To miejsce jest niezwykłe głównie w nocy, gdy zamieszkujące te okolicę ogniki oświetlają cały teren. Uwaga, wystarczy głośniejszy szmer, a wszystkie gasną. Po drodze można natknąć się na nieogrodzone i zaniedbane oczko wodne.
______________________
Autor
Wiadomość
Ignatius Peregrine
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 1,85m
C. szczególne : Proteza prawego przedramienia i dłoni, czasem skrzypi.
Usłyszawszy o tym święcie, długo biłem się z myślami czy warto było się pojawić, a jak już to z kim. Zwiedzanie festynów i tego typu wydarzeń w samotności było dość rzadkim zjawiskiem i zdecydowanie smutnym widokiem. Ja nie bardzo wiedziałem z jakiej okazji w ogóle całe to święto było, acz nie było to istotne – zakładałem, że większość nie znała genezy uroczystości i o ile znaleźliby się i tacy, co wykorzystaliby to jako dobrą okazję do doedukowania się, mnie to nie obchodziło. Gdy w końcu zdecydowałem się, że pójdę, początkowo, niemal mechanicznie, chciałem zaproponować Tessie wspólną zabawę. Nic w tym bodaj dziwnego, byliśmy dość zgranym rodzeństwem, a taki event z pewnością by się jej spodobał. Przemierzając salon swojego nowego domu, lustrowałem spojrzeniem po stołach i meblach, w poszukiwaniu pióra i pergaminu, aby wysłać jej list z zaproszeniem. Kląłem jak szewc, nie mogąc znaleźć w tym ogromnym domu tych dwóch niezbędnych mi rzeczy, by nie umrzeć z nudów na celtyckiej nocy w samotności. I tak biegałem po piętrach jak idiota, aż nie uświadomiłem sobie, że czarodzieje w ciągu ostatnich dwudziestu lat poznali takie terminy jak postęp i rozwój. Wróciłem szybko do pokoju, gdzie na biurku leżała dość gruba księga, którą otworzyłem na stronnicy podpisaną imieniem najmłodszego z Peregrinów. W ostatnich chwili zawahałem się jednak, zastanawiając się nad samym zaproszeniem i perspektywie spędzonego wspólnie czasu. Owszem, zapowiadało się do na zajebistą zabawę, pełną zwrotów akcji, acz ostatecznie uznałem, że przecież nie byłem jedyną osobą, którą Tessa znała i z pewnością już z kimś planowała różne odpały, jakie zagwarantuje podczas festiwalu, czy czym w ogóle to wydarzenie było. Niezamierzenie na myśl przyszła mi osoba zupełnie inna, choć bardzo zbliżona, z którą perspektywa spędzenia całej nocy pod gołym niebem z towarzyszącymi nam tańczącymi wokół ognisk starcami w dziwnych strojach nagle wydała mi się niemal idealna. Przewróciłem parę stron w prawo i napisałem szybką wiadomość, nie oczekując odmowy. Nie dostałem odmowy, na co uśmiechnąłem się mimowolnie i zacząłem szykować się do wyjścia. Teoretycznie to Ślizgonka miała przyjść pod mój dom i stąd się dopiero przekierować do doliny, aczkolwiek jakoś tak wolałem być już gotowy, myślami wybiegając w przód, zastanawiając się, czego mogliśmy spodziewać się w tym pełnym magii miejscu, jakim była dolina, stosunkowo niedawno „otwarta” do ponownego zamieszkania, pozbawiwszy się problemu z Akromantulami czy z czymś innym. Wiedziałem o tym tylko dzięki przypadkowi, który składał się z niefortunnego natrafienia kilka dni temu na siwowłosego mężczyznę o sędziwym wieku i mocno niepewnej trzeźwości. Niemalże recytował on historię doliny Godryka, samemu chyba nie mając postawionego żadnego celu tego pijackiego monologu. Po raz kolejny pytałem się sam siebie dlaczego do takich pierdół miałem pamięć, a do znacznie ważniejszych rzeczy, typu cała moja historia od siedemnastego roku życia wstecz już nie. Gdy usłyszałem pukanie do drzwi, zagwizdałem z uznaniem, dziwiąc się, jakie poczucie czasu miała dziewczyna. Właśnie w tej chwili skończyłem doprowadzać protezę przedramienia do porządku, co pozwoliło mi pozbawić ją widoku mojego kikuta kończącego się tuż przy złączeniu łokciowym, o ile tak to się właśnie nazywało. Otworzyłem drzwi i wyszedłem, dołączając do blondwłosej, kiwając głową na powitanie. - Szczerze, byłem przekonany, że odmówisz, idąc z Tessą. Znalazła sobie jakiegoś fagasa, dla którego cię wystawiła? – Przywitałem ją tymi właśnie słowami, ruszając z nią ulicą Hogsmeade, lekko unosząc prawą brew, ciekaw jej odpowiedzi. Naszym rozmowom nie było końca, aż finalnie zjawiliśmy się w dolinie Godryka, niemalże pod samym miejscem celtyckiej nocy, gdyż słyszeliśmy dość dobrze śpiewy, śmiechy i krzyki. Brakowało mi jeszcze zapachu peruwiańskiego zioła, bym mógł w pełni uznać klimat tego typu eventów. Popatrzyłem z ukosa na partnerkę, na której głowie pojawił się kwiecisty wianek, co skłoniło mnie do rozważań czy był on tam od samego początku, czy dopiero jak się tutaj zjawiliśmy, on się nagle zmaterializował. Nie skomentowałem ich jednak, nie uważając, by było to w jakiś sposób teraz znaczące. Nie miałem też pojęcia, że na mojej głowie za to zmaterializowało się coś bardziej charakterystycznego i problematycznego od zwykłego wianka. Dobrze mi się jednak żyło w niewiedzy, powoli zbliżając się z Cali do głównych ognisk i centrum tego szaleństwa – gdzie nie popatrzyłem, tam widziałem młodych oszalałych czarodziejów, którzy niczym wypuszczone ze smyczy wygłodniałe harty, oddawali się pierwotnym instynktom, skacząc nad ogniskami, skacząc jak jakieś zające i Merlin wiedział co jeszcze. Sam poczułem się dość… niecodziennie, wsłuchując się w rytm muzyki. Rozejrzawszy się po całym tym miejscu, popatrzyłem pytająco na Cali, samemu nie mogąc się zdecydować co byłoby dla nas najlepsze. - Chcesz coś ogarnąć na początku? Stragan z mojej strony odpada, jestem spłukany po kupnie domu. – Powiedziałem, krzywiąc się nieznacznie, czując, że te dziwne napoje mogły dość namieszać w dzisiejszym spotkaniu i nadać mu nowych barw. - Mam też nadzieje, że dzisiaj pozwolili wam wyjątkowo nie wracać do dormitoriów o dwudziestej drugiej – dodałem złośliwie, przypominając sobie, jaka różnica dzieliła mnie i Reagan, która w normalnych okolicznościach nie mogła pozwolić sobie na takie nocne wypady.
poroże: F
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Wiedział, że w końcu nastąpi ten moment, w którym czar Celtyckiej Nocy zacznie działać również i na niego. Nawet jego charakter nie mógł oprzeć się magii, jaka była tu dzisiaj uwalniana i choć opierał się słusznie, to w końcu zaczynał pękać. Z drugiej strony był to dopiero początek zabawy, więc strach pomyśleć co stanie się już wkrótce. Przeszło go dziwne uczucie niepokoju i nadchodzącej, sromotnej porażki jego uzyskiwanej przez lata godności. Dlaczego on się zgadzał. A mimo wszystko coś go tu trzymało i co gorsza chyba powoli nie było z tego odwrotu. Zmarszczył brwi rozciągając szyję. Czuł się, jakby miał rozdwojenie osobowości. ....- Dobrze, że jeszcze nie wzięła Cię chęć króliczego popędu. – wziął kolejny łyk mleka do ust, przyglądając mu się z lekko zmarszczonymi brwiami. – Ale jeśli jednak ją odczujesz, to na mnie nie patrz. – mruknął, na chwilę odwracając spojrzenie na bawiących się wokół uczniów i dostrzegając, że niektórzy z nich stali się bardzo całuśni po wypiciu mleka w kolorze truskawki. O tym właśnie mówił i tego próbował uniknąć, ale na całe szczęście Walsh nie kazał mu wybierać kolejnego smaku, a nawet jeśli spróbowałby to tym razem Alex kategorycznie by odmówił i żadna magia by nie namówiła go do tego czynu. Jego białe tęczówki ponownie zwróciły się na towarzysza, a Voralberg z ciekawością obserwował jak nauczyciel miotlarstwa niepowstrzymanie kica. To zdecydowanie nie było normalne, zupełnie jak to, że on kichał czekoladowymi pisankami w sreberkach. O właśnie, tak jak w tym momencie. Kolejne jajko w jego rękach i kolejne wyrzucone w eter. Jakoś nie miał ochoty jeść tego, co właśnie wypluł – nie był psem, który wpieprzał zwrócone przez siebie śniadanie. ....- Tęczowym? – przewrócił oczami rzucając aquamenti przed siebie i nadając mu właściwości odbijające. Przejrzał się w lustrze. Wyglądał wspaniale, o ile mamy na myśli ironię. I te rogi. Cóż, chyba nie do końca wyzbył się alexowego temperamentu i poczucia humoru. – To się źle skończy. – mruknął, puszczając taflę tuż pod nogi Joshuy. Wzdychając z lekkim niepokojem, jego przykładem położył dłonie pod biodra patrząc przez chwilę na swoje buty. – Po prostu wiem, że nie dasz mi tak łatwo być dzisiaj gburem, ale nie myśl, że się poddamy - ja i mój wrodzony charakter. – oczywiście o aurze Celtyckiej Nocy nie wspomniał, bo po co. Tamten nie powinien się kapnąć, bo i tak z nią czy bez niej jego osobowość raczej się nie zmieni. A ta informacja była w tym momencie zbyt cenna. ....- Może spróbuj wyładować swoją energię na ognisku, króliku Buggsie? – wskazał prawą ręką na potężny płomień, przez który próbowali skakać wszyscy faceci wystarczająco odważni (albo pijani) by zaryzykować podpalenie spodni. Brakowało tam jedynie takich tyczek jak on czy jego kolega, natomiast z drugiej strony w tej parze należało brać pod uwagę wyłącznie tego nienormalnego optymistę zwanego Walshem. – Będę Cię jak to się mówi… wspierał mentalnie? - bo nie to, żeby go podpuszczał.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Celtycka Noc nigdy nie zajmowała w kalifornijskim sercu dużo miejsca. Bliżej jej było do mugolskiego powitania lata w postaci puszczania lampionów na plaży w Malibu, aniżeli onirycznej atmosfery, która od lat o tej porze panowała w Dolinie Godryka. I choć estetyką święto to mocno wpisywało się w jej gust, zazwyczaj mocno je ignorowała, dopóki ktoś nie wyszedł z propozycją wspólnego wyjścia. Liczyła, ba, była święcie przekonana, że w końcu uda im się z Tessą wyrwać z lochów – ubiorą piękne, zwiewne sukienki, wplotą kwiaty we włosy i ubarwią usta ciemniejszym pigmentem, aby ostatecznie udać się do Alei Ogników i tam udawać, że obchody te to największe błogosławieństwo, jakie im się w ostatnim czasie trafiło. Gówno prawda. Theresa nakarmiła Californię najpodlejszą i najprostszą wymówką – wypadło jej coś super ważnego i może wpadnie później, ale będzie przeszczęśliwa, gdy spotkają się na miejscu. Tessa miała większe prawdopodobieństwo spotkać w dolinie trolla w wianku niż Cali, gdyby nie to, że Ignatius Peregrine postanowił zaoferować jej swoje towarzystwo na obchodach Celtyckiej Nocy. Początkowo wpatrywała się w księgę (delikatny uśmiech przez chwilę zagrał symfonię na asymetrycznych ustach Cali) i przeanalizowała ofertę pod każdym kątem, ostatecznie stwierdzając, że brat Theresy tak naprawdę nie miał żadnego interesu w kpieniu sobie z niej. Tak jak i ona nie miała podstaw, aby odmówić. W zasadzie to była wdzięczna za możliwość wyjścia w towarzystwie osoby, którą choć odrobinę akceptowała. Błędem byłoby stwierdzenie, że Ignatius wzbudzał w niej same pozytywne uczucia – w trakcie każdego objawu prozopagnozji najbliższej przyjaciółki obwiniała go o jej kalectwo, a jednocześnie tłumaczyła sobie, że wszyscy mają prawo popełniać błędy. Nawet te tak drastyczne w swoich konsekwencjach. Toteż niemal od razu napisała mu krótką wiadomość, zawierającą niezbędne szczegóły ich spotkania. Na event nie szykowała się długo – nie miała w zwyczaju spędzania niezliczonej ilości godzin przed lustrem, bo żadne kosmetyczne zabiegi nie potrafiły odwrócić wzroku innych od jej niemal łamiącej się na wietrze sylwetki. Narzuciła na wątły szkielet sukienkę zdecydowanie zbyt lekką jak na obecną porę roku, szyję owinęła łapaczem snów, którego po okazyjnej cenie (dwa galeony!) kupiła w trakcie zeszłorocznych wakacji i uzupełniła całokształt o wianek, który w obliczu panującego w Dolinie Godryka klimacie pozwalał wtopić jej się w tłum. W ostatniej chwili zgarnęła z niezaścielonego łóżka sweter (angielska pogoda doprowadzała ją do szału) i ruszyła w kierunku Hogsmeade. Nie należała do osób nieśmiałych, wręcz przeciwnie – zwykle bezpardonowo wchodziła do czyjegoś mieszkania, ale tym razem intuicja podpowiadała jej, aby wykazać się odrobiną kultury i zapukała do ciężkich, mahoniowych drzwi. Widok gotowego Peregrine nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia, odetchnęła jedynie z wdzięcznością do losu, że nie musi bezsensownie tkwić w korytarzu jego domu i czekać w nieskończoność. - Jak widać, Tessa wystawiła nie tylko mnie – odgryzła się, obdarzając go ironicznym uśmiechem, w którym igrała odrobina ciepła i podzięki. Po pierwsze, że zdecydował jej się towarzyszyć, a po drugie, że nie musiała spędzać tego wieczoru w obecności mocno niezrównoważonych współlokatorek z dormitorium. Nawet się nie zorientowała, kiedy zjawili się w Alei Ogników. Nie miała nic przeciwko milczeniu, ale wyjątkowo tematy do rozmów między nimi się nie kończyły, umilając przydługawą wędrówkę do doliny. Chłonęła atmosferę tego miejsca całą sobą – z czujnością obserwowała mijających ją ludzi, przysłuchiwała się gwarowi rozmów i śmiechom niosącym się echem po okolicy. Wdychała tę aurę, chcąc zatrzymać ten niezwykły moment na dłużej. Żałowała, że nie wzięła ze sobą aparatu, aby uwiecznić wszechobecne piękno i magię na dłużej aniżeli te marne ułamki sekund. Gdy dotarli do epicentrum wydarzenia, spojrzała wreszcie na Ignatiusa, z trudem odrywając wzrok od tego, co się działo dookoła. Twarz błyszczała mu od czerwieni ogniska, ale to nie była jedyna rzecz, na którą zwróciła uwagę. Na głowie wyrosły mu długie rogi, wizytówka każdego mężczyzny decydującego się wziąć udział w obchodach. Uniosła brwi, próbując dopasować obecny wizerunek mężczyzny do tego, który jeszcze chwilę temu kroczył obok niej bez tego imponującego dodatku. Wyciągnęła dłoń w kierunku rogów, aby upewnić się, że są prawdziwe, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu (co ją w ogóle podkusiło?), bo zauważyła owiniętą wstęgę wokół swego nadgarstka. - Możemy iść na stragan, jeśli chcesz - ja stawiam w ramach rekompensaty przyszłej imprezy, którą z Theresą zrobimy w twoim mieszkaniu – oczy jej lśniły od nadmiaru atrakcji i energii, jaka przeszywała wątłe ciało. – Ale jeszcze raz otworzysz gębę, aby przypomnieć mi, że nałożone są na mnie jakieś ograniczenia to przysięgam, wrzucę cię prosto w to ognisko – poprawiła wianek i posłała w jego kierunku ostrzegawcze spojrzenie, jednocześnie wskazując palcem na najbliższe palenisko. Zwykła otaczać się osobami, które obowiązywały identyczne zasady, a fakt bycia tu z dorosłym nie ułatwiał sprawy, mocno nadszarpując jej dumę. – Chodź – nie czekając na jakikolwiek odzew, złapała za protezę (zimno metalu odznaczało się od ciepłej skóry palców, a dreszcz przebiegł drobne ciało) i delikatnie pociągnęła go w stronę straganu.
