C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Autor
Wiadomość
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Zdecydowanie podobał jej się zachwyt w oczach Asphodela, kiedy odkryła swoją kreację na ten wieczór. Wiedziała, że wygląda dobrze i tak się czuła. Nie przeszkadzało jej bycie w centrum uwagi, lubiła te spojrzenia wyrażające aprobatę. Z promiennym uśmiechem zwróciła się do chłopaka. - A, dziękuję - powiedziała, uśmiechając się uroczo i obróciła się wokół własnej osi, żeby lepiej się zaprezentować. Założyła kosmyk włosów za ucho i rozejrzała się szybko wokół, obserwując uważnie przybyłych. Cudowne wydarzenie, wszyscy wyglądali tak pięknie i elegancko, nie w tych bezkształtnych, szkolnych szatach. Uśmiechnięci, poruszali się lekko i z gracją, nieobciążeni ciężarem podręczników czy innych przedmiotów, które uczniowie - i nauczyciele - musieli na co dzień ze sobą nosić. - Czyli nie przyniosę ci wstydu? - spojrzała na niego kokieteryjnie. Naprawdę czuła się świetnie! Wrażenie to, niestety, przyćmił taniec otwierający, który nie poszedł im najlepiej, ale Chloé postanowiła machnąć na to ręką i obrócić w żart. Jeszcze mnóstwo tańców przed nimi tej nocy! - Po prostu jeszcze do końca się nie rozgrzaliśmy - dziarsko pocieszyła i siebie, i jego. Obrzuciła go uważnym spojrzeniem. - Też dobrze wyglądasz - powiedziała szczerze. W takim eleganckim stroju wyglądał dojrzalej (ach, znowu ten wiek!) i bardzo mu było do twarzy. Asp był naprawdę urodziwy, ale na jego nieszczęście Chloé widziała w nim głównie młodszego brata Haze i dobrego kumpla. Czy chłopak zdoła zmienić to wrażenie? Również wyjęła swoją niespodziankę i wyciągnęła jej drugi koniec w kierunku Aspa. Chłopak złapał za cukierek i oboje pociągnęli oba końce. Rozległ się głośny huk i na chwilę otoczył ich obłoczek gęstego dymu. Chloé pomachała dłonią przed twarzą, aby rozgonić chmurkę i zobaczyć, co też jej się dostało. Przez chwilą myślała, że niespodzianka okazała się pusta, bo nic nie wypadło ze środka, kiedy kątem oka zauważyła jakiś ruch wokół swojej głowy. Odwróciła się szybko i stanęła oko w oko z miniaturową, magicznie zaczarowaną figurką smoka. - Ooooch! - zawołała z zachwytem, wyciągając przed siebie dłoń, a mały smoczek wylądował na jej skórze. - Cudowny! Wiesz, co to za rasa? - zapytała Aspa, nie odrywając zachwyconego wzroku od smoka. Przysunęła go sobie na kilka milimetrów od twarzy, żeby dokładnie mu się przyjrzeć. Smok znudził się miejscem na jej dłoniu i wzbił się do lotu. Chloé obawiała się, że odleci w siną dal i tyle po prezencie, ale ten zrobił kilka okrążeń wokół jej głowy i przycupnął na jej ramieniu. Dziewczyna zaśmiała się wesoło. - Słodki. Mam zwierzaka! - zawołała. - Teraz twoja niespodzianka! - powiedziała, wyciągając dłoń, aby złapać drugiego cukierka. - Myślisz, że Haze przyszła? - zapytała Aspa, bo nie była pewna czy przyjaciółka w końcu zdecydowała się przyjść czy nie.
Spojrzała na niego tylko z politowaniem po jego żarcie. Może faktycznie, gdyby trochę zmieniła nastawienie, potrafiłaby się dobrze bawić. Nie była tylko pewna, czy tego chce. Bała się dobrze bawić w jego towarzystwie, a coś jej podpowiadało, że przy odpowiedniej motywacji to nie byłoby wcale takie trudne, w końcu zdarzało im się to w przeszłości i wiedziała, że to najlepszy sposób, żeby stracić czujność. Ile jeszcze wspólnych imprez ich czekało? Kilka? Kilkanaście? Kilkadziesiąt? Co jeśli nigdy nie uda jej się od niego uciec i wszystkie tego typu okoliczności będzie spędzać z nim pod ramie? Narzekanie za każdym razem brzmiało jak świetny sposób, żeby wykończyć samą siebie. Nie była tylko pewna, czy potrafi się tak oszukiwać. Może to była kolejna rzeczy, której powinno nauczyć ją jego towarzystwo. - Może spróbowałbyś chociaż raz, żeby się przekonać? - zapytała, zastanawiając się, czy miał rację. Gdyby teraz Nate ją o coś poprosił, chyba zamarłaby z wrażenia i może faktycznie spojrzała na sprawę przychylniej. Ale czy wszystko ubrane w prośbę spotkałoby się z taką reakcją? W przypadku wielu rzeczy, nie wystarczyłoby nawet błaganie. To wszystko było wypadkową tego, jaką decyzję podjął za pierwszym razem, kiedy miał wybór, czy prosić, czy wymagać. Wybrał drugą opcję a ona pociągnęła za nimi takie, a nie inne konsekwencje. Zapętliła ich. Była ciekawa, jak potoczyłaby się ich relacja, gdyby wtedy, w mieszkaniu, nie zmusił jej do niczego. Poprosił o milczenie, zaufał, puścił. Opowiedział jej historię, którą pewnie potrafiłaby zrozumieć i może nawet nauczyć się żyć z tym sekretem. Gdyby nie był on wymuszony, gdyby nie był zapalnikiem do zaprezentowania wszystkiego, co było w nim najgorsze. Wtedy wszystko byłoby prostsze, teraz pewne schematy były już niezmienne. Wyrwała z zamyślenia otworzyła paczkę razem z nim, jednak jego zawartość była znacznie bardziej interesująca. Nie była nawet zaskoczona swoim pechem, nie spodziewała się otrzymać niczego spektakularnego. Kiedy decydował los, to na ogół nie kończyło się dla niej dobrze. Nie było nieprzyjemnych efektów, więc nawet cieszyła się z otrzymanych słodyczy. - Będzie ci do twarzy - skomentowała, ale potem zobaczyła, że Nate jej się przygląda i chyba ocenia, jak ten zestaw wyglądałby na niej. Trzeba było przyznać, że był naprawdę piękny i pasował do jej stylu, nawet nie miałaby innej wymówki do nienoszenia go niż "to od niego". Pewnie trudno byłoby jej się oprzeć od założenia tego od czasu do czasu. Mimo wszystko nie zaprotestowała i odwróciła się do niego tyłem. Złapała włosy i przytrzymała je delikatnie z przodu. - Widzę, że pierścionek to już dla ciebie za mało. Dać palec... - pokręciła głową, chociaż trzeba było przyznać, że to był miły gest. Pierścionek był koniecznością i był po to, żeby prezentowała się jak należy. To było zupełnie co innego.
Wydarzenie towarzyszące: Kulig Wylosowane kostki:4 > 6 Zdobycze: 10g które wydaje na wejściówke Dodatkowy efekt: brak
To byłby dla Albiny wielki komplement, gdyby jej wyznał w sekrecie, że jej obecność, czy też perspektywa jej towarzystwa sprawia, że jego podejrzenia co do mierności imprezy maleją, a wręcz nawet zmieniają się na same ciepłe odczucia. Matka dziewczyny z pewnością, gdyby jeszcze żyła, zadbała by o to, żeby była absolutnie wymalowana jak matrioszka i uginała się od bogactwa, takiej by jej pewnie nie poznał nawet gdyby podeszła do niego i się przedstawiła, tylko popukał się w czoło, fakt jednak, że dostrzegła na jego twarzy autentyczny wyraz zadowolenia na jej widok przyjęła z wielką przyjemnością, choć starała się jeszcze przez chwilę sama siebie przekonać, że chodziło o jej czarującą osobowość a nie to, że po prostu wyglądała ślicznie. - Ty toże, jak chuj. - odpowiedziała z powagą i zadowoleniem kiwając głową. Zaraz jednak, kiedy zdradził, że to on będzie jej szlachetnym partnerem zaśmiała się wesoło i wzięła go dziarsko pod ramię- Juże się bojałam, szto ja budu weselit sie z jakimś gogusiom. - westchnęła z ulgą kładąc obleczoną w rękawiczkę dłoń na piersi - Teraz etot bal możu byt nawet weselnyj! Ty jesteś moju najlepsza partia. - pokiwała głową i brnąc przez zaśnieżone ścieżki ruszyli do sań. Wskoczyła ochoczo na siedzisko i z zadowoleniem oglądała zimowy krajobraz rozpościerający się wokół sań. Kiedy Boyd zaczął wiercić się i kręcić w miejscu obejrzała się, by zobaczyć cóż też ugryzło go w dupę, a kiedy okazało się, że spod tyłka wydobył całe dziesięć galeonów zaśmiała się jedynie- Ty kakasz złotem! - z ciekawością zaczęła gmerać pod swoją poduchą i jak na pechowego szczęściarza przystało również wydobyła garść galeonów. Przybiła Callahanowi piątkę, bo właśnie im się zwrócił wydatek wejściówki na ten bal i z jeszcze większym zadowoleniem oglądała widoczki. Wieczór zapowiadał się przepysznie. Dojechawszy na miejsce pokręciła głową widząc brak koordynacji swojego partnera, sama złapała go dziarsko za dłoń jakby wcale nie po to by jej jak jakiejś damulce pomógł w opresji wyczołgać się na ziemię, po czym wyskoczyła z sań niczym ta młoda gazela lądując eleganckimi trzewikami z gracją i równowagą godną baletnicy. Uścisnęła lekko jego palce i rozejrzała się. - No ależ tu prikraśnie. - oceniła przestrzeń zagospodarowaną do balu, a widząc zbliżające się skrzaty aż przebrała w miejscu nóżkami jak niespokojny pies.- My budziem teraz tańcować..? - w jej głosie było słychać tylko i wyłącznie dwie rzeczy, nadzieje łamaną przez ekscytacje.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Przyznanie samym przed sobą, że robiło się coraz bardziej miło i przyjemnie było dość zaskakujące. Nie, żeby miał spodziewać się tu jakieś katastrofy, niemniej tych pierwszych kilkanaście - można rzec - decydujących minut przebiegało nad wyraz sprawnie i całkiem sympatycznie, szczególnie kiedy udało im się już złapać te pierwsze takty wspólnego tańca, które nie były porażką, tak jak pierwsze podejście. Nie spuszczał wzroku z jej osoby, wytrwale patrząc jej w oczy, zupełnie tak jak go nauczono i tak jak powinno się to robić w takim tańcu. Nie mógł powiedzieć, że nie było to przyjemne uczucie, patrzeć tak na nią, uśmiechniętą, zadowoloną i rozluźnioną, z drugiej strony mogąc powiedzieć to o nim samym, no może poza tym trzecim aspektem. Bez jego braku nie byłby sobą, a i tak dzisiaj zdumiewająco pozwalał sobie na nieco odważniejsze posunięcia – odważniejsze, mając na myśli próbę własnego umysłu. Sam zresztą jeszcze niedawno proponował jednemu z uczniów, że pomoże mu przemóc strach, to jaki byłby z niego nauczyciel, gdyby sam nie próbował tego robić?
....Sunął płynnie po parkiecie, stawiając kolejne kroki z pojedynkową dokładnością co do jej butów, tak, aby już ani razu więcej nie nadepnąć na jej delikatne nogi. Zresztą sam chyba nie chciałby doświadczyć po raz kolejny wysokości jej obcasów, bo nawet tak jakościowe, skórzane pantofle nie były wystarczającą defensywą na te igły. A gdyby tak…? Nie, to była stanowcza przesada. Co jakiś czas tańcząc w pozycji - o której może nieco zbyt bezczelnie zadecydował – stosował delikatne obroty, jednakże mimo wszystko nie zbliżał się na tyle blisko, aby dotknąć się z nią swoim tułowiem. Nawet jeśli nie chodziłoby o kwestie jego awersji, tak zasady jakiegokolwiek dobrego smaku nie pozwalały mu na to na tym etapie znajomości – a przynajmniej na tym, za jaki obierali ich wszyscy wokół. Ot, nauczyciel tańczy z absolwentką Hogwartu. Połowa pewnie nawet nie wiedziała, że pojawili się tu razem.
....- Tak? Pamięć płata mi figle. – rzucił, oczywiście żartując. Doskonale pamiętał jak to wyglądało w Felixie i miał nadzieję, że jednak dotrwa do końca tego balu bez żadnych cyrków wywołanych własną osobą. Chyba, że zamieni się w wilkołaka nie patrząc na fazę księżyca.
