Brzeg ciągnie się niemal bez końca. Im bliżej brzegu tym wilgotna trawa powoli ustępuje błotu i mokremu piachu. Fale szkolnego jeziora są niemal niewyczuwalne. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie wylegują się na słońcu zaś w zimie niejednokrotnie miłośnicy sportu urządzają sobie jogging.
Autor
Wiadomość
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ten trening-nie-trening szedł całkiem sprawnie, dynamicznie i – co najważniejsze – bez żadnych strat w ludziach. Oczywiście do czasu. I przewrotny los-śmieszek akurat stwierdził, że to on będzie tym, który jako pierwszy przełamie tą szczęśliwą passę i ilość poszkodowanych podczas tej rozrywki z tłuczkiem w roli głównej zwiększy z zera do jednego. Wystarczył dosłownie moment nieuwagi ze strony rudowłosego; chłopak akurat skupił swoją uwagę na @Nancy A. Williams, która wręcz zaskakująco dobrze radziła z pałką w dłoni i jak do tej pory mniej lub bardziej celnie posyłała żelazną kulę ku piaskowym workom, trzymając dotychczas całkiem równy poziom w swoich odbiciach. — Masz do tego niezły dryg, Williams! — zawołał do dziewczyny, unosząc przy tym kącik ust, by zaraz po tym odwrócić się na miotle, gdy do jego uszu dotarł aż nazbyt znajomy świst zbliżającego się tłuczka, który moment wcześniej wzgardził jasnowłosą Krukonką. Piłka okazała się jednak dużo bliżej niż przypuszczał i mimo najszczerszych chęci oraz desperackiego zamachu pałą, nie miał już szans uchronić się przed trafieniem. Na szczęście nie przyszło mu przyjąć ów tłuczka na twarz – Ślizgon oberwał nim w prawe ramię. Siła uderzenia nieco chłopakiem zachwiała, acz nie miał większych trudności z zachowaniem równowagi i utrzymaniem się na miotle. Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby, czemu towarzyszył cichy syk oraz bliżej niezrozumiałe przekleństwo po irlandzku. — Nic mi nie jest! — zapewnił zaraz, rozmasowując sobie drugą ręką obolałe miejsce. Nic poważnego się nie stało, ale siniak zostanie po tym jak nic. Cóż, takie już jednak uroki tego brutalnego sportu, prawda?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie mogła zaprzeczyć, że niektórym z obecnych szło naprawdę dobrze. Niektórym może nieco gorzej, ale wszyscy na ogół jakoś się trzymali. Może poza Fitzgeraldem, który zaraz po posłaniu w kierunku Nancy pochwały nie zdołał obronić się przed nadlatującym tłuczkiem. Skucha. - Oby na meczu tak się ciebie tłuczki nie imały! - krzyknęła w kierunku rudzielca, któremu całe szczęście nic poważnego się nie stało. Piłka najwyraźniej nieco wytraciła prędkość po spotkaniu z pałką. Sama jednak musiała również uważać, bo nie była bezpieczna. Co prawda zauważyła lecący na nią pocisk z pewnym opóźnieniem, ale mimo wszystko dała sobie całkiem dobrze radę, odbijając tłuczka i posyłając go może i w żadnym konkretnym kierunku, ale to i tak był zawsze jakiś sukces!
||ODPISY DO WORKU 22||
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Ze stanu skupienia wyrwały ją słowa kapitan Gryfonów. Spojrzała na nią zaskoczona. Czy myślała nad organizacją treningu? Zdecydowanie nie. Miewała nieśmiałe myśli o wsparciu drużyny, która wciąż nie miała pełnego składu, ale żeby zaraz trening? Patrzyła tak na Morgan nieco zagubiona, nie wiedząc, czy to żart, czy faktycznie Gryfonka uważała, że ma jakieś szanse. - Ja? Nie, nie sądze, żebym się nadawała... - Powiedziała zaczesując nerwowo włosy za ucho. Mimo wszystko dotarło do niej, że dzisiaj faktycznie idzie jej bardzo dobrze. Do tej pory zrzucała to na zwykłego farta, ale słowa kapitana mogły świadczyć o tym, że może faktycznie nabrała przez te lata nieco umiejętności. Dodatkowo, ku jej zaskoczeniu pochwalił ją również Will. Przygryzła lekko wargę próbując przekonać samą siebie, że to nie jest jakiś żart. Rozmyślania przerwał jej nadlatujący tłuczek, który kolejny raz posłała w odpowiednim kierunku i do tego z perfekcyjną celnością. Zaśmiała się nerwowo kręcąc głową z niedowierzaniem. W zasadzie... Co jej szkodziło spróbować? Chyba każdy byłby lepszy niż pusta pozycja w składzie. A organizacja treningu też wyszłaby wszystkim Puchonom na dobre, skoro ostatnio nikt się nimi nie zajmował. Spojrzała na @Morgan A. Davies i @William S. Fitzgerald, zerkając jeszcze na @Violetta Strauss, z która trenowała ostatnio na zajęciach. - Myślicie, że powinnam spróbować? - Zapytała nieśmiało. Potrzebowała żeby ktoś popchnął ją zza pleców, żeby zrobiła ten pierwszy krok, którego tak się obawiała, a kto nadawałby się lepiej niż członkowie szkolnych drużyn?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jej uderzenie ledwo musnęło piaskowy worek, ale w tym czasie była bardziej skupiona na obserwowaniu Nancy, która tego dnia na miotle wyprawiała nadludzkie wręcz rzeczy. Ona się nie nadawała? - Treningiem na pewno nie zaszkodzisz. - podpowiedziała, bo choć nie miała zamiaru w żadnym stopniu jej tutaj przeciągać na kapitańską stronę mocy, to wszystkie znaki wydawały się podpowiadać zamiast niej, że warto byłoby się przekonać, jak to jest. Tutaj nawet nie chodziło o to, że lepszy jakikolwiek kapitan, niż żaden, bo Williams wydawała się po prostu kimś, kto mógłby się świetnie wpasować w dyrygenta zespołu. Choćby miała tych nielotów uczyć od zera! - Będę czekać na wieści. - obiecała, odwracając się do Puchonki i radośnie wyciągając w jej stronę rękę z podniesionym ku górze kciukiem. Zdecydowanie jej w tym kibicowała, bo przecież sama nadal była u swoich początków kapitanowania. Nawet, jeżeli były to początki pełne turbulencji, ciężkich kar i trudnych decyzji, nie zamieniłaby tego na nic innego.