Właściwie jakoś nie widział wyjścia na celtycką noc, a to za sprawą ostatnich urodzin na które wyciągnęła go przyjaciółka. Ferdek tak porobił się magicznymi przysmakami, że totalnie zmiotły go z planszy. Drugiej takiej akcji chyba nie przeżyłby, bo w co teraz zostałby wpędzony? Już na samą myśl o tym co się tam działo, bolało go siedzenie. Szkoda było strzępić sobie ryja, bo to właśnie mordka odmówiła mu posłuszeństwa i przekroczył granicę poniżania się, która wydawała się wcześniej bezkresna. Miał więc mocno powody do tego, żeby olać wycieczkę, żeby uniknąć kolejnych pokus związanych z testowaniem nowych rzeczy. I tkwił tak w mocnym postanowieniu do samego końca, aż nawet jego własny brat-piwniczak nie oznajmił, że się tam uda. O ja jebie. I tyle z jego silnej woli, choć za tyle czasu, co wytrzymał, coś mu się należało, prawda? Ciekawość błyskawicznie zmieniła jego podejście. Właściwie, kto przejmowałby się tym, co było? Wystarczy, jak nie będzie dotykał czegoś, czego efektu nie może przewidzieć. A że lubił hazard, to pozostało mu się śmiać samemu z siebie. I tak oto nasz bohater jednak postanowił się przebrać i ruszyć ku przygodzie do której dzielił go tylko jeden skok teleportem. I wylądował. Od razu po pojawieniu się na miejscu pochwalił sam siebie za ubranie kurtki, bo mimo wszystko wiało chłodem. I nie obyło się bez soczystego przekleństwa wypowiedzianego na głos, gdy dotarło do niego, co na głowach ma męska część uczestników, która właśnie go minęła. Złapał się za głowę - tak, on też miał rogi. I choć stu procentowy był z niego baran, to trafiło mu się jakieś szkaradztwo. Koziorożec? Przynajmniej nie jelenie, one pewnie ciążyły jeszcze bardziej z powodu swojej wielkości. Cóż, jak wszyscy, to wszyscy, pomyślał i ruszył oświetloną ścieżką w kierunku z którego dochodziło najwięcej hałasu. Coś chyba nawet kojarzył na temat tej imprezy. Dziadek chyba o tym kiedyś opowiadał i to w samych superlatywach, ale był zbyt młody, żeby cokolwiek z tego zrozumieć. Choć młody Emerson jakoś nie kwapił się do wzięcia udziału w skokach przez ogień, bo nie widział w tym nic atrakcyjnego, to banan na mordce pojawił się, gdy przypomniał sobie o dziadkowym finale "rozbiegania się po lesie". Wszystko to wyglądało jak dzicz, bo w sumie w dziczy się znajdowali i nie można było oczekiwać wiele po pogańskim święcie. A świat czarodziei do którego należał miał sporo podobnych tradycji. Musiał przyznać, że w samym epicentrum, do którego dotarł sporo się działo. Szybko udzielił mu się dobry humor, którym tryskał niemal każdy przybyły. Może poza nielicznymi wyjątkami, bo dla niektórych kamienne kręgi nie były dziś łaskawe. Co do nich, to sam zastanawiał się, czy ma ochotę na takie ryzyko. Jeśli plotki o nich były prawdziwe, to mógł popsuć sobie zabawę szybciej, niż ostatnim razem. Zamyślił się przez chwilę, bo kusiły go niemiłosiernie, ale w końcu podjął decyzję, że najpierw sprawdzi, co mają na straganach. Rozpoczęcie od mniejszego zła było odpowiedniejsze, zwłaszcza jeśli nie spotkał jeszcze nikogo z kim mógł podjąć się sprawdzenia czystości swego serca. Ruszył w kierunku drewnianych bud, gdzie spodziewał się spotkać Desmonda i sprawdzić, co go tu przywiało. Tłum zgromadzony przy stoiskach aż wołał o to, by przyjść tutaj później, gdy kolejka się trochę zmniejszy. Po chwili zastanowienia, wybrał taktyczną metodę dołączenia do hordy ludzi chętnych wydać trochę pieniędzy w nadziei, że wypatrzy jakąś znajomą twarz gdzieś bliżej celu i pod pozorem przywitania się, skróci dystans.
KOLOR:wrzosowy STRAGAN:mleczny napój z cyca świętego jaka, 6
Lucia lawirowała między tłumem, czasem będąc w jego centrum, jednak nigdy podążając razem z nim. Powiedziałaby nawet, że szła w ruchu przeciwnym do tego, który ogólnie został przyjęty. Uwaga była czymś, czym karmiła swojego małego potwora, potrafiąc kompletnie się w tym zatracić. Wszystko potrafiło być uzależniające, w zależności od tego, czego w danym momencie potrzebujemy. Nie owijała w bawełnę. Jeżeli coś uważała za interesujące, poświęcała temu całą swoją uwagę. Trzeba było być ostrożnym w tym, jak głęboko człowiek mógł się zatracić... Chociaż osobiście nie wiedziała co to powściągliwość. Nigdy nie było czegoś za dużo. Intensywność. To uczucie obezwładnienia, przyciągania, nie łatwo jest się mu oprzeć, dlatego też nigdy tego nie próbowała. W ludziach zawsze dostrzegała wyzwanie. Nie znajdziesz dwóch jednakowych jednostek, każdy będzie się czymś wyróżniał, nawet jeżeli jest to coś powszechnego. Zawsze lubiła myśleć o sobie, jak o kimś, kto widzi w ludziach więcej. Czy dla własnej uciechy? Wąż oplótł jej ramię, a kiedy podniosła się z miejsca, poczuła jak, dotyka skóry na tyle jej szyi. Jakby jego ciało było przedłużeniem ręki, która próbowała ją objąć. I chociaż wydawało się, jakby znajdowali się tylko we dwójkę, obecność Shawna była równie silna. Łuski przyjemnie przyległy do ciała, za każdym ruchem przyprawiając jej ciało o dreszcze. Przez jej twarz najpierw przebiegł lekki uśmiech, aby po chwili lekko rozchylić usta w podniecającym zaskoczeniu. Zaśmiała się cicho, jakby faktycznie miała zrozumieć to, co zwierzę próbuje jej wysyczeć do ucha. A może to przez język, który wysuwał co chwilę i drażnił płatek jej ucha. Nieporównywalne uczucie. Przekrzywiła lekko głowę w bok, aby móc spojrzeć na węża z bliska. Palec lewej ręki uniósł się do góry i przesunął wzdłuż faktury jego ciałka. Niesamowite... Zagryzła lekko dolną wargę, zahipnotyzowana. Gdyby Proxima przybrał postać człowieka, z pewnością dogadaliby się bez problemu. Chociaż niemożliwe byłoby przekroczenie dla niego granic kogoś, kto takich nie posiadał. Mogli wspólnie burzyć mury, które ludzie wokół siebie wytwarzali. Co zostanie, jak zniszczą wszystko wokół? Spojrzała na chłopaka, lekko unosząc podbródek.-Myślę, że jakoś zniosłabym Twoją obecność.-Uśmiech rozszerzył jej usta, a wraz z nim wypuściła w świat niesłowną obietnicę. -Brzmiało jak coś wartego wysłuchania... Jednak podoba mi się to, że pozostawiacie mi pole do pofantazjowania.-Wyobraźnia była jedną z jej mocnych stron. Poza tym każdy powinien pozwolić sobie na tajemniczość. Czy będzie zżerać Luci od środka? Zobaczymy. Z pewnością połechtałby nie tylko jej ego, gdyby tak faktycznie było. Ceniła sobie towarzystwo ludzi, którzy niczego nie udawali... Nie przed nią, ale przed samym sobą. Jak inaczej mogliby dobrze się bawić w swoim towarzystwie? Szczerość potrafiła być oczyszczająca, a to gwarantowała. Człowiek powinien znaleźć złoty środek. Zaplanowane życie, a kompletny brak kontroli... Trzeba było się dotrzeć ze samym sobą, zobaczyć, które miejsce najbardziej nam odpowiada. Ritcher działała pod wpływem chwili, jakiegoś pierwotnego instynktu, własnych zachcianek i pragnień w danym momencie. Była trochę jak dzikie zwierzę. Czy uda się komuś ją ujarzmić? Po co, skoro wiązało się to ze złamaniem tegoż zwierzęcia? Oh, chichot zdecydowanie nie pasował do jego poważnego wyrazu. Zaśmiała się w momencie, w którym słowa wyszły z jego ust. To dopiero surrealistyczny widok, a przecież wcale go nie znała, aby wiedzieć to w stu procentach.-Jejciu, jejciu. Mój też!-Powiedziała, próbując powstrzymać ten idiotyczny uśmieszek na ustach. Nie było jednak ratunku. Dosłownie po sekundzie podszedł do nich Ślizgon, którego poznała jakiś czas temu, a który najwidoczniej znał jej towarzysza tego wieczoru. -Cześć!-Zawołała i zanim się zorientowała, dostała szybkiego całusa w usta. Chłopak odszedł równie szybko, jak się pojawił. Delikatnie zdezorientowana, ale i rozbawiona spojrzała na Shawna.-Lucynka chce do kamiennych kręgów, proszęęę.-Jęknęła cicho, jakby miała małym dzieckiem i bardzo mocno czego chciała od rodzica. Ujęła chłopaka pod ramię i ruszyła w kierunku ów kręgów.-Podobno dziewczynki nie mogą brać udziału w skakaniu przez ognisko. Nie fair, nie uważasz?-Czuła jak jej głos podnosi się odrobinę.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
wstążka: róż pompejański wianek:C, ale +10 za punkty z DA, więc 40 ([...] szepcze na Twój wianek zaklęcie, które sprawia, że pierwsza osoba z którą rozegrasz wątek nosząc go będzie Tobą bardzo zauroczona)
Można by powiedzieć, że Theresa jest zupełnie nieprzewidywalna – oprócz tych momentów, kiedy nie jest. Jej obecność na wszystkich ważnych imprezach była pewna jak dwa razy dwa równa się cztery, zero wątpliwości. Tak samo można było polegać na tym, że się wystroi na tę okazję, a także że się spóźni. Dziś jednak jej spóźnienie nie było typową dla niej piętnastominutową obsuwą wynikającą z jej roztrzepania ani specjalnie planowanym wejściem smoka. Wyznaczanie szlabanów na dni imprezowe powinno być zabronione i bardzo boleśnie karane – tymczasem szkolny woźny nie miał żadnych skrupułów i to właśnie dzisiaj kazał jej polerować nagrody w Izbie Pamięci pomimo jej próśb, błagań i szantaży emocjonalnych. Nawet mu mięsień nie drgnął litością, kiedy zignorował wszystkie jej argumenty, nawet na jej propozycję odpracowania szlabanu podwójnie pozostawał obojętny i niewzruszony. Wpisała go w myślach na wszystkie miejsca na swojej czarnej liście, polerując pospiesznie puchary. W zamku zrobiło się cicho i głucho, wszyscy którzy wybierali się na Celtycką Noc pewnie już dawno zdążyli stawić się na miejscu, kiedy ona składała narzędzia tortur pracy w schowku na miotły. Już wtedy chmury zaczęły zbierać się nad jej głową, a gdy dotarła do pustego dormitorium, była o włos od zrezygnowania ze wszystkiego i zwinięcia się w kłębek w łóżku – albo, jeszcze lepiej, od teleportowania się w jakieś nieznane miejsce i zorganizowania sobie swojej prywatnej imprezy, z której wróciłaby dopiero po kilku dniach, żeby wszyscy zdążyli postradać zmysły, ale mimo wszystko chęć uczestnictwa w obchodach Celtyckiej Nocy była silniejsza od zewu zemsty. Cali zapewniała, że na nią zaczeka, tymczasem nie było po niej śladu. Tereska była wystarczająco zawiedziona tym, że przez szlaban będzie musiała pożegnać się z wizją wspólnego przygotowywania się do wyjścia od popołudniowych godzin. Nie sądziła jednak, że przyjaciółka w ogóle ją wystawi i postanowi iść świetnie się bawić, nie przejmując się losem ochtakbardzobiednej Tessy, która musiała teraz jak ostatni frajer pójść tam zupełnie sama. Nie miała nawet czasu na to, żeby zadbać o swój wygląd w takim stopniu, w jakim by chciała – sukienka na nią czekała, wybrana już dawno temu, ale ledwo zdążyła wziąć prysznic i zrobić nijaki makijaż. Czuła się przez to podwójnie nieswojo, stawiając się w alei ogników. Nawet wstążki, które natychmiast owinęły się wokół jej przegubów miały kolor furii – i zupełnie nie pasowały jej do stroju, ale już nawet nie miała siły zwrócić na to uwagi, bo oto znalazła swoją drogą @Cali Reagan i to u boku @Ignatius Peregrine, którego w ogóle się tutaj nie spodziewała. Posłała im z daleka mordercze spojrzenie, a później wyminęła ich ostentacyjnie, nie pisnąwszy nawet słówka. Chcieli się bawić bez niej, to będą bawić się bez niej, ot co. Z rozpędu podeszła do stoiska z wiankami (żeby nie było, że specjalnie obok nich przeszła, chociaż specjalnie obok nich przeszła). Z werwą zgarnęła potrzebne materiały, trochę niedelikatnie traktując kwiaty. Nawet po wianku, który skomponowała, widać było, że to nie był jej dzień. Zwiesiła nad nim głowę i musiała wyglądać wyjątkowo żałośnie, bo aż zwróciła uwagę starszej pani, plotącej kwiaty po sąsiedzku. Theresa podziękowała jej za ten dyplomatyczny nie-komplement – jakoś poprawił jej humor. Nie miała pojęcia, co za zaklęcie rzuciła staruszka na jej wianek, ale po tej krótkiej wymianie Theresa założyła go na głowę i uśmiechnęła się nawet do rozmówczyni, zanim wstała od stołu. Miała teraz więcej siły, żeby w samotności przechadzać się po alei bez uszczerbku na dumie. Była w doborowym towarzystwie, jakby ktoś pytał. Swoim.