Słysząc jej pytanie przechylił lekko głowę z niedowierzaniem na te słowa i uśmiechnął się lekko, ba! nawet parsknął rozbawiony, nie przerywając jednak ich spokojnego teraz tańca.
....- Jestem przekonany, że zajmują się sobą i nie obchodzi ich co wyprawia ich nauczyciel, dopóki nie zacznie ostentacyjnie całować ich siostry koleżanki na środku parkietu. – mruknął w odpowiedzi, od razu po tym okręcając ją po raz kolejny i nie dając tym samym szansy na natychmiastową reakcję na jego słowa. Sam był wyraźnie zaskoczony taką, a nie inną odpowiedzią, ale z drugiej strony całkiem z niej zadowolony. Miał jedynie nadzieję, że była to święta prawda, bo nie miał zamiaru rozglądać się po parkiecie jak oszalały i sprawdzać, czy ktoś aby nie przygląda im się i nie obgaduje zakrywając ust dłonią w celu nierozpoznania słów. Zerkał jedynie co jakiś czas, sprawdzając przy tym czy nie zapowiada się żadna burda, w której należało zainterweniować.
....Kiedy znów na niego spojrzała, wyraźnie się mu przyglądając, uśmiechnął się delikatnie, aczkolwiek przybrał już nieco poważniejszy ton, wciąż jednak zatrzymując się na pozytywnym wyrazie twarzy. Delikatne zmarszczki mimiczne wciąż oplatały jego oczy, a on – co rusz spojrzał na nią ponownie w przerwie od ‘patrolu’ – unosił kąciki ust, jakby nie mógł uwierzyć, że tańczą razem, a on zachowuje się jak nastolatek. I może by ta sielanka trwała nieco dłużej, gdyby nie fakt, że zaczął tracić grunt pod nogami – dosłownie. Nie był w stanie zareagować i złapać równowagi, a jedyne co zdążył zrobić to puścił Éléonore, zanim sam wyrżnął jak długi o podłogę, w ostatniej chwili zbierając się do siadu i tym samym nie uderzając głową o innych ludzi. Rozejrzał się wokół siebie oszołomiony, szukając przyczyny w tym co się stało i dostrzegając niewielką plamę na parkiecie. No szlag by to trafił.
....Podniósł się z miejsca i machnął ręką na rozlany napój, pozbywając się go równie szybko, jak plamy ze swojego idealnie czarnego, matowego garnituru. Całe szczęście, że odbili jakoś na skraj tańczących, być może nie zwracając na siebie aż tak dużej uwagi. Koniec końców i tak było mu wszystko jedno, bo nie zamierzał przejmować się reakcją innych. Nie połamał się, a to grunt. Odczuł jednak na pewno zbyt duże naciągnięcie skóry na torsie, co poskutkowało zapowiadającym się, delikatnym bólem.
....- Nic mi nie jest. – rzucił, zanim w ogóle zdążyła powiedzieć cokolwiek na jego upadek i pokręcił głową, przestrzeliwując sobie szyję. – Cholerny parkiet – mruknął do siebie, w końcu jednak lekko zaśmiewając się pod nosem, jakby to miałaby być najzabawniejsza rzecz na świecie, zważywszy, że jeszcze przed chwilą myślał, że wszystko szło doskonale. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, wciąż uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby nic się nie stało.
....- W kolejnej piosence postaram się nie popełnić nieudanego samobójstwa. – mruknął, kiedy zbliżył się na tyle, aby wyłącznie ona mogła go usłyszeć. Musiał to obrócić w żart, przecież nie pokaże jak bardzo bliski załamania jest w związku z tym, że o ile ból się nie uspokoi, to jego blizna da o sobie znać aż nadto. Przynajmniej plotka o wilkołaku zniknęłaby raz, a dobrze.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
W obliczu tragedii, która spotkała naszą rodzinę, a już w szczególności mojego biednego brata, miałam na głowie naprawdę dużo i wszystkie zmartwienia, które pozostawały na moich barkach skutecznie utrudniały mi spokojne funkcjonowanie i odpoczynek. Z tego powodu w ogóle nie miałam pojęcia o żadnym balu, więc zaproszenie Leonela było dla mnie sporym zaskoczeniem. Choć początkowo ze względu na rodzinne napięcie rozważałam odrzucenie zaproszenia to po rozmowie z matką zdecydowałam, że mi również należy się odrobinę odpoczynku. Poza tym spędzenie balu w towarzystwie Fleminga wydawało mi się niezmiernie interesującym planem na wieczór, tak więc dość prędko wysłałam mu wiadomość, dając do zrozumienia, że chętnie wybiorę się z nim do Hogsmeade. Po rodzinnym obiedzie przygotowałam bardziej balową kreację - choć fason był dość prosty i ze względu na długie rękawy raczej nie kojarzył się z tego typu imprezami to blask, który dawała sukienka i biżuteria bez wątpienia przykuwały uwagę. Obawiając się jednak chłodu podczas przejażdżki uzupełniłam suknię o ciepły płaszcz - komfort i ciepło były dla mnie zdecydowanie ważniejsze niż olśniewający wygląd. Widok Leonela bez wątpienia od razu poprawił mi humor i było już pewne, że ten wieczór zapowiada się zdecydowanie milej niż kilka ostatnich - choć nadal z tyłu głowy zamartwiałam się o Cassiana to wiedziałam, że towarzystwo dobrze mi zrobi i pozwoli choć na moment zapomnieć o trudach tego czasu. Podróż kuligiem okazała się zaskakująco przyjemna. Raczej nie bałam się wysokości, ale musiałam przyznać, że nie byłam fanką mioteł, ani w ogóle latania, niemniej powietrzny kulig sprawił mi niemałą radość. Poczułam się wyjątkowo błogo i przez moment cieszyło mnie dosłownie wszystko - chłodne powietrze uderzające w moje policzki, sympatyczny partner, piękne widoki. Moją twarz rozświetlił jeszcze szerszy uśmiech gdy usłyszałam otrzymany od niego komplement - zrobiło mi się naprawdę miło i szczerze za to podziękowałam. Już chwilę później oboje daliśmy porwać się muzyce - początkowo cicho nuciłam piosenki, lecz ośmielona śpiewem Leonela również zdecydowałam się na dołączenie. Brzmieliśmy naprawdę dobrze - on miał zaskakująco czysty głos, ja również śpiewałam dość ładnie. Jako dziecko brałam lekcje muzyki i miałam w tej kwestii jakieś umiejętności, choć na co dzień raczej ich nie pielęgnowałam - raczej twardo stąpałam na ziemi i lepiej odnajdywałam się w roli odbiorcy sztuki niż jako artysta, niemniej miło było zaśpiewać świąteczne piosenki w miłym towarzystwo. Fakt iż dobrze bawiłam się już w saniach zdawał się być zwiastunem przyjemnego wieczoru. - Mam szczerą nadzieję, że obędzie się bez lodowiska - odparłam - Nie lubię niepewnego gruntu pod moimi nogami. Wkrótce wylądowaliśmy, a ku mojemu zdziwieniu na miejscu nie było żadnej sali bankietowej, a polana przygotowana do świętowania. Byłam bardzo zaskoczona, miałam jednak nadzieję, że organizatorzy zadbali o to, żebyśmy mogli bawić się bez obaw o komfort i chłód. - To trochę zaskakujące - odezwałam się do Leonela. Choć na ten moment nie byłam jeszcze przekonana do tej całej formy balu, to nie zamierzałam narzekać. Nie byłam typem marudy, poza tym liczyłam, że organizatorzy jakoś nad tym wszystkim zapanują.
Wydarzenie towarzyszące: taniec otwierający Kostki: 1 i 3 Zdobycze: brak Dodatkowy efekt: brak
Gdy już oboje opuścili sanie z mniejszą lub większą gracją, Bogi rozejrzał się po otaczającym ich terenie, wspaniale przystrojonym na okazję balu i musiał przyznać, że całość wyglądała naprawdę efektownie; sam jako fanatyk piwerka w plenerze nie miał nic przeciwko balu w plenerze, gdy dowiedział się o tym pomyśle, ale też nie spodziewał się, że aż tak go urzeknie ta sceneria. - Rzeczywiście, ładnie - wyraził powściągliwy zachwyt, powstrzymując się od rzucenia "no zajebiście!", bo od czasu do czasu mu się przypominało, że powinien chociaż trochę trzymać fason, by następnie dokonać wspaniałej wymiany ze skrzatami i unieść w stronę towarzyszki zdobycz w postaci grzanego miodu w geście toastu. - Pewnie, że budziem tańcować! - zawołał entuzjastycznie, słysząc nadzieję w głosie Albiny; tancerz był z niego żaden, ale hej, w końcu byli na balu, a taniec otwierający był tradycją, więc grzechem byłoby się od niego wykręcić z tak błahego powodu jak brak gracji w ruchach i możliwość wielkiej kompromitacji. Uznał, że będzie się starał, a w najgorszym wypadku się podepczą a potem z tego pośmieją; widząc, że pląsy rozpoczną się tuż-tuż, szybko i hojnie łyknął miodu, aby się nieco rozgrzać, bo pozbawiony płaszcza szybko zmarzł - Ale gówno, chyba bezalkoholowe - zrecenzował, lekko zdegustowany tym faktem, stwierdzając jednak w duchu , że mimo tej wady, napitek otulił go przyjemnym ciepłem, więc nie był tak całkiem beznadziejny. Drugi prezent od skrzata, jakim był cukierek-niespodzianka, wcisnął na razie do kieszeni, bo nie było już czasu, by się nim teraz zajmować. - Ruszamy? - spytał, upewniając się że Albina jest gotowa, a gdy nie zaprotestowała, złapał ją za rękę, by nie rozdzielili ich napierający zewsząd coraz bardziej tłumnie imprezowicze, i ruszyli na parkiet. Pech chciał, że ledwo znaleźli sobie odpowiednie miejsce, doskoczyła do nich profesor Bennett, ciągnąca za sobą parę innych, znanych mu tylko z widzenia uczniów, i energicznym, nieznoszącym sprzeciwu tonem zarządziła roszadę, argumentując ją pospiesznie, że teraz stanowią bardziej dobrane pary. Boyd zdążył tylko rzucić Balbinie spojrzenie wyrażające żal większy, niż po skosztowaniu bezalkoholowego miodu pitnego, i nie mając innego wyjścia, rzucił się w wir tańca ze swoją nową partnerką, która była niemalże jego wzrostu i postury, a w dodatku najwyraźniej postanowiła prowadzić. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że on miał taki sam zamiar, a uparty był jak wół - ona też, dlatego żadne z nich nie chciało ustąpić, a w efekcie ich taniec nie tylko wyglądał dosyć żałośnie, ale przede wszystkim był bardzo frustrujący. Raz po raz, wzdychając ze zirytowaniem, próbował się rozglądać, jak idzie Abrasimovej, ale zniknęła z jego pola widzenia. Po tych istnych katuszach, zmęczony na ciele i przede wszystkim umyśle, wymamrotał jakieś kurtuazyjne podziękowanie do dziewczyny, z którą musiał tańczyć (choć miał wielką ochotę jej wytknąć, że była beznadziejna i powinna dać mu prowadzić i wielkie współczucie dla jej partnera) i szybko zaczął przeciskać się przez tłum, by móc się znów bawić w doborowym towarzystwie. Na szczęście odnalazł Rosjankę bardzo szybko. - No i nie potańcowalimy! - zawołał - U mnie było chujowo, a jak twój partner? Trafił ci się lepszy model? - spytał, licząc na to że chociaż ona miała przyjemność z tego tańca, po czym, udał wzburzenie i dodał żartobliwie: - Bo jak za dobrze się bawiliście, to z zazdrości będę musiał mu obić mordę.