Alise miała chyba jakiegoś pecha. Te tłuczki wybitnie jej musiały nie lubić albo ta pałka nie leżała jej w ręku, bo kolejny raz obleciały ją łukiem pomimo dość dobrego uderzenia, odlatując gdzieś w lewą stronę i próbując zrzucić z miotły kolejnego zawodnika. Dlaczego szło jej tak tragicznie? Westchnęła ciężko, zakręcając drewnianym kijem w powietrzu i odlatując kawałek, aby się uspokoić. Przesuwała spojrzeniem po trenujących uczniach, którym szło naprawdę dobrze. Morgan miała talent, William dobrze się odnajdywał, Violetta pewnie zostanie kiedyś zawodowym graczem.. A ona na pałkarza po prostu się nie nadawała! Prychnęła niezadowolona, zgarniając jasny kosmyk włosów za ucho i podleciała bliżej koleżanek, zastanawiając się — czy może wnikliwsza obserwacja coś da. Spojrzała na swoją ulubioną gryfonkę. - Morgan, jestem najgorszym pałkarzem w historii tej szkoły. Powiedziała z powagą i olbrzymią dozą dystansu do samej siebie, wzruszając przy tym ramionami. Przecież nie kłamała, ta pałka w ogóle nie układała się w dłoniach, a do tego nie potrafiła nią wycelować, żeby trafić w ten cholerny tłuczek! Szczęście początkującego skończyło się po pierwszym uderzeniu.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Bez obaw, Strauss, nie tak łatwo się mnie pozbyć! — odkrzyknął w stronę brunetki, błyskając przy tym zębami w łobuzerskim uśmiechu. Tak ewidentna – i łatwa do uniknięcia! – skucha ubodła odrobinę w jego miotlarską dumę, ale Fitzgerald nie dawał niczego po sobie poznać. Nie dało się ukryć, że Nancy okazała się istnym objawieniem tego treningu-ale-nie-do-końca-treningu, w zasadzie bijąc ich wszystkich – w większości przecież bardzo wprawionych w quidditchu miotłozjebów! – na głowę. Właśnie zrobiła to po raz kolejny, posyłając tłuczka idealnie w środek tarczy. To na pewno było coś więcej niż szczęście nowicjusza. — Powiem tyle – go for it! — rzucił w kierunku Puchonki, napotkawszy jej spojrzenie, po czym uniósł kciuk w górę. Dłużej jednak nie skupiał się na niej, bo właśnie kątem oka dostrzegł nadlatującego ku niemu tłuczka. Tym razem miał o wiele więcej czasu na reakcję, więc udało mu się zmazać nieco wcześniejszą plamę na honorze i bez żadnego trudu odbić morderczą piłkę. Uderzenie było całkiem mocne, ba, posłał ją nawet w zamierzonym kierunku, ale zabrakło mu przy tym precyzji i kula jedynie otarła się o jeden z worków z piachem.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
No tak. W końcu taki samiec alfa jak Fitzgerald z pewnością nie da się wykluczyć z gry jakiemuś tam podrzędnemu tłuczkowi. Uśmiechnęła się jedynie na słowa przyjaciela, by następnie spojrzeć jeszcze w kierunku Nancy, która naprawdę radziła sobie świetnie w powietrzu. Aż dziw brał, ze oficjalnie nie zasilała puchońskich szeregów. - Masz talent, dziewczyno! Wykorzystaj go! - krzyknęła jeszcze do Williams i dopiero wtedy dostrzegła zbliżającego się do niej tłuczka. Niestety było już za późno na to, by wykonać jakieś spektakularne uderzenie, ale całe szczęście dała sobie jakoś radę i chociaż udało jej się sprawić, że piłka zmieniła swój tor lotu, omijając ją bez większego uszczerbku na zdrowiu. Uf... A było blisko!
TEORETYCZNIE CZAS NA ODPIS DO CZWARTKU 22 ALE MOŻNA I POTEM LATAĆ
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Zawzięła się, uparła. Obserwowała tłuczek cały czas, zaciskając palce na drewnianej pałce, gotowa do ewentualnego odbicia. On jednak nie nadlatywał, ciągle przeganiany przez ruch innych. Dziewczyna wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, odlatując nieco i zmieniając pozycję. Omiotła błękitnymi oczyma przestrzeń dookoła, ruchem głowy zgarniając jasne pasma na plecy. Chłodne powiewy wiatru ciągle kołysały nimi leniwie, przez co wydawały cichy szum i próbowały wpaść jej na twarz. Zacisnęła usta, dostrzegając błysk w powietrzu. To była jej szansa! Przecież nie mógł cały trening pójść jej aż tak beznadziejnie, bo chyba umrze z zażenowania. Złapała więc mocno kij, wbijając w drewno paznokcie i zamachnęła się, gdy tylko miała okazję — wkładając w to całą swoją siłę! Odgłos charakterystyczny dla trafienia i odbicia wleciał w jej ucho, wywołując promienny uśmiech. Być może nie trafiła w cel, ale przynajmniej go musnął. Zrobiło się jej lepiej, przyjemne ciepło rozlało się po ciele. Może była dla niej nadzieja?
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Kiwnęła głową biorąc sobie do serca te wszystkie słowa zachęty. Czuła się nieco zakłopotana, ale naprawdę było jej miło, że zawodnicy ze szkolnych drużyn jej kibicują. Morgan miała rację, warto było spróbować, przecież nawet jeśli się nie uda, to nic się nie stanie. Trening chociażby tylko dla rozruszania się był przecież dobrą opcją. - Dzięki! Poważnie przemyślę tą sprawę. - uśmiechnęła się z wdzięcznością. Potrzebowała tych kilku słów zachęty, bo sama w życiu nie uwierzyłaby się nadaje. Teraz tylko należało pomyśleć jak wcielić plan w życie i jak zachęcić do siebie drużynę. Zamyśliła się nad tym spoglądając gdzieś w dal i kompletnie zapomniała, że gra wcale się jeszcze nie skończyła. Nie zauważyła nadlatującego tłuczka, który zamiast od trzymanej w ręku pałki, odbił się boleśnie od jej ramienia. Gorszy od bólu był jednak wstyd, który wypłynął czerwienią na jej policzki. To się popisała! Odnotowała w pamięci, że jeśli zdecyduje się na organizację treningu, to warto popracować nad koncentracją i refleksem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rozgrywka miała się ku końcowi i każdy był bliżej ostatecznych podsumowań swoich wyczynów. Ile razy dotąd trafiła, dwa? Trzy, jeżeli liczyć tamto muśnięcie? Raczej nie okazała się orłem. - Na Twojej pozycji to chyba nawet lepiej, że wolisz unikać tłuczków. - odparła pocieszająco do Argent, która najwyraźniej kompletnie nie miała dziś dnia na miotły, a mimo to dzielnie walczyła z obcą dla siebie miotlarską aktywnością. Poniekąd dzieliła jej niechęć do tych morderczych piłek i zwykle wolała się trzymać od nich z daleka, jednak podczas drużynowych treningów grzechem byłoby pomijać największe boiskowe zagrożenie, więc i do nich musiała przywyknąć, a przy okazji ciągle przypominając o nich drużynie. - Może nawet przyjdę wspierać nową panią kapitan. - zaproponowała z nieco niepewnym uśmiechem, doszukując się u Willams reakcji na swój pomysł. Z jednej strony brzmiało to bardzo głupio, bo wpraszanie się gości na debiutancki trening mogło ją peszyć, podburzać pewność siebie, umniejszać samodzielności i autorytetowi. Z drugiej - być może właśnie tego potrzebowała, aby podczas tego pierwszego razu czuć wsparcie i otrzymać jakieś wyrazy uznania od kogoś, kto przynajmniej pierwsze przeprawy miał za sobą. Jej ostatnie uderzenie wyszło w dużej mierze na ślepo, choć chciała zakończyć wysiłki nieco bardziej spektakularnie. Tłuczek poszybował w raczej losowym kierunku, odmawiając współpracy i zapowiadając, że jeszcze miał plany na zemszczenie się za to ciągłe obijanie. Ale tym razem już nie miał zdążyć z rewanżem.