rozpęd i przelatując nad samymi płomieniami, już miał wrażenie, że jest za nisko, jednak nie. Przeleciał, ale ostatecznie lądując na nogach nie utrzymał swojego (umówmy się mocno średniego) skoku, potknął się i wywinął orła. Nieźle jak na pierwszy raz. Dobry popis, nie ma co... Zbierając się z trawnika, złapał go napad śmiechu. Ruszył w kierunku Maxa, który był następny w kolejce do skakania przez ognisko. - Może lepiej Ci pójdzie, stary niż mnie. - powiedział, do niego, stając z boku i z zaciekawieniem obserwując kumpla.
kostki Szukanie jajek: C jajko 3, nieznalezione, Rogi: B, byk? Krąg: 4 i parzysta - Migocząca zielenią runa sprawia, że Twoja sylwetka nabiera pięknego kształtu. Stajesz się silny, pod ubraniem widoczne są mięśnie i masz wystarczająco siły, aby cały event nosić drugą osobę na rękach. Może warto ruszyć w las na poszukiwania skarbów? Na pewno z Twoją krzepą sobie poradzisz! Masz jeden przerzut podczas wędrówki po lesie w celu odnalezienia legendarnych przedmiotów. + plus jestem w święcącym w ciemności pyłku od niezłapanego jajka + kupuję kilka rzeczy i rozliczam się w temacie
Rozważałem czy nie powinienem zaprosić kogoś na ten przecież poniekąd romantyczny wieczór Celtyckiej Nocy, ale uznaję w końcu, że najlepiej pójść jednak z niekwestionowaną miłością swojego życia Boydzikiem, byśmy razem oddali się w przeznaczeniu. Oczywiście na początek musiałem zapanować nad zapędami ziomka do zakładania dresu na każdą okazję. I udaje się, przybieram więc ziomka w jakąś bardziej elegancką koszulę (ale nie czarną, żebyśmy znowu nie wyglądali jak para po pogrzebie, Boydowi wciskam jakieś weselsze kolory; ja jak zwykle pozostaję w czerni), stroimy się odrobinę, ja spędzam jak zwykle ostatnio strasznie dużo czasu przed lustrem, by ułożyć swoje gęste loki. Wyruszamy na imprezę, gdzie wszystko wygląda bardzo magicznie i ludzie naprawdę świetnie tu wyglądają. Już chce się pośmiać razem z ziomkiem z rogów innych, kiedy widzę, że i on ma coś koziego na głowie. Z paniką dotykam swoich loków, wyszukując co mi wyrosło, czy również takie gigantyczne poroże jak innym, ale stwierdzam, że wcale tak nie jest. - No, czuję że dodają całą masę - mówię na moje niewielkie rogi jakiegoś byka, które wynurzają się z moich czarnych loków. Kiwam głową, również chętny by sprawdzić co takiego dają stojące w kręgu kamienie. - Mamy wybrać jakieś szczególne? - pytam najpierw chcąc jakoś wybrać w zgodzie z naturą, ale wtedy zauważam, że obok jednego z nich jest jajko, dlatego podbiegam w jego kierunku, chcąc złapać to jajko. Wtedy też łapię za kamień i równocześnie dzieją się dwie rzeczy. Po pierwsze unosi się wokół mnie pył uleciały z jajka. Po drugie w tym samym momencie czuję jak wibrująca pod moimi palcami runa daje mi jakiejś... siły. Czy to możliwe, że moje niesamowicie cherlawe zwykle mięśnie jakoś ładnie zarysowały się pod moją koszulą? Czy ten obłok z jajka miał jakieś znacznie? Nie mam zielonego pojęcia czy to się łączyło, czy nie, ale póki co mam takie wrażenie, odrobinę skołowany wracam do swojego ziomka. - Ej... nie wiem o co tu chodzi... - mówię i patrzę na moja czarną koszulę, która teraz miała na sobie mnóstwo złotego proszku, świecącego się w ciemności. Sam zaś podnoszę ją delikatnie, by ze szczerym zdumieniem zobaczyć taki sześciopak i zarysujące się mięśnie jak jak jeszcze nigdy nie miałem (ani kiedyś ani pewnie w przyszłości) ze zdumieniem zerkam na swojego przyjaciela. - Wyglądam jak jakiś... czart - stwierdzam coraz bardziej przekonany, że właśnie w to się zamieniłem w czarnego, silnego belzebuba, jeszcze z tymi diablimi rogami. A w swojej piekielnej mocy świecę się teraz przy tym wysokim poziomie magii. Przestaję na chwilę rozważać swoją zmianę, bo czuję że mój ziomek śmierdzi jakby wcale nie wyganiał wcześniej z wanny Juniora, by się umyć. - Co jest, kurwa - mówię ze skrzywieniem cofając się o dwa kroki i łapiąc się cienkiego drzewa które... cóż odrobinę aż wyginam? - Kurwa? - powtarzam elokwentnie, ale na słowa Boyda wyciągam różdżkę i próbuję rzucić chłoszczyść raz czy dwa, ale zapach wraca po krótkiej chwili. - Hm... może znajdziemy coś na straganie co pomoże? - proponuję z zastanowieniem i patrzę z bólem serca na spoconego i ciężko oddychającego jakoś ziomka. - Chodź. Sprawdzimy czy jestem tak silny jak się czuję - stwierdzam, żeby jakoś rozweselić przyjaciela i odwracam się tyłem, pokazując by wskoczył mi na plecy. - Albo nie, usiądź mi na barana, bo mnie inaczej zapocisz... Możesz mnie załapać za rogi!- mówię rozsądnie i kucam, żebyś (pewnie po paru namowach) usiadł mi na ramionach. Trzymam Cię za nogi i z niesamowitą łatwością wstaję do pionu. Idę w kierunku stoiska z wielkim chłopem na ramionach kompletnie się nie męcząc i nawet najpierw trochę truchtam sobie wokół kamiennego kręgu wcześniej. Kiedy stajemy przed straganem patrzę na przekąski, wciąż nie pozwalając przyjacielowi zejść z ramion. Wybieram coś co po opisie wydaje mi się, że chociaż trochę może pomóc na zapach. - Poprosimy jednego śledzia i jakąś wodę, jeśli można - proszę i jedną ręką trzymam przyjaciela za nogę, drugą sięgam po pieniądze, by z łatwością pogodzić obie rzeczy. - Wybierz nam mleczny napój, ja stawiam - mówię jeszcze na pocieszenie do ziomka, pokazując mu najróżniejsze smaki, które ma do wyboru.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren już miał podchodzić do jednego z dziwnych kręgów gdy dziewczyna - która w końcu wyjawiła mu swoje imię - powstrzymała go w ostatniej chwili i wyprzedziła, samemu stając przed jednym z chramów. Po dłuższej chwili odwróciła się i grobowym tonem oznajmiła, że lepiej będzie jeśli Shaw powstrzyma się dzisiaj od kontaktów z duchami. Krukonowi wydawało się jeszcze, że usłyszał jakiś niknący szept na krańcu swojej świadomości, jednak te przesłyszenia szybko przerwało mu rozmyślanie nad tym, jak to możliwe że tak słodka buzia może przepowiadać tak niemiłe wieści. Dla pewności odsunął się więc od kamiennych chramów i stanął przed Livianną. - Może to dzięki marcheweczce - powiedział, wzruszając ramionami i zerkając na schrupane w połowie warzywo. Dziewczyna miała puchate uszy, kicała i do tego wcinała marchewkę. Musi mieć ogonek. - To... przejdziemy się? - spytał Liv, rumieniąc się jak burak, choć sam do końca nie wiedział czemu. Wystawił w jej kierunku lekko drżące ramię, choć było jedynie rześko, a dookoła buchały ogniska przez które skakały kolejne osoby ozdobione mniej i bardziej okazałymi porożami - Wszystko w porządeczku? - dopytał. Od czasu gdy dziewczyna dotknęła kamienia, stanęła się o wiele bardziej zamyślona niż wcześniej - aż bał się pomyśleć co by się stało, gdyby to jemu się zdarzyło wykonać dziwny rytuał. Nie trzeba było długich obserwacji by zauważyć, że chram także na nią miał jakiś nadnaturalny wpływ, który pozwalał jej komunikować się... z duchami? Na pewno bardziej przydatne niż zdrabnianko każdego słówka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rogi: C -baranie Dodatkowo: Całuśny af + różowe włosy
Bardzo dobrze znał podejście Lucasa do tego tematu i dlatego też kamień spadł mu z serca, gdy nie wykazał żadnych oznak, jakoby widział, co się przed chwilą zdarzyło. -Wiesz dobrze, że akurat zobaczenie mojego truchła to tylko kwestia czasu. - Zaśmiał się nawiązując do swojego pecha, którego Sinclair bardzo dobrze znał. W końcu sam był świadkiem, jak ostatnio wpadał tyłkiem w trefny schodek. -Oj przestań, jesteście najbardziej znanym rodzeństwem w Slytherinie, obydwoje dbacie o swoją reputację. - Co prawda, Lucas nie mylił się za bardzo co do Soph, dziewczyna przyciągała wzrok chłopaków, ale on sam nie był dużo gorszy. Wiele lasek wzdychało do niego po kątach.I nie tylko lasek. -Nie wiem, czy chcesz tego próbować, dziwnie smakuje. - Nie był pewien, jakie dokładnie ma działanie zakupione przez niego mleko, ale nie chciał być świadkiem kazirodczych pocałunków, więc wolał odradzić kumplowi ten trunek. -Idziemy, idziemy, baranie! - Zażartował chwytając Lucasa za jeden z jego rogów. Tak akurat się złożyło, że obydwoje dostali ten sam rodzaj poroża. Dwóch kumpli, dwóch baranów. Dobrana z nich para, ciężko zaprzeczyć. -Soph, idziesz? - Zawołał przez ramię do dziewczyny. Przecież nie porzuci swojej towarzyszki dla jej brata. Max sięgnął po ciasteczko nieco mniej łapczywie niż Sinclair. Było bardzo dobre, to musiał przyznać. Poczuł też, jak przybywa mu sił. Gdy Lucas walnął o ziemię, nie mógł się powstrzymać przed wybuchnięciem śmiechem. -No nieźle stary. Ale styl na szczupaka chyba nie jest zbyt dostojny. - Podał mu rękę próbując wstać. W tym momencie znów ogarnęła go ochota na czułości. Zanim więc przyszła mu myśl, aby pocałować Lucasa, wziął rozbieg i podjął się skoku. Niestety podobnie, jak jego kumpel, samo przeskoczenie może nie stanowiło problemu, ale już lądowanie było dużo trudniejsze. Z totalnym brakiem gracji przewrócił się i wpadł na czekającego na swoją kolej chłopaka. Wymruczał jakieś przeprosiny i wrócił do swojego grona. -Chyba jedziemy dzisiaj na tym samym wózku. - Plus był jeden. Upadek sprawił, że Solberg chwilowo wyzbył się ochoty pocałowania kumpla.