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zaśmiała się cicho na małą serię pytań dotyczących obchodów Wielkanocy w jej domu na mugolski wzór. Podejrzewała, że będzie nieco więcej czasu musiała spędzić na wyjaśnieniach, ale spróbowała zrobić to najlepiej, jak umiała. Zaczęła więc odpowiadanie od tego, że jej mama wychowywała się w religijnym miasteczku, że mugole chodzą do kościołów, gdzie święci się pokarm. Tłumaczyła, że zawsze zjeżdża się jej rodzeństwo, mówiła o ich wersji ukrywaniu pisanek w domu. Spoglądając na to z perspektywy osoby, która nie miała nigdy do czynienia z mugolską tradycją, mogło to być ciekawe. Dla Lou ciekawsza była ta magiczna forma. - No i mam trzy siostry, ale wszystkie już mają swoje rodziny, wyszły z domu. Jestem najmłodsza - dodała, wzruszając lekko ramieniem. To zawsze pozwalało jej na robienie, co chciała, bo będąc oczkiem w głowie rodziny, łatwo owijała ich sobie wokół palca. - A jak wiele ty masz? Bo skoro wasz ród jest tak duży, zakładam, że nie jesteś jedynaczką - dopytała, czując się coraz swobodniej. Najlepszym sposobem na bawienie się na całego było unikanie Maxa, a przynajmniej nie szukanie go zaciekawionym spojrzeniem. Proste. Szczególnie gdy toczyła się rozmowa i szły w zupełnie inną stronę. Wyczuła spięcie dziewczyny na wzmiankę o wodzie, ale nie ciągnęła tematu. Każdy miał jakąś fobię, a ona sama bała się klaunów od czasu urodzin pewnej mugolskiej koleżanki. Nie, lepiej nie mówić o przykrych sprawach, gdy miały przed sobą świetną zabawę. Roześmiała się jednak na kolejne słowa dziewczyny, a włosy zatańczyły wokół jej twarzy. - Można, ale czego się po nich spodziewałaś? W Riverside wszystkie sprzeczki kończyły się pojedynkiem, więc bójka nie była dla mnie czymś nowym, choć szkoda, że na zajęciach - odparła, przypominając sobie, ile punktów wtedy odjął im profesor Voralberg… Alexander Voralberg… Aż zagryzła wargę w uśmiechu, przypominając sobie mężczyznę i jego chłodne opanowanie, którym emanował, wchodząc na zajęcia. Dominacja nad uczniami nie tylko przez bycie profesorem… Nie dziwiła się, że wielu go nie tylko podziwiało, ale również się bało. Ona sama czuła dreszcze, gdy tylko go widziała, albo słyszała w pobliżu. Składając wianek, próbowała skupić się jedynie na zaplataniu roślin, ale kto pomyślałby, że to takie uciążliwe? W końcu udało się i już z kwiatami na głowie była gotowa ruszać dalej na podbój Celtyckiej Nocy. - Dziś jest idealna pora, żeby zaszaleć - odpowiedziała radośnie, zamierzając po prostu się bawić, choćby miała wydać całe kieszonkowe. Ruszyła więc z ochotą, również ignorując wygłupy przy ognisku. Nie czuła się w obowiązku dopingowania mężczyzn, czy nawet chłopaków, w czymś tak bezsensownym. Oby wszyscy byli w stanie sobie w razie czego pomóc. Chciała się spytać Viks, czy szukają czegoś do picia wpierw, gdy nagle obok nich wylądował chłopak, wysoki na tyle, że Lou musiała nieznacznie zadrzeć głowę, aby spojrzeć w jego oczy. Nie wiedziała, co w nim było, ale nie mogła nie uśmiechnąć się lekko, samym kącikiem ust, tym bardziej, gdy uśmiechnął się po schowaniu wygranych galeonów. Faceci i ich dziecinne zabawy... - Loulou Moreau - również się przedstawiła, ściskając jego wielką dłoń. Czy ona chwilę temu podziwiała charyzmę profesora zaklęć? Miała wrażenie, że stojący przed nimi Thaddeus również taką emanuje, ale może to był efekt święta. Widziała jego uciekający wzrok, na co automatycznie uniosła dłoń do swoich włosów, z lekką irytacją zauważając, że jeszcze trochę i będzie mieć zupełnie kręcone. Trudno, nie było jej dane mieć prostych włosów choć przez jeden wieczór. Uniosła brew ku górze, gdy skomplementował wianki, ale nie komentowała tego. Może na kapeluszu jej wianek prezentował się lepiej, niż był po zapleceniu. - Miałyśmy zajrzeć na stragan, czy jest coś wartego uwagi - odpowiedziała, niejako na jego pytanie, gestem wskazując budki.
Profesor Cortez starała się nigdy nie być odludkiem i dziwakiem imprezowym dlatego postanowiła również zjawić się na tym całym wydarzeniu jakim była Celtycka Noc. Cały las był udekorowany girlandami z kwiatów. Droga do ognisk z kolei została wyznaczona magicznymi ognikami, które unosiły się po lesie, rozświetlając go jak nigdy dotąd. Szła przed siebie, kierując się tym wyznaczonym magicznym szlakiem, wokół były po drodze różne ogniska, przy większości widziała niewielkie, świecące się wróżki, które pomagały komuś, bądź przeszkadzały w zabawie. To jedyna noc w której są tak wolne. Na jej dłoni pojawiła się malachitowa wstążka. Profesor pewnie spędzi tę noc samotnie, a przynajmniej nie planowała na razie z nikim się integrować. Może jeśli spotka kogoś po drodze to z nim porozmawia, a nóż na jakieś interesujące ich oboje tematy. Na sam start postanowiła udać się w kierunku Kamiennego Kręgu, który wydał się jej chociaż odrobinę interesującym. Podeszła do żywiołu Powietrza. Podobno był to Opiekun myślicieli, ludzi o wielkich umysłach i nieprzeciętnym intelekcie, ceniących sobie niezależność oraz nietuzinkowe idee. Najlepsi twórcy czarodziejskich artefaktów pchani byli jego siłą do działania, jednak w przeciwieństwie do pozostałych żywiołów – ten bywał wyjątkowo kapryśny i niezadowolony. Beatrix nie miała w tym przypadku szczęścia. Poczuła chłodny wiatr w okolicy kostek i poczuła się dziwnie ociężale. No piękne, no i na co ci to było kobieto?! Stanęła gdzieś z boku w leśnym zaciszu obserwując bawiącą się młodzież i dorosłych.
Słuchała z przyjemnością tego, co dziewczyna ma jej do powiedzenia, bo to było coś innego, coś nowego, co jej się podobało i zdecydowanie mogłaby dowiedzieć się więcej w tym temacie. Tym i wielu innych dotyczących niejako mugolskiego świata, którym była niesamowicie zafascynowana. Było w nim jeszcze tak wiele rzeczy, których nie znała, których nie widziała, a chciałaby, jeśli to możliwe, sięgnąć po nie wszystkie, zebrać i obejrzeć, by mieć pewność, że coś z tego wszystkiego pojmie. - Ja? Mam starszego brata, skończył już studia i zajmuje się swoim życiem i młodszą siostrę. Poza tym mam całą masę kuzynostwa, bliższego i dalszego, więc trudno powiedzieć, żeby moja rodzina była mała. Trzymamy się mniej lub bardziej razem - przyznała na to z lekkim uśmiechem, bo opowiadanie o rodzinie nie było dla niej żadnym problemem i nawet się z tego powodu cieszyła, bo mogła podzielić się z Lou informacjami na ważne dla siebie tematy, których nie unikała. Inaczej było jednak z dyskusją na temat Fillina, bo to stawało się skomplikowane, a im mocniej Victoria rozkładała to na czynniki pierwsze, tym stawało się bardziej pogmatwane i sama nie wiedziała, gdzie był początek, a gdzie koniec. Wiedziała, że nie powinna o tym myśleć, a jednak - wciąż do tego wracała, nawet, teraz kiedy na pewno nie powinna tego robić. - Byle tylko to szaleństwo nie zakładało żadnych pojedynów - stwierdziła na to jedynie, może nieco rozbawiona, a nieco niepewna, bo zupełnie nie wiedziała, dokąd to wszystko może zmierzać. Jak widać nawet teraz była panną idealną i chyba sama nie do końca wiedziała, co mogłoby być tym szaleństwem, do którego niejako nawoływała Lou, chociaż oczywiście, mogłaby spróbować, bo dlaczego by właściwie nie? Nim jednak zrobiła cokolwiek sensownego, wylądował przed nimi chłopak, co w pierwszej chwili skwitowała nieznacznym odskoczeniem, a może nawet piskiem, a później zorientowała się z kim ma do czynienia. Musiała przyznać, że jego rogi były naprawdę imponujące! - Teddy - rzuciła, uśmiechając się do chłopaka. Nie wiedziała, co w nim było teraz takiego wyjątkowego, ale wydawał jej się co najmniej dość mono atrakcyjny. Zamrugała, bo to było niepoważne z jej strony i jedynie uśmiechnęła się, kiedy dwójka jej znajomych się przywitała, po czym rzuciła, że na pewno będą mieć sporo tematów, bo w końcu oboje grają w drużynach i nie ma wątpliwości, że znajdą wspólny język. Chwyciła ich później za dłonie i pociągnęła za sobą w stronę straganu, mijając powoli kolejne osoby, po czym złapała wianek, który chciał jej gdzieś uciec. - Nie mam pojęcia, co mogłabym chcieć - przyznała szczerze, uśmiechając się ciepło. Wiedziała, była pewna, że tutaj to dzieją się już nieprawdopodobne wręcz szaleństwa i wolałaby nie paść ofiarą jakiś kolejnych czarów, bo chyba wystarczyło jej już tego szczęścia w czasie urodzin Nancy i Yuuko, kiedy wszystko wzięło się wywróciło do góry nogami, zostawiając w jej głowie niemały chaos. Dlatego też chyba wolała trzymać się z daleka od mleka, jedzenia i co to tam jeszcze było, bo chociaż ona skończyła czekoladowa, to z Fillinem było gorzej. Nadal gryzła się tym, co się wtedy wydarzyło, bo nie chciała słuchać tego, co opowiadał. Inaczej. Nie chciała tego słuchać, teraz kiedy został właściwie przymuszony do tego, by to wszystko wyjawić, w końcu to nie było właściwe, to nie o to w tym chodziło. Odetchnęła głęboko, bo nie chciała teraz znowu zapadać się w myśli o tym, co dalej, ale zerknęła na swoją wstążkę, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co dalej. Kwiaty były już dla Fillina dostatecznym wyzwaniem, nie zamierzała zatem niczego oczekiwać, tym bardziej że sama, zgodnie z własną miarą, wiele nie dawała. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad tym, aż uszczypnęła się w rękę, bo to miało być święto radości, a nie marudzenia.