Cieszył się, że Aurora przyjęła jego zaproszenie i że wspólnie będą mogli spędzić tegoroczny bal bożonarodzeniowy. Potrzeba mu było takiego wieczoru, podczas którego będzie mógł zdjąć swoją pokerową maskę i zapomnieć o zawodowych obowiązkach. Nie było to wcale takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Ba, miał nawet sporo wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście powinien poddać się tej luźnej atmosferze towarzyszącej kuligowi i wraz z innymi śpiewać te wszystkie świąteczne hity, które przecież nigdy się nie zmieniały. Nudny, odgrzewany kotlet. A jednak… wyjęcie przysłowiowego kija z tyłku dobrze mu zrobiło i musiał przyznać, o dziwo, że naprawdę wspaniale się bawił. Czy to była właśnie ta słynna magia świąt, o której tak wiele się mówiło? A może to przez te wszystkie piękne widoki, którymi mogli raczyć się po drodze? Nie był pewien, co przechyliło szalę, ale jego twarzy niemal od początku imprezy towarzyszył subtelny uśmiech, a to oznaczało, że wieczór zapowiadał się naprawdę zaskakująco dobrze. - Nie przepadasz za jazdą na łyżwach? – Zapytał, kiedy Aurora wspomniała o lodowisku. Czego by jednak nie powiedzieć, podzielał jej nadzieje. Sam był na lodowisku może kilka razy w życiu i chociaż nie upadał co chwila na tyłek, tak zdecydowanie nie mógłby powiedzieć, że dobrze jeździ. Jego ruchy zdawały się raczej pokraczne, więc niespecjalnie chciałby pokazać się jej z tak niekorzystnej strony. Założył sobie jednak, że skorzysta ze wszystkich atrakcji przygotowanych przez organizatorów, więc jeśli będzie musiał przywdziać na nogi łyżwy, jakoś zniesie tę gorycz porażki. Nie ukrywał również, że w razie gdyby zaszła taka konieczność, wolałby, by to panna Therrathiel okazała się jeszcze gorszą łyżwiarką od niego. Nie żeby źle jej życzył. Po prostu przywykł do rywalizacji, w której – rzecz jasna – lubił stawać na wygranej pozycji. - Bal na polanie? Chyba też spodziewałem się raczej jakiejś sali bankietowej… - Podzielił się swoją uwagę, kiedy wysiedli z sań. Nie zdążyli jednak ze sobą porozmawiać, bo zaraz ktoś pogonił ich na parkiet. Oficjalny taniec rozpoczynający bal. Pamiętał je ze szkoły i mimo że była to dość sztywna tradycja, tak nawet ją lubił. Taniec zawsze dobrze mu wychodził, chociaż obawiał się, że przez lata mógł wyjść z wprawy. W końcu ten tutaj znacząco różnił się od późniejszych luźnych podrygów. - Pani pozwoli. – Mruknął do niej z uśmiechem, podając jej dłoń, tak jak nakazywała tego od niego etykieta. Zaraz po tym zaprowadził kobietę na środek polany, by złapać ją delikatnie dłonią w okolicach talii. Poruszył się w rytm muzyki, ale zupełnie nie potrafił porozumieć się ze swoją partnerką. Kiedy on pociągał ją w prawo, ta odbijała w lewo, próbując go przekonać do swej własnej wersji tańca. - Daj mi poprowadzić. – Szepnął jej więc na ucho, pochylając nad nim głowę. Nie miał jej niczego za złe, w końcu po raz pierwszy znaleźli się w tak intymnej sytuacji i mieli prawo nie rozumieć mowy swoich ciał. Po prostu chciał jakoś zareagować, by dotrwali do końca tego utworu w zgodzie i przypadkiem nie podeptali sobie wzajemnie stóp.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: oficjalny taniec rozpoczynający WYLOSOWANE KOSTKI:3 ZDOBYCZE: - DODATKOWY EFEKT: Leo i Aurora kłócą się o to, kto prowadzi
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wyglądało na to, że dotarciu na bal miały towarzyszyć dodatkowe atrakcje. Początkowo brzmiało to dla niej wyjątkowo bez sensu, że aby wejść do Wielkiej Sali zmuszano uczestników do zaliczenia jakiegoś przystanku w Hogsmeade, ale hej, były święta, a impreza była nie tylko dla stałych, szkolnych bywalców. Narzekać nie wypadało. Zwłaszcza, że czekał ją spacer u boku Aco, więc już nawet mróz nie był jej straszny. Po początkowych planach odnośnie udania się na bal w piżamach nic nie zostało, bo przypomniały sobie, że sprawdzane miały być nie tylko dane osobowe, ale i stroje. A potem jeszcze wyłudzali pieniądze. Ajj, by Was wrr. Jakoś Lazarowi łatwiej sie rzucało te galeony niż teraz wpłacało za wejście. Ale to nic. Wyjściowy ubiór w postaci czarnej kieni, na którą narzuciła tegoż koloru płaszcz, aby nie zemrzeć z zimna musiała wystarczyć i nie wywołała żadnych strajków ani nie wymagała doklejania cenzohagridów. Jak się potem okazało - ubranie się w te kilka warstw więcej było dobrym pomysłem. Na pewno lepszym niż na przykład użycie Aexteriorem, bo to drugie nie działało na śnieg. A to właśnie między nim a Davies doszło do bliskiego spotkania, kiedy szarżujący kuligowy wóz ostro zakręcił, a Gryfonka wystrzeliła poza pojazd prosto w zaspę wielkości potterowej komórki pod schodami. Merlin jeden raczył wiedzieć, skąd ta zaspa się wzięła, skoro śnieg raczej ledwo prószył, ale była mu mimo wszystko wdzięczna, że uniknęła zaawanowanego pogruchotania kości. Niedługo potem, ze śniegu wyłoniła się głowa Davies. Ponad wszystko zdezorientowana. I plująca roztopionym puchem.
Wydarzenie towarzyszące: kulig Wylosowane kostki:6 Zdobycze: dużo śniegu na ryj Dodatkowy efekt: sekretna technika zbałwanienia Opłata:tutaj
Prawdę powiedziawszy, wyszukiwał od czasu do czasu swym spojrzeniem znajomych twarzy wśród tłumu. Organizatorzy postarali się jednak o niebywałą frekwencję, wysyłając zaproszenia również do osób, które ukończyły Hogwart. W tym zgiełku trudno było znaleźć znajomych, a już z pewnością tych konkretnych. Na razie musiał więc sobie darować, żeby Yuuko nie uznała go za niegrzecznego. Wszak na bal się nie umówili, ale skoro los postanowił już ich zbratać, wypadało żeby spędził z nią trochę czasu. Zresztą nie robił tego wyłącznie z powodu etykiety. Rozmawiało się nawet miło, więc nie odczuwał potrzeby uruchomienia w sobie typowego, ślizgońskiego egoisty. Właściwie nie rozumiał tego stereotypu, bo zdecydowana większość przedstawicielu domu Węża była w porządku. To że ktoś był ambitny i sprytny nie czyniło przecież z niego automatycznie złego człowieka. - Nie, za bardzo pochłaniają mnie treningi miotlarskie. Jestem amatorem samoukiem, po prostu lubię na imprezach potańczyć. – Odpowiedział jej zgodnie z prawdą. Miał na swojej głowie zdecydowanie zbyt wiele obowiązków, by dopisać do grafiku jeszcze kolejne dodatkowe zajęcia. A w sumie może i szkoda, bo lekcje tańca wydawały się całkiem kuszącym rozwiązaniem. – No to Ty już wiesz, że pasjonuję się quidditchem. A jakie są Twoje hobby? – Zapytał po krótkiej chwili namysłu, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej również o swojej partnerce. Od razu wykluczył quidditcha, wszak nigdy nie widział jej na boisku. Chyba że interesowała się tym sportem tylko z perspektywy kibica? Przypatrywał się uważnie jej twarzy, próbując w myślach strzelić, czym może zajmować się ta puchońska dziewczyna. Może transmutacja? Albo właśnie taniec, skoro z taką gracją poruszała się po parkiecie? Temu cukierków-niespodzianek wolał nie poruszać. Sam był zadowolony bowiem z tego, co znalazł po rozwinięciu papierka. Jednocześnie czuł się jednak trochę winny, bo jego towarzyszka miała o wiele mniej szczęścia. Co prawda uważał za bezsensowne rozpamiętywanie tego, co się wydarzyło przez kolejne dni. Gdyby to on odwalił coś podobnego, pewnie szybko by o tym zapomniał. Tak czy inaczej współczuł pannie Kanoe, skoro w tych cukierkach można było najwyraźniej ustrzelić jakieś fajne fanty. Miał nadzieję, że rozgrzewające lody poprawią jej humor, dlatego cieszył się, że zgodziła się na jego propozycję. Nie spodziewał się natomiast, że tak szybko poradzi sobie z upośledzoną na skutek efektu cukierka koordynacją ruchową. Zdołała go zarzucić mu ręce na szyję, co i jego trochę uspokoiło. W końcu miał sporo siły i szczerze wątpił, by ją upuścił, ale nigdy nie można było mieć stuprocentowej pewności. Zawsze coś go mogło przecież rozproszyć. Inna sprawa, że nie myślał o ryzyku, a na jej krzyk, uśmiechnął się tylko szerzej. Wreszcie dotarli do bufetu pełnego lodów, a Yuuko odzyskała grunt pod nogami. Ciekaw był czy nadal plącze jej się, którą nogą lub ręką należy poruszyć i czy powinien na wszelki wypadek odsunąć się parę metrów dalej. Z drugiej strony… najwyżej mu przypadkiem przywali. Nic wielkiego mu się przecież nie stanie. - Nie ma problemu. Przynajmniej sobie poćwiczyłem. – Odpowiedział żartem na jej słowa, żeby nie czuła się zobowiązana czy cokolwiek mu dłużna. Sam podjął decyzję o przeniesieniu jej przez połowę sali, więc nie musiała mu się niczym odwdzięczać. Pozwolił jej jednak samodzielnie nałożyć sobie porcję lodów, bo zdawał sobie sprawę z tego, że przesadna pomoc byłaby nie na miejscu. Zastanawiał się które ze słodyczy wybrać, szczególnie że wcale nie był ich wielkim fanem. Głupio byłoby jednak nie spróbować balowego smakołyka, który cieszył się chyba największą popularnością. Jego uwagę przyciągnęły lody w jaśniutkim, zielonym kolorze. Głównie dlatego, że nie miał pojęcia, jaki smak mogą kryć. Czerwone pewnie były truskawkowe albo malinowe, te brązowe - strzelałby, że kakao albo czekolada. Ale zielone? Limonka? Spróbował i musiał przyznać, że akurat czegoś takiego to się nie spodziewał. No bo kto wpadł na pomysł, żeby zrobić lody selerowe? Prawdę mówiąc nie były nawet złe. Lubił to warzywo. Pozostawiały jednak po sobie strasznie dziwny posmak, więc trochę żałował, że jednak nie poszedł w ślady swojej koleżanki. Tym razem to ona wyciągnęła lepszy los na loterii. - Spoko, ja trafiłem na seler. – Rzucił jeszcze do niej rozbawiony, żeby wiedziała, że dokonała właściwego wyboru i zapomniała o wcześniejszych niepowodzeniach. Poczuł się jednak dość niekomfortowa, kiedy Yuuko zaczęła komplementować jego oczy. Hm? Czyżby jej się podobał? Zakłopotany podrapał się po włosach i odchrząknął nerwowo. - Dzięki. Ty masz z kolei świetne, długie włosy. – Wypalił, po czym pokręcił ze zrezygnowaniem głową, bo jego komplement wybrzmiał o wiele gorzej niż ten, który przed chwilą uwolnił się z ust panny Kanoe. Chyba potrzebował zmiany tematu. Tak, zdecydowanie jej potrzebował. - Będę musiał Cię opuścić. Chcę znaleźć kumpla. – Mruknął niechętnie, bo pożegnania nigdy nie były jego mocną stroną. – Co powiesz na ostatni taniec? O ile ręce i nogi zaczęły znów z Tobą współpracować… – Dodał zaraz, żeby nie pomyślała, że chce od niej uciec na skutek tego wychwalania jego oczu. Faktycznie nie wiedział jak się zachować po jej słowach, ale nie to było przyczyną. Po prostu chciał podpatrzeć, z kim na bal przyszedł jego najlepszy przyjaciel, i trochę mu przy tym podokuczać.