nastrojny wianek - kolor włosów = nastrój + kolorowe włosy od mleka i kichanie czekoladowymi jajkami
Wzruszam ramionami, Max chyba niekoniecznie jest jakimś baranem (w przenośni, bo dosłownie to dzisiaj niewątpliwie nim jest) ale tak przystrojony wygląda bardzo zabawnie. Kiedy okazuje się, że ciągnięcie za róg boli, momentalnie go puszczam, przestraszona, że jeszcze bym mu kawałek głowy odłamała. Po "czymś do picia" raczej nie spodziewam się mleka - jednak widoczne ta impreza rządzi się swoimi prawami i tak to już musi być, że zamiast drinka, przynosi się dziewczynie szklankę mleka. - Mleko? - dziwię się ale skoro on pije to ja również. Nie do końca spodziewam się specjalnych efektów ale chyba już powinnam się do tego dawno temu przyzwyczaić. Tak samo jak nie wiem, że moje włosy są różowe, tak też nie widzę, że teraz dodatkowo pasemka zaczynają mienić się wszystkimi kolorami - chociaż ta podstawowa barwa wciąż jest najbardziej widoczna. - Co to robi? - pytam, bo nagle jakoś mi tak dziwnie a w nosie zaczyna kręcić (chyba od zapachu kwiatów) i kicham, na co z buzi wypadają mi dwa czekoladowe jajeczka. Patrzę na to będąc w szoku, co to ma być? Dobra, wróć, zszokowana to ja mogę być dopiero chwilę później, chociaż kolor włosów pokazuje raczej na zmieszanie (robią się żółte). W innych okolicznościach być może nie miałabym nic przeciwko, jednak całowanie powinno chyba wyglądać trochę inaczej a nie tak nagle i... cóż, z takim komentarzem. - Max! No wiesz co - wołam najpierw, zupełnie nie rozumiejąc, że to efekt mleka. - Jeszcze tak się tłumaczysz? Pomyślałabym, że po prostu tak ładnie wyglądam, że nie mogłeś się oprzeć. - Uśmiecham się i moje włosy powoli zmieniają barwę na fioletową, wpadającą w niebieski. Tymczasem podchodzą do nas Lucas i Philip. Kochany braciszek pierwszej co robi to niszczy mi fryzurę na co reaguję nieszczęśliwym jękiem sprzeciwu. - Lucaaas, co ty wyprawiasz, nie mógłbyś się chociaż raz powstrzymać? - To nie tak, że tego jakoś bardzo nie lubię - jest po prostu irytujące, kiedy układam sobie włosy (jak teraz) a potem i tak kończę z szopą na głowie (częściowo jak teraz, bo jednak są na tyle upięte, że nic aż tak strasznego się z nimi nie dzieje). I tak go przytulam, próbując też go wytarmosić po głowie. Potem witam się z Phlipem i dosyć uważnie obserwuję jego zachowanie, bo jest dziwne. Tak, bardzo mam ochotę spytać się co odwala ale na to przyjdzie czas kiedy indziej. W przeciwieństwie do Maxa, nie przejmuję się też tym czy ktokolwiek nas przed chwilą widział - ani tym czy brat dał nam pozwolenie. Jeszcze czego! Idę z chłopakami do ogniska i po tym jak obydwoje przeskakują je tak, że się przewracają na ziemię (przynajmniej nie do ognia) ja również chcę spróbować, jednak osoba pilnująca oświadcza, że nie mogę, bo dziewczyny to mogę sobie pleść wianki a nie skakać przez ognisko. Co za niesprawiedliwość! Chwilowo mam ochotę się na wszystkich obrazić (nawet włosy robią się czerwone) bo co z tego, że jestem dziewczyną a moja biała sukienka z łatwością zajęłaby się płomieniami gdyby coś poszło nie tak, skoro doskonale wiem, że bym dała radę. - Może tobie pójdzie lepiej niż tym dwóm baranom? Nawet równowagi nie potrafią utrzymać - zachęcam do skakania też @Phillip Peregrine, stojąc sobie gdzieś tam z boku ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Trzeba przyznać, że z nie-baranimi rogami wygląda trochę lepiej niż reszta.
Phillip Peregrine
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : Szrama na prawej ręce ciągnąca się od łokcia do nadgarstka. Ciężki, męski głos.