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Musiał przyznać, że całkiem nieźle się bawił, nawet jeśli ostatecznie nie pokazał najwyższej klasy czy nie popisał się pełnią swoich możliwości, bo jak do tej pory jedynie dwukrotnie udało mu się faktycznie trafić tłuczkiem w cel, raz go ledwie musnął, więc tego już do końca nie liczył. Dwóch pozostałych nawet nie warto wspominać, w szczególności tego, gdzie miał okazję bliżej poznać się z tą żelazną kulą. — I tak trzymać, Williams! — rzucił jeszcze krótko w stronę Nancy z uniesionym w uśmiechu kącikiem ust, która – zachęcona ich słowami – zdecydowała się spróbować swoich sił w kapitanowaniu. Może właśnie takiego świeżego powiewu potrzebowała drużyna Puchonów, żeby w końcu stanąć na nogi? Pożyjemy, zobaczymy. Rudzielec od razu przeniósł swoją uwagę na żelazną kulę, gdy kątem oka dostrzegł, że właśnie nadlatuje ku niemu. Zamachnął się, a w powietrzu rozległ się charakterystyczny trzask zderzenia drewna z metalem; uderzenie było mocne, ale ponownie zabrakło w nim precyzji, bo zabójcza piłka jedynie otarła się o cel, w którego kierunku ją posłał. Fitzgerald mruknął coś z przekąsem pod nosem, obracając pałkę w dłoni. Cóż, to mogło pójść jednak lepiej.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że wszyscy byli za tym, by Williams próbowała dopchnąć się do puchońskiej drużyny Quidditcha. Z pewnością byłaby do niej miłym dodatkiem i ze swoim entuzjazmem mogłaby odbudować zespół. Jak najbardziej była na tak i chciałaby zobaczyć co takiego Nancy mogłaby zrobić dla sportu w Hufflepuffie. Czas uciekał nad jeziorem, trening trwał w najlepsze, ale i tak w końcu nadeszła pora na to, by wymierzyć ostatnie celne uderzenie pałką w zbliżający się tłuczek, który zbliżył się ku niej. Bum, piłka pomknęła ku jednemu z celów, ocierając się o niego, a sama Strauss tuż po tym obróciła zręcznie pałkę w palcach i zniżyła swój lot, by w końcu stanąć na ziemi i dać tym samym znać, że trening dobiegł końca. Choć ci co chcieli wciąż mogli praktykować. - Naprawdę dobrze wam wszystkim poszło. Tylko tak trzymać - stwierdziła, bo chyba nikomu nie poszło jakoś szczególnie tragicznie. Wymieniła jeszcze kilka uwag z poszczególnymi osobami, którym podziękowała również za przybycie po czym ruszyła w kierunku zamku.
z|t teoretycznie dla wszystkich chyba że ktoś chce zostać i dobić posty
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do swojej nowej funkcji. Czuła, że porwała się z motyką na słońce, ale skoro już się zadeklarowała, że zaopiekuje się drużyną, to zamierzała słowa dotrzymać. Nancy zawsze była bardzo uparta i skoro decyzja została podjęta zamierzała dać z siebie wszystko. Umiała latać i to całkiem nieźle, jak się okazało umiała też nieźle używać pałki i tłuczka, ale kompletnie nie miała doświadczenia w przeprowadzaniu treningów i organizacji drużyny. Nie miała też wiele czasu, żeby uczyć się na własnych błędach, ponieważ wielkimi krokami zbliżał się mecz, w którym mieli zmierzyć się z drużyną Gryffindoru. Mecz, po którym zapewne zostanie oceniona pod każdym możliwym względem. Nancy postanowiła zwrócić się o pomoc do profesora Walsha. Nauczyciel miotlarstwa był jednym z jej ulubionych członków kadry nauczycielskiej. Był bardzo sympatycznym i wesołym człowiekiem, dlatego nie wahała się ani chwili kiedy tylko wpadła na pomysł zaczerpnięcia wiedzy od profesjonalisty, sięgnęła po pióro i napisała list. Miała głęboką nadzieję, że Joshua będzie mógł coś jej doradzić, podpowiedzieć, czy zdradzić jakieś sposoby na wyciśnięcie ze swojej drużyny maksimum umiejętności. Poza męczeniem zawodników, sama również nie zamierzała się obijać. Od momentu przejęcia kapitaństwa, niemal codziennie wyciągała szkolna miotłę i ćwiczyła na boisku. Chciała zaprezentować się z jak najlepszej strony, niezależnie od wyniku. Poza tym, nigdy tak naprawdę nie trenowała na pozycji pałkarza, dlatego liczyła na to, że profesor podpowie jej kilka ćwiczeń, by mogła poczuć się pewnie z pałką w ręku. Myśląc o dołączeniu do drużyny widziała się raczej jako scigającą, a nie atakująca innych tłuczkiem, co było tak odległe od jej charakteru. Przyszła nad jezioro ze szkolną miotłą, bo wciąż jeszcze nie dorobiła się swojej własnej. Przystanęła w umówionym miejscu i od razu zabrała się do spontanicznych ćwiczeń, by się nieco rozgrzać, jeszcze przed przyjściem Walsha. Nie wiedziała jak potoczy się ich spotkanie, miała jednocześnie tak wiele pytań, na które szukała odpowiedzi, ale również chciała szlifować umiejętności pod czujnym okiem trenera. - Dzień dobry! - Przerwała rozciąganie, by przywitać się z profesorem, kiedy już do niej dołączył. - Bardzo dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Ucieszył go list od Nancy i jednocześnie zaskoczył. Lubił Puchonkę i życzył jej jak najlepiej na pozycji kapitana drużyny. Nie mówiąc o tym, że pokładał w niej nadzieje na odbudowę zespołu. Raz Puchon, do końca Puchon i to mocno tyczyło się Josha. Teraz, będąc ich profesorem, nie potrafił pogodzić się z tym, jak niewielu z domu Helgi chodziło na jego zajęcia, a także jak ciężko szło im w quidditchu. Jednakże Nancy była zawsze i stawała się jedną z jego ulubionych uczennic. Wierzył w jej zdolności i gotów był pomóc, dlatego nie zamierzał zbywać jej i chować się za obowiązkami. Zazwyczaj, poza prowadzonymi zajęciami, gdy był ubrany dość swobodnie, nosił koszule. W końcu profesor i należy jakoś się prezentować. Teraz nie było inaczej, ale miał podwinięte rękawy, aby nie krępowały mu ruchów i rozpięte dwa górne guziki. Idąc w stronę jeziora, przyglądał się otoczeniu, mimowolnie wspominając czasy, gdy sam był uczniem i zaczynał swoją przygodę z lataniem, z grą. Nigdy nie startował na pozycję kapitana, ale też nie było takiej potrzeby. Latał za kaflem, zdobywał punkty, marzył o karierze. To były dobre czasy, pełne radości i śmiechu. Teraz