Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:00, w całości zmieniany 4 razy
Hayley weszła do wielkiej sali szybkim krokiem. Miała niewiele czasu na zjedzenie śniadania. Jechała do domu. Uległa namowom matki. Dziewczyna nie była do końca przekonana, czy to dobry pomysł, ale zawsze warto spróbować. A nuż rodzice zaakceptują jej wybory. Usiadła przy stole gryfonów i pochyliła głowę, by włosy zasłoniły jej twarz. Zupełnie nie miała ochoty na kontakt ze światem zewnętrznym. Chwyciła najbliżej leżącego tosta i posmarowała dżemem porzeczkowym. Westchnęła. Oparła się na łokciu i patrzyła beznamiętnie na jedzenie. Po dłuższej chwili odłożyła je na talerz. Pogrążyła się w myślach, tracąc rachubę czasu.
- O, na pewno lubi. Po prostu jeszcze nie zdążył cię poznać. Widzę, że darzy cię jakąś szczególną odmianą sympatii, mało jest osób które decyduje się dotknąć, nawet jeśli jest to dziobnięcie. Pogładził koguta do grzebieniu.
- Zaraz tam sympatia. Broni się przed obcą osobą i tyle - zaczęła się przekomarzać. Zdążyła zaobserwować, że Sebastian i Charlie naprawdę się lubią. - Jak długo towarzyszy ci Charlie? - zapytała z nieukrywaną ciekawością.
- Nie kłóć się ze mną, Gabrielle - rzekł i wziął ze stołu wyjątkowo czerwone jabłko, leżące w półmisku z owocami. - Tak długo, jak potrafię sięgnąć pamięcią wstecz. I nie pamiętam by wiele osób go widziało. Jesteś wyjątkowa - uśmiechnął się do Krukonki. Zatopił zęby w soczystym owocu. Jego smak przypomniał mu jak spędzał święta w domu, jeszcze kilka lat temu. - Powiedz Gabrielle, w jaki sposób obchodzi się Wielkanoc u ciebie? Bardzo mnie zdziwiło, gdy dyrektor dał mi właśnie takie zadanie - spojrzał na koszyk z prezentami, który wciąż stał w tym samym miejscu.
- Będę chciała, to będę się kłócić. Nie zabronisz mi tego - odpowiedziała z udawaną pretensją, zachowując się trochę jak dziecko, które nie dostało tego, czego chce. Odwróciła na chwilę głowę w stronę półmiska z owocami. Ujrzała tam gruszkę, którą natychmiast wzięła z półmiska i zaczęła jeść. Zastanowiła się chwilę nad słowami Sebastiana. "Jesteś wyjątkowa..." Gabrielle często słyszała te słowa w swoim życiu, mimo że z jej zachowania mogło wynikać coś zupełnie innego. Jej matka często powtarzała, że dziewczyna nie jest zwykłą osobą, że może osiągnąć naprawdę wiele. Tylko musi tego naprawdę chcieć. - U mnie? U mnie zawsze było chyba trochę inaczej niż w innych rodzinach... - przerwała jedzenie gruszki i powoli zaczęła mówić - jak wracałam do domu na święta, to mama zawsze miała wtedy wolne dni od pracy. Razem sprzątałyśmy mieszkanie, a później przygotowywałyśmy nasze ulubione potrawy na śniadanie wielkanocne. Jednak nie było żadnych tradycji, takich jak są w... - zamyśliła się, nie mogąc przypomnieć sobie, gdzie te tradycje występują - no te z koszykiem wielkanocnym i specjalnymi potrawami... - mówiła, aż w końcu drogą skojarzeń przypomniała sobie, o jaki kraj chodziło - no tego wszystkiego, co jest w Polsce. A polskie ciasta są pyszne - dodała, uśmiechając się przy tym. Gdy była w domu, starała się robić różne ciasta, według przepisów, niektórych pisanych przez prababkę Gabrielle, Antoninę. - Mama, gdy byłam mała, dawała mi zawsze czekoladowe jajka.
- Znasz polskie tradycje i masz przodków stamtąd? Cóż za niesamowity zbieg okoliczności! - O tak, Sebastian był tym niesamowicie podekscytowany, tak samo zresztą jak Charlie, który nastawił uszu i z zainteresowaniem wpatrywał się w Gabrielle, przestępując z nogi na nogę. - Właśnie stamtąd pochodzę! Wielka Brytania i Hogwart jest wspaniały, jednak niezwykle brakuje mi tych wszystkich tradycji, chodzenia za koszyczkiem do kościoła...