Sytuacja była dziwna, zachowywał się jak nie on. Nie mógł być zazdrosny o przyjaciółkę, bo przecież mogła robić co chciała. Widział to i owo, ale posunął się za daleko i dobrze o tym wiedział. Spojrzał na chłopaków, a oni poszli skakać przez ognisko, serio? Patrzył na ich poczynania i prychnął. Cieniasy. Rozejrzał się w poszukiwaniu swojej siostry, może i ona tutaj zawita? Aż go dziwiło, że jeszcze tutaj nie była. Może nie miała zamiaru tutaj dzisiaj przyjść, e niemożliwe. Liczył, że lada moment podejdzie do nich i powita się z nimi. Przeniósł wzrok na Sophie, a potem na dwóch ślizgonów i skrzywił się słysząc jej pytanie. - Jak sama powiedziałaś baranom, a ja się za barana nie uważam... - mruknął skrzywiając nieco swoją mordkę. Miał nadzieję, że Sophie nie ruszy tematu jego zachowania, bo sam nie wiedział jakby się z tego wytłumaczył. - Gdzieś Ty się w ogóle podziewała? Obraziłaś się na mnie czy co? - zapytał przenosząc wzrok na dziewczynę. Nie chciał z nią stracić kontaktu takiego jaki do tej pory mieli, a obawiał się, że przez jego zachowanie dziewczyna może się wkurzyć i zrobić coś na co chłopak nie będzie miał wpływu. Liczył jednak na to, że Sophie odebrała to bardziej jako żart i daruje mu to. Kolejny raz przeniósł wzrok na Lucasa. - Weź no nie rób z siebie kaleki Sinclair! - krzyknął do niego i pokręcił lekko głową. Sam nie miał ochoty na takie wygłupy, ale kto wie jak to dalej wszystko się potoczy i może będzie do tego zmuszony przez kumpla. Młody go trochę wkurzył, ale to wszystko było przecież przez to mleko, więc chyba nie powinien się denerwować. Poza tym był pewny, że w razie czego Lucas zainterweniuje, przecież jego siostra była oczkiem w jego głowie i nie musiał się tak bardzo poświęcać, bo w końcu wyjdzie na jaw wszystko i będzie miał przerąbane i on i Sophie, a tego chciałby jej zaoszczędzić. - A Theresy nie widziałaś? - zapytał zdziwiony. Zawsze martwił się o swoją siostrę i jemu pewnie też by gól skakał jakby koło niego kręcił się jakiś przydupas. Miał nadzieję, że Sophie cokolwiek mu na jej temat powie.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Jedyne czego Nancy mogła żałować, to to, że celtyckie obchody nie odbywały się w środku lata, kiedy noce były tak ciepłe, że nie trzeba było się przejmować żadnymi wierzchnimi okryciami. W pobliżu ogromnych ognisk było bardzo ciepło, a gorące powietrze przyjemnie łaskotało nagą skórę jej ramion, ale w lesie rzeczywiście mogła nieco zmarznąć. Przewidziała to wcześniej i w torebce, której wnętrze było powiększone odpowiednim zaklęciem, schowała jeansową kurtkę, ale nie zamierzała jej wyjmować póki nie było to konieczne. Może liczyła właśnie na jakąś pomoc w tym temacie ze strony Violi? Pewnie z lekkim marudzeniem, ale i niemałą przyjemnością narzuciłaby na ramiona jej skórę. - Nie przejmuj się. - Machnęła tylko ręką, uśmiechając się delikatnie. mimo skłonności do marznięcia, wcale nie czuła w tym momencie chłodu. Podekscytowanie i inne emocje skutecznie podnosiły na razie temperaturę jej ciała. Obserwowała cienie tańczące na twarzy krukonki, kiedy wznosiły toast ze świętego mleka. Wszystko co znajdowało się w świetle rzucanym przez buchające płomienie zyskiwało dodatkową aurę tajemniczości. Przechyliła lekko głowę, zauważywszy lekką zmianę w wyglądzie krukonki. Czyżby włosy jej nieco pojaśniały? Spojrzała podejrzliwie na pusty już kubek po mleku. Nie ulegało wątpliwości, że nie mógł być to zwyczajny napój. - Ładny ten karmel, ale chyba wolę cię w czerni. - Zaśmiała się wskazując na jasne pasemka, okalające bladą twarz dziewczyny. Ładnemu we wszystkim ładnie, ale Viola bez kruczych włosów wyglądała jak zupełnie inna osoba. Szybko jednak okazało się, że kolor to jedynie kolor, bo ewidentnie twarz Violetty zdradzała jakieś niecne plany. Dzień jak co dzień. - Bardzo mi się ten plan podoba, ale odhaczmy najpierw te planowane atrakcje, tak jakby ktoś miał nas odesłać do zamku... Albo zabić... - Uśmiechnęła się, poruszając brwiami, dając znać, że chętnie da się w ten plan wciągnąć. Tylko chciała najpierw zająć się atrakcją wieczoru, którą było bieganie po lesie. Zaśmiała się przypominając sobie imprezę, na której rzeczywiście wyrosły jej rogi. Wcale nie wspominała ciepło idących za nimi konsekwencji, którymi były najdziwniejsze teorie spiskowe. W ogóle całe jedzenie i picie wywoływało dziwne efekty, a z tego co zdążyła się zorientować tutaj wyglądało to podobnie, dlatego zrezygnowała z kolejnych zakupów. - Dzięki! Tobie by pasowały takie te długie, wygięte do tyłu. Jak kozica! - Opisała wspomagając się rękami, by pokazać o co jej chodzi (E). Totalnie kojarzyły się jej ze Strauss. I z pewnymi baśniowymi stworami o kobiecych kształtach, rogach i kopytkach... Posłusznie podążyła za Violą, by odejść od straganów. I tak nie mieli miodu pitnego, więc nie warto było dłużej tam stać, skoro czekało na nie jeszcze wiele innych atrakcji. Uśmiechnęła się na to "słoneczko", ale dalsza część wypowiedzi wzbudziła w niej zdziwienie. Spojrzała na krukonkę podejrzliwie, uśmiechając się kącikiem ust. - Magicznego krążka? Lasku? - Parsknęła, bo brzmiało to w ustach Strauss co najmniej absurdalnie. - Chodźmy do lasku, czuję, że złota lunaballa już na nas czeka. - Stwierdziła z wciąż nie opadająca pewnością siebie, zyskaną pod wpływem wypitego mleka. Skierowała się w stronę lasu idąc obok swojej towarzyszki, nie puszczając jej dłoni, żeby się nie zgubiły przypadkiem...
Widząc poirytowaną przyrodnią siostrę, Sinclair wyszczerzył zęby jeszcze bardziej. - To jak mam się z Tobą inaczej witać? To już weszło mi w krew, a jeszcze tak uroczo się wściekasz, więc nie, nie mogę się powstrzymać. - wytłumaczył młodej i odsuwając się od niej, wywrócił oczami patrząc na Maxa - O widzę, Solberg że obydwóm nam dostały się te najlepsze rogi. Prawda, że są majestatyczne, Soph? I nawet mi w nich do twarzy. Magię z wyrastaniem poroża na głowach czarodziejów przekraczających granice alei ogników, uważał za naprawdę świetny pomysł. Zabawnie było widzieć facetów z rogami dzikich zwierząt, przechodzących co chwilę między straganami. On sam też musiał wyglądać zabawnie w tych swoich baranich rogach. - Ah, no tak racja, Ty i Twój pech do wiecznego kalectwa. Współczuje, stary. - zwrócił się w odpowiedzi do bruneta, który zawsze miał pecha do wszystkich możliwych urazów i uszkodzeń ciała. Zawsze Lucasa dziwiło, jak on tak potrafił pchać się prosto w ręce zdradzieckiego losu, kończąc albo ze złamanym nosem albo podobijaną ręką. - I masz racje, rzeczywiście jesteśmy dość znanym rodzeństwem, prawie tak jak Tereska i Filipek, prawda Peregrine? - oznajmił w kierunku drugiego kumpla, który swoją drogą jakoś dziwnie się zachowywał. Co mu się stało? Odkąd podeszli do Sophie i Maxa, zachowywał się, jakby coś go ugryzło. Kiedy oddalili się z młodszym ślizgonem, żeby spróbować swoich sił w skakaniu przez ognisko, najwidoczniej tego typu rozrywki nie były dla nich. Zarówno Sinclair jak i Solberg mieli pecha i obydwaj jeden po drugim wylądowali na glebie. - Hej, Phill czemu Ty nie spróbujesz? Co boisz się, że przyrumienisz sobie zadek? - zwrócił się do Phillipa, kiedy wrócili z Maxem do nich. Zdawał sobie sprawę, że Peregrine tylko stał i komentował z jego siostrunią poczynania ich dwójki. - Dawaj, Phillipooo... - mruknął jeszcze do niego na zachętę. W końcu po to są te konkurencje, żeby się sprawdzić. - Właśnie, Soph, Tereska będzie dzisiaj? - zapytał młodej, po tym jak dosłyszał coś a propos siostry Philla. Wcześniej nie zdążył zapytać kumpla czy ona w ogóle pojawi się na obchodach celtyckiej nocy.