nie było gorzej, ale inaczej, może nieco trudniej o tę swobodę, więc starał się nie tracić swojego optymizmu. Miał nadzieję, że dzieciaków nigdy to nie spotka. - Dzień dobry Nancy -przywitał się, gdy tylko dotarł do Puchonki. Widział już z daleka, że zaczęła rozgrzewkę, co jedynie wywołało falę ciepła w jego sercu. Widział, że zależy jej na dobrej grze i lepszych wynikach ich drużyny. To się ceniło. Uśmiechnął się szerzej, kręcąc lekko głową. - Nic się nie stało, zawsze znajdę czas dla graczy - odpowiedział zgdnie z prawdą. Właściwie zastanawiał się jakim cudem nie mieli do niego pretensji skoro nie dość, że faworyzował dość jawnie członków drużyn, to jeszcze zawsze interesowała go sama gra, a nie ich stan zdrowia? Z drugiej strony starał się, aby byli jak najlepsi w ty, co robili, więc może dlatego nie zniechęcał ich do siebie? - Gratulacje z powodu zajętej pozycji kapitana, myślę, że się nadajesz. Jesteś staranna i pilna, więc liczę, że nie opuścisz naszej drużyny, a jedynie dasz w nią nowe tchnienie - rzucił lekkim tonem, wspierając dłonie na biodrach i przyglądając się przyniesionej przez dziewczynę miotle. - Jak mogę w takim razie pomóc? Trening? Rozmowa? Jedno i drugie? - dopytał, podnosząc spojrzenie na Nancy. Chciał wiedzieć, czego od niego oczekuje, aby spróbować jej pomóc.
Uśmiechnęła się do profesora z lekkim zakłopotaniem. Było jej trochę głupio, że zabiera mu czas, ale zdawała sobie sprawę, że jak bardzo tego potrzebuje. Gdyby przejęła stanowisko kapitana będąc już wcześniej członkiem drużyny, pewnie byłoby dużo prościej. Wzięła na siebie wszystko na raz i zmagała się teraz z konsekwencjami swoich decyzji. Myślała, że to wszystko będzie prostsze, a już pierwszy trening pokazał, jak wiele musi się nauczyć o swojej drużynie i o tym jak nią kierować. Przerywając swoje rozmyślania spojrzała na profesora, nieco zagubionym spojrzeniem. - Dziękuję, mam nadzieję, że podołam, bo to dla mnie niezłe wyzwanie. - Przyznała nieco niepewnym głosem. Stresowała się i ciężko było jej to ukryć. Nawet nie chciała sobie wyobrażać emocji, jakie będą jej towarzyszyć przed meczem. Serce pewnie wyskoczy jej z piersi, ale jeśli nie zemdleje tuż przed wejściem to istniała szansa, że adrenalina utrzyma ją na miotle. A przynajmniej miała taką nadzieję... Zastanowiła się chwilę nad zadanym pytaniem, bo nie potrafiła sprecyzować czego tak naprawdę potrzebuje bardziej. Zarówno rozmowa jak i trening byłyby dla niej równie cenne. - Siedzę na miotle nie od dzisiaj, ale drużyna to dla mnie tak naprawdę nowość... - Zaczęła jednocześnie uświadamiając sobie, jak pochopnie podjęła swoją decyzję. Jak ktoś kto nie ma doświadczenia w grze drużynowej ma być kapitanem? W tym momencie wydawało jej się, że sama z siebie zażartowała zgłaszając swoją kandydaturę, a wszystkie obawy wypowiadane na głos uderzały ją jeszcze bardziej. - Jakby miał pan jakieś złote rady jak sobie poradzić z grupą o tak rozbieżnym poziomie… - W jej głosie dało się słyszeć zakłopotanie, ale również nadzieję, że otrzyma jakieś wskazówki, na których będzie mogła się oprzeć przy planowaniu kolejnych treningów. Fakt, że miała pod opieką zarówno osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z miotlarstwem jak i członka Mioteł z Hailebury był dosyć problematyczny podczas ćwiczeń. - Na trening prawdę mówiąc również liczyłam, bo na następnym meczu chcę dać z siebie absolutnie wszystko na co mnie stać. - Przyznała szczerze, tym razem brzmiąc nieco pewniej. Kiedy wyrzuciła z siebie swoje obawy zrobiło jej się nieco lżej na sercu i wierzyła, że Joshua pomoże jej poukładać sobie wszystko w głowie i przygotować się do zbliżającego się meczu. Poza tym już same jego miłe słowa skierowane w jej kierunku na samym początku podniosły ją na duchu, a dalej mogło być już tylko lepiej.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Gdyby usłyszał, z jakiego powodu jest jej głupio, pewnie zacząłby się śmiać ciepło, dorzucając coś o typowym Puchonie, ale na szczęście, nie mógł czytać w myślach. Słuchał jej spokojnie, zastanawiając się cały czas, w jaki sposób mógłby jej pomóc. Teoretycznie posada nauczyciela od trenera niewiele się różniła, a kapitan musiał łączyć obie cechy. Skoro Nancy potrafiła latać, to przynajmniej odchodził jeden problem, ale w przeciwnym wypadku nie byłaby kapitanem drużyny. Wątpił, żeby Hufflepuff był tak zdesperowany. Pozostawało więc sprawdzić, w czym dziewczyna najlepiej się sprawdza, bądź zwyczajnie spytać i w ten sposób znaleźć dobry start. - Drużyna powinna być jednym organizmem, musisz o tym pamiętać. Możecie mieć gwiazdę w zespole, ale gdy razem wychodzicie na boisko, jesteście równi. Pilnuj tego na treningach - zaczął więc swoje złote rady lekki tonem, ale spojrzenie miał poważne. Nie rozmawiali teraz o śniadaniu w Wielkiej Sali, ani nie prowadził jednej ze swoich dziwnych lekcji, które odbiegały nieznacznie od szablonu. Teraz chciał przekazać jej to, co sam zaobserwował podczas swoich lat obcowania z drużynami, a nie było prosto ubrać w słowa odczucia, które wpływały na późniejsze zachowania. - Na treningach, aby wyciągnąć drużynę, musisz równać poziom graczy, nie zaniżając najsilniejszych. To może być trudne i na to nie ma uniwersalnej rady, bo często najlepsi nie mają motywacji do treningów, albo pogrążają się w swojej arogancji, ignorując kapitana. Musisz być twarda - dodał, po czym wciągnął powietrze, przeciągając dłonią po włosach i zastanawiając się, co jeszcze mógłby powiedzieć. Na swoich zajęciach nie widywał wielu Puchonów, ale to mogło się zawsze zmienić. Nie musieli przychodzić, ważne, aby grali i nie lekceważyli quidditcha. - To skoro chcesz trening, to wskakuj na miotłę. Na której pozycji grasz? - spytał, zacierając po chwili dłonie i spoglądając na jezioro. Mógłby stworzyć coś na wzór małego toru przeszkód dla niej i sprawdzić, jak dobrze lata. Z drugiej strony, lepiej byłoby, aby przećwiczyła coś, z jej własnej pozycji. -Na początek, dla rozgrzania i wyczucia miotły... Leć nad jeziorem, robiąc ósemki, a ja będę celował w ciebie strumieniem wody. Nieszkodliwe, a sprawdzisz jak z twoją spostrzegawczością i czy na pewno nie dostaniesz tłuczkiem - polecił, wyjmując różdżkę, gdy tylko dziewczyna wsiadła na miotłę. Unikanie tłuczków było ważne dla każdego zawodnika. - Dodatkowo, ponieważ kapitan potrzebuje podzielności uwagi, możemy kontynuować rozmowę. Masz już w planach trening drużyny?