Przyjęta już jako standard antypatia zdawała się ponownie naznaczać ich relację - i dobrze, wszak w całym tym dziwnym rozdarciu był niemalże posągowy. Wyprany z emocji, nieludzko obojętny i wiecznie nietrzeźwy, z ambiwalentnymi myślami dręczącymi jego duszę. To nie fakt sprzecznej uczuciowości wobec tak odległej mu osoby wprawił go w niezrozumiałe zakłopotanie; problemem była jego tendencja do powierzchowności, jego niedbałość i ignorancja, z której zdał sobie sprawę dopiero teraz. Tak jakby momentalnie poczuł się winny, a jego egoistyczny tyłek dopadły drażniące wyrzuty sumienia. Musiał rozliczyć się sam ze sobą, z początkową dojrzałością przyjmując postać refleksyjnej zadumy; w tym letargu trwał dłuższą chwilę, aż w końcu ostatecznie zlekceważył zgoła cały ten problem. Bowiem narcystycznie ocenił własne przewinienia czy porażki, niespecjalnie przejął się możliwością zmiany autorytetów czy zachowań. Po prostu w ramach mijającego czasu rozterki spłynęły po jego beznamiętnej staturze. I choć nadal miał w sobie coś z przyćpanego zagubienia, powrócił do tego człowieczego przeżywania. Nie w sposób całkowity i absolutny, lecz te pojedyncze niuanse nie robiły wielkiej różnicy. Jeśli zatem liczyła na tę pokorną oszczędność słów lub inną formę kapitulacji, nie mogła przesądzić o jego fiasku. Jeszcze nie teraz, kiedy to w oczach były bezpośrednie iskierki irytacji, a ton głosu zdradzał ewidentną wrogość. Nie musiała już martwić się o to, czy przypadkiem doszczętnie nie padło mu już na łeb. Prędzej on posądzałby o to ją, w pamięci mając ten pokraczny akt desperacji, zupełnie dla niego bezładny. Gorzko będzie odkrywał go przed nią, wypomniawszy ten - zupełnie niepociągający w ich przypadku - sensualny czyn. Odzyskiwał siły do wzburzania kolejnych to bitew, lecz czy jednoznacznie przejął prowadzenie? Chyba nie, bo złośliwy komentarz dotyczący tych idiotycznych rogów kompletnie zignorował, tak jakby nie chciało mu się nawet szukać w umyśle jakiejś innej przytyki. Może bezwstydnie dawał jej w ten sposób znać, że nie widzi w niej godnej rywalki; może po prostu nadal miał w sobie tę nutę niecodziennego zamyślenia, które nie baczyło na usuniętą ze wspomnień blondynkę. Dopiero neutralne oznajmienie dotarło do jego nieobecnej duszyczki, tym samym wyrywając go ze spokojnego transu. Niczym trup sterczał dotychczas z kamiennym obliczem, teraz jakkolwiek dając znać o własnym, trwającym wciąż żywocie. Westchnął i uśmiechnął się. Nie ze szczęścia, a zwykłego rozbawienia. - Jakbyś chciała, zawsze mogę rzucić na ciebie Obliviate. Wiem przecież, jak koszmarny jest to fakt. Śni mi się po nocach - stwierdził żartobliwie, wzrok przenosząc na Levasseur. Zupełnie jak dawniej.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Kattie uwielbiała wszelkiego rodzaju eventy, gdzie przede wszystkim zawsze obowiązywała niesamowita zabawa. Samo przygotowanie się do wyjścia nie zajęło jej zbyt wiele czasu, włosy wyprostowane i luźno puszczone wzdłuż ramion. Z kolei stojąc przy szafie i myśląc o tym co założyć, uznała, że aby się nie wyróżniać zbytnio z tłumu narzuci na siebie po prostu biały top, który podwiązała w pętelkę z przodu. Wciągnęła także czarne obcisłe spodnie, które dobrze prezentowały jej sylwetkę, na samo koniec narzucając po prostu czarną ramoneskę. Na nogi wciągnęła białe buty, dopiero co idealnie wyczyszczone przez jej skrzata domowego Drakena. Ten to miał przerąbane, gdy kazała mu wykonywać wszystko na co ona całkowicie nie miała ochoty. Wyglądała schludnie i nie rzucając się w oczy mogła ruszyć na wyprawę życia, czyli Celtycką Noc w Lesie w Aleji Ogników. To było takie niesamowite, że się tam wybierze. Smutno jej tylko było, że nie a z kim dzielić tej radości i kolejny miesiąc mija, a ona nadal nie miała faceta. To było smutne, stoczyła się totalnie,ale jak tak dalej pójdzie to znów zacznie myśleć o głupotach, co nie miało żadnego sensu, ale ona po prostu pod skorupą nienawiści i gniewu, kryła ogromną moc miłości i radości do życia. Cało dotarcie tutaj było bardzo magiczne, szła za ognikami, na jej ręce pojawiła się wstążka w kolorze miodowym, uśmiechnęła się na moment lekko, po czym ruszyła dalej w stronę kolejnych ognisk, by po prostu w samotności wziąć udział w zabawach, które były przy nich zorganizowane. W Kamiennym Kręgu czuć było tą niesamowitą magię i moc jaka się tam objawiała. Podeszła do kręgu z żywiołem ziemi i od razu poczuła coś dziwnego. Migocząca zielenią runa sprawiła, że jej sylwetka nabrała jeszcze piękniejszego kształtu. Poczuła się niesamowicie silną, czuła pod ubraniem swoje mięśnie. Miała wręcz wrażenie, że jest w stanie nosić na rękach każdego, kto tylko znajdzie się w jej zasięgu. Jej krok od razu stał się bardziej sprężysty i taneczny. Ruszyła pełna energii i mocy witalnym w stronę miejsca, gdzie tworzono wianki, ale fakt, że jej wianek wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście w żaden sposób jej nie zraziło. Po prostu, gdy jej nie wyszło to go wyrzuciła gdzieś przed siebie i wzruszając ramionami ruszyła w stronę stoiska z przedmiotami godnymi uwagi młodszych i starszych czarodziejów. Może znajdzie dla siebie coś ciekawego w tym całym grajdołku. Kierując się w stronę stoiska, wpadła jednak niechcący na kogoś. Kiedyś by wybuchła i rzuciła się na tą osobę ze szponami niczym wściekła harpia, próbując udowodnić tej osobie, że to ona jest sierotą i nie potrafi patrzeć pod nogi, a nie ona, ona przecież była nieskazitelna. Teraz jednak mimo dobrego humoru i mocy, naładowana pozytywną energią niczym ze świetlnego miecza, spojrzała tylko na kogo wpadła. @Ignatius Peregrine , facet nie wyglądał źle, a ona zachowała się karygodnie, upadając na ziemię, po prostu podniosła się z niej i patrząc mu prosto w oczy tylko przeprosiła. -Przepraszam, mam nadzieję, że nic złego się nie stało- powiedziała siląc się na delikatny uśmiech ze swojej strony. Otrzepała spodnie i poprawiła włosy. -Przez ten żywioł ziemi, mam wrażenie, że mam za dużo energii- oznajmiła, po czym od razu wpadł jej do głowy pomysł, by ruszyć na poszukiwania Lulaballi. Pewne i tak jej nie zatrzyma, więc powoli w slowmotion zaczęła się kierować w innym kierunku, pamiętając by już na nikogo nie wpadać i się od niego nie odbijać.
Ostatnio zmieniony przez Katherine Russeau dnia Pią Maj 08 2020, 17:30, w całości zmieniany 2 razy
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Napisanie do Freli z zaproszeniem zajęło mu więcej czasu niż nauka do jakiegokolwiek egzaminu. Ich relacja wciąż wisiała na włosku, ale postawił na swój niekwestionowany urok osobisty i żadna nowina – zadziałało. Freja zgodziła się pójść na obchody Celtyckiej Nocy, które niespecjalnie go interesowały i ekscytowały, ale miał dziwne przeczucie, że pójście tam z Nielsen to świetny pomysł, który podbuduje fundamenty ich znajomości. Odstrzelił się jak szczur na otwarcie kanałów, z radością odrzucając szkolną szatę na niepościelone łóżko w dormitorium. Po piętnastu minutach czekania, w jego oczach pojawiły się niepokojące kurwiki złości, ale widok Freli bardzo szybko je przegonił – no rusałka jak się patrzy. – To co, gotowa na tę paradę atrakcji? – uśmiechnął się szeroko i gdy Krukonka żwawo pokiwała głową, że a i owszem, ruszył z nią w kierunku Doliny Godryka. Po drodze pokusił się o poproszenie Frelki o kolejną fascynującą opowieść z serii „jak działają mugolskie sprzęty”, aby im ta przydługawa trasa szybciej zleciała. Kierował się przy tym również zasadą, że może jak będzie paplała o tym, co ją interesuje (jego już może niekoniecznie) to zapomni o tym, w towarzystwie jakiego jełopa właśnie się znajduje. W międzyczasie rzucał jej ciekawostki dotyczące wydarzenia, bo był przecież super mądrym i wszystkowiedzącym Krukonem, a za punkt honoru postawił sobie przybliżenie jej tego święta. Gdy dotarli do Alei Ogników, z fascynacją obserwował kalejdoskop emocji odmalowanych na jej twarzy. Nie zwrócił uwagi na swoje imponujące poroże, a cichy chichot Freli uznał za reakcję na Celtycką Noc. Przechadzali się po całym terenie w poszukiwaniu najlepszej atrakcji i wieczór zapowiadał się naprawdę bosko, gdyby nie to, że jakaś pinda z impetem w niego weszła. Syknął cicho i stęknął (tępy ból rozchodził się po całym ramieniu, które ostatnio miał kontuzjowane), a następnie zmierzył ową niewiastę wrogim spojrzeniem. I wszystko, naprawdę wszystko byłoby super, ale ową pindą okazał się nie kto inny jak Theresa. Pewnie w każdej innej sytuacji ucieszyłby się na jej widok, ale był w towarzystwie Nielsen, a wciąż miał w pamięci farsę, którą odjebała na ONMS jego przyjaciółka. Wstrzymał oddech, niepewnie zerkając na Frelę, która strzelała piorunami w kierunku Ślizgonki. – Peregrine, patrz pod nogi następnym razem – huknął.
W porównaniu do Californi, mój wystrój nie emanował nastrojem dzikiej natury i wiosny, wychodząc boleśnie zwyczajnie w zestawieniu z blondynką. Na biały podkoszulek nałożyłem skórzaną kurtkę, ułożyłem włosy, pozostawiając je w artystycznym nieładzie i jeszcze dziesięć minut przed przyjściem Ślizgonki udało mi się szybko ogolić, często o tym zapominając. - To musi być coś poważnego, skoro nawet ciebie zignorowała. – Stwierdziłem fakt, wzruszając ramionami, wiedząc, że takie zachowanie w stosunku do swojej przyjaciółki nie mogło wziąć się bez wyraźnej przyczyny. Końca świata jednak nie było i doszedłem do jasnego wniosku, że w takim składzie także nie będzie tragicznie, mając nadzieje, że całe to wydarzenie wyróżni się czymś wyrazistszym od magicznych ognisk i wycia do jasnego księżyca. Aleja Ogników wyglądała inaczej, niż sobie wyobrażałem, musząc zwrócić honor i przyznać jej, że sceneria całego tego miejsca była magiczna dosłownie i w przenośni. Wielkie ogniska próbowały sięgnąć gwiazd, tworząc bal tysięcy cieni czarodziejów tańczących, skaczących i bawiących się wokół nich, jakby były one centrum wszelkiej wszechrzeczy. Robiło wrażenie i nawet tego nie ukrywałem, z zainteresowaniem patrząc na każdą z atrakcji, które przygotowano z okazji dzisiejszego święta. Wciąż nie miałem zielonego pojęcia o swoim nowym dodatku do wyglądu, ignorując fakt bardziej ociężałej głowy, zrzucając to na zmęczenie, choć zmęczony wcale nie byłem. Wyczułem jej spojrzenie, któremu wyszedłem naprzeciw, podnosząc lekko brew pytająco, zastanawiając się, skąd w niej to nagłe zainteresowanie czymś w mojej aparycji. Było to już po próbie chwycenia mnie za rogi, czego nie zdołałem zarejestrować. Na jej propozycje popatrzyłem na stragan, bijąc się z myślami, nie chcąc być dłużnym Californi, choć z drugiej strony niektóre zabawki wyglądały naprawdę ciekawie. - Okej Cali, już ci dzisiaj ani razu nie przypomnę, że jesteś jeszcze za młoda, aby samodzielnie wychodzić sobie gdziekolwiek byś chciała w godzinach wieczornych. – Potwierdziłem, uśmiechając się zaczepliwie w stronę Ślizgonki. Już mnie blondynka złapała za protezę i ciągnęła w stronę straganów, kiedy w tłumie, z naprzeciwka minęła nas moja droga siostrzyczka, z dość skwaszonym i rządnym mordu wyrazem twarzy. Nie zatrzymała się przy nas, co dawało mi do myślenia, że jej wyraziste zdegustowanie było spowodowane którymś z nas, a może i nami obojga. Mogła przecież źle interpretować moje wyjście z Californią, a może byliśmy jedynie kolejnym elementem przelewającym czarę nie goryczy, a czystej furii w wykonaniu Thereski. Była sama, więc albo ktoś ją wystawił, albo mocno ją zdenerwował, że skończyła z najbardziej destrukcyjnym dla niej towarzystwem, czyli jej własnym. Wymieniłem się spojrzeniem z Cali, którą widok Tesski w takim humorze również zaskoczył, a przynajmniej takie miałem wrażenie. -Biegać za nią nie będę, może później się znajdziemy. Idziemy? – Zapytałem, tym razem samemu łapiąc protezą dłoń dziewczyny. Trzymanie kogoś za rękę swoją sztuczną wciąż było dla mnie dość dziwnym przeżyciem, gdyż magiczny dotyk działał trochę w inny sposób, inaczej się go odczuwało. Niespodziewanie jednak ktoś na mnie wpadł, dość komicznie odbijając się od mojego ciała i upadając na trawę. Popatrzyłem na dziewczynę z góry, przyglądając się jej wyglądowi i całej otoczki, którą swoją osobą reprezentowała. Jej przeprosiny, a raczej jej wytłumaczenie brzmiało jak gadka każdego ćpuna, który czuł w sobie moc żywiołów i Merlin wie co jeszcze. Zgodnie z moimi przewidywaniami, dziewczyna (@Katherine Russeau) nawet nie zaczekała na moją jakąkolwiek reakcję tylko poszła dalej, a ja już zdążyłem o niej zapomnieć i w końcu dojść do tego nieszczęsnego straganu, gdzie chwile staliśmy w kolejce i patrzyliśmy na produkty, które mogliśmy, a raczej Cali mogła kupić. Z jej środkami, stać ją było jedynie na dwa napoje mleczne z cyca świętego jaka, które i tak wydawało się ciekawe, miało dość duży popyt wśród klientów. Podobno każdy z czterech smaków działał inaczej. Kupiliśmy po jednym kubku i bezpardonowo wypiliśmy całą zawartość. Mój był o czekoladowym smaku i dość szybko zaczął działać – nagłe poczucie szczęścia wypełniło moją głową, dodając mi również siły na wszystko – czułem się tak dobrze i zdrowo, że nie zdziwiłbym się, gdyby odrosła mi ręka w tym ułudnym poczuciu euforii. Popatrzyłem uśmiechnięty na Cali i lekko przechylając głowę, zapytałem: - I jak się czujesz? Jaki miałaś smak? Mój był…mm, czekoladowy. – Powiedziałem, rozkoszując się każdym słowem. Ponadto, tego nie mogłem już zauważyć, ale w moich włosach zaczęły pojawiać się lśniące srebrzysto-białe kosmyki włosów.
Początkowe rozbawienie klątwą zdrobnień zaczęło teraz wywoływać lekką irytację. Zazwyczaj wygadana krukonka ograniczała swoje wypowiedzi, co wcale nie mogło dziwić, ale Nancy żałowała, że nie mogą normalnie porozmawiać. Co miało znaczyć "piękniutko"? W tej dziwnej formie wydawało się być takie bezosobowe, bez większego znaczenia. Ogólnie ciężko było odczytać intencje w tej karykaturalnej, zdrobnionej formie. Na szczęście oczy Strauss nie wzbudzały żadnych wątpliwości, dzięki czemu Williams szybko zapomniała o nerwach i kolejny raz tego wieczora rozpłynęła się pod tym spojrzeniem, uśmiechając się dość śmiało. Działanie czekoladowego mleka skutecznie powstrzymało szkarłat, który chciałby znowu wypłynąć na puchońskie policzki. - Ciekawe czy nowa porcja mleka zniwelowałaby poprzednie efekty, czy nałożyłyby się na siebie. - Wypowiedziała na głos swoje rozważania. Pierwsza opcja byłaby bardzo mile widziana, chociaż pewnie prawidłowa była ta druga. Tak jak z piwem na imprezie. Spojrzała tęsknie w stronę ognisk, zastanawiając się czy skok w jej wykonaniu miałby jakieś konsekwencje. Była to atrakcja tylko dla mężczyzn, ale czy tylko słownie, czy ktoś nałożył na okolicę jakieś sprytne zaklęcie, które na przykład odepchnęło by ją do tyłu? Bardzo ją ten temat intrygował, ale póki miały do dyspozycji jeszcze inne atrakcje, to grzecznie trzymała się z dala. Choć była pewna, że wystarczyłoby słowo wypowiedziane przez jedną z nich i ta druga już by biegła w płomienie. Pewnie tak to się skończy. Prędzej czy później. - Na co masz teraz ochotę? - Zapytała spoglądając na swoją towarzyszkę, uśmiechając się wesoło. Dotychczas to ona głównie biegła pierwsza od straganu, do straganu, gnana tym całym podekscytowaniem, a może Viola miała ochotę na coś innego? Pogładziła kciukiem zwnętrzną część jej dłoni, którą ponownie splotła ze swoją po skończonej pracy przy wiankach. Jej uwagę przykuły wstążki zaplątane wokół nadgarstka. Musiały być tam w jakimś celu i Nancy nie mogła się doczekać aż przekonają się co one oznaczają.