Ostatnio zmieniony przez Lucas Sinclair dnia Wto 28 Kwi 2020 - 23:20, w całości zmieniany 1 raz
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Omiotła wzrokiem zgromadzonych na polanie, wyłapując w tłumie sylwetkę nauczyciela gier miotlarskich. Parsknęła, widząc jego iście majestatyczne poroże łosia. Jemu to się trafiło, nie ma co! - Co prawda powiedziałam facetów, no ale... - przerwała na chwilę i uśmiechnęła się filuternie. Nie mogła sobie darować i nie powiedzieć tego, zbyt cisnęło jej się to na usta. No i raczej wątpiła, żeby wziął te słowa na serio i się nimi przejął, ale o tym dopiero miała się przekonać. W końcu nie była z nim w bliskich relacjach i wiedziała jedynie te podstawowe rzeczy, na ten moment jednak nie zaliczyłaby go do tych płaczących na najmniejsze niepodobające się im słowo. I to jeszcze wypowiedziane w żartach. - Jeśli już kogoś będziesz szukał, to przynajmniej znajdź osobę, której nie lubisz. Szkoda by było pokiereszować znajomego. I to chyba dość boleśnie - zasugerowała, unosząc głowę i patrząc na zdobiące głowę chłopaka rogi. Nie miała żadnych wątpliwości, że potencjalny konkurent wyszedłby z zajścia co najmniej poobijany, o ile nie z głębszymi ranami. Ciężko było stwierdzić, jaką rzeczywiście szkodę mogłoby wyrządzić takie starcie. Tak czy inaczej wciąż byłaby chętna zobaczyć takie widowisko, choć może bardziej w postaci pokazu aniżeli prawdziwego starcia na śmierć i życie. - Zupełnie nie wiem o co Ci chodzi - mruknęła wymijająco i odruchowo poprawiła wstążkę zawiązaną wokół nadgarstka. Przynajmniej trafił jej się ładny kolor, który idealnie pasował do dzisiejszego stroju, a nie jakiś zielony. Albo co gorsza niebieski. Oprócz dżinsów nie nosiła nic w tym kolorze, bo zwyczajnie nie uważała, żeby jej pasował. Złapała się na tym, że wciąż dotyka brzoskwiniowej tasiemki. - Mogę ich dotknąć? - zapytała nagle, wskazując na rogi wyrastające z głowy chłopaka. Było to jednak pytanie retoryczne, bo nawet nie pokwapiła się, żeby chwilę poczekać na odpowiedź. A po co? Przysunęła się bliżej i stanęła na palcach, żeby dosięgnąć. Nie była może dużo niższa od Gryfona, ale rogi dodawały mu kilkanaście centymetrów i tu już był problem. - Jakie to dziwne - stwierdziła, marszcząc brwi. Chodziło raczej o sam fakt, że to człowiekowi wzrastało z głowy takie coś, niż samo dotykanie szpikulców. I chyba coś miała z tym macaniem ludzi, którzy za sprawą magii mieli jakieś elementy ciała normalnie należące do zwierząt. Ostatnio na urodzinach Nancy i Yuuko wydotykała łuski na policzkach Ofelii, a teraz rogi Maxa. Co będzie dalej? Kompletnie się tym nie przejmowała, zrzucając to na karb swoich zainteresowań onms. Poza tym nie po to tu była, żeby zastanawiać się nad każdym krokiem i wypowiedzianą rzeczą. Jak będzie miała z siebie zrobić debila, to i tak go zrobi i tyle w temacie. Celtycka Noc była raz w roku i nie zamierzała jej zmarnować.
Nie spodziewałabym się, że @Phillip Peregrine tak niechętnie podejdzie do kwestii skakania przez ognisko - mi osobiście wydaje się, że to dobra zabawa i sama chętnie bym wzięła udział, gdyby tylko mi na to pozwolili. - Oczywiście, że nie jesteś baranem, tylko... co to w ogóle jest? - Sięgam do jego rogów, które są zdecydowanie cieńsze i delikatniejsze niż te chłopaków. - I co z tego? Jesteś za dobry na takie zabawy czy po prostu wiesz, że byś z nimi przegrał? - Naprawdę ciężko powstrzymać się z kpiną na temat tego, że nie chce się bawić, więc nawet się nie powstrzymuję. Max i Lucas chwilowo zajęci są skokami, więc możemy wymienić parę słów na osobności. - Nigdzie się nie podziewałam, Philip. Jestem po prostu bardzo zajętą osobą. - Uśmiecham się przekornie. Trochę jakby rozumiem co się dzieje i własnie dlatego chcę go zdenerwować jeszcze bardziej. - A tobie o co chodzi, czyżby ci się nie podobało, że spędzam czas z kimś innym niż ty? - Przestaję bawić się w podchody i pytam wprost. Prawdę mówiąc, czuję się jego zachowaniem trochę osaczona ale nie zamierzam na razie tego mówić. - Nie mam pojęcia, nie widziałam jej przed wyjściem - odpowiadam jemu i Lucasowi, który zaraz podchodzi i pyta o to samo. Nie miałam okazji zainteresować się tym co planuje Tessa, bo w zasadzie sama nie miałam żadnych konkretnych planów nim Max nie napisał do mnie listu. Ale chyba nie odpuściłaby takiej okazji do zabawy?
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
wstążka turkusowy Cieszyła się z wyjścia na świętowanie, choć wybór odpowiedniego ubrania zajął jej dużo czasu. Ostatecznie zdecydowała się włożyć krótkie jeansowe shorty oraz turkusową asymetryczną bluzkę. Całość dopełniła czarnym kapeluszem oraz trampkami pod kolor bluzki. Nie miała zbyt wielu kwiatowych rzeczy a sukienka zupełnie odpadała. Wolała czuć się wygodnie, a to dawały jej spodnie, niezależnie od ich długości. Niestety zapomniała zabrać ze sobą wianek, który zdążyła niewiele wcześniej przygotować, przy czym, o dziwo, całkiem dobrze się bawiła. Umówiła się z Victorią, którą szybko odnalazła na miejscu i z uśmiechem na twarzy rozejrzała się po okolicy. Przywykła do obchodzenia świąt na podobieństwo mugoli, a tu taka niespodzianka. Przyglądała się wszystkiemu z żywym zainteresowaniem nieznacznie łapiąc Vicks za dłoń. - Tu jest pięknie… O, a to co jest? - zaczęła, nagle dostrzegając wstążkę na własnym nadgarstku. Była turkusowa, jak kolory Riverside. Właściwie lubiła ten kolor, nawet bardzo, ale nie chciała ciągle wspominać dawnej szkoły. Nad tym niestety nie dało się zapanować. Uniosła głowę, dostrzegając stragan z różnościami, ognisko z wesoło palącym się ogniem. Przebiegając spojrzeniem po zgromadzonych osobach dostrzegła sylwetkę Maxa. Chwilę przyglądała mu się, po czym przygryzła policzek od środka szybko wracając wzrokiem do Viks, nieświadoma niewielkiego rumieńca na policzkach. Co tu mówić, dobrze wyglądał w jasnych kolorach i najwyraźniej nie tylko ona to zauważyła, bo miał już towarzystwo. Nie miała jednak zamiaru dać się przyłapać na czymś, co nie miało kompletnego znaczenia, więc skupiła się na nowo na rozmowie z Krukonką. - To od czego zaczynamy? I mów od razu jak tam z Panem od duchów? Ostatnio często widać was razem - rzuciła, podrzucając wesoło brwiami i na swoje nieszczęście, odwracając się znów spojrzeniem trafiła na Gryfona z towarzyszką. Widząc, jak dziewczyna wspina się na palce, aby dotknąć jego rogów, poczuła dziwne ukłucie, przez które zacisnęła zęby, ruszając w przeciwną od nich stronę w nadziei, że i Victoria nie będzie mieć nic przeciwko. Dlaczego wszyscy nie mieli problemów z dotykiem, a ją spinało, gdy tylko ktoś nowy ją obejmował, czy łapał za rękę? Z osobami, które zdążyła lepiej poznać nie miała aż takich kłopotów. Przykładem mogła być chociażby Brandonówna.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Był bardziej zdenerwowany, niż się spodziewał... choć prawdę powiedziawszy – czy naprawdę powinien być tym zaskoczony? Już przed puchońską imprezą latał z kąta w kąt, próbując dopasować krawat, a i tak ostatecznie nie pojawił się na tamtych urodzinach. Teraz było poważniej, właściwie całkiem oficjalnie. Zaprosił Morgan na randkę i teraz nie miał innego wyboru niż sprostać zadaniu, którego sam się podjął. O umówionej godzinie pojawił się pod bramą zamkową, bo bez względu na to czy była w stanie sama dotrzeć na miejsce, czy też nie – chciał osobiście ją tu przyprowadzić. Dolina była jego domem, miejscem, w którym się wychował i od lat spędzał większość wolnych chwil; to oczywiste, że czuł się w obowiązku potraktować ją tu jak gościa. — Przyniósłbym kwiaty — zamiast tracić czas na słowa, w ramach powitania ucałował ją w policzek — ale niewygodnie byłoby je nosić, dlatego musisz mi wybaczyć. — Uśmiechnął się trochę przepraszająco, a trochę tak po prostu, bo cieszył się na jej widok. Wyciągnął rękę, by mogła za nią złapać i przeniósł ich w pobliże polany, choć jeszcze nie na sam teren imprezy. Wcale jednak nie paliło mu się, by ją puszczać – wręcz przeciwnie, pozerkując na nią, prowadził ją we wskazywaną przez ogniki stronę; zastanawiał się, czy mu ucieknie. — Będziesz zaplatać wianek? — brzmiał na rozbawionego, ale z drugiej strony daleki był od kpin w kierunku tradycji, w której się wychowywał. Był przede wszystkim ciekawy – jak dobrze zna ten zwyczaj i czy zamierza się do niego stosować. Prawda była taka, że sam chętnie zaplótłby kwiatową kompozycję, ale... cóż, dziś wypadało mu co najwyżej skoczyć przez ognisko. Po kilku krokach poczuł na głowie znajome mrowienie i rosnący ciężar, który sprawiał, że trudno było mu utrzymać głowę w jednej pozycji.