Słuchała uważnie, starając się zapamiętać każde słowo. Doceniała każdą radę, którą dostawała, czy tą od Gabrielle na trybunach, czy teraz od profesora. Szukała w tym wszystkim siebie i chciała pogodzić skuteczność z dobrą zabawą. Bo o to jej zdaniem przede wszystkim chodziło. Przytaknęła, przyznając Walshowi rację. Miała nadzieję, że z tym potrafi sobie poradzić. Drużyna powinna być jak rodzina, a swoją miała tak dużą, że nie powinno być problemu z zaadoptowaniem do niej kilku dodatkowych puszków. Strasznie chciała, żeby działało to również w drugą stronę, ale zdawała sobie sprawę, że drużyna będzie potrzebować czasu, żeby ją zaakceptować. Po treningu miała wrażenie, że starsi stażem członkowie nie bardzo widzą ją na pozycji kapitana i miała zamiar to zmienić, tylko nie wiedziała jeszcze do końca jak. - Długa droga przede mną, żeby zrozumieć jak ten organizm dokładnie działa. - Przyznała szczerze, nie zamierzając wcale udawać pewności siebie, choć może powinna? W zasadzie pewnie nawet by nie umiała. Liczyła, że wyrobi sobie twardy tyłek ciężką pracą, dlatego od razu wskoczyła na miotłę i wzbiła się w powietrze. - Wcześniej widziałam się jako ścigająca, ale tak wyszło, że jestem pałkarzem. - Uśmiechnęła się, bo bawiła ją ta sytuacja. W życiu nie posądziłaby się o chęć do tłuczenia ludzi, ale wydarzenia ostatnich miesięcy były niczym reflektor wskazujący właściwą drogę. Spontaniczny udział w bludgerze, który zakończył się niespodziewanym zwycięstwem, potem trening z Viola, na którym miała niemal stuprocentową celność w odbiciach, a za to na wyścigach dała ciała po całości. Wychodziło na to, że pałka po prostu dobrze leżała w jej ręku. Wszechświat chciał ją na pozycji pałkarza. Wysłuchała polecenia i z przejęciem podleciała w wyznaczone miejsce. W powietrzu złapał ją stres i poczuła jak pocą jej się dłonie. Co innego ćwiczyć na zajęciach, a co innego indywidualny trening z profesorem! - Tak, pierwszy już przeprowadziłam! Graliśmy w zbijaka na miotłach, ale nie poszło najlepiej... - Przyznała marszcząc lekko czoło w zmartwieniu. Jej drużynie zdecydowanie brakowało skupienia i podzielności uwagi i... Na tą myśl oberwała strumieniem wody! No i masz, wyszło na to, że ma dokładnie ten sam problem! Poczuła jak się czerwieni ze wstydu i ze złości. No pięknie zaczęła, idealne pierwsze wrażenie. - Przepraszam... - Mruknęła cicho, próbując oczyścić umysł i się skoncentrować.
Pokręcił nieznacznie głową, przekrzywiając głowę i przyglądając się dziewczynie uważnie. - Nie rozumiem dlaczego widziałaś się jako ścigającą. W bludgera pierwsza, na zajęciach przygotowanych pod wzmocnienie pałkarzy także byłaś dobra… Jak relacja z panną Strauss? - zauważył z uśmiechem, pytając o Violettę jedynie w kontekście znajomości, przyjaźni. Ostatecznie pamiętał, że między Davies a Swansea nie doszło do spięcia, pomimo tego, że żadne nie powstrzymywało. Pamiętał, że było za to jakieś spięcie pomiędzy Brandon a Ó Cealláchainem i Ślizgon musiał być w parze z Callahanem. Nastoletnie dramaty, romantyczne porywy serca… Nic przeciw nim nie miał, dopóki nie odbijało się to na grze. Nadeszła pora na ich trening. Cieszył się, że chciała sama się podciągnąć, to się chwali u kapitanów. Wierzył, że sobie poradzi z drużyną, choć, gdy wspominał jej skład, był pewny, że nie będzie mieć łatwo. Jakkolwiek kochał borsuki całym sercem, tak nie mógł powiedzieć, żeby był fanem ich drużyny. Nancy czekała ciężka praca, żeby ich zgrać ze sobą i być może odświeżyć nieznacznie skład. Obserwował jak wzlatuje na wskazane wcześniej miejsce, jak przygotowuje się do ćwiczeń. Zadał pytanie i posłał w jej stronę strumień wody. Spodziewał się uniku, a nie oblania dziewczyny. Zmarszczył nieznacznie brwi. - Skup się! Nie chcę, żeby za chwilę profesor Whitehorn goniła mnie za narażanie zdrowia jej podopiecznej na zapalenie płuc - polecił nieco ostrzejszym tonem, ale na twarzy wciąż miał życzliwy uśmiech. Rozmowa, rozmową, ale bez podzielności uwagi nie będzie w stanie wspierać drużyny w trakcie meczu. Podobał mu się jednak pomysł na trening z grą w zbijaka. Odczekał, aż znów była gotowa i skinął głową, na znak, że zaczynają. - Dlaczego objęłaś pozycję kapitana? Przyznam, że byłem zaskoczony - spytał, ciekaw jej pobudek, które w dużej mierze były znaczące. Ostatecznie, gdyby nie interesował jej rozwój drużyny, a po prostu, chciała być na świeczniku, to długo nie pociągnie. Inaczej, jeśli chciałaby, aby Hufflepuff miał solidną drużynę i żeby był silnym przeciwnikiem dla, chociażby, Gryffindoru.