Wydarzenie towarzyszące: taniec otwierający Kostki: 1 i 3 Zdobycze: brak Dodatkowy efekt: brak
Albina wydawała się prawie podskoczyć, kiedy potwierdził, że zamierzał z nią zatańczyć. Po ostatniej imprezie zwycięskiej Gryffindoru w pokoju rozrywek trudno było jej wciąż ukrywać swoje zamiłowanie do pląsów wszelkiej maści, a i w niej samej obudziła się na nowo pasja do tańcowania. Oddała swój kubraczek skrzatom, przyjmując wzamian cukierka-niespodziankę i grzańca i uśmiechając promiennie do Boyda jakby rzeczywiście poraził ją szczęśliwy duch świąt. Pociągnęła łyka z kubka i pokręciła głową na boki- DLa mni całkiem wkusnej. - oceniłą rzeczowo. Oczywiście gdyby był z wódą albo winem smakowałby lepiej, ale była przecież nieletnia i teoretycznie nie mogła o tym wiedzieć, prawda? Idąc za przykładem Callahana wsadziła swój cukierek w kieszeń, bo nie była z tych dam co to przychodzą w sukniach balowych z mikro-torebeczkami, jej spódnica choć bajecznie folklorystyczna była też praktyczna i miała w swoich obfitych fałdach ukryte kieszonki, do których również schowała swoje skórzane rękawiczki i złapała go za rękę. Jak na kogoś z samego czarnego zadupia Syberii i mroźnolubną samozwańczą ruską księżniczkę miałą wyjątkowo ciepłe ręce, w odróżnieniu od tych pięciopalcych lodowatych pająków które dłońmi nazywał ich nieszczęśliwy posiadać Boyd. - Pajdziom. - kiwnęła głową i dziarsko przecisnęła się, choć bez gracji, przez tłum, opowiadając Boydowi głupie dowcipy o ruskich baletnicach, aż w końcu dopchali się do parkietu na którym ustawili się niczym prawdziwi książęta. Chwyciła rąbka sukienki, jak na primadonnę przystało, no i oczywiście co to za zabawa jak Albina przynajmniej troche dupy nie pokaże, zrobiła piękny pół-piruet by dostąpić swojego partnera... aż tu Bennet z nienacka zrobiła im wjazd w partnerowanie. Abrasimova tylko resztką samokontroli powstrzymała się od wyjątkowo niewybrednego komentarza po rosyjsku w kierunku nauczycielki, bo no na różne rzeczy szło się w życiu godzić, ale nie wchodzi się między jarchuka a mięso, znaczy między wódkę a zakąskę, znaczy między tancerkę a tancerza, a już szczególnie kiedy to Albina sobie złapała jakiegoś kawalera do wywijania piruetów! Zmarszczyła gniewnie brwi do swojego nowego partnera, którym był wystraszony całym zajściem puchon z młodszej klasy i tak go złapała w ramę, że biedak już nie wiedział, czy ma prowadzić czy nie w skutek czego cały taniec był raczej tragiczny. Po tych przewlekłych kilku minutach skłoniła się lekko chłopcu, który nawet usiłował nawiązać rozmowę na co Rosjanka jedynie pomachała mu ręką rzucając obojętne "DA." i poszła szukać swojej pary. Jakby chciała tańczyć z puchonami to zaprosiła by Judę, żadnego innego puchona nie uznawała w swoim najbliższym otoczeniu. - Njet! - przyznała mu rację robiąc niepocieszoną minę - O czem ona dumała, szto dala nam takie paryj. - pokręciła z dezaprobatą głową, łapiąc Boyda ponownie za rękę z jakimś takim przekonaniem, jakby się obawiała, że jakimś zrządzeniem losu komuś znów przyjdzie do głowy ten wspaniały duet komików rozdzielać. Co prawda nie mieli kwintopedów pod ręką, ale kto wie jaki tor przeszkód wpadnie im dziś do głowy? - On był beznadziejnyj, ale Ty pobij jego, ja przyłącze sie. - zaśmiała się wesoło. Byłoby całkiem super gdyby jakaś bijatyka wynikła na takiej szanownej imprezie. - A ja potem podżogu sukienku twajej partii. - pokiwała zachęcająco brwiami i wyjęła z kieszeni cukierka.- Dawaju, zobaczym szto to za dary.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Spoglądał na wyciągany kieszonkowy zegarek. Stylowy, interesujący. Przechylił głowę na bok, zaintrygowany czy nie znajduje się na jego wieku żadna inskrypcja, które zwykle skrywały podobne mechanizmy. Zmrużył nawet ledwie dostrzegalnie oczy, ściągając ku sobie brwi, ale zaraz zaalarmowany ruchem Mony, wsunął dłoń pod jej ramię, tym razem bez zapytania oferując swoją pomoc. Asekurował ją ze strony, na którą zdawała się instynktownie przechylać, szukajac oparcia w lasce. Szybka analiza pozwoliła mu stwierdzić, że jakaś magia w powietrzu wpłynęła na jej funkcje ruchu. Reagował mocno intuicyjnie, bez głębokiej analizy tego zdarzenia, bowiem wzrokiem obejmował salę, obierając kierunek ze stanowiska z lodami. — Określasz ilość tragedii względem pozostałego czasu? — wrócił burzowym spojrzeniem do jej tęczówek, odnajdując w nich iskry, które nie wiedział czy odczytywać jak rozbawienie czy gorzki smak życia — Sugerujesz, że w ciągu doby miewasz więcej tragedii niż miewa ona godzin? Nie zastanawiałaś się nad zatrudnieniem trolla górskiego na ochroniarza? Sugestia, choć wnikliwa, w istocie mieszała w sobie sporą dawkę cynizmu i sceptycznego poczucia humoru, tak suchego, że cieżko było odczytać w nim żartobliwą nutę. Zgarniając porcję lodów orzechowych jeszcze nie wiedział, że dokonał znacznie gorszej decyzji od swojej towarzyszki. W przeciwieństwie do niesprzyjającego smaku lodów, z niego los zakpił więcej. Zsyłając, zamiast niefortunnej nuty na podniebieniu, niefortunne skutki uboczne. Zbytnią wylewność, co mógł podejrzewać już po wstępie swojej wypowiedzi i ilości użytych przez siebie słów w jednym zdaniu. Liska sama zesłała na sobie niebezpieczeństwo, kiedy zwróciła jego uwagę na smak swoich lodów. Machinalnie jego uwaga spoczęła na ustach i języku wijącym się po zimnej powierzchni lodów. Powiedział coś, czego jako chłodny w obyciu mężczyzna nie mówił nawet swojej żonie, nawet w latach świetności ich związku. — Winię twoje usta za barwę, ponętność i okoliczności, w których smak lodów to ostatnie co zaprząta mi teraz głowę. Miała usta jego żony. Pełne wargi, które pociągnięte szminką, czy w naturalnym kolorze, wydawały się tak samo kuszące i rozpraszające uwagę. I tylko tyle ją z nią łączyło. Jednak nawet tym wcale nie chciał się z nią dzielić głośno. Była to luźna myśl, która w naturalnych warunkach pojawiłaby się w jego głowie ulotnie i zginęła tak szybko, że mógłby ją nawet przegapić. Tymczasem, powiedział kolejny raz coś, co podsunęła mu podstępnie podświadomość, a co zdecydowanie nie powinno paść pomiędzy dwójką prawie obcych sobie ludzi. — Zupełnie różnisz się od mojej żony — byłej żony, poprawił się w myślach. Wypowiedź ta poniekąd stanowiła niezrozumiały dla nikogo komplement. W istocie, była szeroko ocenionym atutem. Skoro eks-małżonka kojarzyła mu się przez większość czasu z pasmem porażek i złych wyborów. — Zignoruj mnie — dodał, rozumiejąc, że kolejna aura magiczna wpływa dla odmiany tym razem na niego, kierując jego słowami i wywołując w nim nieodpartą chęć prawienia jej komplementów. — Znam tylko jedną kobietę piękniejszą od Ciebie. Znów to zrobił, a zanim zrobiłby to kolejny raz rzucił na siebie niewerbalne Silencio.
Wydarzenie towarzyszące: Rozgrzewające Lody Kostki: 5 Zdobycze: n/d Dodatkowy efekt: komplementuję Monę (ale już się zneutralizowałem)
Zegarek oczywiście miał pamiątkowy grawer, niestety, wylądował w kieszeni tak szybko, że Shercliffe nie miałby nawet możliwości tego dostrzec. Wspólnymi siłami pokonali odległość między ich filarem ukrycia a stoiskiem z lodami, przy czym Mona nie omieszkała po czesku po drodze ochrzanić jednego ze swoich uczniów za ...zbyt flegmatyczny taniec. Dodała coś o braku ekspresji i wykonała przedziwny gest ręką uzbrojoną w laskę. Przeniosła wzrok na Caine'a. - Owszem. Parę lat w mojej skórze i też nauczyłbyś się pewnych niezmiennych życia elementów. - pokręciła głową. Trudno ocenić czy traktowała to jako żart, mimikę choć miała bogatą to jednak dość zagadkową, choćby ze względu na ich krótki staż znajomości. Na wzmiankę o trollu uśmiechnęła się wesoło- No pewnie. Znasz jakiegoś, który szuka pracy? - powiedziała z całą powagą. Najwyraźniej jego cyniczne i suche poczucie humoru doskonale rezonowało z jej autoironicznym podejściem do funkcjonowania na tym świecie. Konsumowała jeszcze chwile swoje lody, z nadzieją chyba, że ich smak się zmieni, jednocześnie zastanawiając się kto i po co przygotował coś tak obrzydliwego, bo patrząc po reakcjach ludzi raczej żaden z konsumentów nie był zachwycony tym akurat wyborem smaków. Zawsze się jej wydawało, że na przyjęcia, bale, a już szczególnie takie prominentne szykuje się najlepsze zabawy i najwykwintniejsze dania, a nie coś, czego jedynym celem jest popsucie komuś sympatycznych wspomnień z imprezy. Ostatecznie zrezygnowała z dojadania swojej porcji, szczególnie, że im dalej w las tym bardziej pozostawiały na języku nieprzyjemny posmak i wyrzuciła resztę do kosza. W tym momencie Caine oszalał, jednak Mona nie znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że z natury nie był takim uroczym komplemenciarzem, więc uśmiechnęła się zaczepnie w odpowiedzi na jego wywód o jej ustach. - Tak? - mruknęła - Szanowny pan zawsze taki uroczy, czy tylko jedząc lody? - puściła mu oczko wspierając się oburącz na lasce, bo paskudny efekt dymu z cukierka w końcu przestał ją męczyć. Przyglądała się przez chwilę oszczędnym, ale wyraźnym ekscesom malującym się na jego twarzy i w okolicach oczu, by mogłaby przysiąc, że wydawał się być sam zaskoczony swoją wylewnością. Wzmianka o żonie jednak sprawiła, że uniosła brwi wysoko w wyrazie zadziwienia. - Nie wiedziałam, że jesteś żonaty. - przyznała - Ja znam ich całe mnóstwo, komplemenciarzu. Gdybyś nie był żonaty zapoznałabym cie z kilkoma. - poklepała go lekko po klapie marynarki na piersi w geście trochę żartobliwym troche pocieszającym i przeniosła wzrok na tańczącą młodzież. - Mogłabym spróbować to zignorować, ale jestem zbyt łasa na komplementy. - pokręciła głową- Choć przyznaje, zazwyczaj mówią "Niezła laska". - to powiedziawszy uniosła lekko swoją podporę i stuknęła o ziemie stawiając ją na powrót na ziemi.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Miała dużo mniej lub bardziej kontrowersyjnych planów modowych na bal, a o większości nawet zdążyła opowiedzieć Moe, aby poznać jej opinie albo Aspowi, aby ponabijać się z jego opinii, ale w końcu większość z nich odpadło przez jeden i ten sam aspekt - sprawdzanie tożsamości i strojów przy wejściu na bal. Zadziwiające, ale nawet nie oburzyło jej to w połowie takim stopniu, w jakim spodziewała się, że ją to zdenerwuje. Liczyło się to, że była pewna, że będzie się dobrze bawić, więc zamiast skupiać się dziś na niszczeniu patriarchatu, skupiała się na osobie, która siedziała tuż obok niej w saniach. A przynajmniej jeszcze przed chwilą tam była, póki teatralnie tych sań nie opuściła. Niemal odruchowo poderwała się z siedzenia, by wyjmując różdżkę okręcić się w tył i zanim zdążyła cokolwiek zrobić, sama fiknęła w powietrzu, lądując zaledwie jedną zaspę dalej od Davies. Prychnęła ni to z irytacji, ni to z autentycznego rozbawienia i spojrzała na wynurzającą się z mroźnej bieli Gryfonkę. - Może jednak tu zostaniemy i zbudujemy igloo? - zapytała, pod wpływem nagłej zachcianki, żeby odpuścić sobie całą tę szkopkę, której przecież jeszcze przed chwilą nie mogła się doczekać. Poprawiła jej kosmyk włosów, zdejmując z niego kilka zbitych w kupkę płatków śniegu, jakby miało to w czymkolwiek pomóc, traktując ten gest po prostu jako wymówkę do muśnięcia palcami jej kości policzkowej. Kąciki ust drgnęły jej nieznacznie w zadowoleniu, po czym wstała, wyciągając dłoń w stronę Moe, aby pomóc i jej podnieść się ze śniegu, nie puszczając jej nawet wtedy, gdy wsiadły z powrotem do sań, a druga ręka zajęła się sprawnym rzucaniem zaklęć, by oczyścić płaszcze ze śniegu i wilgoci. - Dobrze, że nie zrobiłyśmy sobie tego spaceru, gdy sanie były w powietrzu - mruknęła, posyłając czujne spojrzenie woźnicy, aby ocenić czy przypadkiem nie jest pijany i zaczęła się zastanawiać ile osób przed nimi przeżyło coś podobnego.