- To nie żaden niesamowity zbieg okoliczności. Po prostu życie - Gabrielle próbowała ostudzić radość Sebastiana. Wtedy poczuła, że ktoś ją obserwuje. Rozejrzała się. No tak, to Charlie wpatrywał się w nią, jakby przysłuchując się całej rozmowie. Krukonka pomyślała, że to zwierzę musi być inteligentnym stworzeniem. - Naprawdę pochodzisz z Polski? - zapytała, by się upewnić. - Można się do tego wszystkiego przyzwyczaić... Jednak to nie będzie to samo. Ojczyzna zawsze pozostanie ojczyzną - rzekła trochę smutno. - Tęsknisz za Polską - stwierdziła, pewna swych słów.
- Życie... dlaczego myślisz tak pesymistycznie? Gabrielle, spójrz! Jesteś piękna i młoda, świat może do ciebie należeć... wiec korzystaj z tego - zakończył z uśmiechem. Oj tak, on zdecydowanie był optymistą. No, zdarzały mu się chwile kiedy zaczynał wątpić... ale tylko czasem. - Nawet nie wiesz jak bardzo - powiedział, z trochę smutnym uśmiechem. - Może i tak.. ale tutaj to wszystko jest takie czekoladowe, kolorowe. Zero prawdziwych tradycji, tych które mieli jeszcze nasi przodkowie.
- Och, to nie pesymizm! - oburzyła się - po prostu myślę realistycznie - próbowała się usprawiedliwiać. Ale po prawdzie, dopiero od niedawna zaczęła cieszyć się życiem. - To, że są kolorowe, to nic złego - próbowała tłumaczyć - jednak... są zbyt płytkie. Nie ma w nich tej głębi - zaczęła rozmyślać
- A ja właśnie chciałbym żebyś myślała optymistycznie, przynajmniej czasem. Wiesz jak to bardzo pomaga? Takie chwile bezgranicznego optymizmu gdy wierzysz, że wszystko jest wspaniałe, piękne... Dlaczego jesteś tak nastawiona do świata, Gabrielle? Czy w twoim życiu zdarzyło się coś co sprawiło, że taka się stałaś? - wygłosił cały monolog. Ale co mógł poradzić, że słowa tak z niego wypływały? - Zupełnie jakbyś czytała mi w myślach...
- Wiem, jak to pomaga - rzekła poważnie - choć może się wydawać, że tak nie jest. Gdyby nie to, że potrafię mimo wszystko cieszyć się z małych rzeczy, być może nie byłoby mnie tutaj - wyznała szczerze. Miała momenty głębokiego załamania. Wiedziała, że niektórzy już dawno skończyliby ze sobą. Jednak ona miała w sobie chęć życia. Chciała żyć. Bo czuła, że ma w życiu jakąś misję do spełnienia. I czuła, że to jeszcze nie czas, by odejść. - Tak, stało się - powiedziała dosyć lakonicznie. Nie chciała o tym opowiadać. Jeszcze by się rozpłakała. I znowu wpadła w otchłań rozpaczy. A chciała cieszyć się życiem. Tym, że jest wiosna. Że wstaje co dnia. - Nie umiem posługiwać się legilimencją - odpowiedziała cicho. Gabrielle zauważyła u siebie pewną zależność. Im ważniejsze tematy były poruszane, tym cichszym głosem mówiła. Jakby chciała coś ukryć.
- Oj Gabrielle, Gabrielle.. - westchnął. - W takim razie po prostu posiedźmy, napawając się wyjątkową jak na tą porę ciszą. Która to już była właściwie godzina? Nie miał pojęcia, ale Wielka Sala niemalże zupełnie opustoszała. - Myślę, że poczułbym, gdybyś jej użyła - uśmiechnął się do niej. - Musiałabyś być naprawdę wyćwiczona, by zrobić to ot tak - pstryknął palcami. Wiedział co mówił. Ile to razy jego ojciec nie chciał z nim rozmawiać... - Myślę, że powinniśmy już pójść. Zobacz, wszyscy udali się spać, a przynajmniej do swoich dormitoriów.
- Masz rację - przyznała - zrobiło się już późno, powiedziała, po czym ziewnęła przeciągle. Sama też stała się senna. Dlatego wstała od stołu. - Do zobaczenia - pożegnała się i udała się w stronę wyjścia.