- Em... Bardzo dobrze... - Odpowiedziała uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. Zaskoczył ją kompletnie tym pytaniem o Violę i poczuła jak robi jej się ciepło na twarzy. Miała nadzieję, że w tej odległości Walsh nie jest w stanie tego zauważyć. Tak się złożyło, że pośrednio dzięki niemu dziewczyny znalazły wspólny kontakt i zbliżyły się do siebie. W zasadzie Nancy nie wiedziała jak może nazwać ich relację, ale była ona dość intensywna ostatnimi czasy. Kto by pomyślał, że obijanie się na miotłach i łamanie sobie rąk może być początkiem pięknej przyjaźni. A może i czegoś więcej..? Potrząsnęła głową, bo myśląc o Strauss nie było mowy o dobrym uniku. Ostrzejszy ton w głosie nauczyciela szybko sprowadził ją na ziemię i sama zganiła się w myślach za rozproszenie. Zaczęła nie najlepiej, więc na drugi atak musiała już być przygotowana. Zawiesiła spojrzenie na różdżce profesora, by nie przegapić kolejnego nadciągającego strumienia. Zastanowiła się chwile nad zadanym pytaniem, cały czas kontrolując sytuację dookoła. Jej decyzja była dość spontaniczna i choć niemal całą swoją edukację marzyła o wstąpieniu do drużyny, to nigdy nie miała na tyle odwagi. Dopiero teraz, niemal na ostatnim roku, podjęła to ryzyko i to po całości. Od zera od razu do kapitana. Chyba była szalona... - Ten miesiąc temu drużyna była w opłakanym stanie. Główne pozycje ziały pustkami, nie wspominając nawet o rezerwowych. Jako wierny kibic nie mogłam na to patrzeć i chciałam pomóc... Jakkolwiek. - Zaczęła dość niepewnie, wracając wspomnieniami do swoich rozterek w tamtym czasie. - Potem na luźnym treningu ze znajomymi, Morgan i Viola podsunęły mi ten pomysł twierdząc, że się nadaję. - Tym razem mimo tego, że się rozgadała, była mocno skupiona i sprawnie uniknęła nadciągającego strumienia. Uśmiechnęła się z zadowoleniem i rozluźniając się nieco kontynuowała. - Stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia, a skoro nikt poza mną nie chciał się tego podjąć, to wzięłam to na siebie mimo braku doświadczenia. - Dokończyła historię i spojrzała na Walsha, zastanawiając się co o tym sądzi. Sama miała mieszane uczucia, ale szczerze zależało jej na dobru drużyny, a nie na sobie. Nawet zastanawiała się przez chwilę czy może powinna oddać pozycję Silvii, kiedy ta pojawiła się w szkole, ale zdążyła się w to naprawdę kręcić i powoli zaczynała wierzyć, że to ma sens. Potrzebowała tylko się podszkolić i załapać o co w tym wszystkim chodzi i być może, z pewną pomocą, uda jej się doprowadzić drużynę do świetności.
Zaśmiał się cicho pod nosem, gdy dostrzegł zmieszanie dziewczyny. Nie widział dokładnie, czy się zarumieniła, czy nie, jednak wyczuł zakłopotanie w jej odpowiedzi. To sprawiło, że dziecięca ciekawość jedynie się w nim obudziła, ale przecież nie wypada tak wypytywać dzieciaków, prawda? Mogliby spróbować zrobić to w drugą stronę, a tego nie chciał. Uśmiechnął się więc jedynie, szeroko, dając tym samym Nancy do zrozumienia, że tak, zauważył, że coś jest na rzeczy. Gdyby trochę bardziej się nad tym zastanowić i złożyć fakty do kupy, można było zauważyć, że parę osób, które były w parze na zajęciach z uników, były widywane w parze także poza zajęciami. Czyżby mógł bawić się w swaty na miotlarstwie? Tego jeszcze nie było! Czekał w lekkim napięciu na odpowiedź dziewczyny. Właściwie to, co powie, mogło zmienić jego wiarę w drużynę, a także w nią. Na szczęście ten niewielki test zdała śpiewająco i nie było mowy o martwieniu się na zapas. - Cieszy mnie to. Widzisz, skoro w jakimś stopniu kochasz quidditch i zależy ci na dobrej pozycji drużyny, myślę, że sobie poradzisz, bo będziesz skupiona na niej całej - wtrącił, po chwili uśmiechając się, gdy dziewczyna sprawnie uniknęła strumienia wody. Zaraz też, bez informowania jej, przyspieszył posyłanie aquamenti. Miał jedynie nadzieję, że nie spadnie przypadkiem z miotły i nie wpadnie do jeziora. - Najważniejsze, o czym musisz pamiętać, to że ty jesteś kapitanem. Drużyna musi słuchać poleceń na treningach, musi przychodzić na nie. Masz prawo kogoś z drużyny wyrzucić, jeśli ignoruje treningi i mecze. Masz prawo zmieniać ich pozycje. Nie możesz pozwolić wejść sobie na głowę tylko dlatego, że jesteś nowa - mówił dalej, akcentując dość mocno to, czego go uczono. Sam nigdy nie chciał być kapitanem, a teraz proszę, uczył nowych kapitanów drużyn. W pewnym sensie nie uciekł od tego, a jeszcze zajął trudniejszą pozycję w świecie quidditcha. To, czego tu ich nauczy, będzie miało odbicie na przyszłej grze, jeśli wybiorą zawodowe granie. - Opowiedz mi o zawodnikach. Co już zauważyłaś, jacy są - zagaił, posyłając znów strumień wody w jej kierunku.