....Joshua, nie. – brzmiały magiczne słowa wypowiedziane do Walsha, kiedy ten tylko – ze zwyczajowym sobie uśmiechem na twarzy - pojawił się w drzwiach jego gabinetu. Doskonale znał jego pomysły i ten z pewnością niczym nie różnił się od ostatnich niezliczonych, kiedy to próbował wyciągnąć go na wspólne picie. Tłumaczenia pod tytułem ‘Joshua, ja nie piję’ kwitowane ‘no weź, ze mną się nie napijesz?’ stawały się już swojego rodzaju koleżeńskim rytuałem, za każdym razem kiedy tylko się widzieli. Bynajmniej nie w obecności uczniów. ....Tym razem nie było inaczej i choć tym razem nauczyciel Quidditcha przybył z nieco odmiennym repertuarem rozrywkowym, to Voralberg wciąż pozostawał neutralny. Nie był fanem wszelkiego rodzaju świąt - było tam za dużo ludzi, dziwnych wydarzeń i takie stężenie magii, że można było się naćpać od samego przebywania tam. To zdecydowanie nie dla niego. Jeszcze nie daj Merlinie będzie zachowywał się jak normalny człowiek. ....Dlatego też nie wiedział jak to się stało, że szedł właśnie w towarzystwie Joshuy przez kolejne połacie terenu w kierunku głównego wydarzenia w Dolinie Godryka. Z dłońmi ukrytymi w kieszeniach ciemnych spodni przemierzał drogę jakby szedł na skazanie, aczkolwiek humor towarzyszącego mu mężczyzny nie mógł się nie udzielać, oczywiście… ....- Uśmiecham się wewnętrznie. – mruknął, zerkając na niego białymi tęczówkami, z typową sobie neutralną powagą na twarzy. Mimo wszystko można było dostrzec jako-takie rozbawienie zachowaniem Walsha w zmarszczkach mimicznych pogłębiających się wokół jego oczu i nawet można było pokusić się o stwierdzenie, że Voralberg wyglądał dość wesoło. W sobie tylko znanych, zaniżonych standardach szczęścia i ekspresjonizmu. ....- Popadniesz w alkoholizm, to taki nałóg. – z profesorską dykcją godną wykładu studenckiego powiedział ten, który właśnie wyjął z kieszeni paczkę fajek i jedną z nich bezróżdżkowo odpalił. Uniósł jeden kącik ust do góry zdając sobie sprawę jak wielkim teraz był hipokrytą. Został ze dwa, może trzy kroki w tyle i zaciągnął się dymem papierosa, pobieżnie zerkając to na towarzysza, to na to co rozpościerało się przede nimi – a musiał przyznać, działo się całkiem sporo. Przez chwilę zwróciło to jego uwagę, przynajmniej dopóki Joshua z nagła nie zaczął wykonywać tańca słońca rękami, sięgając do swoich… zaraz zaraz czy to są łopaty? Jak z automatu Alexander zatrzymał się opierając się swojemu wzrostowi i sile ciążenia, która w tak nagłym stopie próbowała pociągnąć go do przodu. ....- Walsh Ty jesteś łosiem i bez rogów. – rzucił przyjacielsko stojąc tuż przed granicą całej zabawy i przez chwilę zastanawiając się czy to na pewno dobry pomysł, aby tam iść. Już pal licho, że chcieli zrobić z niego rogacza (a żeby to pierwszy raz), ale skoro już na wejściu serwowali takie atrakcje, to co dopiero będzie później… westchnął, stawiając kolejny krok i z olbrzymią niechęcią stwierdził, że również ma coś na głowie. Uniósł rękę do góry i wymacał swój wieniec z ciekawością. Cóż, przynajmniej będzie majestatyczny. ....- Ty łoś, ja jeleń. Perfekcyjnie. Nie, nie będę się z Tobą tyrpać. – jakkolwiek to brzmiało. Odsunął się nieco tykany koleżeńsko łopatą i spojrzał na niego z udawanym wyrzutem. Dobrze, że miał w gębie fajkę, to przynajmniej w pewien sposób go to uspokajało. Sam nie wiedział czemu się stresował przyjściem tutaj. To chyba kwestia tego, że te imprezy miały w sobie tę dziwną, nielubianą przez niego magię. Miał nadzieję, że tym razem nie wpłynie to jakoś szczególnie na jego zachowanie, aczkolwiek z drugiej strony sądził, że bardzo się myli. Przeszedł go dreszcz, a bynajmniej nie było mu zimno, ba! miał na sobie tylko szaroniebieską koszulę zapiętą pod szyję. ....- Wybieraj, ale jak chcesz coś pić, to Ty pierwszy. – mruknął, upewniając nauczyciela Quidditcha w tym, że on nie przepada za spożywaniem czegokolwiek co nie wyszło spod rąk zaufanych skrzatów.
Ostatnio zmieniony przez Alexander D. Voralberg dnia Nie 3 Maj 2020 - 20:05, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rogi: C -baranie Dodatkowo: Całuśny af + różowe włosy
No tak zdolny do urazów to Max był, ale narazie szło mu całkiem nieźle. Oprócz tej małej wywrotki przy skoku nic się nie wydarzyło. Popełnił jednak zasadniczy błąd. Nie poddał się i postanowił skoczyć raz jeszcze. Poszedł po następne ciasteczko i niestety, musiał wykonać potrójny skok, albo będzie go prześladować wielkie nieszczęście. -No cóż, gorzej niż na co dzień chyba nie będzie. W razie co wiesz co robić z moim truchłem, stary. - Zwrócił się do Lucasa przygotowując się do pierwszego skoku. Nie wyszło tragicznie, ale znowu przy lądowaniu stracił równowagę. Kolejna próba skończyła się tak samo. Max zaczynał być zdrowo poobijany. Nie zamierzał jednak odpuścić sobie ostatniego skoku. Wziął rozbieg, wybił się i.... Upadł na piach za ogniskiem. W dodatku poczuł ogromne ciepło w górnych okolicach prawego uda i zauważył, że jego spodnie zajęły się ogniem. Widać pech zaczynał się już teraz. Wycelował różdżkę w palące się miejsce i wymruczał "Aquamenti". -To by był koniec mojego skakania. - Zaśmiał się gdy pożar na jego spodniach został już opanowany. -Nie wiem jak wy, ale chętnie bym zbadał tamte kamienie. - Wskazał w stronę kręgów.-Idziesz ze mną Sophie, czy już przestało Cię nosić w każdym kierunku? - Wyciągnął rękę do dziewczyny czekając czy ją przyjmie. Po chwili zmierzał już w towarzystwie do tajemniczych skał. Znów miał ochotę złączyć swoje usta z wargami Sophie, ale robił wszystko żeby się powstrzymać. Podszedł do jednego z kamieni jednocześnie opuszczając pannę Sinclair, która wybrała inną ze skał. Z tego co mu powiedziano, reprezentował on ducha Ognia, patrona miłości i energii. Widać cały dzień stał Solbergowi pod znakiem płomienia. Gdy tylko dotknął głazu, poczuł o dziwo przenikliwe zimno. Jego ciało osłabło i Max poczuł jak traci energię. Czyli pech był jednak prawdą. Potykając się wrócił do Sophie. -Nie masz przy sobie flaszki z Felixem? Wyjątkowo mocno by mi się dzisiaj przydał. - Miał wrażenie, że to jeszcze nie jest koniec jego pechowych przygód dzisiejszego wieczora. Wątpił jednak, że zwykłe "Finite Incantatem" tutaj zadziała. -Słuchaj, może głupio to zabrzmi, ale tamten pocałunek wcześniej był chyba sprawką tego jebanego mleka. Teraz ciągle mam ochotę całować kogokolwiek, kto obok mnie stoi. - Uznał, że postawi sprawę jasno, żeby nie dopuścić do jakiś nieprzyjemnych sytuacji. Nie wiedział jak długo da radę się powstrzymywać przed powtórzeniem tego czynu. -Gdybym chciał to zrobi bez pomocy magii, zabrałbym się za to inaczej, to nie było w moim stylu. - Zazwyczaj nie miał zamiaru tak bezprecedensowo całować każdej dziewczyny. Do tego Sophie była siostrą Lucasa, a wiadomo, Bro Code obowiązuje.