Wydarzenie towarzyszące: kulig Wylosowane kostki:6 Zdobycze: a wpadam se do zaspy do Moe Dodatkowy efekt: Opłata:tutaj
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Po sprawdzeniu biletów i nazwiska na spisie uczniów szkoły, przysiadł na krawędzi podłogi sań. Skrzyżował nogi w kostkach przed sobą, czekając na krukonkę. Ręce schowane w kieszeni spodni nie uciekały wcale przed chłodem. W przeciwieństwie do tych, którzy zamarzali w płaszczach, jemu temperatura wydawała się idealna, choć posiadał jedynie dwie warstwy koszul i podkoszulek. Znużenie wzięło go już po niedługim momencie, po którym doszedł do wniosku, że popełnił duży błąd, umawiając się na kuligu, zamiast na miejscu. Kiedy w końcu dostrzegł ją spomiędzy tłumu po jasnych włosach wyraźnie odbijających się wśród innych uczniów. — Spóźniłaś się — zauważył, jednocześnie zakładając, że miała ku temu dobry powód. Inaczej jego bezczynność okazałaby się daremnym testem sprawdzenia jego cierpliwości. — Wsiadaj. Może przy odrobinie szczęścia może uniknęliśmy chociaż tańca otwierającego. Wskoczył do sani, podciągając się energicznie siadając po ich lewej stronie. Obserwował w dziewczynę. Jej ruchy, kiedy siadała obok niego. Gotowy do ewentualnej pomocy, z którą jednak specjalnie się nie wyrywał. Zsunąwszy się na siedzisku, zerknął w górę, ponad ich głowy, na drzewa oprószone puchem i chłonął ten właśnie chłód i przyjemne szczypanie na twarzy, przed którym wszyscy inni uciekali. Całość dopełniło brzęczenie dzwoneczków, które zdawały sie urokliwe przez pierwsze pół drogi, a przez następne, jedynie przyprawiły go o ból głowy. Niezłe rozpoczęcie wieczoru... Nie potrzebował do tego nawet kobiecego trajkotania. Kontrolnie zerkając na Lucię, był jej poniekąd wdzięczny, że przez ten długi lot nie zamienili ze sobą aż tak wiele słów, bo z każdym następnym metrem głowa pękała mu od bólu. Do tego stopnia, że zdawał się nieco zamroczony, kiedy w końcu zeskoczył z sań na śnieg, bardziej mechanicznie, niż z zamiarem, wyciągając rękę do pomocy, kiedy druga uniosła się do skroni, w celu rozmasowania źródła bólu.
Wydarzenie towarzyszące: kulig Wylosowane kostki:2 Zdobycze: n/d Dodatkowy efekt: boli mnie głowa Opłata: za siebie i @Lucia S. Ritcher(link) Strój: ubiór i buty
Nie rozumiała uprzedzeń; tak wiele w tej szkole pozostawało podziałów, podczas gdy dla niej nie miało większego znaczenia, czy na bal porywał ją szarmancki czystokrwisty z wyuczonym bogatym wachlarzem zasad savoire-vivre, czy też spontaniczny mugolak chcący się po prostu dobrze bawić. Absolutnie nie widziała też nic złego w zaproszeniu otrzymanym od Anunnakiego, choć niewątpliwie ich ledwie powierzchowna znajomość mogłaby wzbudzić podejrzenia w co przezorniejszej pannie. Billie jednak akceptowała świat takim, jakim jej się prezentował, więc mimo że do jej uszu docierały niechlubne pogłoski, z pełną świadomością nie dawała im wiary. Po prostu szczerze się cieszyła, tak jak każde młode dziewczę, które niespodziewanie otrzymało uwagę od osoby kwalifikującej się do tytułu "obiektu westchnień" dla sporej części Hogwartu. Billie z kolei takim marzeniem się nie czuła. Nawet jeśli na co dzień nie przywiązywała wagi do wyglądu, ten wieczór był szczególny. Sama prawdopodobnie niewiele by zdziałała poza bezsilnym denerwowaniem się na zawartość własnej szafy, która na takie okazje nie była przygotowana. Mała pomoc z zewnątrz potrafiła jednak zdziałać cuda i ostatecznie młoda Swansea wyglądała jak rodowity łabędź, a nie łabądek. Złoty materiał bogatej sukni spływał wzdłuż jej ciała aż do kostek - stawiała cały majątek Swansea, że prawdopodobnie niejednokrotnie sama miała się o skraj kreacji na tym balu potknąć. Kiedy łączyła to z chybotliwymi obcasami, do których z pewnością nie nawykła biegając po zamku w samych ocieplonych zaklęciem skarpetkach, wychodziło jej perfekcyjne równanie na katastrofę. Być może to Anunnaki w rzeczywistości zupełnie nie wiedział, w co się pakował. Szeroki uśmiech objął nie tylko pociągnięte naturalną szminką usta Krukonki, ale rozświetlił również oczy, dodając jej więcej blasku niż drobinki brokatu mieniące się na powiekach. Być może komentarz Pazuzu trącił banałem, być może nie powinna się taką drobnostką tak wyraźnie cieszyć, ale chciała czy nie, dziewczęcy rumieniec zadowolenia i tak wstąpił na jej policzki. - Dziękuję! Chciałam... Chciałam się dopasować do mojego partnera. - Była z siebie poniekąd dumna, że udało jej się sklecić słowa, które jakkolwiek przypominały komplement. Lub nawet flirt? A to w obliczu Pazuzu, będącego osobą raczej dominującą, wcale nie było dla każdego oczywiste. Niewłaściwym posunięciem ze strony Ślizgona było jednak przyniesienie kwiatów; chłopak mógł się pochylać i czarować miękkim jak gnieciony aksamit głosem, a mimo tego uwagę Krukonki stracił niewyobrażalnie szybko. - To róża czy eustoma? - zapytała, ale ciekawska natura nie pozwoliła jej czekać na odpowiedź Pazuzu; po prostu wyciągnęła bukiecik z jego ręki i okręciła go w palcach z fachowym błyskiem w oku. - Eustoma, prawdopodobnie. Jest prześliczna! Nie wiem czy wiesz, ale biały kolor oznacza szacunek i szczerość intencji względem osoby obdarowywanej. Kto by pomyślał, że Annunaki, a taki szlachetny - zażartowała, uśmiechając się przy tym tak szeroko i tak niezłośliwie, że niemożliwym byłoby odebranie jej słów jako obrazy. Spinkę od razu wpięła we włosy. - Oczekiwania? Cóż... Nie chciałabym się przewrócić ani skręcić kostki. Te buty to pułapka, serio - zdradziła mu z przejęciem. Obcasy Jean nie były wysokie, jednak dla kogoś biegających po Hogwarcie w samych grubych skarpetach? I tak zbyt wysokie. Spuściła wzrok zawstydzona, zanim dodała trochę poważniej - No i... Wszyscy traktują mnie ostatnio jak dziewczynkę. A ja chciałabym się poczuć jak kobieta. To chyba nie jest głupie? Aż podskoczyła, kiedy sanie uderzyły w ziemię. Wydało jej się, że zauważyła odbłysk gdzieś w oddali, więc bez zastanowienia po prostu się wychyliła. Nie przewidziała zakrętu; konstruktor sań powinien był pomyśleć o jakichś pasach bezpieczeństwa, żeby nie stało się to, co się stało. Zamrugała ze zdziwieniem, jakby nie w pełni do niej dotarło, że właśnie wylądowała w wielkiej zaspie. - Zimno, zimno, zimno - pisnęła, wyskakując z niej tak szybko jak tylko dała radę, choć nie było w tym zbyt dużo gracji. - Słodka Roweno. Dlaczego śnieg jest taki zimny? Okropne... Ale hej, pierwsza prośba chyba nieaktualna - zaśmiała się lekko, otrzepując się z płatków śniegu i starając się nie przejmować. Nawet za bardzo nie miała co zrobić - czarowanie nie było rzeczą Billie. - Tobie nic się nie stało?
Wydarzenie towarzyszące: taniec Wylosowane kostki: I *klik* Zdobycze: - Dodatkowy efekt: dziwnym trafem zmieniam partnera Strój dla przypomnienia: szaro-błękitna suknia
...To zabawne, jak to wszystko się potoczyło. ...W Alei Prawdy wymieniali zawzięte spojrzenia, mierzyli się ze swoimi słabościami i walczyli z kotłującymi się wewnątrz myślami. A teraz... Teraz posyłali sobie niewinne uśmiechy i sunęli po parkiecie niczym szybujące w przestworzach ptaki. Swansea była bardzo zadowolona z obecnego położenia, zaczynała naprawdę dobrze się bawić. Czerpała radość z muzyki, z tańca i z ogólnego klimatu imprezy. Czuła się, jakby znów była uczennicą Hogwartu, tylko że... wtedy zapewne nie tańczyłaby z jednym z profesorów. Byłoby to jeszcze bardziej niestosowne. ...Miała wrażenie, że działa pomiędzy nimi magiczna siła, jakieś swoiste przyciąganie, jednak oboje nie przekraczali pewnych granic, nie stykali się ciałami, jakby istniała cienka warstewka niewidzialnej bariery bezpieczeństwa i przyzwoitości. Owa warstewka z każdym kolejnym spotkaniem, z każdym kolejnym tańcem, zdawała się zmniejszać i uszczuplać, ale jednak... wciąż istniała. I wyglądało na to, że jeszcze trochę czasu upłynie, zanim zniknie na dobre. ...Zareagowała poszerzeniem uśmiechu na jego spontaniczne parsknięcie. Powinien częściej się uśmiechać, wygląda wtedy o wiele przyjaźniej i... młodziej? Dzisiaj dzielące ich lata zdawały się nie mieć znaczenia. Nie pomyślała o tym nawet przez chwilę, zupełnie się tym nie przejmowała, co było miłą odmianą po ostatnich wymianach zdań, po ostatnich wątpliwościach. Dzisiaj jedynie spoglądała na niego spod wachlarza rzęs i próbowała odgadnąć, o czym myśli, gdy na nią spogląda. Lodowato błękitne oczy patrzyły na nią, jakby to ona mogła je rozgrzać. I tak, jak rzeka pewnie płynie do morza - niektóre rzeczy muszą się dziać. I nic nie poradzi się na to, że... No właśnie, co? Skarciła samą siebie w myślach, choć tak trudno było zejść na ziemię, gdy unosiło się w obłokach w rytm nastrojowej muzyki. A jeszcze jego odważne stwierdzenie, które rzucił tuż przed kolejnym piruetem. Szła o zakład, że ten krok był celowy, żeby nie mogła obdarzyć go świdrującym spojrzeniem. Pocałowałby ją na oczach uczniów i innych nauczycieli? Umarłaby. Z szoku. - Uczniowie lubią plotkować. - rzuciła, niby "ot tak", powracając do swojej poprzedniej pozycji. Przybliżyła się odrobinę i przechyliła twarz ku niemu, by jeszcze bardziej zmniejszyć dystans. A potem musnęła koniuszkiem nosa jego podbródek, posłała mu zadziorny uśmiech i zainicjowała kolejny obrót, by tym razem on nie miał możliwości na szybką reakcję. Zgrywus. ...A potem miało miejsce jeszcze jedno zaskoczenie. Kolejne etapy mini-katastrofy zadziały się tak szybko, że dziewczyna nie była w stanie sensowanie zareagować. Alex puścił ją nagle, a następnie najzwyczajniej w świecie upadł na ziemię. Była w takim szoku, że aż musiała zamrugać kilkukrotnie, by upewnić się, że to wszystko się zadziało. Poślizgnął się? Dlaczego ona nie nastąpiła na to felerne miejsce wcześniej? Może tylko osoby tak wysokie odczuwają skutki brudnej podłogi w ten sposób? Za duża odległość od podłogi? Gdy na niego popatrzyła - zaniepokojenie mieszało się z rozbawieniem. Z trudem pohamowała się przed parsknięciem śmiechem, zakrywając usta i obdarzając go niemym zdziwieniem. Cała ta sytuacja wyglądała dość komicznie. Bądź co bądź, miała nadzieję, że nic sobie nie zrobił; podniósł się jednak tak szybko i sprawnie, a wszystko wskazywało na to, że pozostał w jednym kawałku i będzie żyć. Podeszła do niego na krok, rozglądając się ukradkiem i obserwując, czy ktoś jeszcze widział całe zajście. - Aż tak źle tańczę, że masz myśli samobójcze? - podała mu rękę i już po chwili kontynuowali swój taniec. Tym razem w nieco innym tempie, bo w międzyczasie zdążył zmienić się utwór. ...Zasugerowała, by odsunęli się od miejsca zbrodni, bo kto wie, czy gdzieś w pobliżu nie czyhały na nich kolejne śliskie pułapki. Zmienianie swojej lokalizacji nie było najlepszym pomysłem, bo wpakowali się niemalże w sam środek tańczących czarodziejów. Zrobiło się tłoczno i mniej komfortowo, trzeba było uważać na inne pary. Éléonore rozkojarzyła się odrobinę, zaczęła rozglądać się dookoła, by upewnić się, czy nie ma w pobliżu Nathaniela. Jakoś nie miała nastroju, by wdawać się z kimkolwiek w słowne potyczki. Dała się prowadzić i nie ingerowała zbytnio w taneczne kroki, jakie czynili. Obrót i taktyczne spojrzenie po zebranych uczestnikach balu. Ponownie ujrzała Eliego. A gdy powróciła do wyjściowej pozycji w tańcu... coś się nie zgadzało. Właściwie wszystko było nie tak, począwszy od tekstury dłoni, na silnym i zdecydowanie-zbyt-śmiałym dotyku skończywszy. Zerknęła zaskoczona na swojego partnera w tańcu. Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale właśnie tkwiła w objęciach zupełnie obcego mężczyzny, na oko jeszcze studenta Hogwartu. Poczuła się bardzo nieswojo, bo zupełnie się tego nie spodziewała; czy zadziała się tu jakaś nieproszona... magia? - Ja... przepraszam. - wydukała i uwolniła się spod dotyku randoma, wyswobadzając swoje ciało. Odsunęła się na rok do tyłu, uważając, by nie wpaść na wirujące obok pary. I rozpoczęła wzrokowe poszukiwała tego właściwego mężczyzny. ...Jak do tego doszło? Nie wiem.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Nie mogła zauważyć jego wzdrygnięcia się i lekkiego paraliżu, kiedy tknęła jego podbródek czubkiem nosa. Przez chwilę nie miał pojęcia co ma ze sobą zrobić, a mimo wszystko kiedy powróciła z samo zaaranżowanego obrotu, to wyglądał jak gdyby nigdy nic się nie stało – reakcja nie nastąpiła ani w tę, ani w drugą stronę. Wciąż sympatycznie, z lekka uśmiechał się w jej kierunku prowadząc ją w dalszym tańcu, czując na skórze jeszcze przez chwilę pamiętliwe mrowienie, zupełnie jakby co najmniej go tam uszczypnęła.