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że Joshua mógł mieć na myśli raczej to czy nie miały sobie za złe mocnego poobijania i kontuzji, a nie ich relację. Zganiła się w myślach za swoją dziwną reakcję, ale nie mogła nic poradzić na to, że słowo "Strauss" wywoływało u niej ostatnio odruchy, do których raczej nie była przyzwyczajona. Walsh miał nosa do dobierania par. Czyżby jakieś wewnętrzne trzecie oko? Jeśli dobrze pamiętała to profesor chyba nawet pojawił się ostatnio na lekcji wróżbiarstwa, jak widać nie bez powodu. Z lekką irytacją odegnała z głowy krukonkę, która ostatnio zajmowała większą część jej myśli i jak widać, nie było tak łatwo się jej stamtąd pozbyć. Skup się! Skarciła się w myślach wbijając spojrzenie w nauczyciela i jego gotową do wodnego ataku różdżkę. Nie było wcale tak gorąco, żeby mokre ubrania były przyjemnością i zdecydowanie nie chciała kolejny raz oberwać, a na samo wspomnienie ostatniej, przymusowej kąpieli w jeziorze, aż się wzdrygnęła. Zdecydowanie nie miała ochoty tego powtarzać. - Dziękuję, pana opinia dużo dla mnie znaczy. - Przyznała z pewną wyczuwalną w głosie ulgą. Bała się, że usłyszy, że się nie nadaje i nie powinna się zabierać za takie sprawy, ale słowa Walsha podniosły ją na duchu. Zaczynała łapać wiatr w żagle i miała coraz więcej wiary w siebie, dostrzegając powoli, że jest dla siebie chyba nieco zbyt surowa. Pewność jednak nie towarzyszyła jej zbyt długo, bo po raz kolejny nie zauważyła nadciągającego zalęcia. Zaklęła pod nosem, zła na siebie i swoje gapiostwo i z determinacją poprawiła swoją pozycję. Ewidentnie rozmowa i obserwacja otoczenia szły jej kiepsko i pozostawało mieć nadzieję, że nikt nie będzie próbował jej zagadać podczas meczu. - Rozumiem... - Kiwnęła głową wysłuchawszy rad, które rzeczywiście miały bardzo dużo sensu, ale brzmiały jak coś piekielnie trudnego do zrealizowania. Nancy nie wyobrażała sobie, że mogłaby wyrzucić kogoś z drużyny! Wizja ta brzmiała dla niej jak najgorszy koszmar, jakby miała tym samym odebrać komuś marzenia i szanse na karierę. Nie wiedziała, czy będzie w stanie posunąć się do takich kroków i głęboko liczyła, że nie będzie miała okazji by się o tym przekonać. Przygotowana i skupiona, idealnie ominęła kolejny nadciągający strumień wody, który padł wraz z kolejnymi pytaniami, które miały ją rozproszyć. - Są... Chyba głównie podłamani i zrezygnowani. - Przyznała ciężko. Puchoni tkwili smętnie na samym dole tabeli, bez ani jednego wygranego meczu. Nie trudno było w tej sytuacji zrozumieć ich brak motywacji. - Nie wierzą w to, że może się udać, co bardzo utrudnia sprawę... Starałam się ich jakoś zmotywować na treningu, ale... Może być ciężko. - Westchnęła zastanawiając się co jeszcze mogłaby zrobić, by obudzić w nich jakąś wolę walki. - Poza tym to zdolne bestie, tylko potrzebują, żeby ktoś poświęcił im trochę czasu. Musimy się wszyscy jeszcze lepiej poznać i myślę, że w przyszłym sezonie będzie dobrze. - Dodała jeszcze nieco bardziej optymistycznie i uśmiechnęła się do nauczyciela. Była mu ogromnie wdzięczna za poświęcony czas, bo już czuła tego efekty. Potrzebowała tych pytań, by samej sobie móc na nie odpowiedzieć. Powoli układało jej się wszystko w głowie i zaczynała widzieć plan tego co w przyszłości powinna zrobić, by przywrócić Puchonom mocną, zgraną drużynę.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Obserwował dziewczynę z zainteresowaniem. Gdyby tylko mózgi były mechaniczne, był pewien, że słyszałby teraz szczęk zębatek i terkot łańcuchów napędzających kolejne myśli. Miał nadzieję, że choć trochę pomógł jej w nabraniu przekonania, że nadaje się na to stanowisko. Cieszył się, że to właśnie Williams została kapitanem i nie ukrywał tego. Nie widział powodów do ukrywania swojego zadowolenia. - Bardzo dobrze idą ci uniki. Jeśli zachowasz takie skupienie w trakcie meczu, ograniczysz znacznie ryzyko spotkania z tłuczkiem. Jako pałkarz i tak masz odrobinę łatwiej, bo go zwyczajnie odbijesz, ale pamiętaj uważać na swoje tyły - wtrącił, zanim zaczęła opowiadać o drużynie. Jej słowa nie brzmiały najlepiej, ale poniekąd się ich spodziewał. Czego mógł oczekiwać po drużynie, która gwałtownie spadła na dół tabeli, nie mogła się podnieść i do tego stopniowo rezygnowali z niej zawodnicy? Ciężko się na to patrzyło, ale sam nie mógł wiele zmienić. Co innego Nancy. - Niestety, choć ten mecz jest waszą walką o honor, również nie spodziewam się imponującego wyniku. Tak, jak mówisz, potrzebujecie czasu, żeby się zgrać, ale... Nie zdziwię się, jeśli reszta szkoły będzie wam kibicować. Także bez presji - zaśmiał się, opuszczając różdżkę i schylając się po kamień średniej wielkości. Podrzucił nim w dłoni, po czym zrezygnował. - Dobra, jesteś pałkarzem, więc spróbujemy trochę z odbiciem popracować. Nie mamy tu sprzętu, więc będziemy improwizować dalej z wodą - poinformował dziewczynę, ponownie wyciągając przed siebie różdżkę. Wzniósł kulę wody, tworząc z niej tłuczek podobny do tego w czasie ferii. Uśmiechnął się lekko do Nancy, szukając czegoś, co mogłoby stworzyć pałkę. Dostrzegł dostateczniej długości kij, który od razu transmutował, zmieniając jego kształt. - Nie wiem, jak długo wytrzyma nasza prowizoryczna pałka, ale na czas treningu powinno być dobrze. Będę posyłał tłuczek w twoją stronę, a ty masz proste zadanie. Odbić go we mnie. Jedyna i niepowtarzalna okazja, aby mi dokopać. Po zderzeniu ze mną będzie się rozpryskiwała woda - poinstruował, czekając, aż odleci na odpowiednią odległość. Później posłał wodny tłuczek w jej kierunku, czekając na swoją porcję wody, jeśli dziewczyna dobrze odbije.