- Stary gówno prawda! My jesteśmy bardziej popularniejsi... - zaśmiał się i puścił mu oczko. Oczywiście żartował. Ale oby dwoje rodzeństwo zasługiwało na to samo miano nic dziwnego, że dobrze się dogadywali. Właśnie tylko Tereski tutaj brakowało, ale nie miał zamiaru jej tutaj zwoływać, może nie miała czasu? Przecież jakby chciała to by sama tutaj przyszła, a przecież wiadomo, że zrobi całkiem odwrotnie niżeli on by tego chciał więc sobie darował. - Właśnie tego się stary boje i wole nie ryzykować. Moja dupa jest o wiele cenniejsza niż Twoja. - posłał mu figlarnego całusa. Ciekawiła go orientacja jego przyjaciela, ale nigdy o tym nie rozmawiali. Ale na szczęście go wcale nie kręcił, uznawał go za przyjaciela i tak niech lepiej zostanie. Nie chciałby go stracić, a gdyby się przypadkowo dowiedział, że patrzy na niego nieco inaczej mógłby go unikać. Miał nadzieję, że kiedyś po pijaku nie zrobi czegoś czego będzie później żałował, ale chyba się o to nie obawiał bo już tyle razy wracali krętą drogą i nic nie pisnął, więc chyba Lucas nie należał do osób, które go pociągały. Zbyt długo się znali i nie miał zamiaru zastanawiać się czy mu się podoba czy też nie. Wystarczy, że Sophie mu się podobała, już przez jednego Sinclaira miał przerąbane, a co dopiero gdyby było dwóch. - Nie gnęb mnie... - warknął do niego ostrzegawczo, że na pewno nie będzie skakał nad ogniskiem, zwyczajnie nie miał na to ochoty. - Mała, dobrze wiesz, że jestem we wszystkim dobry. - powiedział do niej poruszając brwiami. Przecież gdyby się do tego nie nadawał to nie mieliby takiej relacji, tak? - I ja mam kozie rogi skarbie, a nie baranie. - mruknął śmiejąc się. Panna Sinclair przechodziła do tematów, które go bardziej interesowały, ale można powiedzieć, że na spokojnie. Obawiał się spotkania z nią sam na sam. Ale jakoś ją chyba udobrucha. - Mała, Ty się ciesz, że Twój braciszek tego nie widział, bo wiesz co by się działo. Ja przymykam oko, bo nie mam zamiaru zabierać Ci zabawy bo po nią tutaj przyszliśmy. Poza tym to jest tylko Twój kolega. - mruknął do niej patrząc na nią pytająco. Lubił mieć to co chciał, Sinclair nie była jego, ale można powiedzieć, że w niektórych momentach to tak wyglądało gdy byli sami. - Ciekawe gdzie ten szogun się podziewa... - wzruszył ramionami i jeszcze raz rozejrzał się dookoła, ale nigdzie jej nie spostrzegł dlatego wrócił wzrokiem do swoich towarzyszy.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Nie wiedział właściwie co ze sobą zrobić. Rozkojarzony, nieobecny jakiś, błąkał się chwilę po obrzeżach Doliny szukając w sobie samym jakiegoś przepisu na sukces z tym, co aktualnie zaprzątało mu głowę. Kim? Tym no. Spojrzał na swoją zabandażowaną dłoń poruszając palcami. Przyrost tkanki mięśniowej odbywał się prawidłowo, jednak pomimo doskonałych specjalistów w dziedzinie wypadków w Świętym Mungu to jednak takie obrażenia wymagały czasu. Czasu, cierpliwości i ostrożności, czyli tego, czego Lyall już nie miał. Ani czasu, kiedy dni przemykały mu nieubłaganie między palcami, ani cierpliwości, kiedy ostrze gilotyny chwiało się coraz bliżej jego szyi, ani ostrożności, bo gdzie się człowiek spieszy... Jedna z wirujących w powietrzu wróżek dostrzegła jego postać i migocząc urokliwie w półmroku zaczęła zaczepnie pociągać go za pukle jasnych włosów, a choć humor miał ewidentnie parszywy nie umiał jej nie ulec. Podążył alejką ozdobioną kwiatami, czując pojawiający się znikąd, ale i bez bólu (choć może po prostu nie był to próg bólu wyczuwalny przez tego zdeprawowanego masochistę) ciężar na głowie. Podniósł ręce i obmacał potężne poroże w formie zawiniętych śrub. Zaraz mu się przypomniały wielkie i kudłate markury śruborogie, jakie widział podczas wycieczki z Olafem do Tadżykistanu i parsknął pod rogiem, ależ z niego rogacz, no naprawdę. Przeszedł pomiędzy ludźmi, choć był bardzo słusznej postury to jednak udawało mu się nikogo nie trącić, nie wpaść, nie popchnąć - choć Merlin mu świadkiem, że kusiła go perspektywa mordobicia. Zawsze łatwiej było by wyładować frustracje tępą i brutalną siłą. Może dlatego tak dobrze dogadywał się ze Swansea? Z tej samej gliny... Zatrzymał się przy jednym z ognisk, przez które hasali młodzianie by uczcić tradycje i popisać się swoją sprawnością w skokach. Uśmiechnął się pod nosem, bo w sumie co mu szkodzi i podszedł do jednego z druidów czując, że może to go choć trochę rozpręży. Ten kazał mu z worka wyciągnąć ciastko, przestrzegając o czarnej owcy, to jednak, które chwyciły jego palce było wybitnie smaczne i dodało mu wigoru. Kiedy przymierzał się do skoku jeden z krukonów z młodszej klasy podszedł do niego z kpiącym uśmiechem, nazywając go boomerem i założył się o całe dwadzieścia galeonów, że takiemu sztywnemu dryblasowi nie uda się przeskoczyć ogniska. - No to patrz. - powiedział luj i wziął taki rozbieg, że nawet nie poczuł jak ogień musnął jego tyłek. Wylądował z zadowoleniem wyciągając rękę po swoje uczciwie wygrane pieniądze. Wsadziwszy galeony do kieszeni ruszył dalej. Aż wpadł na kogoś. - Oops... @Killa Ó Ceithearnaigh
Philip trochę mnie denerwuje po pierwsze tym w jaki sposób mnie traktuje a po drugie tym ciągłym zwracaniem się per "mała". Moje włosy wciąż się czerwienią, mocno kontrastując z białą sukienką. - To znaczy w czym dokładnie? - Unoszę jedną brew ale na ustach błąka mi się uśmiech. - Jesteś tchórzem. - Jeśli ktoś tu ma go gnębić to mogę być to na przykład ja, wypominająca przez kolejny tydzień albo i dłużej, że nie odważył się skoczyć nad ogniskiem. - Czego nie widział? - pytam od razu, w pierwszym momencie zupełnie nie wiem o czym mówi ale dosyć szybko przychodzi zrozumienie, że musi mówić o całowaniu się z Maxem. Rzeczywiście - Lucas nic nie wspomniał na ten temat, ciężko więc uwierzyć, żeby cokolwiek zauważył. - Nie mam nic do ukrycia - mówię i się uśmiecham, bo poczucie, że wszystko mi wolno nigdy nie znika. - Do zobaczenia, kolego - rzucam na odchodne i przesyłam ukradkowego całusa, kiedy oddalamy się z Maxem na odkrywanie tajemnic starożytnych kręgów. Chłopak podchodzi do jednego kamienia a ja najpierw planuję do innego ale ostatecznie z tego rezygnuję. Jest tu jakaś taka dziwna atmosfera, która mnie odpycha i sprawia, że czuję niepokój - moje włosy już zdecydowanie nie są czerwone, zamiast tego blisko im do prawie całkowitej bieli. - Coś się stało? - Interesuję się, patrząc jak Max ledwo idzie. - Co ten krąg ci zrobił? Niestety nie noszę przy sobie takich rzeczy. Może gdzieś usiądziemy? - Próbuję go podtrzymać podając ramię ale pewnie wychodzi to dosyć pokracznie. Znajduję w końcu jakieś pieńki i tam siadamy. - Brzmi bardzo głupio - przyznaję ale przynajmniej wiem z czego wynikało to jego dziwne zachowanie. - Więc jak byś to zrobił? - dopytuję a moje włosy znowu się zaróżawiają więc tak samo jak wcześniej, wyglądamy całkiem podobnie tyle że ja w wianku a on w rogach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Z chęcią przyjął ramię Sophie i usiadł na pieńku. Dopiero wtedy był w stanie odpowiedzieć jej na wszystkie pytania. -Chyba wyssał ze mnie całą energię, bo czuję się jak po trzech nieprzespanych nocach z rzędu. - Na szczęście do tego wszystkiego nie miał żadnych omamów. Był po prostu zmęczony, niezdarny i pechowy. Nic aż tak nowego, dla wiecznie rannego Solberga. Jedyną różnicę stanowił brak obecności profesjonalnych uzdrowicieli w pobliżu. A przynajmniej nikogo takiego jeszcze nie zauważył. -Na tyle głupio, że raczej sam bym na to nie wpadł? - Zaśmiał się zdając sobie bardzo dobrze sprawę, że nie raz prawił dużo bardziej irracjonalne teorie. Jednak magia często zaskakiwała wszystkich, szczególnie na takich imprezach, jak ta dzisiejsza. -Sinclair, czy Ty mnie właśnie pytasz jakbym Ciebie poderwał? - Nie mógł powstrzymać się od kolejnego napadu śmiechu. Mimo braku energii i ciążącym na nim pechu, nadal miał doskonały humor. -Przecież nie będę odkrywał przed Tobą moich kart! A nuż jeszcze kiedyś będę ich potrzebował? - Żartobliwie pokazał jej język. Nie żeby dziewczyna mu się nie podobała. Doskonale wiedziała jak działa na chłopaków i Max nie był tutaj wyjątkiem. W pewien sposób nawet nie żałował tego, że ją pocałował. Tylko tego JAK to się stało. -Powiedzmy, że gdyby ode mnie to zależało na pewno zadbałbym o lepszy trunek niż jakieś mleko i nie zrobiłbym tego tak nagle, z zaskoczenia. - Efekt napoju wciąż dawał o sobie znać. Nie mógł powstrzymać się, by co chwila nie zerkać na usta dziewczyny. Wyglądała cudownie i nawet bez tej całej magii miałby nieodpartą chęć złączenia ich warg. Czuł, że jeszcze trochę i zwariuje, jeżeli jej nie pocałuje znowu.