....- Pomówienia. – rzucił mrukliwym tonem w jej kierunku, tuż po chwili pozwalając zaprowadzić się gdzieś indziej. Nie przyznał się, że średnio podobała mu się perspektywa wejścia w większy tłum, jak i nie powiedział, że rzucił na siebie zaklęcie skutecznie odpychające od niego ludzi. Nie zniósłby momentu, w którym tyle ludzi na raz miałoby go dotknąć, a raczej nie chciał, by zbierano jego ciało z podłogi bez jego wiedzy i świadomości.
....Ta wiedza o tłumie z kolei rozkojarzyła jego i krótkie spuszczenie Éléonore z oczu sprawiło… że stracił ją dosłownie z zasięgu wzroku. Mrugnął kilkukrotnie zastanawiając się co właściwie się zadziało, rozglądając się dookoła i wciąż jej nie dostrzegając. Nie miał pojęcia czy w trakcie została przysłowiowo odbita, czy postanowiła zrobić sobie przerwę – z drugiej chyba strony by się jednak zorientował lub by go o tym poinformowała.
....W końcu jednak ją dostrzegł… w towarzystwie jakiegoś studenta. I choć kojarzył tę twarz, tak teraz nie mógł sobie przypomnieć kim owy chłopak był ale czekała go przypadkowa śmierć. Na pewno nie był Krukonem, a zważywszy na reakcję jego partnerki to raczej nie miała ochoty z nim tańczyć i sama nie wiedziała jakim cudem się tam znalazła. A może to jego wyborażenie? Podszedł bliżej, jakimś cudem znajdując się w tym wszystkim za sylwetką Élé i wymownym wzrokiem przyjrzał się chłopakowi unosząc brwi w oczekiwaniu na jego wycofanie się, co ten wkrótce z lekką pomocą blondynki zrobił. Nikt raczej nie chciał podpadać własnemu profesorowi, jego profesji i rozmiarom.
....I plotkom o wilkołaku.
....Schylił się lekko nad jej lewym ramieniem.
....- Taki jestem nudny? – szepnął jej do ucha z nutą rozbawienia w przyciszonym głosie i na powrót się wyprostował, dając jej możliwość odwrócenia się w jego kierunku. Z uniesionym kącikiem ust bezceremonialnie kiwnął głową, wskazując na bardziej ustronne miejsce przy barze i przekąskach, sugerując tym samym, aby być może nieco odpoczęli.
....Przyjrzał się zawartości kubków szybko wnioskując, że nie ma w nich nic, czego mógłby się napić i co nie miałoby negatywnych skutków, tak więc dość szybko opróżnił jeden z nich zaklęciem i wypełnił czystą wodą z aquamenti. Widząc na sobie jej wzrok wzruszył tylko ramionami uśmiechając się zza podniesionego ust naczynia, jak wtedy, w Felixie.
....W pewnym momencie przypomniał sobie o czymś sięgając do kieszeni i wyjmując z nań cukierek-niespodziankę, którą dostał na wejściu od skrzata. Przyjrzał się jej z uwagą i wcześniej wyciągając ją w kierunku Éléonore, aby mogła pociągnąć z drugiej strony, rzucił krótkie „zobaczmy”, jednakże nie był tym w żaden sposób podekscytowany.
....Niespodzianka otworzyła się z delikatnym hukiem, ukazując na jego dłoni niewielką zapalniczkę. Nie musiał być Merlinem, aby domyślić się co właśnie trzyma w ręce, a jednak wypróbował ją niemal od razu i przyglądając się małemu ognistemu smokowi rozświetlającemu jego jasne oczy.
....- To ciekawe. – mruknął, chowając przedmiot do kieszeni i upijając kolejny łyk wody, a przy tym zerkając na swoją partnerkę życia dzisiejszego wieczoru.
Wydarzenie towarzyszące: kulig Wylosowane kostki:1 Zdobycze: Tu należy wypisać wszystkie zdobyte do tej pory przedmioty/punkty/galeony Dodatkowy efekt: śpiewanie w saniach, sory Gunnar Strój:sukienka pluspłaszcz
Nie chciała się czepiać, ale podobno miał po nią przyjść. I nie, nie czekała na niego w drzwiach swojego dormitorium, aby panicz łaskawie się po nią zjawił. Spóźniła się dlatego, że nie najłatwiej szło się w tym stroju w takiej pogodzie. Nie pamięta czy wspomniała, ale na pewno dała po sobie poznać, że nie była najlepszym przyjacielem ze śniegiem, czy zimą... Cokolwiek schodziło poniżej wymaganej temepratury pietnastu stopni, było gardzone przez jej osobę. Może to kwestia przyzwyczajenia, a może jej ciało odrzucało wszelką formę chłodu. Nie jej to oceniać. Uśmiechnięta na piegowatej i delikatnie podkreślonej makijażem buzi, odszukała wzrokiem swojego wieczornego partnera. Owinęła się szczelniej płaszczem, który był zbawieniem dla jej osoby w takie dni i powędrowała do Ślizgona, podziwiając obłok pary, który ukazywał się za każdym razem, kiedy oddychała. Może nie lubiła zimna, jednak było coś urzekającego w tej porze roku. Niekoniecznie w tej konkretnej okazji, jaką były święta. Uniosła delikatnie brwi, wręcz rozbawiona jego słowami.-"Wpadnę po Ciebie jutro", znaczy zupełnie coś innego w Twoim języku?-Spytała, chociaż nie miała nic złego na myśli. Miałaby się czepiać o takie pierdoły? Proszę cię... Zajęła pospiesznie swoje miejsce w saniach, nawet nie podwijając do góry sukienki. Oczywiście, że sobie poradziła... Nie takie rzeczy się robiło i nie w takich strojach. Nie nazwałaby się kobietą wyzwoloną, niezależną czy samowystarczalną... I chociaż to wszystko się zgadzało, feminizm był jej daleki. Objęła się dłońmi i chociaż pogoda nie należała do jej ulubionych, poczuła świąteczny klimat... I zanim się zorientowała, nuciła pod nosem świąteczne piosenki. Te pochodzące z jej rodzinnego kraju oraz te, które słyszała tutaj, w szkole. Nie wiedziała, kiedy dokładnie je zapamiętała i dlaczego akurat teraz zamierzała wspierać ducha świąt. Była raczej przeciwniczką tej całej pompy. Nie zauważyła wyrazu twarzy Gunnar'a, czyli nie zarejestrowała faktu, że faktycznie coś mogłoby mu przeszkadzać. Nie otwierała buzi do rozmowy, bo zwyczajnie nie odczuwała takiej potrzeby. Jednak kiedy zobaczyła go na dole, kiedy jedną dłoń miał przy skroni, a drugą wyciągnął ku niej... Była niemal pełna podziwu, że nie zwrócił jej uwagi na fakt, że postanowiła nie tylko ponucić, ale i pośpiewać. Ujęła jego dłoń i zeskoczyła.-Mogłeś mówić, że źle się czujesz.-Powiedziała spokojnie. Naprawdę nie zależało jej na tej imprezie. Równie dobrze mogli teraz udać się do wioski czy samego Londynu, do jakiegoś baru czy na przechadzkę po nie wiadomo jakim miejscu. Mogli również rozejść się w ciszy. Chociaż czy nie chciała trochę potańczyć? Zmęczyć nóg? Kiedy ostatnim razem faktycznie w czymś uczestniczyła... Nie licząc tej tragicznej imprezy zaręczynowej.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
— Była żona — zdążył się poprawić, zanim zamilknął, miał nadzieję na wieki. Uniósł przy tym lekko dłoń ku górze, jako sygnał, że od teraz nie wypowie już żadnego słowa, dopóki nie straci tej przedziwnej potrzeby komplementowania swojej partnerki. Odetchnął, w palcach zamykając swoją różdżkę i uniósł ją pod mankiet koszuli, końcówką drzewca poprawiając materiał, w dojmującym uczuciu zażenowania i konsternacji. Ściągnął ledwie o kilka milimetrów brwi ku sobie, ale wprawny obserwator, jakim była przyjezdna nauczycielka, zdecydowanie mogła odnotować tą zmianę. Dlatego odwrócił od niej spojrzenie, łypając na nią jedynie kątem oka, kiedy rzucała sardonicznym żartem, który można było zrozumieć bardzo dwojako. Intuicyjnie spuścił wzrok przez jej smukłe ramiona do dłoni, którą podpierała się na rzeźbionej rączce, a kącik ust drgnął mu, choć nie uniósł się w górę, ani w dół. Nie zdradził się jednocześnie czy wydawał się rozbawiony czy jedynie zażenowany prowokacyjną uwagą. Spora siła, kazała mu na nią odpowiedzieć, choć zaklęcie skutecznie pokrzyżowało mu okazję na dokonanie podobnych nonsensów. Z uwagi na niewybredną treść jego myśli. Kiedy właśnie zanurzał się w słuszności ograniczającego jego mowę czaru, wzrokiem złapał za ramieniem Mony przybycie kolejnych uczniów. Nie zwróciłby na nich uwagi, gdyby nie rażąca czerwień płaszcza @Lucia S. Ritcher. Chwycił wymownie swoją towarzyszkę za ramię, przytrzymując je na krótko, w tym samym momencie wskazując jej przybyłą parę. Konkretnie kreację dziewczyny, jaką odsłoniły skrzaty, odbierając od niej wierzchnie odzienie. Cmoknął niezadowolony, bo chcąc zareagować, musiał zdjąć z siebie zaklęcie kolejną niewerbalną inkantacją. Finite przerwało ochronną aurę, więc kiedy podszedł do studentki, przez moment zawahał się z rzuceniem wypowiedzi w skromnej obawie o treść możliwych do wypowiedzenia słów. Na szczęście, jego moralność odezwała się pierwsza, przed niechlubnymi myślami o atrakcyjnych kształtach młodego ciała, rysującego się tuż przed nim. — Panno Richter! — głos rozbrzmiał mocno i srogo, tuż obok ślizgońskiego partnera dziewczyny, który zdawał się nieszczególnie zadowolony tym nagłym napadem dźwięku. — Bal szkolny to nie miejsce na obnażanie ciała. Nieważne jak… — ugryzł się w język, zanim ktokolwiek zdążyłby go posądzić o słowne molestowanie uczennic, choć dziwna magia spożytego deseru, nie pozwoliła mu całkowicie uniknąć komplementu — Czy to suknia od Sinclaira? — krzywa mina Mony, którą chwycił spojrzeniem, przypomniała mu, że nie powinien wgłębiać się w tę myśl. Nawet jeśli pochwalał dobór projektantów krukonki. Założył ręce na piersi, bijąc chłodem burzowo-niebieskich oczu w jej kierunku. Nie rozplótł nawet rąk, kiedy machnął nadgarstkiem, transmutując strój dziewczęcia w coś bardziej przyzwoitego, odpowiadającego szkolnemu dress code’owi. Znając wartość kreacji, jaką miała na sobie, podbił ją jedynie nieprześwitującym materiałem, dodając jednocześnie łatki w miejscach, w których suknia się rozcinała, odsłaniając zdecydowanie zbyt wiele skóry. — Ragnarsson, miej ty trochę rozumu i zasłoń partnerkę, zanim dla obojga polecą punkty za niestosowne zachowanie! Panno Richter, nie może pani wziąć przykładu z panny Abrasimovy? Wygląda i elegancko i dość atrakcyjnie, bez posuwania się do desperackiej próby zwrócenia na siebie uwagi. Czyżby? Bo właśnie ledwie czmychnęła mu za ramieniem, a jego uwaga podażyła za jej osobą. — Panno Abrasimovo… — chrząknął niewyraźnie, chowając twarz w dłoni i wrócił do niepogrążającego go milczenia. Mając nadzieję, ze jego uczniowie mają dosć rozumu w głowie, żeby podejrzewać, że przemawiał przez niego głos lodów orzechowych, a nie chęć oczarowania nastolatek. Był tak zażenowany, ze wycelował różdżką w tył, za siebie, próbując ściągnąć niewerbalnym zaklęciem Monę Liśkę w swoim kierunku, co by przemówiła nastolatkom do rozumu, zamiast pogłębiania odruchu wymiotnego niebezpiecznie blisko jego drogiej marynarki.