Nie do końca była przekonana czy faktycznie dobrym pomysłem było uczestnictwo w Celtyckiej Nocy; przez długi czas poddawała w wątpliwość swą obecność na tym wydarzeniu, a powodowane to było istną bezsilnością i brakiem większych chęci do obracania się wśród tętniącego radością tłumu. Oczami wyobraźni widziała życie skumulowane wśród ludzkich uśmiechów i atmosfery przesiąkniętej niezrozumiałym dla niej oczekiwaniem; nigdy wcześniej nie uczestniczyła w podobnych obchodach, które co roku rozgrywały się na brytyjskich ziemiach. Może i z tego powodu nie czuła jakoby traciła szansę na fajną przygodę. Aslan wyrwał ją niespodziewanie z kajdan niechęci i obojętności. Złość na niego stopniowo malała, choć głęboko w sercu i tak żywiła wobec jego osoby silną urazę, której póki co nie mogła (nie próbowała) wyplenić w jakikolwiek sposób. Po pierwszym odczytaniu wiadomości miała zamiar wymigać się od wspólnej podróży, ale zupełnie nagle przed jej oczami pojawiła się twarzyczka młodziutkiej Pedigree, co wywołało w niej coś na wzór… chęci rywalizacji? Bo przecież nie zazdrości, broń ją Odynie. W środku aż kipiała z ciekawości, czy Colton dostał od niej kosza i zdecydował się skorzystać z planu B (było jej słabo na samą myśl, że była wyjściem awaryjnym, dlatego przegoniła ją szybciutko, wczytując się uparcie w słowa o kierujących nim dobrych intencjach) czy może te przyjacielskie uściski na polanie i radosne podskoki wokół siebie tak po prawdzie nie miały w sobie nic z silniejszej niż przeciętna sympatii. Może po prostu znacząco wyolbrzymiała to, co miało tam miejsce. Może. W drodze mniej chętnie niż zwykle opowiadała o tajemniczej mocy mugolskiego telewizora. Nie wiedziała czy Aslana interesuje toczona przez nią opowieść, ale nie odezwała się ani słowem – doskonale zdawała sobie sprawę, że Colton robi wszystko, by mogli spokojnie wrócić do normalności po ostatnich dramatach w tle. Zdecydowała się na przystąpienie do tej gry, nie podważając zasad, które jej narzucał; jej również zależało na miłym spędzeniu czasu i wspomaganiu powolnego klarowania się przyszłości dotyczącej ich relacji. Z uwagą słuchała w jaki sposób ludzie bawią się podczas Celtyckiej Nocy, uprzejmie kiwając głową gdy trzeba i śmiejąc się perliście, jeśli opowiedziana anegdota tego wymagała. Z uprzejmym zaciekawieniem zerkała na jego żywą gestykulację, ale prawdziwie mowę jej odjęło dopiero gdy dotarli do wspominanej przez Aslana Alei - jej źrenice rozszerzyły się szeroko, chłonąc z fascynacją magiczną scenografię. Obróciła się wokół własnej osi zafascynowana, a potem parsknęła śmiechem, gdy zobaczyła co ciekawego rysuje się na łbie jej towarzysza. Aslan wyglądał dość zabawnie, więc humor od razu jej się poprawił, bo znowu przypominał dawnego cymbała - wystrojonego jak na imieniny cioci Krysi, ale wciąż swojskiego kumpla. I WSZYSTKO BY IM SIĘ UDAŁO, GDYBY NIE TEN WŚCIBSKI DZIECIAK. PEDIGREE. Frela mimowolnie odsunęła się nieco na bok - nagle fakt dzielenia wspólnej przestrzeni zaczął jej przeszkadzać, drażnić nieprzyjemnie ciało i wymuszać tym samym skrzywienie, które wymalowało się na jej mordce. - Na pewno nie chciała na ciebie wpaść, po prostu stanęliśMY jej na drodze do... Do miejsca, w które właśnie się udawała - stanęła w "obronie" Tereski, mając szczerą nadzieję, że faktycznie spotkać go tutaj nie miała zamiaru i zaraz spierdoli w odjeżdżającym właśnie expressie polarnym, który wiózł na swym grzbiecie śnieg powodowany lodowatym podejściem Frelki.
Rogi:I - muflon (przodek owcy), więc pasuje do baranich kudłów Pićko:5 - mleko jaka o smaku adwokatu, co daje żółte pasemka i chęć podzielenia się ze światem swoją wiedzą (bądź jej brakiem)
Wiedział, że czeka ich szczera rozmowa. On sam miał do opowiedzenia Frei wiele, ale tak trudno było zacząć. Wciąż i wciąż czekał na idealny moment, ale ten nie nadchodził. Może po prostu bał się, że jak zacznie swoje wywody egzystencjalne to za bardzo się rozklei? Wiedział, że jej może powiedzieć o wszystkim, ale było tak miło, przyjemnie i beztrosko. Nie chciał psuć tego klimatu. To tylko jeden wieczór, jedna noc zwłoki... Odwrócił się akurat w tym momencie, w którym Frea zdążyła już się do niego zbliżyć. Widząc jej minę od razu zorientował się, że chodzi o jego nowy nabytek w postaci rogów. Aż żałował, że nie ma przy sobie lusterka. Może potem przejrzy się w tafli wody? Księżyc świecił tak jasno, że spokojnie mógł robić za lampę. - To chyba od tego smakowego mleka. - rozłożył ręce na bok, podkreślając tym swoje skołowanie - Albo może wyrosły mi już wcześniej? Sam nie wiem. Na szczęście nie jestem jedynym... rogaczem. - powiedział, wskazując podbródkiem jakiegoś randomowego czarodzieja, który dumnie nosił poroże łosia. Pochylił lekko głowę w dół, by dziewczyna mogła lepiej przyjrzeć się tym magicznym tworom. Rogi dodawały mu chyba kolejnych centymetrów wysokości. Celtycka Noc dopiero się rozkręcała, a już mieli za sobą tyle niespodzianek i dziwnych sytuacji. Aż strach pomyśleć, co wyrośnie mu pod koniec imprezy... - Mówisz? Dzięki! - zaśmiał się, przyjmując kuksańca, a potem złapał się pod boki i spojrzał na przyjaciółkę, by krytycznym okiem ocenić jej kwiatowe dzieło. I coś było w tym jej wianku szczególnego... Oczywiście nie znał się ani na sztuce, ani na robótkach ręcznych, ani nawet za bardzo na roślinach i zielarstwie, ale ten wianek w połączeniu z jasną cerą Krukonki, jej lśniącymi włosami, które mieniły się w świetle od licznych lampionów i świetlików... To było takie dziwne uczucie. Coś nie grało. Odczuwał silne zafascynowanie tym wiankiem i obawiał się, że to nie do końca chodziło o splecione wstążką kwiaty. - Ten wianek... Naprawdę Ci pasuje. Wyglądasz uroczo. - sens tych słów dotarł do niego z opóźnieniem, a same słowa, na pozór tak niewinne, nagle wzbogaciły się o drugie znaczenie - To znaczy wianek! Wianek jest uroczy! Zdolna jesteś. - dodał pospiesznie, zaciskając mięśnie szczęki, co uwydatniło jego kości żuchwy w nienaturalny sposób. Co się z nim działo tej nocy? Na szczęście z pomocą przyszło kolejne pytanie zadane przez dziewczynę. I pobudziło ono magiczne efekty wypitego wcześniej przez Bruna mleka jaka. Uśmiechnął się pewniej, wyprężył pierś i zaczął żywo gestykulować. - Tak, co roku jest tak pięknie. Dziewczęta tańczą wokół drzewa udekorowanego we wstążki, a my skaczemy przez ognisko. - mówił i sam nie wiedział skąd u niego taka pewność co do wypowiadanych słów. Przecież, po prawdzie, nie przychodził na obchody Celtyckiej Nocy rok w rok. Nawet nie pamiętał, kiedy był ostatnio na tym wydarzeniu. Dwa lata temu? Trzy? - I zawsze pełno tu świetlików. A wiesz, że zdolność do bioluminescencji mają tylko samice? - sypał ciekawostkami jak z rękawa, a na dobrą sprawę nie miał pewności, czy nie wygaduje głupot. Skinął głową, gdy Frea poszła kupić sobie coś do jedzenia. Sam podziękował, bo nie liczył na wegetariańską opcję takich tradycyjnych przysmaków. Tego typu eventy miały ten mankament, że były sprzedawane na nich same mięsne opcje. Ugh. - Ejejej, wszystko gra? - zawołał, nie kryjąc niepokoju w głosie, gdy Frea nagle zaczęła słaniać się na nogach. Reakcja organizmu na posiłek powinna być raczej odwrotna, prawda? Podszedł wraz z nią do pobliskiego murku i usiadł po jej prawicy, obejmując jej szczupłe ramiona. Tak na wypadek, gdyby znów poczuła się słabiej. Nie chciał, żeby coś sobie zrobiła. Czuł, że musi się nią zaopiekować. - Musimy uważać, wszystko tutaj przesycone jest jakimiś eliksirami i nafaszerowane urokami. - dodał, patrząc to na stragan, to na... wianek Frei. I wtedy pojął...
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Jej animusz stopniowo topniał, kiedy przechadzała się aleją. Starała się wyłapać w tłumie chociaż jedną osobę (oprócz Cali i Ignatiusa), którą byłaby w stanie rozpoznać. Wszyscy odświętnie wystrojeni, połowa rogata, twarze zlewające się ze sobą w bezkształtne figury... właśnie dlatego nigdy nie lubiła chodzić na tego typu imprezy w pojedynkę – bo o ile nikt się do niej nie odezwie, sama chyba nigdy nie znajdzie w tłumie nikogo znajomego. Nie miała wprawdzie zazwyczaj nic przeciwko zaczepianiu kogo popadnie, nie zastanawiając się nad tym, czy zna jego imię i czy mają ze sobą coś wspólnego – ale nie w takie dni jak ten, kiedy czuła się zupełnie bezradna, osamotniona, zmarznięta, zdesperowana... Oglądała się za ludźmi przechodzącymi obok, szukając w ich spojrzeniach błysku rozpoznania rozświetlającego się na jej widok – no ktokolwiek, chociażby jedna osoba, która mogłaby później służyć jej za przewodnika tożsamości – ale nie miała szczęścia. Wszyscy mijali ją obojętnie, a ona, zatopiona w swoim nieszczęściu, zastanawiała się, czy ta obojętność wynikała z tego, że faktycznie byli jej zupełnie obcy, czy może jednak wszyscy zmówili się, aby tego wieczora Tessa przestała dla nich istnieć? Objęła się ramionami, obracając się za kolejną grupą, która minęła ją bez choćby spojrzenia w jej stronę i... Aż stęknęła, odbijając się od kogoś z impetem. Otworzyła usta z zamiarem rzucenia jakichś pobieżnych przeprosin – ale została uprzedzona (przełknęła natychmiast swoje przeprosiny) i już po pierwszych tonach rozpoznała ten głos. Stał przed nią nie kto inny, tylko Colton, wystrojony jak nie on, z jakąś dziewczyną u boku. Nawet nie zorientowała się, że to ta sama osoba, której Aslan rzucał tęskne spojrzenia na lekcji ONMS – już dawno zdążyła zapomnieć o jej istnieniu, szczerze mówiąc, bo wcale nie zaprzątała sobie głowy jego towarzyszkami (oprócz tych momentów, kiedy zaprzątała – ale tylko dla szczypty dramaturgii, raz na jakiś czas). Jego reakcja trochę zakuła ją w serduszko – jakby nie mógł się z nią przywitać jak człowiek, zamiast na wstępie pultać się o byle co. Tereska nie była jednak osobą, która chciałaby dać po sobie poznać, że coś ją zabolało – było to widać może przez ułamek sekundy, zanim gniew nie wykrzywił jej lica. Niepotrzebnie wchodził na wstępie na wojenną ścieżkę. – A ty co, tydzień nie minął i kolejnej dziewczynie próbujesz zaimponować? – Naprawdę nie wiedziała, że to jedna i ta sama dziewczyna – co nie zmienia faktu, że gdyby wiedziała, pewnie jeszcze chętniej wypowiedziałaby to zdanie, o ile w ogóle by na coś takiego wpadła... no ale nie wiedziała. – Nie wiesz, że dziewczynom z klasą nie imponuje bycie ZAWSZAŁYM IMBECYLEM? – Jej głos potoczył się po polance, kilka osób odwróciło głowy w ich stronę – bo Teresa to naprawdę potrafiła huknąć. A ta "dziewczyna z klasą" to było takie skinienie w stronę tego, że Theresa-nie-wiedziała-że-to-Nielsen wstawiła się za nią przed chwilą. Szkoda, że i tak Peregrine właśnie psuła jej wieczór.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Gdyby tylko nie ta przeklęta mleczna klątwa. Chociaż niewykluczone, że i w swoim normalnym stanie Strauss nie powiedziałaby o wiele więcej. Nie lubiła strzępić języka, gdy było to niepotrzebne. Dla niej oczywiste było to, że Nancy prezentowała się naprawdę przepięknie i zapewne nawet nie odnalazłaby żadnego odpowiedniego słowa, które by mogło ją odpowiednio opisać. I to w żadnym ze znanych jej języków. Mogła oczywiście próbować, ale zamiast tego po prostu wolała podziwiać Puchonkę i w ciszy kontemplować jej piękno. - Wolę tego nie sprawdzać - przyznała od razu, gdy tylko usłyszała jak dziewczyna zaczyna się zastanawiać nad tym jakie byłyby konsekwencje wypicia więcej niż jednej porcji świętego mleka z jaczego cyca. To była jedna z tych sytuacji, gdzie zdecydowanie wolała nie ryzykować, bo znając życie i jej szczęście zapewne skończyłaby z jakimś jeszcze gorszym efektem, który nakładając się na obecny sprawiłby, że jej wszystko będzie o wiele bardziej irytujące. A tego chyba jednak chciała uniknąć. Jej spojrzenie także pomknęło ku ogniskom, przez które przeskakiwali różni rogacze i najchętniej dołączyłaby do nich. Zastanawiała się jedynie, co takiego mogłoby je powstrzymać. Jakaś magiczna bariera, która nie przepuszcza przez siebie kobiet? Druidzi nadzorujący wydarzenie? Czy zasiałaby zgorszenie, gdyby zgłosiła się na ochotniczkę, by przeskoczyć nad ogniem? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi, a szkoda. Chociaż może kiedyś uda im się przedostać do tej zakazanej atrakcji, kiedy nie żal będzie im zostać wyrzuconymi z terenu zabawy za bezczeszczenie świętych tradycji lub nie będą się przejmowały ewentualną klątwą nałożoną przez druidów. To się jeszcze zobaczy. Zerknęła jeszcze na Williams, gdy ta spytała czego właściwie chciała. Oj, było naprawdę wiele rzeczy, których teraz chciała Krukonka. Chciała świętować Celtycką Noc tak jak uznałaby to za stosowne. Bez wszechogarniających tłumów i strojnych straganów. Gdzieś w środku lasu, gdzie rozpaliłaby własne ognisko, by móc przez nie skakać. Gdzie mogłaby pić Ognistą prosto z butelki, a potem wyć do księżyca jak wilkołak lub śpiewać jakieś stare celtyckie pieśni. Mogła też przeprowadzać jakieś tajemnicze i podejrzane rytuały w środku nocy przy blasku świątecznego ogniska. Było naprawdę sporo opcji. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć poczuła na swojej dłoni delikatny dotyk Nancy, która zaczęła delikatnie gładzić ją swoim kciukiem. Skupiła się niemal wyłącznie na tym uczuciu, wzdychając ciężko i przysuwając bliżej do dziewczyny, by niejako oprzeć się o jej ramię. Mogły jeszcze raz przejść się wzdłuż straganów, udać się do magicznego kręgu lub po prostu wybrać się na zwyczajny spacer. W zasadzie wszystko było jej jedno. - Obojętnie. Byle z tobą - odpowiedziała w końcu niezbyt głośno, ale jednak na tyle, by Williams nie miała większych kłopotów z dosłyszeniem jej. Chwilowo nie miała ochoty na nic konkretnego. Nie wiedziała też nawet czemu zdecydowała się na dodanie tej ostatniej uwagi. Być może był to również jeden z efektów tego przeklętego mleka. Albo też po prostu chciała spędzić więcej czasu z Puchonką.