- Czekaj! - krzyknęła. Zanim zdążyła ruszyć, Angie biegła przodem. Dogoniła ją, ale jednak blondynka była pierwsza. Zmęczona zatrzymała się przed drzwiami, prowadzącymi do zamku i podparła ręce na kolanach. Miały dość spory kawałek do przebiegnięcia. Teraz spokojnie elegancko weszła sali wejściowej, a potem do wielkiej sali. Kiedy odsapnęła, odpowiedziała na poprzednie pytania. - Nie wiem... Zależy co chcesz. Jak tu nic nie ma, została jeszcze kuchnia - uśmiechnęła się. Jak sie cieszyła, że stół ślizgonów jest tak blisko drzwi. Opadła na pierwsze lepsze miejsce i nalała sobie czegoś do picia. Na jedzenie przyjdzie czas. - Masz sporo rzeczy do wyboru - spojrzała po stole. Faktycznie, jak na tę porę dnia stół był zastawiony prawie po brzegi, a potraw było mnóstwo.
- Dobranoc, Gabrielle - pomachał do niej jak odchodziła. Charlie podreptał po ławce i usiał tu obok. Spojrzał na Mopa, potem na płatki kukurydziane i znowu na niego. Zrozumiawszy ten gest, woźny nasypał kogutowi płatków do miseczki. - Oj, Charlie - westchnął Sebastian, obserwując jak ten wkłada niemal całą głowę w jedzenie. Sam wziął maślaną bułeczkę a do tego szklankę mleka, ot tak na kolację. Postanowił zabrać ją ze sobą - jakby się głodny zrobił.
Tuż przed Sebastianiem pojawił się numer gazetki, oblewając go przy okazji mlekiem.
Witam po długiej nieobecności! Do redakcji dotarło wiele sów z zażaleniami, ale specjalnie na tę okazję pewien mugol pożyczył mi niszczarkę. W tym numerze skupię się na aspekcie psychologicznym, czytaj: przeróżne choroby umysłowe uczniów. Oczywiście, są to informacje nieoficjalne, efekt wielodniowych wniosków wyciągniętych z wywiadu środowiskowego.
1. Po prostu choroby:
a) N.S - "lesos flirtos": przewlekła choroba, objawiająca się nadmiernym flirtem z płcią żeńską. Podobno, ślizgonka założyła się z J.M, że uwiedzie więcej uczennic niż on sam. Ciężkie wyzwanie, ale trzymamy kciuki!
b) A.A - "zadartos nosos": o tak, pewnie każdy z Was ma już dreszcze na plecach. Jest to choroba nieuleczalna, polegająca na zbyt dużej pewności siebie. W niektórych przypadkach pojawiają się również omamy, w których dana osoba, jest przekonana, że jest Big Brotherem - widzi wszystko.
c) J.D - "maximus ironios": choroba, której skutki ciągną się latami. Objawia się antyspołeczną postawą i nieustannym używaniem ironii. Współczujemy najbliższym chorego, ponieważ muszą wykazywać się niezwykle stalowymi nerwami.
d) V.D - "krukonos wnerwos": główną objawą jest impulsywność, przekraczająca wszelkie normy. Osoba chora często majaczy następujące słowa: "Nie należę do Slytherinu."
e) G.P - "natrętos marudos": bardzo ciężka choroba, która objawia się bezustannym marudzeniem. Cechą charakterystyczną osoby zarażonej tą chorobą jest zbyt częste używanie słów: "ale cisza..."
f) I.C - "optimistus głupotos": optymizm niebezpiecznie graniczący z czystą głupotą. Cechują ją naiwna chęć uspołeczniania ludzi, która i tak zawsze kończy się fiaskiem.
g) B.R - "rudos siłos": w jednym ze stadiów choroby pojawia się zmutowanie chorego na rudego wojownika, który rzuca mięsem i zaklęciami na prawo i lewo. Zalecane przeczekanie w izolatce.
h) W.B - "rozdwojos jaźnios" - to jedno z najcięższych rozdwojeń jaźni. Osoba może zmieniać swoje nastawienie bądź humor w przeciągu kilku sekund. Odbiorca może wręcz oszaleć ze zdezorientowania.
To już koniec tego numeru. Z pewnością właśnie oddychasz z ulgą, gdy widzisz, że nie figuruje tu Twoje nazwisko. Nie martw się, w następnym numerze się doczekasz.
- Nooo, aż dziw, że tyle tu tego. Wręcz trudno się zdecydować - przygryzła dolną wargę, by po chwili oblizać usta. Zapachy były niesamowite, aż chciało się jeść jeszcze bardziej. Miała przyśpieszony oddech, to po tym biegu. Bieganie było takie fajne. - a ty co jesz? - wzięła do ręki ukrojony kawałek bloku czekoladowego i ugryzła - mniam! - stwierdziła na głos i oblizała palce, na których znalazło się trochę czekolady - jakiś roztopiony dziś, heh, poczęstuj się - wskazała na talerzyk z blokiem. - ja się za chwilę zbieram. Następne nasze spotkanie to będzie to z tatuażem, tak? - zlustrowała wzrokiem resztę stołu.