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Czuła się osamotniona. Dziwna tendencja do dostrzegania ukrytych w ferworze skupiska twarzy sprawiała, że Lancaster przestawała czuć się pewnie, mimo iż był to jejteren, na którym czuła się zapewne swobodniej niż ktokolwiek inny. Lubiła dzikość lasu, podobnie jak istotę stworzeń, które przemykały pośród rosochy; jak na ironię, dzisiaj wszystko było inne. Nawet ostatnie spotkania z osobami, które traktowała bliżej od rodziny, przyczyniły się do emocjonalnego upadku. Kurtyna iluzji opadła, podobnie jak ona. Serce zakołowało w piersi półwili, gdy przyglądała się z ciekawością zgromadzonym, choć nie potrafiła zidentyfikować tych wszystkich studentów i dorosłych, nawet jeżeli jeszcze rok temu uczęszczała z nimi do Hogwartu. Wiedziała, że musi wrócić; obietnice wypływające spomiędzy zaróżowionych warg były dla niej zeń świętością, choć gotowość do starcia z ponurą rzeczywistością jawiła się w mroczniejszych barwach niż otoczka celtyckiej nocy. Karmazynowe wstrążki okraszyły kobiece nadgarstki, a na bladym licu malowała się nuta niezrozumienia. Szła jednakże za tłumem, coraz to bardziej starając się przekroczyć własne granice strudzonej podświadomości. Różniła się od dziewcząt, które przybyły na Aleję Ogników, wszakże ich pukle zdobione były kwiatami - Odetty nie, co również było dla niej zastanawiające. Bardziej, aniżeli wcześniejsze sylwetki, które jak cienie przemykały z lekkością wokół niej. (Czy to szaleństwo, a może metoda, by nie złamać się po raz kolejny?) Wypuściła powietrze ze świstem, podążając w stronę, jakby najbardziej sobie bliską; krąg chaosu. Tęczówki osiadły na misie, która przebijała się przez szumy rozlegające się w tle, zaskarbiając sobie pełnię atencji, choć był to ledwie przedmiot martwy, bez życia; doprawdy? Wypuściła powietrze ze świstem, czując narastającą feerię cudaczności jaka wypełniała meandry żył, a w której powoli gubiła się niczym w labiryncie nieoczywistości.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Mieszkając w Dolinie Godryka od ponad roku, nie sposób nie znać tutejszych terenów i pewnie każdy normalny czarodziej pomyślałby dokładnie w ten sam sposób. Z Freą był jednak mały problem - od samego początku pobytu tutaj, domu w Anglii nie potrafiła traktować jak normalnego domu. Tak naprawdę nie czuła z tym miejscem żadnej konkretnej więzi i przyjeżdżała tu tylko i wyłącznie wtedy, gdy jej ojciec postanowił na parę tygodni zejść na ląd. W inne dni dom ten był chyba najsmutniejszym w całej okolicy. Pewnie dlatego, zjawiając się na miejscu w towarzystwie @Bruno O. Tarly, kompletnie nie kojarzyła gdzie obecnie się znajdują. Nazwa Aleja ogników nie mówiła jej kompletnie nic i nawet parokrotne obrócenie się wokół własnej osi, w celu zinwentaryzowania terenu nie przyniosło jej żadnych pomocnych wskazówek. Zrezygnowana, westchnęła ciężko i wygładziła białą, koronkową sukienkę, którą dzisiaj dopiero wyjęła z dna kuferka. Na ramiona zarzuciła jeansową kurtkę, coby nie wyglądać zbyt dziewczęco i cukierkowo, co z jej niezbyt wysokim wzrostem, wątłą figurą i blond włosami nie było trudnym zadaniem, a wchodząc na teren lasu jej nadgarstek owleczony został wstążką w kolorze pistacji. -Co właściwie świętujemy? -Rzuciła nagle w stronę Gryfona, nie mogąc wyjść z podziwu jak pięknie to wszystko wygląda. Musiała wyglądać co najmniej śmiesznie, gdyż co krok unosiła głowę wysoko, albo rozglądała się na boki, zupełnie jakby chciała zobaczyć każdy jeden element, którym przystrojony został las. W zeszłym roku nie uczestniczyła w obchodach celtyckiej nocy, chociaż obiło jej się o uszy, że coś takiego będzie wkrótce miało miejsce. Jednak ona przeżywała żałobę po śmierci matki i ostatnią rzeczą, o której myślała to zabawy i tańce do białego rana. Nie miała też siły zagłębiać się co to dokładnie za święto, dlatego teraz - mimo, że bardzo chciała przyjść, nie wiedziała za bardzo na czym ono polega. Nie wiedziała też, że musi mieć wianek, a wiadomość Bruna zestresowała ją do tego stopnia, że pierwszą rzeczą jaką zrobiła, gdy weszli do lasu nieco głębiej, były poszukiwania jakiegoś stanowiska, gdzie mogłaby sobie go szybko zrobić. Z ulgą stwierdziła przy tym, że nie jest jedyną dziewczyną bez kwietnej ozdoby na głowie, a parę sekund później wzrokiem zlokalizowała miejsce, którego szukała. -Zaraz przyjdę. -Powiedziała, wskazując dłonią na stoisko z wielkimi koszami, wypełnionymi po brzegi wszelkiego rodzaju kwiatami, pnączami i liśćmi. Miała nadzieję, że szybko upora się z pleceniem wianka, a biedny Bruno nie będzie musiał stać pod rozłożystym drzewem sam zbyt długo. Z drugiej strony, miał tu tylu znajomych, że pewnie zaraz ktoś by do niego podszedł, więc szybko przestała o tym myśleć. Nie wiedziała czy to kwestia słabego doboru kolorów, czy tego, że się spieszyła, ale im dłużej patrzyła na gotowy wianek, tym bardziej coś jej w nim nie pasowało. Katem oka spojrzała na siedzące obok kobiety, stwierdzając, że może jej ozdoba nie jest najpiękniejsza na świecie, ale nie jest również najbrzydsza z wszystkich tu zlokalizowanych i kiedy już chciała odejść, poczuła na swoim ramieniu czyjąś rękę. Siedząca obok niej starsza czarownica uśmiechnęła się ciepło, po czym spoglądając na wianek Krukonki, rzuciła po cichu jakieś zaklęcie, mówiąc po tym, że kwiaty których użyła kojarzą jej się z młodością. -Dziękuję. -Była nieco zdezorientowana, jednak grzecznie odwzajemniła uśmiech, założyła gotowy wianek na głowę i skierowała się w stronę czekającego na nią Gryfona.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czy to była ich pierwsza randka? Właściwie to podobno już od początku znajomości zastawiała na niego swoje pułapki, przez długi czas robiąc to jednak w takim razie kompletnie nieświadomie - zarówno dla siebie, jak i dla niego. Dopiero teraz obydwoje byli w stanie z pełną odpowiedzialnością nazwać swoje wspólne spotkanie po imieniu. Czy powinni się zastanawiać, co właściwie i w którym momencie tak mocno zbliżyło ich do siebie? Trochę obawiała się zgadywać, w jakich okolicznościach życie otrzymała jakaś pierwsza iskra. - Ciebie też dobrze widzieć. - skwitowała po muśnięciu w policzek, przewracając przy tym oczyma i spoglądając na niego z udawanym zawodem. Nie miała jednak zamiaru długo udawać, nie potrafiła tego przy nim robić. Nie względem tego, jak się czuła w jego obecności. Choć po teleportacji wolałaby przez moment mieć możliwość, by przestać czuć. Poczuła zawroty głowy, straciła równowagę i tylko fakt, że nadal trzymał jej ramię uratował ją przed upadkiem, na który pewnie niezbyt radośnie zareagowałaby jej przygotowana na wieczór sukienka. Jej nauka teleportacji zapowiadała się na bardzo szorstki proces. Zajęło jej chwilę, aby zebrać się do jakiegoś względnie sensownego stanu. Początkowo nawet nie dostrzegła zdobiących nadgarstki wstążek. Wspólnie zaczęli brnąć za ognikami wgłąb lasu, a ona rozglądała się wokół z wyraźną fascynacją, jak dziecko wpuszczone po raz pierwszy do Legolandu. - Może jakbym dostała kwiaty... - na moment wrócił jej kąśliwy ton, ale zaraz okazało się, że organizatorzy obchodów magicznego święta zdążyli przygotować się na każdą kwiatową ewentualność i udostępnili prawie tyle rodzajów roślinek, co O'Connor na zielarskie koło, na które sama ostatecznie nie dotarła. Czy to miała być okazja do nadrobienia zaległości? - A Ty co będziesz robił? - zapytała, czując w głowie niepokojący ton, który brzmiał na zapowiedź rozstania. Dotąd wiedziała o tym święcie tyle, że zawierała w sobie tajemne, ryzykowne wyprawy po kryształowe kleszcze i wybite zęby od zdradzieckich korzeni.