wstążka: brzoskwiniowa efekt: różowe włosy i całuski
Nigdy w życiu nie posunęłaby do tego, co właśnie przed chwilą miało miejsce. A raczej nigdy w życiu mając pełną kontrolę nad swoim ciałem, czego najwyraźniej teraz jej brakowało i po raz pierwszy tak bardzo za tym tęskniła. Chyba zacznie bardziej doceniać ten niezauważalny na co dzień szczegół. Teoretycznie po wypiciu mleka też mogła wszystko zrobić, ale coś się zmieniło. Miała jakąś absurdalną chęć pocałowania kogoś, która pchnęła ją wcześniej w stronę chłopaka, i wyszło, jak wyszło. Swoją drogą ciekawe, czy padło na niego, bo był najbliżej czy co. Może dało się to jakoś opanować. Szczerze mówiąc, miała wrażenie, że jest jakąś marionetką, za której sznurki pociąga jakiś niewyżyty lalkarz. Zresztą, jak to było? Jesteśmy jedynie aktorami w marnym teatrze, jakim jest ziemia? Idealnie wpasowywało się w sytuację. - A ciebie co za klątwa dopadła? Będziesz od teraz rymował? - spytała, nadal na niego nie patrząc, ale kąciki jej ust drgnęły, jakby chciały wykrzywić się w uśmiechu, a nie mogły. W pewnym sensie właśnie tak było, bo powstrzymywała się od zaśmiania się po usłyszanych słowach. No kto byłby poważny w takiej sytuacji, gdzie nagle okazuje się, że oto ujawnia się wielki poeta? Oczywiście mogła się mylić i efekt mógł być inny, ale to na rymy jako pierwsze zwróciła uwagę. Czując, jak próbuje odgarnąć jej włosy, zaczęła odwracać głowę, bo zwyczajnie w świecie wstydziła się na niego spojrzeć, ale nie była jakąś pieprzoną sową i w końcu przegrała walkę. Jak mógł pokonać tak skuteczną barierę, przecież takie ukrycie było najskuteczniejsze! Wciąż jednak unikała jego wzroku, patrząc dosłownie wszędzie indziej. - Że co moje włosy? - powtórzyła niezbyt mądrze i zmarszczyła brwi. Chcąc nie chcąc zaskoczenie spowodowane tą wiadomością sprawiło, że uniosła na niego wzrok, po chwili jednak szybko przenosząc go na swoje włosy, które wzięła w palce wolnej ręki. Miał rację, rzeczywiście były różowe. Znowu na niego spojrzała, tym razem dłużej. - Tyle dobrego. Twoje za to są karmelowe, jeśli dobrze rozróżniam kolory w tym świetle - odpowiedziała, wciąż trzymając w palcach kosmyk swoich. Nie dało się ukryć, że akurat ten efekt bardzo jej się podobał, w odróżnieniu od pierwszego. W końcu była to ciekawa odmiana od zwykłego rudego. Brakowało jedynie jakiegoś lustra, żeby mogła się przejrzeć. Zaraz też dotarło do niej, że chłopak wcale nie miał rymować, a zdrabniać wszystko, co się dało. Nie wytrzymała i parsknęła, po chwili zaczynając się śmiać. I chyba dobrze jej to zrobiło. - Jak tak będzie do końca nocki, to to ciekawiutko to widzę - powiedziała, trochę go przedrzeźniając, a trochę usiłując poprawić sobie humor i napiła się mleka. Nie przyszła tu w końcu być zawstydzoną i kryjącą się w kąciku panienką, więc czas najwyższy zrobić krok w przód i ogarnąć dupę, mimo tego cholernego efektu, który będzie się utrzymywał nie wiadomo ile. Trudno, jakoś da sobie radę. Max najwyraźniej jakoś nad tym przeszedł, więc kolej na nią. Postanowiła przynajmniej postarać się obrócić to w żart, zwyczajnie nie widząc lepszego wyjścia. Zamartwianie się i zastanawianie nad tym bez końca mijało się z celem, bo hej, przecież jeszcze niedawno powtarzała jak mantrę w głowie, że Celtycka Noc jest raz w roku, więc trzeba się zabawić. A że padło akurat tak... Gorzej nie będzie, prawda? I po tej myśli ponownie naruszyła przestrzeń osobistą Maxa, cmokając go w policzek. To by było na tyle, jeśli chodzi o owe gorzej.
No i zajebiście! Byli na genialnej nocy z cudownymi rogami na swoich głowach, a on nawet dorobił się króliczych uszu. Był już dość uroczy, żeby przestać zachowywać pozory zdrowego rozsądku? Nie, wciąż nie, ale i tak się tym nie przejmował. Właściwie coraz bardziej uświadamiał sobie, że tak naprawdę próbuje odwlec w czasie nieuniknione, a mianowice rozejrzenie się po przybyłych na zabawę osobach, aby odnaleźć sylwetkę gajowego. Wiedział, że i tak będzie to robić, więc najwyraźniej chciał zrobić wszystko, co możliwe, aby odsunąć w czasie przykre stwierdzenie, że przykładowo, mężczyzna nie pojawił się na obchodach Celtyckiej Nocy. Komentarz Alexa nie poprawiał humoru, ale Josh jedynie uśmiechnął się szeroko, lustrując go ostentacyjnie. - Nie jesteś w moim typie, ale dam znać, jeśli coś się zmieni, żebyś wiedział, czy powinieneś uciekać - odparł, śmiejąc się cicho pod nosem. Właściwie nie wiedział, dlaczego był bardziej brany za geja, niż był, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Ostatnimi czasy i tak nie udawało się znaleźć tego czegoś pośród kobiet, więc kto wie, może teraz była pora naprawdę odbić w drugą stronę? Aż pokręcił głową na własne myśli, jakby oceniał towar na półkach sklepowych. Lepiej było zająć się mlekiem i przyglądaniem się, jak Alexowe włosy zaczynają wyglądać niczym tęcza prosto z nieba. Uroczo! Tęczowy Jelonek. Ciekawe czy bardzo będzie zirytowany, gdy będzie tak go nazywał po tej nocy? Bambi. - Co się może stać przez to, że się uśmiechnąłeś? Tłum nastolatek rzuci się na ciebie? - spytał, świadom różnych ciekawych plotek krążących po szkole. Śmiesznie się słuchało wzdychających dzieciaków, gdy te nie były świadome bycia podsłuchiwanymi. Teraz mógł się tym bawić, ale wciąż musiał pamiętać o granicach, jakie mimo wszystko istniały. - Jeśli do końca nocy wróci Gburek, poddam się… na jakiś tydzień - obiecał, pewien swojej wygranej. Nie wierzył w to, że Alex nie podda się atmosferze radości. To przecież nie było możliwe, zwłaszcza gdy miało się jego u boku i wcale nie chodzi o to, że Josh jest pewny siebie… Choć to też. Zwyczajnie w tej chwili, będąc uroczym Łośrólikiem, uważał, że będzie w stanie utrzymać uśmiech na twarzy Alexa dłużej niż parę sekund. Spojrzał w bok, wprost na ognisko, przez które przeskakiwali różni ochotnicy. Wrócił wzrokiem do Alexa z miną, jakby chciał zapytać, czy myśli, że tego nie zrobi. Podziękował druidowi za mleko, zapłacił i ruszył, na wpół idąc, na wpół kicając w stronę ogniska. Kicianie było uciążliwe. Jakby nagle dostawał skurczu obu nóg, a do tego łopaty ciążyły i utrudniały zachowanie równowagi po wszystkim. Mimo to szedł ochoczo do ogniska. Na początek musiał wylosować ciastko i które dostał? Oczywiście z czarną owcą. Wysłuchał dziwnego przykazu, żeby skakał trzy razy, aby nie mieć pecha. - Jeśli spłonę, będziesz miał mnie na sumieniu - rzucił do Alexa, uśmiechając się rozbrajająco, po czym spojrzał krytycznie na ognisko. Nie wyglądało groźnie, więc nie przykładając się do tego szczególnie podkicał bliżej i wyskoczył. Lądowanie nie było już tak przyjemne, gdyż zapalił się tył jego kurtki. Otwarł oczy szeroko ze zdziwienia, zrzucając ją prędko z siebie, po czym udeptując na niej ogień, nie potrafił się nie śmiać. - Coś czuję, że to będzie ciekawe… Alex, dajesz! Pierwsze płomienie złamane, teraz nic nam się nie stanie. Skaczesz? Pokaż, że potrafisz! - namawiał przyjaciela do wygłupów, a sam wziął nieco większy rozpęd. Ku swojemu zadowoleniu odkrył, że początek udało mu się podbiec normalnie, nawet wyskoczył i lądował pomyślnie, ale tym razem łopaty pokonały jego zdolność utrzymywania równowagi, przez co runął na plecy. Kolejny raz zaśmiał się, wstając chwiejnie z ziemi. - Ej, Bambi! Gdzie twoje wsparcie? - spytał, szturchając lekko Alexa, gdy znalazł się obok niego, po czym ponownie spróbował przeskoczyć z identycznym efektem - upadł na plecy. Usiadł, kręcąc lekko głową i spojrzał przed siebie, nieruchomiejąc, a szeroki uśmiech nieznacznie zmalał do ledwie uniesionych kącików. Przed oczami, w pewnej odległości od nich, ale nie na tyle dużej, żeby nie widzieć twarzy, dostrzegł O’Connora z Emersonem. Nie było dziwne, że tu byli, nie to wmurowało na chwilę Josha. Widział, że Chris się uśmiecha. Tak zwyczajnie, po prostu i aż poczuł ukłucie w piersi, które wziąłby za zawał, gdyby nie końskie zdrowie. Podniósł się, starając nie zezować w stronę gajowego, co było nieco trudne. - Teraz to napiłbym się czegoś mocniejszego niż mleko jaka. Moja kurtka… - rzucił, udając żal za ubraniem, po czym zaśmiał się krótko, przeciągając dłonią po karku.