kostki 1 - nie trafiasz w tłuczek, a ten wpada do wody za tobą 2, 3 - odbijasz, ale tłuczek przemyka obok Josha 4, 5 - trafiasz w Josha 6 - trafiasz prosto w jego twarz
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Brakowało jej jeszcze nieco praktyki i wyczucia, ale powoli wprawiała się i z każdym kolejnym treningiem robiła krok do przodu. Poza tym ze wsparciem u samego Wlasha nie miała już się czym martwić. Skoro on popierał jej decyzję, to być może nie powinna się zbyt surowo oceniać. Uśmiechnęła się na tą drobną pochwałę i kiwnęła głową na znak, że zrozumiała również dodatkową radę. Podzielność uwagi - kolejny punkt do wpisania na listę celów do osiągnięcia. Jak widać szło jej z tym średnio, a na meczu wystarczy chwila by dostać między łopatki. - Walka o honor to jedno, bardziej mnie stresuje, że to będzie dla mnie sprawdzian na oczach całej szkoły. Sprawdzian piekielnie trudny, bo szanse na zwycięstwo są nikłe, a ja muszę w jakiś sposób wyjść w tym zwycięsko, żeby zyskali we mnie wiarę. - Westchnęła ciężko na swoje własne obawy. Może nie powinna się aż tak uzewnętrzniać, ale czuła się coraz bardziej swobodnie w obecności profesora i czuła jego wspierającą, choć dość stanowczą postawę. Przy drużynie nie mogła pozwolić sobie na chwile słabości, ale tutaj może nawet powinna, żeby móc rozwiać wszystkie wątpliwości. - Bez presji... - Powtórzyła za nim z pewnym rozbawieniem. Faktycznie zainteresowanie meczem było bardzo duże. Masa ciekawskich przyjdzie zobaczyć jak radzi sobie nowa kapitan, poza tym przyjdą wszyscy gryfoni, żeby kibicować swojej drużynie, jak i pewnie krukoni, dla których wynik tego meczu też jest bardzo istotny. Wzbudzało to w Williams ogromny stres, ale starała się o tym nie myśleć i liczyła, że jak przyjdzie czas wyjść na boisko to adrenalina skutecznie pozwoli jej zapomnieć o publiczności. Czekoladowe oczy obserwowały kolejne poczynania Walsha, wodząc spojrzeniem za wodnym tłuczkiem. Całkiem niezły pomysł, może powinni wprowadzić takie do regularnych rozgrywek? Chwyciła w dłonie prowizoryczną pałkę i chwilę ważyła ją w rękach, by złapać dobre wyczucie. Ustawiła się w odpowiedniej pozycji i kiwnęła głową. - Gotowa do działania! - Oznajmiła starając się wcisnąć w te słowa jak najwięcej pewności siebie i skupiła się na kuli. Oblanie Walsha zimną wodą było doprawdy kuszącą ofertą, dlatego uśmiechnęła się kącikiem ust licząc, że faktycznie jej się to zadanie powiedzie. Tłuczek poleciał w jej stronę, a ona odbiła sprawnie, z tym że nie tak celnie jak by chciała. Skrzywiła się kiedy woda przeleciała tuż obok nauczyciela i przerzuciła pałkę z ręki do ręki, by lepiej ją wyczuć. Pewniej czuła by się ze swoim sprzętem, ale właśnie o to chodziło, by radzić sobie w różnych sytuacjach. - Jeszcze raz! - Krzyknęła od razu, zaciskając palce na drewnie z większą determinacją.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Pokiwał głową powoli, w skupieniu, analizując jej słowa. Cieszył się, że nie czuła skrępowania przed mówieniem przy nim wprost, jak się czuje. Po to tu był, aby ich wspierać. Może nie był opiekunem Puchonów, ani żadnego innego domu, ale czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za drużyny. Nie miało znaczenia, że poza nim jest jeszcze dwóch profesorów, z czego jeden przyjezdny i do tego sława. Z tego powodu cieszył się, że Nancy poprosiła go o trening, rozmowę. Cieszył się, gdy mógł ich wspierać, choć to z kolei sprawiało, że zaczynał przejmować się dzieciakami. Czyżby zapuszczał już korzenie? - Nie musicie być lepsi od Gryfonów, ale nie możecie być gorsi. Możecie przegrać i wyjść z twarzą, jeśli nie przegracie do zera. Nie wymagaj od siebie cudów ledwie po przejęciu dowodzenia… Kapitan meczu nie wygra, ważna jest też reszta - rzucił, odrobinę zbyt patetycznie, co za chwilę zbył mrugnięciem do studentki i szerokim uśmiechem. Koniec rozmów, pora na trening. Posłał tłuczek licząc się z tym, że będzie mokry a tu proszę, wodna imitacja piłki minęła go. Skinął głową, gdy usłyszał bojowy wręcz ton głosu Nancy, szykując kolejny tłuczek. - Postaraj się bardziej! Pokaż co potrafisz! - krzyknął zachęcająco, wysyłając w jej kierunku nową piłkę.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Mimo, że Walsh nie był opiekunem, żadnego domu, to już od jakiegoś czasu uchodził wśród niektórych uczniów za Puchoniego ojca. Nancy nie mogłaby zwrócić się ze swoim problemem do kogokolwiek innego. Antosha może i był sławną gwiazdą, ale zdecydowanie nie był osobą, która wzbudziłaby jej zaufanie w tak delikatnych sprawach jak wątpliwości kapitan przed pierwszym meczem. I mimo, że już wcześniej darzyła Josha sporą sympatią, tak po tym ich mini treningu zdecydowanie wskoczył na podium jej ulubionych psorów. Rozwiał wątpliwości, dał jej do myślenia licznymi radami, a do tego miała prywatny trening. Naprawdę doceniała ten czas i czuła, że bardzo dużo z niego wyniesie. Kolejna cenna wskazówka, na którą kiwnęła głową. - Tak, ma pan rację. Postaram się o tym pamiętać. - Obiecała uśmiechając się przy tym niepewnie. Tak dużo informacji miała do zapamiętania! Żałowała, że nie ma samopiszącego pióra, które mogłoby zapisywać wszystkie rzucane przez Walsha informacje. Niestety mogła polegać jedynie na swojej pamięci. W jej stronę poleciał kolejny wodny tłuczek, który odbiła prowizoryczną pałką, ale ponownie piłka minęła się z celem. Zaklęła cicho pod nosem. Mogłaby zrzucić winę na to, że nie ma własnego sprzętu, no inną wagę wodnego tłuczka, na słońce świecące w oczy, ale ostatecznie wzruszyła lekko ramionami w geście bezradności. Nie szło jej dzisiaj. Znowu. - Po prostu nie chciałam pana zmoczyć, nie wypada! - Zdecydowała się jedynie zażartować, bo cóż innego mogła zrobić. Nie popisała się, ale liczy, że nadrobi dobre wrażenie na meczu.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Gdyby wiedział, że jest określany puchońskim ojcem, jego serduszko chciałoby wyrwać się z piersi. Poważnie. Na całe szczęście mógł się skupić jedynie na quidditchu, co chyba było najlepszym wyjściem. W innym przypadku mógłby zacząć ich nachodzić i wypytywać o plany na czas wolny... Nie, lepiej, żeby nie był tego świadom. Obserwował, jak tłuczek mknie w stronę dziewczyny i jak ona odbija. Ruch miała poprawny, siłę pewnie też, a jednak wodna piłka znów go ominęła. - Żadne nie wypada! Wyobraź sobie, że jestem tym nielubianym wujkiem, którego trzeba zaprosić na urodziny i traf we mnie tym tłuczkiem - zaśmiał się, tworząc nową piłkę i posyłając ją w stronę Puchonki. Wiedział, że właściwie mogłaby zrzucić winę na lekką pakę, niewyważona odpowiednio, na tłuczek, który był lżejszy niż ten tradycyjny, ale przecież złej baletnicy... Każdy wie, jak to dokończyć. - Williams, przyłóż się do tego! Traf we mnie, a dostaniesz prezent z okazji bycia kapitanem. Uderz jakby od tego zależała ocena końcowa - dopingował w miarę, jak piłka leciała w kierunku dziewczyny, po czym zamilkł, z uśmiechem na twarzy, czekając na trafienie.