Stał przerażony pod tą pierdoloną wodną kolumną, która potraktowała go urokiem dzięki której zyskał Saharę w gardle i strużkę potu na czole, gdy obok zjawił się Fillin, i to jaki Fillin! nie dość że wyrzeźbiony jak młody grecki bóg to jeszcze świecący w ciemności. To dopiero imponujące. - O kurwa – skomentował z mocą, błyskotliwy jak zawsze, i byłby się spocił z wrażenia, gdy kolega jedną ręką wygiął rosnące obok drzewko, ale i tak już prawie tonął, więc nie było różnicy – Stary, ale spuchłeś, daj dotknąć! – zawołał pełen entuzjazmu, pełnym podziwu gestem obmacując nową muskulaturę Fillina – Widzisz, tak byś wyglądał, gdybyś chodził ze mną na siłkę zawsze wtedy gdy ci proponuję – dodał, z wielkim żalem puszczając jego biceps czy tam triceps i z jeszcze większym stwierdzając po chwili, że wszelakie próby odczarowania go przez kolegę nie przynoszą efektu, a jedyne co osiągnął Chłoszczyść, to że pozostawił mu mydlany posmak w ustach. Zawahał się chwilę, gdy ziomek zaproponował, że go podwiezie do straganu na własnych ramionach, bo z jednej strony zawsze o tym marzył (niestety do tej pory stosunek ich gabarytów jasno dyktował zasady co do tego, kto niesie kogo), z drugiej trochę się obawiał, że jednak złamie mu kręgosłup; zdecydował się wreszcie i wskoczył Fillinowi na ramiona. Przejażdżka była super – wołał „uhuuuuuuu!!!” i machał do znajomych z wysokości niczym królowa niesiona w lektyce, a do tego mógł objąć całą polanę wzrokiem. - O, widzę Wiktorię! Będę udawał, że nie widzę, żeby czasem tu nie przyszła dopóki nie przestanę śmierdzieć, i nie zwątpiła, czy mamy w domu prysznic – oznajmił bardzo sprytnie, dbając o dobro przyjaciela, a potem czekał, aż ten zrobi zakupy w budce z żarciem, nie mogąc się doczekać, aż wreszcie ukoi swoje pragnienie. Po hojnej propozycji Felka nachylił się jak najniżej by dostrzec dostępne smaki mleka i zdecydował się oczywiście na LIKIER jajeczny, bo jako jedyny zawierał alkohol w nazwie, a co to za zabawa bez niego? Wypił duszkiem wodę, na chwilę tylko czując ulgę, a potem zerknął na kiszonego śledzia z nieco podejrzliwą miną. - Dzięki. Czy twoją taktyką na pomoc jest żebym utknął w kiblu do końca wieczoru? – spytał, ale zaraz zeżarł tego śledzia, bo tak mocno ufał Fillinowi, że zjadłby wszystko, co ten mu podsuwał (być może było to mało rozsądne, ale miłość i rozum nie idą w parze). O dziwo, gdy tylko to zrobił, dookoła zaczęła unosić się woń mięty, która nieco ulżyła jego (i nie tylko jego) nozdrzom; całkiem ukontentowany, uniósł napój z cyca jaka w górę w geście toastu. - Zdrówko, mordo! – zawołał i zabrał się za siorbanie mleka, które było przepyszne, choć już po pierwszym łyku wywołało u niego dziwny dyskomfort; kichnął srogo i wyleciały z niego… pisanki? – O kurwa, obsmarkałem cię czekoladowymi jajkami – zachichotał, odpakowując od razu dwie i jedną zjadając, a drugą częstującym gestem podkładając Fillinowi do twarzy. Były bardzo smaczne, zwłaszcza jak na coś, co powstało na skutek kichnięcia; jego włosy zmieniły też kolor na tęczowy, ale tego nie zauważył - To co, gotowy na skok przez ogień? Ochuj, myślisz że mógłbyś skoczyć ze mną na plecach? To by było dopiero – rzucił, puszczając na chwilę róg ziomka by poklepać go z aprobatą, acz nieporadnie, bo nie był w najlepszej do tego pozycji, po piersi (twardej wciąż jak beton!), w głowie już snując wizję, jak Fillin-Pudzian przeskakuje zgrabnym susem przez płomienie z takim obciążeniem na ramionach, wszystkie dziewczyny mdleją z wrażenia, a on otrzymuje tysiąc galeonów i wieczną chwałę.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie miał pojęcia, że kurs teleportacji wciąż ma przed sobą, tak samo jak nie zauważył – najwyraźniej nazbyt pochłonięty samym faktem ich spotkania – że zrobiło jej się po niej nieco słabo. Trzymał ją mocno, być może mocniej niż było to potrzebne, więc nie było powodów do obaw, niemniej gdyby tylko dostrzegł swoje zaniedbanie, plułby sobie w brodę. Sam nawykł do codziennych, nierzadko wielokrotnych teleportacji do tego stopnia, że zupełnie nie odczuwał już ich skutków. Jego uwagę odciągał też spodziewany ciężar, który poczuł na głowie. Sięgnął dłonią ku górze, by przekonać się, co takiego tam wyrosło i z zadowoleniem odnotował, że tegoroczne poroże jest pokaźnych rozmiarów (co niestety dość mocno odczuwał) i o oryginalnym kształcie; spodziewał się, że może to wyglądać całkiem majestatycznie. Szedł nieco sztywno, skupiając się na tym, by trzymać równowagę, póki nie przywyknie do tego magicznego daru natury. Dopiero po chwili spojrzał na nią i puścił jej rękę tylko po to, by przesunąć palcami po gładkim, czerwonawym materiale. — Pasują do sukienki — zauważył i obserwując ją, przechylił delikatnie głowę. To był błąd – poroże przeważyło go na prawą stronę, na samą Moe, na której musiał oprzeć się, by odzyskać równowagę. A to, że nie zrobił jej przy tym krzywdy którymś ze swoich pokaźnych rogów, było głównie wynikiem wyjątkowego farta... no i poniekąd dzielącej ich różnicy wzrostu. — Wstążki to nie taka zła opcja — bąknął, delikatnie się czerwieniąc, czego nie maskował metamorfomagią. Przy niej nie miał na to ochoty. Uśmiechnął się i wzruszył tylko ramionami, słysząc dobrze mu znany ton, który ani myślał brać na poważnie. Czekał aż sama zorientuje się, że w ten wieczór znoszenie kwiatów do Doliny to jak ciągnięcie drwa do lasu... a kiedy to się stało, zaśmiał się tylko pod nosem. — Ja... „Przyglądał Ci się”. Czy mówiąc to na głos, zabrzmiałby jak prześladowca? Zawahał się głupio, rozglądając się wokół, tak jakby się namyślał. Głupiec. Zganił się zaraz w myślach. Powinien w końcu przestać się bać. — Będę kręcił się z boku i patrzył Ci na ręce, żebyś czuła presję czujnego wzroku Swansea — odpowiedział w końcu z udawaną powagą, która, zdradzona uśmiechem, trwała krócej niż był w stanie to przewidzieć. — Wystarczy mi, że będę mógł patrzeć — powiedział, tym razem nie tak teatralnie, a zupełnie szczerze i nachyliwszy się ku niej (uważając by i tym razem poroże z nim nie wygrało), dodał ciszej — trudno oderwać wzrok.