Naprawdę podobało mu się to przekomarzanie i obijanie piłeczki w rozmowie z @Alise L. Argent. Był pełen podziwu, że mimo iż dziewczyna była jednocześnie taka spokojna i poukładana, to potrafiła momentami zbić człowieka z pantałyku. Tym razem, widział, że na twarzy krukonki maluje się podejrzany uśmieszek, który miał być zwiastunem jej strategii obronnej, przeciwko jego zarzutom, co do przekupstwa względem niego. Nie spodziewał się jednak, że tak zgrabnie wyjdzie jej przemycenie drobnego komplementu już w pierwszych zdaniach rozmowy. - Ale mnie bierzesz pod włos. – pokręcił rozbawiony głową, próbując dostrzec w jej zachowaniu coś co mogło by mu podpowiedzieć czy dziewczyna mówi poważnie . Ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie odwrócił tego w żart. – Szkoda, że nie wiem jaką mam minę kiedy „jestem szczęśliwy”. Może kiedyś mi to zaprezentujesz? Posłał jej pytające spojrzenie, wiedząc, że podłapie od niego temat i kiedyś być może chłopak zobaczy próby odtworzenia jego ekscytacji podczas jedzenia łakoci. Oczywiście w wielu przypadkach, tak jak i w tym zgrywał się; wcale nie trzeba było go przeważnie zbytnio przekonywać do swojej racji, bo raczej był typem osoby, która była podatna na wpływ innych i często przejmował opinię innych ludzi. Nie zawsze, ale dość często tak było. A to, że się nie znali zbyt długo ani dobrze, nie znaczyło, że nie wiedział już kilku szczegółów na jej temat. Czasami wystarczyło kogoś z boku obserwować, a można odkryć ciekawe cechy rozmówcy, nawet takie które na pierwszy rzut oka nie widać. To naprawdę niemożliwe, że krukonka do tego stopnia kojarzyła Sinclaira ze słodyczami, że nawet czuła ich zapach, kiedy znajdowała się w jego pobliżu. Czy to aby już nie autosugestia? Może myślał ciągle o łakociach, ekscytował się nimi na głos, przy każdej nadarzającej się okazji, jednak to nie oznaczało, że na tyle przesiąkł ich zapachem i niczym skunks rozsiewa słodką woń cukru wokół siebie. Choć, byłoby to całkiem zabawne. Przynajmniej dla Lucasa. Uważał, że bycie zapaloną fanką smoków, było także w jej przypadku jej znakiem rozpoznawczym, jednak kiedy dziewczyna założyła za ucho kosmyk włosów i jego oczom ukazał się drobny kolczyk z wizerunkiem zionącego ogniem stworzenia, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Blondynka naprawdę miała bzika na ich punkcie, co w mniemaniu ślizgona było przeurocze i pomyślał, że przynajmniej jej przyjaciele nie mają problemów z wyborem dla niej prezentu. Kiedy rozmowa zeszła na temat jego rogów, które w zawrotnym tempie zostały poznawczo zwiedzone przez opuszki palców Alise, dziewczynę bardzo zainteresowało samo uczucie noszenia poroża, jak i to towarzyszące odbieraniu bodźców dotyku. Słysząc jej pytanie, zrobił gwałtowny wdech i wypuścił szybko powietrze przez usta, zastanawiając się na poważnie, która część ciała jest tak samo czuła na dotyk. - Chyba uszy mają podobnie u mnie. – wypalił, po krótkim namyśle, oczywiście nie zdając sobie sprawy, że właśnie zdradził jakby nie patrzeć swój czuły punkt. Niby taki inteligentny chłopak, a taki tuman… Nawet veritaserum mu nie trzeba, wyśpiewa wszystko, wystarczy tylko para błękitnych ślepi, wpatrzonych w niego z zaciekawieniem, a Sinclair ujawni kompromitujące go fakty. Po paru dobry sekundach, jakby zdał sobie sprawę z tego, że sam się wkopał, wydął usta i zmiął w nich przekleństwo. – W każdym razie dziwne uczucie – podsumował, posyłając jej szeroki uśmiech, który miał kamuflować jego zażenowanie własną głupotą w tamtej chwili. Nie miał pojęcia czy pomysł czekoladowych rogów na jego głowie byłby do zrealizowania, jednak jeśli zaczął już ten temat, a krukonka oczywiście go podchwyciła i brnęła w niego, to zapowiadała się całkiem dobra zabawa. Rzeczywiście tylko on byłby w stanie wymyślić poroże z czekolady, które można było w wolnych chwilach podgryzać. Jak tylko zauważył dziewczęce dołeczki, które już w dniu jej poznania rzuciły mu się w oczy i z tego co pamiętał o mało nie wybił sobie oka różdżką przez ten niewielki szczegół na twarzy Alinki; nie był w stanie odwrócić wzroku od jej policzków. Znów zahipnotyzowały go one do tego stopnia, że nie zakodował pierwszej części wypowiedzi dziewczyny, dopiero jego mózg wszedł w tryb „on”, rejestrując słowa: „jesteś takim niemożliwym łakomczuchem” a następnie lekkie szturchnięcie palcem w brzuch. Chłopak automatycznie spiął się i mimowolnie zgiął się w nieco w pół. Zaśmiał się i posłał dziewczynie jedynie łobuzerski uśmiech. Nie chciał się kompromitować, więc nie odpowiedział nic, mając jeszcze przed oczyma przesłodkie dołeczki… A w następnej chwili, jakby tego było mało, kiedy Alinka prezentowała swój starannie dobrany strój, który pochlebnie skomentował, ta postanowiła znowu zaatakować go z kobiecej broni, jaką było „niewinne” przygryzienie wargi. Mimo iż przecież nie pierwszy raz widział taki gest u dziewczyny, tym razem było tego za dużo. Merlinie kochany, czy jego trafił jakiś urok? Może z momentem kiedy przekroczył teren alei ogników, jakaś stara druidzka magia nie tylko sprawiła, że wyrosły mu rogi, ale także stał się bardziej podatny na kobiecy urok? Coś tu było nie tak… Z tej lekkiej zadumy wyrwał go głos właśnie Alinki. - Takiego komplementu jeszcze nie słyszałem, dzięki wielkie, Argent. – zaśmiał się z jej słów, kiedy ta posłała mu zaczepnie oczko. Przedstawiwszy jej Philla, obserwował jej reakcję na gest kumpla. – Nie zaskoczę Cię, jeśli powiem, że zjadłbym całą ciężarówkę ciastek, prawda? – oznajmił, patrząc na nią wymownie i znowu wracając do ich poprzedniego spotkania, kiedy to ślizgon zażądał od niej w zamian za korki właśnie ciężarówki ciastek. Rzeczywiście, porozumiewawcze spojrzenia chłopaków, kiedy okazało się kim jest dziewczyna, która niemal przewróciła Peregrine’a były bardzo jednoznaczne. Żadnemu z nich w pierwszej chwili nie spodobał się widok Silv. Lu dobrze wiedział co to oznacza dla Phillipa. Oprzytomniawszy po komentarzu Ali na temat sposobu w jaki obydwie dziewczyny zwróciły na siebie ich uwagę, przeniósł na chwilę swoją uwagę na Argent. - Jedynie pochwalę Cię za umiejętność sprawiania pozorów. Nieźle się maskowałaś, prawie uwierzyłem w to, że koleżanki Cię zostawiły – postanowił podroczyć się z nią nieco. Skoro ona to robiła i widocznie sprawiało jej to przyjemność nie mógł być jej dłużny. Po krótkiej wymianie zdań z Phillem i nic nie znaczącym komentarzem rzuconym w kierunku nowoprzybyłej puchonki, Alise zadała mu pytanie czy Lu też będzie się tak zachowywał, kiedy po dłuższym czasie nie będzie jej widział. Po raz kolejny Sinclair zapomniał o obecności kumpla i Valenti i w przypływie nagłej spontaniczności pogładził krukonkę po włosach, po czym odpowiedział na wcześniej zadane przez nią pytanie. Nie spodziewał się jednak kompletnie takiej reakcji bo ta widocznie się naburmuszyła (nawet choć miała to być tylko jej gra), ale tak jak myślał, nawet w przypływie udawanej złości była równie śliczna. Wybuchnął śmiechem, słysząc jej kolejne słowa, które może i z boku mogły zabrzmieć groźnie, ale on widząc te ANIELSKIE oczęta, nie mógł odebrać tego jako atak złości. - Ale nie każdą głaskam jak kotka. – bronił się w swoim stylu, obracając żartobliwie chciałoby się rzec: „kota ogonem”. Naburmuszenie krukonki nie trwało jednak długo, bo już po chwili chwyciła go pod ramię i zaczęła dopytywać gdzie idą i co będą robić. – Dziecino, ile Ty masz energii! Spokojnie wszystko zdążymy zrobić. Ostatnio pochłonęliśmy ciastek za wszystkie czasy to może dziś dla odmiany pójdziemy spróbować czegoś specjalnego, co przygotowali dla nas druidzi? Widziałem, że wszyscy chodzą z tymi napojami. Chcesz spróbować? Podeszli kawałek, przystając przy drewnianym straganie, gdzie można było kupić różne przedmioty z okazji obchodów celtyckiej nocy, ale także mogli coś zjeść albo też zakupić smakowy mleczny napój. - Chyba, że jesteś głodna? To tutaj wygląda całkiem apetycznie. – wskazał na porcję pieczonych ziemniaków z gulaszem. Przeniósł wzrok z przysmaku na Alinę, posyłając jej pytające spojrzenie. To do niej należała ostatecznie decyzja, bo zanim pójdą tańczyć, muszą nabrać sił, prawda?
Wstążka: oliwkowy Dawno nie czuła takiego błogostanu jak w tej chwili. Miała wrażenie, że nic nie jest w stanie zmącić jej spokoju i radości, a te wypełniały ją całkowicie, przejmując kontrolę nad każdą komórką jej ciała. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, to nie było możliwe, bowiem magia przepełniała to miejsca, przepełniała Biancę, a ona się jej poddawała, nie zamierzając z tym walczyć. Czuła jak niewielka domieszka krwi wili w niej buzuje w reakcji na atmosferę Celtyckiej Nocy, sprawiała, że Bianca promieniała, być może przyciągała wzrok bardziej niż zazwyczaj, a ona absolutnie się tym nie przejmowała. Ciepło ogniska miło pieściło cienką membranę jej jasnej skóry, przyprawiając ją o przyjemne dreszcze, przyspieszając krążenie krwi, sprawiając, że jej policzki stały się delikatnie zaróżowione. Błysk czystego szczęścia widniał w jej oczach, gdy wzrokiem starała się objąć wszystko co się działo, lecz nie było to możliwe. Nie potrafiła się skupić na jednej rzeczy, chciała porozmawiać z wszystkimi, chciała spróbować wszystkiego, nawet skoków przez ognisko! Jej ekstrawertyczna natura wibrowała ekscytacją, widząc tyle osób, czerpiąc energię z nich, z magii, ze wszystkiego. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe, słysząc odpowiedź blondynki. Tak bardzo cieszyła się, że odnowiły kontakt, że znalazły wspólny język, że być może faktycznie się zaprzyjaźniały, razem trwając w artystycznym świecie, dzieląc się własnymi doświadczeniami. Czy było coś piękniejszego, niż spotkanie osób, w towarzystwie których czułaś się tak dobrze, właśnie tej nocy? Usiadłszy obok Éléonore zwróciła się w jej stronę rozpromieniona. W duchu dziękowała Losowi, że postanowił spleść ich ścieżki, a delikatne uczucie pustki, które powstało w piersi Bianci przez zbyt liczne wyjazdy, zbyt liczne straty w przyjaźniach, powoli znikało wobec tej nowej relacji, sprawiając, że miała ochotę płakać ze szczęścia, porwać Élé w objęcia, dziękując jej za to. Choć być może magia tego miejsca potęgowała każde uczucie w pannie Zakrzewski. Odwróciła wzrok od dziewczyny, po to by napawać się widokiem. Patrzeć na szczęście innych czarodziejów, na miękkie płomienie ogniska, na kolory wstążek na nadgarstkach kobiet, na majestatyczne rogi mężczyzn… – Przysięgam, że nie będę potrafiła oddać cudowności tego miejsca. – westchnęła, odrobinę bezradna, walcząc z sobą, by nie znaleźć jakiejkolwiek kartki, ołówka i nie zacząć szkicować – tu i teraz. – Choć na pewno będę próbować. – dodała i roześmiała się melodyjnym śmiechem, po czym zwróciła się do Swansea z błyskiem w oku. – Koniecznie zatańczymy! Jak na zawołanie Bianca poczuła zew pieśni, nieznana siła przyciągała ją w miejsce wielkiego dębu. Spojrzała na dziewczynę i podniosła się z miejsca. Chyba właśnie miały ku temu okazję. Czuła jak wstążka na nadgarstku każe jej iść do drzewa, każe jej wokół niego chodzić, tańczyć, poddać się chwili, poczuć wolność i wyzwolić swoje najgłębsze ja. – Idziemy! Czas na wstążki! – powiedziała do swojej towarzyszki i chwyciwszy ją za rękę, pobiegła do dębu. Była szczęśliwa, że nie spóźniła się aż tak, by przegapić to wydarzenie. @Éléonore E. Swansea
Uśmiech na twarzy Christophera był dla Desmonda znakiem, że jako tako wstrzelił się w poczucie humoru rozmówcy i raczej nie musiał obawiać się odrzucenia. Przynajmniej takiej dedukcji dokonał machinalnie, co niekoniecznie było słuszne. Jak się trochę pokręciło wśród różnych typów ludzi, to można się nauczyć, że po tej pozornie pozytywnej mimice twarzy można było za chwilę usłyszeć "spieprzaj dziadu" w mniej lub bardziej kulturalnej formie. Niektóre osoby były obdarzone takowym darem, jednak nasz bohater nie potrafił bezbłędnie określić stanu psychicznego i motywów innych przez proste zerknięcie w ich kierunku. Mógł co najwyżej się domyślać i przygotować na najczarniejsze scenariusze. Ale o wiele chętniej wolał się przekonać na własnej skórze. A nie zawsze kończyło się to najlepiej. Na szczęście w tym wypadku Desmond dobrze trafił i chyba już zupełnie mógł odrzucić opcję, że gajowy usilnie chciał spędzić czas na alei sam. A to oznaczało, że cel, czy wymówka, w którym starszy Emerson w ogóle się tutaj pojawił, został spełniony. Wygryw. Krótko się zaśmiał na odpowiedź O'Connora. - No nie wiem, czy coś takiego by się nadało na pierwszą ratę. Ale hej, skoro mamy święto, jakie mamy, to tym szczególnym, niepowtarzalnym razem, niech skończy się na upomnieniu. Zgoda? Nie mniej jednak Desmond na tym nie postanowił zakończyć tematu rogów. Wcześniej go mało obchodziło, u jakiej istoty występowały w naturalnych warunkach, ale jak Christopher wykazał chęć podzielenia się tą wiedzą, to szkoda byłoby mu na to nie pozwolić. Ba, może nawet przez to bohater stał się ciutkę ciekawy. - Pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy, to że należą do jakiegoś czarta - powiedział po chwili, lekko się śmiejąc, prawą ręką badając swoje rogi - Druga, że do jakieś zwierzęcia kopytnego, ale niekoniecznie zamieszkującego lasy jako takowe. Może jakaś antylopa? Koza? Czyjaś teściowa? Trzecia myśl by była, jakbym miał pod ręką podręcznik z ilustracjami magicznych stworzeń, bo na tę chwilę nic konkretnego z takowych mi do głowy nie wpada i potrzebowałbym ściągi. Desmond opuścił prawicę i odwrócił się chwilowo od Christophera. Tak sobie przypomniał, że skoro na alei gromadzili się uczniowie, to pojawienie się pewnego osobnika, z którym bohater dzielił nazwisko, było również bardzo prawdopodobne, więc spróbował go wypatrzeć w tłumie. Nie dlatego, że chciał mieć na niego oko w obawie, że zrobi coś niestosownego, albo martwiąc się, że mu się coś stanie. Starszy Emerson po prostu bardzo chciał być świadkiem wszelakich głupot, w których brałby udział jego młodszy brat, by kiedyś mu je wypomnieć. Czy to dla wspólnych śmiechów, czy z czystej wredoty. To też był powód, dla którego sam Desmond musiał uważać na siebie, by role się nie odwróciły. - Patrząc po niektórych ofiarach tutejszych specjałów i atrakcji, muszę przyznać, że odizolowanie się i unikanie w ten sposób pokus było całkiem taktycznym posunięciem. - Pochwalił po chwili rozmówce, na sekundkę odwracając się w jego stronę, ale szybko wracając do obserwacji tłumu - Teraz tylko mieć nadzieję, że moja obecność tutaj nie zwiększy znacząco szansy, że to zabawa przyjdzie do nas. Trochę skłamał, bo osobiście byłby całkiem uradowany, jakby ktoś jeszcze przyłączył się do tej elitarnej, chwilowo dwuosobowej grupy świętującej Celtycką Noc z dala od centrum większości wydarzeń. Ale Desmond dalej miał na względzie gajowego, który wszakże z jakiegoś powodu chciał być dalej od reszty.