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W istocie ją o coś poprosił, co znaczyło, że albo go czegoś nauczyła, albo zdarzył się świąteczny cud. Nie był jednak pewien, czy efekty tak usilnego starania są dlań zadowalające i pokrywają się z moralną stratą. Po pierwsze wcale nie zamarła z wrażenia, po drugie zaś nie powstrzymała się od złośliwego komentarza... można więc wnioskować, że wcale warto nie było. Z drugiej strony ostatecznie przystała na jego propozycję, a zamiast uciekać, jak zwykle kiedy tylko się do niej zbliżył, przysunęła się, odsłaniając bladą i miękką skórę szyi, którą miał przyjemność musnąć palcami tuż po tym, gdy stanął tuż za jej plecami i nieco się nachylił. — Nie marudź. — powiedział w bliskim sąsiedztwie jej ucha, czując, że musi się odezwać, by pozbyć się przyjemnego mrowienia, które objęło obszar jego ust – zupełnie jakby kusiły go, by nachylił się jeszcze niżej i obdarzył pocałunkami ciepłą, pachnącą perfumami i nią samą skórę. Oparł się temu, choć nie bez trudu; skupił się na odnalezieniu zapięcia biżuterii i naciśnięcia tego drobnego ustrojstwa, co zajęło mu zresztą dobrą chwilę. Kiedy skończył, zmusił się do ponownego rozproszenia samego siebie, by oderwać palce od jej przyjemnego ciepła. Była jego narzeczoną, w teorii nic go nie powstrzymywało... ale wiedział przecież, że gdyby tylko czegoś spróbował, obruszyłaby się i reszta wieczoru byłaby do reszty zepsuta. Nie potrzebował podobnych porażek. — Załóż kolczyki — powiedział więc i pomógł jej z ich zapięciem, a kiedy już się z tym uporali, wyprostował się, odsunął i sięgnął po porzuconą szklankę. — Miałem rację — odezwał się po francusku i upił dwa łyczki — pasuje jak ulał — dodał, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. To było dziwne – dziwnie ekscytujące – odezwać się do niej w języku matki, wiedząc, że go zrozumie. — I do pierścionka, i do sukienki. Zatrzymaj ją... — zawahał się, jakby miał wyrazić prośbę, ale zamiast tego dokończył zawartość swojej szklanki, a potem odchrząknął i zupełnie zmienił temat — Widziałem tam molo, przejdziemy się? — zaproponował, oferując jej swoje ramię.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: — WYLOSOWANE KOSTKI: — ZDOBYCZE: siniak na tyłku, biżuteria Snotry (oddaję Emily) DODATKOWY EFEKT: Mam obitą d... tyłek. Kursywa = język francuski
Czuła się wyjątkowo niezręcznie, kiedy nachylił się nad nią i poczuła jego oddech na swoim uchu. Sama nie wiedziała, czemu bez większych oporów przyjęła ten prezent, może faktycznie to, że prosił, a nie wymagał, było nie bez znaczenia. Kojarzyła jakie są właściwości tej biżuterii dzięki zeszłorocznej wycieczce na Islandię. Nawet żałowała, że nie kupiła wtedy właśnie takiej pamiątki, bo trzeba przyznać, że miała świetne i bardzo praktyczne zastosowanie. Kiedy już uporał się z zapięciem, sięgnęła po kolczyk i przy jego drobnej pomocy założyła je na siebie. Teraz, mając pelny komplet, nie musiała się długo zastanawiać co powiedział w jej kierunku mężczyzna, mimo, że normalnie angielski był jedynym językiem, jaki znała. Niestety. Francuski to był język, którego od dłuższego czasu chciała się nauczyć. Wiedziała, że przyda jej się do pracy i jeśli chce się rozwijać w tej dziedzinie, musi się tym prędzej czy później zająć. Póki co jednak to było bardzo ciekawe ułatwienie i uśmiechnęła się, rozumiejąc to, co do niej mówi. - Jest śliczny - przyznała, bo to był zestaw typowo w jej guście i pasował zarówno do dzisiejszego stroju, jak i do wielu innych. -Ale to dziwne - przyznała, kiedy udało jej się odpowiedzieć po francusku. W dodatku bez większych problemów. Prawdę mówiąc, uwielbiała jego wtrącenia, a teraz, kiedy konstruował pełne zdania i w dodatku była w stanie zrozumieć co ma na myśli, to było jeszcze bardziej wyjątkowe. Miała wrażenie, że w tym języku wszystko brzmi lepiej. - Okej - kiwnęła głową, ciesząc się, że odejdą od tłumu tańczących ludzi i posiedzą trochę na uboczu. Co prawda bała się podchodzić blisko wody i zdecydowanie nie zamierzała wchodzić na pomost, ale mogli przystanąć w okolicy. Podeszli w miarę blisko brzegu, ale jeszcze nie tak daleko, żeby wyjść poza teren imprezy. Przyjrzała się zamarzniętej, wodnej tafli. Oni dwoje nad jakimkolwiek jeziorem - to chyba zawsze będzie budzić w niej bardzo mieszane uczucia. Nie ważne, że ten krajobraz nie miał wiele wspólnego z tamtym, skojarzenia były zbyt mocne. Spojrzała na niego, ewidentnie chcąc coś powiedzieć, ale kiedy spojrzała mu w oczy, zupełnie zapomniała o co chodzi. Były piękne. Zawsze miały taki intensywny, przyciągający wzrok kolor? Zaczęła uważnie obserwować rysy jego twarzy i wydawały się wręcz idealne, zupełnie jakby był ulepiony pod jej wyobrażenia najprzystojniejszego faceta. Jeszcze dłuższą uwagę poświęciła ustom, z którymi dystans chciała skrócić jak najszybciej. Aż zaschło jej w gardle i poczuła się prawdziwą szczęściarą. Miała najlepszego partnera na tym balu, jak mogła do tej pory do tego stopnia tego nie doceniać? - Nigdy nie podziękowałam ci, że mnie uratowałeś. Wtedy, nad jeziorem. Byłeś taki odważny - przegryzła wargę, podchodząc bliżej niego, z całych sił pragnąc go dotknąć, ale jednocześnie bojąc się, że coś zepsuje, zniechęci go do siebie. Nie zasługiwała na jego uwagę, ale dramatycznie jej potrzebowała. - A już na pewno nie podziękowałam ci właściwie - zrobiła kolejny krok w jego stronę i znalazła się tak kusząco blisko jego ust, że nie była pewna ile jeszcze będzie w stanie nad sobą zapanować. -Jesteś taki przystojny, uwielbiam cię w garniturze. Wszystkie dziewczyny tutaj pewnie mi zazdroszczą - musnęła nosem jego policzek i aż zadrżała lekko przy kontakcie z jego skórą. Oparła dłonie na jego ramionach i wspięła się na palcach. Musnęła jego usta i przełknęła głośno ślinę. -Mogę? Proszę- szepnęła cicho, delektując się tą bliskością i pragnąc zdecydowanie więcej.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: jemioła WYLOSOWANE KOSTKI:I ._. ZDOBYCZE: biżuteria Snotry (dostaje) DODATKOWY EFEKT: Kursywa = język francuski
Jeżeli myślał, że nie widziała tego uśmieszku błąkającego się po jego ustach to się mylił. Najchętniej to już teraz by znalazła jakiś sposób, żeby zniknął on z jego twarzy, jednak uznała, że nie wypada. Poza tym, była świadoma, że jej lot zapewne był przezabawny, a mężczyzna najchętniej rzuciłby jej “a nie mówiłem?” prosto w twarz, a powstrzymuje się tylko dlatego, że poprosiła. Elegancka sukienka nie wyglądała tak źle, nawet po starciu z zaspą. Lekcja dla niej - jeżeli coś nie jest organizowane przez jej biuro, to można się spodziewać wszystkiego (nawet jeżeli w zeszłym roku było kilka faux pas - przynajmniej nie było niebezpiecznie). Idąc z mężem pod ramię, mogła jednak przyznać, że miejsce do którego zmierzali wyglądało wyjątkowo. Okalające polanę jezioro skrzyło się zdradliwie, a z nieba padał śnieg, nie mogła jednak stwierdzić, że jej się nie podoba. Jeżeli chwilę temu było jej przykro, że nie wejdzie zobaczyć wnętrza zamku, to teraz to uczucie powoli zanikało wraz z każdym krokiem ku miejscu imprezy. Estetyka tego miejsca ją nawet trochę przerażała, dlatego ledwo powstrzymywała się przed otworzeniem ust, tak jak to robią małe dzieci i podziwiania wszystkiego. Skrzat, który poprosił ją o okrycie wierzchnie wybił ją z zamyślenia. Trochę obawiała się zdjąć płaszczyk - w końcu padał śnieg, ona miała suknię, która odkrywała ramiona, a w domu czekało na nich małe dziecko, które bardzo szybko może złapać jakieś paskudne choróbsko. Zerknęła jednak na męża, który podarował skrzatowi swoje okrycie i czekał, aż ona zrobi to samo. Jeżeli miała jakieś wątpliwości, to zniknęły one wraz z chwilą, kiedy spojrzała swojemu mężowi w oczy. Efektem rzuconych na siebie zaklęć nie poczuła od razu chłodu, wiedziała jednak, że to tylko złudzenie, a zimne powietrze już omiotło jej ciało. Bardzo pomocny skrzat, po tym jak zabrał jej płaszczyk, wręczył jej jednak kubek z jakimś napojem i cukierek, który szybko schowała do torebki (razem z tym męża). - Ach, smaczne, to... - zastanowiła się przez chwilę - chyba grzany miód, ale bez alkoholu... rozgrzewa, pewnie dlatego zabrał kurtki. - Napój w kubku był wyjątkowo smaczny, nawet jeżeli kobieta nie przepadała za słodkimi rzeczami do picia. - Yyy, czy my też mamy zatańczyć? - Dopytała się męża, spoglądając na ustawiające się pary, po czym poganiana przez jakąś małą, rudą, trochę świrniętą nauczycielkę wylądowała z nim gdzieś pośrodku tego otwierającego tańca. - Mam coś jeszcze dla Ciebie… i twoich biednych pleców. - Mruknęła podekscytowana i szybko, zanim muzyka zaczęła grać, wyciągnęła z sekretnej kieszonki przy pasie malutką fiolkę. Szybko upiła zawartość i już po chwili, zamiast zawrotnych 18 centymetrów, dzieliło ich tylko osiem, które były już do zniesienia. -Lepiej? - zapytała, a już po kilku sekundach rozbrzmiała muzyka. Szybko razem z mężem w odpowiedniej pozycji, złapała jego ramię, po czym dała się poprowadzić w takt melodii. Niewiele osób wiedziało, jakim Dorien Dear był doskonałym tancerzem, a ona miała to szczęście, że na każdym balu i bardziej oficjalnym wyjściu mogła to sprawdzić. Bliskość jego ciała sprawiała, że wszystko szło jeszcze lepiej i jeszcze łatwiej, a oni sami wręcz wirowali w tańcu. Od razu można było zauważyć, że są dla siebie kimś wyjątkowym, a nie tylko znajomymi ze szkolnych sal. Na koniec tańca miała wręcz problem, żeby odsunąć się od ciała męża, który przycisnął ją do siebie. W końcu jej się to udało, chociaż z niemałym trudem. Dygła przed mężem, po czym przysunęłą się z powrotem. - Gdzie teraz, my Dear? - dała mu poprowadzić się dalej, bojąc się, że zapomni jak się chodzi.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: cukierek niespodzianka WYLOSOWANE KOSTKI:3+1=4 ZDOBYCZE: szczęśliwa talia kart do durnia DODATKOWY EFEKT:
- Nie dumała wcale – skwitował, czując równie wielką dezaprobatę wobec najwyraźniej bezmyślnej decyzji profesorki, której nie umiał w logiczny sposób wyjaśnić; gdyby nie to, że nie wydawało mu się, że mógł kiedyś czymś jej podpaść, podejrzewałby wręcz, że był to akt czystej złośliwości. Albo to, albo wpadła po prostu bardzo, bardzo kiepski pomysł. Słysząc kolejne słowa Albiny, dołączył do zaśmiewającej się wesoło dziewczyny i zaaprobował jej propozycję. - Doskonały plan, najpierw wpierdolimy Puchonowi, potem podpalimy tamtą typiarę, a na koniec nawtykamy Bennett i impreza sama się rozkręci – podsumował, entuzjastycznie imaginując sobie taką wizję, bo trzeba przyznać, że choć na razie wystawny bal zapowiadał się całkiem fajnie (głównie za sprawą jego partnerki, zapewniającej mu takie pyszne rozrywki jak: mało wyrafinowane dowcipy i pokazywanie kawałka dupy – no czego więcej można chcieć?), to mimo wszystko rozróba wciąż wydawała mu się atrakcyjniejszą formą spędzania wolnego czasu. Szczególnie w duecie z Albiną, która mordy obijała równie imponująco, co kręciła piruety. – A potem wtrącą nas na szlaban do lochów i powieszą za kostki – zakończył snucie tej perspektywy mało optymistycznym akcentem, ale mówił wesołym tonem; w końcu wspólną karę już kiedyś razem odbyli, i o dziwo wcale nie było to przykre doświadczenie. Przez ten koszmarny taniec zapomniał w ogóle, że czeka ich kolejna niespodzianka, którą wyjął z kieszeni, zachęcony przez Albinę, po czym oboje jednocześnie pociągnęli za ich końce. Huknęło srogo, z cukierków buchnął gęsty dym, który na chwilę przesłonił mu pole widzenia, a gdy opadł, oczom Bogiego ukazała się kartka z życzeniami, na którą tylko rzucił okiem, przekonany, że zawiera jakieś sentymentalne pierdolenie, mało go interesujące, oraz talia kart do gry w durnia. - Nieźle – ocenił, całkiem ukontentowany z prezentu, bo lubił sobie od czasu do czasu pyknąć w eksplodującą grę - Dureń to moja ulubiona gra, znaczy zaraz po quidditchu – uściślił, chociaż to było chyba oczywiste –I bludgerze – dodał, bo przecież naparzanie się pałami było nadrzędną rozrywką w każdej formie – I beer pongu – przypomniał sobie jeszcze o kolejnej pasji, niejednokrotnie uświetniającej długie zimowe wieczory spędzane ze współlokatorami w mieszkaniu. – No, to jakbyśmy się znudzili balem, to mamy plan B – powiedział, machnąwszy dziarsko talią kart, by następnie wrzucić ją w kieszeń marynarki i z zainteresowaniem przenieść wzrok na niespodziankę Albiny, bo był ciekaw, cóż takiego jej się trafiło.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- To nie tak, że jakoś szczególnie nie przepadam za samymi łyżwami - odparłam dosyć powściągliwie w międzyczasie rozmyślając na jak najtrafniejszym ubraniu w słowa moich realnych obaw w tej kwestii, tak by jednocześnie za bardzo się nie odkryć - Po prostu nie lubię gdy nie mam kontroli nad sytuacją. Byłam trochę jak dzikie zwierzę, które bezustannie pozostawało niespokojne i czujne, przyzwyczajone do tego, że bezustannie mu coś grozi. Choć mogłam jeździć na łyżwach i gruncie rzeczy nie byłam jakaś najgorsza, to nie był to mój konik i robiąc to czułam się absolutnie niepewnie. - Ja także - odparłam jeszcze, spoglądając na polanę z niedowierzaniem, lecz zanim zdążyliśmy dalej pociągnąć ten temat okazało się, że już pora rozpocząć powitalny taniec. Lata praktyki sprawiły, że w tej sytuacji czułam się o niebo lepiej. Chwyciłam dłoń Leonela przyjmując zaproszenie z uśmiechem, pozytywnie nastawiona do tańca. Wszystko wskazywało jednak, że przez moje umiejętności taneczne poczułam się wręcz zbyt pewnie. Nie wiem czy to kwestia charakterów, czy chęci wygranej, ale każde z nas obrało sobie za cel prowadzić. Oczywiście, moja chęć wiedzenia prymu była odrobinę wbrew etykiecie, lecz miałam dość dominujący charakter i momentami trudno było mi przezwyciężyć ochotę by mieć kontrolę nad wszystkim co mnie otaczało. Nasza rywalizacja o prowadzenie sprawiła, że nie byliśmy w stanie normalnie tańczyć, bo każdy upierał się na swoim. To nie tak, ze robiłam to złośliwie, czy coś w tym typie - po prostu taki już był mój charakter. Na szczęście Leonel zachował ciut więcej rozsądku niż ja i gdy szepnął kilka słów od razu otrzeźwiałam i cichutko przeprosiłam, a następnie dostosowałam się do jego prowadzenia. Od razu poszło nam zdecydowanie lepiej - były momenty kiedy myślałam, że ja zrobiłabym coś inaczej, lecz w gruncie rzeczy Fleming wydawał mi się świetnym tancerzem i oddanie prowadzenia w jego ręce było dobrą decyzją. W gruncie rzeczy powierzenie na moment kontroli nad sytuacją sprawiło mi ulgę i bawiłam się naprawdę dobrze wirując na parkiecie w towarzystwie tego mężczyzny.
Wydarzenie towarzyszące: taniec otwierający Wylosowane kostki: u Leonela Zdobycze: - Dodatkowy efekt: spieramy się o prowadzenie
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Dziwny jest ten świat. Dziwne są ludzkie motywacje. Dziwny jest człowiek, który niechętny do zabawy, pcha się prosto w jej ramiona. Dziwny jest chłodny dotyk sań pod palcami, a jeszcze dziwniejsza pojawiająca się chęć na zajęcie w nich miejsca. Wzięcia udziału w tym dziwnym locie przez równie dziwne niebo z bezimiennymi towarzyszami i samotnymi myślami. Nie, nie dziwnymi. Starczy już tych zaskoczeń. Chociaż wsiadanie do pojazdu kierowanego przez pegazy w gruncie rzeczy było najbardziej osobliwe. Nienawiść do koni nigdy w Rasheedzie nie wygasła, tak samo jak dziwne przywiązanie do szkolnych bali. Co roku bywał na nich z inną dziewczyną. Tym razem miał być sam, co za ironia. Otulił się szczelniej płaszczem w kratę osłaniającym strój, chociaż nie było mu szczególnie zimno. Wielokrotne morsowanie z Julią, jeżeli już cokolwiek mu dało, to z pewnością całkiem sporą odporność na niskie temperatury. I chociaż z tych wszystkich nerwów i zgryzot „udało mu się” schudnąć o co najmniej kilka kilogramów, wciąż było mu stosunkowo ciepło. - Wsiadaj, Swansea. Jeszcze kilka minut wybierania sań i zaziębisz sobie nerki. - Rzucił niby to oschle, ale jednak mając w tym jakiś swój cel. Dołączył do jej lotu zupełnie spontanicznie i chociaż sama przejażdżka nie była znowu taka zła, podświadomie czuł, że czeka go dzisiaj coś niecodziennego. Samo trzymanie się krawędzi pojazdu nie mogło zapobiec atakowi gałęzi. Rozcięła mu policzek, niby nic wielkiego, ale z pewnością zapadnie mu to w pamięć. Pegazy przynoszą mu pecha, tak po prostu.
opłata, suknia, płaszcz i buty, rękawiczki i komin
Podchodzi raz czy dwa do cudzych sani, próbując wznieść się na gapę z losową osobą. Pierwszy raz, nie zdąża nawet dojść do powozu, a ktoś inny ją wyprzedza. Chłopak pędzi do swojej partnerki, oprószając śniegiem z butów niewinną, rudą ofiarę. Zatrzymuje się, żeby objąć się szczelniej grubym, wełnianym płaszczem z miękkiej alpaki i kicha, czując żałośnie wdzierający się do nozdrzy chłód. Nieprzyjemny, od którego sztywnieją jej palce. Pomimo grubych rękawiczek i komina, w którym chowa twarz, dalej zamarza. Drugi raz nie chce daleko odchodzić, więc odwraca się, podchodząc do sani, które znajdują się najbliżej. Pomimo, że zaraz z zarumienionej uczennicy zamieni się w królową lodu, bo niemalże czuje, ze twarz różowieje, oczy i włosy jej się szronią, a usta sinieją, nieznajomy zasiadający w wozie ją wyprasza. "Jak to?" Chce spytać. Czy nie ma tu żadnej dobrej duszy, empatycznej i analitycznej, która wiedziałaby, że wspólny lot saniami to nie obietnica wielkiej miłości i gwarancja wspólnie spędzonego życia, a po prostu zwykła czynność, która miała ich przeprawić do miejsca docelowego balu? W końcu przystaje przy samotnym drzewie, bardzo blisko zmieniających się wozów. Obserwuje jedną parę za drugą, zasiadającą na miękkich poduszkach i pragnie, bardziej ponad wszystko, ciepłej, rozgrzewającej herbaty i zwrotu dziesięciu galeonów, które zapłaciła za bilet – pożyczając od brata na wieczne nieoddanie. Bo traci nadzieję, że kiedyś – dzisiaj – dostanie się na bal. Rozgrzewając dłonie ciepłem swojego oddechu, zwieńcza ten gest pociągnięciem nosa i wtedy słyszy swoje nazwisko. Obraca się, przyzwyczajona, że zawsze kręci się obok niej kilku innych Swansea. Pomimo, że pewnie zauwazyłaby, gdyby ktoś z jej rodziny stał obok, robi to bardzo machinalnie, a kiedy nie dostrzega nikogo tak urodziwego i przychylnego, jak jej rodzina, zawiesza spojrzenie na nauczycielu. Wreszcie. Przemyka jej przez myśl, zanim zakopując się w śniegu w końcu dociera do sań i podciąga się na sztywnych dłoniach, modląc się w duchu, żeby bal nie pozbawił ją biegłości dłoni w malowaniu, bo czuła, że nie tylko odmroziła sobie tyłek i nerki, a całe ciało. — Dzień dobry — przywitała się z Rasheedem, przemykając ledwie co spojrzeniem po jego sylwetce, nie komentując jego aparycji wcale, chociaż biegłość w obiektywnej ocenie estetyki i piękna, karze jej wewnętrznie stwierdzić, że mężczyzna prezentuje się w garniturze prawie tak samo dobrze jak profesor Voralberg. Doceniała, że Sharkeer nie zaniża standardów niepisanej zasady atrakcyjności nauczycieli, w czym z pewnością pomagał mu niedługi staż i młody wiek. Kto wie, czy za kilka lat miał wyglądać tak samo elegancko jak starsi nauczyciele? Caelestine zawiesza na nim spojrzenie. Ulotne i niezobowiązujące i wtedy. — Uważa... Gałąź pacnęła go w twarz, pozostawiając na niej trwały ślad w postaci krwawej szramy, a Caelestine niebiegła w pierwszej pomocy, ale uchodząca za empatyczną osobę, wrażliwą na cudzy ból, wygrzebuje z kieszeni płaszcza różdżkę, rzucając zaklęcie uśmierzające ból. Nieskutecznie. To nic. Może zostać. Któregoś dnia, jakaś kobieta będzie się zastanawiać, jaka jest historia tej blizny, uzna, że to seksowne i intrygujące i może Cię nawet o to spyta? Ale nie zostawisz jej, prawda? Jesteś przecież taki... wymuskany.. — Nie wygląda to źle... — mówi zupełnie co innego niż myśli, choć nie kłamie. Jedynie nie rozwija myśli. Brakuje prawdziwych czarodziei.... Myśli nad tym, decydując, że gdyby miała go naszkicować... zrobiłaby to z blizną na policzku. Tak, jak traktowało go życie, a nie magia, która potrafiła wszystko łatwo zamaskować. Nawet historię. — Ouć... — nieartykułowany dźwięk wyrywa się z jej ust niekontrolowanie, kiedy zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie znów dostaje silnej migreny. Nie wiąże tego jednak z dzwoneczkami, a z przypadłością, na którą cierpiała. Dlatego odwraca się za ramię, licząc na to, że... — Możemy jeszcze zawrócić?