Odcięła się od świata rzeczywistego, patrząc w sufit. Był taki spokojny... Ocknęła się po chwili, patrząc na Angie. - Coś mówiłaś? - zapytała.- Tatuaż? - to jedno słowo obiło jej się o uszy. - Jutro? No nie wiem... Wiesz, dobra, raz kozie śmierć. Niech będzie - odpowiedziała. Wcale nie była tak bardzo pewna, czy tego chce, ale jak powiedziało się 'a', to trzeba umieć powiedzieć 'be'. Zobaczyła, jak gazeta spada na stół krukonów. Przypominając sobie, co ostatnio o niej napisano, teraz również chciała się dowiedzieć, co tam znajdzie ciekawego. - Accio gazeta! - zawołała, wyciągając różdżkę. Po chwili w jej rękach leżała gazeta. Popatrzyła na inicjały... No tak! Znowu ona. Przeczyła oburzona treść, która dotyczy jej, po czym uśmiechnęła się kpiąco. - Tak, ktoś tu ma kompleksy - powiedziała, machając ręką na gazetę.
Angie wytarła usta rękawem i odwróciła się w kierunku koleżanki. - Weeeź, ta gazeta to porażka. Dobrze, że tym razem nic o mnie nie ma - prychnęła i spojrzała na swoje różowe paznokcie - ale w sumie, jak to było? Nie ważne co piszą, byleby tylko, nie? - wykręciła oczami. Podniosła ze stołu kolejny kawałek bloku czekoladowego, tym razem większy i podniosła się z ławki - chodź spadamy, a jutro wypad po tatuaż i kolczyk - uśmiechnęła się i chwyciła Andy za rękę ciągnąć ją w kierunku drzwi, za którymi po chwili zniknęły.
Amelia wkroczyła do Wielkiej Sali. Dzisiaj niebo było prawie bezchmurne. Może wybrać się do Hogsmeade, pomyślała. Usiadła przy stole Gryfonów. Nałożyła sobie na talerz trochę spaghetti. Chcąc, nie chcąc musiała coś zjeść. Choć jedzenie było w tej chwili ostatnią rzeczą, na która Amelia miała ochotę. Żuła kawałek, nie widząc efektu. Wpatrywała się w drzwi, nadal żując spaghetti.
Po kilkunastu minutach wyszła z sali, by iść w spokoju przeczytać jakąś książkę...
Angie popchnęła uchylone drzwi do Wielkiej Sali, zza których było słychać gwar rozmów, które był przeprowadzane prawdopodobnie i przez uczniów i przez nauczycieli, a następnie tanecznym krokiem udała się ku stołowi należącemu do Slytherinu. Był jak zawsze zastawiony najlepszymi daniami, a raczej tym, co uważali za najlepsze Ślizgoni. - Siema - przywitała się z siedzącymi najbliżej miejsca, które zajęła i poczęstowała się czekoladowym blokiem.
W wielkiej sali pojawiły się July i Meg, targając ze sobą dość dużą ilość balonów. July rozjrzała się po sali i spojrzała pytająco na Meg. -To co? Działamy? - zapytała i podeszła do stołu gryfonów.
Megan wzięła kilka balonów do ręki i rozejrzała się po Wielkiej Sali. - W prawdzie rzecz mówiąc myślałam, że będzie tu więcęj ludzi. - Puchonka podeszła do stolika gryfonów. - To co rozdzielamy się. Po dwa domy na każdą z nas. Mam nadzieję, że ślizgoni też przyjdą.
Pokiwała głową. -Ok ok, mówimy jakąś ustaloną formułkę w stylu "Zapraszamy na impreze bla bla bla" czy wolisz improwizować ? - zapytała i rzuciła kilka balonów na podłogę.
Gabrielle weszła do Wielkiej Sali. Dzisiaj to był wielki wyczyn, jako że Gabrielle była od pewnego czasu zniechęcona. Najprawdopodobniej spowodowane to było wiosennym przesileniem. Jednak, u Gabrielle to się przedłużało. Krukonka usiadła przy stole Ravenclawu. Nalała sobie soku dyniowego, jednak na razie nie piła go.
- Może improwizacja, ja i tak nie zapamiętam..czasem za bardzo się stresuje - Meg zaśmiała się i zauważyła Gabrielle, która weszła do sali. - Hmn..no to pierwszą osobę już mamy. - Puchonka wzięła czerwony balon i odwróciła się w stronę July - Jeśli nikt więcej nie przyjdzie to powysyłamy zaproszenia przez sowią poczte. Megan podeszła do Gab. - Witam cię. Ja, July i Bell zapraszamy na imprezę na piątym piętrze, w Salonie Wspólnym - rzekła z uśmiechem i podała jej balona.