Wstążka: Malachitowa łapanie:3 - złapany, a potem 1
Uśmiechnęła się ciepło do swojej towarzyszki. Jej słowa przyjemnie łaskotały gdzieś w środku, w okolicach klatki piersiowej. W zasadzie to mogłaby już tu zostać i nigdzie się ruszać. Albo wręcz przeciwnie, uciec z Violą gdzieś daleko, z dala od ludzi i tego zgiełku. Gdyby tylko umiała czytać w myślach krukonki to szybko przytaknęłaby na jej pomysł i pewnie zaraz by ich tu nie było. Nancy nawet nie zdawała sobie sprawy, że już dochodziła północ. Niespodziewanie poczuła jakiś dziwny przepływ magii w okolicach nadgarstka i spojrzała na swoja malachitową wstążkę. Ewidentnie coś się z nią działo. Zerknęła pytająco na Violę, sprawdzając, czy ona wie o co chodzi, ale już po chwili, nie czekając na odpowiedź, pchana jakąś niewidzialną siłą zaczęła iść w stronę wielkiego dębu. Choć była średnio świadoma tego co się dzieje, to pamiętała, by nie dać się rozdzielić w tłumie zmierzających do drzewa ludzi. Mocniej chwyciła dłoń Strauss i przysunęła się, by mieć ją blisko, a gdy rozbrzmiały dźwięki dziwnej pieśni, Nancy poczuła jak nogi same rwą się do tańca. Dała się ponieść tej dziwnej magii, bo tak naprawde od samego początku brakowało jej tańców! Czuła jak muzyka ją wypełnia i zapomniała o wszystkim co się dzieje dookoła. Liczyła się tylko pieśń, Viola i taniec. Podskakiwała lekko z nogi na nogę, przesuwając się dookoła drzewa, a z jej twarzy nie znikał uśmiech. Wirowała z zamkniętymi oczami, czując nieograniczoną wolność i bliskość z naturą. Nie przejmowała się zmęczeniem, nie zwracała na nie najmniejszej uwagi i gdyby muzyka w pewnym momencie nie ucichła mogłaby pewnie tańczyć jeszcze do rana. Wraz z ostatnim brzmieniem zatrzymała się gwałtownie, niemal wpadając prosto w ramiona krukonki. Zamiast zarumienić się i odsunąć, położyła dłonie na jej talii i z delikatnym uśmiechem zatoneła w jej oczach, ledwo łapiąc oddech po zakończonych pląsach. Miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Przerwało im wielkie poruszenie dookoła. Krzyki, śmiechy, ludzie zaczęli się przepychać, jeden przez drugiego, w pogoni za wstążkami. - Złapię cię! - Oznajmiła i niewiele myśląc, posłała Violi jeszcze jeden uśmiech, tym razem szeroki i bardzo rozbawiony, po czym sama rzuciła się w pogoń za błękitem królewskim. Szybko wychwyciła spojrzeniem odpowiedni kolor i biegła do niego ile sił, odbijając się po drodze od ludzi. Nie patrzyła na przeszkody, bo bała się stracić wstążkę z oczu. Dogoniła ją po chwili i kiedy już wyciągała rękę, by chwycić ją niczym złotego znicza i w chwale zanieść ją swojej wybrance... Wstążka zaplątała się o jej nogi, a puchonka padła na ziemię jak długa. - Ugh... - Jęknęła tylko, nie będąc w stanie za bardzo ani się podnieść, ani wstać. - Viola? Pomocy?
Wstążka: burgundowa Mleko:6(Karmelowy: Mówi się, że smak ten sprzyja figlom! Stajesz się niezwykle uroczy, wszystko zdrabniasz, a do tego masz włosy w kolorze karmelu!)
W ostatniej chwili ugryzła się w język, zaskakując samą siebie brakiem komentarza co do jego „odświętnego” wystroju. Na widok podkoszulek dostawała drgawek, ale postanowiła zachować to dla siebie z obawy, że trzaśnie jej drzwiami przed nosem i będzie zmuszona zapierdalać do Doliny Godryka w pojedynkę. Zaraz potem Peregrine ponownie podniósł jej ciśnienie, bo nie wierzyła, że może być coś poważniejszego od wspólnego pójścia na imprezę. Zwłaszcza z perspektywy Tessy, która bezczelnie ją olała. A California nie przywykła do takiego obrotu spraw. – Dopiero się zrobi poważnie, bo przez nią jestem zmuszona iść tam z tobą – odparła, wykrzywiając usta w zuchwałym uśmiechu. Nie byłaby sobą , gdyby po raz kolejny przepuściła okazję dogryzienia komuś.
Zgromiła go spojrzeniem i zmarszczyła gniewnie brwi. Nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że prędzej czy później puszczą jej nerwy i spełni swą obietnicę wrzucenia go prosto w ognisko. – No nie zrobisz tego, bo nie będziesz miał okazji tylko spłoniesz ogniem piekielnym – uśmiechnęła się niewinnie. – Ale jak widzę, doskonale ci pasuje towarzystwo takich małolat – dodała, dając ujście swojej ciekawości, a jakaś dziwna zaczepność igrała w jej spojrzeniu, intensywnie wbijanego w mężczyznę. Nie potrafiła znaleźć żadnego racjonalnego wytłumaczenia tego niespodziewanego zaproszenia i cały czas krążyło jej to gdzieś z tyłu głowy. Z drugiej strony cieszyła się, że ma jakąkolwiek alternatywę i skoro najmłodsza Peregrine nie zaszczyciła jej swoim towarzystwem to miała chociaż do dyspozycji tego drugiego. O wilku mowa. Theresa niczym burza przemierzała aleję, a z oczu trzaskały jej pioruny, ewidentnie sugerujące, że coś było nie tak. Zaskoczona spojrzała na przyjaciółkę, która minęła ich bez słowa, uruchamiając w głowie Reagan lawinę niepokoju i poczucia zdrady. Nie umiała jedynie określić swojego położenia w tym wszystkim – była zdradzana przez ignorancję Tessy czy… to ona zdradziła ją? Spojrzała przelotnie na Ignatiusa, który był równie zdziwiony jak ona. Niezbadane były humory Tessy, o czym dobitnie przekonała ją wieloletnia przyjaźń. Wręcz pod skórą czuła palącą wściekłość dziewczyny, która z każdą kolejną sekundą zbliżała Cali do kurwitnego erroru systemu i wyjebania wszystkich kodów bezpieczeństwa. Wbiła paznokcie w ramię, siłą powstrzymując się od rozsypania się na malutkie części. – Ona chyba sama nie wie o co jej chodzi, ale nie mam zamiaru tego teraz sprawdzać – mruknęła cicho. Chłód jego metalowych palców zderzający się z ciepłem jej dłoni, niczym fala prądu uderzył ją w kark, powodując dziwne mrowienie i niezrozumiałe dotąd odczucia. Ścisnęła protezę mocniej (nie chciała go zgubić w tłumie i być zdana na własne, najgorsze z możliwych, towarzystwo) i ruszyła za nim, coraz bardziej podekscytowana atmosferą, stopniowo wypierając widok rozgniewanej Theresy. Poczuła nagłe szarpnięcie, gdy ich dziarski marsz przerwało coś odbijającego się od Ignatiusa. A raczej ktoś. Zmierzyła ową dziewczynę wzrokiem, dochodząc do takich samych wniosków jak Ignac – nie była warta kalifornijskiej uwagi i nim zdążyła powiedzieć jej co o tym wszystkim myśli (a do powiedzenia miała, jak zwykle, dużo), ta odeszła w swoją stronę. Twarz Cali wyrażała dezaprobatę – kochała obchody Celtyckiej Nocy z całego serca, ale nigdy nie potrafiła pojąć tej sennej i przytłaczającej wręcz aury, która nie na każdego miała pozytywny wpływ. Jak widać, Ślizgonka którą jak przez mgłę kojarzyła ze szkoły, musiała paść ofiarą kuriozalnej energii, krążącej po Dolinie Godryka. Niemniej – nie zamierzała już dłużej zaprzątać sobie głowy osobą, jakiej nie znała i szczerze mówiąc, poznać nie chciała. Rozglądała się zaciekawiona po ofercie straganu, mając na uwadze swój niewielki budżet i ten, którym dysponował Ignatius – jeszcze skromniejszy. Gdy przyszła ich kolej, odliczyła odpowiednią sumę galeonów i zamówiła dwa mleka, nie spodziewając się, że druid częstuje ją właśnie przygodą i efektami ubocznymi, których działanie miało trwać do końca wieczoru. Nawet przez myśl jej nie przeszło, aby jakkolwiek zakwestionować zawartość kubeczka i niesiona jakimś dziwnym chojractwem oraz pełnym zaufaniem do starego druida, wypiła całość. O jaki to był błąd. Skrzywiła się delikatnie, czując smak mleka – nie znosiła słodyczy karmelu, który teraz niczym najgorsza trucizna rozpływał się po jej przełyku. – Cudowniutko, poza tym, że nie lubię karmelku – odpowiedziała, wyginając usta w zalotnym uśmiechu. Słowa, które wypowiedziała, wprawiły ją w niemałe osłupienie. Zdrabnianie wyrazów uważała za znak rozpoznawczy ludzi pozbawionych rozumu i godności. Nie sądziła, że kiedykolwiek dołączy do tego grona. Spojrzała podejrzliwie na pusty kubek, podejrzewając, że to właśnie jego zawartość jest powodem jej ogłupienia i tej niezrozumiałej chęci ciągłego chichotania oraz zadziorności, która wkradała się w jej spojrzenie. Przeniosła wzrok na Ignatiusa, którego też dosięgła mleczna klątwa, ale w mniemaniu Cali w nieco mniej inwazyjny sposób niż ją. – Tak bardzo kpisz z mojego wieku, że chyba podświadomie stałeś się starusieńki. Brakuje ci tylko drewnianej laseczki i wydzierganego sweterka. Chyba, że obrałeś rolę dziadka-lumpa? – zaczepnie zakpiła z jego żonobijki, którą chciała skomentować od samego początku spotkania. Kolejne zmodyfikowane słowa, wypadające z jej ust powodowały, iż miała ochotę odciąć sobie język i zamilknąć na wieki.
Wszystkie działania: skaczę wysoko przez ognisko, jestem silniejszy i bardziej umięśniony (+1 do przerzutu w poszukiwaniach), mam rogi byka, gadam więcej przed lody adwokatowe, świecę się od pisanki, zdobywam wstążkę Victorii Brandon wszystkie kostki
Też ze zdumieniem patrzę na swoją nową posturę. Mocno odznaczone mięśnie dziwią mnie niepomiernie i czuję się jakoś dziwnie w tym nowym wcieleniu. Mam wrażenie, że przez to całe świecenie się w ciemności od pisanki w zasadzie wygląda naprawdę czadersko, szczególnie, że moje czarne ciuszki do tego pasują. - Nie jestem pewien czy to prawda - mówię o tej siłce, bo wydaje mi się, że raczej moja sylwetka jest niereformowalna i żeby tak wyglądać jeszcze musiałbym jakimś cudem przytyć bardzo dużo kilogramów. Szybko jednak skupiłem się na próbach wyczyszczenia śmierdzącego przyjaciela, co przez zaistniałą klątwę nie było kompletnie możliwe. Dlatego skupiliśmy się na znacznie zabawniejszych rzeczach takich jak biegnie z Boydem na plecach po całym zagajniku, od miejsca do miejsca. Naprawdę, niemalże nic się nie męczyłem, cokolwiek nie dawał ten dziwny kamień, z pewnością polubił mnie bardziej niż śmierdzącego przyjaciela. Zgodziłem się co do tego, że do Viks podejdziemy jedynie kiedy nie będziemy odstraszać jej odorem Boyda i już biegnę do straganu, by kupić nam napoje. - Myślisz, że nie wiem co ci kupuję? - pytam z prychnięciem kiedy przyjaciel i tak grzecznie zjada śledzia, którego mu podsuwam. Co prawda nie mam pojęcia co robią krowie dziwadła smakowe, ale o te ryby paskudne akurat faktycznie zapytałem i się dowiedziałem! Pół na pół to naprawdę niezły wynik. - Myślisz ze to naprawę dobre jajka czy twoje gluty? - pytam biorąc pisankę od przyjaciela i mimo wszystko, cokolwiek by to nie było zjadając niezbyt podejrzenie smakującą czekoladę, by polecieć wraz z przyjacielem w stronę ogniska. Po drodze zauważam idącą na stragan Nessę, ale kiedy widzę z kim jest automatycznie krzywię się i w ramach... naburmuszenia? Nie podchodzę do niej, by pochwalić się swoją aparycją. - No nie wiem, nie sądzę, że to byłoby fair... - mówię z zastanowieniem i w końcu ściągam ziomka z pleców. Wcześniej jeszcze pobiegaliśmy po lesie, popiliśmy co się dało i teraz czuliśmy, że jesteśmy totalnie gotowi na dzikie skoki. Wcześniej nawet zakładam się z jakimś koleżką, że mi się uda przeskoczyć i jedyne czego żałuję, to że nie wypada udało mi się jakiegoś większego zakładu podbić, bo kiedy przez nie przeskakuję lecę tak wysoko, że aż się rozglądam czy ktoś nie widział jak ekstra mi poszło! Może jakaś piękna pani klepiąca w ręce na widok mojego popisu? Jednak nie było tak, bo akurat tłum kobiet ruszył w stronę drzewa i ja również powiodłem wzrokiem w tamtą stronę. Wstążki wyprawiały nagle coś szalonego, a ja próbowałem wypatrzeć tą którą chciałem. Co nie było takie łatwe, mam wrażenie że dużo miało jakiś błękitnawy kolor, ale może to dlatego, że było ich tak dużo? Klepię na chwilę najlepszego ziomka po ramieniu. - Zaraz wrócę - mówię i biegnę w stronę wstążki która mam wrażenie, że jest prawidłową. Ta oplata się wokół mojej dłoni i ciągnie mnie natarczywie prosto do Victorii. Wstążka splata nasze nadgarstki a ja z uśmiechem na ustach patrzę na Viks. - Ciekawe na jak długo to? Może powinniśmy pójść najpierw do toalety? Chociaż już tyle o mnie wiesz, że co to za różnica dla Ciebie - mówię i to trochę za dużo przez te podpowiadające mi głupie rzeczy mleko, które wcześniej wypiłem. - Hej - witam się z Lou, którą kojarzę oczywiście w końcu gra w Quidditcha i szwenda się często z Viks, więc oczywiście kojarzę jej imię. - Poleciłbym Boyda, że powinien złapać Twoją wstążkę, ale zaraził się czymś od kamieni i po raz pierwszy niekoniecznie go polecam... - mówię rozbawiony tym faktem szukając jeszcze przyjaciela, by znajdując go zwycięsko pomachać zawstążkowanymi rękami mojej i Viki, a potem zachęcić gestem do dołączenia. Dopiero wtedy zerkam na towarzyszącego nam Puchona, którego nie znam. - Fillin - przedstawiam się jednak chociaż próbując być uprzejmy. Jednak nie mogę mu podać rękę na przywitanie, bo właśnie próbuję dyskretnie spleść swoje palce z Victorii, a je nie mogę skupić się przecież na tylu rzeczach na raz. - Byliście na tych poszukiwaniach? My nie zdążyliśmy wciąż... - pytam jeszcze mówiąc my tym razem o sobie i przyjacielu, na którego kiwam gdzieś tam rogami.